Renesmee
Prowadziłam auto, właściwie nie przywiązując większej uwagi
do tego, co robię. Zupełnie machinalnie wchodziłam w kolejne zakręty,
skupiona na przedniej szybie. Na sobie czułam przenikliwe spojrzenie Hanny,
jednak uparcie unikałam zerkania w jej stronę, podejrzewając, co takiego
mogę zobaczyć, gdybym jednak zdecydowała się przenieść na nią wzrok. Nie
potrzebowałam współczucia i chociaż byłam za nie przyjaciółce wdzięczna,
jednocześnie bardziej doceniałam to, że jak na razie nie próbowała się odzywać.
Ulice Seattle były zakorkowane,
jak zwykle rano, a w zasadzie przez cały dzień. W tak wielkiej
metropolii tłok był czymś nieuniknionym i chociaż konieczność wleczenia
się niemal w żółwim tempie doprowadzała mnie do białej gorączki, niczego
nie byłam w stanie na to poradzić. Nigdy nie byłam wybitnym kierowcą, a teraz
dodatkowo wciąż trzęsłam się od nadmiaru emocji, więc w każdej chwili
istniało ryzyko tego, że z impetem uderzę w tył jakiegoś samochodu
przed nami. Nie żebym sądziła, by Carlisle był na mnie z tego powodu zły
(cóż, nie to co Emmett albo Rosalie, gdybym to ich maleństwa doprowadziła
do stanu, kiedy to nadawałyby się wyłącznie na złom…), ale problemy z policją
i niepotrzebne zwracanie na siebie uwagi było ostatnim, czego
potrzebowaliśmy w tym momencie – i to na dodatek w sytuacji,
kiedy dotarcie na lotnisko było więcej niż tylko priorytetem. Ktoś mógłby
powiedzieć, że to sprawa życia i śmierci, i w zasadzie nie było w tym
stwierdzeniu żadnej przesady.
No dobrze, może odnalezienie
reszty członków mojej rodziny nie było aż tak istotne, skoro nie groziło im
żadne niebezpieczeństwo (a przynajmniej miałam taką nadzieję), niemniej trzeba
było działać szybko. Poza tym, chociaż starałam się o tym nie myśleć, kiedy
już będę miała przy sobie rodziców, Alice i Jaspera, wtedy w pełni
mogłam skoncentrować się na planach uratowania Demetriego. Nie obchodziło mnie
to, że próba wdarcia się do Volterry i wyciągnięcia go stamtąd jest raczej
jak prośba o szybką śmierć. W zasadzie nie obchodziło mnie nic, a gdyby
nie pewność, iż przynajmniej Hannah i Felix natychmiast poszliby za mną,
już dawno zaryzykowałabym powrót do Włoch, niezależnie od możliwych
konsekwencji. Wiedziałam, że to nie jest najrozsądniejsze wyjście, ale naprawdę
mnie to nie obchodziło, jeśli tylko istniał cień szansy na to, że przynajmniej
upewnię się, czy tropiciel żyje.
Leżąca na przestrzeni pomiędzy
przednią szybą a deską rozdzielczą komórka zawibrowała po raz kolejny.
Rosalie pożyczyła mi telefon, co chyba miało być próbą zreflektowania się za
wcześniejszą rozmowę, ale nie byłam w nastroju na wysłuchiwanie
jakichkolwiek wymówek albo pytań o to, gdzie jestem i ile zajmie mi
dotarcie na umówione miejsce. Na korki i tak nie miałam nic poradzić, nie
chciałam zresztą ryzykować niewygodnych pytań, gdyby mój rozmówca zorientował
się, że coś jest z moim głosem nie tak. Spotkanie z Jacobem całkiem
mnie rozstroiło i chociaż już nie płakałam, mogłam w każdej chwili
znowu zacząć szlochać, a to bynajmniej nie pomogłoby mi w prowadzeniu
samochodu.
Mimowolnie zerknęłam na
wyświetlacz telefonu. Carlisle. Nie, w takim wypadku tym bardziej nie
zamierzałam odbierać. Dziadek znał mnie aż nazbyt dobrze, a ja nie
chciałam go martwić, poza tym…
– Och, na litość Boską! –
warknęła poirytowana Hanna, dosłownie rzucając się do przodu i chwytając
komórkę. Nie zważając na to, że machinalnie chciałam zaprotestować, wcisnęła
przycisk i przyłożyła aparat do ucha. – Słucham?
Rzuciłam jej ponure spojrzenie,
po czym skoncentrowałam się na tym, co miałam przed sobą. Światła na których
stałyśmy akurat zmieniły się z czerwonego na zielone, więc wcisnęłam pedał
gazu. Nie kontrolowałam własnych odruchów i siły, dlatego auto gwałtownie
wystrzeliło do przodu, a ja omal nie rąbnęłam czołem o przednią
szybę.
Hannah nawet niczego nie
zauważyła. W lusterku widziałam jej skupioną minę; między jej brwiami
pojawiła się pionowa zmarszczka.
– Doprawdy? Dla twojej
wiadomości, jasne włosy nie znaczą jeszcze, że jestem kompletną idiotką –
odezwała się w końcu, nie szczędząc sobie złośliwości. Aż uniosłam z wrażenia
brwi, bo nie wyobrażałam sobie, żeby ktokolwiek mógł rozmawiać z moim
dziadkiem. – A teraz odłóż ten telefon i przestań zachowywać się jak
rozhisteryzowana baba w ciąży. Już wracamy. A spróbuj mi jeszcze raz
zadzwonić, a wtedy długo mnie popamiętasz – dodała chłodno. Zaraz po tym
rozłączyła się bez pożegnania i niedbałym ruchem rzuciła telefon na tylnie
siedzenie. – Załatwione.
– Hannah… – Pokręciłam z niedowierzaniem
głową, zastanawiając się nad tym czy powinnam zacząć się histerycznie śmiać,
czy może płakać.
– No co? – żachnęła się.
Przyjrzała się mojej minie, a chwilę później na jej twarzy pojawiło się
zrozumienie. – Ach, daj spokój! Może i pierwszy z tych telefonów był
od twojego dziadka, ale podejrzewam, że następnych dziesięć to zasługa Felutka.
Sama byś się zdenerwowała, gdybyś go usłyszała – stwierdziła z przekonaniem.
Ach, Felix! To było do
przewidzenia, poza tym taki stan rzeczy wyjaśniał wszystko, włącznie z zachowaniem
Hanny.
Nie byłam pewna, jaką miałam
minę, ale moja przyjaciółka najwyraźniej dostrzegła w niej coś, co ją
zaintrygowało. Lekko zmarszczyła brwi i przekrzywiwszy głowę, rzuciła mi
przeciągłe, rozdrażnione spojrzenie.
– Dalej zamartwiasz się tym
chłopakiem, czy chodzi o coś innego? – zagaiła, decydując się zmienić
temat.
– Nie myślę o Jacobie. A przynajmniej
byłam na dobrej drodze, żeby tego nie robić – przyznałam, ledwo powstrzymując
grymas niezadowolenia.
– Doprawdy? – Hannah spojrzała
na mnie z powątpieniem. Mocniej zacisnęłam dłonie na kierownicy,
zastanawiając się, czy wampirzyca jest w stanie zauważyć ich drżenie. –
Jeśli tak, przepraszam, ale mam już dość tego, że zachowujesz się jak jakieś
bezmózgie zombie. Wiedziałam, że branie sobie słów twojej ciotki do serca jest
bez sensu, podobnie jak i całe to spotkanie, ale niech ci już będzie... –
Westchnęła i wywróciła oczami, dostrzegając wyraz mojej twarzy. – Dobrze,
koniec tematu Jacoba. Więc o co chodzi?
Miałam ochotę na nią warknąć,
zwłaszcza, że jak najbardziej chodziło o Jake’a, a Hannah trafiła w sedno.
Jeśli miałam być szczera, dręczyło mnie wszystko, a mój przyjaciel był
jedynie jednym z czynników, ale o tym zdecydowanie nie zamierzałam z nią
rozmawiać.
– O nic. – Nawet nie
spojrzałam w jej stronę, chociaż bacznie lustrowałam wyraz twarzy
przyjaciółki w lusterku. – Myślałam o tobie i o Felixie… I wiesz,
co ci powiem? – zapytałam, całkiem skutecznie rozpraszając jej uwagę. – Kto się
lubi, ten się…
– Bardzo sprytne, Renesmee
Carlie Cullen – przerwała mi natychmiast Hannah, reagując równie ostro i gwałtownie,
co się spodziewałam.
Już przez resztę podróży
rozmawiałyśmy, co przyjęłam z ulgą. Cóż, może również ja trafiłam w sedno.
Na lotnisku panował tłok, ale
udało mi się wypatrzeć wolne miejsce na krytym parkingu. Wyostrzone zmysły
bywają przydatne, dlatego bez większego problemu wmanewrowałam samochód między
wysłużonego sedana i jeszcze jedno auto, którego modelu nie potrafiłam
rozpoznać. Rosalie jak nic byłaby niepocieszona stanem mojej wiedzy, ale czułam
się usprawiedliwiona, zwłaszcza, że poza bezpiecznym wnętrzem mercedesa czekało
mnie istnie piekło, w postaci oszałamiającej wręcz mieszanki słodyczy
ludzkiej krwi, zachęcającego pulsu i rytmicznych uderzeń serc, które bez
wątpienia byłabym w stanie zatrzymać. Zamarłam w bezruchu, mocno
zaciskając palce na krawędzi dachu i próbując wstrzymać oddech, co może i zdałoby
egzamin, gdybym w pełni była wampirem, ale ta niewielka cząstka człowieka,
która wciąż gdzieś tam we mnie była, ostatecznie zmusiła mnie do zaczerpnięcia
tlenu. W efekcie omal nie zaczęłam krzyczeć z frustracji, kiedy
niewidzialne płomienie zaczęły drażnić moje gardło, a ciało zaczęło
domagać się natychmiastowej reakcji – a konkretnie krwi.
Dłoń Hanny nieoczekiwanie
zacisnęła się na moim ramieniu. Wzdrygnęłam się i warknęłam cicho, ledwo
panując nad instynktownym pragnieniem, żeby się na wampirzycę zamachnąć. Moje
ciało wydawało się żyć własnym życiem, posłuszne instynktowi, który nakazywał
mi odebrać bliskość innego nieśmiertelnego jako potencjalne niebezpieczeństwo
albo przynajmniej konkurencję. Mimo olbrzymiej ilości miejsca w głowie,
miałam problem z uporządkowaniem myśli i skoncentrowaniem się na
czymkolwiek, co nie miałoby związku z krwią albo polowaniem. Wręcz
rozpaczliwie chwytałam się tej cząstki zdrowego rozsądku, która gdzieś tam
była, a która wymykała mi się niepostrzeżenie, kiedy tylko pozwalałam
sobie na przynajmniej chwilową dekoncentrację.
Cholera, po incydencie w lesie
mojego pierwszego dnia po przemianie powinniśmy byli przewidzieć, że miejsce
publiczne jest ostatnim, w którym powinnam się znaleźć! Chociaż polowałam,
kiedy tylko ustaliliśmy wszystkie szczegóły wyjazdu, dla mojego ciała zwierzęca
krew okazała się zbyt mało atrakcyjna, zwłaszcza, że wokół siebie miałam coś
zdecydowanie lepszego. Może byłoby łatwiej, gdybym nigdy nie poznała smaku
ludzkiej osoki – na dodatek tej najlepszej, bezpośrednio z żył – ale teraz
było już za późno na takie rozważania, a ja utknęłam w pułapce
zgotowanej mi przez mój własny organizm.
– Dobrze się czujesz? –
zaryzykowała Hannah, kiedy już upewniła się, że nie spróbuję się na nią rzucić.
Mimo wszystko nadal zaciskała dłoń na moim ramieniu, w pozornie
przyjacielskim geście, ale wiedziałam, że jest na tyle silna, by być w stanie
unieruchomić mnie w miejscu. – Szlag, chyba nie zamierzasz tu teraz
urządzić masakry, prawda? – wymamrotała nerwowo, bo spojrzałam na nią z czystym
przerażeniem.
– Hannah… – Mój głos zabrzmiał
dziwnie piskliwe. Próbowałam chwytać małe porcje powietrza, ale nawet to nie
było w stanie sprawić, żebym poczuła się lepiej. Chyba jedynie fakt, że w pobliżu
jak na razie nie było człowieka, pozwalał mi zachować te resztki zdrowego
rozsądku. – Nie pozwól mi – powiedziałam jedynie, bo to wyrażało wszystko.
Mruknęła coś pod nosem, chyba
jakieś przekleństwo, ale po tej dziewczynie można było spodziewać się
wszystkiego. Przez moment bezradnie rozglądała się dookoła, najwyraźniej chcąc
upewnić się, jak bardzo zaryzykuje, gdyby chociaż na ułamek sekundy zdecydowała
się mnie puścić, bo po chwili jej dłoń faktycznie zniknęła, kiedy – ryzykując
wampirze tempo – dosłownie rzuciła się w stronę samochodu, żeby chwycić
porzuconą na tylnim siedzeniu mercedesa torebkę.
Obserwowałam ją w milczeniu,
gdy w pośpiechu zaczęła przetrząsać jej wnętrze, żeby po chwili wyjąć z niej
zwykłą, plastikową butelkę. Uniosłam brwi, zwłaszcza, że bez słowa wyciągnęła
ją w moją stronę, nerwowo podrygując, kiedy zawahałam się przed przyjęciem
jej.
– Co…? – zaczęłam, ale
podejrzewałam jaka będzie odpowiedź, więc ostatecznie się rozmyśliłam.
– Nie pytaj mnie, tylko pij.
Musimy się pośpieszyć, jeśli nie chcesz, żeby Felix dostał nerwicy – ponagliła
mnie, zarzucając torebkę na ramię. – Doprawdy, chyba nie będziesz miała do mnie
teraz pretensji o to, co ci dałam. Gdybym miała na podorędziu jakąś sarnę,
bardzo chętnie bym się podzieliła, ale moja prywatna pasieka jest jak na razie
nieosiągalna – prychnęła.
Jeszcze kiedy mówiła, wyjęła z auta
porzucony wcześniej telefon, wsunęła go do kieszeni jeansów i zatrzasnąwszy
drzwiczki, okrążyła pojazd, żeby dostać się do bagażnika. Moja torba nie była
duża, bo przywykłam już do absolutnego minimum, którym musiałam się zadowolić w ciągu
minionych dwóch tygodni, Hannah zaś najwyraźniej zmieściła się do swojej
torebki. W zasadzie nawet mnie to nie zdziwiło, bo wampiry do normalnego
funkcjonowania nie potrzebowały niczego poza krwią, a w razie
potrzeby, zawsze mogły niezbędne rzeczy kupić… albo ukraść.
Pieczenie w gardle znów
wysunęło się na pierwszy plan i nie pozostało mi nic innego, jak przenieść
swoje zainteresowanie na zawartość butelki. Plastik, na całe szczęście, nie był
przeźroczysty, ale sam chlupot płynu oraz charakterystyczny zapach wystarczyły,
żebym upewniła się, że w środku jest krew – co więcej, ludzka krew.
Nie żebym spodziewała się po Hannie czegoś innego, teraz zresztą nie było
warunków na wybrzydzanie i wyrzuty sumienia. Może w innej sytuacji
miałabym jakiekolwiek obiekcje, chociaż z drugiej strony, w dzieciństwie
pijałam krew z plastikowych woreczków, więc nie miałam poczucia, żebym
robiła cokolwiek złego. Cóż, to na pewno było lepsze niż utrata kontroli i zamordowanie
kilku osób, nie mogłam zresztą powiedzieć, żebym czerpała przyjemność picia
zimnego, nieruchomego płynu, który zaczynał już tężeć.
Krew, którą dała mi Hannah,
wystarczyła, żeby zaspokoić najgorszy głód, ale i tak czułam się
przerażona perspektywą kilkugodzinnego lotu samolotem z Seattle do jakiejś
mieściny na Alasce. Chyba nigdy nie czułam się tak bardzo rozstrojona, ale mimo
wszelakich wątpliwości, nie odezwałam się ani słowem, kiedy wraz z Hanną
popędziłyśmy w stronę hali odlotów, gdzie czekali na nas Felix i moi
bliscy. Kiedy znalazłyśmy się w zatłoczonym budynku, poczułam się jeszcze
gorzej, jednak uparcie parłam przed siebie, powtarzając sobie, że tracąc
kontrolę, ściągnę niebezpieczeństwo na nas wszystkich. Nawet najmniej
lekkomyślne posunięcie mogło ściągnąć na nas uwagę Kajusza, a tego za
wszelką cenę należało uniknąć.
Wiedziałam, że być może
popełniam olbrzymi błąd, decydując się na dalsze przebywanie na lotnisku, ale
co innego mogłam zrobić? Rezygnacja nie wchodziła w grę, podobnie jak i rozdzielanie
się. Nie zamierzałam kryć się po kątach i czekać aż na powrót zapanuję nad
pragnieniem! Może i faktycznie przechodziłam w łagodniejszy sposób
etap nowonarodzonego wampira (chociaż przecież nie byłam wampirem), ale było
zbyt wiele spraw, którymi należało się zająć. Nie mogłam pozwolić, żeby
cokolwiek odsunęło mnie od moich celów, a te – przynajmniej moim zdaniem –
były warte tego, żeby podjąć ryzyko.
– Nareszcie. Gdzie wyście, do
diabła, były? – usłyszałam i w końcu zauważyłam moich bliskich.
Cóż, w zasadzie trudno
byłoby nie zauważyć grupki wampirów, nawet jeśli zdecydowały się stanąć na
uboczu, w stosunkowo zacienionym miejscu. Niezwykła uroda i bladość
skóry rzucały się w oczy, chociaż to zachowanie Felixa najbardziej
przyciągało uwagę. Nie chodziło nawet o to, że na powitanie od razu
naskoczył na mnie i Hannę, wyraźnie rozeźlony, ale również wyraźnie
odczuwający ulgę na nasz widok. Różnica brała się stąd, że Cullenowie od lat
funkcjonowali pośród ludzi i potrafili zachowywać się w bardziej
naturalny sposób, Felix zaś – zwłaszcza teraz, tak bardzo spięty – przypominał
raczej zastygłą w bezruchu marmurową rzeźbę, która nagle ożyła.
– Już jesteśmy – odparła chłodno
Hannah, mocno zaciskając palce wokół mojego nadgarstka. Czułam się prawie jak
dziecko, kiedy tak prowadziła mnie przez tłum, ale nie zamierzałam się
wzbraniać, dobrze wiedząc, że niewiele brakuje, bym stracił nad sobą kontrolę.
– Wyluzuj, Felutku.
– Wyluzuję, kiedy będziemy w samolocie
– mruknął nerwowo, ale musiał się trochę uspokoić, bo po chwili wymownie
wywrócił oczami. Założył szkła kontaktowe, które nadały jego tęczówkom dziwny,
błotnisty kolor.
Przeniosłam wzrok na stojących
we względnie bezpiecznej odległości od Felixa Rosalie i Emmett’a. Ciotka
rzuciła mi nieodgadnione spojrzenie, ale przynajmniej o nic nie zapytała,
bo i tak nie zamierzałam opowiadać jej o tym, czy widziałam się z Jacobem.
Podejrzewałam, że i tak wiedziała gdzie byłam, chociaż taktownie nie
dawała tego po sobie poznać. Byłam jej za to wdzięczna, zwłaszcza w sytuacji,
w której jak nic dostałabym szału, zmuszona raz jeszcze dyskutować na temat
Jake’a i moich relacji z Demetrim. Nie dało się ukryć, że miałam do
Rose żal o to, że w pewnym stopniu zmusiła mnie do podjęcia decyzji,
które tak bardzo mnie bolały. Chociaż z drugiej strony… Bez wątpienia
lepiej było, że zdecydowałam się na to spotkanie, nawet jeśli teraz paskudnie
czułam się z tym, że podjęłam za Jacoba tak istotną decyzję i ostatecznie
pozbawiłam go wspomnień, które dla nas oboje były cenne.
Tak jest lepiej, powiedziałam sobie stanowczo.
Próbowałam przekonać samą siebie, że wcale nie zachowuję się jak kompletna
egoistka, chociaż przecież dokładnie tak było. W ten
sposób go chronisz – nie tylko przed Volturi, ale również przed cierpieniem. To
najlepsze, co mogłaś mu zaoferować.
Taa, dobre sobie. W takim
razie Kajusz jest tylko odrobinę zagubiony, a słońce wstaje za zachodzie.
– Gdzie Esme i Carlisle? –
zapytałam, przerywając nerwową ciszę.
Zadałam pierwsze możliwe
pytanie, chcąc odwrócić swoją uwagę od pragnienia i tematu Jacoba.
Oczywiście bezskutecznie, ale przynajmniej próbowałam.
– Poszli po bilety – wyjaśnił mi
Emmett. – Coś dziwnie wyglądasz. Twoje oczy…
– Moje oczy co? – niemalże
warknęłam, czując narastającą panikę.
Wujek nie odpowiedział, ale nie
musiał. Dobrze pamiętałam wrażenie tego, że moje tęczówki jarzą się delikatną
czerwienią, kiedy po przebudzeniu pierwszy raz zmuszona byłam zmierzyć się z pragnieniem
i doszukiwałam się subtelnych zmian w moim wyglądzie. Pośpiesznie
zamrugałam, mocno zaciskając powieki i próbując jakoś zapanować nad
emocjami, zwłaszcza rozdrażnieniem i głodem, ale to było trudne.
– Już nic – stwierdziła po
chwili namysły Rosalie, uprzytomniając mi, że nie tylko Emmett mnie obserwował.
Zacisnęłam usta i uciekłam
wzrokiem gdzieś w bok, próbując udawać, że rozglądam się po hali, próbując
wypatrzeć babcię i dziadka. Poniekąd próbowałam, chociaż poszukiwania
zajmowały zaledwie ułamek mojej podświadomości, ciągle bowiem nie byłam w stanie
skoncentrować się na konkretnej rzeczy. Coraz bardziej irytowało mnie to ciągłe
rozproszenie, ale nic nie byłam w stanie poradzić na to, że moje własne
ciało wymykało mi się spod kontroli. Ostatnie pół roku zmieniło wszystko –
zwłaszcza mnie – a ugryzienie i skutki działania jadu były zaledwie
ułamkiem tego, co w rzeczywistości się ze mną działo.
Hannah i Felix zaczęli o czymś
cicho rozmawiać, ale nie próbowałam się przysłuchiwać, świadoma tego, że między
innymi mogą mówić o mnie. Byłam aż nadto świadoma obaw przyjaciół i bliskich
oraz tego, że pomiędzy Cullenami a moimi towarzyszami wciąż istnieje
bariera, której żadne z nich nie próbowało obejść. Chyba jedynie Carlisle i Esme
próbowali zachowywać się tak, jakby ufali wampirom, którym zawdzięczałam nie
tylko życie, ale również równowagę psychiczną, zwłaszcza od momentu, kiedy
zmuszeni byliśmy uciec z Volterry i zostawić Demetriego. Rosalie i Emmett
nawet nie próbowali, najwyraźniej tolerując tę dwójkę jedynie przez wzgląd na
mnie i swoich przybranych rodziców, co w jakimś stopniu było lepsze
niż nic, ale i tak coraz bardziej mnie irytowało. Na Boga, dlaczego tak po
prostu nie mogli się porozumieć?
Myślałam nad tym, kiedy
poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Wrażenie było silne i tak
charakterystyczne, że nie byłam w stanie pomylić go z niczym innym.
Wzdrygnęłam się i rozejrzałam niespokojnie, obrzucając wzrokiem najbliżej
stojących albo przechodzących w pobliżu ludzi, którzy w grupkach lub
pojedynczo zmierzali w sobie tylko znanych kierunkach. Rozległ się cichy,
melodyjny dźwięk, a po chwili z głośników popłynął nieco mechaniczny
głos kobiety, uspokajający pasażerów jakiegoś opóźnionego lotu. Gdzieś w oddali
doszedł mnie płacz dziecka, ginący w szmerze najróżniejszych głosów.
Rozglądając się dookoła, nawet mimo wyostrzonych zmysłów nie byłam w stanie
nadążyć za kotłującymi się ciałami, kolorami i najróżniejszymi osobami,
przemykającymi przez korytarz mniej lub bardziej śpiesznym krokiem. Od nadmiaru
doznań zaczynała boleć mnie głowa, zwłaszcza, że jako nieśmiertelna odbierałam
wszystko jeszcze bardziej wyraziście, a więc przy tym i chaotycznie.
Właśnie wtedy pośród całego tego
zamieszania dostrzegłam wpatrzonego we mnie mężczyznę. Nie jestem pewna, co
zwróciło moją uwagę właśnie na niego, ale chyba to, że jako jedyny stał
nieruchomo – oraz to, że był ogromny. Gdybym tak wielkiego wysiłku nie wkładała
w kontrolowanie swoich reakcji, pewnie na jego widok otworzyłabym usta i również
zastygła w bezruchu, gapiąc się nań rozszerzonymi do granic możliwości
oczami.
Facet miał przynajmniej dwa
metry wzrosty, szerokie ramiona, zdolne wprawnym ruchem pogruchotać komuś i kości
i oczy, których łatwo nie dało się zapomnieć. Nie chodziło nawet o to,
że były ciemne i bardzo poważne, a ja patrząc w nie miałam
wrażenie, że zaczynam spadać. Bardziej wstrząsnęło mnie wrażenie, że mężczyzna
patrzy na mnie pożądliwie i niemal nienawistnie. Momentalnie przypomniało
mi się wydarzenie sprzed kilku miesięcy, kiedy to zaatakował mnie jeden z odwiedzających
Volterrę wampirów i który jasno dał mi do zrozumienia, że nie ma wobec
mnie przyjaznych zamiarów. Tym razem było podobnie i chociaż mężczyzna był
mi obcy, a ja na lotnisku byłam najzupełniej bezpieczna, bijąca od
nieznajomego aura sprawiła, że machinalnie się spięłam, porażona poczuciem
zagrożenia, którym emanował. Dopiero po chwili byłam w stanie odwrócić
wzrok i skupić się na twarzy, co okazało się jeszcze bardziej oszałamiającym
przeżyciem, zwłaszcza, że…
Mój Boże, przez całą długość
policzka – dokładnie od kącika lewego oka po brodę – ciągnęła się brzydka,
poszarpana blizna. Ktoś taki wyróżniał się w tłumie i był w stanie
wystraszyć nawet mnie, chociaż nie przypuszczałam, żeby istnieli ludzie,
których naprawdę powinnam się obawiać. Co więcej, nie rozumiałam dlaczego
nieznajomy patrzył właśnie na mnie i to w taki sposób, że momentalnie
ogarnęło mnie pragnienie tego, żeby odwrócić się na pięcie i rzucić do
ucieczki.
– Hej! Ziemia do Renesmee! –
Głos Hannah wdarł się do mojej podświadomości. – Dziewczyno, żyjesz? –
zapytała, dosłownie materializując się przede mną.
Pojęłam, że już od dłuższego
czasu musiała próbować zwrócić na siebie moją uwagę, oczywiście z dość
marnym skutkiem. Teraz również spojrzałam na nią tępo, ponad jej ramieniem
usiłując dopatrzeć tego przerażającego mężczyznę, ale kiedy zdołałam odszukać
wzrokiem odpowiednie miejsce, przekonałam się, że nieznajomy zdążył zniknąć. To nic nie znaczy,
powiedziałam samej sobie, jednak przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz i nagle
zapragnęłam znaleźć się gdzieś daleko.
Zamrugałam pośpiesznie i w końcu
skoncentrowałam się na stojącej przede mną Hannie.
– Przepraszam, jestem
rozkojarzona – usprawiedliwiłam się. Cóż, bacząc na moje problemy z krwią i pragnieniem,
nie powinna być nawet zdziwiona. – Mówiłaś coś?
– No coś ty? – Hannah rzuciła mi
wymowne, rozdrażnione spojrzenie, ale wiedziałam, że za irytacją kryła się
troska. – Powiedziałam, że Felutek mówi, że powinniśmy się zbierać –
powiedziała już normalnym tonem, poprawiając torebkę na ramieniu.
Skinęłam głową i rzuciwszy
jeszcze jedno niespokojne spojrzenie w stronę miejsca, gdzie wcześniej
widziałam mężczyznę z blizną, powoli odwróciłam się w stronę
pozostałych. W tłumie w końcu zauważyłam zmierzających w naszą
stronę Carlisle’a i Esme, co pozwoliło mi przynajmniej względnie dojść do
siebie. Natychmiast wyprostowałam się niczym struna, w pełni koncentrując
na tym, gdzie byłam i co miałam do zrobienia.
– Mamy jeszcze godzinę –
oznajmił już na wstępie dziadek. Chociaż nic nie powiedział ani słowa, wyraźnie
ulżyło mu na mój widok. – Jeśli chodzi o was, Felixie, to…
– Taa, zaraz się spóźnimy –
wtrącił sam zainteresowany. – W zasadzie to jak nic będziemy mieli
problem, jeśli mała wiedźma natychmiast się nie ruszy – dodał, tym razem
zwracając się bezpośrednio do Hanny.
– Felutku, wydawało mi się, że
już porzuciłeś nazywanie mnie „wiedźmą” – przypomniała mu chłodno moja
przyjaciółka. Głos miałaby słodki jak miód, gdyby nie przyprawiająca o dreszcze
gniewna nuta.
– Zastanowię się nad tym, pod
warunkiem, że w końcu wbijesz sobie do głowy, że mojego imienia się nie
zdrabnia – odparł bardziej zniecierpliwiony niż przerażony. W zasadzie
sądziłam, że Felix Volturi jest ostatnia osobą, która mogłaby przestraszyć się
Hanny. – No dobrze, do rzeczy. – Popatrzył w roztargnieniu najpierw na
mojego dziadka, a potem nieoczekiwanie przeniósł wzrok na mnie. – Ach,
tak! Mam coś dla ciebie – oznajmił, pośpiesznie przeszukując kieszenie
skórzanej kurtki, którą miał na sobie. Uniosłam brwi, spoglądając na niego
pytająco, tym bardziej zaintrygowana, kiedy wyciągnął niewielki, czarny telefon
komórkowy. Urządzenie było niewielkie i tak proste, że poza możliwością
wykonywania połączeń i wysyłania SMS-ów, nie mogło się przydać do niczego
więcej. – Masz mój numer pod szybkim wybieraniem.
– Och, dzięki – prychnęłam, ale
przyjęłam telefon. Ważąc go w dłoni, spojrzałam na Felixa. – Jak rozumiem,
jakimś cudem teleportujecie się z drugiego końca kontynentu, gdybym miała
kłopoty?
Felix wywrócił oczami,
puszczając moje złośliwości mimo uszu.
– Wymyśliłbym coś – stwierdził i jakoś
nie miałam wątpliwości do tego, że mówił poważnie. Przez moment lustrował mnie
wzrokiem, próbując zebrać myśli. – Będziemy w kontakcie. – powiedział, ale
tym razem nie zwracał się już wyłącznie do mnie. – Damy znać zaraz po
przylocie, a później jeśli uda nam się coś ustalić. My odzywamy się
pierwsi, a w razie kłopotów…
Westchnęłam bezgłośnie, nie
zamierzając po raz kolejny słuchać tych samych instrukcji. Wiedziałam, że
jedynie dzięki decyzjom Felixa ja i Hannah przetrwałyśmy te wszystkie dni
od ucieczki z Volterry, ale kiedy odnalazłam rodzinę, zdążyłam przywyknąć
do względnego spokoju i tego, że jak na razie nie musimy uważać na każdy
kolejny krok. Miałam dość ciągłego przenoszenia się z miejsca na miejsce,
podejrzliwości wobec każdej napotkanej osoby i tego, że w każdej
chwili mogliśmy zostać zaatakowani przez członków straży przybocznej Kajusza
albo kogoś, kto naszym kosztem mógł chcieć im się przypodobać. Powoli traciłam
cierpliwość, a konieczność ciągłej ucieczki potęgowała zniechęcenie i powodowała,
że coraz bardziej chciałam zawołać, że mam tego wszystkiego dość. Gdybym mogła,
dałabym wszystkim naszym prześladowcom satysfakcję i ujawniła się, żeby
ostatecznie zawalczyć o Demetriego i o siebie, ale wiedziałam,
że to co najwyżej samobójstwo.
– Hannah…? – odezwałam się pod
wpływem impulsu, nie zastanawiając nad tym, czy przypadkiem nie wejdę komuś w słowo.
Czułam się oderwana od rzeczywistości, myślami będąc gdzieś daleko – i to
do tego stopnia, że nawet ja nie miałam pojęcia, gdzie właściwie byłam.
– Wiem – przerwała mi tak
stanowczo, aż spojrzałam na nią w oszołomieniu. Jej oczy (och, kiedy
właściwie włożyła soczewki?!) zabłysły, a potem bezceremonialnie zarzuciła
mi obie ręce na szyję, mocno przygarniając mnie do siebie. – Żadnych głupstw.
Szukamy kilka dni, a potem wracamy i idziemy po Dema. Nie mam
pojęcia, jak to zrobimy, ale pal to licho. Obiecywaliśmy ci, że go nie
zostawimy, więc go nie zostawimy.
Wzdrygnęłam się, słysząc jej
słowa. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby zapanować nad oddechem i odwzajemnić
uścisk, coraz bardziej oszołomiona. Hannah mówiła najzupełniej poważnie i jakoś
nie miałam co do prawdziwości jej słów nawet najmniejszych wątpliwości.
Nie interesowało mnie to, że
wszyscy się na nas patrzą i że zwłaszcza w oczach moich bliskich mogę
dostrzec coś, co wcale mi się nie podobało. Wiedziałam, że moje relacje z Volturi
– to, kim stali się dla mnie Demetri, Felix i Hannah – są dla Cullenów nie
do pojęcia. Może tak jak Rosalie do samego końca próbowali wierzyć w to,
że jestem jedynie zagubiona i wcale nie mówiłam poważnie, kiedy
decydowałam się na zrobienie czegoś tak szalonego i nieprzewidywalnego,
jak próba wdarcia się do twierdzi w mieście, gdzie mogła czekać mnie co
najwyżej śmierć. Ja wiedziałam czego chcę i wcale nie oczekiwałam tego, że
moi bliscy zaryzykują życie dla kogoś, kogo przez te wszystkie lata mieli za
wroga.
Hannah niechętnie odsunęła się
ode mnie. Jej oczy lśniły, a przez ich nienaturalny kolor brązu stały się
dla mnie jeszcze bardziej tajemnicze i niedostępne. Nie byłam w stanie
stwierdzić, jakie targały nią emocje, a tym bardziej czy faktycznie
zbierało jej się na wampirzy płacz, czy może to była wyłącznie moja wyobraźnia.
– Możemy już iść? – zapytał
niepewnie Felix, wyraźnie wahając się przed zwracaniem na siebie naszej uwagi.
– A ty? – obruszyła się
Hannah. – Nie masz przypadkiem czegoś do powiedzenia?
Wampir spojrzał na mnie i pierwszy
raz byłam w stanie się zorientować, jak bardzo niezręcznie się czuł.
Znałam już Felixa na tyle długo, żeby wiedzieć, jak wpływały na niego takie
sytuacje, jak chociażby konieczność pocieszenia kogokolwiek. Sama kilkukrotnie
postawiłam go przed problemami, które okazały się dla niego sporym wyzwaniem,
chociażby tamtej nocy, kiedy zaczęłam krzyczeć i płakać, błagając go o pomoc,
gdy pojawiły się pierwsze symptomy porażającego moje ciało bólu. W porównaniu
z tym pożegnanie nie wydawało się niczym wielkim, ale jako że sama zwykle
miałam pewne opory przed okazywaniem uczuć, postanowiłam się nad biedakiem zlitować.
– Idźcie – powiedziałam
stanowczo, udając, że nie mam pojęcia o co Hannie chodzi. – Zobaczymy się
za kilka dni –
dodałam z naciskiem.
Och, gdybym już wtedy wiedziała…
– Właśnie, to tylko kilka dni –
podchwycił z wyraźną ulgą Felix, rzucając mi krótkie, ale pełne
wdzięczności spojrzenie. Mrugnęłam do niego porozumiewawczo, mając nadzieję, że
kiedy to wszystko się skończy, uda mi się spędzić z nim przynajmniej
chwilę sam na sam, żeby móc jakoś mu za wszystko podziękować i jednoczenie
nie narażać na konieczność okazywania emocji przy kimkolwiek. – Postaraj się
przez ten czas nie wpaść w kłopoty, mała.
– Zawsze się staram – zauważyłam
przytomnie, bynajmniej z tego niezadowolona.
Żadne z nas nie powiedziało
niczego więcej, ale nie było takiej potrzeby. Wkrótce po tym Felix i Hannah
popędzili w swoją stronę, szybko znikając w tłumie, ku wyraźnemu
zadowoleniu moich bliskich, zwłaszcza Rosalie.
Dopiero kiedy straciłam ich z oczu,
uprzytomniłam sobie, że rozdzieliliśmy się po raz pierwszy od opuszczenia Volterry.
Z jakiegoś powodu sama myśl o tym wystarczyła, żebym poczuła się
przygnębiona i dziwnie zagubiona.
Byłam
tutaj, otoczona bliskimi mi osobami, mając przed sobą perspektywę odnalezienia
rodziców, a jednak nigdy nie czułam się bardziej samotna.
Hannah
Idąc, uważnie rozglądam się dookoła. To już chyba jakiś
nawyk, którego wszyscy wyczuliśmy się przez ostatnie tygodnie, żyjąc w ciągłym
stresie i podświadomie czekając na to, że ktoś nieprzyjazny czai się
gdzieś za rogiem, gotów napuścić na naszą trójkę Kajusza i jego
podwładnych. Wszyscy jak nic potrzebujemy odpoczynku, a jednak wszystko
wskazuje na to, że jak na razie żadne z nas nie ma na co liczyć – i to
nawet w Rio.
Czuję się dziwnie z tym, że
tak po prostu zostawiamy z Renesmee. Mam złe przeczucia i coś
podpowiada mi, że nie jestem w tym odosobniona. Felix jak zwykle w takich
sytuacjach zachowuje się chłodno i praktycznie, ale znam go na tyle
dobrze, żeby wiedzieć, że on również się martwi. Jest dobrym strategiem, muszę
to przyznać, chociaż moja wiedza pod tym względem jest niewielka. Niemniej
zdążyłam się czegoś nauczyć i wiem, że rozdzielanie się nigdy nie wychodzi
na dobre, co zresztą mogliśmy zaobserwować już w Volterze, kiedy
straciliśmy Demetriego.
Cholera, tym razem jest inaczej,
ale jakoś nie potrafię w to uwierzyć. Jasne, jeszcze nie upadłam na głowę i oczywiście
nie biorę pod uwagę tego, że Cullenowie mogliby być zagrożeniem dla Renesmee,
bo wiem, że mimo całej niechęci do mnie czy do Volturi, te wampiry gotowe są
zrobić wszystko, byleby zapewnić bezpieczeństwo Nessie. Po prostu nie podoba mi
się perspektywa spuszczenia jej z oczu, zwłaszcza po tych wszystkich
dniach, które spędziliśmy w swoim towarzystwie. Jak na ironię tych kilka
dni zbliżyło nas bardziej niż całe miesiące w Volterze, wciąż zresztą mam
wyrzuty sumienia z powodu tego, jak do tej pory ją okłamywałam.
Zdecydowanie nie zasługuję na miano najlepszej przyjaciółki, a teraz tym
bardziej nie czuję się bliższa uzyskania pełnego przebaczenia i zapewnienia
nam wszystkim spokoju, którego tak bardzo potrzebujemy.
Cała ta sprawa z przemianą,
Demetrim, Jacobem… Nie, zdecydowanie nie czuję się pewnie z myślą o tym,
że musimy się rozdzielić i zostawić Renesmee z tymi wszystkimi
wspomnieniami i emocjami. Ją również dobrze znam i po prostu wiem, że
to może się źle skończyć.
Poza tym – co jedynie
potwierdza, że coś jest ze mną nie tak – jestem cholerne pewna, że ktoś przez
cały czas mnie obserwuje.
Felix milczy, ale wiem, że zerka
na mnie raz po raz. On również czujnie rozgląda się dookoła, jednocześnie
pewnym krokiem prąc przed siebie i powoli kierując się ku bramce, którą
musimy minąć, żeby nareszcie znaleźć się w samolocie. Mocno zaciskam palce
na pasku swojej torebce, zastanawiając się, co by się stało, gdybym na parkingu
nie dała Renesmee butelki z krwią – i to nie tyle mam na myśli jej
możliwe reakcje, co zachowanie ludzi, którzy przypadkiem mogliby wychwycić
osokę podczas kontroli bagażu. Czasami faktycznie zachowuję się niezwykle
lekkomyślnie, ale co mogę poradzić? Staram się, ale – do diabła! – nie tak
łatwo ogarnąć coś, w czym przez cały czas się gubię.
Wrażenie bycia obserwowaną
nasila się i staje się prawie nie do zniesienia. Nerwowo rozglądam się
dookoła, jednak nie widzę niczego podejrzanego. Szlag, w tym miejscu każdy
jest w stanie się ukryć i bezkarnie obserwować, nie zwracając przy
tym na siebie uwagi. Coraz bardziej niespokojna, spoglądam na Felixa, ten
jednak najwyraźniej niczego nie zauważa, bo nie wydaje mi się bardziej
zaniepokojony niż do tej pory.
To nie jest dobry pomysł, ale
instynktownie zaczynam zostawać z tyłu. Idę ostrożniej, ale jednocześnie
próbuję kontrolować tempo, świadoma tego, że mamy mało czasu i że nie mogę
pozwolić sobie na spóźnienie na samolot. Zdenerwowanie Felixa zaczyna mi się
udzielać, potęgując moje własne, a jeśli dodać do tego to nieznośne
wrażenie czyjejś obecności…
– Hannah… – Ledwo powstrzymuję
się od krzyku, słysząc tuż przy uchu bezcielesny, melodyjny głos. – Cii…
Hannah, to tylko ja.
Cała sztywnieję i omal nie
wypadam z rytmu. Felix ogląda się na mnie, kiedy wyrywa mi się cichy pisk,
ale po wyrazie jego twarzy wiem, że niczego nie zauważył. Coraz bardziej
oszołomiona, zmuszam się do wzruszenia ramion i wymownego wywrócenia
oczami.
– Cholera, Corin – szepcę tak
cicho, że człowiek nie jest w stanie mnie usłyszeć. Szlag, naprawdę mam
nadzieję, że to ona i że właśnie nie postradałam zmysłów. Nie wiem
dlaczego, ale instynktownie próbuję zachować jej obecność w tajemnicy
przed powoli oddalającym się Felixem. – Nigdy więcej mi tego nie rób, bo
naprawdę… – Kręcę z niedowierzaniem głową.
– Powściekasz się na mnie
później. I nie, nie musisz się martwić. Nie przysłał mnie Kajusz –
odpowiada mi niecierpliwie i już wiem, że mam rację. Jednocześnie mam
wrażenie, że ktoś uderzył mnie czymś ciężkim po głowie, bo nawet przez ułamek
sekundy przez myśl mi nie przychodzi, że obecność jakiegokolwiek członka
Volturi równa się kłopotom. Ach… Idiotka! – Demetri przesyła pozdrowienia –
oznajmia i już samo to wystarczy, żeby wytrącić mnie z równowagi. – A teraz
posłuchaj, bo muszę koniecznie ci coś powiedzieć…
Czerwiec... Cóż, miałam nadzieję wstawić rozdział wcześniej, ale wyszło jak wyszło – Internet miał swoje kaprysy, a ja nie miałam siły z nim walczyć. Niemniej napisałam i jestem z tego rozdziału zadowolona.Dziękuję za komentarze i jak zwykle proszę o więcej. Czy tylko ja czuję zbliżające się wakacje? Oby zleciało szybko, aczkolwiek... Jak na razie do napisania, tym razem dużo szybciej.Nessa.
Hej:-) wpadłam na twojego bloga przypadkiem i muszę przyznać że odrazu się w nim zakochałam:-) świetnie piszesz oby tak dalej:-) czekam na następny rozdział z niecierpliwością:-) pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuńInternet :)
OdpowiedzUsuńFajny wynalazek ale czasem potrafi wyprowadzić człowieka z równowagi, prawda? :)
Już przechodzę do rozdziału :)
Tak strasznie szkoda mi Renesmee. Musiała zdecydować w tak poważnej sprawie, jeszcze gdyby tylko ta sprawa dotyczyła jej, a tak to jeszcze Jackoba. W końcu pozbawiła go najwspanialszych dla niego wspomnień, w sumie dla niej samej też były to piękne chwile... Ale potem poznała Demetriego.
Wiesz lubię opowiadania z Renesmee, w których nie jest ona z Jackob'em, to wtedy staje się ciekawsze, a Ty jeszcze dałaś tu taką postać, którą wszyscy czytający sagę "Zmierzch" uznawali za złą. To jeszcze bardziej podsyca wyjątkowość Twojej historii.
Rozstać się po tylu miesiącach nie jest tak łatwo :) Ale wrącą do siebie, prawda?
Coś czuję że te rozdzielenie nie było jednak dobrym pomysłem. Mam złe przeczucia tak jak Hannah.
Na końcówce się przeraziłam! Dobrze że to tylko Corin,ale co do niej to nie jestem taka pewna. Mam nadzieję że niesie dobre nowiny.
Nie martw się, ja też czuję już wakacje! Teraz jest najtrudniejszy moment w ciągu roku szkolnego dla ucznia, prawda? :)
Pamiętaj! Będzie dobrze!
Życzę Ci ogromnej weny na następne rozdziały, do napisania! :*
Brooklyn
Mega rozdział !! Niby nie przepadam za Jackobem, ale zrobiło mi się go strasznie żal :(. Wspomnę teraz poprzedni rozdział. Scena pożegnania Nessie i Jackoba była po prostu piękna. Najlepsza z twoich wszystkich opisów. Jestem naprawdę pod wrażeniem twojego talentu.
OdpowiedzUsuńKim jest ten facet z blizną ? Ciekawi mnie czy będzie miał jakiś wpływ na opowiadanie ;). Corin ma dar niewidzialności, prawda ?
Pozdrawiam i proszę dodaj szybciutkoo :]
Ness kochana:) Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!! Bardzo mi się spodobał <3 Brakuje aż mi słow. Cieżko pisać z tel ale cóż za 4 razem liczę iż dodam ten komentarz :)
OdpowiedzUsuńScena z Ness i Ja cobem boska :)Nic dodać nic ująć :D
Czekam na kolejne rozxdziały i BŁAGAM dodaj szybko! :D
Pozdrawiam :**Niech wena będzie z TOBĄ!