Renesmee
– Jesteś pewna, że chcesz to
zrobić?
Hannah
spoglądała na mnie niespokojnie, nerwowo nawijając jasny loczek na palec. Nie
byłam pewna, kiedy właściwie nabrała tego irytującego nawyku, ale od jakiegoś
czasu robiła tak cały czas, zawsze pod wpływem skrajnych emocji. Cóż, tych w ostatnim
czasie zdecydowanie nam nie brakowało, więc teoretycznie nie powinnam być
zdziwiona, aczkolwiek i tak miałam ochotę zrobić coś, żeby przestała.
Ze świstem
wypuściłam powietrze z płuc, po czym wbiłam wzrok w przednią szybę
czarnego mercedesa, który pożyczył nam Carlisle. Od kilku minut stałyśmy na
samym środku pustej, asfaltowej drogi, wahając się nad przejechaniem chociaż
jeszcze jednego metra. Chociaż na drodze przed nami nie było niczego
szczególnego, co mogłoby powstrzymywać nad przed dalszym ruchem, to i tak
zastygłam z palcami zaciśniętymi na kierownicy tak mocno, że aż zbledły mi
kłykcie. Mięśnie miałam napięte jak struna i chyba jedynie cudem pod
wpływem nerwów nie docisnęłam pedału gazu. Tak, byłam marnym kierowcą, ale
przynajmniej w przeciwieństwie do Hanny potrafiłam prowadzić na tyle
przyzwoicie, żeby zaryzykować wyjazd na ulice tak ruchliwego miasta, jakim było
Seattle.
Teraz nie
byłyśmy już na ruchliwych, zapchanych drogach metropolii, znajdując się w zupełnie
innym miejscu – tak bardzo znajomym, że to wręcz bolało. Wiedziałam, że Hannah
nie widziała niczego szczególnego w podniszczonej drodze, która stopniowo
przechodziła z asfaltu w ubitą ziemię, ale ja…
Czy byłam
pewna? Nie i wampirzyca musiała zdawać sobie z tego doskonale sprawę.
Z tego powodu tym bardziej czułam się rozbita i rozdrażniona jej
pytaniem, chociaż wiedziałam, że to nie jej wina. Wciąż miałam problemy z zapanowaniem
nad emocjami, ale naprawdę starałam się zrobić cokolwiek, żeby więcej bez
powodu nie wyżywać się na bliskich, zwłaszcza na Hannie i Felixie, którzy
zdecydowanie sobie na to nie zasłużyli. Jeśli już na kogoś powinnam była się
denerwować, bez wątpienia był to Rosalie, ale nawet na to nie potrafiłam się
zdobyć. W końcu to nie Rose zaciągnęła mnie do tego miejsca, nawet jeśli w pośredni
sposób miała wpływ na to, że teraz tkwiłam w tym miejscu, bezmyślnie
wpatrując się w to, co miałam przed sobą.
Gdzieś na
horyzoncie zaczęły majaczyć pierwsze promienie wschodzącego słońca. Zmrużyłam
oczy, chociaż jasny blask nie był dla moich oczu aż tak szkodliwy, jak mogłabym
się tego spodziewać. W aucie wciąż panował przyjemny półmrok, co poniekąd
związane było z mocno przyciemnianymi szybami – dobremu usprawnieniu,
jeśli chciało poruszać się w dzień, nie zwracając uwagi ludzi lśnieniem
skóry. Nie byłam pewna, jak bardzo przyciemniane szyby uznawały przepisy ruchu
drogowego, ale coś podpowiadało mi, że w przypadku mercedesa odcień
znajdował się gdzieś na pograniczu prawa. Tak czy inaczej, ja widziałam przez
nie doskonale, poza tym okna wciąż były wystarczająco przejrzyste, żeby jasny
blask zatańczył na mojej odsłoniętej skórze, wprawiając ją w subtelne
lśnienie.
Było zimno,
dookoła zalegał śnieg, a jednak dzień zapowiadał się wyjątkowo słonecznie,
co było tym bardziej ironiczne, że stan Waszyngton słynął przecież z ciągłego
zachmurzenia nieba i obfitych opadów. Kolejna sprzeczność, jakby w całej
mojej egzystencji było ich zbyt mało. Obserwując wschodzące słońce, które
dobitnie uświadomiło mi, jak nieubłaganie czas parł do przodu, nagle zwątpiłam w to,
czy dobrze zrobiłam, decydując się tutaj przyjechać. Gdybym była rozsądna, nie
zrobiłabym tego, zwłaszcza, że już za siedem godzin powinnam znaleźć się w samolocie,
który miał zabrać mnie i moich bliskich na Alaskę, gdzie – jak mieliśmy
nadzieje – powinniśmy byli szukać moich rodziców. Hannah dała nam dość dokładny
opis miejsca, które wskazała im, kiedy zmieniała ich wspomnienia, aczkolwiek
wciąż istniała niepokojąca możliwość tego, że w ciągu minionych miesięcy
zdecydowali się gdzieś przemieści i byliśmy tego świadomi. Sama
zainteresowana, w towarzystwie Felixa, zamierzała udać się do Rio de
Janeiro, żeby spróbować odnaleźć Alice i Jaspera. Rosalie nie była zachwycona
pomysłem, żeby dać tej dwójce wolną rękę, ale jednocześnie nie chciała słyszeć o tym,
że miałaby im towarzyszyć, dlatego ostatecznie zmuszona była ulec.
Tak czy
inaczej, to właśnie na czekającym nas zadaniu powinnam była w pełni się
skoncentrować. Mimo wszystkiego, co usłyszałam od ciotki, powinnam była odsunąć
od siebie wszelakie wątpliwości i raz jeszcze analizować szczegóły naszego
dość marnego planu, żeby wykluczyć tyle komplikacji, ile tylko było możliwe.
Powinnam była skupiać się na tym, co było istotne, swoje osobiste rozterki
zostawiając na późniejszy termin, zwłaszcza teraz, kiedy Hannah, Felix i ja
byliśmy wrogami publicznymi numer jeden na listach wszystkich wampirów, które
miały powody, żeby chcieć przypodobać się Kajuszowi. Biorąc pod uwagę znaczenie
rodziny królewskiej i to, jak wielkim echem musiała odbić się w świecie
nieśmiertelnych wieść o zmianie władzy, w każdej chwili mogło
wydarzyć się coś niedobrego. Już w Seattle niewiele brakowało, żebyśmy
dali się złapać, więc tym bardziej wypadało zachować ostrożność, a jednak…
A jednak
tutaj byłam. Tuż przed umowną granicą, którą znałam doskonale, odkąd skończyłam
kilka miesięcy i byłam na tyle dorosła, żeby cokolwiek rozumieć. Granicą,
która obowiązywała całe lata, chociaż teraz mogła nie mieć już racji bytu,
jeśli to, co powiedziała mi Hannah była prawa.
Gdybym była
rozsądna, nie byłoby mnie tutaj. Również nie próbowałabym dodatkowo komplikować
sobie życia, burząc coś, co w obecnej sytuacji wydawało się darem od losu,
nawet jeśli w jakimś stopniu sprawiało mi ból. Tak łatwo przyszło mi
odcięcie się od tych wspomnień i teraz rozsądnym wydawało się
pozostawienie sytuacji taką, jaką była teraz, zwłaszcza, że tak wydawało się
lepiej dla wszystkich. Nie powinnam była chcieć niszczyć czegoś, co przynosiło
ulgę nam wszystkim, również mnie.
Wszystko się zmieniło,
powtarzałam sobie przez całą drogę. To tylko wszystko
skomplikuje, a ty wcale nie poczujesz się lepiej. On również jest
szczęśliwszy, a tak… Nawet raz o nim nie pomyślałaś, póki Rosalie nie
poruszyła tematu. Naprawdę chcesz wszystko popsuć, tak po prostu go zranić?
Nie,
oczywiście, że tego nie chciałam, ale…
Kłamstwem
byłoby usprawiedliwianie się przed samą sobą i twierdzenie, że musiałam
tak postąpić. Bardziej prawdziwe było to, że chciałam, chociaż i do tego
nie miałam pewności. To było bardziej skomplikowane i sprowadzało się
między innymi do odczuwanego przeze mnie poczucia winy, zatartej w mojej
pamięci miłości oraz poczuciu, że jestem mu to winna. Nie potrafiłam przed samą
sobą wytłumaczyć sobie, dlaczego nie byłam w stanie odczekać tych
kilkunastu dni, może nawet tygodni, póki wszystko się nie uspokoi, ale od
momentu wyjścia Rose, kiedy już zdołałam nad sobą zapanować i zacząć
normalnie funkcjonować, nie byłam w stanie myśleć o niczym innym.
Musiałam tutaj przyjechać, musiałam go zobaczyć…
Przynajmniej
ten jeden raz.
Ostatni
raz.
– Renesmee,
słyszałaś, co takiego powiedziałam? – Hannah zaczęła się niecierpliwić. –
Pytałam się, czy…?
– Wiem. Nie
jestem głucha – warknęłam. Natychmiast tego pożałowałam, ale wampirzyca nie
wydawała się urażona moim tonem. – Przepraszam. Po prostu… To nie takie łatwe.
– A przynajmniej
nie dla mnie, dodałam już w myślach.
– No jasne.
Nie tłumacz mi się. – Rzuciła mi przenikliwe, badawcze spojrzenie. Mimowolnie
wzdrygnęłam się, porażona intensywnością jej wzroku. W tych krwistych
tęczówkach naprawdę było coś niezwykłego, czego nie potrafiłam jednoznaczne
określić, ale co przyprawiało mnie o gęsią skórkę, zwłaszcza, że byłam
świadoma, jakimi dysponowała zdolnościami. – Nie chcę być zrzędliwa ani nic z tych
rzecz, bo to akurat rola Felutka – podjęła, zerkając na horyzont za oknem – ale
nie mamy zbyt wiele czasu. Przyjechałam tutaj z tobą, chociaż wiesz, co o tym
myślę. Nie uważam, żeby ta sprawa była priorytetem, ale skoro tak bardzo ci
zależy… Ale musisz podjąć decyzję teraz, Nessie. Obie wiemy, że zastanawianie
się jedynie wszystko utrudnia. Wóz albo przewóz, jak to się mówi.
Zacisnęłam
usta, dobrze wiedząc, że miała rację. Kolejne minuty mijały, a ja wcale
nie byłam bliższa tego, żeby ostatecznie określić, czego tak naprawdę chce.
Musiałam się na coś zdecydować, a dalsza zwłoka była jedynie stratą czasu.
Czekając, zwłaszcza w miejscu, gdzie natrafienie na jakiegokolwiek
przechodnia albo inny pojazd graniczyło z cudem, było najgorszym, co
mogłam zrobić. Zwłaszcza w naszej sytuacji nie było to najlepszym
rozwiązaniem, poza tym…
Och, poza
tym byłam bardzo bliska tego, żeby stchórzyć.
– Dam radę
– powiedziałam stanowczo, chyba bardziej do siebie niż do Hanny. Lekko uniosła
brwi, ale nie skomentowała moich słów w żaden sposób.
Odpaliłam
silnik i mocniej zacisnąwszy dłonie na kierownicy, w końcu
przekroczyłam granicę rezerwatu. Samochód jechał powoli, przynajmniej z punktu
widzenia wampira, chociaż w krótkim czasie na liczniku na desce
rozdzielczej zobaczyłam prawie osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. W La
Push lepiej było nie ryzykować rozwijania większych prędkości, zwłaszcza, że od
momentu, kiedy ostatni raz prowadziłam samochód minęło dość czasu, żebym czuła
się niepewnie. Jasne, korciło mnie, żeby docisnąć gaz do dechy i jak
najszybciej mieć to za sobą, ale jednocześnie chciałam odwlec pewne rzeczy w czasie,
przynajmniej jeszcze o tych kilka minut. Kwestia nie wyrzucania się w oczy
była inną sprawą, chyba z góry skazaną na niepowodzenie, nie tylko z powodu
tego, że byłyśmy z Hanną nieśmiertelne, ale przede wszystkim z winy
jakże charakterystycznego samochodu. Zawsze sądziłam, że ta słabość do
szybkich, drogich aut okaże się kiedyś zgubna, ale teraz nie było czasu nad
tym, żeby ubolewać nad czymś na co i tak nie miałam wpływu.
Jazda przez
rezerwat przypominała drogę przez męki. Jak urzeczona wpatrywałam się w znajome
domy, uliczki i wszystko to, co wydawało mi się, że bezpowrotnie
utraciłam, kiedy pół roku wcześniej wszystko stanęło na głowie. La Push
wyglądało niczym zaklęte w czasie, zupełnie niezmienione przez te kilka
miesięcy. W jednej chwili poczułam się tak, jakbym wróciła do domu,
chociaż podobnie jak w obecności Cullenów, czułam się tak, jakbym
doświadczała wspomnień kogoś innego, a sama nie była prawdziwą
uczestniczką tego, co działo się wokół mnie. Byłam tutaj, ale równie dobrze
mogłoby mnie nie być, a otaczająca mnie rzeczywistości wydawała się czymś
stworzonym przez wyobraźnie – kolejnym snem, który prędzej czy późnij dobiegnie
końca.
Mrugając
pośpiesznie, żeby nie pozwolić sobie na łzy, trochę przyśpieszyłam, żeby jak
najszybciej opuścić dzielnicę mieszkalną. Było zbyt wcześnie, żeby spodziewać
się zobaczenia jakiegokolwiek człowieka, ale i tak rozglądałam się
czujnie, wciąż mając wrażenie, że za chwilę dostrzegę jakąś znajomą twarz i wszystkie
moje starania, żeby zachować spokój, spełzną na niczym. Hannah przez cały czas
wyglądała przez okno, w przeciwieństwie do mnie napięta i nieufna,
świadoma tego, że znajduje się na terytorium swoich naturalnych wrogów.
Nieznacznie marszczyła nos, ale przynajmniej starała się nie robić tego zbyt
ostentacyjnie, co przyjęłam z wdzięcznością. Byłam przekonana, że po tak
długiej przerwie i tym, jak się zmieniłam, również będę bardziej wyczulona
na leśny zapach zmiennokształtnych, ale nic podobnego nie miało na tę chwile
miejsca. Niemal z zachwytem wciągałam do płuc przesycone wonią wilków, zimowe
powietrze, jedynie trochę rozproszone przez woń skórzanej tapicerki.
Drogę do
domu Black’ów znałam na pamięć, równie dobrze, co i tę, która prowadziła
do małego domku moich rodziców w Forks. Uświadomiłam sobie, że drżą mi
ręce, to jednak nie powstrzymało mnie przed wprawnym wmanewrowaniem auta w odpowiednią
uliczkę. Dobrze pamiętałam ten drewniany, mocno zniszczony już budynek, gdzie
tyle razy bywałam nie tylko jako dziecko, ale również później, będąc już
nastolatką. Pamiętałam werandę, garaż za domem, malutki pokoik Jacoba oraz
kuchnię, gdzie niejednokrotnie dotrzymywaliśmy towarzystwa Billy’emu. Wszystkie
te wspomnienia wróciły do mnie w jednej chwili, jakby od samego początku
były częścią mnie. Tak było w istocie, a ja nawet nie zdawałam sobie
sprawy z tego, jak starannie ukryłam je przed samą sobą, spychając do
najdalszych zakamarków mojej pamięci; zamykając za sobą drzwi i odcinając
się od wszystkiego, co miało dla mnie znaczenia i tym samym sprawiało mi
ból.
Ciepłe
ramiona wokół mnie. Miękkie futro rdzawo brązowego wilka i te znajome,
roześmiane czarne oczy. Sposób w jaki na mnie patrzył, kiedy wspominał o wpojeniu.
Nasz pierwszy pocałunek i moment, kiedy uświadomiłam sobie, że może
faktycznie jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem i bratem.
Kochałam go, to oczywiste – nadal to czułam, nawet jeśli łatwiej byłoby, gdybym
się od tego odcięła. Kochałam go, ale sama już nie byłam pewna, czy po tych
wszystkich miesiącach jest to ten sam rodzaj miłości, którego Jacob mógł ode
mnie oczekiwać. Kiedy na mojej drodze stanął Demetri, wszystko się zmieniło, a ja
teraz zdawałam sobie sprawę z tego, że być może nigdy nie czułam do Jake’a
tego, co mi się wydawało. Nawet jeśli byliśmy na dobrej drodze do stworzenia
czegoś więcej niż tylko przyjaźni, utraciliśmy tę szansę tych sześć miesięcy
temu. Przynajmniej ja wróciłam do punktu wyjścia – do tego, kiedy myślałam o Jacobie
jak o bracie – i czułam z tego powodu ulgę. Nienawidziłam siebie
za to, że tak po prostu mogłam na to pozwolić, zwłaszcza, że wiedziałam, jak
bardzo w ten sposób go zranię.
O ile sobie
przypomni.
Zerknęłam
na Hannę, jedynie na ułamek sekundy, ta jednak wciąż nie patrzyła w moją
stronę. Westchnęłam w duchu i znów skoncentrowałam się na drodze,
świadoma tego, że dom Black’ów jest już na wyciągnięcie ręki. Nie więcej jak za
minutę w zasięgu wzroku miały się pojawić znajome ściany, podjazd i majaczący
na tyłach garaż, gdzie niejednokrotnie przesiadywałam z Jake’m, obserwując
jak po raz wtóry grzebie przy swoim złożonym z części aucie, usprawniając
je i za wszelką cenę starając się utrzymać je w dobrym stanie.
Wszystko to wydawało się tak odległe, jakby wydarzyło się w innym życiu,
co właściwie nie było takie znów dalekie od prawdy – bo na swój sposób umarłam,
jeśli głębiej zastanowić się nad działaniem jadu. Nie do końca, ale jednak
umarłam, a teraz nie potrafiłam wyobrazić tego, jak miałabym tak po prostu
stanąć w progu domu Jacoba; jak miałabym do tego wszystkiego wrócić. To już nie należy do
ciebie. On również, drażnił się ze mną jakiś cichy głosik w mojej
głowie, a ja nie potrafiłam go zagłuszyć, nawet mimo usilnych starań.
Wiedziałam, że tak wygląda rzeczywistość i że nie wrócę do tego, co miałam
pół roku temu, a jednak teraz byłam tutaj, naiwnie wierząc, że może
istnieje cień szansy.
Jak miałam
to zrobić? Nawet kiedy już sobie przypomni, kiedy Hannah odda mu wspomnienia…
Jak miałam spojrzeć mu w oczy, tak po prostu po tych wszystkich
miesiącach? Jak miałam wytłumaczyć mu, że wszystko bezpowrotnie się zmieniło,
łącznie z moimi uczuciami do niego? Jak miałam zranić go w tak
dogłębny sposób, jakim było przyznanie się, że kocham kogoś innego – że teraz
mam Demetriego?
Jak…?
To było
niczym impuls, którego nie mogłam nie posłuchać. Z całej siły wcisnęłam
pedał gazu, pozwalając żeby samochód wyrwał do przodu, wciskając Hannę i mnie
w fotele. Moja przyjaciółka wydała z siebie jakiś cichy, zaskoczony
okrzyk, ale nie zwróciłam na to uwagi, pozwalając żeby auto przemknęło tuż obok
domu Jacoba. Obraz za oknem na moment zamienił się w zamazaną smugę, ale i tak
dostrzegłam boleśnie wiele szczegółów, wyróżniających ten znajomy mi budynek na
tle otaczających go drzew. Nie miałam pojęcia, co właściwie mnie tknęło, ale
wszystko we mnie aż krzyczało, że mam się nie zatrzymywać, bo to pozbawione
jest sensu. Jego i tak tam
nie ma, usprawiedliwiłam się w duchu, starając się powstrzymać przed
zerkaniem na boczne lusterka.
Niewiele
myśląc zrezygnowałam z wizyty w domu Black’ów. W zamian
skierowałam się prosto na klif.
Zawiła
droga wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy przemierzałam ją po raz
ostatni. Nie pamiętałam już kiedy i w jakim celu tutaj byłam, chociaż
podejrzewałam, że to był jeden z wielu licznych spacerów na które zabrał
mnie Jacob. Musiałam zwolnić, żeby bez ryzyka wejść w kilka następnych
zakrętów, a ostatecznie całkiem zatrzymałam samochód, bo droga stała się
zbyt wąska i wyboista, żeby jechać dalej. Nie odzywając się nawet słowem,
wyskoczyłam na zewnątrz, ledwo tylko pojazd znieruchomiał. Nie dbałam nawet o to,
żeby zatrzasnąć za sobą drzwiczki, a jeż sam fakt tego, że pomyślałam o zaciągnięciu
hamulca ręcznego był sporym wyczynem, bacząc na stan w jakim się
znajdowałam.
– Renesmee!
– zawołała za mną Hannah, ale ja już byłam w połowie prowadzącej w stronę
urwiska ścieżki.
Poranek był
chłodny, a obecność wody jedynie wzmagała działanie niskiej temperatury,
to jednak mi nie przeszkadzało. Na sobie miałam wyłącznie jeansy i stosunkowo
cienki, kaszmirowy sweterek z długim rękawem, jednak i to nie miało
dla mnie szczególnego znaczenia. Chłód przenikał mnie, a morska bryza
bawiła się moimi włosami, kiedy już wyszłam spomiędzy drzew, wychodząc na
śliską, litą skałę.
Widok
wschodzącego słońca z takiej wysokości był niesamowity i miał w sobie
coś nostalgicznego, ja jednak nie miałam siły i nastroju na zachwycanie
się widokiem, który większość uznałaby pewnie za romantyczny. Czułam się
samotna, chora i rozbita, a wrażenie to potęgowała surowość tego
miejsca i otaczająca mnie ze wszystkich stron natura. Poniżej wzburzona
woda raz po raz podmywała ścianę klifu, stopniowo powiększając liczne żłobienia
i wymywając minerały. Niemal czułam niszczycielską moc żywiołu i przez
ułamek sekundy czułam nieodpartą chęć, żeby rzucić się przed siebie i pozwolić,
by pochłonął mnie ten wszechogarniający chaos.
Nie, nie
chciałam się zabić, zresztą skok z klifu byłby niewystarczający, skoro
teraz tym bardziej było mi bliżej do wampira. Chodziło raczej o wyładowanie
emocji i przynajmniej chwilowe ukojenie, które dałoby mi zanurzenie się w lodowatej
wodzie. Kilka razy skakałam, oczywiście w bardziej sprzyjających warunkach
i z niższej półki, co wymógł na mnie Jake, ale sam moment lotu był
najbardziej niezwykłym z możliwych doświadczeń.
Zatrzymałam
się przy samej krawędzi, bezmyślnie spoglądając w dół. Mój wzrok
samoistnie powędrował w stronę majaczących w oddali wysp, z tej
perspektyw wyglądającej jak nic nieznaczące, ciemne punktu, odcinające się na
tle jaśniejącego nieba. Chłonąć całą sobą znajomość tego widok, skierowałam
spojrzenie w stronę plaży – a potem zmartwiałam, kiedy na piasku
dostrzegłam siedzącą samotnie postać.
Usłyszałam
ciche kroki tuż za plecami, ale nawet się nie obejrzałam, dobrze wiedząc, że to
Hannah. Dziewczyna przystanęła w odległości kilku metrów ode mnie,
prawdopodobnie wciąż skryta w cieniu drzew. Nie byłam pewna czy patrzy na
mnie, ale nawet jeśli, postać na plaży również przykuła jej uwagę.
– Jeśli
chcesz tam zejść, zrób to teraz – wyszeptała zaskakująco łagodnym głosem.
Zadrżałam, w jej słowach wyczuwając potwierdzenie tego, co pomyślałam
sobie w pierwszym momencie, kiedy tylko dostrzegłam te rosłą sylwetkę.
Jasne, wszyscy Quileuci byli do siebie bardzo podobni – wyglądali niemal jak
bracia, ja… Ja po prostu czułam. – Tylko kilka minut. Mamy tylko kola minut.
Słyszenie
Hannah tak rozsądniej, obdartej z nieodłącznej kpiny i sarkazmu za
którymi lubiła się chować, kiedy sprawy zbytnio się komplikowały, było czymś
nowym. Jej głos był stanowczy, ale przy tym niezwykle łagodny i pełen
zrozumienia, nawet jeśli była daleko od tego, by w pełni pojąć, co takiego
w tym momencie czułam. Od początku, kiedy tylko poprosiłam ją o przyjazd
tutaj i to na dodatek w środku nocy, miała wątpliwości, a jednak
uległa. Już samo to wystarczyło, żebym miała wobec niej dług, a teraz…
Nie
odwracając się, skinęłam głową. Nie istniała bezpośrednia droga z klifu na
plażę – przynajmniej nie taka, którą mogliby podążać ludzie – ja jednak byłam
zbyt niecierpliwa, żeby tracić czas na cofanie się do lasu i szukanie
najprostszej drogi. Bez żadnego problemu skorzystałam z bardziej
niebezpiecznej, stromej trasy, wybierając mniej pionową ścianę klifu, żeby
ześlizgnąć się na niżej położoną półkę – tę samą z której zdarzało mi się
skakać. Lekko wylądowałam na litej skale, nawet nie uginając kolan, żeby
zamortyzować siłę uderzenia. Człowiek bez wątpienia by się połamał, ale ja jak
gdyby nic ruszyłam dalej, w kilka zaledwie sekund pokonując ostatnie metry
i bezpiecznie lądując na pokrywających brzeg morza kamieniach i piasku.
Jacob
zauważył mnie, kiedy byłam jakieś dziesięć metrów od niego. Nie miałam wątpliwości,
że wyczuł mnie już wcześniej, a jednak czekał z reakcją niemal do
ostatniej chwili, najwyraźniej chcąc się najpierw upewnić, czy jestem dla niego
jakimkolwiek zagrożeniem. Szłam powoli, ludzkim tempem, czując się tak, jakby
wszystkie moje mięśnie wykonane były z ołowiu. Przez cały czas nie
odrywałam od niego wzroku, mając wrażenie, że to wyobraźnia płata mi figle i że
chłopak rozpłynie się w powietrzu, kiedy tylko spuszczę go z oczu.
Przeszedł
mnie dreszcz, kiedy przeniósł na mnie spojrzenie tych swoich czarnych oczu.
Instynktownie przystanęłam, nagle niezdolna do tego, żeby wykonać chociaż jeden
krok. Indianin zmierzył wzrokiem całą moją postać, a jego tęczówki
rozszerzyły się do granic możliwości. Na początku było to po prostu
oszołomienie, a ja prawie się zarumieniłam, speszona tym, że mógł na mnie
patrzeć w taki sposób – tak bezkarnie pożerając mnie wzrokiem, jakbym była
kimś wyjątkowym, a nie najgorszą z możliwych istot, która właśnie
planowała wbić mu nóż w plecy. Między jego brwiami pojawiła się pionowa
zmarszczka, kiedy dostrzegł we mnie coś znajomego, ale oczywiście mnie nie
rozpoznał. Wraz z upływem kolejnych sekund, przestał próbować, a dotychczasowe
oszołomienie zostało wyparte przez nieufność, może nawet wrogość, kiedy
zorientował się, że nie jestem taką zwyczajną dziewczyną.
Aż
wzdrygnęłam się, kiedy nagle zerwał się z miejsca. Machinalnie cofnęłam
się o krok, ale nie pozwoliłam sobie na nic więcej, nie chcąc go
prowokować. Czułam się dziwnie, tak nierealnie, zwłaszcza, że teraz Jacob
patrzył się na mnie jak na potencjalnego wroga, podczas gdy ja bezskutecznie
próbowałam dopatrzeć się w jego oczach czegoś, co mogłabym określić mianem
zrozumienia.
Doszukałam
się, owszem, ale zdecydowanie nie było to tym, którego mogłabym oczekiwać.
Chociaż przypuszczałam, że właśnie w ten sposób wszystko się potoczy, to
jednak do ostatniej chwili żyłam nadzieją, że chłopak jakimś cudem przełamie
blokady, które na jego umysł nałożyła Hannah. Rozczarowanie bolało, a ja
byłam na siebie zła, bo przecież obiecywała sobie, że nie będę emocjonalnie
podchodzić do tego, co właśnie się działo.
– Nie
jesteś wampirem – odezwał się ni stąd, ni z owąd Jacob. W jego głosie
doszukałam się konsternacji, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi, bardziej
skoncentrowana na tym, że nogi mam jak z waty i że jedynie cudem
wciąż jestem w stanie utrzymać się w pozycji pionowej. Błagam…,
myślałam, ale nawet samej sobie nie potrafiłam wyjaśnić, czego wtedy od niego
oczekiwałam. – Ale pachniesz jak one. No i wydajesz się… znajoma.
Dostrzegłam
gniew i niedowierzanie na jego twarzy, jakby sam sobie miał za złe to, że
podchodził do mnie w tak delikatny sposób. Wiedziałam, że gdyby sytuacja
była inna, a Jacob nie był moim przybiciem oszołomiony, już teraz
przeistoczyłby się w ogromnego wilka i najprawdopodobniej rozerwałby
mnie na kawałki. To nie w jego stylu było tak stać i patrzeć się na
kogoś, kto był nieśmiertelny i właśnie naruszył ziemię jego plemienia;
miejsce, które zgodnie ze swoim przeznaczeniem i dziedzictwem chronił.
Wyczułam na
sobie więcej niż jedno spojrzenie, ale nie odważyłam się spojrzeć w stronę
linii biegnącej wzdłuż plaży drzew. Wątpiłam, żebym była w stanie zobaczyć
innych zmiennokształtnych, ale nagle oczywistym stało się dla mnie to, że Sam i reszta
watahy tam byli, obserwując i czekając. Nie atakowali, czekając aż zrobię
coś, co mogłoby być odebrane jako niewłaściwe albo póki Jacob nie będzie
potrzebował pomocy. Serce zabiło mi mocniej, kiedy pomyślałam o Hannie,
ale nie słyszałam niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że dziewczyna jest
zagrożona. Tutaj chodziło o mnie i o to kim byłam – jedynie
dzięki mojej inności wszystko było w porządku.
Albo, jak nagle
sobie uświadomiłam,
Hannah właśnie oddała im wspomnienia. Nie wszystkim, ale…
– Renesmee?
To stało
się nagle, a ja z wrażenia omal nie osunęłam się na ziemię. Mój wzrok
na powrót skupił się na Jacobie, ale nawet widząc szok i niecodzienny
wyraz jego twarzy, nie byłam w stanie się ruszyć albo jakkolwiek
zareagować. Po prostu stałam, wyprostowana jak struna i tak zesztywniała,
że musiałam przypominać marmurowy posąg. Jedynie słabe bicie serca i wciąż
krążąca w moich żyłach krew odróżniała mnie od wampira, czyniąc kimś
więcej niż człowiek, zwłaszcza teraz, a jednak wciąż kimś nie do końca
takim, jak żywy trup.
A jednak
teraz było mi do nich bliżej. Stałam tutaj, w pełni odmieniona i to
nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Już nie byłam tą samą dziewczyną,
co jeszcze kilka miesięcy wcześniej, chociaż z perspektywy Jacoba tak
właśnie musiało być. Widząc jego minę, miałam wrażenie, że właśnie obudził się z długiego,
dziwnego snu i teraz próbował zrozumieć, co takiego się wydarzyło i dlaczego
w jego majakach nie było mnie.
Moje serce
krwawiło, a ja chciałam – tak bardzo chciałam! – być w stanie ruszyć
się z miejsca i powiedzieć mu, że wszystko jest w porządku i że
jak zwykle przyszłam go odwiedzić, ale tak nie było, a ja nie byłam w stanie
zmusić się do tego, żeby skłamać; nie byłam zdolna do niczego, łączni z ruchem.
Mogłam co najwyżej stać i się patrzeć, a i to nagle stało się
trudne, kiedy obrazy zaczęły rozmazywać mi się przed oczami, zamieniając się w zamazaną,
niewyraźną plamę kolorów o której wiedziałam jedynie tyle, że jest moim
Jacobem.
Wszystko to
trwało zaledwie kilka sekund, chociaż z mojego punktu widzenia przeciągało
się w nieskończoność. Nie zauważyłam, kiedy Jacob właściwie ruszył się z miejsca,
więc tym bardziej zaskoczyła mnie para rozgrzanych dłoni, która nagle wylądowała
na moich biodrach. Jeszcze bardziej zesztywniałam, kiedy zmiennokształtny
porwał mnie w ramiona i bez zastanowienia warknęłam, wyrywając się z jego
objęć i odskakując na bezpieczną odległość.
Kiedy
spojrzałam na Jacoba, w jego oczach dostrzegłam szok i dezorientację.
Natychmiast ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, zwłaszcza kiedy zorientowałam się,
że stoję w pozycji obronnej, gotowa odepchnąć go, gdyby tylko spróbował do
mnie podejść. Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie i opuściłam ramiona,
świadoma tego, że przez cały czas mierzy mnie wzrokiem, coraz bardziej świadom
tego, że coś jest nie tak. Wiedziałam, że wyciąga wnioski, zwracając uwagi na
subtelne zmiany w moim zachowaniu i wyglądzie; widziałam to w jego
oczach, ciemniejących i coraz bardziej odległych oraz w sposobie, w jaki
zaciskał dłonie i usta, napinając mięśnie, żeby bronić się przed tym, co
musiało być po mnie widać, nawet jeśli jeszcze tego nie rozumiał.
– Cześć,
Jake – wyszeptałam nienaturalnie wysokim, nieco zachrypniętym głosem. Czułam zapach
jego krwi, ale wilcza woń i świadomość zagrożenia stanowczo odwodziły moją
w pełni wampirzą naturę od chęci polowania. – Przestraszyłeś mnie –
dodałam, jakby to miało wszystko wytłumaczyć.
– No tak… –
Patrzył na mnie, ale jakby mnie nie widział. Już więcej nie próbował się
zbliżać, mocno przyciskając obie ręce do tułowia, chociaż wiedziałam, że wymaga
to od niego mnóstwa wysiłku. Cóż, przynajmniej nie zaprotestował, kiedy
zrobiłam kilka drobnych kroczków do przodu, stając na tyle blisko, żeby czuć ciepło
jego ciała. – Jesteś tutaj…
– Jestem.
Wydawał się
tak bardzo zagubiony, tak bardzo nieswój, kiedy na mnie spojrzał…
– Mam
wrażenie… Mam wrażenie, że ciebie nie było – wyznał mi. Nigdy nie widziałam
Jacoba w takim stanie, tak rozbitego i zdezorientowanego. Chłonął mój
widok całym sobą, jakby podświadomie wiedząc, że wszystko jest inne, a ja w każdej
chwili mogę zniknąć. Jakby wiedział... – Nie było cię, Renesmee? Czuję się tak,
jakbym coś utracił. Mógłbym przysiąc, że… To tak, jakbym cię zapomniał. Głupie,
prawda? – dodał, a w jego czarnych oczach dostrzegłam błysk
rozbawienia.
Wyglądało
na to, że powoli otrząsał się z szoku, próbując trzymać się resztek
nadziei i udawać, że wszystko jest w porządku. Próbował i wychodziło
mu to, stawiając mnie w tym gorszej sytuacji, że to ja miałam mu to
wszystko odebrać.
Przełknęłam
z trudem. Jake obserwował moją twarz, jakby oczekując, że za moment pojawi
się na niej uśmiech, ale musiałam go rozczarować. Nie uśmiechnęłam się, aż w końcu
i jego oczy na powrót pociemniały, znów niezwykle poważne i czujne.
– Nie,
kochanie. To nie jest głupie – powiedziałam łagodnie, jednocześnie
zastanawiając się, gdzie w tej rozmowie zmierzamy i dokąd ona nas
zaprowadzi.
Czułam
cisnące mi się do oczu łzy, ale za nic nie chciałam pozwolić im popłynąć,
świadoma tego, że słabością jedynie wszystko popsuję. Kończył mi się czas i niemal
słyszałam naglące okrzyki Hanny, chociaż dookoła panowała cisza. Nie możesz teraz
płakać, głupia, skarciłam się w duchu, ale to było trudne, a ja
czułam, że sytuacja zaczyna mnie przerastać.
Wiedziałam,
że muszę tutaj przyjść i się z nim zobaczyć, nawet jeśli to wydawało
się trudne i bezsensowne. Ale ja musiałam się z nim zobaczyć, żeby
wszystko uporządkować, przede wszystkim dla siebie. Nie mogłam tak po prostu
zapomnieć o Jacobie, nawet jeśli dzięki Hannie on zapomniał o mnie,
co z praktycznego punktu widzenia wydawało się dobre dla nas oboje.
Owszem, a ja nie zamierzałam tego stanu rzeczy obalić, ale…
Ale byłam
mu to winna. Kochałam go, kochałam go jak brata, a kiedyś był dla mnie
również kimś więcej, dlatego czułam się zobowiązana zrobić wszystko tak, jak
być powinno.
– To nie
jest głupie… – powtórzyłam ciszej, po czym zrobiłam jeszcze jeden, tym razem
dłuższy krok. Dosłownie wpadłam mu w ramiona, a on bez wahania
przyciągnął mnie do siebie, układając brodę na mojej głowie. Byłam zdecydowanie
niższa i drobniejsza, kiedy zaś otoczyły mnie znajome ramiona, omal się
nie popłakałam. – Jake…
– Tak? –
Już nie miał oporów przed dotykanie mnie, jakby fakt, że zrobiłam pierwszy krok
wszystko zmieniał. Jego palce przeczesywały moje włosy, kiedy – o ironio!
– zaczął próbować mnie pocieszać, chociaż nie miał pojęcia dlaczego jestem
smutna; dlaczego w ogóle tutaj jestem i dlaczego wszystko wydaje się
takie inne. – Wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko… Wiesz o tym,
prawda? – Nagle w to zwątpił, jakby nie miał już pewności, czy może
wierzyć w jakiekolwiek fakty.
Przełknęłam
z trudem. Poczucie bezpieczeństwa zniknęło, a ja poczułam się
osaczona i tak bardzo zraniona. Sytuacja była dziwna, jak ze snu, bo i oboje
czuliśmy się jak lunatycy, którzy wpadli na siebie przypadkiem. To było niczym
przypadkowe spotkanie na ulicy, kiedy po tych wszystkich miesiącach znów odnaleźliśmy
siebie nawzajem – i chociaż mogło się wydawać, że rozłąka nie miała
miejsca, jednocześnie oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wszystko
jest inaczej, a między nami coś się zmieniło; powstał dystans, którego
żaden z nas nie potrafiło pokonać.
Ja to
rozumiałam, świadoma wszystkiego. Jacob to czuł, ale to wystarczyło, żeby się
spiął i przygarnął mnie kurczowo. Miałam wrażenie, że woli koncentrować
się na mnie i udawać, że niczego nie dostrzega, unikając pytania o cokolwiek,
jakby dobrze wiedział, że niektóre pytania mogą mu się nie spodobać.
– Oczywiście,
że wiem. – Miałam nadzieję, że nie wyczuł chwili wahania, bo nie odpowiedziałam
mu od razu. – Kocham cię. Bardzo – dodałam i to wydało mi się naturalne,
bo opisywałam to, co czułam.
– Jasne, że
kochasz – stwierdził i to zabrzmiało bardziej jak on. Niewiele brakowało,
żebym się uśmiechnęła, ale nie zrobiłam tego. – Ja ciebie też.
Znów
zapadła między nami cisza, dziwnie ciężka i tak nieprzyjemna. To było
niczym oczekiwanie, a ja chciałam przeciągnąć ją w nieskończoność,
mimo świadomości tego, że to niemożliwe. Tak będzie lepiej,
pomyślałam, ale egoistyczna część mnie stanowczo protestowała.
Dom.
Przecież dopiero teraz naprawdę wróciłam do domu; kiedyś to moja rodzina i Jacob
nim byli…
Dlaczego
teraz to brzmiało jak kłamstwo?!
– Hej, ty
płaczesz? Nessie, co ci jest? – zapytał zaniepokojony Jacob, odchylając mnie na
tyle, żeby móc zobaczyć moją twarz. Jego ciepłe palce musnęły mój policzek,
ścierając łzy. Natychmiast spróbowałam nad sobą zapanować, ale nie byłam w stanie
i wkrótce rozszlochałam się na całego, mając wrażenie, że coś rozrywa mnie
na kawałki. – Renesmee, proszę… Co się stało? Powiedz mi, co się stało?
Jacob
prosił mnie, zagadywał i uspokajał, a ja jedynie kręciłam głową,
pozwalając żeby przez cały czas tulił mnie do siebie. Czułam, że to najwyższa
pora – że mój czas minął – ale nie byłam w stanie się ruszyć, nawet kiedy
słońce zamajaczyło na tyle wysoko nad horyzontem, żeby zrobiło się całkiem
widno. W pierwszych promieniach słońca – o brzasku, jak sobie
uświadomiłam – staliśmy razem na tej plaży, splecieni w jedność i tak
odmienni, jak nigdy dotąd.
Tak
odlegli…
Zmusiłam
się do tego, żeby zapanować nad szlochem. Wciąż krztusiłam się łzami, kiedy w milczeniu
popatrzyłam wprost w znajomą, przystojna twarz Jacoba, zwłaszcza w jego
ciemne, zatroskane oczy. Dłonie ułożyłam na jego rozgrzanym torsie, jak zwykle
nagim, bo na sobie miał jedynie przycięte nożyczkami jeansy. Ciemne, krótko
ostrzyżone włosy wydawały się zmierzwione przez wiatr, chociaż nie czułam
jakiegokolwiek ruchu powietrza. W ramionach Jacoba było mi ciepło, wręcz
gorąco, jakby był moim osobistym słońce, chroniącym mnie przed lodowatym ziąbem
– i to nie tylko chłodem styczniowego poranka, ale również zimą, która
panowała z moim wnętrzu.
Spałam.
Miałam wrażenie, że spadam, a on mnie trzymał.
– Co mogę
zrobić, żeby ci pomóc? – usłyszałam kolejne pytanie i tym razem jego słowa
podziałały na mnie niczym wstrząs elektryczny.
– Pocałuj
mnie.
Powiedziałam
to bez zastanowienia, posłuszna impulsowi i własnemu wewnętrznemu
pragnieniu. Nie obchodziło mnie, czy ktokolwiek nas obserwuje – czy tamte wilki
wciąż tam są i czy Hannah jest niedaleko. Nie myślałam o niczym,
chociaż gdzieś na granicy świadomości widziałam twarz Demetriego. Czy miałby mi
to za złe? Nie wiedziałam, ale wierzyłam w to, że by zrozumiał.
Zrozumiałby
mnie, gdyby wiedział, co i dlaczego właśnie robiłam.
Jacob
spojrzał na mnie w oszołomieniu, ale nie wahał się przed spełnieniem mojej
prośby. Objął mnie mocniej, niemal gwałtownie, ale w sposobie w jaki
nachylił się w moją stronę było tak wiele delikatności, że aż się
zdziwiłam. Jego usta były ciepłe, znajome i miękkie, pocałunek zaś wydał
mi się słodki i niewinny, pełen tęsknoty, którą oboje czuliśmy.
Odwzajemniłam go z pasją, jednocześnie mając wrażenie, że się rozpadam, a ciepło
wynikające z pieszczoty pali mnie od wewnątrz, odbierając oddech i zdolność
logicznego myślenia.
Wciąż
płakałam, kiedy Jacob ujął moją twarz w dłonie, żeby znaleźć się jeszcze
bliżej. Jego usta oderwały się od moich, teraz muskając policzki i oczy,
kiedy chciał scałować słone krople z mojej twarzy. Czułam jego desperacje
oraz to wewnętrzne pragnienie, żeby zrobić dla mnie wszystko, bylebym nie
odczuwała smutku. Czysta miłość czy też wpojenie uniemożliwiały mu akceptowanie
mojego bólu i znoszenie tego, że mogłabym cierpieć.
On
wiedział. Wiedział, że coś jest nie tak. Nie rozumiał dlaczego, ale był świadom
tego, że coś właśnie się kończy.
Ta
świadomość niszczyła nas oboje.
Ale to było
słuszne. Przecież wiedziałam, że jest słuszne…
– Teraz mi
powiedz – poprosił zdławionym głosem. Raz jeszcze musnął wargami moje usta, tym
razem krótko i czule. – Po prostu powiedz…
– Ale co?
Popatrzył
na mnie.
– Dlaczego
wydaje mi się, że cię tracę – wyjaśnił, a ja zmartwiałam. On wiedział… – Dlaczego
zachowujesz się tak, jakbyś mnie żegnała?
Pożegnanie…
To było pożegnanie.
Pocałowałam
go, tym razem bardziej stanowczo, wpijając się w jego usta w niemal
łapczywy sposób. To na moment go rozproszyło, podobnie jak i mnie, ale nie
na długo. Oderwaliśmy się o siebie zbyt szybko, oboje zdyszani i drżący
– ja również, chociaż już tak bardzo nie potrzebowałam tlenu do tego, żeby
normalnie funkcjonować.
– Nessie…
– Po prostu
wiedz, że cię kocham – wyszeptałam. Stanowczo wyswobodziłam się z jego
objęć, błyskawicznie materializując się kilka metrów dalej, póki jeszcze był na
tyle rozproszony, żeby mi na to pozwolić. Widziałam, jak jego ramiona zagarnęły
powietrze w miejscu, gdzie chwilę wcześniej stałam. – Zawsze kochałam i będę
kochać, nawet wtedy, kiedy już nie będziesz mnie pamiętać i Ne
odwzajemnisz mojej miłości. I jest mi przykro. Bardzo…
– O czym
ty w tym momencie mówisz? – przerwał mi. Natychmiast ruszył w moim
kierunku, coraz bardziej wytrącony z równowagi. – Renesmee…
– Po prostu
zapomnij – powiedziałam stanowczo, zaczynając iść tyłem w stronę klifu,
gdzie – miałam nadzieję – czekała na mnie Hannah. Pragnęłam, żeby zrozumiała i zrobiła
to teraz. Teraz, póki jeszcze byłam w stanie… - Zapomnij… – powtórzyłam
i czułam się tak, jakbym właśnie wbiła mu nóż w plecy.
Nie byłam w stanie
czekać, żeby sprawdzić, czy Hannah zrozumiała moje intencje. Nie byłabym w stanie
patrzeć, to zresztą byłoby zbyt ryzykowne – to, żebym tam stała, kiedy to znów
się wydarzy. Rzuciłam się biegiem przed siebie, niezdolna nawet do tego, żeby
płakać, nawet kiedy już skryły mnie drzewa, a ja błyskawicznie
przemieszczałam się pomiędzy drzewami, próbując na oślep szukać samochodu i mojej
przyjaciółki.
Jacob nie
ruszył za mną, nawet nie próbując mnie wołać. Ta cisza i świadomość tego,
że coś właśnie między nimi zanikło – poczułam to, coś jak cięcie nożem, którego
nie potrafiłam racjonalnie opisać – sprawiły, że zatrzymałam się, nagle samotna
i bezradna. Czułam się zagubiona, chora i zła, chociaż żadna z tych
emocji nie dominowała, a ja nie potrafiłam w pełni wyjaśnić sensu
własnych odczuć.
Walczyłam
ze sobą chwilę, ostatecznie przegrywając ze swoją bardziej egoistyczną częścią.
Cofnęłam się, tym razem powolnym i ludzkim krokiem, raz po raz potykając
się na nierównościach terenu, chociaż moja koordynacja ruchowa była bez
zarzutów. Zawróciłam tylko odrobinę, na tyle, żeby mieć widok na plażę,
jednocześnie wciąż pozostając w ukryciu pomiędzy drzewami, względnie
bezpieczna.
Stanęłam
pod rozłożystym dębem, obserwując samotną postać na plaży. Za sobą wyczułam
delikatny ruch, a chwilę później drobna dłoń Hanny dotknęła mojego
ramienia, ale nawet nie zwróciłam na nią uwagi, wciąż wpatrzona w chłopaka,
którego zostawiłam, który wcześniej mnie całował i powtarzał, że mnie
kocha…
Jacob stał
samotnie na plaży, rozglądając się dookoła. Nawet z daleka widziałam wyraz
jego twarzy – jego dekoncentracje i zagubienie, kiedy próbował pojąć,
dlaczego właściwie tam stoi i czego szuka. Lekko zmarszczył brwi, wyraźnie
zagubiony, po chwili jednak jego oszołomienie ustąpiło miejsca rozbawieniu i czegoś
na kształt zażenowania.
A jednak
wciąż tam stał, szukając czegoś, czego nie miał znaleźć, bo to bezpowrotnie
zniknęło, podobnie jak i ja. Szukając wspomnień, które ostatecznie
zanikły, usuwając się niczym cienie w pierwszych promieniach wschodzącego
słońca.
Wspomnień o dziewczynie
o płomiennych włosach, którą kiedyś kochał, a która teraz była czymś
mniej niż majakiem – i która już nigdy nie miała stać się dla niego kimś
więcej.
Witajcie wszyscy. Na początku może podziękuję za wszystkie komentarze i za cierpliwość – to dla mnie wiele znaczy, podobnie jak i ta historia.Długo zastanawiałam się nad tym, jak napisać ten rozdział, a teraz jestem naprawdę dumna z ostatecznej wersji. Czy słusznie? To już pozostawię do waszej oceny, więc proszę o szczerość.Cóż, jedna trzecia księgi za nami. Wkrótce wiele się wydarzy, ale wszystko wyjaśni się z czasem. Na razie tyle, więc do napisania – miejmy nadzieję, że wkrótce.
Nessa.
Cholera jasna wzruszyłam się. Dosłownie łzy mi poleciały po policzkach jak czytałam o pożegnaniu. To było bardzo smutne ;( a Gabrysia jako, że jest wrażliwa to się popłakała ;'(
OdpowiedzUsuńJak zobaczyłam taką ilość tekstu to trochę się przestraszyłam, że z czytaniem zejdzie mi kilka dni, a tu się okazało, że przeczytałam rozdział w kilka chwil. Czytając wyobrażałam sobie to co Renesmee. Chyba po raz pierwszy czułamcoś takiego.
Z racji, że jest późna godzina i jeszcze sobię płaczę komentarz wyjdzie nijaki xd
Nie rozumiem tylko tego czy Nessie mu wymazała wspomnienia o niej czy co zrobiła? Mimo wszystko to było smutne ;((
Myślę, że jak spotka się z rodzicami będzie tak samo smutno, albo jeszcze gorzej. Cóż wyczuwam, że będę płakać. Ale zawsze mogę sie mylić ^_^
Rozdziału jak dla mnie stanowczo za mało i ja już chcę więcej *,*
Dobrej Nocki i czasu na pisanie! ♡
Gabrysia :* ♡
Znalazłam tego bloga około miesiąc temu, i jestem nim oczarowana! Twoja historia mnie zachwyciła, jest inna od tych, które kiedyś czytałam pod względem pomysłu i style pisania. Piszesz świetnie, lepiej niż nie jedna sławna pisarka, a przeczytałam już ogrom książek. W Twojej historii najbardziej podoba mi się że nigdy nie powiewa nudą, anie nie jest za słodko, tak w sam raz :)
OdpowiedzUsuńCo do rozdziału, jest naprawdę boski, czytałam go z mocno bijącym sercem, a gdy doszłam do momentu gdy już stanęli na przeciwko siebie, po prostu się rozpłakałam. To pożegnanie było takie cudowne...
Ostatni akapit był dla mnie... taki emocjonujący, myślałam że mi serce wysiądzie,a policzki były już kompletnie mokre.
To co zrobiłaś w tym rozdziale było niesamowite, na pewno zapamiętam go na bardzo długo.Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału :)
Brooklyn