Renesmee
Być jak najdalej – tylko tego
chciałam, chociaż to i tak nie miało żadnego znaczenia. Nie mogłam uciec,
bo i gdzie miałabym się podziać? Oczywiście nie miałam żadnych wątpliwości
co do tego, że Jane z chęcią zostawiłaby mnie w tym miejscu, ale Aro z pewnością
by na to nie pozwolił, dlatego ktoś prędzej czy później zacząłby mnie szukać.
Na razie jednak mogłam i zamierzałam trzymać się z daleka od
wszystkich, zwłaszcza od Demetriego, który podążał za mną przez dobrą godzinę,
zanim w końcu odpuścił. Dziwne, bo przecież był tropicielem i raz już
mnie dotknął, dlatego musiał być w stanie odszukać mnie bez większych
problemów, ale najwyraźniej tego nie chciał. Nie byłam na tyle ważna, żeby
Demetri Volturi w ogóle pofatygował się i wykorzystał swój dar – ta
świadomość była w jakimś stopniu bolesna, chociaż raczej powinnam się
cieszyć, skoro potrzebowałam samotności. Niestety, nie potrafiłam.
Miałam
ochotę krzyczeć i wyć z frustracji. Kiedy myślałam o tym, co
dopiero stało się na moich oczach, w głowie miałam absolutną pustkę.
Dlaczego? To jedno pytanie zdawało się mnie nie opuszczać, bo naprawdę nie
potrafiłam znaleźć na nie odpowiedzi. Zachowanie Demetriego było bezsensowne,
bo i po co miał zabijać kogoś, skoro jeszcze niczego nie ustaliliśmy? Nie
mogłam pozbyć się myśli, że to ja odpowiadam za śmierć Silence’a, chociaż nie
miałam żadnego wpływu na to, co się wydarzyło. Po prostu rozmawialiśmy, a Demetri
pojawił się nagle, zachowując się tak, jakby był obłąkany. Chyba nigdy nie
miałam być w stanie zapomnieć jego wzroku – tego dziwnego, pełnego złości
spojrzenia. Jego tęczówki wręcz jarzyły się czerwienią, poza tym odniosłam
wrażenie, że wręcz mu ulżyło, kiedy już pozbył się przeciwnika.
Z upływem
czasu zaczęłam zastanawiać się nad tym, czy Volturi nie odkryli czegoś podczas
mojej nieobecności, ale czy wtedy Demetri przybyłby sam? Bardziej prawdopodobne
byłoby, że wziąłby ze sobą pozostałych, przynajmniej Felixa, poza tym nie
pozwoliłby uciec Fi i Rosie. Nie, tutaj chodziło o samego Silence’a,
chociaż nie mogłam sobie przypomnieć niczego, co mogłoby skłonić tropiciela do
ataku. Przecież tylko ze mną rozmawiał, w żaden sposób mi nie zagrażając.
Nie żebym sądziła, że tutaj chodziło o moje bezpieczeństwo, ale ciężko
było nie zacząć się zastanawiać, dlaczego wampir musiał zginąć akurat będąc ze
mną. Po prostu czułam, że to ma jakiś związek i ta myśl była co najmniej
przerażająca.
Dwa życia.
Teraz czułam się odpowiedzialna już nie tylko za śmierć Seana, ale i Silence’a.
To nic, że nie zabiłam ich osobiście, ale gdybym nie pozwoliła na zgładzenie
pierwszego wampira, jego rodzina byłaby bezpieczna. Silence by żył, jego
towarzyski nie musiałyby uciekać, a ja nie czułabym się w tak
paskudny sposób. Winny czy nie, Sean wcale nie musiał umrzeć. Wtedy sądziłam,
że to dobrze, ale teraz wiedziałam już, że nie miałam prawa o tym
decydować; nie mogłam stać się potworem jedynie dlatego, że straciłam
wszystkich na których mi zależało.
Kiedy
miałam już pewność, że Demetri odpuścił sobie pościg za mną, znacznie się
rozluźniłam. Z łatwością zwolniłam tempa i przeszłam do zwykłego,
spacerowego. Krążyłam po lesie bez celu, nieczuła na to, że jest stosunkowo
chłodno, a oddalanie się od grupy w obcym miejscu jest niczym
proszenie się o kłopoty. Oczywiście instynkt podpowiadał mi, że jeśli Fi i Rosa
faktycznie były emocjonalne związane z Seanem oraz Silence’m, mogłyby
chcieć się zemścić, a ja byłam po temu idealną kandydatką, ale nie dbałam
o to. Szczerze mówiąc, jakaś moja część – ta, która odpowiadała za całe
cierpienie i ból straty – chciała żeby wampirzyce mnie znalazły, chociaż
za wszelką cenę starałam się ją zagłuszyć. Nie chciałam umrzeć, mimo wszystko.
Czasami, kiedy wyjątkowo źle znosiłam wspomnienia, żałowałam tego, że nie
zginęłam ze wszystkimi na tamtej polanie, ale nigdy nawet przez myśl mi nie
przeszło, że mogłabym się zabić. Być może byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby się
do tego posunąć – nie mam pojęcia. Wiedziałam jedynie, że samobójstwo nie było
rozwiązaniem, a moi bliscy zdecydowanie nie chcieliby, żeby coś mi się
stało.
Nie byłam
pewna, kiedy zaczęło zmierzchać. Aż zadrżałam, kiedy uświadomiłam sobie, że
właściwie nie jestem pewna, kiedy upłynęło kilka godzin – było tak, jakby po
prostu zniknęły. Łatwo było spacerować po lesie, zwłaszcza teraz, kiedy wpływ
Silence’a zniknął i nie było już tak nienaturalnie cicho. W Forks
często chodziłam na spacery, najczęściej w towarzystwie Jacoba, poza tym w ostatnim
czasie zdobiłam umiejętność niemal całkowitego „wyłączania się” na znaczne
okresy czasu. Początkowo było mi to na rękę, ale teraz przerażało mnie
odkrycie, że właściwie nie pamiętałam, co działo się ze mną niemal przez cały
dzień. Czy to możliwe, że byłam w stanie przez tyle czasu bez celu krążyć,
wpatrując się w ziemię? Bacząc na to, jak zachowywałam się w ostatnim
czasie, było to bardzo możliwe. To okropne, ale Hannah chyba faktycznie miała rację:
byłam zdolna jedynie do tego, żeby płakać i zamykać się na całe godziny w komnacie,
próbując przetrwać od wschodu do zachodu słońca. Tego nawet nie dało się nazwać
namiastką prawdziwego życia – to była egzystencja.
Spojrzałam w niebo,
usiłując pomiędzy plątaniną gałęzi i liści dostrzec atramentowe niebo, ale
praktycznie nie byłam w stanie. Jedynie miejscami różowo-pomarańczowe
światło zachodzącego słońca przebijało przez rozciągnięty nad moją głową
baldachim, sięgając ściółki. Zaczęłam się zastanawiać, czy nie powinnam wrócić
do miejsca, które wybraliśmy na punkt obserwacyjny, ale nie miałam na to
ochoty. Demetri najprawdopodobniej był właśnie tam, a ja nie byłam gotowa
na to, żeby z nim przebywać albo – co gorsza – spojrzeć mi w oczy.
Pewnie i tak nie miał chcieć ze mną rozmawiać, nie wspominając już o próbie
wyjaśnienia mi czegokolwiek. W jego oczach musiałam być słaba i zbyt
wrażliwa, jeśli chodzi o śmierć; nie należałam do straży, bo po prostu
tutaj nie pasowałam. Wszystkim na rękę byłoby, gdybym odeszłam, ale i do
tego nie miałam motywacji.
Ruszyłam
więc dalej w las, zamierzając przejść jeszcze spory kawałek, zanim
ostatecznie zawrócę. Podejrzewałam, że do wschodu słońca i tak nie będą
mnie potrzebowali, a nawet jeśli, Demetri miał być mnie w stanie
wytropić w mgnieniu oka. Szłam stosunkowo szybko, dla odmiany wpatrując
się w niebo (albo raczej gałęzie drzew) i starając się obrać taki
kierunek, żeby drzewa zaczęły rosnąć rzadziej. Kilka razy potknęłam się na
nierównym podłożu, tym samym zdradzając ludzkie cechy i to, że jednak
odziedziczyłam po mamie coś więcej prócz zdolności przyciągania kłopotów. Kiedy
omal nie upadłam, zorientowałam się w końcu, że teren lekko pnie się pod
górę i machinalnie przyśpieszyłam, starając się ostrożniej stawiać stopy. Nie
wiem dlaczego, ale widok nieba i gwiazd wydał mi się obiecujący, i nagle
zapragnęłam znaleźć się na wolnej przestrzeni.
Drzewa w końcu
się rozstąpiły, a ja aż roześmiałam się radośnie. Być może było to oznaką
utraty zdrowia psychicznego, ale widok ze szczytu niewielkiego wzgórza naprawdę
napawał mnie niezdrowym wręcz entuzjazmem. W większości wzniesienie
pokrywały gęste lasy, które otaczały mnie teraz ze wszystkich stron, dając
nieco klaustrofobiczne wrażenie, ale prawie tego nie zauważałam. Ostatnich
kilka metrów pokonałam praktycznie biegiem, w końcu docierając na
znajdująca się na samym szczycie polanę o średnicy jakichś dziesięciu
metrów. Miejsca nie było dużo, ale to mi wystarczyło, poza tym byłam bardziej
zainteresowana milionami migocących na niebie gwiazd. Nie było księżyca, ale
drobne punkciki były aż nazbyt wyraźne i przypominały trochę migocące
diamenty. Nie jestem pewna dlaczego, ale widok ten mnie urzekł i przez
moment stałam w bezruchu, po prostu obserwując.
Może
właśnie dlatego nie zauważyłam, kiedy się pojawił. Dopiero po kilku sekundach
dotarło do mnie, że ktoś mnie obserwuje. Aż się wzdrygnęłam i pośpiesznie rozejrzałam
dookoła, w końcu dostrzegając szczupłą sylwetkę na tle mrocznej ściany
lasu. Zamrugałam kilkukrotnie i aż cofnęłam się o krok, rozpoznając
rubinowe tęczówki i trochę rozczochrane brązowe włosy, opadające na bladą
twarz wampira. Demetri obserwował mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy,
kiedy zaś odważyłam się poruszyć, zmrużył oczy i powoli ruszył w moją
stronę.
– Tylko
proszę cię, nie uciekaj. Nie chcę znowu cię szukać – powiedział cicho. Jego
głos – ten cudowny, aksamitny baryton – brzmiał jeszcze bardziej pociągająco w takich
warunkach.
– Przecież i tak
byś mnie znalazł – mruknęłam, ale zostałam. Obserwowałam go nieufnie, kiedy
drastycznie zmniejszył dystans pomiędzy nami. Na całe szczęście zatrzymał się w odległości
akceptowalnej, żebym czuła się swobodnie, ale i tak byłam aż nadto
świadoma jego obecności. Gdyby był żywy, prawdopodobnie czułabym ciepło jego
ciała. – Czego chcesz? – zapytałam chłodno.
– Niczego –
odparł obojętnie. – Jeśli nie rościsz sobie praw do tej części lasu, chciałbym
po prostu tutaj pobyć – dodał z typową dla siebie nonszalancją. Zachowywał
się tak, jakby nic się nie stało i to mi odpowiadało; nie chciałam
rozmawiać. – I nie, niekoniecznie.
Uniosłam
brwi, nie rozumiejąc.
– Niekoniecznie
co? – zapytałam rozdrażnionym tonem. Miałam pewne problemy z łączeniem
faktów i podejrzewałam, że ma to jakiś związek z jego obecnością.
– Niekoniecznie
bym cię znalazł – powiedział i nagle jakby coś sobie przypomniał, bo aż
sapnął z niedowierzaniem. – O cholera, faktycznie. Że też na to nie wpadłem!
– zawołał, przeczesując włosy palcami i robiąc sobie na głowie jeszcze
większy bałagan.
Nie byłam
do końca pewna czy dobrze zrozumiałam, ale jeśli tak, było to co najmniej
zabawne i szokujące. Zmrużyłam oczy, uważnie obserwując jego twarz w nadziei,
że nie spróbuje mnie okłamać, jeśli zadam mu jakiekolwiek pytanie.
– Chcesz
przez to powiedzieć, że… zapomniałeś o swoim darze? – zapytałam, starając
się zabrzmieć poważnie, ale w moim głosie i tak dało się wyczuć
rozbawienie i niedowierzanie.
– W rzeczy
samej – przyznał, rzucając mi nieodgadnione spojrzenie. Sposób w jaki
wysunął dolną wargę, żeby okazać niezadowolenie moim zachowaniem, rozbawił mnie
do tego stopnia, że roześmiałam się. Naprawdę się roześmiałam! – A to co
było? – Spojrzał na mnie groźnie, ale figlarny błysk w jego oczach popsuł
efekt.
Znów się
roześmiałam. O mój Boże! Nie sądziłam nawet, że jeszcze pamiętam jak to
jest, kiedy czuje się rozbawienie, ale Demetri naprawdę mnie rozśmieszył. Nie
byłam pewna czy zrobił to specjalnie, czy też nie, ale zachichotałam znów i aż
przyłożyłam dłonie do ust, co najmniej zaskoczona. To było takie dziwne, śmiać
się po raz pierwszy od kilku miesięcy – i to szczerze, zupełnie jakby
cokolwiek jeszcze miało sens. Demetri obserwował mnie z ciekawością, lekko
przekrzywiając głowę i chyba samemu ledwo powstrzymując się od uśmiechu.
Wyglądał
inaczej, zdecydowanie lepiej niż wtedy, kiedy widziałam go po raz ostatni.
Kiedy…
Och.
Uśmiech
zamarł mi na ustach równie nagle, co się pojawił. Zmarkotniałam i spuściłam
wzrok, w jednej chwili tracąc humor i czując się co najmniej
niezręcznie w obecności wampira. Uniósł pytająco brwi, ale potem w jego
krwistych tęczówkach pojawiło się zrozumienie. Skrzywił się i westchnął,
ale przynajmniej nie próbował się tłumaczyć, chociaż tego się spodziewałam.
Spuścił ręce, układając je wzdłuż ciała, i po prostu wzruszył ramionami,
bezradny.
– No cóż,
to… Głupia pomyłka, to wszystko – wykręcił się i znów westchnął. – Jeśli
chcesz, mogę sobie pójść, ale wtedy będziesz musiała sama znaleźć drogę
powrotną. Chyba, że pozwolisz mi tutaj ze sobą posiedzieć – zaproponował,
zaglądając mi w oczy.
Wiedziałam z doświadczenia,
że oczy wampirów – zwłaszcza tych, które żywią się ludzką krwią – mogą być
równie przerażające, co hipnotyzujące, nigdy jednak nie spotkałam się z aż
tak magnetycznym spojrzeniem. Wzdrygnęłam się i z trudem odwróciłam
wzrok, czując jak z nadmiaru emocji zaczyna kręcić mi się w głowie.
– Rób co
chcesz – odparłam albo raczej wymamrotałam. Prawda, nie było to zbyt uprzejme i nie
zdziwiłabym się, gdyby znów uniósł się honorem i mnie zostawił, ale jakaś
cząstka mnie tego nie chciała. Pragnęłam żeby został.
Nawet się
nie skrzywił. Na jego ustach pojawił się znajomy mi już, odrobinę cyniczny
uśmiech.
– Świetnie
– powiedział jedynie i zanim się obejrzałam, układał się już na wilgotnej
trawie. Założył obie ręce za głowę i wyglądając na absolutnie
rozluźnionego, wbił wzrok w rozgwieżdżone niebo. – Jakie są szansę, że
jednak do mnie dołączysz? – zapytał nagle, całkowicie mnie zaskakując.
Drgnęłam i zawahałam
się. W pierwszym odruchu zamierzałam odmówić, ale po chwili uświadomiłam
sobie, że wcale nie chcę tego robić. Ruszyłam się z miejsca
i – dbając o zachowanie między nami dystansu mniej-więcej metra –
przykucnęłam na trawie, po czym skrzywiłam się.
– Jest
mokro – powiedziałam.
Demetri
westchnął, po czym rzucił mi spojrzenie o treści „Nie cuduj, kobieto”.
Zrobiłam obojętną minę i wzruszywszy ramionami chciałam wstać, ale
uprzedził mnie i zerwawszy się na nogi, rozłożył na trawie swoją pelerynę,
po czym położył się z powrotem. Po pierwsze, nie miałam pojęcia co miał
z tym zwyczajem użyczania mi swojej szaty, a po drugie – istotniejsze
– w ten sposób byłam zmuszona położyć się tuż obok niego, a to było
co najmniej krępujące. Być może powinnam była się wycofać, ale coś w geście
tropiciela mnie rozczuliło, dlatego przestałam „cudować” i z wahaniem
ułożyłam się obok niego. Był tak blisko, że prawie stykaliśmy się ramionami,
poza tym czułam bijący od jego marmurowej skóry chłód. Dziwne, ale zadrżałam i to
niekoniecznie z zimna.
Zapanowała
cisza, ale nie było w niej nic ciążącego. Leżeliśmy, wpatrując się w usiane
gwiazdami niebo i mogłam z czystym sumieniem powiedzieć, że czułam
się dobrze. Rozluźnienie, niemal obojętność leżącego u mojego boku wampira
sprawiały, że byłam w stanie nie myśleć o tym, czego dopiero co
dokonał. Kolejna dziwna sprawa, bo krążąc po lesie byłam niemal absolutnie
pewna, że tak łatwo nie wyrzucę tego z pamięci, a już na pewno nie
będę w stanie swobodnie z Demetrim przebywać. Zabawne jak
nieprzewidywalne jest życie – kilka godzin później leżałam wraz z nim na
trawie i to wcale nie wydawało mi się niewłaściwie.
Westchnęłam
i lekko przekrzywiłam głowę w lewą stronę, żeby móc na niego
spojrzeć.
– No
dobrze, możesz mi teraz powiedzieć.
Zerknął na
mnie pytająco i skrzywił się, jakby chcąc dać mi do zrozumienia, że
powinnam sobie darować.
– Powiedzieć
co? – zapytał takim tonem, że prawie mu uwierzyłam, że nie ma pojęcia o co
mi chodzi.
– Przecież
wiesz – zirytowałam się. – Powiedzieć, dlaczego tak się zachowałeś –
wyjaśniłam, doskonale zdając sobie sprawę, że to i tak spore
niedopowiedzenie, nie miałam jednak ochoty psuć nastroju wzmianką
o morderstwie.
– Ach, to… –
Znałam go krótko, ale już mogłam stwierdzić, że powinien zostać aktorem. –
Jakby to powiedziała większość kobiet, które znam, po prostu jestem dupkiem –
odparł wymijająco.
Nie wiem
dlaczego, ale wzmianka o „innych kobietach” była dla mnie niczym policzek.
Pośpiesznie odwróciłam głowę i utkwiłam wzrok w niebie, żeby nie mógł
zobaczyć wyrazu moich oczu.
– Cóż,
zgadzam się z tym w zupełności – powiedziałam obojętnie, na co on
wybuchnął śmiechem.
– Ajć…
Miał ładny
śmiech, podobnie jak głos. Zresztą cały był na swój sposób pociągający,
poczynając od idealnych rysów twarzy, na zalotnym spojrzeniu kończąc. Chyba nie
zdawał sobie nawet sprawy z tego, jak działa na innych, zwłaszcza na płeć
przeciwną. A może właśnie wręcz przeciwnie i z premedytacją to
wykorzystywał. Słyszałam nie raz, że Demetri jest kimś na kształt zamkowego
podrywacza, chociaż osobiście nie miałam okazji tego zaobserwować (Hannah teraz
pewnie skomentowałaby, że jestem ślepa na własne życzenie). Pocieszający był
jedynie fakt, że ktoś taki jak Demetri nie mógłby być zainteresowany urodzeniem
i mnie, zwłaszcza po tym, jak wielokrotnie dał mi do zrozumienia, że
jestem mu kulą u nogi.
– A tak
na poważnie – odezwał się nagle; aż spojrzałam na niego, bo bycie poważnym było
czymś absolutnie do niego niepasującego – to prawdopodobnie to była moja
głupota. Wiesz, tak przeszło mi przez myśl, że on jest niebezpieczny.
Uniosłam
się na łokciu, żeby lepiej widzieć jego twarz. Dla odmiany to on usiłował
sprawić, żebym nie mogła stwierdzić co naprawdę myślał, nie zamierzałam jednak
tak łatwo odpuścić.
– O Boże…
Myślałeś, że coś mi się stanie? – zapytałam, sama wątpiąc we własne
stwierdzenie. Niby dlaczego miałby się przejmować moim bezpieczeństwem do tego
stopnia?
– To za
mocne słowa – wykręcił się. – Jestem przewrażliwiony, bo jak coś ci się stanie,
to moja głowa poleci. No, jeszcze Felixa – poprawił się. – A ty masz
dziwny talent do ściągania na siebie kłopotów, więc teoretycznie lepiej dmuchać
na zimne.
– Jesteś
beznadziejny! – Aż sapnęłam z frustracji.
Parsknął
śmiechem i znów po prostu się uśmiechnął. Nie tak po prostu – był to
bezczelny uśmiech, który sprawił, że jednocześnie miałam ochotę mu przyłożyć,
co i go odwzajemnić.
– Polecam
się.
Drażnił
się, co do tego nie miałam żadnych wątpliwości. A jakby tego było mało,
najwyraźniej dobrze bawił się moim kosztem. Zacisnęłam usta w wąską
linijkę i spróbowałam udać obrażoną, ale marnie mi to szło. Znów
zapanowała cisza, i znów nie czułam się z tego powodu źle. Wolałam
chyba nawet, kiedy Demetri milczał i nie irytował mnie nieodpowiednimi stwierdzeniami
akurat wtedy, kiedy zaczynałam robić sobie nadzieję na to, że w tym
wszystkim jednak w jakimś stopniu chodziło o mnie. To były naiwne
myśli, ale czasami lepiej było się oszukiwać niż przygnębiać.
Kiedy jego
dłoń nagle wylądowała na moim policzku, cała zesztywniałam, a serce omal
mi nie stanęło. Spróbowałam się poderwać, ale powstrzymał mnie i stanowczo
ujął pod brodę.
– Co ty, do
cholery…? – zaczęłam, ale nie zdążyłam skończyć, bo zatkał mi usta dłonią. To
zaskoczyło mnie do tego stopnia, że straciłam oparcie na ręce, którą się
podpierałam, i omal nie wylądowałam na nim.
– Cicho.
Spójrz tam – upomniał i stanowczo przekręcił moją głowę pod odpowiednim
kątem.
Zdążyłam
pomyśleć jedynie tyle, że to naprawdę krępujące, że dotykał mojej twarzy, a ja
praktycznie na nim leżałam (straciłam równowagę, próbując się podnieść), ale
przestałam o tym myśleć, kiedy zobaczyłam, co takiego chciał mi pokazać.
Aż jęknęłam z wrażenia, kiedy ciemne, nocne niebo przeciął jarzący się,
srebrzysty punkt. Meteoryt – spadająca gwiazda –
zatoczył łuk i zniknął za drzewami, ale miałam dostatecznie wiele czasu,
żeby pomyśleć życzenie.
Demetri
chrząknął i pociągnął mnie za kosmyk włosów, próbując zwrócić na siebie
uwagę.
– Hm,
mogłabyś…? – Spojrzał na mnie znacząco i uśmiechnął się złośliwie. – Nie
żeby to nie było przyjemne, ale mimo wszystko mogłabyś ze mnie zejść –
wyjaśnił, a ja na powrót uświadomiłam sobie swoje położenie i to, że
moje włosy muskają jego twarz.
Zerwałam
się tak gwałtownie, że aż potknęłam się o własne nogi i wylądowałam
na wilgotnej trawie. Znów zaczął się śmiać, bezczelnie się ze mnie nabijając,
ja zaś aż kipiałam ze złości i zażenowania. Musiał to zauważyć, bo
zreflektował się i podniósłszy się, wyciągnął rękę w moją stronę,
żeby pomóc mi wstać. Zignorowałam go i przetoczyłam się z powrotem na
pelerynę, nie zamierzając dać mu tej przyjemności i po prostu odejść,
obrażając się.
Spojrzał na
mnie pobłażliwie, ale w żaden sposób tego nie skomentował. Poruszał się
tak szybko, że właściwie na nim nie nadążałam i aż wzdrygnęłam się, kiedy
znów ułożył się na brzuchu u mojego boku.
– Więc? –
zagadnął, szczerząc się w uśmiechu. – Co takiego sobie pomyślałaś? No, nie
patrz tak na mnie, wiem, że dziewczyny właśnie to robią – dodał i machnął
ręką, kiedy otworzyłam usta, żeby zaprotestować.
Aż uniosłam
brwi ze zdziwienia, kiedy usłyszałam w jaki sposób wypowiedział słowo
„dziewczyny” – jakbyśmy były jakimś oddzielnym gatunkiem, którego zupełnie nie
rozumiał. To było aż nadto męskie i nazbyt dobrze pasowało do Demetriego.
– Nie twoja
sprawa – odparowałam gniewnie. Boże, jakim cudem był w stanie jednocześnie
wytrącić mnie z równowagi i spowodować, że nie zamierzałam go
zostawić? – I naprawdę musisz cały czas zachowywać się jak dupek? –
zapytałam, wątpiąc żeby odpowiedział szczerze.
– Bo co? Bo
się nie spełni? – Znów ten pobłażliwy uśmiech. – Pewnie i mógłbym, ale to
nie takie proste. Swoją drogą, właśnie takie było moje życzenie: żeby nie być
dupkiem.
– Dopiero
co powiedziałeś, że to dziewczęce – wytknęłam mu, jednocześnie zdziwiona, że
cokolwiek mi zdradził.
Przeczesał
palcami włosy, tworząc na głowie jeszcze większy bałagan. Co najlepsze, to
jedynie dodawało mu uroku, tym bardziej, kiedy przybierał ten chłopięcy wyraz
twarzy.
– Nie.
Powiedziałem, że dziewczyny tak robią – poprawił. Osobiście nie widziałam
większej różnicy, ale postanowiłam darować sobie komentarze. – Ja ci
powiedziałem, więc teraz oczekuję rewanżu – dodał, przeszywając mnie
spojrzeniem na wskroś.
– Niczego
ci nie obiecywałam! – zaprotestowałam, szukając w myślach powodu dla
którego miałabym go zbyć. Wciąż na mnie patrzył, coraz bardziej mnie tym
irytując. – A niech cię! Dobra, to i tak głupie i raczej się nie
spełni, więc wszystko mi jedno – zdenerwowałam się.
Coś w moim
tonie sprawiło, że kpina zniknęła z jego twarzy. Spojrzenie, którym teraz
mnie obdarzył, było przede wszystkim ciekawskie, ale i… troskliwe?
– Co
takiego sobie pomyślałaś? – zapytał cicho. Ręka drgnęła mu tak, jakby musiał
walczyć ze sobą o to, żeby mnie nie objąć.
Zamknęłam
oczy i przełknęłam z trudem.
– Ja po
prostu chciałabym być jeszcze kiedyś szczęśliwa – wyznałam.
Zapadła długa, krępująca cisza.
Demetri
Była na wyciągnięcie ręki –
przyjemnie ciepła, delikatna i żywa. Obserwowałam, jak jej klatka
piersiowa unosi się miarowo, a włosy tworzą wokół głowy ognisty welon,
rozrzucone na wilgotnej trawie. Leżała tak blisko, że czułem krążącą w jej
żyłach krew, która w jakimś stopniu mnie przyciągała, chociaż nie na tyle,
żebym był dla niej zagrożeniem. Nie miałem pewności czy mi ufała, ale chyba
fakt, że znajdowała się tak blisko i na dodatek spokojnie zasnęła był
najlepszą z możliwych odpowiedzi.
Chyba nigdy
z nikim nie rozmawiałem przez tak długi okres czasu. Mam na myśli… nie
rozmawiałem z kobiet, bo liczne przekomarzania z Felixem to była
zupełnie inna sprawa. Będąc z dziewczyną, zwykle skupiałem się na czymś
innym, czego ta krucha istota z pewnością nie miała mi dać i czego
wcale od niej nie oczekiwałem. Jasne, była ładna i jako taka mnie
pociągała, ale to był zakazany owoc, po który nie powinienem chcieć sięgnąć.
Przynajmniej tak było kilka tygodni wcześniej, kiedy była dla mnie po prostu
Cullenówną, której obecność była utrapieniem i która była powodem tego, że
musiałem męczyć się po za zamkiem, uganiając się za jakimiś obcymi wampirami.
Teraz bycie złym na nią wydawało się nie do pomyślenia, chociaż to nie
znaczyło, że moje zachowanie względem Renesmee były wzorowe. Denerwowałem się
na siebie i chyba nieświadomie wyładowywałem tę frustrację na niej; poza
tym to miał być sposób na to, żeby nie tyle trzymać ją, co siebie z dala
od niej, ale za każdym razem działo się coś, co zmuszało mnie od odstąpienia od
swoich planów. Ona mnie przyciągała, samą swoją obecnością i coraz trudniejszym
było udawać, że jest inaczej. To było co najmniej niepokojące i nie
podobało mi się, ale nie potrafiłem z tym walczyć.
Boże, to
chyba był dowód na to, że powoli zaczynałem tracić zmysły. Ta dziewczyna była
niebezpieczna – jej zapach, jej promienne piękno i skrytość – a ja
powoli zaczynałem plątać się w tym, co do niej czułem. Bo coś czułem,
musiałem to w końcu przyznać. Coś się stało, kiedy tamtego pierwszego dnia
uratowałem ją przed okrutną śmiercią i upokorzeniem, i od tamtego
momentu brnęliśmy coraz głębiej w to, co tamten moment między nami
wytworzył. Był to rodzaj specyficznej więzi, która była dla mnie coraz większą
zagadką i która zdecydowanie była czymś więcej niż po prostu poczuciem
odpowiedzialności. Nie potrafiłem jeszcze tego nazwać, ale już teraz
wiedziałem, że nie było to w żadnym stopniu podobne do tego, czego
doświadczałem wcześniej.
To dziwne,
ale najbardziej bolał mnie jej smutek. Co prawda śmiała się przy mnie i nie
miałem wątpliwości, że to było szczere, ale w jej czekoladowych oczach
wciąż było coś, co sprawiało, że jakimś cudem nawet mnie robiło się zimno. To
był rodzaj oddalenia, jakby była ze mną jedynie ciałem, a coś uparcie
odciągało ją od realnego świata. Potrafiłem zrozumieć żałobę, ale to co było w Renesmee
wydawało się czymś zdecydowanie gorszym niż po prostu ból straty.
Podejrzewałem, że gdyby psychiczny ból, który odczuwała, był w stanie
zabijać, to urocze stworzenie u mojego boku już dawno byłoby martwe. Nie
potrafiłem sobie tego wyobrazić, poza tym cały czas prześladował mnie wyraz jej
twarzy, kiedy wyjawiała mi swoje życzenie.
„Ja po
prostu chciałabym być jeszcze kiedyś szczęśliwa”. Boże, to zdecydowanie nie
było czymś normalnym, skoro była przekonana, że nie ma już na to szans. Gdyby
miała więcej się nie uśmiechać, nawet w wymuszony sposób, ten świat
naprawdę byłby niesprawiedliwy.
Kiedy
mówiła, była cicha i oddalona – przynajmniej wtedy, kiedy akurat nie
rzucała złośliwych odpowiedzi pod moim adresem. Rozmawialiśmy przez kilka
dobrych godzin, zanim w którymś momencie nie zamilkła i nie
uświadomiłem sobie, że po prostu zasnęła. Może nie powinno mnie to dziwić, bo
wiedziałem, że jest w połowie człowiekiem, ale i tak mnie tym
zaskoczyła. Znów poraziło mnie to, jak bardzo była ludzka i nie mogłem
powstrzymać się przed przyglądaniem się jej z fascynacją. Cholera, jasne,
czasami miałem ludzkie partnerki – które, nawiasem mówiąc, później zawsze
kończyły jako przekąska – ale ta dziewczyna to było zupełnie coś innego.
Próbowałem
wyciągnąć od niej coś więcej na temat jej uczuć i rodziny, ale wyraźnie
nie chciała o tym rozmawiać, dlatego za każdym razem zmieniała temat.
Ostatecznie dałem sobie spokój, woląc słuchać o tym, jak cichym,
melodyjnym głosem opowiada o swojej fascynacji muzyką i poetą. Zwykle
unikałem naszej zamkowej biblioteki, ale być może kiedyś musiałem zrobić
wyjątek, żeby zobaczyć ją w promieniach wschodzącego słońca, kiedy tak
przesiadywała z książką w ręku. Potrafiłem sobie wyobrazić świetlne
refleksy tańczące w jej płomiennych włosach, kiedy pochylała się nad jakimś
opasłym tomikiem; prawdopodobnie i wtedy – tak jak i w momentach,
kiedy leżała na brzuchu i podbierała głowę na łokciach – loki opadały jej
na twarz, tworząc jedwabisty, lśniący welon, który nade wszystko pragnąłem
dotknąć. Samo wspomnienie muśnięcia jej włosów, kiedy przypadkiem wylądowała na
mnie, przyprawiało mnie o przyjemne dreszcze, a do tego naprawdę
ciężko wampira doprowadzić.
Westchnąłem,
po czym spojrzałem raz jeszcze na spokojną twarz Renesmee. Dziwne, ale przez
cały czas byłem przekonany, że istnieje skrót jej imienia – bodajże „Nessie”,
chociaż słabo pamiętałem konfrontację z Cullenami sprzed osiemnastu lat
(ale ten czas leci…) – kiedy jednak mimochodem nazwałem ją w ten sposób,
cała zesztywniała i spojrzała na mnie tak pełnym bólu wzrokiem, że aż mnie
sparaliżowało Przez moment wyglądała tak, jakby pragnęła zerwać się na równe
nogi i uciec z krzykiem. Nie zrobiła tego, tylko spojrzała na mnie i lodowatym,
pozbawionym jakichkolwiek emocji tonem powiedziała:
– Nigdy
więcej tak mnie nie nazywaj.
Nie
pozostało mi nic innego, jak ją przeprosić i pośpiesznie zmienić temat,
żeby się rozpogodziła. Dopiero później dotarło do mnie, że jestem idiotą,
używając pieszczotliwego określenia, które pewnie musiała słyszeć tysiące razy
od swoich bliskich – oczywiste, że przywoływało wspomnienia przed którymi za
wszelką cenę starała się uciec. Tak ciężko było przebywać przy kimś, kto w gruncie
rzeczy był delikatny i kruchy, i kogo jednym nieostrożnym słowem
można było dogłębnie zranić. Szlag, nie przypuszczałem nawet, że ktokolwiek
będzie mi w ogóle zależało na tym, żeby ktokolwiek czuł się przy mnie
dobrze. Ale przy niej naprawdę musiałem uważać i starałem się to robić.
Cokolwiek, byleby jakoś wynagrodzić jej wcześniejsze krzywdy – bo przecież
powiedziałem prawdę: nie chciałem być dupkiem. Przynajmniej nie zawsze, na
przykład wtedy, kiedy mogłem być przy niej.
Być może
nie powinienem tego robić, ale wyciągnąłem dłoń i odważyłem się dotknąć
jej policzek. Nawet we śnie wyglądała na spiętą, być może przywykła do koszmarów,
chociaż w tym momencie wyglądała na spokojną; nieskromnie postanowiłem
uznać to za swój mały sukces, bo kto wie, czy moja obecność nie miała z tym
jakiegoś związku… Nie żebym uważał, że dziewczyna w jakikolwiek sposób jej
łaknęła, ale i nie zaprotestowała, kiedy chciałem zostać, więc mogłem
próbować w to wierzyć. Matką głupich czy nie, nadzieja była ważna.
A ona była
taka młoda – zdecydowanie młodsza ode mnie, chociaż zarówno pod względem
ludzkich, jak i wampirzych praw, była już dorosła. Zabawne, ale w jakimś
stopniu wciąż wydawała mi się dzieckiem. Nie żebym nie dostrzegał delikatnych
krągłości jej ciała i zdecydowanie zbyt dojrzałego charakteru, ale mimo
wszystko… No dobrze, może nie chodziło o wiek, ale tę kruchość, którą
wręcz emitowała. O to, że na samą myśl o dotknięciu jej, miałem
wrażenie, jakbym za chwilę mógł zrobić jej krzywdę. Może i była
w połowie wampirem, równie silna i szybka, ale wcale nie wyglądała na
taką, zwłaszcza w tym momencie.
Wycofałem
dłoń i podniosłem się bezszelestnie. Delikatnie uniosłem ten skraj
rozłożonej na trawie peleryny, który zajmowałem, po czym zarzuciłem go na
Renesmee. Poruszyła się przez sen i ciasno opatuliła się materiałem,
wtulając w niego twarz. To trochę mnie zaskoczyło, ale sprawiło równie, że
na moich ustach pojawił się uśmiech. Była nie tylko delikatna, ale i urocza,
nawet w momentach, kiedy wyglądała tak, jakby zamierzała dać mi w twarz.
Poruszyła się znowu i przekręciła tak, że głowa opadła jej lekko na bok,
dzięki czemu miałem idealny widok na jej smukłą, bladą szyję i błyszczący
łagodnie w słabym świetle gwiazd medalion. Zdążyłem już nauczyć się
siatki, którą tworzyły żyły pod jej cienką skórą, ale wcale nie czułem
pragnienia, żeby dostać się do krążącej w nich krwi. Wciąż pachniała
słodko, a zapach feromonów był kuszący i sprawiał, że znów chciałem
znaleźć się blisko niej, ale było to znośne. Cóż, z pewnością nie
zamierzałem posunąć się do tego, żeby wziąć ją siłą – taka możliwość była
naprawdę obrzydliwa i trudna do wyobrażenia. Sprawiała, że aż drżałem z narastającej
wściekłości, wspominając tamtego wampira na placu i sposób w jaki
jego dłonie błądziły po jej smukłym ciele, chociaż tego nie chciała.
Pokręciłem
głową i cicho ruszyłem w stronę ściany lasu. Być może to było okrutne
zostawiać ją samą, kiedy w każdej chwili mogła się obudzić, ale musiałem
znaleźć Felixa i koniecznie z nim porozmawiać. Wciąż czułem na skraju
świadomości obecność Renesmee, dlatego miałem pewność, że w razie potrzeby
byłbym w stanie bez problemu ją odnaleźć, więc nie martwiłem się o nią.
Silence był martwy, a te dwie wampirzyce, które podobno mu towarzyszyły,
po prostu uciekły i szczerze wątpiłem, żeby miały zagrozić akurat Nessie…
Hm, chyba sam dla siebie mogłem ją tak nazywać, prawda? Myśli nie mogły jej
skrzywdzić. Tak czy inaczej, wierzyłem w to, że nawet ze swoim dziwnym
talentem do pakowania się w kłopoty jest bezpieczna i nic się jej nie
stanie, jeśli przez jakąś godzinkę bądź dłużej pobędzie sama.
Znalezienie
Felixa było dziecinnie proste, bo przyjaźniliśmy się od stuleci i miałem w tym
wprawę. Na moje szczęście był wystarczająco daleko do naszego punktu
obserwacyjnego i „piekielnych bliźniąt”, żebyśmy mogli swobodnie
porozmawiać, nie bojąc się, że ktoś nas podsłucha. Oczywiście wyczuł mnie,
kiedy tylko znalazłem się wystarczająco blisko, dlatego nie pozostało mi nic
innego jak się ujawnić.
Otworzyłem
usta, chcąc coś powiedzieć, ale wampir zdecydował się mnie ubiec:
– Nie –
powiedział stanowczo, zakładając obie ręce na piersi.
Zamrugałem
całkiem zbity z pantałyku.
– Co? –
Felix czasami był dziwny, ale wyjątkowo nie miałem do tego cierpliwości.
– Znam tę
minę. Wiem, kiedy coś ode mnie chcesz – wyjaśnił, spoglądając na mnie
pobłażliwie. – Wszystko pięknie i tak dalej, oczywiście pomijając to, że
wcięło cię gdzieś na kilka ładnych godzin. Nie musisz mi mówić gdzie byłeś, bo
nie jestem twoją matką – na całe szczęście – ale czegokolwiek ode mnie chcesz,
odpowiedź brzmi „nie”, bracie.
Cholera,
czyżby naprawdę aż tak dobrze mnie znał? Felix był Felixem, zdecydowanie zbyt
spostrzegawczy w momentach, kiedy było to absolutnie niepotrzebne.
Poczułem irytacje, bo faktycznie coś od
niego chciałem i zupełnie nie przewidywałem odmowy. Tym bardziej, że
wyjątkowo nie chodziło o mnie – nie tak do końca.
– Ja? Mam
czegoś od ciebie chcieć? Skąd taki pomysł – powiedziałem, unosząc obie ręce ku
górze, w geście poddania. Spojrzał na mnie z rezerwą, więc z westchnieniem
je opuściłem. – Dobra, masz rację. Ale nawet nie wiesz o co chodzi –
zauważyłem z niezadowoleniem.
– To wciąż
brzmi „nie”, chociaż jeśli chcesz pogadać, to proszę bardzo. Chętnie posłucham
– zapewnił, opierając się o pień najbliższego drzewa i spoglądając w moją
stronę.
Westchnąłem
i podszedłem do niego, po przyjacielsku obejmując go ramieniem… W taki
sposób, że równie dobrze mogłem w przypływie frustracji wgryźć się w jego
szyję i przypomnieć, że zirytowany tropiciel to zdecydowanie nic dobrego.
Jasne, czasami prosiłem o bzdety i to w znamienitej większości
idiotyczne, ale tym razem chodziło o coś naprawdę poważnego.
– Więc? –
ponaglił Felix, ale już zdecydowanie innym tonem. W jego spojrzeniu
pojawiło się zainteresowanie, kiedy po mowie mojego ciała poznał, że chodzi o coś
faktycznie ważnego.
– Prawda
jest taka, że musisz mi pomóc…
Ach, tylko ja czuję zbliżający się wielkimi krokami koniec roku? Mały ruch na blogach jest bardziej wymowny niż cokolwiek innego – i wielka szkoda. Nie wiem jak wy, ale ja z wytęsknieniem wypatruję wakacji, bo jestem padnięta i zmęczona poprawianiem ocen. I jakby było mało, końca nie widać...Na pocieszenie – mam nadzieję – nowy rozdział. Wyjątkowo wyszedł dokładnie tak, jak od początku chciałam – no i jest perspektywa Demetriego, którego wiele osób polubiło. Mam nadzieję, że przynajmniej kilku czytelników będzie usatysfakcjonowanych. Poza tym, naturalnie, zastanawiam się, czy ktokolwiek wpadnie na to, co tak ważnego ten niekonwencjonalny wampir wymyślił...
Nessa.
OMG wspaniały rozdział ! Najlepszy ! Obyś szybko dodała nowy rozdział, bo nie mam pojęcia co ważnego wymyślił, a ciekawość mnie zżera :)
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za dłuższą nieobecność.
OdpowiedzUsuńRozdział cudo, cudo cudo i dla odmiany cudo! Piszesz lepiej niż Meyer. Kocham ten blog ponad wszystkie inne.
Ta rozmowa Demetri'ego z Renesmee była piękna. Oni będą razem?
Mam nadzieję, że rozdział będzie szybko po ciekawość mnie zżera. Co będzie dalej?
Cudowny rozdział!!!!!wow i OMG zarazem czytam już ten rozdział 4 raz i za każdym razem zachwycam się coraz bardziej!!!!!Aż brak słów mi na opisanie moich odczuć co do rozdziału a tym bardziej twojej twórczej wyobraźni!!Piszesz wspaniale wciągasz swoim opowiadaniem moim zdaniem bardziej niż S. Meyer!!:)Uwielbiam czytać twoje blogi:) Czy Ness będzie wreszcie szczęśliwa? Czy życzenia obojga się spełnią? Czy oni będą razem???:)Dem zachowuje się troszkę jak Edward kiedyś w stosunku do Belli:) Jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Jestem happy, że dodałaś tak szybko nn :D Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D Nie trzymaj mnie w niepewności :) Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńTrochę się zawiodłem, że D tak szybko myśli o R i to nie tylko jako o obiekcie seksualnym, a już się o nią martwi, troszczy i w ogóle i w szczególe i nic z przymusu. Trochę za szybko moim zdaniem i tak jakby grom z jasnego nieba na niego spadł. Muszę też pomarudzić, ze jego perspektywa jest mało męska, on tak się nad wszystkim rozwodzi i jazgocze jakby babą był xD
OdpowiedzUsuńPoza tym to świetnie piszesz, opisy obrazowe i słownictwo bogate, ale literówek w tym rozdziale było sporo. Z początku je wyłapywałem, ale nie opublikowało mi tamtego komentarza i już nie pamiętam jakie to były te literówki i w którym miejscu. Na pewno było "poetą" zamiast "poezją".
Czuję, że ktoś z V coś uknuł i nie wiem jeszcze dlaczego, ale pewnie do końca weekendu się dowiem.
W nocy przejdę do kolejnego rozdziału i zobaczę jaki D ma problem i jak F mu doradzi i przede wszystkim czy w jakikolwiek sposób, choćby słowem wspomoże kumpla.
dariusz-tychon.blogspot.com