Hannah
Mam ochotę zapaść się pod
ziemię. Sama nie jestem pewna, czego powinnam oczekiwać od Cullenów i Felixa,
ale chociaż zdaję sobie sprawę z tego, że wszystko jest moją winą, mam
serdecznie dość tego, jak wszyscy się we mnie wpatrują. Czy nie wystarczy, że
już teraz czuję się okropnie? Najwyraźniej nie, bo wszyscy uparcie próbują
wpędzić mnie w jeszcze większe poczucie winy.
Krzyki
Renesmee sprawiają, że czuję, jak oczy coraz mocniej mnie pieką, domagając się
dania upustu łzom, chociaż w moim przypadku już nigdy nie będzie to
możliwe. A jednak jakimś cudem kręci mi się w głowie, nawet jeśli
jako wampirzyca nie mogę stracić przytomności. Chce płakać, również krzyczeć
albo robić cokolwiek innego, obojętnie jak bardzo to idiotyczne i chociaż
zdaję sobie sprawę z tego, że w ten sposób nie zaznam ukojenia. Nie
zaznam go, póki wszystko jest nie tak i wszystko jest na dobrej drodze do
tego, żeby jeszcze bardziej się spieprzyć.
Zaczynam
krzyczeć, wyrzucając z siebie słowa z prędkością karabinu
maszynowego. Nie zastanawiam się nad ich doborem ani tym, że w ten sposób
mogę po raz kolejny zranić Renesmee, jakby i tak nie spotkało jej dość.
Jestem potworem, oczywiście – teraz mam na to idealny dowód, ale nie dbam o to.
Chcę po prostu, żeby przestała krzyczeć. Pragnę zrobić cokolwiek, żeby w końcu
przestała go wzywać; żeby przestała szlochać i w bolesny sposób
przypominać mi o tym, że to przeze mnie jesteśmy tutaj, a Demetriego z nami
nie da. Nie, nie tylko ja go zostawiłam, ale gdybym podjęła niektóre decyzje
inaczej…
Krzyk Renesmee
milknie, ale wątpię, żeby to miało związek z tym, co powiedziałam.
Dziewczyna majaczy i rzuca się, ale przynajmniej przestaje powtarzać imię
tropiciela. Co najbardziej ironiczne, wcale nie czuję się z tym gorzej.
Jestem
egoistką.
Mięśnie
nagle odmawiają mi posłuszeństwa, co jest kolejną anomalią, jeśli chodzi o wampiryzm.
Osuwam się na kolana, ukrywając twarz w dłoniach, ale chociaż staram się
nad sobą zapanować, to i tak szlocham i zawodzę, całkiem wytrącona z równowago.
Do tej pory byłam silna, wręcz w okrutny sposób grałam i wierzyłam w to,
że mogę w ten sposób nie tylko funkcjonować jakby nic się nie wydarzyło,
ale również jakoś wynagrodzić Nessie decyzje, które podjęłam, ale już przecież
doskonale wiem, że to nie ma najmniejszego sensu. Chociaż próbuję zachowywać
się jak przyjaciółka, tak naprawdę przez ostatnie miesiące próbowałam zaspokoić
własne wyrzuty sumienia i spróbować poczuć się chociaż trochę lepiej.
Swoją drogą, nawet mi się to udawało, przynajmniej do czasu, kiedy – ha! –
zdecydowałam się wyznać prawdę.
Cudownie,
nawróciłam się, a teraz czekałam na coś tak abstrakcyjnego, jak
uzdrawiające działanie prawdy. Jak widać, nadzieja matką głupich, bo na razie
mam wrażenie, że wszystkie złe czyny nie tylko wracają do mnie ze zdwojoną
mocą, ale na dodatek uderzają w tych, którzy są dla mnie ważni.
– Hannah,
na litość Boską! – słyszę jęk Felixa, ale nawet kiedy wampir nagle
materializuje się u mojego boku, nie zamierzam pozwolić mu się podnieść, a tym
bardziej spojrzeć mu w twarz.
Zaczynam
kręcić głową, mrucząc coś pod nosem. Czuję na sobie spojrzenia Cullenów, ale
nie obchodzi mnie to, że swoimi słowami nie tylko robię z siebie idiotkę,
ale i mogę wpędzić siebie i Felixa w kłopoty. Wiem, powinnam
siedzieć cicho, ale nie jestem w stanie, skoro Renesmee wciąż krzyczy…
Och,
dlaczego ona wciąż krzyczy?!
– Co tutaj
się, do diabła, dzieje? – Ten dźwięczny sopran może należeć wyłącznie do
Rosalie. Nawet nie jestem zdziwiona tym, że wampirzyca się nade mną nie lituje,
bardziej skoncentrowana na słowach, które wypowiedziałam, a które
dotyczyły jej rodziny, zwłaszcza bratanicy. – Od początku zakładałam, że ta
dwójka ma z tym coś wspólnego, ale co do tego wszystkiego ma jeszcze
Demetri?
Witaj w nowym,
pieprzniętym świecie. Prócz cudownego powrotu rzekomo zmarłej bratanicy, jej
przemiany, dwójki intruzów, w tym jednej histeryczki, w pakiecie
dorzucamy cudowna historię romansu z największym twojej kochanej Renesmee z zamkowym
playboyem. Ale nic się nie martw! Jak wszystko dobrze pójdzie, finał i tak
okaże się tragiczny, a to wszystko dzięki moim naturalnym zdolnościom
pakowani się w kłopoty, myślę i nagle czuję chęć, żeby roześmiać
się w histeryczny sposób, obojętna na to, że w ten sposób raczej nikt
nie spojrzy na mnie w przychylniejszy sposób. Cóż, Hannah, zawsze
byłaś zdrowo walnięta.
Chociaż na
moment przestaję się nad sobą użalać, zwłaszcza, że zaczyna mnie irytować to,
że Felix bez przerwy szarpie mnie za ramię, próbując zwrócić moją uwagę. Pod
wpływem impulsu unoszę głowę i wzdrygam się, nagle napotykając spojrzenie
rubinowych tęczówek wampira. Nie sądziłam, że jest tak blisko mnie – tak
niepokojąco blisko, że wystarczy jeden ruch, żebyśmy znowu się pocałowali.
Cholera,
chyba na dodatek zaczynam skradać zmysły. Albo to już początku załamania
nerwowego, jeśli oczywiście w moim przypadku to możliwe.
– No co? –
warczę, nie mogąc się powstrzymać. – Może mi zaprzeczysz, co Felutku? – dodaję z kpiną,
dochodząc do wniosku, że już i tak nie mogę się bardziej pogrążyć.
– Hannah… –
Wampir wzdycha. W jego oczach widzę najróżniejsze sprzeczne emocje,
najwyraźniejszy jednak jest gniew. Sądząc po minie Felixa, jak najbardziej
wszystko popsułam, ale to w tym momencie nieistotne. – Po prostu się
zamknij, okej? – proponuje i to zaskakuje mnie do tego stopnia, że jestem w stanie
jedynie unieść brwi i gapić się na niego z lekko rozchylonymi ustami.
Felix
wykorzystuje chwilę mojej nieuwagi, żeby zmusić mnie do tego, bym stanęła na
równe nogi. Prostuję się, po czym machinalnie od niego odskakuje, speszona jego
bliskością. Gdybyśmy jeszcze byli sami, byłabym w stanie to zignorować,
ale obecność Cullenów zmienia wszystko.
Fakt, że
przynajmniej dwoje z nich chętnie potraktowałoby nas w mało uprzejmy
sposób również.
Szybko
uciekam wzrokiem gdzieś w bok, uświadamiając sobie, że krzyk Renesmee
ucichł po raz kolejny. U boku dziewczyny dostrzegam kasztanowłosą, drobną
wampirzycę – Esme, o ile się orientuję, chociaż nie potrafię sobie
wyobrazić, że ta dwudziestokilkuletnia kobieta jest babcią Renesmee. Nie
wspominając już o doktorze, który bynajmniej nie wygląda na kogoś, kto
byłby w stanie wykonywać taki zawód. Oczywiście w przypadku wampirów
pozory mylą, ale dla mnie to i tak szokujące, po części zresztą szukam
sobie powodów do tego, żeby zająć czymś myśli.
– Zemdlała
– stwierdza cicho Carlisle, w zamyśleniu gładząc wnuczkę po rozpalonym
policzku. Nie jestem pewna czy bardziej go to niepokoi, czy dziwi. – Nie
spotkałem się wcześniej z czymś takim, ale może tak będzie lepiej.
– Już nie
krzyczy. Może to lek… – szepce Esme. Widać, że chce w to wierzyć. –
Carlisle, czy ona…? – Nie jest w stanie dokończyć, ale jej pytanie wydaje
się oczywiste.
– Nie wiem,
ale wygląda tak, jakby się zmieniała. Jeśli tak, powinniśmy być dobrej myśli.
Lepiej, żeby była wampirzycą niż… – Kręci głową, zaniepokojony. – Musimy czekać
– powtarza, ostrożnie wsuwając dziewczynie obie dłonie pod plecy.
Otwieram
usta, chcąc zaprotestować, kiedy wampir bierze ją na ręce, ale ostatecznie nie
mówię niczego. Sama nie jestem pewna, co czuję, ale chyba na swój sposób czuję
ulgę, skoro Renesmee już nie ma w pokoju. Przecież wiem, że w tym
domu nic złego nie może jej się stać – gorzej z nami, ale o tym
staram się nie myśleć. Już i tak na swój sposób wygraliśmy, przynajmniej
częściowo. Dotarliśmy tutaj, a to więcej niż przeszło tydzień temu
mogliśmy sobie wyobrazić.
Wciąż
jestem świadoma spojrzenia Felixa, podobnie jak i obecności bliskich
Renesmee. Jasnowłosa piękność taksuje mnie wzrokiem, ale przynajmniej nie
atakuje, zastygła w bezruchu u boku Emmett’a. Wampir o posturze
niedźwiedzia już chyba całkiem nieświadomie trzyma obie dłonie na biodrach
żony, nie spuszczając nas z oczu. Ha, zupełnie jakbyśmy dokądś się
wybierali, nawet gdyby oni pozwolili nam odejść! Czuję się zła na samą myśl o tym,
że mogą mieć jakiekolwiek wątpliwości co do naszych intencji po tym wszystkim,
co się wydarzyło. Do diabła, przecież musielibyśmy być szalonymi, żeby
przynieść tutaj Renesmee, gdybyśmy źle jej życzyli!
Idiotko,
prawdopodobnie dlatego wciąż jeszcze żyjecie, karcę się w myślach. No, może jeszcze
dzięki temu, że jest tak jak mówiła Nessie i Carlisle unika zabijania,
jeśli tylko ma po temu okazję.
– Chyba
powinniśmy w końcu porozmawiać – słyszę i wzdrygam się mimowolnie.
Jestem na
siebie zła za to, że tak łatwo tracę koncentrację, na dodatek w miejscu,
gdzie otaczają mnie obce wampiry, które mają powód do tego, żeby mnie
nienawidzić a może nawet zabić. Wiem, że powinnam natychmiast uwolnić ich
spod wpływu swojego daru, zwrócić im wspomnienia i dopiero wtedy zacząć
wszystko tłumaczyć, ale nie jestem do tego zdolna. Chcę ale nie mogę – w tym
leży największy problem, a ja nie potrafię zdobyć się na to, żeby się
przełamać. Ta świadomość doprowadza mnie do szaleństwa, zwłaszcza, że to dowód na
to, że jestem tchórzem, ale co mogę na to poradzić? Boję się, ale nie tyle
śmierci, co konsekwencji, chociaż wiem, że i tak ich nie uniknę.
Z drugiej
strony, w zasadzie wszystko mi jedno. Renesmee dość już wycierpiała, my
wszyscy dość już wycierpieliśmy… Nie może być gorzej, a przynajmniej tak
sądzę.
– O tak,
jak najbardziej powinniśmy porozmawiać – mówię, zwracając się w stronę
Carlisle’a. Wampir stoi w progu, przypatrując się z uwagą mnie i Felixowi.
W jego oczach widzę nieufność, ale nie wrogość i t jeszcze bardziej
mnie dekoncentruje.
– Jestem
zwłaszcza zdziwiony twoim widokiem, Felixie – przyznaje doktor, zerkając na
wampira u mojego boku. Korci mnie, żeby jeszcze bardziej się odsunąć,
chociaż nie
wiem, dlaczego ta bliskość mi ciąży. – Nie miałem wieści od Aro od przeszło
osiemnastu lat, a teraz…
– Tak, ja
też zastanawiam się, jakim cudem tutaj trafiłem – mruczy Felix. Po reakcji
wampirów, również Carlisle’a, orientuję się, że chłopak nie jest raczej ich
dobrym znajomym. Cholera. – A tak przy okazji, to jest Hannah. Nie, wcale
nie musicie nam dziękować – dodaje i chociaż nie widzę jego twarzy, mogę
się założyć, że wywraca oczami.
– Dziękować!
– prycha Rosalie. Sama nie jestem pewna, które chętniej bym trzepnęła – ją i Felixa.
– Chcę w końcu wiedzieć, co tutaj się dzieje. Zjawiacie się w środku
nocy z Renesmee, która… Zresztą nieważne. Liczy się, że przynajmniej ona
żyje…
Po jej
słowach czuję się tak, jakby ktoś kopnął mnie w żołądek. Dobrze pamiętam,
co takiego zaszczepiłam w ich umysłach i teraz się tego brzydzę. Co
prawda utrata kilku członków rodziny, również Renesmee, jest łagodniejsza niż
przekonanie o śmierci wszystkich bliskich, które stworzyłam w umyśle
Nessie, ale to i tak jest okrutne. Ja jestem okrutna, nawet jeśli tego nie
chcę.
Felix
szturcha mnie w ramię, jakbym sama nie miała pojęcia, że powinnam coś
zrobić. Warczę i błyskawicznie obracam się w jego stronę, palcem
celując wprost w sam środek jego torsu.
– Wiem. Do
cholery, wiem, Felutek – wyrzucam z siebie przez zaciśnięte żeby.
Mimochodem zauważam, że na twarzy Emmett’a pojawia się coś jak blady uśmiech,
ale to zbyt mało, żebym poczuła się pewniej. W normalnym wypadku byłabym
zachwycona rozbawieniem kogokolwiek kosztem Felixa, ale w obecnej sytuacji
nie jest mi do śmiechu – Muszę wszystko odkręcić, ale – bądźmy szczerzy – nie
mam pojęcia jak!
– Sugerowałbym,
żebyśmy zaczęli od początku, Hanno. – O dziwo to Carlisle decyduje mi się
przyjść z pomocą. Kiedy na niego spoglądam, trochę się uspokajam, bo wciąż
wygląda na w pełni rozluźnionego. Co najwyżej się martwi, ale nie osądza
mnie ani Felixa, chociaż powinien. – Znaleźliście Renesmee – dodaje,
spoglądając na mnie zachęcająco.
Wzdycham
nieco teatralnie. Jeśli po tym wszystkim nie spróbują urwać mi głowy, chyba
zacznę wierzyć w cuda.
– Obawiam
się, że to trochę bardziej skomplikowane – przyznaję. Tym razem to Felix parska
wymuszonym śmiechem, jako jedyny świadom moje jakże marnej parafrazy. Przecież
oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że to cholernie trudne. – Nie tyle „znaleźliśmy”,
co poznaliśmy Renesmee w Volterze. Dokładnie tam, gdzie spędziła ostatnie
pół roku – zaczynam, ostrożnie dobierając słowa. Staram się nie patrzeć na
nikogo innego prócz Carlisle’a, ale i tak czuję oszołomienie pozostałej
trójki Cullenów. – Możecie ich obwiniać, również Felixa, ale to wszystko nie
tak. Wszystko tak naprawdę sprowadza się do mnie, to co się stało… No cóż, to
chyba najwyższa pora, żeby w końcu sobie przypomnieć, prawda? – mówię
cicho.
Wiem, że
nie rozumieją ani słowa, ale to jedynie kwestia czasu. Skoro ja chcę, żeby
sobie przypomnieli, zrobią to, chociaż wątpię, żeby cokolwiek sprawiło, że
wszystko wróci do normy. W ogóle nie mam pojęcia, czy teraz można mówić o czymkolwiek,
co chociaż w niewielkim stopniu jest związane z normalnością.
Nieważne.
Zamykam oczy,
chcąc żeby sobie przypomnieli – i to niezależnie od możliwych
konsekwencji.
Niezależnie od tego, czy coś stanie się mnie.
Renesmee
Ból był wszystkim, co miałam i czego
byłam świadoma. Promieniował z każdej komórki mojego ciała; wciąż wzrastał
i obezwładniał mnie, sprawiając, że nie byłam świadoma niczego innego, a jedynie
wszechogarniającego cierpienia, która powoli doprowadzało mnie do szaleństwa.
Próbowałam szarpać się i walczyć, w nadziei, że w ten sposób uda
mi się wyrwać z szalejącego pożaru, który bezlitośnie pochłaniał całe moje
ciało, ale okazało się, że nie jestem do tego zdolna.
Czułam się,
jakbym śniła najgorszy z możliwych koszmarów, chociaż jednocześnie
zdawałam sobie sprawę z tego, że istnieją rzeczy zdecydowanie gorsze od
trwających męczarni. Bolesna była również świadomość tego, że to
najprawdopodobniej ja odpowiadam za wszystko, co się ze mną działo, ale nie
miałam siły na to, żeby dodatkowo się zadręczać. Nigdy nie byłam masochistką,
nie pragnęłam również śmierci, nawet wtedy, gdy poczucie straty zdawało się
rozszarpywać mnie od środka, równie okrutne co trwające cierpienie. Tym razem
również nie pragnęłam tego, żeby umrzeć, chociaż wraz z upływem kolejnych,
ciągnących się w nieskończoność sekund, zaczęłam pragnąć tego, żeby w końcu
się obudzić – albo wręcz przeciwnie, zniknąć. Gdyby mi się to udało, może
zrozumiałabym co się dzieje i była w stanie jakoś uciec od trwającego
cierpienia, powoli wyniszczającego mnie od środka.
Czułam się
trochę tak, jakbym walczyła z ciągnącymi mnie w dół falami oceanu.
Ból był niczym powracający przypływ – oślepiał mnie, oszałamiał i sprawiał,
że w jednej chwili nie było niczego innego, a jedynie
wszechogarniające cierpienie. Kiedy następował odpływ, udawało mi się znaleźć w sobie
dość energii, żeby zacząć walczyć, ale i to było bez sensu. Nie miałam
pewności, ale chyba wielokrotnie traciłam przytomności, jeśli można było nazwać
półsnem stan, gdy zapadłam się w ciemność, zdominowana przez cierpienie i wszechogarniający
ból. Wtedy miałam wrażenie, jakbym znikała i to było dobre, ale nic nie
było w stanie ukoić ciągłej udręki, która nie opuszczała mnie nawet na
moment. Cierpienie trwało nawet w chwilach wytchnienia, tych jednak było
zbyt mało, żebym mogła poczuć się lepiej.
W którymś
momencie wszystko zaczęło mi się mieszać i już sama nie byłam pewna co się
ze mną dzieje i czego pragnie. Raz po raz zapadłam się w ciemność,
pozwalając żeby pasma bólu przejmowały nade mną kontrolę. Niejednokrotnie
miałam wrażenie, że krzyczę, a mój własny wrzask rozsadzał mi czaszkę,
wibrując i wypalając się w moim umyśle. Miałam wrażenie, że za moment
głowa pęknie mi na dwoje, ale już sama nie wiedziałam czy to od krzyku, czy
może od czegoś innego. Nie byłam nawet pewna czy w ogóle krzyczę, czy może
to sobie wyobraziłam, tak jak i nagle nabrałam wątpliwości co do tego, czy
którekolwiek z wspomnień którymi dysponowałam jest prawdziwe.
Czy ja
jestem prawdziwa.
Czasami do
mojej świadomości przedostawały się głosy, zapachy i obrazy, ale to było
niczym ulotny sen – wspomnienie życia, które nie było prawdziwe, a może
należało do kogoś innego. Przez pewien czas miałam wrażenie, że lecę, tylko po
to, żeby ponownie zapaść się w ciemność, poprzecinaną krwistymi pasmami
nieustającego cierpienia. Przed oczami majaczyła mi twarz kogoś, kogo powinnam
znać – bladego mężczyzny o krwistych tęczówkach, ciemnych włosach i zawadiackim
uśmiechu – i to zwykle motywowało mnie do tego, żeby zacząć walczyć.
Próbowałam przypomnieć sobie jego imię, a kiedy już mi się to udawało,
krzyczałam do zdarcia gardła, a przynajmniej próbowałam to robić, wzywając
go i nie rozumiejąc, dlaczego mi nie odpowiada. Chciałam wiedzieć,
dlaczego go przy mnie nie było; dlaczego nie robił niczego, żebym poczuła się
lepiej. Potrzebowałam go, tak bardzo potrzebowałam, ale wydawał się być niczym
kolejny senny majak, stworzony przez mój umęczony umysł tylko po to, żeby
potęgować moje cierpienie.
Jego imię…
Dlaczego po każdym przebudzeniu następował kryzys, kiedy znów zapadałam się w ciemność,
zapominając jego imię?
Oni wszyscy
byli niczym cienie przeszłości – obecni, ale jakby nieprawdziwi, przynajmniej
nie dla mnie. Kiedy słyszałam głosy, czułam, że powinnam je znać i że to
ważne abym sobie przypomniała, świadomość ta jednak była zbyt słaba. Dlaczego?
Cierpiałam, więc po co miałam się wysilać, skoro tak naprawdę to były zaledwie
wymysły mojej wyobraźni; majaki w bólu, które nie miały żadnego
odniesienia do rzeczywistości. W zasadzie nie byłam już pewna, czy całą
moją rzeczywistością nie jest ten ból i świat bez niczego, gdzie jestem
wyłącznie ja. Niczego innego nie było, a życie w iluzji przeminęło,
pozostawiając po sobie bolesne wspomnienia i tęsknotę za czymś, czego już i tak
nigdy nie miałam mieć.
Cierpienie
trwało.
A ja
zaczynałam się poddawać.
Jego tutaj nie ma!
Nie ma go i nie będzie… Słowa okrutne – tak bardzo okrutne –
majaczą gdzieś na granicy mojej podświadomości. Nie rozpoznaję głosu, w zasadzie
nie słyszę żadnego dźwięku. Słowa są niczym napisane na papierze – przeczytałam
je i zapamiętałam, dodając niczym kolejne narzędzie tortur, które później
mój umysł będzie w stanie wykorzystać.
Jestem
tylko ja – a może i niekoniecznie.
Sama już
nie byłam pewna, co takiego jest prawdą.
A czas
płynął dalej.
Płonęłam – a przynajmniej
tak czułam, chociaż jakaś część mojego uśpionego umysłu zdawała sobie sprawę z tego,
że to nie jest prawda. Cierpiałam, ale to było niczym porównaniu z bólem,
którego doświadczyłam. Fizyczne katusze były zaledwie cieniem prawdziwego bólu,
tego pozbawionego materialnego źródła; tamtego bólu nie dało się „wyłączyć”,
nie dało się go zignorować – po prostu istniał, tak jak i istniałam ja.
Ból,
którego doznawałam teraz, był jednak aż nadto materialny. Teraz już rozumiałam,
czym jest ten nieistniejący, wypełniający żyły ogień o którym
niejednokrotnie wcześniej słyszałam. Czułam go, czułam jak powoli paraliżuje
moje ciało, wpływając na każdą komórkę, ale chociaż wiedziałam, że tak naprawdę
płomienie nie istnieją, pragnęłam aby ktokolwiek ugasił płomienie. To nic, że
nie było żadnego pożaru. Jak coś podobnego mogło być nierealne, skoro doskonale
czułam, że płonię? Czy to możliwe, żeby to był zaledwie wymysł mojego
umęczonego umysłu, mojej wyobraźni…?
Nie rozumiałam,
jak mogłam czuć, skoro inne moje zmysły po prostu zniknęły? Miałam wrażenie, że
dryfuje w pustce. Otaczała mnie ciemność, jakże nieprzenikniona i przerażająca,
gorsza od najczarniejszej nocy, jaką kiedykolwiek przeżyłam. Tej ciemności obce
było światło, a z czasem przyłapałam się na tym, że sama również
zaczynam zapominać czym jest blask albo cokolwiek, co można określić mianem
koloru. Dla mnie istniała wyłącznie czerń, ta nieprzenikniona pustka – nic
innego nie miało racji bytu w nicości, nawet ja sama. Nie było dźwięków,
zapachów, nawet wspomnień – wszystko to wyparowało, strawione przez
niewidzialny ogień, którego nie było, chociaż jego niematerialność wydawała się
czymś nieprawdopodobnym.
Jak mogłam
cokolwiek czuć, skoro mnie nie było? Jak ciało, którego nie ma, może doznawać
cierpienia? Dlaczego nieistniejący ogień wciąż przy mnie trwał, skoro nie
powinno go być? Co więcej, skąd wiedziałam, że płomienie powinny być żółte,
pomarańczowe i czerwone… Cokolwiek to znaczyło. Jeśli w ogóle coś
znaczyło. W tym miejscu każda myśl wydawała się czymś nierealnym
i równie dobrze mogła być równie nieznacząca, co i ja sama – albo
moje pragnienie, żeby dojść do siebie.
Dojść do
siebie…
Co
właściwie powinnam rozumieć pod tym pojęciem? Pragnęłam czegoś, ale tak
naprawdę sama nie byłam pewna, co takiego się za tym kryło. Byłam świadoma
kilku sprzecznych ze sobą uczuć, które dobrze znałam, a których nie
potrafiłam nazwać. Jedynie ból był tym, co mogłam pojąć bez chwili wahania,
chociaż nie znajdowałam słów, które mogłyby opisać ogrom cierpienia, którego
doświadczałam. Takie chyba nie istniały, a jeśli tak, to chyba wolałam ich
nie znać; umiejętność opisywania cierpienia byłaby czymś przerażającym, a bacząc
na wszystko to, co przeżyłam i cały czas przeżywałam, dość złego już
przewinęło się przez moje życie.
Przytomność
wracała i odchodziła, ból jednak pozostawał zawsze. Czasami pamiętałam kim
jestem, co właściwi się działo i dlaczego tak bardzo cierpiałam, ale już w następnej
sekundzie odpychałam od siebie tę wiedzę, zbyt zmęczona i obolała, żeby
dodatkowo się katować wspomnieniami. Czasami zapomnienie było lepsze, chociaż
kiedy nadchodziło, jednocześnie pojawiał się strach i sama z siebie
zaczynałam walczyć o to, żeby wrócić do wcześniejszego stanu. To było
niczym błędne koło, bo wraz ze świadomością, zaczynałam walczyć o to, żeby
kolejny raz zapomnieć.
Najdziwniejsze
było to, że mimo wszystkiego, czego doświadczałam, jakaś część mnie zdawała
sobie sprawę z tego, że jestem bezpieczna. Kiedy udawało mi się
skoncentrować, słyszałam głos albo odzyskiwałam świadomość tego, że jednak mam
ciało. Czasami czułam, że ktoś mnie dotyka, głaska po czole albo całuje, cicho
zapewniając, że wszystko będzie dobrze i że nie powinnam krzyczeć. Wtedy
czułam się jeszcze bardziej skonsternowana, bo nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego,
że wydaję z siebie jakikolwiek dźwięk. Wiedziałam jedynie, że za wszelką
cenę chcę podporządkować się tym prośbom, kojąco wpłynąć na te ciepłe,
kochające głosy. Musiałam dla nich walczyć, chociaż nie zawsze rozumiałam
dlaczego. Miałam wręcz wrażenie, że nie powinnam ich słyszeć; że ich obecność
jest czymś nienaturalnym, co nie powinno mieć miejsca.
Tęskniłam.
Tak bardzo za nimi tęskniłam…
Jak
mogłabym znieść świadomość tego, że tak naprawdę nikogo przy mnie nie było?
Słyszałam ich, ale prawda była taka, że najprawdopodobniej byłam coraz bliższa
nieuniknionego szaleństwa, które jak nic było mi pisane w obecnej
sytuacji. Najwyraźniej mój umysł uznał, że skoro i tak doświadczam
cierpienia, wspomnienia które tak długo dusiłam w sobie, równie dobrze
mogą ujrzeć światło dzienne. W końcu już nie zadawały mi bólu – a nawet
jeśli, nie byłam tego świadoma w ogromie cierpienia, które i tak mi
towarzyszyło.
No dobrze,
pomyślałam, chociaż formułowanie jakichkolwiek słów, wydawało się równie
trudne, co sama próba uwierzenia w to, że jednak istnieję. Czułam się kimś
mniej niż myśl, nawet niż duch – po prostu byłam częścią wszechogarniającej
nicości, która mnie otaczała. Dobrze… Więc skoro
tak się dzieje, dlaczego wciąż nie słyszę jego?
Pytanie
wydawało się płaskie, pozbawione jakiejkolwiek modulacji. Równie dobrze
mogłabym go nie zadać – zresztą i tak miało zniknąć, pochłonięte przez
pustkę z której zostało zrodzone. Tak było ze wszystkimi słowami, które
pragnęłam wypowiedzieć…
A
przynajmniej tak było do tej pory, bo w tamtej chwili wszystko potoczyło
się zupełnie inaczej.
To pytanie
zdezorientowało mnie jeszcze bardziej. Nie zniknęło, jakby zawieszone w tej
wszechogarniającej pustce, trwające tak długo, aż w pełni nie utrwali się w mojej
pamięci. Nie sądziłam, że cokolwiek jest w stanie do mnie dotrzeć, ale to
pytanie miało w sobie coś niezwykłego, czego nie potrafiłam ani określić,
ani zignorować. Zdawało się przenikać mnie całą, sięgając nie tylko do mojego
umysłu, ale również do jedynego narządu, który miał dla mnie jakiekolwiek
znaczenie – sięgając do serca i zadając mu inny rodzaj bólu, zupełnie
niepodobny do tego, który już teraz doświadczałam.
Nie mogła
tego zrozumieć – nie tego, czym różniło się to pytanie od innych moich myśli,
chociaż i to było dość ciekawym ewenementem. Bardziej dezorientowała mnie
treść myśli; pytania, które sama sobie zadałam. Kiedy się nad tym zastanowiłam,
doszłam do wniosku, że to naprawdę nie ma sensu, podobnie jak i świadomość
tego, że mogłabym zapomnieć.
Skoro w obliczu
śmierci i tego ciągłego bólu słyszałam Ich, dlaczego miałabym nie słyszeć
Jego? Czy to możliwe, że zapomniałam brzmienie jego głosu, jego dotyk, jego
zapach…? Ta świadomość napawała mnie lękiem i sprawiła, że naprawdę
zapragnęłam krzyczeć, chociaż tym razem niekoniecznie z bólu, ale
rozpaczy. To były jej najcenniejsze wspomnienia, być może jedyne dla których
warto było żyć, a jednak…
Chciałam
sobie przypomnieć. Och, dlaczego nie potrafiłam nawet tego…? Gdybym tylko mogła
przywołać do siebie Jego imię, przynajmniej wspomnienie twarzy albo głosu…
Ale pusta
wciąż pozostawała zimna i nieprzenikniona, nieczuła na moje rozkazy i pragnienia.
Jedynym realnym doświadczeniem, który nie pozwalał mi odejść, był ból, chociaż i ten
wydawał się mniej intensywny niż na początku. Takie odkrycie wydawało się
zastanawiające, chociaż po chwili zastanowienia doszłam do wniosku, że i do
tego musiałam się przyzwyczaić. Kiedy trwa się w piekle, już w zasadzie
nic nie jest nas w stanie zdziwić – smutne, ale prawdziwe, chociaż również
tego wolałabym nie wiedzieć.
Jego imię.
Jak mogłam
pamiętać czym jest ból, skoro wciąż uciekało mi Jego imię…?
W tamtym
momencie całą sobą zapragnęłam śmierci, ale ta wydawała się zbyt wielkim
komfortem na który nie zasłużyłam. Nie miałam pojęcia, co takiego zrobiłam i kogo
zdenerwowałam, że musiała tak bardzo cierpieć, ale to już nie miało żadnego
znaczenia. Ważne, że bolało, a śmierć nie nadchodziła… Nie nadchodziła,
bo…
Różnica
była subtelna, ale przy tym niezwykle wyrazista. Swoisty paradoks, ale nie
zamierzałam się nad tym rozwodzić. Ważniejsze było to, że coś się zmieniło –
coś w tym bólu, w tym wszechogarniającym bólu. W pierwszej
chwili pomyślałam, że kolejny raz jestem bliższa tego, co prawdziwe i materialne
– w końcu działo się tak kilka razy, ale później i tak wracałam do
wcześniejszego stanu, tego pozbawionego wspomnień. Chociaż wiedziałam, że tym
razem będzie tak samo, uczepiłam się tej chwili jasności umysłu, w nadziei
na to, że będę w stanie dokonać… czego, cokolwiek miało się wydarzyć.
– Renesmee?
– usłyszałam łagodny, męski i aż nadto znajomy głos. Wydał mi się
nienaturalnie głośny i niewłaściwy w pustce, która do tej pory była
moim światem. Nie powinnam była go słyszeć. – Renesmee, kochanie…
Powinnam
wiedzieć kto do mnie mówił, może nawet wiedziałam, ale nie była pewna na ile
mogę zaufać swojemu umęczonymi umysłowi. Osoba którą słyszałam była martwa, od
bardzo dawna martwa, ale…
Ale
przecież to nie było tak. Ktoś powiedział mi, że to nieprawda i że…
Nic już nie
rozumiałam. Nic nie miała sensu, ale…
– Renesmee…
Tym razem
głos musiał należeć do kobiety – albo raczej dziewczyny. Gdzieś w pamięci
zamajaczyła mi ładna twarz i jasne, krótkie loczki. Chociaż z trudem,
w końcu zdołałam przywołać do siebie najpierw postać wampirzycy, a później
jej imię – Hannah.
Hannah
gdzieś tutaj była! A wraz z nią ktoś jeszcze, pewnie Felix, chociaż
męski głos, który słyszałam wcześniej, zdecydowanie nie należał do wampira. Nie
należał również do tego, którego chciała zobaczyć.
Nie mógł,
bo Demetriego tutaj nie było.
Demetri…
Ból wciąż
był obecny, ale wydawał się rozpływać. Powoli znikał, zabierając ze sobą
otępienie i sprawiając, że byłam coraz bardziej świadoma swojego ciała.
Częściowo wciąż trwałam w pustce, ale ta jakby się rozmywała; to było tak,
jakby ciemność została rozproszona przez światło, chociaż – o ironio! –
żadnego światła nie było.
Nie. Była
za to ja.
Ja i…
Wtedy sobie
przypomniałam.
Wraz z kolejnym
przypływem determinacji, zmusiłam się do tego, żeby usiąść – i żeby się
obudzić.
Kiedy
otworzyła oczy, wszystko stało się inne.
W pierwszej
chwili zaatakowało mnie światło. Jasny blask poraził moje tęczówki, jakże różny
od ciemności, w której do tej pory zmuszona byłam funkcjonować. Usłyszałam
cichy jęk i dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że to nie ja go z siebie
wydałam. Zaskoczona, w jednej chwili zerwałam się z miejsca,
spodziewając się do tego, że za moment upadnę, ale kiedy już stanęłam na równe
nogi, pewnie stałam na ziemi. Moje ciało samo z siebie przybrało pozycję
na lekko ugiętych nogach, mięśnie zaś napięły się, przygotowując do obrono albo
ataku, chociaż nie rozumiałam dlaczego miałabym to robić.
Oddychałam
szybko, bezradnie rozglądając się dookoła. Kolory zdawały się ranić moje oczy,
zwłaszcza wszechogarniająca biel i beż, stanowiące podstawowy kolor w pokoju,
w którym się znajdowałam. Mój wzrok powędrował w stronę zajmującego
niemal całą ścianę okna, jedynie dlatego, że na zewnątrz panował przyjemny
mrok. Patrzenie w ciemność, jedynie odrobinę rozjaśnioną srebrzystym
blaskiem gwiazd i księżyca, nosiło swego rodzaju ukojenie, poza tym
pozwalało mi przyzwyczaić tęczówki do gwałtownej zmiany oświetlenia, zwłaszcza
teraz, kiedy czułam się tak bardzo zdezorientowana. Słyszałam i czułam,
jak serce trzepoce się w mojej piersi, zdradzając podenerwowanie.
Doświadczenie było niemal bolesne, ale to uczucie to nic w porównaniu z bólem,
który do tej pory odczuwałam, a który zniknął bezpowrotnie, teraz jawiąc
się jako koszmarny sen, który nareszcie dobiegł końca.
Mój wzrok
powędrował dalej, gotów zmierzyć się z jasnością pomieszczenia w którym
się znajdowałam. W pierwszej kolejności uderzyła mnie liczba regałów książkami,
stojącymi pod ścianami i sięgającymi aż po sufit. Kiedy uniosłam głowę,
dostrzegłam tańczące w ostrym blasku lamp drobinki kurzu, łagodnie lśniące
i uparcie rozpraszające moją uwagę. Przełknęłam z trudem i skrzywiłam
się mimowolnie, czując pieczenie w gardle, ale to stanowiło dla mnie
najmniejszy problem. Próbowałam oddychać głęboko, żeby uspokoić trzepocące się w mojej
piersi serce, ale powietrze zdawało się przesuwać przez moje gardło, obojętne
dla mojego organizmu – równie dobrze mogłabym nie oddychać wcale. To odkrycie
mnie skonsternowało, podobnie jak i fakt, że serce wciąż trzepotało się w mojej
piersi – z tym, że to właśnie to drugie wydało mi się niewłaściwe, nawet
jeśli nie potrafiłam sobie wyjaśnić dlaczego.
Drżąc,
błyskawicznie przeniosłam wzrok na szpitalne łóżko, które zajmowało centralne
miejsce pomieszczenia, w którym się zajmowałam. Tak, to zdecydowanie było
szpitalne łóżko, sądząc po metalowych barierkach, chociaż zupełnie nie
rozumiałam, jak wpasowywało się w wystrój całego pomieszczenia. Mimochodem
pomyślałam, że to gabinet, na dodatek łudząco podobny do innego, który znałam, a którego
już nigdy więcej nie powinnam móc zobaczyć. Czułam się coraz bardziej
zdezorientowana i spięta, a to, co widziałam, jak na razie nie
pomagało mi w zrozumieniu tego, gdzie jestem i co się stało.
– Renesmee…
Cała
zesztywniałam, kiedy ktoś wypowiedział moje imię. Błyskawicznie odwróciłam się,
przypominając sobie, że już wcześniej wyczułam czyjąś obecność. Co więcej, to
znów był ten sam głos – kobiecy, znajomy, wyczekiwany.
I
prawdziwy.
Równie
prawdziwa była zastygła w bezruchu Hannah, wpatrzona we mnie rozszerzonymi
do granic możliwości oczami. Uderzył mnie ciemny odcień jej tęczówek i to,
jak bardzo wampirzyca wydawała się blada, jakby już na co dzień jej mleczna
skóra mocno nie kontrastowała z jasnymi, skręconymi loczkami. Swoją drogą,
Hannah wyglądała zaskakująco dobrze w parze czystych, dopasowanych jeansów
i w kaszmirowym, niebieskim sweterku, który dodatkowo eksponował
smukłość jej szyi. Zabawne, ale w tamtym momencie moją pierwszą myślą było
to, że powinnam zacząć zazdrościć jej pełnych piersi, bez wątpienia robiących
wrażenie na mężczyznach.
Cholera jasna, co ty
wyrabiasz?, skarciłam samą siebie, uświadamiając sobie, że stoję w bezruchu,
gapiąc się na nią jak ta idiotka i wpędzając się w kompleksy. Chociaż
dobrze pamiętałam, jak wyglądały nasze relacje od dnia balu, przez te wszystkie
dni, w tamtej chwili coś we mnie pękło, a ja rzuciłam się do przodu, w ułamku
sekundy pokonując odległość dzielącą mnie od wampirzycy. Aż wygięła się do
tyłu, oszołomiona, kiedy zarzuciłam jej obie ręce na szyję, roztrzęsiona i szczęśliwa
jednocześnie.
– Hannah,
och, Hannah… Przepraszam! – mamrotałam bez ładu i składu, mocno tuląc się
do przyjaciółki. Wampirzyca objęła mnie, równie oszołomiona co ja. – Nie
powinnam była. Ja wiem, że to nie była twoja wina. To, że go zostawiliśmy
również nie. I tak ucieczka… Gdzie jest Felix? Jego też powinnam
przeprosić za to, że…
– O Boże,
ty w końcu zaczynasz pleść z sensem – usłyszałam i natychmiast
się wyprostowałam, słysząc głos wampira. Natychmiast oswobodziłam się z objęć
Hanny, w zamian rzucając się wprost w ramiona zdezorientowanego
Felixa, który pojawił się w drzwiach gabinetu. Byłam od niego zdecydowanie
niższa, więc zawisłam mu na szyi, kiedy zaś mnie objął, najzwyczajniej w świecie
zawisłam w powietrzu. – Nigdy więcej masz nam tego nie robić, jasne?
Przysięgam, że jeszcze jedna taka akcja, a dostanę zawału. A jeśli
zaczniesz mnie znów przepraszać, wyrzucę cię przez okno – zagroził.
– Felix! –
jęknęła Hannah. Wyczułam, że się poruszyła, błyskawicznie zbliżając do nas. –
Do jasnej cholery…
– Co?
Przecież już nic nie może się jej stać, prawda?
Cała zesztywniałam,
kiedy w pełni dotarł do mnie sens jego słów. Od samego początku świadoma
byłam tego, co właśnie się stało, ale starałam się o tym nie myśleć, nie
chcąc uwierzyć. Rozumiałam już również dlaczego bicie mojego serca wydawało mi
się tak abstrakcyjne, zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy…
Mimowolnie
pomyślałam o walce z Kajuszem, ugryzieniu i tym, co działo się
przez ostatnie godziny. Felix wyczuł zmianę w moim nastawieniu, bo zamiast
odpowiedzieć Hannie, odstawił mnie na ziemię i pozwolił, żebym się od
niego odsunęła.
– Felixie –
zaczęłam drżącym głosem – czy właśnie wydarzyło się to, co myślę, że się
wydarzyło? – zapytałam, świadoma zawiłości swojego pytania, ale to mnie nie
obchodziło. Ja chciałam wiedzieć, niezależnie od konsekwencji.
Felix i Hannah
wymienili krótkie spojrzenia, ale nie zdążyli mi odpowiedzieć. Już sami ich
milczenie było dla mnie wystarczająco wymowne, ale wtedy rozproszył mnie dźwięk
kroków, a potem drzwi otworzyły się po raz kolejny. Kiedy machinalnie
uniosłam głowę, żeby spojrzeć na kolejną postać, która się pojawiła, znów
wszystkie myśli uleciały z mojej głowy – a ja zamarłam i to nie
tylko dlatego, że wampirów było więcej niż jeden.
Z wrażenia
aż cofnęłam się o krok, czując się tak, jakby ktoś właśnie zdzielił mnie
czymś ciężkim po głowie. Od dnia balu wyobrażałam sobie ten moment, a przynajmniej
próbowałam, nie mając dość odwagi, żeby uwierzyć w to, że kiedykolwiek
dotrę do tego miejsca. Kiedy rozglądałam się po gabinecie, podświadomie
wiedziałam, dlaczego wydaje mi się tak bardzo świadomy, ale i wtedy strach
przed rozczarowaniem okazał się zbyt silny, a ja nie odważyłam się na
podjęcie ryzyka związanego z wykrzesaniem z siebie chociaż odrobiny
dobrej woli czy wiary. Gdybym w pełni przyjęła do świadomości to, że
wydarzenia sprzed pół roku w rzeczywistości są fikcją, rozczarowanie by
mnie zabiło, a przed tym za wszelką cenę usiłowałam się bronić.
Jednak nie
dało się walczyć z tym, co właśnie na wszystkie możliwe sposoby
podpowiadały mi zmysły. W pamięci wciąż miałam długie godziny cierpienia i związane
z nimi wątpliwości, zwłaszcza te dotyczące tego, czy wspomnienia są
prawdziwe, czy może stanowią wytwór mojej wyobraźni, ale tym razem nie miałam
żadnych problemów z tym, żeby zweryfikować w co wierzę – albo raczej w co
chcę wierzyć. Oszołomiona, niczym w transie wpatrywałam się w stojące
przede mną postacie, sama niepewna na której najpierw powinnam skupić wzrok.
Milczałam,
podobnie jak i oni, aż ogarnął mnie niepokój i strach przed tym, że
cała czwórka zniknie, kiedy tylko zamrugam albo pozwolę sobie na chwilę
rozluźnienia. Rusz się,
nakazałam sobie. Powiedz cokolwiek…,
drążyłam, ale czułam się zbyt oszołomiona i otępiała, żeby się na to
zdobyć. Walczyłam ze sobą, ale moje ciało było jakby poza moim zasięgiem,
zesztywniałe i zupełnie mi nieposłuszne.
– Nessie… –
szepnęła Esme, jakimś cudem będąc w stanie wykrztusić z siebie
chociaż słowo. Chociaż to Emmett i Carlisle stali na przedzie
instynktownie chroniąc swoje partnerki – zabawne, tak swoją drogą – przede mną,
wampirzyca szybko wyrwała się do przodu, chcąc znaleźć się tak blisko mnie, jak
tylko byłoby to możliwe. Wzdrygnęłam się i cofnęłam o krok, posłuszna
jakiemuś dziwnemu instynktowi, który zachowanie kobiety odebrał jako możliwy
atak. – Cii… Nie bój się, kochanie – uspokoiła mnie, bynajmniej moją reakcja
nie urażona. Zatrzymała się jakieś dwa metry ode mnie, uważnie mnie obserwując.
– Renesmee…
Wciąż
stałam, niezdolna do tego, żeby się poruszyć albo jakkolwiek inaczej
zareagować. Och, na litość Boską, dlaczego byłam w stanie bez chwili
wahania rzucić się w objęcia Hanny i Felixa, a teraz ledwo
oddychałam, dosłownie słaniając się na nogach?! To było frustrujące, ale
przecież doskonale znałam odpowiedź na to pytanie.
Bo o Hannie
i Felixie nie sądziłam przez pół roku, że są martwi. Bo tak bardzo nie
bałam się ich utracić. Bo tak bardzo nie tęskniłam…
Oczy mnie
zapiekły, więc zamrugałam pośpiesznie, chcąc jakoś nad sobą zapanować. Przecież
łzy i tak nie powinny popłynąć, a przynajmniej tak sądziłam, bo moje
bijące serce zaprzeczało wszystkiemu, co wiedziałam o nowonarodzonych
wampirach. Zadrżałam mimowolnie, pierwszy raz bliska temu, żeby po imieniu
nazwać to, co się ze mną działo i co najprawdopodobniej ostatnie godziny
(dni? miesiące? lata?) oznaczały dla mnie.
Usłyszałam
ciche westchnienie Esme. Wampirzyca – chociaż niechętnie – odwróciła się, żeby
rzucić bezradne spojrzenie Carlisle’owi. Powoli podszedł bliżej, wyrwany z zamyślenia
i wpatrzony we mnie tak intensywnie, jakbym to ja, a nie oni, była
duchem albo istotą, której nie powinno tutaj być. Szczerze powiedziawszy,
czułam się tak nieswojo, że coś musiało w tym być, chociaż na razie nie
potrafiłam tego określić albo zrozumieć dlaczego. Byłam, ale równie dobrze mógł
to być kolejny z ulotnych snów, który ostatecznie mógł okazać się
koszmarem i kolejnym krokiem, zbliżającym mnie do nieuniknionego
szaleństwa.
– Już po
wszystkim, Nessie – odezwał się cicho Carlisle, ostrożnie dobierając słowa. Nie
odważył się podejść bliżej niż Esme, ale i tak poczułam się osaczona.
Jedynie jego łagodny głos działał na mnie kojąco, przy okazji uświadamiając, że
chyba jestem w szoku. – Spokojnie. Już jesteś bezpieczna – zapewnił mnie.
Nie jestem
pewna dlaczego, ale w tamtym momencie mu uwierzyłam.
Wciąż
oszołomiona, spoglądałam to na niego, to na Esme. Zaraz po tym spojrzałam na
wciąż zastygłych w progu Rosalie i Emmett’a, zwłaszcza na blondynkę,
której oczy zdradzały wszystko – od oszołomienia, po czystą euforię. W Rose
wszystko aż rwało się do tego, żeby wziąć mnie w ramiona i przekonać
się, że jestem prawdziwa. Sama również chciałam to zrobić, by upewnić się, że
tego wszystkiego sobie nie zmyśliłam.
O Boże,
niczego już nie rozumiałam.
Ale nie
musiałam rozumieć. W jednej chwili spięta, już w następnej
rozluźniłam się i podbiegłam do pierwszej osoby, która stanęła na mojej
drodze.
Kiedy
ramiona Esme owinęły się wokół mnie, przez ułamek sekundy naprawdę pomyślałam,
że jeszcze wszystko może być dobrze.
O mój Boże, wręcz nie wierzę w to, że dotarłam aż tutaj. Wielokrotnie wyobrażałam sobie ten moment, a jednak kiedy go pisałam... Dla mnie to magia, tak jak i każdy wyczekany moment tej historii. Wykorzystałam prolog, oczywiście, bo to idealny pod każdym względem fragment tego, co musiałam opisać. Swoją droga, dzięki temu to kolejny z najdłuższych rozdziałów, mający przeszło sześć tysięcy słów..No cóż, bardzo dziękuję za wszystkie komentarze. Tak, przyznaję, perspektywa Demetriego również urzeka mnie najbardziej, dlatego mogę zapewnić, że tropiciel jeszcze się pojawi. Wkrótce sprawy trochę się pokomplikują, ale nie uprzedzajmy faktów. Wszystko idzie zgodnie z moimi planami i oby udało mi się tak dociągnąć do końca..Pozdrawiam,
Nessa.
O Boże, Boże, Boże !! Świetny rozdział ! Nie mogę wyjść z podziwu. Wszystko tak pięknie i dokładnie opisujesz. Można się wciągnąć i poczuć jakby było się w tej historii.
OdpowiedzUsuńRenesmee jest wampirem ? Jak tak to trochę szkoda ...
No i ciekawe co u Dema ; D Ciekawi mnie kiedy on i Renes się spotkają. Napisałaś ' sprawy trochę się pokomplikują', więc pewnie nieprędko, ale będę cierpliwie czekać :)
Życzę ci weny, czasu i co tam byś jeszcze chciała. Pozdrawiam i do nn ;*
Wow, wow, WOW! Super rozdział *-* Renesmee jesst wampirem? Szkoda :( A tak liczyłam, że jad na nią nie zadziała. No bo Nessie wampirem? Ona ZAWSZE musi być hybrydą! Bo to takie dziwne jak będzie zwykłym niezwykłym wanpirem. No ale z drugiej strony fajnie ;) będzie mogła być z Demem. Ooo... ciekawe co u niego? Mam nadzieje na jego perspektywe. I oby był tam Kajusz! Mam do niego słabość.
OdpowiedzUsuńGrrr.... zaraz dzwonek.
Pozdrawiam :*
Katherine
Nie, nie zgadzam się na to, aby Renesmee była wampirem.Ona ma być hybrydą ;-; nie wyobrażam sobie jej w roli błyszczącego się na słońcu rudzielca. Zdecydowanie wolę tą nie błyszczącą wersję. A Kaujsza powieszę za uszy za to, że ją ugryzł -.- albo co lepsze spalę go. Mimo, że i tak już przeszedł jeden pożar. Do trzech razy sztuka xd Kurde, tak mi teraz szkoda Hanny. Biedna dziewczyna ciągle się obwinia i mam nadzieję, że niedługo przestanie, bo coraz mniej mi się to podoba. ;c
OdpowiedzUsuńNo i obiecałam ci, że dzisiaj skomentuję - nie zapomniałam! - czekam na więcej ;*** oraz na perspektywę Dema i jego teksty do Kajusza ;3
Gabi ;**
No tak, najkrócej mówiąc, tak oto powstało moje kolejne dziecko...
OdpowiedzUsuńhttp://alyssa-cullen-twilight.blogspot.com/
Nessa.
OdpowiedzUsuńWspaniale. Co ja ci mogę napisać zaskakujesz mnie swoim talentem. Wiem że rzadko komutuję i przepraszam ale wiec że zawsze czytam.
Ness wampirem może być ciekawie przez cały czas miałam nadzieje że jad na nią nie działa, a tu wampir :)
Pozdrawiam i życzę weny Alice
Hej nie wiem czy bierzesz w tym udział ale…
UsuńZostałaś nominowana do Liebster Blog Award więcej informacji znajdziesz na moim blogu
http://wielkich-zmian-nadszegl-czas.blogspot.com/