Demetri
Stałem pod ścianą, splecionymi
za plecami dłońmi przesuwając po jej chropowatej powierzchni. Czekanie nie było
moją najmocniejszą stroną, dlatego usiłowałem sobie znaleźć zajęcie – nawet tak
bezsensowne, jak uczenie się na pamięć faktury kamienia w Sali Tronowej.
Cokolwiek było lepsze od bezczynnego stania przed obliczem wielkiej trójcy, w oczekiwaniu
na pojawienie się wszystkich tych członków straży, których w tym momencie
pragnęli widzieć. Potrafiłem zrozumieć naprawdę wiele, ale tego, dlaczego nigdy
nie chcieli wspomnieć nam wcześniej na temat zbliżającej się rozmowy, po prostu
nie pojmowałem. Przecież można było wszystko wyjaśnić od razu, a my
przekazalibyśmy to pozostałym, prawda?
– Panie… – zacząłem,
zanim zdążyłem się nad tym głębiej zastanowić.
Aro
spojrzał na mnie z uśmiechem, który można było określić mianem lekko
roztargnionego. Stulecia służby i jego dar wystarczyły, żeby znał mnie
lepiej niż mogłem sobie życzyć.
– Cierpliwości,
Demetri – rzucił po prostu, tym samym ucinając jakiekolwiek dyskusje, zanim te w ogóle
zdążyłby się wywiązać.
Cierpliwości.
I to mówił wampir, który nigdy nie był zdolny wytrzymać minuty i natychmiast
przetrząsał głowy wszystkich napotkanych, w poszukiwaniu nurtujących go
odpowiedzi! Oczywiście nie pozostało mi nic innego, jak dalej czekać.
Nachmurzyłem się, poirytowany; nie tak znów trudno było popsuć mi humor.
Drzwi
główne otworzyły się, a do środka wślizgnęła się nasza zamkowa szara
myszka – krócej mówiąc, Renesmee. Mogłem się spodziewać, że chodzi o nią,
co jeszcze bardziej zepsuło mi nastrój. Czyżby Aro miał w zanadrzu kolejny
bezsensowny rozkaz, którego wypełnienie miało kosztować mnie i pozostałych
następne tygodnie życia? Sądząc po bladej skórze i zlęknionym spojrzeniu
dziewczyny, sama też się tego obawiała, ale to tym bardziej irytowało. Nie
zachowanie dziewczyny – o nie, jej zarzucić nic nie mogłem, bo wyraźnie
się starała i (co zabawne) chyba trochę ją z Felixem przerażaliśmy.
Chodziło raczej o to, że skoro młoda tego nie chciała, po co Aro wciąż
ciągnął tę szopkę?
Tuż za
Cullenówną, do Sali Tronowej wsunął się Felix. Uniosłem brwi, widząc jego minę,
bo mało kiedy widziałem wampira do tego stopnia zdenerwowanego i…
zafascynowanego? Hm, to była co najmniej dziwna mieszanka emocji, ale chyba
podejrzewałem, kto mógł ją wywołać. Ta nowa, Hannah, miała swoisty talent do
wyprowadzania Felixa z równowagi, co przy jej charakterku chyba nie było
niczym dziwnym. Mnie również denerwowała, przez co dyplomatycznie zaczęliśmy
się unikać, ale Felix, nie wiedzieć czemu, uparcie się do niej pchał.
– Nawet nie
pytaj – mruknął chmurnie, podchodząc do mnie. Wzruszyłem ramionami,
potwierdzając brak zainteresowanie. – Mała wiedźma… – mruknął pod nosem i zaczął
mówić coś jeszcze, ale to zdecydowanie nie było skierowane do mojej osoby.
Prawie go
nie słuchałem, cały czas wpatrzony w Renesmee. Widać było jak na dłoni, że
chciała być w każdym możliwym miejscu, byle nie tu. Rozglądała się
pośpiesznie, być może szukając kolejnego wampira, którego mogliśmy
przyprowadzić w związku ze śmiercią jej rodziny, ale kiedy nikogo nie
dostrzegła, wyraźnie odetchnęła. Powoli wycofała się gdzieś na bok, starając
się nie rzucać w oczy, chociaż jej ludzka natura i płomienne włosy na
to nie pozwalały – była tu tak wyrazista, jak wampir w słoneczny dzień
pośród zwykłych śmiertelników. Musiała zdawać sobie z tego sprawę, bo
zaczęła się rozglądać, w którymś momencie napotykając mój wzrok. Jej
czekoladowe tęczówki rozszerzyły się, po czym pośpiesznie uciekła spojrzeniem
gdzieś w bok. Policzki jej pałały.
Ach, czyli
jednak się mnie bała? Ledwo powstrzymałem się od uśmiechu. Tak było
zdecydowanie lepiej, bo robiła wszystko, bylebyśmy z Felixem nie musieli
jej niańczyć. To dobrze, bo nawet jeśli Felix miał dość cierpliwości, żeby
początkowo próbować nawiązać z nią znajomość, mnie szlag trafiał na samo
wspomnienie tego, jak musiałem ją ratować. Przecież nie mogliśmy jej przez cały
czas prowadzić za rączkę, prawda? Lubiłem być odpowiedzialny wyłącznie za
siebie i do tej pory tak było, póki Volterra nie zaczęła zamieniać się w domowe
przedszkole. Dobre było przynajmniej to, że dziewczyna zdawała się znać swoje
miejsce.
Na widok
Renesmee, Aro jakby się ocknął i natychmiast podniósł ze swojego
siedziska. Prócz trójcy, zgromadziła się nas zaledwie piątka – Renesmee, Felix,
„piekielne bliźnięta” i ja. Zmarszczyłem czoło, zaczynając mieć pewne
podejrzenia, chociaż w żadnym wypadku nie potrafiłem wpasować do tego
wszystkiego hybrydy. Zakładałem, że mogła być wezwana jedynie dlatego, że
pomysł Aro jednak łączył się z jej bliskimi – to prawdopodobnie jednak
miała być misja.
– Ach, więc
jesteśmy w komplecie. Znakomicie – stwierdził z uznaniem, kiwając w zamyśleniu
głową. – W samą porę, Felixie, bo Demetri zaczynał się już niecierpliwić –
dodał, rzucając mi porozumiewawcze spojrzenie.
– Powiedzmy,
że napotkałem pewne komplikacje – odparł wymijająco Felix, tym samym
potwierdzając moje przypuszczenia co do tego, że nasza złotowłosa szczęściara
musiała wyprowadzić go z równowagi.
– Hm,
czyżby? – Aro nie wyglądał na zainteresowanego. – Najkrócej mówiąc, będę miał
dla was pewne zadanie, moi mili – oznajmił, w końcu przechodząc do rzeczy.
Rozluźniłem się i spojrzałem na niego pytająco, psychicznie szykując się
na kolejną bezsensowną bieganinę za podejrzanymi wampirami. – Jane i Alec z pewnością
pamiętają wampira, którego przyprowadzili Santiego i Afton. Sean Martinez
– powiedział z naciskiem, chociaż mnie zupełnie obojętne było, kogo miał
na myśli. Tym bardziej, że o ile dobrze pamiętałem, ten akurat był już
martwy. – W zasadzie nie powinno być już problemów w jego sprawie, bo
poniósł już karę – skiną głową w stronę Renesmee – ale nie wzięliśmy,
niestety, pod uwagę jego rodziny.
Usłyszałem,
że Felix wzdycha – więzi między naszymi pobratymcami potrafiły być doprawdy
uciążliwe, zwłaszcza kiedy musieliśmy ukarać członka jakiegoś większego klanu.
Co prawda Chelsea potrafiła bez problemu zmanipulować pozostałymi tak, że nie
mieliśmy później zmartwień, ale w niektórych przypadkach jej dar okazywał
się zawodny. Wtedy zaczynały się te przysłowiowe schody, kiedy pokrzywdzeni
utratą bliskiego zaczynali się mścić.
– Miał
rodzinę? – wyrwało się Renesmee. Od dnia, w którym ją uratowałem,
właściwie nie słyszałem jej głosu, więc zaczynałem zapominać jak bardzo był
melodyjny.
Aro
uśmiechnął się pobłażliwe.
– Moim
zdaniem to odrobinę naciągane określenie, kochanie – powiedział zaskakująco
łagodnie. Dziewczyna drgnęła, zaskoczona tym zdrobnieniem. Swoją drogą, nie ona
jedna. – Powiedziałbym raczej, że ty jego przyjaciele, ale z racji tego,
że zdążył znaleźć sobie partnerkę… – Urwał i wzruszył ramionami. – Tak czy
inaczej, możemy mieć problemy, jeśli ich nie powstrzymamy w porę.
Wysłałbym Chelsea, ale uczucia młodych wampirów są zbyt silne, więc pewnie
niewiele zdoła w tym wypadku zdziałać – wyjaśnił i już właściwie nie
musiał nic dodawać, bo sprawa była jasna.
– No
dobrze, ale skoro to nowonarodzony… To byli nowonarodzeni, prawda? – zapytała
Renesmee po chwili zastanowienia. – Skoro niedawno zostali stworzeni, nie
sądziłam, że…
– Wyrzuty
sumienia są ostatnią rzeczą, którą powinnaś w tym momencie czuć – przerwał
jej stanowczo. – Jeśli chodzi o twoje pytanie to tak, to byli
nowonarodzeni – potwierdził. – Nie zapominaj, że minęły już ponad trzy
miesiące. Wbrew wszystkiemu mamy skłonności społeczne i łączymy się
w grupy.
Skinęła
głową, chociaż nie wyglądała na przekonaną. W jakiś stopniu to rozumiałem
– różniła się od nas pod każdym względem i naprawdę nie rozumiałem, co
jeszcze tutaj robiła. Była niczym jedna, wielka zagadka, której nie potrafiłem
odgadnąć i to było w jakimś stopniu frustrujące. Z jednej strony
wydawało mi się, że chodziło jej o zemstę, ale teraz wcale nie byłem tego
taki pewien. Gdyby tak było, teraz nie martwiłaby się z byle powodu. Poza
tym nie byłem w stanie wyobrazić sobie, że ta krucha istota mogłaby kogokolwiek
nienawidzić. Była na to zbyt delikatna i zbyt…
Zbyt
ludzka?
Tak, to
chyba było właściwe określenie, a przynajmniej w tym momencie do
głowy nie przychodziło mi lepsze. Dziewczyna była w połowie człowiekiem, a to
wpływało na jej niezwykłość bardziej niż pochodzenie z rodziny
„wegetarian”. Picie krwi zwierząt już tak bardzo nie szokowało i chociaż
uważałem to za bzdurę, zaczynało być mi absolutnie obojętne. Jeśli jednak
chodziło o całą te kwestię bycia hybrydą… Częściowo wydawało się to
odpychające – mieszanka genetyczna i kwestie zachowania czystości rasy,
gdyby spojrzeć na to ze strony jakiegoś maniaka – ale patryc na to
w praktyce, było w tym coś fascynującego. Ludzka połowa ją
wyróżniała, a to miało równie wiele zalet co i wad.
Teraz, po
tych dwóch tygodniach, nie potrafiłem już być wobec niej tak wrogo nastawiony,
jak na początku. Nie wchodziła mi w drogę, więc nie miałem powodów, żeby
traktować ją jak wroga. Łatwiej było traktować dziewczynę jak powietrze i to
nawet się sprawdzało, przynajmniej do momentu, kiedy znów nie poczułem jej
niezwykłego zapachu. Cholerne feromony! Jak mogła być w stanie pociągać w ten
sposób wampiry, skoro natura wyposażyła nas w niezwykłą urodę, zdolności i nawet
zapach, żeby łatwiej było nam wabić ludzi? Nie byłem człowiekiem, a jednak
Cullenówna miała w sobie coś, co powodowało, że nie panowałem nad własnych
instynktem. Chciałem jej dotknąć, znaleźć się bliżej, poczuć ciepło jej ciała
i ten zapach…
A
przynajmniej zdawało mi się, że tego właśnie chcę.
Przecież nie było innego wytłumaczenia, bo w życiu nie zainteresowałbym
się hybrydą – córką Cullenów na dodatek. Dziewczyna była niebezpieczna i nawet
nie zdawała sobie z tego sprawy. Nic dziwnego, że omal nie zgwałcono jej
na moich oczach, skoro w ten sposób działała na przedstawicieli płci
przeciwnej. Musiała być ostrożna, ale najwyraźniej albo faktycznie o tym
nie wiedziała, albo było jej wszystko jedno.
– I co
w związku z tymi wampirami? – odezwała się naglącym tonem Jane.
Jedynie ona miała na tyle wysoką pozycję, żeby móc popędzić Aro, nie narażając
się przy tym na jego gniew.
Zerknąłem
krótko w stronę wampirzycy i omal się nie uśmiechnąłem, kiedy
uświadomiłem sobie, że Jane najzwyczajniej w świecie jest zazdrosna! Może
faktycznie Aro odnosił się zaskakująco życzliwie do Renesmee, mając w tym
sobie tylko znane intencje, ale nie sądziłem, że mała sadystka mogłaby poczuć
się zagrożona. To, że zwrócił się do Cullenówny per „kochanie” chyba o niczym
nie świadczyło, bo Aro bez wątpienia zależało, żeby dziewczyna czuła się dobrze.
Jakby nie patrzeć oczekiwał, że Renesmee tutaj zostanie, chociaż dla mnie nie
miało to żadnego sensu.
– Z tego,
co ustaliliśmy, wszyscy mieszkają w Irlandii. To jakaś mała wioska i zasadniczo
nawet nie ma jej na mapach, bo naturalnie zależało im na swobodzie i izolacji
od ludzi. Pojedziecie tam jeszcze dzisiaj wieczorem, żeby nie ryzykować
konieczności przemieszczania się w środku dnia. Rozeznacie się w sytuacji
i sami zadecydujecie, czy konieczne będzie podjęcie tych najbardziej…
radykalnych środków – polecił. – Być może jednak się mylimy i tak naprawdę
nie ma się czego obawiać, ale lepiej dmuchać na zimne – wyjaśnił spokojnie.
Skinąłem
głową, podobnie zresztą jak pozostali, w znacznym stopniu uspokojony.
Podobne misje były już niemal rutynowe – patrolowaliśmy wyznaczony teren i wyciągaliśmy
wnioski, żeby później działać. Jeśli wszystko miało dobrze pójść, zadanie nie
miało zająć więcej niż pięć dni, a to jak najbardziej mi odpowiadało. Poza
tym, kto wie? Irlandzka kultura mogła okazać się nader ciekawa…
Spojrzałem
na Aro bardziej przychylnym wzrokiem.
– Czy jest
coś jeszcze, co powinniśmy wiedzieć? – zapytałem, chcąc dopełnić formalności i zająć
się przygotowaniem do wyjazdu. Ze względu na publiczny transport, drobne
polowanie było jak najbardziej wskazane.
– W zasadzie
nie, aczkolwiek liczę na to, że i bez moich próśb zaopiekujecie się
Renesmee – oznajmił, a ja jakimś cudem omal nie zakrztusiłem się nabranym
do płuc powietrzem.
– Słucham?
– wykrztusiłem, niemal w tym samym momencie co ona. Rzuciłem jej gniewne
spojrzenie, ale nawet nie zwróciła na mnie uwagi, co w jakimś stopniu
zraniło moje ego. – Ja też mam jechać? Ale przecież… – jęknęła, tym razem
mówiąc już w pojedynkę i patrząc na Aro tak, jakby miała go za
wariata.
Rzucił jej
krótkie, niemal ojcowskie spojrzenie i pokręcił głową, chyba nie do końca
rozumiejąc jej zaskoczenie. Jeśli tak, był chyba w tym odosobniony, bo ja
również nie miałem pojęcia, co mu strzeliło do głowy. Dlaczego chciał, żeby z nami
pojechała?
– Moja
droga, ależ po co te nerwy? – Doprawdy, jego spokój czasami potrafił być co najmniej
drażniący. – Mieszkasz tutaj i jesteś jedną z nas. To chyba
oczywiste, że darzę cię równie wielkim zaufaniem, co innych moich strażników.
Poza tym uważam, że najwyższa pora na to, żebyś się usamodzielniła – wyjaśnił,
po czym dodał, widząc, że dziewczyna znów chce zaprotestować: – Potrafię
zrozumieć naprawdę wiele, Renesmee, ale prawda jest taka, że nie mamy warunków,
żeby cały czas zapewniać ci opiekę. Musisz dostosować się do tego, co dzieje
się w zamku, a ta misja wydaje mi się dobrym początkiem. – Uśmiechnął
się w ten swój charakterystyczny sposób, przy którym nigdy nie potrafiłem
stwierdzić czy jest szczery, czy też raczej fałszywy. – Jeśli to już wszystko,
możecie iść. Nie pozostaje mi nic innego, jak życzyć wam powodzenia –
powiedział, co było jedynie subtelniejszą wersją tego, że mamy się wynosić.
Felix
szturchnął mnie w ramię, więc razem ruszyliśmy w stronę drzwi
wyjściowych. Miałem mieszane uczucia co do obecności Renesmee, ale
z drugiej strony, wcale nie musiałem się nią przejmować. Tak przynajmniej
zakładałem do momentu, kiedy zobaczyłem jak pośpiesznie wychodzi, omal przy tym
nie potrącając Aleca i Jane. Miała szczęście, bo gdyby nawet przypadkiem
szturchnęła wampirzycę, niemal na pewno źle by się to dla niej skończyło. Do
tej pory pamiętałem, jak raz udało mi się Jane podpaść – ostatni raz jakieś
pięć wieków temu, ale to wystarczyło, żebym od tej pory starał się trzymać od
niej na bezpieczną odległość. Potrafiła być słodka jak miód, ale jedynie do
momentu, póki miała dobry humor. W innym wypadku, najrozsądniej było
trzymać się z daleka. Jak powiadał Felix – „bez kija nie podchodź”.
– Zaraz
wracam – mruknąłem w roztargnieniu i przyśpieszyłem, pośpiesznie
wychodząc na korytarz.
Nie
wiedziałem dlaczego, ale coś podpowiadało mi, że powinienem pójść za Renesmee.
Być może był to głupi pomysł, skoro do tej pory trzymałem się od niej z daleka,
ale nie zamierzałem się nad tym zastanawiać. Bez trudu wychwyciłem jej zapach i nawet
zbytnio się nie zdziwiłem, kiedy zamiast do komnat, poprowadził mnie wprost do
zamkowych ogrodów. Mało uwagi poświęcałem dziewczynie, ale zdążyłem mimochodem
zaobserwować, że miała skłonność do zaszywania się w takich właśnie
miejscach. Szczerze mówiąc, sam czasami tutaj przychodziłem.
Znalazłem
ją w samym środku ogrodu, tuż przy zdobionej fontannie, przedstawiającej
jakieś splecione ze sobą w uścisku cherubinki. Siedziała na niewielkiej
ławeczce, bokiem do mnie, uważnie wpatrując się w przelewającą wodę. Szum
fontanny dziwnie harmonijnie współgrał z jej nieco przyśpieszonym oddechem
i biciem serca, które zawsze trzepotało się w piersi tak
rozpaczliwie, jakby zaraz miało się z niej wyrwać. Może to właśnie dlatego
pachniała tak intensywnie – bo krew szybciej krążyła i to nie tylko wtedy,
kiedy była zdenerwowana? To było dla mnie zagadką, podobnie jak niezgodne ze
sobą emocje, jakie w niewyjaśniony sposób ta krucha istota we mnie
wyzwalała.
Jeśli wciąż
w jakimś stopniu byłem na nią zły, natychmiast przestałem, kiedy
zobaczyłem ją wtedy w tych ogrodach. Słońce powoli zbliżało się ku zachodowi
– zaczynało zmierzchać, a co za tym szło, mieliśmy naprawdę mało czasu na
przyszykowanie się do wyjazdu – więc wszystko dookoła skąpane było w czerwonawym
świetle. Blask padał również na Renesmee, nadając jej bladej skórze odrobinę
koloru, a miedzianym włosom połysku, przez co wyglądały niczym żywy
płomień. Były lekko zmierzwione i jakby naelektryzowane, co nawet pasowało
do beznamiętnego wyrazu jej twarzy – była zła albo rozżalona, nie potrafiłem
dokładnie stwierdzić. Tak czy inaczej, z pewnością nie była tutaj
szczęśliwa.
Zauważyłem,
że pośpiesznie mruga i nagle poczułem się cholernie niezręcznie. Chyba nie
zamierzała płakać? Jeśli tak, zdecydowanie nie powinienem i nie chciałem
być tego świadkiem, dlatego powoli zacząłem wycofywać się w stronę zamku.
Niepotrzebnie za nią szedłem, bez powodu na dodatek, poza tym musiałem się
jeszcze przygotować, żeby później nie mieć problemów. Wbrew wszystkiemu, co
mogło się wydawać, nie nawykłem do robienia wszystkiego na ostatnią chwilę, a Aro
nie dał nam zbyt wiele czasu do namysłu.
Usłyszałem
trzask, kiedy przypadkiem nadepnąłem na jakąś gałązkę, gdzieś poza zasięgiem
mojego wzroku. Renesmee podskoczyła jak oparzona i poderwawszy się,
pośpiesznie rozejrzała się dookoła.
– To tylko
ja – westchnąłem, nie mając już większego wyboru. Może powinienem powiedzieć,
że aż ja, bo chyba nie była jakoś specjalnie moim widokiem zachwycona.
Spojrzała
na mnie tymi swoimi dużymi, czekoladowymi oczami. Odniosłem wrażenie, że i ona
miała ochotę uciec, co kolejny raz mnie rozbawiło, chociaż nie czerpałem już
takiej radości z tego, że mogłem powodować u niej lęk.
– Ach, tak…
– Zaczęła nerwowo nawijać kosmyk włosów na palec, ale przynajmniej wzięła się w garść.
– Nie musisz mnie pilnować, jeśli o to chodzi. Jakoś sobie poradzę.
– Wiem. Po
prostu przeszedłem się przejść – skłamałem pośpiesznie, chociaż nie wiedziałem
dlaczego. Ale co miałem jej powiedzieć? Że poszedłem za nią z ciekawości?
Chyba moja
odpowiedź ją zaskoczyła. A może raczej chodziło o ton? Czyżby
spodziewała się, że znów na nią naskoczę? Dobry Boże, aż tak marną wyrobiła
sobie o mnie opinię? Nie powinno mnie to obchodzić, a jednak tak
było. Poczułem się winny, że za pierwszym razem potraktowałem ją w taki
sposób, chociaż jednocześnie nie chciałem mieć wyrzutów sumienia. Przecież była
mi obojętna, prawda?
– Dlaczego
się skradałeś? – zapytała znienacka, chyba nie mogąc się powstrzymać. – Nie rób
tego więcej – dodała i objęła się ramionami, pocierając się lekko.
– Zimno ci?
– zdziwiłem się. Jako wampir odzwyczaiłem się od przejmowania takimi
drobiazgami, jak chociażby pogoda.
To też było
tak bardzo ludzkie, że na moment zapomniałem o jej pytaniu. Obrzuciłem
wzrokiem jej pokryte gęsią skórką ramiona i zanim się nad tym
zastanowiłem, w zupełnie naturalnym odruchu zsunąłem z ramion swoją
pelerynę. Zmrużyła oczy, ale pozwoliła, żebym się do niej zbliżył i wyuczonym
przez wieki gestem zarzucił ją na jej ramiona. Ciasno otuliła się materiałem
i natychmiast się odsunęła, jakby sama moja bliskość sprawiała jej
jakikolwiek dyskomfort.
– Dzięki. –
Musnęła palcami szyję. – No wiesz, za to też – dodała, a ja dopiero wtedy
dostrzegłem błysk złotka i przypomniałem sobie o jej naszyjniku.
– Mhm…
Nie
chciałem o tym rozmawiać – ani o tym, ani o czymkolwiek innym.
To dziwne, ale w obecności dziewczyny czułem się równie niezręcznie, co
ona przy mnie. Nigdy żadna istota – czy to ludzka, czy nieśmiertelna – nie
doprowadziła mnie do tego stanu. Dopiero Renesmee się udało, ale nie byłem
pewien czy to dobrze, czy źle.
– Nie
powiesz mi dlaczego? – zapytała po chwili ciszy. Wyrwany z zamyślenia,
spojrzałem na nią mało przytomnie. – Dlaczego go dla mnie znalazłeś? Wydawało
mi się, że niezbyt za mną przepadasz… – powiedziała wprost.
– Znalazłem
go przypadkiem i doszedłem do wniosku, że będziesz chciała go odzyskać –
odpowiedziałem lakonicznie, postanawiając pominąć temat swoich sympatii i antypatii.
Sam nie miałem zielonego pojęcia, co tak naprawdę czuję.
Skinęła
głową, jakby się tego spodziewała, ale odniosłem wrażenie, że ją rozczarowałem.
Trudno, jakie to właściwie miało znaczenie? Nie miało, albo przynajmniej nie
powinno mieć, a jednak poczułem się fatalnie – jak „dupek”, jak uroczo
określiła mnie Heidi.
– To
znaczy… – zacząłem, ale odsunęła się tak gwałtownie, że nawet mnie tym
zaskoczyła.
– Nie
ważne. Tak czy inaczej, dziękuję – powiedziała i zrzuciła z siebie
pelerynę, żeby mi ją oddać. Kiedy jej nie przyjąłem, ułożyła zmięty materiał na
brzegu fontanny. – Chyba powinnam się szykować. I naprawdę, nie musicie
się mną przejmować.
– Spotykamy
się za pół godziny w lobby. Jakby co… – powiedziałem, ale znów nie czekała
aż skończę:
– Poradzę
sobie – powiedziała jedynie, po czym szybkim krokiem zaczęła oddalać się w stronę
twierdzy, chyba jedynie cudem powstrzymując się od biegu.
Zakląłem,
kiedy zniknęła mi z oczu i opadłem na brzeg fontanny, dokładnie w to
samo miejsce, które wcześniej zajmowała Renesmee. Dlaczego, do jasnej cholery,
nie potrafiłem z nią normalnie porozmawiać? I dlaczego tak bardzo
przejmowałem się tym, że po raz drugi wypadłem źle w jej oczach? Nie
chciałem się nad tym zastanawiać, poza tym i tak nie miałem wysnuć
sensownych wniosków, ale i tak czułem się zdezorientowany. Przecież to
była po prostu hybryda, a jeśli czułem się za nią odpowiedzialny, to
jedynie dlatego, że zdążyłem przyzwyczaić się do rozkazu Aro. Ewentualnie
dlatego, że była ładna – nic więcej.
Ładna dziewczyna to
zawsze kłopot, pomyślałem mimochodem. Zwłaszcza taka, która
jednocześnie fascynuje i irytuje od pierwszego dnia. Jeśli zaś dodać do
tego rude włosy i fakt, że była hybrydą… Jedynie
pokręciłem głową i podniosłem się, nieznacznie się przeciągając.
No cóż, niezależnie od wszystkiego, to była po prostu
dziewczyna. A takich po świecie chodziły miliony – a przynajmniej to
próbowałem sobie wmówić, kiedy szybkim krokiem ruszyłem w stronę zamku.
Renesmee
Na dworze było już ciemno,
kiedy samolot wzbił się w powietrze. Poczułam się dziwnie, pierwszy raz od
ponad trzech miesięcy opuszczając Volterrę, ale w jakimś stopniu
przyniosło mi to ulgę. Kiedy miasteczko i wszystkie mniej czy bardziej
znajome uliczki zniknęły poniżej, odniosłam wrażenie, że chociaż na moment
oderwałam się od wszystkich problemów. Poza tym – nie ukrywajmy – byłam równie
przerażona, co podekscytowana perspektywą wyjazdu za granicę. W końcu
nigdy nie byłam w Irlandii.
Niestety,
nie mogłam zapomnieć, że to mimo wszystko nie będzie wycieczka krajoznawcza.
Myślałam, że zemdleję z nadmiaru emocji, kiedy Aro wprost oznajmił, że mam
wziąć udział w misji, na dodatek dotyczącej bliskich Seana – wampira,
którego zabiłam. To nic, że nie zrobiłam tego
własnoręcznie, ale przecież przyczyniłam się do jego śmierci, niezależnie od
tego, co mówił Aro.
Pomińmy
fakt, że nagle zaczął się zwracać do mnie per „kochanie”.
Na moment
oderwałam wzrok od ciemniejącego nieba za oknem, żeby rozejrzeć się po
samolocie. Tuż przede mną, pogrążeni w rozmowie, siedzieli Demetri i Felix.
Gdzieś dalej dostrzegłam milczących Aleca i Jane, którzy zachowywali się
tak, jakby wcale ich nie było. Siedzieli sztywno, ledwo oddychając i rozglądając
się czujnie, jakby się spodziewali nagłego zamachu na samolot, co mogłoby
znacznie opóźnić nasz wyjazd. Obserwując ich, nie mogłam wręcz uwierzyć, że do
tej pory ludzie nie zorientowali się, że są inni – zachowywali się w tak
nienaturalny sposób, że ich wyjątkowość wręcz biła po oczach.
Inaczej
było w przypadku Felixa i Demetriego. Chociaż wciąż na myśl
o tym, że mogliby zwrócić na mnie uwagę, coś przewracało mi się w żołądku,
byłam nimi szczerze zafascynowana. Co prawda sposób, w jaki w Sali
Tronowej spojrzał na mnie Demetri i nasza późniejsza rozmowa, sprawiały,
że za wszelką cenę zamierzałam trzymać się od niego z daleka, ale to nie
zmieniało faktu, że on i Felix przyciągali uwagę. Kiedy sądzili, że nikt
nie patrzy (albo po prostu ich to nie obchodziło), zachowywali się niemal jak
dzieci, przekomarzając się i robiąc sobie wzajemnie na złość. Zdążyłam
przywyknąć do myślenia o Volturi jako beznamiętnych, żądnych krwi
istotach, których nie stać na wytworzenie między sobą jakichkolwiek przyjaznych
stosunków, dlatego ta nagła zażyłość całkiem mnie zdezorientowała.
Felix
powiedział coś, przez co obaj z Demetrim wybuchli śmiechem. Plusem tego,
że siedziałam sama na samym końcu było to, że mogłam bez obaw się im
przyglądać, nie sprawiając przy tym wrażenia osoby wścibskiej. Widziałam, jak
Jane odwraca się z rozdrażnioną miną, a Alec rzuca tropicielowi i jego
towarzyszowi pytające spojrzenie, spod znacząco uniesionych brwi. Jeśli
chodziło o pozostałych pasażerów, zajmujących miejsca w pierwszej
klasie, starali się nas taktownie ignorować, prawdopodobnie przeczuwając, że
jest w nas coś, przez co powinni trzymać się z daleka.
– Czy mnie
się zdawało, czy właśnie usłyszałem swoje imię? – zapytał pozornie spokojnie
Alec, ale jego głos wystarczył, żeby Demetri i Felix odrobinę się
opanowali. Wymienili speszone spojrzenia, zanim którykolwiek z nich
zdecydował się odezwać.
– Być może
– przyznał wciąż lekko rozbawiony Felix. – Chociaż w tym wieku, Alecu,
problemy z słuchem są czymś naturalnym – dodał, szczerząc się w uśmiechu.
Alec
skrzywił się, ale nic nie odpowiedział. Jane rzuciła Felixowi długie, gniewne
spojrzenie.
– Mam tam
może zrobić porządek? – zasugerowała, ale chociaż wyraźnie była to groźba, jej
głos wcale nie zabrzmiał tak przerażająco jak mogłam się spodziewać. Dopiero po
chwili uświadomiłam sobie, że ona po prostu ich straszy.
– Niekoniecznie
– zażegnał konflikt Demetri. Nie wiem dlaczego, ale na dźwięk jego głosu
przeszedł mnie dreszcz. – Poza tym twój brat chyba potrafi o siebie
zadbać? – dodał i chociaż pewnie miało być to stwierdzenie, zabrzmiało jak
pytanie.
– Hm,
miałabym wątpliwości… – mruknęła Jane, odwracając się ponownie do nich plecami,
prawdopodobnie żeby ukryć twarz.
Kiedy nagle
parsknęła śmiechem, aż poradziła mnie czystość jej głosu i wspaniałość
tego dźwięku. Żałowałam, że nie miałam okazji do tego, żeby zobaczyć, jak jej
twarz się rozjaśnia.
– Cudownie.
– Alec rzucił siostrze rozdrażnione spojrzenie, ale ta z premedytacją go
zignorowała. – Nie wierzę, że nabijasz się ze mnie z tymi głąbami –
stwierdził, ale znów odpowiedziały mu śmiechy. Zacisnął usta. – Mogę
przynajmniej wiedzieć, co takiego was bawi? – zapytał, spoglądając wyczekująco
na siedzące za nim wampiry.
Felix i Demetri
spojrzeli na siebie wymownie. Tropiciel wzruszył ramionami, więc w końcu
Felix postanowił udzielić zniecierpliwionemu Alecowi odpowiedzi:
– Po prostu
zastanawialiśmy się, czy w Irlandii nie znajdziesz dla siebie dziewczyny.
Wiesz, tam chyba słyną z takich karzełków, a przynajmniej tak mi się…
Przez
moment, kiedy patrzyłam w oczy Aleca, przeszło mi przez myśl, że właśnie
wszystko poszło za daleko i za chwilę dojdzie do tragedii, kiedy puszczą
mu nerwy, ale ten nieoczekiwanie się uśmiechnął – niemal drapieżnie, wyraźnie z czegoś
zadowolony. Odetchnęłam, chociaż nie pozwoliłam sobie na całkowite
rozluźnienie, bo po wampirach nigdy nie można było być czegoś pewnym.
– No cóż,
raczej to nie ja gustuję w filigranowych istotkach – stwierdził
i rzuciwszy wymowne spojrzenie Felixowi i Demetiemu, odwrócił się,
żeby zagadnąć bliźniaczkę.
Na jego
słowa Felix się speszył, a Demetri drgnął i – mogłabym przysiąc – na
ułamek sekundy obejrzał się na mnie. Zesztywniałam, kiedy nasze spojrzenia się
spotkały, tropiciel jednak pośpiesznie odwrócił wzrok i zerwał się tak
gwałtownie, że serce omal mi nie stanęło. Przeciągnąwszy się leniwie, ruszył
szybkim krokiem w stronę toalet, chociaż zdecydowanie nie miał z nich
skorzystać.
Siedziałam
na swoim miejscu, czując jak serce łomoce mi się w piersi tak szybko,
jakby zaraz miało mi się wyrwać i gdzieś uciec. Nie miałam pojęcia, co
miałam o tym wszystkim myśleć i zdecydowanie nie chciałam się nad tym
zastanawiać. Zastygły na swoim miejscu Felix przez moment wpatrywał się
w miejsce, gdzie chwilę wcześniej zniknął jego kumpel, po czym znienacka
odwrócił się z moją stronę i nonszalancko oparł oparcie swojego
fotela. Na jego ustach pojawił się łobuzerski uśmiech.
– Co
słychać?
Spojrzałam
na niego mało przytomnie, zaraz jednak skarciłam się za to, że znów go
ignorowałam. Przecież już kilkukrotnie próbował okazać mi odrobinę sympatii,
ale go zniechęcałam.
– Chyba
dobrze – przyznałam, nie mając lepszego pomysłu.
Zmarszczył
brwi, jakby zaskoczony tym, że jednak zdecydowałam się odezwać, ale w żaden
sposób tego nie skomentował. Oczy mu błyszczały i odniosłam wrażenie, że
ogólnie jest zadowolony z życia. Perspektywa tego, co czekało nas w Irlandii,
wydawała się napawać go entuzjazmem.
Skrzywiłam
się na samą myśl. Źle zinterpretował moją reakcję.
– Jeśli
chodzi o Demetriego, to on po prostu taki jest. Ma swoje humorki –
wyjaśnił, chociaż tyle zdążyłam już sama zaobserwować. – Nie wiem, co ci
nagadał, ale ja do ciebie osobiście nic nie mam. Co prawda nie nadaję się na
opiekuna, ale jakby co…
– Nie
trzeba mnie niańczyć – powiedziałam ostrzej niż pierwotnie zamierzałam.
Speszyłam się. – Przepraszam.
– Po prostu
wyluzuj – doradził, jakby to było proste, po czym odwrócił się ode mnie,
prostując się w swoim siedzeniu.
Westchnęłam
zrezygnowana. Miałam wrażenie, że oboje się z Hanną zmówili, bo ich rady
sprowadzały się mniej więcej do tego samego. Gdyby nie fakt, że wyglądali na
chętnych rzucić się sobie do gardeł, może nawet bym w to uwierzyła.
– Jak
właściwie wyglądają takie misje? – zapytałam nagle, postanawiając się
zreflektować. Tym razem to ja przechyliłam się przez siedzenie, żeby móc
widzieć twarz swojego rozmówcy. – Wolałabym wiedzieć, czego się spodziewać –
wyjaśniłam, kiedy przyjrzał mi się uważnie. Nie zamierzałam dyskutować o Demetrim.
– Wiesz –
zaczął, cały czas przyglądając mi się tak, jakbym była wyjątkowo fascynującym
przedstawicielem jakiegoś obcego gatunku – w zasadzie to zależy od
zadania, ale zwykle działamy podobnie. Przez kilka dni będziemy patrolować i trochę
rozeznamy się w sytuacji, a później zdecydujemy co dalej. W zasadzie
to będzie proste i przyjemne, oczywiście pomijając ewentualną walkę, ale
to już raczej zostawiamy Alecowi i Jane. Nie będzie zbyt wiele do roboty,
więc ty równie dobrze możesz sobie pozwiedzać – zasugerował mi
z uśmiechem. – I wiesz co? Najlepiej trzymaj się blisko mnie i Demetriego,
mimo wszystko. Tak będzie dla wszystkich lepiej, bo zmniejszy
prawdopodobieństwo tego, że wpakujesz się w kłopoty – wyjaśnił, wprost
zdradzając, że ma wątpliwości co do moich zdolności.
– Więc
właściwie po co z wami lecę? – zapytałam, bo tego nie mogłam zrozumieć.
Jeśli chodziło o propozycję tego, żebym nie brała udziału w masakrze,
chętna byłam natychmiast z niej skorzystać. – Nie przydam się wam na nic.
– Od samego
początku zadaję sobie to pytanie – wtrąciła z przodu Jane, tym samym
przypominając mi o obecności swojej i Aleca. Łatwo było zapomnieć o niezwykle
czułym słuchu wampirów. – Mów jak radzi Felix, a jakoś sobie poradzimy –
dodała obojętnie. Nie musiałam się długo zastanawiać, żeby dojść do wniosku, że
to nie tylko była dobra rada, ale i swego rodzaju ostrzeżenie z jej
strony – miałam nie wchodzić im w drogę, żeby wszystkiego nie spieprzyć. –
Boże, ludzkie środki transportu są beznadziejne…
Opadłam na
swoje miejsce, rozważając słowa Felixa i Jane. Więc podobnie jak ja nie rozumieli
zachowania Aro i jego uporu, żebym towarzyszyła w misji. Być może
powinnam o to zapytać, kiedy już wrócimy, ale nie byłam pewna, czy to
dobry pomysł. Mimo wszystko nie czułam się jedną z nich i obojętnie
od starań i intencji Aro, to nie miało się już chyba zmienić. Co prawda
podejście Felixa niejako mi pomagało, nawet jeśli miałam wątpliwości co do
tego, czy jego intencje są do końca szczere. Tak długo ich wszystkich do siebie
zniechęcałam, że teraz nie byłam już pewna absolutnie niczego – poza tym wcale
nie chciałam współczucia i troski z ich strony. Lepiej było, kiedy
traktowali mnie jak powietrze.
Byłam
jednak pewna dwóch rzeczy. Po pierwsze, musiałam znaleźć sposób na to, żeby
jakoś się w nowej sytuacji odnaleźć. A po drugie, teraz największym priorytetem
było to, żeby jakoś przetrwać kilka najbliższych dni. Kto wie, może
niepotrzebnie się denerwowałam, tym bardziej, że wcale nie musiałam brać
czynnego udziału w wyznaczonym zadaniu. Mnie było to nie na rękę równie
mocno, co moim towarzyszom, dlatego najlepiej było po prostu nie wchodzić im w drogę.
Na to akurat było mnie stać i miałam się o to postarać niemal z przyjemnością.
Kogo jak kogo, ale Demetriego miało to z pewnością ucieszyć.
Jak na
zawołanie zauważyłam, że wampir z niepewną miną wraca na swoje miejsce.
Pośpiesznie zamknęłam oczy, woląc z dwojga złego udawać, że śpię, byleby
nie musieć się zastanawiać nad jego zachowaniem wobec mojej osoby. Wiedziałam z pewnością,
że równie mocno go drażnię, co jestem powodem do tego, żeby okazywał litość
albo po prostu patrzył na mnie pobłażliwie. Nie chciałam ani jednego, ani
drugiego. Ktoś taki jak Demetri był typowym podrywaczem, który nawet
nieświadomie owijał sobie kobiety wokół palca, a później zostawiał je bez
żalu, nie zważając na liczne złamane serca. Mogłam się założyć, że ten wampir skrzywdził
nie jedną dziewczynę, dlatego nie zamierzałam się nabrać na te chwile, kiedy
zachowywał się wobec mnie niemal przyjaźnie – to była po prostu gra albo
kaprys, a nie oznaka tego, że zależy mu na tym, żebym poczuła się lepiej.
Przekonałam się o tym przed wyjazdem, kiedy przyszedł do mnie w ogrodzie
i o tym musiałam bez względu na wszystko pamiętać.
Wciąż pełna
wątpliwości, ostatecznie zapadłam w sen.
Jak widać, jestem wciąż na etapie manipulowania wyglądem – z góry przepraszam za ewentualne niedogodności. Mam nadzieję, że wkrótce znajdę coś z czego będę zadowolona. Przy okazji serdecznie dziękuję za wszystkie komentarze, chociaż naprawdę prosiłabym o nie zostawianie mi spamu, bo po prostu będę go kasować. To nie jest śmietnik, weźcie to pod uwagę.Mam nadzieję, że rozdział się podoba. W tym momencie wyczerpałam te, które miałam do przodu, więc teraz pisze na bieżąco. A więc... do napisania!
Nessa.
Rozdział genialny. Nareszcie Renesmee cały czas się nie użala i odzywa się! Sorki, że tak krótko,ale piszę z telefonu.
OdpowiedzUsuńGenialny rozdział ! Jestem strasznie ciekawa co się wydarzy na tej misji ! A ten fragment w którym Demetri dał Renesmee pelerynę był przesłodki *.*
OdpowiedzUsuńZgadzam się.To miłe... Serio, tak miło mi się czytało, że czekam na kolejny rozdział.
OdpowiedzUsuńJak to się mówi: "Nawet najmisterniejsze plany myszy i wampirów potrafią pójść w łeb w mgnieniu oka"
Czekam i życzę weny.
Aleks
Demetrii jest świetnie przedstawianą przez ciebie postacią, jego rozdarcie, niezdecydowanie, niepewność i nierozumienie samego siebie, jest niemal namacalne i za to wielkie brawa.
OdpowiedzUsuńCo do tego rozdziału, to przedstawiłaś wampiry nieco w innym świetle, bo jako osoby żartujące, dogryzające i infantylnie podkładające sobie nóżki (to oczywiście przenośnia), ale nawet spodobała mi się ta odmiana.
Wracając jeszcze do Demetriiego i jego rozdarcia, to od razu skojarzył mi się z moją nietolerancyjną koleżanką, rasistką, przeciwną Arabom, mówiącą, że każdy wyznawca Islamu to terrorysta, itd, aż w końcu po latach wyszła za nikogo innego, jak za wyznawce Allaha właśnie. Nie wiem czemu, ale myślę, że u Demetriego będzie podobnie, że ta niechęć do Reni, obrzydzenie, ten inny, nienormalny gatunek wzbudza w nim taką fascynację, że w końcu nie będzie mógł się jej oprzeć i będzie chciał sprawdzić jak ona smakuje.
Myślę, że jakoś w weekend do Ciebie, albo raczej do Twojego bloga powrócę i dokończę całą pierwszą część, a potem wezmę się za drugą. Na ten tydzień roboczy jednak już skończę, bo powinienem dać o sobie znać jeszcze u innych, bo tam widziałem, że się pododawały u nich nowe rozdziały.
Pozdrawiam cieplutko i weny życzę, abym miał co nadrabiać i dzięki temu co czytać.
dariusz-tychon.blogspot.com