Hannah
Bieg zazwyczaj przynosi mi
ukojenie, ale nie tym razem. Jestem zdenerwowana, a emocje wręcz
rozsadzają mnie od środka, przez co tym ciężej znieść mi moje własne tempo. Co
więcej, zaczynam zazdrościć Felixowi, który – chociaż zrównany ze mną –
biegnie, nieznacznie wysuwając się do przodu. Czuje na sobie jego spojrzenie i mogę
przysiąc, że gdybym wciąż była człowiekiem, w tym momencie zaczerwieniłabym
się.
Cholerny
dupek, myślę. Jak mogę w ogóle
się na nim skupiać, skoro istnieją ważniejsze zadania do wykonania? Najgorsze
jest to, że sama nie potrafię odpowiedzieć sobie na to pytanie, nawet jeśli za
wszelką cenę próbuję to zrobić. Wiem, że teraz najważniejsza jest Renesmee i mój
plan, ale moje myśli wciąż rozprasza właśnie Felix. Od naszego niefortunnego
pocałunku coś się zmieniło i mam wrażenie, że nie jestem sobą, co mnie
irytuje, bo sam wampir wydaje się absolutnie na wszystko obojętny. Teraz wręcz
spogląda na mnie z irytacją, podobnie jak i Demetri; tego drugiego
jestem w stanie w pełni zrozumieć, chociaż to wcale nie
usprawiedliwia tego, że patrzy się na mnie w sposób, który mógłby
doprowadzić do samozapłonu. Mam plan, ale do tego potrzeba pośpiechu, poza tym
wciąż nie miałam okazji, żeby im go przedstawić.
– Hannah,
do rzeczy! – Demetri spogląda na mnie nagląco. Jest zdenerwowany i nie mam
co do tego najmniejszych wątpliwości. – Co takiego wymyśliłaś.
– A mógłbyś
przestać na mnie warczeć, proszę? – pytał urażonym tonem, rzucając mu
zagniewane spojrzenie. Może i jestem w stanie zrozumieć jego nastrój i to,
że się boi (prawdopodobnie zabiłby mnie, gdybym powiedziała to na głos – ot
uroki tej cholernej, męskiej dumy), ale to wcale nie znaczy, że zamierzam
pozwolić pomiatać się tak, jakbym była nic nieznaczącą rzeczą. Przecież mnie
też zależy! – Dobra, już… Jesteś dzisiaj strasznie nerwowy – stwierdzam, w odpowiedzi
na jego ciche warknięcie decydując się nieudolnie rozluźnić atmosferę;
paradoksalnie mnie również nie jest w tym momencie do śmiechu.
– Ty mówisz
poważnie? – Demetri spogląda na mnie tak, jakbym postradała zmysły.
Otwieram
usta, żeby powiedzieć coś złośliwego, skoro już mnie do tego prowokuje, ale nie
mam po temu okazji, bo wampir bez ostrzeżenia zatrzymuje się. Z rozpędu
przebiegamy z Felixem jeszcze kilka dobrych metrów, zanim oboje jesteśmy w stanie
wytracić równowagę. Natychmiast zawracam, pokonując odległość dzielącą mnie od
tropiciela, po czym zatrzymuję się tuż przed nim, żeby móc rzucić mu zagniewane
spojrzenie. Dodatkowo staję na palcach, chcąc chociaż minimalnie nad nim
górować, żeby sprawiać wrażenie groźniejszej, jednak nawet w tej sytuacji
jest ode mnie znacznie wyższy. Jak to zwykle w życiu bywa, znowu wszystko
zaprzysięgło się przeciwko mnie i zamiast osiągnąć cel, wyglądam
prawdopodobnie idiotycznie. Może nawet bym go rozbawiła, gdyby sytuacja
bardziej temu sprzyjała.
– Całkiem
już oszalałeś? – pytam z niedowierzaniem. – Przecież dopiero co
powiedziałam, że musimy się śpieszyć, żeby jak najszybciej wrócić do Volterry.
Masz problemy z pamięcią czy jak? – dodaję, nie szczędząc sobie przy tym
ironii. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani i prawdopodobnie w tym momencie
stąpam po kruchym lodzie, ale nie dbam o to.
– Zrozumiałem
cię aż za dobrze, ale nie zamierzam się stąd ruszyć nawet na krok, póki
nareszcie nam wszystkiego nie wytłumaczysz – zastrzega Demetri. W tym
momencie mam ochotę porządnie mu przyłożyć. Chyba sobie żartuje, żeby w takiej
sytuacji się ze mną kłócić. Przecież podobnie jak ja, chcę Renesmee znaleźć i jakoś
jej pomóc, ale ten cholerny wampir-masochista uparcie nie chce przyjąć tego do
wiadomości! – Tylko nie pyskuj, Hanno, bo nie ręczę za siebie. Chcę ją
odnaleźć, a jak na razie mam poczucie, że tracimy czas.
Zdecydowanie
proszę się o kłopoty, ale nie jestem w stanie powstrzymać się od
prychnięcia. Dostrzegam ostrzegawcze spojrzenie Felixa, który czai się w pobliżu,
gotów zainterweniować w razie potrzeby, ale nawet to nie jest w stanie
na mnie wpłynąć. Swoją drogą, zabawne, że Felutek chce mnie bronić. Nie jestem
pewna, co powinnam w związku z tym czuć – być może gniew, że wątpi w moje
umiejętności – ale mimo wszystko jestem mu wdzięczna. W porównaniu z Demetrim
jest zdecydowanie lepiej zbudowany, więc być może zdecyduje się przedłużyć moją
wieczność, powstrzymując tropiciela, gdyby ten jednak z mojej winy stracił
nad sobą kontrolę.
– Mam przez
to rozumieć, że tracimy czas z mojej winy, tak? – pytam, chociaż doskonale
wiem, jaka będzie odpowiedź. Co więcej, dostrzegam ją w jego rubinowych
tęczówkach i to odkrycie ostatecznie wytrąca mnie z równowagi. – Więc
idź sobie, skoro nas nie potrzebujesz. W końcu wiesz lepiej, jak ją
odnaleźć, prawda? – mówię z ironią, Demetri jednak nie zwraca najmniejszej
uwagi na złośliwość w moim głosie.
– Jak sobie
życzysz – odpowiada, nawet na mnie nie patrząc.
Chwilę
później znika, a ja stoję w miejscu jak ten słup soli, wpatrzona w miejsce
w którym dopiero co stał. Świetnie! Normalnie o tym marzyłam, żeby w zaledwie
dobę pokłócić się ze wszystkimi wkoło, zamartwiać się o przyjaciółkę i na
dodatek pocałować się z Felixem. Och, zapomniałabym o tym dziwnym
spotkaniu z Kajuszem… Żyć nie umierać, o ile w moim przypadku
słowa te mają jakikolwiek sens. Mam ochotę się zabić, a przynajmniej
zniknąć, bo chyba dopiero wtedy naprawdę zaznam świętego spokoju, z dala
od tych wszystkich przemądrzałych wampirów, dla których jestem najwyraźniej po
prostu głupią, pustą blondyneczką.
Słyszę
przekleństwo, kiedy Felix zaczyna próbować zawrócić przyjaciela – oczywiście
bezskutecznie. Musi zdawać sobie z tego sprawę, bo wkrótce wyraźne słowa
przechodzą w gniewne pomruki i złorzeczenia, które w żaden
sposób nie wyglądają na zdolne przemówić do rozsądku kogokolwiek. Bez patrzenia
wiem, że Felix jest w równie podłym nastroju co i ja, dlatego wolę
nawet go nie prowokować, skoro zostaliśmy sami.
– Brawo,
Hannah. Teraz faktycznie jest dużo lepiej – mruczy w moją stronę,
zaczynając krążyć. Strasznie mnie tym denerwuje, ale powstrzymuję się od
komentarza. – Co teraz robimy, hm? Bo chyba go tak nie zostawimy?
– Jasne, że
go zostawimy. – Nie zamierzam wdawać się w dyskusję na temat tego, co tak
naprawdę jest moją winą, a co nie. – Felixie, nie mamy czasu. Nie
rozumiesz? Nie wiem skąd, ale jestem pewna, że musimy się śpieszyć. Mam złe
przeczucia i wolałabym nie czekać, żeby przekonać się ile w nich
prawdy.
– Heidi od
jakiegoś czasu wzbudza we mnie wątpliwości, więc nie powiedziałaś mi niczego
nowego. Ale mimo wszystko mogłabyś łaskawie wtajemniczyć mnie w ten swój
misterny plan, skoro jako jedyny wciąż zamierzam ci pomagać – dodaje z nutką
wahania, jakby spodziewał się, że za chwilę na niego naskoczę.
Felix
chociaż w niewielkim stopniu się mnie obawia? Marna pociecha, ale nie
przeczę, że moje ego jest tą świadomością przyjemnie połechtane. Zwłaszcza, że
on naprawdę jest gotowy zaufać mi na ślepo.
– Żaden tam
misterny plan – wzdycham, machając niecierpliwie ręką. – Po prostu pomyślałam
sobie, że w tej sytuacji powinniśmy porozmawiać z kimś z trójcy.
Może uznasz, że zwariowałam, ale ja myślałam o Marku.
Wampir
zamrugał.
– Ale niby
dlaczego o Marku? – pyta i spogląda na mnie z powątpieniem.
Już
wcześniej obawiałam się, że zada to pytanie, zdążyłam jednak przygotować sobie
jakąś wymowną odpowiedź. Nie mogę mu przecież powiedzieć, że to dlatego, iż
obawiam się daru Aro. Gdyby przejrzał moje myśli, mógłby dowiedzieć się o tej
dziwnej scenie, która była między mną a Kajuszem, a której sama nie
rozumiałam. Kajusz co prawda nie powiedział mi tego wprost, ale czuję, że tamta
rozmowa (o ile ten atak można było uznać za coś tak cywilizowanego, jak
rozmowa) powinna pozostać tajemnicą. Jeśli z kolei chodziło o Kajusza,
powód dla którego go odrzuciłam, wydaje się oczywisty. Ten wampir zdecydowanie
mnie przeraza, chociaż sama nie jestem pewna dlaczego. Proszenie go o pomoc
jest ostatecznością, dlatego nie pozostawał nam nikt inny, a właśnie
Marek.
– On ją
uczył. Narzekała na niego, ale poza tym spędzali ze sobą dużo czasu, dlatego
wydaje mi się, że możemy mu zaufać – tłumaczę w pośpiechu, mając nadzieję,
że takie wyjaśnienia Felixa usatysfakcjonują. – Poza tym… Jeśli Chelsea jest w zamku,
może Marek będzie w stanie nakłonić ją do mówienia. Na pewno wie, co
takiego planuje Heidi, skoro zdecydowała się jej pomagać – dodaję z przekonaniem
większym niż w rzeczywistości.
Felix
przygląda mi się przez kilka sekund, w zasadzie nie odrywając ode mnie
wzroku. Powiedzieć, że jestem po prostu speszona jego wzrokiem, byłoby
największym kłamstwem w dziejach ludzkości. Prawda jest taka, że jego
spojrzenie przyprawia mnie od dreszcze i powoduje, że mam ochotę zacząć
krzyczeć w niebogłosy, pytając się bliżej nieokreślonych osób o to,
co się ze mną dzieje. Od kiego ty ten wampir działa na mnie w tak
nietypowy sposób? Nie podoba mi się to, a przynajmniej to próbuję sobie
wmówić, bo w rzeczywistości…
Hannah, przestań!,
stanowczo karcę się w duchu. Czego jak czego, ale jestem pewna, że coś
zdecydowanie jest ze mną nie tak.
– No
dobrze, niech będzie. – Głos Felixa wyrywa mnie z zamyślenia. – Możemy
spróbować, chociaż i tak nie sądzę, żeby Marek…
Nie
zamierzam czekać, żeby usłyszeć ciąg dalszy jego wypowiedzi. Rzucam mu
wymuszony, ale szczery, pełen wdzięczności uśmiech, po czym ponownie rzucam się
biegiem przed siebie. Początkowo nie mam takiego zamysłu, ale kiedy Felix z westchnieniem
rusza za mną, mimowolnie zaczynam z nim konkurować; zanim w ogóle
znajdujemy wyjście z lasu i pędzimy w stronę miasta, nasze
zmagania przeistaczają się w wyścig, chociaż wcześniej nawet nie
uzgodniliśmy miejsca ewentualnego startu i mety. Biegnę, a wiatr
rozwiewa mi włosy i sprawia, że czuję się przy tym tak, jakbym leciała –
lekka, wolna i absolutnie pewna tego, co dopiero nadejdzie. To fantastyczne
uczucie, które napawa mnie entuzjazmem i sprawia, że przynajmniej na
moment zapominam o tym, dlaczego pędzę przed siebie. Wszelakie przykre
myśli odchodzą, a ja jestem świadoma jedynie tego biegu i obecności
próbującego jakoś mnie wyprzedzić Felixa.
To dziwne,
ale w jednej chwili wybucham śmiechem. Zaskoczona przykładam obie dłonie
do ust, chcąc jakoś się opanować, ale nie jestem w stanie. Chichocę raz
jeszcze, po czym spoglądam na Felixa. Jestem całkowicie pewna, że patrzy na
mnie jak na idiotkę, ale kiedy patrzę w jego stronę, z zaskoczeniem
odkrywam, że się mylę. Oczy wampira błyszczą jakimś wewnętrznym blaskiem, który
dopiero po kilku sekundach interpretuję jako… zachwyt. Och, to takie dziwne!
Przecież to nieprawdopodobne, żeby ten cholernie irytujący wampir jakkolwiek
się mną fascynował – a nawet jeśli, zdecydowanie nie powinno mnie to
interesować. Wszystko jest nie tak, ja jednak nawet mimo starań nie jestem w stanie
przed samą sobą przyznać, że cokolwiek powinnam zmienić. Przekonuję samą
siebie, że to nie ma znaczenia i że pewnie coś pomyliłam, ale przecież
doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jaka jest prawda.
Na
horyzoncie pojawiają się mury miasta. Volterra o świcie wygląda wręcz
olśniewająco i tak bardzo intrygująco… Widzę zarysy budynków, niemal
całkowicie czarne kształty na tle pomarańczowo-różowego nieba. To niezwykły
widok, poza tym w takim wydaniu miasto to wydaje się wręcz zachwycające,
chociaż nie przypuszczałam nawet, że kiedykolwiek przyznam, że tak jest.
Mieszkając w Volterze zdążyłam ją znienawidzić, nawet mimo tych dobrych
momentów, które zawdzięczałam między innymi Renesmee, Demetriemu i… Felixowi.
Relacje naszej czwórki były poplątane, ale mimo wszystko byłam skłonna
przyznać, że w którymś momencie naprawdę musieliśmy stać się przyjaciółmi.
Równie niezwykłymi i specyficznymi jak to miasto, ale mimo wszystko…
Jak można wątpić, że w tym
miejscu mieszkają wampiry?, myślę mimochodem, powoli wytracając prędkość.
Mury miasta
są coraz bliżej, dlatego wolę nie ryzykować, że ktokolwiek mnie zauważy. Niczym
w transie, sukcesywnie zmierzam przed siebie, powoli przechodząc do niemal
ludzkiego kroku i wciąż zachwycając się widokiem Volterry o poranku.
Właśnie wtedy wyprzedza mnie Felix i hamując tak gwałtownie, że widzę
naruszoną ziemię i powyrywaną miejscami trawę, odwraca się w moją
stronę z szerokim uśmiechem.
– Ha! Chyba
wygrałem – stwierdza takim tonem, jakby mówił najoczywistszą rzecz na całym
świecie.
– Że co
proszę? – zachmurzam się. – Chyba śnisz, Felutku. Wygrałam całe wieki temu,
kiedy ty ciągnąłeś się gdzieś tam na końcu – dodaję z całkowitym
przekonaniem, uśmiechając się drapieżnie. – W zasadzie wygrałam, kiedy
tylko wyszliśmy z lasu.
Zmarszczył
brwi.
– A kto
powiedział, że ścigamy się tylko do linii drzew? – zapytał z powątpieniem.
To zabawne, że oboje przejmowaliśmy się taką błahostką, jak chociażby wyścig.
– Ja. –
Odpowiedź jest prosta, nawet jeśli tyko dla mnie. Wciąż rozbawiona i pod
wpływem płynącej z biegu euforii, znów ruszam przed siebie. Wymijam go bez
pośpiechu, powoli kierując się w stronę miasta. – Kto zresztą wpadł na to,
żeby w ogóle się ścigać?
Felix nie
odpowiada; mruczy jedynie pod nosem coś na temat oszustek, poza tym znów nazywa
mnie „małą czarownicą”. Wywracam oczami, bo zdążyłam już przywyknąć do tego
przezwiska. Co więcej, chyba nawet podoba mi się sposób w jaki tak na mnie
mówić, mając nadzieję na to, że się zirytuję. Prawda jest taka, że sam ma przy
tym więcej nerwów, kiedy jego starania nie dają żadnych efektów. Bawi mnie to,
podobnie jak i cały Felix, zwłaszcza w momentach, kiedy staraj się
być poważnym.
Do siedziby
wracamy krótszą drogą, którą Felix decyduje mi się pokazać. To kolejny
podziemny korytarz i chociaż nie przepadam za chodzeniem po kanałach,
muszę przyznać, że w tej sytuacji najlepsze rozwiązanie, skoro możemy
przestać dbać o zachowywanie pozorów.
Powrót do
tego miejsca skutecznie niszczy przyjemną atmosferę, która wywiązała się
podczas wspólnej podróży. Oboje jesteśmy świadomi tego, że coś zagraża naszej
przyjaciółce, a ja na powrót zaczynam niepokoić się tym, czy mój pomysł ma
rację bytu. Pokładanie jakichkolwiek nadziei w najbardziej flegmatycznym i obojętnym
z braci Volturi jest ryzykowne, i najprawdopodobniej już na początku
powinniśmy udać się do Aro, ale uparcie odrzucam od siebie tę myśl. Muszę
przynajmniej spróbować, nawet jeśli Demetri miał rację i faktycznie
jedynie niepotrzebnie sprawiam, że tracimy czas. Odrzucam od siebie tę myśl,
woląc wierzyć w to, że wszystko dobrze się ułoży, ale jakieś
prawdopodobieństwo wciąż istnieje i nie daje mi spokoju.
Mijamy
wciąż pustą recepcję i lobby. W tym momencie brakuje mi daru
Demetriego, Felix jednak zapewnia mnie, że podejrzewa, gdzie jest Marek. W zasadzie
nie jestem tym zdziwiona; wampir jest tutaj zdecydowanie dłużej ode mnie, więc
musiał dość dobrze poznać upodobania pozostałych mieszkańców, poza tym to mimo
wszystko Marek Volturi – kreatywność z jego strony jest zasadniczo
wątpliwym zjawiskiem. Nie jestem pewna czy powinnam się z tego powodu
cieszyć, czy jeszcze bardziej martwić, dlatego ostatecznie decyduję się nie
robić nic i skupić na tym, co zamierzałam powiedzieć.
Felix
prowadzi mnie korytarzami, które kiedyś już widziałam, chociaż byłam tutaj
zaledwie raz i to przypadkiem. Uświadamiam sobie, że najprawdopodobniej
idziemy w stronę wieży na szczycie której znajdują się komnaty władców i ich
żon, i to akurat w momencie, kiedy tuż przed nami wyrastają strome,
kręcone schody. Kiedyś ten widok przyprawiłby mnie o mdłości i nagły
napad lęku przed wysokością, jako wampirzyca jednak nie mam żadnego problemu z pokonaniem
kolejnych stopni. Kiedy staję na szczycie, nie jestem nawet zdyszana, a jedynie
zirytowana na tego, kto w ogóle zaprojektował to miejsce.
Muszę
przyznać, że szczyt wieży mimo wszystko robi wrażenie. W pośpiechu
rozglądam się dookoła, wyostrzonymi zmysłami chłonąc każdy najdrobniejszy
szczegół tego miejsca, łącznie z układem cegieł i obrazami, które
zdobią ściany. Jestem zafascynowana jedynym z nich, przedstawiającym braci
Volturi we własnej osobie i jakiegoś blondwłosego mężczyznę, również
wampira, nie mam jednak okazji na bliższe rozeznanie, bo w tym samym
momencie Felix bezceremonialnie chwyta mnie za rękę i ciągnie za sobą.
Jego uścisk jest silny, ale mimo wszystko delikatny, zaś lodowata dla człowieka
skóra sprawia wrażenie przyjemnie ciepłej i po ludzko wręcz miękkiej.
Speszona tym odkryciem, w pośpiechu oswobadzam dłoń, nie zmniejszam jednak
dystansu między nami, kiedy stajemy przed jednymi ze zdobionych drzwi.
Felix
spogląda w moją stronę, szukając przyzwolenia. Mam wrażenie, że daje mi
ostatnią szansę na zmianę decyzji, ja jednak jestem zdecydowana – a przynajmniej
próbuję być, nawet jeśli średnio mi to wychodzi. Kiwam głową i sama chcę
zapukać, jednak moja zwinięta w pięść dłoń nawet nie muska powierzchni
drzwi, kiedy te się otwierają, a w zasięgu naszego wzrok pojawia się
przyczajony Marek.
– Tak? –
Jego głos jest cichy i wyprany z wszelakich emocji. Gdyby trupy
potrafiły mówić, prawdopodobnie brzmiałyby w taki właśnie sposób. – Hanno,
Felixie… – Kiwa nam głową, ale nie wydaje się jakoś szczególnie zainteresowany
ewentualnym celem naszej wizyty.
– Przepraszamy
za wtargnięcie, panie – odzywa się Felix, znacznie lepiej ode mnie radząc sobie
z przemawianiem do władców – ale mamy pewną niecierpiącą zwłoki sprawę.
Liczymy, że nam pomożesz – dodaje, skłaniając się lekko.
Na Aro czy
Kajuszu podobne zachowanie prawdopodobnie sprawiłoby pozytywne wrażenie, Marek
jednak spogląda na nas w taki sposób, jakby zastanawiał się na tym,
dlaczego w ogóle otworzył drzwi. Widziałam go kilka razy, do tej pory
jednak nie miałam okazji z nim porozmawiać, więc dziwi mnie, że w ogóle
zna moje imię. Przy okazji zwracam uwagę na bladą, zbyt przeźroczystą nawet jak
na wampira skórę oraz oczy, w tym momencie przypominające dwa rozżarzone
węgielki. W istocie sporadycznie zdarza mi się widywać go na posiłkach,
ale do tej pory nie zwracałam na to większej uwagi.
Czekamy na
jakąś odpowiedź czy jakąkolwiek inną reakcję, ale po kilku sekundach dochodzę
do wniosku, że ta nie nadejdzie. Irytuje mnie to, bo coraz bardziej martwię się
o Renesmee. Wiem, że to głupota nawet i bez patrzenia na Felixa, ale i tak
postanawiam się odezwać, i to bynajmniej nie w jakiś szczególnie
uprzejmy, wyszukany sposób.
– Chodzi o Renesmee
– mówię wprost, udając, że nie widzę zrozpaczonej miny Felixa. Wiem, że w tym
momencie najchętniej by mnie za moje decyzje zabił. – Mamy powody, żeby
przypuszczać, że jest w niebezpieczeństwie, i że ma to związek z tymi
cholernymi dziwkami, Heidi i Chelseą! Czy do kogokolwiek w ogóle to
dociera, do cholery?! – pytam nieco głośniej, w jednej chwili dając upust
całej swojej frustracji.
Gdyby Felix
był człowiekiem, najprawdopodobniej w tym momencie dostałby zawału serca.
Teraz pozostała mu jedynie panika i taksowanie mnie zagniewanymi
spojrzeniami, które w żaden sposób nie są w stanie mnie skrzywdzić.
Co z tego, że w ten sposób mogę doprowadzić do tragedii? Mam dość
zwlekania, poza tym wirtualny zegar w mojej głowie nieubłaganie tyka,
odliczając kolejne sekundy. Co się stanie, kiedy się zatrzyma albo wybije
właściwą godzinę? Nie mam pojęcia, ale przeczuwam najgorsze.
Marek teraz
patrzy na mnie i pierwszy raz mam wrażenie, że w jego oczach widzę
coś więcej niż tylko znudzenie. Zastygam, nagle tracąc pewność siebie i walcząc
o to, żeby przypadkiem nie zamknąć oczu. Jeśli za chwilę miał mnie za
bezczelność zabić, wolałam być tego mimo wszystko świadoma.
– Zejdźcie
na dół i poczekajcie na mnie koło komnat – odzywa się tym samym, wypranym z emocji
tonem, to jednak nie ma dla mnie żadnego znaczenia.
– O Boże,
przecież ona nie chciała i… – Felix urywa gwałtownie i zaczyna pośpiesznie
mrugać, najwyraźniej niedowierzając. – Że co proszę?
Marek nie
odpowiada i znów po prostu na nas patrzy, ja zresztą nie zamierzam czekać,
aż Felix nareszcie wszystko sobie poukłada. Tym razem to ja bezceremonialnie
ujmuję go pod ramię i ciągnę za sobą, dopiero po chwili uświadamiając
sobie dwie istotne rzeczy, które wcześniej jakoś mi umknęły.
Po
pierwsze, nawet nie podziękowałam, chociaż niezależnie od wszystkiego to
wydawało się na miejscu. Może powinnam to nadrobić, ale wątpię żeby
jakiekolwiek znaczenie miało to, czy teraz wbiegnę po schodach i znów
zacznę się dobijać do komnaty.
A po
drugie, w momencie kiedy schodzimy z ostatnich schodów, uświadamiam
sobie, że właśnie powierzyłam życie mojej przyjaciółki najbardziej dziwnemu,
pogrążonemu w depresji wampirowi, jakiego kiedykolwiek spotkałam.
Biorąc oba te fakty pod uwagę… No cóż, już chyba nie mogło
być gorzej.
Demetri
Muszę ją znaleźć.
Ta jedna
myśl towarzyszy mi, kiedy po raz kolejny przemierzam tę samą trasę, wracając po
własnych śladach do miejsca, gdzie wcześniej znalazła mnie i Felixa
Hannah. W jakimś stopniu jestem zły na siebie za to, że pozwoliłem tak
łatwo wytrącić się z równowagi i nawet jej nie wysłuchałem, ale nie
zamierzam więcej tracić czasu. Musiałem znaleźć Renesmee, zwłaszcza teraz,
kiedy aż nadto byłem świadom tego, że mogę na zawsze ją stracić. Nie żebym
kiedykolwiek podejrzewał, że Heidi byłaby zdolna do tak paradoksalnych
zachowań, ale mimo wszystko coś podpowiada mi, że ta wampirzyca jest w stanie
zrobić jeszcze więcej.
– Mój Boże,
gdzie ty jesteś, Nessie? – mruczę pod nosem, coraz bardziej zdenerwowany. – Nic
ci nie jest. Wiem, że nic ci nie jest, więc dlaczego nie mogę cię wyczuć…?
Mówienie do
siebie nie jest zbyt rozsądną i normalną rzeczą, ale absolutnie o to
nie dbam, tym bardziej, że w tym miejscu nikt nie jest w stanie mnie
zobaczyć albo usłyszeć. Nawet jeśli, byłem w takim stanie, że
prawdopodobnie każdy człowiek, który miałby nieszczęście przypałętać się o tej
porze do tego lasu, momentalnie zakończyłby swoje marne kruche życie z moich
rąk. Nie chodziło nawet o to, że odczuwałem pragnienie; po prostu nie
miałem cierpliwości do krycia się i ograniczania wampirzych zdolności,
kiedy jedynej osobie, którą naprawdę pokochałem, mogło się stać coś złego –
kiedy mogła…
Nie,
dokończenie tej myśli było zbyt trudne, dlatego ostatecznie z tego
zrezygnowałem. Jej śmierć była ostatecznością i czym absolutnie dla mnie
niepojętym, czego za żadne skarby nie zamierzałem zaakceptować. Nawet brak
użyteczności mojego daru nie był dla mnie żadnym dowodem; była dla mnie żywa i chyba
dopiero widząc jej ciało – pozbawione życia, tak nienaturalnie zimne – byłbym w stanie
zaakceptować możliwość tego, że ostatecznie ją straciłem. W innym wypadku
zamierzałem wciąż szukać, nawet jeśli miałoby mi to zająć całe wieki. Już nie
chodziło nawet o to, żeby spróbować ją odzyskać, tym bardziej, że mogła
naprawdę nie chcieć już ze mną być. Ja po prostu chciałem raz jeszcze ją
zobaczyć, dotknąć i przekonać się, że wciąż gdzieś tam jest – i że
wciąż żyje.
Nie miałem
powodów, żeby się obwiniać, ale i tak czułem się okropnie. Gdyby mnie nie
poznała, Heidi nie miałaby powodów, żeby spróbować ją skrzywdzić i byłem
tego świadom. Co więcej, gdybym naprawdę na nią zasłużył, nawet po naszej
kłótni pilnowałbym, żeby nie stała jej się jakakolwiek krzywda. Ale nie – ja
oczywiście musiałem śmiertelnie się obrazić i siedzieć w komnacie,
udając, że otaczające mnie ze wszystkich stron wspomnienia nie mają
najmniejszego znaczenia. Jak zwykle okazałem się beznamiętnym dupkiem, który
przez dumę woli wyrzec się wszelakich uczuć, byleby zachować twarz.
A teraz
byłem gotów nawet się upokorzyć albo poświęcić życie, byleby móc ją odnaleźć.
Tak bardzo chciałem ją odnaleźć…
Kolejne
okrążenie i kolejne upływające minuty, wiedziałem jednak, że to nie ma
żadnego sensu. Przeszukiwałem las, nie mając pewności, czy istnieje szansa na
to, że Nessie w ogóle wciąż w tym miejscu jest. Jeśli tak, nie
rozumiałem jak mogłem ją przeoczyć, skoro przeczesałem cały teren tyle razy, że
pewnie znalazłbym nawet najlepiej ukryty listek paproci czy jakąś inną bzdurę.
Jak na ironię ja, obdarzony zdolnościami bezbłędnego śledzenia tropiciel, nie
byłem w stanie znaleźć kogoś, kto jakiś czas temu ukradł moje serce – i kto
stał się częścią mnie samego. Aż chciało mi się wyć z rozpaczy,
powstrzymywałem się jednak, świadom tego, że to w żaden sposób nie pomoże
ani mnie, ani tym bardziej jej.
Ale za to ja poczuję
się lepiej, pomyślałem z goryczą. Kłamstwo. Przecież oczywiste było,
że nic nie będzie w stanie sprawić, żebym poczuł się lepiej. Nic z wyjątkiem…
To, co
nagle poczułem, omal nie kosztowało mnie zderzenia z drzewem. Przeklinając
i kręcąc z niedowierzaniem głową, potrzebowałem kilku chwil, żeby
odzyskać wcześniejszy rytm i obrać odpowiedni kierunek. Miałem wrażenie,
że za chwilę eksploduję od nadmiaru sprzecznych ze sobą emocji, zwłaszcza z powodu
narastającej niecierpliwości. Jak na ironie czułem się tak, jakbym poruszał się
w zwolnionym tempie, podczas gdy paradoksalnie biegłem tak szybko, jak
tylko potrafiłem, przy okazji wciąż będąc w stanie wymijać napotykane na
drodze przeszkody. Kolejne drzewa dosłownie przede mną wyrastały, sprawiając,
że byłem chyba jedynym na świcie wampirem, któremu wymijanie ich sprawiało
trudność. Miałem wrażenie, że co chwilę muszę niepotrzebnie zwalniać i że
tracę czas, który mógłbym spędzić na jeszcze szybszym pędzeniu przed siebie w linii
prostej.
No i bałem
się – tak bardzo się bałem, że nagle okaże się, że trop Heidi – jasna iskierka –
który nagle pojawił się gdzieś na krawędzi mojej świadomości, okaże się jedynie
wytworem mojej wyobraźni albo ponownie zniknie. Nie mogłem na to pozwolić, a wszystko
we mnie krzyczało, że jeśli tylko znajdę wampirzycę, odnajdę również Renesmee.
Nie obchodziły mnie przyczyny tego, dlaczego wcześniej obie nieśmiertelne były w stanie
oprzeć się moim zdolnościom i dlaczego Nessie wciąż pozostawała poza moim
zasięgiem; nie interesowało mnie również to, że nagły powrót Heidi był
podejrzany i teraz wyglądało to tak, jakby dziewczyna robiła wszystko,
bylebym zdołał ją odnaleźć.
Nie. W tym
momencie liczyła się nadzieja, która odżyła na nowo i której teraz
zamierzałem się trzymać.
Nie miałem
pojęcia, gdzie właściwie biegnę. Kierowałem się instynktem, jak zawsze po raz
tropienia pozwalając, żeby nogi wiodły mnie przed siebie. Czułem, że
sukcesywnie zbliżam się do mojego celu, a kolejne metry zbliżają mnie do
odnalezienia tej, którą tak naprawdę chciałem zobaczyć. To nic, że tropiłem
Heidi, skoro podświadomie powtarzałem sobie, że to tak naprawdę droga do
Renesmee i że to właśnie ją zobaczę na miejscu. Nie brałem pod uwagę tego,
że mógłbym się rozczarować; gdyby jednak to mnie spotkało, prawdopodobnie
ostatecznie zostałoby zniszczone wszystko to, co było we mnie najlepsze. To
była przerażająca perspektywa, ale tak naprawdę nie miała dla mnie żadnego
znaczenia, skoro tak bardzo chciałem wierzyć, że tym razem mam rację. Mało
istotna była nawet Heidi, chociaż nie potrafiłem przewidzieć tego, jak zachowam
się, jeśli nagle okaże się, iż to w istocie jej wina i robiła Nessie
jakąkolwiek krzywdę.
Przysięgam, że jeśli
spadnie jej chociaż włos z głowy…
Spadłem ja
– i to dosłownie, bo bez ostrzeżenia skończył mi się grunt pod nogami. Nie
zrobiło to na mnie wrażenia, poza tym instynktownie wylądowałem w kucki,
natychmiast też wyprostowałem się i rozejrzałem się dookoła. Oczywiście
jako wampir powinienem był zauważyć dość stromy spad – w końcu okolice
Volterry składały się z licznych pagórków i niejednokrotnie miałem
okazję je zobaczyć – ale pogrążony we własnych myślach absolutnie się nie
zastanawiałem się nad tym, gdzie stawiam stopy.
W pierwszym
momencie ogarnęło mnie poczucie irytacji, bo wszystko wskazywało na to, że będę
musiał przedłużyć drogę, żeby ponownie dostać się na górę, wtedy jednak dotarło
do mnie, że w istocie kieruję się w dobrą stronę. Ruszyłem przed
siebie, wciąż kierując się w dół i uważnie rozglądając się dookoła.
Drzewa w tym miejscu rosły wyjątkowo gęsto, a w miarę jak
sukcesywnie zagłębiałem się w las, tym bardziej szczelny baldachim
tworzyły liście nad moją głową. Wkrótce zieleń ostatecznie mnie pochłonęła,
odcinając od błękitu nieba i nie przepuszczając nawet najsłabszego
promienia słońca. Dookoła panowały wręcz nieprzeniknione ciemności i nawet
mnie zaczęło napawać to obawami; Renesmee obawiała się mroku, nawet jeśli nigdy
otwarcie mi tego nie przyznała. Jeśli tutaj była, tym bardziej musiałem ją jak
najszybciej wyciągnąć, chociaż i tak wolałem znaleźć ją przerażoną w ciemnościach
niż dodatkowo ranną.
Wkrótce
drzewa zaczęły zawadzać mi do tego stopnia, że musiałem zdecydowanie zwolnić,
czego bynajmniej nie przyjąłem z entuzjazmem. Wlekąc się ślamazarnym
ludzkim tempem, raz po raz musiałem przedzierać się przez zarośla. Sam nie
jestem pewien, co w tamtym okresie bardziej ucierpiało – moja peleryna,
która po pewnym czasie przypominała wyjątkowo nieatrakcyjny i podarty
skrawek materiału, czy cierpliwość, którą z każdą kolejną sekundą
zaczynałem tracić. Próbowałem wszystkiego, żeby być w stanie poruszać się
jak najszybciej, ale ostatecznie i tak droga zajęła mi dobry kwadrans,
zanim między drzewami dostrzegłem coś, co zapowiadało się bardzo obiecująco – i co
okazało się moim celem.
Zadziwiające,
co natura potrafiła zdziałać, gdy nikt w nią nie ingerował. To była
polana, ale chyba nigdy w swoim długim istnieniu nie widziałem czegoś
takiego. Niemal idealnie okrągła, porośnięta trawą i usłana dywanem z pożółkłych
liści, przypominała jakiś inny świat – ukryty, dziki i odizolowany od
rzeczywistości otaczającymi go drzewami. W efekcie miejsce to przypominało
jaskinie, bo również i tutaj drzewa rosły dostatecznie blisko, żeby ich
gałęzie ciasno splatały się ze sobą, skutecznie zamykając się nad tym miejscem.
Zachwycający i niepokojący widok – nawet ja musiałem to przyznać – nie
miałem jednak czasu, żeby dłużej się nad tym zastanawiać, moją uwagę bowiem
przykuło coś innego.
Na samym
środku polany znajdował się imponujących rozmiarów, gładki kamień. Nie wiem
dlaczego, ale w pierwszym momencie skojarzył mi się z ołtarzem, co
było równie chore, co przerażające.
A najgorsze
w tym wszystkim wydawało się to, że właśnie tam znajdowała się Renesmee.
Leżała w bezruchu,
bezbronna i ułożona tak, jakby spała. Płomienne włosy rozrzucone były
wokół jej głowy, doskonale widoczne nawet w mroku. Oczy miała zamknięte,
idealnie różowe usta zaś lekko rozchylone. Obserwując jej klatkę piersiową, z ulgą
odkryłem, że oddycha, jednocześnie jednak poraził mnie fakt, że jej pierś
unosiła się i opadała zdecydowanie zbyt wolno i jakby z wyraźnym
trudem; wyglądało to tak, jakby coś utrudniało jej oddychanie. Gdyby nie to i ciepło
bijące od jej ciała, pomyślałbym, że naprawdę jest martwa, a ja się
spóźniłem. Co więcej, wyglądała tak delikatnie i krucho, że momentalnie
zrezygnowałem z podbiegnięcia do niej, w obawie, że rozpadnie się na
kawałeczki, jeśli tylko spróbuję wziąć ją w ramiona.
Niczym w transie
ruszyłem w jej stronę. Ostrożnie stawiałem kolejne kroki, ale prawie nie
byłem tego świadom, bo całą uwagę skupiałem na bladej twarzy ukochanej.
Widziałem, że jej prawa ręka zsunęła się z kamienia i bezwładnie
opadła na bok, tak, że palce raz po raz muskały ziemię. Bez zastanowienia
podszedłem jeszcze bliżej i chwyciłem jej dłoń, nie mogąc powstrzymać się
przed sprawdzeniem pulsu; wydawał się równie słaby co oddech, ale i tak to
miarowe pulsowanie pod palcami było najcudowniejszym doznaniem, jakie mogłem
sobie wyobrazić.
– Nessie…?
– szepnąłem cicho, wahając się nad muśnięciem palcami jej bladego policzka.
Czułem, że jest wyziębiona, chociaż wciąż pozostawała zdecydowanie cieplejsza
od zwyczajnego człowieka. Była niezwykła i właśnie to było jedną z cech,
które tak bardzo u niej kochałem. – Renesmee, błagam, nie rób mi tego.
Proszę cię, kochana, otwórz oczy – zacząłem mamrotać gorączkowo, ale wrażenie
było takie, jakbym mówił do siebie.
Renesmee
wciąż pozostawała nieprzytomna, a ja byłem coraz bardziej zdezorientowany i wystraszony.
Nie wyobrażałem sobie podróży przez gęstwinę z tym kruchym stworzeniem na
rękach, ale przecież nie mogłem jej tak zostawić. Wiedziałem, że to jedyne
wyjście, nawet jeśli nie zachwycała mnie myśl o tym, że jakkolwiek mógłbym
jej przy przenosinach zaszkodzić.
Będzie gorzej, jeśli
dalej pozwolisz jej tutaj leżeć!, skarciłem się w duchu, próbując
wziąć się w garść. Westchnąłem bezradnie, po czym nachyliłem się, chcąc
wciąż ją na ręce, nie miałem jednak po temu okazji – bo właśnie wtedy dwie
rzeczy wydarzyły się jednocześnie.
Po
pierwsze, Renesmee zatrzepotała powiekami i mało przytomnym wzrokiem
spojrzała wprost na mnie. Jej czekoladowe tęczówki rozszerzyły w geście
niedowierzania.
– Och nie,
nie… – wyszeptała z paniką w głosie, chyba nie do końca zdając sobie
sprawę z tego gdzie jest i co się dzieje. – Nie powinno cię tutaj być
i… Demetri, uważaj! – zawołała, nagle tracąc nad sobą kontrolę i za
wszelką cenę usiłując mnie od siebie odepchnąć.
Właśnie
wtedy doszły mnie ciche kroki. Porażony tym odkryciem i ostrzeżeniem
Nessie, odwróciłem się w pośpiechu, żeby przekonać się, że już od jakiegoś
czasu nie byłem na tej polanie sam.
Kolejny rozdział, który pisało mi się... No cóż, w zasadzie z czystą przyjemnością. Co więcej, jestem z niego bardziej zadowolona. Z góry też uprzedzam, że jak zwykle pewne fakty wyjaśnią się w innych księgach, dużo później – taki już mój styl, że nigdy nie wprowadzam czegoś bez powodu. Jestem również bardzo podekscytowana myślą, że to przedostatni rozdział, kiedy akcja dzieje się w listopadzie. Wkrótce pojawi się grudzień, a ostatnich osiem rozdziałów tej księgi, ostatecznie doprowadzi do rozwiązania tytułowej maskarady i wyjaśnienia kilki faktów.Kolejny rozdział pojawi się wkrótce, a przynajmniej mam taką nadzieję. Podobnie jak i liczę na to, że dalszy przebieg opowiadania Was usatysfakcjonuje. Przypominam też, że zawsze można podrzucić mi e-male albo adres bloga, jeśli ktoś chce być informowany. Chętnie też zajrzę na wasze blogi ot tak, oczywiście pod warunkiem, że nie zostawicie mi pod postami czystego spamu.Dedykacja dla wszystkich, którzy czytają; do napisania,Nessa.
Aaaa ! Czemu w takim momencie ??
OdpowiedzUsuńDemetri w końcu ją znalazł ! Czytając miałam wrażenie, że w tym rozdziale jej nie znajdzie.
Oczywiście nie mogę pominąć Hanny i Felixa. Ta dwójka mnie rozbraja, a w szczególności Hannah:,,– Mamy powody, żeby przypuszczać, że jest w niebezpieczeństwie, i że ma to związek z tymi cholernymi dziwkami, Heidi i Chelseą! Czy do kogokolwiek w ogóle to dociera, do cholery?!" Och, gdyby tak powiedziała do Kajusza ...
Zauważyłam drobne literówki, ale serio nie mogę ich znaleźć :<
No to do NN :*
Rozdział Super ! :D Podoba mi się baaaaardzo! :)) Czekam na kolejny ! :D:)
OdpowiedzUsuńJestem strasznie ciekawa jak to wszystko się dalej potoczy ??;Jestem zachwycona z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział:) oby był w miarę szybko bo już nie mogę się doczekać!!!!!!:)Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
ZajebistyBLOG!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny!!:DPozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ! mARLENA
OdpowiedzUsuńPrzepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale nie miałam chwili =/ rozdział mnie zachwycił. Nie mam siły na komentarz =/
OdpowiedzUsuńPS - rozdziału dzisiaj nie dodam. Wkurzyłam się, wszystko mi się skasowało. -_- blogspocie! nachodzę XD