Renesmee
Hannah chwyciła mnie za rękę,
stanowczo ciągnąc za sobą. Spojrzałam na nią z powątpiewaniem, ale nie
spróbowałam się wyrywać, chociaż jakaś cząstka mnie pragnęła wzbraniać się pod
dotykiem wampirzycy, która w jakimś stopniu mnie zdradziła. Nie chciała
tego, tak, ale to i tak niczego nie zmieniało. Nawet jeśli rozumiałam jak
silna potrafiła być wola życia, nie potrafiłam wyobrazić sobie, żeby bez
wahania zdecydować się zniszczyć czyjeś życie, byle tylko zachować swoje. Jej
decyzje wciąż wydawały mi się okrutne i samolubne, chociaż z takim
podejściem prawdopodobnie sama nie zachowywałam się lepiej.
Nie
zmieniało to jednak faktu, że wciąż stałyśmy po jednej stronie. Z jakiegoś
powodu tych kilka miesięcy wcześniej zdecydowałam się jej zaufać, pozwalając,
żeby się do mnie zbliżyła. Nie mogłam ot tak wyrzucić z pamięci tych
dobrych chwil, które jasno świadczyło o tym, że Hannah stała się dla mnie
prawdziwą przyjaciółką, a więc i jedną z najważniejszych osób w moim
nowym życiu. Okłamywała nie czy nie, ostatecznie zdecydowała się powiedzieć
prawdę, a ja nie potrafiłam jej od siebie odepchnąć. Teraz na dodatek obie
w każdej chwili mogłyśmy zginąć, dlatego nie pozostawało nam nic innego,
jak ze sobą współpracować.
– Musimy
się pośpieszyć – przypomniała mi drżącym głosem dziewczyna. Obie wciąż byłyśmy
pod wrażeniem działania daru Jane, bo chociaż ból zniknął, wciąż pozostawało
nieznośne wrażenie, że cierpienie w każdej chwili pojawi się na nowo. –
Renesmee…
– Za
chwilę. – Nie mogłam nic poradzić na to, że co kilka stopni zwalniałam i uparcie
obracałam się za siebie. – Poczekajmy chwilę. Demetri…
– Demetri
nas dogoni. Chodźmy w końcu – powtórzyła po raz wtóry, a kiedy nie
zareagowałam, chwyciła mnie za ramiona i stanowczo odwróciła mnie w swoją
stronę. Nasze spojrzenia się spotkały, a ja instynktownie zesztywniałam,
nieufnie spoglądając w krwiste tęczówki wampirzycy. – Pewnie nie mam prawa
wymagać tego, żebyś mnie posłuchała…
– Masz
rację. Nie masz takiego prawa – zgodziłam się, nie mogąc się powstrzymać, ale
Hanna i tak moje słowa zignorowała.
– … ale –
ciągnęła jak gdyby nigdy nic – czuję się za ciebie odpowiedzialna. Wszyscy się
tak czujemy, dlatego w końcu rusz się z miejsca, zamiast troszczyć
się o kogoś, kto doskonale daje sobie radę – powiedziała z naciskiem,
staranie akcentując każde kolejne słowo. Nawet gdybym chciała jej nie słuchać,
nie byłabym do tego zdolna. – Nie rozumiesz, że możemy jedynie mu zaszkodzić?
Należy do straży, niejednokrotnie walczył o życie i niejednokrotnie
wychodził z misji cało. Poradzi sobie, ale to będzie trudne, jeśli
będziesz rozpraszała go swoją obecności, zmuszając do tego, żeby troszczył się
również o ciebie.
Zamknęła
oczy i pokręciłam głową, ale przecież doskonale zdawałam sobie sprawę z tego,
że Hannah miała rację. Ta świadomość doprowadzała mnie do szału, bo w żaden
sposób nie potrafiłam podważyć prawdziwości jej słów. Wiedziałam przecież, że
Demetri jest doskonałym wojownikiem, ale i tak nie podobał mi się pomysł,
żebyśmy raz jeszcze próbowali się rozdzielić. Nie chciałam tego, ale wiedziałam,
że Hannah i tak nie da mi wyboru, a nie było czasu na to, żebyśmy
toczyły bezsensowne walki między sobą.
Jęknęłam,
ale posłusznie skinęłam głową. Hannah odetchnęła i spróbowała posłać mi
pocieszający uśmiech, ale wszedł jej z tego jakiś grymas. Ona również się
martwiła, nawet jeśli starała się tego nie okazywać. Strach towarzyszył nam obu
i wydawał się jak najbardziej naturalny w obecnej sytuacji.
Teoretycznie żadna z nas nie miała powodu do tego, żeby się wstydzić, ale w przypadku
nieśmiertelnych kwestia uczuć wcale nie była taka prosta. Nasze relacje były
silne, a więc i silnie okazywały się skrajne uczucia, takie jak
nienawiść czy… miłość. Również strach w przypadku nieśmiertelnych był dość
wyrazisty, a przyznanie się do słabości, mogło czasami kosztować życie.
Kiedy zachowywało się jak ofiara, prędzej czy później miało się nią zostać – tę
jedną zasadę wpajano mi od dzieciństwa, chociaż rodzina nigdy nie widziała
powodu, żeby próbować uczyć mnie walczyć.
Rodzina… Na
samą myśl o bliskich, chciało mi się płakać, chociaż sama nie byłam pewna z jakiego
powodu. W zasadzie na mój stan składało się kilka sprzecznych ze sobą
emocji; zarówno radość jak i strach, rozczarowanie i ulga. No i były
przede wszystkim tęsknota i miłość, które popychały mnie do przodu,
wzmagając pragnienie ucieczki z tego okropnego miejsca. Chciałam opuścić
Volterrę i nareszcie zacząć żyć, może niekoniecznie jak wcześniej, ale
przynajmniej w sposób, który wydawał mi się bardziej naturalny. Wątpiłam,
żebym kiedykolwiek jeszcze stała się taka sama, jak sprzed tragedii, która mnie
dotknęła, wpychając w labirynt kłamstw, w którym – poniekąd na własne
życzenie – funkcjonowałam przez ostatnie pół roku. Teraz nareszcie miałam
okazję się uwolnić, ale już na zawsze miałam pozostać inna, chociaż jeszcze nie
byłam pewna, jak bardzo doświadczenia ostatnich miesięcy mnie zmieniły.
Wiedziałam jedynie, że już nigdy nie będę potrafiła spojrzeć na Volturi w jednoznaczny
sposób; nie potrafiłam nawet ich nienawidzić, bo jakby nie patrzeć, przez długi
okres czasu zastępowali mi tych, których straciłam. Poza tym jedynie dzięki
Kajuszowi poznałam tego, którego nade wszystko kochałam i znalazłam nie
tylko miłość, ale również osoby, które stały się dla mnie przyjaciółmi. Tego
nie dało się tak po prostu zignorować, nawet jeśli te same osoby w jakiś
sposób mnie skrzywdziły.
W głowie
miałam mętlik. Niczym w transie zbiegłam za Hanną jeszcze z kilku
stopni, koncentrując się na myśli o ucieczce i powrocie do rodziny,
ale wciąż dręczyło mnie coś innego. Może i wszystko we mnie aż rwało się
do tego, żeby szukać wyjścia, ale moje serce wyrywało się w przeciwnym
kierunku. Demetri się nie pojawiał i chociaż chciałam zaufać Hannie,
instynkt podpowiadał mi, że coś jest nie tak. Nie mogłam go zostawić, a tym
bardziej nie mogłam zawierzyć przypadkowi ani temu, jakimi umiejętnościami
dysponowali Demetri i Felix. Jasne, byli świetnymi wojownikami i w normalnym
wypadku na pewno daliby sobie radę, ale przecież niejednokrotnie widziałam,
jakimi niezwykłymi umiejętnościami dysponowali mieszkańcy Volterry. Nie ze
wszystkim można było sobie poradzić siłą, a czasami nawet najniezwyklejsze
zdolności mogły okazać się niczym, jeśli w grę wchodził ktoś tak
bezwzględny jak Kajusz albo…
– Renesmee,
wracaj! – zaoponowała Hannah, ale ja już zdążyłam zawrócić.
Wbiegłam z powrotem
na schody, przeskakując po kilka stopni na raz. Słyszałam, że Hannah jest tuż
za mną, zła i zaniepokojona, ale nie odważyłam się odwrócić, zbyt
skoncentrowana na tym, żeby biec przed siebie. Nie mogłam pozwolić się zatrzymać,
poza tym wszystko we mnie aż krzyczało, że powinnam się pośpieszyć. Coś było
nie tak; nie miałam pojęcia skąd to wiem, ale to nie miało dla mnie
najmniejszego znaczenia. Teraz liczyło się wyłącznie jedno: musiałam wrócić po
Demetriego i upewnić się, że tropiciel nie wpakował się w żadne
kłopoty. Jasne, istniało wielkie prawdopodobieństwo, że niepotrzebnie panikuję,
a wampir za chwilę się pojawi, ale jakoś w to niedowierzałam, poza
tym minęło zbyt wiele czasu, żebym była skłonna uwierzyć w to, że wszystko
jest w porządku. Demetri powinien był zrównać się z nami już kilka
sekund po tym, jak puścił nas przodem, a jednak minęło już przynajmniej
kilka nieznośnych minut, które z mojej perspektywy wydawały się ciągnąć w długie
godziny. Coś musiało być na rzeczy i nie istniała możliwość, żebym
uwierzyła w to, że jest inaczej.
Pokonałam
ostatnie stopnie, wracając na piętro, gdzie dopiero co walczyliśmy z Jane.
Byłam oszołomiona i dosłownie cała się trzęsłam od nadmiaru emocji, które
dosłownie rozsadzały mnie od środka. Z trudem wyhamowałam, a potem i tak
potrzebowałam dłuższej chwili, żeby rozejrzeć się dookoła i z niedowierzaniem
stwierdzić, że…
– Padnij! –
Głos Hanny mnie zaskoczył, ale nie zdążyłam nawet zastanowić się nad jej
ostrzeżeniem, kiedy poczułam, że coś ciężkiego popycha mnie w stronę
ziemi. Jęknęłam i jak długa poleciałam na twarz, przygnieciona ciężarem
jasnowłosej wampirzycy. – Dziewczyno, do cholery… – syknęła mi do ucha
dziewczyna, ale nie zdołała dokończyć.
Tym razem
zrozumienie przyszło mi z łatwością, być może dlatego, że instynkt dał mi
do zrozumienia, że mamy z Hanną kłopoty. Kątem oka dostrzegłam jakiś ruch,
ale nie odważyłam się spojrzeć w tamtym kierunku, tylko natychmiast
poderwałam się na równe nogi. W samą porę, jak się okazało, po chwilę po
tym Jane rzuciła się w moją stronę, warcząc gniewnie. Była zła, a nienawiść
względem mnie aż z niej emitowała. Oczywiste było dla mnie, że chciała
zemścić się za porażkę, którą poniosła dosłownie chwilę wcześniej, ale to w tym
momencie było najmniej istotne. Ważniejsze było to, że musiałam uciekać, a to
wcale nie było takie łatwe, kiedy zdawałam sobie sprawę z tego, że
dziewczyna w każdej chwili jest w stanie unieruchomić mnie swoim
darem. Sama nie miałam warunków do tego, żeby się skoncentrować, poza tym wciąż
jeszcze nie doszłam do siebie po tym, jak wcześniej udało mi się wykorzystać
dar do przekazania jakichkolwiek myśli na odległość. Nie byłam do tego
przyzwyczajona, poza tym nie miałam wprawy, a rozwijanie zdolności jedynie
mnie męczyło i nie mogłam nic na to poradzić.
Gdzieś za
sobą usłyszałam krzyk Hanny. W pośpiechu odwróciłam się i rozejrzałam,
gotowa odeprzeć każdy możliwy atak, chociaż jednocześnie byłam tak rozproszona,
że wcale nie zdziwiłabym się, gdyby coś umknęło mojej uwadze. Jane już nie było
za mną, ale kiedy powiodłam wzrokiem dookoła, dostrzegłam drobną wampirzycę tuż
przy schodach. Odcinała tę drogę ucieczki, kiedy zaś podchwyciła moje
spojrzenie na jej ustach pojawił się okrutny uśmieszek, który przyprawił mnie o dreszcze.
Instynktownie zamarłam w oczekiwaniu, szykując się na pierwsze nadejście
bólu, jednak atak nie nastąpił, nawet jeśli wampirzyca miała na to wielką
ochotę.
– Wiesz co,
Renesmee? – odezwała się cicho Jane, nie odrywając ode mnie swoich
przerażających, roziskrzonych oczu. Moje imię wymówiła tak, jakby było
najgorszym bluźnierstwem i nie chciało przejść jej przez usta. –
Najchętniej bym cię zabiła, ale to wydaje się zbyt proste. Nie. Są rzeczy
zdecydowanie gorsze od śmierci i sądzę, że wkrótce sama się o tym
przekonasz.
– Nie
krępuj się. – Zdawałam sobie sprawę z tego, że igram z ogniem, ale w zasadzie
było mi już wszystko jedno. Po tym, co przeszłam, już żadna forma tortur nie
wydawała mi się wystarczająco straszna. – No dalej, Jane. Na co czekasz? –
zapytałam, robiąc krok w jej stronę i rozkładając ramiona w znaczącym
geście.
Jane
popatrzyła na mnie pustym wzrokiem i nie odpowiedziała. Wciąż mierzyłam ją
wzrokiem, czekając na jakąkolwiek sensowną reakcję, ta jednak nie nadchodziła.
Nie miałam pojęcia, co powinnam o tym myśleć, ale obawiałam się, że to
zaledwie cisza przed burzą i za chwilę wydarzy się coś, co zapamiętam na
długo. Nie rozumiałam, co takiego mogła mieć na myśli wampirzyca, skoro nie
zamierzała teraz sprawić, żebym wiła się z bólu i błagała ją o litość.
Czekałam i chyba właśnie oczekiwanie było równie okropne, co same tortury,
ale starałam się nie okazywać strachu albo zwątpienia, chociaż oba to odczucie
wydawały się w obecnej sytuacji najzupełniej uzasadnione. Byłam już
zmęczona ciągłą ucieczką i piętrzącymi się problemami, ale najwyraźniej
nie miałam co liczyć na to, że tej nocy odnajdę jakże upragniony spokój.
Wyczułam
jakiś ruch tuż za plecami, ale nie odważyłam się odwrócić. Hannah zniknęła mi z oczu,
kiedy musiałam uciekać przed Jane i teraz chciałam wierzyć, że to ona, ale
w ten sposób jedynie oszukiwałam samą siebie. Kiedy zresztą zauważyłam
błysk w oczach stojącej przede mną Jane, wyzbyłam się wszelakich złudzeń
względem tożsamości wampira, który znajdował się tuż za mną.
– Co
takiego planujesz, siostro? – zapytał cicho Alec; podobnie jak i tego
bliźniaczka, nie okazywał żadnych emocji, a przynajmniej starał się
zachować obojętność.
Serce
zabiło mi szybciej, nieczułe na to, że usiłowałam ukryć strach. Nie wiedziałam
czego spodziewałam się po Alecu, ale aż do samego końca miałam jednak nadzieję
na to, że wampir okaże mi się przychylny. Wcześniej byłam nawet skłonna
uwierzyć, że darzy mnie sympatią, zwłaszcza po tym, jak przyszedł ze mną
porozmawiać krótko po tym, jak jego siostra się na mnie wyżyła. Wtedy wierzyłam
w to, że ta dwójka jednak się od siebie różni, ale teraz wcale nie byłam
tego taka pewna.
Znalazłam
się między przysłowiowym młotem a kowadłem. Sama już nie byłam pewna,
którego z „piekielnych bliźniąt” bardziej powinnam się obawiać;
teoretycznie to Jane mogła bardziej mi zaszkodzić, ale i tak czułam się
źle, nie będąc w stanie stwierdzić, co takiego robi za moimi plecami Alec.
Mój instynkt samozachowawczy stanowczo protestował, ale zdecydowałam się go zignorować.
Bardzo powoli obejrzałam się za siebie, jednocześnie starając się nie tracić z oczu
Jane, ta jednak po prostu obserwowała mnie równie beznamiętnym wzrokiem, co do
tej pory. To odkrycie sprawiło, że się zawahałam i bardziej zdecydowanie
odwróciłam się, stając twarzą w twarz z Alec’iem.
A potem
zamarłam.
Drugi z wampirów
stał kilka metrów ode mnie, blokując wejście do jedynego korytarza, którym
mogłabym próbować uciec. Natychmiast pojęłam, że znalazłam się w pułapce,
jednak nie to najbardziej mnie oszołomiło. Gdyby chodziło tylko o mnie,
pewnie nawet przyjęłabym taki koniec z wdzięcznością, świadoma tego, że aż
do samego końca przynajmniej spróbowałam walczyć. Nie chciałam umierać, ale
gdybym musiała, byłabym gotowa się z tym pogodzić, nawet jeśli bolała mnie
myśl o tym, że mogłabym nigdy więcej nie zobaczyć bliskich – i to
akurat wtedy, gdy dowiedziałam się o tym, że Cullenowie wciąż żyją. Tak
może nawet byłoby lepiej, bo może umierając zapewniłabym im bezpieczeństwo,
Kajusz bowiem nie miałby powodów, żeby ich skrzywdzić, jeśli wszystko poszłoby
zgodnie z jego planem. Taka perspektywa wydawała się dobra, nawet jeśli
wola życia okazała się zaskakująco silna, a ja jednak pragnęłam wierzyć w to,
że wszystko potoczy się w sposób dobry dla mnie.
Z tym, że nie
chodziło tylko o mnie. Zrozumiałam to w momencie, kiedy mój wzrok
powędrował w stronę jeszcze jednej postaci, zastygłej w bezruchu tuż u boku
Aleca, a przy tym absolutnie bezwładnej. Wzrok Demetriego był pusty,
podobnie jak i wyraz twarzy. Było w tym coś przerażającego, chociaż
podświadomie od samego początku spodziewałam się, że to właśnie zobaczę, kiedy
zdecyduję się odwrócić. Wiedziałam, że coś jest nie tak, tylko wcześniej nie
potrafiłam tego uczucia właściwie zinterpretować – albo po prostu nie chciałam,
chociaż w tamtym momencie ta kwestia była akurat najmniej istotna.
Najważniejsze było to, że miałam rację, a Demetriemu faktycznie groziło
niebezpieczeństwo, ja zaś nie byłam w stanie w żaden sposób mu pomóc.
Imię
tropiciela cisnęło mi się na usta, ale nie odważyłam się odezwać. W tamtej
chwili momentalnie zrozumiałam słowa Jane i strach ścisnął mnie za gardło,
kiedy dotarło do mnie, że to nie mnie wampirzyca planowała zranić. O tak,
istniały rzeczy zdecydowanie gorsze niż śmierć a nawet niż największy
fizyczny lub psychiczny ból, który nieśmiertelna była w stanie mi zadać.
Istniało coś zdecydowanie gorszego, a ja wiedziałam o tym, bo raz już
tego doświadczyłam, kiedy cały mój świat rozpadł się na mikroskopijne
kawałeczki, w momencie, w którym uwierzyłam w to, że straciłam
wszystkich, których naprawdę kochałam. Teraz wiedziałam, że to nieprawda, ale
to nic nie znaczyło – życie było czymś naprawdę kruchym, nawet jeśli przed sobą
miało się perspektywę wieczności. Nawet zabicie wampira nie było takie znów trudne,
a jeśli chodziło o zadawanie cierpienia… Cóż, Jane była w tej
dziedzinie prawdziwą ekspertką.
Nie, pomyślałam z przerażeniem,
ale i tej myśli nie wypowiedziałam na głos. Nie mogłam okazać słabości, bo
tego oczekiwała. Czekała na jakikolwiek protest z mojej strony, ja jednak
nie zamierzałam dać jej satysfakcji, nagle zaczynając błagać albo zachowywać
się tak, jakbym była bliska postradania zmysłów. Nie było ważne, co tak
naprawdę czułam, bo to i tak nie miało ocalić nam życia. Obawiałam się, że
w ten sposób jedynie sprowokuję tę małą sadystkę, a na to nie mogłam
sobie pozwolić.
– Alecu –
odezwała się melodyjnym głosem wampirzyca – oddaj, proszę, Demetriemu zdolność
odczuwania… Och, i naturalnie głos. Wypadałby, żeby nasza droga Renesmee
mogła cokolwiek usłyszeć.
Mój wzrok
powędrował w stronę Aleca, ten jednak nawet na mnie nie spojrzał. Lekko
spuścił oczy, po czym powoli skinął głową. Nawet jeśli miał jakiekolwiek
wątpliwości, nie widział żadnych powodów, dla których miałby sprzeciwić się
siostrze, która była jego jedyną rodziną. Próbowałam go zrozumieć, ale nie
potrafiłam, podobnie jak i nie byłam w stanie powstrzymać gonitwy
myśli od której powoli zaczynało mi się kręcić w głowie. Chciałam
krzyczeć, ale powstrzymywałam się, chociaż zachowanie milczenia okazało się
zaskakująco trudnym zadaniem.
Alecu, proszę…,
pomyślałam, ale wiedziałam, że wampir nie zareaguje, nawet gdyby jakimś cudem
był w stanie mnie usłyszeć. Nie rób tego. Chociaż
raz nie rób tego, co ona ci każe…
Wampir
wciąż milczał. Co prawda w którymś momencie nieznacznie uniósł wzrok i spojrzał
mi w oczy, ale prawie natychmiast znów uciekł oczami gdzieś w bok,
zupełnie jakby patrzenie na mnie sprawiało mu fizyczny ból. Uznałam to za dobry
znak, bo może świadczyło o tym, że jednak miał jakieś uczucia, ale nie
potrafiłam tego docenić, skoro to wciąż było zbyt mało, żeby mi pomógł. Co
takiego było po zrozumieniu albo świadomości złych uczynków, skoro wciąż się je
popełniało.
Oddech
Demetriego nagle przyśpieszył, mnie zaś serce omal nie wyskoczyło z piersi,
tak bardzo byłam zdenerwowana. Wampir zamrugał pośpiesznie, chociaż wciąż
wydawała się niczego nie widzieć. Walczył o odzyskanie zmysłów, ale
stworzona przez Aleca mgła okazała się zbyt silna i niezdolna do tego,
żeby ktokolwiek był w stanie ją zwalczyć.
– Alec,
pośpiesz się – odezwała się ze zniecierpliwieniem Jane. Zrobiła krok do przodu,
nie odrywając wzroku od swojej przyszłej ofiary. – Mamy tylko chwilę, żeby
zabawić się i ich zabić, dlatego lepiej byłoby, gdybyś…
Nie zdążyła
dokończyć, bo wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Coś we mnie
pękło. Bez zastanowienia rzuciłam się przed siebie, nie myśląc o tym, czy
Jane będzie w stanie mnie powstrzymać. Twarz wampirzycy wykrzywił grymas, a już
w następnej sekundzie moje ciało stanęło w nieistniejącym ogniu,
kiedy nieśmiertelna potraktowała mnie swoimi przerażającymi zdolnościami.
Krzyknęłam, po czym osunęłam się na kolana, starając się jakoś zapanować nad
cierpieniem, chociaż zaskoczenie i zmęczenie sprawiły, że nie byłam do
tego zdolna.
Usłyszałam
warknięcie, a potem ból nagle znikł, kiedy jakaś postać rzuciła się na
moją oprawczynię. Hannah pojawiła się znikąd, atakując z furią i precyzją,
zupełnie jakby planowała to już wcześniej, tylko czekała na jakiś niepisany
znak, który nareszcie otrzymała. Obie nieśmiertelne potoczyły się po posadzce i przez
kilka sekund nie byłam w stanie rozróżnić poszczególnych postaci czy
konturów, tak szybko zmieniały swoje położenie. Szanse były wyrównane, bo nawet
jeśli zdążyłam zauważyć, że Jane potrafi całkiem dobrze walczyć, Hannah
nadrabiała brak umiejętności siłą i szybkością stosunkowo młodej
wampirzycy. Przez moment byłam nawet w stanie uwierzyć, że dziewczyna ma
szanse wygrać, ale wtedy Jane dosłownie zmaterializowała się tuż za nią,
chwytając moją przyjaciółkę za gardło i wykręcając jej głowę pod jakimś
dziwnym, nienaturalnym kątem. Oszołomiona, natychmiast spróbowałam się
podnieść, ale mięśnie odmawiały mi posłuszeństwa, poza tym naszła mnie
przerażająca myśl, że i tak nie zdążę.
Krzyknęłam,
chociaż to i tak nie miało nic dać. Mój wrzask odbił się echem od ścian
korytarza, w jakiś dobijający sposób podkreślając moją bezradność i rozpacz.
I właśnie wtedy sytuacja po raz kolejny się zmieniła.
Demetri
Wzrok wrócił do mnie nagle,
podobnie jak wszystkie inne zmysły. Od nadmiaru doznań zakręciło mi się w głowie,
chociaż nie sądziłem, że w przypadku wampira coś takiego jest w ogóle
możliwe. Wiedziałem, co się stało, ale chociaż w przeszłości miałem już
kilka razy do czynienia z darem Aleca, chyba nigdy nie miałem przywyknąć
do związanej z nagłym pozbawieniem zmysłów dezorientacji. Chyba nie
istniało nic gorszego od bezradności i trwania w pustce, sam na sam z własnymi
zmysłami i świadomością tego, że każdej chwili można zostać zabitym.
Brak związanego ze śmiercią bólu był swego rodzaju zaletą, ale to jedynie
czyniło to doświadczenie jeszcze bardziej upiornym – niepewność czasami
potrafiła być zdecydowanie gorsza, jeśli nie równoznaczna nieuniknionemu szaleństwu.
Mój wzrok
natychmiast powędrował w stronę Aleca. Instynktownie zapragnąłem rzucić
się w jego stronę, zanim znowu mnie obezwładni, ale coś mnie powstrzymało.
Przecież nie uwolnił mnie bez powodu, poza tym…
Krzyk
Renesmee odbił się echem od ścian korytarzy, całkowicie wytrącając mnie z równowagi.
Natychmiast zapomniałem o Alecu i niewiele myśląc, rozejrzałem się
dookoła, szukając moje ukochanej. Zobaczyłem ją, bezradnie skuloną na ziemi,
ale zanim zdecydowałem się na podjęcie jakiejkolwiek decyzji, dostrzegłem
walczące Jane i Hannę, i wszystko stało się dla mnie jasne.
Błyskawicznie doskoczyłem do obu wampirzyc, rzucając się na małą sadystkę,
dosłownie w momencie, w którym była bliska tego, żeby pozbawić
jasnowłosą dziewczynę głowy.
Zderzenie
dwóch nieśmiertelnych ciał, można było porównać do huku, którego narobiłyby dwa
wpadające na siebie głazy. Jane syknęła gniewnie, ale tym razem nie zamierzałem
dać się zaskoczyć. Atakowałem szybko, zmuszając ją do tego, żeby pozostawała w ciągłym
ruchu, kiedy w pośpiechu unikała wymierzonych przeze mnie ciosów. Unikałem
spoglądania w jej krwiste tęczówki, robiąc wszystko, byleby nie dać jej
okazji na użycie daru; do tego musiała przynajmniej na moment się
skoncentrować, a ja nie zamierzałem dać jej po temu sposobności.
Jane
syknęła wściekle, coraz bardziej rozdrażniona. Bez swojego daru była niczym
ślepiec bez laski, co jedynie potęgowało jej irytację. Gniew przysłaniał zdrowy
rozsądek, popychając ją do atakowania mnie niemal na oślep, dokładnie tak,
jakby była kolejną pozbawioną rozumu nowonarodzoną, zaledwie kilka godzin po
przemianie. Taka taktyka nigdy nie przynosiła skutków, w swoim
nieśmiertelnym życiu napotkałem zresztą tyle młodych wampirów, które należało
zgładzić, że jeszcze jeden – nawet utalentowany – nie robił dla mnie żadnego
znaczenia. Jane popełniała najgłupszy z możliwych błędów, ja zaś bez
wahania to wykorzystałem, żeby bez większego problemu wykręcić jej obie ręce na
plecy. Coś chrupnęło, ale nie przejąłem się tym, tylko z całej siły
uderzyłem wyrywającą się nieśmiertelną o posadzkę; w kamieniu
pojawiło się prawie niezauważalne pęknięcie, jeśli zaś chodziło o Jane…
– Przestań!
Demetri, w tej chwili przestań! – zaoponował Alec, nagle materializując
się tuż u mojego boku.
Instynktownie
zamierzałem go uderzyć, ale powstrzymałem się, czując, że ciało Jane wiotczeje i osuwa
się na ziemię. Zdezorientowany spojrzałem na wampirzycę, uświadamiając sobie,
że jej zwykle pełne gniewu tęczówki, tym razem są całkowicie pozbawione emocji.
Po prostu wpatrywała się przed siebie, a w zasadzie w przestrzeń,
bo jakoś wątpiłem w to, żeby cokolwiek widziała. Nie ruszała się, nic nie
mówiła, a tym bardziej nie reagowała na to, co działo się dookoła. Z niedowierzaniem
uświadomiłem sobie, że to sprawka Aleca i z wrażenia aż pokręciłem
głową, spoglądając na drugiego z „piekielnych bliźniąt” tak, jakby to on, a nie
jego siostra, był tutaj szaleńcem.
Alec
spuścił wzrok; unikał spoglądania na mnie i na bliźniaczkę, ale nie
musiałem widzieć jego oczu, żeby domyśleć się, jakie targały nim emocje.
– Zostaw
ją. – Niechętnie uniósł wzrok. Jego oczy błyszczały dziko. – Powstrzymam ją,
ale jej nie krzywdź. Po prostu weź dziewczyny i stąd uciekajcie.
Nie miałem
czasu, żeby zastanawiać się nad tym, dlaczego nam pomagał. Alec już wcześniej
bywał skomplikowany, dla mnie jednak liczyło się wyłącznie to, że ostatecznie
nie okazał się takim dupkiem za jakiego go uważałem. Powoli skinąłem głową, po
czym odwróciłem się, żeby odszukać wzrokiem Hannę i Renesmee. Dziewczyny
już zdążyły dojść do siebie po walce i teraz stały przy schodach,
spoglądając na mnie wyczekująco. Natychmiast ruszyłem w ich stronę,
wzdychając cicho, kiedy Renesmee rzuciła mi się w ramiona. Drżała, chociaż
wiedziałem, że usiłowała jakoś nad sobą zapanować, żeby nie okazywać słabości. Jedynie
pocałowałem ją w czoło i mocno chwyciłem jej przyjemnie ciepłą dłoń,
podświadomie wiedząc, że moja ukochana nie zdecyduje się na to, żeby tak szybko
mnie puścić.
– Wynośmy
się stąd – powiedziałem cicho i tym razem pierwszy ruszyłem w stronę
schodów, ciągnąc za sobą Nessie. Hannah ruszyła za nami, ale to zarejestrowałem
jedynie mimochodem, zbyt skoncentrowany na tym, żeby wykluczyć inne
niebezpieczne niespodzianki, które mogliśmy napotkać na drodze.
W milczeniu
zbiegliśmy po schodach. Mimo wszystko wolałem się śpieszyć, woląc ufać Alec’owi
jedynie w minimalnym stopniu. Jakby nie patrzeć, trochę zajęło mu podjęcie
decyzji o tym, czy nam pomóc, poza tym wciąż nie mogłem wykluczyć, że był
to jedynie sposób na to, żeby ocalić Jane. Wciąż czułem gniew na wspomnienie
wampirzycy i jakaś cząstka mnie żałowała, że jednak nie zdecydowałem się
jej zabić, ale natychmiast odrzuciłem tę myśl od siebie. To nie była pora na
tak emocjonalne reagowanie na wszystko, co się działo. Teraz najważniejsze było
logiczne myślenie, dokładnie tak jak podczas misji, kiedy sympatie i antypatie
przestawały mieć jakiekolwiek znaczenie.
Dostanie
się na parter okazało się zaskakująco prostym zadaniem, przynajmniej jeśli
wziąć pod uwagę problemy, które na swojej drodze napotkaliśmy wcześniej.
Wahałem się nad zejściem aż do samych podziemi i znalezieniem drogi do
korytarza podobnego do tego, który łączył kanały z recepcją, ale
rozmyśliłem się, kiedy gdzieś niebezpiecznie blisko schodów doszły nas ciche
kroki. Nie zamierzałem czekać, żeby przekonać się, kogo mogliśmy tam spotkać,
dlatego wciągnąłem dziewczyny w najbliższy korytarz. Tą drogą mieliśmy
wrócić do przedsionka przed Salą Tronową, ale liczyłem na to, że w panującym
zamieszaniu, będzie to najlepszym rozwiązaniem i uda nam się niepostrzeżenie
prześlizgnąć się do recepcji, a później do ogrodów. Głównie wejście nie
wchodziło w grę, bo tam mieli skierować się wszyscy inni, a my wciąż
nie byliśmy pewni, gdzie znajdował się Kajusz i kto tak naprawdę stał po
jego stronie. Nie miałem okazji, żeby w Sali Tronowej dokładniej
skoncentrować się na walczących, zbyt oszołomiony pożarem i tym, że coś
podobnego w ogóle miało miejsce w Volterze, dlatego musieliśmy
zachować ostrożność.
Próbowałem
kontrolować sytuację i przynajmniej częściowo określić miejsca pobytów
poszczególnych strażników i samego Kajusza, ale to okazało się trudniejsze
niż przypuszczałem. Łatwo było mi śledzić konkretną osobę, ale tropienie
wszystkich jednocześnie okazało się niemożliwe. Czułem się tak, jakbym znalazł
się w tłumie – kilkanaście świetlistych punktów, pulsujących gdzieś na
granicy mojej podświadomości, mieszało się ze sobą, przez co nie byłem w stanie
określić konkretnego kierunku. Ważniejsze zresztą było to, żeby koncentrować
się na biegu, poza tym rozpraszała mnie Renesmee, która raz po raz przystawała
albo ciągnęła mnie za rękę, kiedy tylko wyczuwała, że zaczynam zwalniać. Bała
się ze mną rozdzielić, a i ja nie sądziłem, żeby spuszczanie z oczu
jej i Hannah było najlepszym pomysłem. We wszystkich filmach to właśnie działając
w pojedynkę, wpadało się w największe kłopoty, a sądząc po tym,
co wydarzyło się na górze, coś jednak musiało w tym być.
Pokonaliśmy
ostatni zakręt, wypadając wprost na korytarz przed Salą Tronową – po czym
zatrzymaliśmy się, całkowicie oszołomieni tym, co mogliśmy zobaczyć. Żar
płomieni uderzył w całą naszą trójkę, wzmagając już i tak ciągle
obecny niepokój. Nie byłem człowiekiem, więc ciężko było mi subiektywnie
określić temperaturę powietrza, ale widząc rumieńce na zwykle bladych
policzkach Renesmee, łatwo zorientowałem się, jak bardzo płomienie musiały
dawać się we znaki. Gęsty dym unosił się w powietrzu, ograniczając
widoczność i sprawiając, że moja ukochana skrzywiła się nieznacznie, po
czym przysłoniła usta ramieniem i zaczęła kaszleć.
Wystarczyła
chwila, żeby zorientować się, co takiego się działo. Pożar już dawno musiał
wymknąć się spod kontroli; płomienie powoli posuwały się dalej, stopniowo
pochłaniając cały parter. Ogień tańczył na ścianach, co w połączeniu z dymem
sprawiło, że miałem wrażenie, iż próba przedarcia się przez kolejny korytarz
okaże się czystym szaleństwem. Co prawda sam byłem gotów zaryzykować, ale mając
pod opieką Hannę i Renesmee…
– Zamierzasz
tutaj tak stać i czekać na wybawienie? Musimy iść – Hannah dostrzegła moje
wahanie. – Demetri, do cholery… – Chciała dodać coś jeszcze, ale nie miała po
temu okazji.
Jak na
zawołanie zesztywnieliśmy, kiedy znów doszły nas kroki. Tym razem były
zdecydowanie głośniejsze, poza tym to już nie było zwyczajne spacerowe tempo –
to był bieg. Jakby na potwierdzenie tej teorii, już w następnej sekundzie z korytarza,
który dopiero co sami opuściliśmy, wyłoniły się dwie postacie w czarnych
pelerynach. Nie widziałem tej dwójki na balu, ale sądząc po tym, jak na nas
spojrzeli, raczej nie pojawili się w tym miejscu przypadkowo.
Oczy
jednego z przybyszy zalśniły czystym szkarłatem, kiedy tylko nas zobaczył.
To wystarczyło mi, żeby podjąć decyzję, nawet jeśli ta wciąż wydawała się
idiotyczna. Jednak z drugiej strony, gdyby przymknąć oko na płomienie, nasza
jedyna droga ucieczki wcale nie wyglądała tak źle…
– Biegiem –
ponagliłem Hannę i Renesmee. Delikatnie popchnąłem dziewczynę do przodu,
zmuszając ją do tego, żeby wraz z jasnowłosą wampirzycą pierwsza ruszyła
się z miejsca. – Jestem tuż za wami – obiecałem, ale nie miałem pewności,
czy zdołała usłyszeć mnie przez trzask płomieni.
Postacie w ciemnych
pelerynach natychmiast ruszyły za nami, jedynie utwierdzając mnie w przekonaniu,
że to my byliśmy ich celem. Nikt normalny nie zostałby w miejscu, gdzie
szalał zabójczy nawet dla wampirów pożar, ale najwyraźniej dla Kajusza
niektórzy byli w stanie zrobić naprawdę wiele. Nie potrafiłem im z tego
powodu współczuć, co było o tyle łatwe, że żadnego z nieśmiertelnych
nie znałem i nie potrafiłem określić, jak wielkim zagrożeniem mogą się
okazać. Teraz liczyło się przede wszystkim to, żeby spróbować uciec i nie
dać się przy tym zabić; łatwo powiedzieć, ale praktyczne wykonanie to już
zupełnie inna kwestia, której nawet nie mieliśmy okazji przemyśleć.
Skoncentrowałem
się na biegu i poganianiem dziewczyn. Starałem się osłaniać Renesmee i Hannę,
jednocześnie koncentrując się na płomieniach, które otoczyły nas ze wszystkich
stron. Poraziła mnie skala pożaru, który rozszedł się nawet nie wiadomo kiedy i powoli
posuwał się dalej. Korytarz praktycznie cały stanął w płomieniach, a miejscami
języki ognia lizały nawet sufit nad naszymi głowami, grożąc, że strop w każdej
chwili będzie w stanie zwali się na całą naszą trójkę. Dym przysłaniał
wszystko i nawet wampirze zmysły nie pozwalały mi zobaczyć wszystkiego w taki
sposób, jakiego mógłbym oczekiwać. Wiedziałem jedynie, że nie wolno się nam
zatrzymywać i to właśnie na tym zamierzałem się skupić.
Korytarz
zaczął łagodnie skręcać. Ulżyło mi, bo to znaczyło, że recepcja była już blisko;
miałem jedynie nadzieję, że przynajmniej tam płomienie jeszcze nie dotarły i że
droga do ogrodu jest względnie bezpieczna. Nie miałem pojęcia, gdzie jest
Felix, ale zakładałem, że wraz z Denalczykami bez większych problemów
zdołał się wydostać i że czeka na nas gdzieś w okolicy. Z założenia
mieliśmy spotkać się w jakimś bezpiecznym miejscu; miałem nadzieję, że nie
będzie ryzykował i sam na to wpadnie, bo wtedy łatwo miałem być w stanie
go odnaleźć i…
Czyjaś dłoń
zacisnęła się na moim ramieniu. Usłyszałem krzyk Renesmee i jęk Hanny, ale
nie miałem czasu sprawdzać, czy wszystko z nimi w porządku. W pośpiechu
szarpnąłem się, uwalniając ramię z żelaznego uścisku. Jeden z wampirów,
które nas godziły, natychmiast ponowił atak i spróbował mnie pochwycić,
ale udało mi się w porę uskoczyć. Tym razem to ja chwyciłem go za rękę, po
czym z wysiłkiem zdołałem posłać go na pokrytą płomieniami ścianę. Siła
zderzenia wampirzego ciała i kamienia sprawiła, że cały korytarz aż zatrząsnął
się w posadach; wampir zawył i natychmiast poderwał się na nogi,
usiłując ugasić szatę, która zajęła się od ognia, powoli przemieniając go w żywą
pochodnię – oczywiście pod warunkiem, że któregokolwiek z nas można było
określić mianem „żywego”.
– Demetri!
– zawołała gdzieś za moimi plecami Renesmee.
W pośpiechu
odwróciłem się, chcąc nakłonić ją do tego, żeby biegła dalej i zapewnić
ją, że zaraz do niej dołączę, ale nie miałem po temu okazji. Krzyk Nessie to
nie był po prostu wrzask pod wpływem impulsu, ale ostrzeżenie – ostrzeżenie,
które zrozumiałem zbyt późno.
Z
ogłuszającym hukiem sufit – osłabiony przez pożar i uderzenie ciała
wampira, którego znokautowałem – ostatecznie stracił oparcie. Kamienne odłamki
runęły na ziemię, wywołując jeszcze większe zamieszanie. Instynktownie rzuciłem
się w stronę Renesmee, w porę odpychając ją na bok; usłyszałem jej
jęk, kiedy upadła, ale prawie natychmiast moja uwaga została rozproszona,
musiałem bowiem zdecydować się na szybki unik. Poderwałem się na nogi i odskoczyłem
do tyłu, dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak reszta sufitu zderzyła się z ziemią.
Kamień i drewno zablokowały korytarz, tworząc na samym środku
prowizoryczną ścianę, której w żaden sposób nie byłem w stanie
ominąć.
Minęła
dłuższa chwila, zanim sytuacja się uspokoiła. W powietrzu wciąż unosił się
pył, równie drażniący co dym, ale dla mnie całkowicie obojętny. Gdzieś po
drugiej stronie barykady usłyszałem kaszel, dźwięk ten zaś sprawił, że kamień
spadł z mojego od wieków martwego serca.
– Dem?! –
Nessie wciąż się krztusiła, ale przynajmniej zdołała się odezwać. – Och,
Demetri! – powtórzyła i chyba uderzyła pięściami o dzielącą nas
przeszkodę, bo coś zachrobotało, ale poza tym sterta gruzu ani drgnęła.
– Nic mi
nie jest – zapewniłem ją. Gdyby nie sytuacja, byłbym nawet rozbawiony tym, że
to właśnie ona się o mnie martwiła. – Biegnijcie z Hanną dalej. Zaraz
znajdę sposób, żeby się stąd wydostać, ale wy musicie uciekać.
Usłyszałem,
jak moja ukochana gwałtownie nabiera powietrza do płuc.
– Żartujesz
sobie? Nie zostawię cię! – zaoponowała z determinacją, którą tak
uwielbiałem, a która teraz jedynie niepotrzebnie mnie dręczyła. –
Poczekaj, ja…
– Nie –
przerwałem jej stanowczo. – Renesmee, proszę. Musisz stąd uciekać –
powtórzyłem.
Jeszcze
mówiąc, uważnie krążyłem wzdłuż blokady, próbując znaleźć jakikolwiek słaby
punkt w jej strukturze. Niestety, wydawała się wręcz niemożliwe solidna;
dostrzegłem jedynie kilka szczelin, a w jednej z nich – chyba
największej – mignęło mi czekoladowe oko Renesmee.
– Kocham
cię. Dlatego proszę cię, żebyś mi zaufała – poprosiłem raz jeszcze, kiedy
milczenie zaczęło się przeciągać.
Nie
zamierzałem czekać aż dziewczyna mi odpowie. Z ciężkim sercem odwróciłem
się do przeszkody plecami, spoglądając na to, co znajdowało się za mną. Mój
wcześniejszy przeciwnik zdążył już ugasić ubranie i teraz wraz z tym
drugim nieśmiertelnym powoli zbliżali się do mnie. Powinienem był czuć strach,
ale tak naprawdę nie czułem niczego.
Pierwszy
raz mogłem zrobić coś dla tych, których kochałem. I to było dobre.
Udało mi się dodać rozdział, co bardzo mnie cieszy. Brak czasu jest dobijający, dlatego z tym większym utęsknieniem wypatruję nadchodzących świąt, kiedy nareszcie będę mogła pozwolić sobie na chwilę wytchnienia. Pisanie jest teraz sporym wyzwaniem, ale postaram się jeszcze przed nowym rokiem dodać ostatni rozdział tej księgi, a później epilog, chciałabym bowiem, żeby dokładnie 1 stycznia pojawił się tutaj prolog kolejnej części. Mam nadzieję, że mi się to uda, ale jak będzie – czas pokaże.Kochani, zachwycacie mnie coraz bardziej. Chciałabym zwłaszcza podziękować Katherine B., która tak bardzo niecierpliwiła się, czekając na ten rozdział. Bardzo ci za to dziękuję i mam nadzieję, że cię nie zawiodłam.Do napisania – miejmy nadzieję, że wkrótce,Nessa.
Cudo :* Jak tylko wrócę do domu to napiszę coś dłuższego.
OdpowiedzUsuńMoja babka od fizyki naprawde jest jakas slepa skoro nie widzi ze mam w reku telefon a siedze w 1 lawce xD
:3 Dzięki za podziękowania :P i wiem, że jestem niecierpliwa. Co do rozdziału to FANTASTYCZNY jak zawsze. Wiedziałam, że Alec nie jest z charakteru podobny do siostry. Uwielbiam to kiedy Ness wpada na Jane. Szczerze to mnie bawi. I to bardzo =D Wiesz, że piszesz lepiej niż Meyer? Tak to się piszę? sprawdziłabym, ale jestem taaaaka leeeniwaaaa. Masz takie boskie pomysły :* Mam nadzieję, że wszyscy wyjdą z tego zamku w jednym kawałku. Wciąż z niecierpliwością czekam na rozdział w którym Renesmee spotka się z rodziną.
UsuńCzym się :*
Katherine
Jeżeli mogę się tak wyrazić to rozdział zajebisty
OdpowiedzUsuńDobra: warto było czekać trochę na ten rozdział. Szkoda, że następny prolog dopiero 1 stycznia, ale ZNOWU warto będzie czekać. Dobrze, że chociaż Alec ma w sobie coś z człowieczeństwa i nie zawsze chce postawić na swoim. Nie jestem pewna, ale chyba nie pisałam ci jak bardzo uwielbiam spotkania Jane - Renesmee. To jest naprawdę zabawne, a i jeszcze te ich rozmowy. Twórz ich więcej :D
OdpowiedzUsuńPłonący zamek Volterry to musiał być piękny widok. Szkoda, że pani Meyer nie wymyśliła tego w książce ;P hm, Demetri znowu ich zostawia, a teraz chyba jedyny kłopot na jaki się natknie to brak Felixa w pobliżu. Znaczy taką mam nadzieję. No i, gdzie go wcięło? Rozdział naprawdę mi się podobał i niecierpliwie czekam na rozdział trzydziesty, który jak myślę pojawi się w następnym tygodniu *.* a, więc weny, kochana :**
Gabrysia
Rozdział świetny. Cieszę się, że Alec się przeciwstawił. Zawsze wydawał mi się słodki... W każdym razie z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i rozwinięcie akcji. Kocham to ostatnie zdanie: "Pierwszy raz mogłem zrobić coś dla tych, których kochałem. I to było dobre." *.*
OdpowiedzUsuńKarolina
Przepraszam, że wcześniej nie skomentowałam. Nie miałam nawet czasu, żeby przeczytać do końca.
OdpowiedzUsuńRozdział był REWELACYJNY ! Jeszcze raz pochwale twoją pomysłowość. Ta akcja z Alecem i pożar w zamku *.* Jesteś genialna. Podsumowując rozdział był naprawdę nieprzewidywalny i pełen zwrotów akcji.
Pozdrawiam i życzę duuużo weny. Nie mogę doczekać się nn ;*
O i jeszcze jedno ! jestem bardzo ciekawa co się stanie z zamkiem, czy całkiem spłonie, czy może uda się coś uratować ; )
Rozdział megaaaa zarąbisty <3 Bardzo mi się spodobał :D Tak szczerze to nie mogłam się doczekać kiedy będzie nowy nn <3 Wzruszyłam sie bardzo , mam nadzieje iż Dem da rade uciec???
OdpowiedzUsuńNic dodać nic ująć Podoba mi się baaaaardzo! ) Czekam na kolejny !
Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
Mikołaja w kominie, prezentów ile się nawinie. Cukierków w skrzyni, dwumetrowej choinki. Przed domem bałwana i sylwestra do rana :) WESOŁYCH ŚWIĄT, DUŻO WENY I OBYŚ PISAŁA NAM JAK NAJDŁUŻEJ ;***
OdpowiedzUsuń