środa, 3 grudnia 2014

18. Impas

Hannah
Coś ty zrobiła? Coś ty zrobiła…?, powtarzam nerwowo w myślach niczym mantrę, niezdolna skupić się na czymkolwiek innym. Wydarzenia ostatnich godzin mieszają się mojej pamięci, nieubłaganie doprowadzając mnie do szaleństwa. Chyba nigdy nie czułam się w taki sposób, zwłaszcza od momentu przemiany, a w moim umyśle mam tak wiele miejsca, że analizowanie kilku kwestii jednocześnie nie powinno sprawiać mi najmniejszego problemu.
Nic z tego – teraz nie jestem w stanie skupić się na nawet na jednym, a ja czuję, że to dopiero początek. Mam wrażenie, że szaleństwo jest mi pisane, co w zasadzie nie powinno mnie dziwić – w końcu wszystko jest moją winą i mam tego świadomość. W jednej chwili czas wyrywa do przodu, a ja tracę kontrolę nad tym wszystkim, co dzieje się wokół mnie. Wiem, że wydarzyło się coś niedobrego, nawet jeśli nie jestem w stanie w pełni określić co takiego. Czuję się jak w jakimś szalonym śnie, najpewniej koszmarze, chociaż sen już dawno przestał być dostępnym mi przywilejem. Wątpię zresztą żebym nawet jako człowiek była w stanie zasnąć, zbyt przejęta i rozemocjonowana, by w ogóle myśleć o wyciszeniu. Raz po raz nerwowo skubię brzeg krwistoczerwonej sukienki, którą podarował mi Felix. Jestem świadoma jego obecności, zresztą czuję się tak, jakby wampir był gdzieś daleko – albo to mnie od świata oddzielała gruba szyba, skutecznie tłumiąca wszelakie bodźce i moje wyostrzone zmysły. Chcę coś zrobić, ale jak na razie jestem w stanie jedynie czekać, marząc o tym, żeby jakimś cudem czas jeszcze bardziej przyśpieszył; czekanie jest najgorszym, co mogło mnie spotkać i coraz bardziej daje mi się we znaki.
Alice i Jasper przez większość czasu milczą, jedynie sporadycznie rzucając sobie znaczące, nieodgadnione dla mnie spojrzenia. Jestem dziwnie zmieszana ich obecnością, nawet wtedy, kiedy nie patrzą na mnie. Wiem, że mnie obwiniają, tak jak i ja sama dręczę się tym, co już zrobiłam. Felix, a w pewnym sensie również Renesmee, już niejednokrotnie  dawali mi do zrozumienia, że przeszłość nie ma znaczenia i że nie muszę zadręczać się błędami, ale ja tak nie potrafię. Baz znaczenia jest dla mnie to, czy Nessie jest w stanie mi wybaczyć i czy nasze relacje w ostatnim czasie się unormowały, choć przyjaźń również ma dla mnie ogromne znaczenie. To silniejsze ode mnie, zwłaszcza teraz, kiedy nasze problemy dopiero się nasilają i w każdej chwili może wydarzyć się coś, czego wszyscy pożałujemy.
Coś ty zrobiła…?
Przywrócenie pamięci Alice i Jasperowi przychodzi mi równie naturalnie, co i oddychanie. Choć zwłaszcza wampir nie ufa żadnemu z nas, coś w naszych słowach i wizjach jego partnerki ostatecznie przekonuje go do tego, że jednak przyprowadzić Alice i przystąpić do działania. Jestem jednym wielkim kłębkiem nerwów, kiedy Cullenowie pojawiają się razem w naszym pokoju hotelowym, ale nie daję sobie czasu na wątpliwości. Nie czekam nawet na to, aż Felix odezwie się chociaż słowem i zacznie cokolwiek tłumaczyć, tylko natychmiast cofam swoje zdolności, nie dbając o to, że właśnie pozwalam na to, żeby ta dwójka bez żadnego ostrzeżenia zderzyła się z tym, co zostało im odebrane.
Chyba nigdy nie zapomnę szoku malującego się na ich twarzach kiedy dociera do nich to, co się wydarzyło – i kiedy pojmują w jaki sposób postępowali przez ostatnie miesiące, odcięci od dotychczasowych ideałów, wspomnień,  rodziny…
Nie ważne, że wtedy postępowałam w sposób, który wydawał mi się najrozsądniejszy – przynajmniej dla mnie. Nie ma znaczenia również to, że teraz wręcz staję na głowie, by wszystko naprawić. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością, kładąc się nań cieniem i czyniąc ukojenie czymś równie upragnionym, co i odległym.
Muszę przestać o tym myśleć, ale to o wiele trudniejsze niż mogłabym sobie życzyć. Przynajmniej początkowo łatwiej było mi koncentrować się na działaniu, kiedy – mimo szoku i wzajemnych uprzedzeń – chcąc nie chcąc musieliśmy zdecydować się na działanie razem, w pośpiechu  analizując i podejmując pierwsze decyzje. Przynajmniej Felix myśli logicznie, niepokojąco opanowany i niemal obojętny, jak wydaje się na pierwszy rzut oka. Łatwo przyszło mi zapomnienie, że przez całe wieki należał do straży przybocznej Volturi, co nauczyło go nie tylko opanowania, ale przede wszystkim skuteczności. Jestem wdzięczna losowi za jego obecność, zwłaszcza kiedy bierze sprawy w swoje ręce, przejmując kontrolę nad sytuacją i starając się poprowadzić rozmowę w taki sposób, żeby dowiedzieć się jak najwięcej.
I bez wizji Alice wiem, że na Alasce coś poszło nie tak. Renesmee zniknęła, a przynajmniej wszystko wskazuje na to, że nie było jej z rodziną, choć zgodnie z planem właśnie z bliskimi miała zostać do czasu naszego powrotu z Rio de Janeiro. Dotychczasowy plan wydaje sypać się na naszych oczach, wraz z kolejnymi komplikacjami których skutków żadne z nas nie jest w stanie przewidzieć.
Kolejna wizja przychodzi, kiedy jesteśmy w trakcie rozmowy. Choć nigdy nie miałam okazji obserwować Alice w transie, nie mam najmniejszych wątpliwości, kiedy wampirzyca spogląda w przyszłość. Nagle sztywnieje i prostuje się, pozbawionym wyrazu wzrokiem błądząc po pokoju hotelowym, ale wydając się niczego nie widzieć.
Wszystko trwa zaledwie chwilę, ale i tak wprawia mnie w konsternację.
– Szukają czegoś… Szukają Nessie – poprawia się, rugając pośpiesznie, żeby łatwiej dojść do siebie. – Nie zobaczyłabym, gdyby była w pobliżu.
– Co oba sobie wyobraża? – mruczy gniewnie Felix. Jakby nie mogąc się powstrzymać, rzuca krótkie spojrzenie w moją stronę. – Ona chyba nie… Och, głupie pytanie, prawda?
– Nie zrobiłaby tego – mówię machinalnie, ale jednocześnie czuję, że w tym momencie okłamuję samą siebie. – Obiecaliśmy jej, że wrócimy razem.
Czuję na sobie nieprzeniknione spojrzenia przysłuchującej się nam dwójki, ale staram się je ignorować, nawet jeśli jest to trudne. Zdążyliśmy powiedzieć im dość, żeby zdawali sobie sprawę z tego, jakie relacje łączą nas z ich bratanicą, nawet jeśli nasze wyjaśnienia zupełnie ich nie satysfakcjonują, ale żadne z nas nie ma siły na tłumaczenie wszystkiego. Nie ma na to czasu, zresztą mam dość zszokowanych spojrzeń w odpowiedzi na sugestię, że Renesmee mogłaby związać się z kimś takim jak Demetrii. W pamięci wciąż mam wszystkie uwagi Rosalie i już samo to wystarczy, bym dostawała szału. Oni nic nie wiedzą – nie mają pojęcia, co takiego działo się w ciągu minionego pół roku, więc tym bardziej nie powinni mieć prawa żeby którekolwiek z nich oceniać.
– Pytanie tylko, czy obietnica wystarczy – słyszę i chociaż uwaga Felixa jest niewinna, mam wrażenie, że jego słowa przenikają mnie, przyprawiając o dreszcze.
Machinalnie zaciskam dłonie na telefonie komórkowym, który od dłuższego czasu obracam w rękach. Nie potrafię zliczyć jak wiele razy próbowałam dodzwonić się do Nessie, za każdym razem trafiając na pocztę głosową. Siłą  woli powstrzymuję się, żeby przypadkiem nie dać upustu swojej frustracji i nie zmiażdżyć telefonu albo nie cisnąć aparatem o ścianę.
– O czym teraz mówicie? – pyta gniewnie Jasper; on najbardziej otwarcie okazuje niechęć względem nas, a już zwłaszcza mnie.
Szukam w głowie odpowiednich słów, żeby odpowiedzieć mu bez zbędnego wchodzenia w szczegóły, jednak nie mam okazji, żeby się zastanowić. Aż podskakuję w miejscu, kiedy ściskany przeze mnie telefon nagle zaczyna dzwonić. W pierwszym odruchu po prostu wbijam w niego wzrok, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że powinnam odebrać – i że numer na wyświetlaczu jest aż nadto znajomy.
– Renesmee?! – pytam gorączkowo, nerwowo przyciskając telefon do ucha. – Dziewczyno, co ty wyrabiasz? Gdzie jesteś i…?
– To tylko ja, Hanno – przerywa mi ostrożnie Carlisle.
Wypuszczam powietrze ze świstem, dziwnie otępiała i coraz bardziej przytłoczona sytuacją. Mam ochotę zacząć krzyczeć, ale zmuszam się do tego, żeby milczeć, świadoma tego, że emocje nie są najlepszym doradcą w obecnej sytuacji. Próbuję zebrać myśli i zachować się praktycznie, ale to zdecydowanie trudniejsze niż mogłoby się wydawać.
– Przepraszam – reflektuję się, chociaż właściwie sama nie jestem pewna, czego tak naprawdę tyczą się moje słowa. Mam powody do tego, żeby przepraszać i Cullenowie wiedzą o tym równie dobrze, co i ja sama. – Gdzie jest Nessie? Co tam się u was dzieje? – pytam wprost, nawet nie zamierzając udawać, że nie jesteśmy na bieżąco.
– Skąd wy…? – zaczyna doktor, ale równie szybko się rozmyśla. – Nie jestem pewien, co takiego się wydarzyło. Bella utrzymuje, że Renesmee po prostu uciekła. Już od jakiegoś czasu była rozbita, ale coś takiego… Cały czas jej szukamy, ale jak na razie znaleźliśmy tylko jej telefon – dodaje pośpiesznie, ale wcale nie czuję się z tego powodu uspokojona. – Bella i Edward nam pomagają, chociaż nadal nie odzyskali wspomnień. Chyba będziemy cię tutaj potrzebować.
Kiwam głową, choć on nie jest w stanie tego zobaczyć. Podejrzewałam, że obecność Renesmee może nie być wystarczająca, żeby zniwelować działanie mojego daru, nawet jeśli wszyscy liczyliśmy na to, że więzi emocjonalne wiele ułatwią. Mogę wyobrazić sobie, jak czuła się Nessie, kiedy najważniejsze osoby w jej egzystencji traktowały ją jak kogoś obcego i to teoretycznie może być wyjaśnieniem wszystkiego, co dzieje się teraz, ale jakoś nie dociera do mnie, że moja przyjaciółka uciekła z powodu żalu. Przecież wiedziała, że to może się tak skończyć i wydawała się na tyle zdesperowana, żeby zaryzykować. Bez sensu wydaje mi się zresztą to, że mogłaby się załamać z tego powodu, zwłaszcza, że powrót mój i Felixa był zaledwie kwestia czasu, a ja bez problemu mogę odblokować pamięć ej bliskich.
Nie, to nie jest w stylu Renesmee. Chodzi o coś zdecydowanie więcej, a ja czuję, że wynikną z tego kłopoty.
– To Carlisle? – pyta Alice, spoglądając na mnie z wahaniem. Również jej tęczówki – tak jak i w przypadku Jaspera – lśnią szkarłatem, dzikie i niepasujące do jej drobnej, chochlikowatej twarzyczki. – Daj mi go – dodaje bez czekania na odpowiedź; jeszcze kiedy mówi, wyciąga rękę w moją stronę w znaczącym geście, bynajmniej nie biorąc pod uwagę jakiegokolwiek sprzeciwu.
– Ja… Daję Alice – oznajmiam cicho.
Czuję się odrobinę lepiej, kiedy mogę zakończyć rozmowę. Cullenowie mają dziwny talent do wpędzania mnie w poczucie winy i to bez specjalnych starań.
– Cześć, tato. – Głos Alice mógłby brzmieć niemal pogodnie, gdyby nie to, że widzę wyraz jej twarzy. – jazz jest tutaj ze mną. Tak, wszystko w porządku, ale…
Przestaję przysłuchiwać się ich rozmownie, czując się trochę jak intruz, chociaż również mnie dotyczy sytuacja. Z braku lepszych pomysłów spoglądam na przypatrującego się dwójce wampirów Felixa. Najwyraźniej wyczuwa mój wzrok, bo również spogląda na mnie, po czym wzrusza obojętnie ramionami. Jakkolwiek on odnajduje się w obecnej sytuacji, sprawia wrażenie spokojnego i doskonale panuje nad emocjami, czego bynajmniej nie można powiedzieć o mnie.
Nie po raz pierwszy zaczynam mieć dość zarówno siebie, jak i sytuacji. Trwam w bezruchu, ale aż rwę się do tego, żeby zerwać się na równie nogi i ruszyć przed siebie. Siedzenie zaczyna mnie męczyć, podobnie jak i bezczynność, tym bardziej, że doskonale wiem, iż nie jestem w stanie zrobić niczego, co mogłoby okazać się sensowne.
– Idę się przejść  – decyduję, jednocześnie zrywając się na równe nogi.
– Hannah…
Kręcę głową, po czym spoglądam na Felixa, nie zamierzając pozwolić na to, by zaczął protestować.
– Zaraz wracam – obiecuję, tym samym ucinając wszelakie dyskusje.
Nie dodając niczego więcej, szybkim krokiem ruszam w stronę prowadzących na hotelowy korytarz drzwi. Nikt mnie nie zatrzymuje.
Felix
Plan był prosty, a przynajmniej tak mi się wydawało. Jeszcze przed ustaleniami Cullenów oczywiste było dla mnie to, że musimy wrócić do Stanów i to tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Zdecydowanie nie tak wyobrażałem sobie naszą wizytę w Rio de Janeiro, ale to teraz i tak nie miało znaczenia. Nawet nie byłem szczególnie zaskoczy komplikacjami – całe wieki egzystencji były doskonałą okazją do tego, żeby przyzwyczaić się do myśli, że nic nigdy nie idzie zgodnie z planem.
Nie zmieniało to jednak faktu, że byłem w równym stopniu zły, co i zmartwiony. Dlaczego Renesmee robiła nam taki numer i to po tym wszystkim, co razem przeszliśmy? Tak długo planowaliśmy kolejne kroki, razem podejmując decyzje i starając się znaleźć sposób na to, żeby wszystko jakoś się ułożyło. Wydawało mi się, że już pogodziła się z myślą, że niezależnie od wszystkiego Demetri jest najbezpieczniejszy z nas wszystkich – jakkolwiek niemożliwe mogłoby się to wydawać. Zdawałem sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będziemy musieli podjąć decyzję o powrocie do Włoch, ale byłem przekonany, że do tego momentu zostało jeszcze trochę czasu, a Nessie będzie w stanie logicznie myśleć. Wszyscy zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że emocje nie są najlepszym doradcą, zwłaszcza w tej sytuacji, ale mimo wszystko…
Nie miałem złudzeń co do tego, że zniknięcie dziewczyny miało bezpośredni związek z tropicielem. Dem mnie zabije, przeszło mi przez myśl, bo w końcu obiecałem mu, że zajmę się Nessie, ale co mogłem poradzić  na to, że Renesmee podjęła tak radykalne kroki za plecami moimi i Hanny? Przecież stawaliśmy na głowie, żeby zapewnić bezpieczeństwo i sobie nawzajem, i nawet nie pomyśleliśmy, że mogłaby tak po prosi uciec. Mogłem tylko zgadywać, co popchnęło ją do podjęcia decyzji akurat teraz, kiedy wszystko wydawało się układać, ale gdybanie nawet w niewielkim stopniu nie przybliżało nas do tego, żeby jakkolwiek jej pomóc – nie wspominając o tym, że Nessie mogła być gdziekolwiek.
Jakby tego było mało, coraz bardziej niepokoiłem się o Hannę. Zdawałem sobie sprawę z tego, że kobiety są skomplikowane, ale te dwie najwyraźniej zmówiły się przeciwko mnie i zdecydowały, że najwyższa pora doprowadzić mnie do grobu – tym razem na dobre. Cholera, to zdecydowanie było ponad moje siły. Mogłem zrozumieć, że dla Hanny cała ta sytuacja była ciężka i że dręczyło ją to, co się wydarzyło, ale na litość boską…
Mimo wszystko ulżyło mi, kiedy Hanna wróciła do hotelu. Nie sądziłem, że mogła podjąć decyzję o ucieczce, tak jak zrobiła to Renesmee, ale pewniej czułem się, kiedy przynajmniej ją miałem na oku. Z drugiej strony, już od jakiegoś czasu czułem się dziwnie, kiedy Hanna była obok, a wrażenie to nasiliło się zwłaszcza po tym, co nie tak dawno zaszło między nami. W pamięci wciąż miałem nasze pocałunki, to jak nasze ciała ocierały się o siebie, a Hannah wyginała się pod moim dotykiem, spoglądając na mnie tak, jakby… Och, co takiego zaszłoby pomiędzy nami, gdyby pewne sprawy nie zaczęły się komplikować? Nie wiedziałem, co takiego tak naprawdę czuję i co powinienem o tym wszystkim myśleć, ale jedno wydawało mi się aż nadto oczywiste: coś się pomiędzy nami zmieniło i wciąż postępowało, nawet jeśli żadne z nas nie było w stanie określić charakteru tej zmiany. Nie miałem pojęcia, co takiego powinienem o tym myśleć, a tym bardziej w jaki sposób zachować się teraz, kiedy wszystko przebiegło w sposób zupełnie odmienny od tego, czego oboje się spodziewaliśmy – o ile w tym wypadku można było mówić o jakichkolwiek przewidywaniach i pragnieniach.
To nie powinno się wydarzyć. Jeszcze kilka tygodni temu nawet nie przyszłoby mi do głowy, że ja i Hannah…
Nie, to zdecydowanie nie było czymś o czym chciałem myśleć.
Karnawał trwał, ale tętniące życiem Rio już nas nie dotyczyło. Pierwsze komplikacje pojawiły się już na wstępie, kiedy nad ranem w końcu udało mi się dodzwonić na najbliższe lotnisko i zarezerwować bilety na pierwszy z dostępnych lotów. Bezpośrednie połączenie pomiędzy Brazylią a Alaską nie istniało, przez co czekał nas przymusowy przystanek w Waszyngtonie, ale to była jedna z tych kwestii na którą żadne z nas nie miało wpływu. Już i tak sporym osiągnięciem było to, że (po długiej i nie do końca uprzejmej rozmowie) udało mi się zorganizować lot na następny wieczór. „Karnawał, prozę pana. Wcześniejszy termin nie jest możliwy” – ten i jemu podobne argumenty znałem już na pamięć, a gdyby w moich żyłach nadal krążyła krew, pewnie już dawno ciśnienie skoczyłoby mi na tyle, żeby groził mi zawał. Z drugiej strony, wcale nie zdziwiłbym się, gdyby pod tym względem miał okazać się prawdziwym ewenementem – dziewczyny już o to zadbały, raz po raz stawiając mnie w sytuacjach, w których zdecydowanie nie chciałem się znaleźć.
Alice i Jasper nie byli zachwyceni towarzystwem moim i Hanny, ale nawet gdyby chcieli, nie mogliby powstrzymać nas przed udaniem się na Alaskę. Istotne były zwłaszcza zdolności Hannah, bez których przywrócenie pamięci ich przybranemu bratu i jego żonie miało okazać się co najmniej problematyczne. Ostatecznie zgodnie postawiliśmy na milczenie, odzywając się do siebie wyłącznie wtedy, kiedy było to naprawdę konieczne.
Właściwie nie zapamiętałem jakim cudem wytrzymaliśmy długie godziny czekania do wieczora, a później żmudną podróż samolotem. W pamięci najlepiej zachowałem krótki postój w Waszyngtonie i to wyłącznie dlatego, że w końcu mogliśmy zrobić cokolwiek więcej prócz udawania pogrążonych we śnie i trwania w bezruchu. Podobno wampiry były stworzone do czekania i chyba coś w tym było – potrafiliśmy się „wyłączyć” na całe godziny – jednak letarg stwarzał idealną okazję do obcowania z własnymi myślami, a to było ostatnim, czego potrzebowałem. Pamiętałem również nieodgadnione spojrzenie Hanny, która w milczeniu obserwowała zmieniające się tablice przylotów i odlotów, najpewniej myśląc o tym samym co i ja: że powinniśmy być w drodze w zupełnie przeciwnym kierunku niż Alaska.
Najgorsza w tym wszystkim była świadomość, że nawet gdybyśmy pojechali prosto do Volterry, żadne z nas nie mogłoby niczego zrobić. Renesmee mogła być wszędzie, tym bardziej, że miała nad nami ponad dwadzieścia cztery godziny przewagi. Zanim dotarliśmy na Alaskę, szansa na zatrzymanie jej przepadła, a nam pozostała jedynie nadzieja na to, że dziewczyna jest na tyle rozsądna, żeby nie zrobić czegoś wybitnie głupiego – jak na przykład wkroczyć do miasta, nie dbając o to, że zostanie przyłapana. Samobójstwo nie było  stylu Nessie i teoretycznie ta jedna myśl powinna była mnie uspokoić, ale wcale nie czułem się lepiej.
Carlisle i Esme czekali na nas na lotnisku (czy też raczej na swoje przybrane dzieci, ale pal to licho). Bynajmniej nie żałowałem, że wraz z nimi nie pojawili się pozostali,  zwłaszcza Rosalie. Oboje z Hanną już i tak byliśmy wystarczająco zdenerwowani, żeby obejść się bez złośliwych uwag i komentarzy blondynki. Naprawdę starałem się zrozumieć stanowisko ciotki Renesmee, ale przy jej charakterze nawet święty nie miałby szans, a mnie nigdy nie było blisko do ostoi spokoju. Dobrze, nie ukrywałem, że Rose była ładna – nawet bardzo – ale już dekady temu doszedłem do wniosku, że z większą przyjemnością bym ją rozczłonkował niż próbował jakoś sobą zainteresować.
Nawet nie musieliśmy pytać, żeby wiedzieć, iż nic nie poszło zgodnie z planem, a poszukiwania Cullenów nie przyniosły najmniejszego skutku. Wystarczyło spojrzeć na zaniepokojoną Esme, żeby przekonać się, że coś jest nie tak. Co prawda oczy jej zabłysły, kiedy tylko zobaczyła Alice i Jaspera, i rzuciła się ich przytulać, ale byłem już wampirem wystarczająco długo, żeby zorientować się, że ktoś z mojego gatunku spędził ostatnie godziny na płaczu bez łez. Nie znaleźli jej – to było równie oczywiste, co i wnioski, które nasuwały się nam od samego początku, łącznie z teorią, że Renesmee już dawno nie było w Anchorage.
Jednym plusem tego, co wszyscy zdziałaliśmy do tej pory, wydawało się być to, że przynajmniej Cullenowie znowu byli w komplecie. Co prawda Edward i Bella nadal niczego nie pamiętali, ale nie byli w stanie nie pomóc, niezależnie od tego, jak niedorzeczne mogły wydawać się wyjaśnienia ich bliskich. Z tego, co doktor wyjaśnił nam podczas krótkiej rozmowy w trakcie podróży z lotniska na obrzeża miasta, wynikało, że przed zniknięciem, Nessie udało się znaleźć dość mocny argument, który przynajmniej jej matkę utwierdził w przekonaniu, że są dla siebie ważne – i że kiedyś się znały. Nie wnikał w szczegóły, ale nie potrzebowałem dodatkowych wyjaśnień, żeby zrozumieć, że Bella bez trudu wpłynęła na decyzję Edwarda. Ta dziewczyna już jako człowiek dosłownie owinęła sobie obecnego męża wokół palca, była zresztą na tyle uparta, żeby postawić na swoim również teraz.
No cóż, Renesmee też taka była. Problem leżał w tym, że trudno było mi jednoznacznie stwierdzić czy to dobrze, czy to źle.
– Ona po niego poszła – szepnęła do mnie Hannah, chwytają mnie za ramię, ledwo tylko samochód zatrzymał się na podjeździe przed uroczym domkiem w którym od jakiego czasu mieszkali Bella i Edward. Doskoczyła do mnie, kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz, zaskakując mnie tym bardziej, że przez całą podróż milczała jak zaklęta. – Czuję to.
– Przypomnij mi, proszę, odkąd to zajmujesz się również przewidywaniem przyszłości – odpowiedziałem cicho, siląc się na żartobliwy ton, ale szło mi to zasadniczo… marnie. Hannah skrzywiła się i spojrzała na mnie urażona, prostując się w taki sposób, jakby chciała natychmiast odejść. – Dobra, przepraszam. Mam na myśli po prostu to, że może niepotrzebnie się martwimy albo… Czy ja wiem?
– W obce cywilizacje i pokój na świecie też wierzysz, Felutku? – warknęła gniewnie.
Uniosłem brwi, próbując stwierdzić, co właściwie powinienem myśleć o jej zachowaniu. Kątem oka zauważyłem, że Cullenowie już zniknęli wewnątrz domu, nie zwracając na nas większej uwagi, co zasadniczo było mi na rękę. Nie spieszyło mi się spotkać z resztą rodziny Renesmee, a już zwłaszcza z Edwardem, którego zachowanie jak nic miało być bardziej trudne do zniesienia niż w przypadku Rosalie. Wampir nigdy nie przepadał za Volturi, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się osiemnaście lat temu, a kiedy Hanna już oddałaby mu te wspomnienia…
Westchnąłem w duchu, po czym w końcu skoncentrowałem się na wampirzycy. Stała poza zasięgiem sączącego się z okien domu światła, ciasno oplatając się ramionami, i pozbawionym wyrazu wzrokiem wpatrywała się w przestrzeń. Jasne sięgające ramion loczki częściowo przysłoniły jej twarz, kiedy pochyliła głowę. Hanna zwykle była nieznośnie silna i pewna siebie, ale w tamtej chwili wydawała mi się dziwnie kruche i taka… bezbronna? Możliwe. Czułem jej przygnębienie, tym bardziej, że okazywała je całą sobą – i to nie tylko wyrazem twarzy czy spojrzeniem, ale również mową całego ciała.
Pragnąłem ją pocieszyć, ale nie miałem pewności w jaki sposób powinienem się do tego zabrać. Wcześniej to było proste – to co działo się pomiędzy nami, kiedy wymienialiśmy się złośliwościami, wzajemnie rzucając się sobie do gardeł. Kiedyś było łatwiej, bo wiedziałem czego mogę się spodziewać i w każdej chwili mogłem bez żalu się wycofać, nie ryzykując, że ktokolwiek będzie miał o to pretensje. Przebywanie z Hanną było w równym stopniu przyjemnością, co i udręką, ale teraz…
Obojętność nie wchodziła w grę. Udawanie, że wszystko jest w porządku również nie i nawet ja zdawałem sobie z tego sprawę. Pierwszy całkowicie niewinny pocałunek zbliżył nas do siebie, a po tym, co wydarzyło się od chwili balu i teraz w Rio… W pewnym momencie to wszystko zabrnęło za daleko, a ja nie miałem pewności w jaki sposób powinienem się zachować.
W milczeniu zrobiłem krok do przodu, zmniejszając dystans pomiędzy nami. Hannah spojrzała na mnie znajomymi, rubinowymi oczami bez chociażby śladu kolorowych soczewek, które miała w samolocie. Podejrzewałem, że również moje oczy wróciły już do normy – obraz wyostrzył się, choć równie dobrze mogło mieć to związek z tym, jak od jakiegoś czasu reagowałem na obecność Hanny. Teraz również czułem się nieswojo, w pełni skoncentrowany na obecności wampirzycy i obojętny na to, że zaledwie kilka metrów dalej znajdował się dom pełen dysponujących wyostrzonymi zmysłami nieśmiertelnych.
Właściwie nie zastanawiałem się nad tym, co robię. Każdy kolejny ruch przyszedł mi równie naturalnie, co i wtedy w Rio de Janeiro, kiedy oboje daliśmy ponieść się emocjom, poddając się instynktom i pragnieniom.
Hannah drgnęła, kiedy położyłem jej dłoń na ramieniu. Mogła się odsunąć, ale nie zrobiła tego, po prostu obserwując mnie z uwagą. Cokolwiek sobie myślała, dla mnie pozostawało zagadką.
– Wszystko spieprzyłam – usłyszałem. Mówiła tak cicho, że nawet z wyostrzonymi zmysłami musiałem się wysilić, żeby być w stanie ją zrozumieć.
– Tak, to jedno ustaliliśmy kilka tygodni temu – powiedziałem zgodnie z prawdą. Nie zamierzałem jej okłamywać, tym bardziej, że Hanna należała do osób, które zadawalają się pustymi słowami. Frazesy nie niosły ukojenie i oboje zdawaliśmy sobie z tego sprawę. – Zrobiłaś, co zrobiłaś, ale teraz to już nie ma najmniejszego znaczenia. Najważniejsze, że później nam powiedziałeś, a Nessie ci wybaczyła… Ja też – dodałem po chwili wahania, nagle czując, że powinienem jej o tym przypomnieć. Trwaliśmy w tym razem, zwłaszcza teraz zdani wyłącznie na siebie nawzajem. – Przestań biczować się z powodu tego, co już się wydarzyło. Oboje jesteśmy tutaj po to, żeby wszystko naprawić. To, co robi Renesmee, nie ma żadnego związku z tobą.
– A z kim? – niemalże warknęła. Skrzywiłem się, kiedy zaczęła krążyć, ale nie próbowałem jej powstrzymywać, tym bardziej, że była w takim stanie, że wcale nie zdziwiłbym się, gdyby przy pierwszej okazji cisnęła mną o drzewo. – Nie byłoby jej tam, gdybym nie pomogła Kajuszowi. Nie zostawilibyśmy Demetriego, gdyby…
– Tak, co najwyżej wszyscy bylibyśmy w ciemniej dupie albo – przy odrobinie szczęścia – definitywnie martwi. Faktycznie, ta perspektywa jest po stokroć lepsza! – sarknąłem, nie mogąc się powstrzymać. – Hannah, czy ty siebie słyszysz? Naprawdę sądzisz, że to pora na obwinianie siebie i rozmowy z cyklu „Co by było, gdyby…"? – zapytałem poirytowany, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Nie wiem, co takiego wymyśliła Renesmee, ale to w tym momencie najmniej istotne. Najwyżej wytargam ją za uszy, kiedy tylko wpadnie mi w ręce. Jak na razie wolę myśleć, że ona wie, co takiego robi, a ja po prostu jestem zbyt ślepy i głupi, by być w stanie to zrozumieć.
– Nie wiem jak to jest w twoim przypadku ze wzrokiem, aczkolwiek jeśli chodzi o głupotę…
Warknąłem cicho, chociaż wcale nie miałem jej tej uwagi za złe. To jeszcze nie była moja Hannah, która z łatwością doprowadzała mnie do szaleństwa, ale ta odrobina złośliwości była lepsza niż kolejny wywód na temat tego, co mogła zrobić lepiej.
Stanąłem jej na drodze, chcąc żeby w końcu przestała krążyć. Nasze ciała otarły się o siebie, a ja zacisnąłem dłonie w pięści, żeby przypadkiem instynktownie nie wziąć jej w ramiona albo… Czy ja wiem? Była tak blisko, że niewiele potrzebowałem, żeby znowu ją przytulić albo pocałować. Tak byłoby prościej, tym bardziej, że nigdy nie byłem najlepszy w szukaniu pociesznych słów i udawania, że wszystko jest w najzupełniejszym porządku, skoro w rzeczywistości było inaczej.
Hannah zadrżała, chociaż równie dobrze mogło być to wyłącznie moim wyobrażeniem – w końcu już dawno doszedłem do wniosku, że szaleństwo w którymś momencie będzie mi pisane. Przystanęła naprzeciwko mnie, na tyle blisko bym czuł słodycz jej ciała; pewnie gdyby w jej żyłach nadal krążyła krew, byłbym w stanie wyczuć bijące od jej ciała ciepło. Nie patrzyła na mnie, znacznie niższa i drobniejsza, ale to wcale mi nie przeszkadzało, zwłaszcza, że podobało mi się to, że była ode mnie mniejsza. Trudno było myśleć o Hannie Arroch jak o kimś drobnym i delikatnym, ale coraz częściej przyłapywałem się na tym, że widziałem w niej kogoś więcej niż tylko irytującą „małą wiedźmę".
– Więc co proponujesz? – zapytała, w końcu decydując się na to, żeby spojrzeć mi w oczy. – Decyduj się, Felixie – w końcu mamy się martwić, czy może machnąć ręką i udawać, że tak miało być od początku? – zapytała, nawet nie próbując udawać, że jest w stanie uwierzyć w moje zapewnienia.
– Czekamy – odparłem spokojnie, ignorując jej złośliwości. Sam nie wierzyłem, że właśnie to proponuję, ale na co więcej mogliśmy się zdecydować? – I robimy swoje. Wyjątkowo nie chcę być złośliwy ani nic z tych rzeczy, ale chyba masz jeszcze coś do zrobienia…
Spojrzałem wymownie w stronę domu, żeby nie miała wątpliwości co do tego, czego tyczą się moje słowa, jednak Hannah nawet się nie obejrzała. Cały czas wpatrywała się we mnie, zamyślona i skoncentrowana na czymś, czego ja nie byłem w stanie określić.
– Nie, wcale nie jesteś złośliwy – mruknęła w taki sposób, że trudni było mi stwierdzić czy mówi poważnie, czy może sobie żartuje. Jej oczy lśniły w nieodgadniony sposób, podobnie jak i wyraz twarzy nie zdradzając żadnego z jej uczuć. – Więc… impas. Siedzimy i czekamy, tak? – upewniła się, wyraźnie z takiego stanu rzeczy niezadowolona.
Wzruszyłem ramionami, nie zamierzając wdawać się w dyskusję, której sam nie byłem pewien. Miałem zresztą niejasne wrażenie, że Hannah już wcale nie mówiła o nieobecności Renesmee, ale… o czymś innym.
– Jeśli masz jakiś lepszym pomysł, mów. Chętnie posłucham – zaproponowałem po chwili zastanowienia.
W tamtej chwili przez jej twarz przemknął cień rozczarowania, chociaż równie dobrze mogłem się mylić. Hannah cofnęła się o krok, znów milcząca i odległa. Zamykała się przede mną, a ja nie wiedziałem, co powinienem zrobić i jak ją powstrzymać. Sam nie byłem pewien, dlaczego w tamtej chwili wydało mi się to aż takie istotne, powody zresztą były tutaj najmniej istotne. Wiedziałem jedynie, że muszę działać – czułem, że ona tego oczekuje – ale kiedy próbowałem się na tym skoncentrować… W głowie miałem pustkę, nie pierwszy raz w jej obecności, jednak nigdy dotąd nie czułem się aż tak bardzo wytrącony z równowagi. Nic już nie rozumiałem, zwłaszcza siebie, a ta niepewność jedynie wszystko pogarszała, stawiając mnie w absolutnie niewygodnej i trudnej sytuacji.
No, powiedz coś w końcu!, warknąłem na siebie w myślach, ale chociaż starałem się znaleźć odpowiednie słowa, te nie przychodziły.
– Masz rację, chyba faktycznie mam coś do zrobienia – stwierdziła w końcu Hannah. Nie patrzyła na mnie, kiedy mówiła i to z jakiegoś powodu zdenerwowało mnie jeszcze bardziej. Dlaczego za każdym razem musiała wprawiać mnie w taki stan? Robiła to specjalnie, czy…? – Miejmy to już za sobą… – mruknęła chyba bardziej do siebie niż do mnie i chciała odejść, kiedy – niewiele myśląc – chwyciłem ja za ramię.
Poczułam, że sztywnieje pod moim dotykiem. Oboje zmarliśmy w bezruchu, w równym stopniu zaskoczeni – ja tym, że ją trzymałem, ona…
– Poczekaj – rzuciłem z opóźnieniem. – To znaczy…
Mogła mnie odepchnąć – wyrwać się albo dać mi w twarz, ot tak dla przykładu – ale nie zrobiła tego. W zamian bardzo powoli uniosła głowę i po chwili wahania spojrzała mi w twarz, zmuszając do tego, żebym spojrzał jej w oczy. Coś w jej spojrzeniu wprawiło mnie w konsternację, tym bardziej, że odniosłem wrażenie, że dotychczasowa maska obojętności i chłodu za którą starała się skryć, by odzyskać utracone poczucie bezpieczeństwa, zaczęła pękać. W jej oczach było coś więcej i byłem tego pewien, nawet pomimo tego, że nadal nie potrafiłem nazwać emocji, które nią targały.
Ba! Ja nie potrafiłem opisać tego, co sam czułem, ale…
– Tak? – ponagliła mnie Hannah. – Co takiego Felixie?
Wpatrywałem się w nią tępo, coraz bardziej niepewny tego, co robię. O rany, co mi właściwie strzeliło do głowy, żeby…?
Hannah zmarszczyła brwi.
– No powiedz to w końcu! – wręcz zażądała. Jej rozkazujący i odrobinę zdesperowany ton głosu zaskoczył mnie bardziej niż cokolwiek innego.
– Co mam powiedzieć? – zapytałem bez zastanowienia, nie zastanawiając się nad doborem słów. – Hannah…
– W takim razie nieważne.
Nie powstrzymałem się, kiedy mi się wyrwała i szybkim, chociaż ludzkim krokiem, ruszyła w stronę domu. Jej ruchy wydawały mi się dziwnie sztuczne, jakby działała niczym automat, w miarę jak odcinała się od wszelakich ludzkich emocji, żeby zapewnić sobie bezpieczeństwo.
Nie mogłem tego tak zostawić. Nie mogłem, ale…
– Zakochałem się w tobie.
Dopiero po chwili uświadomiłem sobie, co takiego właśnie powiedziałem. Zrozumienie i odpowiednie słowa przyszły same, a być może od samego początku je znałem, tylko nie byłem w stanie przyjąć ich do świadomości.
Hannah zatrzymała się wpół kroku, sztywniejąc w taki sposób, jakby poraził ją prąd. Usłyszałem, że gwałtownie nabrała powietrza do płuc; oddech jej przyśpieszył, chociaż wcale nie potrzebowała tlenu do tego, żeby normalnie funkcjonować. Sam zamarłem w bezruchu, całkowicie oszołomiony i – co mnie zaskoczyło – odczuwając… ulgę. Jakkolwiek niedorzecznie mogłoby to brzmieć, to wyznanie chyba faktycznie sprawiło, że poczułem się lepiej.
– Co… Co ty powiedziałeś? – usłyszałem jej drżący, niewiele głośniejszy od szelestu opadających liści głos.
– Ja… Powiedziałem, że… – zacząłem, ale ona nie czekała na odpowiedź.
Właściwie nie zarejestrowałem momentu, kiedy rzuciła się w moją stronę. Nagle wpadła mi w ramiona, drobna i krucha, a ja przygarnąłem ją do siebie w tak naturalny sposób, jakbym robił to na co dzień. Czułem, że Hannah drży i naszła mnie niepokojąca myśl, że właśnie zaczęła szlochać, ale wszelakie wątpliwości zniknęły, kiedy dziewczyna uniosła głowę. Jej oczy błyszczały, a ja mogłem tylko domyślać się tego, co to oznacza.
– Jesteś kretynem, Felutku – oznajmiła cicho, unosząc się na palcach, by przynajmniej po części zrównać się ze mną; jej słodki zapach wydawał się owijać wokół mnie, odurzając w równym stopniu, co i najsilniejszy narkotyk.
Tak sądzisz?, pomyślałem, ale nie odezwałem się nawet słowem – zamiast odpowiedzieć, po prostu ją pocałowałem. 
Rozdział pozostawiam do Waszej oceny. Sama jestem z niego zadowolona, tym bardziej, że w końcu odebrałam iPoda i mogę pisać nie tylko szybciej, ale i zdecydowanie łatwiej. Nie chcę nic obiecywać, ale postaram się, żeby rozdziały od tego miesiąca pojawiały się decydowanie częściej.
Bardzo dziękuję za wszystkiego komentarze. Oczywiście proszę o więcej –uskrzydlacie mnie każdym pozytywnym słowem, również krytyką. Mam nadzieję, że tym rozdziałem również Was zadowoliłam.

Nessa.

2 komentarze

  1. Ahh to wyznanie Felixa:D Czekałam na to kiedy sobie uświadomią co czują do siebie:D Jestem bardzo usatysfakcjonowana chociaż liczyłam na perspektywę Nessie:D
    Już niedługo wybuch nuklearny Edwarda zmiecie Felixa i Hanne:D Zastanawia mnie jak się będą odnosić do nich Cullenowie, za jakiś czas jak im przejdzie złość. To zrozumiałe, że im nie ufają (przynajmniej na razie)- kobieta ukradła im wspomnienia i rozdzieliła rodzinę, a facet służył wrogom. Normalna reakcja na naszą dwójkę (HiF).
    A co do szukania Nessie.. Corin nie podała swojego numeru Hannie jak prosiła ją o numer Renesmee? Nie wiem co tam planuje Dem, ale nie posłał by Renesmee w paszę lwa na pewną śmierć- musi uważać, że Nessie będzie względnie bezpieczna...
    Cieszę się, że rozdziały mogą być częściej.. już są częściej:D 2 razy w miesiącu to już coś:D

    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział ! Wyznanie Felixa trochę mnie rozśmieszyło ;p 'Co mam powiedzieć ?' 'Zakochałem się w tobie'. Cieszę się, że w końcu to sobie wyjaśnili ;) Czekam, aż przeniesiesz nas do Volterry. Tam się musi dziać...
    Niedługo wszyscy Cullenowie odzyskają wspomnienia ! Zgadzam się z Anonimowym. reakcja Edwarda może być ciekawa :)
    Pozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że uda ci się dodawać rozdziały częsciej. Weny :*

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa