poniedziałek, 24 lutego 2014

4. Nadzieja

Hannah
Bieg ma w sobie coś kojącego, ale nawet on nie jest w stanie sprawić, żebym poczuła się lepiej. W rzeczywistości nic nie potrafi tego dokonać. Próbuję uciec, chociaż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to bez sensu… W końcu ucieczka przed samą sobą zawsze kończy się fiaskiem, prawda?
Powoli zaczynam mieć tego wszystkiego dość. Wiem, że wszyscy jesteśmy zdenerwowani i mamy do tego prawo, ale nie sądzę, żeby to stanowiło jakiekolwiek usprawiedliwienie. Czuję się źle, a wyrzuty sumienia i bezradność jedynie pogłębiają wątpliwości, które od jakiegoś czasu praktycznie nie dają mi spokoju. To moja wina. A teraz na dodatek okazało się, że nigdzie nie możemy czuć się bezpiecznie. Teoretycznie nie powinnam być zdziwiona – w końcu Volturi są potęgą, a naszą ucieczką naraziliśmy się Kajuszowi – ale przeszło tydzień spokoju dał mi nadzieję na to, że może jednak mamy jakiekolwiek szanse na to, żeby zyskać na czasie. Kiedy dotarliśmy do Vancouver, przez moment naprawdę miałam wrażenie, że wszystko jakoś się ułoży.
Nic z tego. Najgorsze jest to, że w oczach Renesmee i Felixa po raz kolejny wyszłam na kłamcę, nawet jeśli żadne z nich nie powiedziało tego wprost. To ja ich prowadziłam, a oni zawierzyli mi mimo tego, że już kilkukrotnie nadszarpnęłam ich zaufania. Oczywiście, nie ma mojej winy w tym, że Cullenowie mogli się wyprowadzić, a my musimy przerwać poszukiwania, ale i tak czuję się okropnie i to zaczyna doprowadzać mnie do szaleństwa. Nie wiem, co o tym sądzić, ale kiedy myślę o propozycji Felixa i tym, że mielibyśmy opuścić miasto, czuję, że popełniamy najgorszy z możliwych błędów. Nie chcę tego, podobnie jak i nie chcę dłużej patrzeć na to, jak Renesmee się zadręcza, ale co tak naprawdę mogłabym zrobić?
Powiedziałam Felixowi, że idę zapolować i w istocie odczuwam pragnienie, ale nie wyobrażam sobie przełknięcia chociaż kilku kropel zwierzęcej krwi. Ten rodzaj osoki jest okropny, dlatego naprawdę nie rozumiem, jak ktokolwiek mógł tak uparcie trwać przy „wegetarianizmie”. Może to kwestia przyzwyczajenia, a może po prostu jestem zimną suką, ale taki rodzaj diety zdecydowanie mnie nie zadawala. Co prawda w naszej sytuacji polowanie na zwierzęta jest najbezpieczniejsze, bo dzięki temu nie zwracamy na siebie większej uwagi, ale… Jakie tak naprawdę ma to teraz znaczenie? Jeśli istniała chociaż minimalna szans na to, że Volturi już teraz byli na naszym tropie, moment, w którym by nas znaleźli, był i tak kwestią czasu. Co prawda sądzę, że Felix jest przewrażliwiony, ale po sytuacji z miasta już nic nie powinno być w stanie mnie zdziwić. Byliśmy na czarnej liście królewskiej rodziny, a to zdecydowanie nie wróżyło dla nas dobrze.
Z drugiej strony, Renesmee nie zasłużyła sobie na to. Felix też nie, ale on i tak byłby w to wmieszany, skoro Kajusz zdecydował się sięgnąć po władzę. A ja… Ja po prostu mam wrodzony talent do tego, żeby trafiać na niewłaściwych ludzi albo przypadkiem pałętać się w niewłaściwych miejscach, w niewłaściwym czasie. Może to było jakieś przekleństwo, ale pal to licho. Wiem jedynie, że wszystko spieprzyłam, nawet jeśli w którymś momencie naprawdę zaczęło mi zależeć na tym, żeby zrobić coś dobrego.
Taa… Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.
Wciąż biegnę, chociaż sama nie jestem już pewna, jaki mam w tym cel. Chyba chodzi o sam bieg dla biegu, bo wciąż liczę na to, że dzięki temu uda mi się wyrzucić z głowy niechciane myśli. Pragnę ukojenia, ale to uparcie nie nadchodzi. Zawsze wywracam oczami, kiedy w filmie czy książce mam okazję zobaczyć kolejną „fascynującą” wersję szczęśliwego zakończenia, bo wiem, że w gruncie rzeczy takie nie istnieją. Jeśli już jest dobrze, to tylko po to, żeby bardziej zabolało, kiedy już wszystko doszczętnie się spieprzy. A jednak – naiwna ja! – od jakiegoś czasu wypatruję swojego szczęśliwego zakończenia, katując się nadzieją mimo świadomości tego, że tak naprawdę nic na mnie nie czeka… Ani mnie, ani któregokolwiek z nas.
Zwłaszcza mnie. Szczęśliwe życie jak z bajki nigdy nie było mi pisane; nauczyłam się tego już dawno, a kiedy umarłam i ocknęłam się jako wampirzyca, jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że to prawda. Co prawda przez jakiś czas łudziłam się jeszcze, że może być dobrze, ale to była zaledwie chwila słabości, kiedy to w najlepsze udawałam, że nadaję się na czyjąkolwiek przyjaciółkę. „Co tam prawda! Ciesz się, że masz mnie i że w ogóle tracę na ciebie czas!” – równie dobrze to mogłam powiedzieć Renesmee, kiedy ją pierwszy raz zobaczyłam. Dalej nie rozumiałam, dlaczego dziewczyna w ogóle przemogła się do tego, żeby mi zaufać, ale to już i tak nie miało znaczenia. Przecież od samego początku zdawałam sobie sprawę z tego, że wymijającymi odpowiedziami i kłamstwami wcale jej nie pomagam, a wręcz jestem na dobrej drodze do tego, żeby dodatkowo przekręcić nóż, który wbiłam jej w plecy, kiedy zaczęłam realizować plan Kajusza. To chyba jedynak potwierdza, że jestem suką – a przynajmniej bardzo, bardzo złą osobą. Takim zdecydowanie nie należy się szczęśliwe zakończenie, więc nie powinnam być nawet zdziwiona tym, że wraz z każdą kolejną decyzją jedynie bardziej się pogrążam.
Wiem o tym – wiedziałam od dawna, chociaż uparcie odsuwałam tę świadomość od siebie, aż do balu, kiedy po prostu coś we mnie pękło – a jednak nie potrafię się z tym pogodzić. Dlaczego? Przecież osiągnęłam wszystko to, na co sobie zapracowałam. Nie mogę narzekać na to, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, bo sama do tego doprowadziłam. Niszcząc czyjeś szczęście, pogrążyłam w siebie; równowaga w przyrodzie w końcu musi być, więc liczenie na decyzje bez konsekwencji jest jeszcze głupsze od marzeń o szczęśliwym zakończeniu. Zła dziewczyna, która zgadza się ocalić własne życie kosztem czyjejś rodziny, nie może liczyć na nic dobrego. Co więcej, taka dziewczyna zwykle udaje, że samotność i bycie gdzieś tam na marginesie jej nie obchodzi… Myśli tak zwłaszcza wtedy, kiedy dowiaduje się, że jest chłepcącym krew potworem, wampirem dajmy na to.
Nic bardziej mylnego. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale uczucia – zwłaszcza te dobre – nie są wcale aż tak przereklamowane, jak mogłoby mi się wydawać. Wydaje mi się, że w którymś momencie przyjaźń moja i Renesmee stała się naprawdę szczera, i że to przekonanie płynęło nie tylko z mojej strony. Ona naprawdę mi zaufała, a teraz ja czułam się za nią odpowiedzialna. Co więcej, chcę żeby była szczęśliwa. No i cholernie chcę pomóc Demetriemu, chociaż nasze relacje są poprawne chyba jedynie dzięki temu, że związał się z Nessie. W końcu nie tak łatwo zapomnieć, że podczas naszego pierwszego spotkania z największą powagą zagroził mi, że mnie rozczłonkuję, jeśli w końcu nie zacznę współpracować.
Na samo wspomnienie omal się nie uśmiecham. To jak nic świadczy o tym, że coś zdecydowanie jest ze mną nie tak.
A już na pewno świadczy o tym to, że nic z tego, ni z owego, moje myśli wędrują w stronę Felutka.
Cholera, właśnie dlatego w ogóle wybrałam się na to beznadziejne polowanie – żeby uciec od poważnego, milczącego i całkowicie odmienionego Felutka. Dopiero teraz widzę, że kiedy trzeba, facet potrafi być naprawdę praktyczny i opiekuńczy. Co więcej, chyba powinnam się cieszyć, że po wszystkim nie kazał mi się wynosić, żeby lepiej chronić siebie i Renesmee. Zwierzyłam się mu i nie potrafię tego żałować, nawet jeśli w ten sposób ostatecznie się pogrążyłam. A teraz jesteśmy tutaj, ja zaś nie mam pojęcia, jak długo będę w stanie wytrzymać milczenie i to, że zamiast rozmawiać, przez większość czasu milczymy, unikając wzajemnego spoglądania na siebie. To jest właśnie najbardziej szalone w tej sytuacji – to, że tak bardzo zadręczam się myślą o tym, że Felix może mnie nienawidzić. Gdyby ktoś powiedział mi, że tak będzie jakiś miesiąc wcześniej, pewnie zaczęłabym go wyzywać i kazała leczyć się na głowę.
Ogólnie cała ta kwestia mnie i Felixa zaczyna być bardzo problematyczna. Nie wierzę nawet w to, że zdarza mi się myśleć „o mnie i o Felixie”. Przecież nie ma bardziej irytującego wampira, który – gdybym była żywa, oczywiście – w szybkim tempie podnosiłby mi ciśnienie i przyprawiał o palpitacje serca. Od samego początku się nie znosimy, a przynajmniej wydaje mi się, że tak najprościej można opisać nasze relacje. W końcu Felutek niejednokrotnie na mnie warczał, a naszych rozmów nie można określić mianem przyjacielskich, prawda?
No i raz zdarzyło nam się pocałować, ale to przecież o niczym nie świadczy…
Jak na zawołanie, przed oczami staje mi wspomnienie błysku w oczach Felixa, na krótko przed tym, jak coś popchnęło nas do tego, żeby zbliżyć się do siebie na tyle blisko, żeby doszło do pocałunku. Chociaż wolę tego nie robić, to i tak musze przyznać, że chyba nikt nigdy nie patrzył na mnie w taki sposób, a do tego nie zachwycił mnie pocałunkiem na tyle, żebym chciała do niego wracać. Nie wiem nawet, dlaczego akurat teraz przychodzi mi na myśl akurat Felix, ale nie zamierzam tego roztrząsać. Podobnie jak i nie zamierzam po raz wtóry analizować tego, jak idealnie nasze usta współgrały ze sobą, kiedy już uchwyciły wspólny rytm i…
Cichy szelest wyrywa mnie z zamyślenia. Instynktownie sztywnieję, po czym uważnie rozglądam się dookoła. Zastygam w bezruchu, czując jednocześnie wdzięczność, bo w końcu jestem w stanie sprawić, żeby coś innego zaczęło zaprzątać moje myśli. Ta chwila wytchnienia jest mi potrzebna, zwłaszcza, że bieg nie spełnia swojej roli, zdając się jeszcze bardziej popychać mnie w objęcia moich obaw i myśli od których chcę uciec. Może polowanie okaże się wystarczająco skuteczne, żebym przynajmniej na chwilę zapomniała o wszystkim. To jest właśnie zaleta bycia stosunkowo młodym wampirem – niewiele trzeba, żeby rozproszyć uwagę i skoncentrować się na czymś tak przyziemnym jak głód.
Potrzebuję kilku sekund, żeby stwierdzić, że cichy szelest, który słyszę, jest w rzeczywistości krokami. Co więcej, jestem całkowicie pewna, że nie mam do czynienia z człowiekiem, ale ze zwierzęciem – najprawdopodobniej łosiem. Wzdycham cicho, właściwie w duchu, żeby przypadkiem nie spłoszyć mojego potencjalnego posiłku. Nie, bynajmniej nie zmieniłam zdania na temat wegetarianizmu, ale – jak to się mówi – lepsze coś niż nic, a ja nie mam ochoty na dalsze błąkanie się po lesie. Zdaję sobie sprawę z tego, że rozłąka jest mimo wszystko złym pomysłem, a nie chcę, żeby z mojego powodu Felix i Renesmee po raz kolejny musieli się zadręczać, gdyby przypadkiem doszli do wniosku, że spotkało mnie coś złego. Swoją drogą, to całkiem zabawne, że wciąż zdarza im się o mnie martwić, nawet jeśli nasze ostatnie relacje sugerują, że powinnam być im absolutnie obojętna. Może jest dla nas jakaś szansa – coś podobnego poczułam przy Renesmee, kiedy jeszcze byliśmy wszyscy w lesie – ale bezpieczniej było nie pokładać zbyt wielu nadziei w czymś, co niekoniecznie musi znaleźć odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Potrafię poruszać się cicho i bezszelestnie, więc bez trudu udaje mi się skryć pomiędzy drzewami. Kontrolę nade mną natychmiast przejmuje instynkt, jak zwykle zresztą, kiedy w grę wchodzi polowanie. Co prawda moją ofiarą nie jest człowiek, ale to nie przeszkadza mojemu ciału i mięśniom. Nie potrzebuje nawet chwili na to, żeby dostosować się do sytuacji; moje ciało samo wie, co powinno robić, umysł zaś jest całkowicie zbędny. W takich chwilach nie czuję się jak drapieżnik albo potwór, ale raczej jak robot. Po prostu wykonuję określoną listę poleceń zupełnie automatycznie, nawet nie zastanawiając się nad tym, czy coś przypadkiem nie pójdzie źle.
Szybko podkradam się do stworzenia. Uważnie stawiam stopy, dzięki czemu nie robię więcej hałasu niż zwykły podmuch wiatru. Wkrótce jestem w stanie zrobić swoją przyszło ofiarę. W nozdrza uderza mnie charakterystyczny, lekko mdły zapach krewi. Mimowolnie krzywię się, bo chociaż wiem, że lepka ciecz jest w stanie przynajmniej częściowo ugasić palące pragnienie, to w porównaniu z krążącą w żyłach ludzi osoką jest niczym. Kiedy o tym myślę, przez ułamek sekundy jestem chętna wycofać się i jednak zaryzykować wycieczkę do miasta, ale ostatecznie lenistwo bierze nade mną górę. Po co szukać sobie ofiary, skoro łoś praktycznie sam pcha mi się w ramiona, aż prosząc się o to, żebym skróciła jego żywot?
Nawet w ciemności doskonale widzę lśniącą sierść i umięśnioną sylwetkę. Nawet okazałe poroże nie robi na mnie wrażenia; jeśli się nie mylę, zwierze nawet nie zorientuje się, kiedy przetrącę mu kark, a nawet jeśli, jego siła jest zbyt nikła, by wyrządził mi jakąkolwiek krzywdę. W gruncie rzeczy w zabijaniu zwierząt nie ma niczego fascynującego, a sam proces jest w gruncie rzeczy piekielnie nudny. Takie lekkie podejście do kwestii śmierci może wydawać się przerażające, ale dla kogoś, kto funkcjonuje tylko dzięki pozbawieniu życia kogoś innego, to wcale nie jest takie groteskowe.
Moje mięśnie napinają się, a myśli po raz kolejny uciekają z mojej głowy, kiedy na powrót koncentruję się na polowaniu. Lekko uginam nogi w kolanach, gotowa do natychmiastowego skoku. Machinalnie obliczam najszybszą i najbardziej optymalną trasę, która pozwoli mi dostać się do łosia. Zamierzam powalić go na ziemię i – z prędkością rozgniewanej kobry – złamać mu kark, po czym wbić zęby we wciąż pulsującą żyłę na jego szyi. Całe przedsięwzięcie nie powinno zająć dłużej niż trzy sekundy – zaraz po tym miała nadejść jakże pożądana ulga, kiedy krew zaleje moje gardło. Na samo wspomnienie, pragnienie wzmaga się, a ja zaczynam coraz bardziej się niecierpliwić, chociaż teoretycznie nie mam powodu, skoro za chwilę ma być po wszystkim. W zasadzie sama nie jestem pewna, dlaczego wciąż zwlekam z atakiem, uparcie analizując siłę i prędkość, skoro łoś nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem, ale coś uparcie mnie powstrzymuje. Wstrzymaj się…, myślę i niemal słysz ostrzegawczy szept przy uchu. Co prawda nie mam pojęcia do kogo mógłby ewentualnie należeć mój głos rozsądku, ale i tak nie jestem w stanie go nie usłuchać.
– Przecież to idiotyczne… – mruczę pod nosem. Czuję się jak kompletna kretynka, a fakt, że właśnie mówię do siebie, bynajmniej nie działa na moją korzyść.
Zamierzam zignorować narastające uczucie niepokoju i w końcu przejść do rzeczy, kiedy nagle wszystko dzieje się błyskawicznie. Ledwo powstrzymuję okrzyk zaskoczenia, kiedy znikąd pomiędzy drzewami pojawia się jakaś postać. W popłochu odskakuję do tyłu, kryjąc się za pniem najbliższego drzewa i dziękując w duchu za to, że noc jest chłodna, a lodowate podmuchy wiatru smagają mnie w twarz, ukrywając mój zapach przed nieznajomym. Dyskretnie wyglądam z ukrycia, mimo świadomości, że ktoś może mnie zobaczyć. Mięśnie mam napięte, a nogi same rwą się do ucieczki, ale zmuszam się do tego, żeby pozostać w bezruchu.
Nocną ciszę przerywa ciche warknięcie, a potem tubalny śmiech, który może należeć wyłącznie do mężczyzny. Spoglądam w stronę postaci, której udało się mnie wystraszyć, a moje oczy rozszerzają się lekko, kiedy dostrzegam młodego, ciemnowłosego wampira o wzroście i posturze Felixa. Nieśmiertelny powala na ziemię mojego łosia, po czym bez wahania wbija zęby w jego odsłoniętą szyję. Spanikowane zwierzę wierzga i próbuje się wyrywać, chociaż z góry wiadomo, że nie będzie w stanie uciec ze stalowego uścisku trzymającego go mężczyzny. A przynajmniej tak myślę w pierwszej chwili, bo nagle wampir zwalnia uścisk, pozwalając, żeby obolały łoś zerwał się na równe nogi i chwiejnie odszedł kilka kroków. Unoszę brwi, niedowierzając temu, co widzę, zwłaszcza, że brunet prawie natychmiast rusza za swoja ofiarą, wyprzedza ja i staje wprost na jej drodze. Łoś reaguje głośnym rykiem i w panice szarżuje w stronę wampira, próbując go zranić. Atak sprawia, że mężczyzna po raz kolejny zaczyna się śmiać i w kilka chwil po raz kolejny powala zwierzę na ziemię, tylko po to, żeby po chwili znów pozwolić mu się podnieść.
A to podobno ze mną coś jest nie tak, myślę, jednocześnie próbując stwierdzić, czy powinnam zacząć się śmiać, czy płakać. Oczywiście w moim przypadku żadna z tych opcji nie jest wskazana, jeśli nie chcę ściągnąć na siebie uwagi wampira, ale co innego powinnam myśleć, będąc świadkiem tak idiotycznej sceny? Nie mam nawet pojęcia, kim jest tajemniczy wampir i jakie mogą być jego zamiary względem mnie, gdyby, oczywiście, dowiedział się o mojej obecności. Wiem jedynie, że wampir w bardzo nieuprzejmy sposób zwinął mi sprzed nosa kolację i zmusił do tego, żebym jak głupia tkwiła w ukryciu, bojąc się poruszyć. Już sam to wystarczy, żebym go znielubiła, a coś czuję, że to dopiero początek.
– Emmett, do cholery, czy chociaż raz mógłbyś być poważny?! – słyszę kobiecy sopran i momentalnie cała sztywnieję, kiedy kolejna postać wyłania się spomiędzy drzew. Machinalnie kryję się za drzewem, woląc nie ryzykować, że jednak ktoś mnie zauważy. – Przestań bawić się jedzeniem i w końcu wracajmy do domu – wzdycha przybyszka. Szczerze powiedziawszy, dosłownie wyjmuje mi te słowa z ust.
Waham się dłuższą chwilę, zanim ponownie ważę się wyjrzeć zza drzewa. Wzrok natychmiast kieruję w stronę jasnowłosej wampirzycy, która zatrzymała się bardzo blisko ciemnowłosego wampira. Ma piękne, gęste włosy, niemal srebrne ze względu na porę dnia. Regularne rysy twarzy i smukła sylwetka czynią z niej prawdziwą piękność i to nawet w świecie wampirów.
Mężczyzna jedynie wywraca oczami, po czym w końcu skraca cierpienie zwierzęcia i skręca mu kark. Martwe truchło z głuchym pacnięciem upada na ziemię, ale wampir jest zbyt skoncentrowany na blond piękności, żeby zająć się polowaniem. Widzę, jak zamaszystym krokiem podchodzi do dziewczyny i obejmuje ją w talii. Kobieta wydyma usta, ale widać, że nie potrafi się na bruneta gniewać, bo po chwili z cichym westchnieniem unosi się na palcach i pozwala, żeby osiłek złożył na jej ustach zaskakująco czuły pocałunek.
– Czy tak lepiej? – pyta, ukazując w uśmiechu komplet śmiertelnie niebezpiecznych, śnieżnobiałych zębów.
– Lepiej, lepiej… – przyznaje niechętnie kobieta, ale pozwala sobie na uśmiech. Muszę przyznać, że kiedy pozwala sobie na ten gest, wygląda zdecydowanie sympatyczniej. – Nie rozumiem tylko, dlaczego za każdym razem musisz to robić. Gdyby to przynajmniej był ten twój niedźwiedź…
– Niestety, ale w tym lesie nie ma niedźwiedzi, kochanie – przypomina Emmett, posyłając dziewczynie kolejny olśniewający uśmiech. – Chciałem cię rozbawić, Rose… – dodaje, nachylając się nad szyją wampirzycy i niby to przypadkiem muskając wargami jej odsłoniętą skórę; chociaż jest zimno, oboje mają na siebie lekkie ubrania.
Tym razem to kobieta zaczyna się śmiać, a ja przekonuję się, że śmiech ma równie piękny i przyjemny dla ucha, co i głos. Kiedy widzę, jak wampir sadza sobie Rose na biodrze, a ona obejmuje go nogami w pasie, czuję się niczym intruz. Pragnę stąd uciec, jak najszybciej się wycofać, ale boję się, że przypadkiem zwrócę na siebie ich uwagę, a na to zdecydowanie nie mogę sobie pozwolić.
Powstrzymuje mnie zresztą coś jeszcze. Dwójka wampirzych kochanków jest mi aż nadto znajoma, podobnie zresztą jak ich imiona. Mogę dać sobie rękę obciąć, że piękna „Rose” ma w rzeczywistości na imię Rosalie.
Co więcej, kiedy raz jeszcze spoglądam na splecione w uścisku postaci, dostrzegam, że oboje mają lśniące, złote oczy. W tamtym momencie uprzytamniam sobie coś, co chyba wiem od momentu, w którym zobaczyłam ciemnowłosego mężczyznę, ale w oszołomieniu nie byłam w stanie uwierzyć w prawdziwość tego stwierdzenia.
Zwłaszcza, że myśl o tym, co wiedziałam, brzmiała tak irracjonalnie, że bałam się wypowiedzieć ja na głos, przekonana, że coś pomyliłam i za moment iluzja zniknie.
Ale nie zniknęła. Mężczyzna i kobieta wciąż tam są, roześmiani i nieświadomi mojej obecności.
Ja zaś muszę w końcu przyznać jedno.
Właśnie znalazłam Cullenów.
Demetri
Kolejne sekundy zlewały się w jedno. Niemal słyszałem w głowie irytujące tykanie wyimaginowanego zegara i ten dźwięk zaczynał doprowadzać mnie do szaleństwa. Najbardziej denerwujące było to, że czas płynął, ale równie dobrze mógłby stać w miejscu; ja nie zauważyłbym różnicy, a może gdyby zegar stanął, byłbym w stanie chociaż na moment się wyciszyć i przestać zadręczać się myślami, które jak nic miały ostatecznie doprowadzić mnie do szaleństwa.
Tik-tak. Tik-tak…
Ech, gdyby w tym miejscu przynajmniej był zegar. Gdyby było tutaj cokolwiek…
Niektórzy sądzą, że to śmierć jest najgorszym, co może każde każdego z nas spotkać. Kiedyś również tak sądziłem, ale mój pogląd na tę sprawę uległ zmianie, kiedy po raz pierwszy doświadczyłem działania daru „piekielnych bliźniąt”. Pozornie to Jane za sprawą iluzji bólu była w stanie zafundować prawdziwe piekł na ziemi, ale to wciąż nie było najgorsze. To Alec okazał się prawdziwym mistrzem, jeśli chodzi o dręczenie innych, a ja miałem ostatnio niezliczoną ilość czasu, żeby się o tym przekonać – i to na własnej skórze.
Ciemność wydawała się być wszędzie. Miałem wrażenie, że napiera na mnie ze wszystkich stron, zupełnie jakby była materialna, chociaż to idiotyczna myśl. Uczucie bycia osaczonym miało w sobie wręcz coś klaustrofobicznego, co wydało mi się o tyle zabawne, że chyba byłbym pierwszym wampirem, który boi się zamkniętych przestrzeni i ciemności. Brak dźwięku coraz bardziej mnie irytował, sprawiając, że czułem się trochę tak, jakbym balansował na granicy szaleństwa. Co gorsza, nawet gdybym zaczął krzyczeć z frustracji, to i tak nie miałoby racji bytu. Dar Aleca od zawsze budził we mnie respekt, a w zasadzie od momentu, kiedy na własne życzenie doświadczyłem go po raz pierwszy. Wcześniej doświadczałem go sporadycznie, zwykle na bardzo krótko (może pomijając moment, kiedy wampirowi udało się mnie obezwładnić podczas ucieczki), ale nawet kilka minut w takich warunkach wydaje się ciągnąć w nieskończoność. Nie mam pojęcia na jak długo tym razem zostałem pozbawiony zmysłów, ale czułem się tak, jakby moja egzystencja nigdy nie przebiegała inaczej, a wyłącznie w tym pozbawionym materii świecie – bez wzroku, słuchu, węchu, dotyku i smaku.
A co najgorsze – bez Renesmee.
Myślenie o ukochanej pozwoliło mi się rozluźnić, ale nawet Nessie nie jest w stanie sprawić, żeby szaleństwo przestało być szalone. Niestety, tak już skonstruowany jest świat, że miłość nie jest lekiem na wszystko. Z drugiej strony, nie potrafiłem zmusić się do żałowania tego, że ostatecznie znalazłem się w tym miejscu, jeśli tylko miałem pewność, że Renesmee była bezpieczna. Skoro jej i pozostałym udało się uciec, miałem poczucie, że moje poświęcenie jednak miało jakieś sens.
Zmysły zwykle wracały szybko i bez ostrzeżenia, całkiem mnie dezorientując. Kiedy nagle odzyskałem wzrok, przez kilka sekund sam nie byłem pewien czy to, co widzę, jest prawdziwe, czy może całkiem już oszalałem. W zasadzie każda z możliwości była równie prawdopodobna, tym bardziej, że chyba od samego początku coś było ze mną nie tak. Gdybym za każdym razem, kiedy ktoś podkreślał, że mam nie po kolei w głowie, dostawał dolara, pewnie byłbym już milionerem.
Mrugając pośpiesznie, krótki rozejrzałem się dookoła. Na mojej twarzy pojawił się grymas niezadowolenia, kiedy uprzytomniłem sobie, że znajduję się w tym samym miejscu, co zwykle. Klęczałem na kamiennej, brudnej posadzce, wspierając się na rękach i beznamiętnym wzrokiem obserwując znajome mi już, nagie ściany. Dookoła panował półmrok, ale dla wampirzych zmysłów ciemność nigdy nie stanowiła przeszkody. W zasadzie było lepiej niż gdybym nagle został porażony przez jaskrawe światło. Z drugiej strony, cokolwiek było lepsze od nicości, więc przynajmniej względna kontrola nad ciałem i tym, co działo się wokół mnie, wydawała się dobra.
W ciemności coś się poruszyło, ale nie spojrzałem w tamtą stronę. W powietrzu doskonale czułem kompozycję słodkich zapachów, które aż nazbyt dobrze znałem. Zapach Aleca nie był niczym nowym, bo doświadczałem go przy każdym „przebudzeniu”. Chociaż nigdy specjalnie nic do wampira nie miałem, najchętniej urwałbym mu głowę, gdyby tylko dał mi po temu okazję.
– No tak… Czyli zaczynamy od nowa, hm? – mruknąłem znudzonym tonem, w końcu decydując się unieść głowę i spojrzeć przed siebie. Dźwięk własnego głosu wydał mi się obcy, ale możliwość odezwania się wydała się nagle czymś cudownym.
– Nie dramatyzuj, Demetri – westchnął Kajusz. Nie byłem specjalnie zaskoczony jego widokiem, podobnie jak i tym, że jak zwykle towarzyszyła mu Jane. Zaczynałem dochodzić do wniosku, że dziewczyna pozazdrościła Renacie i teraz sama zachowywała się tak, jakby przyrosła do jednego z ”wielkiej trójcy”. – Ale po twoich słowach wnioskuję, że nic się nie zmieniło, prawda?
Wzruszyłem ramionami, starając się unikać spoglądania w stronę jasnowłosej dziewczynki, będącej zarazem jednym z najgorszych potworów, jakie krążyły po tej ziemi. W zamian spojrzałem w bok, z opóźnieniem uświadamiając sobie, że prócz Kajusza i Jane, tym razem pojawił się ktoś jeszcze. W jednej chwili zapragnąłem wydać z siebie coś na pograniczu parsknięcia albo ostrzegawczego warknięcia, bo sam nie byłem pewien, co jest bardziej odpowiednie. W zasadzie najrozsądniej było nie robić nic i na to ostatecznie się zdecydowałem, ale i tak wyrwał mi się cichy jęk niezadowolenia. Cholera, coś tutaj było zdecydowanie nie tak.
Marcus spojrzał na mnie w nieodgadniony sposób. Wyglądał jak każdy normalny wampir, blady i czerwonooki. Miał czarne włosy, które mocno kontrastowały z jego bladą cerą, zwłaszcza w zestawieniu z ostrymi rysami twarzy, które sprawiały, że nieśmiertelny wyglądał na chorego. Czarna, sięgająca ziemi szata idealnie podkreślała dość dobrze zbudowaną sylwetkę mężczyzny, chociaż daleko było mu do tak imponującej postawy, jaką mógł pochwalić się Felix. Innymi słowy, Marcus wyglądał dobrze, ale na tym jego zalety się kończyły – zwłaszcza, że jego obecność zwykle nie wróżyła niczego dobrego. Jakby nie patrzeć, wampir panoszył się po zamku od momentu, w którym Kajusz dorwał się do władzy, zachowując się tak, jakby był prawą ręką władcy, co raczej nie odpowiadało Jane, chociaż jeszcze nie słyszałem, żeby komukolwiek się skarżyła; jej spojrzenie wystarczyło, żeby pojąć jaki jest faktyczny stan rzeczy.
Co gorsza, Marcus był jednym z tych, którzy gonili nas w dniu balu. Już samo to wystarczyło, żebym przestał faceta lubić, a jeśli dodać do tego jego zdolności i to, że właśnie jemu udało się mnie złapać, to zdecydowanie miałem powody, żeby nie cieszyć się jego widokiem.
O, a tak swoją drogą, wisiałem mu cios w twarz i przynajmniej jeden rzut o ścianę – tak w najlepszym wypadku.
Gdyby tylko to było takie proste…
– Więźniów nawiedzać, tak? – mruknąłem. Zdecydowałem się przerwać panującą ciszę, bo milczenie zbytnio kojarzyło mi się z nieprzyjemnymi godzinami pod wpływem daru Aleca. Poczułem na sobie niechętne spojrzenia całej trójki wampirów, ale decydowałem się tego nie komentować. Swoją drogą, nawiązanie do Biblii chyba faktycznie było dość nietrafione, zwłaszcza w moim przypadku. – Skoro już tutaj jesteśmy, wszyscy się znamy i jest przyjemnie, może w końcu powiedzie mi, czym sobie zasłużyłem na konieczność znoszenia waszej obecności? – rzuciłem z ironią, nie mogąc się powstrzymać.
Kajusz zacisnął usta, ale nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Denerwowanie go mimo wszystko sprawiało mi przyjemność, entuzjazm zaś nie zniknął nawet wtedy, kiedy moje ciało stanęło w ogniu – przynajmniej teoretycznie. Krzyknąłem, czując palący ból, porażający każdy mięsień i komórkę ciała. Znów opadłem na ziemię, kuląc się i wijąc, ku ogólnej uciesze Jane. Chociaż od momentu, w którym znalazłem się tutaj, wampirzyca pastwiła się nade mną regularnie, nadal nie byłem w stanie znaleźć w sobie dość samozaparcia, żeby powstrzymać się przed krzykiem. Nie miałem zresztą motywacji do tego, żeby próbować się opierać, ale to było w tym momencie najmniej istotne.
– Jane – usłyszałem spokojny głos Kajusza. Rozkaz padł, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim wampirzyca zdecydowała się go wysłuchać. Zaległem na ziemi, dysząc ciężko i nie mając najmniejszego zamiaru ponownie spoglądać na wpatrzone we mnie wampiry. – Swoją drogą, twój upór jest naprawdę imponujący, Demetri. Upór albo głupota, ale chyba jedno z długiego wynika… Niemniej mam do ciebie pytanie i byłby dobrze, gdybyś zechciał mi na nie odpowiedzieć.
I co jeszcze?, pomyślałem, ale nie byłem na tyle zdesperowany, żeby wypowiedzieć te słowa na głos. Jakoś niespecjalnie spieszyło mi się do tego, żeby ponownie podpaść Jane, zwłaszcza, że Kajusz nie miał nic przeciwko temu, żeby wampirzyca zaspokajała swoje sadystyczne zapędny moim kosztem. W końcu w ten sposób nie mogła mnie zabić i to nie tylko dlatego, że podobnie jak i ona pozostawałem nieśmiertelny.
Wyczułem ruch u swojego boku, a chwilę później silne palce Marcusa zacisnęły się na moim gardle. Wampir szarpnięciem poderwał mnie do pionu, tym samym zmuszając, żebym chcąc nie chcąc spojrzał na Kajusza. Volturi skinął z uznaniem głową, ale nie kazał mnie puścić. Machinalnie szarpnąłem się, próbując odepchnąć od siebie bruneta, ale to jak zwykle okazało się niemożliwe. Jeśli chodzi o dary, Marcus był prawdziwą perełką, dzięki czemu był Kajuszowi niezwykle przydatny. W zasadzie wampir miał kilka cech, które napawały tego z braci Volturi entuzjazmem; pewnie właśnie dlatego Kajusz w ogóle się nim zainteresował.
Po pierwsze, Marcus był dupkiem – już samo to wystarczyło, bo dwóch sukinsynów zawsze się ze sobą dogada. Po drugie, facet miał w sobie coś, co sprawiało, że łatwo przychodziło mu panowanie nad armią i to nawet bez pomocy Chelsey. Był zresztą inteligentny, a planowanie przychodziło mu z łatwością; zdążyłem to zaobserwować już przy naszym pierwszym spotkaniu, zanim wyprowadził mnie z równowagi do tego stopnia, żebym desperacko zaczął próbować rzucić mu się do gardła. Wtedy zresztą poznałem trzeci powód, bo jedynie za sprawą daru Marcusowi w ogóle udało się nade mną zapanować.
Mianowicie, szanowny Marcus vel Dupek, potrafił neutralizować wampirze zdolności. Kiedy tylko zechciał nie tylko sam upodobniał się do człowieka, ale czynił nim innych. Nie, oczywiście nie był w stanie przywrócić komuś człowieczeństwa – po przemianie nie było odwrotu – ale mógł wpłynąć na siłę i zmysły. Ofiara daru pozostawała nieśmiertelna, ale poza tym pod żadnym względem nie różniła się od zwykłego człowieka – pomijając to, że wciąż nie potrzebowała oddechu do tego, żeby normalnie funkcjonować. No i człowieka raczej nie zabijało się wyłącznie poprzez rozczłonkowanie i spalenie szczątek; makabryczne, ale na swój sposób pocieszające, chociaż pewnie gdyby chcieli, już dawno byłbym martwy.
– Tak trochę lepiej – stwierdził Kajusz. – Wracając do tematu, to dobrze wiesz, dlaczego przyszedłem. Pytanie brzmi: gdzie oni są?
– Odpowiedź… brzmi – wydyszałem, bo brak tlenu okazywał się problematyczny, kiedy przychodziło do formowania wypowiedzi – pieprz się… dziadu.
O tak, w ten sposób zdecydowanie nie miałem sobie pomóc.
Przez twarz Kajusza przebiegł cień, ale nic mnie to nie obchodziło. Marcus prawie natychmiast mnie puścił, przy okazji popychając mnie na tyle mocno, że po raz kolejny wylądowałem na ścianie. Pewnie gdybym był w pełni człowiekiem, przed oczami zatańczyłby mi kolorowe plamy, ale na wampirze fizyczny atak nie robił żadnego wrażenia. Klnąc cicho pod nosem, przytrzymałem się ściany i odzyskałem równowagę, po czym niemal w wyzywający sposób spojrzałem na trójkę wampirów przede mną. Aleca jak na razie nie widziałem, ale zdawałem sobie sprawę z tego, że jest gdzieś w pobliżu, gotów na życzenie Kajusza znów mnie unieszkodliwić.
W zasadzie każde spotkanie z Kajuszem wyglądało się tak samo. Sądził, że w którymś momencie jednak upadnę na głowę i powiem mu, gdzie powinien szukać pozostałych. Chyba jedynie dlatego wciąż mnie trzymał – bo mój dar stanowił dla niego jedyną szansę na to, żeby szybko ich odszukać. Byłem tropicielem, a ci nie zdarzali się aż tak ciężko – zwłaszcza tacy, którzy działali z szybkością i precyzją systemu nawigacyjnego.
– Strata czasu – skomentowała chłodno Jane, zwracając się Kajusza. – Panie… – dodała i jasnym stało się, że aż rwie się do tego, żeby kolejny raz dać mi nauczkę.
– Tak… Tak, pewnie masz racje. – Wampir rzucił mu chłodnie spojrzenie. – Kiedyś wydawałeś mi się rozsądniejszy, Demetri.
– Zapytaj się kogokolwiek, a przekonasz się, że nigdy nie byłem rozsądny – odparowałem, już nie zwracając uwagi na to, co mówię. Gdyby chciał mnie zabić, zrobiłby to.
Kajusz skrzywił się.
– I tak ich znajdziemy – zagroził. – Bez ciebie albo z tobą – dodał, ale mnie jakoś specjalnie to nie obchodziło.
– Będę trzymał za was kciuki – zakpiłem.
Wampir znów się skrzywił. Kiedy na dodatek Marcus znów ruszył w moją stronę, pomyślałem, że jednak trochę przesadziłem, ale nieśmiertelny nawet nie podniósł na mnie ręki.
– W zasadzie to nie jest takie znowu niemożliwe – odezwał się, konspiracyjnie nachylając w moją stronę. Jego rubinowe oczy błyszczały. – Nie chcesz powiedzieć nam, gdzie jest pozostała dwójka, więc nie mów. Ale może pocieszy cię wiadomość, że właśnie otrzymałem informację, że twoja dziewczyna jest martwa.
Warknąłem, po czym bez zastanowienia splunąłem mu w twarz. Gdyby moje serce biło, pewnie teraz trzepotałoby mi się w piersi, zdradzając zdenerwowanie. Marcus natychmiast rzucił się w moją stronę, powalając mnie na ziemię. Nie mógł mnie skrzywdzić, ale to i tak nie powstrzymało go przed tym, żeby spróbować złamać mi nos.
W jednej chwili wywiązało się zamieszanie, ale i to nie trwało długo. Zanim się obejrzałem, Marcus zerwał się na równe nogi i wyszedł, mrucząc coś gniewnie pod nosem. Nie zdążyłem nawet się podnieść, kiedy znów pojawił się palący ból, gdy Jane po raz kolejny zdecydowała się przejąć inicjatywę.
Cierpienie trwało, ale to nie miało żadnego znaczenia. Ból nie był czymś nowym, podobnie jak i to, że ta mała sadystka się nade mną pastwiła.
Mocno zacisnąłem powieki, próbując nad sobą zapanować, żeby nie dać dziewczynie satysfakcji z obserwowania, jak zwijam się u jej stóp. W pamięci wciąż miałem słowa Marcusa i chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że musiał kłamać, to i tak nie byłem w stanie powstrzymać wybuchu złości. Gdyby coś stało się Nessie, gdyby chociaż ją tknęli…
Przestałem o tym myśleć, gdzieś na krawędzi świadomości czując obecność najważniejszej istoty w mojej egzystencji. Skoncentrowałem się na niej, jak zawsze w momencie, kiedy tropiłem, czując coś na kształt niewidzialnej więzi, która łączyła mnie z ewentualnym celem poszukiwań. Ta nić, która prowadziła do Renesmee, zdawała się lśniąca i mocna, wyraźniejsza niż jakakolwiek inna.
Nie byłoby jej, gdyby była martwa.
Ból nie ustawał, ale to już nie miało dla mnie znaczenia. Ważne było tylko to, że ją czułem, że wiedziałem, gdzie się znajduję…
Renesmee gdzieś tam była, cała i zdrowa – tylko ta jedna myśl utrzymywała mnie przy życiu.
Tylko ta świadomość dawała mi nadzieję. 
Hej wszystkim! Dawno tak dobrze nie pisało mi się rozdziału, więc mam tym większą nadzieję, że przyjmiecie go z entuzjazmem. Długo czekałam na możliwość napisania czegoś z perspektywy Demetriego. Swoją drogą, trochę czasu minie, zanim uda mu się wyrwać, ale to inna sprawa, liczę zresztą, że sposób w jaki zaplanowałam całą akcję wynagrodzi konieczność czekania. Jak na razie, mogę co najwyżej obiecać, że kolejny rozdział pojawi się szybko, bo mam jeszcze trzy tygodnie wolnego. No cóż, nie ma to jak szkoła średnia...
Pięknie dziękuję za wszystkie komentarze. Wasze opinie motywują mnie do dalszego pisania, a to dla mnie bardzo ważne. Tym bardziej czekam na oceny tego rozdziału, tym czasem zabieram się za coś nowego na inne blogi. Oczywiście zapraszam..
Pozdrawiam,

Nessa.

5 komentarzy

  1. Cuudoooo *-* Nie mogę się naczytać. Ten rozdział jest boski. Zwłaszcza perspektywa Demetriego. Szkoda, że ciągle tam go trzymają i wampir cierpi, no ale z drugiej strony nie jest nudno! =D I brawa dla (Hannahy, Hanny ? Jak to się odmienia? ) Za odnalezienie Cullenów. W sumie nie przepadam za tym imieniem bo kojarzy mi się z jednym. Hannah Montana. Bleee. No ale wracając do Twojego przecudoświetnego opowiadania. Mam nadzieję, że Rosalie i Emmett odzyskają wspomnienia o
    Nessie. Jestem ciekawa co tam słychać u Renesmee. Czy ona się zmieni w tego wampira? Oby nie... chociaż jakoś te ugryzienie musi na nią wpływać.
    Czekam na nowy rozdział =)
    Pozdrawiam,
    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  2. Zajebisty rozdział !! :) W końcu moja ukochana perspektywa Demetriego. Jak ja kocham te jego chamskie odzywki ;p Szkoda tylko, że cierpi ;c. Cullenowie odnalezieni ! Niespodziewałam się, że odnajdą się w taki sposób i że to akurat Hannah ich odnajdzie. Zaskakujesz ! Sprawa z Renesmee na pewno sporo skomplikuje. Zgadzam się z Katherine B, że ugryzienie musi na nią jakoś wpłynąć. Albo... ktoś wyssie z niej jad. Tak też może się stać :P
    Pozdrawiam i do nn ;*

    OdpowiedzUsuń
  3. Needyourblood1 marca 2014 10:42

    Wow, wow, WOW! Ale ty bosko piszesz <3 Powinnaś wydać książkę. Czytałabym (o ile byłaby z gatunku fantasy) Biedny wampir... siedzi cały czas w lochach z tymi psychopatami :<
    Dawaj Dem, dawaj! I się nie poddawaj! xD Czekam na nn :*

    OdpowiedzUsuń
  4. Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Nareszcie *O* właściwie czekałam na niego tylko 4 rozdziały i prolog, ale wiesz zawsze coś ;D jego rozmowa z Kajuszem jest po prostu niesamowita^^ szkoda mi go trochę z jednej strony, bo nie może widzieć Nessie i jeszcze gadają mu takie rzeczy, że nie żyje. Liczę, że będzie pojawiał się częściej, a blond diablicy (ooooooo, nowe określenie XD) w końcu oderwiesz głowę, albo jej brat raz na zawsze pozbawi ją wszystkich zmysłów <3 to byłoby cudowne. ;D
    A teraz Hanna...
    Taaaak! Znalazła Emmetta i Rosalie! Kurde, wiedziałam, zwe ten ktoś postury Felixa nie mógł być nikim innym jak Emmettem xd Emcio zabrał jej jedzonko, a ona siedziała i patrzyła się jak oboje się miziali.. Nie chciałabym być na jej miejscu. Zakładam, że rozmowa z nimi nie będzie przyjemna, i w ogóle ta cała sytuacja z darem Hanny również komplikuje sprawę. No chyba, że nagle sprawi, że odzyskają pamięć co mam nadzieję się stanie =)
    rozdział był po prostu zajebisty *-* a ja nie mogę się doczekać następnego. Najbardziej interesuje mnie, kiedy wreszcie Renesmee stanie twarzą w twarz z osobami, które tak bardzo kocha. ;>
    Pozdrawiam, i weny :*
    Gabi^^

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa