wtorek, 14 kwietnia 2015

29. „Nie obudzi się…”

Felix
Dookoła panował chaos, ale to nie było w stanie powstrzymać mnie od biegu. Krzyki i zamieszanie nie stanowiły niczego nowego, przynajmniej dla mnie, zwłaszcza, że minione stulecia wampirzego życia zdołały uodpornić mnie na najróżniejsze szaleństwa. Świat pędził do przodu, okrutny i dziki, chociaż ludzie niezmiennie upierali się, że istotą człowieczeństwa nie jest zabijanie lecz braterstwo. No cóż, gdyby tak było, pokój byłby czymś równie oczywistym, co i oddychanie, a jednak łatwiej było mi przypomnieć sobie niezliczone wojny i konflikty, aniżeli przypomnieć sobie, co to właściwie znaczy spokój.
W przypadku wampirów tego rodzaju konflikty egzystencjalne nie miały miejsca, a przynajmniej nigdy wcześniej nie zastanawiałem się nad tym, czy istoty takie jak my zdolne są do egzystowania w przynajmniej względnie pokojowych warunkach. Byliśmy drapieżnikami – istotami, których całym jestestwem wydawało się zabijanie i to tylko po to, byśmy mogli normalnie funkcjonować – więc o jakiejkolwiek formie spokoju nie było mowy. Chyba już dawno powinienem był oswoić się z myślą o tym, że przemoc i śmierć staną się nieodzowną częścią mojego istnienia, a jednak przez jedną krótką chwilę naprawdę miałem nadzieję, że uda nam się dokonać jakiegoś cholernego cudu i w końcu zacząć normalnie żyć…
Żyć? Cóż za brednia, tym bardziej, że w przypadku moich, czy jakiegokolwiek innego wampira, „życie” było pojęciem względnym i mocno, ale to mocno naciąganym.
Zatrzymałem się i nerwowo rozejrzałem dookoła, próbując ocenić sytuację. Hannah i Rosa spisały się na medal, wzbudzając tak wiele emocji, że nawet mnie instynkt podpowiadał, że najrozsądniej byłoby uciekać. Te dwie kobiety były niebezpieczne, jedna bardziej nieprzewidywalna od drugiej, a połączenie manipulacji wspomnieniami i niezwykle realistycznej iluzji okazało się równie zabójcze, co i skuteczne. Na pewno osiągnęliśmy cel, bez większego wysiłku wdzierając się do dobrze strzeżonej twierdzy, chociaż prędzej byłem skłonny podejrzewać, że ktoś powybija nas wszystkich jeszcze w progu, jeszcze zanim uda nam się zastanowić nad tym, co właściwie chcemy osiągnąć. To wydawało się wręcz zbyt proste, ale nie dbałem o to, skoncentrowany wyłącznie na tym, co było najważniejsze: a więc znalezieniu Demetriego i Renesmee, a później błyskawicznej ucieczce, co zresztą od dnia balu zdążyliśmy już opanować chyba do perfekcji. Miałem tylko nadzieję, że do tego czasu sytuacja jeszcze bardziej się nie skomplikuje, tym bardziej, że Nessie na pewno nie zgodziłaby się tak po prostu stąd wyjść, gdyby musiała zostawić kogokolwiek ze swojej rodziny. Liczyłem na to, że Cullenowie trzymają się razem, a Edward chociaż raz wykorzysta te swoje „cudowne” zdolności, by usprawnić komunikację i zareagować odpowiednio wcześnie, na bieżąco przekazując pozostałym członkom swojej rodziny to, co było najważniejsze.
– Tak, tak… Ja i moje „cudowne” zdolności mamy się świetnie – usłyszałem gdzieś za plecami i wymownie wywróciłem oczami, dopiero po chwili decydując obejrzeć się przez ramię. – Hannah pobiegła sprawdzić, co dzieje się na piętrze. Jak na razie wszystko idzie zgodnie z planem, a przynajmniej tak mi się wydaje… Teraz lepiej zastanów się nad tym, gdzie jest moja córka – rzucił naglącym tonem wampir, nagle dosłownie materializując się u mojego boku.
– Dlaczego zakładasz, że akurat ja będę to wiedział? – żachnąłem się, potrząsając  niedowierzaniem głową.
A co ja jestem, Harry Houdini, czy jakaś wróżka? Wiedziałem tyle samo, co i Edward, a chociaż doskonale rozumiałem jego troskę o córkę, nie zamierzałem udawać, że jakkolwiek lepiej odnajdywałem się w obecnej sytuacji. Sam się martwiłem, nie tylko o Renesmee, ale również Demetriego, oczywiście zakładając, że ta dwójka nadal żyła…
Edward zmroził mnie spojrzeniem, więc z westchnieniem wzruszyłem ramionami i biegiem ruszyłem w dalszą drogę. W porządku, może branie pod uwagę najgorszego z możliwych scenariuszy nie było ani przyjemne, ani żadnemu z nas nie pomagało, ale starałem się być praktyczny. Czy tego chcieliśmy, czy nie, pewne rozwiązania nadal miały rację bytu i należało wziąć je pod uwagę, nawet jeśli zdecydowanie lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby nigdy nie miały miejsca. Lata służby w szeregach Volturi nie tylko oswoiły mnie ze śmiercią, ale również pozwoliły zaobserwować, że Kajusz był najbardziej okrutny i bezwzględny ze wszystkich, a skoro teraz nareszcie dzierżył władzę i mógł wprowadzić rządy żelaznej ręki, efekt jego działań mógł okazać się różny. Nie chciałem nawet o tym myśleć, ale jakaś część mnie uparcie podsuwała mi te niechciane możliwości, podsycając mój niepokój i sprawiając, że naprawdę zaczynałem martwić się tym, co mogło czekać na nas w tym miejscu.
Korytarz, który biegliśmy, a który rozpoznałem dopiero po chwili, okazał się cichy i opustoszały. Krótko powiodłem wzrokiem po poczerniałych ścianach, uprzytomniając sobie, że zmierzałem w stronę Sali Tronowej, co wyjaśniało świeże ślady nie tak dawnego pożaru. To nie był ten sam tunel, w którym utknął Demetri podczas naszej szaleńczej ucieczki, zresztą nie sądziłem, żeby w ciągu zaledwie kilku tygodni Kajuszowi i jego pochlebcom udało się odnowić twierdzę. Podejrzewałem, że zniszczenia były o wiele bardziej okazałe, zresztą wątpliwym wydawało się to, żeby ktoś taki jak Kajusz przejmował się drobiazgami, skoro związany z balem przewrót wstrząsnął całą wampirzą społecznością. W takiej sytuacji wszystko inne wydawało się o wiele ważniejsze i bardziej atrakcyjne, tym bardziej, że odejście Aro i Marka na pewno nie pozostało bez echa. Prócz mnie i Demetriego, musiało ubyć więcej strażników, a to w znacznym stopniu osłabiało dotychczas niezachwianą potęgę Volturi. Być może właśnie dzięki temu z taką łatwością udało nam się dostać do twierdzy, ale mimo wszystko…
– Felixie, dzięki Bogu!
Myślałem, że jakimś cudem dostanę zawału, kiedy tuż przede mną dosłownie zmaterializowała się drobna, zakapturzona postać. Przez ułamek sekundy byłem niemal przekonany, że właśnie ze swoim parszywym szczęściem natrafiłem na Jane, chociaż wydźwięk i sens wypowiedzianych słów wydawał się stanowczo temu zaprzeczać. Wyhamowałem w ostatniej chwili, myśląc o tym, że prędzej spodziewałbym się pochwały od samego diabla niż czegoś podobnego. Edward nie był aż tak subtelny, bezceremonialnie mnie wymijająco, żeby dopaść do niczego niespodziewającego się intruza i zacisnąć dłoń na jego gardle. Korytarz wręcz zatrząsł się w posadach, kiedy wampirze ciało z impetem uderzyło o ścianę do której jednym szybkim ruchem przycisnął je miedzianowłosy. Czarny kaptur opadł, a moją uwagę momentalnie przykuła burza jasnych, prostych włosów, kiedy w końcu rozpoznałem Corin.
Dziewczyna jęknęła w proteście, kiedy ojciec Renesmee bardziej stanowczo chwycił ją za gardło i przysunął się na tyle blisko, by mój spojrzeć wprost w jej lśniące, rubinowe oczy. Nie dało się udusić wampira, a taka pozycja nie była dla Corin ani przykra, ani bolesna, ale to i tak nie była komfortowa sytuacja – tym bardziej, że niewiele brakowało, żeby posunąć się o krok dalej i wzmocnić uścisk na tyle, by być w stanie urwać przeciwnikowi głowę.
– No dobra, dość tego – oznajmił nieznoszącym sprzeciwu tonem Edward, przenosząc dłonie na ramiona dziewczyny. Energicznie nią potrząsnął, tym samym zmuszając do tego, żeby skoncentrowała na nim całą swoją uwagę. – Zapytam o to tylko raz, więc dobrze zastanów się nad odpowiedzią. Gdzie jest…? – zaczął, jednak Corin zdecydowała się mu przerwać:
– Potrząśnij mną jeszcze raz, a przysięgam, że nie ręczę za siebie! – najeżyła się, prychając niczym jakaś rozjuszona kotka. Spróbowała stanowym ruchem odepchnąć przeciwnika od siebie, a kiedy to nie pomogło, potrząsnęła głową i odezwała się ponownie: – Puść mnie i daj coś powiedzieć, bo naprawdę dojdzie do tragedii. W zasadzie mam wrażenie, że Marcus za moment zdecyduje się zrobić z Demetriego miazgę, więc gdyby któryś z was jednak okazał się na tyle dobroduszny, żeby spróbować zainterweniować, byłoby naprawdę cudownie! – wyrzuciła na wydechu, a my spojrzeliśmy na nią w taki sposób, jakby właśnie próbowała oświadczać, że przybyła z innej planety.
Edward zacisnął usta, ale – co mnie zaskoczyło i sprawiło, że nieco zyskał w moich oczach – w pośpiechu cofnął się o krok. Corin wypuściła zbędne jej powietrze z płuc, po czym w pośpiechu powiodła po naszych twarzach, by upewnić się, że bierzemy jej wyjaśnienia chociaż w niewielkim stopniu poważnie.
– Sprawy się skomplikowały. Kajusz przed chwilą wyleciał z podziemi jak oparzony, ale Marcusa nie widziałam, a to bardzo niedobrze. Mam złe przeczucia i bardzo uzasadnione powody, żeby sądzić, że zarówno Demetri, jak i Renesmee mają kłopoty, ale to dłuższa historia – wyjaśniła w pośpiechu. – Sama żałuję, że ją tutaj przyprowadziłam. Jak któryś chce mnie teraz zlinczować, proszę bardzo, ale jak na razie…
Reszta jej wypowiedzi najzwyczajniej w świecie mi uciekła, kiedy zostałem zmuszony do tego, by w pośpiechu popędzić za Edwardem. W pierwszym odruchu chciałem go zatrzymać, a później zacząć wyklinać na czym świat stoi, poirytowany jego porywczością (No proszę, ciekawe po kim Renesmee miała charakterek…), ale zrezygnowałem, kiedy przekonałem się, że wampir obrał dobry kierunek. Najwyraźniej z myśli Corin udało mu się wyczytać więcej niż zdążyła nam powiedzieć, chociaż – jak na złość, ale to było do przewidzenia – to wydawało się marnym pocieszeniem, skoro jedynie Edward miał z tych informacji pożytek. Naprawdę nie rozumiałem, co z tymi Cullenami było nie tak, ale najwyraźniej skłonność do podejmowania wariackich działań na własną rękę była w tej rodzinie dziedziczna, nawet jeśli nie wszyscy jej członkowie byli ze sobą spokrewnieni.
Zrównałem się z moich niechcianym towarzyszem, kiedy dopadliśmy do prowadzących do podziemi schodów. Dookoła nie było nawet żywego ducha, ale tak było lepiej, mnie zaś pozostawało wierzyć, że żadne z nas nie wpadło albo nie wpadnie w kłopoty. Ogień zawsze był dobrym straszakiem, kiedy w grę wchodziły wampiry, stanowiąc jedyny żywioł, który był w stanie nas unicestwić. Rosa miała dodatkowo ubarwić całą akcję, pozorując atak wilkołaków, co zresztą nie było takim głupim pomysłem. Sam miałem ochotę zobaczyć minę Kajusza na wieść o tym, że być może właśnie zaatakowała go cała armia istot, które z takim zaangażowaniem tępił i które wzbudzały w nim niemal paniczny strach. Lęk zawsze był najgorszym wrogiem, a gdyby udało nam się umiejętnie zmanipulować przeciwników, wtedy może mieliśmy nawet szanse pomóc Aro wrócić na szczyt, chociaż sam nie byłem pewien, czy tego chcę. Niegdyś służba dla „wielkiej trójcy” była dla mnie wszystkim, ale w ciągu zaledwie pół roku wszystko uległo zmianie, zresztą tak jak i mój system wartości, chociaż to nadal do mnie nie docierało. Tak czy inaczej, zmieniło się dość, żebym chciał trzymać się od tego miejsca z daleka, raz na zawsze odcinając się od czegoś, co niegdyś stanowiło kwintesencje całej mojej egzystencji…
I pomyśleć, że wszystko ostatecznie sprowadzało się do kobiety, czy też raczej dwóch! Zawsze wiedziałem, że te istoty zostały stworzone, by nieść zgubę męskiej części społeczeństwa, ale dopiero teraz zaczynało do mnie docierać, co to tak naprawdę znaczy.
Przestałem o tym myśleć, kiedy znalazłem się w ciemnościach biegnących w najróżniejsze strony korytarzy. Lochy były rozległe i nawet dysponując wampirzycy zmysłami, ciężko było dobrze orientować się w terenie, jeśli nie znało się trasy. Spojrzałem krótko na Edwarda, chcąc zaproponować mu, byśmy się rozdzielili, ale on zdążył już zniknąć w mroku korytarza, tym samym udowadniając mi, że na jakąkolwiek bliższą formę współpracy nie mam co liczyć. Cudownie, właśnie o tym marzyłem, pomyślałem z przekąsem i wymownie wywróciłem oczami, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że jakakolwiek kłótnia albo bieganie za tym wampirem nie ma sensu. Podejrzewałem, że tak będzie, zresztą Edward od samego początku jasno dawał nam wszystkich do zrozumienia, że pozwala żonie i reszcie rodziny pakować się w to całe szaleństwo wyłącznie przez wzgląd na Renesmee. Kochał ją i to było widać, ale jeśli z tego powodu zamierzał zginąć, proszę bardzo – ja nie byłem od tego, żeby odbierać mu tę przyjemność. Zresztą mogłem się założyć, że nie tylko wciąż miał wątpliwości co do intencji moich i Hanny, nie wspominając o całej tej irytacji, związanej z tym, że „przypadkiem” nie uświadomiliśmy go, że jego córka nawiązała dość istotną relację z Demetrim.
Potrząsnąłem z niedowierzaniem głową, instynktownie kierując się w stronę przeciwną do tego, którą wybrał Edward. Słowa Corin dźwięczały mi w uszach, zresztą dla przynajmniej dla Dema lepiej było, żebym dotarł do niego tak szybko, jak to tylko możliwe. Jeśli faktycznie wpadł w kłopoty, musiałem się śpieszyć, a gdyby dobrze się zastanowić, to nie Marcus mógł okazać się największym zagrożeniem w tym miejscu. Gdyby to Edwardy przypadkiem wpadł na lubego swojej córki, a tej akurat nie byłoby w pobliżu, wtedy najpewniej można by się spodziewać, że…
Jakaś postać przemknęła tuż obok mnie tak szybko, że z wrażenia aż zatoczyłem się na ścianę korytarza. Błyskawicznie odwróciłem się na pięcie, bez chwili wahania rzucając się do ataku, nawet nie próbując się zastanawiać nad tym, co robię. Udało mi się zaskoczyć przeciwnika, bo oboje jak dłudzy polecieliśmy do przodu, lądując na ziemi w sposób, który mógłby okazać się bolesny, gdyby którykolwiek z nas był człowiekiem, ale w tym przypadku nie zrobił na żadnym z nas większego wrażenia. Coraz bardziej zdeterminowany, stanowczo otoczyłem swojego przeciwnika w pasie, próbując unieruchomić go w miejscu, co przyszło mi z dziecinną łatwością. To właśnie przez wzgląd na moją nieprzeciętną siłę przez tyle lat mogłem cieszyć się szczególnymi względami ze strony trójcy, chociaż nadal brakowało mi postury i prymitywnej brutalności, którą zdarzało się przejawiać Emmett’owi.
Spróbowałem poderwać się na równe nogi, zmuszając rozciągniętego pode mną wampira do tego samego, ale nagle okazał się, że nie jestem w stanie ruszyć się z miejsca. Zdołałem zaledwie się przesunąć, kiedy nieśmiertelny z zaskakującą wręcz prędkością i siłą, która przeszła moje najśmielsze oczekiwania, zdołał zrzucić mnie z siebie. Aż zabrakło mi tchu, kiedy nagle to ja wylądowałem na plecach, co wydawało się co najmniej pozbawione sensu, skoro jako nieśmiertelny nie potrzebowałem tlenu, by normalnie funkcjonować. Już w następnej sekundzie mój przeciwnik dosłownie rzucił się na mnie, bez chwili wahania wymierzając mi celne uderzenie w twarz, co zdekoncentrowało mnie do tego stopnia, że przez dłuższą chwilę sam nie byłem pewien, czego powinienem się spodziewać i co takiego dzieje się wokół mnie. Dopiero kiedy wampir poderwał się na równe nogi, a mnie w końcu udało się zmierzyć go wzrokiem, podczas gdy instynktownie zacząłem przygotowywać się na kolejne uderzenie, dotarło do mnie, że najprawdopodobniej mam przed sobą słynnego Marcusa – i nagle wszystko stało się jasne.
A niech to diabli! Wiedziałem, że jego zdolności potrafią oszołomić dosłownie każdego nieśmiertelnego, ale to przechodziło najśmielsze pojęcie. Wystarczyła mu zaledwie chwila, by przejąć kontrolę nad sytuacją i uświadomić mi, że w jego oczach jestem niewiele godniejszym przeciwnikiem niż zwykły, marny człowiek, a jakby tego było mało, takie myślenie było aż nadto prawdziwe – bo wystarczyła mu zaledwie chwila, żeby przytępić wampirze zdolności, tym samym czyniąc potencjalnego wroga zaledwie cieniem tego, co można by określić mianem prawdziwego zagrożenia.
Marcus zmierzył mnie wzrokiem, a na jego ustach pojawił się cyniczny, pozbawiony wesołości uśmieszek. Wyglądał na zmęczonego, chociaż to raczej ja miałem do tego prawo, tym bardziej, że byłem boleśnie świadom tego, że mam kłopoty – i to najdelikatniej rzecz ujmując.
– Naprawdę zaczynacie mnie tym nudzić – stwierdził z rozdrażnieniem wampir, jakby od niechcenia przeczesując palcami ciemne, już i tak mocno zmierzwione pędem (albo walką…?) włosy. Ubranie również miał w nieładzie, jednak poza tym prezentował się znakomicie, zwłaszcza ze swoją nieprzeciętną urodą i uśmiechem, który niejedną kobietę zwiódłby na manowce. – Poświęciłbym ci dłuższą chwilę, ale trochę mi się śpieszy. Felix, tak? – Zmierzył mnie wzrokiem, a wyraz jego twarzy stał się jeszcze bardziej drwiący. – Faktycznie, szczęściarz z ciebie… Och, ten bałagan na górze to wasza zasługa?
– Idź do diabła – zaproponowałem mu słodko. – Chętnie zobaczyłbym, jak moja dziewczyna daje ci do wiwatu, ale podejrzewam, że jak na razie jest zajęta terroryzowaniem innej części zamku – stwierdziłem, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, jak nazwałem Hannę. W zasadzie…
Marcus roześmiał się nieprzyjemnie, po czym wymownie wywrócił oczami.
– Nie wierzę, że to kobiety muszą ratować wam tyłki – prychnął, po czym wyrzucił obie ręce ku górze w poddańczym geście. – Z drugiej strony, czego innego powinienem się spodziewać? Och, jeśli ta twoja lala jest chociaż w połowie tak ładna jak mały Rudzik Demetriego, to bardzo chętnie bym się zapoznał i… – zaczął, a mnie w tamtej chwili ostatecznie puściły nerwy.
Błyskawicznie poderwałem się na równe nogi, z dzikim warknięciem rzucając się przed siebie. Podejrzewałem, że z perspektywy dysponującego pełnią sił wampira, moje poczynania jawiły się jako co najmniej śmieszne i nieporadne, bo Marcus bez większego wysiłku sparował mój cios, dla odmiany z lekkością popychając mnie na ścianę. Zatoczyłem się do tyłu, wspierając plecami o zimny kamień, by łatwiej utrzymać się w pionie. Może i miał nade mną przewagę, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzałem się przed nim płaszczyć!
– Ani mi się waż! – syknąłem przez zaciśnięte zęby. Prowokował mnie i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, ale, cholera, jak na razie szło mu to świetnie. – Przysięgam, że jeśli zrobiłeś coś Renesmee…
– To co? Och, skończ już, bo słuchałem tego przez ostatnią godzinę – obruszył się. – Nie wiem, co wy macie do tej dziewczyny, ale jak na razie nie miałem przyjemności, by… – zaczął i nagle urwał, gwałtownie podrywając głowę i ze zmarszczonymi brwiami wpatrując się w sufit nad naszymi głowami.
Zacisnąłem obie dłonie w pięści, dysząc ciężko i ledwo będąc w stanie, by nad sobą panować. Stopniowo zaczynałem tracić cierpliwość, a tak gwałtowne ograniczenie swobody ruchów i zmysłów, coraz bardziej doprowadzało mnie do szaleństwa. Niech to szlag, to zdecydowanie było ponad moje nerwy, ale Marcus najwyraźniej nie zwracał na mnie uwagi, skoncentrowany na czymś, czego ja mogłem co najwyżej się domyślać.
Nagle zmarszczył czoło i odskoczył ode mnie jak oparzony, nie widząc nawet problemy w tym, by zwrócić się do mnie plecami. Cudownie. W tamtej chwili naprawdę poczułem się tak, jakbym był nikim… Albo raczej niczym, co zresztą wydawało się sensowne, skoro w przeszłości sam spoglądałem na ludzi w niewiele pozytywniejszy sposób.
– Cholera jasna – zaklął i nagle biegiem wystrzelił przed siebie, jak gdyby nigdy nic zostawiając mnie samego w ciemności.
W pierwszym odruchu chciałem za nim pobiec, ale to wydawało się bez sensu i jakaś część mnie doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Cokolwiek spłoszyło Marcusa, najwyraźniej spadało mi z nieba, bo próba walki z tym wampirem mogła skończyć się w tylko jeden sposób. Być może w istocie było coś we mnie i całym tym szczęściu – nie miałem pewności, ale pal to licho. Teraz liczył się Demetri, a jeśli Marcus był tutaj…
– Cholerny dupek… – mruknąłem pod nosem, a kiedy nie doczekałem się odpowiedzi, parsknąłem pozbawionym wesołości śmiechem i postanowiłem dać upust swojej frustracji: – Cholerny, doprowadzający mnie do szału, pierdol…! – wyrzuciłem z siebie na wydechu, gotów zacząć wyklinać na czymś świat stoi, nie dbając przy tym o to, że echo dodatkowo zwielokrotniło mój głos, niosąc go po korytarzach.
– Felix?! – rozległo się w tej samej chwili, a ja z wrażenia aż przestałem się produkować, kiedy doszedł mnie aż nazbyt znajomy, pełen powątpienia głos.
Zareagowałem momentalnie, bez chwili wahania ruszając się z miejsca. Z ulgą odkryłem, że jakikolwiek wpływ miał na mnie dar Marcusa, najwyraźniej nieśmiertelny był zbyt zaniepokojony sytuacją, by zawracać sobie mną głową. W ułamku sekundy pokonałem kolejnych kilkanaście metrów, w pośpiechu docierając do załamania korytarza i gwałtownie skręcając, by jak najszybciej odszukać Demetriego. Nie przypuszczałem nawet, że kiedykolwiek głos przyjaciela – żywego i najwyraźniej na tyle pobudzonego, by być w stanie krzyczeć – przyniesie mi tak nieopisaną ulgę, ale to było jedynie kolejnym dowodem na to, że życie lubiło zaskakiwać. W szczególności wampirza egzystencja podatna była na kolejne zamiany, chociaż nadal trudno było mi stwierdzić czy to dobrze, czy źle. Liczył się sam fakt tego, że szczęście jak na razie mi sprzyjało, a gdyby okazało się, że gdzieś w pobliżu jest jeszcze Renesmee…
Natychmiast zorientowałem się, którą z zamkniętych cel powinienem był się zainteresować. Demetri nerwowo krążył w miejscu, niczym jakieś dzikie, zamknięte w klatce zwierzę, co w zasadzie wcale nie było takie dalekie od prawdy. Ciemne włosy miał w nieładzie, a kiedy z przyzwyczajenia po raz wtóry przeczesał je palcami, nerwowym gestem robiąc sobie na głowie jeszcze większy bałagan, przez moment miałem wrażenie, że za którymś razem pociągnie za nie na tyle mocno, by być w stanie kilka kosmyków wyrwać. Wyglądał prawie jak podczas balu, wciąż w ciemnych spodniach i białej koszuli, ale nie było mowy o jakiejkolwiek eleganci, nie wspominając o gracji ruchów. Wydawał się blady, nieporadny i tak zaniepokojony, jakby za moment miał rozpaść się na kawałeczki, a to zdecydowanie nie było u niego normą. Rubinowe oczy lśniły gorączkowym blaskiem, odrobinę tylko pociemniałe od nadmiaru emocji; wydawały jarzyć się w ciemnościach, a sam Demetri wyglądał tak, jakby był gotów rozszarpać na kawałki pierwsza osobę, która wpadnie mu w ręce.
Jego klatka piersiowa falowała w rym przyśpieszonego, chociaż bez wątpienia zbędnego mu oddechu. Tropiciel nie uspokoił się nawet kiedy podszedłem bliżej, chociaż dla odmiany zamarł i w końcu zatrzymał się w miejscu, sprawiając przy tym wrażenie, jakby bezruch kosztował go mnóstwo energii.
– Pośpiesz się – warknął na mnie w ramach powitania. To nawet nie brzmiało jak ludzka mowa, tak bardzo zniekształcone przez emocje, że zacząłem mieć wątpliwości, czy wypuszczanie go w takim staniem jest najlepszym pomysłem. Nawet nie zwrócił uwagi na to, że tutaj byłem, ale wdzięczność była w tamtej chwili najmniej istotna. – Otwórz te cholerne drzwi!
– Marcusa tutaj nie ma – przypomniałem mu, chociaż nie byłem pewien, czy jakakolwiek dyskusja ma w tym wypadku rację bytu. – Dem, na litość boską… Wyglądasz jak siedem nieszczęść – stwierdziłem mimochodem, bo taka właściwie była prawda.
Wampir zmarszczył brwi i jakby od niechcenia spojrzał na swoje poszarpane, wysłużone ubranie. Raz jeszcze przeczesał palcami włosy, po czym z cichym westchnieniem ukrył twarz w dłoniach, energicznie pocierając skronie. Fizycznie nic mu nie dolegało, a przynajmniej mnie nie było wiadomo, żeby jakiegokolwiek nieśmiertelnego dało się tak po prostu skrzywdzić, ale obserwując przyjaciela, nie miałem złudzeń co do tego, że Marcus nieźle dał mu do wiwatu, zanim zdecydował się ewakuować.
Przestałem o tym myśleć, kiedy Demetri nagle roześmiał się w nieco maniakalny, pozbawiony wesołości sposób. Nie, to zdecydowanie nie było w jego przypadku normalne, ale…
– Nie spędziłeś z nim tyle czasu, co ja. Nie mam zamiaru czekać, aż dojdę do formy, więc gdybyś był tak dobry i w końcu mnie stąd wypuścił, byłoby naprawdę miło – rzucił chłodno, nie szczędząc sobie złośliwości. – Felixie, rób, co mówię!
– Gdzie jest Renesmee? – zapytałem, ale to wydawało się zbędnego, bo spojrzenie, którym w tamtej chwili obdarzył mnie Demetri, wydawało się wyjaśniać wszystko.
Dem energicznie potrząsnął głową, po czym podszedł bliżej i zacisnął obie dłonie na kratach. Powstrzymałem się od komentarza, że co prawda liczyłem na to, że z naszej dwójki to właśnie on będzie kiedyś oglądał świat z jakiejś celi, bo zdecydowanie nie miałem na myśli czegoś takiego. Żadnemu z nas nie było do śmiechu, a jakakolwiek próba rozluźnienia sytuacji mogła co najwyżej skończyć się desperacką próbą mordu ze strony bardzo poirytowanego, szalejącego z niepokoju wampira.
Bez słowa podszedłem bliżej, zmuszając Demetriego do tego, żeby się cofnął. Nigdy nie zastanawiałem się nad działaniem krat w tym miejscu, a kiedy chwyciłem za jedną z krat, byłem niemal pewien, że coś pójdzie nie tak, ale zamek ustąpił z głośnym trzaskiem, ledwo tylko szarpnąłem drzwi w swoją stronę. Usatysfakcjonowany, przeniosłem wzrok na Demetriego, ale ten nawet nie zwrócił na mnie uwagi, wypadając ze swojego dotychczasowego więzienia tak gwałtownie i błyskawicznie, że chyba jedynie cudem mnie nie stratował.
– Dem! – zaoponowałem, jednak oczywiste było, że nawet gdybym chciał, nie byłbym w stanie go zatrzymać. Swoją drogą, jak na kogoś, kto po części nadal znajdował się pod silnym wpływem Marcusa, poruszał się zaskakująco szybko…
Pełen złych przeczuć, bez chwili wahania ruszyłem za przyjacielem. Pozostawało mi tylko mieć nadzieję, że i tym razem dopisze nam szczęście, a wszystko skończy się dobrze, ale jakaś część mnie podpowiadała mi, że to wcale nie było takie proste.
Wydarzyło się coś niedobrego. Nie miałem pojęcia co, ale obawiałem się, że konsekwencje będą poważne, a my przekonamy się o tym szybciej niż moglibyśmy przypuszczać.
Demetri
Śpieszyłem się, ale to i tak wydawało mi się niewystarczające. Pragnąłem biec szybciej, jednak w ciemnościach i przy nadal przytępionych zmysłach to było trudne, a ja miałem wrażenie, że w jakiś cudowny sposób się cofam, zamiast sukcesywnie posuwać się do przodu. Czułem strach i to mnie paraliżowało, jawiąc się jako coś wyjątkowego i dotychczas nieznanego, bo praktycznie na palcach jednej ręki byłem w stanie policzyć sytuacje, w których doświadczałem czegoś takiego. Lęk odczuwałem sporadycznie, a tym razem to było coś zupełnie więcej – jakieś obce, intensywne uczucie, które wydawało się towarzyszyć mi od chwili, w której Kajusz i Marcus pojawili się w celi i (paradoksalnie) jedna z najcudowniejszych chwil mojej egzystencji w ułamku sekundy przeistoczyła się w prawdziwe piekło.
Miałem ochotę ich ukarać – zemścić się za każdą z tych chwil, a zwłaszcza każde uderzenie i niepoprane słowo, które wypowiedzieli pod Jej adresem. Pragnąłem zabić, nie tak po prostu rozszarpując swoich przeciwników na kawałeczki, ale powoli i z lubością napawając się ich powolną agonią, a wszystko ku czci tej, którą kochałem. Podejrzewałem co prawda, że Renesmee nie miała być zachwycona tym, że mógłbym przez wzgląd na nią zadać ból, ale to wydawało się najmniej istotne. Byłem gotów zrobić dosłownie wszystko, jeśli tylko mógłbym nabrać pewności, że moja ukochana żyje i że wszystko jest w porządku.
Spróbowałem przyśpieszyć, coraz bardziej zaniepokojony. Do tej pory prześladował mnie moment, w którym Kajusz zabrał ją ode mnie, tak nieznośnie spokojny i niemal w wyrafinowany sposób opanowany. W jego oczach było coś, co jak na zawołanie wzbudziło mój niepokój, a ja już byłem w stanie myśleć o tym, że nie mogę dopuścić do tego, żeby Renesmee została sama z tym potworem – zwłaszcza w ten wyjątkowy, na wpół ludzki sposób słaba, nie tylko za sprawą zdolności Marcusa, ale tej cząstce człowieczeństwa, którą nadal w niej dostrzegałem. Do tej pory wręcz nieprawdopodobnym wydawało się to, że jeszcze kilka godzin wcześniej byłem w stanie trzymać ją w ramionach, tuląc do siebie i czując przede wszystkim spełnienie, jakkolwiek irracjonalnym by się to nie wydawało w obecnej sytuacji. Wierzyłem w to, że ta dziewczyna jest w stanie o siebie zadbać – coś zmieniło się w niej przez te długie tygodnie rozłąki i ciągłego strachu, a śmierć Jane niejako to przypieczętowała – jednak nawet ona nie miała najmniejszych szans z kimś takim jak Kajusz. Powinienem był ją chronić, jednak nie byłem w stanie, a teraz tym bardziej pragnąłem zrobić wszystko, byleby znów zapewnić jej bezpieczeństwo.
Zmieniło się coś jeszcze, ale nie miałem głowy, żeby zastanawiać się nad tym, co takiego działo się na górze i skąd, u diabła, tak nagle wziął się tutaj Felix. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że wampir nie tylko tutaj był, ale dopiero co omal nie rozerwałem go na kawałeczki, gniewnie naciskając na to, żeby mnie wypuścił, ale teraz nie było czasu na refleksje i wyrzuty sumienia. Kwestią pojawienia się Felixa i tym, co to właściwie oznaczało, mogłem spokojnie zając się później, o ile oczywiście dla któregokolwiek z nas miało istnieć jakieś „później”. Im bardziej zagłębiałem się w labirynt korytarzy, pozwalając prowadzić się instynktowi i mając nadzieję na to, że doznam nagłego olśnienia, w końcu nabierając pewności, co takiego powinienem zrobić, tym silniejsze miałem wrażenie, że wkrótce wydarzy się coś istotnego – i że to niekoniecznie będzie dobre dla tych, którzy byli dla mnie ważni…
Dla niej?
Och, nawet nie chciałem o tym myśleć!
Właściwie nie zapamiętałem, kiedy i jakim cudem udało mi się dotrzeć do zimnej, pustej sali, o której z jakiegoś powodu miałem pewność, że jest moim celem. Czułem przede wszystkim zapach wilgoci i stęchlizny, chociaż kiedy się wysiliłem, wychwyciłem również nutkę subtelnej słody, jakże charakterystycznej dla wampira… A także pewnej, wciąż ludzkiej dziewczyny, którą nade wszystko kochałem. W jednej chwili ten jeden ślad stał się dla mnie wszystkim, stanowiąc wyłączny punkt podparcia i prowadząc mnie tam, gdzie chciałem się znaleźć – i gdzie ostatecznie dotarłem, choć już z chwilą przekroczenia progu jakaś część mnie pojęła, że najprawdopodobniej przybyłem zbyt późno.
Zastygłem w progu, przez ułamek sekundy nerwowo lustrując pomieszczenie wzrokiem i mając wrażenie, że nikogo tam nie ma. W oszołomieniu, dopiero po chwili zauważyłem stojącą niemal na samym środku niedużej przestrzeni drobną, złotowłosą wampirzycę. Krótko zlustrowałem ją wzrokiem, przekonany, że widzę ją po raz pierwszy, jednak nim zdążyłem się zastanowić nad tym, czy jej obecność stanowi dla mnie jakiekolwiek zagrożenie, moją uwagę przykuła drobna, leżąca na posadzce postać. Wampirzyca momentalnie zeszła na dalszy plan, a ja w ułamku sekundy zmaterializowałem się u boku Renesmee, osuwając się na kolana i bez chwili wahania biorąc ją w ramiona. Już nie pierwszy raz musiałem ją cucić po tym, jak straciła przytomność, a jednak moje od dawna nie bijące serce jak na zawołanie podeszło mi do gardła, kiedy zobaczyłem, jak dziewczyna dosłownie przelewa się w moich objęciach, wiotka i jakby bez życia.
– Nessie? – szepnąłem podenerwowanym tonem. Pogładziłem ją po policzku, niespokojnie obserwując, jak jej klatka piersiowa faluje, rytmicznie unosząc się i opadając w rytm zwolnionego oddechu. – Renesmee, kochana, już dobrze. Otwórz oczy, proszę… – rzuciłem gorączkowo, ale ona nawet nie drgnęła, pozbawiona przytomności i tak spokojna, że z równym powodzeniem mógłbym uznać, iż zasnęła, gdyby to nie zachodziło o czyste szaleństwo.
Położyłem dłoń na jej czole, po czym nieco nerwowym ruchem odgarnąłem jej loki z twarzy, by móc lepiej ocenić jej stan. Niemal spodziewałem się zobaczyć krew albo jakiekolwiek inne obrażenia, ale w półmroku trudno było mi ocenić, czy cokolwiek jest nie tak. Oddech miała płytki i urywany, jakby chwytanie tchu sprawiało jej trudność, ale to z jakiegoś powodu martwiło mnie mniej niż brak jakiejkolwiek reakcji z jej strony. Chciałem, żeby się obudziła i sama przekonała mnie, że wszystko jest w porządku, ale kolejne sekundy mijały, a ja sam nie byłem pewien, co takiego powinienem zrobić.
Ostrożnie wsunąłem jej dłonie pod plecy, chcąc wziąć ją na ręce, by jak najszybciej wydostać się z tego miejsca. Musiałem ją stąd zabrać i to wydawało się oczywiste, chociaż wcale nie miałem pewności, czy ruszanie Nessie, kiedy nie miałem pewności, co do jej faktycznego stanu, jest bezpieczne. Nie wybaczyłbym sobie, gdyby z mojej winy stała jej się krzywda, ale nie dało się zaprzeczyć, iż dużo bardziej ryzykowaliśmy, przedłużając nasz pobyt w tym miejscu. Chciałem wierzyć w to, że po prostu zasłabła, jak na razie uparcie unikając rozmyślania nad ewentualną przyczyną. Kajusz już i tak zajmował główną pozycję na mojej osobistej liście wrogów, których zamierzałem skrócić o głowę, a kiedy myślałem o tym, że ta kreatura mogłaby z mojego powodu podnieść na nią rękę…
– Proszę, kochanie… – szepnąłem jej do ucha, po czym krótko musnąłem wargami jej skroń. – Już wszystko jest w porządku. Jesteś bezpieczna, ale musisz otworzyć oczy. Renesmee, na Boga, spójrz tutaj na mnie! – zażądałem, przy końcu nagle zaczynając tracić kontrolę. Nie miałem pewności, dlaczego ocucenie jej wydało mi się nagle takie ważne, ale…
– Nie obudzi się.
Zesztywniałem, słysząc tuż za sobą cichy, bez wątpienia kobiecy głos. Prawie zapomniałem o nieznajomej wampirzycy, która powitała mnie już na wejściu, przez co w pierwszym odruchu błyskawicznie odwróciłem się w jej stronę, warcząc cicho i w bardziej stanowczy, opiekuńczy sposób przygarniając do siebie nieprzytomną Nessie.
Kobieta nawet nie zwróciła na moje zachowanie uwagi. Wciąż stała w tym samym miejscu, milcząca i jakby odległa, beznamiętnym wzrokiem wpatrując się we mnie i nieprzytomną dziewczynę w moich ramionach. Twarz wampirzycy nie wyrażała niczego, kiedy zaś nasze spojrzenia się spotkały, uciekła wzrokiem gdzieś w bok, wbijając niewidzący wzrok w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Skryta w cieniu, mogłaby uchodzić za zjawę, tym bardziej, że coś w jej postawie mnie niepokoiło, a jakby tego było mało…
Były jeszcze te słowa – pozornie nic nieznaczące, wyrażone i… przyprawiające o dreszcze.
– Co masz na myśli? – zapytałem natychmiast, chociaż nie byłem pewien, czy chcę poznać odpowiedź.
Jedynie na mnie zerknęła, wciąż uparcie milcząc i najwyraźniej nie zamierzając odpowiedzieć. Miałem ochotę nią potrząsnąć albo w inny sposób zmusić do mówienia, ale czułem się jak sparaliżowany, zdolny jedynie do tego, by tkwić w miejscu i coraz bardziej kurczowo tulić do siebie nieprzytomną Renesmee. Słowa wampirzycy dźwięczały mi w uszach, ale za wszelką cenę nie chciałem przyjąć ich do świadomości, bo… bo…
Z chwilą, w której kobieta uniosła głowę, a nasze spojrzenia się spotkały, w pełni pojąłem, że właśnie wydarzyło się coś bardzo złego – z tym, że wciąż nie miałem pojęcia co.
A ona wciąż tam stała i po prostu milczała.
Kolejne sekundy mijały, a z jej ust nie padło nawet jedno słowo, które mógłbym uznać za podpowiedź – była już tylko cisza i to miejsce, a także cichy, nierówny oddech jedynej osoby, której śmierć była w stanie mnie zniszczyć…
Co tu dużo mówić? To już przedostatni rozdział tej księgi. Na dniach powinien pojawić się rozdział i trzydziesty, a później epilog i podziękowania. Aż rwę się do tego, by w końcu zabrać się za „Ukojenie”, co powinno być o tyle proste, że szykuje mi się prawie pół roku wolnego… No, prawie, jeśli odliczyć czas na matury, egzaminy i aplikowanie na studia, ale jednak.
Tradycyjnie dziękuję wszystkim tym, którzy czytając i czekają. To dla mnie wiele znaczy, bo nie ma dla mnie większej radości ponad pisanie.
Tak czy inaczej, jeśli szczęście dopisze, kolejny rozdział pojawi się stosunkowo szybko…

Nessa.

1 komentarz

  1. Hej
    Zbierałam się do skomentowania tego rozdziału prawie tydzień, ale jestem:) W końcu:)
    Demetri nareszcie wydostał się z celi dzięki Felixowi.. cóż- chłopak jest zdziwiony, że nie doczekał się nawet podziękowania, ale nawet nie zdaje sobie sprawy w jakich tarapatach jest Nessie... chociaż to co zrobiła Rosa.. właściwie co ona jej zrobiła? Te jej słowa "Ona się nie obudzi" są takie ostateczne.. takie okrutne. Chce sprawić, żeby Demetrii poczuł się tak jak ona wtedy kiedy został zabity Sean.. Heh.. ciekawa jestem czy Dem będzie chciał ją zabić- w końcu tylko ona może udzielić mu interesujących go informacji- jak ją obudzić..?
    Nie ma mocnych na Marcusa.. ale chyba na Bellę działać nie będzie, co?:> W końcu jego dar opiera się na działaniach mentalnych.. Ooo mam nadzieje, że mu dokopią:)
    Czemu mam wrażenie, że w następnym rozdziale znajdzie ich tak Edward i zrobi małe piekiełko kiedy zorientuje się w sytuacji i tym co łączy Dema i jego córkę.. bo Demetrii raczej nie będzie przebierał w słowach, zwłaszcza, że wydaje mi się, że wpadnie w rozpacz- czego innego możemy spodziewać się po usłyszeniu przez niego takich słów wampirzycy?
    Czekam na ciąg dalszy:) Teraz to Dem będzie musiał się postarać, aby sprowadzić Renesmee z powrotem:)

    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa