Felix
Niespokojnie obejrzałem się za
siebie. Nawet w ciemnościach widziałem dym, w oknach zamku zaś
odbijały się jasne płomienie. Ogień bezlitośnie się rozprzestrzeniał, zajmując
coraz większą powierzchnię. W głowie nie mieściło mi się to, jakie mogły
być skutki pożaru, ale to nie była najlepsza pora na to, żeby nad czymkolwiek
ubolewać. Jasne, nigdy nawet nie wpadłbym na to, że kiedykolwiek będę zmuszony
uciekać z Volterry, a tym bardziej, że w tym samym dniu zamek
zacznie powoli przeistaczać się w pył, ale nie czułem żalu. Swego rodzaju
oszołomienie może i owszem, ale na pewno nie żal – w końcu ciężko
jest ubolewać nad miejscem, które omal nie stało się grobem dla mnie oraz dla…
No właśnie,
Demetri i pozostali. Nigdzie ich nie widziałem i to mnie niepokoiło,
ale miałem nadzieję, że jakoś dali radę się wydostać. Musiałem wierzyć w to,
że byli bezpieczni, chociaż instynkt podpowiadał mi, że tak naprawdę już
niczego nie można być pewnym, zwłaszcza w tym miejscu. Życie
nieśmiertelnego to w zasadzie całe pasmo nieprawdopodobnych wydarzeń; w tej
sytuacji wszystko wydawało się równie prawdopodobne, bo i same wampiry
były istotami, które nie powinny przecież istnieć na świecie. Oczywiście pod
warunkiem, że świat faktycznie ograniczałby się do beznadziejnych zasad i stwierdzeń,
które narzucili sobie ludzie.
Przestałem o tym
myśleć, na powrót spoglądając przed siebie. Denalczycy zdążyli mnie już
wyprzedzić, ale nie przejąłem się tym, bo cała czwórka zatrzymała się na placu
przed twierdzą, niespokojnie obserwując miejsce z którego wszyscy chwilę
wcześniej uciekliśmy. W duchu cieszyłem się, że na zewnątrz wciąż panowały
ciemności, bo nawet gdyby jakiś człowiek zauważył, co się dzieje, przynajmniej
nie wrzucalibyśmy się w oczy. Blask płomieni nie wprawiał wampirzej skóry w lśnienie,
co było sporym plusem, chociaż nawet w anemicznym świetle zauważyłem, że
Tanya, Kate i Carmen wyglądając niezwykle; płomienie rzucały na ich blade
twarze długie cienie, sprawiając, że zarówno wampirzyce, jak i ich
towarzysz wyglądali naprawdę niepokojąco.
– Renesmee…
– Tanya odezwała się pierwsza. Dyszała ciężko, chociaż podobnie jak każdy
wampir nie potrzebowała powietrza, żeby móc normalnie funkcjonować. – Felixie,
musimy wrócić. Wiem, że kazali ci nas wyprowadzić, ale…
– Ona ma
rację – wtrąciła natychmiast Kate. Mocno zaciskała dłonie w pięści, a ja
– chociaż równie dobrze mogło mi się wydawać – mógłbym przysiąc, że jej skóra
skrzyła się lekko, zdradzając przechodzące przez jej całe ciało napięcie
elektryczne. Jej włosy elektryzowały się, przez co po idealnej fryzurze nie
było ani śladu. – Przecież jej tak nie zostawimy.
Miałem
ochotę westchnąć i wywrócić oczami, ale oczywiście nie zrobiłem tego, nie
zamierzając teraz wchodzić w jakiekolwiek dyskusję. Niechętnie spojrzałem
na obie kobiety, po czym przeniosłem wzrok na Eleazara i jego ciemnowłosą
partnerkę.
– Zabierz
je stąd, dobrze? – poprosiłem, chociaż tak po prawdzie to było polecenie; po
prostu próbowałem być uprzejmy, w nadziei, że dzięki temu łatwiej będzie
mi do nich przemówić.
Zarówno
Tanya, jak i Kate spojrzały na mnie tak, jakby zamierzały się w moją
stronę rzucić. Mimowolnie napiąłem mięśnie, gotów do obrony. Na całe szczęście
nie ruszyły się z miejsca, zachowując resztki zdrowego rozsądku, ale i tak
poczułem co najmniej zagrożony. Nie było czasu na to, żeby dodatkowo walczyć
między sobą i to na dodatek w sytuacji, kiedy chodziło o kwestię
bezpieczeństwa – i kiedy to ja miałem
rację.
– Słuchajcie,
nie ma teraz czasu – zirytowałem się. Mogli mi nie ufać, ich sprawa, ale ja nie
musiałem sobie psuć nerwów z tego pokoju. – Ja tam wracam. Wy spadacie.
Czy mam wam to przeliterować w jakiś specjalny sposób? – zapytałem
uprzejmym tonem, ledwo powstrzymując się przed tym, żeby nie zacząć warczeć.
Tanya
otworzyła usta, prawdopodobnie po to, żeby na mnie naskoczyć, ale wtedy
zdecydował się ją ubiec Eleazar:
– Co
zamierzacie? – zapytał mnie natychmiast. – Nie mam pojęcia, co się dzieje, ale
nie podoba mi się to. No i chodzi o Renesmee, więc…
– Do
cholery, a mnie niby nie chodzi o Renesmee? – Jak miałem im wytłumaczyć,
że dziewczyna jest dla mnie równie ważna, co i dla nich? Podobnie jak i Hannah,
i Demetri… Z tym, że dla Denalczyków byłem jedynie kolejnym
przedstawicielem Volturi, który osiemnaście lat wcześniej brał udział w egzekucji
ich siostry oraz omal nie wymordował ich oraz Cullenów i to właśnie z powodu
– o ironio! – Nessie. – Po prostu myślcie rozsądnie, dobra? Będziecie
jedynie zawadzać, a przecież nie o to chodzi. Musicie stąd uciekać… I to
teraz, póki macie okazję. Nie wracajcie do domu, zaszyjcie się gdzieś,
przynajmniej na jakiś czas, póki nie nabierzemy pewności jak prezentuje się
sytuacja. Jeśli będzie trzeba, sami się odezwiemy, ale, na litość Boską, nie
ryzykujcie. Renesmee nie będzie zachwycona, jeśli cokolwiek wam się stanie. –
Zmarszczyłem brwi. – Nie ma teraz czasu na wyjaśnienia. Mamy kłopoty i tego
należy się trzymać. Nie jestem pewien, czy Kajusz w ogóle bierze was pod
uwagę, ale nie wykluczone, że spróbuje uderzyć w was, żeby jeszcze
bardziej zaszkodzić Nessie. Chcecie tego? – zapytałem i w tamtym
momencie trafiłem w sedno.
Tym razem
nikt się nie odezwał ani nie próbował się ze mną sprzeczać. Odetchnąłem w duchu,
ale nie dałem sobie po sobie poznać, że odczuwam jakąkolwiek ulgę, przynajmniej
do momentu, w którym Eleazar sztywno nie skinął głową. Wciąż patrzył się
na mnie dość nieufnie, nawet mimo czasu, który sam kiedyś spędził w straży,
ale zgoda z jego strony była już niejako postępem.
Nie
czekając na kolejne protesty albo uwagi, chciałem odejść, ale wtedy czyjaś dłoń
zacisnęła się na moim ramieniu. Odwróciłem się i wzdrygnąłem, nagle
dostrzegając bladą twarz Tanyi zaledwie metr od mojej własnej.
– Co do…?
Wampirzyca
potrząsnęła głową.
– Uciekniemy,
ale powiedz mi, co planujecie? Dokąd zamierzacie zabrać Renesmee? – zapytała z niespokojnym
błyskiem w złocistych tęczówkach.
– Lepiej,
żebyście nie wiedzieli - stwierdziłem cicho. Uznałem, że tak
będzie rozsądnie, poza tym brzmiało lepiej niż gdybym wprost przyznał, że nie
mamy żadnego planu. – Nie szukacie nas, a tym bardziej nie próbujcie
znaleźć Cullenów. Po prostu się gdzieś zaszyjcie, a wtedy wszystko będzie
dobrze – powiedziałem z przekonaniem, którego wcale nie odczuwałem.
Szybko
wyrwałem ramię z uścisku Tanyi, wampirzyca zresztą już więcej nie
próbowała mnie zatrzymać. Sądząc po wyrazie jej twarzy i mocno
rozszerzonych tęczówkach, była oszołomiona i wciąż nie zdawała sobie
sprawy z tego, co się dzieje. Cóż, jeśli tak, to tym bardziej powinna być w stanie
mnie zrozumieć, bo ja również miałem problemy ze zrozumieniem i zaakceptowaniem
wszystkiego, co działo się wokół mnie. Miałem wrażenie, że świat gwałtownie
przyśpieszył, a wszystko wymknęło mi się spod kontroli. W jednej
chwili to, co zbudowaliśmy przez ostatnie dni, kiedy sądziliśmy, że problemy
nareszcie dobiegły końca, wszystko po raz kolejny uległo zmianie i to za
sprawą zaledwie jednej tajemnicy, którą zdecydowała się ujawnić Hannah.
Najgorsze wydawało się to, że nawet wiedząc, iż zawiniła, nie potrafiłem się na
nią złościć, a przynajmniej nie w sposób, którego sam po sobie bym
oczekiwał. Co więcej, z jakiegoś dziwnego powodu czułem ulgę, zupełnie
jakbym przez wszystkie te wieki, które spędziłem jako członek straży,
podświadomie czekał na moment, kiedy zyskam powód do tego, żeby nareszcie się
stąd wyrwać.
Mój
instynkt samozachowawczy stanowczo zaprotestował przed tym, co zamierzałem
zrobić, ale kazałem mu się przymknąć i bez wahania wbiegłem ponownie
wprost do płonącego budynku. W przedsionku i recepcji było względnie
spokojnie, przynajmniej jeśli nie liczyć gęstego dymu, który unosił się w powietrzu,
znacznie utrudniając widoczność i sprawiając, że ciężko było mi rozróżnić
zapachy poszczególnych nieśmiertelnych. Spalenizna skutecznie tłumiła słodką,
charakterystyczną dla wampirów woń, ale praktycznie to zignorowałem. I tak
musiałem się wysilić, żeby odnaleźć Demetriego i dziewczyny, tym bardziej,
że w przeciwieństwie do mojego przyjaciela nie dysponowałem żadnymi
niezwykłymi zdolnościami, które pomogłyby mi w tropieniu; w zasadzie
byłem w tym beznadziejny, ale teraz jakakolwiek pomyłka nie wchodziła w grę
i byłem tego boleśnie świadomy.
Nie miałem
pojęcia, gdzie podziały się inne wampiry, ale ich nieobecność nie wydała mi się
niczym dziwnym. Kiedy tylko pojawił się ogień, wszyscy w popłochu rzucili
się do wyjścia, instynktownie uciekając przed jedynym żywiołem, który był w stanie
poważnie zaszkodzić nieśmiertelnemu. Ogień nas unicestwiał, dlatego zakładałem,
że nie mam się czego obawiać, bo jedynie idiota dobrowolnie wróciłby do
miejsca, które płonęło. Ja byłem właśnie takim idiotą, ale przynajmniej miałem
dobre usprawiedliwienie, a przynajmniej próbowałem przekonać samego
siebie, że postępuje rozsądnie. Być może powinienem był zostać na zewnątrz i tam
zaczekać na całą trójkę – w końcu mieli większe szanse odnaleźć mnie niż
ja ich – ale byłem zbyt niecierpliwy, poza tym aż mnie nosiło. Stanie w miejscu,
na dodatek w ukryciu, nie wchodziło w grę, poza tym miałem złe
przeczucia; niepokój narastał z każdą kolejną sekundą, nie dając mi
spokoju. Coś było nie tak, chociaż wciąż nie potrafiłem wyjaśnić, czego
właściwie powinienem się obawiać.
Zatrzymałem
się w recepcji, niespokojnie rozglądając się dookoła. Znałem Demetriego na
tyle dobrze, żeby zakładać, że może spróbować dostać się do ogrodów, żeby mniej
zwracać na siebie uwagę; przynajmniej ja bym tak zrobił, dlatego teoretycznie
mogłem w tym miejscu na nich poczekać, ale to byłoby zbyt proste.
Opierając się plecami o kontuar za którym niegdyś siedziała Safona
(kolejna niewinna ofiara Kajusza), jednocześnie czujnie rozglądając się dookoła
i nasłuchując. Udało mi się skoncentrować wystarczająco, żeby być w stanie
stwierdzić, że ani Demetriego, ani tym bardziej dziewczyn jeszcze nie było w recepcji.
Zakładałem, że wciąż pozostawali w zamku, a kolejne sekundy jedynie
utwierdzały mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak.
Ja się zabiję… Siebie
albo ich, jęknąłem w duchu. Niewiele myśląc ruszyłem przed siebie,
kierując się wprost w stronę Sali Tronowej. Podążanie w stronę samego
centrum szalejącego pożaru zdecydowanie nie świadczyło o zdrowiu
psychicznym, ale pal to licho. Musiałem przynajmniej sprawdzić tamto miejsce
albo spróbować dostać się na piętro, a schody przy Sali Tronowej stanowiły
najkrótszą, chociaż nie najbezpieczniejszą drogę. Śmierć i tak wisiała nad
nami wszystkimi, więc równie dobrze mogłem zaryzykować, tym bardziej, że było
mi wszystko jedno. Nie sądziłem, że kiedykolwiek w moim życiu pojawią się
osoby dla których będę skłonny do tego, żeby ryzykować życie, ale najwyraźniej i w tej
kwestii los postanowił mnie zaskoczyć. Demetri to była inna sprawa, ale
Renesmee, którą w którymś momencie zacząłem traktować nie tylko jak
dziewczynę najlepszego kumpla, ale również jak młodszą siostrę, zdecydowanie
wyzwalała we mnie ludzkie uczucia, których nie doświadczyłem od dawna, a być
może od samego dnia przemiany.
No i była
jeszcze Hannah – Hannah, która sprawiała, że w głowie miałem kompletny
mętlik. Sam nie byłem pewien, co powinienem o wampirzycy myśleć, ale byłem
pewien jednego: zdecydowanie nie mogłem pozwolić na to, żeby spotkało ją
cokolwiek złego. Niezależnie od tego, jak często mnie denerwowała i jak
bardzo byłem nią rozczarowany, teraz czułem, że po prostu muszę ją odnaleźć –
innych możliwości nie było.
Żar
płomieni naparł na mnie, jeszcze zanim w ogóle je dostrzegłem. Aż
wzdrygnąłem się, oszołomiony tym, jak niewiele wystarczyło, żeby płomienie się
rozprzestrzeniły, wychodząc poza obręb Sali Tronowej. Ogień tańczył na ścianach
i na suficie, chociaż jak na razie nie był w stanie mnie dosięgnąć.
Instynktownie zapragnąłem się wycofać, wiedząc, że brnięcie dalej byłoby
szaleństwem; przecież oni nie mogli wybrać tej drogi, to było szalone, poza
tym…
– Renesmee…
Renesmee, musimy iść! – Głos Hannah doszedł mnie nagle, sprawiając, że cały
zesztywniałem. – Nessie, proszę…
Nie
usłyszałem odpowiedzi, a jedynie cichy jęk i warknięcie. Dopiero to
drugie otrzeźwiło mnie na tyle, żeby zorientować się, że jednak się pomyliłem –
cała trója jednak była szalona, podobnie zresztą jak i ja, skoro
momentalnie zapomniałem o wszelakich konsekwencjach oraz ryzyku, które
zamierzałem podjąć. Skoncentrowany wyłącznie na uldze, która płynęła z tego,
że trafiłem w najlepsze możliwe miejsce, instynktownie przyśpieszyłem i ruszyłem
przed siebie.
Słyszałem
coś, jakieś głosy – przede wszystkim dobrze znany mi sopran Hannah, która
kłóciła się o coś z Renesmee, chociaż nie byłem w stanie
zrozumieć niczego przez trzask płomieni. Dopiero kiedy wyszedłem zza zakrętu,
zdołałem dostrzec obie kobiety – i dosłownie zamarłem, uświadamiając
sobie, że coś jest nie tak. Nessie klęczała na posadzce, stanowczo odpychając
od siebie ręce Hanny, która próbowała pomóc jej wstać. Dopiero po chwili
uświadomiłem sobie, że korytarz jest zablokowany i że to właśnie sterta
gruzu stanowi ich największy problem, a zarazem powód ich sprzeczki.
– Felix! –
To Hannah zauważyła mnie pierwsza. Jej oczy zabłysły, chociaż sam nie byłem
pewien czy to wyłącznie ulga, czy może z jakiegoś jeszcze powodu tak
bardzo ucieszyła się na mój widok. Oczywiście szybko odrzuciłem od siebie tę
myśl, bo to nie była najlepsza pora na jakiekolwiek spekulacje, ale i tak
mój niepokorny umysł podsunął mi wspomnienie naszego pocałunku i… Przestań!, skarciłem
się w duchu, stanowczo przywołując się do porządku. – Felixie, musisz mi
pomóc – oznajmiła, po czym bezradnie spojrzała na Renesmee.
– Co jest?
– Jakoś zdołałem się odezwać, zaraz też dołączyłem do obu nieśmiertelnych. –
Nic wam nie jest? Gdzie jest Demetri i…?
– Jestem
tutaj – doszedł mnie znajomy głos. Momentalnie wszystko stało się dla mnie
jasne, kiedy zorientowałem się, że Demetri jest po drugiej stronie barykady.
Głos wampira brzmiał jakoś dziwnie, ale to w tym momencie nie miało
żadnego znaczenia. – Felix, zabierz je stąd. Musicie uciekać i…
– Nie! –
Renesmee znów zdecydowała się wtrącić. Jej głos odbił się echem od ścian
korytarza, zagłuszając nawet trzask płomieni. – Nie, nie ma mowy. Nie zostawię
cię i… – Chciała dodać coś jeszcze, ale wtedy po drugiej stronie doszło nas
ciche warknięcie, a potem huk porównywalny do zderzenia dwóch głazów. – Co
tam się dzieje? Demetri… – Teraz już dosłownie napierała na ścianę gruzów,
próbując znaleźć jakąś szczelinę i zobaczyć, co takiego dzieje się po
drugiej stronie.
Demetri nie
odpowiedział od razu, nie musiał zresztą tego robić. Nie musiałem długo się
zastanawiać, żeby zorientować się, że tropiciel nie jest tam sam – i że
prawdopodobnie właśnie został zmuszony do tego, żeby walczyć. Zaraz
zmaterializowałem się u boku Renesmee, po czym delikatnie acz stanowczo
odsunąłem ją do tyłu, żeby samemu móc ocenić sytuację.
Zdziwiłem
się, kiedy dziewczyna posłusznie mi uległa. Odsunęła się, po czym popatrzyła na
mnie w tak błagalny sposób, że aż poczułem się niezręcznie.
– Pomóż mu
– wyszeptała, ale ja jedynie popatrzyłem na nią błagalnie, absolutnie
oszołomiony.
Kolejne
zderzenie, a potem konstrukcja, która blokowała korytarz, zadrżała
niebezpiecznie. Usłyszałem trzask i niewiele myśląc rzuciłem się w stronę
Renesmee, odpychając ją na bok. Z rozpędu wylądowałem na niej, a już w następnej
sekundzie oboje przejechaliśmy dobre dwa metry po posadzce. Jeszcze więcej
elementów płonącego stropu zarwało się, jedynie wzmacniając już i tak
solidną blokadę.
– Musicie
uciekać! – Demetri najwyraźniej dawał sobie radę na tyle dobrze, żeby być w stanie
kontrolować to, co działo się z nami. – Poradzę sobie, ale wy uciekajcie.
Spotkamy się na zewnątrz – obiecał, ale chociaż w jego głosie pobrzmiewała
pewność, ja wiedziałem, że w rzeczywistości udaje; coś było nie tak. –
Felixie, obiecałeś mi…
Zakląłem w duchu,
dobrze wiedząc, co takiego miał na myśli. Pokręciłem z niedowierzaniem
głową, po czym pustym wzrokiem popatrzyłem na leżącą pode mną Renesmee, która
od dłuższej chwili próbowała mnie z siebie zrzucić. Natychmiast zerwałem
się na równe nogi, po czym chwyciłem dziewczynę za nadgarstek i pociągnąłem
ją za sobą, zmuszając do tego, żeby się podniosła. Momentalnie spróbowała
wyrwać rękę z mojego uścisku, ale jej na to nie pozwoliłem, w zamian
jedynie wzmagając uścisk.
Dziewczyna
spojrzała na mnie rozszerzonymi do granic możliwości oczami, być może
rozumiejąc, co właśnie zamierzałem zrobić. Nie dałem jej okazji na to, żeby się
odezwała, tylko stanowczo pociągnąłem ją za sobą, obojętny na to, że spróbowała
zaprzeć się nogami. Już nie słyszałem Demetriego, ale to w tym momencie
było najmniej istotne; teraz liczyło się, żebyśmy jakoś się stąd wydostali, a później…
No cóż, później dopiero mieliśmy się przekonać, co powinniśmy zrobić dalej.
– Chodźmy
stąd – powiedziałem stanowczo.
Gdyby spojrzenie, które rzuciła w moją stronę
Renesmee, mogło zabijać, prawdopodobnie wszyscy bylibyśmy martwi.
Renesmee
Felix ciągnął mnie za sobą,
obojętny na to, że próbuję się wyrywać. Raz po raz potykałam się i odwracałam
za siebie, pragnąc jakoś oswobodzić rękę i rzucić się w przeciwną
stronę. Chciałam krzyczeć, ale i do tego nie byłam zdolna, całkowicie
oszołomiona i obolała po tym, jak wylądowałam na ziemi, kiedy Felix
odepchnął mnie na bok. Nie potrafiłam być mu za to wdzięczna, nawet jeśli
zdawałam sobie sprawę z tego, że zawdzięczałam mu życie.
– Renesmee,
szybciej! – ponaglił mnie wampir, kiedy zatrzymałam się, omal nie tracąc przy
tym równowagi. Szarpnięciem ponownie ustawił mnie do pionu, zanim zdążyłabym
stracić równowagę i polecieć na twarz.
– Ale
Demetri… – Jakimś cudem zdołałam się odezwać.
Wampir
chwycił mnie mocno za ramiona i zmusił do tego, żebym spojrzała mu w oczy.
W krwistych tęczówkach Felixa dostrzegłam determinację, ale i ledwo
skrywane przerażenie, które przypomniało mi o tym, że nie tylko ja jedna
tak bardzo pragnę pomóc tropicielowi.
– Demetri
znajdzie drogę. Dobrze walczy, więc na pewno jakoś mu się uda – oznajmił
nieznoszącym sprzeciwu głosem. – Ech, ufasz mi? Wiesz dobrze, że go nie
zostawimy.
Spuściłam
wzrok. Felix musiał uznać to za wystarczającą odpowiedź, bo w końcu puścił
mnie i ruszył dalej, żeby dogonić Hannę, która zdążyła nas oboje wyprzedzić.
Ruszyłam za nimi, czując, że w miarę tego, jak oddalaliśmy się od
Demetriego, moje
serce i dusza rozpadają się na kawałeczki, jakby już teraz nie były
wystarczająco podzielone. Czułam narastający strach oraz żal nie tylko do samej
siebie, ale również do moich towarzyszy, ale uparcie powstrzymywałam się przed
płaczem, dobrze wiedząc, że w ten sposób nic nie zdziałam.
Musiałam
uwierzyć Felixowi – a tym bardziej musiałam zaufać ukochanemu. Demetri
należał do straży od stuleci i nie wolno mi było o tym zapominać.
Potrafił walczyć, poza tym był zdecydowanie bardziej zaradny ode mnie. Na pewno
miał naleźć wyjście i spotkać się z nami na zewnątrz, a beze
mnie zdecydowanie łatwiej miało mu być skoncentrować się na unikaniu
niebezpieczeństw. Myśl, że jedynie zawadzam, była dla mnie bolesna, ale
zdawałam sobie sprawę z jej prawdziwości; to pozwoliło mi względnie
uwierzyć w to, że odchodząc postępuję słusznie w jakiś pokrętny
sposób ukochanemu pomagam, ale to wcale nie było takie łatwe i wciąż
miałam wątpliwości.
Chciałam
zostać.
Chciałam
uciekać.
Przypomniałam
sobie, jak kiedyś stwierdziłam, że jestem sprzecznością. Teraz znów miałam
wrażenie, że dwie różne Renesmee walczą we mnie, powoli doprowadzając mnie tym
do szaleństwa. Czułam, że się rozpadam, chociaż to było jedynie wrażeniem, a ja
musiałam spróbować jakoś zapanować nad własnymi uczuciami, jeśli w ogóle
chciałam mieć pewność, że mam jakąkolwiek szansę na to, żeby wszystko nareszcie
się ułożyło. Teraz najważniejsze było logiczne myślenie, nie emocje, i musiałam
o tym pamiętać.
Z tym, że
się bałam. Rozłąka z Demetrim była bolesna, tym bardziej, że zostawiliśmy
go samego z dwoma wampirami; dwóch na jednego – to było nieuczciwe, nawet
jeśli Demetri był dobry w walce. Wiedziałam zresztą, że dobrze biega i pewnie
miał duże szanse na to, żeby uciec, ale i tak coś podpowiadało mi, że
właśnie popełnialiśmy ogromny błąd. Zostawialiśmy go, pozwalając, żeby spotkało
go coś złego; ta myśl nie dawała mi spokoju, chociaż starałam się zaufać
Felixowi i myśleć pozytywnie.
Próbowałam
koncentrować się na biegu, ale to wcale nie było takie łatwe. Ledwo nadążałam
za Hanną i Felixem, zmęczona i otumaniona nadmiarem emocji oraz
gryzącym dymem, który raz po raz drażnił mojej już i tak obolałe gardło.
Zaczynało kręcić mi się w głowie, poza tym ledwo łapałam oddech, ale
wiedziałam, że nie mogę się zatrzymać. Wtedy mogło stać się coś złego, chociaż
nie potrafiłam stwierdzić, czego właściwie powinnam się spodziewać. Wiedziałam
jedynie, że muszę biec; biec dla siebie, dla swoich bliskich oraz – co
najważniejsze – dla Demetriego. Nie zamierzałam nawet brać pod uwagę tego, że
mogłoby stać się najgorsze i że którekolwiek z nas mogłoby zginąć.
Jedynie nadzieja na to, że przynajmniej śmierć nie jest nam pisana, pozwalała
mi jakkolwiek normalnie funkcjonować i panować nad uczuciami.
– Dokąd
biegniemy? – zapytała spiętym tonem Hannah, rzucając nerwowe spojrzenie w stronę
Felixa. Raz po raz oglądała się na mnie, jakby chcąc upewnić się, czy nagle po
raz kolejny nie puszczą mi nerwy i nie zdecyduję się zaryzykować, wracając
do Demetriego. – Felixie…
– Myślę! –
Wampir był coraz bardziej zdenerwowany. – Na razie do lobby. Spróbujemy dostać
się do ogrodu, bo tam chyba nikt nie pilnuje wejścia. Wszyscy uciekli na plac,
dlatego powinno nam jakoś udać się przedostać i bocznymi uliczkami uciec z miasta.
Później pomyślimy, ale obawiam się, że najlepszym rozwiązaniem będzie złapać
najbliższy samolot i się stąd zmywać, zanim…
O czym oni,
na litość Boską, rozmawiali?
– Nie! –
zaoponowałam natychmiast, ledwo powstrzymując się od tego, żeby instynktownie
nie przystanąć. Mimo wszystko nie byłam na tyle głupia, żeby próbować się
zatrzymywać, zwłaszcza w obecnej sytuacji. – Co z Demetrim? Mówicie
tak, jakbyśmy mieli go tutaj zostawić! – zarzuciłam im, czując narastający
gniew.
Zauważyłam,
że wymienili krótkie pojrzenia. Hannah otworzyła usta, żeby coś powiedzieć, ale
coś w oczach Felixa musiało ją przekonać do tego, żeby lepiej siedziała
cicho. Nawet nie zorientowałam się, kiedy oboje zwolnili, pozwalając mi nieznacznie
się wyprzedzić i wciąż obserwując mnie z jakimiś dziwnymi wyrazami
twarzy, które przyprawiły mnie o dreszcze.
Nie byłam
głupia; natychmiast zrozumiałam, że jak najbardziej taki był plan. Przynajmniej
na tę chwilę oni już stwierdzili, że nie będziemy w stanie tropicielowi
pomóc. Nie dawali mu szansy na to, żeby się wydostał i nawet jeśli nie
skazywali go na śmierć, doszli do wniosku, że Demetri i tak da się złapać.
Poczułam,
że się rozpadam. Traciłam go, właśnie go traciłam, a jednak… A jednak
wciąż tutaj byłam, niezdolna do tego, żeby cokolwiek zrobić. Nie rozumiałam,
dlaczego wciąż biegnę przed siebie, zamiast zawrócić i rzucić się na Hannę
i Felixa za to, że w ogóle ośmielili się podjąć taką decyzję, nawet
nie pytając mnie o zdanie. Nie chciałam ich współczujących spojrzeń ani
tego, że patrzyli na mnie tak, jakbym była dzieckiem, które nie rozumie
prostych rzeczy. Może im nie zależało na Demetrim tak bardzo ja mnie, może nie
zależało im na niczym prócz życia, ale to nie miało dla mnie znaczenia. Mogli
robić sobie dosłownie wszystko, cokolwiek im się podobało, ale dlaczego w takim
razie zatrzymywali mnie, skoro sama również miałam prawo do podejmowania
decyzji, obojętnie jak bardzo wydawały się szalone?
Dlaczego?
Dlaczego…?
Już
wielokrotnie zdawałam sobie te pytania, nigdy jednak nie byłam w stanie
odszukać sensownych odpowiedzi. Niektóre rzeczy po prostu się działy, a ja
nie miałam na nie żadnego wpływu, nawet jeśli to wydawało się niemożliwe.
Czułam się równie bezradna, w którym uwierzyłam w wytworzoną przez
Hannę iluzję, przyjmując do wiadomości myśl o tym, że właśnie straciłam
wszystkich tych, których tak bardzo kochałam. Uwierzyłam w to i pogodziłam
się z tym, chociaż teraz wiedziałam, że wszystko było jedynie kłamstwem. Z tym,
że to, co działo się teraz, było prawdziwe, a ja nie miałam co do tego
najmniejszych wątpliwości – teraz naprawdę nie miałam być w stanie niczego
zrobić, a ta bezradność powoli mnie wyniszczała, rozrywając na
mikroskopijne kawałeczki moją już i tak mocno poranioną duszę.
W ciągu
ostatnich miesięcy udało mi się przynajmniej częściowo ją scalić; teraz znów
rozpadała się na nowo.
– Renesmee…
– westchnął Felix, kiedy zatrzymałam się w lobby. Był oszołomiony, poza
tym wszyscy byliśmy coraz bardziej zdenerwowani. – Renesmee, proszę, posłuchaj…
– Nie
zamierzam – przerwałam mu chłodno. Trzęsłam się cała, czując narastającą z każdą
kolejną sekundą rozpacz. – Wszystko aż nazbyt dobrze rozumiem… A w zasadzie
większość, bo nie mam zielonego pojęcia, jak możecie to robić. Mamy pozwolić mu
umrzeć, czy co?! – zapytałam, powoli tracąc nad sobą panowanie.
Nie
obchodziło mnie, co takiego sobie myśleli i czy sama również byłam w niebezpieczeństwie.
Nie zwracałam uwagi nawet na to, że Felix i Hannah mogli chcieć dla mnie
dobrze. Liczyło się wyłącznie to, że za żadne skarby nie zamierzałam pozwolić,
żebyśmy ratowali się kosztem jednego z nas. Nawet jeśli Demetri kazał nam
uciekać, nie mogliśmy tego zrobić. Z szansami czy nie, powinniśmy byli
wrócić albo poszukać innej drogi, która pomogłaby nam obejść zablokowany
korytarz i dotrzeć do tropiciela. Prawda była taka, że już dawno
przestałam wierzyć w to, że wampir jakoś dał sobie radę z goniącymi
nas nieśmiertelnymi. Gdyby tak było, już znalazłby do nas drogę, a jednak
wciąż byliśmy sami i wszystko wskazywało na to, że to my musieliśmy coś
zrobić, żeby Demetriemu pomóc.
Poświęcił
się. Nie mogłam pozwolić na to, żeby zginął jedynie dlatego, że chciał zachować
się w sposób, który wydawał mu się słuszny. To było egoistyczne, ale nie
mogłam pozwolić na to, żeby mnie zostawił – taka możliwość po prostu nie
wchodziła w grę.
– Nie
zamierzamy nikogo zostawiać! – Felix mówił szybko, korzystając z mojej
dezorientacji. – Posłuchaj, oni go nie zabiją. A przynajmniej tak długo,
jak będzie jedyna osobą, która będzie potrafiła doprowadzić Kajusza do nas.
Jedynie będąc razem możemy szybko zginąć, dlatego sądzę, że powinniśmy uciekać…
– Chłopak spojrzał mi w oczy. – Wrócimy po niego. Mogę ci to przysiąc,
jeśli tylko tego zapragniesz, ale teraz musimy uciekać – powtórzył raz jeszcze.
– Przysięga
to zbyt mało… – wyszeptałam cicho; chciałam Demetriego, ale nie powiedziałam
tego na głos, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że to byłoby
najbardziej dziecinne zachowanie na jakie mogłam się zdobyć.
Felix
popatrzył na mnie bezradnie. Raz po raz gorączkowo rozglądał się dookoła,
podrygując nerwowo i wyraźnie czując się nieswojo z tym, że
musieliśmy się zatrzymać. Sama również czułam, że powinniśmy biec dalej, ale
wciąż łamałam się, wiedząc, że w momencie, w którym podejmę decyzję,
już nie będzie odwrotu. Chyba nigdy wcześniej nie stałam przed trudniejszą
decyzją, nie wspominając o tym, że nigdy nie darzyłam mężczyzny tak silnym
i trwałym uczuciem jak to, które łączyło mnie i Demetriego. Tutaj nie
było miejsca na rozsądek; rządziło serce, a ja nie potrafiłam walczyć z uczuciami.
– Renesmee,
proszę – odezwała się cicho Hannah.
O co mnie
prosiła? O zaufanie? Jakaś część mnie pragnęła ją wyśmiać, ale
jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że wciąż na swój sposób
wampirzyca była mi bliska.
A ja
odpowiadałam za nią i Felixa w równym stopniu, co oni za mnie. No i musiałam
pomóc Demetriemu.
– Zróbmy
tak –
wykrztusiłam z siebie tak cicho, że wcale nie zdziwiłabym się, gdyby mieli
problem z tym, żeby mnie usłyszeć.
Usłyszeli.
Obojgu wyraźnie ulżyło, chociaż starali się tego zbyt obcesowo nie okazywać,
żebym nie poczuła się źle i jednak nie zdecydowała się postąpić im na
złość. Wkrótce ruszyliśmy dalej, już nie rozmawiając ani nawet na siebie nie
patrząc, aż do momentu, w którym dotarliśmy do ogrodu. Na zewnątrz
panowały ciemności, poza tym było spokojnie i to aż za bardzo. Ta cisza i brak
światła mocno kontrastowały z blaskiem płomieni i powstałym w wyniku
pożaru zamieszaniem. Zaczęłam niemal łapczywie wdychać świeże, pozbawione dymu
powietrze, które pomogło mi dojść do siebie, bo od nadmiaru gryzącego dymu
coraz bardziej kręciło mi się w głowie.
Hannah i Felix
wyprzedzili mnie, natychmiast przemykając do okolic otaczającego zamek oraz
ogród muru. Odprowadziłam ich wzrokiem, starając się nie myśleć o tym, że
znajdujemy się bardzo blisko miejsca, w którym naskoczył na mnie, a później
zginął Alistair. Moi przyjaciele nie zdawali sobie z tego sprawy, a nawet
jeśli, to nie było dla nich aż tak istotne, skoro koncentrowali się przede
wszystkim na tym, żeby nareszcie móc uciec.
Felix
natychmiast nachylił się, po czym splótł ze sobą dłonie, tak, żeby Hannah mogła
lepiej wybić się ku górze. Wampirzyca natychmiast skorzystała z jego
pomocy, żeby już w następnej sekundzie wyskoczyć w górę i wylądować
na szczycie muru. Pośpiesznie przytrzymała się krawędzi, żeby odzyskać
równowagę, a już w następnej sekundzie zniknęła po drugiej stronie.
Dostrzegłam jedynie jej krótkie, jasne włosy, niemal całkiem srebrne w tym
oświetleniu, zaraz jednak straciłam ją z oczu i przestałam o tym
myśleć; w głowie miałam kompletną pustkę, co mimo wszystko było lepsze niż
gdybym nadal myślała o Demetrim oraz tym, co właśnie robiliśmy.
– Pośpieszcie
się! – zawołała zewnątrz
Hannah, coraz bardziej się niecierpliwiąc. W tej sytuacji nawet ułamki
sekund ciągnęły się w nieskończoność.
Wzdrygnęłam
się i poderwałam głowę. Felix patrzył na mnie wyczekująco, nadal w tej
samej pozycji. Jego mięśnie drżały nerwowo pod ubraniem, zdradzając, jak bardzo
był zdenerwowany.
– Nessie –
ponaglił mnie, coraz bardziej spiętym głosem.
Otrząsnęłam
się i skinęłam głową, poniekąd dlatego, żeby utwierdzić samą siebie we
wcześniejszych postanowieniach. Ruszyłam w stronę Felixa, chociaż każdy
kolejny krok kosztował mnie mnóstwo energii i nie poruszałam się tak szybko,
jak mogłabym tego oczekiwać. Byłam rozkojarzona i zrozpaczona – i być
może dlatego nie przewidziałam tego, co nagle się wydarzyło.
Silne,
lodowate ramiona nagle owinęły się wokół mnie. Krzyknęłam i szarpnęłam
się, ale walka z wampirem była z góry skazana na niepowodzenie.
Usłyszałam warknięcie Felixa, ale nawet kiedy wampir ruszył się z miejsca,
miałam pewność, że i tak nie zdąży zareagować dość szybko. Gdyby tylko
chciał, mój przeciwnik mógłby rozerwać mnie na kawałeczki i to jeszcze
zanim w ogóle Felix zdążyłby ruszyć się z miejsca albo podjąć
jakąkolwiek sensowną decyzję.
Chyba nigdy
nie czułam się tak bardzo zdeterminowana, żeby żyć dalej. Nawet w okresie
ciągłej żałoby, ani raz na poważnie nie pomyślałam o tym, żeby się zabić.
Teraz tym bardziej nie mogłam zginąć, nie tylko przez wzgląd na moich bliskich,
ale przede wszystkim dla Demetriego. Mogłam odejść, mogłam zostawić go w tym
miejscu, ale nie mogłam umrzeć – w ten sposób bym go zabiła, chociaż wciąż
abstrakcyjnie wydawało mi się to, że ktokolwiek mógł kochać mnie aż do tego
stopnia, żeby moja śmierć go zniszczyła. Ta zależność była niemal przerażająca,
ale to właśnie dzięki niej znalazłam w sobie dość siły, żeby spróbować
walczyć.
Moja
reakcja była instynktowna. Po prostu przywołałam do siebie wspomnienia, jak
zawsze kiedy czułam się przerażona albo zła. Usłyszała ciche warknięcie, kiedy
mój zdezorientowany przeciwnik poluzował uścisk, w pośpiechu ode mnie
odskakując. Powinnam była uciekać, ale coś nakazywało mi odwrócić się za
siebie, żeby przekonać się, kto mnie zaatakował.
W tamtym
momencie popełniłam błąd. Kajusz warknął gniewnie, rozeźlony jeszcze bardziej
niż w momencie, w którym zorientował się, że już nie tylko Hannah
poznała prawdę. Natychmiast się zreflektował i zaatakował ponownie, jednak
tym razem byłam na to przygotowana i zareagowałam szybciej. Udało mi się
uniknąć kolejnego miażdżącego uścisku, ale w zamian wampir zdołał chwycić
mnie za ramię. Jęknęłam, nagle tracąc równowagę i szarpnęłam się w przeciwną
stronę, gotowa walczyć, kiedy nagle…
Cięcie było
szybkie i w oszołomieniu w pierwszej chwili nagle nie poczułam
bólu. Zorientowałam się dopiero po chwili, kiedy znikąd pojawił się Felix i bez
wahania skoczył na Kajusza, stanowczo odrzucając wampira ode mnie. Wciąż
oszołomiona, spojrzałam na dwóch walczących nieśmiertelnych, jak przez mgłę
będąc świadomą tego, że skóra w okolicach szyi pulsuje bólem. Podświadomie
czekałam na coś, co wiedziałam, że powinno w tej sytuacji nadejść –
przecież zawsze następowało – wszystko jednak wskazywało na to, że ze mną
będzie inaczej.
Niczym w transie
uniosłam dłoń i dotknęłam świeżego śladu po ugryzieniu wampira. Pod
opuszkami wyczułam odrobinę krwi oraz zarys półksiężyca, jednak poza tym nie
byłam świadoma niczego. Nie czułam bólu, nie czułam ognia, chociaż
niejednokrotnie słyszałam o tym, że właśnie tego powinnam się teraz
spodziewać.
– Renesmee,
uciekaj! – ponaglił mnie niczego nieświadomy Felix, skoncentrowany na tym, żeby
trzymać Kajusza z daleka od siebie i mnie. Nie mógł uciec, póki nie
byłam bezpieczna, przez co sam niepotrzebnie się narażał.
Jego słowa
sprawiły, że momentalnie się otrząsnęłam. Niewiele myśląc poprawiłam ramiączko
sukienki, żeby ukryć ślad po ugryzieniu, po czym w pośpiechu rzuciłam się w stronę
muru, żeby przedostać się na drugą stronę. Hannah już na mnie czekała, bliska
paniki; odetchnęła dopiero wtedy, kiedy tuż po mnie w końcu pojawił się
Felix, ale żadne z nas nie miało czasu na to, żeby jakkolwiek odreagować.
Już w następnej
sekundzie całą trójką puściliśmy się biegiem, nie zastanawiając się nad tym,
gdzie właściwie zamierzamy się udać.
Siedziba
Volturi i pożar zostały daleko za nami.
Rozdział miał być wczoraj, ale skoncentrowałam się na przygotowaniach do Wigilii i jakoś mi nie wyszło. Pisałam go długo, na raty, bo chciałam, żeby wyszedł jak najlepiej, ale nie potrafię ocenić, czy wyszło mi to tak, jak zamierzałam. Wiem jedynie, że bardzo długo czekałam na rozwiązanie tej księgi i jestem podekscytowana myślą o tym, że prawdopodobnie jeszcze w tym tygodniu powinien pojawić się epilog. Mam nadzieję, że was nie zawiodłam; wręcz przeciwnie – że znów was zaskoczyłam i to w pozytywnym sensie.Nie przeciągam, bo jestem lekko podpita – cała ja na święta. Chciałabym podziękować wszystkim czytającym i tym, którzy tak bardzo niecierpliwili się w oczekiwaniu na nowy rozdział. Już skończyłam pracę, więc wracam do stałego rytmu pisania, co bardzo mnie cieszy. Dziękuję również za wszystkie życzenia i sama również życzę wam wszystkiego najlepszego; zdrowych, radosnych świąt w gronie rodzinnym, spełnienia marzeń oraz wszystkiego, co najlepsze. Mam nadzieję, że będziecie ze mną jeszcze długo i że nie zaczniecie mieć mnie dość.Do epilogu – czyli do napisania za kilka dni,Nessa.
"Życie nieśmiertelnego to w zasadzie całe pasmo nieprawdopodobnych wydarzeń;" - zakochałam się w tym fragmencie *-* jak i w narracji Felixa. Myślałam, że Felix to taka bardziej wredniejsza wersja Emmetta, ale to całkiem dwie różne osoby. Polubiłam go w twoim opowiadaniu. Bardziej niż w książce czy w filmach :3 Podobało mi się to jak porządnie im powiedział, że mają uciekać i nikogo nie szukać. Bardzo mi się to podobało^^ Ech, Demtriego najchętniej bym opieprzyła za to, że zawsze znika. Powinien iść z nimi, bo wtedy nie stało, by sie TO!! Jeżeli ona się zmieni w wampira... Nie no, ale nie wyobrażam sobie świecącej Renesmee :D XD więc lepiej niech zlikwidują ten jad, bo sama to zrobię :_: Zaskoczyłaś rozdziałem i to bardzo <3 i jak zwykle był cudowny. Myślałam, że będzie krótki, ale okazało się, że raczej nie^.^ więc dobrze ;**
OdpowiedzUsuńTy pijaku mały tylko nie zapomnij o czym masz pisać.
Gabi ;**
Rozdział świetny. Mam nadzieję że Demetri przeżyje i że Nessi nic nie będzie przyz to ugryzienie...
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo, bardzo fajny,wręcz świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! !!!!!
OdpowiedzUsuńPisz szybciutko kolejną księgę, bo już nie mogę się doczekać dalszych losów.
Głupi Kajusz musiał ją ugryźć a ja już wyobrażałam sobie iż w jakiejś księdze lub rozdziale -Ness urodzi syna lub córkę :) )
Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!