niedziela, 11 maja 2014

10. „Zapomnij…”

Renesmee
– Jesteś pewna, że chcesz to zrobić?
Hannah spoglądała na mnie niespokojnie, nerwowo nawijając jasny loczek na palec. Nie byłam pewna, kiedy właściwie nabrała tego irytującego nawyku, ale od jakiegoś czasu robiła tak cały czas, zawsze pod wpływem skrajnych emocji. Cóż, tych w ostatnim czasie zdecydowanie nam nie brakowało, więc teoretycznie nie powinnam być zdziwiona, aczkolwiek i tak miałam ochotę zrobić coś, żeby przestała.
Ze świstem wypuściłam powietrze z płuc, po czym wbiłam wzrok w przednią szybę czarnego mercedesa, który pożyczył nam Carlisle. Od kilku minut stałyśmy na samym środku pustej, asfaltowej drogi, wahając się nad przejechaniem chociaż jeszcze jednego metra. Chociaż na drodze przed nami nie było niczego szczególnego, co mogłoby powstrzymywać nad przed dalszym ruchem, to i tak zastygłam z palcami zaciśniętymi na kierownicy tak mocno, że aż zbledły mi kłykcie. Mięśnie miałam napięte jak struna i chyba jedynie cudem pod wpływem nerwów nie docisnęłam pedału gazu. Tak, byłam marnym kierowcą, ale przynajmniej w przeciwieństwie do Hanny potrafiłam prowadzić na tyle przyzwoicie, żeby zaryzykować wyjazd na ulice tak ruchliwego miasta, jakim było Seattle.
Teraz nie byłyśmy już na ruchliwych, zapchanych drogach metropolii, znajdując się w zupełnie innym miejscu – tak bardzo znajomym, że to wręcz bolało. Wiedziałam, że Hannah nie widziała niczego szczególnego w podniszczonej drodze, która stopniowo przechodziła z asfaltu w ubitą ziemię, ale ja…
Czy byłam pewna? Nie i wampirzyca musiała zdawać sobie z tego doskonale sprawę. Z tego powodu tym bardziej czułam się rozbita i rozdrażniona jej pytaniem, chociaż wiedziałam, że to nie jej wina. Wciąż miałam problemy z zapanowaniem nad emocjami, ale naprawdę starałam się zrobić cokolwiek, żeby więcej bez powodu nie wyżywać się na bliskich, zwłaszcza na Hannie i Felixie, którzy zdecydowanie sobie na to nie zasłużyli. Jeśli już na kogoś powinnam była się denerwować, bez wątpienia był to Rosalie, ale nawet na to nie potrafiłam się zdobyć. W końcu to nie Rose zaciągnęła mnie do tego miejsca, nawet jeśli w pośredni sposób miała wpływ na to, że teraz tkwiłam w tym miejscu, bezmyślnie wpatrując się w to, co miałam przed sobą.
Gdzieś na horyzoncie zaczęły majaczyć pierwsze promienie wschodzącego słońca. Zmrużyłam oczy, chociaż jasny blask nie był dla moich oczu aż tak szkodliwy, jak mogłabym się tego spodziewać. W aucie wciąż panował przyjemny półmrok, co poniekąd związane było z mocno przyciemnianymi szybami – dobremu usprawnieniu, jeśli chciało poruszać się w dzień, nie zwracając uwagi ludzi lśnieniem skóry. Nie byłam pewna, jak bardzo przyciemniane szyby uznawały przepisy ruchu drogowego, ale coś podpowiadało mi, że w przypadku mercedesa odcień znajdował się gdzieś na pograniczu prawa. Tak czy inaczej, ja widziałam przez nie doskonale, poza tym okna wciąż były wystarczająco przejrzyste, żeby jasny blask zatańczył na mojej odsłoniętej skórze, wprawiając ją w subtelne lśnienie.
Było zimno, dookoła zalegał śnieg, a jednak dzień zapowiadał się wyjątkowo słonecznie, co było tym bardziej ironiczne, że stan Waszyngton słynął przecież z ciągłego zachmurzenia nieba i obfitych opadów. Kolejna sprzeczność, jakby w całej mojej egzystencji było ich zbyt mało. Obserwując wschodzące słońce, które dobitnie uświadomiło mi, jak nieubłaganie czas parł do przodu, nagle zwątpiłam w to, czy dobrze zrobiłam, decydując się tutaj przyjechać. Gdybym była rozsądna, nie zrobiłabym tego, zwłaszcza, że już za siedem godzin powinnam znaleźć się w samolocie, który miał zabrać mnie i moich bliskich na Alaskę, gdzie – jak mieliśmy nadzieje – powinniśmy byli szukać moich rodziców. Hannah dała nam dość dokładny opis miejsca, które wskazała im, kiedy zmieniała ich wspomnienia, aczkolwiek wciąż istniała niepokojąca możliwość tego, że w ciągu minionych miesięcy zdecydowali się gdzieś przemieści i byliśmy tego świadomi. Sama zainteresowana, w towarzystwie Felixa, zamierzała udać się do Rio de Janeiro, żeby spróbować odnaleźć Alice i Jaspera. Rosalie nie była zachwycona pomysłem, żeby dać tej dwójce wolną rękę, ale jednocześnie nie chciała słyszeć o tym, że miałaby im towarzyszyć, dlatego ostatecznie zmuszona była ulec.
Tak czy inaczej, to właśnie na czekającym nas zadaniu powinnam była w pełni się skoncentrować. Mimo wszystkiego, co usłyszałam od ciotki, powinnam była odsunąć od siebie wszelakie wątpliwości i raz jeszcze analizować szczegóły naszego dość marnego planu, żeby wykluczyć tyle komplikacji, ile tylko było możliwe. Powinnam była skupiać się na tym, co było istotne, swoje osobiste rozterki zostawiając na późniejszy termin, zwłaszcza teraz, kiedy Hannah, Felix i ja byliśmy wrogami publicznymi numer jeden na listach wszystkich wampirów, które miały powody, żeby chcieć przypodobać się Kajuszowi. Biorąc pod uwagę znaczenie rodziny królewskiej i to, jak wielkim echem musiała odbić się w świecie nieśmiertelnych wieść o zmianie władzy, w każdej chwili mogło wydarzyć się coś niedobrego. Już w Seattle niewiele brakowało, żebyśmy dali się złapać, więc tym bardziej wypadało zachować ostrożność, a jednak…
A jednak tutaj byłam. Tuż przed umowną granicą, którą znałam doskonale, odkąd skończyłam kilka miesięcy i byłam na tyle dorosła, żeby cokolwiek rozumieć. Granicą, która obowiązywała całe lata, chociaż teraz mogła nie mieć już racji bytu, jeśli to, co powiedziała mi Hannah była prawa.
Gdybym była rozsądna, nie byłoby mnie tutaj. Również nie próbowałabym dodatkowo komplikować sobie życia, burząc coś, co w obecnej sytuacji wydawało się darem od losu, nawet jeśli w jakimś stopniu sprawiało mi ból. Tak łatwo przyszło mi odcięcie się od tych wspomnień i teraz rozsądnym wydawało się pozostawienie sytuacji taką, jaką była teraz, zwłaszcza, że tak wydawało się lepiej dla wszystkich. Nie powinnam była chcieć niszczyć czegoś, co przynosiło ulgę nam wszystkim, również mnie.
Wszystko się zmieniło, powtarzałam sobie przez całą drogę. To tylko wszystko skomplikuje, a ty wcale nie poczujesz się lepiej. On również jest szczęśliwszy, a tak… Nawet raz o nim nie pomyślałaś, póki Rosalie nie poruszyła tematu. Naprawdę chcesz wszystko popsuć, tak po prostu go zranić?
Nie, oczywiście, że tego nie chciałam, ale…
Kłamstwem byłoby usprawiedliwianie się przed samą sobą i twierdzenie, że musiałam tak postąpić. Bardziej prawdziwe było to, że chciałam, chociaż i do tego nie miałam pewności. To było bardziej skomplikowane i sprowadzało się między innymi do odczuwanego przeze mnie poczucia winy, zatartej w mojej pamięci miłości oraz poczuciu, że jestem mu to winna. Nie potrafiłam przed samą sobą wytłumaczyć sobie, dlaczego nie byłam w stanie odczekać tych kilkunastu dni, może nawet tygodni, póki wszystko się nie uspokoi, ale od momentu wyjścia Rose, kiedy już zdołałam nad sobą zapanować i zacząć normalnie funkcjonować, nie byłam w stanie myśleć o niczym innym. Musiałam tutaj przyjechać, musiałam go zobaczyć…
Przynajmniej ten jeden raz.
Ostatni raz.
– Renesmee, słyszałaś, co takiego powiedziałam? – Hannah zaczęła się niecierpliwić. – Pytałam się, czy…?
– Wiem. Nie jestem głucha – warknęłam. Natychmiast tego pożałowałam, ale wampirzyca nie wydawała się urażona moim tonem. – Przepraszam. Po prostu… To nie takie łatwe. – A przynajmniej nie dla mnie, dodałam już w myślach.
– No jasne. Nie tłumacz mi się. – Rzuciła mi przenikliwe, badawcze spojrzenie. Mimowolnie wzdrygnęłam się, porażona intensywnością jej wzroku. W tych krwistych tęczówkach naprawdę było coś niezwykłego, czego nie potrafiłam jednoznaczne określić, ale co przyprawiało mnie o gęsią skórkę, zwłaszcza, że byłam świadoma, jakimi dysponowała zdolnościami. – Nie chcę być zrzędliwa ani nic z tych rzecz, bo to akurat rola Felutka – podjęła, zerkając na horyzont za oknem – ale nie mamy zbyt wiele czasu. Przyjechałam tutaj z tobą, chociaż wiesz, co o tym myślę. Nie uważam, żeby ta sprawa była priorytetem, ale skoro tak bardzo ci zależy… Ale musisz podjąć decyzję teraz, Nessie. Obie wiemy, że zastanawianie się jedynie wszystko utrudnia. Wóz albo przewóz, jak to się mówi.
Zacisnęłam usta, dobrze wiedząc, że miała rację. Kolejne minuty mijały, a ja wcale nie byłam bliższa tego, żeby ostatecznie określić, czego tak naprawdę chce. Musiałam się na coś zdecydować, a dalsza zwłoka była jedynie stratą czasu. Czekając, zwłaszcza w miejscu, gdzie natrafienie na jakiegokolwiek przechodnia albo inny pojazd graniczyło z cudem, było najgorszym, co mogłam zrobić. Zwłaszcza w naszej sytuacji nie było to najlepszym rozwiązaniem, poza tym…
Och, poza tym byłam bardzo bliska tego, żeby stchórzyć.
– Dam radę – powiedziałam stanowczo, chyba bardziej do siebie niż do Hanny. Lekko uniosła brwi, ale nie skomentowała moich słów w żaden sposób.
Odpaliłam silnik i mocniej zacisnąwszy dłonie na kierownicy, w końcu przekroczyłam granicę rezerwatu. Samochód jechał powoli, przynajmniej z punktu widzenia wampira, chociaż w krótkim czasie na liczniku na desce rozdzielczej zobaczyłam prawie osiemdziesiąt kilometrów na godzinę. W La Push lepiej było nie ryzykować rozwijania większych prędkości, zwłaszcza, że od momentu, kiedy ostatni raz prowadziłam samochód minęło dość czasu, żebym czuła się niepewnie. Jasne, korciło mnie, żeby docisnąć gaz do dechy i jak najszybciej mieć to za sobą, ale jednocześnie chciałam odwlec pewne rzeczy w czasie, przynajmniej jeszcze o tych kilka minut. Kwestia nie wyrzucania się w oczy była inną sprawą, chyba z góry skazaną na niepowodzenie, nie tylko z powodu tego, że byłyśmy z Hanną nieśmiertelne, ale przede wszystkim z winy jakże charakterystycznego samochodu. Zawsze sądziłam, że ta słabość do szybkich, drogich aut okaże się kiedyś zgubna, ale teraz nie było czasu nad tym, żeby ubolewać nad czymś na co i tak nie miałam wpływu.
Jazda przez rezerwat przypominała drogę przez męki. Jak urzeczona wpatrywałam się w znajome domy, uliczki i wszystko to, co wydawało mi się, że bezpowrotnie utraciłam, kiedy pół roku wcześniej wszystko stanęło na głowie. La Push wyglądało niczym zaklęte w czasie, zupełnie niezmienione przez te kilka miesięcy. W jednej chwili poczułam się tak, jakbym wróciła do domu, chociaż podobnie jak w obecności Cullenów, czułam się tak, jakbym doświadczała wspomnień kogoś innego, a sama nie była prawdziwą uczestniczką tego, co działo się wokół mnie. Byłam tutaj, ale równie dobrze mogłoby mnie nie być, a otaczająca mnie rzeczywistości wydawała się czymś stworzonym przez wyobraźnie – kolejnym snem, który prędzej czy późnij dobiegnie końca.
Mrugając pośpiesznie, żeby nie pozwolić sobie na łzy, trochę przyśpieszyłam, żeby jak najszybciej opuścić dzielnicę mieszkalną. Było zbyt wcześnie, żeby spodziewać się zobaczenia jakiegokolwiek człowieka, ale i tak rozglądałam się czujnie, wciąż mając wrażenie, że za chwilę dostrzegę jakąś znajomą twarz i wszystkie moje starania, żeby zachować spokój, spełzną na niczym. Hannah przez cały czas wyglądała przez okno, w przeciwieństwie do mnie napięta i nieufna, świadoma tego, że znajduje się na terytorium swoich naturalnych wrogów. Nieznacznie marszczyła nos, ale przynajmniej starała się nie robić tego zbyt ostentacyjnie, co przyjęłam z wdzięcznością. Byłam przekonana, że po tak długiej przerwie i tym, jak się zmieniłam, również będę bardziej wyczulona na leśny zapach zmiennokształtnych, ale nic podobnego nie miało na tę chwile miejsca. Niemal z zachwytem wciągałam do płuc przesycone wonią wilków, zimowe powietrze, jedynie trochę rozproszone przez woń skórzanej tapicerki.
Drogę do domu Black’ów znałam na pamięć, równie dobrze, co i tę, która prowadziła do małego domku moich rodziców w Forks. Uświadomiłam sobie, że drżą mi ręce, to jednak nie powstrzymało mnie przed wprawnym wmanewrowaniem auta w odpowiednią uliczkę. Dobrze pamiętałam ten drewniany, mocno zniszczony już budynek, gdzie tyle razy bywałam nie tylko jako dziecko, ale również później, będąc już nastolatką. Pamiętałam werandę, garaż za domem, malutki pokoik Jacoba oraz kuchnię, gdzie niejednokrotnie dotrzymywaliśmy towarzystwa Billy’emu. Wszystkie te wspomnienia wróciły do mnie w jednej chwili, jakby od samego początku były częścią mnie. Tak było w istocie, a ja nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak starannie ukryłam je przed samą sobą, spychając do najdalszych zakamarków mojej pamięci; zamykając za sobą drzwi i odcinając się od wszystkiego, co miało dla mnie znaczenia i tym samym sprawiało mi ból.
Ciepłe ramiona wokół mnie. Miękkie futro rdzawo brązowego wilka i te znajome, roześmiane czarne oczy. Sposób w jaki na mnie patrzył, kiedy wspominał o wpojeniu. Nasz pierwszy pocałunek i moment, kiedy uświadomiłam sobie, że może faktycznie jest dla mnie kimś więcej niż tylko przyjacielem i bratem. Kochałam go, to oczywiste – nadal to czułam, nawet jeśli łatwiej byłoby, gdybym się od tego odcięła. Kochałam go, ale sama już nie byłam pewna, czy po tych wszystkich miesiącach jest to ten sam rodzaj miłości, którego Jacob mógł ode mnie oczekiwać. Kiedy na mojej drodze stanął Demetri, wszystko się zmieniło, a ja teraz zdawałam sobie sprawę z tego, że być może nigdy nie czułam do Jake’a tego, co mi się wydawało. Nawet jeśli byliśmy na dobrej drodze do stworzenia czegoś więcej niż tylko przyjaźni, utraciliśmy tę szansę tych sześć miesięcy temu. Przynajmniej ja wróciłam do punktu wyjścia – do tego, kiedy myślałam o Jacobie jak o bracie – i czułam z tego powodu ulgę. Nienawidziłam siebie za to, że tak po prostu mogłam na to pozwolić, zwłaszcza, że wiedziałam, jak bardzo w ten sposób go zranię.
O ile sobie przypomni.
Zerknęłam na Hannę, jedynie na ułamek sekundy, ta jednak wciąż nie patrzyła w moją stronę. Westchnęłam w duchu i znów skoncentrowałam się na drodze, świadoma tego, że dom Black’ów jest już na wyciągnięcie ręki. Nie więcej jak za minutę w zasięgu wzroku miały się pojawić znajome ściany, podjazd i majaczący na tyłach garaż, gdzie niejednokrotnie przesiadywałam z Jake’m, obserwując jak po raz wtóry grzebie przy swoim złożonym z części aucie, usprawniając je i za wszelką cenę starając się utrzymać je w dobrym stanie. Wszystko to wydawało się tak odległe, jakby wydarzyło się w innym życiu, co właściwie nie było takie znów dalekie od prawdy – bo na swój sposób umarłam, jeśli głębiej zastanowić się nad działaniem jadu. Nie do końca, ale jednak umarłam, a teraz nie potrafiłam wyobrazić tego, jak miałabym tak po prostu stanąć w progu domu Jacoba; jak miałabym do tego wszystkiego wrócić. To już nie należy do ciebie. On również, drażnił się ze mną jakiś cichy głosik w mojej głowie, a ja nie potrafiłam go zagłuszyć, nawet mimo usilnych starań. Wiedziałam, że tak wygląda rzeczywistość i że nie wrócę do tego, co miałam pół roku temu, a jednak teraz byłam tutaj, naiwnie wierząc, że może istnieje cień szansy.
Jak miałam to zrobić? Nawet kiedy już sobie przypomni, kiedy Hannah odda mu wspomnienia… Jak miałam spojrzeć mu w oczy, tak po prostu po tych wszystkich miesiącach? Jak miałam wytłumaczyć mu, że wszystko bezpowrotnie się zmieniło, łącznie z moimi uczuciami do niego? Jak miałam zranić go w tak dogłębny sposób, jakim było przyznanie się, że kocham kogoś innego – że teraz mam Demetriego?
Jak…?
To było niczym impuls, którego nie mogłam nie posłuchać. Z całej siły wcisnęłam pedał gazu, pozwalając żeby samochód wyrwał do przodu, wciskając Hannę i mnie w fotele. Moja przyjaciółka wydała z siebie jakiś cichy, zaskoczony okrzyk, ale nie zwróciłam na to uwagi, pozwalając żeby auto przemknęło tuż obok domu Jacoba. Obraz za oknem na moment zamienił się w zamazaną smugę, ale i tak dostrzegłam boleśnie wiele szczegółów, wyróżniających ten znajomy mi budynek na tle otaczających go drzew. Nie miałam pojęcia, co właściwie mnie tknęło, ale wszystko we mnie aż krzyczało, że mam się nie zatrzymywać, bo to pozbawione jest sensu. Jego i tak tam nie ma, usprawiedliwiłam się w duchu, starając się powstrzymać przed zerkaniem na boczne lusterka.
Niewiele myśląc zrezygnowałam z wizyty w domu Black’ów. W zamian skierowałam się prosto na klif.
Zawiła droga wyglądała dokładnie tak samo jak wtedy, kiedy przemierzałam ją po raz ostatni. Nie pamiętałam już kiedy i w jakim celu tutaj byłam, chociaż podejrzewałam, że to był jeden z wielu licznych spacerów na które zabrał mnie Jacob. Musiałam zwolnić, żeby bez ryzyka wejść w kilka następnych zakrętów, a ostatecznie całkiem zatrzymałam samochód, bo droga stała się zbyt wąska i wyboista, żeby jechać dalej. Nie odzywając się nawet słowem, wyskoczyłam na zewnątrz, ledwo tylko pojazd znieruchomiał. Nie dbałam nawet o to, żeby zatrzasnąć za sobą drzwiczki, a jeż sam fakt tego, że pomyślałam o zaciągnięciu hamulca ręcznego był sporym wyczynem, bacząc na stan w jakim się znajdowałam.
– Renesmee! – zawołała za mną Hannah, ale ja już byłam w połowie prowadzącej w stronę urwiska ścieżki.
Poranek był chłodny, a obecność wody jedynie wzmagała działanie niskiej temperatury, to jednak mi nie przeszkadzało. Na sobie miałam wyłącznie jeansy i stosunkowo cienki, kaszmirowy sweterek z długim rękawem, jednak i to nie miało dla mnie szczególnego znaczenia. Chłód przenikał mnie, a morska bryza bawiła się moimi włosami, kiedy już wyszłam spomiędzy drzew, wychodząc na śliską, litą skałę.
Widok wschodzącego słońca z takiej wysokości był niesamowity i miał w sobie coś nostalgicznego, ja jednak nie miałam siły i nastroju na zachwycanie się widokiem, który większość uznałaby pewnie za romantyczny. Czułam się samotna, chora i rozbita, a wrażenie to potęgowała surowość tego miejsca i otaczająca mnie ze wszystkich stron natura. Poniżej wzburzona woda raz po raz podmywała ścianę klifu, stopniowo powiększając liczne żłobienia i wymywając minerały. Niemal czułam niszczycielską moc żywiołu i przez ułamek sekundy czułam nieodpartą chęć, żeby rzucić się przed siebie i pozwolić, by pochłonął mnie ten wszechogarniający chaos.
Nie, nie chciałam się zabić, zresztą skok z klifu byłby niewystarczający, skoro teraz tym bardziej było mi bliżej do wampira. Chodziło raczej o wyładowanie emocji i przynajmniej chwilowe ukojenie, które dałoby mi zanurzenie się w lodowatej wodzie. Kilka razy skakałam, oczywiście w bardziej sprzyjających warunkach i z niższej półki, co wymógł na mnie Jake, ale sam moment lotu był najbardziej niezwykłym z możliwych doświadczeń.
Zatrzymałam się przy samej krawędzi, bezmyślnie spoglądając w dół. Mój wzrok samoistnie powędrował w stronę majaczących w oddali wysp, z tej perspektyw wyglądającej jak nic nieznaczące, ciemne punktu, odcinające się na tle jaśniejącego nieba. Chłonąć całą sobą znajomość tego widok, skierowałam spojrzenie w stronę plaży – a potem zmartwiałam, kiedy na piasku dostrzegłam siedzącą samotnie postać.
Usłyszałam ciche kroki tuż za plecami, ale nawet się nie obejrzałam, dobrze wiedząc, że to Hannah. Dziewczyna przystanęła w odległości kilku metrów ode mnie, prawdopodobnie wciąż skryta w cieniu drzew. Nie byłam pewna czy patrzy na mnie, ale nawet jeśli, postać na plaży również przykuła jej uwagę.
– Jeśli chcesz tam zejść, zrób to teraz – wyszeptała zaskakująco łagodnym głosem. Zadrżałam, w jej słowach wyczuwając potwierdzenie tego, co pomyślałam sobie w pierwszym momencie, kiedy tylko dostrzegłam te rosłą sylwetkę. Jasne, wszyscy Quileuci byli do siebie bardzo podobni – wyglądali niemal jak bracia, ja… Ja po prostu czułam. – Tylko kilka minut. Mamy tylko kola minut.
Słyszenie Hannah tak rozsądniej, obdartej z nieodłącznej kpiny i sarkazmu za którymi lubiła się chować, kiedy sprawy zbytnio się komplikowały, było czymś nowym. Jej głos był stanowczy, ale przy tym niezwykle łagodny i pełen zrozumienia, nawet jeśli była daleko od tego, by w pełni pojąć, co takiego w tym momencie czułam. Od początku, kiedy tylko poprosiłam ją o przyjazd tutaj i to na dodatek w środku nocy, miała wątpliwości, a jednak uległa. Już samo to wystarczyło, żebym miała wobec niej dług, a teraz…
Nie odwracając się, skinęłam głową. Nie istniała bezpośrednia droga z klifu na plażę – przynajmniej nie taka, którą mogliby podążać ludzie – ja jednak byłam zbyt niecierpliwa, żeby tracić czas na cofanie się do lasu i szukanie najprostszej drogi. Bez żadnego problemu skorzystałam z bardziej niebezpiecznej, stromej trasy, wybierając mniej pionową ścianę klifu, żeby ześlizgnąć się na niżej położoną półkę – tę samą z której zdarzało mi się skakać. Lekko wylądowałam na litej skale, nawet nie uginając kolan, żeby zamortyzować siłę uderzenia. Człowiek bez wątpienia by się połamał, ale ja jak gdyby nic ruszyłam dalej, w kilka zaledwie sekund pokonując ostatnie metry i bezpiecznie lądując na pokrywających brzeg morza kamieniach i piasku.
Jacob zauważył mnie, kiedy byłam jakieś dziesięć metrów od niego. Nie miałam wątpliwości, że wyczuł mnie już wcześniej, a jednak czekał z reakcją niemal do ostatniej chwili, najwyraźniej chcąc się najpierw upewnić, czy jestem dla niego jakimkolwiek zagrożeniem. Szłam powoli, ludzkim tempem, czując się tak, jakby wszystkie moje mięśnie wykonane były z ołowiu. Przez cały czas nie odrywałam od niego wzroku, mając wrażenie, że to wyobraźnia płata mi figle i że chłopak rozpłynie się w powietrzu, kiedy tylko spuszczę go z oczu.
Przeszedł mnie dreszcz, kiedy przeniósł na mnie spojrzenie tych swoich czarnych oczu. Instynktownie przystanęłam, nagle niezdolna do tego, żeby wykonać chociaż jeden krok. Indianin zmierzył wzrokiem całą moją postać, a jego tęczówki rozszerzyły się do granic możliwości. Na początku było to po prostu oszołomienie, a ja prawie się zarumieniłam, speszona tym, że mógł na mnie patrzeć w taki sposób – tak bezkarnie pożerając mnie wzrokiem, jakbym była kimś wyjątkowym, a nie najgorszą z możliwych istot, która właśnie planowała wbić mu nóż w plecy. Między jego brwiami pojawiła się pionowa zmarszczka, kiedy dostrzegł we mnie coś znajomego, ale oczywiście mnie nie rozpoznał. Wraz z upływem kolejnych sekund, przestał próbować, a dotychczasowe oszołomienie zostało wyparte przez nieufność, może nawet wrogość, kiedy zorientował się, że nie jestem taką zwyczajną dziewczyną.
Aż wzdrygnęłam się, kiedy nagle zerwał się z miejsca. Machinalnie cofnęłam się o krok, ale nie pozwoliłam sobie na nic więcej, nie chcąc go prowokować. Czułam się dziwnie, tak nierealnie, zwłaszcza, że teraz Jacob patrzył się na mnie jak na potencjalnego wroga, podczas gdy ja bezskutecznie próbowałam dopatrzeć się w jego oczach czegoś, co mogłabym określić mianem zrozumienia.
Doszukałam się, owszem, ale zdecydowanie nie było to tym, którego mogłabym oczekiwać. Chociaż przypuszczałam, że właśnie w ten sposób wszystko się potoczy, to jednak do ostatniej chwili żyłam nadzieją, że chłopak jakimś cudem przełamie blokady, które na jego umysł nałożyła Hannah. Rozczarowanie bolało, a ja byłam na siebie zła, bo przecież obiecywała sobie, że nie będę emocjonalnie podchodzić do tego, co właśnie się działo.
– Nie jesteś wampirem – odezwał się ni stąd, ni z owąd Jacob. W jego głosie doszukałam się konsternacji, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi, bardziej skoncentrowana na tym, że nogi mam jak z waty i że jedynie cudem wciąż jestem w stanie utrzymać się w pozycji pionowej. Błagam…, myślałam, ale nawet samej sobie nie potrafiłam wyjaśnić, czego wtedy od niego oczekiwałam. – Ale pachniesz jak one. No i wydajesz się… znajoma.
Dostrzegłam gniew i niedowierzanie na jego twarzy, jakby sam sobie miał za złe to, że podchodził do mnie w tak delikatny sposób. Wiedziałam, że gdyby sytuacja była inna, a Jacob nie był moim przybiciem oszołomiony, już teraz przeistoczyłby się w ogromnego wilka i najprawdopodobniej rozerwałby mnie na kawałki. To nie w jego stylu było tak stać i patrzeć się na kogoś, kto był nieśmiertelny i właśnie naruszył ziemię jego plemienia; miejsce, które zgodnie ze swoim przeznaczeniem i dziedzictwem chronił.
Wyczułam na sobie więcej niż jedno spojrzenie, ale nie odważyłam się spojrzeć w stronę linii biegnącej wzdłuż plaży drzew. Wątpiłam, żebym była w stanie zobaczyć innych zmiennokształtnych, ale nagle oczywistym stało się dla mnie to, że Sam i reszta watahy tam byli, obserwując i czekając. Nie atakowali, czekając aż zrobię coś, co mogłoby być odebrane jako niewłaściwe albo póki Jacob nie będzie potrzebował pomocy. Serce zabiło mi mocniej, kiedy pomyślałam o Hannie, ale nie słyszałam niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że dziewczyna jest zagrożona. Tutaj chodziło o mnie i o to kim byłam – jedynie dzięki mojej inności wszystko było w porządku.
Albo, jak nagle sobie uświadomiłam, Hannah właśnie oddała im wspomnienia. Nie wszystkim, ale…
– Renesmee?
To stało się nagle, a ja z wrażenia omal nie osunęłam się na ziemię. Mój wzrok na powrót skupił się na Jacobie, ale nawet widząc szok i niecodzienny wyraz jego twarzy, nie byłam w stanie się ruszyć albo jakkolwiek zareagować. Po prostu stałam, wyprostowana jak struna i tak zesztywniała, że musiałam przypominać marmurowy posąg. Jedynie słabe bicie serca i wciąż krążąca w moich żyłach krew odróżniała mnie od wampira, czyniąc kimś więcej niż człowiek, zwłaszcza teraz, a jednak wciąż kimś nie do końca takim, jak żywy trup.
A jednak teraz było mi do nich bliżej. Stałam tutaj, w pełni odmieniona i to nie tylko fizycznie, ale również psychicznie. Już nie byłam tą samą dziewczyną, co jeszcze kilka miesięcy wcześniej, chociaż z perspektywy Jacoba tak właśnie musiało być. Widząc jego minę, miałam wrażenie, że właśnie obudził się z długiego, dziwnego snu i teraz próbował zrozumieć, co takiego się wydarzyło i dlaczego w jego majakach nie było mnie.
Moje serce krwawiło, a ja chciałam – tak bardzo chciałam! – być w stanie ruszyć się z miejsca i powiedzieć mu, że wszystko jest w porządku i że jak zwykle przyszłam go odwiedzić, ale tak nie było, a ja nie byłam w stanie zmusić się do tego, żeby skłamać; nie byłam zdolna do niczego, łączni z ruchem. Mogłam co najwyżej stać i się patrzeć, a i to nagle stało się trudne, kiedy obrazy zaczęły rozmazywać mi się przed oczami, zamieniając się w zamazaną, niewyraźną plamę kolorów o której wiedziałam jedynie tyle, że jest moim Jacobem.
Wszystko to trwało zaledwie kilka sekund, chociaż z mojego punktu widzenia przeciągało się w nieskończoność. Nie zauważyłam, kiedy Jacob właściwie ruszył się z miejsca, więc tym bardziej zaskoczyła mnie para rozgrzanych dłoni, która nagle wylądowała na moich biodrach. Jeszcze bardziej zesztywniałam, kiedy zmiennokształtny porwał mnie w ramiona i bez zastanowienia warknęłam, wyrywając się z jego objęć i odskakując na bezpieczną odległość.
Kiedy spojrzałam na Jacoba, w jego oczach dostrzegłam szok i dezorientację. Natychmiast ogarnęły mnie wyrzuty sumienia, zwłaszcza kiedy zorientowałam się, że stoję w pozycji obronnej, gotowa odepchnąć go, gdyby tylko spróbował do mnie podejść. Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie i opuściłam ramiona, świadoma tego, że przez cały czas mierzy mnie wzrokiem, coraz bardziej świadom tego, że coś jest nie tak. Wiedziałam, że wyciąga wnioski, zwracając uwagi na subtelne zmiany w moim zachowaniu i wyglądzie; widziałam to w jego oczach, ciemniejących i coraz bardziej odległych oraz w sposobie, w jaki zaciskał dłonie i usta, napinając mięśnie, żeby bronić się przed tym, co musiało być po mnie widać, nawet jeśli jeszcze tego nie rozumiał.
– Cześć, Jake – wyszeptałam nienaturalnie wysokim, nieco zachrypniętym głosem. Czułam zapach jego krwi, ale wilcza woń i świadomość zagrożenia stanowczo odwodziły moją w pełni wampirzą naturę od chęci polowania. – Przestraszyłeś mnie – dodałam, jakby to miało wszystko wytłumaczyć.
– No tak… – Patrzył na mnie, ale jakby mnie nie widział. Już więcej nie próbował się zbliżać, mocno przyciskając obie ręce do tułowia, chociaż wiedziałam, że wymaga to od niego mnóstwa wysiłku. Cóż, przynajmniej nie zaprotestował, kiedy zrobiłam kilka drobnych kroczków do przodu, stając na tyle blisko, żeby czuć ciepło jego ciała. – Jesteś tutaj…
– Jestem.
Wydawał się tak bardzo zagubiony, tak bardzo nieswój, kiedy na mnie spojrzał…
– Mam wrażenie… Mam wrażenie, że ciebie nie było – wyznał mi. Nigdy nie widziałam Jacoba w takim stanie, tak rozbitego i zdezorientowanego. Chłonął mój widok całym sobą, jakby podświadomie wiedząc, że wszystko jest inne, a ja w każdej chwili mogę zniknąć. Jakby wiedział... – Nie było cię, Renesmee? Czuję się tak, jakbym coś utracił. Mógłbym przysiąc, że… To tak, jakbym cię zapomniał. Głupie, prawda? – dodał, a w jego czarnych oczach dostrzegłam błysk rozbawienia.
Wyglądało na to, że powoli otrząsał się z szoku, próbując trzymać się resztek nadziei i udawać, że wszystko jest w porządku. Próbował i wychodziło mu to, stawiając mnie w tym gorszej sytuacji, że to ja miałam mu to wszystko odebrać.
Przełknęłam z trudem. Jake obserwował moją twarz, jakby oczekując, że za moment pojawi się na niej uśmiech, ale musiałam go rozczarować. Nie uśmiechnęłam się, aż w końcu i jego oczy na powrót pociemniały, znów niezwykle poważne i czujne.
– Nie, kochanie. To nie jest głupie – powiedziałam łagodnie, jednocześnie zastanawiając się, gdzie w tej rozmowie zmierzamy i dokąd ona nas zaprowadzi.
Czułam cisnące mi się do oczu łzy, ale za nic nie chciałam pozwolić im popłynąć, świadoma tego, że słabością jedynie wszystko popsuję. Kończył mi się czas i niemal słyszałam naglące okrzyki Hanny, chociaż dookoła panowała cisza. Nie możesz teraz płakać, głupia, skarciłam się w duchu, ale to było trudne, a ja czułam, że sytuacja zaczyna mnie przerastać.
Wiedziałam, że muszę tutaj przyjść i się z nim zobaczyć, nawet jeśli to wydawało się trudne i bezsensowne. Ale ja musiałam się z nim zobaczyć, żeby wszystko uporządkować, przede wszystkim dla siebie. Nie mogłam tak po prostu zapomnieć o Jacobie, nawet jeśli dzięki Hannie on zapomniał o mnie, co z praktycznego punktu widzenia wydawało się dobre dla nas oboje. Owszem, a ja nie zamierzałam tego stanu rzeczy obalić, ale…
Ale byłam mu to winna. Kochałam go, kochałam go jak brata, a kiedyś był dla mnie również kimś więcej, dlatego czułam się zobowiązana zrobić wszystko tak, jak być powinno.
– To nie jest głupie… – powtórzyłam ciszej, po czym zrobiłam jeszcze jeden, tym razem dłuższy krok. Dosłownie wpadłam mu w ramiona, a on bez wahania przyciągnął mnie do siebie, układając brodę na mojej głowie. Byłam zdecydowanie niższa i drobniejsza, kiedy zaś otoczyły mnie znajome ramiona, omal się nie popłakałam. – Jake…
– Tak? – Już nie miał oporów przed dotykanie mnie, jakby fakt, że zrobiłam pierwszy krok wszystko zmieniał. Jego palce przeczesywały moje włosy, kiedy – o ironio! – zaczął próbować mnie pocieszać, chociaż nie miał pojęcia dlaczego jestem smutna; dlaczego w ogóle tutaj jestem i dlaczego wszystko wydaje się takie inne. – Wiesz, że mnie możesz powiedzieć wszystko… Wiesz o tym, prawda? – Nagle w to zwątpił, jakby nie miał już pewności, czy może wierzyć w jakiekolwiek fakty.
Przełknęłam z trudem. Poczucie bezpieczeństwa zniknęło, a ja poczułam się osaczona i tak bardzo zraniona. Sytuacja była dziwna, jak ze snu, bo i oboje czuliśmy się jak lunatycy, którzy wpadli na siebie przypadkiem. To było niczym przypadkowe spotkanie na ulicy, kiedy po tych wszystkich miesiącach znów odnaleźliśmy siebie nawzajem – i chociaż mogło się wydawać, że rozłąka nie miała miejsca, jednocześnie oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że wszystko jest inaczej, a między nami coś się zmieniło; powstał dystans, którego żaden z nas nie potrafiło pokonać.
Ja to rozumiałam, świadoma wszystkiego. Jacob to czuł, ale to wystarczyło, żeby się spiął i przygarnął mnie kurczowo. Miałam wrażenie, że woli koncentrować się na mnie i udawać, że niczego nie dostrzega, unikając pytania o cokolwiek, jakby dobrze wiedział, że niektóre pytania mogą mu się nie spodobać.
– Oczywiście, że wiem. – Miałam nadzieję, że nie wyczuł chwili wahania, bo nie odpowiedziałam mu od razu. – Kocham cię. Bardzo – dodałam i to wydało mi się naturalne, bo opisywałam to, co czułam.
– Jasne, że kochasz – stwierdził i to zabrzmiało bardziej jak on. Niewiele brakowało, żebym się uśmiechnęła, ale nie zrobiłam tego. – Ja ciebie też.
Znów zapadła między nami cisza, dziwnie ciężka i tak nieprzyjemna. To było niczym oczekiwanie, a ja chciałam przeciągnąć ją w nieskończoność, mimo świadomości tego, że to niemożliwe. Tak będzie lepiej, pomyślałam, ale egoistyczna część mnie stanowczo protestowała.
Dom. Przecież dopiero teraz naprawdę wróciłam do domu; kiedyś to moja rodzina i Jacob nim byli…
Dlaczego teraz to brzmiało jak kłamstwo?!
– Hej, ty płaczesz? Nessie, co ci jest? – zapytał zaniepokojony Jacob, odchylając mnie na tyle, żeby móc zobaczyć moją twarz. Jego ciepłe palce musnęły mój policzek, ścierając łzy. Natychmiast spróbowałam nad sobą zapanować, ale nie byłam w stanie i wkrótce rozszlochałam się na całego, mając wrażenie, że coś rozrywa mnie na kawałki. – Renesmee, proszę… Co się stało? Powiedz mi, co się stało?
Jacob prosił mnie, zagadywał i uspokajał, a ja jedynie kręciłam głową, pozwalając żeby przez cały czas tulił mnie do siebie. Czułam, że to najwyższa pora – że mój czas minął – ale nie byłam w stanie się ruszyć, nawet kiedy słońce zamajaczyło na tyle wysoko nad horyzontem, żeby zrobiło się całkiem widno. W pierwszych promieniach słońca – o brzasku, jak sobie uświadomiłam – staliśmy razem na tej plaży, splecieni w jedność i tak odmienni, jak nigdy dotąd.
Tak odlegli…
Zmusiłam się do tego, żeby zapanować nad szlochem. Wciąż krztusiłam się łzami, kiedy w milczeniu popatrzyłam wprost w znajomą, przystojna twarz Jacoba, zwłaszcza w jego ciemne, zatroskane oczy. Dłonie ułożyłam na jego rozgrzanym torsie, jak zwykle nagim, bo na sobie miał jedynie przycięte nożyczkami jeansy. Ciemne, krótko ostrzyżone włosy wydawały się zmierzwione przez wiatr, chociaż nie czułam jakiegokolwiek ruchu powietrza. W ramionach Jacoba było mi ciepło, wręcz gorąco, jakby był moim osobistym słońce, chroniącym mnie przed lodowatym ziąbem – i to nie tylko chłodem styczniowego poranka, ale również zimą, która panowała z moim wnętrzu.
Spałam. Miałam wrażenie, że spadam, a on mnie trzymał.
– Co mogę zrobić, żeby ci pomóc? – usłyszałam kolejne pytanie i tym razem jego słowa podziałały na mnie niczym wstrząs elektryczny.
– Pocałuj mnie.
Powiedziałam to bez zastanowienia, posłuszna impulsowi i własnemu wewnętrznemu pragnieniu. Nie obchodziło mnie, czy ktokolwiek nas obserwuje – czy tamte wilki wciąż tam są i czy Hannah jest niedaleko. Nie myślałam o niczym, chociaż gdzieś na granicy świadomości widziałam twarz Demetriego. Czy miałby mi to za złe? Nie wiedziałam, ale wierzyłam w to, że by zrozumiał.
Zrozumiałby mnie, gdyby wiedział, co i dlaczego właśnie robiłam.
Jacob spojrzał na mnie w oszołomieniu, ale nie wahał się przed spełnieniem mojej prośby. Objął mnie mocniej, niemal gwałtownie, ale w sposobie w jaki nachylił się w moją stronę było tak wiele delikatności, że aż się zdziwiłam. Jego usta były ciepłe, znajome i miękkie, pocałunek zaś wydał mi się słodki i niewinny, pełen tęsknoty, którą oboje czuliśmy. Odwzajemniłam go z pasją, jednocześnie mając wrażenie, że się rozpadam, a ciepło wynikające z pieszczoty pali mnie od wewnątrz, odbierając oddech i zdolność logicznego myślenia.
Wciąż płakałam, kiedy Jacob ujął moją twarz w dłonie, żeby znaleźć się jeszcze bliżej. Jego usta oderwały się od moich, teraz muskając policzki i oczy, kiedy chciał scałować słone krople z mojej twarzy. Czułam jego desperacje oraz to wewnętrzne pragnienie, żeby zrobić dla mnie wszystko, bylebym nie odczuwała smutku. Czysta miłość czy też wpojenie uniemożliwiały mu akceptowanie mojego bólu i znoszenie tego, że mogłabym cierpieć.
On wiedział. Wiedział, że coś jest nie tak. Nie rozumiał dlaczego, ale był świadom tego, że coś właśnie się kończy.
Ta świadomość niszczyła nas oboje.
Ale to było słuszne. Przecież wiedziałam, że jest słuszne…
– Teraz mi powiedz – poprosił zdławionym głosem. Raz jeszcze musnął wargami moje usta, tym razem krótko i czule. – Po prostu powiedz…
– Ale co?
Popatrzył na mnie.
– Dlaczego wydaje mi się, że cię tracę – wyjaśnił, a ja zmartwiałam. On wiedział… – Dlaczego zachowujesz się tak, jakbyś mnie żegnała?
Pożegnanie…
To było pożegnanie.
Pocałowałam go, tym razem bardziej stanowczo, wpijając się w jego usta w niemal łapczywy sposób. To na moment go rozproszyło, podobnie jak i mnie, ale nie na długo. Oderwaliśmy się o siebie zbyt szybko, oboje zdyszani i drżący – ja również, chociaż już tak bardzo nie potrzebowałam tlenu do tego, żeby normalnie funkcjonować.
– Nessie…
– Po prostu wiedz, że cię kocham – wyszeptałam. Stanowczo wyswobodziłam się z jego objęć, błyskawicznie materializując się kilka metrów dalej, póki jeszcze był na tyle rozproszony, żeby mi na to pozwolić. Widziałam, jak jego ramiona zagarnęły powietrze w miejscu, gdzie chwilę wcześniej stałam. – Zawsze kochałam i będę kochać, nawet wtedy, kiedy już nie będziesz mnie pamiętać i Ne odwzajemnisz mojej miłości. I jest mi przykro. Bardzo…
– O czym ty w tym momencie mówisz? – przerwał mi. Natychmiast ruszył w moim kierunku, coraz bardziej wytrącony z równowagi. – Renesmee…
– Po prostu zapomnij – powiedziałam stanowczo, zaczynając iść tyłem w stronę klifu, gdzie – miałam nadzieję – czekała na mnie Hannah. Pragnęłam, żeby zrozumiała i zrobiła to teraz. Teraz, póki jeszcze byłam w stanie… ­- Zapomnij… – powtórzyłam i czułam się tak, jakbym właśnie wbiła mu nóż w plecy.
Nie byłam w stanie czekać, żeby sprawdzić, czy Hannah zrozumiała moje intencje. Nie byłabym w stanie patrzeć, to zresztą byłoby zbyt ryzykowne – to, żebym tam stała, kiedy to znów się wydarzy. Rzuciłam się biegiem przed siebie, niezdolna nawet do tego, żeby płakać, nawet kiedy już skryły mnie drzewa, a ja błyskawicznie przemieszczałam się pomiędzy drzewami, próbując na oślep szukać samochodu i mojej przyjaciółki.
Jacob nie ruszył za mną, nawet nie próbując mnie wołać. Ta cisza i świadomość tego, że coś właśnie między nimi zanikło – poczułam to, coś jak cięcie nożem, którego nie potrafiłam racjonalnie opisać – sprawiły, że zatrzymałam się, nagle samotna i bezradna. Czułam się zagubiona, chora i zła, chociaż żadna z tych emocji nie dominowała, a ja nie potrafiłam w pełni wyjaśnić sensu własnych odczuć.
Walczyłam ze sobą chwilę, ostatecznie przegrywając ze swoją bardziej egoistyczną częścią. Cofnęłam się, tym razem powolnym i ludzkim krokiem, raz po raz potykając się na nierównościach terenu, chociaż moja koordynacja ruchowa była bez zarzutów. Zawróciłam tylko odrobinę, na tyle, żeby mieć widok na plażę, jednocześnie wciąż pozostając w ukryciu pomiędzy drzewami, względnie bezpieczna.
Stanęłam pod rozłożystym dębem, obserwując samotną postać na plaży. Za sobą wyczułam delikatny ruch, a chwilę później drobna dłoń Hanny dotknęła mojego ramienia, ale nawet nie zwróciłam na nią uwagi, wciąż wpatrzona w chłopaka, którego zostawiłam, który wcześniej mnie całował i powtarzał, że mnie kocha…
Jacob stał samotnie na plaży, rozglądając się dookoła. Nawet z daleka widziałam wyraz jego twarzy – jego dekoncentracje i zagubienie, kiedy próbował pojąć, dlaczego właściwie tam stoi i czego szuka. Lekko zmarszczył brwi, wyraźnie zagubiony, po chwili jednak jego oszołomienie ustąpiło miejsca rozbawieniu i czegoś na kształt zażenowania.
A jednak wciąż tam stał, szukając czegoś, czego nie miał znaleźć, bo to bezpowrotnie zniknęło, podobnie jak i ja. Szukając wspomnień, które ostatecznie zanikły, usuwając się niczym cienie w pierwszych promieniach wschodzącego słońca.
Wspomnień o dziewczynie o płomiennych włosach, którą kiedyś kochał, a która teraz była czymś mniej niż majakiem – i która już nigdy nie miała stać się dla niego kimś więcej.
Witajcie wszyscy. Na początku może podziękuję za wszystkie komentarze i za cierpliwość – to dla mnie wiele znaczy, podobnie jak i ta historia.
Długo zastanawiałam się nad tym, jak napisać ten rozdział, a teraz jestem naprawdę dumna z ostatecznej wersji. Czy słusznie? To już pozostawię do waszej oceny, więc proszę o szczerość.
Cóż, jedna trzecia księgi za nami. Wkrótce wiele się wydarzy, ale wszystko wyjaśni się z czasem. Na razie tyle, więc do napisania – miejmy nadzieję, że wkrótce.

Nessa.

2 komentarze

  1. Cholera jasna wzruszyłam się. Dosłownie łzy mi poleciały po policzkach jak czytałam o pożegnaniu. To było bardzo smutne ;( a Gabrysia jako, że jest wrażliwa to się popłakała ;'(
    Jak zobaczyłam taką ilość tekstu to trochę się przestraszyłam, że z czytaniem zejdzie mi kilka dni, a tu się okazało, że przeczytałam rozdział w kilka chwil. Czytając wyobrażałam sobie to co Renesmee. Chyba po raz pierwszy czułamcoś takiego.
    Z racji, że jest późna godzina i jeszcze sobię płaczę komentarz wyjdzie nijaki xd
    Nie rozumiem tylko tego czy Nessie mu wymazała wspomnienia o niej czy co zrobiła? Mimo wszystko to było smutne ;((
    Myślę, że jak spotka się z rodzicami będzie tak samo smutno, albo jeszcze gorzej. Cóż wyczuwam, że będę płakać. Ale zawsze mogę sie mylić ^_^
    Rozdziału jak dla mnie stanowczo za mało i ja już chcę więcej *,*
    Dobrej Nocki i czasu na pisanie! ♡
    Gabrysia :* ♡

    OdpowiedzUsuń
  2. Znalazłam tego bloga około miesiąc temu, i jestem nim oczarowana! Twoja historia mnie zachwyciła, jest inna od tych, które kiedyś czytałam pod względem pomysłu i style pisania. Piszesz świetnie, lepiej niż nie jedna sławna pisarka, a przeczytałam już ogrom książek. W Twojej historii najbardziej podoba mi się że nigdy nie powiewa nudą, anie nie jest za słodko, tak w sam raz :)

    Co do rozdziału, jest naprawdę boski, czytałam go z mocno bijącym sercem, a gdy doszłam do momentu gdy już stanęli na przeciwko siebie, po prostu się rozpłakałam. To pożegnanie było takie cudowne...
    Ostatni akapit był dla mnie... taki emocjonujący, myślałam że mi serce wysiądzie,a policzki były już kompletnie mokre.

    To co zrobiłaś w tym rozdziale było niesamowite, na pewno zapamiętam go na bardzo długo.Już nie mogę się doczekać następnego rozdziału :)

    Brooklyn

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa