niedziela, 11 sierpnia 2013

17. Furia

Renesmee
Powoli weszłam do środka. W pomieszczeniu panował półmrok, dlatego zatrzymałam się w progu, niepewnie rozglądając się dookoła i czekając aż moje oczy będą w stanie przywyknąć do zmiany oświetlenia. Nie rozumiałam dlaczego okna zasłonięte są ciężkimi zasłonami, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, zbyt skupiona na próbach dostrzeżenia innych detali pomieszczenia.
To bez wątpienia była komnata. Dostrzegłam zarys mebli i okazałego łoża, które umiejscowiono w centralnym punkcie sypialni. Mimo wszystko i tak za każdym razem dziwiłam się, kiedy w tym miejscu widziałam łóżko, tym bardziej w wieży, którą zamieszkiwali władcy i ich żony. Co prawda nie trudno było sobie wyobrazić jaką musiało spełniać rolę, ale mimo wszystko ciężko było spojrzeć mi na niektóre wampiry jak  na istoty inne niż urodzonych morderców. Co prawda zdążyłam się przekonać, że Aro potrafi być miły, ale nie mogłam też zapomnieć, że to on omal nie zabił mnie i mojej rodziny osiemnaście lat wcześniej.
– Nie musisz się bać, moja droga – usłyszałam spokojny, cichy głos. Wzdrygnęłam się zaskoczona, bo nie zauważyłam wcześniej, żeby ktokolwiek był w środku. – Wejdź i zamknij za sobą drzwi. Możesz wpuścić trochę światła, jeśli tak będzie ci wygodniej – dodał ten sam głos, a ja z niedowierzaniem zdałam sobie sprawę z tego, że należy on do… Marka.
Wciąż lekko oszołomiona wykonałam polecenie. Kiedy zamknęłam drzwi, miałam jeszcze większe problemy z zobaczeniem czegokolwiek, ale jakoś udało mi się bez przeszkód dotrzeć do najbliższego okna i rozwinąć kotary. Zmrużyłam oczy w słabym, przytłumionym świetle, ale teraz już przynajmniej mogłam dostrzec skromne i dobrane ze smakiem meble w ciepłych, brązowych kolorach. Pokój urządzono skromnie i bez większego przepychu, chociaż dostrzegłam kilka bardziej misternych zdobienia, które zrobiły podtrzymujące baldachim łóżka kolumienki. Również pościel była w jasnym, kremowym kolorze; łóżko było starannie zaścielone i wyglądało tak, jakby nikt nie używał go od bardzo dawna.
Marek Volturi siedział na fotelu w najbardziej zacienionym kącie pokoju, uważnie mnie obserwując. Jego krwiste tęczówki jak zwykle wyrażały obojętność, ale i tak zaskakujące było już samo to, że w ogóle się do mnie odezwał:
– Usiądź – polecił mi spokojnie; w zasadzie była to prośba, co już całkiem wytrąciło mnie z równowagi. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam.
Przez moment pomyślałam, że chodzi mu o łóżko i speszyłam się, ale wtedy z ulgą spostrzegłam jeszcze jeden fotel naprzeciwko władcy. Posłusznie spełniłam polecenie, zważając na każdy swój ruch i modląc się w duchu o to, żeby nie zrobić przypadkiem czegoś głupiego. Nie wiem dlaczego, ale w wampirze było coś na tyle dostojnego, że czułam się bardzo niezgrabna i próbowałam zrobić wszystko, byleby pokazać, że potrafię właściwie się zachować.
Siedzisko lekko ugięło się pode mną. Złączyłam kolana razem i ułożywszy dłonie na udach, odważyłam się spojrzeć na Marka.
– Spokojnie. – Prawie się uśmiechnął, a przynajmniej tak pomyślałam, bo jego twarz wciąż pozostawała nieodgadniona i… znudzona. – Jak zgaduję, Sulpicia nie powiedziała ci, dlaczego Aro uznał, że powinnaś ze mną porozmawiać – stwierdził.
Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby uprzytomnić sobie, że oczekuje mojej odpowiedzi. Jak nic musiał uznać mnie za idiotkę.
– Nie… – przyznałam tak cicho, że sama ledwo się słyszałam. – Nie, nie mam pojęcia… panie – dodałam, w ostatniej chwili przypominając sobie, że być może nie powinnam mówić do niego tak, jakbyśmy się znali. Rozmowy z Aro przychodziły mi zdecydowanie łatwiej, bo i wampir był bardziej rozmowny, poza tym zwykle był (albo tylko udawał, ale to nie miało dla mnie większego znaczenia) życzliwy.
– Ach, tak… – Marek skinął głową. Chyba nie miałam co oczekiwać większego przejawu zainteresowania z jego strony. – Cóż, może zacznijmy od tego, że nie musisz być przy mnie taka spięta. Jak na razie czuję, że wobec mojej osoby odczuwasz wyłącznie strach i zawstydzenie, a przecież nie masz po temu żadnych powodów. A przynajmniej tak mi się wydaje – dodał, obserwując mnie uważnie.
Zesztywniałam cała, bo zupełnie zapomniałam o jego sadze, nie miałam zresztą pewności jak daleko sięga jego moc. Wiedziałam jedynie, że nie jest w stanie w żaden sposób manipulować tym, co czułam; mógł co najwyżej badać moją emocjonalność i starać się wyciągać z tego wnioski. Zabawne, bo wampir sam wydawał się potrzebować psychologa, a na swój sposób sam nim był… Miałam tylko nadzieję, że to nie z tego powodu Aro kazał mi się z nim spotkać, bo zdecydowanie nie miałam ochoty wracać do tego wszystkiego, co się wydarzyło, a już na pewno nie sądziłam, żeby Marek Volturi w jakikolwiek sposób był w stanie mi pomóc.
– Przepraszam – zreflektowałam się, chociaż przecież nie miałam żadnego wpływu na to, jak odbierałam wampira i co względem niego czułam. Mogłam spróbować jakoś nad tym zapanować, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że to i tak nie ma żadnego sensu.
– Nie można przepraszać za uczucia – skarcił mnie i pierwszy raz musiałam przyznać mu rację.
– Być może – odparłam wymijająco. – Ale ja dalej nie rozumiem, dlaczego tutaj jestem – przyznałam, chcąc delikatnie dać mu do zrozumienia, żeby przeszedł do rzeczy. Im szybciej miałam móc sobie pójść, tym lepiej dla mnie.
– Już wszystko ci tłumaczę, chociaż ciekawość też nie jest najlepszą cechą… Chociaż z drugiej strony dociekliwość i otwarty umysł mogą ci się przydać – dodał po chwili zastanowienia. – Aro poprosił, żebym porozmawiał z tobą na temat twojego daru.
– Mojego daru? – powtórzyłam tępo. Zamrugałam zaskoczona, próbując zrozumieć do czego zmierzał, ale w głowie miałam kompletną pustkę. – A co z nim nie tak? – zapytałam, zdwajając czujność.
– Aro sądzi, że ktoś, kogo rodzice byli tak niezwykle utalentowani, również będzie dysponował niezwykłymi zdolnościami.
Ledwo powstrzymałam się od tego, żeby nie warknąć z niedowierzaniem i po prostu stamtąd nie wyjść. Przecież Aro doskonale wiedział, jakie są moje możliwości. Jak mógł w ogóle pomyśleć, że mogłabym cokolwiek ukrywać?! I dlaczego mając swój własny dar, nasyłał na mnie Marka?
– No dobrze, ustalmy to sobie od razu: ja po prostu przekazuje swoje myśli na odległość. Jedyną niezwykłością jest w tym chyba jedynie to, że jestem w stanie dostać się do każdego umysłu, obojętnie czy jest w jakikolwiek sposób chroniony. Nic innego nie potrafię! – powiedziałam stanowczo, ledwo panują nad tonem głosu i nerwami. Powtarzałam sobie, że przez wzgląd na pozycję, powinnam się przy Marku pilnować, ale i tak przyłapałam się na tym, że kurczowo zaciskam obie dłonie na podłokietnikach fotela, bliska tego, żeby zerwać się na równe nogi.
Volturi nawet na moje zachowanie nie zareagował, tylko popatrzył na mnie tym swoim nieodgadnionym, znudzonym wzrokiem. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy, tocząc niewerbalną walkę na same spojrzenia, zanim poddałam się i z jękiem ponownie usiadłam, pośpiesznie odwracając wzrok, byleby dłużej nie patrzeć w krwiste tęczówki wampira.
– Czy już się uspokoiłaś? – zapytał takim tonem, jakbyśmy właśnie rozmawiali o pogodzie. Nie odpowiedziałam. – Wydaje mi się, że wyciągnęłaś zbyt pochopne wnioski, moja droga Renesmee. Jak najbardziej wiem jaki masz dar i nie musisz mi tego przypominać.
Poczułam się zmęczona, a przede wszystkim bardzo rozdrażniona. Już nie byłam zła na Aro albo mojego rozmówcę, ale wyłącznie na siebie za to, że mogłam się do tego stopnia wygłupić.
– Więc o co właściwie chodzi? – mruknęłam, siląc się na spokój, ale nie mogłam się pozbyć wrażenia, że i tak zabrzmiałam co najmniej niegrzecznie.
– Właśnie o twój dar – odparł spokojnie.  To jego opanowanie zaczynało doprowadzać mnie do szału, bo wypadałam przy nim jako głupie, rozemocjonowane dziecko. – Co możesz więcej o nim powiedzieć? Chodzi mi o oczywistą zależność, która natychmiast się nasuwa, jeśli wiesz co mam na myśli…
Uniosłam głowę i spojrzałam na niego niepewnie.
– Dziadek zawsze mi mówił, że to odwrotności daru moich rodziców – powiedziałam cicho, niechętnie cokolwiek mu wyjaśniając.
– Nie dziwi mnie, że Carlisle to zauważył – stwierdził Marek, chociaż po jego tonie i tak nie mogłam stwierdzić czy to dobrze, czy źle. – Ale tak, to ciekawa zależność. I co jeszcze? – dociekał, nachylając się w moją stronę. Pierwszy raz dostrzegłam w jego oczach szczere zainteresowanie i poczułam się nieswojo.
– Nie rozumiem… – przyznałam, krzywiąc się. – Czy mogę w końcu dowiedzieć się, czego właściwie ode mnie oczekujecie? – zapytałam, mając dość serdecznie zgadywania. Czułam się niezręcznie, poza tym chciałam jak najszybciej wrócić do Demetriego, zanim tropiciel mógłby zdążyć się zaniepokoić.
Marek obserwował mnie przez kilka sekund, aż zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie próbuje wystawić moich nerwów na próbę. Z trudem powstrzymałam się od warknięcia; musiał to wyczuć, bo – chociaż wampiry tego nie potrzebowały – poprawił się w fotelu i nareszcie zdecydował się odezwać.
– A chodzi o to, moja mała Renesmee, że być może będziesz w stanie raz jeszcze swoje zdolności odwrócić – wyjaśnił, starannie akcentując każde słowo.
Zamrugałam kilkukrotnie i spojrzałam na niego tak, jakby właśnie oznajmił mi, że jest z kosmosu. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zrozumieć pełnię sensu jego wypowiedzi, ale nawet kiedy to do mnie dotarło, wciąż nie byłam w stanie uwierzyć, że mógł mi coś podobnego zaoferować i że to w ogóle możliwe. Przeszedł mnie nagły dreszcz, tym bardziej, że pierwszy raz poczułam się zainteresowana.
– To znaczy… – zaczęłam i urwałam, żeby raz jeszcze zastanowić się nad tym, co usłyszałam. – To znaczy, że być może byłabym w stanie zacząć czytać w myślach albo dysponować mentalną tarczą? – zapytałam z niedowierzaniem, równie przerażona, co i zafascynowana taką możliwością.
– W najlepszym wypadku – przygasił mnie Marek. Brak jakichkolwiek emocji w jego głowie był w stanie zabić entuzjazm u każdego. – Aro chciałby to sprawdzić, chociaż sądzę, że lepiej byłoby zacząć od czegoś tak oczywistego, jak chociażby dowiedzenie się, czy w twoim przypadku w ogóle istnieje możliwość rozwinięcia daru. Mam w tym momencie na myśli przekazywanie myśli nie tyle przez dotyk, co na odległość – dodał, chyba dochodząc do wniosku, że skoro do tej pory miałam problem z kojarzeniem faktów, również i w tej sytuacji nie będę w stanie wymyślić podobnego rozwiązania samodzielnie.
– A jaka jest w tym wszystkim twoja rola? – Być może powinnam była dodać coś, żeby moja wypowiedź zabrzmiała grzeczniej, ale słowo „panie” czy coś podobnego uparcie nie chciał mi przejść przez usta.
Marek wydawał się tego nie zauważyć.
– Jeszcze się nie zorientowałaś? – Jego krwiste tęczówki zdawały się jarzyć w mroku. – Aro chce, żebym cię uczył.

Od samego początku sceptycznie podchodziłam do sugestii, którą przez brata przedstawił mi Aro, ale nie miałam jak jej odrzucić. Kiedy wciąż rozemocjonowana mogłam nareszcie opuścić wieżę, natychmiast odszukałam Demetriego, żeby mu o wszystkim powiedzieć. Nie był zbytnio zdziwiony, że trójca była zaintrygowana moimi zdolnościami, ale wzmianka o tym, że to Marek ma mnie uczyć, zaskoczyła nawet jego. Oczywiście oboje próbowaliśmy porozmawiać na ten temat z Aro, ale wampir bez mrugnięcia okiem stwierdził, że najwyższa pora żebym się czegoś nauczyła; sądził, że gdybym potrafiła wykorzystać dar w jakiś bardziej skomplikowany sposób, mogłabym się sama bronić, co jednocześnie odciążyłoby Demetriego, który – jak władca usłużnie mu przypomniał – nie był przecież zadowolony z tego, że musiał się mną zajmować. Musiałam przyznać, że taki sposób myślenia wydawał się logiczny, ale wciąż nie mogłam się pozbyć niepokojącego wrażenia, że Aro liczy na to, że uczyni ze mnie kogoś, kto byłby w stanie dorównać umiejętnościami Alec’owi i Jane. Bacząc na to, że wampirzyca mnie nienawidziła, ciężko było powiedzieć, żebym była z takiego obrotu spraw zadowolona.
Ale nie miałam wyboru. Przynajmniej miejsce, w którym miałam ćwiczyć, okazało się usytuowane w bardziej dostępnym punkcie zamku niż komnata Marka. Był to jeden z nieużywanych pokoi, a właściwie pusta sala, gdzie prócz dwóch krzeseł i stołu nie było praktycznie niczego. Surowość i chłód panujący wewnątrz zdecydowanie mnie zniechęcały, a bezustanne wpatrywanie się w Marka, który – cóż za usłużność! – zasugerował mi jedynie, żebym skupiła się na nim i tym, co mam mu przekazać, bynajmniej mi nie pomagał. Nie miałam żadnego punktu podparcia, więc nawet gdybym przez kilka godzin wpatrywała się w jeden punkt, nie miał to przynieść żadnego zadawalającego efektu.
– Być może jednak się pomyliliśmy – stwierdził Marek któregoś z kolei dnia, kiedy miałam ochotę wyć z rozpaczy. Miałam dość milczenia, a od wysiłku związanego z psychicznym wysilaniem się, jedynie rozbolała mnie głowa. – Prawdopodobnie jesteś po prostu zbyt słaba, żeby cokolwiek być w stanie zrobić…
Nie wiem dlaczego – być może chodziło o obojętność z jaką to powiedział – ale jego słowa mnie zdenerwowały. Zmrużyłam gniewnie oczy, kolejny raz starając się zapanować nad emocjami i spróbowałam raz jeszcze.
W tamtym momencie jeszcze zanim zobaczyłam, że oczy wampira zabłysły, poczułam, że coś się zmieniło. Nie potrafiłam tego określić, ale pierwszy raz miałam wrażenie, że jestem nie tylko ja i moje wspomnienia, ale i ktoś jeszcze. Nigdy też do tej pory nie zdołałam skupić się do tego stopnia, żeby i samej być w stanie zobaczyć z taką wyrazistością to, co chciałam pokazać, ale tym razem to mi się udało.
Przed oczami stanęła mi znajoma mi polana, idealna okrągła i pokryta kwiatami. Pamiętałam ją doskonale, bo to było ulubione miejsce moich rodziców, ale nigdy nie sądziłam, że jakiekolwiek wspomnienie mogłoby być aż tak wyraźnie zachowane w czyjejkolwiek pamięci. Nawet w przypadku nieśmiertelnych czas i ból rozbiły swoje, zamazując pewne obrazy, zatracając to, co kiedykolwiek miało jakieś znaczenie. Cały czas żyłam w pewnego rodzaju obawie, że pewnego dnia nie będę w stanie przypomnieć sobie drobiazgów – śmiechu Alice, dźwięku głosu mojej mamy, słodkiego zapachu, który zawsze mi towarzyszył… Polana należała do tych wspomnień, które sprawiały ból, ale jednocześnie były dla mnie najcenniejsze, dlatego odkrycie, że wciąż pamiętam nie tylko mnie poraziło, ale wypełniło nieodczuwaną do tej pory euforią. Z wrażenia aż podniosłam się, dopiero po kilku sekundach uświadamiając sobie, że stoję w pełni wyprostowana, a Marek nie odrywa ode mnie wzroku; na jego ustach majaczyło coś, co w przypadku tego wampira spokojnie można było określić mianem uśmiechu.
Oszołomiona zamrugałam pospiesznie i pokręciła głową. Wizja zniknęła równie nagle, a ja poczułam, że tracę to coś – tę dziwną więź, która nagle się pojawiła – ale to już nie miało żadnego znaczenia. Opadłam ciężko na krzesło, dysząc i czując się tak wyczerpaną, jakbym właśnie ukończyła długi bieg. Sama nie byłam pewna, co w tym momencie czuję i chociaż w normalnym wypadku samo wspomnienie polany sprawiłoby, że do oczu napłynęłyby mi łzy, tym razem byłam zbyt rozemocjonowana sukcesem, żeby sobie na to pozwolić. Fakt, że cały czas przypatrywał mi się jeden z Volturi, który bez wątpienia miał wkrótce przekazać wszystkie wspomnienia Aro, był w tym momencie sprawą drugorzędną.
Zerwałam się z miejsca bez zastanowienia i nawet nie oglądając na Marka, po prostu wyszłam na korytarz. Musiałam znaleźć Demetriego, Hannę, Felixa… Kogokolwiek z kim mogłabym porozmawiać, chociaż sama nie byłam pewna, co tak naprawdę chcę im powiedzieć. Czułam się dziwnie i właściwie sama już nie potrafiłam nazwać własnych emocji. Gdzieś na granicach świadomości wciąż wyczuwałam resztki wzburzenia i frustracji, którą właściwie bez powodu wzbudził we mnie komentarz Marka, a która pozwoliła mi dokonać czegokolwiek. Przekazanie jakiejkolwiek myśli na odległość wydało mi się sporym sukcesem, nawet jeśli coś podpowiadało mi, że to dopiero początek. Takie zdolności potrafiły być bardzo niebezpieczne, bo i w czym w tej chwili różniłam się od Jane, która zaszczepiała w umysłach ofiar iluzję bólu? Obawiałam się, że mając dowolny wybór w tym, co chciałam przekazać, Aro może dostrzec we mnie jeszcze bardziej niebezpieczną broń i zechcieć to wykorzystać.
Tym bardziej potrzebowałam kogoś, kto na spokojnie powie mi, czy moje podejrzenia mają jakikolwiek sens. Zresztą udało mi się zaledwie raz i nie miałam pewności, czy uda mi się to powtórzyć. Może nawet lepiej byłoby, gdybym przez dłuższy okres czasu robiła wszystko, byleby opóźnić kolejne sukcesy, bo…
– Hej, hej, gdzie tak pędzisz? – Głos Hanny zaskoczył mnie do tego stopnia, że aż się wzdrygnęłam. Dziewczyna dosłownie wyrosła przede mną, wyłaniając się zza najbliższego zakrętu i omal na nią nie wpadłam. – Wszystko gra? – zapytała; nie zdziwiło mnie, że bez większego problemu dostrzegła, że coś jest na rzeczy – byłam niczym otwarta księga, jeśli chodziło o uczucia, chociaż paradoksalnie sama siebie nie potrafiłam momentami zinterpretować.
Powiedzieć, że po prostu ulżyło mi na widok wampirzycy, byłoby sporym niedociągnięciem. Odetchnęłam i bez zastanowienia ujęłam ją pod ramię, po czym stanowczo pociągnęłam w przeciwnym kierunku.
– Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak dobrze cię wiedzieć – palnęłam na wstępie.
– Mhm, zachwycasz mnie – stwierdziła z przesadnym entuzjazmem. – Felutek dopiero co znów mnie pogonił, wyzywając od wiedźm i twierdząc, że tylko ktoś szalony chciałby ze mną przebywać… Ale o co tak właściwie ci chodzi? – zapytała, raptownie poważniejąc.
Nie odpowiedziałam od razu. Dopiero kiedy przeszłyśmy kolejnych kilka metrów, udało mi się zatrzymać i spojrzałam na Hannę roziskrzonymi oczami. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zebrać myśli i być w stanie wykrzesać z siebie dość energii, żeby powiedzieć cokolwiek sensownego.
– Dopiero co wracam od Marka…
Hannah zagwizdała.
– No dobrze, wszystko jasne. Czyżby pan zanudzę-cię-na-śmierć jednak okazał się zboczeńcem? – zapytała, próbując jakoś rozluźnić atmosferę, ale zupełnie nie miałam na to nastroju.
– Hannah! – jęknęłam rozdrażniona.
Wywróciła oczami.
– Daj spokój, Nessie. Przecież widzę, że wyglądasz, jakbyś zaraz miała zemdleć mi tutaj z nadmiaru emocji. Próbuję cię trochę wyluzować, tak?
– Jakoś marnie ci to wychodzi – mruknęłam chmurnie. – Nie, chodzi o to, że… Och, czekaj – dałam za wygraną; przyłożyłam jej dłoń do policzka, decydując się na najprostszy sposób komunikowania, jaki znałam.
Hannah potrzebowała chwili czasu, żeby zapanować nad mentlikiem w mojej głowie i jakoś sobie wszystko poukładać, ale w końcu odsunęła się i spojrzała na mnie ze zrozumieniem. Nie wiem dlaczego, ale brak przejęcia w jej oczach miał w sobie coś kojącego i przez moment byłam skłonna uwierzyć w to, że jednak niepotrzebnie panikuję – jak zwykle zresztą. Co prawda nie mogłam pozbyć się niepokoju, ale przynajmniej stał się on nieco mniej uciążliwy.
– Czy mogę już zaryzykować odezwanie się? – Hannah spojrzała na mnie wyczekująco, wyraźnie nie chcąc robić czegokolwiek, póki byłam na granicy wybuchu.
– Sądzę, że tak – przyznałam.
Pokiwała głową.
– Cudownie. A jeśli chcesz znać moje zdanie, to po prostu powinnaś uważać – stwierdziła. Spojrzałam na nią mało przytomnie. – Nie mam pojęcia, co tam siedzi Aro w głowie, ale to chyba fajna sprawa, że dzięki niemu czegoś się nauczysz, prawda? Nie jestem przekonana do tych treningów, ale z drugiej strony to dobrze, że jednak jesteś w stanie wykazać się czymś więcej. Tym bardziej, że komunikowanie się na odległość może okazać się bardzo przydatne – dodała i wyszczerzyła się. – Nie powiem, chętnie zobaczyłabym minę Felutka, gdyby nagle zaczął słyszeć głosy. Dopiero wtedy przekonałby się, jak to jest zadzierać z „czarownicą”.
– Hannah, nie żebym nie była chętna postraszyć dla ciebie Felixa, ale… – zaczęłam cierpliwie, ostrożnie dobierając słowa. Nie o takiego typu radę mi chodziło, chociaż świadomość, że moja przyjaciółka nie widziała w rozwijaniu żadnego problemu, była pocieszająca.
Nie zdążyłam skończyć ani głębiej się zastanowić, kiedy doszły mnie ciche kroki. Wydały mi się znajome, ale dopiero kiedy Jane i Alec wyłonili się zza zakrętu, byłam w stanie je rozpoznać. Właściwie nie miałam do czynienia z wampirzycą od dnia, kiedy mnie zaatakowała – od tamtego momentu zwykle się unikałyśmy – ale coś sprawiło, że na jej widok aż się we mnie zagotowało. Kolejny raz poraził mnie to, że właściwie nie panowałam nad swoimi emocjami, ale nawet ta świadomość nie była w stanie pomóc mi odzyskać panowania nad sobą. Byłam zła, nawet nie mając powodu, a widok błyszczących oczu i beznamiętnej twarzy Jane jedynie ten gniew pogłębiły. To już nawet nie był gniew, nie furia, ale…
Ale czyta nienawiść.
To odkrycie mnie poraziło i przez moment byłam tak zaskoczona, że zapomniałam o Bożym świecie, łącznie z „piekielnymi bliźniętami” i dalej czekającej na dalszy ciąg mojej wypowiedzi Hanną. Wiedziałam, że wampirzyca teraz przypatruje mi się, spięta i zaniepokojona tym, że gwałtownie urwałam; starała się zwrócić na siebie moją uwagę, ale ja byłam w stanie patrzeć tylko na Jane, która zastygła w bezruchu i odwzajemniła moje spojrzenie. Krwiste tęczówki nie wyrażały żadnych emocji, podobnie jak wyraz twarzy, ale potrafiłam sobie wyobrazić, co Jane musiała sobie w tym momencie o mnie myśleć. Sama chyba też byłabym jednocześnie zaskoczona i zagniewana, gdyby ktoś wpatrywał się we mnie w tak jawny i zdradzający wrogość sposób – a jednak robiłam to teraz, igrając z ogniem, bo wampirzyca zdecydowanie do wyrozumiałych nie należała. To, że nie zaatakowała mnie przez te wszystkie tygodnie, nie znaczyło walce, że jestem jej obojętna; po prostu nie widziała powodu do dręczenia kogoś, kto nareszcie zachowywał się tak, jakby nie istniał i nie wchodził jej w drogę. Robiłam dokładnie to, co poradził mi podczas rozmowy Alec, tym razem jednak nie zamierzałam go posłuchać, nawet jeśli nie miało to żadnego sensu.
Tak bardzo zła… Nie rozumiałam, jak ktokolwiek mógłby odczuwać aż tak wielki gniew i to bez wyraźniejszego powodu, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Z każdą kolejną sekunda byłam coraz bardziej świadoma odczuwanej względem siostry Alec’a nienawiści, co jedynie wzmagało gniew i pragnienie zemsty, które po raz kolejny się we mnie zagnieździło. Nie czułam czegoś podobnego od długich miesięcy, odkąd z mojej winy zginął Sean. Sądziłam wtedy, że raz na zawsze mam ten etap za sobą i że się uwolniłam, ale najwyraźniej się myliłam. Co prawda nie miałam pojęcia dlaczego dopiero teraz tego zapragnęłam, ale…
Zemsta, szepnął cichy głosik w mojej głowie. Ona też nie miała powodów żeby ciebie skrzywdzić, a jednak to zrobiła. Niech teraz sama poczucie, jak to jest…
Wszystko to trwało zaledwie ułamku sekund, chociaż mnie wydawało się wiecznością. Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak coś we mnie narasta, pragnąc się wyzwolić, podobnie jak wtedy, kiedy zdołałam przekazać swoje wspomnienie Markowi, wcześniej go nie dotykając. Czułam, że mięśnie mam napięte do granic możliwości; drżałam, z każdą kolejną sekundą coraz mniej nad sobą panując i…
– Czyżbyś miała jakiś problem? – zapytała mnie cicho Jane. Nie wydawała się nawet zainteresowana tym, dlaczego zachowuję się w tak dziwny sposób, jakby podobne spojrzenia były dla niej czymś naturalnym.
Nie odpowiedziałam – nie w taki sposób, jakiego dziewczyna mogłaby oczekiwać. W jednej chwili coś we mnie pękło, a ja uwolniłam narastające we mnie uczucia, pozwalając im wydostać się na zewnątrz. Kolejny raz poczułam, jak mój umysł przestaje być już tylko mój i łączy się z wampirzycą o anielskiej twarzyczce dziecka. Nie miałam wątpliwości, że jestem w stanie jej pokazać cokolwiek będę chciała, nie musząc nawet się do niej zbliżać – z tym, że ja nie zamierzałam jej przekazywać ani wspomnień, ani myśli. Ja chciałam, żeby ona poczuła. Pragnęłam podzielić się z nią jej własnym bólem, cierpieniem, które mi zadała kilka tygodni wcześniej, a które miałam pamiętać już chyba zawsze, bo nigdy nie czułam czegoś podobnego. Chciałam, żeby czuła się jak ja wtedy, a nawet zdecydowanie gorzej, bo przyprawiłam fizyczne katusze rozdzierającym bólem straty, który znałam aż za dobrze, a nad którym za sprawą Demetriego udało mi się zapanować.
Tak bardzo tego chciałam…
I byłam w stanie tego dokonać. Już w momencie, kiedy oczy wampirzycy rozszerzyły się w geście niedowierzania, nie miałam wątpliwości, że mi się udało. Czułam, że Hannah i Alec patrząc na mnie, ale ja wzrok miałam utkwiony w Jane, kiedy zaś wampirzyca bez ostrzeżenia drgnęła i syknęła gniewnie, ja…
No cóż. Ja się uśmiechnęłam.
Co się ze mną dzieje?, pomyślałam, ale chociaż jakaś cząstka mnie była przerażona tym, co robiłam, ta bardziej wpływowa nie chciała przestać. Kiedy usłyszałam krótki, urywany wrzask Jane (cokolwiek mogła podejrzewać, najwyraźniej nie chciała dać mi tej przyjemności i przed kimkolwiek okazać słabości), skupiłam się jeszcze bardziej. Chciałam więcej. Chciałam zadać jej ból, bo… bo…
– Renesmee, przestań! – Hannah skoczyła w moją stronę, ale udało mi się uciec z zasięgu jej rąk. Poczułam co prawda, że straciłam koncentrację i połączenie z Jane zostało zerwane, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. – Renesmee… – jęknęła moja przyjaciółka, wyraźnie zszokowana, ale i to nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
Skoczyłam do przodu, nawet się nie zastanawiając. Jane chyba wciąż nie otrząsnęła się po moim mentalnym ataku, a już z pewnością nie byłaby w stanie przewidzieć, że będę na tyle głupia, żeby spróbować zaatakować ją fizycznie, więc nie zdążyła się osłonić. Obie wylądowałyśmy na kamiennej posadzce, ja na niej, starając się zacisnąć obie dłonie na jej marmurowej szyi. To nic, że nie byłam w stanie jej udusić ani w żaden sposób zaszkodzić. Po prostu chciałam… Sama nie miałam pewności czego, ale nie mogłam powstrzymać się przed tym, żeby przynajmniej nie spróbować.
Ktoś chwycił mnie za ramiona i boleśnie wykręcił mi obie ręce na plecy. Warknęłam gniewnie i spróbowałam się wyszarpać, absolutnie przekonana, że to Alec, zaskutkowało to jednak tym, że mój nowy przeciwnik szarpnięciem poderwał mnie na równe nogi, zmuszając żebym zeszła z Jane. Odwróciłam się gwałtownie, warcząc na niego i gotowa zacząć okładać go pięściami, kiedy…
Zamarłam gwałtownie, uświadamiając sobie moją pomyłkę. Co prawda spojrzałam wprost w krwiste wampirze tęczówki, ale oczy te zdecydowanie nie należały do Aleca, a tym bardziej do Hanny.
Tuż przede mną, wyraźnie oszołomiony i zszokowany, stał Demetri.
Demetri
Renesmee zastygła, patrząc wprost na mnie i dysząc tak ciężko, że przez moment zacząłem się obawiać, czy przypadkiem za chwilę nie zemdleje od nadmiaru emocji. Bez trudu odszukałem jej czekoladowe tęczówki, ale chociaż patrzyłem w nie tysiące razy wcześniej, czułem się jakby ich właścicielka była kimś całkowicie obcym. Bo czy kiedykolwiek widziałem Renesmee taką, jaka była w tej chwili? Zdecydowanie nie, chociaż nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić, dlaczego ta drobna, jakże ludzka istota, mogła w jednej chwili zacząć zachowywać się irracjonalnie.
Właśnie to było najbardziej porażające – że przede mną stała Renesmee, ale jednocześnie zupełnie siebie nie przypominała. Jej oczy lśniły dziko, mięśnie drżały i na sekundę przed tym, jak mnie rozpoznała, wyglądała na chętną zaatakować mnie dokładnie tak, jak wcześniej zrobiła to z Jane. Chociaż starała się ze mną walczyć, teraz zastygła w bezruchu i patrzyła we mnie równie zagubionym wzrokiem, co ja przyglądałem się jej. Wręcz widziałem, jak powoli zaczyna docierać do niej, co się stało i potrafiłem sobie wyobrazić, jak musiała w tym momencie się czuć…
A przynajmniej tak sądziłem, póki nie zamrugała pośpiesznie i nie spojrzała na mnie raz jeszcze. Jej oczy błyszczały gniewem.
– Dlaczego mnie powstrzymałeś? – zapytała cicho, całkowicie mnie oszołamiająco.
– Dlaczego cię…? – powtórzyłem tępo i spojrzałem na nią z niedowierzaniem. – Słucham? Nessie, co ty wygadujesz?! – zapytałem, patrząc na nią tak, jakbym widział ją po raz pierwszy.
Szarpnęła się w moich ramionach, ale tym razem nie tak rozpaczliwie jak na początku, dlatego ją puściłem. Natychmiast odsunęła się ode mnie, stając poza zasięgiem moich ramion i patrząc na mnie w taki sposób, że aż mnie zmroziło. Potrafiłem wyobrazić sobie wrogość wobec Jane, nawet jeśli nigdy nie przypuszczałbym, że Renesmee będzie zdolna ją zaatakować. Potrafiłem nawet zrozumieć, gdyby miała żal do siebie albo do mnie, ale mimo wszystko coś podobnego…
Nie gniew. Nie tak wielkie rozczarowanie, które odczuwała, a na które zdecydowanie sobie nie zasłużyłem.
– Dlaczego mnie powstrzymałeś? – powtórzyła raz jeszcze, nie odrywając ode mnie wzroku. W jej zachowaniu było coś nerwowego; rozglądała się czujnie, prawdopodobnie gotowa rzucić się do ucieczki, gdybym tylko spróbował do niej podejść. Nie powiem, zabolało mnie to, a już na pewno nie byłem w stanie jej zachowania zrozumieć. Nie poznawałem jej. – Dlaczego nie pozwoliłeś mi dokończyć? Skrzywdziła mnie, przecież pamiętasz. Mam już dość tego, że cały czas muszę się jej obawiać – powiedziała cicho. Chłodny ton również zupełnie do niej nie pasował.
Zrezygnowałem z ruszania się z miejsca albo jakichkolwiek pytań o to, co właściwie się wydarzyło. Wiedziałem jedynie, że to nie jest normalne, a stojąca przede mną istota zupełnie nie przypomina tego delikatnego stworzenia, które jeszcze rano mogłem trzymać w ramionach. Nie potrafiłem stwierdzić co się stało, jak ktokolwiek mógł zmienić się tak z chwili na chwilę, ale to i tak mnie przerażało… Nie, nie tyle chodziło o to, że czegokolwiek się bałem – jeśli już, bałem się o nią.
Alec pośpiesznie zabrał Jane i może nawet lepiej, bo wolałem się nie zastanawiać nad tym, co miała zrobić, kiedy już się otrząśnie. Została jedynie Hannah, przypatrująca nam się w oszołomieniu; najwyraźniej nie potrafiła wyobrazić sobie czegoś tak oczywistego, jak zostawienie nas w tym momencie samych. No cóż, zdążyłem się zorientować, że bywa natrętna, ale w tym momencie wyjątkowo nie miałem cierpliwości do tego, żeby próbować ją odgonić.
Spojrzałem na Nessie. Drżała i miałem wrażenie, że jedynie siłą woli zmusza się do tego, żeby stać spokojnie i ze mną rozmawiać.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś, że się jej boisz? – zapytałem cicho. Mój głos zabrzmiał zdecydowanie łagodniej niż chwilę wcześniej; to był ten wyjątkowy ton, zarezerwowany wyłącznie dla niej. – Pytałem cię kiedyś o to, pamiętasz? Powtarzałaś, że to nie Jane napawa cię lękiem.
Zamrugała i wbiła wzrok w coś ponad moim ramieniem, byleby nie patrzeć mi w oczy. Uderzyło mnie, ale nie odezwałem się, zapatrzony w jej śliczną twarz, teraz nienaturalnie wręcz mi obcą.
– Bo dopiero teraz sobie to uświadomiłam… – odparła tak cicho, że nawet ja miałem problemy z tym, żeby ją usłyszeć. Obie dłonie przyciskała do piersi, jakby coś ją bolało, chociaż nie zauważyłem, żeby jakkolwiek ucierpiała podczas szarpaniny z Jane. – Dopiero teraz. I chociaż raz byłam w stanie poradzić sobie sama.
– Nie rozumiem… – Spojrzałem na nią pytająco. Nie byłem pewien, co w tym momencie miała na myśli.
Znów nie odpowiedziała od razu, najpierw nareszcie spoglądając w moją stronę. Zmierzyła mnie wzrokiem i coś w jej oczach złagodniało, ale dystans między nami kolejny raz wydawał mi się aż nazbyt wyrazisty. Coś się zepsuło, chociaż nie rozumiałem jakim cudem mogło się to stać w zaledwie kilka minut. To było nienaturalne, wręcz niemożliwe, a jednak działo się i nie byłem w stanie w żaden sposób nad tym zapanować.
– Pamiętasz, kiedy Aro kazał ci się mną opiekować? Nie byłeś zadowolony, prawda? – zapytała, chociaż nie miałem pojęcia, co to ma do rzeczy. Chciałem zwrócić jej na to uwagę, ale uciszyła mnie spojrzeniem. – Odpowiedz – powiedziała z naciskiem i zabrzmiało to niczym rozkaz.
– Nie byłem – odparłem machinalnie, wciąż porażony obcością jej zachowania. – Ale przecież o tym rozmawialiśmy. Na początku wszystko było inne – dodałem, próbując nadążyć nad tokiem jej rozumowania.
Pokręciła głową.
– Wcale nie. Nic nie było inne – powiedziała z goryczą. – Przyzwyczaiłeś się, ale to nie znaczy, że przestałam być dla ciebie ciężarem – ja i chronienie mnie. Ale nie musisz już się martwić, Dem – dodała odrobinę mniej gniewnym tonem. Tym razem wychwyciłem w niej żal i jakąś dziwną nutę, którą nie od razu rozpoznałem. – Sądzę, że już dłużej tego nie potrzebuję.
Przypominało to trochę puzzle, których części w większości do siebie pasują, ale coś ciągle jest nie tak. Niby jasne dla mnie było, że mogła wciąż mieć mi za złe wcześniejsze zachowanie i podejście do tego, że musiałem jej chronić, ale mimo wszystko…
W zasadzie dlaczego mówiła tak, jakby właśnie się ze mną żegnała?
– Nessie, czy ty dobrze się czujesz? – zaryzykowałem. Nie znałem się na pół-wampirach, ale świadomość jej ludzkiej cząsteczki, zwłaszcza kiedy się tak zachowywała, napawała mnie niepokojem. – Czy wszystko w porządku? Jeśli coś jest nie tak, po prostu mi powiedz, ale…
– Po prostu daj mi święty spokój – przerwała mi.
Zanim się obejrzałem, już jej nie było. 
Czy zaskoczyłam? Mam nadzieję. Jak na razie pozostawiam was z zagadką, bo zagadka z pewnością nasunęła wiele pytań. I nie, ona nie oszalała ani nic z tych rzeczy...
Cóż dodać? Dziękuję za komentarze, jesteście cudowni. No i do szybkiego napisania...

Nessa.

4 komentarze

  1. Tak i to bardzo mnie zaskoczyłaś!!!!!!!!!!!Intrygujesz, zaskakujesz i coraz bardziej mam mętlik w głowie co do obrazu i wcześniejszych informacji o Callenach i w ogóle- szok- po prostu chyba się zgubiłam i muszę znów od początku przeczytać ;p!
    Co to za dziwny dar Ness??? Co z uczuciem Ness do Dema??? Tak bardzo pasują do siebie a tu takie coś>>>.... Co jest grane???? Co ten Marek jej zrobił??? A Jane się należało!!!!! Szkoda, że Dem oberwało się za nic. Gratulacje tego pomysłu na tą małą J..:)

    A co do Rozdziału jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny ! :D Nie trzymaj mnie w niepewności bo całego tygodnia na nowy rozdział nie wytrzymam!!!!!!!! :) Plis daj szybciej rozdział:)
    :))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział Świetny czego chcieć więcej?...a już wiem wyjaśnień! :D Ja tak samo jak Asia całkowicie się już pogubiłam ( jednak dla mnie to nie nowość XD)Tyle pytań, a zero odpowiedzi. To do prawdy szokujące i zarazem jakże intrygujące ;]
    Już nie mogę doczekać się nn ;D
    Pozdro i weny
    POISON
    p.s przepraszam, że tak krótko, ale pisanie komentarzy z komórki wykańcza XD

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana, Justynko
    Zacznę komentować trochę nietypowo, bo od końca, ale inaczej nie mogę ;>
    To tak - Renesmee, cholera mnie bierze za jej ostatnie wypowiedziane zdanie. Mam nadzieję, że głupie słowa nie zniszczą jej związku z Demem :)
    Szkoda by było ;pp
    Aro - nie lubię, nie lubiłam i nie polubię! - co on sobie wyobraża? Dobra, niby w powiększaniu daru nie ma nic złego, ale to teoretycznie jego wina, że Nessie tak zareagowała i powiedziała co powiedziała :P
    Hannah - "...Czyżby pan zanudzę-cię-na-śmierć jednak okazał się zboczeńcem?..." xD - padłam z tego tekstu i nie wstawałam xD Kochana "czarownica" :D Kiedy ona wreszcie pojmie, że Felix + Hannah = ♥ ?!
    No, ale najwyraźniej na ich wątek miłosny trzeba będzie poczekać ;pp xD
    Jane :3 również coś mnie bierze, ale tym razem nie cholera - być może "krew zalewa", albo po prostu jej, aż tak nie lubię ;< no, ale za Volturimi jakiś nigdy nie przepadałam xD
    Ta dzikuska zawsze ma jakieś problemy :P "Masz jakiś problem" - to chyba jej motto ;p pomijając ulubione słowo, albo raczej zdanie "To zaboli tylko troszkę" - nie lubię jej xd
    Rozdział cudowny, jak zwykle =) nie mogę się doczekać kolejnej części. Mam nadzieję, że będzie przepełnione Renesmee i Demetrim, bo ta para jest tak intrygująca, że och, ach, och xD (Chyba znalazłam numer dwa co do ulubionej pary w "Zmierzchu" :D )
    Nie będę już się rozpisywać, bo z jednej strony mi się już nie chce i nie mam nic więcej do powiedzenia, oprócz.... Życzę weny :D
    Gabi

    OdpowiedzUsuń
  4. Omg.. cudowny rozdział !!!!!
    Kocham Demetriego i wszystkieee rozdziały z jego perspektywy <3333333
    To najlepszy blog na świecie *o* :))))

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa