poniedziałek, 28 lipca 2014

13. Moc

Renesmee
Kolejne sekundy wydawały się ciągnąć nieskończoność. Kiedy później się nad tym zastanawiałam, nie byłam w stanie jednoznacznie stwierdzić, jak wiele czasu minęło, zanim transformacja dobiegła końca. Wiedziałam jedynie (a przynajmniej podejrzewałam), że w istocie wszystko trwało zdecydowanie krócej niż mogło mi się wydawać.
To był jeden z tych dziwnych momentów, w których czas okazał się zjawiskiem o tyle niezwykłym, że wydawał się płynąć niejednostajnym tempem. W tamtej chwili jakby się zatrzymał, a przynajmniej ja odebrałam to w ten sposób, być może dlatego, że oszołomienie i strach dosłownie unieruchomiły mnie w miejscu. Nie potrafiłam tego opisać, ale czułam się tak, jakby jakaś niewidzialna siła zmroziła moje mięśnie, sprawiając, że mogłam co najwyżej stać i patrzeć na zwijającego się przede mną z bólu mężczyznę, choć rozsądek podpowiadał mi, że powinnam była rzucić się do ucieczki, póki jeszcze miałam okazję.
Sama przemiana okazała się tak nieprawdopodobna, że mój umysł stanowczo zaprotestował przed zwróceniem uwagi na cokolwiek z tego, co przecież działo się na moich oczach. W pierwszej chwili nawet tego nie widziałam, zupełnie jakbym została otoczona jakąś dziwną bańką spokoju i ułudy, niedopuszczających do mojego świata możliwości wydarzenia się czegoś podobnego do transformacji człowieka w wilka. Niestety, moje pozorne bezpieczeństwo trwało zaledwie chwilę, a zaraz po tym chroniąca mój umysł otoczka pękła, pozostawiając za sobą poczucie pustki oraz całkowitego oszołomienia.
Mężczyzna przede mną wydał z siebie cichy, ale nieludzki dźwięk – ni to okrzyk, ni to warknięcie. Jego ciało zmieniało się, co wiedziałam już wcześniej, jednak dopiero wtedy w pełni zaczęło do mnie docierać to, co właśnie się działo. Pod wpływem promieni księżycowych jego ciało (czy też raczej skóra) falowało, co skojarzyło mi się ze sceną z jednego z tych horrorów, kiedy coś przemieszcza się wewnątrz bohatera, gotowe wyniszczyć go od środka. Przerażona patrzyłam jak do falowania dochodzą wszechogarniające drgawki, które wstrząsnęły całą postacią klęczącego przede mną mężczyzny. Gdzieś z głębi jego ciała rozległ się przenikliwy trzask, a ja uprzytomniłam sobie, że to kości – pękające, przemieszczające się, zmieniające kształt…
Wszystko to działo się tak szybko, a jedna zapamiętałam każdy szczegół nad wyraz dokładnie, jakby światło księżyca podziałało również na mnie, wyostrzając moje zmysły oraz pamięć. Im dłużej to trwało, tym bardziej zmieniał się bezimienny mężczyzna, coraz mniej przypominając człowieka, a coraz bardziej istotę, której daleko było do bycia kimś podobnym do zwykłych ludzi, a nawet do mnie czy moich pobratymców. Wraz z kolejnym dreszczem, już i tak zdeformowane ciało wygięło się w łuk i to tak mocno, że byłam przekonana, że za chwilę usłyszę trzask łamanego kręgosłupa. Nic podobnego nie nastąpiło, jednak widok tak ułożonego tułowia oraz powykrzywianych pod niemożliwymi kątami kończyn, sprawił, że zakręciło mi się w głowie i pociemniało przed oczami. Jedynie cudem nie straciłam przytomności, w zamian zaś mój żołądek zaczął się buntować, miałam jednak to „szczęście”, że nie skończyłam na kolanach obok mężczyzny, kuląc się i wymiotując na prawo i lewo.
Nie byłam w stanie zapamiętać wszystkich zmian, które rozegrały się na moich oczach, a gdybym później miała komuś o tym opowiedzieć, nie byłabym w stanie opisać czegoś, co wykraczało poza zdolności pojmowania nawet wampira. Miałam wrażenie, że byłam unieruchomiona przez całą wieczność, choć w istocie musiało minąć zaledwie kilka minut. Tak czy inaczej, kiedy wszystko na powrót wróciło do normy, a świat gwałtownie przyśpieszył, przed sobą nie miałam już oszałamiającego wzrostem i oszpeconego ciągnąca się przez twarz blizną mężczyzny, ale prawdziwego wilka.
Gdyby nie możliwość obserwowania przemiany, pewnie nie dostrzegłabym różnicy pomiędzy zmiennokształtnym a dzieckiem księżyca. Zdolność przeistoczenia się w zwierzę łączyła obie te niezwykłe rasy, prócz hybryd i wampirów stanowiące jedyne znane mi legendarne istoty, które w istocie były czymś więcej niż tylko wytwory ludzkiej wyobraźni. Podobnie zresztą jak i zmiennokształtnego, stojącego przede mną basiora cechowało coś jeszcze: był cholernie wielki!
Jakby będąc w stanie czytać w moich myślach, zwierzę poderwało się pozycji leżącej i wyprężyło, tak, że zobaczyłam coś więcej prócz niewyraźnego kształtu na ścieżce. Poraziła mnie głęboka czerń jego futra, przywodząc mi na myśl najczarniejszą z nocy, zupełnie jakby sama ciemność zdecydowała się nawiedzić znany mi świat. Dreszcz przeszedł mnie na samą myśl o tym, to jednak było nic w porównaniu z uczuciem, które ogarnęło mnie, kiedy stworzenie rozwarło pysk, ukazując komplet ostrych, zabójczych zębów. Z gardła zwierzęcia wydobył się niski, porażający więc charkot, a potem stworzenie zaczęło jeżyć sierść, powarkiwać i toczyć z pianę pyska, co sprawiło, że jakimś cudem udało mi się zmusić moje zesztywniałe ciało do współpracy i cofnęłam się o krok.
Właśnie wtedy wilkołak rozwarł powieki, ukazując parę lśniących czerwienią, absolutnie nadludzkich ślepi.
Zaraz po tym – z jeszcze intensywniejszą mieszanką warknięć, piany i śliny – bestia napięła mięśnie i bez chwili zastanowienia rzuciła się w moim kierunku.
Wrzask, który wyrwał się z mojego gardła, byłby w stanie obudzić umarłego. Czując się tak, jakby ktoś nagle zdjął z moich ramion ogromny ciężar, zdołałam rzucić się w bok dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak potężne szczęki zatrzasnęły się w miejscu, gdzie jeszcze chwilę wcześniej znajdowało się moje gardło. Z impetem wpadłam poza granice biegnącej przez ogród ścieżki, lądując w kucki pomiędzy dwoma uśpionymi krzewami róż. Jak każda nieśmiertelna miałam doskonały refleks, co niestety oznaczało, że i mój przeciwnik reagował błyskawicznie, przez co wyhamowanie i ponowne zwrócenie cielska bestii w moją stronę przyszło mu z dziecinną łatwością. Czerwone tęczówki znów zabłysły dziko, zdradzając gotowość do kolejnego ataku – tym razem zdecydowanie skuteczniejszego od pierwszego.
Zaatakował tak szybko, że ledwo zdążyłam się podnieść do pionu, zostałam ponownie odrzucona do tyłu. Tym razem wylądowałam na plecach na zamarzniętej ziemi, a ciężar wilkołaka zaległ na mojej piersi, sprawiając, że powietrze uciekło z moich płuc szybciej niż zdążyłam się nad tym zastanowić. Upadając, tyłem głowy uderzyłam o podłoże, przez co znów pociemniało mi przed oczami, ale bynajmniej nie na tyle, bym straciła przytomność i przestała nadążać nad tym, co działo się wokół mnie.
I właśnie wtedy poczułam gniew.
To uderzyło we mnie z siłą i mocą błyskawicy. Poczułam się tak, jakby przez całe moje ciało przetoczył się potężny dreszcz nieznanej mi dotąd energii, różnej nawet od tego, czego doświadczyłam, kiedy zaraz po przebudzeniu w Seattle straciłam nad sobą kontrolę. W jednej chwili świat przyśpieszył jeszcze bardziej, doznania zaś wyostrzyły się do granic możliwości. Wszystko, co widziałam, przysłoniła czerwona mgiełka, sprawiając, że kontury tego, co mnie otaczało, wydawały jarzyć się w ciemności. To samo stało się z zalegającym na mojej piersi stworzeniem, które przez cały czas napierało na mnie, szykując się do tego, by znów wykonać błyskawiczny atak i rozerwać mi gardło.
Powinnam być przerażona, jednak wcale tak nie było. Wszelakie emocje ulotniły się, dosłownie wyparowały, wyparte przez ten wszechogarniający gniew i poczucie siły, które nagle mnie wypełniły. Nie zastanawiając się nad tym, co robię i skąd wiem jak postąpić, wyrzuciłam ręce przed siebie, bez chwili wahania zaciskając obie dłonie na gardle wilkołaka. Zawył i szarpnął się, a kiedy przekonał, że nie jest w stanie tak po prostu mi się wyrwał, gwałtownie wystrzelił przed siebie, kłapiąc szczękami i próbując dobrać się do mojej szyi. Napięłam mięśnie, próbując utrzymać jego pysk w bezpiecznej odległości, co może byłoby dobrą taktyką, gdybym faktycznie była w pełni wampirem i nie potrzebowała tlenu do normalnego funkcjonowania. Ogarnięta furią pojęłam, że muszę jak najszybciej się go pozbyć, by złapać oddech, dlatego instynktownie przetoczyłam się na bok, mocno odpychając przeciwnika na bok i natychmiast podrywając się na równe nogi.
Poruszałam się tak szybko, że nawet mnie wprawiło to w osłupienie. W jednej chwili leżałam na wpół przytomna, szarpiąc się z wilkołakiem, a już w następnej stałam znów na ścieżce, wyprostowana i gotowa do ataku. Właściwie nie myślałam, nie koncentrując się na niczym poza położeniem mojego przeciwnika, nie zamierzając zignorować najdrobniejszego jego ruchu. Lekko ugięłam nogi w kolanach, szykując się do ataku albo obrony, zależnie od tego do czego miała zmusić mnie stojąca przede mną istota. Cały czas miałam go przed oczami, wciąż otoczonego czerwoną mgiełką, która zdawała się przywierać do całego ciała, zupełnie jakby basior emitował jakimś wewnętrznym, przywodzącym na myśl krew światłem.
Krew… Nie myślałam o jego krwi, tak jak i nie brałam pod uwagę tego, że mogłabym bez trudu go unieruchomić i wgryźć się w pulsującą tętnicę na jego szyi. Wilkołaki nie byli zwykłymi ludźmi, wiedziałam zresztą, że ugryzienie wampira jest dla nich śmiertelne, dlatego nie trudno było mi się domyśleć, że również krew tych istot musiała mieć jakiś wpływ na nieśmiertelnych – zwłaszcza takich, którzy mieli w sobie ludzką cząstkę. Nie potrafiłam tego opisać, ale jego zapach nawet nie był dla mnie zachęcający, przywodząc ze sobą raczej skojarzenie ze śmiercią i zgnilizną niż cudowną słodyczą życiodajnej osoki. Otępienie lekami, które podał mi Carlisle, również już minęło, więc łatwiej było mi zebrać myśli i żądza krwi na powrót znalazła się na liście moich priorytetów, wilkołak jednak zdecydowanie nie należał do czołówki istot, którymi zamierzałam się pożywić. Jeśli miałam być ze sobą szczera, przez ułamek sekundy miałam nawet ochotę odwrócić się na pięcie i uciec, by móc poszukać sobie kogoś bardziej odpowiedniego – i to bynajmniej nie zwierzęcia.
Moje myśli pędziły szaleńczo do przodu, w tempie tak szybkim, że przyprawiało mnie o zawroty głowy. Nie sądziłam, że ułamki sekund miały aż tak wielkie znaczenie, a jednak właśnie tyle czasu zajęło basiorowi otrząśnięcie się po moim ciosie i ponowne przygotowanie do walki. Rdzawy odcień jego oczu ponownie rozdarł noc, co jednak nie wyrzuciło z moich myśli krwi i tego, jak wiele gotowa byłam oddać, byleby móc ją skosztować. Konieczność zwłoki wręcz potęgowała odczuwany przeze mnie gniew, aż zaczęłam się cała trząść i oddychać tak szybko i płytko, jakbym dostała ataku duszności. Czerwona mgiełka, która przysłaniała wszystko to, co widziałam, jakby zgęstniała i już nie byłam w stanie jej ignorować.
Myśląc o tym później, nie byłam w stanie określić, które z nas pierwsze rzuciło się do ataku.
W tamtej chwili zmieniło się wszystko. Noc eksplodowała, kiedy dwie wrogie sobie natury – wampira część mojego jestestwa i zwierzęca wilkołaka – zderzyły się ze sobą. Nade wszystko wyraźnie widziałam obnażone zęby swojego przeciwnika, jego zjeżone futro barwy nocy oraz brudną czerwień oczu. Niczym w transie, posłuszna wypełniającemu mnie gniewowi oraz pęczniejącej w moim wnętrzu mocy – wyrzuciłam obie ręce przed siebie. Chyba nigdy odkąd zaczęłam uczyć się rozwijać swoje zdolności pod okiem Marka, wykorzystanie swoich zdolności przyszło mi aż z taką łatwością.
Aż zawirowało mi w głowie, kiedy mój przysłonięty szałem umysł otarł się o bariery jego świadomości. Nie zobaczyłam obrazów ani nie wyczułam myśli, choć pierwszy raz czułam się na tyle silna i zdeterminowana, by dokonać tego, czego spodziewał się po mnie Aro – odwrócić dar i dzięki temu być zdolną przejąć zdolności mojego ojca do czytania w myślach. Poraziła mnie pełnia odbieranych przez wilka doznań, zaraz też uprzytomniłam sobie, że nie ma w nim niczego, co mogłabym uznać za ludzkie. Atakował, posłuszny wyłącznie zwierzęcemu instynktowi do którego skurczyła się cała jego świadomość. Pierwotne odczucia, pragnienia, potrzeby… Zalały mnie całą swoją mocą, a jego głód, nienawiść i pragnienie rozlewu krwi zmieszało się z tym, co sama czułam, popychając mnie do ataku i sprawiając, że moja moc wzrosła, sięgając zenitu.
Wtedy bez wahania zrobiłam to, czego dokonałam zaledwie dwa albo trzy razy, jeszcze przebywając w Volterze: zadałam ból.
Cień przekazanego przeze mnie wspomnienia najgorszego z możliwych cierpień – mieszanki tortur zadanych mi przez Jane oraz agonii wywołanej przez rozprzestrzeniający się jad – sprawił, że z gardła bezdusznej istoty wydarło się rozdzierające, przyprawiające o dreszcze wycie. Dźwięk ten wydał mi się tak bardzo nieludzki, że niewiele brakowało, bym straciła koncentrację, udało mi się jednak zachować połączenie w nienaruszonym stanie. Popychana przede wszystkim przez adrenalinę i własne skrajne uczucia, skoczyłam do przodu i zanim się nad tym zastanowiłam, zacisnęłam obie dłonie po obu stronach w pełni zwierzęcego pyska.
Coś się zmieniło w spojrzeniu tych nieludzkich, pozbawionych jakichkolwiek emocji oczu. Zamarłam w oszołomieniu, pierwszy raz widząc w tych nagle przygaszonych tęczówkach coś, czego nie chciałam widzieć – strach.
W tamtej chwili zobaczyłam w nim człowieka.
Chwili wahania omal nie przypłaciłam życiem. Czerwień znów przybrała na intensywności; wilk szarpnął się i jednocześnie rzucił w moją stronę, ponawiając atak.
Bez zastanowienia zrobiłam pierwszą rzecz, którą moje ciało uznało za oczywistą – jednym szybkim ruchem skręciłam bestii kark.
– Nie!!! – rozległo się gdzieś w ogrodzie, głos jednak wydawał się dochodzić zewsząd, a ja nie byłam w stanie określić kierunku z którego przybył.
Byłam tak oszołomiona, że w zasadzie sama nie byłam pewna tego, co widzę i słyszę. Stałam bezradnie, trzymając się na nogach jedynie dzięki adrenalinie oraz własnemu przerażeniu, więc równie dobrze mogłam sobie wyobrazić pełen niedowierzania i gniewu wrzask – kobiecy, wysoki, jakby… jakby…
Heidi?, pomyślał mój odrętwiały umysł. To było niemożliwe; Heidi nie żyła i kto jak kto, ale ja wiedziałam o tym doskonale. Wciąż drżąca i otępiała cofnęłam się o kilka kroków, jednocześnie pozwalając, by bezwładne wilcze ciało osunęło się na ziemię. Czerwona mgiełka zamigotała i zgasła, rozpływając się w ciemnościach, podobnie jak odczuwany przeze mnie gniew. Zostałam sama w nienaturalnie cichym ogrodzie, zagubiona w nocy, własnych odczuciach oraz z poczuciem tak wielkiego osamotnienia, że było to niemal bolesne.
Właśnie wtedy moje nogi doszły do wniosku, że nie są w stanie mnie dłużej utrzymywać. Kolana ugięły się pode mną, a ja jak długa runęłam na ziemię, tuż obok nieruchomego cielska swojego niedoszłego zabójcy.
Już w następnej sekundzie wydarzyło się coś, co przecież nie powinno być możliwe, skoro w pewnym stopniu przeszłam przemianę: zemdlałam.

Spodziewałam się, że przebudzenie będzie gwałtownie i nieprzyjemne, tak jednak się nie stało. Świadomość wróciła łagodnie, trochę jak przypływ, kiedy to ciepłe fale muskają brzeg usytuowanej na samym środku oceanu wyspy. Natychmiast zorientowałam się, że leżę na czymś wygodnym i że jest mi ciepło. Zaraz po tym przez resztki otępienia przedarło się do mnie jakże pożądane poczucie bezpieczeństwa, które sprawiło, że omal nie uśmiechnęłam się z rozleniwieniem, zupełnie odprężona.
Delikatnie przesunęłam ręką po tym, co miałam pod sobą, porażona miękkością i delikatnością pościeli. Demetri…?, pomyślałam wciąż sennie, po czym obróciłam się na bok, oczekując, że natrafię ręką na szczupłe, aczkolwiek umięśnione, lodowate ciało, nic podobnego jednak nie miało miejsca. Po pierwsze, miejsce u mojego boku było puste i nic nie wskazywało na to, żeby ten stan rzeczy kiedykolwiek miał się zmienić. A po drugie, kiedy przesunęłam się jeszcze trochę, niewiele brakowało, bym spadła z krawędzi łóżka, przed upadkiem jednak uchronił mnie uścisk dwóch silnych dłoni, które jednak nie mogły należeć do tropiciela.
Głos też nie.
– Hej, nie strasz nas, mała – usłyszałam i tym razem bez trudu rozpoznałam do kogo należą słowa.
Wspomnienia wróciły do mnie tak nagle, że aż zawirowało mi w głowie. Zatrzepotałam powiekami, po czym lekko zadarłam głowę, by spojrzeć wprost w pociemniałe nieznacznie topazowy oczy Emmett’a. Wujek pomógł mi odzyskać równowagę, a ja pośpiesznie oswobodziłam się z jego ścisku, siadając na łóżku wyprostowana niczym strona i próbując zachować wrażenie jedynie lekko zdezorientowanej, a nie znajdującej się gdzieś na krawędzi nieuniknionego załamania nerwowego.
Pożar w Volterze… powrót do Forks… Seattle… przemiana… moi bliscy… Jacob…
Aż w końcu wyjazd, Alaska i ten atak wilkołaka na mnie – wilkołaka, którego…
– A niech to diabli! – wyrwało mi się. Emmett spojrzał na mnie dziwnie, a ja pośpiesznie przycisnęłam obie dłonie do ust, by zdusić kolejny cisnący mi się na usta okrzyk.
– Ej, aż tak źle ze mną nie jest! – zaoponował natychmiast wujek, najpewniej próbując mnie rozbawić, ale mnie wcale nie było teraz do śmiechu.
Szukałam w głowie jakieś błyskotliwej odpowiedzi, ale nie byłam w stanie wymyślić niczego, co ni wiązałoby się z rozdzierającym szlochem, krzykiem albo czymś innym, co w obecnej sytuacji wydawało mi się najbardziej naturalna reakcją. Miałam wrażenie, że za moment żołądek wywróci mi się na drugą stronę i zwymiotuję, co właściwie też nie byłoby takie złe, a przynajmniej pozwoliłoby mi wywinąć się od konieczności mówienia czegokolwiek. A niech to diabli, powtórzyłam raz jeszcze, tym razem w myślach. Lekko potrząsnęłam głową, próbując odpędzić od siebie przykre myśli i wspomnienia, ale te uparcie napierały na mnie z najczarniejszych zakamarków mojej podświadomości, nieprzyjemnie wyostrzone i tak żywe, jakbym oglądała je w telewizji i to na dodatek w jakości HD.
Właśnie wtedy drzwi do pokoju (mojego hotelowego pokoju, jak sobie nagle uprzytomniłam) otworzyły się gwałtownie. Nie musiałam zgadywać, by przewidzieć, że to Rosalie wejdzie jako pierwsza, bo tylko ona wydawała się mieć na tyle duże problemy z zachowaniem spokoju, by nie dbać o to, czy przypadkiem wywróci cały budynek do góry nogami. Jasne włosy miała w nieładnie, niedbale związane kucyk, czego nie widywałam u niej prawie nigdy. Oczy wydawały się nienaturalnie duże i tak pełne sprzecznych ze sobą emocji, że wydawało się wręcz niemożliwym to, że mogła znieść aż tak wiele i jeszcze pozostać w jednym kawałku.
Ty też jesteś w jednym kawałki, upomniałam się w myślach. No tak, gdybym stwierdziła, że Rose ma więcej stresów ode mnie, skłamałabym.
– Nessie… – powiedziała tylko, po czym wydała z siebie przeciągłe westchnienie i udało jej się przynajmniej częściowo rozluźnić.
Znów nie miałam okazji, by cokolwiek odpowiedzieć, bo tuż za Rosalie w pokoju pojawili się Esme i Carlisle. Ta pierwsza zareagowała niemal tak samo jak jej przybrana córka, tylko zamiast stanąć w bezruchu i wpatrywać się we mnie nieprzeniknionym wzrokiem, bez wahania rzuciła się w moją stronę i wzięła mnie w ramiona.
– Och, Renesmee… – Głos mojej babci brzmiał dziwnie, aż zaczęłam się zastanawiać, czy ona przypadkiem nie zaczęła płakać. Machinalnie odwzajemniłam uścisk, aż nadto świadoma tego, co dla Esme musiałoby oznaczać to, że mogła stracić mnie po raz kolejny.
– Nic mi nie jest – zapewniłam, siląc się na uspokajający ton, który sama niejednokrotnie u niej słyszałam, gdy próbowała mnie pocieszać. – Naprawdę nic mi nie jest…
Esme wzdrygnęła się, co najmniej jakbym ją uderzyła.
– Tak, tak…
– Co tam się stało? – usłyszałam spięty głos Carlisle’a. Natychmiast przeniosłam na niego wzrok, jednocześnie nawet nie próbując sprawdzać, czy Esme zamierzała wypuścić mnie ze swoich objęć.
Doktor zdążył wyminąć stojącą na środku pokoju Rosalie i teraz stał blisko łóżka na którym siedziałam z Esme. Kątem oka zauważyłam, że Emmett oddala się w stronę swojej partnerki; dziewczyna drgnęła, kiedy z wahaniem wyciągnął rękę i musnął jej ramię, ale po chwili całą sobą dała mu do zrozumienia, że może przesunąć się bliżej. To musiało mu wystarczyć, bo bez wahania objął ją w pasie, pozwalając, by wampirzyca oparła się o niego i jeszcze bardziej rozluźniła.
Szybko odwróciłam od nich wzrok, w zamian koncentrując się na dziadku. Patrzenie na zakochanie pary zdecydowanie mi nie służyło i byłam tego świadoma.
– Nessie – odezwał się Carlisle raz jeszcze, tym razem łagodniejszym, ale przy tym zdecydowanym tonem. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, kiedy zmaterializował się przede mną i Esme, po czym przykucnął, by nasze spojrzenia znalazły się na naszym poziomie. – Co tam się stało? – powtórzył raz jeszcze, ja jednak jedynie pokręciłam głową.
– Ja…
Co miałam mu powiedzieć? Jak miałam wytłumaczyć to, że w samym środku hotelowego ogrodu nagle zaatakował mnie wilkołak? Ba! Jak miałam wytłumaczyć to, że zaatakowałam go, skręciłam mu kark, a potem… O mój Boże! Najgorsze w tym wszystkim było to, że w jakimś stopniu świadomość tego, że byłam w stanie obronić się w pojedynkę napawała mnie satysfakcją!
Poczułam, że zaczynam drżeć i już po prostu nie byłam w stanie nad tym zapanować. Mój wzrok machinalnie powędrował w stronę przeszklonych drzwi z widokiem na ogród, te jednak były starannie zamknięte i częściowo przysłonięte zwiewnymi zasłonami. Mimo wszystko udało mi się wyjrzeć na zewnątrz, ale tam zobaczyłam wyłącznie noc oraz skąpane w łagodnym świetle księżyca kształty.
Żadnego zamieszania. Niczego, co mogłoby zwiastować, że dopiero co otarłam się o śmierć – oraz to, że ta ostatecznie zebrała żniwo.
Och, jakże zwodnicze potrafią być pozory!
– Powiedz nam, skarbie – usłyszałam melodyjny głos Esme, przywodzący mi na myśl dzieciństwo i jakże upragnione poczucie bezpieczeństwa. – Emmett znalazł cię tam nieprzytomną. Wydawało mu się, że coś usłyszał i…
– Wydawało? – Aż zatrzepotałam powiekami w geście niedowierzania. – Na litość Boską, tam rozpętało się takie zamieszanie, że naprawdę jestem zdziwiona, że… – Gwałtownie nabrałam powietrza do płuc, czując się jak kompletna idiotka. – Emmett znalazł tylko mnie? – zapytałam, zerkając wymownie na mojego wujka.
Wampir zerknął na mnie z zainteresowaniem.
– Masz na myśli, czy tylko ty wyłożyłaś się jak długa na samym środku tego ogrodu? – Znów nieudolnie spróbował mnie rozbawić, ja jednak wyłącznie sztywno skinęłam głową. – Tak. Chociaż…
– Chociaż co? – zainteresowała się Rosalie, zerkając na swojego męża ostro.
Wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Chyba czułem czyjąś obecność.
W odpowiedzi na jego słowa przeszedł mnie nagły dreszcz. Znów pomyślałam o tym krzyku, o tym, co się wydarzyło… To przecież nie miało sensu, podobnie jak i pozbawiona logiki wydawała się myśl o tym, że to mogło mieć związek z Heidi – martwą Heidi.
– Już wszystko w porządku – uspokoił mnie Carlisle, ponownie zwracając na siebie moją uwagę. Esme nieznacznie rozluźniła uścisk, dzięki czemu mogłam się wyprostować, a doktor był w stanie chwycić mnie za rękę. – Dobrze się czujesz? – upewnił się, a ja wiedziałam, że jest co najmniej skonsternowany tym, że… cóż, zemdlałam.
– Wymęczona, ale to nic nowego – powiedziałam zgodnie z prawdą, obojętnie przyglądając się jak bada mi puls. Coś w moich słowach musiało go zaintrygować, bo spojrzał na mnie z powątpieniem, a ja uprzytomniłam sobie, że nie wspomniałam moim bliskim o dość istotnej kwestii. – Kiedy byłam w Volterze, Aro zaczął nalegać na to, bym zaczęła uczyć się pod okiem Marka – wyjaśniłam, ostrożnie dobierając słowa.
– Uczyć się? – Tym razem bez wątpienia go zaintrygowałam. – Czego? – drążył i chociaż mogło to zabrzmieć dość ostro, troskliwe spojrzenie jakim mnie obdarzył złagodziło wydźwięk pytania.
Na moment przymknęłam powieki, po czym wypuściłam powietrze ze świstem. Dopiero wtedy zdecydowałam się odpowiedzieć:
– Aro… Aro uważał, że moje zdolności można rozwinąć – wyjaśniłam cicho. – Chciał, bym spróbowała odwrócić swoje zdolności, bo wtedy… no cóż…
– Dysponowałabyś zdolnościami swoich rodziców – podsunął mi spokojnie, skutecznie ukrywając targające nim emocje, ja jednak byłam świadoma swego rodzaju obawy, ale i fascynacji.
– Tak. – W zamyśleniu skinęłam głową. – Nie wyszło mi to jakoś szczególnie. Byłam za to w stanie… hm, przekazywać myśli bez konieczności dotykania drugiej osoby. To męczące, ale przydatne, poza tym – ciągnęłam, nie zamierzając pozwolić sobie na chwile słabości – mogłam to wykorzystać jako broń.
Zapadła cisza, podczas której wszyscy bezmyślnie się na mnie gapili, sprawiając, że poczułam się co najmniej nieswojo. Nerwowo poruszyłam się w objęciach Esme, wciąż oszołomiona wspomnieniami, rozmową i tym, że sama już nie byłam pewna, co takiego wydarzyło się zanim straciłam przytomność.
Czy oby na pewno coś widziałam? Jak to mogło się stać? Emmett powiedział, że w ogrodzie byłam tylko ja. Nawet jeśli czuł cokolwiek więcej, jak mogłam powiedzieć im o wilku, skoro jego ciało najwyraźniej wyparowało? Jak mogła…?
Carlisle odezwał się ponownie, skutecznie przebijając się przez lęk i szok, które mnie ogarnęły:
– Coś ci pokażę – powiedział, obrzucając mnie krótkim spojrzeniem. Wciąż byłam na tyle otępiała, że nawet w tempie przybliżonym do ludzkiego wydawał mi się poruszać zdecydowanie zbyt szybko, więc nie od razu zorientowałam się po co sięgnął na stolik nocy, który stał koło łóżka. – Kiedy byłaś nieprzytomna, próbowała się z nami skontaktować Hannah. Mam nadzieję, że nie masz do nikogo z nas pretensji o to, że sprawdziliśmy tę wiadomość.
– Hannah…? – Sama siebie zaczynałam porażać zdolnościami prowadzenia konwersacji.
Dziadek nie odpowiedział, tylko podsunął mi telefon, który przed wyjazdem dał mi Felix. Wbiłam wzrok w ekranik, dopiero po chwili uprzytamniając sobie, że nie patrzę na ekran główny, ale na niewielkie okienko z wiadomością SMS.
Treść była krótka, ale i tak wprawiła mnie w osłupienie.

Jesteśmy na miejscu. Odezwę się, kiedy tylko będę mogła, to znaczy wtedy, gdy w końcu pozbędę się dyktatora Felutka.

H.
PS. Facet z blizną = KŁOPOTY!!!

Uśmiechnęłam się, czytając dwie pierwsze linijki, ale prawie natychmiast spoważniałam, dostrzegając ciąg dalszy. Nie po raz pierwszy nieprzytomnie zatrzepotałam powiekami. Że niby co? Facet z blizną i…
– Renesmee – odezwał się ponownie Carlisle, bez trudu zwracając na siebie moją uwagę. – Czy teraz w końcu możesz powiedzieć nam, co się stało?
Wciąż na niego patrzyłam, mając wrażenie, że za moment się popłaczę – i to bez znaczenia czy ze zdenerwowania, czy może z ulgi.
Myśląc o tym, jak bardzo chciałabym uściskać Hannę, w końcu zaczęłam mówić.
Demetri
Ciche skrzypnięcie drzwi jak zwykle uprzedziło mnie o przybyciu Corin. Lekko zmrużyłem oczy, choć nawet gdybym stanął na głowie, nie byłbym w stanie dostrzec dziewczyny, póki sama nie zdecydowałaby się przede mną ujawnić. Na całe szczęście tym razem nie musiałem zmuszać jej do tego groźbami ani – chwała Bogu! – zmuszać się do rozmawiania z powietrzem, co jedynie powodowało, że czułem się jak kompletny kretyn.
Cienie zafalowały, a potem w końcu dostrzegłem przed sobą smukła sylwetkę wampirzycy. Corin podeszła bliżej, a jej ciemne włosy podskakiwały lekko przy każdym kroku, falując tak jak czarna peleryna, którą miała na sobie.
– Patriotycznie – zauważyłem z lekkim przekąsem. – Nie ma jak „Volteriańskie Stroje Ludowe” – dodałem, kreśląc w powietrzu cudzysłów.
– Zaczynasz być nudny, Dem – odparła, wznosząc oczy ku górze. – To po pierwsze. A po drugie, nie zapominaj, że dzięki temu – ujęła rąbek peleryny, by podkreślić swoje słowa – masz jedna myślącą istotę pośród bandy kretynów.
– Fakty – przyznałem niechętnie. Dalej nie rozumiałem, dlaczego Corin w ogóle w tym trwa i próbuje mi pomagać, ale już dawno zorientowałem się, że zmuszanie ją do jakichkolwiek zwierzeń jest z góry skazane na niepowodzenie. – Tylko dalej nie wiem, dlaczego nie możesz mnie stąd wyciągnąć. Masz klucze i robisz się niewidzialna przy każdej możliwej okazji. Weź mnie ze sobą i będzie po problemie.
Corin spojrzała na mnie tak, jakbym był wyjątkowym przypadkiem, którego dotknęła prawdziwa zmora cywilizowanego podobna świata – zaawansowany debilizm.
– Demetri, złotko, jak sądzisz, dlaczego nigdy nie byłam ulubienicą Aro? – zagaiła ociekającym słodyczą głosem, całkiem wytrącając mnie z równowagi.
– Czy ja wiem? – Westchnąłem przeciągle. Nigdy nie byłem fanem zgadywanek, nie wspominając już o tym, że odczuwane coraz intensywnej pragnienie sprawiało, że nie byłem w stanie skoncentrować się na niczym, jeśli tylko nie miało związku z krwią. – Co to ma zresztą do rzeczy? Aro najpewniej jest martwy.
Dziewczyna rzuciła mi wymowne spojrzenie.
– Szczerze powiedziawszy, wolałabym, żebyś się mylił – przyznała, ale – znowu! – nie zagłębiała się w szczegóły. – A wracając do mojego pytania, to chyba jest oczywiste. Kretynie, czy ty kiedykolwiek widziałeś, bym uczyniła niewidzialnym kogokolwiek innego prócz siebie?
Tak bardzo wzburzona bardzo przypominała mi Hannę w swojej najbardziej sarkastycznej, wrednej wersji. Z tą tylko różnicą, że rozdrażniona Corin wcale nie była po prostu złośliwa – ze swoją urodą i postawą przypominała raczej jakąś lodową księżniczkę albo boginię zemsty. Tak czy inaczej, swoją postawa skutecznie odbierała chęć na to, by prowadzić z nią jakiekolwiek dyskusje.
– Nie potrafisz rozszerzyć daru – powiedziałem cicho, starając się ukryć rozczarowanie albo przypadkiem nie prychnąć z niedowierzaniem. – Ale nadal masz klucze i możesz mnie wypuścić – zauważyłem przytomnie, a przynajmniej tak sądziłem do momentu, w którym nie przyjrzałem się mojej sojuszniczce.
Kolejne pełne politowania spojrzenie.
– Mogłabym, gdyby Kajusz był całkiem ślepy i nie otaczała go cała gromada oddanych strażników. Nie przedarłbyś się nawet do głównego korytarza, nawet gdyby Marcus nie zrobił z ciebie istoty niewiele bardziej rozgarniętej od słabego człowieka – wyjaśniła mi niecierpliwie. – Popraw mnie, jeśli się mylę, ale co mi będzie po twoim trupie?
– Racja – mruknąłem niechętnie, bo zdecydowanie nie byłem chętny temu, by komukolwiek przyklaskiwać.
– Uwielbiam, kiedy ktoś przyznaje mi rację – stwierdziła Corin, pierwszy raz tego dnia posyłając mi uśmiech.
– Nie przyzwyczajaj się – doradziłem jej, krzywiąc się nieznacznie. Sam już nie byłem pewien, co bardziej mnie drażni: niepewność, zamknięcie, czy może coraz silniejsze pragnienie, które jak na razie byłem w stanie kontrolować, ale to mogło się w szybkim czasie zmienić, skoro nie miałem dostępu do krwi. – Lepiej powiedz mi na czym stoimy.
Corin spoważniała, co mnie zaniepokoiło. Machinalnie spojrzałem w stronę drzwi, te jednak były zamknięte, a ja miałem zbyt przytępione zmysły, by stwierdzić, czy ktokolwiek czai się na zewnątrz.
– Jesteśmy sami – uspokoiła mnie, bez trudu dostrzegając na co patrzę. – Co oczywiście nie znaczy, że nie powinniśmy się śpieszyć. Może zacznę od tego, że przekazałam twoją wiadomość i…
– Renesmee? – przerwałem jej pośpiesznie. – Widziałaś Nessie? – drążyłem, jednocześnie warcząc na siebie w duchu za tę wyczuwalną w głosie słabość.
Spojrzenie Corin złagodniało, co doprowadziło mnie na skraj szaleństwa. Nie potrzebowałem jej współczucia, do diabła!
– Widziałam. Jest cała – powiedziała w końcu, szybko biorąc się w garść.
– Ale nie rozmawiałaś z nią – dodałem.
Choć było to stwierdzenie, wampirzyca i tak skinęła głową.
– Rozmawiałam z Hanną – wyjaśniła. – Przekazałam jej wszystko, począwszy od tego, że jak na razie jesteś w jednym kawałku… – Zawahała się i lekko przekrzywiła głowę. – Kazała mi przekazać, że całkiem ci już odwaliło z tymi pozdrowieniami.
– Taa… To jak najbardziej w stylu Hanny – zgodziłem się.
Moja rozmówczyni skinęła sztywno głową, najwyraźniej i nad tym nie zamierzając się rozwodzić. Miałem wrażenie, że nie mówi mi czegoś istotnego, szybko jednak odrzuciłem od siebie podobne podejrzenia, koncentrując się na tym, co było tu i teraz. Pieczenie w gardle mnie dekoncentrowało, ale to jeszcze nie znaczyło, że miałem popadać w paranoję.
Odchrząknąłem znacząco, po czym ponownie skoncentrowałem spojrzenie na Corin. Nigdy nie byliśmy ze sobą specjalnie blisko, dlatego tym trudniej było mi z nią rozmawiać i sprawiać wrażenie kogoś, kto czuje się swobodnie w jej towarzystwie.
Poza tym naprawdę nie miałem stuprocentowej pewności, że mogę jej zaufać. Ryzykowałem, a to mogło się skończyć źle dla wszystkich.
– Renesmee rozdzieliła się z Hanną i Felixem – podjęła Corin, a ja spojrzałem na nią z niedowierzaniem. – Szukają jej bliskich. Ona jest z rodziną na Alasce, a reszta twoich przyjaciół poleciała do Rio.
– Szuka bliskich… Hm, to chyba dobrze – stwierdziłem, ale miałem wątpliwości. Nie żebym nie ufał Cullenom i temu, że jest przy nich bezpieczna, jednak… – Coś jeszcze?
– Jest inna.
Spojrzałem na Corin pytająco, ale nie doczekałem się żadnej odpowiedzi – ani mnie, ani bardziej satysfakcjonującej. Zaczynało mnie to denerwować, jednak nie dałem niczego po sobie poznać.
Zauważyłem, że dziewczyna drgnęła niespokojnie. Tym razem oboje spojrzeliśmy na drzwi, te jednak nie otworzyły się, a i Corin nie wyglądała tak, jakbyśmy za moment mieli zostać złapani na gorącym uczynku.
– Musze iść – oznajmiła nerwowo, szybko się do mnie zbliżając. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, przetrząsnęła kieszenie peleryny i wyłuskała z jednej z nich niewielki telefon komórkowy. Wcisnęła mi go w ręce razem ze pomiętym skrawkiem papieru. – Do cholery, niech nikt tego nie zobaczy! A numerów się naucz i pozbądź – dodała, nerwowo potrząsając głową. Z tym swoim zachowaniem zaczynała przypominać mi bohaterkę tych idiotycznych filmów szpiegowskich. – Pierwszy jest mój. Drugi… Cóż, zobaczysz.
Zaraz po tym zniknęła – tak po prostu.
A ja stałem na środku tej cholernej celi, gapiąc się na telefon i kartkę, i zastanawiając się, dlaczego czuję się tak, jakbym właśnie został posiadaczem szczęśliwego losu na jakiejś idiotycznej loterii życia. 
Przyznaję, trochę zabrało mi napisanie tego rozdziału, ale jestem z niego zadowolona. Pierwotny zarys powstał już miesiące temu, jednak dopiero podczas wyjazdu do Kołobrzegu nabrał kształtów – teraz wystarczyło pisać, choć i wtedy nie wyglądał jeszcze tak, jak mogłabym oczekiwać.
Tak czy inaczej, ostateczny kształt (i to nie tego jedynego rozdziału) zawdzięczam mojej ukochanej piosence „Hungry” zespołu Saints of Silence, który osobiście uwielbiam i naprawdę nie wiem, dlaczego jest tak słabo znany. Te piosenki mają duszę i przyprawiają o dreszcze – a właśnie tego potrzeba, by napisać coś takiego.

„I'm hungry for life and I'm no longer afraid of the rain
It's hard to decide where there's money lets walk off the shame
I'm walkin' and talkin' and my mind is gone no longer walk off the shame
Hungry for life and I'm no longer afraid of the rain...”

Tak więc nucąc sobie, pozdrawiam wszystkich czytelników. Kolejny rozdział już wkrótce...

Nessa.

4 komentarze

  1. Dzięki ci za ten rozdział ! Długo musiałam czekać, ale było warto, bo rozdział jest przecudny :) Wspaniale opisałaś walkę pomiędzy wilkiem a Ness. Nie spodziewałam się, że Renes sama poradzi sobie z wilkołakiem, a tu takie zaskoczenie ;> W końcu Demetri <3 Napiszę to po raz setny - Uwielbiam jego perspektywę ;) Czyżby drugi numer należał do Nessie ? Czekam z niecierpliwością na nn i pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział <3

    Boziulu, Kobieto długo kazałaś czekać na następną notkę ale po tym rozdziale przebaczam :)

    Ja jak to ja przeczytałam ale długo się na komentarz zbierałam, a zapewne i tak mi nie wyjdzie. ;)

    Dobra, przechodzę do tego cudeńka.
    No co ja mogę napisać? Po prostu bombowy! Genialnie to napisałaś, a ta walka między Ness a wilkiem... Mrrr!

    Perspektywa Demcia krótka ale mega fajna, już chciałabym aby był z Renesmee, no ale nie byłoby to ciekawe, no nie?

    Podsumowując!
    Perspektywa Nessie+ perspektywa Dema= cudeńko!

    Nie pozostaje mi nic innego jak życzyć Ci weny na następny rozdzialik. :)

    Brooklyn

    OdpowiedzUsuń
  3. Przepraszam, że dopiero teraz komentuje, ale jakoś wcześniej nie mogłam. Czasami mam takie dni, że nie umiem skleić dwóch zdań by miały one sens.
    No więc rozdział to cudo ( a to nowość :P )
    Jako iż obecnie czytam fascynującą książkę ( "Zagrożeni" , którą polecam ), w której pełno scen walk, ogromnie podobał mi się fragment starcia Renesmee z wilkołakiem. Szczerze myślałam, że Nessie przegra i ktoś wybiegnie na ratunek, chociaż nie, wróć. Ja nic nie myślałam. Mam zbyt mały mózg by jednocześnie myśleć nad czymś i czytać, więc jedynie śledziłam kolejne linijki tego cudownego tekstu. No i była perspektywa Dema! Tyle wygrać :D Wow, wow. Corin taka dobra. Tylko szkoda, że nie umie rozszerzyć daru, no ale ucieczka przecież nie mogłaby być taka łatwa xD
    Czekam na następny rozdział <3

    Pozdrawiam,
    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  4. Miałam taki piękny komentarz napisany, ale mi go zeżarło. -.- No i się wkurzyłam i nie napisałam kolejnego. Lenistwo poziom hard. x_x
    Okej... Gratulacje dla Nessie, że tak świetnie sobie poradziła z tą walką. Nie sądziłam, że się jej to uda, ale jak dobrze to czasem być dręczoną przez najnudniejszego wampira na świecie, aby nauczył cię kilku w zasadzie nie prostych, ale przydatnych rzeczy. O, Marku dziękujemy! :D
    Deeem ♥___♥ Nie wiem czy wiesz, ale ja uwielbiam jak piszesz z jego perspektywy. No to czytało się tak szybko (za szybko), tak przyjemnie no i... No i się rozpływam. *_*
    Demetri mnie rozwala - po prostu. Mimo, że jest więźniem i jest uwięziony to nie traci poczucia humoru. Łoo, nie mam pojęcia czemu, ale w tym momencie skojarzył mi się z Damonem. XDD Whooo, jejku ;_; Za dużo VD xD
    Ech, jestem pewna, że Corin dała mu numer do Nessie (uśmiechnięta buźka). No, bo raczej nie do Hanny. No bo po co? XD Szkoda, że wampirzyca nie może użyczyć mu swojego daru ;-; No, ale cóż. Nie zawsze ma się to co się chce xp
    Rozdział tak czy inaczej był genialny, a mnie, aż skręca, żeby się dowiedzieć, kiedy Renesmee odnajdzie rodziców no i moment, kiedy Dem wreszcie się wyrwie z Volterry. Coś czuję, że Edward nie będzie zadowolony z wybranka córki, xD
    Pozdrawiam i po raz kolejny dobranoc i miłego dnia. xDD
    Gabi. ♥

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa