Hannah
Bieg ma w sobie coś
kojącego, ale nawet on nie jest w stanie sprawić, żebym poczuła się
lepiej. W rzeczywistości nic nie potrafi tego dokonać. Próbuję uciec,
chociaż doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że to bez sensu… W końcu
ucieczka przed samą sobą zawsze kończy się fiaskiem, prawda?
Powoli
zaczynam mieć tego wszystkiego dość. Wiem, że wszyscy jesteśmy zdenerwowani i mamy
do tego prawo, ale nie sądzę, żeby to stanowiło jakiekolwiek usprawiedliwienie.
Czuję się źle, a wyrzuty sumienia i bezradność jedynie pogłębiają
wątpliwości, które od jakiegoś czasu praktycznie nie dają mi spokoju. To moja
wina. A teraz na dodatek okazało się, że nigdzie nie możemy czuć się
bezpiecznie. Teoretycznie nie powinnam być zdziwiona – w końcu Volturi są
potęgą, a naszą ucieczką naraziliśmy się Kajuszowi – ale przeszło tydzień
spokoju dał mi nadzieję na to, że może jednak mamy jakiekolwiek szanse na to,
żeby zyskać na czasie. Kiedy dotarliśmy do Vancouver, przez moment naprawdę
miałam wrażenie, że wszystko jakoś się ułoży.
Nic z tego.
Najgorsze jest to, że w oczach Renesmee i Felixa po raz kolejny
wyszłam na kłamcę, nawet jeśli żadne z nich nie powiedziało tego wprost.
To ja ich prowadziłam, a oni zawierzyli mi mimo tego, że już kilkukrotnie
nadszarpnęłam ich zaufania. Oczywiście, nie ma mojej winy w tym, że
Cullenowie mogli się wyprowadzić, a my musimy przerwać poszukiwania, ale i tak
czuję się okropnie i to zaczyna doprowadzać mnie do szaleństwa. Nie wiem,
co o tym sądzić, ale kiedy myślę o propozycji Felixa i tym, że
mielibyśmy opuścić miasto, czuję, że popełniamy najgorszy z możliwych
błędów. Nie chcę tego, podobnie jak i nie chcę dłużej patrzeć na to, jak
Renesmee się zadręcza, ale co tak naprawdę mogłabym zrobić?
Powiedziałam
Felixowi, że idę zapolować i w istocie odczuwam pragnienie, ale nie
wyobrażam sobie przełknięcia chociaż kilku kropel zwierzęcej krwi. Ten rodzaj
osoki jest okropny, dlatego naprawdę nie rozumiem, jak ktokolwiek mógł tak
uparcie trwać przy „wegetarianizmie”. Może to kwestia przyzwyczajenia, a może
po prostu jestem zimną suką, ale taki rodzaj diety zdecydowanie mnie nie
zadawala. Co prawda w naszej sytuacji polowanie na zwierzęta jest
najbezpieczniejsze, bo dzięki temu nie zwracamy na siebie większej uwagi, ale…
Jakie tak naprawdę ma to teraz znaczenie? Jeśli istniała chociaż minimalna
szans na to, że Volturi już teraz byli na naszym tropie, moment, w którym
by nas znaleźli, był i tak kwestią czasu. Co prawda sądzę, że Felix jest
przewrażliwiony, ale po sytuacji z miasta już nic nie powinno być w stanie
mnie zdziwić. Byliśmy na czarnej liście królewskiej rodziny, a to
zdecydowanie nie wróżyło dla nas dobrze.
Z drugiej
strony, Renesmee nie zasłużyła sobie na to. Felix też nie, ale on i tak
byłby w to wmieszany, skoro Kajusz zdecydował się sięgnąć po władzę. A ja…
Ja po prostu mam wrodzony talent do tego, żeby trafiać na niewłaściwych ludzi
albo przypadkiem pałętać się w niewłaściwych miejscach, w niewłaściwym
czasie. Może to było jakieś przekleństwo, ale pal to licho. Wiem jedynie, że
wszystko spieprzyłam, nawet jeśli w którymś momencie naprawdę zaczęło mi
zależeć na tym, żeby zrobić coś dobrego.
Taa…
Dobrymi chęciami wybrukowane jest piekło.
Wciąż
biegnę, chociaż sama nie jestem już pewna, jaki mam w tym cel. Chyba
chodzi o sam bieg dla biegu, bo wciąż liczę na to, że dzięki temu uda mi
się wyrzucić z głowy niechciane myśli. Pragnę ukojenia, ale to uparcie nie
nadchodzi. Zawsze wywracam oczami, kiedy w filmie czy książce mam okazję
zobaczyć kolejną „fascynującą” wersję szczęśliwego zakończenia, bo wiem, że w gruncie
rzeczy takie nie istnieją. Jeśli już jest dobrze, to tylko po to, żeby bardziej
zabolało, kiedy już wszystko doszczętnie się spieprzy. A jednak – naiwna
ja! – od jakiegoś czasu wypatruję swojego szczęśliwego zakończenia, katując się
nadzieją mimo świadomości tego, że tak naprawdę nic na mnie nie czeka… Ani
mnie, ani któregokolwiek z nas.
Zwłaszcza
mnie. Szczęśliwe życie jak z bajki nigdy nie było mi pisane; nauczyłam się
tego już dawno, a kiedy umarłam i ocknęłam się jako wampirzyca,
jedynie utwierdziłam się w przekonaniu, że to prawda. Co prawda przez
jakiś czas łudziłam się jeszcze, że może być dobrze, ale to była zaledwie
chwila słabości, kiedy to w najlepsze udawałam, że nadaję się na
czyjąkolwiek przyjaciółkę. „Co tam prawda! Ciesz się, że masz mnie i że w ogóle
tracę na ciebie czas!” – równie dobrze to mogłam powiedzieć Renesmee, kiedy ją
pierwszy raz zobaczyłam. Dalej nie rozumiałam, dlaczego dziewczyna w ogóle
przemogła się do tego, żeby mi zaufać, ale to już i tak nie miało
znaczenia. Przecież od samego początku zdawałam sobie sprawę z tego, że
wymijającymi odpowiedziami i kłamstwami wcale jej nie pomagam, a wręcz
jestem na dobrej drodze do tego, żeby dodatkowo przekręcić nóż, który wbiłam
jej w plecy, kiedy zaczęłam realizować plan Kajusza. To chyba jedynak
potwierdza, że jestem suką – a przynajmniej bardzo, bardzo złą osobą.
Takim zdecydowanie nie należy się szczęśliwe zakończenie, więc nie powinnam być
nawet zdziwiona tym, że wraz z każdą kolejną decyzją jedynie bardziej się
pogrążam.
Wiem o tym
– wiedziałam od dawna, chociaż uparcie odsuwałam tę świadomość od siebie, aż do
balu, kiedy po prostu coś we mnie pękło – a jednak nie potrafię się z tym
pogodzić. Dlaczego? Przecież osiągnęłam wszystko to, na co sobie zapracowałam.
Nie mogę narzekać na to, że wszystko potoczyło się tak, a nie inaczej, bo
sama do tego doprowadziłam. Niszcząc czyjeś szczęście, pogrążyłam w siebie;
równowaga w przyrodzie w końcu musi być, więc liczenie na decyzje bez
konsekwencji jest jeszcze głupsze od marzeń o szczęśliwym zakończeniu. Zła
dziewczyna, która zgadza się ocalić własne życie kosztem czyjejś rodziny, nie
może liczyć na nic dobrego. Co więcej, taka dziewczyna zwykle udaje, że
samotność i bycie gdzieś tam na marginesie jej nie obchodzi… Myśli tak
zwłaszcza wtedy, kiedy dowiaduje się, że jest chłepcącym krew potworem,
wampirem dajmy na to.
Nic
bardziej mylnego. Nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem, ale uczucia –
zwłaszcza te dobre – nie są wcale aż tak przereklamowane, jak mogłoby mi się
wydawać. Wydaje mi się, że w którymś momencie przyjaźń moja i Renesmee
stała się naprawdę szczera, i że to przekonanie płynęło nie tylko z mojej
strony. Ona naprawdę mi zaufała, a teraz ja czułam się za nią
odpowiedzialna. Co więcej, chcę żeby była szczęśliwa. No i cholernie chcę
pomóc Demetriemu, chociaż nasze relacje są poprawne chyba jedynie dzięki temu,
że związał się z Nessie. W końcu nie tak łatwo zapomnieć, że podczas
naszego pierwszego spotkania z największą powagą zagroził mi, że mnie
rozczłonkuję, jeśli w końcu nie zacznę współpracować.
Na samo
wspomnienie omal się nie uśmiecham. To jak nic świadczy o tym, że coś
zdecydowanie jest ze mną nie tak.
A już na
pewno świadczy o tym to, że nic z tego, ni z owego, moje myśli
wędrują w stronę Felutka.
Cholera,
właśnie dlatego w ogóle wybrałam się na to beznadziejne polowanie – żeby
uciec od poważnego, milczącego i całkowicie odmienionego Felutka. Dopiero
teraz widzę, że kiedy trzeba, facet potrafi być naprawdę praktyczny i opiekuńczy.
Co więcej, chyba powinnam się cieszyć, że po wszystkim nie kazał mi się
wynosić, żeby lepiej chronić siebie i Renesmee. Zwierzyłam się mu i nie
potrafię tego żałować, nawet jeśli w ten sposób ostatecznie się
pogrążyłam. A teraz jesteśmy tutaj, ja zaś nie mam pojęcia, jak długo będę
w stanie wytrzymać milczenie i to, że zamiast rozmawiać, przez
większość czasu milczymy, unikając wzajemnego spoglądania na siebie. To jest
właśnie najbardziej szalone w tej sytuacji – to, że tak bardzo zadręczam
się myślą o tym, że Felix może mnie nienawidzić. Gdyby ktoś powiedział mi,
że tak będzie jakiś miesiąc wcześniej, pewnie zaczęłabym go wyzywać i kazała
leczyć się na głowę.
Ogólnie
cała ta kwestia mnie i Felixa zaczyna być bardzo problematyczna. Nie
wierzę nawet w to, że zdarza mi się myśleć „o mnie i o Felixie”.
Przecież nie ma bardziej irytującego wampira, który – gdybym była żywa,
oczywiście – w szybkim tempie podnosiłby mi ciśnienie i przyprawiał o palpitacje
serca. Od samego początku się nie znosimy, a przynajmniej wydaje mi się,
że tak najprościej można opisać nasze relacje. W końcu Felutek
niejednokrotnie na mnie warczał, a naszych rozmów nie można określić
mianem przyjacielskich, prawda?
No i raz
zdarzyło nam się pocałować, ale to przecież o niczym nie świadczy…
Jak na
zawołanie, przed oczami staje mi wspomnienie błysku w oczach Felixa, na
krótko przed tym, jak coś popchnęło nas do tego, żeby zbliżyć się do siebie na
tyle blisko, żeby doszło do pocałunku. Chociaż wolę tego nie robić, to i tak
musze przyznać, że chyba nikt nigdy nie patrzył na mnie w taki sposób, a do
tego nie zachwycił mnie pocałunkiem na tyle, żebym chciała do niego wracać. Nie
wiem nawet, dlaczego akurat teraz przychodzi mi na myśl akurat Felix, ale nie
zamierzam tego roztrząsać. Podobnie jak i nie zamierzam po raz wtóry
analizować tego, jak idealnie nasze usta współgrały ze sobą, kiedy już
uchwyciły wspólny rytm i…
Cichy
szelest wyrywa mnie z zamyślenia. Instynktownie sztywnieję, po czym
uważnie rozglądam się dookoła. Zastygam w bezruchu, czując jednocześnie
wdzięczność, bo w końcu jestem w stanie sprawić, żeby coś innego
zaczęło zaprzątać moje myśli. Ta chwila wytchnienia jest mi potrzebna,
zwłaszcza, że bieg nie spełnia swojej roli, zdając się jeszcze bardziej
popychać mnie w objęcia moich obaw i myśli od których chcę uciec.
Może polowanie okaże się wystarczająco skuteczne, żebym przynajmniej na chwilę
zapomniała o wszystkim. To jest właśnie zaleta bycia stosunkowo młodym
wampirem – niewiele trzeba, żeby rozproszyć uwagę i skoncentrować się na
czymś tak przyziemnym jak głód.
Potrzebuję
kilku sekund, żeby stwierdzić, że cichy szelest, który słyszę, jest w rzeczywistości
krokami. Co więcej, jestem całkowicie pewna, że nie mam do czynienia z człowiekiem,
ale ze zwierzęciem – najprawdopodobniej łosiem. Wzdycham cicho, właściwie w duchu,
żeby przypadkiem nie spłoszyć mojego potencjalnego posiłku. Nie, bynajmniej nie
zmieniłam zdania na temat wegetarianizmu, ale – jak to się mówi – lepsze coś
niż nic, a ja nie mam ochoty na dalsze błąkanie się po lesie. Zdaję sobie
sprawę z tego, że rozłąka jest mimo wszystko złym pomysłem, a nie
chcę, żeby z mojego powodu Felix i Renesmee po raz kolejny musieli
się zadręczać, gdyby przypadkiem doszli do wniosku, że spotkało mnie coś złego.
Swoją drogą, to całkiem zabawne, że wciąż zdarza im się o mnie martwić,
nawet jeśli nasze ostatnie relacje sugerują, że powinnam być im absolutnie
obojętna. Może jest dla nas jakaś szansa – coś podobnego poczułam przy
Renesmee, kiedy jeszcze byliśmy wszyscy w lesie – ale bezpieczniej było
nie pokładać zbyt wielu nadziei w czymś, co niekoniecznie musi znaleźć
odzwierciedlenie w rzeczywistości.
Potrafię
poruszać się cicho i bezszelestnie, więc bez trudu udaje mi się skryć
pomiędzy drzewami. Kontrolę nade mną natychmiast przejmuje instynkt, jak zwykle
zresztą, kiedy w grę wchodzi polowanie. Co prawda moją ofiarą nie jest
człowiek, ale to nie przeszkadza mojemu ciału i mięśniom. Nie potrzebuje
nawet chwili na to, żeby dostosować się do sytuacji; moje ciało samo wie, co
powinno robić, umysł zaś jest całkowicie zbędny. W takich chwilach nie czuję
się jak drapieżnik albo potwór, ale raczej jak robot. Po prostu wykonuję
określoną listę poleceń zupełnie automatycznie, nawet nie zastanawiając się nad
tym, czy coś przypadkiem nie pójdzie źle.
Szybko
podkradam się do stworzenia. Uważnie stawiam stopy, dzięki czemu nie robię
więcej hałasu niż zwykły podmuch wiatru. Wkrótce jestem w stanie zrobić
swoją przyszło ofiarę. W nozdrza uderza mnie charakterystyczny, lekko mdły
zapach krewi. Mimowolnie krzywię się, bo chociaż wiem, że lepka ciecz jest w stanie
przynajmniej częściowo ugasić palące pragnienie, to w porównaniu z krążącą
w żyłach ludzi osoką jest niczym. Kiedy o tym myślę, przez ułamek
sekundy jestem chętna wycofać się i jednak zaryzykować wycieczkę do
miasta, ale ostatecznie lenistwo bierze nade mną górę. Po co szukać sobie
ofiary, skoro łoś praktycznie sam pcha mi się w ramiona, aż prosząc się o to,
żebym skróciła jego żywot?
Nawet w ciemności
doskonale widzę lśniącą sierść i umięśnioną sylwetkę. Nawet okazałe poroże
nie robi na mnie wrażenia; jeśli się nie mylę, zwierze nawet nie zorientuje
się, kiedy przetrącę mu kark, a nawet jeśli, jego siła jest zbyt nikła, by
wyrządził mi jakąkolwiek krzywdę. W gruncie rzeczy w zabijaniu
zwierząt nie ma niczego fascynującego, a sam proces jest w gruncie
rzeczy piekielnie nudny. Takie lekkie podejście do kwestii śmierci może wydawać
się przerażające, ale dla kogoś, kto funkcjonuje tylko dzięki pozbawieniu życia
kogoś innego, to wcale nie jest takie groteskowe.
Moje
mięśnie napinają się, a myśli po raz kolejny uciekają z mojej głowy,
kiedy na powrót koncentruję się na polowaniu. Lekko uginam nogi w kolanach,
gotowa do natychmiastowego skoku. Machinalnie obliczam najszybszą i najbardziej
optymalną trasę, która pozwoli mi dostać się do łosia. Zamierzam powalić go na
ziemię i – z prędkością rozgniewanej kobry – złamać mu kark, po czym
wbić zęby we wciąż pulsującą żyłę na jego szyi. Całe przedsięwzięcie nie
powinno zająć dłużej niż trzy sekundy – zaraz po tym miała nadejść jakże
pożądana ulga, kiedy krew zaleje moje gardło. Na samo wspomnienie, pragnienie
wzmaga się, a ja zaczynam coraz bardziej się niecierpliwić, chociaż
teoretycznie nie mam powodu, skoro za chwilę ma być po wszystkim. W zasadzie
sama nie jestem pewna, dlaczego wciąż zwlekam z atakiem, uparcie analizując
siłę i prędkość, skoro łoś nie jest dla mnie żadnym wyzwaniem, ale coś
uparcie mnie powstrzymuje. Wstrzymaj się…, myślę i niemal
słysz ostrzegawczy szept przy uchu. Co prawda nie mam pojęcia do kogo mógłby
ewentualnie należeć mój głos rozsądku, ale i tak nie jestem w stanie
go nie usłuchać.
– Przecież
to idiotyczne… – mruczę pod nosem. Czuję się jak kompletna kretynka, a fakt,
że właśnie mówię do siebie, bynajmniej nie działa na moją korzyść.
Zamierzam
zignorować narastające uczucie niepokoju i w końcu przejść do rzeczy,
kiedy nagle wszystko dzieje się błyskawicznie. Ledwo powstrzymuję okrzyk
zaskoczenia, kiedy znikąd pomiędzy drzewami pojawia się jakaś postać. W popłochu
odskakuję do tyłu, kryjąc się za pniem najbliższego drzewa i dziękując w duchu
za to, że noc jest chłodna, a lodowate podmuchy wiatru smagają mnie w twarz,
ukrywając mój zapach przed nieznajomym. Dyskretnie wyglądam z ukrycia,
mimo świadomości, że ktoś może mnie zobaczyć. Mięśnie mam napięte, a nogi
same rwą się do ucieczki, ale zmuszam się do tego, żeby pozostać w bezruchu.
Nocną ciszę
przerywa ciche warknięcie, a potem tubalny śmiech, który może należeć
wyłącznie do mężczyzny. Spoglądam w stronę postaci, której udało się mnie
wystraszyć, a moje oczy rozszerzają się lekko, kiedy dostrzegam młodego,
ciemnowłosego wampira o wzroście i posturze Felixa. Nieśmiertelny
powala na ziemię mojego łosia,
po czym bez wahania wbija zęby w jego odsłoniętą szyję. Spanikowane
zwierzę wierzga i próbuje się wyrywać, chociaż z góry wiadomo, że nie
będzie w stanie uciec ze stalowego uścisku trzymającego go mężczyzny. A przynajmniej
tak myślę w pierwszej chwili, bo nagle wampir zwalnia uścisk, pozwalając,
żeby obolały łoś zerwał się na równe nogi i chwiejnie odszedł kilka
kroków. Unoszę brwi, niedowierzając temu, co widzę, zwłaszcza, że brunet prawie
natychmiast rusza za swoja ofiarą, wyprzedza ja i staje wprost na jej
drodze. Łoś reaguje głośnym rykiem i w panice szarżuje w stronę
wampira, próbując go zranić. Atak sprawia, że mężczyzna po raz kolejny zaczyna
się śmiać i w kilka chwil po raz kolejny powala zwierzę na ziemię,
tylko po to, żeby po chwili znów pozwolić mu się podnieść.
A to
podobno ze mną coś jest nie tak, myślę, jednocześnie próbując stwierdzić,
czy powinnam zacząć się śmiać, czy płakać. Oczywiście w moim przypadku
żadna z tych opcji nie jest wskazana, jeśli nie chcę ściągnąć na siebie
uwagi wampira, ale co innego powinnam myśleć, będąc świadkiem tak idiotycznej
sceny? Nie mam nawet pojęcia, kim jest tajemniczy wampir i jakie mogą być
jego zamiary względem mnie, gdyby, oczywiście, dowiedział się o mojej
obecności. Wiem jedynie, że wampir w bardzo nieuprzejmy sposób zwinął mi
sprzed nosa kolację i zmusił do tego, żebym jak głupia tkwiła w ukryciu,
bojąc się poruszyć. Już sam to wystarczy, żebym go znielubiła, a coś
czuję, że to dopiero początek.
– Emmett,
do cholery, czy chociaż raz mógłbyś być poważny?! – słyszę kobiecy sopran i momentalnie
cała sztywnieję, kiedy kolejna postać wyłania się spomiędzy drzew. Machinalnie
kryję się za drzewem, woląc nie ryzykować, że jednak ktoś mnie zauważy. –
Przestań bawić się jedzeniem i w końcu wracajmy do domu – wzdycha
przybyszka. Szczerze powiedziawszy, dosłownie wyjmuje mi te słowa z ust.
Waham się
dłuższą chwilę, zanim ponownie ważę się wyjrzeć zza drzewa. Wzrok natychmiast
kieruję w stronę jasnowłosej wampirzycy, która zatrzymała się bardzo
blisko ciemnowłosego wampira. Ma piękne, gęste włosy, niemal srebrne ze względu
na porę dnia. Regularne rysy twarzy i smukła sylwetka czynią z niej
prawdziwą piękność i to nawet w świecie wampirów.
Mężczyzna
jedynie wywraca oczami, po czym w końcu skraca cierpienie zwierzęcia i skręca
mu kark. Martwe truchło z głuchym pacnięciem upada na ziemię, ale wampir
jest zbyt skoncentrowany na blond piękności, żeby zająć się polowaniem. Widzę,
jak zamaszystym krokiem podchodzi do dziewczyny i obejmuje ją w talii.
Kobieta wydyma usta, ale widać, że nie potrafi się na bruneta gniewać, bo po
chwili z cichym westchnieniem unosi się na palcach i pozwala, żeby
osiłek złożył na jej ustach zaskakująco czuły pocałunek.
– Czy tak
lepiej? – pyta, ukazując w uśmiechu komplet śmiertelnie niebezpiecznych,
śnieżnobiałych zębów.
– Lepiej,
lepiej… – przyznaje niechętnie kobieta, ale pozwala sobie na uśmiech. Muszę
przyznać, że kiedy pozwala sobie na ten gest, wygląda zdecydowanie
sympatyczniej. – Nie rozumiem tylko, dlaczego za każdym razem musisz to robić.
Gdyby to przynajmniej był ten twój niedźwiedź…
– Niestety,
ale w tym lesie nie ma niedźwiedzi, kochanie – przypomina Emmett,
posyłając dziewczynie kolejny olśniewający uśmiech. – Chciałem cię rozbawić,
Rose… – dodaje, nachylając się nad szyją wampirzycy i niby to przypadkiem
muskając wargami jej odsłoniętą skórę; chociaż jest zimno, oboje mają na siebie
lekkie ubrania.
Tym razem
to kobieta zaczyna się śmiać, a ja przekonuję się, że śmiech ma równie
piękny i przyjemny dla ucha, co i głos. Kiedy widzę, jak wampir sadza
sobie Rose na biodrze, a ona obejmuje go nogami w pasie, czuję się
niczym intruz. Pragnę stąd uciec, jak najszybciej się wycofać, ale boję się, że
przypadkiem zwrócę na siebie ich uwagę, a na to zdecydowanie nie mogę
sobie pozwolić.
Powstrzymuje
mnie zresztą coś jeszcze. Dwójka wampirzych kochanków jest mi aż nadto znajoma,
podobnie zresztą jak ich imiona. Mogę dać sobie rękę obciąć, że piękna „Rose”
ma w rzeczywistości na imię Rosalie.
Co więcej,
kiedy raz jeszcze spoglądam na splecione w uścisku postaci, dostrzegam, że
oboje mają lśniące, złote oczy. W tamtym momencie uprzytamniam sobie coś,
co chyba wiem od momentu, w którym zobaczyłam ciemnowłosego mężczyznę, ale
w oszołomieniu nie byłam w stanie uwierzyć w prawdziwość tego
stwierdzenia.
Zwłaszcza,
że myśl o tym, co wiedziałam, brzmiała tak irracjonalnie, że bałam się
wypowiedzieć ja na głos, przekonana, że coś pomyliłam i za moment iluzja
zniknie.
Ale nie
zniknęła. Mężczyzna i kobieta wciąż tam są, roześmiani i nieświadomi
mojej obecności.
Ja zaś
muszę w końcu przyznać jedno.
Właśnie znalazłam Cullenów.
Demetri
Kolejne sekundy zlewały się w jedno.
Niemal słyszałem w głowie irytujące tykanie wyimaginowanego zegara i ten
dźwięk zaczynał doprowadzać mnie do szaleństwa. Najbardziej denerwujące było
to, że czas płynął, ale równie dobrze mógłby stać w miejscu; ja nie
zauważyłbym różnicy, a może gdyby zegar stanął, byłbym w stanie
chociaż na moment się wyciszyć i przestać zadręczać się myślami, które jak
nic miały ostatecznie doprowadzić mnie do szaleństwa.
Tik-tak.
Tik-tak…
Ech, gdyby w tym
miejscu przynajmniej był zegar. Gdyby było tutaj cokolwiek…
Niektórzy
sądzą, że to śmierć jest najgorszym, co może każde każdego z nas spotkać.
Kiedyś również tak sądziłem, ale mój pogląd na tę sprawę uległ zmianie, kiedy
po raz pierwszy doświadczyłem działania daru „piekielnych bliźniąt”. Pozornie
to Jane za sprawą iluzji bólu była w stanie zafundować prawdziwe piekł na
ziemi, ale to wciąż nie było najgorsze. To Alec okazał się prawdziwym mistrzem,
jeśli chodzi o dręczenie innych, a ja miałem ostatnio niezliczoną
ilość czasu, żeby się o tym przekonać – i to na własnej skórze.
Ciemność
wydawała się być wszędzie. Miałem wrażenie, że napiera na mnie ze wszystkich
stron, zupełnie jakby była materialna, chociaż to idiotyczna myśl. Uczucie
bycia osaczonym miało w sobie wręcz coś klaustrofobicznego, co wydało mi
się o tyle zabawne, że chyba byłbym pierwszym wampirem, który boi się
zamkniętych przestrzeni i ciemności. Brak dźwięku coraz bardziej mnie
irytował, sprawiając, że czułem się trochę tak, jakbym balansował na granicy
szaleństwa. Co gorsza, nawet gdybym zaczął krzyczeć z frustracji, to i tak
nie miałoby racji bytu. Dar Aleca od zawsze budził we mnie respekt, a w zasadzie
od momentu, kiedy na własne życzenie doświadczyłem go po raz pierwszy.
Wcześniej doświadczałem go sporadycznie, zwykle na bardzo krótko (może
pomijając moment, kiedy wampirowi udało się mnie obezwładnić podczas ucieczki),
ale nawet kilka minut w takich warunkach wydaje się ciągnąć w nieskończoność.
Nie mam pojęcia na jak długo tym razem zostałem pozbawiony zmysłów, ale czułem
się tak, jakby moja egzystencja nigdy nie przebiegała inaczej, a wyłącznie
w tym pozbawionym materii świecie – bez wzroku, słuchu, węchu, dotyku i smaku.
A co
najgorsze – bez Renesmee.
Myślenie o ukochanej
pozwoliło mi się rozluźnić, ale nawet Nessie nie jest w stanie sprawić,
żeby szaleństwo przestało być szalone. Niestety, tak już skonstruowany jest
świat, że miłość nie jest lekiem na wszystko. Z drugiej strony, nie
potrafiłem zmusić się do żałowania tego, że ostatecznie znalazłem się w tym
miejscu, jeśli tylko miałem pewność, że Renesmee była bezpieczna. Skoro jej i pozostałym
udało się uciec, miałem poczucie, że moje poświęcenie jednak miało jakieś sens.
Zmysły
zwykle wracały szybko i bez ostrzeżenia, całkiem mnie dezorientując. Kiedy
nagle odzyskałem wzrok, przez kilka sekund sam nie byłem pewien czy to, co
widzę, jest prawdziwe, czy może całkiem już oszalałem. W zasadzie każda z możliwości
była równie prawdopodobna, tym bardziej, że chyba od samego początku coś było
ze mną nie tak. Gdybym za każdym razem, kiedy ktoś podkreślał, że mam nie po
kolei w głowie, dostawał dolara, pewnie byłbym już milionerem.
Mrugając
pośpiesznie, krótki rozejrzałem się dookoła. Na mojej twarzy pojawił się grymas
niezadowolenia, kiedy uprzytomniłem sobie, że znajduję się w tym samym
miejscu, co zwykle. Klęczałem na kamiennej, brudnej posadzce, wspierając się na
rękach i beznamiętnym wzrokiem obserwując znajome mi już, nagie ściany.
Dookoła panował półmrok, ale dla wampirzych zmysłów ciemność nigdy nie
stanowiła przeszkody. W zasadzie było lepiej niż gdybym nagle został
porażony przez jaskrawe światło. Z drugiej strony, cokolwiek było lepsze
od nicości, więc przynajmniej względna kontrola nad ciałem i tym, co
działo się wokół mnie, wydawała się dobra.
W ciemności
coś się poruszyło, ale nie spojrzałem w tamtą stronę. W powietrzu
doskonale czułem kompozycję słodkich zapachów, które aż nazbyt dobrze znałem.
Zapach Aleca nie był niczym nowym, bo doświadczałem go przy każdym „przebudzeniu”.
Chociaż nigdy specjalnie nic do wampira nie miałem, najchętniej urwałbym mu
głowę, gdyby tylko dał mi po temu okazję.
– No tak…
Czyli zaczynamy od nowa, hm? – mruknąłem znudzonym tonem, w końcu
decydując się unieść głowę i spojrzeć przed siebie. Dźwięk własnego głosu
wydał mi się obcy, ale możliwość odezwania się wydała się nagle czymś cudownym.
– Nie
dramatyzuj, Demetri – westchnął Kajusz. Nie byłem specjalnie zaskoczony jego
widokiem, podobnie jak i tym, że jak zwykle towarzyszyła mu Jane.
Zaczynałem dochodzić do wniosku, że dziewczyna pozazdrościła Renacie i teraz
sama zachowywała się tak, jakby przyrosła do jednego z ”wielkiej trójcy”.
– Ale po twoich słowach wnioskuję, że nic się nie zmieniło, prawda?
Wzruszyłem
ramionami, starając się unikać spoglądania w stronę jasnowłosej
dziewczynki, będącej zarazem jednym z najgorszych potworów, jakie krążyły
po tej ziemi. W zamian spojrzałem w bok, z opóźnieniem
uświadamiając sobie, że prócz Kajusza i Jane, tym razem pojawił się ktoś
jeszcze. W jednej chwili zapragnąłem wydać z siebie coś na pograniczu
parsknięcia albo ostrzegawczego warknięcia, bo sam nie byłem pewien, co jest
bardziej odpowiednie. W zasadzie najrozsądniej było nie robić nic i na
to ostatecznie się zdecydowałem, ale i tak wyrwał mi się cichy jęk
niezadowolenia. Cholera, coś tutaj było zdecydowanie nie tak.
Marcus
spojrzał na mnie w nieodgadniony sposób. Wyglądał jak każdy normalny
wampir, blady i czerwonooki. Miał czarne włosy, które mocno kontrastowały z jego
bladą cerą, zwłaszcza w zestawieniu z ostrymi rysami twarzy, które
sprawiały, że nieśmiertelny wyglądał na chorego. Czarna, sięgająca ziemi szata
idealnie podkreślała dość dobrze zbudowaną sylwetkę mężczyzny, chociaż daleko
było mu do tak imponującej postawy, jaką mógł pochwalić się Felix. Innymi
słowy, Marcus wyglądał dobrze, ale na tym jego zalety się kończyły – zwłaszcza,
że jego obecność zwykle nie wróżyła niczego dobrego. Jakby nie patrzeć, wampir
panoszył się po zamku od momentu, w którym Kajusz dorwał się do władzy,
zachowując się tak, jakby był prawą ręką władcy, co raczej nie odpowiadało
Jane, chociaż jeszcze nie słyszałem, żeby komukolwiek się skarżyła; jej
spojrzenie wystarczyło, żeby pojąć jaki jest faktyczny stan rzeczy.
Co gorsza,
Marcus był jednym z tych, którzy gonili nas w dniu balu. Już samo to
wystarczyło, żebym przestał faceta lubić, a jeśli dodać do tego jego
zdolności i to, że właśnie jemu udało się mnie złapać, to zdecydowanie
miałem powody, żeby nie cieszyć się jego widokiem.
O, a tak
swoją drogą, wisiałem mu cios w twarz i przynajmniej jeden rzut o ścianę
– tak w najlepszym wypadku.
Gdyby tylko
to było takie proste…
– Więźniów
nawiedzać, tak? – mruknąłem. Zdecydowałem się przerwać panującą ciszę, bo
milczenie zbytnio kojarzyło mi się z nieprzyjemnymi godzinami pod wpływem
daru Aleca. Poczułem na sobie niechętne spojrzenia całej trójki wampirów, ale
decydowałem się tego nie komentować. Swoją drogą, nawiązanie do Biblii chyba
faktycznie było dość nietrafione, zwłaszcza w moim przypadku. – Skoro już
tutaj jesteśmy, wszyscy się znamy i jest przyjemnie, może w końcu
powiedzie mi, czym sobie zasłużyłem na konieczność znoszenia waszej obecności?
– rzuciłem z ironią, nie mogąc się powstrzymać.
Kajusz
zacisnął usta, ale nie zrobiło to na mnie żadnego wrażenia. Denerwowanie go
mimo wszystko sprawiało mi przyjemność, entuzjazm zaś nie zniknął nawet wtedy,
kiedy moje ciało stanęło w ogniu – przynajmniej teoretycznie. Krzyknąłem,
czując palący ból, porażający każdy mięsień i komórkę ciała. Znów opadłem
na ziemię, kuląc się i wijąc, ku ogólnej uciesze Jane. Chociaż od momentu,
w którym znalazłem się tutaj, wampirzyca pastwiła się nade mną regularnie,
nadal nie byłem w stanie znaleźć w sobie dość samozaparcia, żeby
powstrzymać się przed krzykiem. Nie miałem zresztą motywacji do tego, żeby
próbować się opierać, ale to było w tym momencie najmniej istotne.
– Jane – usłyszałem
spokojny głos Kajusza. Rozkaz padł, ale i tak minęła dłuższa chwila, zanim
wampirzyca zdecydowała się go wysłuchać. Zaległem na ziemi, dysząc ciężko i nie
mając najmniejszego zamiaru ponownie spoglądać na wpatrzone we mnie wampiry. –
Swoją drogą, twój upór jest naprawdę imponujący, Demetri. Upór albo głupota,
ale chyba jedno z długiego wynika… Niemniej mam do ciebie pytanie i byłby
dobrze, gdybyś zechciał mi na nie odpowiedzieć.
I co
jeszcze?, pomyślałem, ale nie byłem na tyle zdesperowany, żeby wypowiedzieć
te słowa na głos. Jakoś niespecjalnie spieszyło mi się do tego, żeby ponownie
podpaść Jane, zwłaszcza, że Kajusz nie miał nic przeciwko temu, żeby wampirzyca
zaspokajała swoje sadystyczne zapędny moim kosztem. W końcu w ten
sposób nie mogła mnie zabić i to nie tylko dlatego, że podobnie jak i ona
pozostawałem nieśmiertelny.
Wyczułem
ruch u swojego boku, a chwilę później silne palce Marcusa zacisnęły
się na moim gardle. Wampir szarpnięciem poderwał mnie do pionu, tym samym
zmuszając, żebym chcąc nie chcąc spojrzał na Kajusza. Volturi skinął z uznaniem
głową, ale nie kazał mnie puścić. Machinalnie szarpnąłem się, próbując
odepchnąć od siebie bruneta, ale to jak zwykle okazało się niemożliwe. Jeśli
chodzi o dary, Marcus był prawdziwą perełką, dzięki czemu był Kajuszowi
niezwykle przydatny. W zasadzie wampir miał kilka cech, które napawały
tego z braci Volturi entuzjazmem; pewnie właśnie dlatego Kajusz w ogóle
się nim zainteresował.
Po
pierwsze, Marcus był dupkiem – już samo to wystarczyło, bo dwóch sukinsynów
zawsze się ze sobą dogada. Po drugie, facet miał w sobie coś, co
sprawiało, że łatwo przychodziło mu panowanie nad armią i to nawet bez
pomocy Chelsey. Był zresztą inteligentny, a planowanie przychodziło mu z łatwością;
zdążyłem to zaobserwować już przy naszym pierwszym spotkaniu, zanim wyprowadził
mnie z równowagi do tego stopnia, żebym desperacko zaczął próbować rzucić
mu się do gardła. Wtedy zresztą poznałem trzeci powód, bo jedynie za sprawą
daru Marcusowi w ogóle udało się nade mną zapanować.
Mianowicie,
szanowny Marcus vel Dupek, potrafił neutralizować wampirze zdolności. Kiedy
tylko zechciał nie tylko sam upodobniał się do człowieka, ale czynił nim
innych. Nie, oczywiście nie był w stanie przywrócić komuś człowieczeństwa
– po przemianie nie było odwrotu – ale mógł wpłynąć na siłę i zmysły.
Ofiara daru pozostawała nieśmiertelna, ale poza tym pod żadnym względem nie
różniła się od zwykłego człowieka – pomijając to, że wciąż nie potrzebowała
oddechu do tego, żeby normalnie funkcjonować. No i człowieka raczej nie
zabijało się wyłącznie poprzez rozczłonkowanie i spalenie szczątek;
makabryczne, ale na swój sposób pocieszające, chociaż pewnie gdyby chcieli, już
dawno byłbym martwy.
– Tak
trochę lepiej – stwierdził Kajusz. – Wracając do tematu, to dobrze wiesz,
dlaczego przyszedłem. Pytanie brzmi: gdzie oni są?
– Odpowiedź…
brzmi – wydyszałem, bo brak tlenu okazywał się problematyczny, kiedy
przychodziło do formowania wypowiedzi – pieprz się… dziadu.
O tak, w ten
sposób zdecydowanie nie miałem sobie pomóc.
Przez twarz
Kajusza przebiegł cień, ale nic mnie to nie obchodziło. Marcus prawie
natychmiast mnie puścił, przy okazji popychając mnie na tyle mocno, że po raz
kolejny wylądowałem na ścianie. Pewnie gdybym był w pełni człowiekiem,
przed oczami zatańczyłby mi kolorowe plamy, ale na wampirze fizyczny atak nie
robił żadnego wrażenia. Klnąc cicho pod nosem, przytrzymałem się ściany i odzyskałem
równowagę, po czym niemal w wyzywający sposób spojrzałem na trójkę
wampirów przede mną. Aleca jak na razie nie widziałem, ale zdawałem sobie
sprawę z tego, że jest gdzieś w pobliżu, gotów na życzenie Kajusza
znów mnie unieszkodliwić.
W zasadzie
każde spotkanie z Kajuszem wyglądało się tak samo. Sądził, że w którymś
momencie jednak upadnę na głowę i powiem mu, gdzie powinien szukać
pozostałych. Chyba jedynie dlatego wciąż mnie trzymał – bo mój dar stanowił dla
niego jedyną szansę na to, żeby szybko ich odszukać. Byłem tropicielem, a ci
nie zdarzali się aż tak ciężko – zwłaszcza tacy, którzy działali z szybkością
i precyzją systemu nawigacyjnego.
– Strata
czasu – skomentowała chłodno Jane, zwracając się Kajusza. – Panie… – dodała i jasnym
stało się, że aż rwie się do tego, żeby kolejny raz dać mi nauczkę.
– Tak… Tak,
pewnie masz racje. – Wampir rzucił mu chłodnie spojrzenie. – Kiedyś wydawałeś
mi się rozsądniejszy, Demetri.
– Zapytaj
się kogokolwiek, a przekonasz się, że nigdy nie byłem rozsądny –
odparowałem, już nie zwracając uwagi na to, co mówię. Gdyby chciał mnie zabić,
zrobiłby to.
Kajusz
skrzywił się.
– I tak
ich znajdziemy – zagroził. – Bez ciebie albo z tobą – dodał, ale mnie
jakoś specjalnie to nie obchodziło.
– Będę
trzymał za was kciuki – zakpiłem.
Wampir znów
się skrzywił. Kiedy na dodatek Marcus znów ruszył w moją stronę,
pomyślałem, że jednak trochę przesadziłem, ale nieśmiertelny nawet nie podniósł
na mnie ręki.
– W zasadzie
to nie jest takie znowu niemożliwe – odezwał się, konspiracyjnie nachylając w moją
stronę. Jego rubinowe oczy błyszczały. – Nie chcesz powiedzieć nam, gdzie jest
pozostała dwójka, więc nie mów. Ale może pocieszy cię wiadomość, że właśnie
otrzymałem informację, że twoja dziewczyna jest martwa.
Warknąłem,
po czym bez zastanowienia splunąłem mu w twarz. Gdyby moje serce biło,
pewnie teraz trzepotałoby mi się w piersi, zdradzając zdenerwowanie.
Marcus natychmiast rzucił się w moją stronę, powalając mnie na ziemię. Nie
mógł mnie skrzywdzić, ale to i tak nie powstrzymało go przed tym, żeby
spróbować złamać mi nos.
W jednej
chwili wywiązało się zamieszanie, ale i to nie trwało długo. Zanim się obejrzałem,
Marcus zerwał się na równe nogi i wyszedł, mrucząc coś gniewnie pod nosem.
Nie zdążyłem nawet się podnieść, kiedy znów pojawił się palący ból, gdy Jane po
raz kolejny zdecydowała się przejąć inicjatywę.
Cierpienie
trwało, ale to nie miało żadnego znaczenia. Ból nie był czymś nowym, podobnie
jak i to, że ta mała sadystka się nade mną pastwiła.
Mocno
zacisnąłem powieki, próbując nad sobą zapanować, żeby nie dać dziewczynie
satysfakcji z obserwowania, jak zwijam się u jej stóp. W pamięci
wciąż miałem słowa Marcusa i chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że
musiał kłamać, to i tak nie byłem w stanie powstrzymać wybuchu
złości. Gdyby coś stało się Nessie, gdyby chociaż ją tknęli…
Przestałem o tym
myśleć, gdzieś na krawędzi świadomości czując obecność najważniejszej istoty w mojej
egzystencji. Skoncentrowałem się na niej, jak zawsze w momencie, kiedy
tropiłem, czując coś na kształt niewidzialnej więzi, która łączyła mnie z ewentualnym
celem poszukiwań. Ta nić, która prowadziła do Renesmee, zdawała się lśniąca i mocna,
wyraźniejsza niż jakakolwiek inna.
Nie byłoby
jej, gdyby była martwa.
Ból nie
ustawał, ale to już nie miało dla mnie znaczenia. Ważne było tylko to, że ją
czułem, że wiedziałem, gdzie się znajduję…
Renesmee
gdzieś tam była, cała i zdrowa – tylko ta jedna myśl utrzymywała mnie przy
życiu.
Tylko ta
świadomość dawała mi nadzieję.
Hej wszystkim! Dawno tak dobrze nie pisało mi się rozdziału, więc mam tym większą nadzieję, że przyjmiecie go z entuzjazmem. Długo czekałam na możliwość napisania czegoś z perspektywy Demetriego. Swoją drogą, trochę czasu minie, zanim uda mu się wyrwać, ale to inna sprawa, liczę zresztą, że sposób w jaki zaplanowałam całą akcję wynagrodzi konieczność czekania. Jak na razie, mogę co najwyżej obiecać, że kolejny rozdział pojawi się szybko, bo mam jeszcze trzy tygodnie wolnego. No cóż, nie ma to jak szkoła średnia...Pięknie dziękuję za wszystkie komentarze. Wasze opinie motywują mnie do dalszego pisania, a to dla mnie bardzo ważne. Tym bardziej czekam na oceny tego rozdziału, tym czasem zabieram się za coś nowego na inne blogi. Oczywiście zapraszam..Pozdrawiam,
Nessa.
Cuudoooo *-* Nie mogę się naczytać. Ten rozdział jest boski. Zwłaszcza perspektywa Demetriego. Szkoda, że ciągle tam go trzymają i wampir cierpi, no ale z drugiej strony nie jest nudno! =D I brawa dla (Hannahy, Hanny ? Jak to się odmienia? ) Za odnalezienie Cullenów. W sumie nie przepadam za tym imieniem bo kojarzy mi się z jednym. Hannah Montana. Bleee. No ale wracając do Twojego przecudoświetnego opowiadania. Mam nadzieję, że Rosalie i Emmett odzyskają wspomnienia o
OdpowiedzUsuńNessie. Jestem ciekawa co tam słychać u Renesmee. Czy ona się zmieni w tego wampira? Oby nie... chociaż jakoś te ugryzienie musi na nią wpływać.
Czekam na nowy rozdział =)
Pozdrawiam,
Katherine
Ale super!
OdpowiedzUsuńZajebisty rozdział !! :) W końcu moja ukochana perspektywa Demetriego. Jak ja kocham te jego chamskie odzywki ;p Szkoda tylko, że cierpi ;c. Cullenowie odnalezieni ! Niespodziewałam się, że odnajdą się w taki sposób i że to akurat Hannah ich odnajdzie. Zaskakujesz ! Sprawa z Renesmee na pewno sporo skomplikuje. Zgadzam się z Katherine B, że ugryzienie musi na nią jakoś wpłynąć. Albo... ktoś wyssie z niej jad. Tak też może się stać :P
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i do nn ;*
Wow, wow, WOW! Ale ty bosko piszesz <3 Powinnaś wydać książkę. Czytałabym (o ile byłaby z gatunku fantasy) Biedny wampir... siedzi cały czas w lochach z tymi psychopatami :<
OdpowiedzUsuńDawaj Dem, dawaj! I się nie poddawaj! xD Czekam na nn :*
Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Demetri! Nareszcie *O* właściwie czekałam na niego tylko 4 rozdziały i prolog, ale wiesz zawsze coś ;D jego rozmowa z Kajuszem jest po prostu niesamowita^^ szkoda mi go trochę z jednej strony, bo nie może widzieć Nessie i jeszcze gadają mu takie rzeczy, że nie żyje. Liczę, że będzie pojawiał się częściej, a blond diablicy (ooooooo, nowe określenie XD) w końcu oderwiesz głowę, albo jej brat raz na zawsze pozbawi ją wszystkich zmysłów <3 to byłoby cudowne. ;D
OdpowiedzUsuńA teraz Hanna...
Taaaak! Znalazła Emmetta i Rosalie! Kurde, wiedziałam, zwe ten ktoś postury Felixa nie mógł być nikim innym jak Emmettem xd Emcio zabrał jej jedzonko, a ona siedziała i patrzyła się jak oboje się miziali.. Nie chciałabym być na jej miejscu. Zakładam, że rozmowa z nimi nie będzie przyjemna, i w ogóle ta cała sytuacja z darem Hanny również komplikuje sprawę. No chyba, że nagle sprawi, że odzyskają pamięć co mam nadzieję się stanie =)
rozdział był po prostu zajebisty *-* a ja nie mogę się doczekać następnego. Najbardziej interesuje mnie, kiedy wreszcie Renesmee stanie twarzą w twarz z osobami, które tak bardzo kocha. ;>
Pozdrawiam, i weny :*
Gabi^^