Renesmee
Powoli weszłam do środka. W pomieszczeniu
panował półmrok, dlatego zatrzymałam się w progu, niepewnie rozglądając
się dookoła i czekając aż moje oczy będą w stanie przywyknąć do
zmiany oświetlenia. Nie rozumiałam dlaczego okna zasłonięte są ciężkimi
zasłonami, ale nie miałam czasu się nad tym zastanawiać, zbyt skupiona na
próbach dostrzeżenia innych detali pomieszczenia.
To bez
wątpienia była komnata. Dostrzegłam zarys mebli i okazałego łoża, które
umiejscowiono w centralnym punkcie sypialni. Mimo wszystko i tak za
każdym razem dziwiłam się, kiedy w tym miejscu widziałam łóżko, tym
bardziej w wieży, którą zamieszkiwali władcy i ich żony. Co prawda
nie trudno było sobie wyobrazić jaką musiało spełniać rolę, ale mimo wszystko
ciężko było spojrzeć mi na niektóre wampiry jak na
istoty inne niż urodzonych morderców. Co prawda zdążyłam się przekonać, że Aro
potrafi być miły, ale nie mogłam też zapomnieć, że to on omal nie zabił mnie i mojej
rodziny osiemnaście lat wcześniej.
– Nie musisz
się bać, moja droga – usłyszałam spokojny, cichy głos. Wzdrygnęłam się
zaskoczona, bo nie zauważyłam wcześniej, żeby ktokolwiek był w środku. – Wejdź
i zamknij za sobą drzwi. Możesz wpuścić trochę światła, jeśli tak będzie
ci wygodniej – dodał ten sam głos, a ja z niedowierzaniem zdałam
sobie sprawę z tego, że należy on do… Marka.
Wciąż lekko
oszołomiona wykonałam polecenie. Kiedy zamknęłam drzwi, miałam jeszcze większe
problemy z zobaczeniem czegokolwiek, ale jakoś udało mi się bez przeszkód
dotrzeć do najbliższego okna i rozwinąć kotary. Zmrużyłam oczy w słabym,
przytłumionym świetle, ale teraz już przynajmniej mogłam dostrzec skromne i dobrane
ze smakiem meble w ciepłych, brązowych kolorach. Pokój urządzono skromnie i bez
większego przepychu, chociaż dostrzegłam kilka bardziej misternych zdobienia,
które zrobiły podtrzymujące baldachim łóżka kolumienki. Również pościel była w jasnym,
kremowym kolorze; łóżko było starannie zaścielone i wyglądało tak, jakby
nikt nie używał go od bardzo dawna.
Marek
Volturi siedział na fotelu w najbardziej zacienionym kącie pokoju, uważnie
mnie obserwując. Jego krwiste tęczówki jak zwykle wyrażały obojętność, ale i tak
zaskakujące było już samo to, że w ogóle się do mnie odezwał:
– Usiądź – polecił
mi spokojnie; w zasadzie była to prośba, co już całkiem wytrąciło mnie z równowagi.
Zdecydowanie nie tego się spodziewałam.
Przez
moment pomyślałam, że chodzi mu o łóżko i speszyłam się, ale wtedy z ulgą
spostrzegłam jeszcze jeden fotel naprzeciwko władcy. Posłusznie spełniłam polecenie,
zważając na każdy swój ruch i modląc się w duchu o to, żeby nie
zrobić przypadkiem czegoś głupiego. Nie wiem dlaczego, ale w wampirze było
coś na tyle dostojnego, że czułam się bardzo niezgrabna i próbowałam
zrobić wszystko, byleby pokazać, że potrafię właściwie się zachować.
Siedzisko
lekko ugięło się pode mną. Złączyłam kolana razem i ułożywszy dłonie na
udach, odważyłam się spojrzeć na Marka.
– Spokojnie.
– Prawie się uśmiechnął, a przynajmniej tak pomyślałam, bo jego twarz
wciąż pozostawała nieodgadniona i… znudzona. – Jak zgaduję, Sulpicia nie
powiedziała ci, dlaczego Aro uznał, że powinnaś ze mną porozmawiać – stwierdził.
Potrzebowałam
dłuższej chwili, żeby uprzytomnić sobie, że oczekuje mojej odpowiedzi. Jak nic
musiał uznać mnie za idiotkę.
– Nie… – przyznałam
tak cicho, że sama ledwo się słyszałam. – Nie, nie mam pojęcia… panie – dodałam,
w ostatniej chwili przypominając sobie, że być może nie powinnam mówić do
niego tak, jakbyśmy się znali. Rozmowy z Aro przychodziły mi zdecydowanie
łatwiej, bo i wampir był bardziej rozmowny, poza tym zwykle był (albo
tylko udawał, ale to nie miało dla mnie większego znaczenia) życzliwy.
– Ach, tak…
– Marek skinął głową. Chyba nie miałam co oczekiwać większego przejawu
zainteresowania z jego strony. – Cóż, może zacznijmy od tego, że nie
musisz być przy mnie taka spięta. Jak na razie czuję, że wobec mojej osoby
odczuwasz wyłącznie strach i zawstydzenie, a przecież nie masz po
temu żadnych powodów. A przynajmniej tak mi się wydaje – dodał, obserwując
mnie uważnie.
Zesztywniałam
cała, bo zupełnie zapomniałam o jego sadze, nie miałam zresztą pewności
jak daleko sięga jego moc. Wiedziałam jedynie, że nie jest w stanie w żaden
sposób manipulować tym, co czułam; mógł co najwyżej badać moją emocjonalność i starać
się wyciągać z tego wnioski. Zabawne, bo wampir sam wydawał się
potrzebować psychologa, a na swój sposób sam nim był… Miałam tylko
nadzieję, że to nie z tego powodu Aro kazał mi się z nim spotkać, bo
zdecydowanie nie miałam ochoty wracać do tego wszystkiego, co się wydarzyło, a już
na pewno nie sądziłam, żeby Marek Volturi w jakikolwiek sposób był w stanie
mi pomóc.
– Przepraszam
– zreflektowałam się, chociaż przecież nie miałam żadnego wpływu na to, jak
odbierałam wampira i co względem niego czułam. Mogłam spróbować jakoś nad
tym zapanować, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że to i tak nie ma
żadnego sensu.
– Nie można
przepraszać za uczucia – skarcił mnie i pierwszy raz musiałam przyznać mu
rację.
– Być może –
odparłam wymijająco. – Ale ja dalej nie rozumiem, dlaczego tutaj jestem – przyznałam,
chcąc delikatnie dać mu do zrozumienia, żeby przeszedł do rzeczy. Im szybciej
miałam móc sobie pójść, tym lepiej dla mnie.
– Już
wszystko ci tłumaczę, chociaż ciekawość też nie jest najlepszą cechą… Chociaż z drugiej
strony dociekliwość i otwarty umysł mogą ci się przydać – dodał po chwili
zastanowienia. – Aro poprosił, żebym porozmawiał z tobą na temat twojego
daru.
– Mojego
daru? – powtórzyłam tępo. Zamrugałam zaskoczona, próbując zrozumieć do czego
zmierzał, ale w głowie miałam kompletną pustkę. – A co z nim nie
tak? – zapytałam, zdwajając czujność.
– Aro
sądzi, że ktoś, kogo rodzice byli tak niezwykle utalentowani, również będzie
dysponował niezwykłymi zdolnościami.
Ledwo
powstrzymałam się od tego, żeby nie warknąć z niedowierzaniem i po
prostu stamtąd nie wyjść. Przecież Aro doskonale wiedział, jakie są moje
możliwości. Jak mógł w ogóle pomyśleć, że mogłabym cokolwiek ukrywać?!
I dlaczego mając swój własny dar, nasyłał na mnie Marka?
– No
dobrze, ustalmy to sobie od razu: ja po prostu przekazuje swoje myśli na
odległość. Jedyną niezwykłością jest w tym chyba jedynie to, że jestem w stanie
dostać się do każdego umysłu, obojętnie czy jest w jakikolwiek sposób chroniony.
Nic innego nie potrafię! – powiedziałam stanowczo, ledwo panują nad tonem głosu
i nerwami. Powtarzałam sobie, że przez wzgląd na pozycję, powinnam się
przy Marku pilnować, ale i tak przyłapałam się na tym, że kurczowo
zaciskam obie dłonie na podłokietnikach fotela, bliska tego, żeby zerwać się na
równe nogi.
Volturi
nawet na moje zachowanie nie zareagował, tylko popatrzył na mnie tym swoim
nieodgadnionym, znudzonym wzrokiem. Przez kilka sekund patrzyliśmy sobie w oczy,
tocząc niewerbalną walkę na same spojrzenia, zanim poddałam się i z jękiem
ponownie usiadłam, pośpiesznie odwracając wzrok, byleby dłużej nie patrzeć w krwiste
tęczówki wampira.
– Czy już
się uspokoiłaś? – zapytał takim tonem, jakbyśmy właśnie rozmawiali o pogodzie.
Nie odpowiedziałam. – Wydaje mi się, że wyciągnęłaś zbyt pochopne wnioski, moja
droga Renesmee. Jak najbardziej wiem jaki masz dar i nie musisz mi tego
przypominać.
Poczułam
się zmęczona, a przede wszystkim bardzo rozdrażniona. Już nie byłam zła na
Aro albo mojego rozmówcę, ale wyłącznie na siebie za to, że mogłam się do tego
stopnia wygłupić.
– Więc o co
właściwie chodzi? – mruknęłam, siląc się na spokój, ale nie mogłam się pozbyć
wrażenia, że i tak zabrzmiałam co najmniej niegrzecznie.
– Właśnie o twój
dar – odparł spokojnie. To jego opanowanie zaczynało
doprowadzać mnie do szału, bo wypadałam przy nim jako głupie, rozemocjonowane
dziecko. – Co możesz więcej o nim powiedzieć? Chodzi mi o oczywistą
zależność, która natychmiast się nasuwa, jeśli wiesz co mam na myśli…
Uniosłam
głowę i spojrzałam na niego niepewnie.
– Dziadek
zawsze mi mówił, że to odwrotności daru moich rodziców – powiedziałam cicho,
niechętnie cokolwiek mu wyjaśniając.
– Nie dziwi
mnie, że Carlisle to zauważył – stwierdził Marek, chociaż po jego tonie i tak
nie mogłam stwierdzić czy to dobrze, czy źle. – Ale tak, to ciekawa zależność. I co
jeszcze? – dociekał, nachylając się w moją stronę. Pierwszy raz
dostrzegłam w jego oczach szczere zainteresowanie i poczułam się
nieswojo.
– Nie
rozumiem… – przyznałam, krzywiąc się. – Czy mogę w końcu dowiedzieć się,
czego właściwie ode mnie oczekujecie? – zapytałam, mając dość serdecznie
zgadywania. Czułam się niezręcznie, poza tym chciałam jak najszybciej wrócić do
Demetriego, zanim tropiciel mógłby zdążyć się zaniepokoić.
Marek
obserwował mnie przez kilka sekund, aż zaczęłam się zastanawiać, czy
przypadkiem nie próbuje wystawić moich nerwów na próbę. Z trudem
powstrzymałam się od warknięcia; musiał to wyczuć, bo – chociaż wampiry tego
nie potrzebowały – poprawił się w fotelu i nareszcie zdecydował się
odezwać.
– A chodzi
o to, moja mała Renesmee, że być może będziesz w stanie raz jeszcze
swoje zdolności odwrócić – wyjaśnił, starannie akcentując każde słowo.
Zamrugałam
kilkukrotnie i spojrzałam na niego tak, jakby właśnie oznajmił mi, że jest
z kosmosu. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zrozumieć pełnię sensu jego
wypowiedzi, ale nawet kiedy to do mnie dotarło, wciąż nie byłam w stanie
uwierzyć, że mógł mi coś podobnego zaoferować i że to w ogóle
możliwe. Przeszedł mnie nagły dreszcz, tym bardziej, że pierwszy raz poczułam
się zainteresowana.
– To
znaczy… – zaczęłam i urwałam, żeby raz jeszcze zastanowić się nad tym, co
usłyszałam. – To znaczy, że być może byłabym w stanie zacząć czytać w myślach
albo dysponować mentalną tarczą? – zapytałam z niedowierzaniem, równie
przerażona, co i zafascynowana taką możliwością.
– W najlepszym
wypadku – przygasił mnie Marek. Brak jakichkolwiek emocji w jego głowie
był w stanie zabić entuzjazm u każdego. – Aro chciałby to sprawdzić,
chociaż sądzę, że lepiej byłoby zacząć od czegoś tak oczywistego, jak chociażby
dowiedzenie się, czy w twoim przypadku w ogóle istnieje możliwość
rozwinięcia daru. Mam w tym momencie na myśli przekazywanie myśli nie tyle
przez dotyk, co na odległość – dodał, chyba dochodząc do wniosku, że skoro do
tej pory miałam problem z kojarzeniem faktów, również i w tej
sytuacji nie będę w stanie wymyślić podobnego rozwiązania samodzielnie.
– A jaka
jest w tym wszystkim twoja rola? – Być może powinnam była dodać coś, żeby
moja wypowiedź zabrzmiała grzeczniej, ale słowo „panie” czy coś podobnego
uparcie nie chciał mi przejść przez usta.
Marek
wydawał się tego nie zauważyć.
– Jeszcze
się nie zorientowałaś? – Jego krwiste tęczówki zdawały się jarzyć w mroku.
– Aro chce, żebym cię uczył.
Od samego początku sceptycznie
podchodziłam do sugestii, którą przez brata przedstawił mi Aro, ale nie miałam
jak jej odrzucić. Kiedy wciąż rozemocjonowana mogłam nareszcie opuścić wieżę,
natychmiast odszukałam Demetriego, żeby mu o wszystkim powiedzieć. Nie był
zbytnio zdziwiony, że trójca była zaintrygowana moimi zdolnościami, ale
wzmianka o tym, że to Marek ma mnie uczyć, zaskoczyła nawet jego.
Oczywiście oboje próbowaliśmy porozmawiać na ten temat z Aro, ale wampir
bez mrugnięcia okiem stwierdził, że najwyższa pora żebym się czegoś nauczyła;
sądził, że gdybym potrafiła wykorzystać dar w jakiś bardziej skomplikowany
sposób, mogłabym się sama bronić, co jednocześnie odciążyłoby Demetriego, który
– jak władca usłużnie mu przypomniał – nie był przecież zadowolony z tego,
że musiał się mną zajmować. Musiałam przyznać, że taki sposób myślenia wydawał
się logiczny, ale wciąż nie mogłam się pozbyć niepokojącego wrażenia, że Aro
liczy na to, że uczyni ze mnie kogoś, kto byłby w stanie dorównać umiejętnościami
Alec’owi i Jane. Bacząc na to, że wampirzyca mnie nienawidziła, ciężko
było powiedzieć, żebym była z takiego obrotu spraw zadowolona.
Ale nie
miałam wyboru. Przynajmniej miejsce, w którym miałam ćwiczyć, okazało się
usytuowane w bardziej dostępnym punkcie zamku niż komnata Marka. Był to
jeden z nieużywanych pokoi, a właściwie pusta sala, gdzie prócz dwóch
krzeseł i stołu nie było praktycznie niczego. Surowość i chłód
panujący wewnątrz zdecydowanie mnie zniechęcały, a bezustanne wpatrywanie
się w Marka, który – cóż za usłużność! – zasugerował mi jedynie, żebym
skupiła się na nim i tym, co mam mu przekazać, bynajmniej mi nie pomagał.
Nie miałam żadnego punktu podparcia, więc nawet gdybym przez kilka godzin
wpatrywała się w jeden punkt, nie miał to przynieść żadnego zadawalającego
efektu.
– Być może
jednak się pomyliliśmy – stwierdził Marek któregoś z kolei dnia, kiedy
miałam ochotę wyć z rozpaczy. Miałam dość milczenia, a od wysiłku
związanego z psychicznym wysilaniem się, jedynie rozbolała mnie głowa. –
Prawdopodobnie jesteś po prostu zbyt słaba, żeby cokolwiek być w stanie
zrobić…
Nie wiem
dlaczego – być może chodziło o obojętność z jaką to powiedział – ale
jego słowa mnie zdenerwowały. Zmrużyłam gniewnie oczy, kolejny raz starając się
zapanować nad emocjami i spróbowałam raz jeszcze.
W tamtym
momencie jeszcze zanim zobaczyłam, że oczy wampira zabłysły, poczułam, że coś
się zmieniło. Nie potrafiłam tego określić, ale pierwszy raz miałam wrażenie,
że jestem nie tylko ja i moje wspomnienia, ale i ktoś jeszcze. Nigdy
też do tej pory nie zdołałam skupić się do tego stopnia, żeby i samej być w stanie
zobaczyć z taką wyrazistością to, co chciałam pokazać, ale tym razem to mi
się udało.
Przed
oczami stanęła mi znajoma mi polana, idealna okrągła i pokryta kwiatami.
Pamiętałam ją doskonale, bo to było ulubione miejsce moich rodziców, ale nigdy
nie sądziłam, że jakiekolwiek wspomnienie mogłoby być aż tak wyraźnie zachowane
w czyjejkolwiek pamięci. Nawet w przypadku nieśmiertelnych czas i ból
rozbiły swoje, zamazując pewne obrazy, zatracając to, co kiedykolwiek miało
jakieś znaczenie. Cały czas żyłam w pewnego rodzaju obawie, że pewnego
dnia nie będę w stanie przypomnieć sobie drobiazgów – śmiechu Alice,
dźwięku głosu mojej mamy, słodkiego zapachu, który zawsze mi towarzyszył…
Polana należała do tych wspomnień, które sprawiały ból, ale jednocześnie były
dla mnie najcenniejsze, dlatego odkrycie, że wciąż pamiętam nie tylko mnie
poraziło, ale wypełniło nieodczuwaną do tej pory euforią. Z wrażenia aż
podniosłam się, dopiero po kilku sekundach uświadamiając sobie, że stoję w pełni
wyprostowana, a Marek nie odrywa ode mnie wzroku; na jego ustach majaczyło
coś, co w przypadku tego wampira spokojnie można było określić mianem
uśmiechu.
Oszołomiona
zamrugałam pospiesznie i pokręciła głową. Wizja zniknęła równie nagle, a ja
poczułam, że tracę to coś – tę dziwną więź, która nagle się pojawiła – ale to
już nie miało żadnego znaczenia. Opadłam ciężko na krzesło, dysząc i czując
się tak wyczerpaną, jakbym właśnie ukończyła długi bieg. Sama nie byłam pewna,
co w tym momencie czuję i chociaż w normalnym wypadku samo
wspomnienie polany sprawiłoby, że do oczu napłynęłyby mi łzy, tym razem byłam
zbyt rozemocjonowana sukcesem, żeby sobie na to pozwolić. Fakt, że cały czas
przypatrywał mi się jeden z Volturi, który bez wątpienia miał wkrótce
przekazać wszystkie wspomnienia Aro, był w tym momencie sprawą
drugorzędną.
Zerwałam
się z miejsca bez zastanowienia i nawet nie oglądając na Marka, po
prostu wyszłam na korytarz. Musiałam znaleźć Demetriego, Hannę, Felixa…
Kogokolwiek z kim mogłabym porozmawiać, chociaż sama nie byłam pewna, co
tak naprawdę chcę im powiedzieć. Czułam się dziwnie i właściwie sama już
nie potrafiłam nazwać własnych emocji. Gdzieś na granicach świadomości wciąż
wyczuwałam resztki wzburzenia i frustracji, którą właściwie bez powodu
wzbudził we mnie komentarz Marka, a która pozwoliła mi dokonać
czegokolwiek. Przekazanie jakiejkolwiek myśli na odległość wydało mi się sporym
sukcesem, nawet jeśli coś podpowiadało mi, że to dopiero początek. Takie
zdolności potrafiły być bardzo niebezpieczne, bo i w czym w tej
chwili różniłam się od Jane, która zaszczepiała w umysłach ofiar iluzję
bólu? Obawiałam się, że mając dowolny wybór w tym, co chciałam przekazać,
Aro może dostrzec we mnie jeszcze bardziej niebezpieczną broń i zechcieć
to wykorzystać.
Tym
bardziej potrzebowałam kogoś, kto na spokojnie powie mi, czy moje podejrzenia
mają jakikolwiek sens. Zresztą udało mi się zaledwie raz i nie miałam
pewności, czy uda mi się to powtórzyć. Może nawet lepiej byłoby, gdybym przez
dłuższy okres czasu robiła wszystko, byleby opóźnić kolejne sukcesy, bo…
– Hej, hej,
gdzie tak pędzisz? – Głos Hanny zaskoczył mnie do tego stopnia, że aż się
wzdrygnęłam. Dziewczyna dosłownie wyrosła przede mną, wyłaniając się zza
najbliższego zakrętu i omal na nią nie wpadłam. – Wszystko gra? – zapytała;
nie zdziwiło mnie, że bez większego problemu dostrzegła, że coś jest na rzeczy
– byłam niczym otwarta księga, jeśli chodziło o uczucia, chociaż
paradoksalnie sama siebie nie potrafiłam momentami zinterpretować.
Powiedzieć,
że po prostu ulżyło mi na widok wampirzycy, byłoby sporym niedociągnięciem.
Odetchnęłam i bez zastanowienia ujęłam ją pod ramię, po czym stanowczo
pociągnęłam w przeciwnym kierunku.
– Nawet nie
zdajesz sobie sprawy z tego, jak dobrze cię wiedzieć – palnęłam na
wstępie.
– Mhm,
zachwycasz mnie – stwierdziła z przesadnym entuzjazmem. – Felutek dopiero
co znów mnie pogonił, wyzywając od wiedźm i twierdząc, że tylko ktoś
szalony chciałby ze mną przebywać… Ale o co tak właściwie ci chodzi? –
zapytała, raptownie poważniejąc.
Nie
odpowiedziałam od razu. Dopiero kiedy przeszłyśmy kolejnych kilka metrów, udało
mi się zatrzymać i spojrzałam na Hannę roziskrzonymi oczami. Potrzebowałam
dłuższej chwili, żeby zebrać myśli i być w stanie wykrzesać
z siebie dość energii, żeby powiedzieć cokolwiek sensownego.
– Dopiero
co wracam od Marka…
Hannah
zagwizdała.
– No
dobrze, wszystko jasne. Czyżby pan zanudzę-cię-na-śmierć jednak
okazał się zboczeńcem? – zapytała, próbując jakoś rozluźnić atmosferę, ale
zupełnie nie miałam na to nastroju.
– Hannah! –
jęknęłam rozdrażniona.
Wywróciła
oczami.
– Daj
spokój, Nessie. Przecież widzę, że wyglądasz, jakbyś zaraz miała zemdleć mi
tutaj z nadmiaru emocji. Próbuję cię trochę wyluzować, tak?
– Jakoś
marnie ci to wychodzi – mruknęłam chmurnie. – Nie, chodzi o to, że… Och,
czekaj – dałam za wygraną; przyłożyłam jej dłoń do policzka, decydując się na
najprostszy sposób komunikowania, jaki znałam.
Hannah
potrzebowała chwili czasu, żeby zapanować nad mentlikiem w mojej głowie i jakoś
sobie wszystko poukładać, ale w końcu odsunęła się i spojrzała na
mnie ze zrozumieniem. Nie wiem dlaczego, ale brak przejęcia w jej oczach
miał w sobie coś kojącego i przez moment byłam skłonna uwierzyć w to,
że jednak niepotrzebnie panikuję – jak zwykle zresztą. Co prawda nie mogłam
pozbyć się niepokoju, ale przynajmniej stał się on nieco mniej uciążliwy.
– Czy mogę
już zaryzykować odezwanie się? – Hannah spojrzała na mnie wyczekująco, wyraźnie
nie chcąc robić czegokolwiek, póki byłam na granicy wybuchu.
– Sądzę, że
tak – przyznałam.
Pokiwała
głową.
– Cudownie.
A jeśli chcesz znać moje zdanie, to po prostu powinnaś uważać –
stwierdziła. Spojrzałam na nią mało przytomnie. – Nie mam pojęcia, co tam
siedzi Aro w głowie, ale to chyba fajna sprawa, że dzięki niemu czegoś się
nauczysz, prawda? Nie jestem przekonana do tych treningów, ale z drugiej
strony to dobrze, że jednak jesteś w stanie wykazać się czymś więcej. Tym
bardziej, że komunikowanie się na odległość może okazać się bardzo przydatne –
dodała i wyszczerzyła się. – Nie powiem, chętnie zobaczyłabym minę
Felutka, gdyby nagle zaczął słyszeć głosy. Dopiero wtedy przekonałby się, jak
to jest zadzierać z „czarownicą”.
– Hannah,
nie żebym nie była chętna postraszyć dla ciebie Felixa, ale… – zaczęłam
cierpliwie, ostrożnie dobierając słowa. Nie o takiego typu radę mi
chodziło, chociaż świadomość, że moja przyjaciółka nie widziała w rozwijaniu
żadnego problemu, była pocieszająca.
Nie
zdążyłam skończyć ani głębiej się zastanowić, kiedy doszły mnie ciche kroki.
Wydały mi się znajome, ale dopiero kiedy Jane i Alec wyłonili się zza
zakrętu, byłam w stanie je rozpoznać. Właściwie nie miałam do czynienia
z wampirzycą od dnia, kiedy mnie zaatakowała – od tamtego momentu zwykle
się unikałyśmy – ale coś sprawiło, że na jej widok aż się we mnie zagotowało.
Kolejny raz poraził mnie to, że właściwie nie panowałam nad swoimi emocjami,
ale nawet ta świadomość nie była w stanie pomóc mi odzyskać panowania nad
sobą. Byłam zła, nawet nie mając powodu, a widok błyszczących oczu i beznamiętnej
twarzy Jane jedynie ten gniew pogłębiły. To już nawet nie był gniew, nie furia,
ale…
Ale czyta
nienawiść.
To odkrycie
mnie poraziło i przez moment byłam tak zaskoczona, że zapomniałam o Bożym
świecie, łącznie z „piekielnymi bliźniętami” i dalej czekającej na
dalszy ciąg mojej wypowiedzi Hanną. Wiedziałam, że wampirzyca teraz przypatruje
mi się, spięta i zaniepokojona tym, że gwałtownie urwałam; starała się
zwrócić na siebie moją uwagę, ale ja byłam w stanie patrzeć tylko na Jane,
która zastygła w bezruchu i odwzajemniła moje spojrzenie. Krwiste
tęczówki nie wyrażały żadnych emocji, podobnie jak wyraz twarzy, ale potrafiłam
sobie wyobrazić, co Jane musiała sobie w tym momencie o mnie myśleć.
Sama chyba też byłabym jednocześnie zaskoczona i zagniewana, gdyby ktoś
wpatrywał się we mnie w tak jawny i zdradzający wrogość sposób – a jednak
robiłam to teraz, igrając z ogniem, bo wampirzyca zdecydowanie do
wyrozumiałych nie należała. To, że nie zaatakowała mnie przez te wszystkie
tygodnie, nie znaczyło walce, że jestem jej obojętna; po prostu nie widziała
powodu do dręczenia kogoś, kto nareszcie zachowywał się tak, jakby nie istniał i nie
wchodził jej w drogę. Robiłam dokładnie to, co poradził mi podczas rozmowy
Alec, tym razem jednak nie zamierzałam go posłuchać, nawet jeśli nie miało to
żadnego sensu.
Tak bardzo
zła… Nie rozumiałam, jak ktokolwiek mógłby odczuwać aż tak wielki gniew i to
bez wyraźniejszego powodu, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Z każdą
kolejną sekunda byłam coraz bardziej świadoma odczuwanej względem siostry
Alec’a nienawiści, co jedynie wzmagało gniew i pragnienie zemsty, które po
raz kolejny się we mnie zagnieździło. Nie czułam czegoś podobnego od długich
miesięcy, odkąd z mojej winy zginął Sean. Sądziłam wtedy, że raz na zawsze
mam ten etap za sobą i że się uwolniłam, ale najwyraźniej się myliłam. Co
prawda nie miałam pojęcia dlaczego dopiero teraz tego zapragnęłam, ale…
Zemsta, szepnął
cichy głosik w mojej głowie. Ona też nie miała
powodów żeby ciebie skrzywdzić, a jednak to zrobiła. Niech teraz sama
poczucie, jak to jest…
Wszystko to
trwało zaledwie ułamku sekund, chociaż mnie wydawało się wiecznością.
Zacisnęłam dłonie w pięści, czując jak coś we mnie narasta, pragnąc się
wyzwolić, podobnie jak wtedy, kiedy zdołałam przekazać swoje wspomnienie
Markowi, wcześniej go nie dotykając. Czułam, że mięśnie mam napięte do granic
możliwości; drżałam, z każdą kolejną sekundą coraz mniej nad sobą panując
i…
– Czyżbyś
miała jakiś problem? – zapytała mnie cicho Jane. Nie wydawała się nawet
zainteresowana tym, dlaczego zachowuję się w tak dziwny sposób, jakby
podobne spojrzenia były dla niej czymś naturalnym.
Nie
odpowiedziałam – nie w taki sposób, jakiego dziewczyna mogłaby oczekiwać. W jednej
chwili coś we mnie pękło, a ja uwolniłam narastające we mnie uczucia,
pozwalając im wydostać się na zewnątrz. Kolejny raz poczułam, jak mój umysł
przestaje być już tylko mój i łączy się z wampirzycą o anielskiej
twarzyczce dziecka. Nie miałam wątpliwości, że jestem w stanie jej pokazać
cokolwiek będę chciała, nie musząc nawet się do niej zbliżać – z tym, że
ja nie zamierzałam jej przekazywać ani wspomnień, ani myśli. Ja chciałam, żeby
ona poczuła. Pragnęłam podzielić się z nią
jej własnym bólem, cierpieniem, które mi zadała kilka tygodni wcześniej, a które
miałam pamiętać już chyba zawsze, bo nigdy nie czułam czegoś podobnego.
Chciałam, żeby czuła się jak ja wtedy, a nawet zdecydowanie gorzej, bo
przyprawiłam fizyczne katusze rozdzierającym bólem straty, który znałam aż za
dobrze, a nad którym za sprawą Demetriego udało mi się zapanować.
Tak bardzo
tego chciałam…
I byłam w stanie
tego dokonać. Już w momencie, kiedy oczy wampirzycy rozszerzyły się w geście
niedowierzania, nie miałam wątpliwości, że mi się udało. Czułam, że Hannah i Alec
patrząc na mnie, ale ja wzrok miałam utkwiony w Jane, kiedy zaś wampirzyca
bez ostrzeżenia drgnęła i syknęła gniewnie, ja…
No cóż. Ja
się uśmiechnęłam.
Co się ze mną dzieje?,
pomyślałam, ale chociaż jakaś cząstka mnie była przerażona tym, co robiłam, ta
bardziej wpływowa nie chciała przestać. Kiedy usłyszałam krótki, urywany wrzask
Jane (cokolwiek mogła podejrzewać, najwyraźniej nie chciała dać mi tej
przyjemności i przed kimkolwiek okazać słabości), skupiłam się jeszcze
bardziej. Chciałam więcej. Chciałam zadać jej ból, bo… bo…
– Renesmee,
przestań! – Hannah skoczyła w moją stronę, ale udało mi się uciec z zasięgu
jej rąk. Poczułam co prawda, że straciłam koncentrację i połączenie z Jane
zostało zerwane, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. – Renesmee… – jęknęła
moja przyjaciółka, wyraźnie zszokowana, ale i to nie miało dla mnie
żadnego znaczenia.
Skoczyłam
do przodu, nawet się nie zastanawiając. Jane chyba wciąż nie otrząsnęła się po
moim mentalnym ataku, a już z pewnością nie byłaby w stanie
przewidzieć, że będę na tyle głupia, żeby spróbować zaatakować ją fizycznie, więc
nie zdążyła się osłonić. Obie wylądowałyśmy na kamiennej posadzce, ja na niej,
starając się zacisnąć obie dłonie na jej marmurowej szyi. To nic, że nie byłam w stanie
jej udusić ani w żaden sposób zaszkodzić. Po prostu chciałam… Sama nie
miałam pewności czego, ale nie mogłam powstrzymać się przed tym, żeby
przynajmniej nie spróbować.
Ktoś
chwycił mnie za ramiona i boleśnie wykręcił mi obie ręce na plecy.
Warknęłam gniewnie i spróbowałam się wyszarpać, absolutnie przekonana, że
to Alec, zaskutkowało to jednak tym, że mój nowy przeciwnik szarpnięciem
poderwał mnie na równe nogi, zmuszając żebym zeszła z Jane. Odwróciłam się
gwałtownie, warcząc na niego i gotowa zacząć okładać go pięściami, kiedy…
Zamarłam
gwałtownie, uświadamiając sobie moją pomyłkę. Co prawda spojrzałam wprost w krwiste
wampirze tęczówki, ale oczy te zdecydowanie nie należały do Aleca, a tym
bardziej do Hanny.
Tuż przede mną, wyraźnie oszołomiony i zszokowany,
stał Demetri.
Demetri
Renesmee zastygła, patrząc
wprost na mnie i dysząc tak ciężko, że przez moment zacząłem się obawiać,
czy przypadkiem za chwilę nie zemdleje od nadmiaru emocji. Bez trudu odszukałem
jej czekoladowe tęczówki, ale chociaż patrzyłem w nie tysiące razy
wcześniej, czułem się jakby ich właścicielka była kimś całkowicie obcym. Bo czy
kiedykolwiek widziałem Renesmee taką, jaka była w tej chwili? Zdecydowanie
nie, chociaż nie potrafiłem jednoznacznie stwierdzić, dlaczego ta drobna, jakże
ludzka istota, mogła w jednej chwili zacząć zachowywać się irracjonalnie.
Właśnie to
było najbardziej porażające – że przede mną stała Renesmee, ale jednocześnie
zupełnie siebie nie przypominała. Jej oczy lśniły dziko, mięśnie drżały i na
sekundę przed tym, jak mnie rozpoznała, wyglądała na chętną zaatakować mnie
dokładnie tak, jak wcześniej zrobiła to z Jane. Chociaż starała się ze mną
walczyć, teraz zastygła w bezruchu i patrzyła we mnie równie
zagubionym wzrokiem, co ja przyglądałem się jej. Wręcz widziałem, jak powoli
zaczyna docierać do niej, co się stało i potrafiłem sobie wyobrazić, jak
musiała w tym momencie się czuć…
A
przynajmniej tak sądziłem, póki nie zamrugała pośpiesznie i nie spojrzała
na mnie raz jeszcze. Jej oczy błyszczały gniewem.
– Dlaczego
mnie powstrzymałeś? – zapytała cicho, całkowicie mnie oszołamiająco.
– Dlaczego
cię…? – powtórzyłem tępo i spojrzałem na nią z niedowierzaniem. –
Słucham? Nessie, co ty wygadujesz?! – zapytałem, patrząc na nią tak, jakbym
widział ją po raz pierwszy.
Szarpnęła
się w moich ramionach, ale tym razem nie tak rozpaczliwie jak na początku,
dlatego ją puściłem. Natychmiast odsunęła się ode mnie, stając poza zasięgiem
moich ramion i patrząc na mnie w taki sposób, że aż mnie zmroziło.
Potrafiłem wyobrazić sobie wrogość wobec Jane, nawet jeśli nigdy nie
przypuszczałbym, że Renesmee będzie zdolna ją zaatakować. Potrafiłem nawet
zrozumieć, gdyby miała żal do siebie albo do mnie, ale mimo wszystko coś
podobnego…
Nie gniew.
Nie tak wielkie rozczarowanie, które odczuwała, a na które zdecydowanie
sobie nie zasłużyłem.
– Dlaczego
mnie powstrzymałeś? – powtórzyła raz jeszcze, nie odrywając ode mnie wzroku. W jej
zachowaniu było coś nerwowego; rozglądała się czujnie, prawdopodobnie gotowa
rzucić się do ucieczki, gdybym tylko spróbował do niej podejść. Nie powiem,
zabolało mnie to, a już na pewno nie byłem w stanie jej zachowania
zrozumieć. Nie poznawałem jej. – Dlaczego nie pozwoliłeś mi dokończyć?
Skrzywdziła mnie, przecież pamiętasz. Mam już dość tego, że cały czas muszę się
jej obawiać – powiedziała cicho. Chłodny ton również zupełnie do niej nie
pasował.
Zrezygnowałem
z ruszania się z miejsca albo jakichkolwiek pytań o to, co
właściwie się wydarzyło. Wiedziałem jedynie, że to nie jest normalne,
a stojąca przede mną istota zupełnie nie przypomina tego delikatnego
stworzenia, które jeszcze rano mogłem trzymać w ramionach. Nie potrafiłem
stwierdzić co się stało, jak ktokolwiek mógł zmienić się tak z chwili na
chwilę, ale to i tak mnie przerażało… Nie, nie tyle chodziło o to, że
czegokolwiek się bałem – jeśli już, bałem się o nią.
Alec
pośpiesznie zabrał Jane i może nawet lepiej, bo wolałem się nie
zastanawiać nad tym, co miała zrobić, kiedy już się otrząśnie. Została jedynie
Hannah, przypatrująca nam się w oszołomieniu; najwyraźniej nie potrafiła
wyobrazić sobie czegoś tak oczywistego, jak zostawienie nas w tym momencie
samych. No cóż, zdążyłem się zorientować, że bywa natrętna, ale w tym
momencie wyjątkowo nie miałem cierpliwości do tego, żeby próbować ją odgonić.
Spojrzałem
na Nessie. Drżała i miałem wrażenie, że jedynie siłą woli zmusza się do
tego, żeby stać spokojnie i ze mną rozmawiać.
– Dlaczego
mi nie powiedziałaś, że się jej boisz? – zapytałem cicho. Mój głos zabrzmiał
zdecydowanie łagodniej niż chwilę wcześniej; to był ten wyjątkowy ton,
zarezerwowany wyłącznie dla niej. – Pytałem cię kiedyś o to, pamiętasz?
Powtarzałaś, że to nie Jane napawa cię lękiem.
Zamrugała i wbiła
wzrok w coś ponad moim ramieniem, byleby nie patrzeć mi w oczy.
Uderzyło mnie, ale nie odezwałem się, zapatrzony w jej śliczną twarz,
teraz nienaturalnie wręcz mi obcą.
– Bo
dopiero teraz sobie to uświadomiłam… – odparła tak cicho, że nawet ja miałem
problemy z tym, żeby ją usłyszeć. Obie dłonie przyciskała do piersi, jakby
coś ją bolało, chociaż nie zauważyłem, żeby jakkolwiek ucierpiała podczas
szarpaniny z Jane. – Dopiero teraz. I chociaż raz byłam w stanie
poradzić sobie sama.
– Nie
rozumiem… – Spojrzałem na nią pytająco. Nie byłem pewien, co w tym
momencie miała na myśli.
Znów nie
odpowiedziała od razu, najpierw nareszcie spoglądając w moją stronę.
Zmierzyła mnie wzrokiem i coś w jej oczach złagodniało, ale dystans
między nami kolejny raz wydawał mi się aż nazbyt wyrazisty. Coś się zepsuło,
chociaż nie rozumiałem jakim cudem mogło się to stać w zaledwie kilka
minut. To było nienaturalne, wręcz niemożliwe, a jednak działo się i nie
byłem w stanie w żaden sposób nad tym zapanować.
– Pamiętasz,
kiedy Aro kazał ci się mną opiekować? Nie byłeś zadowolony, prawda? – zapytała,
chociaż nie miałem pojęcia, co to ma do rzeczy. Chciałem zwrócić jej na to
uwagę, ale uciszyła mnie spojrzeniem. – Odpowiedz – powiedziała z naciskiem
i zabrzmiało to niczym rozkaz.
– Nie byłem
– odparłem machinalnie, wciąż porażony obcością jej zachowania. – Ale przecież o tym
rozmawialiśmy. Na początku wszystko było inne – dodałem, próbując nadążyć nad
tokiem jej rozumowania.
Pokręciła
głową.
– Wcale
nie. Nic nie było inne – powiedziała z goryczą. – Przyzwyczaiłeś się, ale
to nie znaczy, że przestałam być dla ciebie ciężarem – ja i chronienie
mnie. Ale nie musisz już się martwić, Dem – dodała odrobinę mniej gniewnym tonem.
Tym razem wychwyciłem w niej żal i jakąś dziwną nutę, którą nie od
razu rozpoznałem. – Sądzę, że już dłużej tego nie potrzebuję.
Przypominało
to trochę puzzle, których części w większości do siebie pasują, ale coś
ciągle jest nie tak. Niby jasne dla mnie było, że mogła wciąż mieć mi za złe
wcześniejsze zachowanie i podejście do tego, że musiałem jej chronić, ale
mimo wszystko…
W zasadzie
dlaczego mówiła tak, jakby właśnie się ze mną żegnała?
– Nessie,
czy ty dobrze się czujesz? – zaryzykowałem. Nie znałem się na pół-wampirach,
ale świadomość jej ludzkiej cząsteczki, zwłaszcza kiedy się tak zachowywała,
napawała mnie niepokojem. – Czy wszystko w porządku? Jeśli coś jest nie
tak, po prostu mi powiedz, ale…
– Po prostu
daj mi święty spokój – przerwała mi.
Zanim się
obejrzałem, już jej nie było.
Czy zaskoczyłam? Mam nadzieję. Jak na razie pozostawiam was z zagadką, bo zagadka z pewnością nasunęła wiele pytań. I nie, ona nie oszalała ani nic z tych rzeczy...Cóż dodać? Dziękuję za komentarze, jesteście cudowni. No i do szybkiego napisania...Nessa.
Tak i to bardzo mnie zaskoczyłaś!!!!!!!!!!!Intrygujesz, zaskakujesz i coraz bardziej mam mętlik w głowie co do obrazu i wcześniejszych informacji o Callenach i w ogóle- szok- po prostu chyba się zgubiłam i muszę znów od początku przeczytać ;p!
OdpowiedzUsuńCo to za dziwny dar Ness??? Co z uczuciem Ness do Dema??? Tak bardzo pasują do siebie a tu takie coś>>>.... Co jest grane???? Co ten Marek jej zrobił??? A Jane się należało!!!!! Szkoda, że Dem oberwało się za nic. Gratulacje tego pomysłu na tą małą J..:)
A co do Rozdziału jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny ! :D Nie trzymaj mnie w niepewności bo całego tygodnia na nowy rozdział nie wytrzymam!!!!!!!! :) Plis daj szybciej rozdział:)
:))Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
Rozdział Świetny czego chcieć więcej?...a już wiem wyjaśnień! :D Ja tak samo jak Asia całkowicie się już pogubiłam ( jednak dla mnie to nie nowość XD)Tyle pytań, a zero odpowiedzi. To do prawdy szokujące i zarazem jakże intrygujące ;]
OdpowiedzUsuńJuż nie mogę doczekać się nn ;D
Pozdro i weny
POISON
p.s przepraszam, że tak krótko, ale pisanie komentarzy z komórki wykańcza XD
Kochana, Justynko
OdpowiedzUsuńZacznę komentować trochę nietypowo, bo od końca, ale inaczej nie mogę ;>
To tak - Renesmee, cholera mnie bierze za jej ostatnie wypowiedziane zdanie. Mam nadzieję, że głupie słowa nie zniszczą jej związku z Demem :)
Szkoda by było ;pp
Aro - nie lubię, nie lubiłam i nie polubię! - co on sobie wyobraża? Dobra, niby w powiększaniu daru nie ma nic złego, ale to teoretycznie jego wina, że Nessie tak zareagowała i powiedziała co powiedziała :P
Hannah - "...Czyżby pan zanudzę-cię-na-śmierć jednak okazał się zboczeńcem?..." xD - padłam z tego tekstu i nie wstawałam xD Kochana "czarownica" :D Kiedy ona wreszcie pojmie, że Felix + Hannah = ♥ ?!
No, ale najwyraźniej na ich wątek miłosny trzeba będzie poczekać ;pp xD
Jane :3 również coś mnie bierze, ale tym razem nie cholera - być może "krew zalewa", albo po prostu jej, aż tak nie lubię ;< no, ale za Volturimi jakiś nigdy nie przepadałam xD
Ta dzikuska zawsze ma jakieś problemy :P "Masz jakiś problem" - to chyba jej motto ;p pomijając ulubione słowo, albo raczej zdanie "To zaboli tylko troszkę" - nie lubię jej xd
Rozdział cudowny, jak zwykle =) nie mogę się doczekać kolejnej części. Mam nadzieję, że będzie przepełnione Renesmee i Demetrim, bo ta para jest tak intrygująca, że och, ach, och xD (Chyba znalazłam numer dwa co do ulubionej pary w "Zmierzchu" :D )
Nie będę już się rozpisywać, bo z jednej strony mi się już nie chce i nie mam nic więcej do powiedzenia, oprócz.... Życzę weny :D
Gabi
Omg.. cudowny rozdział !!!!!
OdpowiedzUsuńKocham Demetriego i wszystkieee rozdziały z jego perspektywy <3333333
To najlepszy blog na świecie *o* :))))