środa, 19 marca 2014

7. Polowanie

Renesmee
Esme tuliła mnie do siebie, a ja czułam się coraz bardziej nierealnie. Dopiero kiedy babcia pogładziła mnie uspokajająco po włosach, uprzytomniłam sobie, że drżę. Spróbowałam nad sobą zapanować, ale okazało się, że nie jestem do tego zdolna. Prawda była taka, że byłam przerażona, zwłaszcza, że nagle naszła mnie irracjonalna myśl, iż w każdej chwili kobieta zniknie, a ja znów zatonę we wszechogarniającej ciemności i wypełniającym ją bólu.
Poczułam pieczenie pod powiekami, dlatego zaczęłam pośpiesznie mrugać, nie zamierzając pozwolić sobie na uronienie chociaż kilku łez. Co prawda ciekawym doświadczeniem było to, że w ogóle czułam się tak, jakbym mogła płakać, chociaż jakaś cząstka mnie była świadoma tego, iż najprawdopodobniej bezpowrotnie straciłam taką możliwość. A przynajmniej tak sądziłem, nawet mimo niezwykle realnego wrażenia, że słone krople w każdej chwili będą w stanie jednak popłynąć, niosąc ze sobą upragnione ukojenie.
Bzdura. Płacz wcale nie był taki dobry, jak mogłabym się tego spodziewać. Już niejednokrotnie miałam okazję się przekonać, że nawet gdybym szlochała cały dzień, wcale nie poczułabym się lepiej.
Jednak oni tutaj byli. Już żadne łzy nie miały znaczenia, skoro Esme trzymała mnie w swoich ramionach, a tuż obok byli Carlisle, Rosalie i Emmett. Korciło mnie, żeby otworzyć oczy i dla pewności sprawdzić, czy pozostała trójka naprawdę przy mnie jest, ale powstrzymałam się przed tym, próbując przekonać samą siebie, że już nie muszę się bać. Było dokładnie tak, jak mówił doktor – byłam bezpieczna.
Bezpieczna…
– Renesmee? – usłyszałam cichy głos Rose. Błagalna nuta w jej tonie uprzytomniła mi, że dosłownie zastygłam w lodowatych ramionach Esme, niezdolna do tego, żeby ruszyć się nawet na krok.
Chociaż z trudem, wyswobodziłam się z objęć babci i dla odmiany wpadłam w ramiona ciotki. Wampirzyca przytuliła mnie tak mocno, że chyba jedynie cudem nie połamała mi przy tym żeber. Stęknęłam i skrzywiłam się, czując jak powietrze ucieka mi z płuc, ale nie zamierzałam protestować.
– Hej, a ja? – Emmett pojawił się znikąd, bezceremonialnie wyjmując mnie z objęć swojej partnerki. Pisnęłam, kiedy chwycił mnie w pasie, nagle unosząc mnie ku górze i okręcając wokół własnej osi. – Nawet nie zdajesz sobie sprawy z tego, jak dobrze cię widzieć, mała – oznajmił i chociaż nie widziałam jego twarzy, mogłam się założyć, że szczerzył się w uśmiechu.
– Co w takim razie ja mam powiedzieć? – zapytałam, wypowiadając pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy. Emmett zaśmiał się tubalnie, a ja miałam wrażenie, że za moment padnę z wrażenia, tak niezwykłym doświadczeniem była dla mnie jego obecność; to, że był prawdziwy. – Emmett? Mówiłam ci już, że jesteś boski? – dodałam.
Znów odpowiedział mi jego pełen zadowolenia śmiech. W końcu postawił mnie na ziemi, po czym bezceremonialnie odwrócił mnie tak, że stanęłam z nim twarzą w twarz. Musiałam zadrzeć głowę ku górze, żeby móc spojrzeć mu w oczy.
– Oczywiście, że jestem boski. Swoją drogą, nie miał bym nic przeciwko, żebyś zaczęła mnie tak nazywać – stwierdził wraz z kolejnym olśniewającym uśmiechem.
– Zastanowię się, o Boski – obiecałam.
To było takie dziwne! Stałam tutaj, w tym jakże znajomym mi gabinecie i jak gdyby nigdy nic przekomarzałam się z Emmett'em! Czułam się jakbym śniła, ale jakaś cześć mnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że to mimo wszystko prawda.
Szybko wyswobodziłam się z objęć wujka, może trochę zbyt szybko, bo poleciałam do przodu i niewiele brakowało, żebym upadła. Oddychałam szybciej niż zwykle, mając wrażenie, że kręci mi się w głowie, chociaż to nie powinno być możliwe. Instynktownie objęłam się ramionami, koncentrując się przede wszystkim na oddychaniu, chociaż to nie było takie łatwe, skoro w jednej chwili dopadło mnie pragnienie. Miałam wrażenie, że powietrze trze o moje gardło, nagle przypominając konsystencją papier ścierny albo coś równie mało delikatnego. Nie pamiętałam już, kiedy ostatni raz piłam krew – dni ucieczki zlewały mi się w jedno, a teraz tym bardziej nie byłam pewna jak wiele czasu minęło od ostatniego polowania, a tym bardziej wyjazdu z Volterry, ale to nie miało teraz żadnego znaczenia. Byłam świadoma wyłącznie tego, że za chociaż kilka kropel krwi oddałabym wszystko, a to raczej nie było czymś do czego zostałam przyzwyczajona.
Wciąż lekko rozkojarzona, raz jeszcze powiodłam wzrokiem po twarzach otaczających mnie wampirów. Na samym końcu obejrzałam się w stronę Hanny i Felixa, pragnąc się do nich uśmiechnąć, ale nie byłam pewna, czy jestem w stanie w jakikolwiek sposób wyrazić to, co w tym momencie czułam. Znaleźli ich. Jakimś cudem im się to udało, a teraz ja…
– Nie mieliśmy pojęcia, co takiego powinniśmy z nimi zrobić. Upierali się, że ci pomagają. – Rosalie źle zinterpretowała moje spojrzenie. – Renesmee, to prawda? Czy oni…?
– Gdyby nie oni, pewnie byłabym martwa – przerwałam wampirzycy stanowczym tonem głosu. Zaskoczyło mnie, że byłam do tego zdolna, skoro czułam się tak, jakbym wcale nie miała być w stanie zmusić się do tego, żeby się odezwać.
– Ale…
Nie powstrzymałam pełnego frustracji jęku. Naprawdę musieliśmy o tym rozmawiać już teraz, kiedy sama nie byłam w stanie nadążyć za bieganiną myśli?
– Rose – upomniał ją łagodnie Carlisle. Blondynka natychmiast zamilkła, rzucając mi przepraszające spojrzenie. – Jak się czujesz, Renesmee? – zapytał zwracając się do mnie.
Dobrze wiedziałam, że nie ma na myśli wyłącznie mojego stanu fizycznego, chociaż sądząc po błysku w jego złocistych oczach, kiedy na mnie spojrzał, doszłam do wniosku, że mogę spodziewać się wszystkiego. Zawahałam się, nie wiedząc, co powinnam mu powiedzieć. Dziadek bez pośpiechu podszedł do mnie, po czym położył mi dłoń na ramieniu w uspokajającym geście. Mimowolnie zadrżałam pod jego dotykiem, ale szybko wzięłam się w garść, równie spragniona bliskości rodziny, co i krwi.
– Zdezorientowana – powiedziałam w końcu. – Dlaczego tak mi się przyglądasz, dziadku? Coś ze mną nie tak? – zapytałam, odrobinę zaniepokojona.
– Wręcz przeciwnie. Przestraszyłem cię? – Uśmiechnął się, jednocześnie zachęcając mnie, żebym podeszła do szpitalnego łóżka, które zajmowało centralną część jego gabinetu. Usiadłam, chociaż powinno być mi wszystko jedni czy stoję, czy siedzę. Od nadmiaru bodźców i emocji dosłownie kręciło mi się w głowie, przez co nie byłam pewna, czy mogę w pełni zaufać swojemu ciału i mięśniom. – Czy pamiętasz, co się stało? – zapytał doktor, nachylając się nade mną tak, żeby jego twarz znalazła się na wysokości mojej własnej.
– Pamiętam ból – odparłam machinalnie. – Pamiętam, że w mieście zaatakowała nas dwójka wampirów. Jakoś dziwnie się czułam, byłam zła, a potem… – Urwałam żeby zebrać myśli. – Chyba położyłam się spać. Nocowaliśmy w lesie, a przynajmniej ja musiałam się położyć, bo Hannah i Felixa zawsze czuwali. A potem…
– Obudziłaś się i zaczęłaś mnie wołać – wtrącił Felix, najwyraźniej nie mogąc się powstrzymać. – Zaczęłaś krzyczeć. Przelewałaś mi się w rękach… Wołałaś Dema – dodał, rzucając mi znaczące spojrzenie. Jego oczy pociemniały, jakby już i tak nie były wystarczająco głodne. – Hannah znalazła twoją rodzinę, więc od razu zabraliśmy cię tutaj.
– Kajusz… – szepnęłam pod wpływem impulsu, jednocześnie muskając palca lewe ramię.
Kiedy byłam nieprzytomna, ktoś ubrał mi luźną koszulkę na ramiączkach i wygodne, dresowe spodnie, więc doskonale widziałam wąski półksiężyc odcinający się od mojej bladej skóry. Kiedy przesunęłam palcami po ugryzieniu, poczułam delikatne pulsowanie, chociaż ból wydawał mi się czymś abstrakcyjnym.
Palce Carlisle'a delikatnie acz stanowczo odciągnęły moją rękę. Najpierw spojrzałam na dłoń doktora, który trzymał moją rękę tak, jakby jakimś cudem był w stanie zbadać mi puls, a dopiero później ponownie spojrzałam wprost w jego złociste tęczówki. Lekko zmarszczyłam brwi, kiedy zauważyłam, że również w jego przypadku kolorowi oczu bliżej jest do czerni niż płynnego złota.
– Dziadku… – Zawahałam się. Spojrzał na mnie zachęcająco, więc nie miałam innego wyboru, jak spróbować dokończyć. – Czy ja jestem wampirem?
Musiałam zadać to pytanie, nawet jeśli wydawało się pozbawione sensu. A jednak… Chociaż nie byłam pewna, czy oby na pewno tego chcę, musiałam usłyszeć, jak ktoś wypowiada te słowa na głos. Co prawda dopiero wtedy wydarzenia minionych dni miały okazać się prawdziwe, ale ja tego potrzebowałam.
Oczekiwałam natychmiastowej odpowiedzi, więc wymowne, badawcze spojrzenie Carlisle'a mnie zaskoczyły. Zadrżałam i spięłam się, zmuszają się do tego, żeby nie odwrócić wzroku.
– Nie jestem pewien, Nessie – przyznał w końcu doktor.
Wzdrygnęłam się, zupełnie jakby poraził mnie prąd.
– Jak to? – Jego słowa nie miały dla mnie sensu. – To przez jad, prawda? Kajusz mnie ugryzł…
– A przemiana nastąpiła ze sporym opóźnieniem. Już samo to jest zastanawiające, ale to w tym momencie najmniej istotne – wyjaśnił, nie odrywając ode mnie wzroku. – Bardziej zastanawia mnie, jakie są skutki ugryzienia… – Zamyślił się na moment, reagując dopiero wtedy, kiedy spojrzałam na niego z niedowierzaniem. – Sama posłuchaj, skarbie. Ja doskonale słyszę bicie twojego serca, chociaż puls masz słabiutki – powiedział i słychać było, iż taki stan rzeczy mimo wszytko go martwi.
Zastygłam w bezruchu, machinalnie dostosowują się do rady dziadka i wysilając słuch. Spróbowałam skoncentrować się na sobie. Byłam świadoma każdego oddechu i tego, że w żyłach krąży rozprowadzająca po całym ciele adrenalina krew. Już samo to było co najmniej dziwnie, najbardziej jednak oszołomiło mnie moje własne, trzepocące się w piersi serce. Oddychając coraz bardziej spazmatycznie, przycisnęłam obie dłonie do piersi, jakby chcąc przez skórę i żebra wyczuć pracujący ostatkiem sił narząd. Chciałam zrozumieć, co takiego się dzieje i jednocześnie bałam się, ogarnięta niezrozumiałym lękiem, iż w każdej chwili ból przemiany powróci albo moje serce jednak zdecyduje się zatrzymać. Nie byłam gotowa na żadną z tych sytuacji, nie wspominając o tym, że wciąż dręczyło mnie coraz bardziej drażniące pragnienie.
– Nie rozumiem – odezwałam się, świadoma tego, że zaczynam drżeć. – Ja nie…
– Ja też nie mam pojęcia, jak wyjaśnić ci to, co się z tobą działo, ale muszę przyznać, że to interesujące – powiedział w zamyśleniu Carlisle. – Podejrzewam, że skutki jadu zaobserwujemy z czasem. Na razie powiedz mi lepiej czy nic cię nie boli – poprosił, lustrując wzrokiem moją twarz.
– Gardło – odparłam natychmiast, nieświadomie muskając palcami skórę na krtani. Kiedy mówiłam, doskonale czułam pod palcami wibrowanie strun głosowych. – Nie pamiętam, kiedy ostatnio czułam się tak bardzo głodna. Właściwie nie mam nawet pojęcia, ile czasu byłam nieprzytomna, ale…
– Dwa dni – wtrącił Felix. – Dwa długie, pieprzone dni.
Z jakiegoś powodu jego przekleństwo wydało mi się jak najbardziej na miejscu.
– Pragnienie jest normalne – uspokoił mnie natychmiast doktor. – W zasadzie od tego powinniśmy zacząć – zreflektował się – ale to za chwilkę. Nie jestem pewien, czy krew… To znaczy, jeśli będziesz chciała, mamy trochę ludzkiej krwi. Nie chciałbym, żebyś ty albo Felix czy Hannah…
Sama myśl o słodkiej osoce sprawiała, że czułam się coraz bliższa szaleństwa, a wszystko inne przestawało mieć znaczenie, ale w tamtym momencie jego słowa sprawiły, że poczułam się tak, jakby ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Zupełnie nieświadomie zerwałam się na równe nogi, jednocześnie zła i oszołomiona. W pamięci majaczyło mi wspomnienie ostatniego razu, kiedy pokusiłam się o zabicie człowieka, ale stanowczo zepchnęłam je w zakamarki umysłu, próbując nie dekoncentrować się echem zalewającej moje gardło słodyczy.
– Dziadku! – jęknęłam z niedowierzaniem. – Ja się nie zmieniłam! Może spędziłam z Volturi trochę czasu, ale to jeszcze nie znaczy, że… – Nie byłam w stanie dokończyć myśli.
– Dobrze, Nessie. Przepraszam – uspokoił mnie, jednocześnie obejmując ramionami. Wtuliłam się w niego, bynajmniej nie mając mu tej sugestii za złe. – W takim razie pójdziemy na polowanie, dobrze?
Wciąż aż trzęsłam się od nadmiaru emocji, ale w odpowiedzi na jego słowa, posłusznie pokiwałam głową. Perspektywa polowania była wszystkim, czego mogłabym od życia na tę chwilę oczekiwać, zwłaszcza w sytuacji, kiedy pieczenie w gardle stawało się coraz uciążliwsze. Wciąż nie docierało do mnie to, co właśnie się działo – i to nie tylko kwestia przemiany, ale również obecność rodziny, którą przez ostatnie pół roku traktowałam, jakby jej członkowie byli martwi – ale starałam się o tym nie myśleć, próbując koncentrować na podejmowaniu kolejnych decyzji.
Już wcześniej wiedziałam, że nowonarodzone wampiry mają spore trudności z koncentrowaniem się, teraz zaś mogłam doświadczyć tego na własnej skórze. Wystarczyła wzmianka o krwi, żebym zapomniała o wcześniejszych przykrościach, w zamian przypominając sobie o palącym pragnieniu, które stopniowo zaczynało doprowadzać mnie do szaleństwa. Mimo wszystko taki stan rzeczy mi odpowiadał, zwłaszcza, że w końcu mogłam uciec od swoich myśli – co prawda jedynie tymczasowo, bo później koniecznie musiałam uporządkować pewne sprawy i zadecydować w kwestiach, których wolałabym nie musieć roztrząsać nigdy, ale taka chwila wytchnienia była mi jak najbardziej potrzebna.
Poczułam się dziwnie, kiedy w końcu znaleźliśmy się w lesie. Jako pierwsza wypadłam na trawnik przed domem, jeszcze na schodach wyprzedzając Cullenów, Hannę i Felixa. Nie mogłam powstrzymać się przed poczuciem całego swojego ciała, zwłaszcza, że jeszcze jakiś czas temu sama nie byłam pewna, czy w ogóle je mam. Chciałam poznać je na nowo – każdą komórkę, każdy mięsień… – żeby móc przekonać się, jak bardzo zmieniło się za sprawą jadu. Wcale nie czułam się inna, może co najwyżej silniejsza, ale mimo wszystko nie miałam wrażenia, żebym podczas przemiany utraciła przynajmniej cząstkę siebie. Bieg wciąż przynosił ukojenie, oddychanie było dla mnie czymś naturalnym, a moje serce – chociaż w istocie osłabione, bijące tak, jakby w każdej chwili mogło się zatrzymać – miarowymi uderzeniami pompowało krew, w dobitny sposób uświadamiając mi, że jak najbardziej jestem żywa.
Kim w takim razie byłam? Nie mogłam powiedzieć, żeby zmiany dotyczyły wyłącznie rytmu serca, ale pozostałe kwestie wciąż były dla mnie zagadką. Kiedy nerwowo krążyłam po trawniku, świadoma tego, że obserwuje mnie sześć par oczu moich bliskich, nie mogłam przestać zastanawiać się nad tym, jak bardzo się zmieniłam. Pod wpływem impulsu obejrzałam się na dom, chłonąc jego znajomy wygląd i emitujące nań ciepło. Mój wzrok momentalnie spoczął na jednym z salonowych okien. Cullenowie odkąd tylko sięgałam pamięcią lubili, kiedy w domu było jasno i przestronnie, dlatego widok w zasadzie obcego mi budynku mnie nie zdziwił. Również nie czułam się zaskoczona widokiem licznych szklanych wstawek w miejscach, gdzie okna zastępowały całe ściany. Jedynym, co mnie zdezorientowało, było moje własne odbicie w zaciemnionym oknie – zwłaszcza, że to doświadczenie jednocześnie miało i nie miało w sobie czegoś znajomego.
Z szyby spoglądała na mnie znajoma nieznajoma. Nie jestem pewna, jak wiele czasu minęło, kiedy ostatnim razem widziałam swoje odbicie, ale na pewno dość, żeby ten widok wprawił mnie w konsternację. Kiedy ostatni raz się sobie przyglądałam, byłam chorobliwie blada i tak wymizerniała, jakbym za moment miała stracić przytomność. Tamta Renesmee czuła się przytłoczona nadmiarem wydarzeń, ciągłą ucieczka i towarzyszącym jej rozczarowaniem, zwłaszcza odkąd się okazało, że dom w Forks jest pusty. Był również ból – ciągłe, głęboko skrywane cierpienie i strach, że w każdej chwili temu, którego kochałam stanie się krzywda. To wszystko, połączone z ciągłym poczuciem winy i świadomością tego, że Demetri już teraz może być martwy, odbijało się na moim wyglądzie i zdrowiu. Co prawda już wtedy mogłam mieć jakieś objawy nadchodzącej przemiany, ale wtedy jeszcze nie byłam tego świadoma, pogrążona we własnych myślach i trudnych do opanowania emocjach. To wszystko mnie przytłaczało i nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby jakoś zapanować nad sobą i swoim życiem.
Teraz było inaczej, chociaż wciąż nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wiele zmian we mnie zaszło w ciągu zaledwie kilku… Właściwie jak długo byłam nieprzytomna? Ile czasu minęły od momentu mojej kłótni z Felixem, ataku tamtych wampirów i chwili, kiedy moje ciało zaatakował paraliżujący ból, któremu nie byłam w stanie się oprzeć? Felix mówił o dwóch dniach, ale to wydawało mi się nierealne, zwłaszcza, że palący moje ciało ogień i uczucie dryfowania pośrodku niczego przeciągało się nieznośnie, sprawiając, że miałam wrażenie, iż taki stan rzeczy przeciągał się w nieskończoność. Chociaż koszmar w końcu dobiegł końca, ja wciąż nie mogłam powiedzieć, żebym już doszła do siebie i panowała nad sobą czy własnym ciałem. Miałam coraz więcej pytań, a brak odpowiedzi zaczynał być dla mnie przytłaczający.
Westchnęłam, po czym zatknęłam niesforny kosmyk włosów za ucho. Loki miałam w nieładzie, a włosy wyglądały niczym stóg siana, ale jakoś niespecjalnie się tym przejmowałam. Nie wstydziłam się swojego wyglądu, zwłaszcza, że tego, którego opinia mogłaby być dla mnie ważna, wciąż przy mnie nie było. Myślenie o Demetrim raczej nie pomagało, ale najwyraźniej niezależnie od sytuacji nie miałam być w stanie wyrzucić z pamięci twarzy, głosu i wszystkiego innego, co w jakikolwiek sposób wiązało się z tropicielem. Nawet przeczesując palcami włosy i obserwując, jak lśnią w blasku księżyca, jednocześnie wykorzystywałam nieznośnie wielką przestrzeń w moim umyśle, żeby zastanawiać się nad tym, co teraz działo się z wampirem. Nie potrafiłam przyjąć do wiadomości tego, że już teraz mógł być martwy, nawet jeśli taka możliwość była prawdopodobna.
– Wydaje mi się, czy są dłuższe? – zapytałam, muskając kciukiem końcówki włosów. Nie zwracałam się do nikogo konkretnego, ale po chwili i tak zdecydowałam się obejrzeć na swoich bliskich.
– To jad – wyjaśnił mi natychmiast doktor. – Nie zmieniłaś się z wyglądu aż tak bardzo – dodał, uważnie mi się przypatrując. – Możesz zauważyć kilka subtelnych zmian, ale nie jestem w stanie ci powiedzieć, czego jeszcze powinnaś się spodziewać.
Pokiwałam głową, jednocześnie na powrót koncentrując się na własnym odbiciu. Uważnie przyjrzałam się swojej skórze, mimowolnie zauważając, że jest co najwyżej jeszcze bardziej blada, może pomijając rumieńce, które barwiły moje policzki na lekko różowy odzień. Dokładnie analizowałam swoje ciało, próbując stwierdzić, co takiego jeszcze się we mnie zmieniło – dlaczego mimo wątpliwości czułam się inaczej – ale nie potrafiłam znaleźć odpowiednich słów albo jakichś szczególnie charakterystycznych odstępstw od normy. Dopiero kiedy przyjrzałam się swoim oczom, z jakiegoś powodu poczułam się zaniepokojona, chociaż na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało tak jak zwykle. Wciąż miałam czekoladowe tęczówki, dokładnie takie same jak oczy mamy przed przemianą w wampira, a jednak…
Czy ja przypadkiem nie dostrzegłam dziwnego, czerwonego blasku, który na moment rozjaśnił moje tęczówki? Zmarszczyłam brwi, ale chociaż czekałam, krwisty kolor nie powrócił, w końcu więc doszłam do wniosku, że to jedynie moja chora wyobraźnia.
– To takie dziwne… – pożaliłam się, wzdychając cicho. Sama już nie byłam pewna, co powinnam myśleć o sobie i tym, co działo się przez ostatnie miesiące mojego życia.
– Dziwna to zacznę być ja, jeśli natychmiast nie zapolujemy – wtrąciła Hannah, wywracając oczami. – Jesteś śliczna, wyglądasz zajebiście i w ogóle, jednak… Szlag, dziewczyno, ja tutaj dla ciebie poszczę od kilku dni – zarzuciła mi, ale figlarny uśmieszek stanowczo przeczył jej pozornie zagniewanemu tonowi.
– Przecież nikt nie kazał wam czekać, żebym się obudziła – zaoponowałam, ale z jakiegoś powodu zrobiło mi się cieplej na sercu. – Próbujesz wpędzić mnie w poczucie winy, Hanno.
– A ty mi na to pozwalasz – stwierdziła, szczerząc się w uśmiechu. – No nie patrz się tak na mnie. Przecież obie doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że jestem i zawsze będę wredna – przypomniała mi ze śmiechem.
– Wredna… Cóż za wyszukany eufemizm – mruknął pod nosem Felix, po czym zaklął cicho, kiedy Hannah dosłownie skoczyła w jego stronę. – Ej!
Dziewczyna gniewnie zmrużyła oczy, chociaż nie musiałam zgadywać, żeby wiedzieć, że jedynie się z wampirem drażni. Miałam ochotę wywrócić oczami albo popukać się w czoło, ale mimo tego całą sobą chłonęłam to, że zachowywali się jak dzieci.
– Uważaj sobie, Felutek, bo – i z góry zaznaczam, że dopiero to jest eufemizmem – zrobię ci poważne „bubu”.
– „Bubu”? Ty naprawdę powiedziałaś…
Nie dała mu okazji dokończyć, w zamian warcząc gniewnie i bez chwili wahania powalając wampira na ziemię. Teraz już nie tylko ja wpatrywałam się w tę dwójkę z mieszaniną zażenowania i rozbawienia. Co prawda wątpiłam, żeby prócz mnie ktokolwiek podchodził do tej dwójki z sympatią, ale nie dbałam o to. Dla mnie liczyło się wyłącznie to, że mogłam być tutaj i przynajmniej tym kilku osobom na których naprawdę mi zależało, nie działa się krzywda.
Właściwie nie zauważyłam, kiedy tuż obok mnie zmaterializowała się Rosalie. Blondynka rzuciła wymowne spojrzenie w stronę szarpiących się wampirów (Hannah chwilowo miała problem, bo Felix w dość niedelikatny sposób przygwoździł ją do ziemi i teraz udawał, że zamierza ją ukąsić), po czym w końcu przeniosła wzrok na mnie.
– Po prostu nie wierzę, że tutaj jesteś – przyznała, wzdychając ciężko. – A tym bardziej nie potrafię pojąć, że ty i oni…
– Rose, czy możemy teraz o tym nie rozmawiać? – przerwałam jej. Uniosła brwi, zaskoczona nieco ostrą nutą, która wkradła się do mojego głosu. – Proszę. Muszę odpocząć i zapolować. Będziemy miały mnóstwo czasu na to, żeby podyskutować, ale jak na razie to może poczekać, prawda?
Wzruszyła ramionami, nie podejmując tematu. Westchnęłam, ale nie próbowałam jej przepraszać czy próbować udobruchać. Pragnienie coraz bardziej dawało mi się we znaki, więc nie zamierzałam czekać aż stanie się całkiem uciążliwe.
Nikt nie zaprotestował, kiedy bezceremonialnie puściłam się pędem w las. Kiedy otoczyły mnie drzewa i zostałam sama, w jakimś stopniu poczułam się lepiej, chociaż paradoksalnie miałam wrażenie, że ruszanie się gdziekolwiek bez jakiegoś towarzystwa nie jest najlepszym pomysłem. Drażniła mnie zbyt duża ilość wolnego miejsca w głowie, bo teraz tym trudniej było mi zapanować nad plątaniną myśli. Żeby nie ryzykować tego, że po raz kolejny będę roztrząsać kwestię Volterry i Demetriego, spróbowałam w pełni skoncentrować się na paleniu w gardle i pragnieniu, żeby zaspokoić ten ból słodką krwią.
Jednym z plusów posiadania niemal zwierzęcego instynktu i łatwego rozpraszania uwagi, było to, że moje ciało samo z siebie przygotowało się do ewentualnego polowania. Bez trudu odrzuciłam od siebie zbędne myśli i – w pełni koncentrując się na swoich wyostrzonych zmysłach – nabrałam powietrza do płuc, starając się wychwycić charakterystyczny, nieco mdły zapach zwierzęcej krwi. Natychmiast zaatakowała mnie cała mieszanka najróżniejszych bodźców, między innymi świeżość otaczających mnie krzewów i drzew czy trzepot ptasich skrzydeł, ale nie czułam się tym przytłoczona. Chociaż od mojego ostatniego polowania minęło dość dużo czasu, nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, co powinnam robić.
Wraz z kolejnym głębokim wdechem, w końcu wychwyciłam coś, co wydało mi się obiecujące. Nie miałam pewności, ale to chyba była sarna, chociaż mój skoncentrowany wyłącznie na krwi umysł był obojętny na to, co takiego posłuży mi za posiłek. Nigdy nie czułam się aż do tego stopnia spragniona i rozkojarzona pieczeniem w gardle, więc gwałtowność i nieprzewidywalność mojego własnego ciała całkiem nie oszołomiła. Niewiele myśląc, rzuciłam się do przodu, machinalnie obierając kierunek, gdzie – byłam tego absolutnie pewna – czekała na mnie obietnica przynajmniej wstępnego posiłku, który miał zaspokoić to najgorsze pragnienie. Dopiero wtedy mogłam pokusić się o poszukanie jeszcze jakiegoś zwierzęcia.
Pędziłam do siebie, błyskawicznie pokonując kolejne kilometry. Machinalnie wymijałam kolejne drzewa, nawet nie musząc się przy tym wysilać czy bać się o to, że przypadkiem na któreś z nim wpadnę. Nie przeszkadzało mi również to, że na sobie miałam wyłącznie cienką koszulkę i luźne spodnie, a na ziemi wciąż zalegał śnieg. Jeśli to była jedna z tych zmian o których mówił Carlisle, musiałam przyznać, że taki stan rzeczy mi odpowiadał – możliwość uniezależnienia się od wpływu temperatury na pewno była czymś pozytywnym.
Byłam już blisko celu, kiedy wszystko poszło nie tak. Wiatru nagle się zmienił, ciskając mi w twarz kolejną mieszankę najróżniejszych zapachów i na moment wybijając mnie z transu. Aż zakrztusiłam się powietrzem, czując obezwładniającą słodycz – cudowny zapach, jakże różny od tego bezbarwnego, należącego do zwierzęcia. Ten zapach był wyrazisty i obezwładniający, a na domiar złego sprawił, że pragnienie wzmogło się, dosłownie doprowadzając mnie do szaleństwa. Moje ciało natychmiast podporządkowało się wewnętrznemu pragnieniu, które nakazało mu zapomnieć o wcześniejszych zamiar i dostosować się do nowego, po stokroć silniejszego. Na ułamek sekundy zwolniłam, wytrącona z równowagi, jedynie po to, żeby gwałtownie skręcić i bez chociażby chwili zastanowienia puścić się biegiem w kierunku z którego dochodził mnie ten inny, upragniony zapach.
Jakaś cząstka mnie doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje, ale była zbyt słaba, żeby przedrzeć się przez nagłe pragnienie i pożądanie, które przysłoniło mi umysł. Czułam się tak, jakby moje ciało należało do kogoś innego, obojętne na moje argumenty i decyzje, które zamierzałam podjąć. Pędziłam przed siebie, czując się tak, jakbym unosiła się w powietrzu; wręcz leciałam na skrzydłach, chociaż wiatr raz za razem uderzał mnie w twarz. Wraz z każdym kolejnych wdechem byłam coraz dalsza od tego, żeby być w stanie odzyskać zdrowy rozsądek i zapobiec jednemu z największych błędów, które miałam okazję popełnić nie tylko w ciągu minionych miesięcy, ale całego życia.
W którymś momencie w pełni podporządkowałam się temu, czego chciała moja wampirza natura. Odrzucając od siebie wszystko to, co pozostawało we mnie ludzkie, skoncentrowałam się na polowaniu i na tym, żeby dostać się do źródła obezwładniającego zapachu – ludzkiej krwi, jak przecież doskonale zdawałam sobie sprawę. Zwolniłam, machinalnie przechodząc do truchtu, a później do spokojnego, ludzkiego kroku. Ostrożnie stawiałam stopy, podświadomie wiedząc jak poruszać się tak, żeby nie robić zbędnego hałasu i nie ryzykować spłoszenia ewentualnej ofiary. Przyczaiłam się między drzewami, metodycznie zbliżając się do celu i wypatrując kształtu człowieka, który mógł mi ofiarować to, czego przecież tak bardzo pragnęłam.
Nie byłam pewna ile lat mógł mieć mężczyzna, którego w końcu zobaczyłam. Podejrzewałam, że nie więcej niż trzydzieści, ale jego wiek interesował mnie najmniej. Nie myślałam o tym, kim był i jak mogło wyglądać jego życie. Obserwując umięśnionego blondyna, którego mogłabym określić mianem typowego Amerykanina, nie przejmowałam się ani jego wyglądem, ani tym, co miał rodzinę, pracę – życie. Nie. W tamtym momencie obchodziła mnie wyłącznie pulsująca żyła na jego szyi, którą byłam w stanie dostrzec nawet z takiej odległości. Widziałam jak krew pulsuje pod warstwą skóry, gęsta i aromatyczna, wydająca się przyzywać mnie do siebie. Całym moim ciałem wstrząsnął przyjemny dreszcz podekscytowana, będący odpowiedzią na samą tylko myśl o tym, że miałabym doskoczyć do niego i dostać to na czym tak bardzo mi zależało.
– Clara? – Cała zesztywniałam, przez moment przekonana, że mężczyzna jakimś cudem mnie zauważył. Miał pogodny ton głosu, poza tym imię, które padło, nie miało żadnego związku ze mną, ale potrzebowałam dłuższej chwili, żeby to pojąć. – Clara, gdzie jesteś? – powtórzył, po czym parsknął śmiechem.
Ach, więc nie był sam. Dla pewności rozejrzałam się dookoła, ale nigdzie nie czułam obecności jakiekolwiek jeszcze człowieka. Nie miałam pojęcia kim była owa Clara, ale po tonie jego głosu i czułości z jaką wypowiadał jej imię, zakładałam, że mogła być jego dziewczyną albo żoną. W tamtym momencie powinnam była się wycofać, korzystając z chwilowej niepewności, która nagle mnie ogarnęła, ale nie zdołałam nawet ruszyć się z miejsca. Wciąż tkwiłam pomiędzy tymi cholernymi drzewami, obserwując go i powoli przegrywając walkę z samą sobą.
Co z tego, że ktoś go kochał, skoro miał to, czego pragnęłam ja…?
Niczym w transie, napięłam mięśnie i zrobiłam stanowczy krok do przodu. Usłyszałam trzask pękającej gałązki na którą przypadkiem nastąpiłam i zaklęłam w duchu. Dźwięk nie był specjalnie głośny, ale w panującej ciszy zabrzmiał niczym wystrzał armatni. Zamarłam w bezruchu, mimochodem zauważając, że mężczyzna gwałtownie zaczerpnął powietrza i pośpiesznie obejrzał się za siebie.
– Clara? – zapytał raz jeszcze, najwyraźniej nie biorąc pod uwagę tego, że mógłby natrafić na kogokolwiek innego, zwłaszcza nieśmiertelnego. Pewnie gdyby wiedział, nigdy nie zawędrowałby do tego miejsca, ale jego ewentualne decyzje nie miały teraz żadnego znaczenia. – Przestań się chować. To już przestaje być zabawne – stwierdził i – mogłabym przysiąc – teatralnie wywrócił oczami.
Naprawdę powinnam była stamtąd uciec, póki jeszcze byłam na tyle przytomna, żeby podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję. Mimo pragnienia, chciałam przekonać samą siebie, że istnieją inne sposoby na zaspokojenie tego obezwładniającego pragnienia, które stopniowo doprowadzało mnie do szaleństwa. Gdybym zawróciła, pewnie jeszcze miałabym okazję odszukać swój wcześniejszy cel albo w ostateczności poszukać jakiegoś innego.
To tylko zakochana para, która wpadła na dość idiotyczny pomysł, jeśli chodzi o randkę, skarciłam się w duchu. Para zwykłych ludzi, których nie masz prawda tknąć… Ba! Których przecież nie chcesz zranić!
Myślałam, błagałam w duchu, ale to było zbyt mało. Odczekałam jeszcze moment, po czym zrobiłam kolejny, jeszcze bardziej odważny krok.
Mężczyzna musiał wyczuć na sobie moje spojrzenie, bo nagle przeniósł wzrok wprost na mnie. Zastygłam w bezruchu, wstrzymując oddech i modląc się w duchu o to, żeby mnie nie zauważył, ale najwyraźniej nie miałam na co liczyć. Blondyn teraz dosłownie taksował mnie wzrokiem, otwierając usta, zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, ale ostatecznie nie padło ani jedno słowo. Jako że w końcu mogłam uważniej przyjrzeć się jego twarzy, zwróciłam uwagę, że miał szczere, niebieskie oczy, tak uważnie lustrujące całą moją postać. Wiedziałam, co takiego zobaczył i wcale nie byłam z tego dumna, ale co mogłam poradzić? Dla niego – nienaturalnie blada, w luźnym ubraniu i z roziskrzonymi oczami – wyglądałam niczym anielica.
Na dodatek głodna anielica, która wręcz emitowała pożądaniem, chociaż bynajmniej nie w takim sensie, w jakim sensie, jakiego mężczyzna mógłby się spodziewać.
– Kim…? – szepnął, ale głos ugrzązł mu w gardle, przez co za żadne skarby nie był w stanie dokończyć myśli.
– Nieważne. – Nie poznawałam swojego głosu, tak zmysłowego i na swój sposób uwodzicielskiego. Niczym w transie zrobiłam kilka kolejnych kroków, zmniejszając dystans między nami. Nie odrywałam wzroku od jego szyi, mając coraz większą ochotę natychmiast rzucić mu się do gardła. – Czy zechciałbyś mi pomóc?
Mężczyzna nie odpowiedział, wciąż patrząc na mnie jak na jakieś nadnaturalne zjawisko. Powstrzymałam chęć, żeby roześmiać się histerycznie i podeszłam jeszcze bliżej, tak blisko, że mogłam położyć obie dłonie na jego torsie. Pod palcami wyczułam zarys twardych mięśni, ale jego muskulatura nie zrobiła na mnie żadnego wrażenia.
Wyczułam, że serce mężczyzny zaczyna bić jeszcze szybciej. Krew natychmiast przyśpieszyła biegu, co jedynie wzmogło odczuwane przeze mnie pragnienie.
Nie mogłam dłużej wytrzymać.
Nie chciałam…
– Obiecuję, że będę delikatna – powiedziałam cicho, Błękitne tęczówki blondyna rozszerzyły się, jakby podświadomie rozumiał, że jest w niebezpieczeństwie; dostrzegłam w nich odbycie moich własnych oczu i tym razem mogłabym przysiąc, że jarzyły się krwistym blaskiem, dokładnie takim samym, jaki dostrzegłam w szybie domu Cullenów.
Wtedy zaatakowałam.
Nie zapamiętałam, kiedy i w jaki sposób powaliłam zaskoczonego mężczyznę na ziemię. Nie zapamiętałam nawet czy krzyczał albo próbował się bronić. Dla mnie liczyła się wyłącznie krew, a kiedy ta w końcu zalała moje gardło, poczułam tak niewysłowioną ulgę, że była ona niemal namacalna. Piłam łapczywie, nie dbając o to, czy przypadkiem poplamię ubranie albo czy sprawiam komukolwiek ból. Nie panując nad sobą, byłam w stanie jedynie koncentrować się na tej krwi; na tej cudownej, słodkiej krwi, która…
– Renesmee!
Zerwałam się tak gwałtownie, że nawet w przypadku wampira nie powinno być to możliwe. Ciało mężczyzny zsunęło się z moich kolan i upadło bez życia na trawę, porzucone i nieruchome. Oślepiona głodem i gniewem, który pojawił się znikąd, natychmiast odwróciłam się w stronę osoby, która mi przerwała. Usłyszałam głośne, przyprawiające o dreszcze warknięcie i z niedowierzaniem uświadomiłam sobie, że dźwięk wyrwał się z mojego gardła.
Szał trwał, a ja byłam gotowa bronić swojego posiłku, nawet gdybym musiała kogoś przy tym zabić. Mocno zacisnęłam dłonie w pięści i przyczaiłam się, gotowa do skoku. Gdyby tylko intruz się poruszył…
I właśnie wtedy go rozpoznałam.
Potrzebowałam na to dobrych kilku sekund, podczas których z mężczyzny za moimi plecami uchodziło życie, ale w końcu mi się to udało. Świadomość wróciła nagle, niemal w brutalny sposób, a ja poczułam, jak grunt osuwa mi się spod nóg.
– Dziadku… – jęknęłam wstrząśnięta. Powiedzieć, że byłam widokiem Carlisle’a zaskoczona, byłoby niedopowiedzeniem. Jego widok sprawił, że miałam wrażenie, iż właśnie ktoś zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie, a potem jeszcze kopnął w brzuch. Jeszcze gorsza był moment, w którym uświadomiłam sobie, co takiego zrobiłam, ale ten fakt wciąż do mnie nie docierał. – Ja nie… Ja nie chciałam, ale…
Carlisle w ułamku sekundy znalazł się przy mnie. Machinalnie zamilkłam, kiedy jego dłonie wylądowały na moich ramionach, pozwoliłam również na to, żeby stanowczo odsunął mnie na bok.
– Wracaj do domu, Renesmee – powiedział cichym, ale stanowczym głosem. Chciałam zaprotestować, znów zacząć się tłumaczyć, ale on już zdążył dopaść do mężczyzny, którego zaatakowałam. – Powiedziałem już, Nessie. Wracaj do domu – powtórzył bardziej stanowczo.
Tym razem – mimo oszołomienia – nawet się nie zawahałam.
Rozdział miał być wcześniej, ale w pewnym momencie pisanie zaczęło mi iść trochę opornie, więc zeszło trochę więcej czasu. Ale to dobrze, bo osobiście jestem z efektu zadowolona.
Dzisiaj krótko z mojej strony. Dziękuję za komentarze i zapraszam do oceny nowego rozdziału. Tak przy okazji, założyłam nowego bloga – kolejna „Zmierzchowa” historia, chociaż w trochę innym stylu. Zapraszam: alyssa-cullen-twilight.
Pozdrawiam i do napisania,

Nessa.

4 komentarze

  1. Kajusz - 0, Renesmee - 1 Nessie została hybrydą! Taaaaaak! Cieszę się niezmiernie :D Ciekawe co tam u Dema. Może by tak rozdział z jego perspektywy? Nie wiem co jeszcze napisać... biorę się za czytanie Twojego nowego bloga ;)

    Pozdrawiam,
    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  2. Odetchnęłam z ulgą, Renesmee nie jest wampirem! Już myślałam, że będę musiała się pożegnać z pół-wampirzycą, ale na całe szczęście jednak nie ;3 Dalej ubolewam nad brakiem Demetriego w życiu Nessie, ale mam nadzieję, że niedługo znowu będziesz pisać z jego perspektywy, a on jakoś będzie mógł się wydostać z tego więzienia Kajusza. Co jak co, ale on takie rzeczy potrafi ;) no i niech Jane gnije w piekle za to, że tak go dręczy :_;
    Nessie atakująca ludzi to takie... śmieszne :D przywykłam do tego, że wszyscy piją krew zwierząt i żadne z nich nie odważy się spróbować ludzkiej krwi, a tutaj nagle Renesmee wpada na człowieka i sobie go atakuje ;3 podoba mi się^^
    Ech, Carlisle musi niszczyć takie fajne chwile noo :/ ale w sumie to ma też i rację.
    Cóż mogę powiedzieć orpócz tego, że rozdział był genialny? Był zajebisty i chyba dłuższy, prawda? :3
    Pozdrawiam, Gabi ;**

    OdpowiedzUsuń
  3. Znów przepraszam że nie komentowałam
    Rozdział wspaniały nawet nie wiesz jak bardzo się ucieszyłam z tego że nie jest wampirem byłam przeszczęśliwa. Ness atakuje tego właśnie był trzeba extra.
    Czekam na NN i do napisania
    Pozdrawiam Alice
    Ps. Mam do ciebie pytanie wiem że to pod rozdziałem nie wypada ale zakładka „ZAPYTAJ” nie działa. Z kąt bierzesz nagłówki bo nie wiem kto by mi taki zrobił. Jeszcze raz przepraszam

    OdpowiedzUsuń
  4. Co ja znów mam Tobie kochana napisać.Może tak Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!! Bardzo mi się spodobał <3 Tak szczerze to nie mogłam się doczekać kiedy będzie nowy nn <3 Rozdział po prostu mnie powalił - atak Ness na człowieka szok!!! Ciekawe co doktorek teraz zrobi??. Po prostu Dałaś mi to czego pragnęłam,a więc cała skaczę z radości i już nie moge się doczekać kolejnego. Ciekawe co z Demetrim??
    Wspaniały !!!!!!!!!! Nic dodać nic ująć :D
    Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
    ps.Sorki za chaos ale pisze z tel,
    Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa