poniedziałek, 27 kwietnia 2015

Epilog

Demetri
Szybkie kroki uprzytomniły mi powrót Felixa i pozostałych. W roztargnieniu spojrzałem w stronę wejścia, ale i bez patrzenia na wyrazy twarzy przyjaciela oraz wujków Renesmee, byłem w stanie przewidzieć, co takiego ta trójka miała mi do powiedzenia. Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści, nie po raz pierwszy w ciągu ostatniej godziny zaczynając krążyć i będąc na dobrej drodze, by dokonać jakiegoś pieprzonego cudu i – powiedzmy – po wszystkich tych wiekach, które przetrwały tunele twierdzy, wywrócić je do góry nogami albo dokonać czegoś równie imponującego, a przy tym całkowicie pozbawionego sensu.
– I co? – zapytała spiętym tonem Bella, zadając to bezsensowne pytanie, które mnie nie chciało przejść przez usta, gdyż niosło ze sobą tylko i wyłącznie nieuchronne rozczarowanie, a tego miałem już zdecydowanie dość.
– A jak ci się wydaje? – nie wytrzymałem, machinalnie przystając i zwracają się w stronę wampirzycy. Ona i Carlisle przez cały czas siedzieli przy Nessie, odkąd okazało się, że jestem zbyt zdenerwowany, by ryzykować jej życie. Edwardowi naturalnie taki stan rzeczy był na rękę, ale nie zamierzałem się z nim kłócić. – To oczywiste, że ich nie złapali. Nie po tym, jak tyle zwlekaliśmy, zamiast od razu za nimi pobiec!
Wampirzyca zacisnęła usta, wyraźnie zmartwiona i chyba na swój sposób urażona moimi słowami. No cóż, nie znałem jej zbyt dobrze, pomijając te dwa albo trzy sporadyczne spotkania, kiedy ograniczałem się do kilku komplementów i zalotnych uśmiechów, ale to w tamtym okresie nie było dla mnie niczym nowym. Zanim na mojej drodze stanęła Renesmee, miałem słabość do kobiet, co mogłoby być nawet zabawne, gdyby teraz  nie zaczynało mi się jawić jako coś żałosnego i absolutnie nie na miejscu.
Szlag, to nie miało teraz znaczenia – ani moja przeszłość, ani teraźniejszość. Musiałem skupić się na Renesmee, a gdyby coś jej się stało…
To wszystko była moja wina.
– Więc w jednej kwestii się zgadzamy – rzucił chłodno Edward. Ledwo powstrzymałem się przed tym, by na niego warknąć; byłem jednym wielkim kłębkiem nerwów, a jego wyraźna niechęć bynajmniej mi nie pomagała. – I nie unoś się. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, ale jeśli jeszcze raz w ten sposób zwrócisz się do mojej żony…
– Przestańcie oboje, bo szlag mnie trafi! – wtrąciła ze swojego miejsca Hannah. – Kiedy Nessie się obudzi, zdecydowanie nie będzie zadowolona, jeśli w między czasie się pozabijacie. Zresztą w ten sposób w żadnym stopniu jej nie pomagacie, do cholery! – wybuchła, a ja aż niosłem brwi; Hannah zawsze była porywcza ale teraz wyglądała tak, jakby miała wyjść z siebie i jakimś cudem stanąć obok.
– Ma rację. – Milcząca dotychczas Rosalie rzuciła wampirzycy niechętne spojrzenie, po czym cicho westchnęła. – Też nie wierzę, że to mówię, ale w tym jednym muszę się z nią zgodzić: kłótniami donikąd nie dojdziemy.
Puściłem jej słowa mimo uszu, w milczeniu obserwując Edwarda. Wampir zacisnął usta, rzucając przybranej siostrze niechętne spojrzenie i wyraźnie mając problemy z zachowaniem spokoju. Mogłem przewidzieć, że jego reakcja na mnie nie będzie szczególnie entuzjastyczna – delikatnie rzecz ujmując – ale to było coś więcej, a sytuację dodatkowo komplikowało… No cóż, w zasadzie wszystko. Liczyłem się z tym, że Edward może na mnie złorzeczyć, a  może nawet rzuci mi się do gardła, kiedy dowie się, jak bardzo zbliżyłem się do Renesmee, ale on milczał i to w jakiś pokrętny sposób mnie niepokoiło. Znałem go już trochę, zresztą z licznym rozmów z Nessie zdążyłem zorientować się, że była dla niego niczym oczko w głowie – mógłby dać się za nią pochlastać… Albo sam pochlastałby tego, kto pierwszy zdecydowałby się do niej zbliżyć. Tak czy inaczej, Edward Cullen kojarzył mi się z działaniem, więc widok jego biernej postawy i to ciągłe milczenie, zdecydowanie do niego nie pasowało.
To z kolei znaczyło, że było źle. Martwił się, a może nawet bał, choć to i tak wydawało mi się zaledwie namiastką tego, co czułem ja sam. Próbowałem bronić się przed tymi emocjami, bezskutecznie starając się zmusić do jakiegoś działania, choć w rzeczywistości czułem, że to i tak nie ma sensu. Zresztą i tak nie było ze mnie żadnego pożytku, bo roztrzęsiony i zaślepiony gniewem, nie byłem nawet odpowiednim kandydatem na to, żeby stąd wyjść i rozejrzeć się po okolicy. Może gdybym zareagował wcześniej…
Ale żadne z nas tego nie zrobiło, a ja nie potrafiłem zmusić się do tego, żeby zostawić Renesmee. Choć była tuż obok, całym sobą koncentrowałem się na jej łagodnym blasku, mając wrażenie, że przysłania wszystko inne. Oczywiście, próbowałem skorzystać z tego, że miałem fizyczny kontakt z Rosą, ale albo byłem zbyt rozemocjonowany, by móc ją zlokalizować, albo coś było zdecydowanie nie tak… Z jakiegoś powodu skłaniałem się do tego drugiego, co zdecydowanie mi się nie podobało, tym bardziej, że już raz doświadczyłem tego dziwnego wrażenia – szukania kogoś, o kim wiedziałem, że istnieje, ale nie byłem w stanie go wyczuć. Czyż nie w ten sam sposób zniknęły Renesmee i Heidi, kiedy… Zresztą jakie to miało teraz znaczenie?!
– Gdzie Emmett? – doszedł mnie spięty, wyprany z jakichkolwiek emocji głos Edwarda.
Machinalnie uniosłem głowę, by spojrzeć na Felixa i towarzyszącego mu Jaspera. Nawet w ciemnościach doskonale widziałem liczne, cienkie blizny, które pokrywały niemal całe ciało tego drugiego.
– Poszedł sprawdzić, jak sytuacja ma się na zewnątrz – wyjaśnił lakonicznie blondyn. – Korytarze są opustoszałe. Sądzę, że powinniśmy skorzystać z okazji i się stąd ewakuować, tak szybko, jak to będzie możliwe – dodał i zabrzmiało to sensownie.
– Świetnie – rzuciłem, ale w moim głosie nie było słychać entuzjazmu. – W takim razie… – zacząłem, ale wtedy znów wtrąciła się Rosalie:
– Puściłeś mojego męża samego, chociaż w okolicy wciąż mogą kręcić się Volturi?! – warknęła, wyraźnie tracąc cierpliwość.
Jasper rzucił jej uspokajające spojrzenie.
– Poradzi sobie – zapewnił ją pośpiesznie. – Znasz Emmett’a. Uparł się, zresztą mogę się założyć, że świetnie się bawi.
Zacisnąłem usta w wąską linijkę, dziwnie rozdrażniony jego wyjaśnieniami. Świetnie się bawił? Tylko pozazdrościć, bo mnie chociażby było daleko do takiego stanu. Co prawda mogłem się założyć, że nawet ten wampir przejmował się losem swojej bratanicy, ale taka ignorancja i tak doprowadzała mnie do szaleństwa.
– Idę go szukać – obruszyła się Rosalie. W duchu podziękowałem opatrzności, bo blondynka nigdy nie należała do moich ulubienic, a i bez jej komentarzy trudno było mi się skupić. – Nie wiem, czy…
– Emmett ma się dobrze i już wraca – przerwała jej Alice. Milczała podejrzanie wręcz długo, skryta gdzieś w kącie i skoncentrowana na spoglądaniu w przyszłość. – Będzie tu za kilka minut, więc wszystko jest w porządku – dodała, a ja zapragnąłem roześmiać się w histeryczny sposób, co niejako utwierdzało mnie w przekonaniu, że byłem na dobrej drodze, żeby ostatecznie postradać zmysły.
– Widziałaś coś jeszcze, Alice? – upewniła się Esme, ale i bez jej pytania widać było, że mała wróżbitka jest rozbita.
Westchnęła, po czym energicznie potrząsnęła głową. Palcami nerwowo przeczesała ciemne, nastroszone włosy, szarpiąc je tak mocno, że przez moment miałem wrażenie, iż za moment zdecyduje się je wyrwać.
– Wiesz dobrze, że zawsze miałam problemy z tym, żeby zobaczyć Renesmee, a teraz… Cóż, pustka. Ale to dobrze, prawda? – zapytała po chwili, jakby próbując przekonać samą siebie. Jej złociste tęczówki wydawały się nienaturalnie duże i bardzo niespokojne. W tamtej chwili nie potrzeba było wyjątkowych zdolności jej męża, by zorientować się, że była przerażona. – To znaczy… Na pewno udałoby mi się coś zobaczyć, gdyby groziło jej jakieś niebezpieczeństwo. Ona po prostu sobie śpi – powiedziała, krótko spoglądając w stronę bratanicy.
Nie mogąc się powstrzymać, podążyłem za jej wzrokiem, koncentrując się na spokojnej twarzy Renesmee. Bella ułożyła córkę w swoich ramionach, raz po raz przeczesując jej włosy palcami i szepcąc coś uspokajająco, choć to wydawało się bez sensu. Carlisle po prostu ją obserwował, przynajmniej tymczasowo nie będąc w stanie zrobić nic ponad określenie stanu dziewczyny, choć i to nie dawało nam pewności. Ponad fizyczne obrażenia, które doktor był w stanie zauważyć, mogło spotkać ją coś gorszego, o czym mogła powiedzieć nam tylko sama Renesmee albo jakieś dokładniejsze badania – nie miałem pewności, a tym bardziej nie znałem się na medycynie. Cholera, to oni powinni być w stanie jej pomóc!
– Tak, Alice. – Głos Carlisle’a był do pewnego stopnia kojący, ale mnie nie był w stanie pomóc. Zbyt wiele mogłem stracić, żeby wierzyć w bajki. – Na to wygląda. – W zamyśleniu pogładził wnuczkę po policzku, po chwili przenosząc dłoń na jej czoło.
– Więc dlaczego nie słyszę jej myśli? – nie wytrzymał Edward, spoglądając na ojca w niemal zdesperowany sposób. – Pustka. Zupełnie jakby… – zaczął i zaraz urwał, nie będąc w stanie dokończyć tej myśli.
Milczał, ale niewypowiedziane słowa wydawały się wisieć gdzieś w powietrzu, niemal materialne i niepokojąco wręcz prawdziwe. Przecież doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, co takiego chciał powiedzieć, zresztą…
Zupełnie jakby była martwa…
Wzdrygnąłem się i energicznie potrząsnąłem głową.
– Ja ją wyczuwam – odezwałem się pośpiesznie, chcąc jak najszybciej zatrzeć nieprzyjemne wrażenie. Może jeśli powtórzę to jeszcze z kilkadziesiąt razy, ostatecznie uda mi się we własne słowa uwierzyć. – Nie byłbym w stanie, gdyby… Tropię żywych – powiedziałem z naciskiem, ale i tak spojrzeli na mnie z powątpiewaniem.
Ta cisza była przytłaczająca, dodatkowo komplikując już i tak mocno napiętą sytuację. Ledwo byłem w stanie ustać w miejscu, tak podenerwowany, że już nawet nie próbowałem udawać, że jestem człowiekiem i potrzebuję oddechu. W głowie miałem pustkę, a moje myśli raz po raz kierowały się ku nieprzytomnej Renesmee – tak bardzo bezwładnej i bezbronnej, przelewającej się kolejno w ramionach moich, a teraz swojej matki…
Miałem tego dość, ale obawiałem się, że to dopiero początek koszmaru. Słowa Rosy raz po raz wracały, będąc niczym sztylety, wymierzone wprost we mnie i stworzone po to, żeby ciąć na oślep, bezustannie zadając ból. Gdyby chodziło tylko o mnie, byłbym w stanie to znosić, ale tej wampirzycy wcale nie chodziło o mnie – a przynajmniej niewyłącznie, tym bardziej, że to nie śmierć Silence’a popchnęła ją do szaleństwa. Potrafiłem zrozumieć ból zakochanej wampirzycy, której nagle odebrano wybranka, ale – na litość boską! –  kierowanie całej złości na dziewczynę, która  w tamtym okresie sama była pogrążona w żałobie, było co najmniej śmieszne! Renesmee niczego nie zrobiła, a jednak Rosa… Och, nie miałem pojęcia, jak w ogóle do tego doszło, ale jedno było pewne: na pewno nie zamierzałem tak tego zostawić.
Aż wzdrygnąłem się, kiedy tuż u mojego boku nagle pojawił się Felix. Z uwagą zmierzył mnie spojrzeniem, wyjątkowo decydując się milczeć i nawet słowem nie komentując mojego zachowanie. Nieznacznie uniosłem brwi ku górze, zaintrygowany; było ze mną aż tak źle, że w jego spojrzeniu byłem w stanie doszukać się… współczucia? A niech to szlag!
– Co? – warknąłem, nie mogąc się powstrzymać. Być może później miałem tego żałować, ale przecież miałem prawo być zdenerwowany, a Felix o tym wiedział.
– Ona żyje. Sam to powiedziałeś, więc tego się trzymamy, jasne? – oznajmił bez ogródek, zaplatając ramiona na piersi. Z uwagą zmierzył mnie wzrokiem, by upewnić się, że jego słowa do mnie dotarły. Prychnąłem, lekko oszołomiony tym, że sprawiał wrażenie tak nieznośnie opanowanego i niemal rozsądnego. A to ci nowość! – Pytanie, co robimy teraz – dodał, ale nim zdecydowałem się odpowiedzieć, u jego boku dosłownie zmaterializowała się Hannah:
– Chyba raczej: co robimy z Nessie, skoro ta wariatka uciekła – sprostowała, obojętna na nasze rozdrażnione spojrzenia. – Co z tą cholerną strzykawką? – zapytała i odniosłem wrażenie, że jest urażona tym, iż do tej pory nie zwróciliśmy uwagi na to, że jako pierwsza zorientowała się, co takiego jest na rzeczy.
Zacisnąłem usta, nie kryjąc rozdrażnienia. Co było nam po tym, że mieliśmy jakieś mgliste pojęcie tego, co zrobiła Rosa, skoro w żaden sposób nie byliśmy w stanie tego wykorzystać? Wampirzyca zniknęła, zabierając ze sobą Fionę, a wcześniej niszcząc jedyny ślad po tym, co zrobiła Renesmee. Wracaliśmy do punktu wyjścia, więc niezależnie od tego, co myślała sobie Hannah, ciężko było silić się na entuzjazm.
Nie obudzi się…
Skrzywiłem się i pośpiesznie zamrugałem, próbując jakoś wziąć się w garść. Dotychczas wydawało mi się, że to wampirza egzystencja jest formą piekła na ziemi, ale najwyraźniej jakże łaskawy los dopiero się rozkręcał, dopiero zamierzając dać mi popalić. Jak inaczej mogłem określić to, że tak nagle postawił na mojej drodze anioła – i to tylko po to, żeby zaraz po tym w tak brutalny sposób mi go odebrać? Nienawiść nie była mi obca, ale intensywność z jaką nagle ją poczułem, dosłownie mnie sparaliżowała, sprawiając, że świat nagle przysłoniła intensywnie czerwona mgiełka. Natychmiast uciekłem wzrokiem gdzieś w bok, próbując jakoś zapanować nad tym dziwnym wrażeniem i doprowadzić się do porządku, tym bardziej, że masakrowanie ulic Volterry nieszczególnie zaliczało się do praktycznych działań, które jakkolwiek mogło nam pomóc.
– Nie wiem – mruknąłem z opóźnieniem, chyba wchodząc w słowo Felixowi, który mruczał coś na temat tego, że Hannah powinna trzymać język za zębami i nie wtrącać się w nasze rozmowy. Swoją drogą, to miałem wrażenie, że spoglądał przy tym na nią w dość… znaczący sposób? Hm… – Po prostu nie wiem – powtórzyłem i jak gdyby nigdy nic odwróciłem się do nich plecami, znów zwracając się w stronę Renesmee.
Bella poderwała głowę, kiedy podszedłem bliżej; zauważyłem, że bardziej kurczowo przycisnęła do siebie nieprzytomną córkę, ale – co wydało mi się istotne – nie próbowała powstrzymywać mnie przed zbliżeniem się do Nessie. Sztywno skinąłem jej głową, tylko nieznacznie, ale bez wątpienia to zauważyła. Czułem na sobie przenikliwe spojrzenie Edwarda, ale uparcie je ignorowałem, w zamian z wolna kucając, by móc znaleźć się bliżej Nessie i nie po raz pierwszy z uwagą zlustrować wzrokiem jej bladą twarz.
Zawahałem się na moment, po czym w końcu zdecydowałem się przenieść spojrzenie na Carlisle’a. To on zawsze miał największy wpływ na swoich bliskich, zresztą właśnie w jego wiedzy pokładałem największe nadzieje na to, że uda nam się cokolwiek zdziałać.
– Musimy ją stąd zabrać – zauważyłem przytomnie; do mojego głosu wkradła się prawie niezauważalna nutka zwątpienia, którą najwyraźniej zdołał wychwycić, bo natychmiast skinął głową.
– Wiem o tym. – Raz jeszcze spojrzał na bladą twarz Nessie. – Jest poobijana, ale kręgosłup jest cały, więc bezpiecznie możemy ją przenieść. Na tę chwilę nie jestem w stanie nic więcej powiedzieć – wyjaśnił i choć zdawałem sobie sprawę z tego, że tak będzie, to i tak poczułem się rozczarowany.
– Ale co z… – zacząłem, nie zamierzając dać za wygraną.
Spojrzenie Carlisle’a wystarczyło, żeby mnie uciszyć.
– Sprawdzę to – powiedział z naciskiem, tym samym dając mi do zrozumienia, że nie ja jeden mam zamiar walczyć. Nie poddali się i to było dobre, ale ta bezczynność i tak doprowadzała mnie do szaleństwa. – Jest tak, jak powiedziała Alice, a Nessie po prostu śpi. Jak długo ten stan się utrzymuje, mamy czas – dodał już łagodniejszym tonem. – Musimy wrócić do domu. Tam będzie bezpieczna, a ja będę mógł powiedzieć coś więcej. Na tę chwilę bardziej martwią mnie jej obrażenia i to na tym na początek zamierzam się skoncentrować – wyjaśnił. Chciałem zaprotestować, całkowicie wytrącony z równowagi, bo to słowa Rosy wydawały mi się najbardziej niebezpieczne, ale doktor nie pozwolił mi dojść do słowa: – Żadne z nas nie pozwoli, żeby stało się jej coś złego. Zbadam ją, a ty musisz mi uwierzyć, że zrobię wszystko, by jakkolwiek jej pomóc, w porządku?
Spoglądałem na niego w milczeniu, zaciskając usta i nie kryjąc tego, jak wiele mam wątpliwości. Mimochodem zauważyłem, że Carlisle nawet słowem nie wspominał o tym, że ja, Hannah czy Felix nie możemy im towarzyszyć, więc pozostawało mi mieć nadzieję, że jakoś powstrzyma Edwarda przed zatrzaśniecie nam drzwi – tym bardziej, że za żadne skarby nie zamierzałem opuścić Renesmee. Chciałem wierzyć w to, że to jest takie proste i że wystarczy odrobina cierpliwości, by jakkolwiek dziewczynie pomóc, ale chociaż zarówno spojrzenie, jak i słowa doktora wydawały się szczere, nie potrafiłem uwierzyć mu ot tak.
Westchnąłem cicho, po czym z wolna skinąłem głową. I tak nie miałem innego wyboru, bo Carlisle był jedyną osobą, której mogłem bezpiecznie powierzyć Nessie, a ona potrzebowała pomocy. Pomijając fakt, że doktor był już dość doświadczony i wiedział, co robi, nie mogłem zapomnieć, że Renesmee była dla niego wnuczką. To chyba powinno było mnie uspokoić, zresztą zdawałem sobie sprawę z tego, że od chwili pojawienia się Cullenów, nie miałem już zbyt wiele do powiedzenia, jeśli chodziło o jej dobro, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzałem tak po prostu odpuścić.
– W porządku… – powtórzyłem praktycznie bezwiednie, jednocześnie wyciągając ręce w stronę Renesmee.
Bella spojrzała na mnie z rezerwą, wyraźnie zaniepokojona, ale – ku mojemu zaskoczeniu – bez protestów pozwoliła na to, żebym wyjął Nessie z jej ramion. Usłyszałem ostrzegawcze warknięcie Edwarda, ale nawet nie zwróciłem na niego uwagi, momentalnie koncentrując się na całym sensie mojej egzystencji. Dla pewności uczepiłem się myśli, że to faktycznie takie proste, a ona po prostu śpi… I że tak jest lepiej, bo dzięki temu nie odczuwała bólu obrażeń, a przecież o to chodziło, prawda? Chciałem przynajmniej przez chwilę udawać, że nic jej nie jest, a śpiączka jest chwilowa i przynajmniej po części dobra dla niej; może gdybym w to uwierzył, wtedy naprawdę byłoby „w porządku”.
Obojętny na wszystko i wszystkich, lekko pogładziłem rozkosznie ciepłe, jak zwykle zarumienione policzki. Miedziane włosy rozsypały się wokół jej głowy, muskając moje odsłonięte ramiona, ale to mi odpowiadało. Dobrze pamiętałem, jak cudownie miękkie i lśniące były jej długie loki, kiedy mogłem przeczesywać je palcami, jednocześnie tuląc do siebie Renesmee. Kiedy była w moich ramionach, wszystko wydawało się być na swoim miejscu, a przecież właśnie o to chodziło.
– Będzie dobrze, Aniele. Zaopiekuję się tobą – szepnąłem jej do ucha, choć przecież nie mogła mnie usłyszeć… A może mogła? No cóż, jeśli nie ona, pozostali na pewno tak, ale nie interesowało mnie to. Reakcja bliskich Nessie mnie nie obchodziła, tak jak i to, że nie wszyscy mogli być zadowoleni z tego, co do niej czułem. – Niedługo będziesz w domu, kochanie – obiecałem, po czym lekko musnąłem wargami jej czoło.
Wygodniej ułożyłem Renesmee w swoich ramionach, bez większego wysiłku wsuwając ręce pod jej plecy i lekko biorąc ją na ręce. Przygarnąłem ją do siebie, zupełnie jakby była dzieckiem, obojętny na spojrzenia jej rodziny. W milczeniu wodziłem wzrokiem po jej bladej twarzy, ostateczne zatrzymując wzrok na lekko rozchylonych ustach. Oddech miała płytki i urywany, najpewniej z winy poobijanych żeber, a przynajmniej taką miałem nadzieję; wtedy Carlisle faktycznie mógłby coś na to zaradzić, co jednak nie byłoby takie oczywiste, gdyby jej stan miał związek z atakiem Rosy.
Nerwowo przygryzłem dolną wargę, po czym w końcu podjąłem decyzję. A zresztą… Już i tak byłem na granicy wytrzymałości, więc równie dobrze mogłem zaryzykować i raz jeszcze narazić się Edwardowi.
Westchnąłem, spuściłem głowę, po czym nachyliłem się i jak gdyby nigdy nic lekko musnąłem wargi Renesmee. Nawet jeśli jej ojciec jakkolwiek na to zareagować, nie zwróciłem na to uwagi, zbyt oszołomiony wręcz paraliżującym lękiem i wątpliwościami, które nasilały się z każdą kolejną sekundą. Kiedy była taka nieruchoma i spokojna, niezdolna nawet do odwzajemnienia pieszczoty…
Och, dlaczego zawsze coś musiało być nie tak?! Najpierw ten cholerny bal, a teraz to… I to akurat teraz, kiedy wydawało mi się, że w końcu ją odzyskałem – i kiedy czułem, że naprawdę należała do mnie?
Zacisnąłem powieki, czując narastające poczucie beznadziejności.
Och, Boże, kiedy my w końcu odnajdziemy ukojenie?!

Brak komentarzy

Prześlij komentarz


After We Fall
stories by Nessa