Renesmee
Esme tuliła mnie do siebie, a ja
czułam się coraz bardziej nierealnie. Dopiero kiedy babcia pogładziła mnie
uspokajająco po włosach, uprzytomniłam sobie, że drżę. Spróbowałam nad sobą
zapanować, ale okazało się, że nie jestem do tego zdolna. Prawda była taka, że
byłam przerażona, zwłaszcza, że nagle naszła mnie irracjonalna myśl, iż w każdej
chwili kobieta zniknie, a ja znów zatonę we wszechogarniającej ciemności i wypełniającym
ją bólu.
Poczułam
pieczenie pod powiekami, dlatego zaczęłam pośpiesznie mrugać, nie zamierzając
pozwolić sobie na uronienie chociaż kilku łez. Co prawda ciekawym
doświadczeniem było to, że w ogóle czułam się tak, jakbym mogła płakać,
chociaż jakaś cząstka mnie była świadoma tego, iż najprawdopodobniej
bezpowrotnie straciłam taką możliwość. A przynajmniej tak sądziłem, nawet
mimo niezwykle realnego wrażenia, że słone krople w każdej chwili będą w stanie
jednak popłynąć, niosąc ze sobą upragnione ukojenie.
Bzdura.
Płacz wcale nie był taki dobry, jak mogłabym się tego spodziewać. Już
niejednokrotnie miałam okazję się przekonać, że nawet gdybym szlochała cały
dzień, wcale nie poczułabym się lepiej.
Jednak oni
tutaj byli. Już żadne łzy nie miały znaczenia, skoro Esme trzymała mnie w swoich
ramionach, a tuż obok byli Carlisle, Rosalie i Emmett. Korciło mnie,
żeby otworzyć oczy i dla pewności sprawdzić, czy pozostała trójka naprawdę
przy mnie jest, ale powstrzymałam się przed tym, próbując przekonać samą
siebie, że już nie muszę się bać. Było dokładnie tak, jak mówił doktor – byłam
bezpieczna.
Bezpieczna…
– Renesmee?
– usłyszałam cichy głos Rose. Błagalna nuta w jej tonie uprzytomniła mi,
że dosłownie zastygłam w lodowatych ramionach Esme, niezdolna do tego,
żeby ruszyć się nawet na krok.
Chociaż z trudem,
wyswobodziłam się z objęć babci i dla odmiany wpadłam w ramiona
ciotki. Wampirzyca przytuliła mnie tak mocno, że chyba jedynie cudem nie
połamała mi przy tym żeber. Stęknęłam i skrzywiłam się, czując jak
powietrze ucieka mi z płuc, ale nie zamierzałam protestować.
– Hej, a ja?
– Emmett pojawił się znikąd, bezceremonialnie wyjmując mnie z objęć swojej
partnerki. Pisnęłam, kiedy chwycił mnie w pasie, nagle unosząc mnie ku
górze i okręcając wokół własnej osi. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego,
jak dobrze cię widzieć, mała – oznajmił i chociaż nie widziałam jego
twarzy, mogłam się założyć, że szczerzył się w uśmiechu.
– Co w takim
razie ja mam powiedzieć? – zapytałam, wypowiadając pierwsze słowa, które
przyszły mi do głowy. Emmett zaśmiał się tubalnie, a ja miałam wrażenie,
że za moment padnę z wrażenia, tak niezwykłym doświadczeniem była dla mnie
jego obecność; to, że był prawdziwy. – Emmett? Mówiłam ci już, że jesteś boski?
– dodałam.
Znów
odpowiedział mi jego pełen zadowolenia śmiech. W końcu postawił mnie na
ziemi, po czym bezceremonialnie odwrócił mnie tak, że stanęłam z nim
twarzą w twarz. Musiałam zadrzeć głowę ku górze, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
– Oczywiście,
że jestem boski. Swoją drogą, nie miał bym nic przeciwko, żebyś zaczęła mnie
tak nazywać – stwierdził wraz z kolejnym olśniewającym uśmiechem.
– Zastanowię
się, o Boski – obiecałam.
To było
takie dziwne! Stałam tutaj, w tym jakże znajomym mi gabinecie i jak
gdyby nigdy nic przekomarzałam się z Emmett'em! Czułam się jakbym śniła,
ale jakaś cześć mnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to mimo
wszystko prawda.
Szybko
wyswobodziłam się z objęć wujka, może trochę zbyt szybko, bo poleciałam do
przodu i niewiele brakowało, żebym upadła. Oddychałam szybciej niż zwykle,
mając wrażenie, że kręci mi się w głowie, chociaż to nie powinno być
możliwe. Instynktownie objęłam się ramionami, koncentrując się przede wszystkim
na oddychaniu, chociaż to nie było takie łatwe, skoro w jednej chwili
dopadło mnie pragnienie. Miałam wrażenie, że powietrze trze o moje gardło,
nagle przypominając konsystencją papier ścierny albo coś równie mało
delikatnego. Nie pamiętałam już, kiedy ostatni raz piłam krew – dni ucieczki
zlewały mi się w jedno, a teraz tym bardziej nie byłam pewna jak
wiele czasu minęło od ostatniego polowania, a tym bardziej wyjazdu z Volterry,
ale to nie miało teraz żadnego znaczenia. Byłam świadoma wyłącznie tego, że za
chociaż kilka kropel krwi oddałabym wszystko, a to raczej nie było czymś
do czego zostałam przyzwyczajona.
Wciąż lekko
rozkojarzona, raz jeszcze powiodłam wzrokiem po twarzach otaczających mnie
wampirów. Na samym końcu obejrzałam się w stronę Hanny i Felixa,
pragnąc się do nich uśmiechnąć, ale nie byłam pewna, czy jestem w stanie w jakikolwiek
sposób wyrazić to, co w tym momencie czułam. Znaleźli ich. Jakimś cudem im
się to udało, a teraz ja…
– Nie
mieliśmy pojęcia, co takiego powinniśmy z nimi zrobić. Upierali się, że ci
pomagają. – Rosalie źle zinterpretowała moje spojrzenie. – Renesmee, to prawda?
Czy oni…?
– Gdyby nie
oni, pewnie byłabym martwa – przerwałam wampirzycy stanowczym tonem głosu.
Zaskoczyło mnie, że byłam do tego zdolna, skoro czułam się tak, jakbym wcale
nie miała być w stanie zmusić się do tego, żeby się odezwać.
– Ale…
Nie
powstrzymałam pełnego frustracji jęku. Naprawdę musieliśmy o tym rozmawiać
już teraz, kiedy sama nie byłam w stanie nadążyć za bieganiną myśli?
– Rose – upomniał
ją łagodnie Carlisle. Blondynka natychmiast zamilkła, rzucając mi
przepraszające spojrzenie. – Jak się czujesz, Renesmee? – zapytał zwracając się
do mnie.
Dobrze
wiedziałam, że nie ma na myśli wyłącznie mojego stanu fizycznego, chociaż
sądząc po błysku w jego złocistych oczach, kiedy na mnie spojrzał, doszłam
do wniosku, że mogę spodziewać się wszystkiego. Zawahałam się, nie wiedząc, co
powinnam mu powiedzieć. Dziadek bez pośpiechu podszedł do mnie, po czym położył
mi dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. Mimowolnie zadrżałam pod jego
dotykiem, ale szybko wzięłam się w garść, równie spragniona bliskości
rodziny, co i krwi.
– Zdezorientowana
– powiedziałam w końcu. – Dlaczego tak mi się przyglądasz, dziadku? Coś ze
mną nie tak? – zapytałam, odrobinę zaniepokojona.
– Wręcz
przeciwnie. Przestraszyłem cię? – Uśmiechnął się, jednocześnie zachęcając mnie,
żebym podeszła do szpitalnego łóżka, które zajmowało centralną część jego
gabinetu. Usiadłam, chociaż powinno być mi wszystko jedni czy stoję, czy
siedzę. Od nadmiaru bodźców i emocji dosłownie kręciło mi się w głowie,
przez co nie byłam pewna, czy mogę w pełni zaufać swojemu ciału i mięśniom.
– Czy pamiętasz, co się stało? – zapytał doktor, nachylając się nade mną tak,
żeby jego twarz znalazła się na wysokości mojej własnej.
– Pamiętam
ból – odparłam machinalnie. – Pamiętam, że w mieście zaatakowała nas
dwójka wampirów. Jakoś dziwnie się czułam, byłam zła, a potem… – Urwałam
żeby zebrać myśli. – Chyba położyłam się spać. Nocowaliśmy w lesie, a przynajmniej
ja musiałam się położyć, bo Hannah i Felixa zawsze czuwali. A potem…
– Obudziłaś
się i zaczęłaś mnie wołać – wtrącił Felix, najwyraźniej nie mogąc się
powstrzymać. – Zaczęłaś krzyczeć. Przelewałaś mi się w rękach… Wołałaś
Dema – dodał, rzucając mi znaczące spojrzenie. Jego oczy pociemniały, jakby już
i tak nie były wystarczająco głodne. – Hannah znalazła twoją rodzinę, więc
od razu zabraliśmy cię tutaj.
– Kajusz… –
szepnęłam pod wpływem impulsu, jednocześnie muskając palca lewe ramię.
Kiedy byłam
nieprzytomna, ktoś ubrał mi luźną koszulkę na ramiączkach i wygodne,
dresowe spodnie, więc doskonale widziałam wąski półksiężyc odcinający się od
mojej bladej skóry. Kiedy przesunęłam palcami po ugryzieniu, poczułam delikatne
pulsowanie, chociaż ból wydawał mi się czymś abstrakcyjnym.
Palce
Carlisle'a delikatnie acz stanowczo odciągnęły moją rękę. Najpierw spojrzałam
na dłoń doktora, który trzymał moją rękę tak, jakby jakimś cudem był w stanie
zbadać mi puls, a dopiero później ponownie spojrzałam wprost w jego
złociste tęczówki. Lekko zmarszczyłam brwi, kiedy zauważyłam, że również w jego
przypadku kolorowi oczu bliżej jest do czerni niż płynnego złota.
– Dziadku… –
Zawahałam się. Spojrzał na mnie zachęcająco, więc nie miałam innego wyboru, jak
spróbować dokończyć. – Czy ja jestem wampirem?
Musiałam
zadać to pytanie, nawet jeśli wydawało się pozbawione sensu. A jednak…
Chociaż nie byłam pewna, czy oby na pewno tego chcę, musiałam usłyszeć, jak
ktoś wypowiada te słowa na głos. Co prawda dopiero wtedy wydarzenia minionych
dni miały okazać się prawdziwe, ale ja tego potrzebowałam.
Oczekiwałam
natychmiastowej odpowiedzi, więc wymowne, badawcze spojrzenie Carlisle'a mnie
zaskoczyły. Zadrżałam i spięłam się, zmuszają się do tego, żeby nie
odwrócić wzroku.
– Nie
jestem pewien, Nessie – przyznał w końcu doktor.
Wzdrygnęłam
się, zupełnie jakby poraził mnie prąd.
– Jak to? –
Jego słowa nie miały dla mnie sensu. – To przez jad, prawda? Kajusz mnie
ugryzł…
– A przemiana
nastąpiła ze sporym opóźnieniem. Już samo to jest zastanawiające, ale to w tym
momencie najmniej istotne – wyjaśnił, nie odrywając ode mnie wzroku. – Bardziej
zastanawia mnie, jakie są skutki ugryzienia… – Zamyślił się na moment, reagując
dopiero wtedy, kiedy spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Sama
posłuchaj, skarbie. Ja doskonale słyszę bicie twojego serca, chociaż puls masz
słabiutki – powiedział i słychać było, iż taki stan rzeczy mimo wszytko go
martwi.
Zastygłam w bezruchu,
machinalnie dostosowują się do rady dziadka i wysilając słuch. Spróbowałam
skoncentrować się na sobie. Byłam świadoma każdego oddechu i tego, że w żyłach
krąży rozprowadzająca po całym ciele adrenalina krew. Już samo to było co
najmniej dziwnie, najbardziej jednak oszołomiło mnie moje własne, trzepocące
się w piersi serce. Oddychając coraz bardziej spazmatycznie, przycisnęłam
obie dłonie do piersi, jakby chcąc przez skórę i żebra wyczuć pracujący
ostatkiem sił narząd. Chciałam zrozumieć, co takiego się dzieje i jednocześnie
bałam się, ogarnięta niezrozumiałym lękiem, iż w każdej chwili ból
przemiany powróci albo moje serce jednak zdecyduje się zatrzymać. Nie byłam
gotowa na żadną z tych sytuacji, nie wspominając o tym, że wciąż
dręczyło mnie coraz bardziej drażniące pragnienie.
– Nie
rozumiem – odezwałam się, świadoma tego, że zaczynam drżeć. – Ja nie…
– Ja też
nie mam pojęcia, jak wyjaśnić ci to, co się z tobą działo, ale muszę
przyznać, że to interesujące – powiedział w zamyśleniu Carlisle. – Podejrzewam,
że skutki jadu zaobserwujemy z czasem. Na razie powiedz mi lepiej czy nic
cię nie boli – poprosił, lustrując wzrokiem moją twarz.
– Gardło – odparłam
natychmiast, nieświadomie muskając palcami skórę na krtani. Kiedy mówiłam,
doskonale czułam pod palcami wibrowanie strun głosowych. – Nie pamiętam, kiedy
ostatnio czułam się tak bardzo głodna. Właściwie nie mam nawet pojęcia, ile
czasu byłam nieprzytomna, ale…
– Dwa dni –
wtrącił Felix. – Dwa długie, pieprzone dni.
Z jakiegoś
powodu jego przekleństwo wydało mi się jak najbardziej na miejscu.
– Pragnienie
jest normalne – uspokoił mnie natychmiast doktor. – W zasadzie od tego
powinniśmy zacząć – zreflektował się – ale to za chwilkę. Nie jestem pewien,
czy krew… To znaczy, jeśli będziesz chciała, mamy trochę ludzkiej krwi. Nie
chciałbym, żebyś ty albo Felix czy Hannah…
Sama myśl o słodkiej
osoce sprawiała, że czułam się coraz bliższa szaleństwa, a wszystko inne
przestawało mieć znaczenie, ale w tamtym momencie jego słowa sprawiły, że
poczułam się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Zupełnie
nieświadomie zerwałam się na równe nogi, jednocześnie zła i oszołomiona. W pamięci
majaczyło mi wspomnienie ostatniego razu, kiedy pokusiłam się o zabicie
człowieka, ale stanowczo zepchnęłam je w zakamarki umysłu, próbując nie
dekoncentrować się echem zalewającej moje gardło słodyczy.
– Dziadku! –
jęknęłam z niedowierzaniem. – Ja się nie zmieniłam! Może spędziłam z Volturi
trochę czasu, ale to jeszcze nie znaczy, że… – Nie byłam w stanie
dokończyć myśli.
– Dobrze,
Nessie. Przepraszam – uspokoił mnie, jednocześnie obejmując ramionami. Wtuliłam
się w niego, bynajmniej nie mając mu tej sugestii za złe. – W takim
razie pójdziemy na polowanie, dobrze?
Wciąż aż
trzęsłam się od nadmiaru emocji, ale w odpowiedzi na jego słowa,
posłusznie pokiwałam głową. Perspektywa polowania była wszystkim, czego
mogłabym od życia na tę chwilę oczekiwać, zwłaszcza w sytuacji, kiedy
pieczenie w gardle stawało się coraz uciążliwsze. Wciąż nie docierało do
mnie to, co właśnie się działo – i to nie tylko kwestia przemiany, ale
również obecność rodziny, którą przez ostatnie pół roku traktowałam, jakby jej
członkowie byli martwi – ale starałam się o tym nie myśleć, próbując
koncentrować na podejmowaniu kolejnych decyzji.
Już
wcześniej wiedziałam, że nowonarodzone wampiry mają spore trudności z koncentrowaniem
się, teraz zaś mogłam doświadczyć tego na własnej skórze. Wystarczyła wzmianka o krwi,
żebym zapomniała o wcześniejszych przykrościach, w zamian
przypominając sobie o palącym pragnieniu, które stopniowo zaczynało
doprowadzać mnie do szaleństwa. Mimo wszystko taki stan rzeczy mi odpowiadał,
zwłaszcza, że w końcu mogłam uciec od swoich myśli – co prawda jedynie
tymczasowo, bo później koniecznie musiałam uporządkować pewne sprawy i zadecydować
w kwestiach, których wolałabym nie musieć roztrząsać nigdy, ale taka
chwila wytchnienia była mi jak najbardziej potrzebna.
Poczułam
się dziwnie, kiedy w końcu znaleźliśmy się w lesie. Jako pierwsza
wypadłam na trawnik przed domem, jeszcze na schodach wyprzedzając Cullenów,
Hannę i Felixa. Nie mogłam powstrzymać się przed poczuciem całego swojego
ciała, zwłaszcza, że jeszcze jakiś czas temu sama nie byłam pewna, czy w ogóle
je mam. Chciałam poznać je na nowo – każdą komórkę, każdy mięsień… – żeby móc
przekonać się, jak bardzo zmieniło się za sprawą jadu. Wcale nie czułam się
inna, może co najwyżej silniejsza, ale mimo wszystko nie miałam wrażenia, żebym
podczas przemiany utraciła przynajmniej cząstkę siebie. Bieg wciąż przynosił
ukojenie, oddychanie było dla mnie czymś naturalnym, a moje serce –
chociaż w istocie osłabione, bijące tak, jakby w każdej chwili mogło
się zatrzymać – miarowymi uderzeniami pompowało krew, w dobitny sposób
uświadamiając mi, że jak najbardziej jestem żywa.
Kim w takim
razie byłam? Nie mogłam powiedzieć, żeby zmiany dotyczyły wyłącznie rytmu
serca, ale pozostałe kwestie wciąż były dla mnie zagadką. Kiedy nerwowo
krążyłam po trawniku, świadoma tego, że obserwuje mnie sześć par oczu moich
bliskich, nie mogłam przestać zastanawiać się nad tym, jak bardzo się
zmieniłam. Pod wpływem impulsu obejrzałam się na dom, chłonąc jego znajomy
wygląd i emitujące nań ciepło. Mój wzrok momentalnie spoczął na jednym z salonowych
okien. Cullenowie odkąd tylko sięgałam pamięcią lubili, kiedy w domu było
jasno i przestronnie, dlatego widok w zasadzie obcego mi budynku mnie
nie zdziwił. Również nie czułam się zaskoczona widokiem licznych szklanych
wstawek w miejscach, gdzie okna zastępowały całe ściany. Jedynym, co mnie
zdezorientowało, było moje własne odbicie w zaciemnionym oknie –
zwłaszcza, że to doświadczenie jednocześnie miało i nie miało w sobie
czegoś znajomego.
Z szyby
spoglądała na mnie znajoma nieznajoma. Nie jestem pewna, jak wiele czasu
minęło, kiedy ostatnim razem widziałam swoje odbicie, ale na pewno dość, żeby
ten widok wprawił mnie w konsternację. Kiedy ostatni raz się sobie
przyglądałam, byłam chorobliwie blada i tak wymizerniała, jakbym za moment
miała stracić przytomność. Tamta Renesmee czuła się przytłoczona nadmiarem
wydarzeń, ciągłą ucieczka i towarzyszącym jej rozczarowaniem, zwłaszcza
odkąd się okazało, że dom w Forks jest pusty. Był również ból – ciągłe,
głęboko skrywane cierpienie i strach, że w każdej chwili temu,
którego kochałam stanie się krzywda. To wszystko, połączone z ciągłym
poczuciem winy i świadomością tego, że Demetri już teraz może być martwy,
odbijało się na moim wyglądzie i zdrowiu. Co prawda już wtedy mogłam mieć
jakieś objawy nadchodzącej przemiany, ale wtedy jeszcze nie byłam tego
świadoma, pogrążona we własnych myślach i trudnych do opanowania emocjach.
To wszystko mnie przytłaczało i nie byłam w stanie zrobić niczego,
żeby jakoś zapanować nad sobą i swoim życiem.
Teraz było
inaczej, chociaż wciąż nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wiele zmian
we mnie zaszło w ciągu zaledwie kilku… Właściwie jak długo byłam
nieprzytomna? Ile czasu minęły od momentu mojej kłótni z Felixem, ataku
tamtych wampirów i chwili, kiedy moje ciało zaatakował paraliżujący ból,
któremu nie byłam w stanie się oprzeć? Felix mówił o dwóch dniach,
ale to wydawało mi się nierealne, zwłaszcza, że palący moje ciało ogień i uczucie
dryfowania pośrodku niczego przeciągało się nieznośnie, sprawiając, że miałam
wrażenie, iż taki stan rzeczy przeciągał się w nieskończoność. Chociaż
koszmar w końcu dobiegł końca, ja wciąż nie mogłam powiedzieć, żebym już
doszła do siebie i panowała nad sobą czy własnym ciałem. Miałam coraz
więcej pytań, a brak odpowiedzi zaczynał być dla mnie przytłaczający.
Westchnęłam,
po czym zatknęłam niesforny kosmyk włosów za ucho. Loki miałam w nieładzie,
a włosy wyglądały niczym stóg siana, ale jakoś niespecjalnie się tym
przejmowałam. Nie wstydziłam się swojego wyglądu, zwłaszcza, że tego, którego
opinia mogłaby być dla mnie ważna, wciąż przy mnie nie było. Myślenie o Demetrim
raczej nie pomagało, ale najwyraźniej niezależnie od sytuacji nie miałam być w stanie
wyrzucić z pamięci twarzy, głosu i wszystkiego innego, co w jakikolwiek
sposób wiązało się z tropicielem. Nawet przeczesując palcami włosy i obserwując,
jak lśnią w blasku księżyca, jednocześnie wykorzystywałam nieznośnie
wielką przestrzeń w moim umyśle, żeby zastanawiać się nad tym, co teraz
działo się z wampirem. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tego, że już
teraz mógł być martwy, nawet jeśli taka możliwość była prawdopodobna.
– Wydaje mi
się, czy są dłuższe? – zapytałam, muskając kciukiem końcówki włosów. Nie
zwracałam się do nikogo konkretnego, ale po chwili i tak zdecydowałam się
obejrzeć na swoich bliskich.
– To jad –
wyjaśnił mi natychmiast doktor. – Nie zmieniłaś się z wyglądu aż tak
bardzo – dodał, uważnie mi się przypatrując. – Możesz zauważyć kilka subtelnych
zmian, ale nie jestem w stanie ci powiedzieć, czego jeszcze powinnaś się
spodziewać.
Pokiwałam
głową, jednocześnie na powrót koncentrując się na własnym odbiciu. Uważnie
przyjrzałam się swojej skórze, mimowolnie zauważając, że jest co najwyżej
jeszcze bardziej blada, może pomijając rumieńce, które barwiły moje policzki na
lekko różowy odzień. Dokładnie analizowałam swoje ciało, próbując stwierdzić,
co takiego jeszcze się we mnie zmieniło – dlaczego mimo wątpliwości czułam się
inaczej – ale nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów albo jakichś szczególnie
charakterystycznych odstępstw od normy. Dopiero kiedy przyjrzałam się swoim
oczom, z jakiegoś powodu poczułam się zaniepokojona, chociaż na pierwszy
rzut oka wszystko wyglądało tak jak zwykle. Wciąż miałam czekoladowe tęczówki,
dokładnie takie same jak oczy mamy przed przemianą w wampira, a jednak…
Czy ja
przypadkiem nie dostrzegłam dziwnego, czerwonego blasku, który na moment
rozjaśnił moje tęczówki? Zmarszczyłam brwi, ale chociaż czekałam, krwisty kolor
nie powrócił, w końcu więc doszłam do wniosku, że to jedynie moja chora
wyobraźnia.
– To takie
dziwne… – pożaliłam się, wzdychając cicho. Sama już nie byłam pewna, co
powinnam myśleć o sobie i tym, co działo się przez ostatnie miesiące
mojego życia.
– Dziwna to
zacznę być ja, jeśli natychmiast nie zapolujemy – wtrąciła Hannah, wywracając
oczami. – Jesteś śliczna, wyglądasz zajebiście i w ogóle, jednak… Szlag,
dziewczyno, ja tutaj dla ciebie poszczę od kilku dni – zarzuciła mi, ale
figlarny uśmieszek stanowczo przeczył jej pozornie zagniewanemu tonowi.
– Przecież
nikt nie kazał wam czekać, żebym się obudziła – zaoponowałam, ale z jakiegoś
powodu zrobiło mi się cieplej na sercu. – Próbujesz wpędzić mnie w poczucie
winy, Hanno.
– A ty
mi na to pozwalasz – stwierdziła, szczerząc się w uśmiechu. – No nie patrz
się tak na mnie. Przecież obie doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że
jestem i zawsze będę wredna – przypomniała mi ze śmiechem.
– Wredna…
Cóż za wyszukany eufemizm – mruknął pod nosem Felix, po czym zaklął cicho,
kiedy Hannah dosłownie skoczyła w jego stronę. – Ej!
Dziewczyna
gniewnie zmrużyła oczy, chociaż nie musiałam zgadywać, żeby wiedzieć, że
jedynie się z wampirem drażni. Miałam ochotę wywrócić oczami albo popukać
się w czoło, ale mimo tego całą sobą chłonęłam to, że zachowywali się jak
dzieci.
– Uważaj
sobie, Felutek, bo – i z góry zaznaczam, że dopiero to jest eufemizmem –
zrobię ci poważne „bubu”.
– „Bubu”?
Ty naprawdę powiedziałaś…
Nie dała mu
okazji dokończyć, w zamian warcząc gniewnie i bez chwili wahania
powalając wampira na ziemię. Teraz już nie tylko ja wpatrywałam się w tę
dwójkę z mieszaniną zażenowania i rozbawienia. Co prawda wątpiłam,
żeby prócz mnie ktokolwiek podchodził do tej dwójki z sympatią, ale nie
dbałam o to. Dla mnie liczyło się wyłącznie to, że mogłam być tutaj i przynajmniej
tym kilku osobom na których naprawdę mi zależało, nie działa się krzywda.
Właściwie
nie zauważyłam, kiedy tuż obok mnie zmaterializowała się Rosalie. Blondynka
rzuciła wymowne spojrzenie w stronę szarpiących się wampirów (Hannah
chwilowo miała problem, bo Felix w dość niedelikatny sposób przygwoździł
ją do ziemi i teraz udawał, że zamierza ją ukąsić), po czym w końcu
przeniosła wzrok na mnie.
– Po prostu
nie wierzę, że tutaj jesteś – przyznała, wzdychając ciężko. – A tym
bardziej nie potrafię pojąć, że ty i oni…
– Rose, czy
możemy teraz o tym nie rozmawiać? – przerwałam jej. Uniosła brwi,
zaskoczona nieco ostrą nutą, która wkradła się do mojego głosu. – Proszę. Muszę
odpocząć i zapolować. Będziemy miały mnóstwo czasu na to, żeby
podyskutować, ale jak na razie to może poczekać, prawda?
Wzruszyła
ramionami, nie podejmując tematu. Westchnęłam, ale nie próbowałam jej
przepraszać czy próbować udobruchać. Pragnienie coraz bardziej dawało mi się we
znaki, więc nie zamierzałam czekać aż stanie się całkiem uciążliwe.
Nikt nie
zaprotestował, kiedy bezceremonialnie puściłam się pędem w las. Kiedy
otoczyły mnie drzewa i zostałam sama, w jakimś stopniu poczułam się
lepiej, chociaż paradoksalnie miałam wrażenie, że ruszanie się gdziekolwiek bez
jakiegoś towarzystwa nie jest najlepszym pomysłem. Drażniła mnie zbyt duża
ilość wolnego miejsca w głowie, bo teraz tym trudniej było mi zapanować
nad plątaniną myśli. Żeby nie ryzykować tego, że po raz kolejny będę roztrząsać
kwestię Volterry i Demetriego, spróbowałam w pełni skoncentrować się
na paleniu w gardle i pragnieniu, żeby zaspokoić ten ból słodką
krwią.
Jednym z plusów
posiadania niemal zwierzęcego instynktu i łatwego rozpraszania uwagi, było
to, że moje ciało samo z siebie przygotowało się do ewentualnego
polowania. Bez trudu odrzuciłam od siebie zbędne myśli i – w pełni
koncentrując się na swoich wyostrzonych zmysłach – nabrałam powietrza do płuc,
starając się wychwycić charakterystyczny, nieco mdły zapach zwierzęcej krwi.
Natychmiast zaatakowała mnie cała mieszanka najróżniejszych bodźców, między
innymi świeżość otaczających mnie krzewów i drzew czy trzepot ptasich
skrzydeł, ale nie czułam się tym przytłoczona. Chociaż od mojego ostatniego polowania
minęło dość dużo czasu, nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, co
powinnam robić.
Wraz z kolejnym
głębokim wdechem, w końcu wychwyciłam coś, co wydało mi się obiecujące.
Nie miałam pewności, ale to chyba była sarna, chociaż mój skoncentrowany
wyłącznie na krwi umysł był obojętny na to, co takiego posłuży mi za posiłek.
Nigdy nie czułam się aż do tego stopnia spragniona i rozkojarzona
pieczeniem w gardle, więc gwałtowność i nieprzewidywalność mojego
własnego ciała całkiem nie oszołomiła. Niewiele myśląc, rzuciłam się do przodu,
machinalnie obierając kierunek, gdzie – byłam tego absolutnie pewna – czekała
na mnie obietnica przynajmniej wstępnego posiłku, który miał zaspokoić to
najgorsze pragnienie. Dopiero wtedy mogłam pokusić się o poszukanie
jeszcze jakiegoś zwierzęcia.
Pędziłam do
siebie, błyskawicznie pokonując kolejne kilometry. Machinalnie wymijałam
kolejne drzewa, nawet nie musząc się przy tym wysilać czy bać się o to, że
przypadkiem na któreś z nim wpadnę. Nie przeszkadzało mi również to, że na
sobie miałam wyłącznie cienką koszulkę i luźne spodnie, a na ziemi
wciąż zalegał śnieg. Jeśli to była jedna z tych zmian o których mówił
Carlisle, musiałam przyznać, że taki stan rzeczy mi odpowiadał – możliwość
uniezależnienia się od wpływu temperatury na pewno była czymś pozytywnym.
Byłam już
blisko celu, kiedy wszystko poszło nie tak. Wiatru nagle się zmienił, ciskając
mi w twarz kolejną mieszankę najróżniejszych zapachów i na moment
wybijając mnie z transu. Aż zakrztusiłam się powietrzem, czując
obezwładniającą słodycz – cudowny zapach, jakże różny od tego bezbarwnego,
należącego do zwierzęcia. Ten zapach był wyrazisty i obezwładniający, a na
domiar złego sprawił, że pragnienie wzmogło się, dosłownie doprowadzając mnie
do szaleństwa. Moje ciało natychmiast podporządkowało się wewnętrznemu
pragnieniu, które nakazało mu zapomnieć o wcześniejszych zamiar i dostosować
się do nowego, po stokroć silniejszego. Na ułamek sekundy zwolniłam, wytrącona z równowagi,
jedynie po to, żeby gwałtownie skręcić i bez chociażby chwili
zastanowienia puścić się biegiem w kierunku z którego dochodził mnie
ten inny, upragniony zapach.
Jakaś
cząstka mnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje, ale
była zbyt słaba, żeby przedrzeć się przez nagłe pragnienie i pożądanie,
które przysłoniło mi umysł. Czułam się tak, jakby moje ciało należało do kogoś
innego, obojętne na moje argumenty i decyzje, które zamierzałam podjąć.
Pędziłam przed siebie, czując się tak, jakbym unosiła się w powietrzu;
wręcz leciałam na skrzydłach, chociaż wiatr raz za razem uderzał mnie w twarz.
Wraz z każdym kolejnych wdechem byłam coraz dalsza od tego, żeby być w stanie
odzyskać zdrowy rozsądek i zapobiec jednemu z największych błędów,
które miałam okazję popełnić nie tylko w ciągu minionych miesięcy, ale
całego życia.
W którymś
momencie w pełni podporządkowałam się temu, czego chciała moja wampirza
natura. Odrzucając od siebie wszystko to, co pozostawało we mnie ludzkie,
skoncentrowałam się na polowaniu i na tym, żeby dostać się do źródła
obezwładniającego zapachu – ludzkiej krwi, jak przecież doskonale zdawałam
sobie sprawę. Zwolniłam, machinalnie przechodząc do truchtu, a później do
spokojnego, ludzkiego kroku. Ostrożnie stawiałam stopy, podświadomie wiedząc
jak poruszać się tak, żeby nie robić zbędnego hałasu i nie ryzykować
spłoszenia ewentualnej ofiary. Przyczaiłam się między drzewami, metodycznie
zbliżając się do celu i wypatrując kształtu człowieka, który mógł mi
ofiarować to, czego przecież tak bardzo pragnęłam.
Nie byłam
pewna ile lat mógł mieć mężczyzna, którego w końcu zobaczyłam.
Podejrzewałam, że nie więcej niż trzydzieści, ale jego wiek interesował mnie
najmniej. Nie myślałam o tym, kim był i jak mogło wyglądać jego
życie. Obserwując umięśnionego blondyna, którego mogłabym określić mianem
typowego Amerykanina, nie przejmowałam się ani jego wyglądem, ani tym, co miał
rodzinę, pracę – życie. Nie. W tamtym momencie obchodziła mnie wyłącznie
pulsująca żyła na jego szyi, którą byłam w stanie dostrzec nawet z takiej
odległości. Widziałam jak krew pulsuje pod warstwą skóry, gęsta i aromatyczna,
wydająca się przyzywać mnie do siebie. Całym moim ciałem wstrząsnął przyjemny
dreszcz podekscytowana, będący odpowiedzią na samą tylko myśl o tym, że
miałabym doskoczyć do niego i dostać to na czym tak bardzo mi zależało.
– Clara? –
Cała zesztywniałam, przez moment przekonana, że mężczyzna jakimś cudem mnie
zauważył. Miał pogodny ton głosu, poza tym imię, które padło, nie miało żadnego
związku ze mną, ale potrzebowałam dłuższej chwili, żeby to pojąć. – Clara,
gdzie jesteś? – powtórzył, po czym parsknął śmiechem.
Ach, więc
nie był sam. Dla pewności rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie czułam
obecności jakiekolwiek jeszcze człowieka. Nie miałam pojęcia kim była owa
Clara, ale po tonie jego głosu i czułości z jaką wypowiadał jej imię,
zakładałam, że mogła być jego dziewczyną albo żoną. W tamtym momencie
powinnam była się wycofać, korzystając z chwilowej niepewności, która
nagle mnie ogarnęła, ale nie zdołałam nawet ruszyć się z miejsca. Wciąż
tkwiłam pomiędzy tymi cholernymi drzewami, obserwując go i powoli
przegrywając walkę z samą sobą.
Co z tego,
że ktoś go kochał, skoro miał to, czego pragnęłam ja…?
Niczym w transie,
napięłam mięśnie i zrobiłam stanowczy krok do przodu. Usłyszałam trzask
pękającej gałązki na którą przypadkiem nastąpiłam i zaklęłam w duchu.
Dźwięk nie był specjalnie głośny, ale w panującej ciszy zabrzmiał niczym
wystrzał armatni. Zamarłam w bezruchu, mimochodem zauważając, że mężczyzna
gwałtownie zaczerpnął powietrza i pośpiesznie obejrzał się za siebie.
– Clara? –
zapytał raz jeszcze, najwyraźniej nie biorąc pod uwagę tego, że mógłby natrafić
na kogokolwiek innego, zwłaszcza nieśmiertelnego. Pewnie gdyby wiedział, nigdy
nie zawędrowałby do tego miejsca, ale jego ewentualne decyzje nie miały teraz
żadnego znaczenia. – Przestań się chować. To już przestaje być zabawne –
stwierdził i – mogłabym przysiąc – teatralnie wywrócił oczami.
Naprawdę
powinnam była stamtąd uciec, póki jeszcze byłam na tyle przytomna, żeby podjąć
jakąkolwiek sensowną decyzję. Mimo pragnienia, chciałam przekonać samą siebie,
że istnieją inne sposoby na zaspokojenie tego obezwładniającego pragnienia,
które stopniowo doprowadzało mnie do szaleństwa. Gdybym zawróciła, pewnie
jeszcze miałabym okazję odszukać swój wcześniejszy cel albo w ostateczności
poszukać jakiegoś innego.
To tylko zakochana
para, która wpadła na dość idiotyczny pomysł, jeśli chodzi o randkę,
skarciłam się w duchu. Para zwykłych ludzi,
których nie masz prawda tknąć… Ba! Których przecież nie chcesz zranić!
Myślałam,
błagałam w duchu, ale to było zbyt mało. Odczekałam jeszcze moment, po
czym zrobiłam kolejny, jeszcze bardziej odważny krok.
Mężczyzna
musiał wyczuć na sobie moje spojrzenie, bo nagle przeniósł wzrok wprost na
mnie. Zastygłam w bezruchu, wstrzymując oddech i modląc się w duchu
o to, żeby mnie nie zauważył, ale najwyraźniej nie miałam na co liczyć.
Blondyn teraz dosłownie taksował mnie wzrokiem, otwierając usta, zupełnie jakby
chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie nie padło ani jedno słowo. Jako że w końcu
mogłam uważniej przyjrzeć się jego twarzy, zwróciłam uwagę, że miał szczere,
niebieskie oczy, tak uważnie lustrujące całą moją postać. Wiedziałam, co
takiego zobaczył i wcale nie byłam z tego dumna, ale co mogłam
poradzić? Dla niego – nienaturalnie blada, w luźnym ubraniu i z
roziskrzonymi oczami – wyglądałam niczym anielica.
Na dodatek
głodna anielica, która wręcz emitowała pożądaniem, chociaż bynajmniej nie w takim
sensie, w jakim sensie, jakiego mężczyzna mógłby się spodziewać.
– Kim…? –
szepnął, ale głos ugrzązł mu w gardle, przez co za żadne skarby nie był w stanie
dokończyć myśli.
– Nieważne.
– Nie poznawałam swojego głosu, tak zmysłowego i na swój sposób
uwodzicielskiego. Niczym w transie zrobiłam kilka kolejnych kroków, zmniejszając
dystans między nami. Nie odrywałam wzroku od jego szyi, mając coraz większą
ochotę natychmiast rzucić mu się do gardła. – Czy zechciałbyś mi pomóc?
Mężczyzna
nie odpowiedział, wciąż patrząc na mnie jak na jakieś nadnaturalne zjawisko.
Powstrzymałam chęć, żeby roześmiać się histerycznie i podeszłam jeszcze
bliżej, tak blisko, że mogłam położyć obie dłonie na jego torsie. Pod palcami
wyczułam zarys twardych mięśni, ale jego muskulatura nie zrobiła na mnie
żadnego wrażenia.
Wyczułam,
że serce mężczyzny zaczyna bić jeszcze szybciej. Krew natychmiast przyśpieszyła
biegu, co jedynie wzmogło odczuwane przeze mnie pragnienie.
Nie mogłam
dłużej wytrzymać.
Nie
chciałam…
– Obiecuję,
że będę delikatna – powiedziałam cicho, Błękitne tęczówki blondyna rozszerzyły
się, jakby podświadomie rozumiał, że jest w niebezpieczeństwie;
dostrzegłam w nich odbycie moich własnych oczu i tym razem mogłabym
przysiąc, że jarzyły się krwistym blaskiem, dokładnie takim samym, jaki
dostrzegłam w szybie domu Cullenów.
Wtedy
zaatakowałam.
Nie
zapamiętałam, kiedy i w jaki sposób powaliłam zaskoczonego mężczyznę na
ziemię. Nie zapamiętałam nawet czy krzyczał albo próbował się bronić. Dla mnie
liczyła się wyłącznie krew, a kiedy ta w końcu zalała moje gardło,
poczułam tak niewysłowioną ulgę, że była ona niemal namacalna. Piłam łapczywie,
nie dbając o to, czy przypadkiem poplamię ubranie albo czy sprawiam
komukolwiek ból. Nie panując nad sobą, byłam w stanie jedynie koncentrować
się na tej krwi; na tej cudownej, słodkiej krwi, która…
– Renesmee!
Zerwałam
się tak gwałtownie, że nawet w przypadku wampira nie powinno być to
możliwe. Ciało mężczyzny zsunęło się z moich kolan i upadło bez życia
na trawę, porzucone i nieruchome. Oślepiona głodem i gniewem, który
pojawił się znikąd, natychmiast odwróciłam się w stronę osoby, która mi
przerwała. Usłyszałam głośne, przyprawiające o dreszcze warknięcie i z
niedowierzaniem uświadomiłam sobie, że dźwięk wyrwał się z mojego gardła.
Szał trwał,
a ja byłam gotowa bronić swojego posiłku, nawet gdybym musiała kogoś przy
tym zabić. Mocno zacisnęłam dłonie w pięści i przyczaiłam się, gotowa
do skoku. Gdyby tylko intruz się poruszył…
I właśnie
wtedy go rozpoznałam.
Potrzebowałam
na to dobrych kilku sekund, podczas których z mężczyzny za moimi plecami
uchodziło życie, ale w końcu mi się to udało. Świadomość wróciła nagle,
niemal w brutalny sposób, a ja poczułam, jak grunt osuwa mi się spod
nóg.
– Dziadku… –
jęknęłam wstrząśnięta. Powiedzieć, że byłam widokiem Carlisle’a zaskoczona,
byłoby niedopowiedzeniem. Jego widok sprawił, że miałam wrażenie, iż właśnie
ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie, a potem jeszcze kopnął w brzuch.
Jeszcze gorsza był moment, w którym uświadomiłam sobie, co takiego
zrobiłam, ale ten fakt wciąż do mnie nie docierał. – Ja nie… Ja nie chciałam,
ale…
Carlisle w ułamku
sekundy znalazł się przy mnie. Machinalnie zamilkłam, kiedy jego dłonie
wylądowały na moich ramionach, pozwoliłam również na to, żeby stanowczo odsunął
mnie na bok.
– Wracaj do
domu, Renesmee – powiedział cichym, ale stanowczym głosem. Chciałam
zaprotestować, znów zacząć się tłumaczyć, ale on już zdążył dopaść do
mężczyzny, którego zaatakowałam. – Powiedziałem już, Nessie. Wracaj do domu –
powtórzył bardziej stanowczo.
Tym razem –
mimo oszołomienia – nawet się nie zawahałam.
Rozdział miał być wcześniej, ale w pewnym momencie pisanie zaczęło mi iść trochę opornie, więc zeszło trochę więcej czasu. Ale to dobrze, bo osobiście jestem z efektu zadowolona.Dzisiaj krótko z mojej strony. Dziękuję za komentarze i zapraszam do oceny nowego rozdziału. Tak przy okazji, założyłam nowego bloga – kolejna „Zmierzchowa” historia, chociaż w trochę innym stylu. Zapraszam: alyssa-cullen-twilight.Pozdrawiam i do napisania,Nessa.
Kajusz - 0, Renesmee - 1 Nessie została hybrydą! Taaaaaak! Cieszę się niezmiernie :D Ciekawe co tam u Dema. Może by tak rozdział z jego perspektywy? Nie wiem co jeszcze napisać... biorę się za czytanie Twojego nowego bloga ;)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Katherine
Odetchnęłam z ulgą, Renesmee nie jest wampirem! Już myślałam, że będę musiała się pożegnać z pół-wampirzycą, ale na całe szczęście jednak nie ;3 Dalej ubolewam nad brakiem Demetriego w życiu Nessie, ale mam nadzieję, że niedługo znowu będziesz pisać z jego perspektywy, a on jakoś będzie mógł się wydostać z tego więzienia Kajusza. Co jak co, ale on takie rzeczy potrafi ;) no i niech Jane gnije w piekle za to, że tak go dręczy :_;
OdpowiedzUsuńNessie atakująca ludzi to takie... śmieszne :D przywykłam do tego, że wszyscy piją krew zwierząt i żadne z nich nie odważy się spróbować ludzkiej krwi, a tutaj nagle Renesmee wpada na człowieka i sobie go atakuje ;3 podoba mi się^^
Ech, Carlisle musi niszczyć takie fajne chwile noo :/ ale w sumie to ma też i rację.
Cóż mogę powiedzieć orpócz tego, że rozdział był genialny? Był zajebisty i chyba dłuższy, prawda? :3
Pozdrawiam, Gabi ;**
Znów przepraszam że nie komentowałam
OdpowiedzUsuńRozdział wspaniały nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłam z tego że nie jest wampirem byłam przeszczęśliwa. Ness atakuje tego właśnie był trzeba extra.
Czekam na NN i do napisania
Pozdrawiam Alice
Ps. Mam do ciebie pytanie wiem że to pod rozdziałem nie wypada ale zakładka „ZAPYTAJ” nie działa. Z kąt bierzesz nagłówki bo nie wiem kto by mi taki zrobił. Jeszcze raz przepraszam
Co ja znów mam Tobie kochana napisać.Może tak Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!! Bardzo mi się spodobał <3 Tak szczerze to nie mogłam się doczekać kiedy będzie nowy nn <3 Rozdział po prostu mnie powalił - atak Ness na człowieka szok!!! Ciekawe co doktorek teraz zrobi??. Po prostu Dałaś mi to czego pragnęłam,a więc cała skaczę z radości i już nie moge się doczekać kolejnego. Ciekawe co z Demetrim??
OdpowiedzUsuńWspaniały !!!!!!!!!! Nic dodać nic ująć :D
Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
ps.Sorki za chaos ale pisze z tel,
Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!