Demetri
Szybkie kroki uprzytomniły mi
powrót Felixa i pozostałych. W roztargnieniu spojrzałem w stronę
wejścia, ale i bez patrzenia na wyrazy twarzy przyjaciela oraz wujków
Renesmee, byłem w stanie przewidzieć, co takiego ta trójka miała mi do
powiedzenia. Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści, nie po raz pierwszy
w ciągu ostatniej godziny zaczynając krążyć i będąc na dobrej drodze,
by dokonać jakiegoś pieprzonego cudu i – powiedzmy – po wszystkich tych
wiekach, które przetrwały tunele twierdzy, wywrócić je do góry nogami albo
dokonać czegoś równie imponującego, a przy tym całkowicie pozbawionego
sensu.
– I co?
– zapytała spiętym tonem Bella, zadając to bezsensowne pytanie, które mnie nie
chciało przejść przez usta, gdyż niosło ze sobą tylko i wyłącznie nieuchronne
rozczarowanie, a tego miałem już zdecydowanie dość.
– A jak
ci się wydaje? – nie wytrzymałem, machinalnie przystając i zwracają się
w stronę wampirzycy. Ona i Carlisle przez cały czas siedzieli przy
Nessie, odkąd okazało się, że jestem zbyt zdenerwowany, by ryzykować jej życie.
Edwardowi naturalnie taki stan rzeczy był na rękę, ale nie zamierzałem się
z nim kłócić. – To oczywiste, że ich nie złapali. Nie po tym, jak tyle
zwlekaliśmy, zamiast od razu za nimi pobiec!
Wampirzyca
zacisnęła usta, wyraźnie zmartwiona i chyba na swój sposób urażona moimi
słowami. No cóż, nie znałem jej zbyt dobrze, pomijając te dwa albo trzy
sporadyczne spotkania, kiedy ograniczałem się do kilku komplementów i zalotnych
uśmiechów, ale to w tamtym okresie nie było dla mnie niczym nowym. Zanim
na mojej drodze stanęła Renesmee, miałem słabość do kobiet, co mogłoby być
nawet zabawne, gdyby teraz nie zaczynało
mi się jawić jako coś żałosnego i absolutnie nie na miejscu.
Szlag, to
nie miało teraz znaczenia – ani moja przeszłość, ani teraźniejszość. Musiałem
skupić się na Renesmee, a gdyby coś jej się stało…
To wszystko
była moja wina.
– Więc
w jednej kwestii się zgadzamy – rzucił chłodno Edward. Ledwo powstrzymałem
się przed tym, by na niego warknąć; byłem jednym wielkim kłębkiem nerwów,
a jego wyraźna niechęć bynajmniej mi nie pomagała. – I nie unoś się.
Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale jeśli jeszcze raz w ten sposób zwrócisz
się do mojej żony…
–
Przestańcie oboje, bo szlag mnie trafi! – wtrąciła ze swojego miejsca Hannah. –
Kiedy Nessie się obudzi, zdecydowanie nie będzie zadowolona, jeśli w między
czasie się pozabijacie. Zresztą w ten sposób w żadnym stopniu jej nie
pomagacie, do cholery! – wybuchła, a ja aż niosłem brwi; Hannah zawsze
była porywcza ale teraz wyglądała tak, jakby miała wyjść z siebie i jakimś
cudem stanąć obok.
– Ma rację.
– Milcząca dotychczas Rosalie rzuciła wampirzycy niechętne spojrzenie, po czym
cicho westchnęła. – Też nie wierzę, że to mówię, ale w tym jednym muszę się
z nią zgodzić: kłótniami donikąd nie dojdziemy.
Puściłem
jej słowa mimo uszu, w milczeniu obserwując Edwarda. Wampir zacisnął usta,
rzucając przybranej siostrze niechętne spojrzenie i wyraźnie mając
problemy z zachowaniem spokoju. Mogłem przewidzieć, że jego reakcja na
mnie nie będzie szczególnie entuzjastyczna – delikatnie rzecz ujmując – ale to
było coś więcej, a sytuację dodatkowo komplikowało… No cóż, w zasadzie
wszystko. Liczyłem się z tym, że Edward może na mnie złorzeczyć, a
może nawet rzuci mi się do gardła, kiedy dowie się, jak bardzo zbliżyłem się do
Renesmee, ale on milczał i to w jakiś pokrętny sposób mnie
niepokoiło. Znałem go już trochę, zresztą z licznym rozmów z Nessie
zdążyłem zorientować się, że była dla niego niczym oczko w głowie – mógłby
dać się za nią pochlastać… Albo sam pochlastałby tego, kto pierwszy
zdecydowałby się do niej zbliżyć. Tak czy inaczej, Edward Cullen kojarzył mi
się z działaniem, więc widok jego biernej postawy i to ciągłe
milczenie, zdecydowanie do niego nie pasowało.
To z kolei
znaczyło, że było źle. Martwił się, a może nawet bał, choć to i tak
wydawało mi się zaledwie namiastką tego, co czułem ja sam. Próbowałem bronić
się przed tymi emocjami, bezskutecznie starając się zmusić do jakiegoś
działania, choć w rzeczywistości czułem, że to i tak nie ma sensu. Zresztą
i tak nie było ze mnie żadnego pożytku, bo roztrzęsiony i zaślepiony
gniewem, nie byłem nawet odpowiednim kandydatem na to, żeby stąd wyjść i rozejrzeć
się po okolicy. Może gdybym zareagował wcześniej…
Ale żadne
z nas tego nie zrobiło, a ja nie potrafiłem zmusić się do tego, żeby
zostawić Renesmee. Choć była tuż obok, całym sobą koncentrowałem się na jej
łagodnym blasku, mając wrażenie, że przysłania wszystko inne. Oczywiście,
próbowałem skorzystać z tego, że miałem fizyczny kontakt z Rosą, ale
albo byłem zbyt rozemocjonowany, by móc ją zlokalizować, albo coś było
zdecydowanie nie tak… Z jakiegoś powodu skłaniałem się do tego drugiego,
co zdecydowanie mi się nie podobało, tym bardziej, że już raz doświadczyłem
tego dziwnego wrażenia – szukania kogoś, o kim wiedziałem, że istnieje,
ale nie byłem w stanie go wyczuć. Czyż nie w ten sam sposób zniknęły
Renesmee i Heidi, kiedy… Zresztą jakie to miało teraz znaczenie?!
– Gdzie
Emmett? – doszedł mnie spięty, wyprany z jakichkolwiek emocji głos
Edwarda.
Machinalnie
uniosłem głowę, by spojrzeć na Felixa i towarzyszącego mu Jaspera. Nawet
w ciemnościach doskonale widziałem liczne, cienkie blizny, które pokrywały
niemal całe ciało tego drugiego.
– Poszedł
sprawdzić, jak sytuacja ma się na zewnątrz – wyjaśnił lakonicznie blondyn. –
Korytarze są opustoszałe. Sądzę, że powinniśmy skorzystać z okazji i się
stąd ewakuować, tak szybko, jak to będzie możliwe – dodał i zabrzmiało to
sensownie.
– Świetnie
– rzuciłem, ale w moim głosie nie było słychać entuzjazmu. – W takim
razie… – zacząłem, ale wtedy znów wtrąciła się Rosalie:
– Puściłeś
mojego męża samego, chociaż w okolicy wciąż mogą kręcić się Volturi?! –
warknęła, wyraźnie tracąc cierpliwość.
Jasper
rzucił jej uspokajające spojrzenie.
– Poradzi
sobie – zapewnił ją pośpiesznie. – Znasz Emmett’a. Uparł się, zresztą mogę się
założyć, że świetnie się bawi.
Zacisnąłem
usta w wąską linijkę, dziwnie rozdrażniony jego wyjaśnieniami. Świetnie
się bawił? Tylko pozazdrościć, bo mnie chociażby było daleko do takiego stanu.
Co prawda mogłem się założyć, że nawet ten wampir przejmował się losem swojej
bratanicy, ale taka ignorancja i tak doprowadzała mnie do szaleństwa.
– Idę go
szukać – obruszyła się Rosalie. W duchu podziękowałem opatrzności, bo
blondynka nigdy nie należała do moich ulubienic, a i bez jej komentarzy
trudno było mi się skupić. – Nie wiem, czy…
– Emmett ma
się dobrze i już wraca – przerwała jej Alice. Milczała podejrzanie wręcz
długo, skryta gdzieś w kącie i skoncentrowana na spoglądaniu w przyszłość.
– Będzie tu za kilka minut, więc wszystko jest w porządku – dodała,
a ja zapragnąłem roześmiać się w histeryczny sposób, co niejako
utwierdzało mnie w przekonaniu, że byłem na dobrej drodze, żeby
ostatecznie postradać zmysły.
– Widziałaś
coś jeszcze, Alice? – upewniła się Esme, ale i bez jej pytania widać było,
że mała wróżbitka jest rozbita.
Westchnęła,
po czym energicznie potrząsnęła głową. Palcami nerwowo przeczesała ciemne,
nastroszone włosy, szarpiąc je tak mocno, że przez moment miałem wrażenie, iż
za moment zdecyduje się je wyrwać.
– Wiesz
dobrze, że zawsze miałam problemy z tym, żeby zobaczyć Renesmee, a teraz…
Cóż, pustka. Ale to dobrze, prawda? – zapytała po chwili, jakby próbując
przekonać samą siebie. Jej złociste tęczówki wydawały się nienaturalnie duże
i bardzo niespokojne. W tamtej chwili nie potrzeba było wyjątkowych
zdolności jej męża, by zorientować się, że była przerażona. – To znaczy… Na
pewno udałoby mi się coś zobaczyć, gdyby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo.
Ona po prostu sobie śpi – powiedziała, krótko spoglądając w stronę
bratanicy.
Nie mogąc
się powstrzymać, podążyłem za jej wzrokiem, koncentrując się na spokojnej
twarzy Renesmee. Bella ułożyła córkę w swoich ramionach, raz po raz
przeczesując jej włosy palcami i szepcąc coś uspokajająco, choć to
wydawało się bez sensu. Carlisle po prostu ją obserwował, przynajmniej
tymczasowo nie będąc w stanie zrobić nic ponad określenie stanu
dziewczyny, choć i to nie dawało nam pewności. Ponad fizyczne obrażenia,
które doktor był w stanie zauważyć, mogło spotkać ją coś gorszego, o czym
mogła powiedzieć nam tylko sama Renesmee albo jakieś dokładniejsze badania –
nie miałem pewności, a tym bardziej nie znałem się na medycynie. Cholera,
to oni powinni być w stanie jej pomóc!
– Tak,
Alice. – Głos Carlisle’a był do pewnego stopnia kojący, ale mnie nie był
w stanie pomóc. Zbyt wiele mogłem stracić, żeby wierzyć w bajki. – Na
to wygląda. – W zamyśleniu pogładził wnuczkę po policzku, po chwili
przenosząc dłoń na jej czoło.
– Więc
dlaczego nie słyszę jej myśli? – nie wytrzymał Edward, spoglądając na ojca
w niemal zdesperowany sposób. – Pustka. Zupełnie jakby… – zaczął i zaraz
urwał, nie będąc w stanie dokończyć tej myśli.
Milczał,
ale niewypowiedziane słowa wydawały się wisieć gdzieś w powietrzu, niemal
materialne i niepokojąco wręcz prawdziwe. Przecież doskonale zdawaliśmy
sobie sprawę z tego, co takiego chciał powiedzieć, zresztą…
Zupełnie jakby była martwa…
Wzdrygnąłem
się i energicznie potrząsnąłem głową.
– Ja ją
wyczuwam – odezwałem się pośpiesznie, chcąc jak najszybciej zatrzeć
nieprzyjemne wrażenie. Może jeśli powtórzę to jeszcze z kilkadziesiąt
razy, ostatecznie uda mi się we własne słowa uwierzyć. – Nie byłbym w stanie,
gdyby… Tropię żywych – powiedziałem z naciskiem, ale i tak spojrzeli
na mnie z powątpiewaniem.
Ta cisza
była przytłaczająca, dodatkowo komplikując już i tak mocno napiętą
sytuację. Ledwo byłem w stanie ustać w miejscu, tak podenerwowany, że
już nawet nie próbowałem udawać, że jestem człowiekiem i potrzebuję
oddechu. W głowie miałem pustkę, a moje myśli raz po raz kierowały
się ku nieprzytomnej Renesmee – tak bardzo bezwładnej i bezbronnej,
przelewającej się kolejno w ramionach moich, a teraz swojej matki…
Miałem tego
dość, ale obawiałem się, że to dopiero początek koszmaru. Słowa Rosy raz po raz
wracały, będąc niczym sztylety, wymierzone wprost we mnie i stworzone po
to, żeby ciąć na oślep, bezustannie zadając ból. Gdyby chodziło tylko o mnie,
byłbym w stanie to znosić, ale tej wampirzycy wcale nie chodziło o mnie
– a przynajmniej niewyłącznie, tym bardziej, że to nie śmierć Silence’a
popchnęła ją do szaleństwa. Potrafiłem zrozumieć ból zakochanej wampirzycy,
której nagle odebrano wybranka, ale – na litość boską! – kierowanie całej złości na dziewczynę, która w tamtym okresie sama była pogrążona w żałobie,
było co najmniej śmieszne! Renesmee niczego nie zrobiła, a jednak Rosa…
Och, nie miałem pojęcia, jak w ogóle do tego doszło, ale jedno było pewne:
na pewno nie zamierzałem tak tego zostawić.
Aż
wzdrygnąłem się, kiedy tuż u mojego boku nagle pojawił się Felix. Z uwagą
zmierzył mnie spojrzeniem, wyjątkowo decydując się milczeć i nawet słowem
nie komentując mojego zachowanie. Nieznacznie uniosłem brwi ku górze,
zaintrygowany; było ze mną aż tak źle, że w jego spojrzeniu byłem w stanie
doszukać się… współczucia? A niech to szlag!
– Co? –
warknąłem, nie mogąc się powstrzymać. Być może później miałem tego żałować, ale
przecież miałem prawo być zdenerwowany, a Felix o tym wiedział.
– Ona żyje.
Sam to powiedziałeś, więc tego się trzymamy, jasne? – oznajmił bez ogródek,
zaplatając ramiona na piersi. Z uwagą zmierzył mnie wzrokiem, by upewnić
się, że jego słowa do mnie dotarły. Prychnąłem, lekko oszołomiony tym, że
sprawiał wrażenie tak nieznośnie opanowanego i niemal rozsądnego. A to
ci nowość! – Pytanie, co robimy teraz – dodał, ale nim zdecydowałem się
odpowiedzieć, u jego boku dosłownie zmaterializowała się Hannah:
– Chyba
raczej: co robimy z Nessie, skoro ta wariatka uciekła – sprostowała,
obojętna na nasze rozdrażnione spojrzenia. – Co z tą cholerną strzykawką?
– zapytała i odniosłem wrażenie, że jest urażona tym, iż do tej pory nie
zwróciliśmy uwagi na to, że jako pierwsza zorientowała się, co takiego jest na
rzeczy.
Zacisnąłem
usta, nie kryjąc rozdrażnienia. Co było nam po tym, że mieliśmy jakieś mgliste
pojęcie tego, co zrobiła Rosa, skoro w żaden sposób nie byliśmy w stanie
tego wykorzystać? Wampirzyca zniknęła, zabierając ze sobą Fionę, a wcześniej
niszcząc jedyny ślad po tym, co zrobiła Renesmee. Wracaliśmy do punktu wyjścia,
więc niezależnie od tego, co myślała sobie Hannah, ciężko było silić się na
entuzjazm.
Nie obudzi się…
Skrzywiłem
się i pośpiesznie zamrugałem, próbując jakoś wziąć się w garść.
Dotychczas wydawało mi się, że to wampirza egzystencja jest formą piekła na
ziemi, ale najwyraźniej jakże łaskawy los dopiero się rozkręcał, dopiero
zamierzając dać mi popalić. Jak inaczej mogłem określić to, że tak nagle
postawił na mojej drodze anioła – i to tylko po to, żeby zaraz po tym
w tak brutalny sposób mi go odebrać? Nienawiść nie była mi obca, ale
intensywność z jaką nagle ją poczułem, dosłownie mnie sparaliżowała,
sprawiając, że świat nagle przysłoniła intensywnie czerwona mgiełka.
Natychmiast uciekłem wzrokiem gdzieś w bok, próbując jakoś zapanować nad
tym dziwnym wrażeniem i doprowadzić się do porządku, tym bardziej, że
masakrowanie ulic Volterry nieszczególnie zaliczało się do praktycznych
działań, które jakkolwiek mogło nam pomóc.
– Nie wiem
– mruknąłem z opóźnieniem, chyba wchodząc w słowo Felixowi, który
mruczał coś na temat tego, że Hannah powinna trzymać język za zębami i nie
wtrącać się w nasze rozmowy. Swoją drogą, to miałem wrażenie, że spoglądał
przy tym na nią w dość… znaczący sposób? Hm… – Po prostu nie wiem –
powtórzyłem i jak gdyby nigdy nic odwróciłem się do nich plecami, znów zwracając
się w stronę Renesmee.
Bella
poderwała głowę, kiedy podszedłem bliżej; zauważyłem, że bardziej kurczowo
przycisnęła do siebie nieprzytomną córkę, ale – co wydało mi się istotne – nie
próbowała powstrzymywać mnie przed zbliżeniem się do Nessie. Sztywno skinąłem
jej głową, tylko nieznacznie, ale bez wątpienia to zauważyła. Czułem na sobie
przenikliwe spojrzenie Edwarda, ale uparcie je ignorowałem, w zamian
z wolna kucając, by móc znaleźć się bliżej Nessie i nie po raz
pierwszy z uwagą zlustrować wzrokiem jej bladą twarz.
Zawahałem
się na moment, po czym w końcu zdecydowałem się przenieść spojrzenie na
Carlisle’a. To on zawsze miał największy wpływ na swoich bliskich, zresztą
właśnie w jego wiedzy pokładałem największe nadzieje na to, że uda nam się
cokolwiek zdziałać.
– Musimy ją
stąd zabrać – zauważyłem przytomnie; do mojego głosu wkradła się prawie
niezauważalna nutka zwątpienia, którą najwyraźniej zdołał wychwycić, bo
natychmiast skinął głową.
– Wiem
o tym. – Raz jeszcze spojrzał na bladą twarz Nessie. – Jest poobijana, ale
kręgosłup jest cały, więc bezpiecznie możemy ją przenieść. Na tę chwilę nie
jestem w stanie nic więcej powiedzieć – wyjaśnił i choć zdawałem
sobie sprawę z tego, że tak będzie, to i tak poczułem się
rozczarowany.
– Ale co z…
– zacząłem, nie zamierzając dać za wygraną.
Spojrzenie
Carlisle’a wystarczyło, żeby mnie uciszyć.
– Sprawdzę
to – powiedział z naciskiem, tym samym dając mi do zrozumienia, że nie ja
jeden mam zamiar walczyć. Nie poddali się i to było dobre, ale ta
bezczynność i tak doprowadzała mnie do szaleństwa. – Jest tak, jak
powiedziała Alice, a Nessie po prostu śpi. Jak długo ten stan się
utrzymuje, mamy czas – dodał już łagodniejszym tonem. – Musimy wrócić do domu.
Tam będzie bezpieczna, a ja będę mógł powiedzieć coś więcej. Na tę chwilę
bardziej martwią mnie jej obrażenia i to na tym na początek zamierzam się
skoncentrować – wyjaśnił. Chciałem zaprotestować, całkowicie wytrącony z równowagi,
bo to słowa Rosy wydawały mi się najbardziej niebezpieczne, ale doktor nie
pozwolił mi dojść do słowa: – Żadne z nas nie pozwoli, żeby stało się jej
coś złego. Zbadam ją, a ty musisz mi uwierzyć, że zrobię wszystko, by
jakkolwiek jej pomóc, w porządku?
Spoglądałem
na niego w milczeniu, zaciskając usta i nie kryjąc tego, jak wiele
mam wątpliwości. Mimochodem zauważyłem, że Carlisle nawet słowem nie wspominał
o tym, że ja, Hannah czy Felix nie możemy im towarzyszyć, więc pozostawało
mi mieć nadzieję, że jakoś powstrzyma Edwarda przed zatrzaśniecie nam drzwi –
tym bardziej, że za żadne skarby nie zamierzałem opuścić Renesmee. Chciałem
wierzyć w to, że to jest takie proste i że wystarczy odrobina
cierpliwości, by jakkolwiek dziewczynie pomóc, ale chociaż zarówno spojrzenie,
jak i słowa doktora wydawały się szczere, nie potrafiłem uwierzyć mu ot
tak.
Westchnąłem
cicho, po czym z wolna skinąłem głową. I tak nie miałem innego
wyboru, bo Carlisle był jedyną osobą, której mogłem bezpiecznie powierzyć
Nessie, a ona potrzebowała pomocy. Pomijając fakt, że doktor był już dość
doświadczony i wiedział, co robi, nie mogłem zapomnieć, że Renesmee była
dla niego wnuczką. To chyba powinno było mnie uspokoić, zresztą zdawałem sobie
sprawę z tego, że od chwili pojawienia się Cullenów, nie miałem już zbyt
wiele do powiedzenia, jeśli chodziło o jej dobro, ale to jeszcze nie
znaczyło, że zamierzałem tak po prostu odpuścić.
– W porządku…
– powtórzyłem praktycznie bezwiednie, jednocześnie wyciągając ręce w stronę
Renesmee.
Bella
spojrzała na mnie z rezerwą, wyraźnie zaniepokojona, ale – ku mojemu
zaskoczeniu – bez protestów pozwoliła na to, żebym wyjął Nessie z jej
ramion. Usłyszałem ostrzegawcze warknięcie Edwarda, ale nawet nie zwróciłem na
niego uwagi, momentalnie koncentrując się na całym sensie mojej egzystencji.
Dla pewności uczepiłem się myśli, że to faktycznie takie proste, a ona po
prostu śpi… I że tak jest lepiej, bo dzięki temu nie odczuwała bólu
obrażeń, a przecież o to chodziło, prawda? Chciałem przynajmniej
przez chwilę udawać, że nic jej nie jest, a śpiączka jest chwilowa i przynajmniej
po części dobra dla niej; może gdybym w to uwierzył, wtedy naprawdę byłoby
„w porządku”.
Obojętny na
wszystko i wszystkich, lekko pogładziłem rozkosznie ciepłe, jak zwykle
zarumienione policzki. Miedziane włosy rozsypały się wokół jej głowy, muskając
moje odsłonięte ramiona, ale to mi odpowiadało. Dobrze pamiętałem, jak cudownie
miękkie i lśniące były jej długie loki, kiedy mogłem przeczesywać je
palcami, jednocześnie tuląc do siebie Renesmee. Kiedy była w moich
ramionach, wszystko wydawało się być na swoim miejscu, a przecież właśnie
o to chodziło.
– Będzie
dobrze, Aniele. Zaopiekuję się tobą – szepnąłem jej do ucha, choć przecież nie
mogła mnie usłyszeć… A może mogła? No cóż, jeśli nie ona, pozostali na
pewno tak, ale nie interesowało mnie to. Reakcja bliskich Nessie mnie nie
obchodziła, tak jak i to, że nie wszyscy mogli być zadowoleni z tego,
co do niej czułem. – Niedługo będziesz w domu, kochanie – obiecałem, po
czym lekko musnąłem wargami jej czoło.
Wygodniej
ułożyłem Renesmee w swoich ramionach, bez większego wysiłku wsuwając ręce
pod jej plecy i lekko biorąc ją na ręce. Przygarnąłem ją do siebie,
zupełnie jakby była dzieckiem, obojętny na spojrzenia jej rodziny.
W milczeniu wodziłem wzrokiem po jej bladej twarzy, ostateczne zatrzymując
wzrok na lekko rozchylonych ustach. Oddech miała płytki i urywany,
najpewniej z winy poobijanych żeber, a przynajmniej taką miałem
nadzieję; wtedy Carlisle faktycznie mógłby coś na to zaradzić, co jednak nie
byłoby takie oczywiste, gdyby jej stan miał związek z atakiem Rosy.
Nerwowo
przygryzłem dolną wargę, po czym w końcu podjąłem decyzję. A zresztą…
Już i tak byłem na granicy wytrzymałości, więc równie dobrze mogłem
zaryzykować i raz jeszcze narazić się Edwardowi.
Westchnąłem,
spuściłem głowę, po czym nachyliłem się i jak gdyby nigdy nic lekko
musnąłem wargi Renesmee. Nawet jeśli jej ojciec jakkolwiek na to zareagować,
nie zwróciłem na to uwagi, zbyt oszołomiony wręcz paraliżującym lękiem
i wątpliwościami, które nasilały się z każdą kolejną sekundą. Kiedy
była taka nieruchoma i spokojna, niezdolna nawet do odwzajemnienia
pieszczoty…
Och,
dlaczego zawsze coś musiało być nie tak?! Najpierw ten cholerny bal,
a teraz to… I to akurat teraz, kiedy wydawało mi się, że w końcu
ją odzyskałem – i kiedy czułem, że naprawdę należała do mnie?
Zacisnąłem
powieki, czując narastające poczucie beznadziejności.
Och, Boże, kiedy my w końcu odnajdziemy
ukojenie?!
Brak komentarzy
Prześlij komentarz