Felix
Czasami
miałem wrażenie, że otaczają mnie same świry. Oczywiście równie dobrze
rozwiązanie mogło być po prostu takie, że to ze mną było coś nie tak, ale
zdecydowanie łatwiej jest stwierdzić, że problem dotyczy pozostałych. Co
zresztą miałem myśleć w sytuacji, kiedy wszyscy wydawali się zachowywać
irracjonalnie, nawet Demetri z którym zwykle bez trudu się dogadywałem?
Cieszyłem się co prawda, że nareszcie znalazł kogoś, komu oddał serce – i że
była to Renesmee – ale mimo wszystko nie byłem zachwycony tym, że jednocześnie
udzielały mu się nastroje dziewczyny, zwłaszcza te skrajne.
Sam nie byłem pewien, co takiego spotkało Hannę i Renesmee,
kiedy wracały z zakupów. Pomijając, że temat wyboru sukienek, ubrań, czy
czegoś tam jeszcze, co zachodziło o typowo babskie sprawy (Hannah za taki
komentarz jak nic nazwałaby mnie szowinistą albo „typowym facetem”), absolutnie
mnie nie obchodziły, ciężko było nie zainteresować się, kiedy zauważyłem, że
obie dziewczyny są roztrzęsione. Renesmee od razu zamknęła się w swojej komnacie,
nie racząc z którymkolwiek z nas porozmawiać i ostatecznie
decydując się wpuścić dopiero Demetriego. Liczyłem na to, że przynajmniej
tropiciel zachowa się w bardziej cywilizowany sposób i coś nam
wyjaśni, ale ta dwójka chyba postanowiła zabarykadować się w pokoju
Nessie, bo żadne z nich nie reagowało, kiedy wraz z Hanną
próbowaliśmy pukać albo wypytywać się o to, czy wszystko jest w porządku.
Ostatecznie pojawił się Demetri i spiętym tonem kazał nam spadać, ja zaś
znałem go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, kiedy mówił poważnie.
Od Hanny wiedziałem jedynie tyle, że w mieście
spotkały jakiegoś obcego wampira – i że on wydawał się znać Renesmee.
Zaraz po tym pojawił się Kajusz i to było w istocie zastanawiające, z drugiej
jedna strony, przecież oboje wiedzieliśmy, że cała trójca jest przewrażliwiona
od momentu w którym pod ich nosem Heidi zaplanowała tak misterny plan
pozbycia się Renesmee i Demetriego. Nie widziałem powodu, żeby po tym
wszystkim przejmować się jakimś nomadą i to tylko dlatego, że rozpoznał
Nessie. Wieści w naszym świecie rozchodziły się szybko, a o Cullenach
było głośno, zwłaszcza po niedoszłej konfrontacji sprzed osiemnastu lat, kiedy
prócz diety, dodatkowo rozsławiło ich to, że zdecydowali się nam przeciwstawić i wyszli
z tego bez szwanku. Sama Renesmee musiała być nowinką, więc bardzo możliwe
było, że kiedy dowiedziano się o tragedii, która ją spotkała i o tym,
że dziewczyna trafiła do Volterry, któryś z dawnych znajomych jej dziadka
postanowił z nią porozmawiać. W zasadzie było wiele możliwości i chociaż
rozumiałem, że Renesmee mogła czuć się z tego powodu zagubiona, wciąż nie
widziałem powodu dla którego wszyscy mieliby zachowywać się w tak
irracjonalny sposób.
Kiedy powiedziałem o tym Hannie, odrobinę pobłażliwie
podchodząc do całej sprawy, ta tylko spojrzała na mnie gniewnie. Martwiła się o przyjaciółkę,
poza tym dziewczyny chyba miały to do siebie, że były wobec siebie irytująco
solidarne, dlatego oczywiste było, że mała wiedźma potraktuje mnie z góry.
– Jak zwykle szorstki niczym papier ścierny, Felutku –
stwierdziła Hannah i po prostu oddaliła się, najwyraźniej dochodząc do
wniosku, że nie ma sensu o czymkolwiek ze mną dyskutować.
Nie powiem, żeby takie traktowanie było mi całkowicie
obojętne, ale jednocześnie nie zamierzałem za Hanną biegać i za cokolwiek
ją przepraszać. Co więcej, kiedy zastanowiłem się nad jej zachowaniem, zacząłem
się zastanawiać, czy na temat wydarzeń z placu powiedziała mi o wszystkim,
ale zdecydowałem się nie zadawać jej tego pytania. Gdybym zdradził, że mam jakiekolwiek
wątpliwości, jeśli chodzi o jej szczerość, wtedy jak nic rzuciłaby mi się
do gardła – dosłownie i w przenośni. Jasne, ze swoją siłą miałem bez trudu
powstrzymać ją przed zrobieniem głupstwa, ale i tak lepiej było
zaoszczędzić sobie rękoczynów; jedna śmierć w straży rocznie najzupełniej
wystarczyła, a Aro już i tak nie był zachwycony tym, że bez większego
wahania zdecydowałem się rozczłonkować Heidi.
Nie miałem co ze sobą zrobić, ale jednocześnie byłem zbyt
dumny, żeby pójść za Hanną i spróbować się z nią dogadywać. To
zabawne, ale w którymś momencie wraz z Demetrim oddaliliśmy się od
innych strażników, chociaż sam nie byłem pewien, kiedy właściwie to się stało.
Teraz przede wszystkim trzymałem się właśnie z Renesmee, Hanną i Demetrim,
a to okazało się dość problematyczne, kiedy cała trójka zdecydowała się
mnie zignorować.
Westchnąłem zrezygnowany i z braku lepszych pomysłów,
ruszyłem korytarzem przed siebie. Nie miałem konkretnego celu, dlatego z dwojga
złego mogłem równie dobrze zacząć błądzić po twierdzy, cały czas dążąc przed
siebie i skręcając jedynie wtedy, kiedy to będzie konieczne. Nie byłem
pewien, jaki to ma właściwie sens, ale przynajmniej miałem okazję się czymś
zająć, nawet jeśli była to dość prymitywna forma rozrywki.
Chelsea nagle wyłoniła się zza zakrętu. Kiedy mnie
dostrzegła, zawahała się i przez moment wyglądała tak, jakby miała zamiar
zawrócić i pójść inną drogą, ale ostatecznie postanowiła wziąć się garść.
Chociaż żadne z nas – zwłaszcza ja – nie miało już do niej żalu za to, co
stało się kilka tygodni temu, dziewczyna i tak wydawała się czuć przy nas
nieswojo. Omijała zwłaszcza Demetriego i Renesmee, którzy mimo wszystko
wydawali się traktować ją chłodno, nawet jeśli to poniekąd jej pomocy oboje
zawdzięczali życie.
– Cześć, Felixie – wymamrotała Chelsea. Gdyby nie to, że
była taka przygnębiona, pewnie nawet uśmiechnąłbym się, rozbawiony tym, że
ktokolwiek się mnie obawia.
– Daj spokój, Chelsea – powiedziałem, postanawiając nie
bawić się w zbędne powitania i uprzejmości. Uniosła brwi i spojrzała
na mnie pytająco. – Przecież wiesz, że ja nie mam nic do ciebie. Przestań się
zadręczać, piękna – doradziłem jej, mrugając nań porozumiewawczo.
Zagryzła dolna wargę i w roztargnieniu zaczęła nawijać
na palec pasemku kasztanowych włosów. Wydawała się zdenerwowana i przybita,
a ja zacząłem powoli pojmować, że to nie tylko mój widok wprawił ją w taki
stan.
– Łatwo ci powiedzieć – stwierdziła chmurnie. – Nie ty
musisz pokutować za to, że Heidi jest martwa – stwierdziła z nutką goryczy.
– Pokutować? – powtórzyłem, nie do końca rozumiejąc, co
takiego miała w tym momencie na myśli. – Hej, stało się coś o czym
nie wiem?
Chelsea westchnęła i wzniosła rubinowe oczy ku niebu.
Jej tęczówki i tak nie były już tak soczyście czerwone, podobnie zresztą
jak moje, bo od ostatniego polowania minęło sporo czasu. Bez Heidi każdy musiał
działać na własną rękę, a Aro z braku lepszych pomysłów częściowo
zawiesił zakaz polowania w mieście. Warunek był taki, że mieliśmy być
ostrożni, a i tak większość z nas wolała poświęcić trochę czasu i dostać
się do sąsiednich miast, żeby przypadkiem nie ryzykować, że czymkolwiek braciom
Volturi podpadniemy. Kiedy służyło się w straży już tyle wieków, pewnych
zasad moralnych po prostu nie dało się wyzbyć, a unikanie zabójstw w Volterze
było jedną z tych reguł, których złamanie wciąż wydawało się równać
poważnym problemom, jeśli nie wręcz nieuniknionej śmierci.
– Dopiero co rozmawiałam z Aro i Kajuszem –
wyjaśniła Chelsea. Uświadomiłem sobie, że w istocie kierowała się w stronę
przeciwną do Sali Tronowej. Ani słowem nie wspomniała o Marku, ale jego
obecność była najmniej istotna, bo nawet jeśli jak zwykle towarzyszył swoim
braciom, przez swój charakter i ciągłe milczenie, pozostawał praktycznie
niezauważalny. – W zasadzie to Aro próbował udawać, że mam jakikolwiek
wybór, ale Kajusz już jasno dał mi do zrozumienia, że mam przejąć na siebie
obowiązki Heidi. Z tym, że mnie naprawdę nie uśmiecha się ciągłe jeżdżenie
po świecie i werbowanie ludzi. Nie zamierzam ubierać się jak dziwka i próbować
omamić naiwnych turystów, byleby sami zdecydowali się posłużyć nam za obiad –
jęknęła i zaraz rozejrzała się nerwowo, żeby upewnić się, że jesteśmy
sami.
No tak, mogłem spodziewać się tego, że prędzej czy później
może do tego dojść, ale jakoś nie myślałem o tym, że Heidi w tak
łatwy sposób mogłaby zostać zastąpiona. Wampirzyca – mimo podłego charakteru i sadystycznych
skłonności – mimo wszystko wydawała się stworzona do tego, żeby służyć jako
wabik na ludzi. To dzięki niezwykłym zdolnościom, samym tylko wyglądem była w stanie
wzbudzić ich zaufanie i skłonić do podążania za nią i szczerze
wątpiłem, żeby nawet ze swoją urodą Chelsea była w stanie osiągnąć podobne
efekty. Co prawda wciąż pozostawały jej zdolności manipulowania więziami międzyludzkimi,
ale to nie było to samo, poza tym dziewczyna nie wydawała się być do swojego
nowego zajęcia pozytywnie nastawiona.
– Czyli Kajusz jest w podłym nastroju… – mruknąłem,
chociaż to nie było niczym nowym, bo wampir zwykle zachowywał się tak, jakby konieczność
funkcjonowania w społeczeństwie zdecydowanie go przerastała.
– Mało powiedziane. – Chelsea wciąż była przygnębiona, ale
przynajmniej po raz pierwszy zdecydowała się na cień uśmiechu. – Nie chcę nic
mówić, ale radziłabym ci ostrzec Hannę. Co prawda ostatecznie to mnie wysyłają
na misję, ale słyszałam, że Kajusz kłócił się z Aro o to, żeby i ją
wziął pod uwagę. Aro się nie zgodził, ale wygląda mi na to, że ktoś tutaj chce
się twojej przyjaciółki przynajmniej tymczasowo pozbyć – powiedziała i oddaliła
się szybko, usprawiedliwiając się tym, że musi przygotować się do wyjazdu.
Odprowadziłem ją wzrokiem, póki nie zniknęła mi z oczu,
wchodząc w najbliższy zakręt. Jeszcze kiedy zostałem sam, potrzebowałem
dłuższej chwili, żeby zebrać myśli i w pełni zrozumieć to, co Chelsea
właśnie mi powiedziała. Chociaż nadal twierdziłem, że Kajusz po prostu jest po
swojemu dziwny i aspołeczny, mimo wszystko zaniepokoiła mnie myśl o tym,
że mógłby mieć cokolwiek do obecności Hannah. Przecież nie miał żadnych
powodów, żeby traktować ją jako przeszkodę, a przynajmniej tak mi się
wydawało.
Wciąż się nad tym zastanawiając, dalej ruszyłem przed
siebie. W zasadzie nie byłem pewien, co zamierzam zrobić, ale dla pewności
zawsze mogłem porozmawiać z Aro albo Kajuszem. Służyłem już w straży
na tyle długo, że obaj mieli do mnie inne podejście, a przynajmniej takie
odnosiłem wrażenie, bo nie mogłem być już niczego pewien, zwłaszcza odkąd
pojawiła się Renesmee. Nie mogłem pozbyć się wrażenia, że od momentu, kiedy
rodzina dziewczyny zginęła, a ona sama znalazła się tutaj, coś się
zmieniło. Prawie natychmiast też zganiałem się za tę myśl, nie chcąc popadać w paranoję
i szukać dziury w całym, tak jak to robili wszyscy wokół. Wszystko
było po staremu i tego należało się trzymać.
Szybkie kroki doszły mnie, kiedy byłem niedaleko
prowadzących na piętro schodów. Niewiele myśląc i w zasadzie nie
rozumiejąc własnej reakcji, błyskawicznie wspiąłem się na stopnie i stanąwszy
tak, żeby nie dało się mnie tak od razu zauważyć, zamarłem nasłuchując. Gdyby
moje serce biło, teraz najprawdopodobniej waliłoby jak oszalałe, bo jakby na
własne życzenie miałem oto blisko siebie Aro i Kajusza. Nie widziałem
żadnego z nich, bo podejście bliżej mogłoby być ryzykowne, ale doskonale
ich czułem i słyszałem, a to musiało mi wystarczyć.
– Nie, wciąż nie rozumiem, dlaczego tak bardzo na mnie
naciskasz, Kajuszu – stwierdził Aro, wyraźnie czymś mocno zniecierpliwiony. –
Nie sądzę, żeby dziewczyna potrzebowała ochrony, jedynie dlatego, że
którykolwiek z naszych pobratymców pragnął z nią porozmawiać.
– Kiedy on omal się na nią nie rzucił! – żachnął się
Kajusz. Wzdrygnąłem się, kiedy podniósł głos, bo przez to tym bardziej miałem
wrażenie, że ktoś za moment mnie zauważy. Nie wydawało mi się, żebym za stanie
na schodach został ukarany, ale bracia Volturi zdecydowanie nie byliby
zadowoleni, zwłaszcza gdyby Aro zdecydował się poznać moje myśli. Nie
wspominając już o tym, że Chelsea chybaby mnie zabiła, gdyby ktokolwiek
dowiedział się o tym, co sama myślała o sytuacji. – Uważam, że jak
najbardziej potrzebuje ochrony. I sądzę, że z tego samego powodu
powinieneś raz jeszcze przemyśleć listę gości, których zamierzasz pospraszać na
bal – dodał i chociaż tym razem jego głos zabrzmiał spokojniej, w tonie
wciąż pobrzmiewał gniew.
– Ach… Czyli znowu wracamy do problemu Denalczyków, których
z jakiegoś powodu nie chcesz u nas gościć? – Nie widziałem twarzy
Aro, ale potrafiłem sobie wyobrazić jego minę, zwłaszcza, kiedy był czymś
rozczarowany. Czasami zachowywał się jak dziecko, a przynajmniej takie
sprawiał wrażenie, wszyscy jednak doskonale wiedzieli, że to po prostu pozory.
– Poniekąd rozumiem twoje wątpliwości, chociaż jestem zaskoczony troską, jaką
nagle otaczasz Renesmee. Owszem, dziewczyna dużo przeszła, ale to nie znaczy,
że powinniśmy ograniczać jej kontakty ze światem zewnętrznym. Spotkanie z jej
przyjaciółmi z Denalii może być koją kojące, a jeśli chodzi o tego
wampira... Wiesz, że jest o nas głośno w świecie. Może po prostu był
jej ciekaw albo znał kogoś z jej rodziny. Gdybyś nie zareagował tak
pochopnie, problem już dawno zostałby rozwiązany.
Ha! W tym momencie żałowałem, że nie ma ze mną Hanny,
bo powinna była to usłyszeć. I z kim tutaj było coś nie tak, skoro to ona
zachowywała się w zdecydowanie przewrażliwiony sposób. Renesmee też, ale
ona miała przynajmniej jakieś usprawiedliwienie, bo stare rany wciąż nie do
końca się zagoiły. Może i wspominanie przy niej o rodzinie nie było
zbyt mądre, ale przecież mimo wszystko nie znaczyło, że nadchodzi koniec
świata. Co więcej, może nawet Aro miał rację i spotkanie z Denalczykami
nie przyniosłoby niczego złego, a wręcz przeciwnie. Ja przynajmniej miałem
taką nadzieję i chociaż aż korciło mnie, żeby wspomnieć Nessie, kogo może
spotkać w Wigilię, ostatecznie niechętnie zdecydowałem się zachować to w tajemnicy.
– A tak z czystej ciekawości – głos Aro wyrwał
mnie z zamyślenia – to dlaczego tak nagle zacząłeś się martwić o Renesmee?
Wcześniej nie wydawałeś się zachwycony tym, że podejmuję jakiekolwiek kroki
względem Cullenów, a jednak później sam wspierałeś mnie przy tym, żebyśmy
przyjęli dziewczynę do nas.
– To nie żadna troska. Po prostu skoro już tutaj jest,
wolałbym uniknąć jakichkolwiek problemów – odparł obojętnie, niemal agresywnie
Kajusz.
Aro mruknął coś w odpowiedzi, a potem obaj
zaczęli się oddalać. Odetchnąłem z ulgą, skoro żaden z nich mnie nie
zauważył, ale i tak zamierzałem odczekać chwilę, zanim zdecyduję się zejść
na dół i gdziekolwiek stad pójść.
– Ach… I jak rozumiem, nie zrobisz niczego w kwestii
tego, co ci powiedziałem? – Głos Kajusza dochodził już ze znacznej odległości,
ale wciąż pozostawał doskonale słyszalny.
– Nie widzę takiego powodu. – Aro był uparty, ale to nie
było żadną nowością, bo nigdy nie pozwalał na to, żeby nawet bracia mieli zbyt
wielki wpływ na jakiekolwiek podejmowane przez niego decyzje. – Daj już spokój,
Kajuszu, bo zadręczasz się bez problemu.
– Jeszcze zobaczymy… – mruknął w odpowiedzi wampir,
ale nawet jeśli dodał coś więcej, ja już nie byłem wstanie tego usłyszeć.
Lekko oszołomiony zszedłem z kilku stopni, po czym
zatrzymałem się na schodach i lekko oparłem o poręcz. Kajusz i Aro
kłócili się nie tak, bo taka już była uroda blondyna, ale to już było
zatrważające. Również nie rozumiałem, dlaczego Kajusz stał się nagle taki
wrażliwy, zwłaszcza w kwestii Renesmee. Może w świetle tego, co
wydarzyło się w związku z Heidi, jego obawy o brak spokoju były w jakimś
stopniu zrozumiałe, ale tutaj wciąż mi coś nie pasowało i nie zamierzałem
udawać, że jest inaczej. Kajusz był dziwny, ale to przekraczało pewne pojęcie i sam
już nie byłem pewien, co powinienem o tym myśleć.
Co więcej, kiedy raz jeszcze odtworzyłem sobie ich rozmowę w pamięci,
uświadomiłem sobie, że i ton wampira był inny niż zwykle, zwłaszcza pod
sam koniec. Szaleństwo zaczyna mi
się udzielać, pomyślałem z goryczą i chociaż chciałem zbyć temat
śmiechem, nie byłem do tego zdolny. Coś mimo wszystko było na rzeczy, chociaż i tak
miałem nadzieję, że to jednak nadzieję, że ostatecznie wszyscy się wygłupimy,
przekonując się, że jesteśmy w błędzie.
Z drugiej jednak strony… Ostatnie słowa Kajusza brzmiały
niemal jak groźba, a to zdecydowanie nie było normą. Wampir bywał wredny,
potrafił dostać szalu z byle powodu, ale zwykle miał swego rodzaju
szacunek do swoich braci, nawet jeśli było w tym coś wymuszonego.
Coś się zmieniło, chociaż żadne z nas
jeszcze nie wiedziało co i dlaczego.
Renesmee
Chłodne
nocne powietrze musnęło moją skórę, zanim jeszcze przekroczyłam próg. Ogrody
pogrążone były w ciemności, ale to bynajmniej mi nie przeszkadzało.
Lubiłam noc, nawet mimo licznych koszmarów, które skutecznie zniechęciły mnie
do tej pory dnia. Kiedy odeszły, a przynajmniej stały się rzadsze, czułam
się lepiej i powoli znów zaczynałam przekonywać się do ciemności. Było w niej
coś kojącego, zwłaszcza kiedy na niebie można było dostrzec gwiazdy i sierp
srebrzącego się księżyca. Dzięki temu wszystko skąpane było w łagodnym
świetle, który czynił mrok bardziej przystępnym, a przecież właśnie o to
chodziło.
Było ciepło, chociaż temperatura musiała wciąż oscylować w okolicach
zera stopni, bo śnieg wciąż zalegał na ziemi. Wysiliłam się na blady uśmiech,
zwłaszcza na wspomnienie tego, jak wraz z Demetrim, Hanną i Felixem
urządziliśmy sobie bitwę na śnieżki. Chociaż od tego momentu nie minęła nawet
doba, wspomnienie to wydawało się dziwnie odległe, jakby faktycznie miało
miejsce dni, a może nawet tygodnie temu. Już nawet ślady naszej obecności
zostały zatarte przez wciąż padający śniegi, co sprawiało, że wspomnienie tym
bardziej stawało się bardziej nierealne, śnieżny ogród zaś przywoływał mnie do
siebie obietnicą przynajmniej chwilowego wytchnienia i spokoju. Właśnie
tego potrzebowałam, a bez pośpiechu spacerując w otoczeniu wirujących
płatków, mogłam pozwolić sobie na rozluźnienie i niemal całkowicie
zapomnieć o wszystkim, co męczyło mnie od momentu powrotu z miasta.
Niemal.
Westchnęłam i uniosłam głowę, twarz zwracając wprost w stronę
atramentowego nieba. Lodowate płatki śniegu muskały moją skórę, a w
zetknięciu z nią momentalnie topniały, zamieniając się w krople
letniej wody. To było przyjemne doświadczenie i przez dłuższą chwilę
trwałam w bezruchu, póki nie upewniłam się, że na powrót jestem w stanie
myśleć o przeszłości, nie ryzykując przy tym zbyt wielkiej emocjonalności.
Jasne, to wciąż pozostawało trudne, ale przynajmniej nie zachowywałam się już
tak, jak pół roku temu, a to zdecydowanie można było uznać za mój mały
sukces.
Demetri niechętnie wypuścił mnie z pokoju, ale
przynajmniej rozumiał, że chcę pobyć sama. Nie mogłam spać, chociaż sama nie
byłam pewna dlaczego. Czułam się wyjątkowo pobudzona, ale jednocześnie nie
miałam ochoty na czyjekolwiek towarzystwo, nawet jeśli to był tropiciel. Nie
chciałam rozmawiać, a to, jak Demetri patrzy się na mnie bezradnie i zadręcza
się tym, że nie wie jak mi pomóc, jedynie wszystko utrudniało. Przecież nie musiał robić nic; wystarczyło, że
dałby mi okazję do tego, żebym ochłonęła i pomyślała. Ogród wydawał się
idealnym miejscem, poza tym kojarzył mi się w jak najlepszy sposób i zawsze
przychodziłam do tego miejsca, kiedy dręczył mnie jakikolwiek problem.
Właściwie nie zastanawiałam się, gdzie idę. Znałam już to
miejsce na pamięć, nogi zaś same powiodły mnie w głąb ogrodu, dokładnie do
samego jego centrum. Usłyszałam chlupot przelewanej wody i nie miałam już
żadnych wątpliwości co do tego, że nie było na tyle zimno, żeby fontanna
przestała działać. Idąc, uważnie rozglądałam się dookoła, zachwycona tym, jak
pora roku i dnia wpływała na wygląd wszystkiego wokół. Już mrok sprawiał,
że ogród wydawał się bardziej tajemniczy i groźny, chłód jednak miał inny
wpływ na to, co widziałam i to było równie ciekawym, co zatrważającym
odkryciem.
Zatrzymałam się przy krzaku czarnych róż, który zawsze mnie
zachwycał. Oczywiście, róże nigdy nie były absolutnie czarne, ale ta konkretna
odmiana miała tak głęboki odcień czerwieni, że można było ją uznać za absolutny
ideał w tej kwestii. Kiedyś zapytałam o to Demetriego, a on
obojętnie odparł mi, że tę odmianę nazywało się Black Magic. Czarna Magia. Nie byłam pewna
dlaczego, ale zarówno nazwa, jak i sam kwiat, momentalnie mnie zauroczyły,
dlatego z tym większym rozczarowaniem spojrzałam na pokryty śniegiem,
przemarznięty krzak. Dawno nie miałam okazji mu się przyglądać, więc nic
dziwnego, że przegapiłam moment, kiedy kwiaty uschły, a płatki poopadały.
Wyglądał na zamknięty w sobie i martwy, chociaż zdawałam sobie sprawę
z tego, że roślina wciąż żyje i przebudzi się, kiedy tylko przyjdzie
na to pora.
Mój wzrok przykuło coś na tyle ciemnego, że nawet nocą
wyróżniało się na tle idealnie białego – a w tym oświetleniu srebrzącego
się – śniegu. Niczym w transie wyciągnęłam rękę i odgarnąwszy trochę
białego puchu, odsłoniłam samotną różę, która jakimś cudem zdołała oprzeć się
chłodowi i zmianie pory roku. Wciąż wpatrzona w kwiat, ostrożnie
sięgnęłam głębiej i nie zważając na ostre kolce, bez problemu odłamałam
łodygę, żeby móc zabrać różę ze sobą. Płatki przy krawędziach miała zeschnięte i zrolowane,
ale poza tym wciąż wydawała się piękna i silna. Zabawne, ale pomyślałam,
że jest trochę taka jak ja, bo mimo lodowatego ziąbu, który wypełniał mnie od
środka, wciąż żyłam, czekając na przebudzenie. Na tę myśl na moich ustach
pojawił się cień uśmiechu; nie rozumiałam dlaczego, ale czułam, że nadejście
mojej wiosny jest blisko, chociaż wcześniej czeka mnie mroźna i bardzo
trudna do przetrwania zima.
Obracając różę w palcach, minęłam fontannę i weszłam
w kolejną ścieżkę. Ze wszystkich stron otaczały mnie uśpione kwiaty i drzewa,
piękne nawet w tej formie i dające poczucie, że w przyrodzie tak
naprawdę nic nie umiera. Być może moje wrażenie brało się stąd, że całą sobą
pragnęłam wierzyć, że śmierć nie jest końcem i że później faktycznie coś
na nas czeka; to było łatwiejsze w tym ogrodzie, dlatego miałam nadzieję,
że uda mi się dobrze ten moment zapamiętać, żeby móc wracać nań pamięcią, kiedy
kolejny raz poczuję się źle…
Chociażby za kolejne pół roku, kiedy wspomnienia się
nasilą, bo minie pierwszy okrągły rok, kiedy ich nie
ma. A potem następny i następny…
Och, dlaczego nawet nie miałam okazji, żeby się pożegnać?
Nie płakałam, chociaż jeszcze kilka miesięcy wcześniej na
samą myśl o przemijającym nieubłaganie czasie zalałabym się łzami. Coś się
we mnie zmieniło i ta zmiana była dobra, nawet jeśli w jakimś stopniu
mnie przerażała. Nie chciałam stać się obojętną na to, co się wydarzyło, a już
na pewno nie chciałam zapomnieć. Wierzyłam, że ostatecznie będę w stanie
dojść do równowagi, która pozwoli mi myśleć o przeszłości bez bólu i z
wdzięcznością za to, że dano mi przynajmniej tych ponad siedemnaście lat, które
spędziłam otoczona miłością bliskich, ale na to nie nadszedł jeszcze czas. Może
kiedyś, ale nie dziś.
Uniosłam różę i zanurzyłam w niej twarz, głęboko
wdychając słodki zapach. To był zaledwie cień tej woni, którą znałam, ale i tak
poczułam się fantastycznie, że mimo wszystko zapach się zachował. Dokładnie tak
samo było wspomnieniami – mogły wyblaknąć i stać się znośniejsze, ale
nigdy nie znikały, bo wciąż żyły we mnie. Ukojona tą myślą, powoli przesunęłam
palcami po łodydze, ignorując ból, kiedy zahaczałam o kruche kolce, po
czym delikatnie oderwałam czarne płatki. Wciąż trzymając je w garści,
wzięłam głęboki wdech i zwróciwszy się twarzą w stronę wiejącego
wiatru, rozluźniłam uścisk. Podmuch lodowatego powietrza wyrwał mi z dłoni
płatki, wzbijając je w powietrze; przez kilka chwil wirowały wraz z padającym
śniegiem, a potem ostatecznie zniknęły mi z oczu, pochłonięte przez
ciemność.
Zamknęłam oczy.
To było moje pożegnanie.
Znajdujący się na placu zegar wybił godzinę pierwszą.
Zamrugałam pośpiesznie, nieco zaskoczona, że już jest tak późno. Łatwo było
stracić poczucie czasu, tym bardziej, że praktycznie nie byłam świadoma
umykających minut. Czasami miałam wręcz wrażenie, że kolejne sekundy przemykają
mi między palcami, a ja nie wykorzystuję ich właściwie, ale to była inna
kwestia, której nie zamierzałam roztrząsać. Teraz najważniejsze było to, że
najprawdopodobniej powinnam była wrócić do komnaty i do Demetriego, zanim
tropiciel zacznie się martwić. Miał co prawda swój dar i mógł łatwo
stwierdzić, że jestem cała i znajduję się w bezpiecznym miejscu, ale
nagle zatęskniłam za jego ramionami i bliskością. Potrzebowałam tego
zwłaszcza teraz, kiedy uświadomiłam sobie, jak łatwo można stracić tych,
których naprawdę się kochało.
Ruszyłam powoli w stronę twierdzy, tym razem inną
drogą, biegnącą tuż przy otaczającym ogrody wysokim murze. Śnieg cicho
chrzęścił pod moimi stopami, poza biciem mojego serca i oddechem będąc
jedynym dźwiękiem, który w panującej ciszy słyszałam. Być może dlatego nie
od razu uświadomiłam sobie, że nie jestem sama i to aż do momentu, kiedy
moją uwagę przykuł jakiś ruch w najbardziej zacienionym miejscu, tuż pod
murem.
Zastygłam i odwróciłam się w tamtą stronę. Cała
aż zesztywniałam, kiedy w mroku zalśniła para krwistych tęczówek. Mięśnie
momentalnie napięłam do granic możliwości, szykując się do natychmiastowej
ucieczki, zwłaszcza kiedy stojąca w cieniu postać zrobiła niepewny krok do
przodu, wychodząc wprost w krąg światła rzucanego przez księżyc. Kiedy
srebrzysty blask padł na bladą skórę przybysza, a ja dostrzegłam jego
zniszczone ubranie oracz czarne, sięgające ramion włosy, natychmiast go
rozpoznałam a serce omal nie wyrwało mi się z piersi.
To był on! Ten mężczyzna z placu, który wtedy zaczepił
mnie i Hannę, kiedy popołudniu wracałyśmy z zakupów!
– Nie uciekaj! – Wampir uniósł obie ręce ku górze, żeby
zapewnić mnie, że nie ma złych zamiarów. Kiedy tylko drgnęłam, w pośpiechu
zastąpił mi drogę, chociaż dla pewności wciąż zachowywał między nami znaczny
odstęp, żeby mnie nie niepokoić. – Błagam, Renesmee. Chcę tylko z tobą
porozmawiać – nalegał, coraz bardziej rozemocjonowany. Cały czas czujnie
rozglądał się dookoła, a ja uświadomiłam sobie, że wiele musiał ryzykować
dla spotkania ze mną. – Proszę…
Wciąż oddychałam szybko, chociaż starałam się jakoś nad
emocjami zapanować i nie okazywać strachu. Rodzina od samego początku
wpajała mi, że w towarzystwie innych nieśmiertelnych nie powinnam
pokazywać, że się ich boję, bo tym jedynie mogę ich sprowokować. To byli łowcy,
a jeśli ktoś zachowywał się przy nich jak spłoszona ofiara, ostatecznie
mógł się nią stać, nawet jeśli po części również był nieśmiertelny.
Raz jeszcze przyjrzałam się wampirowi. Jego rubinowe oczy
lśniły, przyprawiając mnie o dreszcze, ale nie dostrzegłam w nich
niczego niepokojącego. Wyraz twarzy mężczyzny również wydawał się być szczery i –
chociaż z oporami – uświadomiłam sobie, że z jakiegoś powodu mu ufam.
Poza tym byłam ciekawa, tym bardziej, że od powrotu z miasta wytykałam
sobie, że nie miałam okazji zamienić z nim nawet słowa, zwłaszcza kiedy
uświadomiłam sobie, że nieśmiertelny być może znał kogoś z mojej rodziny.
Przygryzłam dolną wargę, uważając jednak, żeby nie upuścić
sobie krwi. To mogłoby skończyć się źle, a ja wolałam nie być zmuszoną do
tego, żeby kolejny raz starać się wymknąć sięgającej po moje życie śmierci.
– Kim jesteś? – zapytałam cicho. Wampir odetchnął, jakby do
samego końca obawiał się, że spróbuję uciec z krzykiem albo zacznę wzywać
pomoc. – I skąd mnie znasz?
– Mam na imię Alistair – odpowiedział spokojnie
nieśmiertelny. Uważnie przyjrzał się mojej twarzy, oczekując reakcji. Drgnęłam,
bo jego imię faktycznie wydało mi się znajome. – Musisz coś pamiętać. Byłaś
wtedy malutka, ale mimo wszystko…
– Ach…! – wyrwało mi się. – Byłeś jednym z tych
wampirów, które przyjechały, kiedy szykowaliśmy się do walki. Osiemnaście lat
temu – uświadomiłam sobie i przez moment musiałam walczyć z idiotycznym
odruchem, żeby rzucić się Alistair’owi w ramiona. Powstrzymałam się, bo to
byłoby lekkomyślne, poza tym wciąż nie do końca nieśmiertelnemu ufałam, nawet
jeśli prawdą było, że
przyjaźnił się z moim dziadkiem.
Na twarzy mężczyzny pojawił się blady uśmiech oraz wyraźna
ulga. Podszedł odrobinę bliżej, chociaż wciąż starał się zachować dystans, żeby
mnie nie przestraszyć. Być może również w grę wchodził zapach mojej krwi,
ale nawet jeśli odczuwał pragnienie, Alistair starał się tego nie okazywać.
Byłam mu za to wdzięczna, chociaż i tak nie zwracałam uwagi na szczegóły,
zbyt oszołomiona obecnością kogoś, kto znał moją rodzinę. Od pół roku nie
miałam żadnego kontaktu z kimkolwiek, kto mógłby być bliski mnie albo
Cullenom i sytuacja była dla mnie dość trudna, ale jednocześnie odczuwałam
spokój i ulgę, że właśnie teraz kogoś takiego spotkałam.
Alistair przyjrzał mi się niepewnie, wyraźnie zadziwiony
tym, jak bardzo się zmieniłam. Zwykle wzbudzałam zainteresowanie u przedstawicieli
innych ras, bo niezbyt często można było spotkać kogoś, kto w połowie był
wampirem, ale i tak poczułam się trochę niezręcznie. Kiedyś mi to nie
przeszkadzało, ale już dawno nie byłam małą dziewczynką, która naiwnie wierzyła
w to, że świat jest dobry i że jej rodzina jest w stanie
zmierzyć się z każdym problemem, obojętnie jak wydawałby się skomplikowany
i trudny. Przekonałam się, że tak nie było i to w najbardziej
bolesny z możliwych sposobów, przez co już nigdy nie miałam uwierzyć, że
cokolwiek jest trwałe i może trwać wiecznie; na pewno życie takie nie było
i zdawałam sobie z tego sprawę.
– Posłuchaj mnie, Renesmee. – Alistair starannie
wypowiedział moje imię. – Jesteś tutaj, ale… Och, moja mała, co ty jeszcze
tutaj robisz? – zapytał wzdychając. – Wiem, że tutaj może czuć się bezpiecznie,
ale powinnaś wiedzieć, że tak nie jest. Dziecko, przecież musisz stąd uciekać,
zanim będzie za późno.
Spojrzałam na niego niespokojnie.
– Co masz na myśli? – zapytałam z rezerwą. Może i nie
ufałam Volturi, ale przez długi okres byli dla mnie dobrzy, poza tym nie mogłam
zapomnieć o Demetrim, Felixie i Hannah. – Alistairze, co takiego mi
tutaj grozi.
– Powiem ci wszystko później. Teraz chciałbym, żebyś ze mną
poszła, bo tutaj zdecydowanie nie jest bezpieczni – powiedział i znienacka
znalazł się tuż przy mnie, palce zaciskając wokół mojego nadgarstka. Zaskoczona
jego reakcją, machinalnie się szarpnęłam, usiłując mu się wyrwać. – Proszę,
musisz ze mną pójść. Przecież ty nic nie rozumiesz, ale jeśli teraz uciekniemy…
– zaczął, ale ja już go nie słuchałam.
– Hej, puść mnie – zaoponowałam, kiedy omal nie straciłam
równowagi, bo wampir pociągnął mnie w stronę muru. – To boli!
– Posłuchaj, to bardzo ważne. Twoja rodzina…
Urwał gwałtownie i zastygł, niespokojnie oglądając się
za siebie. Sama również popatrzyłam w tym samym kierunku, akurat w momencie,
kiedy w naszą stronę błyskawicznie skoczyła jakaś postać. Alistair nie
zdążył nawet krzyknąć, kiedy wampir w czarnej pelerynie przemknął tuż obok
nas. Usłyszałam dziwny, chociaż znajomy dźwięk, a już w następnej
sekundzie uścisk palców na moim nadgarstku zelżał, kiedy Alistair osunął się na
ziemię.
Rozszerzonymi oczami spojrzałam na ciało u moich stóp,
po czym odskoczyłam w popłochu, uświadamiając sobie, że pozbawiono je
głowy. W następnej sekundzie krzyknęłam, kiedy ktoś dotknął mojego
ramienia. Odwróciłam się błyskawicznie, jednocześnie biorąc zamach i powstrzymując
się niemal w ostatniej chwili, kiedy zorientowałam się, że to Santiego.
– Nic ci nie jest? – Wampir dla pewności przytrzymał moja
rękę, chociaż raczej nie w obawie przed tym, że zrobię mu krzywdę, ale
raczej dlatego, że mogłam wyrządzić ją sobie. Zamrugałam w oszołomieniu,
po czym cofnęłam się o krok, żeby tylko nieśmiertelny mnie puścił. – Jezu,
ty chyba ściągasz kłopoty na akord, nie? Mam tylko nadzieję, że nikomu nie
powiesz o tym, że pozwoliłem komukolwiek tutaj wejść, kiedy przypadała
moja kolej na patrol, bo mógłbym mieć kłopoty… Ech, czy ty w ogóle
słyszysz, co takiego do ciebie mówię?
Uświadomiłam sobie, że milczę i okrągłymi ze zdumienia
oczyma patrzę na wampira, dlatego pośpiesznie wzięłam się w garść.
Santiego zwykle traktował mnie obojętnie, przywykły do tego, że od początku
snułam się po zamku bez jakiegokolwiek życia w sobie, dlatego nie dziwiło
mnie, że zachowywał się w tak niecierpliwy sposób.
– Nie, nic mi nie zrobił – zapewniłam bezbarwnym tonem,
wciąż oszołomiona. Bałam się spojrzeć na ciało Alistair’a, a tym bardziej
zastanawiać się, gdzie podziała się głowa. – Nie musisz się o nic martwić.
Ach… Dziękuję?
Santiego uniósł brwi, chyba zdziwiony tym, że jednak
zdarzało mi się odezwać. Na całe szczęście nie znał mnie na tyle dobrze, żeby
wiedzieć, jak bardzo jestem roztrzęsiona. Teraz chciałam jak najszybciej się
oddalić i znaleźć się z daleka od tego miejsca.
– Jasne. – Wampir spojrzał na ziemię. – Idź już stąd, okej?
Mam tutaj jeszcze coś do zrobienia – wyjaśnił.
Nawet się nie zawahałam i już po odejściu kilku
kroków, puściłam się biegiem. Od nadmiaru wrażeń kręciło mi się w głowie,
zaś słowa Alister’a wciąż mnie prześladowały. Twoja rodzina… Co takiego chciał mi powiedzieć? Nie
wiedziałam i to było okropne, zwłaszcza, że nie byłam w stanie nic
zrobić, żeby jakkolwiek mu pomóc, nie
wzbudzając przy tym podejrzeń. Nie wiedziałam nawet, czy chcę i powinnam
mu pomóc…
Jeszcze zanim dotarłam do lobby, nocną ciszę przerwał
dźwięk dartego metalu, a już w następnej sekundzie powietrze wypełnił
mdlący, fioletowy dym palonego wampirzego ciała.
Właśnie pędzę do szkoły, dlatego krótko napiszę, że bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Jesteście fantastyczni, ja zaś wstawiam pierwszy z rozdziałów, który powoli przybliża nas o rozwiązania tytułowej maskarady. Wkrótce wszystko się wyjaśni, ale jak na razie pozostawię was w niepewności.Do napisania,Nessa.
Tak myślałam, że ten nomada to ktoś kogo znamy. Szkoda, że już nie żyje :( Ten rozdział mi troszeczkę rozjaśnił w głowie, choć i tak nie mam pojęcia co z tego wyniknie. Coś czuję, że na balu wydarzy się COŚ, ale nie wiem jeszcze CO xd
OdpowiedzUsuńOgólnie rozdział świetny, jak zawsze ;)
Bardzo podoba mi się nowy wygląd bloga. Według mnie jest najlepszy z tych wszystkich poprzednich :))
SANTIEGO TY GŁUPKU!!!!! Jak mógł zabić Alistera :< Mam nadzieję, że na końcu tego zdania "Posłuchaj, to bardzo ważne. Twoja rodzina…" będzie "przeżyła i maja się bardzo dobrze" No niby kiedyś potwierdziłaś chyba Asi przypuszczenia, ale wszystko się może zmienić... Czekam na nowy rozdział, z niecierpliwością :D
OdpowiedzUsuńRozdział po prostu mnie powalił. Dałaś mi to czego pragnęłam,a więc cała skaczę z radość bo wreszcie pojawił rozdział i chyba zaczyna potwierdzać moje przypuszczenia iż ktoś z rodzinki jednak żyje :) Rozdział bomba:) Wielkie dzięki za wspaniały rozdział!!!!!!!!!!!!!! Czekam już na kolejny:)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie i życzę dużo weny:)
ściskam
Dziewczyny - a zwłaszcza ty, Asiu - dlaczego jesteście okrutne dla całej rodziny? Tylko "ktoś"? W takim razie mam nadzieję, że jednak was nie rozczaruję =)
UsuńNessa.
Ciekawe co Alistir chciał od Nessi...
OdpowiedzUsuńgeneralnie, to ten wampir nazywał się Alistair...
OdpowiedzUsuńGeneralnie, taki komentarz określiłabym mianą spamu. Jak najbardziej dziękuję za uwagę, bo masz rację i błąd już poprawiam, ale prosiłabym następnym razem przynajmniej nie zostawać anonimowym. Cenię sobie krytykę, ale po Twoim komentarzu nie mam nawet pojęcia czy Ci się podoba, czy nie. Osobiście odbieram to jako szukanie powodu do przyczepienia się, ot tak z czystej złośliwości. Mam nadzieję, że się mylę i jeszcze raz podkreślam, żeby takich rzeczy więcej nie robić.
UsuńDziękuję,
Nessa.
No, szkoda mi naszego nomady. Ciekawe co chciał przekazać Nessie. Przepraszam ale dzisiaj na komentarz nawet weny nie mam ; (
OdpowiedzUsuńRozdzial byl świetny :*
Gabi