Demetri
Wpatrywałem się w milczącą
dziewczynę, coraz bardziej podenerwowany. Miałem ochotę do niej doskoczyć
i porządnie nią potrząsnąć, ale nie mogłem tak po prostu zostawić
Renesmee, jej obecność zaś znacznie ograniczała moje ruchy. Nie dbałem o to,
nawet nie potrafiąc sobie wyobrazić tego, że mógłbym chociaż na chwilę ją
położyć. W zasadzie w tamtej chwili nie byłem skoncentrować się na
niczym innym, prócz bladej twarzy nieprzytomnej pół-wampirzycy w moich
ramionach. Praktycznie bezwiednie kontrolowałem jej oddech i rytm serca,
tak słabe i nikłe, że przez cały czas miałem wrażenie, że wydarzy się coś,
czego nigdy bym sobie nie wybaczył.
Zacząłem
gorączkowo szukać w myślach odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale cała
ta sytuacja wydawała się równie abstrakcyjna, co i… Och, sam już nie byłem
pewien! Nie miałem pojęcia, co dzieje się z Renesmee i jak powinienem
jej pomóc, a to stopniowo popychało mnie na skraj rozpaczy. Jak mogłem
dopuścić do tego, co właśnie się działo, nie tylko nie będąc w stanie
ochronić Nessie przed Kajuszem, ale doprowadzając do tego, że ostatecznie
znalazła się tutaj? To była moja wina i ta jedna myśl dręczyła mnie
właściwie przez cały czas, sprawiając, że ledwo byłem w stanie oddychać.
Co prawda tlen był wampirom absolutnie zbędny do tego, by normalnie
funkcjonować, ale to nie miało znaczenia, zresztą tak jak i wszystko to,
co działo się wokół mnie. Czułem, że muszę ją stąd zabrać i to jak
najszybciej, póki jeszcze mieliśmy szansę na ucieczkę, ale jak mogłem to zrobić,
nie mając pewności czy… nie wiedząc, że…
Odgłos
kroków momentalnie wyrwał mnie z zamyślenia. Błyskawicznie odwróciłem się
w stronę drzwi do celi, mocniej przygarniając do siebie nieprzytomną
Renesmee i dla pewności przygarniając ją do siebie mocniej, chociaż
z dziewczyną na rękach nie miałem szczególnie wielkiego pola manewru,
zwłaszcza gdyby pojawiła się konieczność ewentualnej walki. Zdawałem sobie
sprawę z tego, że najpewniej jestem równie bezradny i niezdolny do
tego, by właściwie się nią zająć, zwłaszcza gdyby nagle wrócili Kajusz i Marcus,
ale nie chciałem się nad tym zastanawiać. Wszystko jawiło mi się lepiej niż
bezczynność, a gdyby przyszło mi jednak walczyć, nie wahałbym się nawet
chwili, byleby tylko ta, którą kochałem, była bezpieczna.
Warknąłem
ostrzegawczo, kiedy ktoś dosłownie wpadł do pomieszczenia. Felix zaklął cicho
i w poddańczym geście wyrzucił obie ręce ku górze.
– Chłopie,
opanuj się. To tylko ja – zapewnił mnie pośpiesznie. Odetchnąłem, ale i tak
byłem spięty, kiedy wampir bez chwili wahania podszedł bliżej. – Co z
nią? – zapytał mnie spiętym tonem, momentalnie orientując się, że wszystko
poszło nie tak, jak powinno.
– Nie wiem
– przyznałem zgodnie z prawdą, a do mojego głosu wdarła się
niespokojna, niemal rozpaczliwa nuta. – Jest nieprzytomna. Nie mam pojęcia, co
powinienem zrobić, ale…
Zanim
zdążyłem dokończyć, wyczułem obecność większej liczby osób, ale tym razem nie
miałem nawet okazji na to, żeby zadecydować, jak powinienem się zachować. Tym
lepiej, bo Cullenowie raczej nie zareagowaliby zbyt entuzjastycznie, gdybym
nagle zdecydował się na nich rzucić, tym bardziej z Renesmee na rękach.
Ich widok i tak mnie zaskoczył, chociaż przecież doskonale zdawałem sobie
sprawę z tego, że Renesmee udało się odszukać rodzinę – dzięki Bogu, bo
chyba nie przeżyłaby kolejnego rozczarowania. Aż nazbyt dobrze pamiętałem, jak
zachowywała się, cierpiąc z powodu utraty tych, których kochała, co
w zasadzie było zrozumiałe, choć mnie ten rodzaj bólu był równie obcy, co
i abstrakcyjny…
– Renesmee!
– Natychmiast rozpoznałem zaniepokojony głos Belli, chociaż minęły całe lata,
odkąd widziałem ją po raz ostatni. Jej bladość wcale mnie nie zdziwiła, tym
bardziej, że już jako człowiek mogła spokojnie konkurować z niejednym
nieśmiertelnym w jakimś konkursie na jasność skóry. Tak swoją drogą, nadal
podtrzymywałem to, że nieśmiertelność jej służyła, choć może próbowałem po
prostu instynktownie próbowałem przychylnie spoglądać na kobietę, która wydała
na świat dziewczynę, która teraz była dla mnie wszystkim. – Dobry Boże, co się
stało? Co…? – zaczęła nerwowym tonem Bella i natychmiast chciała podbiec
do córki, ale Edward nie pozwolił jej się do mnie zbliżyć.
– Puść moją
córkę – nakazał mi ostrym tonem, chociaż w tamtej chwili czułem się trochę
tak, jakby mówił do mnie w obcym języku.
Mogłem
spodziewać się tego, że Edward nie będzie zachwycony z tego, co łączyło
mnie i Nessie, ale to nie był najlepszy moment na takie ekscesy.
Zdecydowanie nie miałem do tego głowy, zresztą nawet nie wyobrażałem sobie, że
te słowa da się ułożyć w tej kolejności. Miałem ją puścić…?
– Coś jest
nie tak – powiedziałem cicho, dla pewności mocniej przygarniając do siebie
Renesmee. Spojrzałem na Edwarda niemal wyzywająco, kiedy zrobił krok w moją
stronę, najpewniej chcąc wyjąć córkę z moich objęć. Zacisnął usta, ale nie
skomentował mojego zachowania nawet słowem, a i ja nie zamierzałem teraz
wdawać się z nim w jakąkolwiek formę dyskusji, tym bardziej, że
w naszym przypadku mogło co najwyżej dość do jakiejś kłótni. – Ona
potrzebuje pomocy, ale… – zacząłem, jednak wampir postanowił mi przerwać:
– I dostanie
ją, ale musisz mi ją oddać – zniecierpliwił się. Miałem wrażenie, że zachowanie
spokoju kosztowało go mnóstwo energii. Zabawne, bo chyba bardziej spodziewałem
się tego, że ten wampir rzuci mi się do gardła. – Mam ochotę, ale teraz ważna
jest Nessie. Nie słyszę jej myśli, do choler! – jęknął, a do mnie dotarło,
że w jakiś pokrętny sposób czuliśmy to samo.
Renesmee…
Tak, chodziło o Renesmee. Cokolwiek czuł względem mnie Edward, schodziło
na dalszy plan, bo wszystko sprowadzało się do niej. Nie byłem pewien, co
powinienem o tym myśleć, ale w tamtej chwili naprawdę mieliśmy jeden
cel, więc jakiekolwiek kłótnie wydawały się bez sensu.
Edward
zacisnął usta, najpewniej nadal kontrolując moje myśli, ale decydował się nie
komentować ich nawet słowem. Przez kilka następnych sekund po prostu
mierzyliśmy się wzrokiem, a ja już nie miałem wątpliwości co do tego, że
się bał i to może nawet bardziej ode mnie. Właściwie nie odrywał wzroku od
unoszącej się i opadającej w rytm oddechu klatki piersiowej córki, co
jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że mówił prawdę – i że moje
podejrzenia były słuszne, bo z Renesmee coś zdecydowanie było nie tak.
– Dem, masz
minę seryjnego mordercy – doszedł mnie spięty głos Hanny. Dopiero wtedy
zauważyłem, że już od dłuższego czasu musiała tkwić w progu, obserwując
sytuację. Wcześniej nawet nie zwróciłem na nią uwagi, zresztą trudno było mi
cieszyć się z jej obecności, skoro to nie rozwiązywało niczego. – Panowie,
dajcie spokój. Pozabijać się możecie później, jeśli łaska – dodała i, cholera,
oczywiście miała rację, ale to wcale nie było takie proste.
– Daj mi ją
– powtórzył swoje wcześniejsze słowa Edward, tym razem bez wahania ruszając się
z miejsca. – Mówię poważnie… Carlisle – dodał i tym razem zwrócił się
do przybranego ojca.
Chyba po
raz pierwszy poczułem ulgę, że nagle – nie wiadomo kiedy, bo w roztargnieniu
już całkiem przestałem kontrolować to, co działo się wokół mnie – zjawiła się
niemal cała rodzina Renesmee. Krótko zerknąłem na doktora, nie protestując,
kiedy podszedł bliżej, chociaż nadal uparcie ignorowałem ponaglające spojrzenia
wpatrzonego we mnie Edwarda.
Bez słowa
spojrzałem kolejną na dwójkę najbliżej stojących wampirów, czując się coraz
bardziej osaczonym, chociaż to wydawało się bez sensu. Oboje chcieli pomóc
Renesmee i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, ale czułem się
zbyt oszołomiony, by być w stanie myśleć logicznie. Instynkt nakazywał mi
chronić nieprzytomną dziewczynę, nawet przed jej własną rodziną, gdyby zaszła
taka potrzeba, a fakt, że żadne z nich nie podchodziło do mnie
w szczególnie przyjazny sposób, jedynie wszystko dodatkowo utrudniał.
Chwilę
jeszcze się wahałem, po czym bardzo powoli przykucnąłem, by delikatnie ułożyć
Nessie na posadzce. Zauważyłem, że Edward chciał zaprotestować, ale
powstrzymało go krótkie, ostrzegawcze spojrzenie Carlisle’a, co nawet było mi
na rękę. Przynajmniej on jeden wydawał się praktyczny, choć i tak miałem
pewne wątpliwości, kiedy przykucnął przy wnuczce, by móc ją obejrzeć.
–
Przytrzymaj ją, dobrze? – zwrócił się do mnie i to było w równym
stopniu zaskakujące, co i przyniosło mi ulgę. Sam nie byłbym pewien, jak
bym się zachował, gdyby wciąż naciskali na to, żeby ją ode mnie zabrać.
Nerwowo
przeczesałem włosy Nessie palcami, w milczeniu i nieco nieufnie
obserwując poczynania Carlisle’a. Byłem tak podenerwowany, że chyba nawet
byłbym w stanie rzucić się na każdego, kto choć w niewielkim stopniu
zagrażałby Renesmee. Uspokajająco pogładziłem ją po policzku, chociaż prawda
była taka, że w dotykaniu jej szukałem ukojenia dla samego siebie, tym
bardziej, że trudno było mi ze spokojem patrzeć, jak dotyka ją ktokolwiek inny.
W porządku, to było co najmniej idiotyczne, bo Carlisle był dla Renesmee
dziadkiem, poza tym musiał ją zbadać, ale i tak nie spodobało mi się to, że
podciągnął jej koszulkę, kiedy drgnęła niespokojnie, gdy dotknął jej boku przez
ubranie.
Machinalnie
wzmogłem uścisk, choć pomijając cichy jęk, dziewczyna nawet się nie poruszyła. Spokojnie, moja kochana…, przeszło mi
przez myśl i przez dłuższą chwilę powtarzałem to niczym mantrę, tym
bardziej, że moje nerwy po raz kolejny zostały wystawione na próbę, kiedy
zauważyłem, że Carlisle się skrzywił. Natychmiast przeniosłem wzrok z twarzy
dziewczyny na jej pierś, choć do tej pory starałem się tego nie robić, poniekąd
na użytek wciąż podenerwowanego Edwarda; swoją drogą, wolałem nie zastanawiać
się nad tym, jakie piekło miał nam urządzić, gdyby dowiedział się, że jego
córka tak po postu mi się oddała.
Przestałem
o tym myśleć, zbyt wstrząśnięty widokiem świeżych, licznych siniaków,
które dostrzegłem na bladej skórze Renesmee, a których zdecydowanie nie
miała, kiedy się kochaliśmy. W zasadzie cały jej lewy bok wyglądał
okropnie, chociaż nie sądziłem, by odcień jej skóry aż do tego stopnia
zaniepokoił doktora. Brzuch nie wyglądał lepiej, ale starałem się o tym
nie myśleć, zbyt zaniepokojony milczeniem, które nagle zapadło.
– Co jej
jest? – zażądałem wyjaśnień, nawet nie próbując udawać, że balansuję gdzieś na
granicy pomiędzy zdrowym rozsądkiem a czystą paniką. – Do cholery…
– Za chwilę
– przerwał mi spiętym tonem Carlisle. – Na pewno żebra, chociaż trudno mi
stwierdzić, czy… – Urwał i skupił się na delikatnym uciskaniu brzucha
Nessie. Mimo moich obaw, tym razem nawet się
nie poruszyła, chociaż trudno było mi stwierdzić, czy to oby na pewno
dobrze.
Skoncentrowany
na doktorze i nieprzytomnej Renesmee, prawie zdążyłem zapomnieć o tym,
że nie jesteśmy sami – a już na pewno zapomniałem o milczącej,
jasnowłosej kobiecie, której słowa przyprawiły mnie o dreszcze. Celowo
odrzucałem od siebie jej wypowiedź, próbując przekonać samego siebie, że to nie
ma znaczenia, a Carlisle już dawno zareagowałby, gdyby stan Renesmee był
aż do tego stopnia poważny. Oddychała i chyba to się liczyło, prawda?
Jeśli była poobijana, może nawet lepiej było, że pozostawała nieprzytomna, bo
chyba nie zniósłbym, gdyby raz po raz wzdrygała się z bólu w moich
ramionach, tym bardziej, że lekarz musiał ją zbadać, a raczej nie miałem
co liczyć na to, że będzie w stanie podać jej coś na uspokojenie. Chociaż podenerwowany,
doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że w takich warunkach
Carlisle i tak nie mógł zdziałać zbyt wiele, a my jak najszybciej
musieliśmy zabrać stąd Nessie, najlepiej jak najdalszej od tego miejsca, póki
jeszcze mieliśmy po temu okazji. Nie chciałem nawet wiedzieć, co takiego działo
się na górze i dlaczego Marcus i Kajusz tak nagle się ewakuowali,
zamiast dalej dręczyć nas wszystkich; to nie miało znaczenia, a dla mojej
przyjemności tę dwójkę mógł nawet pochłonąć ogień piekielny, zwłaszcza po tym,
co spotkało Renesmee.
Czule
pogładziłem ukochaną po policzku, nie przejmując się ani obecnością doktora,
ani Edwarda i reszty rodziny dziewczyny. Nie miałem pojęcia, ile zdążyła
powiedzieć im sama albo przy pomocy Felixa i Hanny, ale to mnie nie
obchodziło, tym bardziej, że teraz mnie potrzebowała. Chciałem jej pomóc, nawet
jeśli przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawałem się równie bezradny, co
i wszyscy inni wokół.
– Będzie
w porządku – szepnąłem jej do ucha, przenosząc dłoń na jej ramię. Zwykle
drżała w moich ramionach, porażona różnicą temperatur, ale tym razem nawet
nie drgnęła, co mnie zaniepokoiło. – Będzie w porządku, ale teraz musisz
otworzyć oczy i przestać mnie straszyć – sprostowałem, chyba naprawdę wierząc
w to, że od jednej prośby zależy to, czy Renesmee zdecyduje się obudzić. –
Kochanie, proszę…
Zacisnąłem
usta, po czym powiodłem kciukiem po wewnętrznej stronie jej ramienia, próbując
zmusić do jakiejkolwiek reakcji. Spodziewałem się przynajmniej delikatnego
dreszczu albo czegokolwiek, co świadczyłoby, że Renesmee zdawała sobie sprawę
z tego, co działo się wokół niej, ale nic podobnego nie miało miejsca.
Nadal przelewała mi się w ramionach, nieprzytomna i bezwładna, tak
bezbronna, jak chyba nigdy dotąd. Co więcej, wydawała mi się bardzo blada,
a kiedy zacząłem wodzić wzrokiem po jej bladej skórze, raz po raz muskając
palcami jej ramię, poradziło mnie to, jak cienka i niemal przeźroczysta
wydawała się jej skóra. Doskonale widziałem przecinające się ze sobą linie
błękitnych żył, tak wyraźnych, że niemal widziałem jak pulsują za sprawą
płynącej nimi krwi, ale myśl o tym nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.
Prawie nie czułem słodyczy, która do tej pory była dla mnie wyzwaniem; nie
potrafiłbym jej skrzywdzić, zresztą pragnienie już dawno zeszło na dalszy plan,
wyparte przez nieopisany wręcz niepokój i pragnienie, by za wszelką cenę
chronić tą, która była dla mnie wszystkim.
Wciąż
o tym myślałem, kiedy coś przykuło ją uwagę. To w zasadzie nie miało
znaczenia, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale mimo wszystko…
Lekko
potarłem prawie niewidoczny, czerwony punkcik na ramieniu Nessie. Nie miałem
pewności, ale mnie to wyglądało jak… mała ranka, na przykład ukłucie?
– Hej, co
ty tam masz? – doszedł mnie głos Hanny; jej słowa bynajmniej nie były
skierowane do mnie, zresztą byłem zbyt przejęty, by zwracać na cokolwiek uwagę.
A przynajmniej
tak mi się wydawało do chwili, w której nagle wszystko potoczyło się
błyskawicznie.
Usłyszałem
przeciągłe, ostrzegawcze warknięcie, które skutecznie ściągnęło moją uwagę na
to, co działo się wokół mnie. Zdążyłem zaledwie poderwać głowę, kiedy tuż obok
mnie przemknęła kobieta, którą po przyjściu do sali zastałem u oku
Renesmee. Wampirzyca dosłownie rzuciła się w stronę wyjścia, nagle
spanikowana i roztrzęsiona, chociaż to wydawało się bez sensu, przynajmniej tak pomyślałem w pierwszej
sekundzie.
Hannah
zaklęła cicho i bez wahania rzuciła się za nią, stając tuż na drodze
uciekinierki. Nieznajoma jak na zawołanie wytraciła prędkość, chyba jedynie
cudem nie wpadając z impetem na swoją przeciwniczkę, kiedy ta nagle
zmaterializowała się tuż przed nią. Jasne loki tworzyły wokół jej twarzy
złocistą aureolę, kiedy zaczęła energicznie potrząsać głową, jakby broniąc się
przed czymś, czego mogłem tylko się domyślać. Mocno zacisnęła dłonie w pięści,
jak na zawołanie przybierając obronną pozycję, gotowa rzucić się do gardła
każdemu, kto tylko spróbowałby do niej podejść.
– Nie tak
szybko, Rosa – obruszyła się rozeźlona Hannah. Jej zachowanie wydawałoby się
irracjonalne, tym bardziej, że nie miała powodu, by rzucać się na tę
dziewczynę, ale z drugiej strony… To imię wydawało mi się znajome, chociaż
nie byłem pewien dlaczego. Rosa…? – Co tam masz? – powtórzyła wcześniejsze
pytanie.
– A daj
ty mi spokój! – warknęła gniewnie sama zainteresowana.
Wampirzyca
drgnęła nerwowo, a potem bezceremonialne odskoczyła na bok, chyba po raz
kolejny zamierzając rzucić się do ucieczki, ale i tym razem Hannah nie
dała jej po temu okazji. Nagle skoczyła w jej stronę, próbując chwycić ją
za rękę, ale Rosa wyrwała się z kolejnym ostrzegawczym warknięciem,
stanowczo odpychając dziewczynę na tyle mocno, że ta zatoczyła się na ścianę.
To wystarczyło, by do akcji jak na zawołanie włączył się Felix, wyraźnie
wytrącony z równowagi i zagniewany. Natychmiast rzucił się w stronę
Rosy, ale i ta i tym razem zdołała odskoczyć, ale to wydawało się
najmniej istotne.
Mocniej
przygarnąłem do siebie Renesmee, przez kilka następnych sekund po prostu
wpatrując się w tę dziwną, milczącą kobietę. Jej słowa po raz kolejny
wróciły do mnie, uciążliwe i przerażające, raz po raz wracające do mnie
niczym jakiś cholerny bumerang. „Nie obudzi się” – powiedziała mi już na
wstępie, brzmiąc przy tym tak zdecydowanie i ostatecznie, jakby zdawała
sobie sprawę, że… jakby wiedziała…
– Rosa, coś
ty zrobiła?! – rozległ się zagniewany kobiecy głos, ale nawet nie byłem w stanie
stwierdzić do kogo tym razem należał.
Ja
wpatrywałem się w zastygłą w bezruchu, gotową do kolejnego ataku
Rosę, choć to nie jej zachowanie miało dla mnie żadnego znaczenia. Jak
urzeczony wpatrywałem się w niewielki, podłużny przedmiot, który trzymała
w dłoni – niewielką, prawie pustą strzykawkę, która…
Jej słowa…
nieprzytomna Renesmee… ślad na ramieniu…
„Nie obudzi
się…”
– To ty… –
wyszeptałem drżącym od nadmiaru emocji głosem, bez chwili zastanowienia
podrywając się na równe nogi. Renesmee zaciążyła mi w ramionach, ale nie
byłem w stanie tak po prostu jej puścić, chociaż Claire jak na zawołanie
znalazł się przy mnie, próbując dla pewności przejąć ode mnie wnuczkę. Byłem
tak podenerwowany, że właściwie nie zwróciłem na niego uwagi, dopiero po chwili
bez słowa oddając mu dziewczynę, by już bez przeszkód zwrócić się w stronę
Rosy. – To od początku byłaś ty! – „wybuchłem” i w tamtej chwili ostatecznie
puściły mi nerwy.
Nie
zastanawiając się nad tym, co robię, z gniewnym warknięciem rzuciłem się
w stronę przygotowanej do ataku wampirzycy. Kobieta warknęła w ramach
protestu, po raz kolejny próbując skorzystać z okazji do tego, żeby uciec,
ale w porę zdołałem pochwycić ją w pasie. Oboje polecieliśmy na
ziemię – ja na nią – czym udało mi się zaskoczyć blondynkę do tego stopnia, by
mieć chwilę czasu na to, żeby spróbować ją unieruchomić.
– To wasza
wina! – syknęła Rosa, szarpiąc się w moich objęciach tak gwałtownie, że
ledwo byłem w stanie ją utrzymać. Przez moment pomyślałem, że to skutki
daru, którym do tej pory obezwładniał mnie Marcus, ale nawet wtedy jej nie
puściłem, za wszelką cenę próbując zmusić tę wariatkę do tego, żeby zastygła
w miejscu. – Twoja i jej! Twoja i…
– Co ty
pieprzysz? – obruszyłem się, próbując pochwycić ją za ręce. Spróbowałem
wykręcić jej ramiona w taki sposób, by musiała przestać się ze mną
szarpać, ale w odpowiedzi na moje starania, zaczęła walczyć w jeszcze
bardziej zawzięty sposób.
– Zabrała
mi go, do jasnej cholery! – wrzasnęła mi w twarz, a jej rubinowe oczy
wydawały się płonąć. Wyglądała jak obłąkana, a to zdecydowanie nie było
normalne. – Sean… Pozwoliła, żeby go zabili! Sama im to rozkazała i… Ale
w porządku – syknęła, a jej głos zabrzmiał dla odmiany zimno i nieznośnie
wręcz ostateczny. – Są rzeczy o wiele gorsze od śmierci – oznajmiła
lodowatym tonem. – O wiele…
Otworzyłem
usta, gotów znowu zacząć na nią warknąć – zrobić cokolwiek, byleby przestała to
powtarzać – ale nie dała mi po temu okazji. Zauważyłem jedynie, że ręka w której trzymała strzykawkę, drgnęła
nerwowo, a chwilę później Rosa z całej siły cisnęła nią w ciemność.
Usłyszałem jedynie cichy trzask, a już w następnej sekundzie siła
i zderzenie z kamienną ścianą sprawiły, że kruchy plastik zamienił
się w setki drobnych kawałeczków – bezużytecznych, pozbawionych znaczenia,
nie pomocnych…
Nie byłem
pewien, co we mnie wstąpiło, ale nawet nie zastanawiałem się nad tym, co robię.
Dopiero z chwilą, w której usłyszałem odgłos głuchego uderzenia,
uprzytomniłem sobie, że jednak nie wytrzymałem i z całej siły uderzyłem
Rosę w twarz. Nawet nie krzyknęła, po prostu spoglądając na mnie tymi
niepokojącymi, lśniącymi w niemal salony sposób oczami – tak bardzo zła
i pełna nienawiści. Miałem wrażenie, że drży, a może to po prostu ja
trząsnąłem się na całym ciele, tak bardzo roztrzęsiony tym, co działo się wokół
mnie. To była zemsta? Być może, ale chociaż od zawsze zdawałem sobie sprawę
z tego, że wampiry są najbardziej nienawistnymi, mściwymi istotami, jakie
chodziło po tej planecie, ale to niczego nie wyjaśniało.
A ona
chciała odebrać mi tę, którą kochałem nade wszystko.
– Co jej
dałaś? – warknąłem, a kiedy w odpowiedzi wybuchła pozbawionym
wesołości, nieco piskliwym śmiechem, niewiele myśląc chwyciłem ją za gardło. To
i tak nie miało przynieść skutku, ale byłem zbyt zagniewany, by się nad
tym zastanawiać. – Do cholery, co…?
– Uważasz…
że zrobiłam to… by teraz ci powiedzieć? – wyrzuciła z wysiłkiem, bo bez
możliwości złapania tchu formułowanie poszczególnych słów było dość
problematyczne.
Zacisnąłem
usta, ledwo powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś, co zdecydowanie nie
zabrzmiałoby miło. Aż się we mnie gotowało i chyba jedynie myśl o Renesmee
pozwalała mi trzymać nerwy w ryzach.
– Jeśli mi
nie powiesz, wtedy sama przekonasz się, co to znaczy prawdziwe piekło –
oznajmiłem beznamiętnym, wypranym z jakichkolwiek emocji głosem.
– Tak jak
Silence?
Gniew,
który odczuwałem, zdążył już przysłonić wszystko inne, bawiąc wszystkie kształty
na czerwono. Dawno nie czułem czegoś takiego, tak do tego stopnia zagniewany,
że sam już nie kontrolowałem własnych decyzji. Pragnąłem ją zabić – rozszarpać
na kawałeczki, na tyle powoli i w tak wyszukany sposób, by nie umarła tak
od razu, wcześniej krzycząc i wijąc się z bólu. Chciałem tego całym
sobą, a jednak…
Jej słowa
były niczym policzek, chociaż nie od razu pojąłem, co takiego miała na myśli.
Zastygłem w bezruchu, bezmyślnie zaciskając dłonie na jej odsłoniętej
szyi, ale nawet nie wysilałem się, by jakoś szczególnie mocno zacisnąć palce.
Oddychałem z wysiłkiem, niemal spazmatycznie nabierając powietrza do płuc
i to tylko po to, by zaraz znowu je wypuścić. Pustym wzrokiem wpatrywałem
się w śliczne, regularne rysy twarzy kobiety pode mną – tak pełnej
nienawiści, bezwzględnej i zimne… Jak bardzo musiała cierpieć, żeby
posunąć się aż tak daleko? I jaki właściwie związek mieliśmy z tym
Renesmee i ja?
To imię…
Rosa.
Silence.
Raz jeszcze
przyjrzałem się jej, a potem nerwowo rozejrzałem się na boki. Prawie nie
zwracałem uwagi na Cullenów, zresztą moje spojrzenie jak na zawołanie
powędrowało w stronę inne nieznajomej kobiety – tym razem ciemnowłosej
i milczącej, która dosłownie zastygła w bezruchu gdzieś w okolicach
drzwi. Obie dłonie przycisnęła do ust i wyglądała tak, jakby sama nie
potrafiła jednoznacznie określić, czy powinna milczeć, czy może zacząć krzyczeć
w niebogłosy, chociaż sam nie byłem pewien dlaczego. Nie widziałem jej
wcześniej, a jednak kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przez moment
spojrzała na mnie z tak wielkim żalem, jakbym uczynił jej wręcz
niewyobrażalną krzywdę. Gdybym przynajmniej rozumiał dlaczego, ale mimo
wszystko…
A porem
nagle wszystko ułożyło się w jedną całość, chociaż sam sobie nie
potrafiłem wytłumaczyć, jakim cudem zdołałem uporządkować to wszystko w jedną
całość. Te dwie kobiety… Och, to musiały być Rosa i Fiona o których
wspominała mi Corin, a które podobno miały pomagać Aro!
Te same
kobiety, których próbowaliśmy szukać w Greenpoint, gdzie po raz pierwszy
zabraliśmy Renesmee na misję.
Myśl
o tym mnie oszołomiła, tak jak i wspomnienie wampira, które zabiłem,
żeby bronić Nessie. Ona również była w szoku, szybo uprzytomniając mi, jak
wielki błąd popełniłem, ale wtedy nie miało to dla mnie żadnego znaczenia.
Jeśli chodziło o Sean’a, doskonale wiedziałem, że Kajusz podsuwał Renesmee
różnych winnych, a w okresie największego rozgoryczenia, dziewczyna nawet
nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół niej. To nie była jej wina,
zresztą sama nigdy nie podniosłaby ręki na kogoś, kto niczym jej nie zawinił –
nie w pełni świadoma tego, jak wielkie konsekwencje mogłoby nieść ze sobą
jej decyzje.
To nie była
jej wina…
– Czyżby? –
Głos Rosy uprzytomnił mi, że nieświadomie wypowiedziałem swoje myśli na głos.
Gwałtownie
nabrałem powietrza do płuc, przenosząc wzrok na wampirzycę. Spoglądał na mnie
spokojnie, niemal z wyrafinowaniem, co zwłaszcza w przypadku kogoś,
kto sprawiał wrażenie tak młodego i niewinnego, robiło piorunujące
wrażenie.
– To nie
było tak… – powiedziałem z naciskiem. Nie rozumiałem, dlaczego się
tłumaczę, ale jaki miałem wybór? Ona chciała mi ją odebrać, a ja… Ja nie
mogłem na to pozwolić, tym bardziej, że to szaleństwo zdecydowanie nie było
czymś, co byłbym w stanie zrozumieć. Musiałem to naprawić, ale jeszcze
kiedy mówiłem, poczułem, że jakiekolwiek słowa nie padłyby z moich ust,
dla Rosy i tak miały być pozbawionymi znaczenia, bezsensownymi kłamstwami,
których nie zamierzała przyjąć do wiadomości. – Silence to mój błąd, ale ona
nie…
– Ona już
za to płaci, więc z powodzeniem możesz mnie zabić – ucięła i to
zabrzmiało niemal równie beznamiętnie i ostatecznie, co jej wcześniejsze
słowa.
„Nie obudzi
się…”
Oddech mi
przyśpieszył, chociaż tlen już dawno przestał być mi potrzebny do tego, żeby
normalnie funkcjonować. Byłem jak sparaliżowany, tak pełen wątpliwości i obaw,
a przy tym niezdolny do jakiegokolwiek ruchu… Jakaś część mnie nadal
pragnęła ją zabić, choć zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że jeśli to zrobię, to
będzie koniec – i że wtedy już nie znajdę sposobu na to, by jakkolwiek
pomóc Renesmee.
Nie, nawet
nie chciałem zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby ostatecznie słowa Rosy
okazały się prawdą. Ona żyła – nawet w zdenerwowaniu byłem w stanie
wychwycić spokojny oddech i miarowy puls Nessie, tak jak i jej
łagodny blask gdzieś na granicy mojej świadomości – a jak długo mogłem
walczyć, zamierzałem w pełni wykorzystać wszystkie możliwe szanse, by jej
pomóc. Musiałem tylko wiedzieć, co takiego się wydarzyło, a skoro Rosa nie
miała zamiaru mi tego powiedzieć…
– Na co
czekasz? – zapytała, a ja spojrzałem na nią w oszołomieniu.
Sądziła, że
ją zabije? Och, miałem na to ochotę, ale musiałem się wstrzymać – przynajmniej
do czasu, skoro upierała się milczeć.
– Słuchaj,
ty mała… – zacząłem, jednak i tym razem doczekałem się wyłącznie tego
przenikliwego, wręcz szalonego śmiechu. Jej było już wszystko jedno, zresztą
tak jak i mnie. Gdyby Renesmee umarła…
– Skąd
w tobie tyle litości, co? – zadrwiła, najzwyczajniej w świecie mnie
prowokując. – Nigdy jej w sobie nie mieliście, podczas gdy ja… Ale ja też
już jej nie mam, wiec nawet się nie wysilaj – powiedziała cicho, spoglądając mi
w oczy w sposób, który dał mi się niemal wyzywający.
Ona tego chce, uprzytomniłem sobie
z całą mocą. Jeśli do tej pory żyła, to tylko po to, żeby móc się odegrać.
Teraz, kiedy w końcu postawiła na swoim, już nie obchodziło jej to, co
mogłoby się z nią stać.
Rosa
naprawdę chciała umrzeć – a ja miałem być jej oprawcą.
– Rosa…
Rosa, proszę cię. – Drżący głos Fiony mnie zaskoczył, tak jak i to, że ta
w ogóle zdecydowała się odezwać. – To już zaszło za daleko, a ty…
Obiecałaś mi, że tego nie zrobisz! – obruszyła się, ale i jej słowa nie
zrobiły na tej małej wariatce najmniejszego nawet wrażenia.
– To, że ty
pogodziłaś się ze śmiercią Silence’a, jeszcze nie znaczy, że mam postąpić tak
samo – warknęła, po czym nerwowo zacisnęła usta. – Znasz mnie, Fi. Zawsze tak
było.
Opowiedziało
jej wymowne milczenie, ale wydawała się tego spodziewać. Instynktownie
przeniosłem wzrok na zastygłą w bezruchu Fionę, uważnie mierząc ją wzrokiem
i nagle uprzytomniając sobie, że ona wie: kto jak kto, ale ta kobieta
musiała doskonale zdawać sobie sprawę z tego, do czego posunęła się jej
towarzyszka. Widziałem to po jej spanikowanym spojrzeniu, rozszerzonych do
granic możliwości tęczówkach i wyrazie twarzy, kiedy tak wodziła wzrokiem
to w stronę Rosy, to moją, to znów gdzieś tam, gdzie Carlisle miał pod
swoją opieką nieprzytomną Renesmee.
Wiedziała…
Z tym,
że ja nie miałem prawa o to, by o cokolwiek ją prosić – nie po tym,
jak zabiłem kogoś, kto był dla niej ważny. Problem w tym, że chyba nie
miałem wyboru.
– Co to
było? – szepnąłem prawie bezgłośnie, spoglądając wprost w te pociemniałe
z bólu i żalu oczy. – Błagam cię… – zacząłem, coraz bardziej
zdesperowany; gdyby trzeba było, później mogła mnie najpierw zabić, jeśli tylko
zgodziłaby się pomóc Nessie.
– Ja…
Przez kilka
sekund miałem wrażenie, że ulegnie i jednak się zgodzi, tym bardziej, że
wyraźnie nie popierała tego, co zrobiła Rosa. Fiona wydawała się nienaturalnie
blada i tak niespokojna, jakby cała ta sytuacja doprowadzała ją do
szaleństwa w stopniu większym niż cokolwiek innego. W przeciwieństwie
do Rosy, pragnęła zapomnieć – odciąć się od bólu i żalu, które mogły
popchnąć ją co najwyżej w objęcia nienawiści i pragnienia zemsty,
która tak czy inaczej nie miała przynieść upragnionego spokoju. To nigdy nie
pomagało, choć czasami wydawało się jedynym rozwiązaniem i wiedziałem
o tym doskonale; przez lata wampirzego życia widziałem dość, by wiedzieć,
jak bardzo niszczycielskie potrafiły być te najbardziej skrajne uczucia.
Dla Rosy
było już za późno, ale Fiona…
– NIE!!!
Z tego
wszystkiego całkowicie zapomniałem o jasnowłosej wampirzycy, którą
przyciskałem do ziemi – i właśnie wtedy popełniłem błąd. Fiona nagle
zachwiała się i z zaskoczonym okrzykiem chwyciła za głowę, jakby ktoś
zadał jej wręcz niewyobrażalny ból. Gniew Rosy nagle sięgnął zenity, uderzając
również we mnie i sprawiając niemal fizyczne katusze. Kiedy nagle stanęła
w płomieniach, odskoczyłem od niej jak oparzony, choć jakaś cześć mnie wydawała
się zdawać sobie sprawę z tego, że wszystko to, co widzę, nie ma racji
bytu – że to tylko iluzja, ale tak porażająco prawdziwa, że wydawało się to
niemożliwe. Chciałem się opamiętać, ale instynkt zdziałał swoje, a zanim
zdążyłem się zastanowić nad tym, co robię, było już za późno na to, by
cokolwiek zdziałać.
Rosa bez
chwili wahania poderwała się na równe nogi, tak szybko, że jej drobna sylwetka
nawet mnie zamazała się przed oczami. Płomienie prawie natychmiast przygasły,
równie nierealne, co jakiś pieprzony sen na jawie, ale to nie miało w tamtej
chwili najmniejszego znaczenia, bo nawet gdyby którekolwiek z nas zdołało
rzucić się w jej stronę, nie miałoby nawet okazji do tego, żeby ją
zatrzymać – była zbyt szybka, zbyt szalona i zbyt zdesperowana, by po raz
kolejny na to pozwolić. Tym razem już bez zastanowienia rzuciła się w stronę
drzwi, wcześniej dopadając do Fiony i bez słowa ujmując wciąż oszołomioną
dziewczynę pod ramię.
– Jesteś ze
mną czy z nimi, siostro? – zapytała cicho, a Fiona jedynie spojrzała
na nią pustym wzrokiem.
Nie
odezwała się, ale to najwyraźniej nie było Rosie potrzebne. Bez wahania
pociągnęła swoją towarzyszkę za ramię, a ta posłusznie ruszyła za nią,
wciąż blada i wystraszona. Obie wypadły na korytarz i rzuciły się
przed siebie, znikając tak szybki i nagle, że miało się wręcz wrażenie, iż
jakimś cudem rozpłynęły się we wszechogarniającej ciemności gdzieś na zewnątrz.
Uciekły obie – i Rosa, i Fiona – chociaż do samego końca naiwnie
liczyłem na to, że ta druga jednak zdecyduje się postąpić inaczej, choć
zdecydowanie nie zasłużyłem sobie na jakąkolwiek przychylną z jej strony.
Nic z tego.
Zamarłem
w bezruchu, w oszołomieniu wpatrując się w chwiejące się na
zawiasach drzwi, póki te nie zamknęły się z cichym trzaskiem. Praktycznie
bezwiednie zacisnąłem dłonie w pięści, chwytając pustkę, choć to wydawało
się bez sensu, a ja czułem się trochę tak, jakbym działał nie tylko na
autopilocie, ale przede wszystkim na zwolnionych obrotach. Towarzyszyła mi
przede wszystkim pustka – ostateczna, nieopisana wręcz i na swój sposób
przerażająca – poza tym za żadne skarby nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, jak
to w ogóle możliwe, że one uciekły… Jak którekolwiek z nas mogło na
to pozwolić, nawet nie próbując ich powstrzymywać, choć powinniśmy byli przynajmniej
próbować… Cokolwiek, byleby tak po prostu nie pozwolić im wyjść, zabierając ze
sobą wszystko – a zwłaszcza nadzieję, którą nie tak dawno czułem,
spoglądając w ciemne oczy wahającej się Fiony.
Teraz jej
nie było.
Nie było
niczego…
Nic innego,
tylko pustka – a także przenikliwa, tak ostateczna cisza, że gdybym był
człowiekiem, najpewniej zrobiłoby mi się od tego słabo. Z opóźnieniem
uświadomiłem sobie, że wstrzymuję oddech, ale to i tak nie miało
znaczenia, bo nie byłem w swojej reakcji odosobniony. Wszyscy zamilkli,
zbyt oszołomieni, a może po prostu rozumiejący coś, czego ja mogłem tylko
się domyślać, za żadne skarby nie będąc w stanie przyswoić sobie pewnych,
nawet najbardziej oczywistych faktów.
Ta cisza…
Niemal
niezmącona, pomijając ciche, prawie niesłyszalne bicie wciąż walczącego serca
jedynej żywej osoby.
No cóż, co ja mogę powiedzieć? To już ostatni rozdział tej księgi. Długo mi zeszło, by dojść do tego miejsca, ale teraz już nie ma sensu rozwodzić się nad tym, czy pisanie szło mi zawsze aż tak lekko, jak mogłabym oczekiwać. Nie wszystko jest takie, jak tego oczekiwałam, ale jestem z rozdziału całkiem zadowolona, chociaż najwięcej emocji i przemyśleń Demetriego zostawiłam sobie na sam koniec… Na dniach powinien pojawić się epilog, a potem w końcu ostatnia księga – „Ukojenie” na które czekałam chyba nie mniej niecierpliwie, co i moi bohaterowie… Och, a także czytelnicy, jak mniemam.Dziękuję wszystkim, którzy czytając. To dla mnie wiele znaczy, ale to akurat zostawię sobie na podziękowania. To wszystko na tę chwilę, więc wypatrujcie mnie i epilogu…Do napisania (oby szybko, tym bardziej, że wena mnie nie opuszcza),Nessa.
Nie chce mi się cofać i komentować poprzedniego rozdziału więc może zrobiento tutaj. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko.
OdpowiedzUsuńBardzo się cieszę że Kajusz pokiereszował Renesmee. W końcu kto lubi rudych? Nie no żart. Nic do nich nie mam. Szczerze zdziwiło mnie że blondyn tak jakoś nagle zniknął, ale okej. I w ogóle takie to było dziwne z tą Nessie.To miejsce, w którym się znajdowała to takiem coś pomiędzy światem żywych i umarłych. Przynajmniej ja tak myśle. Albo to może tylko sen był? Sen, z którego miałaby się już nigdy nie obudzić. A tak przy okazji. Renesmee, mamusia cię nie nauczuła skakanie z przepaści nigdy nie kończy się dobrze? ;P No i jeszcze to, że pamięta że miała o kimś pamiętać. Czyżby straciła pamięć. Bo jak tak to kijowo. Pewnie jak się obudzi, o ile się obudzi, ale pewnie się obudzi bo to główna bohaterka, to odzyska pamięć.
Felix uratował Dema, a ten mu nawet nie podziękował, nie no fajnie ;) Co ta miłość robi z ludzi, pfu, wampirami. Szczerze jak przeczytałam "ona się nie obudzi" to miałam w głowie jakiś fajny, spektakularny darna okazało się, że to tylko strzykawka xD To takie zbyt normalne. A zresztą czy Nessie nie ma tak twardej skóry jak wampiry? No nie wiem. Trudno. No i za tym wszystkim stała Rosa. Czy wszystkie wampiry muszą ciągle i o wszystko dokonywać zemsty, a niewinni muszą cierpieć. Nie fair, no ale w końcu takie życie. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. ;d i teraz to Demetri musi ratować rudzika ( bardzo przypadło mi do gustu to określenie ^^ ) Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział nowej księgi i oby Cię ta wena nie opuszczała!
Hej
OdpowiedzUsuńMyślałam, że Edward będzie mniej wyrozumiały dla chłopaka swojej córki- zwłaszcza, że ten myślał o tym co robili... chyba, że Edward był zbyt zaniepokojony stanem Nessie i dopiero ma dać Demetriemu do wiwatu. Przecież twój Edward to raptus i straszny wrzód na tyłku:P
Jestem troszkę rozczarowana tym, że Rosa podała coś Nessie- myślałam, że ma to związek z jej darem. Teraz się zastanawiam co ona mogła jej dać.. płynny arszenik? W każdym razie jakąś truciznę, a to, że ona jeszcze żyje zawdzięcza temu, że Kajusz ją ugryzł? Szkoda, że pozwolili uciec Rosie i Fionie (szkoda, że dziewczyna nie powiedziała co to za środek), ale nie dziwie się- każdy wampir byłby zaniepokojony gdyby miał styczność z ogniem, a dar Rosy jest dla niej jak zbawienie- inaczej Demetrii by ją zabił- w końcu, bo ile można prosić się o to aby ta ujawniła prawdę. Chociaż Dem jej dotykał więc znalezienie wampirzycy będzie dla niego jak bułka z masłem- najlepiej żeby wtedy wziął jeszcze ze sobą Hannę- przecież ona samym dotykiem potrafi odkryć myśli innej osoby.
Czekam na ciąg dalszy. Może Carlisle zdoła odkryć co jest Nessie- mógłby zbadać jej krew...
Czekam na ciąg dalszy
Niech wena Cię nie opuszcza skoro masz jej tak dużo- nie powiem, że mnie to nie cieszy:)
Guśka