Renesmee
Nie miałam pojęcia gdzie
jestem i co się ze mną dzieje. Miałam wrażenie, ze dryfuję gdzieś na
pograniczu jawy i snu, ale w żaden sposób nie jestem w stanie w pełni
zasnąć albo się wybudzić. Słyszałam jakieś poruszenie i szepty, momentami
dając radę rozróżnić charakterystyczny sopran Heidi, ale za nic w świecie
nie byłam w stanie stwierdzić z kim i o czym mogła
rozmawiać. Wiedziałam jedynie, że drugi głos należy do kobiety i że jej
imię miało chyba coś wspólnego z kwiatami albo czymś podobnym, ale za
żadne skarby nie byłam w stanie zmusić swojego ociężałego umysłu do
współpracy i sobie go przypomnieć.
W pewnym
momencie musiałam chyba stracić przytomność po raz kolejny, a przynajmniej
tak mi się wydawało. Kiedy na powrót zaczęłam być świadoma swojego ociężałego
ciała, nikt już nie rozmawiał, a dookoła panowała idealna wręcz cisza.
Spróbowałam się poruszyć, ale ciało odmówiło mi posłuszeństwa; nie byłam w stanie
nawet unieść powiek, a i samo oddychanie wymagało ode mnie tyle
energii, że na nic innego nie starczyło mi już siły. Wszelakie bodźce
dochodziły do mnie jakby przytłumione, co skojarzyło mi się z tym, jak
mogłabym się czuć będąc pod wodą, chociaż to bez wątpienia nie miało żadnego
związku z moim faktycznym położeniem. Czułam, że jest mi strasznie zimno i że
leżę na czymś płaskim i niewygodnym; to zdecydowanie nie było łóżko, ale
byłam zbyt zmęczona, żeby być w stanie zidentyfikować, gdzie tak naprawdę
mogę się znajdować.
W duchu
jęknęłam z frustracji, bo jedynie na to było mnie stać. Nie miałam
pojęcia, co się ze mną dzieje, kiedy zaś próbowałam sobie przypomnieć, co
takiego działo się ze mną wcześniej, w głowie miałam kompletną pustkę. Jak
przez mgłę pamiętałam spacer po lesie i to, że szukałam Heidi, ale za nic w świecie
nie byłam w stanie jej znaleźć. Z większym trudem dotarło do mnie, że
to jej sprawką był mój obecny stan, chociaż nie byłam pewna, dlaczego właściwie
straciłam przytomność. Żebra mnie bolały, poza tym czułam pulsowanie w skroniach,
co skutecznie mnie dekoncentrowało, ale i przypomniało mi, że chyba
upadłam i uderzyłam się w głowę. To odkrycie sprawiło, że miałam
ochotę roześmiać się histerycznie, bo oczywiste było, że to właśnie Heidi
zawdzięczałam wszystko, czego doświadczyłam w ostatnim czasie.
Najgorsze
jednak było to, że w ogóle mogłam być aż do tego stopnia głupia i naiwna,
żeby jej zaufać. Doskonale pamiętałam swoją kłótnie z Demetrim i Hanną
oraz wyrzuty sumienia, które naszły mnie, kiedy już błądziłam po lesie,
szukając mojej rzekomej sojuszniczki. Co prawda nie byłam w stanie znaleźć
jej przez dość długi okres czasu, co pozwoliło mi pewne sprawy przemyśleć, ale
teraz nade wszystko żałowałam, że w ogóle z nią poszłam. Powinnam
była się domyśleć, że coś jest nie tak – i że Heidi wcale nie jest mi
przychylna, dokładnie tak jak mówiła Hanna. Do tej pory nie rozumiałam,
dlaczego w ogóle zachowałam się w taki sposób, ale to nie miało w obecnej
sytuacji znaczenia. Teraz chciałam już tylko zrozumieć, co się ze mną dzieje i jak
powinnam się w obecnej sytuacji zachować. Chciałam wrócić do Volterry,
znaleźć Hannę, przeprosić ją i nareszcie poczuć się bezpiecznie…
A już nade
wszystko pragnęłam móc wpaść w ramiona Demetriego i już nigdy więcej
go w tak okropny sposób nie zranić.
– On tutaj
idzie… – Cichy szept Heidi zdołał wedrzeć się do mojej podświadomości. – Idź
już. To sprawa między nami – powiedziała stanowczym, ale przy tym
zniecierpliwionym głosem.
Do
kogokolwiek się zwracała, osoba ta nie trudziła się odpowiedzią. Mogłam tylko
zgadywać kim jest i czy w ogóle skinęła głową; wiedziałam jedynie, że
musiała usłuchać, bo usłyszałam prawie niewychwytywane kroki, które ucichły w kilka
zaledwie sekund, kiedy tajemnicza wampirzyca zniknęła między drzewami.
Serce
zabiło mi szybciej, a przynajmniej miałam takie wrażenie, bo i jego
bicie wydawało się być utrudnione, jakby jakimś cudem ten istotny narząd był w stanie
się zmęczyć. Czy to znaczyło, że z jakiegoś powodu umierałam? Nawet jeśli
tak było, nie potrafiłam się tym przejąć, zbyt zaabsorbowana myślą, która w jednej
chwili pojawiła się w moim umyśle.
On tutaj idzie… Słowa
Heidi wydawały się odbijać echem w moim umyśle. Kojarzenie faktów
przychodziło mi z trudem i miałam wrażenie, że w każdej chwili
ciemność kolejny raz się o mnie upomni, ale nasuwający się wniosek wydawał
mi się oczywisty.
Demetri.
Jego imię
pojawiło się nagle i sprawiło, że poczułam jednocześnie narastającą
euforię, ale i również strach. Nie zapomniał o mnie; był tutaj i szedł
po mnie, gotów zrobić wszystko, byleby być w stanie mi pomóc. Miałam
ochotę płakać ze szczęścia, przynajmniej w pierwszej chwili, moment ten
jednak został skutecznie stłumiony przez świadomość innej istotnej rzeczy,
którą zrozumiałam już na samym początku, ale przez długi okres czasu nie
chciałam dopuścić jej do swojej podświadomości. Mianowicie chodziło o to, że
Heidi właśnie tego oczekiwała – tego, że Demetri się pojawi i że odciągnie
go od bezpiecznej Volterry, wykorzystując do tego mnie.
Gdyby
sytuacja była chociaż częściowo normalna, uznałabym, że nie mam o co się
martwić. Nie miałam pojęcia jaką wojowniczką jest Heidi, ale chciałam wierzyć w to,
że będący tropicielem i jednym z najlepszych podwładnych Aro Demetri,
doskonale sobie z nią poradzi. Sytuacja jednak zdecydowanie nie była
normalna, a ja zaczynałam pojmować, że wszystko zostało starannie
zaplanowane i że Demetri może mieć poważne kłopoty. Kimkolwiek była tamta
wampirzyca, Heidi jej ufała i wierzyła, że będzie w stanie się na
Demetrim zemścić. Co więcej, mój ukochany (czy miałam jeszcze prawo nazywać go w ten
sposób?) nie spodziewał się tego, co mogło się wydarzy, a to znaczyło, że…
Nie, pomyślałam z rozpaczą.
Nie rozumiałam, jak mogłam nie być w stanie nawet się odezwać, zwłaszcza w sytuacji,
kiedy miałam ochotę wyć z rozpaczy. Błagam, nie. Demetri,
nie przychodź po mnie. Po prostu po mnie nie przychodź…
Błagałam i prosiłam
w duch, doskonale jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że niezależnie
od moich starań, Demetri nie będzie w stanie moich próśb usłyszeć. Był
tropicielem, jego dar jednak nie był w stanie sprawić, że tak jak mój
ojciec słyszał cudze myśli. Wiedziałam, że w jakiś sposób ja byłam w stanie
mu je przekazać, jednak teraz, kiedy byłam do tego stopnia osłabiona i oszołomiona,
że nie potrafiłam nawet kiwnąć palcem. Cokolwiek się ze mną działo, sprawiało,
że mogłam jedynie leżeć i starać się nie poddać zawrotom głowy. Nie
chciałam kolejny raz zasnąć i to bynajmniej nie z obawy przed tym, że
więcej się nie obudzę. Gdyby istniała taka konieczność, a moja śmierć
rozwiązałaby cokolwiek, poddałabym się bez wahania, wiedziałam jednak, że nawet
to nie zadowoli Heidi. Właśnie dlatego musiałam przynajmniej próbować walczyć –
żeby jakkolwiek ją powstrzymać i przynajmniej spróbować ostrzec
Demetriego, zanim będzie za późno.
Błagam,
niech tylko nie będzie za późno…
Panująca
dookoła cisza miała w sobie coś upiornego. Byłam świadoma każdego
uderzenia serca i każdego płytkiego oddechu, kiedy nabierałam i wypuszczałam
powietrze z płuc. Już wcześniej miałam wrażenie, jakby coś ciężkiego
zalegało mi na piersi, utrudniając oddychanie, teraz jednak wrażenie to jakby
się wzmogło, chociaż tym razem winny był strach. Bałam się, a panująca
dookoła cisza i brak jakichkolwiek oznak obecności kogokolwiek – nawet
Hiedi – jedynie wszystko utrudniał, sprawiając, iż miałam wrażenie, że czas
stanął w miejscu. Każda kolejna sekunda była katorgą i po pewnym
czasie sama już nie wiedziałam, czy minęły zaledwie minuty, godziny czy może
już całe lata. Miałam wrażenie, że za moment postradam zmysły, ale i to
byłoby lepsze, gdybym miała przy tym pewność, że dzięki temu Demetri będzie bezpieczny.
Chociaż…
Może to znaczyło, że nie jest w stanie mnie znaleźć? Może się poddał albo
uznał, że nie warto starać się dla kogoś, kto zachowywał się w tak okropny
sposób? Może już mnie nie kochał…? Każda z tych myśli była okropna, ale w tym
momencie nawet najgorszą wiadomość przyjęłabym z prawdziwą ulgą. Wszystko,
żeby się nie pojawił. Wszystko, byleby…
– Nessie…?
– Cichy szept wdarł się do mojej świadomości. Serce omal mi nie stanęło,
momentalnie też zapragnęłam się poruszyć, jednak nie byłam w stanie.
Poczułam,
że lodowate palce zaciskają się na mojej bezwładniej ręce; jednocześnie ktoś z czułością
musnął mój policzek. Momentalnie rozpoznałam dotyk i zapach Demetriego,
moje ciało zaś zareagowało automatycznie. Na moment zapomniałam o wszystkich
wcześniejszych obawach i pragnieniach, pragnąc już tylko jakkolwiek mu
odpowiedzieć, odwzajemnić uścisk, a potem pozwolić sobie na pełen
słowotok, podczas którego będę mogła go przepraszać i prosić o to,
żeby mi wybaczył. Niestety, niezależnie od wysiłków nie byłam w stanie
uwolnić się z tego dziwnego stanu otępienia; chciało mi się z tego
powodu płakać, ale nawet to nie było mi dane – ja po prostu byłam, ale równie
dobrze mogłabym zniknąć. W żaden sposób nie potrafiłam odnaleźć drogi do
mojego osłabionego ciała i to uczucie było okropne.
– Renesmee,
błagam, nie rób mi tego. Proszę cię, kochana, otwórz oczy…
Demetri
mnie błagał – naprawdę mnie błagał – chociaż to ja powinnam była to zrobić.
Niemożność odpowiedzenia mu i dostosowania do jego próśb była praktycznie niemożliwa,
a przynajmniej ja nie byłam w stanie pojąć, jak nawet w tej
sytuacji moje ciało może się opierać. Ta bezsilność była niemal bolesna i powoli
wyniszczała mnie od środka, równie zabójcza i bolesna, co nawet najgorsze
istniejące tortury. To było tak, jakbym miała go na wyciągniecie ręki, ale nie
potrafiła zrobić nic, żeby w pełni go posiąść. Nie potrafiłam sobie
wyobrazić gorszego doświadczenia i dopiero myśl o tym, że w każdej
chwili może pojawić się Heidi, przywołała mnie do porządku.
Usłyszałam ciche
westchnienie, a potem jakiś ruch. Ręce Demetriego wsunęły się pod moje
plecy i uświadomiłam sobie, że wampir stara się wciąć mnie na ręce. Jego
dotyk podział na mnie niczym porażenie pioruna. W jednej chwili poczułam
się dość silna, żeby zrobić cokolwiek, nawet jeśli wydawało się to bezsensowne.
Jakimś cudem odnalazłam odpowiednią furtkę, zupełnie jakby zawsze tam była,
chociaż ja nie byłam w stanie jej dostrzec.
Uniosłam
powieki. Wszystko było zamazane, ale bez trudu rozpoznałam twarz nachylonego
nade mną Demetriego. Była idealna, a w tych warunkach tropiciel
wyglądał niczym prawdziwy anioł, ja jednak byłam zbyt roztrzęsiona, żeby
pozwalać sobie na zbyt długie podziwianie go. W jednej chwili wróciły do
mnie również pozostałe zmysły, porażając mnie nadmiarem doznać i bodźców,
instynkt zaś uparcie podpowiadał mi, że coś zdecydowanie jest nie tak.
– Och nie,
nie… – wykrztusiłam. Każde kolejne słowo wydawało się kaleczyć moje gardło,
przychodząc z trudem, jednak panika popychała mnie do przodu, dodając siły
i zmuszając do mówienia dalej. – Nie powinno cię tutaj być i…
Chciałam go
ostrzec, chciałam tak wiele mu powiedzieć, ale myśli i słowa plątały mi
się, uparcie nie chcąc zabrzmieć tak, jak mogłabym tego oczekiwać. Pokręciłam
głową, a przynajmniej spróbowałam to zrobić, bo jakiekolwiek ruchy wciąż
okazały się dla mnie zbyt trudne, zanim jednak zdążyłam jakkolwiek zebrać
myśli, nagły ruch gdzieś po naszej lewej stronie skutecznie wytracił mnie z równowagi.
Widziałam
ją. Widziałam jej kasztanowe, gęste włosy i krwiste tęczówki. Widziałam
ten niepokojący błysk w oczach, kiedy obserwowała nachylonego nade mną
nieśmiertelnego – i który dobitnie świadczył o tym, jak bardzo nas za
to nienawidziła.
Heidi bez
zastanowienia ruszyła w naszą stronę…
– Demetri,
uważaj! – jęknęłam, ale moje ostrzeżenie padło zdecydowanie zbyt późno.
W jednej
chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Demetri odskoczył w porę, na
ułamek sekundy przed tym, jak wampirzyca z zawrotna prędkością rzuciła się
w stronę miejsca, gdzie dopiero co stał. Lekko mnie powstrzymywał, dlatego
w momencie, w którym jego ręce zniknęły, boleśnie uderzyłam plecami o powierzchnię
głazu na którym wcześniej leżałam. Na moment zamknęłam oczy, oszołomiona,
natychmiast jednak je otworzyłam, akurat w momencie, w którym miałam
okazję zobaczyć, jak Demetri zaczyna krążyć dookoła kamienia, uważnie
obserwując Heidi, która musiała znajdować się gdzieś poza zasięgiem mojego
wzroku.
Spróbowałam
się poruszyć i nawet mi się to udało, chociaż wciąż byłam zbyt oszołomiona
i słaba, żeby pozwolić sobie na cokolwiek sensownego. Zdołałam zaledwie
unieść rękę, nie byłam jednak w stanie właściwie się na niej podeprzeć,
żeby spróbować usiąść. Coraz bardziej mnie to irytowało, bo nie nadążałam nad
tym, co działo się wokół mnie, nie byłam w stanie w żaden sposób
pomóc Demetriemu ani nawet ponownie go ostrzec. Byłam w stanie co najwyżej
walczyć z tym dziwnym otępieniem, robiąc wszystko, byleby jakoś odzyskać
kontrolę nad własnym ciałem, to jednak było zdecydowanie zbyt mało.
Jak wielkim
błędem była próba jakiegokolwiek ruchu, przekonałam się prawie natychmiast.
Dostrzegłam szok na twarzy Demetriego, a potem jego postać rozmyła się,
kiedy w pośpiechu rzucił się w moją stronę. Był nie tylko dobrym
tropicielem, ale i biegaczem, w tym momencie jedna jego zdolności
okazały się niedostateczne. Poczułam, jak czyjeś lodowate palce z siłą
imadła zaciskają się na moich ramiona; wyrwał mi się cichy jęk, bo miałam
wrażenie, że siła uścisku za chwilę połamie mi kości, to jednak jedynie
zachęciło Heidi do tego, żeby obejść się ze mną bardziej brutalnie. Kobieta
szarpnięciem poderwała mnie do pionu, po czym w pośpiechu owinęła wolne
ramię wokół mojej klatki piersiowej, niebezpiecznie blisko szyi. Poczułam na
karku jej słodki oddech, kiedy przybliżyła usta do pulsującej żyły na moim
gardle. Nie byłam w stanie utrzymać pionu, przez co praktycznie wisiałam
na wampirzycy, a jej ramię nieznacznie uciskało wrażliwy punkt pod moją
szyją, sprawiając, iż miałam wrażenie, że Heidi w każdej chwili zdecyduje
się mnie udusić albo – co również było bardzo prawdopodobne – skręci mi kark.
Szykujący
się do ataku Demetri zamarł gwałtownie, przystając co najwyżej pięć metrów od
nas. Heidi cofnęła się o jeszcze kilka kroków, zwiększając dystans między
nami a tropicielem oraz z dodatkowo odciągając mnie od kamienia,
żebym nie miała niczego o co byłabym w stanie się wesprzeć.
Spojrzenia moje i Demetriego na moment się spotkały, a ja dostrzegłam
gniew i strach, w jego pociemniałych od nadmiaru emocji tęczówkach.
– Heidi… – wyszeptał
drżącym głosem. Chciał zrobić krok w naszą stronę, ale powstrzymało go
ostrzegawcze warknięcie wampirzycy i to, że na ułamek sekundy docisnęła
ramie do mojej szyi, pozbawiając mnie tchu. – Heidi, co ty wyprawiasz?
W
odpowiedzi wampirzyca jedynie parsknęła wymuszonym śmiechem.
– Teraz
Heidi, tak? Już nie dziwka, czy jak tam jeszcze zdarzało ci się mnie nazywać
podczas rozmów? – zadrwiła, w jej głosie jednak pobrzmiewała gorycz. Tutaj
nie chodziło o słowa, które padły albo o miłość i wszyscy troje
doskonale zdawaliśmy sobie z tego sprawę. – Z góry cię ostrzegam: nie
podchodź albo przysięgam, że poleje się krew.
– Nie
zrobisz tego. – Demetri chciał brzmieć pewnie, ale jego głos zdradzał, że ma
pewne obawy. Rzucił mi udręczone spojrzenie, jakkolwiek próbując zapewnić mnie,
że wszystko będzie w porządku. – Jezu, kobieto, co ci znowu strzeliło do
głowy?
Heidi
warknęła rozdrażniona, ale przynajmniej trochę poluzowała uścisk wokół mojej
klatki piersiowej. Pośpiesznie nabrałam do płuc więcej powietrza, chociaż i tak
sporo pozostawało, żebym mogła w ogóle mówić o pełnej swobodzie.
– Co mnie strzeliło do głowy? – powtórzyła z niedowierzaniem.
– Żartujesz sobie ze mnie, Demetri? Przecież doskonale zdajesz sobie sprawę z tego,
dlaczego to wszystko się dzieje. Jeśli do kogokolwiek możesz mieć pretensje, to
tylko i wyłącznie do siebie – warknęła, najwyraźniej nie zamierzając
niczego sensownie mu wytłumaczyć. Prawie natychmiast też roześmiała się w najpiękniejszy
z możliwych sposobów, muskając opuszkami palców moją odsłoniętą szyję. – A ja
tyle mówiłam, ostrzegałam… Miałeś mnie kiedy tylko chciałeś, a jednak
zdecydowałeś się rzucić mnie dla jakiegoś marnego mieszańca – zadrwiła.
– Nie
nazywaj jej tak! – Tym razem głos Demetriego brzmiał jak warknięcie, a chociaż
jego gniew nie był wymierzony we mnie, i tak przeszły mnie ciarki. To nie
uszło uwadze Heidi, która w odpowiedzi jeszcze mocniej przyciągnęła mnie
do siebie, teraz już dosłownie muskając skórę na mojej szyi swoimi idealnymi,
marmurowymi ustami. Czułam, że jej klatka piersiowa unosi się, kiedy raz po raz
pozwalała sobie na wciąganie do płuc zapachu mojej krwi; chociaż nie widziałam
wyrazu jej twarzy, potrafiłam wyobrazić sobie głód w jej oczach i to,
że jedynie cel, który miała, powstrzymywał jej przed zabiciem mnie zbyt szybko.
– Na Boga, jeśli spróbujesz ją skrzywdzić…
– To co? –
Głos Heidi ociekał ironią. – Poza tym, od kiedy to prosisz o pomoc Boga?
Sądzisz, że stwórca nagle zdecyduje ci się pomóc i to po tym wszystkim, co
zrobiłeś?
– Nie wiem.
To zresztą bez znaczenia. – Demetri spróbował nad sobą zapanować. Poraziło mnie
to, że nawet w tej sytuacji robił wszystko, byleby zapewnić mi
przynajmniej względne bezpieczeństwo. – To sprawa między tobą a mną, Heidi
– dodał niemal błagalnie, robiąc niepewny krok w naszą stronę. – Czy tak
nie jest? Chodzi ci o mnie, dlatego…
Heidi
syknęła i w pospiechu zwiększyła dystans między nami a tropicielem.
Tym razem byłabym upadła, gdyby znów szarpnięciem nie poderwała mnie do pionu.
– O nie.
To już dawno przestała być tylko nasza sprawa – zaoponowała niemal agresywnie.
– Próbowałam dawać ci szanse, znosiłam nawet te twoje liczne numerki na boku,
ale… Do jasnej cholery, jak mogłeś upokorzyć mnie aż do tego stopnia?! –
wybuchła, nagle tracąc nad sobą kontrolę. Teraz dosłownie trzęsła się ze
złości, a ja nie miałam wątpliwości co do tego, że w takim stanie
jest nieobliczalna. – Na świecie jest tle wampirzyc, tyle kobiet każdego roku
przewija się przez Volterrę, a ty… rzuciłeś mnie dla tego… czegoś? –
wydyszała ze wstrętem.
Demetri
zamarł, jego oczy zaś rozszerzyły się w geście niedowierzania. Sposób, w jaki
w tamtym spojrzał na Heidi, można było nazwać nie tylko nienawiścią, ale i czystą,
przekraczającą ludzkie pojęcie pogardą?
– Co? –
Pokręcił głową, jakby coś źle zrozumiał. – To o to chodzi? O jakąś
twoją pieprzoną dumę? – zapytał, a w zasadzie wysyczał, ledwo zmuszając
się do wypowiedzenia kolejnych słów.
– Tak!
Sądziłeś, że chodziło o jakiekolwiek głębsze uczucie? Nie jestem głupia,
Demetri. Myślisz, że nie wiem, że tak naprawdę zawsze chodziło ci tylko o seks?
Mieliśmy prosty układ i żadne z nas nie szczędziło sobie zdrad, bo i –
jak zawsze sam mówiłeś – tak naprawdę nigdy nie byliśmy parą. Byliśmy razem, bo
tak po prostu było nam wygodniej i mnie jak najbardziej to odpowiadało.
Zanim pojawiła się ona – szarpnęła mną dla podkreślenia swoich słów – wszystko
było dobrze, bo prędzej czy później i tak wracaliśmy do siebie. Ale teraz…
Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, jak poczułam się, kiedy
potraktowałeś mnie jak zwykłą kurwę, odstawiając na bok na rzecz zwykłego
niedoświadczonego bachora, któremu daleko zarówno do człowieka, jak i do w pełni
nieśmiertelnej? Zdajesz sobie sprawę…? - Urwała,
żeby złapać oddech, chociaż powietrze tak naprawdę nie było jej do niczego
potrzebne. – Ale teraz już wiesz. Już… Ach, może chcesz jeszcze zobaczyć, jak
brudna ona ma krew, co? – dodała już spokojniej.
Jej palce
kolejny raz znalazły się na mojej szyi, ale tym razem wykorzystała paznokcie.
Poczułam ból, kiedy jeden z nich przeciął mi skórę, a potem kilka
kropel czegoś ciepłego i lepkiego spłynęło po moim gardle. Heidi gwałtownie
wstrzymała oddech, ale poczułam, że jej mięśnie napinają się niebezpiecznie,
kiedy zaczęła walczyć o to, żeby zbyt wcześniej nie stracić nad sobą
kontroli. Czułam, że podobnie jak i ja wpatruje się w tropiciela,
który stał niczym sparaliżowany, niczym w transie spoglądając na moją
szyję. Jego oczy przypominały dwa tlące się węgliki i przez kilka sekund
nie widziałam przed sobą mężczyzny, którego tak bardzo kochałam, ale
prawdziwego potwora – wiekowego wampira, który właśnie stał przed pokusą, która
mogła okazać się zbyt wielka, żeby zdołał się jej oprzeć.
Demetri
jęknął, a potem zobaczyłam, jak podejmuje decyzję. W jednej chwili
stał przede mną, a już w następnej bez zastanowienia rzucał się do
przodu. W momencie, kiedy zderzył się z zaskoczoną Heidi, wciąż byłam
jeszcze przekonana, że chcąc dostać się do mojej krwi, w ogóle zdecydował
się ruszyć się z miejsca. Podtrzymujące mnie do tej pory ramiona zniknęły,
ja zaś osunęłam się na ziemię, bezwładna i wiotka niczym szmaciana lalka.
Ległam na ziemi, roztrzęsiona i robiąc wszystko, byleby zmusić swoje ciało
do współpracy, z trudem przewróciłam się na brzuch i podparłam na
łokciach, chcąc chociaż odrobinę unieść głowę.
Widok,
który mnie czekał, całkowicie mnie oszołomił. Demetri przypominał
ciemnowłosego, rozszalałego anioła zniszczenia, który gotów był unicestwić
wszystko na swojej drodze. Gniew sprawiał, że wampir wydawał się jeszcze
bardziej czarujący i niebezpieczny, kiedy raz po raz z zabójczą
precyzją atakował i unikał rzucającej się na niego Heidi. W jednej
chwili zrobiło mi się głupio, kiedy zrozumiałam swoją pomyłkę, byłam jednak
zbyt oszołomiona, żeby być w stanie jakoś na to zareagować. W tym
momencie liczyła się dla mnie tylko jedna rzecz i to ona wydawała się
przysłaniać wszystko inne.
Demetri nie
zaatakował, żeby mnie zranić. On wykorzystał chwilę nieuwagi przeciwniczki, a teraz
zawzięcie walczył o mnie.
Z tym, że
jednocześnie nie docenił Heidi.
Rozproszona
czy nie, okazała się zaskakująco sprawna i lekka. Szybko doszedłszy do
siebie po pierwszym ataku i momentalnie na niego odpowiedziała, równie
precyzyjna i niebezpieczna, co sam Demetri. Oboje poruszali się
błyskawicznie, połączeni w jakimś niebezpiecznym, śmiertelnym tańcu,
podczas którego to byłam w stanie zobaczyć jedynie ich zamazane sylwetki.
Na wpół przytomna, starałam się zrobić wszystko, byleby nie przegapić nawet
jednego szczegółu walki, ale to okazał się zbyt trudne, tym bardziej, że
wszystko działo się wręcz niemożliwie szybko. Momentami nie miałam pojęcia, kto
nad kim góruje, bowiem sytuacja zmieniała się tak błyskawicznie, że wymęczona
nie byłam w stanie za walczącymi nadążyć.
A potem
usłyszałam pełen zadowolenia okrzyk Heidi, kiedy jakimś cudem udało jej się
powalić Demetriego na ziemię. Natychmiast wylądowała na nim, siadając nań okrakiem
i uśmiechając się drapieżnie, nachyliła się nad jego uchem.
– W zasadzie
planowałam sobie zabić najpierw ją i kazać ci na to patrzeć, ale z drugiej
strony… Hm, tak też jest dobrze – stwierdziła spokojnie, pozwalając sobie na
niewinny uśmiech. – Mam powoli dość tej farsy. Najwyższa pora to zakończyć i…
– Wyjątkowo
się z tobą zgadzam – stwierdził nowy głos, a ja omal nie popłakałam
się z ulgi, kiedy go rozpoznałam.
Felix i Hannah
pojawili się znikąd. Wampir dosłownie zmaterializował się za Heidi, chwytając
ją od tyłu, dokładnie tak samo, jak ona mnie wcześniej. Szarpnięciem odciągnął
ją od Demetriego, nie musząc nawet się przy tym wysilać, bo w porównaniu z jego
budową ciała, drobna nieśmiertelna wyglądała niczym krucha porcelana. Szarpiąc
się i sycząc, spróbowała zrzucić z siebie swojego przeciwnika, ale
nawet gdyby starała się całe wieki, walka z Felixem była w jej
przypadku z góry skazana na niepowodzenie.
Usłyszałam
dziwny, metaliczny dźwięk, który wdarł się do mojej podświadomości, sprawiając
przy tym niemal fizyczny ból. Moje oczy rozszerzyły się, kiedy dostrzegłam
grymas na idealnej dotychczas twarzy Heidi, w momencie kiedy Felix
odciągnął jej głowę do tyłu. Na jej szyi pojawiło się ledwo zauważalne
pęknięcie, a już w następnej chwili – z mrożącym krew w żyłach
okrzykiem, w towarzystwie tego samego metalicznego dźwięku – ciemnowłosa
głowa przestała być częścią cała wampirzycy. Mój żołądek zaczął się buntować,
kiedy ta część ciała potoczyła się po ziemi, zwracając twarzą w moją
stronę, ale chociaż za wszelką cenę starałam się zrobić coś, byleby odwrócić
wzrok, spojrzenie nieruchomych rozszerzonych w geście przerażenia oczu
Heidi wydawało się mnie paraliżować.
W jednej
chwili zrobiło się zamieszanie, kiedy na polanie pojawiło się więcej osób, ale
prawie nie byłam tego świadoma. Wciąż słyszałam ten metaliczny dźwięk, kiedy
Felix – być może z pomocą Hanny albo którejś z tych innych osób,
których nie byłam w stanie zidentyfikować – zaczął sukcesywnie
rozczłonkowywać resztę ciała Heidi. Usłyszałam jego głos, kiedy zaczął pytać
się o coś, chyba o zapalniczkę, ale nie usłyszałam żeby ktokolwiek mu
odpowiedział. Chwilę później poczułam za to zapach dymu, a potem powietrze
wypełniło się mdląco-słodkim odorem, który mogło wydzielać jedynie palone
wampirze ciało, ale to wszystko działo się jakby poza mną. Ja widziałam jedynie
te rozszerzone oczy i tę głowę, zupełnie jakby Heidi wciąż była żywa i chciała
również w tej sytuacji zabrać mnie za sobą.
Jakby
chciała…
– Renesmee!
– Ktoś osunął się przede mną na kolana, zasłaniając mi widok na Heidi i to,
co działo się do tej pory na moich oczach. Twarz Demetriego nagle pojawiła się w zasięgu
mojego wzroku, zaś ulga dostrzegalna w jego tęczówkach wydawała się niemal
zaraźliwa. – Och, Renesmee… Już dobrze. Już wszystko jest dobrze…
Mamrotał
coś jeszcze, ale tego nie rozumiałam – albo po prostu nie chciałam zrozumieć.
Mimochodem uświadomiłam sobie, że prawdopodobnie jestem w szoku i spróbowałam
się jakoś otrząsnąć, jednak odkryłam, iż nie jestem w stanie. Tym
bardziej, że słowa Demetriego sprawiały, że miałam ochotę krzyczeć z rozpaczy
i błagać go o to, żeby nareszcie przestał mówić. Podobnie jak i wcześniej
nie rozumiałam, jak mógł mnie za cokolwiek przepraszać, skoro to wszystko było
moją winą. Jeśli ktokolwiek powinien był za cokolwiek przepraszać, to
zdecydowanie powinnam to być ja.
– Dem… – Nie
było mnie stać na więcej, ale nawet i ten skrót jego imienia wystarczył,
żeby urwał i zwrócił na mnie uwagę. Jego dłonie zamarły na moim policzku,
bo od jakiegoś czasu głaskał mnie po twarzy i po włosach. – Ja nie…
Przepraszam – wyszeptałam, czując swego rodzaju ulgę, że przynajmniej na tyle
było mnie stać.
– Ale za
co? Za co? – Obserwując jego twarz i rozszerzone do granic możliwości
oczy, zaczynałam dochodzić do wniosku, że nie tylko ja jestem w szoku. –
To nie byłaś ty. Przecież doskonale wiem, że to nie byłaś ty…
Jeszcze
kiedy mówił, zaczęłam intensywnie kręcić głową, chociaż przychodziło mi to z trudem.
Zacisnął na chwilę powieki, a kiedy je otworzył, stanowczo ujął mnie pod
brodę i zmusił, żebym na niego spojrzała.
– Nie,
posłuchaj mnie – nakazał mi nieznoszącym sprzeciwu głosem. – To nie była twoja
wina. Jeśli już to moja, bo… Nie, po prostu posłuchaj! – powtórzył, bo znów
chciałam zaoponować. – Nie powinienem był ci pozwolić wtedy odejść, niezależnie
od tego, co powiedziałaś. Wtedy powinienem… – zaczął i urwał, jedynie
wzruszając ramionami.
– Wtedy co?
– Nagle poznanie odpowiedzi na to pytanie wydało mi się więcej niż istotne.
Zacisnął
usta, ale jednak zdecydował się mi odpowiedzieć.
– Powinienem
był zrobić cokolwiek, bo ja naprawdę cię kocham – wypalił i mimo
zmęczenia, nie miałam najmniejszych nawet wątpliwości co do tego, że mówił
prawdę.
Mój
umęczony umysł miał spory problem z przetwarzaniem faktów, ale to akurat
zrozumiałam bez problemu. Kiedy zaś to do mnie dotarło, nie byłam w stanie
powstrzymać wypełniającej mnie powoli euforii, która powoli rozgrzewała moje
wyziębione ciało.
Kocha mnie.
Powiedział, że mnie kocha…
– Ja… – Tak
bardzo chciałam mu odpowiedzieć. – Przepraszam - powtórzyłam
raz jeszcze.
W następnej
chwili poddałam się i krążąca nade mną od jakiegoś czasu ciemność,
ostatecznie pociągnęła mnie za sobą.
Demetri
– Też miałem wątpliwości, co
do planu Hanny, ale… No co, mówię jak jest? – Felix wywrócił oczami i szturchnął
idącą u jego boku dziewczynę. – No ale poszliśmy do Marka. Myślałem, że
mała wiedźma… Okej, Hannah! – Miałem ochotę ich trzepnąć, bo zachowywali się
jak dzieci. – Tak czy inaczej, kiedy czekaliśmy na niego, miałem wrażenie, że
ona za chwilę dostanie szału.
– No tak. –
Hannah postanowiła się wtrącić. – Ale ostatecznie okazało się, że miałam rację.
Co prawda Marek od razu poszedł po Aro, a on bezpośrednio wyciągnął
wszystkie niezbędne informacje od Chelsea’y, ale liczy się sam fakt tego, że
wiedzieliśmy, gdzie powinniśmy was szukać.
Pokiwałem
głową, chociaż w zasadzie nie interesowało mnie to, skąd Felix, Hannah i sama
trójca wzięli się na miejscu. Heidi była martwa, ale to wciąż do mnie nie
docierało, podobnie jak i świadomość tego, że już jest po wszystkim.
Trzymałem Nessie na rękach, raz po raz koncentrując się na jej słabym oddechu i uspokajając
się dopiero wtedy, kiedy przekonywałem się, że z dziewczyną wszystko jest w porządku.
Odetchnąłem,
kiedy nareszcie wróciliśmy do zamku i mogliśmy pozbyć się towarzystwa Aro,
Kajusza i Marka. Żaden z nich nie zareagował, kiedy w lobby
bezceremonialne oddaliłem się od grupy, wcześniej nawet słowem nie zwracając
się do któregokolwiek z władców. Słyszałem, że Aro i Kajusz cały czas
zawzięcie nad czymś deliberowali; żaden z nich nie był zadowolony ze śmierci
Heidi, bo teraz musieli szukać ewentualnego zastępstwa. Wolałem nie myśleć o tym,
który ze strażników przynajmniej tymczasowo miał zostać „obdarzony” dodatkowym
obowiązkiem i dbać o sprowadzanie do zamku potencjalnych ofiar, które
posłużyłby tutejszym mieszkańcom za obiad. Sam niezbyt się tym przejmowałem, bo
mimo tego, iż od mojego ostatniego polowania minęło dość sporo czasu, inne
sprawy przysłaniały moją uwagę, żeby skupiać się na głodzie.
Hannah i Felix
musieli domyśleć się, że chcę zostać sam, bo żadne z nich nie ruszyło za
mną. Byłem im za to wdzięczny, bo chociaż to dzięki nim byłem wciąż żywy (o ile
w przypadku wampirów można mówić o jakiejkolwiek formie życia), w tym
momencie chciałem skupić się przede wszystkim na Renesmee. Nogi same powiodły
mnie do mojej komnaty, dokładnie jak tego pierwszego dnia, kiedy zabrałem ją
tam po ataku Jane. To było jej miejsce, chociaż miałem nadzieję, że to nie była
jakaś nowa tradycja, żeby nieprzytomna Nessie dochodziła do siebie w moim
łóżku.
Przenosząc
cały ciężar ukochanej na jedną rękę, drugą pchnąłem drzwi, żeby wślizgnąć się
do środka. Momentalnie zamarłem, już od progu mając okazję wyczuć słodki
zapach, dobitnie świadczący o tym, że ktoś zdecydował się złożyć mi
niezapowiedzianą. Zacisnąłem usta, bo doskonale wiedziałem do kogo należy
słodka woń i przez kilkanaście sekund walczyłem sam ze sobą, walcząc z pokusą,
która nakazywała mi jak najprędzej się wycofać. Nie zrobiłem tego jedynie przez
wzgląd na nieprzytomną pół-wampirzycę w moich ramionach, ostatecznie
dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek dalsze przenosiny zdecydowanie nie są
wskazane w jej stanie.
Wzdychając i błagając
opatrzność o cierpliwość, ostatecznie zdecydowałem się wejść do środka.
Drobna brunetka o filigranowej figurze i długich do pasa kręconych
włosach, drgnęła i powoli odwróciła się w moją stronę, powoli
odsuwając się od okna. Słońce już dawno zaszło, ale srebrzysta poświata
księżyca wpadała do środka, wprawiając bladą skórę Chelsea’y w lśnienie.
Starając
się na nią nie patrzeć, w pośpiechu podszedłem do łóżka i odrzuciwszy
kołdrę, delikatnie ułożyłem na nim Renesmee. Dopiero mając pewność, że
dziewczyna jest bezpieczna, zdecydowałem się unieść głowę i spojrzeć na
wampirzycę.
– Co tutaj
robisz? – zapytałem chłodno, ale bez złości. Jeszcze kilka godzin temu
prawdopodobnie osobiście bym ją rozszarpał, ale w obecnej sytuacji byłem
zbyt wymęczony psychicznie, żeby się na to zdobyć.
– Chciałam
was przeprosić. A przynajmniej ciebie, skoro… – Zerknęła na Renesmee i wzruszyła
ramionami. – Nie wiem, czy to ma jakiekolwiek znaczenie…
– Nie,
zdecydowanie nie ma – przerwałem jej z rezerwą. – Gdybyś nie pomogła
Heidi, pewnie nic złego by się nie stało – stwierdziłem i pokręciłem
głową. – Czego ty właściwie teraz od nas oczekujesz?
Chelsea nie
odpowiedziała, tylko nadal stała w miejscu, obserwując Renesmee. Minęło
kilka bezlitośnie ciągnących się sekund, zanim zdecydowała się odpowiedzieć i przenieść
rubinowe tęczówki z powrotem na mnie.
– Właściwie
sama nie wiem. Wiem za to, że na pewno nie tego chciałam. Pomagałam Heidi, bo
była moją przyjaciółką, ale… – Urwała i westchnęła. Prawdopodobnie już
wiedziała albo domyślała się, co takiego spotkało Heidi. – Nie powinnam tego
robić, Demetri. No i nie pomagałam jej poza zamkiem, bo nie uważałam, żeby
to było słuszne. Ja wiem, że moje manipulacje uczuciami też nie były dobre, ale
ja nie chciałam posunąć się do morderstwa – powtórzyła, spoglądając mi głęboko w oczy.
Zacisnąłem
usta. Czego ona właściwie ode mnie oczekiwała? Wybaczenia albo zrozumienia? Nie
wyobrażałem sobie tego, tym bardziej, że nie spodziewałem się, iż będzie ją
stać na to, żeby się tutaj pojawić. Miałem mieszane uczucia, ale przede
wszystkim chciałem tego, żeby Chelsea nareszcie stad wyszła.
– Powiedziałaś
już wszystko, co chciałaś? – zapytałem obojętnym tonem, odwracając wzrok i unikając
spoglądania w jej stronę. Wiedziałem, że w ten sposób zdecydowanie ją
zraniłem, ale przecież zasłużyła sobie na to.
– Prawie
tak. – Chelsea zdecydowała wziąć się w garść. – Ach… Wiem, że mi nie
ufasz, ale może pozwolisz mi przynajmniej się nią zająć? Możesz nawet siedzieć i patrzeć
mi na ręce, ale chciałabym… No cóż, chciałabym zrobić przynajmniej tyle.
Uniosłem
brwi, zastanawiając się, czy powinienem ją wyśmiać, czy może przynajmniej jej
zaoszczędzić upokorzenia i wprost powiedzieć, żeby stąd wyszła. Otworzyłem
nawet usta, żeby coś powiedzieć, ale wtedy mój wzrok padł na bladą twarz Nessie
i na jej pozlepiane krwią włosy. Już niosąc ją zauważyłem, że musiała
rozbić sobie głowę, ale chociaż ta i znajdująca się na szyi rana,
przestały już krwawić nie mogłem zaprzeczyć, że trzeba było się tym zająć.
Miałem nawet głupią myśl, żeby niezależnie od konsekwencji zabrać Nessie do
najbliższego lekarza, ale doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to
niemożliwe. Chciałem jej dobra, a taką decyzją mogłem jedynie nam obojgu
zaszkodzić.
Ponownie
spojrzałem na Chelsea’ę, skupiając się zwłaszcza na jej oczach. Wydawała się
spokojna i po prostu stała, czekając na moją decyzję. Nie wydawała się
głodna, poza tym w wyrazie jej twarzy dostrzegłem coś szczerego, co
ostatecznie przeważyło, pozwalając mi podjąć decyzję.
– Masz
dziesięć minut – mruknąłem, a potem po prostu opadłem na najbliższy fotel i znieruchomiałem,
nie zamierzając nigdzie się ruszać.
Chelsea
wydawała się zaskoczona, ale ani słowem mojej decyzji nie skomentowała.
Obserwowałem ją, kiedy w pośpiechu wypadła z komnaty, żeby wrócić
zaledwie w minutę. Przyniosła ciepłą wodę i kilka opatrunków, po czym
– wyraźnie poddenerwowana tym, że cały czas ją obserwuję – przysiadła przy
Nessie i z największą ostrożnością zaczęła przemywać rany, które była
w stanie dostrzec. Zesztywniałem cały, kiedy Renesmee drgnęła i skrzywiła
się pod jej dotykiem, ale powstrzymałem się od jakiejkolwiek reakcji, bo
doskonale wiedziałem, że to nie wina Chelsea’y, a wszystkie te zabiegi są
dla jej dobra.
Z tym, że
mimo wszystko nie byłem w stanie na to patrzeć.
– Ja… Zaraz
wracam – wykręciłem się, w pośpiechu zrywając z fotela. Chelsea nawet
na mnie nie spojrzała, jedynie kiwając twierdząco głową.
Wyszedłem
na korytarz, właściwie nie mając pojęcia, co powinienem ze sobą zrobić.
Potrzebowałem czegoś, co byłoby w stanie zająć mnie przynajmniej na kilka
minut, w głowie jednak miałem kompletną pustkę. Byłem na siebie zły za to,
że nie potrafiłem usiedzieć przy Renesmee, dlatego ostatecznie skierowałem się w stronę
wyjścia, decydując się na coś przydać, skoro już byłem tak zdenerwowany.
Kwestia Heidi i krwi uświadomiła mi, czego tak naprawdę Renesmee będzie
potrzebowała i to na tym postanowiłem się skupić.
Zawsze
byłem dobry w bezszelestnym wkradaniu się do najróżniejszych miejsc, poza
tym znałem miasto tak dobrze, że z łatwością byłem w stanie poruszać
się po nim z zamkniętymi oczami, dlatego wejście do szpitala i odnalezienie
tutejszych zasobów krwi było dziecinnie łatwe. Obracając w rękach
plastikowe torebki, wypełnione szkarłatnym płynem, doskonale zdawałem sobie
sprawę z tego, że Nessie najprawdopodobniej nie będzie z takiego
obrotu spraw zadowolona, pocieszałem się jednak myślą, że w tym momencie
raczej nie miała być w stanie się ze mną kłócić. Nie doszliśmy do
porozumienia, jeśli chodziło o rodzaj diety, ostatecznie traktując ten
temat jako tabu, ale przecież nie miałem jak zorganizować jej zwierzęcej krwi, a o polowaniu
nie było mowy. Krew ze szpitala byłą jedynym możliwym kompromisem mi miałem
nadzieję, że chociaż raz nie będzie próbowała się ze mną z tego powodu
kłócić.
Kiedy
wróciłem do komnaty, Chelsea po prostu siedziała na wcześniej zajmowanym przeze
mnie fotelu, wpatrując się w przestrzeń. Momentalnie mnie wyczuła i nasze
spojrzenia na moment się spotkały. Sztywno skinąłem jej głową, a ona w odpowiedzi
uśmiechnęła się blado i w pośpiechu wycofała się, zostawiając mnie
sam na sam z Renesmee. Dziewczyna wciąż spała, ale dzięki temu, że Chelsea
obmyła jej włosy i szyję z krwi, wyglądała chociaż trochę lepiej. Dla
mnie oczywiście ja zawsze była olśniewająca, ale to już była inna sprawa, a raczej
fakt, który z mojej perspektywy chyba nigdy miał nie ulec zmianie.
Odłożyłem
woreczki z krwią na bok, po czym przysiadłem na skraju wąskiego łóżka. Nie
mogąc się powstrzymać, zupełnie machinalnie wyciągnąłem dłoń w stronę
policzka Renesmee i czule pogładziłem ją po policzku.
Tym większe
było moje zdziwienie, kiedy w odpowiedzi na mój dotyk, dziewczyna
zatrzepotała powiekami, a jej czekoladowe oczy spojrzały na mnie
przytomnie.
– Cześć –
wyszeptałem cicho, speszony i zdezorientowany. Czy wiedziała, że ją
zostawiłem i chociaż na moment wyszedłem?
– Demetri… –
Jej głos zabrzmiał zdecydowanie pewniej niż wtedy, kiedy mówiła do mnie na
tamtej polanie.
Uśmiechnąłem
się blado, chociaż wyszedł mi z tego raczej jakiś grymas. Momentalnie
przeniosłem rękę z jej twarzy na dłoń, którą spróbowała unieść i wyciągnąć
w moją stronę. W porównaniu z moją, jej wydawała się delikatna i krucha
niczym gałązka.
– Jestem
tutaj – zapewniłem, nie do końca wiedząc, czy zdawała sobie sprawę z tego,
co działo się wokół niej. – Niczego nie musisz się obawiać. Teraz po prostu
śpij – dodałem, bo to wydawało się w tej sytuacji najrozsądniejsze.
Spojrzała
na mnie nieco błędnym wzrokiem i pokręciła głową. Wiedziałem, że jest
zmęczona, ale za wszelką cenę starała się zrobić coś, co musiało być dla niej
bardzo ważne, skoro z tego powodu była w stanie nawet walczyć ze
zmęczeniem. Zmarszczyła brwi, wyraźnie rozdrażniona; pomiędzy jej brwiami
pojawiła się pionowa kreska, zdradzając konsternację. Zaraz po tym poczułem,
jak jej szczupłe palce odwzajemniają uścisk, którym otaczałem jej dłoń i chociaż
odkrycie to sprawiło, że na moich ustach nareszcie pojawił się szczery uśmiech,
to coś innego przykuło moją uwagę.
W mojej
głowie pojawiła się jedna istotna myśl, która bez wątpienia pochodziła od mojej
ukochanej – i która w tym momencie zmieniała wszystko.
Ja ciebie też kocham…
Dzisiaj krótko ode mnie. W ramach rekompensaty za wcześniejszą nieregularność, najdłuższy rozdział w mojej karierze – całe 6000 słów. Dziękuję za komentarze i witam nowych czytelników. Kolejny rozdział już w przyszłym tygodniu, co mogę z czystym sumieniem obiecać.Do napisania,
Nessa.
OMG!!!!!!!!!!!!Zajebisty!!!!POPŁAKAŁAM SIĘ!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny!!WRĘCZ EKSTRA BOMBOWY:D HAIDI SIĘ ROZCZŁONKOWANIE NALEŻAŁO !!PO PROSTU BRAK SŁÓW NA OPIS ZACHWYTU:) SZACUN ZA TWÓRCZOŚĆ:)!!
OdpowiedzUsuńPodoba mi się baaaaardzo! :) ) ale niestety czuję niedosyt i to bardzo duży…co do wizji..!!!!!!… chcę więcej po prostu. Pisz szybciutko, bo już nie mogę się doczekać. :) )Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
Gratuluje, 6000 słów to nie lada wyzwanie ! W życiu nie napisałabym tyle w jednym rozdziale !
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału...będzie brakowało czarnego charakteru, ale znając Ciebie na pewno coś wymyślisz ;D Wspaniale opisałaś ich walkę ! Czytając ten rozdział miałam wrażenie, że przeniosłam się do innego wymiaru. Wszystko można sobie idealnie wyobrazić. CUDNY ROZDZIAŁ !
Wkradły Ci się drobne literówki: "- powinno cię tutaj być i…", "...pochodziła od mojej ukochanej 0 i która w tym momencie zmieniała wszystko..." ;)
Życzę weny i do następnego ;**
Tylko pochwalić za tyle słów w jednym rozdziale! Mi się pewnie nie udałby się tak rozpisać. Zwłaszcza, że długie rozdziały nie są moją mocną stroną. A teraz o rozdziale...
OdpowiedzUsuńKurde, jak przeczytałam całość to zastanawiałam się czy przypadkiem nie robisz sobie ze mnie żartów z tymi 6000 słowami! Naprawdę ciężko uwierzyć, że tak dużo ich tam jest. Pochłonęłam rozdział w ekspresowym tempie. Co mnie zdziwiło, bo zazwyczaj czytam je po dziesięć minut. Jestem leniem wiem :p
Więc tak : wszystko działo się tak niezwykle szybko, że po prostu szok! Śmierć Heidi, rozmowa Demetriego z Chelesą. Nidy w książkach nie wspomniano o niej, zbyt wiele więc gratulacje za nadanie jej charakteru. Czuła wyrzuty sumienia czy też stratę bliskiej osoby? Jestem przekonana, że ich przyjaźń prawdziwa nie była, więc żałować nie ma czego. Wracając do głównej pary...
Jestem szczęśliwa, że nareszcie się pogodzili. Szkoda tylko, że nie dałaś więcej ich rozmowy. No, ale po takiej przygodzie chyba każdy padłby na poduszki jak zabity XD szczególnie, że Renesmee została strasznie poturbowana... Niestety. Już wiemy jaki wspaniały plan miała Hannah, i trzeba jej pogratulować. Aro chyba nie wybaczyłby Heidi morderstwa Renesmee, więc nadal się cieszę, że to ona jest tutaj ofiarą. Kajusz jak zwykle marudzi i nic mu nie pasuje. Czemu mam wrażenie, że on się zachowuje jak dziewczyna, kiedy ma swoje dni i marudzi na wszystko? Współczucie, jeżeli musiałby się użerać z tym całą wieczność. A że to jego charakter to ja mu nic na to nie poradzę. Rozpisałam się na temat Kajusza, a gościa wcale nie lubię.
Niecierpliwie czekam na następny tydzień, i kolejny wspaniały rozdział :D
Pozdrawiam, Gabi :*