Hannah
Trzęsę się, chociaż prawie nie
jestem tego świadoma. Corin znika równie nagle, co się pojawiła, zostawiając
mnie w całkowitym oszołomieniu i z wątpliwościami, których za
żadne skarby nie potrafię samej sobie wyperswadować. Nie wiem nawet, czy jestem
bardziej zdenerwowana, czy może się boję, chociaż wolałabym odkryć, że chodzi o to
pierwsze.
A niech to diabli!,
myślę i niespokojnie rozglądam się dookoła. Widzę przemykających w różne
strony ludzi, obce twarzy i cały ten wszechogarniający chaos, który dla w miejscu
takim jak to, stanowi absolutną normę. Wodzę wzrokiem na wszystkie strony,
bezskutecznie próbując wypatrzeć coś albo kogoś, kogo być nie powinno, to
jednak jest bezcelowe i doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Choć to
nic nie znaczy, nie mogę pozbyć się niejasnego niepokoju, iż w każdej
chwili może wydarzyć się coś niedobrego, a to wcale nie ułatwia mi
logicznego myślenia i określenia tego, co powinnam zrobić.
No dobrze,
Corin mnie ostrzegła, ale to wcale nie znaczyło, że jej słowa muszą się
sprawdzić. Wcale nie musimy być zagrożeni, a przynajmniej nie bardziej niż
w ciągu minionych tygodni. Jestem zdenerwowana, bo pierwszy raz od dawna
się rozdzielamy i nic ponad to, a jednak… Och, poza tym wiem, że
Renesmee jest bezpieczna ze swoimi bliskimi. Doskonale zdaję sobie z tego
sprawę, powtarzam to sobie cały czas, a jednak mimo wszystko i tak
czuję się jak jeden, wieki kłębek nerwów, których w żaden sposób nie
jestem w stanie opanować.
– Hannah! –
słyszę i wzdrygam się, omal nie rzucając się z pięściami na Felixa.
Wampir unosi brwi, po czym chwyta mnie za oba nadgarstki, żebym przypadkiem nie
zrobiła czegoś głupiego. – Odbiło ci? Wiem, że za mną nie przepadasz, ale jeśli
zaraz się nie pośpieszymy…
– Och… – Spoglądam
na niego mało przytomnie.
Przestaje
mówić i w końcu przygląda się mojej twarzy; widzę jak jego tęczówki
ciemnieją i rozszerzają się nieznacznie, kiedy zaczyna do niego docierać,
jak bardzo jestem zdenerwowana.
Chcę coś
powiedzieć, ale Felix nie daje mi po temu okazji. Jestem oszołomiona i spięta,
dlatego nawet nie protestuję, kiedy wampir ujmuje mnie pod ramię i niemal
siłą ciągnie w odpowiednim kierunku, przepychając się przez napierający ze
wszystkich stron tłum. Podświadomie wiem, że zmierzamy w stronę naszej
bramki i że tak być powinno, bo mamy mało czasu, ale naprawdę nie
wyobrażam sobie tego, by tak po prostu wsiąść do samolotu. W głowie mam
pustkę i to nie tylko dlatego, że jak gdyby nigdy nic przyszła do mnie
Corin, na dodatek z informacjami od Demetriego.
– Co jest?
– słyszę pytanie Felixa. – Musimy się pośpieszyć, to raz. Dwa, masz w tej
chwili powiedzieć mi, co się stało – dodaj nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Felutku… –
zaczynam, czym zasługuję sobie na jego pełne rozdrażnienia spojrzenie.
– Naprawdę
musisz wciąż to robić? – mruczy gniewnie, nie kryjąc rozdrażnienia. – Hannah,
do rzeczy! – ponagla. – Zachowujesz się jak histeryczka.
Prycham
cicho, kiedy słyszę jego zarzut. Ja? Histeryczka? To niemal równie drażniące,
co nazywanie mnie „małą wiedźmą”, ale przynajmniej otrząsa mnie z oszołomienia.
Szybko biorę się w garść i prostuję, jednocześnie stanowczo dając
Felixowi do zrozumienia, że ma mnie puścić, jeśli nie chce, by źle się to dla
niego skończyło. Mimo wszystko wampirem jestem krótko, ale jeśli zamierza
ryzykować, że przypadkiem zdecyduję się urządzić małą masakrę w miejscu
publicznym, może próbować się ze mną spierać.
Felutek
wzdycha i wywraca oczami, ale przynajmniej mnie puszcza. Zauważam, że i tak
trzyma się blisko mnie, ale nie mam nic przeciwko, jeśli tylko trzyma ręce przy
sobie…
I nie, to
wcale nie ma związku z tym, że jego dotyk może sprawiać mi jakąkolwiek
przyjemność!
– Huston,
obawiam się, że będziemy mieli problem – mówię, uparcie rozglądając się na
wszystkie strony i chyba jedynie cudem będąc wstanie nadal przeć pewnym krokiem
przed siebie.
– Jaki
znowu…? – Mimo irytacji, w głosie Felixa wychwytuję niespokojną nutę.
– Corin –
mówię cicho, jakby to cokolwiek wyjaśniało.
Cóż, z mojej
perspektywy tak właśnie jest, skoro to właśnie do mnie dziewczyna przyszła. To
jedno imię mówi mi wiele, ale Felixowi…
Hm,
niekoniecznie.
– Chwila! –
Wampir chwyta mnie za rękę, zmuszając żebym się zatrzymała. Unoszę brwi i rzucam
mu wymowne spojrzenie, ale to nie robi na nim żadnego wrażenia. W odpowiedni
jedynie wzmacnia uścisk, nie gruchocąc mi kości wyłącznie dzięki temu, iż
jestem człowiekiem. – O czym ty mówisz? Jaki znowu problem? – denerwuje
się, wyraźnie wytrącony z równowagi.
Ha, może
powinnam być z siebie dumna. Zwykle jestem bardzo zadowolona, kiedy mogę
Felixa zdenerwować, ale tym razem to chyba faktycznie nie jest najlepszy
pomysł.
– Sam
dopiero co powiedziałeś, że musimy się pośpieszyć – przypominam mu chłodno. Nie
słucha, nadal patrząc na mnie nagląco. – Felixie – dodaję, tym razem bardziej
stanowczo.
Nie jestem
pewna, czy to fakt, że wyjątkowo użyłam jego pełnego imienia, ale działa i w końcu
ruszamy się z miejsca.
Felix wciąż mnie trzyma, ale już nie tak kurczowo, poza tym bardziej
koncentruje się na rozglądaniu dookoła i wypatrywaniu potencjalnego
zagrożenia.
Wzdycham i kręcę
z niedowierzaniem głową.
– Nie
zobaczysz Corin, jeśli o to ci chodzi – mówię, wysilając się na niego
pobłażliwy uśmiech.
– Ciebie to
bawi? – irytuje się, rzucając mi pełne niesmaku spojrzenie. – Hannah, do
diabła…
– Corin
przyszła do mnie, ale nie miała złych zamiarów – uspokajam go, wznosząc oczy ku
górze. – Co więcej, to Demetri ją przysłał.
Kolejny raz
skutecznie wytrącam go z równowagi, tym razem za sprawą tylko jednego
imienia. Podejrzewam, że sama zareagowałam niewiele lepiej, kiedy to Corin
wyjaśniła mi, jak się sprawy mają, ale teraz nie staram się o tym nie
myśleć.
– Demetri… –
powtarza jak echo. Widzę, jak przez jego twarz przemyka wiele sprzecznych ze
sobą emocji, zanim w końcu udaje mu się nad sobą zapanować.
– Tak,
Demetri. – Wzdycham, zniecierpliwiona. – Ona mu pomaga.
– Skąd
wiesz? – pyta natychmiast, takim tonem, że czuję się jak ta stereotypowa
blondynka. Och, no jasne, bo niby jestem głupia? – Hannah, ona jest jedną z nich.
Pojawia się tutaj jedna z Volturi – tutaj! – a ty
jak gdyby nigdy nic sobie z nią dyskutujesz!
– Skończyłeś
już? – denerwuję się. Mam ochotę mu przyłożyć, ale nie chcę niepotrzebnie
ściągać na nas uwagi. – Masz rację, nie wiem tego. A tak swoją drogą, od
kiedy to praktykujemy podział na „my” i ”oni”, co? – dodaję prowokującym
tonem.
Trafiam w sedno
i jestem tego świadoma. Felix jest podenerwowany, jak zresztą też, chociaż
nie z tego samego powodu. Być może nieuczciwym jest przypominanie mu, że
należał do „nich” i że na początku Cullenowie byli wobec niego równie
nieufni, co on teraz wobec Corin, ale cóż… Cel uświęca środki, prawda?
– Dobra –
wzdycha. – Co z tą Corin…? Albo inaczej – stwierdza po chwili. – Powiedz
mi, dlaczego jesteś tak bardo zdenerwowana? Jakiś problem z Demetrim?
– Jemu nic
nie jest. Pewnie świetnie się bawi, chociaż tego akurat mi nie powiedziała. –
Uśmiecham się bezwiednie, czym zasługuję na pełne niedowierzania spojrzenie
Felixa. – Przesyła nam pozdrowienia.
– Pozdrowienia!
Boże, co za kretyn…
– To
właśnie kazałam przekazać – zapewniam, po czym poważnieje. – A przynajmniej
zamierzałam. Corin… Cóż, pytała mnie o Renesmee.
Kolejny raz
zesztywniał i spojrzał na mnie nieufnie.
– Oczywiście
niczego nie powiedziałaś... – Spogląda na mnie niemal błagalnie.
– No cóż…
Tak jakby podałam jej numer alarmowy, gdyby chciała się z nią kontaktować.
– Hannah!
Dobrze,
wiem, że to nierozsądne, a już na pewno bardzo ryzykowne, ale – na litość
Boską! – ciekawe jak sam zachowałby się na moim miejscu?
– Daruj
sobie, dobra? Mówiłam już, że nie jestem idiotką – żacham się, coraz bardziej
zażenowana. – Corin…
– Akurat –
prycha z irytacją Felix, ale wręcz z przyjemnością decyduję się go
zignorować.
– …
powiedziała mi, że możemy mieć kłopoty – kończę i tym razem znowu zaczynam
się niepokoić. – Powiedziała mi, że jest tutaj ktoś, kto nas obserwuje. Nie mam
pojęcia, jak powinnam to rozumieć, ale nie podoba mi się to.
Mówiąc, znów
machinalnie rozglądam się dookoła. Nie potrafię się skupić, zaraz też ponownie
przenoszę wzrok na Felixa, szukając jakiejś wskazówki albo czegokolwiek, co
podpowiedziałoby mi, czy mam powody po temu, by czuć się zaniepokojoną.
Przecież Corin nawet nie udało się powiedzieć mi czegoś bardziej konkretnego,
więc sama nie mogę mieć pewności…
Felix
milczy, przynajmniej do momentu, w którym dostrzega moje spojrzenie. Wręcz
widzę, jak mięśnie pod jego bladą skórą drgają i napinają się w niekontrolowany
sposób.
– Kto nas
obserwuje? – pyta w końcu, ostrożnie dobierając słowa.
– A skąd
ja, do jasnej cholery, mam to wiedzieć?! – wybucham. – Gdybym miała dość czasu,
by wyciągnąć od niej takie szczegóły, nie rozglądałabym się dookoła jak jakaś
idiotka!
Może nie
mam powodów, żeby traktować go w ten sposób, ale czasami naprawdę niewiele
brakuje, by doprowadził mnie do szaleństwa. Tak jest tym razem, bo czuję się na
granicy wytrzymałości i już nawet nie dbam o to, czy ktoś zwróci na
nas uwagę, czy też nie.
Spodziewam
się tego, że i on wpadnie w gniew, ale czeka mnie kolejne
rozczarowanie – nie wiem jedynie czy bardziej przyjemne, czy nie. Felix po
prostu na mnie patrzy, traktując w taki sposób, jakbym była rozkapryszonym
dzieckiem, którego wybuchy złości wypada po prosu przeczekać, a wtedy
wszystko będzie w porządku.
Dysząc
ciężko, chociaż wcale nie potrzebuję powietrza do tego, by normalnie
funkcjonować, spoglądam mu w oczy. Próbuję wyglądać na pewną siebie, może
nawet trochę prowokująco, ale i to nie robi na nim żadnego wrażenia.
– Idziemy –
mówi spokojnie i to jest ostatnim, co spodziewam się usłyszeć.
– Że co?
Jestem tak
zaskoczona, że nawet nie ruszam się z miejsca, więc znów jest zmuszony
ciągnąć mnie za sobą, bylebyśmy nie zostawiali w miejscu. Instynkt
przetrwania, który musiał uaktywnić mi się mniej więcej wtedy, gdy uciekliśmy z Volterry,
daje mi do zrozumienia, że stanie w miejscu nie jest najlepszym pomysłem,
podobnie zresztą jak i rozdzielanie, dlatego chcąc nie chcąc ruszam za
Felutkiem, nawet jeśli coraz pewniejsza jestem tego, że postradał zmysły.
– Hannah,
posłuchaj – wzdycha, siląc się na cierpliwość. – Teraz i tak niczego nie
zrobimy. Za moment mamy samolot, a przecież nie możemy się spóźnić. Nie
widzę… No cóż, nie widzę powodu, dla którego mielibyśmy zmieniać nasz plan. –
Zerka na mnie, by upewnić się, że go słucham. – Mówiąc więcej, mam wrażenie, że
niepotrzebnie panikujemy. Podejrzewam, że ktoś niejednokrotnie nad obserwował, a przynajmniej
próbował… Pamiętasz, co wydarzyło się w Sylwestra, prawda? Tych dwóch
gości się zdecydowało, więc to może być ktoś taki. Kajusz jest zdesperowany, a wielu
idiotów zaryzykowałoby życie, byleby mu się upodobać.
– A co
z Renesmee? – pytam, bynajmniej nieuspokojona. Co innego, kiedy byliśmy
razem, a co innego, gdy każde z nas musiało liczyć na siebie. –
Przecież to o nią najbardziej chodzi…
– Nessie
sobie poradzi – stwierdza z przekonaniem. – Zwłaszcza teraz i to na
dodatek pod opieką rodziny. Cullenowie nie są głupi, Hannah.
Mam ochotę
się kłócić, ale to chyba nie jest najlepszy pomysł, zdaję sobie zresztą sprawę,
że Felix ma rację. To po prostu ja podeszłam ich podstępem, a to, że mi
ulegli, jeszcze wcale nie znaczy, że nie potrafią się bronić.
No i Renesmee…
Ona bez wątpienia czegoś się nauczyła i właśnie to mnie martwi. Jej
zdolności w szczególności.
– Dobra… A gdybyśmy
przynajmniej do nich zadzwonili? – sugeruję.
– Zadzwonili?
Czekaj, dlaczego ja na to nie wpadłem…? – Udaje, że musi się zastanowić, a mnie
omal szlag nie trafia, kiedy tak w jawny sposób robi sobie ze mnie żarty.
– Ach, już wiem! Może dlatego, że tutaj prawie nigdzie nie ma zasięgu! Wiesz
ile musiałem się nabiegać, żeby móc się do was dodzwonić? – Oczywiście nie może
przepuścić okazji, by cokolwiek mi wytknąć.
Rzucam mu
ponure spojrzenie, po czym – metodycznie, żeby dostrzegł każdy ruch –
bezceremonialnie nachylam się w jego stronę, by sięgnąć do kieszeni jego
kurtki. Czuję, że sztywnieje i gwałtownie nabiera powietrza, ale stara się
przede mną ukryć, że moja bliskość robi na nim jakiekolwiek wrażenie.
Ledwo
powstrzymuję ciche westchnienie, kiedy otacza mnie słodki zapach
nieśmiertelnego. Felix pachnie w wyjątkowy sposób, nie tak słodki jak
większość wampirów, które znam. Nie potrafię tego określić, ale w jego
przypadku przyjemny zapach przełamany jest jakąś ostrą, charakterystyczną nutą,
która – cholera! – bardzo mi się podoba.
Odrzucam od
siebie głupie myśli, zastanawiając się, co znowu strzeliło mi do głowy, by w ogóle
spoglądać nań w ten sposób. Uświadamiam sobie, że zdecydowanie zbyt długą
chwilę stoję w bezruchu, z dłonią pod jego kurtką, przez materiał
dotykając umięśnionego brzucha. W duchu błogosławiąc to, że jako
wampirzyca nie mogę się zarumienić, szybko wydobywam komórkę, która od początku
jest moim celem, po czym odwracam się na pięcie, żeby nie widział mojej twarzy
– a jednak doskonale wiem, że się uśmiecha.
– No i co?
– pyta mnie, wyraźnie rozluźniony i rozbawiony. Najwyraźniej mój upór go
bawi.
W pierwszym
odruchu nie wiem, czego ode mnie oczekuje, ale potem sobie przypominam i szybko
zerkam na wyświetlacz telefonu.
– Nie ma
zasięgu – przyznaję, usiłując przybrać obojętny ton, by zachować resztki dumy.
– Cóż za
zaskoczenie… – Mówiąc, okrąża mnie i staje tuż przede mną. – Czy mogę
odzyskać swój telefon? – pyta z niewinnym uśmiechem, nagląco wyciągając
dłoń w moją stronę.
– A masz
coś do ukrycia? – pytam, nagle zaciekawiona tym, co znalazłabym, gdybym
zdecydowała się przejrzeć skrzynkę z wiadomościami albo spis połączeń.
Parska
śmiechem, po czym bezceremonialnie wyrywa mi telefon z rąk. Spoglądam na
niego gniewnie, chcąc zaprotestować, ale nie daje mi po temu okazji.
– Nie
musisz wszystkiego wiedzieć, mała czarownico – stwierdza z przekonaniem. –
A teraz chodź. Jak tak bardzo się upierasz, damy im znać, kiedy już
będziemy w Rio. Nawet jeśli coś jest nie tak, chyba nikt nie jest na tyle
głupi, by zaatakować którekolwiek z nas w tak zatłoczonym miejscu.
Chcę mu wierzyć, ale, cholera, nie potrafię.
Renesmee
Bez pośpiechu rozejrzałam się
po okazałym pokoju hotelowym. W żadnym stopniu nie przypominał klitek,
które czasami zajmowaliśmy z Hanną i Felixem, kiedy już ryzykowaliśmy
do tego stopnia, by gdziekolwiek się zatrzymać. Wtedy koncentrowaliśmy się na
małych, niepozornych motelach, które nikomu nie wrzuciłyby się w oczy i gdzie
nikt nie próbowałby nas szukać. Cóż, w grę wchodziły również kwestie
praktyczne, jak chociażby to, że nasze środki finansowe były bardzo
ograniczone, a Felix nie był na tyle szalony, by skorzystać ze swojej
karty kredytowej.
Ten hotel
był zupełnie różny, jak nic pięciogwiazdkowy i luksusowy – Rosalie w końcu
nie zgodziłaby się na nic innego. Rozglądałam się dookoła po urządzonym ze
smakiem, nowoczesnym wnętrzu, czując jak zaczyna wirować mi w głowie od
nadmiaru bieli. W zasadzie wszystko opierało się na kolorach bieli i beżu,
stonowanych i jedynie miejscami przełamanych aksamitną czernią.
Pod ścianą
stały lśniące meble, pozbawione chociażby jednego uchwytu czy klamki. Kiedy
zaintrygowana podeszłam bliżej, przekonałam się, że szafki otwiera się poprzez
nacisk – wystarczyło lekko naprzeć dłonią na front, by drzwiczki odskoczyły.
Zmarszczyłam brwi, po czym pokręciłam z niedowierzaniem głową i poszłam
dalej, po drodze zrzucając buty. Podłogę wyściełał miękki, puszysty dywan,
dzięki czemu miałam wrażenie, że spaceruję jak po chmurce, co byłoby nawet
przyjemne, gdybym akurat była w dobrym nastroju.
Centralną
część pokoju zajmowało pojedyncze łóżko, co prawda nie tak okazałe jak to z baldachimem,
które miałam w Volterze, ale bez wątpienia równie wygodne. Nie musiałam
nawet sprawdzać, by zorientować się, iż pościel wykonano z jakiegoś
drogiego materiału, być może aksamitu albo jedwabiu, albo czegoś jeszcze
bardziej zmyślnego. Poraziła mnie ilość poduszek, każda innego rozmiaru,
pokryta czarną albo białą, zdobioną poszewką.
Hm, przy
takiej ilości nikt nie zadbał o położenie chociaż jednej czekoladki? Chyba
powinnam poczuć się rozczarowana.
– Naprawdę o tym
pomyślałaś? – zapytałam cicho samą siebie, pozwalając sobie na wymowne
wywrócenie oczami.
Podejrzewałam,
że Rosalie musiała być zachwycona, a może nawet już wypróbowywali z Emmett’em
łóżko w swoim apartamencie dla par. Jeśli miałam być szczera, wolałam nie
zastanawiać się nad tym, co takiego ona i wujek wyrabiali, i to nie
tylko dlatego, że byłoby to co najmniej niesmaczne, zwłaszcza, że już od ich
odważnych zachowań odwykłam. Fakt, że okazywali sobie uczucia, sam w sobie
nie był zły, jednak to, jak obecność jakiejkolwiek zakochanej pary działała na
mnie, już tak.
Przestałam o tym
myśleć, co było o tyle łatwe, że wciąż czułam się otępiała i zmęczona.
Lot samolotem stanowił dla mnie drogę przez męki, nawet pomimo krwi, którą dała
mi Hannah. Carlisle twierdził, że to nic dziwnego, zwłaszcza, że miał już
pewność, iż jestem niewiele bardziej stabilna od zwykłego nowonarodzonego
wampira, to jednak skutecznie komplikowało nasze plany. Oczywiście rezygnacja z wyjazdu
nie wchodziła w grę, dlatego ostatecznie podał mi dość sporą dawkę środków
uspokajających, korzystając z tego, że miała szansę zadziałać, skoro byłam
po części człowiekiem. Jak się okazało, efekt był aż nazbyt dobry, przynajmniej
bacząc na to, że właściwie nie pamiętałam podróży, a tym bardziej nikogo
nie zaatakowałam, ale nie mogłam powiedzieć, żebym chciała to powtórzyć. Nie
miałam pojęcia, co i w jakich ilościach podał mi dziadek, ale
najwyraźniej do tej pory miało na mnie wpływ i czułam się trochę tak,
jakbym myślami znajdowała się na jakiejś odległej, obcej planecie.
Cóż, to
mogło wyjaśniać te głupie myśli oraz to, że nie potrafiłam docenić uroku
miejsca, w którym się zatrzymaliśmy. A może po prostu się zmieniłam,
podejrzewałam jednak, że niektórzy woleliby, żeby to jednak zostało wywołane
tym, że czułam się tak, jakbym była na haju.
Sprawdziłam
telefon, który przed wylotem dał mi Felix, ale oczywiście nie było żadnych
wiadomości albo nieodebranych połączeń. Nieco rozczarowana, zostawiłam go na
stoliku nocnym przy łóżku i poszłam szukać prysznica, przez cały czas
próbując wmówić samej sobie, iż brak wiadomości, to dobra wiadomość. Podejrzewałam,
że nie mam na co liczyć przynajmniej do rana, ale i tak siłą musiałam się
powstrzymywać, by nie złamać wcześniejszych ustaleń i nie spróbować do
nich zadzwonić. Głupia, oni pewnie
dalej są w podróży, upominałam się raz po raz, ale to nie wystarczyło,
bo jakaś część mnie wydawała się nie przyjmować rozsądnych argumentów.
Jutro…
Wszystko miało okazać się jutro, jeśli dopisze nam szczęście, a w to
jakoś nie wierzyłam. Nie dało się ukryć, że szanse Hanny i Felixa na to,
by odnaleźć jakiekolwiek trop w Rio, prezentowały się dość marnie. Co
prawda w przypadku Alaski wcale nie było lepiej, ale przynajmniej ja i moi
bliscy mieliśmy jakiś punkt zaczepienia, a przynajmniej miałam taką
nadzieję.
Anchorage.
Kiedy tylko Hannah wspomniała o tym mieście, przypomniałam sobie rozmowy z mamą
i to, jak kiedyś wspomniała mi, że przed moimi narodzinami planowała, żeby
wraz z tatą studiować na University of Alaska.
Czy to przypadek, że jeden znajdował się właśnie w Anchorage, największym
mieście całego stanu? To były tylko przypuszczenia, ale skoro Hannah bazowała
na już istniejących wspomnieniach, być może nieświadomie podsunęła im tamte
plany. Tak czy inaczej, od tego planowaliśmy zacząć, choć zbyt piękna wydawała
się perspektywa tego, by odnaleźć rozwiązanie tak szybko, po prostu dostając
się do szkolnej kartoteki.
Zerknęłam
na zamknięte drzwi bez wątpienia równie luksusowej i zachęcającej
łazienki, ale jakoś nie potrafiłam zmusić się do tego, by gdziekolwiek się
ruszyć. Wodziłam wzrokiem po pokoju, ostatecznie koncentrując się na
przeszklonych, rozsuwanych drzwiach, skrytych za zasłonami na drugim końcu
pokoju. Podeszłam bliżej, żeby przekonać się, że prowadziły na taras, wprost do
hotelowego ogrodu, zacisznego i opuszczonego o tej porze. Mimo
wszystko na zewnątrz paliły się rozstawione w strategicznych punktach
lampy, więc nie miałam problemu z dostrzeżeniem ułożonych z płytek
ścieżek oraz uśpionych, zimowych roślin, które momentalnie skojarzyły mi się z tymi,
które zawsze zachwycały mnie, kiedy jeszcze byłam we Włoszech.
Nie
zastanawiając się nad tym, co robię, rozsunęłam drzwi i boso wyszłam na
zewnątrz. Wzdrygnęłam się, świadoma panującego na dworze mrozu, ale niska
temperatura wcale nie przeszkadzała mojemu odmienionemu ciało, co samo w sobie
było całkiem przydatne. Chwilę trwałam w progu, po prostu obserwując i raz
po raz wciągając do płuc zimowe powietrze. Mój oddech zamienił się w parę,
zaś na ramionach i karku włoski momentalnie stanęły mi dęba, ostatecznie
jednak zdecydowałam się ruszyć przed siebie. Nie dbałam o to, że ktoś mnie
zobaczy, bo i dlaczego? Jutro i tak już miało nas nie być, więc
naprawdę nie interesowało mnie to, że ktoś mógłby uznać, że cokolwiek jest ze
mną nie tak.
Na zewnątrz
nie było wiatru, ale moje włosy i tak zaczęły się delikatnie poruszać.
Powietrze przesycone było słodyczą kwiatów, ta jednak była przytłumiona i miała
w sobie coś przygnębiającego. Bez pośpiechu szlam przed siebie, obserwując
wydłużające się cienie i uśpione rośliny. Dostrzegłam róże, skurczone i zwinięte,
czekające na nadejście ciepłych dni, by ponownie móc rozkwitnąć. Jedynie igły
przy łodyżkach wyglądały na równie ostre i nieprzyjemne, co zawsze,
czekając na kogoś, kto będzie na tyle lekkomyślny, by za nie chwycić.
Światła
lamp połyskiwały łagodnie. Kiedy uniosłam głowę, dostrzegłam atramentowe,
zasnute chmurami niebo, zwiastujące kolejne opady śniegu. Przez warstwę
czarnego puchu dostrzegłam srebrzący się księżyc w pełni i aż się
wzdrygnęłam. Podobno w tej kwarcie księżyc miał wiele niezwykłych
właściwości, ale nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak wiele jest w tym
stwierdzeniu prawdy. W końcu istniały wampiry, więc dlaczego inne pozornie
bzdurne historie miałyby nie mieć racji bytu?
– Powinnam
sobie czegoś zażyczyć? – mruknęłam i uśmiechnęłam się pod nosem. – W końcu
to coś, co my – dziewczyny –
robimy – dodałam, przypominając sobie słowa Demetriego.
Ha, ha. On
jak nic miałby niezły ubaw z mojego niezdecydowania. Chociaż z drugiej
strony, sam zaczął zachęcać mnie do wypowiadania życzeń, kiedy obserwowaliśmy
niebo w Greenpoint. Cholerny czaruś, który jak zwykle wiedział, co
powinien powiedzieć, żeby mnie zaintrygować.
Och, gdyby
to było takie proste, nie robiłabym nic innego, a jedynie przez cały czas
życzyła sobie tego, by mieć go przy sobie. Księżyc czy nie księżyc, to już nie
miało szczególnego znaczenia.
Chyba, że…
– Nie za
zimno na spacer?
Zesztywniałam
i obróciłam się na pięcie, słysząc za sobą czyjś głos. Nie zorientowałam
się, że nie jestem sama, a przecież nie byłam aż tak rozkojarzona, by nie
być w stanie usłyszeć kroków jakiegokolwiek człowieka!
A jednak
kiedy się obejrzałam, dostrzegłam okazałego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Stał
kilka metrów ode mnie, całkiem wyluzowany i tak nieruchomy, jakby był
rzeźbą albo wyposażeniem ogrodu. Być może obserwował mnie od samego początku;
nie miałam pewności, a i pewnie długo bym go nie zauważyła, gdyby się
nie odezwał. Kiedy mu się przyjrzałam, taka możliwość wydała mi się niemal
nieprawdopodobna. Był wielki i szeroki, a w motocyklowej kurtce i skórzanych
spodniach, idealnie podkreślających jego kształty, łatwo zapadał w pamięć
– niemal tak łatwo, jak jego poznaczona blizną twarz.
Serce
zabiło mi szybciej, kiedy z niedowierzaniem uprzytomniłam sobie, że już go
widziałam – to był ten facet z lotniska! Ten sam, który przypatrywał mi
się przez tak długą chwilę, a potem zniknął równie nagle, co i się
pojawił.
Teraz
zrobił dokładnie to samo, a ja już po prostu wiedziałam, że nie jest
normalnym człowiekiem; nie mógł być.
– Ja… – Zamrugałam
pośpiesznie. Ledwo powstrzymałam pragnienie tego, by cofnąć się o krok. –
Chyba faktycznie. Właśnie wybierałam się do pokoju – wyjaśniłam, siląc się na
spokojny, uprzejmy ton.
Skinął
głową ze zrozumieniem, ale chociaż mogłam odczytać to za przyzwolenie, nie
ruszyłam się z miejsca. Pragnęłam wrócić do pokoju i starannie
zamknąć za sobą drzwi, jednak najpierw musiałabym go wyminąć, a nic nie
wskazywało na to, by zamierzał mi na to pozwolić. Nie chciałam nawet próbować,
nie wspominając o proszeniu go o to, by na moment się przesunął.
Zapadła
długa, przejmująca chwila milczenia, podczas której jedynie gapiliśmy się na
siebie wzajemnie. Żadne z nas nie ruszyło się z miejsca, więc być
może nie miałam się czegoś obawiać, ale… Cóż, obawiałam się. Facet był tutaj i znowu
mi się przyglądał, dlatego nie zamierzałam uwierzyć w to, że to zwyczajny
przypadkiem.
Dyskretnie
rozejrzałam się dookoła, ale ogród był równie pusty i wymarły, co
wcześniej – może pomijając to, że już nie byłam w nim sama. Ze wszystkich
stron otaczały nas mury hotelu, ale w żadnym z okien nie paliło się
światło i po prostu wiedziałam, że nikt nas nie obserwował. Mogłam się
wręcz założyć, że nawet gdybym zaczęła krzyczeć, prawdopodobnie…
Jednak
drgnęłam, ale kiedy spojrzałam na mężczyznę, ten przypatrywał mi się równie
obojętnie, co na początku. Zaryzykowałam i odwróciwszy się na pięcie,
przeszłam kilka kroków w głąb ogrodu. Nie usłyszałam żadnych kroków,
jednak gdy obejrzałam się przez ramię, mężczyzna stał dokładnie w tej
samej odległości, co chwilę wcześniej.
Przełknęłam
z trudem, bliska paniki. Cholera, coś było nie tak…
– Ładna
noc, czyż nie? – zagaił ni stąd, ni z owąd, podchwyciwszy moje spojrzenie.
Kąciki jego ust drgnęły, a po chwili posłał mi najbardziej niepokojący
uśmiech, jaki w życiu widziałam. – Księżyc w pełni bywa… urokliwi.
Byłam
pewna, że zamierzał powiedzieć coś innego.
Chciałam
znów odwrócić się i spróbować odejść, ale nie potrafiłam się do tego
zmusić. Nogi miałam jak z waty, dziwnie miękkie i niezdolne do
współpracy, przez co zrobienie chociaż kilku kroków wydawało się
niewyobrażalnym wręcz wysiłkiem, by nie powiedzieć, że wręcz niemożliwe.
Coś
przewróciło mi się w żołądku. Bałam się i nie próbowałam nawet
udawać, że jest inaczej. W głowie zapaliła mu się ostrzegawcza lampka i teraz
niemal widziałam olbrzymi, migający napis o treści „niebezpieczeństwo”. Musisz uciekać,
wydawał się podpowiadać mi instynkt, ale ja nie byłam w stanie i nawet
nie potrafiłam stwierdzić dlaczego.
– Kim
jesteś? – warknęłam, nie mogąc się powstrzymać.
Mężczyzna
uśmiechnął się w taki sposób, jakby tylko czekał aż zadam to pytanie.
– Nie znasz
mnie – stwierdził i zabrzmiało to niemal pogodnie. – Ale ja znam ciebie,
mała Renesmee – dodał, a ja zesztywniałam, słysząc w jego ustach moje
imię.
Nie byłam
pewna, co wyczytał z mojej twarzy, ale nagle znów się uśmiechnął, tym
razem bardziej drapieżnie, ukazując w uśmiechu komplet ostrych, pożółkłych
zębów. Aż zadrżałam z obrzydzenia, kiedy przesunął po nich językiem,
wyraźnie usatysfakcjonowany tym, że wprawił mnie w konsternację.
Teraz już
nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że powinnam uciekać.
Kimkolwiek był, znał moje imię, a więc na pewno wiedział, kim jestem. Nie
był wampirem i ta jedna rzecz była dla mnie oczywista, ale to wciąż nie
zmieniało faktu, że coś zdecydowanie było z nim nie w porządku. Byłam
w niebezpieczeństwie, ale nie mogłam tak po prostu odpuścić i doskonale
zdawałam sobie z tego sprawę.
Nie pokazuj mu, że
się boisz, niemal usłyszałam w głowie stanowczy głos Demetriego. On i Felix
kiedyś próbowali uczyć mnie walczyć, chociaż w zasadzie sprowadzało się to
do kilku sztuczek, gdybym wpakowała się w kłopoty, a przeciwnik
znacznie przewyższał moje zdolności. Trzymaj się od niego z daleka,
nie patrz mu w oczy… Nie prowokuj go. Spróbuj rozejrzeć się dookoła i znaleźć
jakąś drogę ucieczki albo coś, czym mogłabyś się bronić.
Brzmiało
łatwo, kiedy się o tym słuchało, ale kiedy przyszło co do czego, miałam
ochotę roześmiać się histerycznie, a przy najbliższej okazji zapytać moich
„nauczycieli” o to, czy kiedykolwiek próbowali stosować się do własnych
rad. Do cholery, ledwo byłam w stanie je sobie przypomnieć, zbyt
oszołomiona i wciąż pod wpływem środków uspokajających. Dar, pomyślałam,
ale odrzuciłam ten pomysł równie szybko, co wzięłam pod uwagę. Jak miałam się
skoncentrować na tyle, by być w stanie cokolwiek zrobić?
Szybko raz
jeszcze rozejrzałam się dookoła, próbując ocenić odległość pomiędzy sobą a mężczyzną.
Nawet gdyby udało mi się go oszołomić i wyminąć, jakie miałam szanse na
to, że dopadnę do drzwi? Gdybym przynajmniej wiedziała z kim mam do
czynienia, mogłabym określić, czy może być ode mnie szybszy, ale w tej
sytuacji…
Jakby tego
było mało, ogród był w nienagannym stanie, starannie wysprzątany i bezpieczni.
Nie było nawet jednego luźnego kija, uszkodzonego ogrodzenia albo porzuconych
narzędzi, które mogłabym wykorzystać do tego, żeby się bronić. Musiałam
improwizować i czekać, a to zdecydowanie nie było mi na rękę.
W takim razie,
zacznij krzyczeć, nakazałam sobie stanowczo. Ktoś cię usłyszy.
Ktoś przyjdzie, a potem… Nieważne, byleby tylko ktoś przyszedł.
Raz jeszcze
spojrzałam w stronę drzwi i najbliższych okien, ale czekało mnie
spodziewane rozczarowanie. No dobrze…,
pomyślałam, nabierając powietrza do płuc. No do…
Usłyszałam
jęk, ale ten zdecydowanie nie należał do mnie. Niespokojnie spojrzałam przed
siebie, uprzytomniając sobie, że szpetną twarz mężczyzny przede mną wykrzywił
nagły grymas, zupełnie jakby cos go zabolało. Nieznajomy jęknął znowu, po czym
zaczął gwałtownie zaciskać i rozluźniać dłonie, próbując się przed czymś
powstrzymać, być może rozdzierającym krzykiem, ale nie byłam pewna.
Aż cofnęłam
się o krok, kiedy nagle osunął się na kolana. Syknął i gniewnym
ruchem zerwał z siebie kurtkę, odrzucając ją na bok, gdzie wylądowała pod
jednym z różanych krzaków, które tak bardzo mi się podobały. Zauważyłam,
że jego skóra napięła się i że wstąpiły na nią kropelki potu. Mięśnie
wydawały się poruszać i napinać do tego stopnia, że byłam w stanie
wyznaczyć bieg ciągnących się pod skórą, pulsujących żył.
Teraz
miałam okazje na to, by spróbować uciec, ale nie mogłam zmusić się do ucieczki.
Zdołałam jedynie drgnąć, kiedy mężczyzna poderwał głowę, a jego ciemne,
pełne skrajnych emocji oczy odnalazły moje własne. Siła jego spojrzenia –
hipnotyzującego, a przy tym tak pełnego samozadowolenia i nienawiści,
że aż mnie zmroziło – skutecznie przykuła mnie do ziemi, zmuszając do
pozostania w miejscu.
– Ach… – Dyszał
ciężko, wyraźnie cierpiąc. Jego skóra drżała i wydawała się falować,
chociaż nie sądziłam, że coś podobnego jest w ogóle możliwe. Czułam, że
robi mi się niedobrze, ale i to wydawało się poza moim zasięgiem. – Nie
odpowiedziałaś… mi, kochanieńka… – zauważył, wciąż mi się przypatrując. – Co
sądzisz… o dzisiejszej… nocy?
Nie
powinnam była spuszczać go z oczu, ale coś w jego uśmiechu i słowach
sprawiło, że instynktownie poderwałam głowę, raz jeszcze spoglądając w atramentowe
niebo. Adrenalina i strach skutecznie mnie pobudziły, a mój umysł
działał na zwiększonych obrotach, dzięki czemu momentalnie zorientowałam się,
jaka zmiana zaszła od chwili, w której zdecydowałam się wyjść na zewnątrz.
Chmury znów zasnuwały niebo, ale nie tak intensywne, jak na samym początku. Pustym
wzrokiem wpatrywałam się w to, co miałam nad swoją głową, nagle pojmując,
że księżyc już wyłonił się zza zasłony, w końcu ukazując się w całej
okazałości.
Srebrzysta,
napęczniała kula wydawała się przysłaniać znamienitą część nieboskłonu.
Olbrzymi satelita rzucała na ziemię niezwykle jasne światło, nie tylko idealnie
oświetlając ogród i mnie, ale również… tego mężczyznę.
Rozdzierający
krzyk przywołał mnie do porządku. Wciąż nie chciałam przyjąć do wiadomości
tego, co podpowiadał mi instynkt, ale kiedy spojrzałam przed siebie, wszelakie
wątpliwości zniknęły. Obcy mężczyzna kulił się na ziemi, wijąc się w cierpieniu,
a jego ciało wyginało się pod niemożliwymi kątami, zmieniając kształt i powoli
przeistaczając się w coś, czego zdecydowanie nie chciałam zobaczyć.
Cierpiał
niewyobrażalnie, a jednak jakimś cudem zdołał poderwać głowę i spojrzeć
na mnie w absolutnie przytomny, pełen satysfakcji sposób.
– Coś mi
się wydaje… że tę noc… zapamiętasz na długo – stwierdził cicho, wykrzywiając
usta w coś z pogranicza grymasu i uśmiechu.
To były
ostatnie słowa, które do mnie powiedział, ale to już i tak nie miało
znaczenia. Wiedziałam już, że był niebezpieczny i że bez wątpienia
zamierzał mnie skrzywdzić.
Miałam
przed sobą przemieniającego się wilkołaka i za żadne skarby nie potrafiłam
stwierdzić, co powinnam w tej sytuacji zrobić.
Rozdział napisany pod wpływem chwili, praktycznie w jeden dzień – i jestem z niego bardzo zadowolona. Jak zwykle pozostawiam do Waszej oceny, niemniej mam nadzieję, że spodoba się równie mocno, co i mi.Już praktycznie wakacje... Ja czuję ulgę. Jakieś plany? Bo ja mam ich całkiem sporo, co bynajmniej nie zmienia faktu, że będę pisać – kolejny już wkrótce, a przynajmniej mam taką nadzieję.Nessa.
Świetny rozdzia:-) i ten wilkołak ciekawe jak to się skończy. Nie mogę się doczekać nowego rozdziału:-) Pozdrawiam i życzę dużo weny:-)
OdpowiedzUsuńTak! Czekałam na coś takiego! Wiedziałam, że te przeczucia Renesmee, że ktoś ją obserwuję nie będą tylko przeczuciem :D No dobra... nie wiedziałam, ale miałam nadzieję ^^ i się doczekałam. Wow. Wilkołak. I to taki prawdziwy od pełni :P Ale zaatakuję biedną, małą Nessie, co? Proooooooszę :D Nadal czekam na rozdział z perspektywy Dema. Rozdziały jego oczami są najfajniejsze ^^ Czekam na nową notkę.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Katherine
CZY BĘDĄ KOLEJNE ROZDZIAŁY? NIE OPUSZCZAJ NAS, JESZCZE WIELE OSÓB TUTAJ WCIĄŻ ZAGLĄDA! NIE PODDAWAJ SIĘ, CUDOWNIE PISZESZ, NIE WYOBRAŻAM SOBIE WEJŚCIA DO INTERNETU NAJPIERW BEZ SPRAWDZENIA, CZY DODAŁAŚ JUŻ POST. UZALEŻNIASZ DZIEWCZYNO, BRAWA! I MAM NADZIEJĘ, ŻE DALEJ BEDZIESZ KONTYNUOWAĆ PISANIE, BO CUDOWNIE CI TO WYCHODZI.
OdpowiedzUsuńNajlepszy blog jaki kiedykolwiek czytałam, w dwa dni przeczytałam wszystkie rozdziały. ;-) Oby tak dalej!
OdpowiedzUsuńNa początku przepraszam że tak późno komentuje ale miałam taki wypad z koleżankami za miasto na parę dni i mnie nie było.
OdpowiedzUsuńFajnie że rozdział jest taki długi, lubię się tak zaczytywać, tylko szkoda że trzeba czekać na dalsze części...
No ale okej dam radę!
Ach ten Felix, mógłby być troszeczkę mniej sarkastyczny dla Hanny no ale i tak Go uwielbiam. Kto się czubi ten się lubi! Mrrrr, uwielbiam właśnie tak że są zakochani ale się tego wypierają, to jest wtedy takie dziecinne i bardzo zabawne aczkolwiek mega słodkie :)
Perspektywa Renesmee... Po prostu boska! Uwielbiam czytać z jej perspektywy, a ten fragment z tą czekoladką mnie powalił!
Kurczę, ta końcówka mnie okropnie przeraziła! Już się nie mogę doczekać kiedy odnajdzie rodziców,a tu takie coś z tym wilkiem!
No nic, czekam na kolejną notkę, życzę weny :)
Brooklyn