środa, 18 czerwca 2014

12. Pełnia

Hannah
Trzęsę się, chociaż prawie nie jestem tego świadoma. Corin znika równie nagle, co się pojawiła, zostawiając mnie w całkowitym oszołomieniu i z wątpliwościami, których za żadne skarby nie potrafię samej sobie wyperswadować. Nie wiem nawet, czy jestem bardziej zdenerwowana, czy może się boję, chociaż wolałabym odkryć, że chodzi o to pierwsze.
A niech to diabli!, myślę i niespokojnie rozglądam się dookoła. Widzę przemykających w różne strony ludzi, obce twarzy i cały ten wszechogarniający chaos, który dla w miejscu takim jak to, stanowi absolutną normę. Wodzę wzrokiem na wszystkie strony, bezskutecznie próbując wypatrzeć coś albo kogoś, kogo być nie powinno, to jednak jest bezcelowe i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Choć to nic nie znaczy, nie mogę pozbyć się niejasnego niepokoju, iż w każdej chwili może wydarzyć się coś niedobrego, a to wcale nie ułatwia mi logicznego myślenia i określenia tego, co powinnam zrobić.
No dobrze, Corin mnie ostrzegła, ale to wcale nie znaczyło, że jej słowa muszą się sprawdzić. Wcale nie musimy być zagrożeni, a przynajmniej nie bardziej niż w ciągu minionych tygodni. Jestem zdenerwowana, bo pierwszy raz od dawna się rozdzielamy i nic ponad to, a jednak… Och, poza tym wiem, że Renesmee jest bezpieczna ze swoimi bliskimi. Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, powtarzam to sobie cały czas, a jednak mimo wszystko i tak czuję się jak jeden, wieki kłębek nerwów, których w żaden sposób nie jestem w stanie opanować.
– Hannah! – słyszę i wzdrygam się, omal nie rzucając się z pięściami na Felixa. Wampir unosi brwi, po czym chwyta mnie za oba nadgarstki, żebym przypadkiem nie zrobiła czegoś głupiego. – Odbiło ci? Wiem, że za mną nie przepadasz, ale jeśli zaraz się nie pośpieszymy…
– Och… – Spoglądam na niego mało przytomnie.
Przestaje mówić i w końcu przygląda się mojej twarzy; widzę jak jego tęczówki ciemnieją i rozszerzają się nieznacznie, kiedy zaczyna do niego docierać, jak bardzo jestem zdenerwowana.
Chcę coś powiedzieć, ale Felix nie daje mi po temu okazji. Jestem oszołomiona i spięta, dlatego nawet nie protestuję, kiedy wampir ujmuje mnie pod ramię i niemal siłą ciągnie w odpowiednim kierunku, przepychając się przez napierający ze wszystkich stron tłum. Podświadomie wiem, że zmierzamy w stronę naszej bramki i że tak być powinno, bo mamy mało czasu, ale naprawdę nie wyobrażam sobie tego, by tak po prostu wsiąść do samolotu. W głowie mam pustkę i to nie tylko dlatego, że jak gdyby nigdy nic przyszła do mnie Corin, na dodatek z informacjami od Demetriego.
– Co jest? – słyszę pytanie Felixa. – Musimy się pośpieszyć, to raz. Dwa, masz w tej chwili powiedzieć mi, co się stało – dodaj nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Felutku… – zaczynam, czym zasługuję sobie na jego pełne rozdrażnienia spojrzenie.
– Naprawdę musisz wciąż to robić? – mruczy gniewnie, nie kryjąc rozdrażnienia. – Hannah, do rzeczy! – ponagla. – Zachowujesz się jak histeryczka.
Prycham cicho, kiedy słyszę jego zarzut. Ja? Histeryczka? To niemal równie drażniące, co nazywanie mnie „małą wiedźmą”, ale przynajmniej otrząsa mnie z oszołomienia. Szybko biorę się w garść i prostuję, jednocześnie stanowczo dając Felixowi do zrozumienia, że ma mnie puścić, jeśli nie chce, by źle się to dla niego skończyło. Mimo wszystko wampirem jestem krótko, ale jeśli zamierza ryzykować, że przypadkiem zdecyduję się urządzić małą masakrę w miejscu publicznym, może próbować się ze mną spierać.
Felutek wzdycha i wywraca oczami, ale przynajmniej mnie puszcza. Zauważam, że i tak trzyma się blisko mnie, ale nie mam nic przeciwko, jeśli tylko trzyma ręce przy sobie…
I nie, to wcale nie ma związku z tym, że jego dotyk może sprawiać mi jakąkolwiek przyjemność!
– Huston, obawiam się, że będziemy mieli problem – mówię, uparcie rozglądając się na wszystkie strony i chyba jedynie cudem będąc wstanie nadal przeć pewnym krokiem przed siebie.
– Jaki znowu…? – Mimo irytacji, w głosie Felixa wychwytuję niespokojną nutę.
– Corin – mówię cicho, jakby to cokolwiek wyjaśniało.
Cóż, z mojej perspektywy tak właśnie jest, skoro to właśnie do mnie dziewczyna przyszła. To jedno imię mówi mi wiele, ale Felixowi…
Hm, niekoniecznie.
– Chwila! – Wampir chwyta mnie za rękę, zmuszając żebym się zatrzymała. Unoszę brwi i rzucam mu wymowne spojrzenie, ale to nie robi na nim żadnego wrażenia. W odpowiedni jedynie wzmacnia uścisk, nie gruchocąc mi kości wyłącznie dzięki temu, iż jestem człowiekiem. – O czym ty mówisz? Jaki znowu problem? – denerwuje się, wyraźnie wytrącony z równowagi.
Ha, może powinnam być z siebie dumna. Zwykle jestem bardzo zadowolona, kiedy mogę Felixa zdenerwować, ale tym razem to chyba faktycznie nie jest najlepszy pomysł.
– Sam dopiero co powiedziałeś, że musimy się pośpieszyć – przypominam mu chłodno. Nie słucha, nadal patrząc na mnie nagląco. – Felixie – dodaję, tym razem bardziej stanowczo.
Nie jestem pewna, czy to fakt, że wyjątkowo użyłam jego pełnego imienia, ale działa i w końcu ruszamy się z miejsca. Felix wciąż mnie trzyma, ale już nie tak kurczowo, poza tym bardziej koncentruje się na rozglądaniu dookoła i wypatrywaniu potencjalnego zagrożenia.
Wzdycham i kręcę z niedowierzaniem głową.
– Nie zobaczysz Corin, jeśli o to ci chodzi – mówię, wysilając się na niego pobłażliwy uśmiech.
– Ciebie to bawi? – irytuje się, rzucając mi pełne niesmaku spojrzenie. – Hannah, do diabła…
– Corin przyszła do mnie, ale nie miała złych zamiarów – uspokajam go, wznosząc oczy ku górze. – Co więcej, to Demetri ją przysłał.
Kolejny raz skutecznie wytrącam go z równowagi, tym razem za sprawą tylko jednego imienia. Podejrzewam, że sama zareagowałam niewiele lepiej, kiedy to Corin wyjaśniła mi, jak się sprawy mają, ale teraz nie staram się o tym nie myśleć.
– Demetri… – powtarza jak echo. Widzę, jak przez jego twarz przemyka wiele sprzecznych ze sobą emocji, zanim w końcu udaje mu się nad sobą zapanować.
– Tak, Demetri. – Wzdycham, zniecierpliwiona. – Ona mu pomaga.
– Skąd wiesz? – pyta natychmiast, takim tonem, że czuję się jak ta stereotypowa blondynka. Och, no jasne, bo niby jestem głupia? – Hannah, ona jest jedną z nich. Pojawia się tutaj jedna z Volturi – tutaj! – a ty jak gdyby nigdy nic sobie z nią dyskutujesz!
– Skończyłeś już? – denerwuję się. Mam ochotę mu przyłożyć, ale nie chcę niepotrzebnie ściągać na nas uwagi. – Masz rację, nie wiem tego. A tak swoją drogą, od kiedy to praktykujemy podział na „my” i ”oni”, co? – dodaję prowokującym tonem.
Trafiam w sedno i jestem tego świadoma. Felix jest podenerwowany, jak zresztą też, chociaż nie z tego samego powodu. Być może nieuczciwym jest przypominanie mu, że należał do „nich” i że na początku Cullenowie byli wobec niego równie nieufni, co on teraz wobec Corin, ale cóż… Cel uświęca środki, prawda?
– Dobra – wzdycha. – Co z tą Corin…? Albo inaczej – stwierdza po chwili. – Powiedz mi, dlaczego jesteś tak bardo zdenerwowana? Jakiś problem z Demetrim?
– Jemu nic nie jest. Pewnie świetnie się bawi, chociaż tego akurat mi nie powiedziała. – Uśmiecham się bezwiednie, czym zasługuję na pełne niedowierzania spojrzenie Felixa. – Przesyła nam pozdrowienia.
– Pozdrowienia! Boże, co za kretyn…
– To właśnie kazałam przekazać – zapewniam, po czym poważnieje. – A przynajmniej zamierzałam. Corin… Cóż, pytała mnie o Renesmee.
Kolejny raz zesztywniał i spojrzał na mnie nieufnie.
– Oczywiście niczego nie powiedziałaś... – Spogląda na mnie niemal błagalnie.
– No cóż… Tak jakby podałam jej numer alarmowy, gdyby chciała się z nią kontaktować.
– Hannah!
Dobrze, wiem, że to nierozsądne, a już na pewno bardzo ryzykowne, ale – na litość Boską! – ciekawe jak sam zachowałby się na moim miejscu?
– Daruj sobie, dobra? Mówiłam już, że nie jestem idiotką – żacham się, coraz bardziej zażenowana. – Corin…
– Akurat – prycha z irytacją Felix, ale wręcz z przyjemnością decyduję się go zignorować.
– … powiedziała mi, że możemy mieć kłopoty – kończę i tym razem znowu zaczynam się niepokoić. – Powiedziała mi, że jest tutaj ktoś, kto nas obserwuje. Nie mam pojęcia, jak powinnam to rozumieć, ale nie podoba mi się to.
Mówiąc, znów machinalnie rozglądam się dookoła. Nie potrafię się skupić, zaraz też ponownie przenoszę wzrok na Felixa, szukając jakiejś wskazówki albo czegokolwiek, co podpowiedziałoby mi, czy mam powody po temu, by czuć się zaniepokojoną. Przecież Corin nawet nie udało się powiedzieć mi czegoś bardziej konkretnego, więc sama nie mogę mieć pewności…
Felix milczy, przynajmniej do momentu, w którym dostrzega moje spojrzenie. Wręcz widzę, jak mięśnie pod jego bladą skórą drgają i napinają się w niekontrolowany sposób.
– Kto nas obserwuje? – pyta w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
– A skąd ja, do jasnej cholery, mam to wiedzieć?! – wybucham. – Gdybym miała dość czasu, by wyciągnąć od niej takie szczegóły, nie rozglądałabym się dookoła jak jakaś idiotka!
Może nie mam powodów, żeby traktować go w ten sposób, ale czasami naprawdę niewiele brakuje, by doprowadził mnie do szaleństwa. Tak jest tym razem, bo czuję się na granicy wytrzymałości i już nawet nie dbam o to, czy ktoś zwróci na nas uwagę, czy też nie.
Spodziewam się tego, że i on wpadnie w gniew, ale czeka mnie kolejne rozczarowanie – nie wiem jedynie czy bardziej przyjemne, czy nie. Felix po prostu na mnie patrzy, traktując w taki sposób, jakbym była rozkapryszonym dzieckiem, którego wybuchy złości wypada po prosu przeczekać, a wtedy wszystko będzie w porządku.
Dysząc ciężko, chociaż wcale nie potrzebuję powietrza do tego, by normalnie funkcjonować, spoglądam mu w oczy. Próbuję wyglądać na pewną siebie, może nawet trochę prowokująco, ale i to nie robi na nim żadnego wrażenia.
– Idziemy – mówi spokojnie i to jest ostatnim, co spodziewam się usłyszeć.
– Że co?
Jestem tak zaskoczona, że nawet nie ruszam się z miejsca, więc znów jest zmuszony ciągnąć mnie za sobą, bylebyśmy nie zostawiali w miejscu. Instynkt przetrwania, który musiał uaktywnić mi się mniej więcej wtedy, gdy uciekliśmy z Volterry, daje mi do zrozumienia, że stanie w miejscu nie jest najlepszym pomysłem, podobnie zresztą jak i rozdzielanie, dlatego chcąc nie chcąc ruszam za Felutkiem, nawet jeśli coraz pewniejsza jestem tego, że postradał zmysły.
– Hannah, posłuchaj – wzdycha, siląc się na cierpliwość. – Teraz i tak niczego nie zrobimy. Za moment mamy samolot, a przecież nie możemy się spóźnić. Nie widzę… No cóż, nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy zmieniać nasz plan. – Zerka na mnie, by upewnić się, że go słucham. – Mówiąc więcej, mam wrażenie, że niepotrzebnie panikujemy. Podejrzewam, że ktoś niejednokrotnie nad obserwował, a przynajmniej próbował… Pamiętasz, co wydarzyło się w Sylwestra, prawda? Tych dwóch gości się zdecydowało, więc to może być ktoś taki. Kajusz jest zdesperowany, a wielu idiotów zaryzykowałoby życie, byleby mu się upodobać.
– A co z Renesmee? – pytam, bynajmniej nieuspokojona. Co innego, kiedy byliśmy razem, a co innego, gdy każde z nas musiało liczyć na siebie. – Przecież to o nią najbardziej chodzi…
– Nessie sobie poradzi – stwierdza z przekonaniem. – Zwłaszcza teraz i to na dodatek pod opieką rodziny. Cullenowie nie są głupi, Hannah.
Mam ochotę się kłócić, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł, zdaję sobie zresztą sprawę, że Felix ma rację. To po prostu ja podeszłam ich podstępem, a to, że mi ulegli, jeszcze wcale nie znaczy, że nie potrafią się bronić.
No i Renesmee… Ona bez wątpienia czegoś się nauczyła i właśnie to mnie martwi. Jej zdolności w szczególności.
– Dobra… A gdybyśmy przynajmniej do nich zadzwonili? – sugeruję.
– Zadzwonili? Czekaj, dlaczego ja na to nie wpadłem…? – Udaje, że musi się zastanowić, a mnie omal szlag nie trafia, kiedy tak w jawny sposób robi sobie ze mnie żarty. – Ach, już wiem! Może dlatego, że tutaj prawie nigdzie nie ma zasięgu! Wiesz ile musiałem się nabiegać, żeby móc się do was dodzwonić? – Oczywiście nie może przepuścić okazji, by cokolwiek mi wytknąć.
Rzucam mu ponure spojrzenie, po czym – metodycznie, żeby dostrzegł każdy ruch – bezceremonialnie nachylam się w jego stronę, by sięgnąć do kieszeni jego kurtki. Czuję, że sztywnieje i gwałtownie nabiera powietrza, ale stara się przede mną ukryć, że moja bliskość robi na nim jakiekolwiek wrażenie.
Ledwo powstrzymuję ciche westchnienie, kiedy otacza mnie słodki zapach nieśmiertelnego. Felix pachnie w wyjątkowy sposób, nie tak słodki jak większość wampirów, które znam. Nie potrafię tego określić, ale w jego przypadku przyjemny zapach przełamany jest jakąś ostrą, charakterystyczną nutą, która – cholera! – bardzo mi się podoba.
Odrzucam od siebie głupie myśli, zastanawiając się, co znowu strzeliło mi do głowy, by w ogóle spoglądać nań w ten sposób. Uświadamiam sobie, że zdecydowanie zbyt długą chwilę stoję w bezruchu, z dłonią pod jego kurtką, przez materiał dotykając umięśnionego brzucha. W duchu błogosławiąc to, że jako wampirzyca nie mogę się zarumienić, szybko wydobywam komórkę, która od początku jest moim celem, po czym odwracam się na pięcie, żeby nie widział mojej twarzy – a jednak doskonale wiem, że się uśmiecha.
– No i co? – pyta mnie, wyraźnie rozluźniony i rozbawiony. Najwyraźniej mój upór go bawi.
W pierwszym odruchu nie wiem, czego ode mnie oczekuje, ale potem sobie przypominam i szybko zerkam na wyświetlacz telefonu.
– Nie ma zasięgu – przyznaję, usiłując przybrać obojętny ton, by zachować resztki dumy.
– Cóż za zaskoczenie… – Mówiąc, okrąża mnie i staje tuż przede mną. – Czy mogę odzyskać swój telefon? – pyta z niewinnym uśmiechem, nagląco wyciągając dłoń w moją stronę.
– A masz coś do ukrycia? – pytam, nagle zaciekawiona tym, co znalazłabym, gdybym zdecydowała się przejrzeć skrzynkę z wiadomościami albo spis połączeń.
Parska śmiechem, po czym bezceremonialnie wyrywa mi telefon z rąk. Spoglądam na niego gniewnie, chcąc zaprotestować, ale nie daje mi po temu okazji.
– Nie musisz wszystkiego wiedzieć, mała czarownico – stwierdza z przekonaniem. – A teraz chodź. Jak tak bardzo się upierasz, damy im znać, kiedy już będziemy w Rio. Nawet jeśli coś jest nie tak, chyba nikt nie jest na tyle głupi, by zaatakować którekolwiek z nas w tak zatłoczonym miejscu.
Chcę mu wierzyć, ale, cholera, nie potrafię.
Renesmee
Bez pośpiechu rozejrzałam się po okazałym pokoju hotelowym. W żadnym stopniu nie przypominał klitek, które czasami zajmowaliśmy z Hanną i Felixem, kiedy już ryzykowaliśmy do tego stopnia, by gdziekolwiek się zatrzymać. Wtedy koncentrowaliśmy się na małych, niepozornych motelach, które nikomu nie wrzuciłyby się w oczy i gdzie nikt nie próbowałby nas szukać. Cóż, w grę wchodziły również kwestie praktyczne, jak chociażby to, że nasze środki finansowe były bardzo ograniczone, a Felix nie był na tyle szalony, by skorzystać ze swojej karty kredytowej.
Ten hotel był zupełnie różny, jak nic pięciogwiazdkowy i luksusowy – Rosalie w końcu nie zgodziłaby się na nic innego. Rozglądałam się dookoła po urządzonym ze smakiem, nowoczesnym wnętrzu, czując jak zaczyna wirować mi w głowie od nadmiaru bieli. W zasadzie wszystko opierało się na kolorach bieli i beżu, stonowanych i jedynie miejscami przełamanych aksamitną czernią.
Pod ścianą stały lśniące meble, pozbawione chociażby jednego uchwytu czy klamki. Kiedy zaintrygowana podeszłam bliżej, przekonałam się, że szafki otwiera się poprzez nacisk – wystarczyło lekko naprzeć dłonią na front, by drzwiczki odskoczyły. Zmarszczyłam brwi, po czym pokręciłam z niedowierzaniem głową i poszłam dalej, po drodze zrzucając buty. Podłogę wyściełał miękki, puszysty dywan, dzięki czemu miałam wrażenie, że spaceruję jak po chmurce, co byłoby nawet przyjemne, gdybym akurat była w dobrym nastroju.
Centralną część pokoju zajmowało pojedyncze łóżko, co prawda nie tak okazałe jak to z baldachimem, które miałam w Volterze, ale bez wątpienia równie wygodne. Nie musiałam nawet sprawdzać, by zorientować się, iż pościel wykonano z jakiegoś drogiego materiału, być może aksamitu albo jedwabiu, albo czegoś jeszcze bardziej zmyślnego. Poraziła mnie ilość poduszek, każda innego rozmiaru, pokryta czarną albo białą, zdobioną poszewką.
Hm, przy takiej ilości nikt nie zadbał o położenie chociaż jednej czekoladki? Chyba powinnam poczuć się rozczarowana.
– Naprawdę o tym pomyślałaś? – zapytałam cicho samą siebie, pozwalając sobie na wymowne wywrócenie oczami.
Podejrzewałam, że Rosalie musiała być zachwycona, a może nawet już wypróbowywali z Emmett’em łóżko w swoim apartamencie dla par. Jeśli miałam być szczera, wolałam nie zastanawiać się nad tym, co takiego ona i wujek wyrabiali, i to nie tylko dlatego, że byłoby to co najmniej niesmaczne, zwłaszcza, że już od ich odważnych zachowań odwykłam. Fakt, że okazywali sobie uczucia, sam w sobie nie był zły, jednak to, jak obecność jakiejkolwiek zakochanej pary działała na mnie, już tak.
Przestałam o tym myśleć, co było o tyle łatwe, że wciąż czułam się otępiała i zmęczona. Lot samolotem stanowił dla mnie drogę przez męki, nawet pomimo krwi, którą dała mi Hannah. Carlisle twierdził, że to nic dziwnego, zwłaszcza, że miał już pewność, iż jestem niewiele bardziej stabilna od zwykłego nowonarodzonego wampira, to jednak skutecznie komplikowało nasze plany. Oczywiście rezygnacja z wyjazdu nie wchodziła w grę, dlatego ostatecznie podał mi dość sporą dawkę środków uspokajających, korzystając z tego, że miała szansę zadziałać, skoro byłam po części człowiekiem. Jak się okazało, efekt był aż nazbyt dobry, przynajmniej bacząc na to, że właściwie nie pamiętałam podróży, a tym bardziej nikogo nie zaatakowałam, ale nie mogłam powiedzieć, żebym chciała to powtórzyć. Nie miałam pojęcia, co i w jakich ilościach podał mi dziadek, ale najwyraźniej do tej pory miało na mnie wpływ i czułam się trochę tak, jakbym myślami znajdowała się na jakiejś odległej, obcej planecie.
Cóż, to mogło wyjaśniać te głupie myśli oraz to, że nie potrafiłam docenić uroku miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. A może po prostu się zmieniłam, podejrzewałam jednak, że niektórzy woleliby, żeby to jednak zostało wywołane tym, że czułam się tak, jakbym była na haju.
Sprawdziłam telefon, który przed wylotem dał mi Felix, ale oczywiście nie było żadnych wiadomości albo nieodebranych połączeń. Nieco rozczarowana, zostawiłam go na stoliku nocnym przy łóżku i poszłam szukać prysznica, przez cały czas próbując wmówić samej sobie, iż brak wiadomości, to dobra wiadomość. Podejrzewałam, że nie mam na co liczyć przynajmniej do rana, ale i tak siłą musiałam się powstrzymywać, by nie złamać wcześniejszych ustaleń i nie spróbować do nich zadzwonić. Głupia, oni pewnie dalej są w podróży, upominałam się raz po raz, ale to nie wystarczyło, bo jakaś część mnie wydawała się nie przyjmować rozsądnych argumentów.
Jutro… Wszystko miało okazać się jutro, jeśli dopisze nam szczęście, a w to jakoś nie wierzyłam. Nie dało się ukryć, że szanse Hanny i Felixa na to, by odnaleźć jakiekolwiek trop w Rio, prezentowały się dość marnie. Co prawda w przypadku Alaski wcale nie było lepiej, ale przynajmniej ja i moi bliscy mieliśmy jakiś punkt zaczepienia, a przynajmniej miałam taką nadzieję.
Anchorage. Kiedy tylko Hannah wspomniała o tym mieście, przypomniałam sobie rozmowy z mamą i to, jak kiedyś wspomniała mi, że przed moimi narodzinami planowała, żeby wraz z tatą studiować na University of Alaska. Czy to przypadek, że jeden znajdował się właśnie w Anchorage, największym mieście całego stanu? To były tylko przypuszczenia, ale skoro Hannah bazowała na już istniejących wspomnieniach, być może nieświadomie podsunęła im tamte plany. Tak czy inaczej, od tego planowaliśmy zacząć, choć zbyt piękna wydawała się perspektywa tego, by odnaleźć rozwiązanie tak szybko, po prostu dostając się do szkolnej kartoteki.
Zerknęłam na zamknięte drzwi bez wątpienia równie luksusowej i zachęcającej łazienki, ale jakoś nie potrafiłam zmusić się do tego, by gdziekolwiek się ruszyć. Wodziłam wzrokiem po pokoju, ostatecznie koncentrując się na przeszklonych, rozsuwanych drzwiach, skrytych za zasłonami na drugim końcu pokoju. Podeszłam bliżej, żeby przekonać się, że prowadziły na taras, wprost do hotelowego ogrodu, zacisznego i opuszczonego o tej porze. Mimo wszystko na zewnątrz paliły się rozstawione w strategicznych punktach lampy, więc nie miałam problemu z dostrzeżeniem ułożonych z płytek ścieżek oraz uśpionych, zimowych roślin, które momentalnie skojarzyły mi się z tymi, które zawsze zachwycały mnie, kiedy jeszcze byłam we Włoszech.
Nie zastanawiając się nad tym, co robię, rozsunęłam drzwi i boso wyszłam na zewnątrz. Wzdrygnęłam się, świadoma panującego na dworze mrozu, ale niska temperatura wcale nie przeszkadzała mojemu odmienionemu ciało, co samo w sobie było całkiem przydatne. Chwilę trwałam w progu, po prostu obserwując i raz po raz wciągając do płuc zimowe powietrze. Mój oddech zamienił się w parę, zaś na ramionach i karku włoski momentalnie stanęły mi dęba, ostatecznie jednak zdecydowałam się ruszyć przed siebie. Nie dbałam o to, że ktoś mnie zobaczy, bo i dlaczego? Jutro i tak już miało nas nie być, więc naprawdę nie interesowało mnie to, że ktoś mógłby uznać, że cokolwiek jest ze mną nie tak.
Na zewnątrz nie było wiatru, ale moje włosy i tak zaczęły się delikatnie poruszać. Powietrze przesycone było słodyczą kwiatów, ta jednak była przytłumiona i miała w sobie coś przygnębiającego. Bez pośpiechu szlam przed siebie, obserwując wydłużające się cienie i uśpione rośliny. Dostrzegłam róże, skurczone i zwinięte, czekające na nadejście ciepłych dni, by ponownie móc rozkwitnąć. Jedynie igły przy łodyżkach wyglądały na równie ostre i nieprzyjemne, co zawsze, czekając na kogoś, kto będzie na tyle lekkomyślny, by za nie chwycić.
Światła lamp połyskiwały łagodnie. Kiedy uniosłam głowę, dostrzegłam atramentowe, zasnute chmurami niebo, zwiastujące kolejne opady śniegu. Przez warstwę czarnego puchu dostrzegłam srebrzący się księżyc w pełni i aż się wzdrygnęłam. Podobno w tej kwarcie księżyc miał wiele niezwykłych właściwości, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak wiele jest w tym stwierdzeniu prawdy. W końcu istniały wampiry, więc dlaczego inne pozornie bzdurne historie miałyby nie mieć racji bytu?
– Powinnam sobie czegoś zażyczyć? – mruknęłam i uśmiechnęłam się pod nosem. – W końcu to coś, co my – dziewczyny – robimy – dodałam, przypominając sobie słowa Demetriego.
Ha, ha. On jak nic miałby niezły ubaw z mojego niezdecydowania. Chociaż z drugiej strony, sam zaczął zachęcać mnie do wypowiadania życzeń, kiedy obserwowaliśmy niebo w Greenpoint. Cholerny czaruś, który jak zwykle wiedział, co powinien powiedzieć, żeby mnie zaintrygować.
Och, gdyby to było takie proste, nie robiłabym nic innego, a jedynie przez cały czas życzyła sobie tego, by mieć go przy sobie. Księżyc czy nie księżyc, to już nie miało szczególnego znaczenia.
Chyba, że…
– Nie za zimno na spacer?
Zesztywniałam i obróciłam się na pięcie, słysząc za sobą czyjś głos. Nie zorientowałam się, że nie jestem sama, a przecież nie byłam aż tak rozkojarzona, by nie być w stanie usłyszeć kroków jakiegokolwiek człowieka!
A jednak kiedy się obejrzałam, dostrzegłam okazałego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Stał kilka metrów ode mnie, całkiem wyluzowany i tak nieruchomy, jakby był rzeźbą albo wyposażeniem ogrodu. Być może obserwował mnie od samego początku; nie miałam pewności, a i pewnie długo bym go nie zauważyła, gdyby się nie odezwał. Kiedy mu się przyjrzałam, taka możliwość wydała mi się niemal nieprawdopodobna. Był wielki i szeroki, a w motocyklowej kurtce i skórzanych spodniach, idealnie podkreślających jego kształty, łatwo zapadał w pamięć – niemal tak łatwo, jak jego poznaczona blizną twarz.
Serce zabiło mi szybciej, kiedy z niedowierzaniem uprzytomniłam sobie, że już go widziałam – to był ten facet z lotniska! Ten sam, który przypatrywał mi się przez tak długą chwilę, a potem zniknął równie nagle, co i się pojawił.
Teraz zrobił dokładnie to samo, a ja już po prostu wiedziałam, że nie jest normalnym człowiekiem; nie mógł być.
– Ja… – Zamrugałam pośpiesznie. Ledwo powstrzymałam pragnienie tego, by cofnąć się o krok. – Chyba faktycznie. Właśnie wybierałam się do pokoju – wyjaśniłam, siląc się na spokojny, uprzejmy ton.
Skinął głową ze zrozumieniem, ale chociaż mogłam odczytać to za przyzwolenie, nie ruszyłam się z miejsca. Pragnęłam wrócić do pokoju i starannie zamknąć za sobą drzwi, jednak najpierw musiałabym go wyminąć, a nic nie wskazywało na to, by zamierzał mi na to pozwolić. Nie chciałam nawet próbować, nie wspominając o proszeniu go o to, by na moment się przesunął.
Zapadła długa, przejmująca chwila milczenia, podczas której jedynie gapiliśmy się na siebie wzajemnie. Żadne z nas nie ruszyło się z miejsca, więc być może nie miałam się czegoś obawiać, ale… Cóż, obawiałam się. Facet był tutaj i znowu mi się przyglądał, dlatego nie zamierzałam uwierzyć w to, że to zwyczajny przypadkiem.
Dyskretnie rozejrzałam się dookoła, ale ogród był równie pusty i wymarły, co wcześniej – może pomijając to, że już nie byłam w nim sama. Ze wszystkich stron otaczały nas mury hotelu, ale w żadnym z okien nie paliło się światło i po prostu wiedziałam, że nikt nas nie obserwował. Mogłam się wręcz założyć, że nawet gdybym zaczęła krzyczeć, prawdopodobnie…
Jednak drgnęłam, ale kiedy spojrzałam na mężczyznę, ten przypatrywał mi się równie obojętnie, co na początku. Zaryzykowałam i odwróciwszy się na pięcie, przeszłam kilka kroków w głąb ogrodu. Nie usłyszałam żadnych kroków, jednak gdy obejrzałam się przez ramię, mężczyzna stał dokładnie w tej samej odległości, co chwilę wcześniej.
Przełknęłam z trudem, bliska paniki. Cholera, coś było nie tak…
– Ładna noc, czyż nie? – zagaił ni stąd, ni z owąd, podchwyciwszy moje spojrzenie. Kąciki jego ust drgnęły, a po chwili posłał mi najbardziej niepokojący uśmiech, jaki w życiu widziałam. – Księżyc w pełni bywa… urokliwi.
Byłam pewna, że zamierzał powiedzieć coś innego.
Chciałam znów odwrócić się i spróbować odejść, ale nie potrafiłam się do tego zmusić. Nogi miałam jak z waty, dziwnie miękkie i niezdolne do współpracy, przez co zrobienie chociaż kilku kroków wydawało się niewyobrażalnym wręcz wysiłkiem, by nie powiedzieć, że wręcz niemożliwe.
Coś przewróciło mi się w żołądku. Bałam się i nie próbowałam nawet udawać, że jest inaczej. W głowie zapaliła mu się ostrzegawcza lampka i teraz niemal widziałam olbrzymi, migający napis o treści „niebezpieczeństwo”. Musisz uciekać, wydawał się podpowiadać mi instynkt, ale ja nie byłam w stanie i nawet nie potrafiłam stwierdzić dlaczego.
– Kim jesteś? – warknęłam, nie mogąc się powstrzymać.
Mężczyzna uśmiechnął się w taki sposób, jakby tylko czekał aż zadam to pytanie.
– Nie znasz mnie – stwierdził i zabrzmiało to niemal pogodnie. – Ale ja znam ciebie, mała Renesmee – dodał, a ja zesztywniałam, słysząc w jego ustach moje imię.
Nie byłam pewna, co wyczytał z mojej twarzy, ale nagle znów się uśmiechnął, tym razem bardziej drapieżnie, ukazując w uśmiechu komplet ostrych, pożółkłych zębów. Aż zadrżałam z obrzydzenia, kiedy przesunął po nich językiem, wyraźnie usatysfakcjonowany tym, że wprawił mnie w konsternację.
Teraz już nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że powinnam uciekać. Kimkolwiek był, znał moje imię, a więc na pewno wiedział, kim jestem. Nie był wampirem i ta jedna rzecz była dla mnie oczywista, ale to wciąż nie zmieniało faktu, że coś zdecydowanie było z nim nie w porządku. Byłam w niebezpieczeństwie, ale nie mogłam tak po prostu odpuścić i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
Nie pokazuj mu, że się boisz, niemal usłyszałam w głowie stanowczy głos Demetriego. On i Felix kiedyś próbowali uczyć mnie walczyć, chociaż w zasadzie sprowadzało się to do kilku sztuczek, gdybym wpakowała się w kłopoty, a przeciwnik znacznie przewyższał moje zdolności. Trzymaj się od niego z daleka, nie patrz mu w oczy… Nie prowokuj go. Spróbuj rozejrzeć się dookoła i znaleźć jakąś drogę ucieczki albo coś, czym mogłabyś się bronić.
Brzmiało łatwo, kiedy się o tym słuchało, ale kiedy przyszło co do czego, miałam ochotę roześmiać się histerycznie, a przy najbliższej okazji zapytać moich „nauczycieli” o to, czy kiedykolwiek próbowali stosować się do własnych rad. Do cholery, ledwo byłam w stanie je sobie przypomnieć, zbyt oszołomiona i wciąż pod wpływem środków uspokajających. Dar, pomyślałam, ale odrzuciłam ten pomysł równie szybko, co wzięłam pod uwagę. Jak miałam się skoncentrować na tyle, by być w stanie cokolwiek zrobić?
Szybko raz jeszcze rozejrzałam się dookoła, próbując ocenić odległość pomiędzy sobą a mężczyzną. Nawet gdyby udało mi się go oszołomić i wyminąć, jakie miałam szanse na to, że dopadnę do drzwi? Gdybym przynajmniej wiedziała z kim mam do czynienia, mogłabym określić, czy może być ode mnie szybszy, ale w tej sytuacji…
Jakby tego było mało, ogród był w nienagannym stanie, starannie wysprzątany i bezpieczni. Nie było nawet jednego luźnego kija, uszkodzonego ogrodzenia albo porzuconych narzędzi, które mogłabym wykorzystać do tego, żeby się bronić. Musiałam improwizować i czekać, a to zdecydowanie nie było mi na rękę.
W takim razie, zacznij krzyczeć, nakazałam sobie stanowczo. Ktoś cię usłyszy. Ktoś przyjdzie, a potem… Nieważne, byleby tylko ktoś przyszedł.
Raz jeszcze spojrzałam w stronę drzwi i najbliższych okien, ale czekało mnie spodziewane rozczarowanie. No dobrze…, pomyślałam, nabierając powietrza do płuc. No do…
Usłyszałam jęk, ale ten zdecydowanie nie należał do mnie. Niespokojnie spojrzałam przed siebie, uprzytomniając sobie, że szpetną twarz mężczyzny przede mną wykrzywił nagły grymas, zupełnie jakby cos go zabolało. Nieznajomy jęknął znowu, po czym zaczął gwałtownie zaciskać i rozluźniać dłonie, próbując się przed czymś powstrzymać, być może rozdzierającym krzykiem, ale nie byłam pewna.
Aż cofnęłam się o krok, kiedy nagle osunął się na kolana. Syknął i gniewnym ruchem zerwał z siebie kurtkę, odrzucając ją na bok, gdzie wylądowała pod jednym z różanych krzaków, które tak bardzo mi się podobały. Zauważyłam, że jego skóra napięła się i że wstąpiły na nią kropelki potu. Mięśnie wydawały się poruszać i napinać do tego stopnia, że byłam w stanie wyznaczyć bieg ciągnących się pod skórą, pulsujących żył.
Teraz miałam okazje na to, by spróbować uciec, ale nie mogłam zmusić się do ucieczki. Zdołałam jedynie drgnąć, kiedy mężczyzna poderwał głowę, a jego ciemne, pełne skrajnych emocji oczy odnalazły moje własne. Siła jego spojrzenia – hipnotyzującego, a przy tym tak pełnego samozadowolenia i nienawiści, że aż mnie zmroziło – skutecznie przykuła mnie do ziemi, zmuszając do pozostania w miejscu.
– Ach… – Dyszał ciężko, wyraźnie cierpiąc. Jego skóra drżała i wydawała się falować, chociaż nie sądziłam, że coś podobnego jest w ogóle możliwe. Czułam, że robi mi się niedobrze, ale i to wydawało się poza moim zasięgiem. – Nie odpowiedziałaś… mi, kochanieńka… – zauważył, wciąż mi się przypatrując. – Co sądzisz… o dzisiejszej… nocy?
Nie powinnam była spuszczać go z oczu, ale coś w jego uśmiechu i słowach sprawiło, że instynktownie poderwałam głowę, raz jeszcze spoglądając w atramentowe niebo. Adrenalina i strach skutecznie mnie pobudziły, a mój umysł działał na zwiększonych obrotach, dzięki czemu momentalnie zorientowałam się, jaka zmiana zaszła od chwili, w której zdecydowałam się wyjść na zewnątrz.
Chmury znów zasnuwały niebo, ale nie tak intensywne, jak na samym początku. Pustym wzrokiem wpatrywałam się w to, co miałam nad swoją głową, nagle pojmując, że księżyc już wyłonił się zza zasłony, w końcu ukazując się w całej okazałości.
Srebrzysta, napęczniała kula wydawała się przysłaniać znamienitą część nieboskłonu. Olbrzymi satelita rzucała na ziemię niezwykle jasne światło, nie tylko idealnie oświetlając ogród i mnie, ale również… tego mężczyznę.
Rozdzierający krzyk przywołał mnie do porządku. Wciąż nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, co podpowiadał mi instynkt, ale kiedy spojrzałam przed siebie, wszelakie wątpliwości zniknęły. Obcy mężczyzna kulił się na ziemi, wijąc się w cierpieniu, a jego ciało wyginało się pod niemożliwymi kątami, zmieniając kształt i powoli przeistaczając się w coś, czego zdecydowanie nie chciałam zobaczyć.
Cierpiał niewyobrażalnie, a jednak jakimś cudem zdołał poderwać głowę i spojrzeć na mnie w absolutnie przytomny, pełen satysfakcji sposób.
– Coś mi się wydaje… że tę noc… zapamiętasz na długo – stwierdził cicho, wykrzywiając usta w coś z pogranicza grymasu i uśmiechu.
To były ostatnie słowa, które do mnie powiedział, ale to już i tak nie miało znaczenia. Wiedziałam już, że był niebezpieczny i że bez wątpienia zamierzał mnie skrzywdzić.
Miałam przed sobą przemieniającego się wilkołaka i za żadne skarby nie potrafiłam stwierdzić, co powinnam w tej sytuacji zrobić. 
Rozdział napisany pod wpływem chwili, praktycznie w jeden dzień – i jestem z niego bardzo zadowolona. Jak zwykle pozostawiam do Waszej oceny, niemniej mam nadzieję, że spodoba się równie mocno, co i mi.
Już praktycznie wakacje... Ja czuję ulgę. Jakieś plany? Bo ja mam ich całkiem sporo, co bynajmniej nie zmienia faktu, że będę pisać – kolejny już wkrótce, a przynajmniej mam taką nadzieję.

Nessa.

5 komentarzy

  1. Świetny rozdzia:-) i ten wilkołak ciekawe jak to się skończy. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału:-) Pozdrawiam i życzę dużo weny:-)

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak! Czekałam na coś takiego! Wiedziałam, że te przeczucia Renesmee, że ktoś ją obserwuję nie będą tylko przeczuciem :D No dobra... nie wiedziałam, ale miałam nadzieję ^^ i się doczekałam. Wow. Wilkołak. I to taki prawdziwy od pełni :P Ale zaatakuję biedną, małą Nessie, co? Proooooooszę :D Nadal czekam na rozdział z perspektywy Dema. Rozdziały jego oczami są najfajniejsze ^^ Czekam na nową notkę.

    Pozdrawiam,
    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  3. CZY BĘDĄ KOLEJNE ROZDZIAŁY? NIE OPUSZCZAJ NAS, JESZCZE WIELE OSÓB TUTAJ WCIĄŻ ZAGLĄDA! NIE PODDAWAJ SIĘ, CUDOWNIE PISZESZ, NIE WYOBRAŻAM SOBIE WEJŚCIA DO INTERNETU NAJPIERW BEZ SPRAWDZENIA, CZY DODAŁAŚ JUŻ POST. UZALEŻNIASZ DZIEWCZYNO, BRAWA! I MAM NADZIEJĘ, ŻE DALEJ BEDZIESZ KONTYNUOWAĆ PISANIE, BO CUDOWNIE CI TO WYCHODZI.

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepszy blog jaki kiedykolwiek czytałam, w dwa dni przeczytałam wszystkie rozdziały. ;-) Oby tak dalej!

    OdpowiedzUsuń
  5. Na początku przepraszam że tak późno komentuje ale miałam taki wypad z koleżankami za miasto na parę dni i mnie nie było.

    Fajnie że rozdział jest taki długi, lubię się tak zaczytywać, tylko szkoda że trzeba czekać na dalsze części...
    No ale okej dam radę!

    Ach ten Felix, mógłby być troszeczkę mniej sarkastyczny dla Hanny no ale i tak Go uwielbiam. Kto się czubi ten się lubi! Mrrrr, uwielbiam właśnie tak że są zakochani ale się tego wypierają, to jest wtedy takie dziecinne i bardzo zabawne aczkolwiek mega słodkie :)

    Perspektywa Renesmee... Po prostu boska! Uwielbiam czytać z jej perspektywy, a ten fragment z tą czekoladką mnie powalił!

    Kurczę, ta końcówka mnie okropnie przeraziła! Już się nie mogę doczekać kiedy odnajdzie rodziców,a tu takie coś z tym wilkiem!

    No nic, czekam na kolejną notkę, życzę weny :)

    Brooklyn

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa