Renesmee
Kolejne sekundy wydawały się
ciągnąć nieskończoność. Kiedy później się nad tym zastanawiałam, nie byłam w stanie
jednoznacznie stwierdzić, jak wiele czasu minęło, zanim transformacja dobiegła
końca. Wiedziałam jedynie (a przynajmniej podejrzewałam), że w istocie
wszystko trwało zdecydowanie krócej niż mogło mi się wydawać.
To był
jeden z tych dziwnych momentów, w których czas okazał się zjawiskiem o tyle
niezwykłym, że wydawał się płynąć niejednostajnym tempem. W tamtej chwili
jakby się zatrzymał, a przynajmniej ja odebrałam to w ten sposób, być
może dlatego, że oszołomienie i strach dosłownie unieruchomiły mnie w miejscu.
Nie potrafiłam tego opisać, ale czułam się tak, jakby jakaś niewidzialna siła
zmroziła moje mięśnie, sprawiając, że mogłam co najwyżej stać i patrzeć na
zwijającego się przede mną z bólu mężczyznę, choć rozsądek podpowiadał mi,
że powinnam była rzucić się do ucieczki, póki jeszcze miałam okazję.
Sama
przemiana okazała się tak nieprawdopodobna, że mój umysł stanowczo zaprotestował
przed zwróceniem uwagi na cokolwiek z tego, co przecież działo się na
moich oczach. W pierwszej chwili nawet tego nie widziałam, zupełnie jakbym
została otoczona jakąś dziwną bańką spokoju i ułudy, niedopuszczających do
mojego świata możliwości wydarzenia się czegoś podobnego do transformacji
człowieka w wilka. Niestety, moje pozorne bezpieczeństwo trwało zaledwie
chwilę, a zaraz po tym chroniąca mój umysł otoczka pękła, pozostawiając za
sobą poczucie pustki oraz całkowitego oszołomienia.
Mężczyzna
przede mną wydał z siebie cichy, ale nieludzki dźwięk – ni to okrzyk, ni
to warknięcie. Jego ciało zmieniało się, co wiedziałam już wcześniej, jednak
dopiero wtedy w pełni zaczęło do mnie docierać to, co właśnie się działo.
Pod wpływem promieni księżycowych jego ciało (czy też raczej skóra) falowało,
co skojarzyło mi się ze sceną z jednego z tych horrorów, kiedy coś
przemieszcza się wewnątrz bohatera, gotowe wyniszczyć go od środka. Przerażona
patrzyłam jak do falowania dochodzą wszechogarniające drgawki, które
wstrząsnęły całą postacią klęczącego przede mną mężczyzny. Gdzieś z głębi
jego ciała rozległ się przenikliwy trzask, a ja uprzytomniłam sobie, że to
kości – pękające, przemieszczające się, zmieniające kształt…
Wszystko to
działo się tak szybko, a jedna zapamiętałam każdy szczegół nad wyraz
dokładnie, jakby światło księżyca podziałało również na mnie, wyostrzając moje
zmysły oraz pamięć. Im dłużej to trwało, tym bardziej zmieniał się bezimienny
mężczyzna, coraz mniej przypominając człowieka, a coraz bardziej istotę,
której daleko było do bycia kimś podobnym do zwykłych ludzi, a nawet do
mnie czy moich pobratymców. Wraz z kolejnym dreszczem, już i tak
zdeformowane ciało wygięło się w łuk i to tak mocno, że byłam
przekonana, że za chwilę usłyszę trzask łamanego kręgosłupa. Nic podobnego nie
nastąpiło, jednak widok tak ułożonego tułowia oraz powykrzywianych pod
niemożliwymi kątami kończyn, sprawił, że zakręciło mi się w głowie i pociemniało
przed oczami. Jedynie cudem nie straciłam przytomności, w zamian zaś mój
żołądek zaczął się buntować, miałam jednak to „szczęście”, że nie skończyłam na
kolanach obok mężczyzny, kuląc się i wymiotując na prawo i lewo.
Nie byłam w stanie
zapamiętać wszystkich zmian, które rozegrały się na moich oczach, a gdybym
później miała komuś o tym opowiedzieć, nie byłabym w stanie opisać
czegoś, co wykraczało poza zdolności pojmowania nawet wampira. Miałam wrażenie,
że byłam unieruchomiona przez całą wieczność, choć w istocie musiało minąć
zaledwie kilka minut. Tak czy inaczej, kiedy wszystko na powrót wróciło do
normy, a świat gwałtownie przyśpieszył, przed sobą nie miałam już
oszałamiającego wzrostem i oszpeconego ciągnąca się przez twarz blizną
mężczyzny, ale prawdziwego wilka.
Gdyby nie
możliwość obserwowania przemiany, pewnie nie dostrzegłabym różnicy pomiędzy
zmiennokształtnym a dzieckiem księżyca. Zdolność przeistoczenia się w zwierzę
łączyła obie te niezwykłe rasy, prócz hybryd i wampirów stanowiące jedyne
znane mi legendarne istoty, które w istocie były czymś więcej niż tylko
wytwory ludzkiej wyobraźni. Podobnie zresztą jak i zmiennokształtnego,
stojącego przede mną basiora cechowało coś jeszcze: był cholernie wielki!
Jakby będąc
w stanie czytać w moich myślach, zwierzę poderwało się pozycji
leżącej i wyprężyło, tak, że zobaczyłam coś więcej prócz niewyraźnego
kształtu na ścieżce. Poraziła mnie głęboka czerń jego futra, przywodząc mi na
myśl najczarniejszą z nocy, zupełnie jakby sama ciemność zdecydowała się
nawiedzić znany mi świat. Dreszcz przeszedł mnie na samą myśl o tym, to
jednak było nic w porównaniu z uczuciem, które ogarnęło mnie, kiedy
stworzenie rozwarło pysk, ukazując komplet ostrych, zabójczych zębów. Z gardła
zwierzęcia wydobył się niski, porażający więc charkot, a potem stworzenie
zaczęło jeżyć sierść, powarkiwać i toczyć z pianę pyska, co sprawiło,
że jakimś cudem udało mi się zmusić moje zesztywniałe ciało do współpracy i cofnęłam
się o krok.
Właśnie
wtedy wilkołak rozwarł powieki, ukazując parę lśniących czerwienią, absolutnie
nadludzkich ślepi.
Zaraz po
tym – z jeszcze intensywniejszą mieszanką warknięć, piany i śliny –
bestia napięła mięśnie i bez chwili zastanowienia rzuciła się w moim
kierunku.
Wrzask,
który wyrwał się z mojego gardła, byłby w stanie obudzić umarłego.
Czując się tak, jakby ktoś nagle zdjął z moich ramion ogromny ciężar,
zdołałam rzucić się w bok dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak
potężne szczęki zatrzasnęły się w miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej
znajdowało się moje gardło. Z impetem wpadłam poza granice biegnącej przez
ogród ścieżki, lądując w kucki pomiędzy dwoma uśpionymi krzewami róż. Jak
każda nieśmiertelna miałam doskonały refleks, co niestety oznaczało, że i mój
przeciwnik reagował błyskawicznie, przez co wyhamowanie i ponowne
zwrócenie cielska bestii w moją stronę przyszło mu z dziecinną
łatwością. Czerwone tęczówki znów zabłysły dziko, zdradzając gotowość do
kolejnego ataku – tym razem zdecydowanie skuteczniejszego od pierwszego.
Zaatakował
tak szybko, że ledwo zdążyłam się podnieść do pionu, zostałam ponownie
odrzucona do tyłu. Tym razem wylądowałam na plecach na zamarzniętej ziemi, a ciężar
wilkołaka zaległ na mojej piersi, sprawiając, że powietrze uciekło z moich
płuc szybciej niż zdążyłam się nad tym zastanowić. Upadając, tyłem głowy
uderzyłam o podłoże, przez co znów pociemniało mi przed oczami, ale
bynajmniej nie na tyle, bym straciła przytomność i przestała nadążać nad
tym, co działo się wokół mnie.
I właśnie wtedy
poczułam gniew.
To uderzyło
we mnie z siłą i mocą błyskawicy. Poczułam się tak, jakby przez całe
moje ciało przetoczył się potężny dreszcz nieznanej mi dotąd energii, różnej
nawet od tego, czego doświadczyłam, kiedy zaraz po przebudzeniu w Seattle
straciłam nad sobą kontrolę. W jednej chwili świat przyśpieszył jeszcze
bardziej, doznania zaś wyostrzyły się do granic możliwości. Wszystko, co
widziałam, przysłoniła czerwona mgiełka, sprawiając, że kontury tego, co mnie
otaczało, wydawały jarzyć się w ciemności. To samo stało się z zalegającym
na mojej piersi stworzeniem, które przez cały czas napierało na mnie, szykując
się do tego, by znów wykonać błyskawiczny atak i rozerwać mi gardło.
Powinnam
być przerażona, jednak wcale tak nie było. Wszelakie emocje ulotniły się,
dosłownie wyparowały, wyparte przez ten wszechogarniający gniew i poczucie
siły, które nagle mnie wypełniły. Nie zastanawiając się nad tym, co robię i skąd
wiem jak postąpić, wyrzuciłam ręce przed siebie, bez chwili wahania zaciskając
obie dłonie na gardle wilkołaka. Zawył i szarpnął się, a kiedy
przekonał, że nie jest w stanie tak po prostu mi się wyrwał, gwałtownie
wystrzelił przed siebie, kłapiąc szczękami i próbując dobrać się do mojej
szyi. Napięłam mięśnie, próbując utrzymać jego pysk w bezpiecznej
odległości, co może byłoby dobrą taktyką, gdybym faktycznie była w pełni
wampirem i nie potrzebowała tlenu do normalnego funkcjonowania. Ogarnięta
furią pojęłam, że muszę jak najszybciej się go pozbyć, by złapać oddech,
dlatego instynktownie przetoczyłam się na bok, mocno odpychając przeciwnika na
bok i natychmiast podrywając się na równe nogi.
Poruszałam
się tak szybko, że nawet mnie wprawiło to w osłupienie. W jednej
chwili leżałam na wpół przytomna, szarpiąc się z wilkołakiem, a już w następnej
stałam znów na ścieżce, wyprostowana i gotowa do ataku. Właściwie nie
myślałam, nie koncentrując się na niczym poza położeniem mojego przeciwnika,
nie zamierzając zignorować najdrobniejszego jego ruchu. Lekko ugięłam nogi w kolanach,
szykując się do ataku albo obrony, zależnie od tego do czego miała zmusić mnie
stojąca przede mną istota. Cały czas miałam go przed oczami, wciąż otoczonego
czerwoną mgiełką, która zdawała się przywierać do całego ciała, zupełnie jakby
basior emitował jakimś wewnętrznym, przywodzącym na myśl krew światłem.
Krew… Nie
myślałam o jego krwi, tak jak i nie brałam pod uwagę tego, że
mogłabym bez trudu go unieruchomić i wgryźć się w pulsującą tętnicę
na jego szyi. Wilkołaki nie byli zwykłymi ludźmi, wiedziałam zresztą, że
ugryzienie wampira jest dla nich śmiertelne, dlatego nie trudno było mi się
domyśleć, że również krew tych istot musiała mieć jakiś wpływ na
nieśmiertelnych – zwłaszcza takich, którzy mieli w sobie ludzką cząstkę.
Nie potrafiłam tego opisać, ale jego zapach nawet nie był dla mnie zachęcający,
przywodząc ze sobą raczej skojarzenie ze śmiercią i zgnilizną niż cudowną
słodyczą życiodajnej osoki. Otępienie lekami, które podał mi Carlisle, również
już minęło, więc łatwiej było mi zebrać myśli i żądza krwi na powrót znalazła
się na liście moich priorytetów, wilkołak jednak zdecydowanie nie należał do
czołówki istot, którymi zamierzałam się pożywić. Jeśli miałam być ze sobą
szczera, przez ułamek sekundy miałam nawet ochotę odwrócić się na pięcie i uciec,
by móc poszukać sobie kogoś bardziej odpowiedniego – i to bynajmniej nie
zwierzęcia.
Moje myśli
pędziły szaleńczo do przodu, w tempie tak szybkim, że przyprawiało mnie o zawroty
głowy. Nie sądziłam, że ułamki sekund miały aż tak wielkie znaczenie, a jednak
właśnie tyle czasu zajęło basiorowi otrząśnięcie się po moim ciosie i ponowne
przygotowanie do walki. Rdzawy odcień jego oczu ponownie rozdarł noc, co jednak
nie wyrzuciło z moich myśli krwi i tego, jak wiele gotowa byłam
oddać, byleby móc ją skosztować. Konieczność zwłoki wręcz potęgowała odczuwany
przeze mnie gniew, aż zaczęłam się cała trząść i oddychać tak szybko i płytko,
jakbym dostała ataku duszności. Czerwona mgiełka, która przysłaniała wszystko
to, co widziałam, jakby zgęstniała i już nie byłam w stanie jej
ignorować.
Myśląc o tym
później, nie byłam w stanie określić, które z nas pierwsze rzuciło
się do ataku.
W tamtej
chwili zmieniło się wszystko. Noc eksplodowała, kiedy dwie wrogie sobie natury
– wampira część mojego jestestwa i zwierzęca wilkołaka – zderzyły się ze
sobą. Nade wszystko wyraźnie widziałam obnażone zęby swojego przeciwnika, jego
zjeżone futro barwy nocy oraz brudną czerwień oczu. Niczym w transie,
posłuszna wypełniającemu mnie gniewowi oraz pęczniejącej w moim wnętrzu
mocy – wyrzuciłam obie ręce przed siebie. Chyba nigdy odkąd zaczęłam uczyć się
rozwijać swoje zdolności pod okiem Marka, wykorzystanie swoich zdolności
przyszło mi aż z taką łatwością.
Aż
zawirowało mi w głowie, kiedy mój przysłonięty szałem umysł otarł się o bariery
jego świadomości. Nie zobaczyłam obrazów ani nie wyczułam myśli, choć pierwszy
raz czułam się na tyle silna i zdeterminowana, by dokonać tego, czego
spodziewał się po mnie Aro – odwrócić dar i dzięki temu być zdolną przejąć
zdolności mojego ojca do czytania w myślach. Poraziła mnie pełnia
odbieranych przez wilka doznań, zaraz też uprzytomniłam sobie, że nie ma w nim
niczego, co mogłabym uznać za ludzkie. Atakował, posłuszny wyłącznie
zwierzęcemu instynktowi do którego skurczyła się cała jego świadomość.
Pierwotne odczucia, pragnienia, potrzeby… Zalały mnie całą swoją mocą, a jego
głód, nienawiść i pragnienie rozlewu krwi zmieszało się z tym, co
sama czułam, popychając mnie do ataku i sprawiając, że moja moc wzrosła,
sięgając zenitu.
Wtedy bez
wahania zrobiłam to, czego dokonałam zaledwie dwa albo trzy razy, jeszcze
przebywając w Volterze: zadałam ból.
Cień
przekazanego przeze mnie wspomnienia najgorszego z możliwych cierpień –
mieszanki tortur zadanych mi przez Jane oraz agonii wywołanej przez
rozprzestrzeniający się jad – sprawił, że z gardła bezdusznej istoty
wydarło się rozdzierające, przyprawiające o dreszcze wycie. Dźwięk ten
wydał mi się tak bardzo nieludzki, że niewiele brakowało, bym straciła
koncentrację, udało mi się jednak zachować połączenie w nienaruszonym
stanie. Popychana przede wszystkim przez adrenalinę i własne skrajne
uczucia, skoczyłam do przodu i zanim się nad tym zastanowiłam, zacisnęłam
obie dłonie po obu stronach w pełni zwierzęcego pyska.
Coś się
zmieniło w spojrzeniu tych nieludzkich, pozbawionych jakichkolwiek emocji
oczu. Zamarłam w oszołomieniu, pierwszy raz widząc w tych nagle
przygaszonych tęczówkach coś, czego nie chciałam widzieć – strach.
W tamtej
chwili zobaczyłam w nim człowieka.
Chwili
wahania omal nie przypłaciłam życiem. Czerwień znów przybrała na intensywności;
wilk szarpnął się i jednocześnie rzucił w moją stronę, ponawiając
atak.
Bez
zastanowienia zrobiłam pierwszą rzecz, którą moje ciało uznało za oczywistą –
jednym szybkim ruchem skręciłam bestii kark.
– Nie!!! –
rozległo się gdzieś w ogrodzie, głos jednak wydawał się dochodzić zewsząd,
a ja nie byłam w stanie określić kierunku z którego przybył.
Byłam tak
oszołomiona, że w zasadzie sama nie byłam pewna tego, co widzę i słyszę.
Stałam bezradnie, trzymając się na nogach jedynie dzięki adrenalinie oraz
własnemu przerażeniu, więc równie dobrze mogłam sobie wyobrazić pełen
niedowierzania i gniewu wrzask – kobiecy, wysoki, jakby… jakby…
Heidi?, pomyślał
mój odrętwiały umysł. To było niemożliwe; Heidi nie żyła i kto jak kto,
ale ja wiedziałam o tym doskonale. Wciąż drżąca i otępiała cofnęłam
się o kilka kroków, jednocześnie pozwalając, by bezwładne wilcze ciało
osunęło się na ziemię. Czerwona mgiełka zamigotała i zgasła, rozpływając
się w ciemnościach, podobnie jak odczuwany przeze mnie gniew. Zostałam
sama w nienaturalnie cichym ogrodzie, zagubiona w nocy, własnych
odczuciach oraz z poczuciem tak wielkiego osamotnienia, że było to niemal
bolesne.
Właśnie
wtedy moje nogi doszły do wniosku, że nie są w stanie mnie dłużej
utrzymywać. Kolana ugięły się pode mną, a ja jak długa runęłam na ziemię,
tuż obok nieruchomego cielska swojego niedoszłego zabójcy.
Już w następnej
sekundzie wydarzyło się coś, co przecież nie powinno być możliwe, skoro w pewnym
stopniu przeszłam przemianę: zemdlałam.
Spodziewałam się, że
przebudzenie będzie gwałtownie i nieprzyjemne, tak jednak się nie stało.
Świadomość wróciła łagodnie, trochę jak przypływ, kiedy to ciepłe fale muskają
brzeg usytuowanej na samym środku oceanu wyspy. Natychmiast zorientowałam się,
że leżę na czymś wygodnym i że jest mi ciepło. Zaraz po tym przez resztki
otępienia przedarło się do mnie jakże pożądane poczucie bezpieczeństwa, które
sprawiło, że omal nie uśmiechnęłam się z rozleniwieniem, zupełnie
odprężona.
Delikatnie
przesunęłam ręką po tym, co miałam pod sobą, porażona miękkością i delikatnością
pościeli. Demetri…?,
pomyślałam wciąż sennie, po czym obróciłam się na bok, oczekując, że natrafię
ręką na szczupłe, aczkolwiek umięśnione, lodowate ciało, nic podobnego jednak
nie miało miejsca. Po pierwsze, miejsce u mojego boku było puste i nic
nie wskazywało na to, żeby ten stan rzeczy kiedykolwiek miał się zmienić. A po
drugie, kiedy przesunęłam się jeszcze trochę, niewiele brakowało, bym spadła z krawędzi
łóżka, przed upadkiem jednak uchronił mnie uścisk dwóch silnych dłoni, które
jednak nie mogły należeć do tropiciela.
Głos też
nie.
– Hej, nie
strasz nas, mała – usłyszałam i tym razem bez trudu rozpoznałam do kogo
należą słowa.
Wspomnienia
wróciły do mnie tak nagle, że aż zawirowało mi w głowie. Zatrzepotałam
powiekami, po czym lekko zadarłam głowę, by spojrzeć wprost w pociemniałe
nieznacznie topazowy oczy Emmett’a. Wujek pomógł mi odzyskać równowagę, a ja
pośpiesznie oswobodziłam się z jego ścisku, siadając na łóżku wyprostowana
niczym strona i próbując zachować wrażenie jedynie lekko zdezorientowanej,
a nie znajdującej się gdzieś na krawędzi nieuniknionego załamania
nerwowego.
Pożar w Volterze…
powrót do Forks… Seattle… przemiana… moi bliscy… Jacob…
Aż w końcu
wyjazd, Alaska i ten atak wilkołaka na mnie – wilkołaka, którego…
– A niech
to diabli! – wyrwało mi się. Emmett spojrzał na mnie dziwnie, a ja
pośpiesznie przycisnęłam obie dłonie do ust, by zdusić kolejny cisnący mi się
na usta okrzyk.
– Ej, aż
tak źle ze mną nie jest! – zaoponował natychmiast wujek, najpewniej próbując
mnie rozbawić, ale mnie wcale nie było teraz do śmiechu.
Szukałam w głowie
jakieś błyskotliwej odpowiedzi, ale nie byłam w stanie wymyślić niczego,
co ni wiązałoby się z rozdzierającym szlochem, krzykiem albo czymś innym,
co w obecnej sytuacji wydawało mi się najbardziej naturalna reakcją.
Miałam wrażenie, że za moment żołądek wywróci mi się na drugą stronę i zwymiotuję,
co właściwie też nie byłoby takie złe, a przynajmniej pozwoliłoby mi
wywinąć się od konieczności mówienia czegokolwiek. A niech
to diabli, powtórzyłam raz jeszcze, tym razem w myślach. Lekko
potrząsnęłam głową, próbując odpędzić od siebie przykre myśli i wspomnienia,
ale te uparcie napierały na mnie z najczarniejszych zakamarków mojej
podświadomości, nieprzyjemnie wyostrzone i tak żywe, jakbym oglądała je w telewizji
i to na dodatek w jakości HD.
Właśnie
wtedy drzwi do pokoju (mojego hotelowego pokoju, jak sobie nagle uprzytomniłam)
otworzyły się gwałtownie. Nie musiałam zgadywać, by przewidzieć, że to Rosalie
wejdzie jako pierwsza, bo tylko ona wydawała się mieć na tyle duże problemy z zachowaniem
spokoju, by nie dbać o to, czy przypadkiem wywróci cały budynek do góry
nogami. Jasne włosy miała w nieładnie, niedbale związane kucyk, czego nie
widywałam u niej prawie nigdy. Oczy wydawały się nienaturalnie duże i tak
pełne sprzecznych ze sobą emocji, że wydawało się wręcz niemożliwym to, że
mogła znieść aż tak wiele i jeszcze pozostać w jednym kawałku.
Ty też jesteś w jednym
kawałki, upomniałam się w myślach. No tak, gdybym stwierdziła, że Rose
ma więcej stresów ode mnie, skłamałabym.
– Nessie… –
powiedziała tylko, po czym wydała z siebie przeciągłe westchnienie i udało
jej się przynajmniej częściowo rozluźnić.
Znów nie
miałam okazji, by cokolwiek odpowiedzieć, bo tuż za Rosalie w pokoju
pojawili się Esme i Carlisle. Ta pierwsza zareagowała niemal tak samo jak
jej przybrana córka, tylko zamiast stanąć w bezruchu i wpatrywać się
we mnie nieprzeniknionym wzrokiem, bez wahania rzuciła się w moją stronę i wzięła
mnie w ramiona.
– Och,
Renesmee… – Głos mojej babci brzmiał dziwnie, aż zaczęłam się zastanawiać, czy
ona przypadkiem nie zaczęła płakać. Machinalnie odwzajemniłam uścisk, aż nadto
świadoma tego, co dla Esme musiałoby oznaczać to, że mogła stracić mnie po raz kolejny.
– Nic mi
nie jest – zapewniłam, siląc się na uspokajający ton, który sama
niejednokrotnie u niej słyszałam, gdy próbowała mnie pocieszać. – Naprawdę
nic mi nie jest…
Esme
wzdrygnęła się, co najmniej jakbym ją uderzyła.
– Tak, tak…
– Co tam
się stało? – usłyszałam spięty głos Carlisle’a. Natychmiast przeniosłam na
niego wzrok, jednocześnie nawet nie próbując sprawdzać, czy Esme zamierzała
wypuścić mnie ze swoich objęć.
Doktor
zdążył wyminąć stojącą na środku pokoju Rosalie i teraz stał blisko łóżka na
którym siedziałam z Esme. Kątem oka zauważyłam, że Emmett oddala się w stronę
swojej partnerki; dziewczyna drgnęła, kiedy z wahaniem wyciągnął rękę i musnął
jej ramię, ale po chwili całą sobą dała mu do zrozumienia, że może przesunąć
się bliżej. To musiało mu wystarczyć, bo bez wahania objął ją w pasie,
pozwalając, by wampirzyca oparła się o niego i jeszcze bardziej
rozluźniła.
Szybko
odwróciłam od nich wzrok, w zamian koncentrując się na dziadku. Patrzenie
na zakochanie pary zdecydowanie mi nie służyło i byłam tego świadoma.
– Nessie –
odezwał się Carlisle raz jeszcze, tym razem łagodniejszym, ale przy tym
zdecydowanym tonem. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, kiedy zmaterializował się
przede mną i Esme, po czym przykucnął, by nasze spojrzenia znalazły się na
naszym poziomie. – Co tam się stało? – powtórzył raz jeszcze, ja jednak jedynie
pokręciłam głową.
– Ja…
Co miałam
mu powiedzieć? Jak miałam wytłumaczyć to, że w samym środku hotelowego
ogrodu nagle zaatakował mnie wilkołak? Ba! Jak miałam wytłumaczyć to, że
zaatakowałam go, skręciłam mu kark, a potem… O mój Boże! Najgorsze w tym
wszystkim było to, że w jakimś stopniu świadomość tego, że byłam w stanie
obronić się w pojedynkę napawała mnie satysfakcją!
Poczułam,
że zaczynam drżeć i już po prostu nie byłam w stanie nad tym
zapanować. Mój wzrok machinalnie powędrował w stronę przeszklonych drzwi z widokiem
na ogród, te jednak były starannie zamknięte i częściowo przysłonięte
zwiewnymi zasłonami. Mimo wszystko udało mi się wyjrzeć na zewnątrz, ale tam
zobaczyłam wyłącznie noc oraz skąpane w łagodnym świetle księżyca
kształty.
Żadnego
zamieszania. Niczego, co mogłoby zwiastować, że dopiero co otarłam się o śmierć
– oraz to, że ta ostatecznie zebrała żniwo.
Och, jakże
zwodnicze potrafią być pozory!
– Powiedz
nam, skarbie – usłyszałam melodyjny głos Esme, przywodzący mi na myśl
dzieciństwo i jakże upragnione poczucie bezpieczeństwa. – Emmett znalazł
cię tam nieprzytomną. Wydawało mu się, że coś usłyszał i…
– Wydawało?
– Aż zatrzepotałam powiekami w geście niedowierzania. – Na litość Boską,
tam rozpętało się takie zamieszanie, że naprawdę jestem zdziwiona, że… – Gwałtownie
nabrałam powietrza do płuc, czując się jak kompletna idiotka. – Emmett znalazł
tylko mnie? – zapytałam, zerkając wymownie na mojego wujka.
Wampir
zerknął na mnie z zainteresowaniem.
– Masz na
myśli, czy tylko ty wyłożyłaś się jak długa na samym środku tego ogrodu? – Znów
nieudolnie spróbował mnie rozbawić, ja jednak wyłącznie sztywno skinęłam głową.
– Tak. Chociaż…
– Chociaż
co? – zainteresowała się Rosalie, zerkając na swojego męża ostro.
Wzruszył
ramionami.
– Nie wiem.
Chyba czułem czyjąś obecność.
W
odpowiedzi na jego słowa przeszedł mnie nagły dreszcz. Znów pomyślałam o tym
krzyku, o tym, co się wydarzyło… To przecież nie miało sensu, podobnie jak
i pozbawiona logiki wydawała się myśl o tym, że to mogło mieć związek
z Heidi – martwą Heidi.
– Już
wszystko w porządku – uspokoił mnie Carlisle, ponownie zwracając na siebie
moją uwagę. Esme nieznacznie rozluźniła uścisk, dzięki czemu mogłam się
wyprostować, a doktor był w stanie chwycić mnie za rękę. – Dobrze się
czujesz? – upewnił się, a ja wiedziałam, że jest co najmniej
skonsternowany tym, że… cóż, zemdlałam.
– Wymęczona,
ale to nic nowego – powiedziałam zgodnie z prawdą, obojętnie przyglądając
się jak bada mi puls. Coś w moich słowach musiało go zaintrygować, bo
spojrzał na mnie z powątpieniem, a ja uprzytomniłam sobie, że nie
wspomniałam moim bliskim o dość istotnej kwestii. – Kiedy byłam w Volterze,
Aro zaczął nalegać na to, bym zaczęła uczyć się pod okiem Marka – wyjaśniłam,
ostrożnie dobierając słowa.
– Uczyć
się? – Tym razem bez wątpienia go zaintrygowałam. – Czego? – drążył i chociaż
mogło to zabrzmieć dość ostro, troskliwe spojrzenie jakim mnie obdarzył
złagodziło wydźwięk pytania.
Na moment
przymknęłam powieki, po czym wypuściłam powietrze ze świstem. Dopiero wtedy
zdecydowałam się odpowiedzieć:
– Aro… Aro
uważał, że moje zdolności można rozwinąć – wyjaśniłam cicho. – Chciał, bym
spróbowała odwrócić swoje zdolności, bo wtedy… no cóż…
– Dysponowałabyś
zdolnościami swoich rodziców – podsunął mi spokojnie, skutecznie ukrywając
targające nim emocje, ja jednak byłam świadoma swego rodzaju obawy, ale i fascynacji.
– Tak. – W zamyśleniu
skinęłam głową. – Nie wyszło mi to jakoś szczególnie. Byłam za to w stanie…
hm, przekazywać myśli bez konieczności dotykania drugiej osoby. To męczące, ale
przydatne, poza tym – ciągnęłam, nie zamierzając pozwolić sobie na chwile
słabości – mogłam to wykorzystać jako broń.
Zapadła
cisza, podczas której wszyscy bezmyślnie się na mnie gapili, sprawiając, że
poczułam się co najmniej nieswojo. Nerwowo poruszyłam się w objęciach
Esme, wciąż oszołomiona wspomnieniami, rozmową i tym, że sama już nie
byłam pewna, co takiego wydarzyło się zanim straciłam przytomność.
Czy oby na
pewno coś widziałam? Jak to mogło się stać? Emmett powiedział, że w ogrodzie
byłam tylko ja. Nawet jeśli czuł cokolwiek więcej, jak mogłam powiedzieć im o wilku,
skoro jego ciało najwyraźniej wyparowało? Jak mogła…?
Carlisle
odezwał się ponownie, skutecznie przebijając się przez lęk i szok, które
mnie ogarnęły:
– Coś ci
pokażę – powiedział, obrzucając mnie krótkim spojrzeniem. Wciąż byłam na tyle
otępiała, że nawet w tempie przybliżonym do ludzkiego wydawał mi się
poruszać zdecydowanie zbyt szybko, więc nie od razu zorientowałam się po co
sięgnął na stolik nocy, który stał koło łóżka. – Kiedy byłaś nieprzytomna,
próbowała się z nami skontaktować Hannah. Mam nadzieję, że nie masz do
nikogo z nas pretensji o to, że sprawdziliśmy tę wiadomość.
– Hannah…?
– Sama siebie zaczynałam porażać zdolnościami prowadzenia konwersacji.
Dziadek nie
odpowiedział, tylko podsunął mi telefon, który przed wyjazdem dał mi Felix.
Wbiłam wzrok w ekranik, dopiero po chwili uprzytamniając sobie, że nie
patrzę na ekran główny, ale na niewielkie okienko z wiadomością SMS.
Treść była
krótka, ale i tak wprawiła mnie w osłupienie.
Jesteśmy
na miejscu. Odezwę się, kiedy tylko będę mogła, to znaczy wtedy, gdy w końcu
pozbędę się dyktatora Felutka.
H.
PS.
Facet z blizną = KŁOPOTY!!!
Uśmiechnęłam
się, czytając dwie pierwsze linijki, ale prawie natychmiast spoważniałam,
dostrzegając ciąg dalszy. Nie po raz pierwszy nieprzytomnie zatrzepotałam
powiekami. Że niby co? Facet z blizną i…
– Renesmee
– odezwał się ponownie Carlisle, bez trudu zwracając na siebie moją uwagę. –
Czy teraz w końcu możesz powiedzieć nam, co się stało?
Wciąż na
niego patrzyłam, mając wrażenie, że za moment się popłaczę – i to bez
znaczenia czy ze zdenerwowania, czy może z ulgi.
Myśląc o tym, jak bardzo chciałabym uściskać Hannę, w końcu
zaczęłam mówić.
Demetri
Ciche skrzypnięcie drzwi jak
zwykle uprzedziło mnie o przybyciu Corin. Lekko zmrużyłem oczy, choć nawet
gdybym stanął na głowie, nie byłbym w stanie dostrzec dziewczyny, póki
sama nie zdecydowałaby się przede mną ujawnić. Na całe szczęście tym razem nie
musiałem zmuszać jej do tego groźbami ani – chwała Bogu! – zmuszać się do
rozmawiania z powietrzem, co jedynie powodowało, że czułem się jak
kompletny kretyn.
Cienie
zafalowały, a potem w końcu dostrzegłem przed sobą smukła sylwetkę
wampirzycy. Corin podeszła bliżej, a jej ciemne włosy podskakiwały lekko
przy każdym kroku, falując tak jak czarna peleryna, którą miała na sobie.
– Patriotycznie
– zauważyłem z lekkim przekąsem. – Nie ma jak „Volteriańskie Stroje Ludowe”
– dodałem, kreśląc w powietrzu cudzysłów.
– Zaczynasz
być nudny, Dem – odparła, wznosząc oczy ku górze. – To po pierwsze. A po
drugie, nie zapominaj, że dzięki temu – ujęła rąbek peleryny, by podkreślić
swoje słowa – masz jedna myślącą istotę pośród bandy kretynów.
– Fakty –
przyznałem niechętnie. Dalej nie rozumiałem, dlaczego Corin w ogóle w tym
trwa i próbuje mi pomagać, ale już dawno zorientowałem się, że zmuszanie
ją do jakichkolwiek zwierzeń jest z góry skazane na niepowodzenie. – Tylko
dalej nie wiem, dlaczego nie możesz mnie stąd wyciągnąć. Masz klucze i robisz
się niewidzialna przy każdej możliwej okazji. Weź mnie ze sobą i będzie po
problemie.
Corin
spojrzała na mnie tak, jakbym był wyjątkowym przypadkiem, którego dotknęła
prawdziwa zmora cywilizowanego podobna świata – zaawansowany debilizm.
– Demetri,
złotko, jak sądzisz, dlaczego nigdy nie byłam ulubienicą Aro? – zagaiła
ociekającym słodyczą głosem, całkiem wytrącając mnie z równowagi.
– Czy ja
wiem? – Westchnąłem przeciągle. Nigdy nie byłem fanem zgadywanek, nie
wspominając już o tym, że odczuwane coraz intensywnej pragnienie
sprawiało, że nie byłem w stanie skoncentrować się na niczym, jeśli tylko
nie miało związku z krwią. – Co to ma zresztą do rzeczy? Aro najpewniej
jest martwy.
Dziewczyna rzuciła
mi wymowne spojrzenie.
– Szczerze
powiedziawszy, wolałabym, żebyś się mylił – przyznała, ale – znowu! – nie
zagłębiała się w szczegóły. – A wracając do mojego pytania, to chyba
jest oczywiste. Kretynie, czy ty kiedykolwiek widziałeś, bym uczyniła niewidzialnym
kogokolwiek innego prócz siebie?
Tak bardzo
wzburzona bardzo przypominała mi Hannę w swojej najbardziej sarkastycznej,
wrednej wersji. Z tą tylko różnicą, że rozdrażniona Corin wcale nie była
po prostu złośliwa – ze swoją urodą i postawą przypominała raczej jakąś
lodową księżniczkę albo boginię zemsty. Tak czy inaczej, swoją postawa
skutecznie odbierała chęć na to, by prowadzić z nią jakiekolwiek dyskusje.
– Nie
potrafisz rozszerzyć daru – powiedziałem cicho, starając się ukryć
rozczarowanie albo przypadkiem nie prychnąć z niedowierzaniem. – Ale nadal
masz klucze i możesz mnie wypuścić – zauważyłem przytomnie, a przynajmniej
tak sądziłem do momentu, w którym nie przyjrzałem się mojej sojuszniczce.
Kolejne
pełne politowania spojrzenie.
– Mogłabym,
gdyby Kajusz był całkiem ślepy i nie otaczała go cała gromada oddanych
strażników. Nie przedarłbyś się nawet do głównego korytarza, nawet gdyby Marcus
nie zrobił z ciebie istoty niewiele bardziej rozgarniętej od słabego
człowieka – wyjaśniła mi niecierpliwie. – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale co
mi będzie po twoim trupie?
– Racja –
mruknąłem niechętnie, bo zdecydowanie nie byłem chętny temu, by komukolwiek
przyklaskiwać.
– Uwielbiam,
kiedy ktoś przyznaje mi rację – stwierdziła Corin, pierwszy raz tego dnia
posyłając mi uśmiech.
– Nie
przyzwyczajaj się – doradziłem jej, krzywiąc się nieznacznie. Sam już nie byłem
pewien, co bardziej mnie drażni: niepewność, zamknięcie, czy może coraz
silniejsze pragnienie, które jak na razie byłem w stanie kontrolować, ale
to mogło się w szybkim czasie zmienić, skoro nie miałem dostępu do krwi. –
Lepiej powiedz mi na czym stoimy.
Corin
spoważniała, co mnie zaniepokoiło. Machinalnie spojrzałem w stronę drzwi,
te jednak były zamknięte, a ja miałem zbyt przytępione zmysły, by
stwierdzić, czy ktokolwiek czai się na zewnątrz.
– Jesteśmy
sami – uspokoiła mnie, bez trudu dostrzegając na co patrzę. – Co oczywiście nie
znaczy, że nie powinniśmy się śpieszyć. Może zacznę od tego, że przekazałam
twoją wiadomość i…
– Renesmee?
– przerwałem jej pośpiesznie. – Widziałaś Nessie? – drążyłem, jednocześnie
warcząc na siebie w duchu za tę wyczuwalną w głosie słabość.
Spojrzenie
Corin złagodniało, co doprowadziło mnie na skraj szaleństwa. Nie potrzebowałem
jej współczucia, do diabła!
– Widziałam.
Jest cała – powiedziała w końcu, szybko biorąc się w garść.
– Ale nie
rozmawiałaś z nią – dodałem.
Choć było
to stwierdzenie, wampirzyca i tak skinęła głową.
– Rozmawiałam
z Hanną – wyjaśniła. – Przekazałam jej wszystko, począwszy od tego, że jak
na razie jesteś w jednym kawałku… – Zawahała się i lekko przekrzywiła
głowę. – Kazała mi przekazać, że całkiem ci już odwaliło z tymi
pozdrowieniami.
– Taa… To
jak najbardziej w stylu Hanny – zgodziłem się.
Moja
rozmówczyni skinęła sztywno głową, najwyraźniej i nad tym nie zamierzając
się rozwodzić. Miałem wrażenie, że nie mówi mi czegoś istotnego, szybko jednak
odrzuciłem od siebie podobne podejrzenia, koncentrując się na tym, co było tu i teraz.
Pieczenie w gardle mnie dekoncentrowało, ale to jeszcze nie znaczyło, że
miałem popadać w paranoję.
Odchrząknąłem
znacząco, po czym ponownie skoncentrowałem spojrzenie na Corin. Nigdy nie
byliśmy ze sobą specjalnie blisko, dlatego tym trudniej było mi z nią
rozmawiać i sprawiać wrażenie kogoś, kto czuje się swobodnie w jej
towarzystwie.
Poza tym
naprawdę nie miałem stuprocentowej pewności, że mogę jej zaufać. Ryzykowałem, a to
mogło się skończyć źle dla wszystkich.
– Renesmee
rozdzieliła się z Hanną i Felixem – podjęła Corin, a ja
spojrzałem na nią z niedowierzaniem. – Szukają jej bliskich. Ona jest z rodziną
na Alasce, a reszta twoich przyjaciół poleciała do Rio.
– Szuka
bliskich… Hm, to chyba dobrze – stwierdziłem, ale miałem wątpliwości. Nie żebym
nie ufał Cullenom i temu, że jest przy nich bezpieczna, jednak… – Coś
jeszcze?
– Jest
inna.
Spojrzałem
na Corin pytająco, ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi – ani mnie, ani
bardziej satysfakcjonującej. Zaczynało mnie to denerwować, jednak nie dałem
niczego po sobie poznać.
Zauważyłem,
że dziewczyna drgnęła niespokojnie. Tym razem oboje spojrzeliśmy na drzwi, te
jednak nie otworzyły się, a i Corin nie wyglądała tak, jakbyśmy za
moment mieli zostać złapani na gorącym uczynku.
– Musze iść
– oznajmiła nerwowo, szybko się do mnie zbliżając. Zanim zdążyłem cokolwiek
powiedzieć, przetrząsnęła kieszenie peleryny i wyłuskała z jednej z nich
niewielki telefon komórkowy. Wcisnęła mi go w ręce razem ze pomiętym
skrawkiem papieru. – Do cholery, niech nikt tego nie zobaczy! A numerów
się naucz i pozbądź – dodała, nerwowo potrząsając głową. Z tym swoim
zachowaniem zaczynała przypominać mi bohaterkę tych idiotycznych filmów
szpiegowskich. – Pierwszy jest mój. Drugi… Cóż, zobaczysz.
Zaraz po
tym zniknęła – tak po prostu.
A ja stałem
na środku tej cholernej celi, gapiąc się na telefon i kartkę, i zastanawiając
się, dlaczego czuję się tak, jakbym właśnie został posiadaczem szczęśliwego
losu na jakiejś idiotycznej loterii życia.
Przyznaję, trochę zabrało mi napisanie tego rozdziału, ale jestem z niego zadowolona. Pierwotny zarys powstał już miesiące temu, jednak dopiero podczas wyjazdu do Kołobrzegu nabrał kształtów – teraz wystarczyło pisać, choć i wtedy nie wyglądał jeszcze tak, jak mogłabym oczekiwać.Tak czy inaczej, ostateczny kształt (i to nie tego jedynego rozdziału) zawdzięczam mojej ukochanej piosence „Hungry” zespołu Saints of Silence, który osobiście uwielbiam i naprawdę nie wiem, dlaczego jest tak słabo znany. Te piosenki mają duszę i przyprawiają o dreszcze – a właśnie tego potrzeba, by napisać coś takiego.„I'm hungry for life and I'm no longer afraid of the rainIt's hard to decide where there's money lets walk off the shameI'm walkin' and talkin' and my mind is gone no longer walk off the shameHungry for life and I'm no longer afraid of the rain...”Tak więc nucąc sobie, pozdrawiam wszystkich czytelników. Kolejny rozdział już wkrótce...
Nessa.
Dzięki ci za ten rozdział ! Długo musiałam czekać, ale było warto, bo rozdział jest przecudny :) Wspaniale opisałaś walkę pomiędzy wilkiem a Ness. Nie spodziewałam się, że Renes sama poradzi sobie z wilkołakiem, a tu takie zaskoczenie ;> W końcu Demetri <3 Napiszę to po raz setny - Uwielbiam jego perspektywę ;) Czyżby drugi numer należał do Nessie ? Czekam z niecierpliwością na nn i pozdrawiam :*
OdpowiedzUsuńRozdział <3
OdpowiedzUsuńBoziulu, Kobieto długo kazałaś czekać na następną notkę ale po tym rozdziale przebaczam :)
Ja jak to ja przeczytałam ale długo się na komentarz zbierałam, a zapewne i tak mi nie wyjdzie. ;)
Dobra, przechodzę do tego cudeńka.
No co ja mogę napisać? Po prostu bombowy! Genialnie to napisałaś, a ta walka między Ness a wilkiem... Mrrr!
Perspektywa Demcia krótka ale mega fajna, już chciałabym aby był z Renesmee, no ale nie byłoby to ciekawe, no nie?
Podsumowując!
Perspektywa Nessie+ perspektywa Dema= cudeńko!
Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci weny na następny rozdzialik. :)
Brooklyn
Przepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale jakoś wcześniej nie mogłam. Czasami mam takie dni, że nie umiem skleić dwóch zdań by miały one sens.
OdpowiedzUsuńNo więc rozdział to cudo ( a to nowość :P )
Jako iż obecnie czytam fascynującą książkę ( "Zagrożeni" , którą polecam ), w której pełno scen walk, ogromnie podobał mi się fragment starcia Renesmee z wilkołakiem. Szczerze myślałam, że Nessie przegra i ktoś wybiegnie na ratunek, chociaż nie, wróć. Ja nic nie myślałam. Mam zbyt mały mózg by jednocześnie myśleć nad czymś i czytać, więc jedynie śledziłam kolejne linijki tego cudownego tekstu. No i była perspektywa Dema! Tyle wygrać :D Wow, wow. Corin taka dobra. Tylko szkoda, że nie umie rozszerzyć daru, no ale ucieczka przecież nie mogłaby być taka łatwa xD
Czekam na następny rozdział <3
Pozdrawiam,
Katherine
Miałam taki piękny komentarz napisany, ale mi go zeżarło. -.- No i się wkurzyłam i nie napisałam kolejnego. Lenistwo poziom hard. x_x
OdpowiedzUsuńOkej... Gratulacje dla Nessie, że tak świetnie sobie poradziła z tą walką. Nie sądziłam, że się jej to uda, ale jak dobrze to czasem być dręczoną przez najnudniejszego wampira na świecie, aby nauczył cię kilku w zasadzie nie prostych, ale przydatnych rzeczy. O, Marku dziękujemy! :D
Deeem ♥___♥ Nie wiem czy wiesz, ale ja uwielbiam jak piszesz z jego perspektywy. No to czytało się tak szybko (za szybko), tak przyjemnie no i... No i się rozpływam. *_*
Demetri mnie rozwala - po prostu. Mimo, że jest więźniem i jest uwięziony to nie traci poczucia humoru. Łoo, nie mam pojęcia czemu, ale w tym momencie skojarzył mi się z Damonem. XDD Whooo, jejku ;_; Za dużo VD xD
Ech, jestem pewna, że Corin dała mu numer do Nessie (uśmiechnięta buźka). No, bo raczej nie do Hanny. No bo po co? XD Szkoda, że wampirzyca nie może użyczyć mu swojego daru ;-; No, ale cóż. Nie zawsze ma się to co się chce xp
Rozdział tak czy inaczej był genialny, a mnie, aż skręca, żeby się dowiedzieć, kiedy Renesmee odnajdzie rodziców no i moment, kiedy Dem wreszcie się wyrwie z Volterry. Coś czuję, że Edward nie będzie zadowolony z wybranka córki, xD
Pozdrawiam i po raz kolejny dobranoc i miłego dnia. xDD
Gabi. ♥