Renesmee
Biegłam przez las, chociaż
zupełnie nie pamiętałam w jaki sposób w ogóle się w nim
znalazłam. Najbardziej dziwne i niepokojące zarazem jednak było to, że
odkrycie otaczających mnie drzew w żaden sposób mnie nie zaniepokoiło.
Czułam się swojsko i bezpiecznie, zaś otaczające mnie drzewa i ścieżka,
którą w zawrotnym tempie przemierzałam, wydała mi się nagle tak bardzo
znajoma, że to odkrycie było niemal bolesne. Równie znajome okazały się
porośnięte mchem, zielone pnie drzew oraz detale, takie jak chociażby powalony
pień drzewa na drodze albo pozornie zwyczajne wyglądający, omszały głaz na
uboczu. Rozpoznałam je natychmiast, a serce aż zatrzepotało mi w piersi,
kiedy w końcu dotarło do mnie, że jestem w Forks – i to tak
blisko domu, jak tylko mogło być to możliwe.
Już samo to
niezwykłe odkrycie powinno mnie było naprowadzić na to, że najprawdopodobniej
śpię. Forks przestało być moim domem, kiedy mój mały świat został rozbity na
mikroskopijne kawałki przez jedno wydarzenie z którego powodu miałam
cierpieć już chyba po sam kres wieczności. Tak powinno się stać, a jednak
mój umęczony umysł nie był w stanie sensownie łączyć faktów, a ja
zbyt mocno pragnęłam wierzyć w to, że pobyt w Volterze
i trzymiesięczna żałoba były jedynie okropnym koszmarem z którego
właśnie się wybudziłam. Chciałam wierzyć, że kiedy tylko dostrzegę nasz mały
domek w samym środku lasu i wejdę do środka, wszystko na powrót
stanie się proste, a ja poczuję ukojenie. Tak po prostu musiało być, a ja
nie zamierzałam nawet brać pod uwagę tego, że mogłabym się rozczarować.
Pobiegłam
pędem znajomą ścieżką, mając ochotę roześmiać się radośnie, tak cudownie się w tamtym
momencie czułam. To było Forks, moje wiecznie deszczowe Forks, chociaż tym
razem pogoda postanowiła mnie zaskoczyć i to w bardzo pozytywny sposób.
W powietrzu czuć było duchotę, zaś prześwitujące przez baldachim soczyście
zielonych liści niebo było tak intensywnie niebieskie, że nawet to włoskie nie
mogło z nim konkurować. Na nieboskłonie nie było ani jednej chmurki, zaś
słońce grzało tak intensywnie, że byłam wdzięczna za rzucany przez drzewa cień,
w którym mogłam się schronić. Powietrze było czyste i przesycone
zapachami lasu, które wdychałam niemal z rozkoszą. Moja skóra skrzyła się
bajecznie, chyba jeszcze bardziej intensywnie niż zwykle, co mnie zachwyciło,
bo zawsze o tym marzyłam – to była jedna z rzeczy, których już jako
mała dziewczynka zazdrościłam mamie.
Nagle nade
wszystko zapragnęłam jej o tym powiedzieć, pochwalić się wszystkim, a potem
śmiać się i wykorzystać ten piękny dzień w pełni. Przyśpieszyłam,
pędząc znajomą ścieżką i wypatrując pomiędzy drzewami ciemnego kształtu,
który miałam wyryty w pamięci z taką dokładnością, że nie mogłabym
pomylić go z niczym innym. Nasz mały, wyjęty żywcem z jakiejś
fantastycznej bajki domek był tak charakterystyczny, że po prostu nie byłam w stanie
go przegapić, a teraz bardzo pragnęłam znaleźć się w środku. Miałam
nadzieję znaleźć oboje rodziców w ich sypialni – przecież doskonale
wiedziałam, że wykorzystywali każdą możliwą chwilę, żeby cieszyć się sobą –
albo w salonie. Mama jak zwykle miała siedzieć przy kominku, zwinięta na
kanapie i pogrążona w lekturze jeden ze swoich wysłużonych książek,
najpewniej „Wichrowych wzgórz”. Tata, o ile się nie myliłam, pewnie znów
siedział przy fortepianie i wygrywać na fortepianie – oczywiście pod
warunkiem, że moi wujkowie wcześniej nie postanowili wyciągnąć go
z jakiegoś błahego powodu z domu. Pragnęłam jakoś wpasować się w ten
rodzinny obrazem i poczuć, że wszystko naprawdę jest na swoim miejscu i nie
mam się czegoś obawiać.
A jednak
mimo mojego stoickiego spokoju i optymizmu, gdzieś w głębi serca
czułam narastający niepokój. Biegnąc i pokonując kolejne metry, miałam
niejasne wrażenie, że faktycznie oddalam się od swojego celu albo że ten po
prostu nie istnieje. Mijałam kolejne drzewa, omijałam przeszkody, ale chociaż
przy prędkości którą rozwinęłam, już dawno powinnam dotrzeć na miejsce, domku
wciąż nigdzie nie było. Mój dobry nastrój prysł niczym bańka mydlana, kiedy
panika chwyciła mnie za gardło. Biegłam, pędziłam najszybciej jak potrafiłam,
ale na cóż miała się w tym wypadku zdać moja niezwykła prędkość, skoro
miałam wrażenie, że kręcę się w kółko albo stoję w miejscu, ani na
krok nie przybliżając się do celu moich poszukiwań? Celu, którego przecież tak
naprawdę nie było? Jak mogłam jeszcze tego nie zrozumieć po tym wszystkich
miesiącach?
Właśnie w tamtym
momencie ogarnęła mnie rozpacz, kiedy zrozumiałam, że wcale nie jestem w Forks,
a w czymś na kształt szklanej kuli. Tak właśnie teraz wyglądało moje
życie. Realny świat był gdzieś obok, toczył się swoim dotychczasowym tempem,
ale to już zdawało się mnie nie dotyczyć. Ja byłam zamknięta w tym małym
świecie, w swojej szklanej kuli, która czasami przypominała mi prawdziwe
życie, ale tak naprawdę wcale nim nie była. W tym nowym świecie nie było
niczego tak naprawdę znajomego, nie było niczego – jedynie ja, błądząca i szukająca
czegoś, co bezpowrotnie odeszło, żeby już nigdy nie wrócić.
Kiedy to do
mnie dociera, zaczynam krzyczeć. Krzyczę, krzyczę najgłośniej jak potrafię, ale
z opóźnieniem dociera do mnie, że żaden dźwięk nie wydobywa się z moich
ust. Mogę cierpieć, mogę płakać, ale obojętnie jak bardzo źle będę się czuć,
nikogo to nie interesuje – nikt nie przyjdzie żeby mnie pocieszyć, bo w mojej
szklanej kuli nie ma nikogo, kto mógłby usłyszeć moją rozpacz. Jestem tylko ja.
Już zawsze będę tylko ja – ja i ten palący, rozrywający mnie od środka
ból.
Świat w koło
zmienia się, jakby moje cierpienie było w stanie wpłynąć na otaczającą
mnie rzeczywistość. Kiedy zaczynam godzić się z tym, że nie będę w stanie
ulżyć sobie krzykiem, dostrzegam wszechogarniającą szarość, która nagle
pochłonęła wszystko wkoło. Wciąż jestem w lesie, wciąż jestem
w Forks, ale to już nie jest ten piękny, słoneczny dzień jakiego
doświadczyłam przed chwilą. Słońce przysłaniają ciężkie, burzowe chmury i zrywa
się porywisty wiatr, który rozwiewa mi włosy i zrywa liście z pobliskich
drzew. Lodowate powietrze chłoszcze moją odsłoniętą skórę i przenika
materiał zielonej, letniej sukienki, którą mam na sobie. Zaczynam drżeć z zimna,
ale chłód jest niczym w porównaniu z tym, co czuję wewnątrz,
obserwując zachodzące dookoła zmiany.
Śmierć
wydaje się być wszędzie. Rośliny obumierają, cały mój mały świat się rozpada –
dokładnie tak, jak trzy miesiące temu. Kiedy niebo nad moją głową otwiera się, a na
ziemie zaczynają spadać pierwsze krople deszczu, wspomnienia tamtego dnia
powracają ze zdwojoną siłą. Ciężkie krople znaczą moją skórę i spływają po
niej niczym łzy, a już po chwili deszcz przemienia się w prawdziwą
ulewę, a ciemne niebo przeszywa pierwsza potężna błyskawica. Jasne blask
oślepił mnie, ale wcale nie poczułam strachu – niewzruszenie wciąż stałam w miejscu,
chociaż w zaledwie kilkanaście sekund przemokłam do suchej nitki. Gdzieś w głębi
serca mam cień nadziei na to, że jednak trafi mnie któraś z błyskawic albo
nagle pojawi się ktoś, kto wyciągnie mnie z tego lasu i rozgrywającego
się w nim koszmaru.
Czekam, ale
na próżno – doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że nikt nie przyjdzie.
Nigdy nikt
nie przychodzi.
Deszcz pada
coraz bardziej intensywnie. Niebo jest niemal czarne, zupełnie jakby zapadła
noc – absolutnie ciemności w ciągu dnia, który kwadrans wcześniej byłam w stanie
nazwać najsłoneczniejszym w całym moim życiu. Ale słońce i lato
odchodzą równie gwałtownie, jak wszyscy moi bliscy, zostawiając mnie na pastwę
czegoś nieznanego i przerażającego – strachu, poczucia winy i nienawiści,
której nigdy wcześniej nie zaznałam, a która teraz wypełnia mnie całą.
Moje nozdrza wypełnił mdlący, słodki zapach palonych kadzideł i mogłabym
przysiąc, że usłyszałam trzask i syk dogasającego ognia, chociaż w środku
lasu nie było niczego, co mogłoby być źródłem takich doznań. Doskonale zdawałam
sobie sprawę z tego, że to jedynie moja wyobraźnie i wspomnienia,
które wróciły do mnie pod wpływem silnych emocji i wrażeń minionego dnia,
ale i tak nie byłam w stanie przejąć kontroli nad własnym snem,
Znikąd
pomiędzy drzewami pojawiła się jakaś postać, której twarzy nie byłam w stanie
dostrzec – widziałam jedynie krwiste tęczówki, zdające się przerażająco świecić
w panującym mroku. Dopiero kiedy kolejna błyskawica przecięła niebo i rozświetliła
wszystko dookoła, byłam w stanie rozpoznać obserwującego mnie ze znaczniej
odległości Seana. Wampir milczał, patrząc na mnie w tak przejmujący
sposób, że ponownie wypełniły mnie poczucie winy i obrzydzenie do samej
siebie za to, że przyczyniłam się do jego śmierci. W jednej chwili
jasnowłosy wampir zniknął, a na jego twarzy pojawił się mój niedoszły
oprawca, zanim jednak zdążyłam chociażby krzyknąć, mężczyzna sam z siebie
stanął w płomieniach. Wtedy ponownie się zmienił i jego miejsce zajął
Demetri, wpatrujący się we mnie tym swoim rozdrażnionym, pełnym niechęci
wzrokiem. Poczułam panikę i nie wiem dlaczego, ale zapragnęłam do niego
podejść, żeby jakoś mu pomóc, ale jego postać już zdążyły pochłonąć płomienie i zniknął
mi z oczu.
Deszcz
wciąż padał, a jednak ogień nadal płonął mocnym płomieniem i dopiero
po dłuższej chwili blask zaczął przygasać. Oszołomiona, spodziewałam się
dostrzec fioletowy dym albo przynajmniej popiół w miejscu, w którym
dopiero co płonął, ale w zamian zobaczyłam… wpatrzoną we mnie Hannę. Sny z natury
bywały bezsensowne, ale widok dziewczyny mocno mnie oszołomił, tym bardziej, że
wampirzyca wcale nie wyglądała jak Hannah, którą dopiero co zdążyłam poznać i natychmiast
znienawidzić.
Ta Hannah
wyglądała jakoś inaczej. Była jeszcze bledsza niż niejeden wampir, chociaż to
wydawało się niemożliwe, oczy zaś miała czarne, nie rubinowe. Wpatrywała się we
mnie głodnym wzrokiem, a jej jasne włosy powiewały na wietrze, tak
nienaturalnie jasne, że sprawiały wrażenie srebrzystych. Była piękna, ale w tak
przerażająco przesadny sposób, że momentalnie sparaliżował mnie strach.
Zapragnęłam uciec i oddalić się od tej eterycznej, niezwykłej istoty o instynkcie
łowcy, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa i byłam w stanie jedynie
patrzeć w miejsce, w którym wampirzyca się znajdowała.
Wtem
uniosła jej piękne oblicze wykrzywił grymas, a spojrzenie utkwionych we
mnie oczu stało się jeszcze bardziej intensywniejsze i cięższe do
zniesienia.
– Są
tajemnice, które nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego – powiedziała
szeptem, głosem równie zmienionym i bezbarwnym co cała postać.
Zaraz po
tym wydała z siebie przerażający wrzask i rozpłynęła się
w ciemności, w jednej chwili znikając z zasięgu mojego wzroku.
Wciąż słyszałam w głowie jej słowa i ten pisk, więc sama również
zaczęłam krzyczeć, właściwie nie wiedząc dlaczego.
W tym samym
momencie las zniknął, a ja ocknęłam się we własnym łóżku, drąc się w niebogłosy
i ledwo chwytając oddech. Za oknem szalała burza; ciężkie krople uderzały w szybę,
wprawiając ją w drżenie, a od czasu do czasu niebo przecinała
błyskawica. Miałam pewne problemy z tym, żeby się uspokoić i zrozumieć,
że to był po prostu kolejny koszmar, a to co dzieje się na zewnątrz nie ma
żadnego związku z moim snem. Dopiero kiedy silny wiatr otworzył okno, a rama
uderzyła w ścianę, pośpiesznie zwlekłam się z łóżka i dopadłam
do parapetu, żeby ponownie je zamknąć, zanim nawałnica wedrze się do środka.
Zimny jak
na tę porę roku i włoski klimat wiatr rozwiał mi włosy, odrobinę mnie
otrzeźwił. Starannie upewniłam się, że okno więcej się nie otworzy
i powolnym, ludzkim krokiem wróciłam do łóżka, żeby zalec na nim bez
życia. Był środek nocy, a ja byłam wykończona, ale nie wyobrażałam sobie,
żebym mogła znów zasnąć, kiedy wciąż miałam przed oczami wspomnienie lasu,
zwłaszcza Hanny. Jej słowa dźwięczały mi w uszach, jakby blask pioruna
wypalił je w moim umyśle, chociaż w głębi duszy wiedziałam, że tak
naprawdę nic nie znaczą. Nigdy ich nie wypowiedziała, a ja zawsze miałam
zdecydowanie zbyt bogatą wyobraźnię. Teraz na dodatek tak wiele emocji rozsadzało
mnie od środka, że nie było niczego dziwnego w tym, że odreagowywałam je w ten
sposób. Koszmary od jakiegoś czasu były czymś stałym i w tym wypadku
również nie było sensu doszukiwać się jakiegoś głębszego sensu.
Przetarłam
twarz dłonią, odgarniając kosmyki włosów z przepoconego czoła. Cała byłam
zgrzana i wciąż zaspana, poza tym strasznie bolały mnie mięśnie – nie
miałam wątpliwości, że od jakiegoś czasu musiałam przewracać się z boku na
bok, nie będąc w stanie się obudzić. Pomyślałam, że pewnie swoimi
wrzaskami zaalarmowałam przynajmniej pół mieszkających na zamku wampirów, ale
zaraz doszłam do wniosku, że nikt i tak do mnie nie przyjdzie. Wszyscy już
przywykli do tego, że Aro przygarnął pod swój dach histeryczkę i wariatkę,
którą nie warto się przejmować. W ich oczach byłam po prostu aspołeczną,
pogrążoną w żałobie hybrydą, którą trzymano tutaj jedynie z litości,
bo jaki inny mógł być powód? Nie miałam żadnego daru, który byłby dla wielkiej
trójcy cenny – jedynie moje niezwykłe pochodzenie mogło być dla nich
intrygujące.
Leżałam w ciszy,
skupiając się na liczeniu oddechów i przysłuchując się uderzającym o szybę
kroplom. Burza szalała i co jakiś czas pokój rozświetlał jasny blask
piorunów; chwilę po tym następował grzmot, a kiedy zaczęłam odmierzać sekundy,
tak jak nauczył mnie kiedyś Edward, zorientowałam się, że deszcz powoli oddala
się od miasta. Mimowolnie pomyślałam o naszych licznych meczach baseballu
właśnie w takie dni, wystarczająco daleko żeby deszcz nie mógł nad
dosięgnąć i momentalnie ogarnął mnie tak przejmujący smutek, że musiałam
jak najszybciej odrzucić od siebie te wspomnienia. Patrzyłam na rozciągnięty
nad moją baldachim i chociaż bardzo chciałam, za nic nie byłam w stanie
ponownie zasnąć. Nie było więc chyba niczego dziwnego w tym, że w końcu
moje myśli zaczęły uciekać w stronę minionego dnia i wszystkich tych
okropnych rzeczy, które w przeciągu jednej doby stały się z moim
udziałem. Podobnie jak w snach, przed oczami stanęły mi twarze Seana,
Hanny oraz wampira, który próbował mnie skrzywdzić – a na samym końcu
Demetri.
To właśnie
ten ostatni prześladował mnie najbardziej. Aż skrzywiłam się, kiedy
przypomniałam sobie jego niechęć, kiedy na mnie spoglądał i kiedy
dowiedział się, że wraz z Felixem mają mieć mnie na oku. Co, do cholery, strzeliło
Aro do głowy, kiedy wydawał im taki rozkaz?! Nie potrzebowałam niańki, a już
na pewno nie ochrony wampira, który pewnie już zaczął żałować, że mnie
uratował. Wiedziałam, kiedy ktoś mnie nie chce, dlatego nie zamierzałam być dla
nikogo ciężarem, zwłaszcza dla darzącego mnie niechęcią Demetriego. Nagle
zapragnęłam wyjść z pokoju, odszukać go i mu o tym powiedzieć,
ale zaraz odrzuciłam od siebie ten pomysł, dochodząc do wniosku, że nie mam
obowiązku go zadawalać i z czegokolwiek się tłumaczyć. Nie lubił mnie
i miał do tego prawo, dlatego dla obustronnego komfortu zamierzałam
trzymać się od niego z daleka. I tak prawie nie wychodziłam
z pokoju, więc mogłam przestać wychodzić na miasto całkowicie. Jeśli
chodziło o polowania, skoro już raz skosztowałam ludzkiej krwi, mogłam
całkiem się pogrążyć i poprosić Aro o to, żeby zorganizował dla mnie
krew ze szpitala, tak jak robili to moi bliscy, kiedy byłam zbyt mała żeby
polować – mimo wszystko zabijanie nie wchodziło w grę.
Poczułam
mdłości na samo wspomnienie tego, co zrobiłam w Sali Tronowej. Poniosłam
się pośpiesznie i zaczęłam krążyć po pokoju, mając nadzieję, że ruch
pozwoli mi zapomnieć o przykrych sprawach. Bynajmniej nie przyniosło to
skutku, dlatego ostatecznie wylądowałam w łazience, decydując się wziąć
długi, gorący prysznic. Ciepła woda skutecznie rozluźniła moje zdrętwiałe,
napięte do granic możliwości mięśnie i przynajmniej na chwilę poczułam się
lepiej. Kiedy przebrałam się w zwiewną, prawie przeźroczystą
i idealnie przylegającą do mojego ciała koszulę nocną, po czym zasiadłam
przed bogato zdobioną toaletką, żeby rozczesać włosy, prawie całkiem już
zapomniałam o wszystkim, co mnie dręczyło – przynajmniej póki nie
przyjrzałam się swojemu odbiciu w lustrze, zwracając uwagę na swoją nagą
szyję.
Coś ścisnęło
mnie w gardle. Zgubiłam go – mój naszyjnik, prezent od mamy na pierwszą
gwiazdkę. Łzy momentalnie zebrały mi się w oczach, tak okropny był żal,
który w tamtym momencie odczuwałam. Nie chodziło już o samą zawieszkę
z francuską inskrypcją „nad życie”, chociaż i ta przypominała mi o tym,
jak bardzo zawsze byłam kochana przez swoich bliskich. Nie. Najbardziej
żałowałam jedynego wspólnego zdjęcia, które znajdowało się w środku.
Była to
mała, zniszczona od ciągłego składania i rozkładania fotografia, którą zrobiliśmy
wspólnie z okazji moich siódmych, najważniejszych urodzin. Tamtego dnia
oficjalnie stawałam się dorosłą i przestawałam się rozwijać, więc były to
urodziny równie ważne co te, które miałam obchodzić w tym roku –
osiemnaste. Alice urządziła wyjątkowo skromne jak na nią przyjęcie, idealnie
wpasowując się w mój gust. Byliśmy tylko my, Charlie i Jacob, czyli
wszyscy ci na których mi naprawdę zależało i którzy teraz zostali mi
odebrani w bardziej bądź mniej ostateczny sposób. Pamiętałam, że byłam
szczęśliwa jak nigdy, a kiedy tylko rozentuzjazmowana Chochlica
zaproponowała wspólne zdjęcie, wszyscy zgodzili się bez wahania.
Czy ona
bądź ktokolwiek inny z naszej rodziny podejrzewał, że już dekadę później
zostaniemy rozdzieleni? Że zniknął, a ja zostanę sama, żeby cierpieć
i marzyć o tym, by móc do nich dołączyć? Odpowiedź oczywiście
brzmiała „nie”, bo czegoś takiego nie dało się przewidzieć – nawet mając w kręgu
najbliższych kogoś o niezwykłych umiejętnościach Alice. Żadne z nas
nie spodziewało się tego, jak wszystko się potoczy, a na żałowanie
podjętych decyzji było już zdecydowanie zbyt późno. Wiedziałam, że prędzej czy
później będę musiała pogodzić się z tym, że Cullenów już nie ma, ale w tym
momencie wydawało mi się to czymś absolutnie nierealnym. Pogodzenie się
z tą myślą było dla mnie równoznaczne z poddaniem i rezygnacją –
nie przynosiło ukojenia, którego tak bardzo potrzebowałam. Jeśli miałam być ze
sobą szczera, wątpiłam żebym kiedykolwiek zaznała spokoju i poczuła się
lepiej.
Czułam się
zdecydowanie gorzej niż gdybym tamtego dnia umarła ze wszystkimi. Problem
polegał właśnie na tym, że egzystowałam niczym żywy trup – z medycznego
punktu widzenia byłam jak najbardziej żywa, ale osoba wewnątrz mnie umarła.
Kolejny raz poczułam z mocą, że powoli tracę siebie i nie ma sposobu,
żebym sama zdołała ten proces zatrzymać. Chyba nawet nie chciałam, żeby tak się
stało.
Byłam
sprzecznością. Porzuconą zabawką, elementem niezamieszkałej śnieżnej kuli –
kawałka nieistniejącego świata, gdzie nie istniało nic prócz moich emocji, tych
dobrych i złych. Spierały się ze sobą, mieszały mi w głowie i powoli
przyprawiały o szaleństwo. Właśnie tyle zostało z tej radosnej
dziewczyny, którą kiedyś byłam – trochę wspomnień, uczuć i nieopisany ból
straty. Nawet nienawiść i pragnienie zemsty zdążyły zblednąć, a potem
zniknąć – teraz już nic nie trzymało mnie przy pozorach życia, które
utrzymywałam, kiedy miałam jeszcze jakiś cel. Teraz nie było już nawet tego –
była wyłącznie pustka.
Dlaczego
wciąż dręczyło mnie niejasne wrażenie, że to ja wszystko psułam? Jakby nie
patrzeć to z mojej winy omal nie doszło do walki z Volturi, bo włosi
uważali mnie za coś nienaturalnego, co nie powinno mieć prawa istnieć. To, że
wtedy udało się ich ubłagać, jedynie przesunęło w czasie nieubłaganie nadchodzącą
przyszłość. A ja powinnam być na tamtej polanie, kiedy to się działo,
zamiast kryć się i pozwalać żeby wszyscy wkoło mnie niańczyli. Teraz
również nawet nie byłam w stanie się obronić przed tamtym wampirem i znów
musiano mi wyznaczyć kogoś do ochrony – najwyraźniej byłam tak beznadziejna, że
kolejne kłopoty były mi pisane i nawet Aro zdawał sobie z tego
sprawę. Kiedy tak o tym pomyślałam, niechęć Demetriego wydawała mi się
nagle czymś oczywistym. Poza tym, kto wie? Może to on miał mnie w końcu
zabić?
Chociaż
byłam zamyślona, a na dworze wciąż szalała burza, zdołałam wychwycić ciszy
szmer na korytarzu. Poderwałam się, upuszczając szczotkę i chociaż nie
miałam pewności, czy się nie przesłyszałam, popędziłam do drzwi. Z dłonią
na klamce, zawahałam się nagle, szybko jednak wzięłam się w garść i zdecydowałam
je otworzyć – za późno, jak się okazało, bo na korytarzu nikogo nie było. Sama
nie byłam pewna dlaczego, ale to odkrycie mnie rozczarowało i już miałam
wrócić do pokoju, kiedy coś przykuło moją uwagę.
Na
podłodze, tuż pod drzwiami, leżał mój zdobiony medalion od mamy. Wpatrywałam
się w niego w oszołomieniu, zanim zdecydowałam się uklęknąć i pośpiesznie
go podnieść. Ktoś naprawił łańcuszek i teraz nie było nawet śladu
uszkodzenia, kiedy zaś drżącymi dłońmi otworzyłam zawieszkę, prócz zdjęcia
znalazłam jeszcze jedną kartkę.
Ktoś
pięknym charakterem pisma wykaligrafował tylko trzy słowa, ale to wystarczyło.
Nie zgub go.
Demetri
Dlaczego? Hm, to było dobre
pytanie na które nie potrafiłem odpowiedzieć – może właśnie dlatego w takim
pośpiechu oddaliłem się ze skrzydła, w którym mieściły się liczne komnaty
dla gości. Nie tylko w moim, ale również w interesie tamtej
dziewczyny powinno być, żebyśmy wpadali na siebie jak najrzadziej, bo naprawdę
za siebie nie ręczyłem. Reakcje jakie we mnie wzbudzała były niewiarygodne i sam
już nie wiedziałem, co powinienem z tym fantem począć.
Renesmee.
Jej imię towarzyszyło mi odkąd pierwszy raz ją zobaczyłem, przypominając sobie
jak wszyscy mówili na to egzotyczne stworzenie o płomiennych włosach i wystraszonym
spojrzeniu. Była jak mała myszka, którą ktoś schwytał w pułapkę – osaczona
i anemiczna, ale jednocześnie wciąż roztaczająca wokół siebie urok, który
do tej pory spotykany był wyłącznie u nieśmiertelnych dzieci. Widać było
ja na dłoni, że przeżyła jakąś tragedię i że sobie z tym nie radzi,
ale – na litość Boską! – dlaczego to ja miałem się tym przejmować? Śmierć
śmiercią, mogło być przykro, ale żeby cała straż…?
Odrzuciłem
od siebie tę myśl, bo na samo wspomnienie trzymiesięcznej misji bez celu szlag
mnie trafiał. No dobrze, to był pomysł Aro, ale zawsze mogła zaprotestować,
prawda? Nie zrobiła tego, podobnie jak i nie odmówiła, kiedy Aro kazał
Felixowi i mnie otoczyć ją ochroną. Była małomówna i chyba czuła się
tutaj źle, ale przecież nie straciła głową, a i słowo „nie” zdawało
się nie brzmieć zbyt skomplikowanie. Nie żebym nie lubił kobiet, które nie
potrafią odmawiać, ale to była zupełnie inna sytuacja i nagle zatęskniłem
za odrobiną asertywności. Cóż, może to był po prostu kolejny dowód na to, że
kobiety zawsze postępują na opak, a płci przeciwnej po prostu nie da się
zrozumieć.
Z drugiej
strony, to też miało swoje plusy. Wystarczyło spojrzeć na Heidi, która w jednej
chwili potrafiła się na mnie pieklić bez powodu – ślubu nie braliśmy, więc kto
tutaj mówi o wierności? – żeby w następnej przyjść i zacząć się
zalecać. Tak czy inaczej, perspektywa spędzenia dzisiejszej nocy wyglądała na
bardzo kuszącą. Może w końcu miałem zapomnieć o Renesmee
i sprzecznych emocjach, które wywoływała. Jeśli chodziło o nią,
zrobiłem już wszystko, a może nawet więcej – odzyskanie łańcuszka mogła
uznać za akt miłosierdzia z mojej strony, bo nawet wampirowi ciężko
znaleźć jest taki drobiazg w środku nocy. Chociaż nagłe odkrycie w sobie
powołania do jubilerstwa może było tego warte – idealna perspektywa na
przyszłość, gdyby coś jednak zmusiło mnie, żeby rzucić służbę w cholerę i rozpocząć
życie na własny rachunek. Patrząc na to, jak reagowałem na obecność Renesmee,
taka możliwość była coraz bardziej prawdopodobna.
Nie
rozumiałem dlaczego tak dziwnie czuję się w jej obecności. Może chodziło o jej
krew i zapach – przyciągała do siebie jak magnes i nie chodziło tu
wyłącznie o pragnienie krwi. Głód był sprawą drugorzędną, chociaż
możliwość skosztowania jej krwi również wydawała się niezwykłą perspektywą,
której bardzo ciężko było się oprzeć. Kiedy się nad tym zastanawiałem, na myśl
przychodziły mi jedynie feromony – wampiry również je wydzielały, żeby łatwiej
przyciągać swoje ofiary, ale nigdy nie zdarzało się, żeby ten zapach zniewalał
innych nieśmiertelnych. W przypadku dziewczyny jednak najwyraźniej tak
było, bo jak inaczej wyjaśnić rozdrażnienie moje albo tego wampira, który
próbował ją zgwałcić? Jeśli tak na to spojrzeć, złość również wydawała się
uzasadniona, bo Aro prawdopodobnie by mnie zabił, gdybym spróbował dobrać się
do jego nowej pupilki i jeszcze przypadkiem ją skrzywdził.
Ha! Kto by
pomyślał? Samotna dziewczyna o zapachu tak silnym, że przyciąga wszystkich
mężczyzn w okolicy – mieliśmy z Felixem absolutnie przerąbane, bo
pojawienie się kolejnego chętnego wampira było jedynie kwestią czasu.
Właściwie
nie myślałem nad tym, gdzie idę – drogę do pokoju Heidi znałem tak doskonale,
że byłem w stanie trafić tam z zamkniętymi oczami. Kiedy znalazłem
się w znajomym korytarzu, w końcu zdołałem zatrzeć w pamięci
wspomnienie miedzianych loków, połyskujących w promieniach zachodzącego
słońca oraz czekoladowych oczu, w których można było zatonąć i zostać
wchłoniętym przez całą mieszankę trudnych do jednoznacznego zdefiniowania
emocji i uczuć. Cholera, skoro w przypadku dziewczyny chodziło
wyłącznie o seks, dlaczego jej uroda i nawet najdrobniejsze ruchy tak
dobrze zapadały w pamięć?
– Kazałeś
mi bardzo długo czekać – usłyszałem znajomy głos, który skutecznie wyrwał mnie z zamyślenia.
Heidi stała w progu sypialni, ubrana wyłącznie w szkarłatny szlafrok.
– Myślałam już, że znowu z Felixem poszliście do jakiegoś baru.
– Jak
możesz tak nisko mnie cenić? – zapytałem, unosząc ze zdziwienia brwi. –
Obiecałem. Czy kiedykolwiek złamałem słowo?
Jedynie
prychnęła, decydując powstrzymać się od komentarza. No dobrze, pytanie nie było
najlepiej przemyślane, ale bądźmy szczerzy – kto nigdy nie skłamał? Gdyby tylko
zechciała wierzyć w każdą wymówkę, którą dla niej miałem, byłabym
zdecydowanie szczęśliwsza, nawet jeśli czułaby, że moje słowa odrobinę mijają
się z prawdą. Sama stwarzała problem, nie pozwalając mi się uszczęśliwić.
Ale trzeba
było przyznać, że prezentowała się olśniewająco. Kiedy położyła obie dłonie na
idealnych wcięciach bioder, poły szlafroku rozchyliły się i mogłem się
przekonać, że na sobie ma wyłącznie czarną, koronkową haleczkę, wyjątkowo skąpą
na dodatek. Czerwień, czerń i koronki – lepszego połączenia chyba nie było
na tym świecie. Ciemne włosy spływały jej falami na ramiona i plecy, usta
zaś – nawet wykrzywione w pogardliwy grymas – wciąż zachwycały swoim
kształtem i wręcz prosiły się o to, żeby natychmiast je pocałować.
– Jakbyś
mogła długo się na mnie gniewać. – Uśmiechnąłem się w swój najbardziej
czarujący spokój, robiąc zdecydowany krok do przodu i kładąc obie dłonie
na jej ramionach. Zesztywniała, ale nie strząsnęła ich. – Heidi, Heidi…
Przecież jesteśmy tacy sami – wymruczałem, bez trudu okrążając ją; teraz byłem
tuż za jej plecami.
– Pewnie
tak. Pewnie mnie również zależy wyłącznie na seksie – stwierdziła dziwnym
tonem, ale nie zawracałem sobie głowy tą nutką goryczy.
Odgarnąłem
jej włosy, odsłaniając kark, po czym złożyłem na nim delikatny pocałunek.
Zadrżała i odwróciła się tak, że znalazła się w moich ramionach. Obie
dłonie położyła na moim torsie, jej szkarłatne oczy zaś lśniły intensywnie od
narastającego pożądania. Cokolwiek mówiła czy robiła, zawsze i tak miała
do mnie wrócić.
– Może
najwyższa pora przypomnieć ci, że tak naprawdę żadna ludzka panienka nie jest w stanie
cię zaspokoić – powiedziała z uśmiechem i zanim się obejrzałem, jej
usta musnęły moje własne. – Trzy miesiące… Postaraj się i wykorzystaj tę
noc dobrze, bo niedługo Aro znowu gdzieś mnie wyśle – zastrzegła.
Mruknąłem
coś w odpowiedzi, bardziej skoncentrowany na bliskości naszych ciał.
Przygarnąłem ją do siebie, po czym znowu pocałowałem – w przeciwieństwie
do niej dłużej i mniej delikatnie. Jako wampiry nie musieliśmy oddychać i pilnować,
żeby nie zrobić sobie przypadkiem krzywdy, dlatego wciąż ją całując, z wprawą
porwałem ją na ręce i zaniosłem do pokoju, celnym kopniakiem zamykając
drzwi. Nie przerywając pieszczot, ułożyłem ją na łóżku i zaraz naparłem na
nią, żeby nie próbowała się podnosić. Zaraz zarzuciła mi obie ręce na szyję,
chcąc być jeszcze bliżej, chociaż to wydawało się niemożliwe.
Gdybym był z ludzką
kobietą, prawdopodobnie już dawno połamałbym jej kości. Przy uwodzeniu
śmiertelniczek właśnie kontrola była najtrudniejszym zadaniem, bo wystarczył
jeden nieostrożny ruch, żeby musieć sobie darować przyjemności i od razu
przejść do posiłku. Ludzie byli beznadziejnymi kochankami dla wampirów, chociaż
kilkukrotnie trafiłem na takie, które można było uznać za dobre. Żadna jednak
nie umywała się do Heidi, którą emocje ponosiły równie mocno jak mnie. Nie
musząc się kontrolować, robiliśmy takie rzeczy, że obojgu nam wystarczyły na
długie tygodnie, póki nie spotykaliśmy się ponownie. Oczywiście żadne z nas
nie dochowywało w tych okresach wierności, chociaż Heidi uparcie
twierdziła, że powstrzymuje się przez wzgląd na mnie. Kłamała, bo jak żeby
inaczej? Taka kobieta jak ona nie była w stanie się powstrzymywać, poza
tym w żadnym wypadku od niej tego nie oczekiwałem – przecież nie byliśmy
sobie nic winni.
Na moment
oderwałem się od jej ust, przenosząc się z pocałunkami niżej.
Obcałowywałem jej twarz, obojczyki i ramiona, powoli zbliżając się do piersi
oraz tego, żeby pozbyć się tej koronkowej haleczki, którą kusiła mnie od samego
początku. Czerwony szlafrok już dawno wylądował gdzieś poza zasięgiem wzroku,
podobnie zresztą jak moja koszula, chociaż ta zupełnym przypadkiem nie nadawała
się już do ponownego użytku.
– Dem? –
mruknęła Heidi. Skracała moje imię, chociaż tego nienawidziłem. Poza tym co to
za pomysł, żeby zaczynać rozmawiać akurat w tym momencie?
Niechętnie
uniosłem głowę.
– Hm?
Leżała na
łóżku z wachlarzem ciemnych kosmyków rozrzuconych wokół głowy. Jej
tęczówki pociemniały przez odczuwane pożądanie, ich spojrzenie zaś utkwione
było we mnie.
– Nie
podoba mi się to, co powiedział Aro – oznajmiła, całkiem mnie zaskakując, bo
tego tematu się nie spodziewałem. – Tego, że masz zajmować się tą hybrydą –
uściśliła.
Dlaczego
nawet nie dziwiło mnie, że plotka już się rozeszła po całym zamku? W tym
miejscu wieści roznosiły się błyskawicznie, zwłaszcza dotyczące nowych nabytków
wielkiej trójcy.
– Wierz mi,
że mnie też – zapewniłem rozdrażnionym tonem, bo przecież chciałem o dziewczynie
chociaż na moment zapomnieć. – Poza tym nie mnie, ale też Felixowi.
– Jak zwał,
tak zwał. Zresztą obaj jesteście siebie warci – skrzywiła się
z niezadowoleniem.
– Mogę
wiedzieć o co właściwie ci chodzi? – zapytałem, czując jak mija mi ochota
na cokolwiek. Że też musiała zacząć tę bezsensowną rozmowę akurat teraz!
– Po prostu
brzydzi mnie myśl o tym, że mógłbyś dobierać się do tego mieszańca –
odparła pozornie obojętnym tonem, a ja omal nie zszedłem na zawał, chociaż
w przypadku wampira powinno być to czymś absolutnie niemożliwym.
Mieszańca?
Sądziła, że mógłbym zainteresować się hybrydą, która już i tak samym swoim
istnieniem w dziwny sposób wyprowadzała mnie z równowagi? Pomijając
już fakt, że dla mnie to wciąż był dzieciak, Heidi zaczynała być naprawdę
szalona.
– Stać mnie
na coś o wiele lepszego od mieszańca – żachnąłem się, krzywiąc się
demonstracyjnie. – Jakby było inaczej, nie byłoby mnie tutaj, prawda? –
dodałem.
Skinęła
głową i rozpogodziła się, a ja odetchnąłem. Takie rozmowy
zdecydowanie nie były mi potrzebne, podobnie zresztą jak sceny zazdrości
w jej wykonaniu. Tyle razy już jej powtarzałem, że nie jesteśmy sobie nic
winny, dlatego nie rozumiałem dlaczego wciąż robi mi wyrzuty, zarzucając
zdradę. Żeby być niewiernym, trzeba najpierw tworzyć z kimś związek,
prawda? W naszym przypadku nie takowy nie istniał – tutaj liczył się
jedynie seks, nic więcej. Jeśli jej to nie odpowiadało, zawsze mogła odejść, a jednak
zawsze trafialiśmy do łóżka.
Wróciliśmy
do pocałunków i pieszczot. Wkrótce pozostałe części garderoby wylądowały
na podłodze, gdzieś obok łóżka. Zapowiadała się naprawdę przyjemna noc,
pomijając oczywiście szalejącą na zewnątrz burzę oraz tę idiotyczną wzmiankę o Renesmee.
Dlaczego musiała poruszyć ten temat? Obojętnie jak bardzo się starałem,
Cullenówna miała o tyle wielkiego pecha, że tak czy inaczej przytrafiało
się coś, przez co się na nią denerwowałem. To był ostatni temat jaki chciałem
roztrząsać w towarzystwie Heidi, a jednak potrzebowałem dłuższej
chwili, żeby wyrzucić dziewczynę z pamięci i skupić się na
przyjemności płynącej z tego, co właśnie robiłem z najbardziej
pociągająca kobietą w całej Volterze.
Kiedy
zaczęliśmy się kochać, wszystko inne przestało mieć jakiekolwiek znaczenie.
Liczyła się jedynie tamta chwila – ta dziewczyna i świat, który skurczył
się do małej komnaty gdzieś w środku tego olbrzymiego zamku, który
zamieszkiwały wampiry. W tym momencie nawet ich wyostrzone zmysły, którymi
przecież sam dysponowałem, nie stanowiły przeszkody – liczyła się jedynie
przyjemność.
A jednak
kiedy pieściłem i przeczesywałem palcami ciemne włosy Heidi, cały czas
miałem wrażenie, że aksamitne pukle pomiędzy moimi palcami faktycznie mają
miedziany kolor…
Doprawdy, jestem naprawdę wdzięczna za wszystkie pozytywne opinie. Staram się, pisanie zaś sprawia mi dziką przyjemność. Pomysły same przychodzą, a nowe rozdziały pojawiają się błyskawicznie. Jedno mogę obiecać – ta historia, podobnie jak inne moje, z pewnością doczeka się swojego zakończenia.Ach, bardzo mnie cieszy, że i moje inne opowiadania cieszą się powodzeniem. Jestem pod wrażeniem, że komukolwiek chce się tyle nadrabiać.Nessa.
Wspaniały rozdział ! Uwielbiam narracje Demetriego ;)) Narracja Renesmee jest taka ... przygnębiająca.No ale w końcu straciła bliskich i musi się z tym pogodzić ;/
OdpowiedzUsuńZgadzam się z Karoliną K. opowiadania z perspektyw Demetriego są fantastyczne, a te z Renesmee są przygnębiające.
OdpowiedzUsuńRozdział cudowny, fantastyczny, fenomenalny, genialny i... jeszcze sama nie wiem jaki :P
Renesmee i Demetri? Cudne połączenie.
Całusy =*
Katherina
Hej =*
UsuńKiedy będzie rozdział 6?
Ten blog jest taki ciekawy, że po protu nie mogę się doczekać tego co będzie dalej.
OMG!!!!Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Cud miód i maliny XD Cudowny rozdział!!!!!wow!!!!!Aż brak słów !!!!Jednak jestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ?? Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńRozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! Kiedy kolejny rozdział????????Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńDoskonale opisałaś uczucie, gdy straci się coś cennego, coś co darzy się sentymentem. Sam kiedyś zgubiłem na basenie bransoletkę i faktycznie szuje się takie ukłucie w klatce piersiowej, czy w płucach jak się przypomniało o pustym nadgarstku, w przypadku Reni o pustym karku. Wiem jednak, że z czasem takie uczucie mija i człowiek się godzi z losem, przyzwyczaja, nie rozpamiętuje zguby. Renia jednak się o tym nie dowie, bo Demetrii jej oddał to co jej było. Dlaczego? Z tego co widzę on sam tego nie wie. Po prostu postąpił jak było trzeba i tyle.
OdpowiedzUsuńPodobał mi się opis namiętnej pieszczoty przy końcu. W końcu nie ma to jak wolny związek i udany seks z kobietą, która potem nie truje nad głową z byle powodu. - Wybacz mi ten pojazd nutką szowinizmu, ale po prostu uważam, że zarówno wolny związek, jak i stały związek, jak i brak jakiegokolwiek związku mają swoje wady i zalety. Demetrii wybrał to co najlepsze dla niego i ta jego koleżaneczka również i chyba nie można ich za to winić. Tylko dlaczego on podczas seksu z jedną myślał o drugiej? To aż dziw, że udało mu się doprowadzić sprawę do końca w takim razie, bo mogło być tak, że... daruje sobie rozpisywanie jak mogło być.
Zastanawiają mnie te sny Reni, wydaje mi się, że one mają jakiś związek, może jej bliscy żyją i jej te sny jakoś posyłają, lub coś... tak wiem, moje teorie są masakrycznie nieprawdopodobne.
dariusz-tychon.blogspot.com