środa, 8 stycznia 2014

1. Vancouver

Renesmee
Bez entuzjazmu rozejrzałam się po kolejnej uliczce, w którą wprowadził nas Felix. Jak zwykle przemieszczaliśmy się nocą, trzymając się tych mniej ciekawych dzielnic i obrzeży miasta, gdzie spotkanie jakiegokolwiek człowieka graniczyło z cudem. Dookoła panowała cisza, oczywiście jeśli pominąć bicie mojego serca, przyspieszony oddech oraz szelest poruszonego śniegu. Biały puch – srebrny przy braku oświetlenia albo w anemicznym świetle stojących przy ulicy latarni – pokrywał ulice i dachy wyniszczonych już budynków. Gdzieś w oddali słyszałam znajomy warkot silników i przemykających głównymi ulicami samochodów, ale dźwięk ten wydawał mi się dziwnie przytłumiony, zupełnie jakby nie dotyczył świata, w którym od jakiegoś czasu musiałam funkcjonować.
Musiało być koło północy, a przynajmniej tak mi się wydawało, skoro wciąż było względnie spokojnie. Instynktownie spojrzałam w niebo, spodziewając się wkrótce zobaczyć pierwsze noworoczne fajerwerki, które prędzej czy później miały rozjaśnić ciemność nocy. Wręcz nie mogłam wyobrazić sobie tego, jak wiele dni byliśmy w ciągłym ruchu, uciekając i prowadząc bezowocne poszukiwania, które ostatecznie doprowadziły nas na ulice Vancouver. Chociaż wcześniej wydawało mi się to dobrym pomysłem, teraz powoli zaczynałam wątpić w to, czy mamy jakiekolwiek szanse na uniknięcie rozczarowania, które kilka dni wcześniej spotkało nas, kiedy odwiedziliśmy Forks.
Jak przez mgłę pamiętałam to, co wydarzyło się na Wigilię. Wręcz nieprawdopodobne wydawało mi się, że jeszcze tydzień wcześniej wszystko było we względnym porządku, a ja byłam w stanie z czystym sumieniem stwierdzić, że jestem niemal szczęśliwa. Mimo wszelakich wątpliwości, jakaś część mnie tęskniła za tamtym okresem – za beztroską, obezwładniającym uczuciem bycia zakochaną i wręcz nieprawdopodobną świadomością tego, że znajduję się we właściwym miejscu; że naprawdę gdzieś przynależę. Gdybym wiedziała, że już kilka godzin później wyląduję na ulicy, bez dachu nad głową i poczucia bezpieczeństwa, które dawały mi silne ramiona Demetriego, prawdopodobnie pewne decyzje podjęłabym zupełnie inaczej, chociaż z drugiej strony…
Nie mogłam zapomnieć, że teraz nareszcie znałam prawdę. Mimo wszystkich konsekwencji i tego, jak wiele straciłam w ciągu zaledwie kilku godzin, nie potrafiłam zmusić się do żałowania tego, że tamtego dnia poszłam z Hanną do komnaty i pozwoliłam jej mówić. Nie potrafiłam żałować wiedzy, którą tamtego dnia posiadłam – tego, że moi bliscy wciąż żyją i gdzieś tam są. Chociaż świadomość poświęcenia na które zdecydował się Demetri i tego, że w każdej chwili mogłam ostatecznie go stracić, nie potrafiłam zmusić się do żałowania. O tak, wciąż cierpiałam na myśl o tym, że tak po prostu go zostawiliśmy i rzuciliśmy się do ucieczki, ale przecież wiedziałam, że to była jedyna sensowna decyzja – zarówno dla bezpieczeństwa tropiciela, jak i naszego. Jedynie w ten sposób mieliśmy jakiekolwiek szanse, doskonale zdawałam sobie z tego sprawę; co prawda rozsądek nie zawsze był w stanie wygrać z sercem, ale jak na razie udawało mu się zmusić do tego, żeby zachowywać się w najbardziej racjonalny sposób na jaki tylko było mnie stać.
Musieliśmy opuścić Volterrę i to również było oczywiste. Nie miałam powodów, żeby sprzeczać się w tej kwestii z Felixem i Hanną, chociaż jakaś część mnie pragnęła krzyczeć i warczeć, kiedy tylko dowiedziałam się o tym, jaką ta dwójka podjęła decyzję. Pamiętałam ich zaniepokojone spojrzenia, kiedy mi o tym mówili, zupełnie jakby spodziewali się, że za moment wpadnę w szał i rzucę się na nich z pięściami albo odwrócę się na pięcie, po czym ucieknę, żeby w następnej kolejności zrobić coś, czego wszyscy będziemy żałować. Być może jakaś część mnie była do tego zdolna, może nawet zdecydowałabym się na podobny krok rok temu, kiedy jeszcze byłam zupełnie kimś innym – istotą szczęśliwą i niespodziewającą się, co szykuje dla niej los. Jednak pół roku, a nawet cały rok to dużo, a wszystko to, czego doświadczyłam od dnia, w którym zdecydowałam się zaufać Aro i przyjechać do Włoch, wystarczyło, żebym nauczyła się panować nie tylko nad sobą, ale i nad emocjami. Wiedziałam, że to, co słuszne, nie zawsze wiąże się z tym, co przyjemne – że czasami trzeba zmusić się do podjęcia decyzji, które okażą się dla nas bolesne. Właśnie o tym musiałam pamiętać przez cały czas i o tym pamiętałam wtedy, kiedy jedynie słuchałam moich przyjaciół, zgadzając się na wszystko, co zadecydowali.
Planowanie ucieczki przyszło nam zaskakująco łatwo, chociaż nie sądziłam, że którekolwiek z nas zdoła coś wymyślić. Czułam się zmęczona i pokonana, ale praktycznie o tym nie myślałam, koncentrując się na tym, co zamierzaliśmy zrobić. Praktyczne myślenie było łatwiejsze, poza tym pozwalało mi zapomnieć o wspomnieniach i uczuciach. Co prawda nie potrafiłam nie myśleć o Demetrim, ale mogłam za to odsunąć od siebie te przykre emocje i myśli, jak chociażby obawę, że cokolwiek pójdzie nie tak. W zamian wolałam trwać w przekonaniu, że jak długo, żyję i walczę, tak długo tropiciel może być spokojny. Co więcej, każdy kolejny krok przybliżał mnie nie tylko do odnalezienia rodziny, ale również do możliwości uwolnienia jedynego mężczyzny, którego tak bardzo pokochałam. Nie miałam co prawda pojęcia, czego powinnam się spodziewać i jak te dwie kwestie się łączą, ale wierzyłam w to, że kiedy ponownie znajdę się z rodziną, wtedy poczuję się naprawdę silna. Wierzyłam w to, że Cullenowie mnie nie zostawią i że mi pomogą, obojętnie jak miałaby zabrzmieć moja prośba o to, żeby zaatakować Volterrę. Brzmiałabym jak szalona czy nie, jedynie przekonanie, że bliscy mi pomogą, stanowiło dla mnie jakikolwiek punkt zaczepienia i pozwalało mi myśleć rozsądnie. Potrzebowałam nadziei, a nawet jeśli się oszukiwałam… No cóż, to już było najmniej istotne.
Nie jestem pewna, kto właściwie zaproponował wyjazd do Forks. Sądzę, że przyszło nam to zupełnie naturalnie, a taki krok wisiał nad nami od momentu, kiedy oczywiste stało się, że moi bliscy żyją, a my nie możemy zostać w zamku, a tym bardziej we Włoszech. Wcześniej perspektywa powrotu do domu wydawała mi się przerażająca i nieprawdopodobna, ale kiedy zaczęliśmy na poważnie mówić o udaniu się do Seattle, a potem przedostaniu do Forks… Czułam się wtedy tak, jakbym śniła. Nie do końca to do mnie docierało, chociaż jednocześnie czułam przyjemne pobudzenie i podekscytowanie, które towarzyszyło mi zawsze, kiedy miałam jakiś konkretny cel. W tamtym momencie przypomniał mi się mój dawny koszmar, kiedy błądziłam po lesie, żeby ostatecznie przekonać się, że to, czego od tak długiego czasu szukam, w rzeczywistości nie istnieje. Teraz sen całkowicie tracił na znaczeniu, bo wiedziałam o nim, że jest nieprawdziwy. Wiedziałam gdzie i dlaczego chcę się znaleźć, poza tym nie miałam być sama – to wystarczyło, żebym poczuła się pewniej i wykrzesała z siebie chociaż odrobinę entuzjazmu. Nadzieja popychała mnie do przodu, chroniąc przed zwątpieniem i wątpliwościami, które jednak krążyły gdzieś na krawędzi mojej świadomości, grożąc, że pociągną mnie za sobą w dół. Uparcie je ignorowałam, chociaż być może już wtedy czułam, że to nie może być takie łatwe; powrót do dawnego życia – przynajmniej częściowy, bo już nigdy nie mogło być tak samo – wydawał się zbyt abstrakcyjny i piękny, żebym mogła uwierzyć, że tak po prostu zostanie mi dany.
Oczywiście musieliśmy poczekać na zapadnięcie zmroku, zanim w ogóle pojawiła się szansa na to, żeby gdziekolwiek wyjechać. Liczyłam, że oczekiwanie da mi okazję na to, by móc przynajmniej chwilę odpocząć, ale Felix miał inne plany. Nie sądził, żeby próba powrotu do Volterry i skorzystanie z tamtejszego lotniska była najlepszym pomysłem. Nawet jeśli Kajusz i pozostali koncentrowali się na pożarze, zbyt oczywiste wydawało się to, że spróbujemy wydostać się z Volterry i to jak najszybciej. Chociaż jak na razie nic nie wskazywało na to, żeby ktoś nas gonił, wampir zaczął stanowczo naciskać na to, żeby dostać się do innego miasta, najlepiej dość dużego i na tyle zatłoczonego, żebyśmy zbytnio nie wrzucali się w oczy. Nie powiem, brzmiało to sensownie, poza tym w tamtym momencie jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że Felix przez kilka wieków służył w straży wampirzej rodziny królewskiej, dlatego natychmiast się na to zgodziłam. Co do Hanny, dziewczyna nawet się nie odezwała, dziwnie przybita i tak oszołomiona, że chyba byłaby w stanie zgodzić się na wszystko. Wciąż dręczyły ją wyrzuty sumienia i chociaż pragnęłam wierzyć w to, że sobie na to zasłużyła, jednocześnie nie mogłam powstrzymać się przed litością, która ogarnęła mnie w tamtym momencie. To mimo wszystko była moja przyjaciółka, a ja nie potrafiłam jej nienawidzić – i to zwłaszcza teraz, kiedy mieliśmy jedynie siebie nawzajem.
Słońce było sporym problemem, dlatego przemieszczaliśmy się głównie lasem, tak, żeby Felix i Hannah nie wrzucali się w oczy. Znów musieliśmy biec, chociaż tym razem mając przy tym chociaż odrobinę psychicznego komfortu, bezpośrednio związanego z tym, że raczej nikt nas nie gonił. Wiedziałam o tym, ale i tak nie potrafiłam się rozluźnić, w pełni skoncentrowana na biegu i na tym, żeby niepotrzebnie nie opóźniać towarzyszących mi wampirów. Nie chciałam taryfy ulgowej ani tego, żeby traktowali mnie tak, jakbym była dzieckiem. Wręcz za punkt honoru wzięłam sobie to, żeby wykrzesać z siebie dość siły, by przestali spoglądać na mnie w taki sposób, jakby wątpili w to, jak wiele jestem w stanie znieść. Ja też potrafiłam rozróżnić to, co konieczne od tego, co dyktowało mi serce; wiedziałam jak ustalić priorytety i na pewno nie zamierzałam pozwolić sobie na słabość. Już nie; dość łez wylałam na samym początku, kiedy powoli pogrążałam się w samotności i poczuciu straty, które towarzyszyły mi przez większość czasu. Teraz już potrafiłam z tym walczyć, poza tym nie zamierzałam powtarzać starych błędów.
A przynajmniej miałam nadzieję, że okaże się do tego zdolna.
Zatrzymaliśmy się dopiero przed południem, kiedy teren okazał się zbyt otwarty, żeby mieć możliwość na to, by się ukrywać. Byłam wtedy już na wpół żywa, ale i tak upierałam się przy tym, żeby przeć do przodu. Mięśnie mnie bolały, podobnie jak i rana po ugryzieniu, ale za nic w świecie nie zamierzałam się do tego przyznać. Tym bardziej nie wspominałam Felixowi i Hannie o ugryzieniu, dochodząc do wniosku, że skoro nic mi nie dolega, nie ma powodów do tego, żebym niepotrzebnie ich denerwowała. W zasadzie to nawet nie myślałam o ramieniu, całkowicie nieczuła na ból i na to, jak czułam się w sensie fizycznym.
Felix zostawił mnie i Hannę w lesie i poszedł się rozejrzeć. W oddali majaczył pas asfaltowej drogi, po której sporadycznie przemykały samochody, więc jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, które miejsce jest celem wampira. Starałam się nie myśleć o tym, co takiego mógł planować, co nie było takie łatwe, skoro zostałam sam na sam z Hanną. Panujące milczenie i wyczuwalne między nami napięcie zagęściły atmosferę do tego stopnia, że emocje były wręcz materialne. Uparcie unikałam spoglądania na dziewczynę, nie mogłam jednak nie zauważyć, że Hannah raz po raz spogląda w moją stronę, rzucając mi niemal błagalne spojrzenia. To było dla mnie zbyt wiele, dlatego ostatecznie zdecydowałam się ewakuować, mrucząc coś na temat tego, że zamierzam zapolować.
Kiedy znalazłam się sama w lesie, faktycznie zdecydowałam się poszukać jakiegoś zwierzęcia. Jeszcze biegnąc, zdążyłam się zorientować, że te tereny są dość ubogie w leśną faunę, ale po dłuższych oględzinach udało mi się natrafić na trop samotnej sarny. Chłód powietrza miał w sobie coś kojącego, poza tym pozwolił mi zwalczyć zmęczenie i senność, dzięki czemu w szybkim czasie dotarłam do zwierzęcia. W tamtym momencie po prostu coś we mnie pękło i bez zastanowienia rzuciłam się stworzeniu do gardła, nie zawracając sobie głowy tym, żeby się skradać albo uważać na to, co robię. Liczyło się dla mnie jedynie to, żeby dostać się do krwi i wypić jak najwięcej. Nie pomyślałam nawet o tym, żeby wcześniej przetrącić sarnie kark, jak robiłam to zwykle, żeby oszczędzić mojej bezbronnej ofierze niepotrzebnych cierpień. W zasadzie, to kiedy już się nasyciłam, wręcz nie mogłam uwierzyć, że mogłam postąpić w taki sposób, tym bardziej, że niemal całe ubranie miałam we krwi, a to nigdy mi się nie zdarzało. Częściowo wciąż czułam głód, chociaż przynajmniej nie tak silny, żeby, obawiała się utraty kontroli.
Wciąż oszołomiona, ostatecznie zrzuciłam tę chwilową niemoc na karb zmęczenia i tego, jak bardzo byłam zmęczona. Jako że nie udało mi się wyczuć w pobliżu żadnego innego zwierzęcia, ostatecznie skoncentrowałam się na poszukiwaniach wody. To również okazało się marnym pomysłem, bo nigdzie w okolicy nie było większego zbiornika, ale ostatecznie zdołałam odszukać niewielką sadzawkę. W pośpiechu zanurzyłam obie ręce w lodowatej wodzie, po czym przemyłam w niej twarz, próbując doprowadzić się do przodu.
Patrząc na w taflę wody, poczułam się jeszcze bardziej przygnębiona i zmęczona, zwłaszcza, że pierwszy raz od wielu godzin widziałam swoje odbicie. Wyglądałam wręcz przerażająco, pokrwawiona i chorobliwie blada, z potarganymi, miedzianymi włosami. W tej sytuacji moja nadnaturalna uroda wydawał się być niemal przekleństwem, tym bardziej, że w podartej sukience wyglądałam niczym topielica albo inny stwór z legend. Przeraziło mnie zwłaszcza moje własne spojrzenie – a raczej pusta, którą dostrzegłam w stalowych, czekoladowych oczach. Nie potrafiłam na siebie patrzeć, dlatego prawie natychmiast odwróciłam wzrok i skorzystałam z okazji, żeby przynajmniej spróbować doprowadzić się do porządku.
Moja biała, balowa sukienka nie nadawała się do niczego, ale przecież nie mogłam jej ściągnąć. Chociaż drżałam przy tym na całym ciele, ostrożnie zsunęłam z ramion marynarkę Felixa, w duchu ciesząc się, że przynajmniej ona jest w dobrym stanie. Starannie ułożyłam ją na znajdującym się w pobliżu kamieniu, żeby przypadkiem się nie zamoczyła albo jakoś nie uszkodziła. Wcześniej nie miałam na to okazji, ale teraz mogłam uważniej się sobie przyjrzeć i ocenić, jak bardzo ucierpiałam podczas szalonego biegu przez zamkowe korytarze. Mimo wszystko nie było źle, oczywiście nie licząc licznych siniaków i zadrapań. Dla pewności przemyłam je wodą, chociaż przez to było mi jeszcze bardziej zimno; nie przeszkadzało mi to, bo potrzebowałam czegoś, co pozwoli mi się rozbudzić, nie musiałam zresztą obawiać się tego, że się przeziębię. Komfortem bycia w połowie nieśmiertelną było między innymi to, że ludzie słabości mnie nie obejmowały, a jakiekolwiek obrażenia nie były tak uciążliwe i goiły się stosunkowo szybko.
Ramię i ugryzienie zostawiłam na sam koniec. Wahając się, niechętnie odsunęłam ramiączko sukienki, żeby odsłonić skórę i móc przyjrzeć się cienkiemu zarysowi półksiężyca, który wyróżniał się na mojej bladej skórze. Przez kilka sekund wpatrywałam się w ślad, póki kontury nie zaczęły się zamazywać. Dopiero wtedy zamrugałam i zdecydowałam się musnąć palcem ugryzienie, żeby przekonać się, że dotyk mimo wszystko boli. Krzywiąc się, natychmiast się wycofałam i raz jeszcze zanurzyłam palce w wodzie, mimo wszystko decydując się przemyć ramię. Zaraz po tym stanowczym ruchem oderwałam dość spory pas od mojej już i tak wyniszczonej sukienki i najostrożniej jak się dało, owinęłam rękę tym prowizorycznym opatrunkiem, żeby niepotrzebnie śladu nie naruszać. Cóż, jakby nie patrzeć, przez większość życia mieszkałam z lekarzem i chociaż nigdy specjalnie nie interesowałam się medycyną, ciężko było, żebym niczego się nie nauczyła. Co prawda nie miałam zbyt wielu możliwości, nawet na improwizacje, ale miałam nadzieję, że jak na razie to będzie wystarczyło.
Więcej już nie myśląc o Kajuszu ani o czymkolwiek, co wiązało się z Volturi albo moją rodziną, szybko jeszcze umyłam ręce i spróbowałam przynajmniej częściowo zetrzeć krew z sukienki. To drugie okazało się mało efektywne, dlatego ostatecznie poddałam się, dochodząc do wniosku, że niepotrzebnie tracę czas. W pośpiechu narzuciłam na siebie marynarkę, nieco drżącymi dłońmi zapinając ją aż po samą szyję, po czym niedbale przeczesałam włosy palcami i bez pospiechu zdecydowałam się wrócić na miejsce, gdzie miałyśmy czekać na Felixa.
Hannah nie odezwała się, kiedy się pojawiłam. W duchu mi ulżyło, chociaż i tak rozluźniłam się dopiero w momencie, w którym pojawił się Felix. Rzucił mi krótkie, nieodgadnione spojrzenie, a mnie uderzyło to, jak bardzo intensywnie czerwone są jego tęczówki. Coś przewróciło mi się w żołądku, ale w żaden sposób nie skomentowałam tego, ani pęku kluczyków, które wampir demonstracyjnie wyciągnął w naszą stronę. Kradzież nigdy nie była czymś, co brałabym pod uwagę – w końcu częściowo wychowywał mnie również Charlie, nie musiałam zresztą narzekać na brak pieniędzy – ale w ostatnim czasie wszystko się zmieniło. Cel uświęcał środku, dlatego nie miałam powodów, żeby narzekać na decyzję o kradzieży samochodu, obojętnie jak negatywne emocje we mnie wzbudzała.
Na całe szczęście Felix pozbył się ciał swoich ofiar, zostawiając zdobyty samochód przy drodze, starannie zaparkowany i niewzbudzający niczyich podejrzeń. Aż uniosłam brwi na widok błyszczącego, czarnego lakieru i mocno zaciemnionych szyb, ale i tego nie skomentowałam ani słowem. Wiedziałam dlaczego wampir wybrał właśnie to auto, a moje przypuszczenia potwierdziły się, kiedy już wsunęłam się na tylne siedzenie, pogrążając się wpół mroku. Felix i Hannah zajęli miejsca z przodu, wampir naturalnie po stronie kierowcy, chociaż sądząc po spojrzeniu Hanny, dziewczyna miała dość sporo do powiedzenia na ten temat.
Słabo znałam się na samochodach, ale już w momencie, w którym samochód ostro ruszył przed siebie, natychmiast wskakując na pas drogi, przekonałam się, że auto należy do jednych z lepszych. Silnik mruczał cicho, a skórzana tapicerka miała w sobie coś kojącego. Wdawało mi się, że powinnam była być w stanie powiedzieć o samochodzie cokolwiek więcej – Rosalie i moi wujkowie bez wątpienia by tego ode mnie wymagali – ale w głowie miałam kompletną pustkę, poza tym naprawdę bez znaczenia był dla mnie model samochodu. Ważne było to, że szybko posuwaliśmy się do przodu; o niczym więcej nawet nie śmiałam marzyć.
Nie jestem pewna, w którym momencie kołysanie auta sprawiło, że odpłynęłam, ale i ta nie mogłam powiedzieć, żeby sen należał do najbardziej spokojnych, jakiegokolwiek doświadczyłam. Kilkukrotnie budziłam się, ale nigdy nie byłam przytomna na tyle długo, żeby w pełni się rozbudzić. Wiedziałam jedynie, że za każdym razem wciąż znajdowaliśmy się w samochodzie, pędząc przed siebie. Hannah i Felix siedzieli z przodu, najczęściej milcząc albo o czymś rozmawiając, ale zmęczona i wciąż pogrążona we własnych myślach, właściwie nie zarejestrowałam, co takiego było tematem ich rozmowy. Zaraz po tym resztą natychmiast zasypiałam, więc przy kolejnym przebudzeniu najmniej istotne było dla mnie to, co takiego ta dwójka mogła mieć sobie do powiedzenia.
Przespałam wtedy niemal cały dzień, bo kiedy w końcu obudziłam się na dobre, już nie jechaliśmy. Nieco zdezorientowana, wyprostowałam się i wyjrzałam przez okno, z niedowierzaniem spoglądając na ciemność i wyróżniające się na jej tle światła miasta. Dopiero kiedy poderwałam się gwałtownie, omal nie uderzając się głową w sufit, Hannah zorientowała się, że nie śpię i wraz z Felixem pokrótce wyjaśniła mi, co takiego przegapiłam.
Plan Felixa był prosty i względnie sensowny. Wampir zabrał nas do jednego z większych, bardziej zaludnionych miast, oddalonego od Volterry niemal o trzysta kilometrów. Jechaliśmy cały dzień, bynajmniej nie zwracając uwagi na przepisy drogowe, zwłaszcza ograniczenia prędkości. Nie byłam zainteresowana nazwą miasta, w którym ostatecznie się zatrzymaliśmy, ale kiedy raz jeszcze wyjrzałam przez okno i uświadomiłam sobie, że jesteśmy na parkingu przed lotniskiem, dalsze plany stały się dla mnie czymś oczywistym – a przynajmniej w pierwszym momencie sądziłam, że ta jest.
Problemy pojawiły się już na samym początku, kiedy Felix niechętnie wyjaśnił mnie i Hannie, że mamy swoisty problem, jakim jest brak gotówki. Pomijając to, że w zniszczonych, wieczorowych strojach wrzucaliśmy się w oczy na dobry kilometr, wampir stanowczo zaoponował przed użyciem zasobów jego konta, twierdząc, że to zbyt oczywiste i że w ten sposób namierzenie nas będzie równie proste, co i z pomocą Demetriego. Obruszyłam się wtedy na samą wzmiankę o tropicielu, więc Felix spuścił z tonu, ale i tak musieliśmy pogodzić się z faktem, że pozostajemy bez pieniędzy, zdani jedynie na siebie.
Tym razem prawdziwym wybawieniem okazała się Hannah i jej dar. Sama nie jestem pewna, dlaczego wpadliśmy na to tak późno – być może już wcześniej intuicja podpowiadała nam, że to jedyne wyjście, ale uparcie odmawialiśmy pogodzenia się z faktem, że to, co przysporzyło nam tylu kłopotów, teraz mogłoby okazać się przydatne. Tak czy inaczej, kolejny raz byłam zmuszona zwalczyć niechęć i spokojnie obserwować, jak wampirzyca mami kolejnych ludzi na lotnisku, ostatecznie doprowadzając nas do najbliższego samolotu, który wylatywał do Seattle. Felix miał wątpliwości co do tego, czy powinniśmy udać się bezpośrednio do celu – Forks wydawało się oczywiste – ale zrezygnował, równie zmęczony ucieczką, jak i my. To był dopiero początek, a my już ryzykowaliśmy, mając nadzieję, że z powodu pożaru Kajusz miał większe problemy niż przejmowanie się nami. Już i tak byliśmy ostrożni, wybierając lotnisko inne niż to w Volterze; co więcej, nie zwracaliśmy na siebie aż takiej uwagi, skoro nawet na lotnisku nie zostawiliśmy śladów, skoro nie kupowaliśmy biletów i nie byliśmy zarejestrowani w systemie. Pozostawało wierzyć w to, że szczęście nam dopisze, a w stanie Waszyngton nie będzie na nas czekał mały komitet powitalny – czy też raczej konwój pogrzebowy, bo gdyby nas złapali, prawdopodobnie ostateczny efekt były taki sam.
Szczęście nam dopisało – a potem nas opuściło.
Być może byłam niewdzięczna, bo pewnie powinnam się cieszyć, że jeszcze żyję, ale nie potrafiłam cieszyć się z drobiazgów; nie po tym, jak tak wiele już utraciłam. Pragnęłam czegoś więcej, jakiegoś przełamu, a powrót do Forks mógłby mi to dać. Przynajmniej miałam nadzieję, że tak będzie, ale jednocześnie czułam się absolutnie przerażona i oszołomiona perspektywą ponownego spotkania z rodziną. W ciągu ostatnich miesięcy wiele się zmieniło – w tym również ja – a powrót do dawnego życia wydawał się dla mnie czymś nierealnym. Nie wyobrażałam sobie zresztą, co takiego zrobię ja albo moi bliscy, kiedy tak nagle pojawię się na progu domu, zupełnie jakbym po raz kolejny odwiedzała ich w wolnej chwili. Kiedyś zaglądanie do rezydencji było dla mnie formą rozrywki i przerywnikiem między czasem, który dzieliłam między Jacobem a odwiedzinami u Charliego, ale teraz…
Nie, już zdecydowanie nic nie miało być takie same, nawet jeśli jakaś cząstka mnie tego właśnie pragnęła. Obudzić się z tego koszmaru, odkryć, że wszystko to nie było prawdą…
Z tym, że i tego już nie potrafiłam w pełni pragnąć. Nie ze świadomością kim stał się dla mnie Felix, nawet Hannah.
Kim był dla mnie Demetri.
Dotarcie do Forks okazało się zaskakująco proste, chociaż chyba wolałabym się trochę natrudzić, ale to jedynie po to, żeby przeciągnąć powrót w czasie. Wcześniej Hannah wykorzystała swoje sztuczki z pamięcią, żeby zdobyć dla nas jakieś normalne ubrania, bo w zniszczonych strojach prezentowaliśmy się dość marnie, oczywiście pomijając Felixa. Teoretycznie wygląd był najmniejszym problemem, bo po ulicach dużych miast poruszało się mnóstwo dziwaków, ale lepiej było nie ryzykować, zwłaszcza, że zawsze istniało prawdopodobieństwo, że ktoś zacznie nas szukać. Jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że Volturi znali sposoby na to, żeby wyciągnąć od ludzi potrzebne informacje; mogli się zabawić – w końcu i tak ludzkie życie nic dla nich nie znaczyło, więc nic nie stało na przeszkodzie przez okazaniem swojej prawdziwej natury. Wtopienie się w tłum było najlepszym rozwiązaniem i mniej obciążało Hannę, która przecież nie mogła modyfikować pamięci każdego, kogo napotkaliśmy na swojej drodze.
O tak, wszystko zdecydowanie szło po naszej myśli, ale ja i tak czułam się w dziwny, trudny do opisania sposób. Wraz z kolejnym ukradzionym samochodem, dotarliśmy aż do samego Forks. Niejednokrotnie wyobrażałam sobie swój powrót i tę chwilę, ale w momencie, w którym minęliśmy tabliczkę z nazwą i liczbą mieszkańców miasteczka (czy mnie się wydaje, czy statystyka ani drgnęła), nie poczułam niczego. Żadnej nostalgii, żadnego uczucia przynależności albo ulgi – po prostu niczego, zupełnie jakbym znajdowała się w obcym sobie miejscu, które jedynie trochę przypominało coś, co kiedyś utraciłam. Tępo wpatrywałam się w szybę, obserwując mijane budynki, uliczki i ludzi, ale chociaż doskonale rozpoznawałam widok i niektóre twarze, to i tak było zbyt mało. Zawahałam się dopiero w momencie, kiedy spostrzegłam drogę prowadzącą w stronę domu Charliego, ale zaraz zbeształam się za to w myślach, doskonale zdając sobie sprawę z tego, że nie mogłabym odwiedzić dziadka. Nawet nie dlatego, że byłoby to dla niego niebezpieczne, ale… Po prostu problem leżał we mnie. Nie byłam psychicznie gotowa na taką wizytę, nie wspominając już o zachowywaniu się w sposób naturalny, jak na człowieka przystało. Może i Charlie zdawał sobie sprawę z tego, że nie jestem zwyczajna – żadne z nas nie było – ale tym razem nie byłam gotowa na grę, którą zwykle w jego obecności podtrzymywałam. Ja udawałam, że jestem normalna, a on, że nie zauważa dziwnych rzeczy, które działy się wokół mnie i Cullenów. Tym razem nie byłoby tak samo, nie wspominając już o tym, że nie miałam pojęcia w co takiego wierzył Charlie. Czy jemu również Hannah zmieniłam wspomnienia? A może sądził, że go zostawiliśmy; tak po prostu zniknęliśmy na całe pół roku, a teraz ja…
Miałam cichą nadzieję na to, że wkrótce poczuję się lepiej i wszystko się jakoś ułoży, kiedy nareszcie dotrzemy na miejsce, a ja na własne oczy przekonam się, że wszystko, co mówiła Hannah, jest prawdą. Bałam się pozwolić sobie na nadzieję, ale co innego tak naprawdę mi pozostało? Kiedy pokazałam Felixowi niepozorną leśną drogę, która prowadziła bezpośrednio do domu moich bliskich, miałam wrażenie, że za moment zemdleję z nadmiaru emocji. Napięcie rosło z każdą kolejną sekunda, a ja pierwszy raz w życiu czułam prawdziwą ochotę zacząć się modlić – do kogokolwiek, może nawet do Boga o którym wiedziałam, że jest, chociaż nigdy go nie uznawałam, nie mogąc znieść świadomości obecności kogoś, kto rzekomo mnie kochał, a jednak mógł pozwolić na to, żebym faktycznie była potępiona. W tamtym momencie naprawdę byłam gotowa odrzucić wszelakie uprzedzenia, jeśli tylko pojawiłby się ktoś, kto byłby w stanie mnie wysłuchać i sprawić, żeby… Czego właściwie pragnęłam? O tak, ukojenia. Ja chciałam po prostu w końcu zaznać ukojenia.
Z tym, że Boga nie było, a może to po prostu ja nie zasłużyłam na dość uwagi z jego strony. Tak czy inaczej, dla mnie najwyraźniej przeznaczone były wyłącznie wszelkiego rodzaju rozczarowanie i udręka; ta ciągła, nieustająca udręka…
Na miejscu nie czekała na nas żadna pułapka ani nic, czego powinniśmy byli się obawiać. Samo to stanowiło raczej powód do odczuwania ulgi, ale to raczej nie powinno nikogo zdziwić – bo nie czekało na nas nie tylko nic, ale również nikt.
Dom wciąż stał na swoim miejscu, ale już w momencie, w którym na niego spojrzałam, wiedziałam, że jest pusty. Prawdopodobnie wiedziałam to już w momencie, w którym znaleźliśmy się w Forks, tylko nie dopuszczałam tej myśli do świadomości, uparcie chwytając się resztek nadziei. Wtedy, patrząc na opustoszały budynek – dom, który w zasadzie był domem mojego dzieciństwa – poczułam się nie tyle zrozpaczona, ale właśnie pusta. Byłam dokładnie taka sama, jak stojąca przede mną rezydencja. Mnie również odebrano wszystko, wystawiając na okrutność świata i działanie czasu, który podobno leczył rany. W istocie tak było, ale chyba każdy zapominał wspomnieć o tym, że nawet jeśli czas faktycznie zabliźniał wszelakiego rodzaju rany, to te i tak pozostawały – delikatne, czułe na dotyk i łatwe do odnowienia.
Chyba ze sto razy obeszłam teren dookoła domu, a potem dokładnie przeszukałam wnętrze, szukając nie tyle osób, co czegokolwiek, co pozwoliłoby mi zrozumieć, co i dlaczego właściwie się dzieje. Brodziłam po kolana w trawie, czując coś na pograniczu gniewu i żalu, kiedy patrzyłam na zwykle zadbany trawnik i zniszczone kwiaty, które w ogrodzie hodowała Esme. Jedynie płynąca za domem rzeka wydawała się niezmieniona, ale to było dla mnie marną pociechą; co mi po tym, że woda wciąż płynęła jak zwykle, skoro ja pozostawałam na miejscu? Wewnątrz było jeszcze gorzej, ale przynajmniej w momencie, kiedy snułam się po pomieszczeniach jak duch, zaglądając do kolejnych znajomych mi pokoi, ogarnął mnie swego rodzaju błogi spokój. Chyba najbardziej bałam się tego, że wszystko będzie tak jak dawniej, dlatego odkrycie, że wszystkie meble są pozasłaniane, a rzeczy osobiste i ubrania zniknęły, przyniosło mi ulgę.
Gdyby byli martwi, nie zmieniłoby się nic. Taki stan świadczył o tym, że po prostu się wyprowadzili.
Nie było ich w Forks, bo po prostu się wyprowadzili.
Za każdym razem, kiedy o tym myślałam, sama nie byłam pewna, czy powinnam śmiać się, czy płakać. W zasadzie nie mogłam pozwolić sobie na żadne, a tym bardziej na oba, bo wtedy jak nic Hannah i Felix doszliby do wniosku, że całkiem postradałam zmysły. Może i tak było, bo widziałam jak na mnie patrzyli, kiedy krążyłam po domu, równie pusta jak i on, ale przynajmniej nie powiedzieli mi tego na głos.
– Co dalej? – zapytałam w końcu, mając dość tego, że tak bezczynnie patrzą i czekają. Skoro już musieli przy mnie trwać, mogli się na coś przydać. – Co mamy zrobić teraz?
– Będziemy szukać dalej – odparł z determinacją Felix.
W tamtym momencie musiałam szczerze przyznać, że naprawdę go uwielbiam.
To właśnie słowa Hanny zaprowadziły nas ostatecznie na obrzeża Vancouver. Wcześniej nie miałam ochoty z nią rozmawiać, czego szybko pożałowałam, bo okazało się, że dziewczyna wciąż nie powiedziała nam wszystkiego. Byłam na nią zła, chociaż pewnie niesłusznie, bo to ja nie chciałam jej wysłuchać wcześniej.
– Kajusz bardzo precyzyjnie określił, czego ode mnie oczekuje. Najbardziej obawiał się tych, którzy dysponowali darami, bo ci mogli wszystko zepsuć. Resztę miałam zostawić w spokoju, dlatego ostatecznie podsunęłam wam różne wspomnienia – wyjaśniła cicho Hannah. – Oczywiście tobie pokazałam ich śmierć, jedynie to mi narzucił z góry. Chciał, żebyś myślała, że jesteś sama, bo wiedział, że wtedy Aro może zechcieć wcielić cię do straży. Potrzebował kogoś, kogo mógłby mieć na oku, żeby ocenić efekty mojej pracy, a ty wydawałaś mu się najmniej szkodliwa. – W tamtym momencie ledwo powstrzymywałam się, żeby na nią nie warknąć, zwłaszcza słysząc bezbarwne brzmienie jej głosu. Jak po tym wszystkim mogła być obojętna? – W przypadku pozostałych miałam wolną wolę. Twoi rodzice nie mają pojęcia, że mieli dziecko, a tym bardziej, że kiedykolwiek żyli w jakiejkolwiek większej grupie. Jeśli i oni się nie wyprowadzili, pewnie wciąż mieszkają gdzieś na Alasce, bo właśnie to podsunęłam ich we wspomnieniach… Zachowując właściwy odstęp od parku Denali, oczywiście – dodała z kwaśnym uśmiechem. – Twoja uzdolniona ciotka i wujek… Cóż, tutaj może być problem. Całkiem skasowałam im pamięć, jeśli chodzi o obecność Cullenów, więc pewnie dalej wędrują bez celu po świecie. Chyba znalezienie ich będzie stosunkowo problematyczne…
– Stosunkowo problematyczne? – prychnął Felix, podobnie jak i ja porażony tym jakże uroczym niedociągnięciem. – Hannah!
– Dobrze, będzie trudne – skrzywiła się, wzdychając cicho. – Mogę skończyć? Dziękuję. Więc jeśli chodzi o pozostałych, to zostawiłam ich razem w przekonaniu podobnym do Renesmee – z tym, że przekonałam ich również do tego, że Denalczycy wspierali ich podczas bitwy i że również zginęli. Chciałam, żeby uwierzyli, że jedynie oni uratowali się podczas walki. Pozwoliłam im żyć dalej, zupełnie jakby nic się nie wydarzyło. Wygrali walkę, ponieśli stratę – naturalna kolej rzeczy. Wtedy nie interesowało mnie to, że mogą się wyprowadzić… No i dlatego was nie powstrzymałam, kiedy zdecydowaliśmy się przyjechać tutaj: bo ja też miałam nadzieję, że wciąż są w Forks.
Z tym, że nadzieja to wciąż było zbyt mało; powinnam była się tego nauczyć już wcześniej, ale to wciąż pozostawało dla mnie zbyt trudne.
Vancouver było pierwszym miejscem, które przyszło mi do głowy, kiedy zmusiłam się do tego, żeby zacząć myśleć logicznie. Miasto pod pewnymi względami przypominało Seattle i jego okolice, poza tym zachmurzenie w ciągu dnia pozostawało wystarczająco duże, żeby przyciągnąć moich bliskich. Miałam przynajmniej nadzieję, że to dobry trop, tym bardziej, że przed tym, jak Hannah zainterweniowała w życie moje i mojej rodziny, w wielokrotnie powracającym temacie opuszczenia Forks przewijało się słowo Vancouver. Taki argument wystarczył moim towarzyszom, więc po nocy spędzonej w Forks (oczywiście przez wzgląd na mnie, chociaż nawet na moment nie zmrużyłam oka), wyruszyliśmy w drogę.
A teraz byliśmy tutaj, w tę Sylwestrową noc, kolejny raz z rzędu bez celu przemierzając metropolię i coraz bardziej tracąc nadzieję na to, że cokolwiek zdziałamy. Żadne z nas nie wzięło pod uwagi tego na co się porywamy i jak bardzo może okazać się to czasochłonne. Nadzieja już dawno mnie opuściła, zwłaszcza kiedy tak drżałam wystawiona na działanie mrozu i ciemności, uparcie jednak wmawiałam sobie, że nie mogę się poddać. Poddanie się oznaczałoby koniec – koniec wszystkiego.
Na zmianę decyzji było już resztą i tak za późno…
– Renesmee? – Głos Felixa wyrwał mnie z zamyślenia. Wzdrygnęłam się, po czym spojrzałam na niego mało przytomnie. – Wszystko gra?
Wzruszyłam ramionami, decydując się nie odpowiadać. Miał oczy – dobrze widział, że nic nie było w porządku.
– Radzę sobie – powiedziałam z naciskiem, ale tak naprawdę oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to wierutne kłamstwo, dość marne na dodatek. – Gdzie Hannah? – dodałam, żeby zmienić temat. Brak dziewczyny wydał mi się po temu odpowiedni.
– Ach… – Felix spojrzał na mnie z powątpieniem, ale nie skomentował mojego zachowania nawet słowem. – Poszła rozejrzeć się za jakimś miejscem, gdzie moglibyśmy spędzić noc. Dzisiaj i tak niczego nie zdziałamy… – wyjaśnił, ostrożnie dobierając słowa, zupełnie jakby obawiał się, że za moment się na niego rzucę.
Zabawne, on bał się mnie. Ha, ha. Czyżbym bywała aż taka straszna? Być może kiedy wspominali o Demetrim, no i kilka razy naprawdę się zirytowałam, chociażby ostatniej nocy, kiedy również zrezygnowaliśmy z poszukiwań, ale dzisiaj…
Chyba wszyscy zaczynaliśmy wątpić.
– Felixie… – zaczęłam zrezygnowanym tonem i chciałam dodać coś jeszcze, ale wtedy ciszę przerwał krótki, urywany wrzask.
Na dodatek nie byle jaki wrzask.
To był krzyk Hanny. 
Witam serdecznie. Już na wstępie dziękuję za wszystkie życzenia urodzinowe i pozytywne komentarze pod prologiem. Nareszcie mogę zaprezentować Wam rozdział pierwszy; muszę przyznać, że jestem z niego bardzo zadowolona, chociaż ocenę pozostawiam Wam. Mam nadzieję, że oczekiwanie nie okazało się zbyt uciążliwe i że rozdział drugi pojawi się już w przyszłym tygodniu.
Hm, jestem zachwycona i zarazem zaniepokojona pewnymi spekulacjami, które pojawiły się pod prologiem. Zwłaszcza Asia... Powiedz mi, Asieńko, co ja mam z Tobą zrobić, skoro w jakimś stopniu przewidujesz moje plany? Czuję się zagrożona, ach... Przy okazji witam nowych czytelników i chciałabym nawiązać do jednej wzmianki, a mianowicie kwestii Jacoba. Nie, wpojenie nie jest obustronne – nawet słowa nie było o takiej zależności w sadze. A ja w opowiadaniu tego nie uznałam; nigdy nie przepadałam za Jacobem, a to, że Nessie o nim nie wspomina... Cóż, o bliskich również nie. Jacob i Cullenowie są niczym owe tytułowe cienie, które strach jej przywoływać. Z tym, że oczywiście wkrótce wszystko się zmieni, ale nie uprzedzajmy faktów...
Pozdrawiam,

Nessa.

7 komentarzy

  1. Kochana to tak na wstępie. Ja nie jestem Alice Cullen i nie przewiduje przyszłości!!!!!Ja tylko zadaje pytania i czasami przekazuje moje dziwne przemyślenia. Ty zagrożona. Dlaczego kochana???????????????Ja nie gryzę!!! Heheh.
    Ja po prostu uwielbiam czytać twoje opowiadania i czasami mój stary mózg na coś wpadnie ciekawego.
    A teraz wracając do rozdziału. Cóż kochana ja mam ci napisać. Jak ja ma to ubrać w słowa, których mi brak, Och pojadę po bandzie i napiszę ci tak:
    Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!! Bardzo mi się spodobał <3 Po prostu<3 Wspaniały !!!!!!!!!!!!!!!!!!! Genialny!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
    Zajebisty!!!!!!!!Rozdział bardzo, bardzo fajny wręcz cudowny !! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Podoba mi się baaaaardzo! :))
    Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
    Nie trzymaj mnie w niepewności i innych :)
    Do NN w przyszłym tygodniu:)
    Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  2. nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału...jak mogłaś zakończyć w taki momencie xd?! co do notki to masz racje że jest super :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Co ja mogę napisać? że jesteś wspaniała i,że genialnie piszesz?
    Ty to wiesz i bardzo dobrze wykorzystujesz :D
    Hmm.. rozdział ZAJEBISTY nic więcej nie napiszę bo niema słów które mogły by w pełni oddać to co czuje i ile pytań mi się nasuwa gdy czytam twojego bloga:)
    Nie cierpliwie czekam na NN
    Pozdrawiam i życzę weny :*
    Ps.A to z tym wpojeniem że działa w obie strony to się pomyliłam... bo gdzieś tak przeczytałam i najwyraźniej była to głupota...PSEPLASAM wybacys mi? ;(

    OdpowiedzUsuń
  4. Nareszcie dorwałam się do komputera i przeczytałam całość i biorę się do komentowania. Najważniejsze, że uciekli, a przynajmniej ważne, że uciekają i na razie nie zanosi się na to, aby ich szybko znaleźli. Wycieczka do Forks chyba nie okazała się wyglądać tak jak Renesmee sobie to wyobrażała. Mam tylko nadzieję, że dość szybko ich znajdą, albo że krzyk Hanny spowodowany był pojawieniem się Cullen'ów, albo sfory. Stawiam bardziej na to drugie. Ewentualnie pojawił się Kajusz ze swoją świtą -_- Brakuje mi bardzo Demetriego ;< szkoda, że na razie go nie będzie. Mam nadzieję, że jakoś ich znajdzie i dalej będą podróżować razem.
    Oj, zakończyć w takim momencie to grzech! Powinnam zacząć pisać, że za końcówkę powinnam zabić, ale dzisiaj się od tego powstrzymam^^ Teraz mogę sobie tylko wyobrażać co się stanie w następnym rozdziale, dlaczego Hanna krzyczy i czy to będą Cullen'owie. Poprzednio napisałam o czyim pojawieniu się myślę^^ Weny, kochana ;**
    Gabrysia

    OdpowiedzUsuń
  5. Weszłam na tego bloga i trochę się zdziwiłam, jak zobaczyłam, że pojawił się tutaj rozdział pierwszy. Tym bardziej, że jeszcze nie czytałam tego opowiadania. Powiem tak- zawsze tak namiętnie i cudownie piszesz. Po przeczytaniu spisu bohaterów i tego rozdziału stwierdziłam, że Hannah jest tak trochę za spokojna. Osobiście przypomina mi moją koleżankę, więc myślę, że gdyby byłaby taka możliwość poznania się Hanny z moją kumpelą(ale chyba nie ma xD) to mogłyby być najlepszymi przyjaciółkami, o ile nie gryzłyby się na wzajem. Hahaah ;) Ale tego nikt nie wie. Szczerze mówiąc, współczuję Renesmee. Pojechała do Forks, by odnaleźć swoich bliskich, a raczej by znaleźć jakieś wskazówki i nagle przed oczami stają jej wspomnienia. Biedna, ale podziwiam ją za siłę woli i odwagę. Co tu dużo mówić... Na pewno będę odwiedzać tego bloga i już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. Tym bardziej, że na końcu to Hannah krzyknęła! Czyżby to byli Cullen'owie? A może ktoś inny....
    Weny, weny i jeszcze raz weny!!!
    Pozdrawiam,
    Eriss ♥

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo wszystkich przepraszam za spory poślizg, ale jestem w trakcie przeprowadzki. Mam już serdecznie dość pakowania i tego całego zamieszania, ale na całe szczęście to już prawie koniec, a ja w końcu powinnam znaleźć czas, żeby dokończyć i wstawić rozdział. Nie chcę niczego obiecywać, ale postaram się dodać coś najpóźniej do końca tygodnia, kiedy tylko znajdę chwilę wolnego. Raz jeszcze przepraszam i bardzo dziękuję wszystkim tym, którzy czekają. To sprawia mi wiele radości, tym bardziej, że nawet dzień bez pisania doprowadza mnie do obłędu. Ach, chyba już jestem uzależniona, ale cóż...
    Pozdrawiam,
    Nessa.

    OdpowiedzUsuń
  7. Zostałaś/ zostałeś nominowana/y do Liebster Award! Więcej na Esme-Carlisle.blogspot. com w zakładce "Liebster Award."

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa