Renesmee
Życie w Volterze zdawało
się płynąć w tak monotonny sposób, że właściwie zgubiłam się w mijającym
czasie. Problem być może nie leżał w tym, co działo się na zamku, ale we
mnie samej, bo uparcie odcinałam się od tego, co działo się wokół mnie.
Unikałam wampirów, zarówno tych przejezdnych, jak i na stałe mieszkających
w zamku. Posłusznie chodziłam w czarnej pelerynie, kiedy opuszczałam
komnatę, stawiałam się na wezwania wielkiej trójcy i regularnie polowałam,
chociaż w ostatnim czasie wcieliłam w życie swój plan, prosząc Aro o zapas
krwi z pobliskiego szpitala. Oczywiście się zgodził, dochodząc do wniosku,
że lepsze i to niż moje samodzielne wyjścia poza zamek albo histerie,
gdybym była zmuszona zabijać ludzi. Dzięki temu mogłam całkiem przestać
wychodzić poza teren należący do Volturi, co zwalniało Demetriego i Felixa
z obowiązku pilnowania mnie na każdym kroku – w zamku nie groziła mi
żadna krzywda, oczywiście pod warunkiem, że nikogo nie prowokowałam.
Czy poczuli
z tego powodu jakąś ulgę? Nie miałam pojęcia. Czasami któryś z nich do
mnie zaglądał, przynajmniej początkowo. Demetri zwykle ograniczał się do
formalnego pytania o to, czy czegoś nie potrzebuję, a kiedy już
z opóźnieniem zaprzeczałam, wychodził nawet na mnie nie patrząc. Nie lubił
mnie, ja zaś nie zamierzałam mu się narzucać – wiedziałam kiedy ktoś mnie nie
chciał. Najwyraźniej to, że oddał mi medalik, w gruncie rzeczy niczego nie
zmieniało w jego stosunku wobec mnie. Jeśli zaś chodziło o Felixa,
ten wydawał się o wiele pozytywniej nastawiony. Zwykle odzywał się do mnie
nawet bez powodu, usiłując mnie rozbawić, chociaż po kilku minutach milczenia
zniechęcałam go i oddalał się pod byle pretekstem. Początkowo uśmiechał
się do mnie za każdym razem, kiedy przypadkowo trafiłam na niego idąc
korytarzem, ale jako że nie potrafiłam odwzajemnić gestu, w którymś
momencie przestał się wysilać. Teraz był po prostu uprzejmy i równie
formalny co Demetri.
Kiedy
czasami się nad tym zastanawiałam, czułam się winna. Powinnam była docenić
przynajmniej to, że Felix się starał. Dopiero zaczynało do mnie docierać, że w zamku
jestem albo niezauważana, albo traktowana z rezerwą. Czasami idąc
korytarzem przyłapywałam niektórych strażników na tym, że rzucali mi ponure
spojrzenia albo wręcz omijali mnie szerokim łukiem, jakbym roznosiła jakąś
chorobę, która jest w stanie zaatakować nawet nieśmiertelnych. To odkrycie
bolało, chociaż nie zamierzałam się nad sobą użalać, bo zasłużyłam sobie na
takie traktowanie. Chciałam być niewidzialna i faktycznie się taka stałam.
Zanim się
obejrzałam, minęły kolejne dwa tygodnie. Sierpień miną równie niezauważalnie,
co wcześniej pozostałe letnie miesiące i rozpoczął się wrzesień. Jesień
zawsze wprawiała mnie w melancholijny nastrój, a w tym roku
miało być jeszcze gorzej, bo nie tylko lato odchodziło w zapomnienie.
Jedynym pocieszeniem zawsze bywały moje urodziny, ale tym razem na samą myśl o dziesiątym
września chciało mi się krzyczeć. Błogosławiłam to, że nikt nie zawracał sobie
głowy takimi sprawami, zwłaszcza kiedy chodziło o mnie – w innym
wypadku chyba bym zwariowała, jeśli oczywiście już do tego nie doszło.
Nadal
dręczyły mnie koszmary, chociaż zdążyłam się już do nich przyzwyczaić.
Wiedziałam już przynajmniej, że podróżuję w pustek szklanej kuli i nigdy
nie znajdę tego, czego szukam. Zdążyłam już się oswoić z ciągłymi
rozczarowaniami i przynajmniej nie budziłam się z krzykiem albo
płaczem; te wędrówki zaczynały być wręcz nużące i miałam nadzieję, że
wkrótce sen przestanie mnie nawiedzać. Interesujące było jedynie to, że
ostatnio zaczął się zmieniać i już nie zawsze chodziłam sama – czasami
towarzyszył mi milczący, zawsze patrzący w inną stronę niż ja Demetri,
czasami Felix, a ostatnio nawet… Hannah. Ta ostatnia zawsze wywoływała we
mnie najwięcej emocji, bo nie mogłam zapomnieć słów które padły z jej ust w dniu,
kiedy się poznałyśmy i pierwszy raz o niej śniłam. Chociaż był to
jedynie wytwór mojej wyobraźni, uwaga tamtej Hanny wydawała się być wypaloną
w moim umyśle.
Jeśli
chodzi o realną Hannę, była kolejną osobą której stałam się za wszelką
cenę unikać. Najgorsze w tym było właśnie to, że Aro zaproponował jej
dołączenie do straży – a ona się zgodziła. Nie miałam pojęcia czy to przez
wdzięczność za ocalone życie, czy po prostu chcąc mnie dobić, ale została
w zamki i często ją widywałam. Od ostatniej rozmowy nie zamieniłyśmy
ani słowa, chociaż czasami miewałam wrażenie, że Hannah ma ochotę coś mi
powiedzieć. Zawsze w takiej sytuacji rzucałam jej spanikowane spojrzenie
i szybko się oddalałam, dlatego z czasem przestała próbować. Nie
byłam w stanie z nią rozmawiać – nie po tym, czego się dowiedziałam.
Jakby mało było, że byłam zmuszona ją tolerować i mieszkać z nią pod
jednym dachem! Rozmowa to było zdecydowanie zbyt wiele.
Niestety,
jak to zwykle bywa, los jak zwykle zaprzysiągł się przeciwko mnie. Chociaż
wychodziłam z komnaty naprawdę rzadko, a Hanny unikałam tak
starannie, jak tylko było to możliwe, ostatecznie i tak wpadłam na nią
zupełnym przypadkiem, idąc w stronę biblioteki.
W zamku
znajdowała się cudowna, pełna tysięcy książek biblioteka do której uwielbiałam
chodzić. Był to okazały, okrągły pokój znajdujący się we wschodniej wieży.
Zwłaszcza rano miejsce to było zalane porannym słońcem, wlewającym się przez
duże, strzeliste okna, zdobione różnokolorowymi, misternymi witrażami. Lubiłam
obserwować różnokolorowe wzory, które wtedy powstawały na posadzkach i ścianach,
a czasami nawet stawałam na drodze promieniom i patrzyłam jak tańczą
na mojej odsłoniętej skórze. Było to ciche miejsce, gdzie naprawdę rzadko można
było kogoś spotkać, co stanowiło kolejny plus w moich oczach. Tym bardziej
nie spodziewałam się, że właśnie tutaj mogę trafić na wampirzycę.
Kluczyłam
między wysokimi, wypełnionymi książkami regałami. Półki na książki były niemal
wszędzie – pod ścianami oraz ustawione na całej wolnej przestrzeni, gdzie
tworzyły zawiły labirynt. Jedynie niewielkie wzniesienie pod oknami było wolne
od mebli i woluminów – ze względu na dobre światło, ustawiono tam kilka
wygodnych kanap i foteli obitych w czarną skórę, które aż prosiły się
o to, żeby na nich usiąść. Wampiry uwielbiały pławić się w luksusach,
chociaż żadne z nich nie odczuwało zmęczenia albo niewygody – to był po
prostu kolejny kaprys i próba ukazania ogromu władzy oraz bogactwa, którym
dysponowali Volturi.
Spędzałam w tym
miejscu tyle czasu, że byłam w stanie poruszać się po bibliotece na oślep,
doskonale wiedząc, gdzie mogę znaleźć najbardziej interesujące mnie działy. W układzie
tomów był jakiś skomplikowany system, którego dopiero się uczyłam, ale
przynajmniej dawało mi to jakieś pochłaniające zajęcie. Potrzebowałam czegoś,
dzięki czemu mogłabym zabić czas, jeśli nie chciałam narażać się na samotność i walkę
z własnymi myślami. Tego zdecydowanie powinnam była unikać.
Kierowałam
się właśnie do swojego ulubionego działu z poezją, kiedy nagle z najbliższej
alejki wyszła Hannah. Omal się z nią nie zderzyłam, a gdy zastąpiła
mi drogę, nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że zrobiła to
specjalnie. Spojrzałam na nią gniewnie, po czym rozejrzałam się spanikowana w poszukiwaniu
najszybszej drogi ucieczki; warknęłam przy tym ostrzegawczo, żeby nawet nie
próbowała nic mówić, ale moje zachowanie nie zrobiło na mnie żadnego znaczenia.
– Nie
mogłabyś w końcu ze mną porozmawiać? – jęknęła sfrustrowana, próbując
zwrócić na siebie moją uwagę.
Powstrzymałam
się od kolejnego warknięcia. Czy moje zachowanie i wcześniejsze słowa do
niej nie docierały? Nigdy nie kierowałam się stereotypami, ale przez Hannę
poważnie zaczynałam się zastanawiać nad rzekomą głupotą blondynek.
– Proszę
cię, Renesmee… – nalegała i chciała chwycić mnie za ramię, ale w porę
udało mi się uciec z zasięgu jej rąk. Zmrużyła krwiste tęczówki,
rozdrażniona. Intensywna czerwień jej oczu zdradzała, że dziewczyna całkiem
niedawno musiała się pożywić.
Jeśli
sądziłam, że tak po prostu odpuści, nie mogłam się bardziej mylić. Kiedy na
dodatek usłyszałam swoje imię w jej ustach, dosłownie coś się we mnie
zagotowało. Obróciłam się gwałtownie i skoczyłam na nią niczym
rozwścieczona kotka, zmuszając ją do cofnięcia się o krok do tyłu. Zaraz
wzięła się w garść i ponownie stanęła prosto, patrząc na mnie
wyczekująco, ale przynajmniej miałam satysfakcję, że udało mi się ją zaskoczyć.
– Nigdy
więcej masz się do mnie nie odzywać – warknęłam. – Czy nie rozumiesz, że chyba
nie mamy sobie już nic do powiedzenia? Sama tak zadecydowałaś – przypomniałam
jej, nie szczędząc sobie złośliwości, chociaż w głębi duszy pragnęłam po
prostu zacząć krzyczeć.
– Mam to
uznać za rozkaz? – odparowała, zdradzając silniejszy charakter niż na początku
sądziłam. Nie była już tą zastraszoną dziewczyną, której groziła śmierć. –
Jesteś jedną z nich i mi rozkazujesz?
– Nie
jestem… – zaczęłam, ale doszłam do wniosku, że nie mam obowiązku jej się
tłumaczyć. Chciała mnie sprowokować, a ja nie zamierzałam dać jej tej
satysfakcji. – A zresztą – sapnęłam i zamierzałam oddalić się
niezależnie od wszystkiego, ale nawet gdybym dysponowała ludzkim słuchem, nie
byłabym w stanie nie usłyszeć zarzutu Hannah:
– Oczywiście.
Znów zamknij się w komnacie. To jest wyjście!
Zastygłam,
mając wrażenie, jakby wampirzyca właśnie mnie spoliczkowała. Poczułam gniew i gorycz,
bo co tak naprawdę mogła wiedzieć o tym, jak się czułam? Nie była w takiej
sytuacji, poza tym w jednej chwili nie straciła wszystkiego. Co z tego,
że była wampirem? No dobrze, to z pewnością nie było najlepszym, co mogło
ją w życiu spotkać, ale to niczego nie zmieniało. Jej rodzice i tak
nigdy jej nie kochali, kuzynka była jedynie dalszą rodziną – poza tym Hannah
miała świadomość, że Sharon i jej ojciec wciąż żyją. Tak naprawdę ich nie
utraciła, więc jak mogła udzielać mi rad, skoro niczego nie rozumiała.
I gdyby to
przynajmniej był ktoś inny! Sama przecież przyczyniła się do tego, co spotkało
moich bliskich, a jednak miała dość tupetu, żeby swobodnie się wypowiadać
na temat mojego zachowania i oczekiwać, że z nią porozmawiam. Co
chciała mi powiedzieć, skoro uparcie nie zdradzała, co wydarzyło się tamtego
dnia i jaki miała z tym udział? Nie zamierzałam dać się czarować i wysłuchiwać
bajeczek, które miała okazję ułożyć w ciągu minionych dwóch tygodni.
– A co
ty możesz wiedzieć o tym, co jest dla mnie najlepsze?! Tak, to jest
wyście, a przynajmniej ja innego nie widzę! – warknęłam. Aż zatrząsnęłam
się z gniewu. Jednocześnie do oczu napłynęły mi łzy i zaczęłam
pośpiesznie mrugać, żeby nie popłakać się w jej obecności. Dlaczego wciąż
musiałam reagować w ten sposób? – I jakby nie patrzeć, wszystko to
jest twoją zasługą. Nie powiesz mi, że jest inaczej.
Patrzyła na
mnie w milczeniu, czekając aż się uspokoję i zamilknę. Dopiero wtedy
zdecydowała się odezwać:
– Masz
rację – zgodziła się. Tego zdecydowanie się nie spodziewałam. – Nie powiem ci,
że nie brałam w tym udziału. Ale ja naprawdę nie jestem ci w stanie
wytłumaczyć, co tam się stało. Wiem jedynie, że nikogo nie zabiłam – powtórzyła
z naciskiem. – Proszę cię, po prostu spróbuj to zrozumieć. Mam dość tego,
że na mój widok uciekasz w popłochu – oznajmiła i decydując
z tego, że wciąż milczałam, szybko ciągnęła dalej: – Swoją drogą, kiedy
ostatnio patrzyłaś na siebie w lustrze? Obraz nędzy i rozpaczy.
Oczywiście nie bierz tego do siebie… – zreflektowała się.
– Mhm,
jasne – mruknęłam, mając ochotę ją wyśmiać, jednak zabrakło mi do tego motywacji.
Nie miałam ochoty na żadną rozmowę a tym bardziej kolejną kłótnię. – Czego
ty właściwie ode mnie oczekujesz? – zapytałam, bo wciąż to do mnie nie
docierało, tak niedorzecznie brzmiała jej prośba. Zrozumienie? Po tym
wszystkim? – Jestem zmęczona i nie zamierzam tego ciągnąć – zastrzegłam.
– Więc daj
mi wszystko powiedzieć i wtedy dam ci święty spokój – zaproponowała,
zakładając obie ręce na piersi.
– Nie.
Prychnęła,
urażona bezpośredniością mojej odpowiedzi. Sądziłam, że to znaczyło, że
uraziłam ją i nie będzie chciała mieć ze mną nic wspólnego, ale nie mogłam
się bardziej mylić. Ruszyła za mną ledwo tylko zrobiłam pierwszy krok, ale
przynajmniej zamilkła. Starając się ją ignorować, zaczęłam zagłębiać się w labirynt
regałów z książkami, naiwnie licząc na to, że w którymś momencie uda
mi się zgubić wampirzycę. Było to tak mało prawdopodobne, że sama w końcu
dałam sobie spokój i zatrzymałam się przy jednym z działów, żeby
zgarnąć kilka ciężkich tomów, których tytuły i autorzy mnie zaintrygowali.
Oczywiście wzięłam za dużo na raz, więc kilka egzemplarzy upadło z hukiem
na posadzkę. Hannah stała tuż obok, obserwując mnie w milczeniu, a kiedy
jedynie obojętnie spojrzałam na książki, przykucnęła i podała mi je bez
słowa. Nawet nie podziękowałam, chcąc jak najszybciej się oddalić.
Chciałam
czytać w bibliotece, ale nagle zapragnęłam wrócić do swojego pokoju i zabarykadować
za sobą drzwi. Czy posunęłaby się do tego, żeby siłą dostać się do środka? Z jednej
strony wątpiłam, ale z drugiej wyglądała na zdesperowaną i właściwie
sama już nie byłam pewna, czego mogę się po niej spodziewać. Jakby nie patrzeć,
miała związek z gorszymi rzeczami niż zniszczenie drzwi czy napastowanie,
dlatego jej zachowanie chyba nawet nie powinno było mnie dziwić.
Jęknęłam w duchu
i jednak ruszyłam w stronę skórzanych foteli. Rzuciłam książki na
stolik i to z takim impetem, że chyba jedynie cudem nie złamał się
pod ich ciężarem, po czym opadłam na najbliższy fotel, wcześniej porywając
jeden z opasłych tomów. Jak na ironię, była to cała seria trenów, które
bynajmniej nie miały poprawić mi nastroju i chyba nie należały do
kategorii poezji, która była dla mnie wskazana. Jednoznaczna mina mojej
prześladowczyni dobitnie mi, że mam rację, ale nie zamierzałam się nią
przejmować.
Otworzyłam
książkę na losowej stronie i podwinąwszy nogi pod siebie, wbiłam wzrok w lekko
pożółkłą stronę. Widziałam wydrukowane czarnym atramentem litery, ale sens
zapisanych słów do mnie nie docierał – straciłam ochotę na czytanie, poza tym
ciężko było zrozumieć cokolwiek, kiedy słowa rozmazywały mi się przed oczami.
Hannah bez
słowa usiadła w fotelu naprzeciwko i wparłszy obie nogi na blacie
stolika, zapatrzyła się w wysoko położony sufit. Zaczęła po cichu nucić
coś pod nosem, a kiedy spojrzałam na nią rozeźlona, zadowoliła się
wystukiwaniem rytmu palcami. Ponownie zapatrzyłam się na tekst, doskonale
zdając sobie sprawę z tego, że to jest wyzwanie. Nie zamierzałam ulec,
chociaż byłam na straconej pozycji, bo w przeciwieństwie do
nieśmiertelnych wampirów, moja cierpliwość była ograniczona, a ludzkie
cechy gwarantowały zmęczenie.
Mniej
więcej kwadrans później miałam już serdecznie dość.
– Dobra! –
warknęłam. – Niech cię szlag, dobra! Mało ci jeszcze katowania mojej rodziny?
Więc proszę bardzo, możesz mnie dobić! – krzyknęłam, rzucając zamkniętą książkę
na stół i rozkładając ręce tak, jakbym oczekiwała, że dziewczyna zaraz
ciśnie we mnie nożem.
A potem
zrobiłam coś, czego obiecałam sobie więcej nie robić, zwłaszcza przy Hannie
Arroch. Szloch wyrwał mi się z gardła, a potem łzy trysnęły mi
z oczu i rozpłakałam się bezradnie. Przycisnęłam obie dłonie do
twarzy, bezradnie usiłując nad sobą zapanować, ale absolutnie nie byłam do tego
zdolna. Emocje już od dłuższego czasu kumulowały się we mnie, a sposób
w jaki Hannah mnie denerwowała jedynie pogorszył sytuację. Już nie byłam
w stanie powstrzymywać łez, a jeśli dziewczynie zależało na tym, żeby
mnie do nich doprowadzić, mogła tryumfować.
Nie zrobiła
tego. Zamrugała pośpiesznie (tyle zdążyłam zauważyć, kiedy spróbowałam rzucić
jej nienawistne spojrzenie spomiędzy rozstawionych palców), po czym z gracją
poderwała się z miejsca i usiadłszy na podłokietniku mojego fotela,
bez słowa mnie objęła. Kiedy poczułam wokół siebie jej drobne, ale silne
ramiona, rozszlochałam się jeszcze bardziej, wspominając dom i momenty,
kiedy to mama, babcia albo ciotki mnie przytulały. Chociaż powinnam była
natychmiast się zerwać i odepchnąć Hannę, nagle całkowicie zabrakło mi na
to siły, dlatego jedynie siedziałam i pozwalałam na to, żeby próbowała
mnie pocieszyć.
– Tak
naprawdę to nie ja miałam od początku mówić – przyznała, nieco speszonym tonem.
Wyraźnie nie przygotowała się na to, że skończy w bibliotece, pocieszając
histeryczkę. – Więc jak chcesz, możesz mówić. Czasami trzeba się wygadać komuś
neutralnemu – zachęciła, po czym zaśmiała się gorzko, bo nie była ani
neutralna, ani też nie należała do grona osób, którym byłam gotowa się
zwierzać.
Co mi tam?,
pomyślałam, dochodząc do wniosku, że już nie mogło być gorzej. Straciłam
wszystko, zachowywałam się jak szalona i mieszkałam w Volterze. Na
dodatek znienawidzona przeze mnie dziewczyna (kiedy teraz o tym myślę,
wiem, że dopiero miałam poznać nienawiść – to zdecydowanie nie była nawet
namiastka tego uczucia) była świadkiem tego, jak wypłakuję oczy. Biorąc to wszystko
pod uwagę, mogłam przynajmniej spróbować sobie ulżyć, dlatego ostatecznie
zaczęłam mówić.
Właściwie
nie zastanawiałam się nad słowami. Wyrzucałam z siebie kolejne słowa,
początkowo niewyraźnie i co chwila przerywając, żeby pociągnąć nosem, ale
Hannie jakimś cudem udało się wszystko zrozumieć. Mówiłam o tym, co
zobaczyłam na tamtej polanie i jak się poczułam. Wtedy znów zaczęłam
szlochać, ale był to inny rodzaj płaczu i bynajmniej nie odebrał mi głosu.
Później opowiedziałam jej o propozycji Aro, o tym jak zamieszkałam w Volterze
i jak wyglądały kolejne miesiące w tym miejscu. Pierwszy raz
zdradzałam komuś wszystkie swoje myśli – kiedy dawniej, jeszcze w innym
życiu (a przynajmniej tak mi się wydawało – czas wydawał się stanąć
w miejscu, kiedy oni zniknęli), czasami rozmawiałam
z Jacobem, nawet przed nim zatajałam pewne fakty – i chociaż czułam
się dziwnie, wypowiadając to wszystko na głos, przynosiło mi to spokój.
Zaczynałam zapanowywać nad płaczem i po kilkunastu minutach chyba jedynie
moje napuchnięte oczy zdradzały to, że płakałam.
– Wiesz,
nie powiem ci, że nie jesteś odludkiem – przyznała Hannah, ostrożnie dobierając
słowa. – Nie da się ukryć, masz dziwny talent do zniechęcania ludzi. Nie
myślałaś o tym, że to… głupie? – zapytała z pewnym wahaniem.
Wiedziałam
jedno – mistrzynią pociesznych słów to ona nie była, ale i nie oczekiwałam
tego od niej. Nie chciałam bezsensownych zapewnień, że wszystko będzie w porządku
i jakoś się ułoży. Zaczynałam doceniać w dziewczynie to, że była
szczera do bólu i taka nieporadna w niektórych sytuacjach.
– Nie
pasuję tutaj – powiedziałam jedynie, jasno dając jej do zrozumienia, że nie
chcę się ze strażnikami integrować. Nie wyobrażałam sobie, żebym po tym
wszystkim miała zastąpić sobie bliskich innymi, członkami Volturi na dodatek. –
Zresztą sama dopiero co potwierdziłaś, że mają mnie za idiotkę. Już raczej tego
nie zmienię.
Hannah
wydęła usta.
– Nie
„idiotkę”, tylko „odludka” – poprawiła. – Nie lubię, kiedy ktoś przekręca moje
słowa. Poza tym mnie jakoś nie zniechęciłaś – dodała i uśmiechnęła się
tryumfalnie.
Spróbowałam
się uśmiechnąć, ale chyba zapomniałam już, jak to się robi. Rozmyśliłam się,
dobrze wiedząc, że wyszedł mi z tego raczej mało przyjazny grymas.
– Tak czy
inaczej, większość ma chyba takie podejście, jak Demetri – stwierdziłam,
niechętnie nawiązując do tego, jak wampir się do mnie odnosił. To oczywiście
też w którymś momencie Hannie szczegółowo zrelacjonowałam, łącznie z atakiem
w mieście.
– Felix
próbował być miły – zauważyła rozsądnie. – Marne pocieszenie, ale zawsze coś.
– Nie
lubisz go – zauważyłam, dochodząc do wniosku, że skoro wiedziała już o mnie
wszystko, mam prawo do przeprowadzenia własnego śledztwa, tym razem dotyczącego
jej życia.
– Nie –
przyznała. – Co prawda to nie on groził, że mnie rozczłonkuje i będzie
niósł w kawałkach, ale to niczego nie zmienia. Demetri… jest jakby
bardziej wyrachowany i opanowany, jeśli chodzi o przemoc. Z tego
co zaobserwowałam, to Felix jest większym cwaniaczkiem i to mnie denerwuje
– skrzywiła się.
Uniosłam
brwi. Miałam oto wybitny dowód na to, że absolutnie nie orientowałam się w sytuacji
na zamku, bo mnie Felix zawsze wydawał się miły. Do tego pory żałowałam, że na
początku zniechęciłam go do siebie, kiedy próbował okazać mi trochę
przychylności. W żałobie czy nie, powinnam była jakoś to docenić.
– Ja boję
się Demetriego – wyznałam nagle, dopiero po chwili uświadamiając sobie pełny
sens swoich słów. Dlaczego miałam wrażenie, że w tym momencie okłamywałam
samą siebie?
– I dlatego
chowasz się po kątach? – Hannah spojrzała na mnie sceptycznie.
– Nie
chowam się! – zaprotestowałam zdecydowanie ostrzej niż powinnam była. – Ja po
prostu… nie mam powodów, żeby wychodzić z zamku – dodałam już
spokojniejszym głosem. – A jeśli dzięki temu nie muszę być Felixowi
i Demetriemu ciężarem, tym lepiej – dodałam spokojnie, wzruszając
ramionami.
Hannah
wbiła we mnie spojrzenie swoich krwistych tęczówek. W jej oczach
dostrzegłam jakiś dziwny błysk.
– A niech
ci będzie.
Niech mi
będzie? Zamierzałam zapytać ją, co miała na myśli, ale ostatecznie się
rozmyśliłam. Byłam lekko oszołomiona rozmową, którą przeprowadziłyśmy, a zwłaszcza
tym, że teraz wcale nie czułam takiej złości, kiedy na nią patrzyłam. Wręcz
przeciwnie – byłam w stanie spojrzeć na nią niemal przychylnie. Ta relacja
była chyba najdziwniejszą w jakiej kiedykolwiek się znalazłam, ale wcale
nie czułam ochoty, żeby spróbować ją zerwać. Byłam ciekawa, co z tego
wyniknie.
Dziewczyna
jakby czytała mi w myślach.
– Lepiej,
co?
Potaknęłam.
– Świetnie.
Miałam nadzieję, że przynajmniej w jakimś ułamku procenta zrekompensuję ci
naszą pierwszą rozmowę – westchnęła, po czym zaraz zamilkła, uświadamiając
sobie, że niepotrzebnie poruszyła temat naszego spotkania. Jak na zawołanie
spochmurniałam i spróbowałam odgonić nieprzyjemne wspomnienia.
Coś
ścisnęło mnie w gardle. Momentalnie powróciły wcześniejsze pytania oraz
cień wiążącej się z brakiem odpowiedzi irytacji. Niczego nie rozumiałam,
ale wiedziałam, że nie ma sensu Hanny wypytywać – efekt byłby dokładnie taki
sam. Co jednak nie zmieniało faktu, że w jakimś stopniu korciło mnie, żeby
jednak to zrobić.
Nie
podjęłam żadnej konkretnej decyzji, kiedy usłyszałyśmy szybkie kroki. Uniosłam
głowę, zaskoczona, bo nie zdarzało się do tej pory, żebym w bibliotece
spotkała dwie osoby, na dodatek jednego dnia. Miałam wrażenie, że celem
zbliżającego się wampira jestem ja sama, dlatego wbiłam wzrok w stronę
wejścia, odrobinę zaniepokojona. Zdecydowanie nie miałam ochoty na kolejną
rozmowę.
Zerknęłam
pośpiesznie na Hannę.
– Dzięki –
szepnęłam tak cicho, żeby tylko ona była w stanie mnie zrozumieć.
Nieznacznie
skinęła głową, uśmiechając się blado. Zrozumiała. Ja zaś – chcąc nie chcąc –
musiałam przyznać się przed samą sobą, że tamtego popołudnia w bibliotece
połączyło nas coś zdecydowanie trwalszego, niż początkowo mogłam sobie życzyć.
Felix
Jak nie wiadomo o kogo
chodzi, jak zawsze chodzić musiało o Felixa. Dlaczego nawet nie zdziwiło
mnie to, że Aro właśnie mnie przydzieli tak błahe zadanie? Nie miałem niczego
do dziewczyny Cullenów – była trochę ponura… delikatnie mówiąc, ale poza tym
nie widziałem powodów do tego, żeby się na nią złościć. W przeciwieństwie
do Demetriego nie widziałem powodów do irytowania się z powodu tego, że to
nam przypadła opieka nad biednym rudzikiem, ale to wcale nie znaczyło, że
miałem ochotę w podskokach biegać po całym zamku, żeby jej szukać.
Niemniej
fakt, że była w połowie człowiekiem, miewał swoje plusy. Nawet na
przepełnionym całą mieszanką zapachów różnych wampirów korytarzu, trop Renesmee
Cullen był tak wyraźny, że nawet pozbawiony tropicielskich zdolności Demetriego
byłem w stanie ją odnaleźć. Szybko ruszyłem przed siebie, idąc za
dziewczyną jak po sznurku, i dopiero po pokonaniu kilku korytarzy
uświadamiając sobie, gdzie najprawdopodobniej pół-wampirzycę znajdę.
Jęknąłem
rozczarowany. Biblioteka? Naprawdę? To właśnie dlatego przez tyle czasu udawało
mi się omijać to miejsce szerokim łukiem, żeby po latach służby jednak musieć
tam zajrzeć? Nie przepadałem za książkami, poza tym miałem lepsze zajęcia do
roboty niż czytanie, więc czytelnia była jednym z miejsc, których niemal
alergicznie unikałem. Ale z drugiej strony, powinienem był chyba
przewidzieć, że taka szara myszka zdecyduje się schronić właśnie tam.
Poza tym,
jakby nie patrzeć, to była wnuczka Carlisle’a. Całkiem dobrze pamiętałem okres,
kiedy doktor Cullen z nami mieszkał – wampiry mają znakomitą pamięć, nie
było w tym nic osobistego – i kiedy się nad tym zastanawiałem,
widziałem swoiste podobieństwo, chociaż naturalnie nie byli spokrewnieni. Jego
różniej można by było szukać właśnie w bibliotece, chociaż w przeciwieństwie
do Renesmee nie zachowywał się jak duch, którego można byłoby przeoczyć w biały
dzień na zalanym słońcem korytarzu. Już pomijając to, że jak każdy wampir był
czuły na słońce – ciężko nas nie zauważyć w promieniach słonecznych –
robił całkiem sporo zamieszania, dyskutując z wielką trójcą na temat
zwierzęcej krwi. Dziewczyna chyba nie miała takich zapędów… Nie, zdecydowanie
nie.
Kiedy
znalazłem się we wschodniej wieży, potrzebowałem chwili, żeby rozeznać się w układzie
biblioteki i odnaleźć podwyższenie z fotelami oraz stolikami. Aro
dbał o drobiazgi, chociaż mało kiedy ktokolwiek z nas przebywał w tym
miejscu. Jeśli już to zakładałem, że trójca przychodzi tutaj sama albo w towarzystwie
żon – ciężko było stwierdzić, ale cała imponująca kolekcja ciężkich dzieł
należała do nich i podejrzewałem, że musieli znać je na pamięć.
Renesmee w jakiś
dziwny sposób wpasowywała się w atmosferę tego miejsca. Siedziała skulona
na fotelu, w otoczeniu piętrzących się na stoliku książek, które chyba
faktycznie miała w planie przeczytać. Nawet dla mnie, chociaż podobno
byłem nieczuły i spoglądałem na kobiety powierzchownie (słyszeliśmy ten
tekst tak często, że ciężko było nie zacząć w niego wierzyć), oczywiste
było, że wygląda marnie. Z poszarzałą skórą i czerwonymi obwódkami
wokół oczu, wyglądała na chorą albo prawdziwą wampirzycę, taką z wyobrażeń
ludzi. W jej przypadku określenie „żywy trup” naprawdę nabierało sensu.
Ruszyłem w stronę
dziewczyny, decydując się na spacerowe, typowe dla ludzi tempo, kiedy
zorientowałem się, że Cullenówna nie jest sama. Spojrzała w moją stronę,
oczywiście orientując się z mojej obecności, po czym lekko poprawiła się w fotelu,
a wtedy dostrzegłem przycupniętą tuż obok niej…
– A niech
to szlag – wyrwało mi się i diabli wzięli dobre wrażenie, bo zarówno
Renesmee, jak i jej towarzyszka spojrzały na mnie z powątpieniem.
– To jakiś
nowoczesny sposób witania się? – zapytała blond włosa wampirzyca, oczywiście
Hannah. – Ciebie też miło widzieć, Felixie – dodała odrobinę irytującym tonem.
Wcale nie
dziwiło mnie, że już pierwszego dnia Demetri miał z nią problem. Miała w sobie
zbyt wiele pewności siebie – oczywiście kiedy ją się przycisnęło, momentalnie
miękła, ale szybko wracała do siebie. Teraz, kiedy należała do straży i nic
jej nie groziło, znów pozwalała sobie na bezczelność i cięty język. W jakimś
stopniu mi się to podobało, ale nie kiedy wykorzystywała ten swój zadziornych
charakterem wobec mnie. Ciekawe ile razy już jej mówiono, że marnie przez to
skończy?
Postanowiłem
ją zignorować, chociaż to wcale nie było takie łatwe. Patrzyła na mnie
bezczelnie, tak intensywnie, że chyba jedynie cudem jej spojrzenie nie
spowodowało mojego samozapłonu. Prowokowała mnie i zdawałem sobie z tego
sprawę. Co prawda nikt nie miałby mi za złe, gdybym trochę ja poturbował albo
nawet zabił, ale jakieś kłopoty z pewnością bym miał, a na to nie
zamierzałem pozwolić. Kary na zamku potrafiły być albo lekkie (zdarzało się, że
Aro i Kajusz trochę pokrzyczeli, przy akompaniamencie znudzonych pomruków
Marka) albo surowe, jak chociażby kwadrans spędzony z Jane i Alec’iem.
Nie miałem do czynienia z darem bliźniąt od stuleci i wolałem żeby
tak pozostało.
Zwróciłem
się więc do Renesmee:
– Wielka
trójca kazała cię przyprowadzić do Sali Tronowej – oznajmiłem spokojnie,
starając się zapanować nad tonem i nie okazać zdenerwowania na Hannę. Ta
dziewczyna była już i tak do tego stopnia wykończona psychicznie, że nawet
ja miałem dość sumienia, żeby zacząć się przejmować tym, jak zareagowałaby,
gdybym się na niej wyładował.
– Po co? –
zapytała natychmiast. Jej skóra pobladła, a czekoladowe tęczówki
spróbowały odszukać moje.
– A skąd
mam wiedzieć? – Westchnąłem poirytowany. – Kazali mi cię przyprowadzić –
powtórzyłem – a im szybciej się ruszysz, tym szybciej wszyscy dowiemy się o co
chodzi.
Hannah
chyba chciała coś powiedzieć, ale w tym samym momencie Renesmee zaczęła
się podnosić, więc odpuściła. Dziwne, bo nie sądziłem, że w jakimkolwiek
stopniu się przyjaźnią. Kiedy ostatnio widziałem je razem, Cullenówna wyglądał
tak, jakby była gotowa rozszarpać wampirzycę gołymi rękami.
Kobiet nie
da się zrozumieć. Jaki sens miało więc deliberowanie nad ich relacjami?
– Znowu
kogoś złapali? – zapytała Renesmee, ledwo tylko stanęła na nogi. Przeciągnęła
się lekko i w pierwszej chwili chyba zachwiała, bo przytrzymała się
fotela. – No wiesz, jednego z… – dodała, chcąc uściślić, ale przerwałem jej
machnięciem ręki.
– Nic mi o tym
nie wiadomo – uciąłem temat, bo tak wyglądała prawda, a ja nie byłem
pewien, jaka odpowiedź najbardziej dziewczynę satysfakcjonowała.
Jedynie
skinęła głową w odpowiedzi na moje słowa, chociaż widać było, że jest
zdenerwowana. Nie trzeba było kończyć studiów psychologicznych, żeby zgadnąć,
że najchętniej nigdzie by się nie ruszała albo – najlepiej – znów zaszyła w swojej
komnacie, jak to robiła od dwóch tygodni i już podobno wcześniej.
Doprawdy, nie sądziłem, że można doprowadzić się aż do takiego stanu! To był
właśnie jeden z dobrych powodów, żeby nigdy nie zakładać rodziny i ograniczyć
się do przelotnych związków. Uczucia były zabójcze, jak mogłem się przekonać.
– Pośpiesz
się trochę – ponagliłem, nagle czując się w tym miejscu cholernie
niezręcznie. Miałem przed sobą wyjątkowo marnie wyglądający okaz pół-wampira
oraz denerwującą mnie na każdym kroku wampirzycę. Po prostu wspaniała
kumulacja! – Aro nie lubi czekać – wyjaśniłem i zszedłem
z podwyższenia, zamierzając się oddalić (nie musiałem przecież prowadzić
dziewczyny za rękę), kiedy zauważyłem, że Hannah ruszyła za nami. – A ty
dokąd? – syknąłem.
Uniosła
brwi.
– Do Sali
Tronowej? – Spojrzała na mnie tak, jakbym to ja był blondynką i to na
dodatek mającą w sobie coś z kosmity.
– Ciebie
nikt nie wzywa. Trójca prosiła o Renesmee – przypomniałem, starając się
wymówić każde słowo jak najdokładniej, żeby w końcu zrozumiała. Może
stereotypy były jednak prawdziwe? – Jedynie ją i jeszcze kilku strażników.
Ciebie nie było na liście.
Wydęła usta
i wzruszyła ramionami. Zeskoczyła z podwyższenia i przeszła tuż
obok mnie, celowo potrącając mnie przy tym biodrami. Aż zazgrzytałem zębami ze
złości.
– Trudno. –
Wzruszyła ramionami. – Szczerze powiedziawszy, mnie to zwisa i powiewa –
oświadczyła i ruszyła przed siebie, udając, że wcale nie ma ochoty
obejrzeć się, żeby zobaczyć moją minę.
Z
opóźnieniem ruszyłem się z miejsca. Renesmee zdążyła już dawno nas
wyprzedzić i zanim dogoniliśmy ją z Hanną w korytarzu, przeszła
już całkiem pokaźny odcinek. Szła sztywno, niczym automat, prawie nie zwracając
na nas uwagi. Wzrok wbiła w ziemię i zdawało mi się, że po cichu
liczyła kolejne kroki, żeby zająć czymś myśli. Hannah przez chwilę szła na
równi z nią, ale ostatecznie zwolniła, czując się chyba równie niepewnie
jak ja. Żadne z nas nie miało pojęcia, jak najlepiej jest odnosić się
wobec tej dziewczyny – ja dodatkowo nie miałem pojęcia, dlaczego właściwie
próbuję się tym przejmować.
– Mówił ci
ktoś kiedyś, że jesteś delikatny jak papier ścierny? – syknęła do mnie Hannah,
kiedy Renesmee oddaliła się na tyle daleko, żeby nic nie usłyszała. Moim zdanie
nawet gdybyśmy rozmawiali przy niej, nie byłaby tym zainteresowana. – To był
najmniej odpowiedni moment na to, żebyś nam przerywał, poza tym ten twój ton… –
zaczęła, nie racząc nawet wytłumaczyć, dlaczego poucza mnie tak, jakbyśmy co
najmniej zachowywali koleżeńskie stosunki. Przecież gdybym chciał, zabiłbym ją
bez mrugnięcia okiem i nie odczuwałbym przy tym żalu.
– Po
pierwsze, to przestarzały tekst – powiedziałem, modląc się w duchu
o trochę cierpliwości. – A po drugie, skoro jesteś taka mądra,
dyskutuj na ten temat z Aro. Poza tym od kiego jesteście takimi
przyjaciółeczkami? – zapytałem z powątpieniem.
Warknęła na
mnie.
– Nie twój
zakichany interes – odparowała i przyśpieszyła, decydując się jednak na
towarzystwo milczka. Szkoda, że sama nie potrafiła przy tym trzymać języka za
zębami.
Pokręciłem
głową z niedowierzaniem. Doprawy, co się działo z tym światem?
Zdawałem sobie sprawę, że kobiety bywały naprawdę nietypowym gatunkiem, ale
Hannah przechodziła ludzie (wampirze?) pojęcie. Zdecydowanie nie miała dobrze
na tym wyjść, ale w przeciwieństwie do niej, nie zamierzałem udzielać
żadnych rad. Kto wie, może sam miałem okazać się tym, który kiedyś da jej
nauczkę?
Perspektywa
była naprawdę kusząca.
– Mała
wiedźma – mruknąłem pod nosem, obserwując jak jej krótkie, złociste loczki
podskakują przy każdym kroku.
– Słyszałam
– rzuciła, ale nawet się nie obejrzała.
Przyśpieszyła,
a potem zniknęła za najbliższym zakrętem, jednak decydując się pójść do
komnaty. Wtedy też się nie obejrzała, chociaż do samego końca miałem nadzieję
na to, że jednak to zrobi.
Doprawdy, raz jeszcze dzięki za miłe słowa. Co do tego, jak często będą pojawiać się rozdziały, odstępy będą wynosiły średnio trzy, ewentualnie cztery dni. Cieszę się, że perspektywa Demetriego przypadła wam do gustu. Sęk w tym, że to dwa różne charaktery – katastrofa gotowa, czyż nie? Chociaż może niekoniecznie taka, jak przy zetknięciu Hannah z Felixem, ale zobaczymy, co z tego wyniknie...Mam już pewność co do całkowitego przebiegu akcji w pierwszej księgi; wyszło mi trzydzieści rozdziałów i jestem z tego zadowolona. Ale już nie zanudzam i do napisania.Nessa.
"zdarzało się, że Aro i Kajusz trochę pokrzyczeli, przy akompaniamencie znudzonych pomruków Marka"
OdpowiedzUsuńxD Normalnie rozwalił mnie ten tekst. Nie wiem co w tym takiego śmiesznego, ale chichrałam się =D
Ten rozdział był taki wesoły. Perspektywę Felixa też bardzo lubię ;)
Czekam na nn =*
Katherina
Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! Kiedy kolejny rozdział????????Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuńCudowny rozdział ! Renesmee w końcu zaczyna się otwierać na ludzi ;D Z niecierpliwością czekam nn ;*
OdpowiedzUsuń"Delikatny jak papier ścierny" - od dzisiaj w moim słowniku na stałe xD Bardzo mi się spodobało to porównanie. Zresztą nie jedyne jakie użyłaś, ale to najbardziej utkwiło mi w pamięci.
OdpowiedzUsuńKażdy się kiedyś potrzebuje wygadać i na Renie przyszedł czas właśnie teraz. Nie wiem tylko czy Hanka jest osobą godną zaufania. Dziwi mnie, że Renka jej akurat się wyżaliła, skoro ona brała udział w tej masakrze i mogłaby sobie wszystko przypomnieć, a nie chce, bo się zablokowała. No kurde, to żadna koleżanka, trzymaj się od takich Renko jak najdalej.
Zawsze lubiłem Poezję. Choć nie każdą rozumiałem i z pewnością żadnej nie byłbym w stanie sam utworzyć. Z Trenów, najbardziej te Kochanowskiego utkwiły mi w pamięć, te o Urszulce.
Potrąciła go biodrem, jaka niewyżyta. Ramieniem to jeszcze byłaby oznaka lekceważenia, ale biodrem... to niemal tak jakby mu mówiła "przeleć mnie".
dariusz-tychon.blogspot.com