wtorek, 21 kwietnia 2015

30. Zemsta

Demetri
Wpatrywałem się w milczącą dziewczynę, coraz bardziej podenerwowany. Miałem ochotę do niej doskoczyć i porządnie nią potrząsnąć, ale nie mogłem tak po prostu zostawić Renesmee, jej obecność zaś znacznie ograniczała moje ruchy. Nie dbałem o to, nawet nie potrafiąc sobie wyobrazić tego, że mógłbym chociaż na chwilę ją położyć. W zasadzie w tamtej chwili nie byłem skoncentrować się na niczym innym, prócz bladej twarzy nieprzytomnej pół-wampirzycy w moich ramionach. Praktycznie bezwiednie kontrolowałem jej oddech i rytm serca, tak słabe i nikłe, że przez cały czas miałem wrażenie, że wydarzy się coś, czego nigdy bym sobie nie wybaczył.
Zacząłem gorączkowo szukać w myślach odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale cała ta sytuacja wydawała się równie abstrakcyjna, co i… Och, sam już nie byłem pewien! Nie miałem pojęcia, co dzieje się z Renesmee i jak powinienem jej pomóc, a to stopniowo popychało mnie na skraj rozpaczy. Jak mogłem dopuścić do tego, co właśnie się działo, nie tylko nie będąc w stanie ochronić Nessie przed Kajuszem, ale doprowadzając do tego, że ostatecznie znalazła się tutaj? To była moja wina i ta jedna myśl dręczyła mnie właściwie przez cały czas, sprawiając, że ledwo byłem w stanie oddychać. Co prawda tlen był wampirom absolutnie zbędny do tego, by normalnie funkcjonować, ale to nie miało znaczenia, zresztą tak jak i wszystko to, co działo się wokół mnie. Czułem, że muszę ją stąd zabrać i to jak najszybciej, póki jeszcze mieliśmy szansę na ucieczkę, ale jak mogłem to zrobić, nie mając pewności czy… nie wiedząc, że…
Odgłos kroków momentalnie wyrwał mnie z zamyślenia. Błyskawicznie odwróciłem się w stronę drzwi do celi, mocniej przygarniając do siebie nieprzytomną Renesmee i dla pewności przygarniając ją do siebie mocniej, chociaż z dziewczyną na rękach nie miałem szczególnie wielkiego pola manewru, zwłaszcza gdyby pojawiła się konieczność ewentualnej walki. Zdawałem sobie sprawę z tego, że najpewniej jestem równie bezradny i niezdolny do tego, by właściwie się nią zająć, zwłaszcza gdyby nagle wrócili Kajusz i Marcus, ale nie chciałem się nad tym zastanawiać. Wszystko jawiło mi się lepiej niż bezczynność, a gdyby przyszło mi jednak walczyć, nie wahałbym się nawet chwili, byleby tylko ta, którą kochałem, była bezpieczna.
Warknąłem ostrzegawczo, kiedy ktoś dosłownie wpadł do pomieszczenia. Felix zaklął cicho i w poddańczym geście wyrzucił obie ręce ku górze.
– Chłopie, opanuj się. To tylko ja – zapewnił mnie pośpiesznie. Odetchnąłem, ale i tak byłem spięty, kiedy wampir bez chwili wahania podszedł bliżej. – Co z  nią? – zapytał mnie spiętym tonem, momentalnie orientując się, że wszystko poszło nie tak, jak powinno.
– Nie wiem – przyznałem zgodnie z prawdą, a do mojego głosu wdarła się niespokojna, niemal rozpaczliwa nuta. – Jest nieprzytomna. Nie mam pojęcia, co powinienem zrobić, ale…
Zanim zdążyłem dokończyć, wyczułem obecność większej liczby osób, ale tym razem nie miałem nawet okazji na to, żeby zadecydować, jak powinienem się zachować. Tym lepiej, bo Cullenowie raczej nie zareagowaliby zbyt entuzjastycznie, gdybym nagle zdecydował się na nich rzucić, tym bardziej z Renesmee na rękach. Ich widok i tak mnie zaskoczył, chociaż przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że Renesmee udało się odszukać rodzinę – dzięki Bogu, bo chyba nie przeżyłaby kolejnego rozczarowania. Aż nazbyt dobrze pamiętałem, jak zachowywała się, cierpiąc z powodu utraty tych, których kochała, co w zasadzie było zrozumiałe, choć mnie ten rodzaj bólu był równie obcy, co i abstrakcyjny…
– Renesmee! – Natychmiast rozpoznałem zaniepokojony głos Belli, chociaż minęły całe lata, odkąd widziałem ją po raz ostatni. Jej bladość wcale mnie nie zdziwiła, tym bardziej, że już jako człowiek mogła spokojnie konkurować z niejednym nieśmiertelnym w jakimś konkursie na jasność skóry. Tak swoją drogą, nadal podtrzymywałem to, że nieśmiertelność jej służyła, choć może próbowałem po prostu instynktownie próbowałem przychylnie spoglądać na kobietę, która wydała na świat dziewczynę, która teraz była dla mnie wszystkim. – Dobry Boże, co się stało? Co…? – zaczęła nerwowym tonem Bella i natychmiast chciała podbiec do córki, ale Edward nie pozwolił jej się do mnie zbliżyć.
– Puść moją córkę – nakazał mi ostrym tonem, chociaż w tamtej chwili czułem się trochę tak, jakby mówił do mnie w obcym języku.
Mogłem spodziewać się tego, że Edward nie będzie zachwycony z tego, co łączyło mnie i Nessie, ale to nie był najlepszy moment na takie ekscesy. Zdecydowanie nie miałem do tego głowy, zresztą nawet nie wyobrażałem sobie, że te słowa da się ułożyć w tej kolejności. Miałem ją puścić…?
– Coś jest nie tak – powiedziałem cicho, dla pewności mocniej przygarniając do siebie Renesmee. Spojrzałem na Edwarda niemal wyzywająco, kiedy zrobił krok w moją stronę, najpewniej chcąc wyjąć córkę z moich objęć. Zacisnął usta, ale nie skomentował mojego zachowania nawet słowem, a i ja nie zamierzałem teraz wdawać się z nim w jakąkolwiek formę dyskusji, tym bardziej, że w naszym przypadku mogło co najwyżej dość do jakiejś kłótni. – Ona potrzebuje pomocy, ale… – zacząłem, jednak wampir postanowił mi przerwać:
– I dostanie ją, ale musisz mi ją oddać – zniecierpliwił się. Miałem wrażenie, że zachowanie spokoju kosztowało go mnóstwo energii. Zabawne, bo chyba bardziej spodziewałem się tego, że ten wampir rzuci mi się do gardła. – Mam ochotę, ale teraz ważna jest Nessie. Nie słyszę jej myśli, do choler! – jęknął, a do mnie dotarło, że w jakiś pokrętny sposób czuliśmy to samo.
Renesmee… Tak, chodziło o Renesmee. Cokolwiek czuł względem mnie Edward, schodziło na dalszy plan, bo wszystko sprowadzało się do niej. Nie byłem pewien, co powinienem o tym myśleć, ale w tamtej chwili naprawdę mieliśmy jeden cel, więc jakiekolwiek kłótnie wydawały się bez sensu.
Edward zacisnął usta, najpewniej nadal kontrolując moje myśli, ale decydował się nie komentować ich nawet słowem. Przez kilka następnych sekund po prostu mierzyliśmy się wzrokiem, a ja już nie miałem wątpliwości co do tego, że się bał i to może nawet bardziej ode mnie. Właściwie nie odrywał wzroku od unoszącej się i opadającej w rytm oddechu klatki piersiowej córki, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że mówił prawdę – i że moje podejrzenia były słuszne, bo z Renesmee coś zdecydowanie było nie tak.
– Dem, masz minę seryjnego mordercy – doszedł mnie spięty głos Hanny. Dopiero wtedy zauważyłem, że już od dłuższego czasu musiała tkwić w progu, obserwując sytuację. Wcześniej nawet nie zwróciłem na nią uwagi, zresztą trudno było mi cieszyć się z jej obecności, skoro to nie rozwiązywało niczego. – Panowie, dajcie spokój. Pozabijać się możecie później, jeśli łaska – dodała i, cholera, oczywiście miała rację, ale to wcale nie było takie proste.
– Daj mi ją – powtórzył swoje wcześniejsze słowa Edward, tym razem bez wahania ruszając się z miejsca. – Mówię poważnie… Carlisle – dodał i tym razem zwrócił się do przybranego ojca.
Chyba po raz pierwszy poczułem ulgę, że nagle – nie wiadomo kiedy, bo w roztargnieniu już całkiem przestałem kontrolować to, co działo się wokół mnie – zjawiła się niemal cała rodzina Renesmee. Krótko zerknąłem na doktora, nie protestując, kiedy podszedł bliżej, chociaż nadal uparcie ignorowałem ponaglające spojrzenia wpatrzonego we mnie Edwarda.
Bez słowa spojrzałem kolejną na dwójkę najbliżej stojących wampirów, czując się coraz bardziej osaczonym, chociaż to wydawało się bez sensu. Oboje chcieli pomóc Renesmee i doskonale zdawałem sobie z tego sprawę, ale czułem się zbyt oszołomiony, by być w stanie myśleć logicznie. Instynkt nakazywał mi chronić nieprzytomną dziewczynę, nawet przed jej własną rodziną, gdyby zaszła taka potrzeba, a fakt, że żadne z nich nie podchodziło do mnie w szczególnie przyjazny sposób, jedynie wszystko dodatkowo utrudniał.
Chwilę jeszcze się wahałem, po czym bardzo powoli przykucnąłem, by delikatnie ułożyć Nessie na posadzce. Zauważyłem, że Edward chciał zaprotestować, ale powstrzymało go krótkie, ostrzegawcze spojrzenie Carlisle’a, co nawet było mi na rękę. Przynajmniej on jeden wydawał się praktyczny, choć i tak miałem pewne wątpliwości, kiedy przykucnął przy wnuczce, by móc ją obejrzeć.
– Przytrzymaj ją, dobrze? – zwrócił się do mnie i to było w równym stopniu zaskakujące, co i przyniosło mi ulgę. Sam nie byłbym pewien, jak bym się zachował, gdyby wciąż naciskali na to, żeby ją ode mnie zabrać.
Nerwowo przeczesałem włosy Nessie palcami, w milczeniu i nieco nieufnie obserwując poczynania Carlisle’a. Byłem tak podenerwowany, że chyba nawet byłbym w stanie rzucić się na każdego, kto choć w niewielkim stopniu zagrażałby Renesmee. Uspokajająco pogładziłem ją po policzku, chociaż prawda była taka, że w dotykaniu jej szukałem ukojenia dla samego siebie, tym bardziej, że trudno było mi ze spokojem patrzeć, jak dotyka ją ktokolwiek inny. W porządku, to było co najmniej idiotyczne, bo Carlisle był dla Renesmee dziadkiem, poza tym musiał ją zbadać, ale i tak nie spodobało mi się to, że podciągnął jej koszulkę, kiedy drgnęła niespokojnie, gdy dotknął jej boku przez ubranie.
Machinalnie wzmogłem uścisk, choć pomijając cichy jęk, dziewczyna nawet się nie poruszyła. Spokojnie, moja kochana…, przeszło mi przez myśl i przez dłuższą chwilę powtarzałem to niczym mantrę, tym bardziej, że moje nerwy po raz kolejny zostały wystawione na próbę, kiedy zauważyłem, że Carlisle się skrzywił. Natychmiast przeniosłem wzrok z twarzy dziewczyny na jej pierś, choć do tej pory starałem się tego nie robić, poniekąd na użytek wciąż podenerwowanego Edwarda; swoją drogą, wolałem nie zastanawiać się nad tym, jakie piekło miał nam urządzić, gdyby dowiedział się, że jego córka tak po postu mi się oddała.
Przestałem o tym myśleć, zbyt wstrząśnięty widokiem świeżych, licznych siniaków, które dostrzegłem na bladej skórze Renesmee, a których zdecydowanie nie miała, kiedy się kochaliśmy. W zasadzie cały jej lewy bok wyglądał okropnie, chociaż nie sądziłem, by odcień jej skóry aż do tego stopnia zaniepokoił doktora. Brzuch nie wyglądał lepiej, ale starałem się o tym nie myśleć, zbyt zaniepokojony milczeniem, które nagle zapadło.
– Co jej jest? – zażądałem wyjaśnień, nawet nie próbując udawać, że balansuję gdzieś na granicy pomiędzy zdrowym rozsądkiem a czystą paniką. – Do cholery…
– Za chwilę – przerwał mi spiętym tonem Carlisle. – Na pewno żebra, chociaż trudno mi stwierdzić, czy… – Urwał i skupił się na delikatnym uciskaniu brzucha Nessie. Mimo moich obaw, tym razem nawet się  nie poruszyła, chociaż trudno było mi stwierdzić, czy to oby na pewno dobrze.
Skoncentrowany na doktorze i nieprzytomnej Renesmee, prawie zdążyłem zapomnieć o tym, że nie jesteśmy sami – a już na pewno zapomniałem o milczącej, jasnowłosej kobiecie, której słowa przyprawiły mnie o dreszcze. Celowo odrzucałem od siebie jej wypowiedź, próbując przekonać samego siebie, że to nie ma znaczenia, a Carlisle już dawno zareagowałby, gdyby stan Renesmee był aż do tego stopnia poważny. Oddychała i chyba to się liczyło, prawda? Jeśli była poobijana, może nawet lepiej było, że pozostawała nieprzytomna, bo chyba nie zniósłbym, gdyby raz po raz wzdrygała się z bólu w moich ramionach, tym bardziej, że lekarz musiał ją zbadać, a raczej nie miałem co liczyć na to, że będzie w stanie podać jej coś  na uspokojenie. Chociaż podenerwowany, doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że w takich warunkach Carlisle i tak nie mógł zdziałać zbyt wiele, a my jak najszybciej musieliśmy zabrać stąd Nessie, najlepiej jak najdalszej od tego miejsca, póki jeszcze mieliśmy po temu okazji. Nie chciałem nawet wiedzieć, co takiego działo się na górze i dlaczego Marcus i Kajusz tak nagle się ewakuowali, zamiast dalej dręczyć nas wszystkich; to nie miało znaczenia, a dla mojej przyjemności tę dwójkę mógł nawet pochłonąć ogień piekielny, zwłaszcza po tym, co spotkało Renesmee.
Czule pogładziłem ukochaną po policzku, nie przejmując się ani obecnością doktora, ani Edwarda i reszty rodziny dziewczyny. Nie miałem pojęcia, ile zdążyła powiedzieć im sama albo przy pomocy Felixa i Hanny, ale to mnie nie obchodziło, tym bardziej, że teraz mnie potrzebowała. Chciałem jej pomóc, nawet jeśli przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawałem się równie bezradny, co i wszyscy inni wokół.
– Będzie w porządku – szepnąłem jej do ucha, przenosząc dłoń na jej ramię. Zwykle drżała w moich ramionach, porażona różnicą temperatur, ale tym razem nawet nie drgnęła, co mnie zaniepokoiło. – Będzie w porządku, ale teraz musisz otworzyć oczy i przestać mnie straszyć – sprostowałem, chyba naprawdę wierząc w to, że od jednej prośby zależy to, czy Renesmee zdecyduje się obudzić. – Kochanie, proszę…
Zacisnąłem usta, po czym powiodłem kciukiem po wewnętrznej stronie jej ramienia, próbując zmusić do jakiejkolwiek reakcji. Spodziewałem się przynajmniej delikatnego dreszczu albo czegokolwiek, co świadczyłoby, że Renesmee zdawała sobie sprawę z tego, co działo się wokół niej, ale nic podobnego nie miało miejsca. Nadal przelewała mi się w ramionach, nieprzytomna i bezwładna, tak bezbronna, jak chyba nigdy dotąd. Co więcej, wydawała mi się bardzo blada, a kiedy zacząłem wodzić wzrokiem po jej bladej skórze, raz po raz muskając palcami jej ramię, poradziło mnie to, jak cienka i niemal przeźroczysta wydawała się jej skóra. Doskonale widziałem przecinające się ze sobą linie błękitnych żył, tak wyraźnych, że niemal widziałem jak pulsują za sprawą płynącej nimi krwi, ale myśl o tym nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia. Prawie nie czułem słodyczy, która do tej pory była dla mnie wyzwaniem; nie potrafiłbym jej skrzywdzić, zresztą pragnienie już dawno zeszło na dalszy plan, wyparte przez nieopisany wręcz niepokój i pragnienie, by za wszelką cenę chronić tą, która była dla mnie wszystkim.
Wciąż o tym myślałem, kiedy coś przykuło ją uwagę. To w zasadzie nie miało znaczenia, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale mimo wszystko…
Lekko potarłem prawie niewidoczny, czerwony punkcik na ramieniu Nessie. Nie miałem pewności, ale mnie to wyglądało jak… mała ranka, na przykład ukłucie?
– Hej, co ty tam masz? – doszedł mnie głos Hanny; jej słowa bynajmniej nie były skierowane do mnie, zresztą byłem zbyt przejęty, by zwracać na cokolwiek uwagę.
A przynajmniej tak mi się wydawało do chwili, w której nagle wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Usłyszałem przeciągłe, ostrzegawcze warknięcie, które skutecznie ściągnęło moją uwagę na to, co działo się wokół mnie. Zdążyłem zaledwie poderwać głowę, kiedy tuż obok mnie przemknęła kobieta, którą po przyjściu do sali zastałem u oku Renesmee. Wampirzyca dosłownie rzuciła się w stronę wyjścia, nagle spanikowana i roztrzęsiona, chociaż to wydawało się bez sensu,  przynajmniej tak pomyślałem w pierwszej sekundzie.
Hannah zaklęła cicho i bez wahania rzuciła się za nią, stając tuż na drodze uciekinierki. Nieznajoma jak na zawołanie wytraciła prędkość, chyba jedynie cudem nie wpadając z impetem na swoją przeciwniczkę, kiedy ta nagle zmaterializowała się tuż przed nią. Jasne loki tworzyły wokół jej twarzy złocistą aureolę, kiedy zaczęła energicznie potrząsać głową, jakby broniąc się przed czymś, czego mogłem tylko się domyślać. Mocno zacisnęła dłonie w pięści, jak na zawołanie przybierając obronną pozycję, gotowa rzucić się do gardła każdemu, kto tylko spróbowałby do niej podejść.
– Nie tak szybko, Rosa – obruszyła się rozeźlona Hannah. Jej zachowanie wydawałoby się irracjonalne, tym bardziej, że nie miała powodu, by rzucać się na tę dziewczynę, ale z drugiej strony… To imię wydawało mi się znajome, chociaż nie byłem pewien dlaczego. Rosa…? – Co tam masz? – powtórzyła wcześniejsze pytanie.
– A daj ty mi spokój! – warknęła gniewnie sama zainteresowana.
Wampirzyca drgnęła nerwowo, a potem bezceremonialne odskoczyła na bok, chyba po raz kolejny zamierzając rzucić się do ucieczki, ale i tym razem Hannah nie dała jej po temu okazji. Nagle skoczyła w jej stronę, próbując chwycić ją za rękę, ale Rosa wyrwała się z kolejnym ostrzegawczym warknięciem, stanowczo odpychając dziewczynę na tyle mocno, że ta zatoczyła się na ścianę. To wystarczyło, by do akcji jak na zawołanie włączył się Felix, wyraźnie wytrącony z równowagi i zagniewany. Natychmiast rzucił się w stronę Rosy, ale i ta i tym razem zdołała odskoczyć, ale to wydawało się najmniej istotne.
Mocniej przygarnąłem do siebie Renesmee, przez kilka następnych sekund po prostu wpatrując się w tę dziwną, milczącą kobietę. Jej słowa po raz kolejny wróciły do mnie, uciążliwe i przerażające, raz po raz wracające do mnie niczym jakiś cholerny bumerang. „Nie obudzi się” – powiedziała mi już na wstępie, brzmiąc przy tym tak zdecydowanie i ostatecznie, jakby zdawała sobie sprawę, że… jakby wiedziała…
– Rosa, coś ty zrobiła?! – rozległ się zagniewany kobiecy głos, ale nawet nie byłem w stanie stwierdzić do kogo tym razem należał.
Ja wpatrywałem się w  zastygłą w bezruchu, gotową do kolejnego ataku Rosę, choć to nie jej zachowanie miało dla mnie żadnego znaczenia. Jak urzeczony wpatrywałem się w niewielki, podłużny przedmiot, który trzymała w dłoni – niewielką, prawie pustą strzykawkę, która…
Jej słowa… nieprzytomna Renesmee… ślad na ramieniu…
„Nie obudzi się…”
– To ty… – wyszeptałem drżącym od nadmiaru emocji głosem, bez chwili zastanowienia podrywając się na równe nogi. Renesmee zaciążyła mi w ramionach, ale nie byłem w stanie tak po prostu jej puścić, chociaż Claire jak na zawołanie znalazł się przy mnie, próbując dla pewności przejąć ode mnie wnuczkę. Byłem tak podenerwowany, że właściwie nie zwróciłem na niego uwagi, dopiero po chwili bez słowa oddając mu dziewczynę, by już bez przeszkód zwrócić się w stronę Rosy. – To od początku byłaś ty! – „wybuchłem” i w tamtej chwili ostatecznie puściły mi nerwy.
Nie zastanawiając się nad tym, co robię, z gniewnym warknięciem rzuciłem się w stronę przygotowanej do ataku wampirzycy. Kobieta warknęła w ramach protestu, po raz kolejny próbując skorzystać z okazji do tego, żeby uciec, ale w porę zdołałem pochwycić ją w pasie. Oboje polecieliśmy na ziemię – ja na nią – czym udało mi się zaskoczyć blondynkę do tego stopnia, by mieć chwilę czasu na to, żeby spróbować ją unieruchomić.
– To wasza wina! – syknęła Rosa, szarpiąc się w moich objęciach tak gwałtownie, że ledwo byłem w stanie ją utrzymać. Przez moment pomyślałem, że to skutki daru, którym do tej pory obezwładniał mnie Marcus, ale nawet wtedy jej nie puściłem, za wszelką cenę próbując zmusić tę wariatkę do tego, żeby zastygła w miejscu. – Twoja i jej! Twoja i…
– Co ty pieprzysz? – obruszyłem się, próbując pochwycić ją za ręce. Spróbowałem wykręcić jej ramiona w taki sposób, by musiała przestać się ze mną szarpać, ale w odpowiedzi na moje starania, zaczęła walczyć w jeszcze bardziej zawzięty sposób.
– Zabrała mi go, do jasnej cholery! – wrzasnęła mi w twarz, a jej rubinowe oczy wydawały się płonąć. Wyglądała jak obłąkana, a to zdecydowanie nie było normalne. – Sean… Pozwoliła, żeby go zabili! Sama im to rozkazała i… Ale w porządku – syknęła, a jej głos zabrzmiał dla odmiany zimno i nieznośnie wręcz ostateczny. – Są rzeczy o wiele gorsze od śmierci – oznajmiła lodowatym tonem. – O wiele…
Otworzyłem usta, gotów znowu zacząć na nią warknąć – zrobić cokolwiek, byleby przestała to powtarzać – ale nie dała mi po temu okazji. Zauważyłem jedynie, że ręka  w której trzymała strzykawkę, drgnęła nerwowo, a chwilę później Rosa z całej siły cisnęła nią w ciemność. Usłyszałem jedynie cichy trzask, a już w następnej sekundzie siła i zderzenie z kamienną ścianą sprawiły, że kruchy plastik zamienił się w setki drobnych kawałeczków – bezużytecznych, pozbawionych znaczenia, nie pomocnych…
Nie byłem pewien, co we mnie wstąpiło, ale nawet nie zastanawiałem się nad tym, co robię. Dopiero z chwilą, w której usłyszałem odgłos głuchego uderzenia, uprzytomniłem sobie, że jednak nie wytrzymałem i z całej siły uderzyłem Rosę w twarz. Nawet nie krzyknęła, po prostu spoglądając na mnie tymi niepokojącymi, lśniącymi w niemal salony sposób oczami – tak bardzo zła i pełna nienawiści. Miałem wrażenie, że drży, a może to po prostu ja trząsnąłem się na całym ciele, tak bardzo roztrzęsiony tym, co działo się wokół mnie. To była zemsta? Być może, ale chociaż od zawsze zdawałem sobie sprawę z tego, że wampiry są najbardziej nienawistnymi, mściwymi istotami, jakie chodziło po tej planecie, ale to niczego nie wyjaśniało.
A ona chciała odebrać mi tę, którą kochałem nade wszystko.
– Co jej dałaś? – warknąłem, a kiedy w odpowiedzi wybuchła pozbawionym wesołości, nieco piskliwym śmiechem, niewiele myśląc chwyciłem ją za gardło. To i tak nie miało przynieść skutku, ale byłem zbyt zagniewany, by się nad tym zastanawiać. – Do cholery, co…?
– Uważasz… że zrobiłam to… by teraz ci powiedzieć? – wyrzuciła z wysiłkiem, bo bez możliwości złapania tchu formułowanie poszczególnych słów było dość problematyczne.
Zacisnąłem usta, ledwo powstrzymując się przed powiedzeniem czegoś, co zdecydowanie nie zabrzmiałoby miło. Aż się we mnie gotowało i chyba jedynie myśl o Renesmee pozwalała mi trzymać nerwy w ryzach.
– Jeśli mi nie powiesz, wtedy sama przekonasz się, co to znaczy prawdziwe piekło – oznajmiłem beznamiętnym, wypranym z jakichkolwiek emocji głosem.
– Tak jak Silence?
Gniew, który odczuwałem, zdążył już przysłonić wszystko inne, bawiąc wszystkie kształty na czerwono. Dawno nie czułem czegoś takiego, tak do tego stopnia zagniewany, że sam już nie kontrolowałem własnych decyzji. Pragnąłem ją zabić – rozszarpać na kawałeczki, na tyle powoli i w tak wyszukany sposób, by nie umarła tak od razu, wcześniej krzycząc i wijąc się z bólu. Chciałem tego całym sobą, a jednak…
Jej słowa były niczym policzek, chociaż nie od razu pojąłem, co takiego miała na myśli. Zastygłem w bezruchu, bezmyślnie zaciskając dłonie na jej odsłoniętej szyi, ale nawet nie wysilałem się, by jakoś szczególnie mocno zacisnąć palce. Oddychałem z wysiłkiem, niemal spazmatycznie nabierając powietrza do płuc i to tylko po to, by zaraz znowu je wypuścić. Pustym wzrokiem wpatrywałem się w śliczne, regularne rysy twarzy kobiety pode mną – tak pełnej nienawiści, bezwzględnej i zimne… Jak bardzo musiała cierpieć, żeby posunąć się aż tak daleko? I jaki właściwie związek mieliśmy z tym Renesmee i ja?
To imię…
Rosa. Silence.
Raz jeszcze przyjrzałem się jej, a potem nerwowo rozejrzałem się na boki. Prawie nie zwracałem uwagi na Cullenów, zresztą moje spojrzenie jak na zawołanie powędrowało w stronę inne nieznajomej kobiety – tym razem ciemnowłosej i milczącej, która dosłownie zastygła w bezruchu gdzieś w okolicach drzwi. Obie dłonie przycisnęła do ust i wyglądała tak, jakby sama nie potrafiła jednoznacznie określić, czy powinna milczeć, czy może zacząć krzyczeć w niebogłosy, chociaż sam nie byłem pewien dlaczego. Nie widziałem jej wcześniej, a jednak kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przez moment spojrzała na mnie z tak wielkim żalem, jakbym uczynił jej wręcz niewyobrażalną krzywdę. Gdybym przynajmniej rozumiał dlaczego, ale mimo wszystko…
A porem nagle wszystko ułożyło się w jedną całość, chociaż sam sobie nie potrafiłem wytłumaczyć, jakim cudem zdołałem uporządkować to wszystko w jedną całość. Te dwie kobiety… Och, to musiały być Rosa i Fiona o których wspominała mi Corin, a które podobno miały pomagać Aro!
Te same kobiety, których próbowaliśmy szukać w Greenpoint, gdzie po raz pierwszy zabraliśmy Renesmee na misję.
Myśl o tym mnie oszołomiła, tak jak i wspomnienie wampira, które zabiłem, żeby bronić Nessie. Ona również była w szoku, szybo uprzytomniając mi, jak wielki błąd popełniłem, ale wtedy nie miało to dla mnie żadnego znaczenia. Jeśli chodziło o Sean’a, doskonale wiedziałem, że Kajusz podsuwał Renesmee różnych winnych, a w okresie największego rozgoryczenia, dziewczyna nawet nie zwracała uwagi na to, co działo się wokół niej. To nie była jej wina, zresztą sama nigdy nie podniosłaby ręki na kogoś, kto niczym jej nie zawinił – nie w pełni świadoma tego, jak wielkie konsekwencje mogłoby nieść ze sobą jej decyzje.
To nie była jej wina…
– Czyżby? – Głos Rosy uprzytomnił mi, że nieświadomie wypowiedziałem swoje myśli na głos.
Gwałtownie nabrałem powietrza do płuc, przenosząc wzrok na wampirzycę. Spoglądał na mnie spokojnie, niemal z wyrafinowaniem, co zwłaszcza w przypadku kogoś, kto sprawiał wrażenie tak młodego i niewinnego, robiło piorunujące wrażenie.
– To nie było tak… – powiedziałem z naciskiem. Nie rozumiałem, dlaczego się tłumaczę, ale jaki miałem wybór? Ona chciała mi ją odebrać, a ja… Ja nie mogłem na to pozwolić, tym bardziej, że to szaleństwo zdecydowanie nie było czymś, co byłbym w stanie zrozumieć. Musiałem to naprawić, ale jeszcze kiedy mówiłem, poczułem, że jakiekolwiek słowa nie padłyby z moich ust, dla Rosy i tak miały być pozbawionymi znaczenia, bezsensownymi kłamstwami, których nie zamierzała przyjąć do wiadomości. – Silence to mój błąd, ale ona nie…
– Ona już za to płaci, więc z powodzeniem możesz mnie zabić – ucięła i to zabrzmiało niemal równie beznamiętnie i ostatecznie, co jej wcześniejsze słowa.
„Nie obudzi się…”
Oddech mi przyśpieszył, chociaż tlen już dawno przestał być mi potrzebny do tego, żeby normalnie funkcjonować. Byłem jak sparaliżowany, tak pełen wątpliwości i obaw, a przy tym niezdolny do jakiegokolwiek ruchu… Jakaś część mnie nadal pragnęła ją zabić, choć zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że jeśli to zrobię, to będzie koniec – i że wtedy już nie znajdę sposobu na to, by jakkolwiek pomóc Renesmee.
Nie, nawet nie chciałem zastanawiać się nad tym, co by było, gdyby ostatecznie słowa Rosy okazały się prawdą. Ona żyła – nawet w zdenerwowaniu byłem w stanie wychwycić spokojny oddech i miarowy puls Nessie, tak jak i jej łagodny blask gdzieś na granicy mojej świadomości – a jak długo mogłem walczyć, zamierzałem w pełni wykorzystać wszystkie możliwe szanse, by jej pomóc. Musiałem tylko wiedzieć, co takiego się wydarzyło, a skoro Rosa nie miała zamiaru mi tego powiedzieć…
– Na co czekasz? – zapytała, a ja spojrzałem na nią w oszołomieniu.
Sądziła, że ją zabije? Och, miałem na to ochotę, ale musiałem się wstrzymać – przynajmniej do czasu, skoro upierała się milczeć.
– Słuchaj, ty mała… – zacząłem, jednak i tym razem doczekałem się wyłącznie tego przenikliwego, wręcz szalonego śmiechu. Jej było już wszystko jedno, zresztą tak jak i mnie. Gdyby Renesmee umarła…
– Skąd w tobie tyle litości, co? – zadrwiła, najzwyczajniej w świecie mnie prowokując. – Nigdy jej w sobie nie mieliście, podczas gdy ja… Ale ja też już jej nie mam, wiec nawet się nie wysilaj – powiedziała cicho, spoglądając mi w oczy w sposób, który dał mi się niemal wyzywający.
Ona tego chce, uprzytomniłem sobie z całą mocą. Jeśli do tej pory żyła, to tylko po to, żeby móc się odegrać. Teraz, kiedy w końcu postawiła na swoim, już nie obchodziło jej to, co mogłoby się z nią stać.
Rosa naprawdę chciała umrzeć – a ja miałem być jej oprawcą.
– Rosa… Rosa, proszę cię. – Drżący głos Fiony mnie zaskoczył, tak jak i to, że ta w ogóle zdecydowała się odezwać. – To już zaszło za daleko, a ty… Obiecałaś mi, że tego nie zrobisz! – obruszyła się, ale i jej słowa nie zrobiły na tej małej wariatce najmniejszego nawet wrażenia.
– To, że ty pogodziłaś się ze śmiercią Silence’a, jeszcze nie znaczy, że mam postąpić tak samo – warknęła, po czym nerwowo zacisnęła usta. – Znasz mnie, Fi. Zawsze tak było.
Opowiedziało jej wymowne milczenie, ale wydawała się tego spodziewać. Instynktownie przeniosłem wzrok na zastygłą w bezruchu Fionę, uważnie mierząc ją wzrokiem i nagle uprzytomniając sobie, że ona wie: kto jak kto, ale ta kobieta musiała doskonale zdawać sobie sprawę z tego, do czego posunęła się jej towarzyszka. Widziałem to po jej spanikowanym spojrzeniu, rozszerzonych do granic możliwości tęczówkach i wyrazie twarzy, kiedy tak wodziła wzrokiem to w stronę Rosy, to moją, to znów gdzieś tam, gdzie Carlisle miał pod swoją opieką nieprzytomną Renesmee.
Wiedziała…
Z tym, że ja nie miałem prawa o to, by o cokolwiek ją prosić – nie po tym, jak zabiłem kogoś, kto był dla niej ważny. Problem w tym, że chyba nie miałem wyboru.
– Co to było? – szepnąłem prawie bezgłośnie, spoglądając wprost w te pociemniałe z bólu i żalu oczy. – Błagam cię… – zacząłem, coraz bardziej zdesperowany; gdyby trzeba było, później mogła mnie najpierw zabić, jeśli tylko zgodziłaby się pomóc Nessie.
– Ja…
Przez kilka sekund miałem wrażenie, że ulegnie i jednak się zgodzi, tym bardziej, że wyraźnie nie popierała tego, co zrobiła Rosa. Fiona wydawała się nienaturalnie blada i tak niespokojna, jakby cała ta sytuacja doprowadzała ją do szaleństwa w stopniu większym niż cokolwiek innego. W przeciwieństwie do Rosy, pragnęła zapomnieć – odciąć się od bólu i żalu, które mogły popchnąć ją co najwyżej w objęcia nienawiści i pragnienia zemsty, która tak czy inaczej nie miała przynieść upragnionego spokoju. To nigdy nie pomagało, choć czasami wydawało się jedynym rozwiązaniem i wiedziałem o tym doskonale; przez lata wampirzego życia widziałem dość, by wiedzieć, jak bardzo niszczycielskie potrafiły być te najbardziej skrajne uczucia.
Dla Rosy było już za późno, ale Fiona…
– NIE!!!
Z tego wszystkiego całkowicie zapomniałem o jasnowłosej wampirzycy, którą przyciskałem do ziemi – i właśnie wtedy popełniłem błąd. Fiona nagle zachwiała się i z zaskoczonym okrzykiem chwyciła za głowę, jakby ktoś zadał jej wręcz niewyobrażalny ból. Gniew Rosy nagle sięgnął zenity, uderzając również we mnie i sprawiając niemal fizyczne katusze. Kiedy nagle stanęła w płomieniach, odskoczyłem od niej jak oparzony, choć jakaś cześć mnie wydawała się zdawać sobie sprawę z tego, że wszystko to, co widzę, nie ma racji bytu – że to tylko iluzja, ale tak porażająco prawdziwa, że wydawało się to niemożliwe. Chciałem się opamiętać, ale instynkt zdziałał swoje, a zanim zdążyłem się zastanowić nad tym, co robię, było już za późno na to, by cokolwiek zdziałać.
Rosa bez chwili wahania poderwała się na równe nogi, tak szybko, że jej drobna sylwetka nawet mnie zamazała się przed oczami. Płomienie prawie natychmiast przygasły, równie nierealne, co jakiś pieprzony sen na jawie, ale to nie miało w tamtej chwili najmniejszego znaczenia, bo nawet gdyby którekolwiek z nas zdołało rzucić się w jej stronę, nie miałoby nawet okazji do tego, żeby ją zatrzymać – była zbyt szybka, zbyt szalona i zbyt zdesperowana, by po raz kolejny na to pozwolić. Tym razem już bez zastanowienia rzuciła się w stronę drzwi, wcześniej dopadając do Fiony i bez słowa ujmując wciąż oszołomioną dziewczynę pod ramię.
– Jesteś ze mną czy z nimi, siostro? – zapytała cicho, a Fiona jedynie spojrzała na nią pustym wzrokiem.
Nie odezwała się, ale to najwyraźniej nie było Rosie potrzebne. Bez wahania pociągnęła swoją towarzyszkę za ramię, a ta posłusznie ruszyła za nią, wciąż blada i wystraszona. Obie wypadły na korytarz i rzuciły się przed siebie, znikając tak szybki i nagle, że miało się wręcz wrażenie, iż jakimś cudem rozpłynęły się we wszechogarniającej ciemności gdzieś na zewnątrz. Uciekły obie – i Rosa, i Fiona – chociaż do samego końca naiwnie liczyłem na to, że ta druga jednak zdecyduje się postąpić inaczej, choć zdecydowanie nie zasłużyłem sobie na jakąkolwiek przychylną z jej strony.
Nic z tego.
Zamarłem w bezruchu, w oszołomieniu wpatrując się w chwiejące się na zawiasach drzwi, póki te nie zamknęły się z cichym trzaskiem. Praktycznie bezwiednie zacisnąłem dłonie w pięści, chwytając pustkę, choć to wydawało się bez sensu, a ja czułem się trochę tak, jakbym działał nie tylko na autopilocie, ale przede wszystkim na zwolnionych obrotach. Towarzyszyła mi przede wszystkim pustka – ostateczna, nieopisana wręcz i na swój sposób przerażająca – poza tym za żadne skarby nie potrafiłem sobie wytłumaczyć, jak to w ogóle możliwe, że one uciekły… Jak którekolwiek z nas mogło na to pozwolić, nawet nie próbując ich powstrzymywać, choć powinniśmy byli przynajmniej próbować… Cokolwiek, byleby tak po prostu nie pozwolić im wyjść, zabierając ze sobą wszystko – a zwłaszcza nadzieję, którą nie tak dawno czułem, spoglądając w ciemne oczy wahającej się Fiony.
Teraz jej nie było.
Nie było niczego…
Nic innego, tylko pustka – a także przenikliwa, tak ostateczna cisza, że gdybym był człowiekiem, najpewniej zrobiłoby mi się od tego słabo. Z opóźnieniem uświadomiłem sobie, że wstrzymuję oddech, ale to i tak nie miało znaczenia, bo nie byłem w swojej reakcji odosobniony. Wszyscy zamilkli, zbyt oszołomieni, a może po prostu rozumiejący coś, czego ja mogłem tylko się domyślać, za żadne skarby nie będąc w stanie przyswoić sobie pewnych, nawet najbardziej oczywistych faktów.
Ta cisza…
Niemal niezmącona, pomijając ciche, prawie niesłyszalne bicie wciąż walczącego serca jedynej żywej osoby.
No cóż, co ja mogę powiedzieć? To już ostatni rozdział tej księgi. Długo mi zeszło, by dojść do tego miejsca, ale teraz już nie ma sensu rozwodzić się nad tym, czy pisanie szło mi zawsze aż tak lekko, jak mogłabym oczekiwać. Nie wszystko jest takie, jak tego oczekiwałam, ale jestem z rozdziału całkiem zadowolona, chociaż najwięcej emocji i przemyśleń Demetriego zostawiłam sobie na sam koniec… Na dniach powinien pojawić się epilog, a potem w końcu ostatnia księga – „Ukojenie” na które czekałam chyba nie mniej niecierpliwie, co i moi bohaterowie… Och, a także czytelnicy, jak mniemam.
Dziękuję wszystkim, którzy czytając. To dla mnie wiele znaczy, ale to akurat zostawię sobie na podziękowania. To wszystko na tę chwilę, więc wypatrujcie mnie i epilogu…
Do napisania (oby szybko, tym bardziej, że wena mnie nie opuszcza),

Nessa.

2 komentarze

  1. Nie chce mi się cofać i komentować poprzedniego rozdziału więc może zrobiento tutaj. Mam nadzieje, że nie masz nic przeciwko.
    Bardzo się cieszę że Kajusz pokiereszował Renesmee. W końcu kto lubi rudych? Nie no żart. Nic do nich nie mam. Szczerze zdziwiło mnie że blondyn tak jakoś nagle zniknął, ale okej. I w ogóle takie to było dziwne z tą Nessie.To miejsce, w którym się znajdowała to takiem coś pomiędzy światem żywych i umarłych. Przynajmniej ja tak myśle. Albo to może tylko sen był? Sen, z którego miałaby się już nigdy nie obudzić. A tak przy okazji. Renesmee, mamusia cię nie nauczuła skakanie z przepaści nigdy nie kończy się dobrze? ;P No i jeszcze to, że pamięta że miała o kimś pamiętać. Czyżby straciła pamięć. Bo jak tak to kijowo. Pewnie jak się obudzi, o ile się obudzi, ale pewnie się obudzi bo to główna bohaterka, to odzyska pamięć.
    Felix uratował Dema, a ten mu nawet nie podziękował, nie no fajnie ;) Co ta miłość robi z ludzi, pfu, wampirami. Szczerze jak przeczytałam "ona się nie obudzi" to miałam w głowie jakiś fajny, spektakularny darna okazało się, że to tylko strzykawka xD To takie zbyt normalne. A zresztą czy Nessie nie ma tak twardej skóry jak wampiry? No nie wiem. Trudno. No i za tym wszystkim stała Rosa. Czy wszystkie wampiry muszą ciągle i o wszystko dokonywać zemsty, a niewinni muszą cierpieć. Nie fair, no ale w końcu takie życie. Co zrobisz? Nic nie zrobisz. ;d i teraz to Demetri musi ratować rudzika ( bardzo przypadło mi do gustu to określenie ^^ ) Czekam z niecierpliwością na nowy rozdział nowej księgi i oby Cię ta wena nie opuszczała!

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej
    Myślałam, że Edward będzie mniej wyrozumiały dla chłopaka swojej córki- zwłaszcza, że ten myślał o tym co robili... chyba, że Edward był zbyt zaniepokojony stanem Nessie i dopiero ma dać Demetriemu do wiwatu. Przecież twój Edward to raptus i straszny wrzód na tyłku:P
    Jestem troszkę rozczarowana tym, że Rosa podała coś Nessie- myślałam, że ma to związek z jej darem. Teraz się zastanawiam co ona mogła jej dać.. płynny arszenik? W każdym razie jakąś truciznę, a to, że ona jeszcze żyje zawdzięcza temu, że Kajusz ją ugryzł? Szkoda, że pozwolili uciec Rosie i Fionie (szkoda, że dziewczyna nie powiedziała co to za środek), ale nie dziwie się- każdy wampir byłby zaniepokojony gdyby miał styczność z ogniem, a dar Rosy jest dla niej jak zbawienie- inaczej Demetrii by ją zabił- w końcu, bo ile można prosić się o to aby ta ujawniła prawdę. Chociaż Dem jej dotykał więc znalezienie wampirzycy będzie dla niego jak bułka z masłem- najlepiej żeby wtedy wziął jeszcze ze sobą Hannę- przecież ona samym dotykiem potrafi odkryć myśli innej osoby.
    Czekam na ciąg dalszy. Może Carlisle zdoła odkryć co jest Nessie- mógłby zbadać jej krew...

    Czekam na ciąg dalszy
    Niech wena Cię nie opuszcza skoro masz jej tak dużo- nie powiem, że mnie to nie cieszy:)

    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa