Felix
Dookoła panował chaos, ale to
nie było w stanie powstrzymać mnie od biegu. Krzyki i zamieszanie nie
stanowiły niczego nowego, przynajmniej dla mnie, zwłaszcza, że minione stulecia
wampirzego życia zdołały uodpornić mnie na najróżniejsze szaleństwa. Świat
pędził do przodu, okrutny i dziki, chociaż ludzie niezmiennie upierali
się, że istotą człowieczeństwa nie jest zabijanie lecz braterstwo. No cóż,
gdyby tak było, pokój byłby czymś równie oczywistym, co i oddychanie, a jednak
łatwiej było mi przypomnieć sobie niezliczone wojny i konflikty, aniżeli
przypomnieć sobie, co to właściwie znaczy spokój.
W przypadku
wampirów tego rodzaju konflikty egzystencjalne nie miały miejsca, a przynajmniej
nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, czy istoty takie jak my zdolne
są do egzystowania w przynajmniej względnie pokojowych warunkach. Byliśmy
drapieżnikami – istotami, których całym jestestwem wydawało się zabijanie i to
tylko po to, byśmy mogli normalnie funkcjonować – więc o jakiejkolwiek
formie spokoju nie było mowy. Chyba już dawno powinienem był oswoić się z myślą
o tym, że przemoc i śmierć staną się nieodzowną częścią mojego
istnienia, a jednak przez jedną krótką chwilę naprawdę miałem nadzieję, że
uda nam się dokonać jakiegoś cholernego cudu i w końcu zacząć normalnie
żyć…
Żyć? Cóż za
brednia, tym bardziej, że w przypadku moich, czy jakiegokolwiek innego
wampira, „życie” było pojęciem względnym i mocno, ale to mocno naciąganym.
Zatrzymałem
się i nerwowo rozejrzałem dookoła, próbując ocenić sytuację. Hannah i Rosa
spisały się na medal, wzbudzając tak wiele emocji, że nawet mnie instynkt
podpowiadał, że najrozsądniej byłoby uciekać. Te dwie kobiety były
niebezpieczne, jedna bardziej nieprzewidywalna od drugiej, a połączenie
manipulacji wspomnieniami i niezwykle realistycznej iluzji okazało się
równie zabójcze, co i skuteczne. Na pewno osiągnęliśmy cel, bez większego
wysiłku wdzierając się do dobrze strzeżonej twierdzy, chociaż prędzej byłem
skłonny podejrzewać, że ktoś powybija nas wszystkich jeszcze w progu,
jeszcze zanim uda nam się zastanowić nad tym, co właściwie chcemy osiągnąć. To
wydawało się wręcz zbyt proste, ale nie dbałem o to, skoncentrowany
wyłącznie na tym, co było najważniejsze: a więc znalezieniu Demetriego i Renesmee,
a później błyskawicznej ucieczce, co zresztą od dnia balu zdążyliśmy już
opanować chyba do perfekcji. Miałem tylko nadzieję, że do tego czasu sytuacja
jeszcze bardziej się nie skomplikuje, tym bardziej, że Nessie na pewno nie
zgodziłaby się tak po prostu stąd wyjść, gdyby musiała zostawić kogokolwiek ze
swojej rodziny. Liczyłem na to, że Cullenowie trzymają się razem, a Edward
chociaż raz wykorzysta te swoje „cudowne” zdolności, by usprawnić komunikację i zareagować
odpowiednio wcześnie, na bieżąco przekazując pozostałym członkom swojej rodziny
to, co było najważniejsze.
– Tak, tak…
Ja i moje „cudowne” zdolności mamy się świetnie – usłyszałem gdzieś za
plecami i wymownie wywróciłem oczami, dopiero po chwili decydując obejrzeć
się przez ramię. – Hannah pobiegła sprawdzić, co dzieje się na piętrze. Jak na
razie wszystko idzie zgodnie z planem, a przynajmniej tak mi się
wydaje… Teraz lepiej zastanów się nad tym, gdzie jest moja córka – rzucił
naglącym tonem wampir, nagle dosłownie materializując się u mojego boku.
– Dlaczego
zakładasz, że akurat ja będę to wiedział? – żachnąłem się, potrząsając niedowierzaniem głową.
A co
ja jestem, Harry Houdini, czy jakaś wróżka? Wiedziałem tyle samo, co i Edward,
a chociaż doskonale rozumiałem jego troskę o córkę, nie zamierzałem
udawać, że jakkolwiek lepiej odnajdywałem się w obecnej sytuacji. Sam się
martwiłem, nie tylko o Renesmee, ale również Demetriego, oczywiście
zakładając, że ta dwójka nadal żyła…
Edward
zmroził mnie spojrzeniem, więc z westchnieniem wzruszyłem ramionami i biegiem
ruszyłem w dalszą drogę. W porządku, może branie pod uwagę
najgorszego z możliwych scenariuszy nie było ani przyjemne, ani żadnemu z nas
nie pomagało, ale starałem się być praktyczny. Czy tego chcieliśmy, czy nie,
pewne rozwiązania nadal miały rację bytu i należało wziąć je pod uwagę,
nawet jeśli zdecydowanie lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby nigdy nie miały
miejsca. Lata służby w szeregach Volturi nie tylko oswoiły mnie ze
śmiercią, ale również pozwoliły zaobserwować, że Kajusz był najbardziej okrutny
i bezwzględny ze wszystkich, a skoro teraz nareszcie dzierżył władzę
i mógł wprowadzić rządy żelaznej ręki, efekt jego działań mógł okazać się
różny. Nie chciałem nawet o tym myśleć, ale jakaś część mnie uparcie
podsuwała mi te niechciane możliwości, podsycając mój niepokój i sprawiając,
że naprawdę zaczynałem martwić się tym, co mogło czekać na nas w tym
miejscu.
Korytarz,
który biegliśmy, a który rozpoznałem dopiero po chwili, okazał się cichy i opustoszały.
Krótko powiodłem wzrokiem po poczerniałych ścianach, uprzytomniając sobie, że
zmierzałem w stronę Sali Tronowej, co wyjaśniało świeże ślady nie tak
dawnego pożaru. To nie był ten sam tunel, w którym utknął Demetri podczas
naszej szaleńczej ucieczki, zresztą nie sądziłem, żeby w ciągu zaledwie
kilku tygodni Kajuszowi i jego pochlebcom udało się odnowić twierdzę.
Podejrzewałem, że zniszczenia były o wiele bardziej okazałe, zresztą
wątpliwym wydawało się to, żeby ktoś taki jak Kajusz przejmował się
drobiazgami, skoro związany z balem przewrót wstrząsnął całą wampirzą
społecznością. W takiej sytuacji wszystko inne wydawało się o wiele
ważniejsze i bardziej atrakcyjne, tym bardziej, że odejście Aro i Marka
na pewno nie pozostało bez echa. Prócz mnie i Demetriego, musiało ubyć więcej
strażników, a to w znacznym stopniu osłabiało dotychczas niezachwianą
potęgę Volturi. Być może właśnie dzięki temu z taką łatwością udało nam
się dostać do twierdzy, ale mimo wszystko…
– Felixie,
dzięki Bogu!
Myślałem,
że jakimś cudem dostanę zawału, kiedy tuż przede mną dosłownie zmaterializowała
się drobna, zakapturzona postać. Przez ułamek sekundy byłem niemal przekonany,
że właśnie ze swoim parszywym szczęściem natrafiłem na Jane, chociaż wydźwięk i sens
wypowiedzianych słów wydawał się stanowczo temu zaprzeczać. Wyhamowałem w ostatniej
chwili, myśląc o tym, że prędzej spodziewałbym się pochwały od samego
diabla niż czegoś podobnego. Edward nie był aż tak subtelny, bezceremonialnie
mnie wymijająco, żeby dopaść do niczego niespodziewającego się intruza i zacisnąć
dłoń na jego gardle. Korytarz wręcz zatrząsł się w posadach, kiedy
wampirze ciało z impetem uderzyło o ścianę do której jednym szybkim
ruchem przycisnął je miedzianowłosy. Czarny kaptur opadł, a moją uwagę
momentalnie przykuła burza jasnych, prostych włosów, kiedy w końcu
rozpoznałem Corin.
Dziewczyna
jęknęła w proteście, kiedy ojciec Renesmee bardziej stanowczo chwycił ją
za gardło i przysunął się na tyle blisko, by mój spojrzeć wprost w jej
lśniące, rubinowe oczy. Nie dało się udusić wampira, a taka pozycja nie
była dla Corin ani przykra, ani bolesna, ale to i tak nie była komfortowa
sytuacja – tym bardziej, że niewiele brakowało, żeby posunąć się o krok
dalej i wzmocnić uścisk na tyle, by być w stanie urwać przeciwnikowi
głowę.
– No dobra,
dość tego – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem Edward, przenosząc dłonie na
ramiona dziewczyny. Energicznie nią potrząsnął, tym samym zmuszając do tego,
żeby skoncentrowała na nim całą swoją uwagę. – Zapytam o to tylko raz,
więc dobrze zastanów się nad odpowiedzią. Gdzie jest…? – zaczął, jednak Corin
zdecydowała się mu przerwać:
–
Potrząśnij mną jeszcze raz, a przysięgam, że nie ręczę za siebie! –
najeżyła się, prychając niczym jakaś rozjuszona kotka. Spróbowała stanowym
ruchem odepchnąć przeciwnika od siebie, a kiedy to nie pomogło,
potrząsnęła głową i odezwała się ponownie: – Puść mnie i daj coś
powiedzieć, bo naprawdę dojdzie do tragedii. W zasadzie mam wrażenie, że
Marcus za moment zdecyduje się zrobić z Demetriego miazgę, więc gdyby
któryś z was jednak okazał się na tyle dobroduszny, żeby spróbować
zainterweniować, byłoby naprawdę cudownie! – wyrzuciła na wydechu, a my
spojrzeliśmy na nią w taki sposób, jakby właśnie próbowała oświadczać, że
przybyła z innej planety.
Edward
zacisnął usta, ale – co mnie zaskoczyło i sprawiło, że nieco zyskał w moich
oczach – w pośpiechu cofnął się o krok. Corin wypuściła zbędne jej
powietrze z płuc, po czym w pośpiechu powiodła po naszych twarzach,
by upewnić się, że bierzemy jej wyjaśnienia chociaż w niewielkim stopniu poważnie.
– Sprawy
się skomplikowały. Kajusz przed chwilą wyleciał z podziemi jak oparzony,
ale Marcusa nie widziałam, a to bardzo niedobrze. Mam złe przeczucia i bardzo
uzasadnione powody, żeby sądzić, że zarówno Demetri, jak i Renesmee mają
kłopoty, ale to dłuższa historia – wyjaśniła w pośpiechu. – Sama żałuję,
że ją tutaj przyprowadziłam. Jak któryś chce mnie teraz zlinczować, proszę
bardzo, ale jak na razie…
Reszta jej
wypowiedzi najzwyczajniej w świecie mi uciekła, kiedy zostałem zmuszony do
tego, by w pośpiechu popędzić za Edwardem. W pierwszym odruchu
chciałem go zatrzymać, a później zacząć wyklinać na czym świat stoi,
poirytowany jego porywczością (No proszę, ciekawe po kim Renesmee miała
charakterek…), ale zrezygnowałem, kiedy przekonałem się, że wampir obrał dobry
kierunek. Najwyraźniej z myśli Corin udało mu się wyczytać więcej niż
zdążyła nam powiedzieć, chociaż – jak na złość, ale to było do przewidzenia –
to wydawało się marnym pocieszeniem, skoro jedynie Edward miał z tych
informacji pożytek. Naprawdę nie rozumiałem, co z tymi Cullenami było nie
tak, ale najwyraźniej skłonność do podejmowania wariackich działań na własną
rękę była w tej rodzinie dziedziczna, nawet jeśli nie wszyscy jej
członkowie byli ze sobą spokrewnieni.
Zrównałem
się z moich niechcianym towarzyszem, kiedy dopadliśmy do prowadzących do
podziemi schodów. Dookoła nie było nawet żywego ducha, ale tak było lepiej,
mnie zaś pozostawało wierzyć, że żadne z nas nie wpadło albo nie wpadnie w kłopoty.
Ogień zawsze był dobrym straszakiem, kiedy w grę wchodziły wampiry,
stanowiąc jedyny żywioł, który był w stanie nas unicestwić. Rosa miała
dodatkowo ubarwić całą akcję, pozorując atak wilkołaków, co zresztą nie było
takim głupim pomysłem. Sam miałem ochotę zobaczyć minę Kajusza na wieść o tym,
że być może właśnie zaatakowała go cała armia istot, które z takim
zaangażowaniem tępił i które wzbudzały w nim niemal paniczny strach.
Lęk zawsze był najgorszym wrogiem, a gdyby udało nam się umiejętnie
zmanipulować przeciwników, wtedy może mieliśmy nawet szanse pomóc Aro wrócić na
szczyt, chociaż sam nie byłem pewien, czy tego chcę. Niegdyś służba dla
„wielkiej trójcy” była dla mnie wszystkim, ale w ciągu zaledwie pół roku
wszystko uległo zmianie, zresztą tak jak i mój system wartości, chociaż to
nadal do mnie nie docierało. Tak czy inaczej, zmieniło się dość, żebym chciał
trzymać się od tego miejsca z daleka, raz na zawsze odcinając się od
czegoś, co niegdyś stanowiło kwintesencje całej mojej egzystencji…
I pomyśleć,
że wszystko ostatecznie sprowadzało się do kobiety, czy też raczej dwóch!
Zawsze wiedziałem, że te istoty zostały stworzone, by nieść zgubę męskiej
części społeczeństwa, ale dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, co to tak
naprawdę znaczy.
Przestałem
o tym myśleć, kiedy znalazłem się w ciemnościach biegnących w najróżniejsze
strony korytarzy. Lochy były rozległe i nawet dysponując wampirzycy
zmysłami, ciężko było dobrze orientować się w terenie, jeśli nie znało się
trasy. Spojrzałem krótko na Edwarda, chcąc zaproponować mu, byśmy się rozdzielili,
ale on zdążył już zniknąć w mroku korytarza, tym samym udowadniając mi, że
na jakąkolwiek bliższą formę współpracy nie mam co liczyć. Cudownie, właśnie o tym marzyłem, pomyślałem z przekąsem
i wymownie wywróciłem oczami, doskonale zdając sobie sprawę z tego,
że jakakolwiek kłótnia albo bieganie za tym wampirem nie ma sensu.
Podejrzewałem, że tak będzie, zresztą Edward od samego początku jasno dawał nam
wszystkich do zrozumienia, że pozwala żonie i reszcie rodziny pakować się
w to całe szaleństwo wyłącznie przez wzgląd na Renesmee. Kochał ją i to
było widać, ale jeśli z tego powodu zamierzał zginąć, proszę bardzo – ja
nie byłem od tego, żeby odbierać mu tę przyjemność. Zresztą mogłem się założyć,
że nie tylko wciąż miał wątpliwości co do intencji moich i Hanny, nie
wspominając o całej tej irytacji, związanej z tym, że „przypadkiem”
nie uświadomiliśmy go, że jego córka nawiązała dość istotną relację z Demetrim.
Potrząsnąłem
z niedowierzaniem głową, instynktownie kierując się w stronę
przeciwną do tego, którą wybrał Edward. Słowa Corin dźwięczały mi w uszach,
zresztą dla przynajmniej dla Dema lepiej było, żebym dotarł do niego tak
szybko, jak to tylko możliwe. Jeśli faktycznie wpadł w kłopoty, musiałem
się śpieszyć, a gdyby dobrze się zastanowić, to nie Marcus mógł okazać się
największym zagrożeniem w tym miejscu. Gdyby to Edwardy przypadkiem wpadł
na lubego swojej córki, a tej akurat nie byłoby w pobliżu, wtedy
najpewniej można by się spodziewać, że…
Jakaś
postać przemknęła tuż obok mnie tak szybko, że z wrażenia aż zatoczyłem
się na ścianę korytarza. Błyskawicznie odwróciłem się na pięcie, bez chwili
wahania rzucając się do ataku, nawet nie próbując się zastanawiać nad tym, co
robię. Udało mi się zaskoczyć przeciwnika, bo oboje jak dłudzy polecieliśmy do
przodu, lądując na ziemi w sposób, który mógłby okazać się bolesny, gdyby
którykolwiek z nas był człowiekiem, ale w tym przypadku nie zrobił na
żadnym z nas większego wrażenia. Coraz bardziej zdeterminowany, stanowczo
otoczyłem swojego przeciwnika w pasie, próbując unieruchomić go w miejscu,
co przyszło mi z dziecinną łatwością. To właśnie przez wzgląd na moją
nieprzeciętną siłę przez tyle lat mogłem cieszyć się szczególnymi względami ze
strony trójcy, chociaż nadal brakowało mi postury i prymitywnej brutalności,
którą zdarzało się przejawiać Emmett’owi.
Spróbowałem
poderwać się na równe nogi, zmuszając rozciągniętego pode mną wampira do tego
samego, ale nagle okazał się, że nie jestem w stanie ruszyć się z miejsca.
Zdołałem zaledwie się przesunąć, kiedy nieśmiertelny z zaskakującą wręcz
prędkością i siłą, która przeszła moje najśmielsze oczekiwania, zdołał
zrzucić mnie z siebie. Aż zabrakło mi tchu, kiedy nagle to ja wylądowałem
na plecach, co wydawało się co najmniej pozbawione sensu, skoro jako nieśmiertelny
nie potrzebowałem tlenu, by normalnie funkcjonować. Już w następnej
sekundzie mój przeciwnik dosłownie rzucił się na mnie, bez chwili wahania
wymierzając mi celne uderzenie w twarz, co zdekoncentrowało mnie do tego
stopnia, że przez dłuższą chwilę sam nie byłem pewien, czego powinienem się
spodziewać i co takiego dzieje się wokół mnie. Dopiero kiedy wampir
poderwał się na równe nogi, a mnie w końcu udało się zmierzyć go
wzrokiem, podczas gdy instynktownie zacząłem przygotowywać się na kolejne
uderzenie, dotarło do mnie, że najprawdopodobniej mam przed sobą słynnego
Marcusa – i nagle wszystko stało się jasne.
A niech
to diabli! Wiedziałem, że jego zdolności potrafią oszołomić dosłownie każdego
nieśmiertelnego, ale to przechodziło najśmielsze pojęcie. Wystarczyła mu
zaledwie chwila, by przejąć kontrolę nad sytuacją i uświadomić mi, że w jego
oczach jestem niewiele godniejszym przeciwnikiem niż zwykły, marny człowiek, a jakby
tego było mało, takie myślenie było aż nadto prawdziwe – bo wystarczyła mu
zaledwie chwila, żeby przytępić wampirze zdolności, tym samym czyniąc
potencjalnego wroga zaledwie cieniem tego, co można by określić mianem
prawdziwego zagrożenia.
Marcus
zmierzył mnie wzrokiem, a na jego ustach pojawił się cyniczny, pozbawiony
wesołości uśmieszek. Wyglądał na zmęczonego, chociaż to raczej ja miałem do
tego prawo, tym bardziej, że byłem boleśnie świadom tego, że mam kłopoty – i to
najdelikatniej rzecz ujmując.
– Naprawdę
zaczynacie mnie tym nudzić – stwierdził z rozdrażnieniem wampir, jakby od
niechcenia przeczesując palcami ciemne, już i tak mocno zmierzwione pędem
(albo walką…?) włosy. Ubranie również miał w nieładzie, jednak poza tym
prezentował się znakomicie, zwłaszcza ze swoją nieprzeciętną urodą i uśmiechem,
który niejedną kobietę zwiódłby na manowce. – Poświęciłbym ci dłuższą chwilę,
ale trochę mi się śpieszy. Felix, tak? – Zmierzył mnie wzrokiem, a wyraz
jego twarzy stał się jeszcze bardziej drwiący. – Faktycznie, szczęściarz z ciebie…
Och, ten bałagan na górze to wasza zasługa?
– Idź do diabła
– zaproponowałem mu słodko. – Chętnie zobaczyłbym, jak moja dziewczyna daje ci
do wiwatu, ale podejrzewam, że jak na razie jest zajęta terroryzowaniem innej
części zamku – stwierdziłem, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, jak
nazwałem Hannę. W zasadzie…
Marcus
roześmiał się nieprzyjemnie, po czym wymownie wywrócił oczami.
– Nie
wierzę, że to kobiety muszą ratować wam tyłki – prychnął, po czym wyrzucił obie
ręce ku górze w poddańczym geście. – Z drugiej strony, czego innego
powinienem się spodziewać? Och, jeśli ta twoja lala jest chociaż w połowie
tak ładna jak mały Rudzik Demetriego, to bardzo chętnie bym się zapoznał i… –
zaczął, a mnie w tamtej chwili ostatecznie puściły nerwy.
Błyskawicznie
poderwałem się na równe nogi, z dzikim warknięciem rzucając się przed
siebie. Podejrzewałem, że z perspektywy dysponującego pełnią sił wampira,
moje poczynania jawiły się jako co najmniej śmieszne i nieporadne, bo
Marcus bez większego wysiłku sparował mój cios, dla odmiany z lekkością
popychając mnie na ścianę. Zatoczyłem się do tyłu, wspierając plecami o zimny
kamień, by łatwiej utrzymać się w pionie. Może i miał nade mną
przewagę, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzałem się przed nim płaszczyć!
– Ani mi
się waż! – syknąłem przez zaciśnięte zęby. Prowokował mnie i doskonale
zdawałem sobie z tego sprawę, ale, cholera, jak na razie szło mu to
świetnie. – Przysięgam, że jeśli zrobiłeś coś Renesmee…
– To co?
Och, skończ już, bo słuchałem tego przez ostatnią godzinę – obruszył się. – Nie
wiem, co wy macie do tej dziewczyny, ale jak na razie nie miałem przyjemności,
by… – zaczął i nagle urwał, gwałtownie podrywając głowę i ze
zmarszczonymi brwiami wpatrując się w sufit nad naszymi głowami.
Zacisnąłem
obie dłonie w pięści, dysząc ciężko i ledwo będąc w stanie, by
nad sobą panować. Stopniowo zaczynałem tracić cierpliwość, a tak gwałtowne
ograniczenie swobody ruchów i zmysłów, coraz bardziej doprowadzało mnie do
szaleństwa. Niech to szlag, to zdecydowanie było ponad moje nerwy, ale Marcus
najwyraźniej nie zwracał na mnie uwagi, skoncentrowany na czymś, czego ja
mogłem co najwyżej się domyślać.
Nagle
zmarszczył czoło i odskoczył ode mnie jak oparzony, nie widząc nawet
problemy w tym, by zwrócić się do mnie plecami. Cudownie. W tamtej
chwili naprawdę poczułem się tak, jakbym był nikim… Albo raczej niczym, co
zresztą wydawało się sensowne, skoro w przeszłości sam spoglądałem na
ludzi w niewiele pozytywniejszy sposób.
– Cholera
jasna – zaklął i nagle biegiem wystrzelił przed siebie, jak gdyby nigdy
nic zostawiając mnie samego w ciemności.
W pierwszym
odruchu chciałem za nim pobiec, ale to wydawało się bez sensu i jakaś
część mnie doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Cokolwiek spłoszyło
Marcusa, najwyraźniej spadało mi z nieba, bo próba walki z tym
wampirem mogła skończyć się w tylko jeden sposób. Być może w istocie
było coś we mnie i całym tym szczęściu – nie miałem pewności, ale pal to
licho. Teraz liczył się Demetri, a jeśli Marcus był tutaj…
– Cholerny
dupek… – mruknąłem pod nosem, a kiedy nie doczekałem się odpowiedzi,
parsknąłem pozbawionym wesołości śmiechem i postanowiłem dać upust swojej
frustracji: – Cholerny, doprowadzający mnie do szału, pierdol…! – wyrzuciłem z siebie
na wydechu, gotów zacząć wyklinać na czymś świat stoi, nie dbając przy tym o to,
że echo dodatkowo zwielokrotniło mój głos, niosąc go po korytarzach.
– Felix?! –
rozległo się w tej samej chwili, a ja z wrażenia aż przestałem
się produkować, kiedy doszedł mnie aż nazbyt znajomy, pełen powątpienia głos.
Zareagowałem
momentalnie, bez chwili wahania ruszając się z miejsca. Z ulgą
odkryłem, że jakikolwiek wpływ miał na mnie dar Marcusa, najwyraźniej
nieśmiertelny był zbyt zaniepokojony sytuacją, by zawracać sobie mną głową. W ułamku
sekundy pokonałem kolejnych kilkanaście metrów, w pośpiechu docierając do
załamania korytarza i gwałtownie skręcając, by jak najszybciej odszukać
Demetriego. Nie przypuszczałem nawet, że kiedykolwiek głos przyjaciela – żywego
i najwyraźniej na tyle pobudzonego, by być w stanie krzyczeć –
przyniesie mi tak nieopisaną ulgę, ale to było jedynie kolejnym dowodem na to,
że życie lubiło zaskakiwać. W szczególności wampirza egzystencja podatna
była na kolejne zamiany, chociaż nadal trudno było mi stwierdzić czy to dobrze,
czy źle. Liczył się sam fakt tego, że szczęście jak na razie mi sprzyjało, a gdyby
okazało się, że gdzieś w pobliżu jest jeszcze Renesmee…
Natychmiast
zorientowałem się, którą z zamkniętych cel powinienem był się
zainteresować. Demetri nerwowo krążył w miejscu, niczym jakieś dzikie,
zamknięte w klatce zwierzę, co w zasadzie wcale nie było takie
dalekie od prawdy. Ciemne włosy miał w nieładzie, a kiedy z przyzwyczajenia
po raz wtóry przeczesał je palcami, nerwowym gestem robiąc sobie na głowie jeszcze
większy bałagan, przez moment miałem wrażenie, że za którymś razem pociągnie za
nie na tyle mocno, by być w stanie kilka kosmyków wyrwać. Wyglądał prawie
jak podczas balu, wciąż w ciemnych spodniach i białej koszuli, ale
nie było mowy o jakiejkolwiek eleganci, nie wspominając o gracji
ruchów. Wydawał się blady, nieporadny i tak zaniepokojony, jakby za moment
miał rozpaść się na kawałeczki, a to zdecydowanie nie było u niego
normą. Rubinowe oczy lśniły gorączkowym blaskiem, odrobinę tylko pociemniałe od
nadmiaru emocji; wydawały jarzyć się w ciemnościach, a sam Demetri
wyglądał tak, jakby był gotów rozszarpać na kawałki pierwsza osobę, która
wpadnie mu w ręce.
Jego klatka
piersiowa falowała w rym przyśpieszonego, chociaż bez wątpienia zbędnego
mu oddechu. Tropiciel nie uspokoił się nawet kiedy podszedłem bliżej, chociaż
dla odmiany zamarł i w końcu zatrzymał się w miejscu, sprawiając przy
tym wrażenie, jakby bezruch kosztował go mnóstwo energii.
– Pośpiesz
się – warknął na mnie w ramach powitania. To nawet nie brzmiało jak ludzka
mowa, tak bardzo zniekształcone przez emocje, że zacząłem mieć wątpliwości, czy
wypuszczanie go w takim staniem jest najlepszym pomysłem. Nawet nie
zwrócił uwagi na to, że tutaj byłem, ale wdzięczność była w tamtej chwili
najmniej istotna. – Otwórz te cholerne drzwi!
– Marcusa
tutaj nie ma – przypomniałem mu, chociaż nie byłem pewien, czy jakakolwiek
dyskusja ma w tym wypadku rację bytu. – Dem, na litość boską… Wyglądasz
jak siedem nieszczęść – stwierdziłem mimochodem, bo taka właściwie była prawda.
Wampir
zmarszczył brwi i jakby od niechcenia spojrzał na swoje poszarpane,
wysłużone ubranie. Raz jeszcze przeczesał palcami włosy, po czym z cichym
westchnieniem ukrył twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie.
Fizycznie nic mu nie dolegało, a przynajmniej mnie nie było wiadomo, żeby
jakiegokolwiek nieśmiertelnego dało się tak po prostu skrzywdzić, ale
obserwując przyjaciela, nie miałem złudzeń co do tego, że Marcus nieźle dał mu
do wiwatu, zanim zdecydował się ewakuować.
Przestałem
o tym myśleć, kiedy Demetri nagle roześmiał się w nieco maniakalny,
pozbawiony wesołości sposób. Nie, to zdecydowanie nie było w jego
przypadku normalne, ale…
– Nie
spędziłeś z nim tyle czasu, co ja. Nie mam zamiaru czekać, aż dojdę do
formy, więc gdybyś był tak dobry i w końcu mnie stąd wypuścił, byłoby
naprawdę miło – rzucił chłodno, nie szczędząc sobie złośliwości. – Felixie,
rób, co mówię!
– Gdzie
jest Renesmee? – zapytałem, ale to wydawało się zbędnego, bo spojrzenie, którym
w tamtej chwili obdarzył mnie Demetri, wydawało się wyjaśniać wszystko.
Dem
energicznie potrząsnął głową, po czym podszedł bliżej i zacisnął obie
dłonie na kratach. Powstrzymałem się od komentarza, że co prawda liczyłem na
to, że z naszej dwójki to właśnie on będzie kiedyś oglądał świat z jakiejś
celi, bo zdecydowanie nie miałem na myśli czegoś takiego. Żadnemu z nas
nie było do śmiechu, a jakakolwiek próba rozluźnienia sytuacji mogła co
najwyżej skończyć się desperacką próbą mordu ze strony bardzo poirytowanego,
szalejącego z niepokoju wampira.
Bez słowa
podszedłem bliżej, zmuszając Demetriego do tego, żeby się cofnął. Nigdy nie
zastanawiałem się nad działaniem krat w tym miejscu, a kiedy
chwyciłem za jedną z krat, byłem niemal pewien, że coś pójdzie nie tak,
ale zamek ustąpił z głośnym trzaskiem, ledwo tylko szarpnąłem drzwi w swoją
stronę. Usatysfakcjonowany, przeniosłem wzrok na Demetriego, ale ten nawet nie
zwrócił na mnie uwagi, wypadając ze swojego dotychczasowego więzienia tak
gwałtownie i błyskawicznie, że chyba jedynie cudem mnie nie stratował.
– Dem! –
zaoponowałem, jednak oczywiste było, że nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie
go zatrzymać. Swoją drogą, jak na kogoś, kto po części nadal znajdował się pod
silnym wpływem Marcusa, poruszał się zaskakująco szybko…
Pełen złych
przeczuć, bez chwili wahania ruszyłem za przyjacielem. Pozostawało mi tylko
mieć nadzieję, że i tym razem dopisze nam szczęście, a wszystko
skończy się dobrze, ale jakaś część mnie podpowiadała mi, że to wcale nie było
takie proste.
Wydarzyło się coś niedobrego. Nie miałem pojęcia co, ale
obawiałem się, że konsekwencje będą poważne, a my przekonamy się o tym
szybciej niż moglibyśmy przypuszczać.
Demetri
Śpieszyłem się, ale to i tak
wydawało mi się niewystarczające. Pragnąłem biec szybciej, jednak w ciemnościach
i przy nadal przytępionych zmysłach to było trudne, a ja miałem
wrażenie, że w jakiś cudowny sposób się cofam, zamiast sukcesywnie posuwać
się do przodu. Czułem strach i to mnie paraliżowało, jawiąc się jako coś
wyjątkowego i dotychczas nieznanego, bo praktycznie na palcach jednej ręki
byłem w stanie policzyć sytuacje, w których doświadczałem czegoś
takiego. Lęk odczuwałem sporadycznie, a tym razem to było coś zupełnie
więcej – jakieś obce, intensywne uczucie, które wydawało się towarzyszyć mi od
chwili, w której Kajusz i Marcus pojawili się w celi i (paradoksalnie)
jedna z najcudowniejszych chwil mojej egzystencji w ułamku sekundy
przeistoczyła się w prawdziwe piekło.
Miałem
ochotę ich ukarać – zemścić się za każdą z tych chwil, a zwłaszcza
każde uderzenie i niepoprane słowo, które wypowiedzieli pod Jej adresem.
Pragnąłem zabić, nie tak po prostu rozszarpując swoich przeciwników na
kawałeczki, ale powoli i z lubością napawając się ich powolną agonią, a wszystko
ku czci tej, którą kochałem. Podejrzewałem co prawda, że Renesmee nie miała być
zachwycona tym, że mógłbym przez wzgląd na nią zadać ból, ale to wydawało się
najmniej istotne. Byłem gotów zrobić dosłownie wszystko, jeśli tylko mógłbym
nabrać pewności, że moja ukochana żyje i że wszystko jest w porządku.
Spróbowałem
przyśpieszyć, coraz bardziej zaniepokojony. Do tej pory prześladował mnie
moment, w którym Kajusz zabrał ją ode mnie, tak nieznośnie spokojny i niemal
w wyrafinowany sposób opanowany. W jego oczach było coś, co jak na
zawołanie wzbudziło mój niepokój, a ja już byłem w stanie myśleć o tym,
że nie mogę dopuścić do tego, żeby Renesmee została sama z tym potworem –
zwłaszcza w ten wyjątkowy, na wpół ludzki sposób słaba, nie tylko za
sprawą zdolności Marcusa, ale tej cząstce człowieczeństwa, którą nadal w niej
dostrzegałem. Do tej pory wręcz nieprawdopodobnym wydawało się to, że jeszcze
kilka godzin wcześniej byłem w stanie trzymać ją w ramionach, tuląc
do siebie i czując przede wszystkim spełnienie, jakkolwiek irracjonalnym
by się to nie wydawało w obecnej sytuacji. Wierzyłem w to, że ta
dziewczyna jest w stanie o siebie zadbać – coś zmieniło się w niej
przez te długie tygodnie rozłąki i ciągłego strachu, a śmierć Jane
niejako to przypieczętowała – jednak nawet ona nie miała najmniejszych szans z kimś
takim jak Kajusz. Powinienem był ją chronić, jednak nie byłem w stanie, a teraz
tym bardziej pragnąłem zrobić wszystko, byleby znów zapewnić jej
bezpieczeństwo.
Zmieniło
się coś jeszcze, ale nie miałem głowy, żeby zastanawiać się nad tym, co takiego
działo się na górze i skąd, u diabła, tak nagle wziął się tutaj
Felix. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że wampir nie tylko tutaj był, ale
dopiero co omal nie rozerwałem go na kawałeczki, gniewnie naciskając na to,
żeby mnie wypuścił, ale teraz nie było czasu na refleksje i wyrzuty
sumienia. Kwestią pojawienia się Felixa i tym, co to właściwie oznaczało,
mogłem spokojnie zając się później, o ile oczywiście dla któregokolwiek z nas
miało istnieć jakieś „później”. Im bardziej zagłębiałem się w labirynt
korytarzy, pozwalając prowadzić się instynktowi i mając nadzieję na to, że
doznam nagłego olśnienia, w końcu nabierając pewności, co takiego
powinienem zrobić, tym silniejsze miałem wrażenie, że wkrótce wydarzy się coś
istotnego – i że to niekoniecznie będzie dobre dla tych, którzy byli dla
mnie ważni…
Dla niej?
Och, nawet
nie chciałem o tym myśleć!
Właściwie
nie zapamiętałem, kiedy i jakim cudem udało mi się dotrzeć do zimnej,
pustej sali, o której z jakiegoś powodu miałem pewność, że jest moim
celem. Czułem przede wszystkim zapach wilgoci i stęchlizny, chociaż kiedy
się wysiliłem, wychwyciłem również nutkę subtelnej słody, jakże
charakterystycznej dla wampira… A także pewnej, wciąż ludzkiej dziewczyny,
którą nade wszystko kochałem. W jednej chwili ten jeden ślad stał się dla
mnie wszystkim, stanowiąc wyłączny punkt podparcia i prowadząc mnie tam,
gdzie chciałem się znaleźć – i gdzie ostatecznie dotarłem, choć już z chwilą
przekroczenia progu jakaś część mnie pojęła, że najprawdopodobniej przybyłem
zbyt późno.
Zastygłem w progu,
przez ułamek sekundy nerwowo lustrując pomieszczenie wzrokiem i mając
wrażenie, że nikogo tam nie ma. W oszołomieniu, dopiero po chwili
zauważyłem stojącą niemal na samym środku niedużej przestrzeni drobną,
złotowłosą wampirzycę. Krótko zlustrowałem ją wzrokiem, przekonany, że widzę ją
po raz pierwszy, jednak nim zdążyłem się zastanowić nad tym, czy jej obecność stanowi
dla mnie jakiekolwiek zagrożenie, moją uwagę przykuła drobna, leżąca na
posadzce postać. Wampirzyca momentalnie zeszła na dalszy plan, a ja w ułamku
sekundy zmaterializowałem się u boku Renesmee, osuwając się na kolana i bez
chwili wahania biorąc ją w ramiona. Już nie pierwszy raz musiałem ją cucić
po tym, jak straciła przytomność, a jednak moje od dawna nie bijące serce jak
na zawołanie podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłem, jak dziewczyna dosłownie
przelewa się w moich objęciach, wiotka i jakby bez życia.
– Nessie? –
szepnąłem podenerwowanym tonem. Pogładziłem ją po policzku, niespokojnie
obserwując, jak jej klatka piersiowa faluje, rytmicznie unosząc się i opadając
w rytm zwolnionego oddechu. – Renesmee, kochana, już dobrze. Otwórz oczy,
proszę… – rzuciłem gorączkowo, ale ona nawet nie drgnęła, pozbawiona
przytomności i tak spokojna, że z równym powodzeniem mógłbym uznać,
iż zasnęła, gdyby to nie zachodziło o czyste szaleństwo.
Położyłem
dłoń na jej czole, po czym nieco nerwowym ruchem odgarnąłem jej loki z twarzy,
by móc lepiej ocenić jej stan. Niemal spodziewałem się zobaczyć krew albo
jakiekolwiek inne obrażenia, ale w półmroku trudno było mi ocenić, czy
cokolwiek jest nie tak. Oddech miała płytki i urywany, jakby chwytanie
tchu sprawiało jej trudność, ale to z jakiegoś powodu martwiło mnie mniej
niż brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Chciałem, żeby się obudziła i sama
przekonała mnie, że wszystko jest w porządku, ale kolejne sekundy mijały,
a ja sam nie byłem pewien, co takiego powinienem zrobić.
Ostrożnie
wsunąłem jej dłonie pod plecy, chcąc wziąć ją na ręce, by jak najszybciej
wydostać się z tego miejsca. Musiałem ją stąd zabrać i to wydawało
się oczywiste, chociaż wcale nie miałem pewności, czy ruszanie Nessie, kiedy
nie miałem pewności, co do jej faktycznego stanu, jest bezpieczne. Nie
wybaczyłbym sobie, gdyby z mojej winy stała jej się krzywda, ale nie dało
się zaprzeczyć, iż dużo bardziej ryzykowaliśmy, przedłużając nasz pobyt w tym
miejscu. Chciałem wierzyć w to, że po prostu zasłabła, jak na razie
uparcie unikając rozmyślania nad ewentualną przyczyną. Kajusz już i tak
zajmował główną pozycję na mojej osobistej liście wrogów, których zamierzałem
skrócić o głowę, a kiedy myślałem o tym, że ta kreatura mogłaby
z mojego powodu podnieść na nią rękę…
– Proszę,
kochanie… – szepnąłem jej do ucha, po czym krótko musnąłem wargami jej skroń. –
Już wszystko jest w porządku. Jesteś bezpieczna, ale musisz otworzyć oczy.
Renesmee, na Boga, spójrz tutaj na mnie! – zażądałem, przy końcu nagle
zaczynając tracić kontrolę. Nie miałem pewności, dlaczego ocucenie jej wydało
mi się nagle takie ważne, ale…
– Nie
obudzi się.
Zesztywniałem,
słysząc tuż za sobą cichy, bez wątpienia kobiecy głos. Prawie zapomniałem o nieznajomej
wampirzycy, która powitała mnie już na wejściu, przez co w pierwszym
odruchu błyskawicznie odwróciłem się w jej stronę, warcząc cicho i w bardziej
stanowczy, opiekuńczy sposób przygarniając do siebie nieprzytomną Nessie.
Kobieta
nawet nie zwróciła na moje zachowanie uwagi. Wciąż stała w tym samym
miejscu, milcząca i jakby odległa, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się we
mnie i nieprzytomną dziewczynę w moich ramionach. Twarz wampirzycy
nie wyrażała niczego, kiedy zaś nasze spojrzenia się spotkały, uciekła wzrokiem
gdzieś w bok, wbijając niewidzący wzrok w jakiś bliżej nieokreślony
punkt w przestrzeni. Skryta w cieniu, mogłaby uchodzić za zjawę, tym
bardziej, że coś w jej postawie mnie niepokoiło, a jakby tego było
mało…
Były
jeszcze te słowa – pozornie nic nieznaczące, wyrażone i… przyprawiające o dreszcze.
– Co masz
na myśli? – zapytałem natychmiast, chociaż nie byłem pewien, czy chcę poznać
odpowiedź.
Jedynie na
mnie zerknęła, wciąż uparcie milcząc i najwyraźniej nie zamierzając
odpowiedzieć. Miałem ochotę nią potrząsnąć albo w inny sposób zmusić do
mówienia, ale czułem się jak sparaliżowany, zdolny jedynie do tego, by tkwić w miejscu
i coraz bardziej kurczowo tulić do siebie nieprzytomną Renesmee. Słowa
wampirzycy dźwięczały mi w uszach, ale za wszelką cenę nie chciałem
przyjąć ich do świadomości, bo… bo…
Z chwilą,
w której kobieta uniosła głowę, a nasze spojrzenia się spotkały, w pełni
pojąłem, że właśnie wydarzyło się coś bardzo złego – z tym, że wciąż nie
miałem pojęcia co.
A ona
wciąż tam stała i po prostu milczała.
Kolejne
sekundy mijały, a z jej ust nie padło nawet jedno słowo, które mógłbym
uznać za podpowiedź – była już tylko cisza i to miejsce, a także
cichy, nierówny oddech jedynej osoby, której śmierć była w stanie mnie
zniszczyć…
Co tu dużo mówić? To już przedostatni rozdział tej księgi. Na dniach powinien pojawić się rozdział i trzydziesty, a później epilog i podziękowania. Aż rwę się do tego, by w końcu zabrać się za „Ukojenie”, co powinno być o tyle proste, że szykuje mi się prawie pół roku wolnego… No, prawie, jeśli odliczyć czas na matury, egzaminy i aplikowanie na studia, ale jednak.Tradycyjnie dziękuję wszystkim tym, którzy czytając i czekają. To dla mnie wiele znaczy, bo nie ma dla mnie większej radości ponad pisanie.Tak czy inaczej, jeśli szczęście dopisze, kolejny rozdział pojawi się stosunkowo szybko…Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńZbierałam się do skomentowania tego rozdziału prawie tydzień, ale jestem:) W końcu:)
Demetri nareszcie wydostał się z celi dzięki Felixowi.. cóż- chłopak jest zdziwiony, że nie doczekał się nawet podziękowania, ale nawet nie zdaje sobie sprawy w jakich tarapatach jest Nessie... chociaż to co zrobiła Rosa.. właściwie co ona jej zrobiła? Te jej słowa "Ona się nie obudzi" są takie ostateczne.. takie okrutne. Chce sprawić, żeby Demetrii poczuł się tak jak ona wtedy kiedy został zabity Sean.. Heh.. ciekawa jestem czy Dem będzie chciał ją zabić- w końcu tylko ona może udzielić mu interesujących go informacji- jak ją obudzić..?
Nie ma mocnych na Marcusa.. ale chyba na Bellę działać nie będzie, co?:> W końcu jego dar opiera się na działaniach mentalnych.. Ooo mam nadzieje, że mu dokopią:)
Czemu mam wrażenie, że w następnym rozdziale znajdzie ich tak Edward i zrobi małe piekiełko kiedy zorientuje się w sytuacji i tym co łączy Dema i jego córkę.. bo Demetrii raczej nie będzie przebierał w słowach, zwłaszcza, że wydaje mi się, że wpadnie w rozpacz- czego innego możemy spodziewać się po usłyszeniu przez niego takich słów wampirzycy?
Czekam na ciąg dalszy:) Teraz to Dem będzie musiał się postarać, aby sprowadzić Renesmee z powrotem:)
Weny
Guśka