niedziela, 24 sierpnia 2014

14. Karnawał

Felix
Lot był koszmarny, przynajmniej z mojej perspektywy. Siedzenie w miejscu doprowadzało mnie do szaleństwa, sprawiając, że miałem ogromną ochotę zrobić… Bo ja wiem? Cokolwiek. Nie chodziło już nawet o obecność ludzi, bo ta bywała znośna – w końcu nie pierwszy raz utknąłem na tak małej powierzchni z istotami z pulsem – ale o samą świadomość tego, że nie pozostało mi nić prócz ciągnącej się w nieskończoność bezczynności.
Westchnąłem w duchu, po czym machinalnie mocniej ścisnąłem dłoń siedzącej po mojej lewej stronie Hanny. Cały czas wpatrywała się w zasłonięte okno po swojej stronie; jej pierś właściwie się nie unosiła, a dla postronnego, niewtajemniczonego obserwatora musiała wyglądać tak, jakby spała. Cóż, bardziej niż błędne. Wampiry mogły co najwyżej mogły pomarzyć o śnie, podobnie jak i Hannah o spokoju – tego byłem pewien. Niemal czułem bijące od niej napięcie, nie wspominając o sposobie w jaki dyskretnie zaciskała dłonie w pięści. Byłem pewien, że cała ta podróż to dla niej wielka katorga i to nie tylko dlatego, iż wciąż martwiła się o Renesmee oraz o to, co powiedziała jej Corin. Miałem wrażenie, że i w tej kwestii dziewczyna nie powiedziała mi wszystkiego, ale wolałem nie naciskać, skoro tak bardzo śpieszyliśmy się na samolot. Teraz z kolei Hannah miała idealny powód, by się do mnie nie odzywać – a konkretnie perspektywę przypadkowego mordu na współpasażerach. Łatwo było zapomnieć jak bardzo jest młoda, że to na swój sposób wciąż nowonarodzona…
Och, świetnie: jak zwykle musiałem wpakować się w niezłe kłopoty. Nie dość, że nie mieliśmy pojęcia, co właściwie robimy, to na dodatek musiałem niańczyć młodą wampirzycę. Co prawda etap nowonarodzonej zdecydowanie miała już za sobą, ale to jeszcze nie znaczyło, że była odporna.
Och, przecież to nie pierwszy raz, warknąłem na siebie w duchu. Nie pierwszy raz Hannah daje sobie radę w takiej sytuacji. I co? I jak na razie wszyscy żyją, dodałem stanowczo, po czym niechętnie przyznałem sam sobie rację. O ironio! Tak czy inaczej, mówienie do siebie w myślach na pewno nie prezentowało się gorzej od ciągłego zamartwiania się z najróżniejszych powodów – cokolwiek tylko przychodziło mi do głowy. Tym razem mieliśmy mało czasu na przygotowani się, ale czym to się różniło od ucieczki z Volterry, kiedy na dodatek byliśmy bardziej wzburzeni niż do tej pory?
Poczułem na sobie intensywne spojrzenie i bez większego zainteresowania spojrzałem wprost na zwróconą w moją stronę Hannę. Jej oczy wciąż miały nieco dziwny, błotnisty odcień, który zawdzięczały szkłom kontaktowym, ale to nie przeszkadzało mi w odczytaniu targających dziewczyną emocji. Wywróciłem oczami, niemal słysząc to, co musiała sobie myśleć – począwszy od tego, że jestem zdecydowanie zbyt spięty, na jakichś złośliwych uwagach na temat swojego zachowania kończąc.
– Zakaz zamartwiania się do samego końca podroży – wyszeptała Hannah tak cicho, że nawet ja miałem problem z usłyszeniem poszczególnych słów. – Pasuje ci to, Felutku?
– Dobra. Ale tylko pod jednym warunkiem – odpowiedziałem, zerkając na nią wymownie.
Prychnęła cicho, ale skinęła zachęcająco głową w moim kierunku. Nie zaprotestowałem, kiedy wyszarpnęła rękę z mojego uścisku i wyprostowała się, by rzucić mu swoje pełnowymiarowe, wyzywające spojrzenie. Kąciki ust drgnęły i wygięły się w ten znajomy złośliwy, nieco pogardliwy uśmieszek, który już dawno zarezerwowała dla mnie i to chyba wyłącznie po to, by wyprowadzić mnie z równowagi. Tak czy inaczej, całym ciałem wydawała się komunikować to, że chyba upadłem na głowę, skoro w ogóle podejrzewałem, że mogłaby nie dać sobie rady.
Hannah przymrużyła czekoladowe oczy, przez co zaczęła mi trochę przypominać rozjuszoną, przygotowaną do ataku kotkę.
– Jakim? – Po jej głosie słychać było, że znów ma ochotę się ze mną podrażnić.
Odczekałem moment, by jeszcze bardziej ją zdenerwować.
– Przestaniesz w końcu mówić na mnie „Felutek” – wycedziłem przez zaciśnięte zęby.
– Och, a zapowiadało się tak dramatycznie! – Roześmiała się cicho i melodyjnie. Jej oczy zabłysły, a przez brąz jej soczewek przedarła się znajoma czerwień. Mrugnęła raz jeszcze i oczy wróciły do swojego naturalnego, niepokojącego koloru. – Hm… Łazienka – zadecydowała, wstając bez czekania na moje protesty. Pośpiesznie przerzuciła torebkę przez ramię i przecisnęła się tuż obok mnie. – A nad warunkiem się zastanowię… kiedy już wymyślę swój. Jak na razie zostaniemy przy Felutku – zapowiedziała i wyszczerzywszy się raz jeszcze, oddaliła się pośpiesznie.
Zatrzepotałem powiekami, obserwując ją do momentu, w którym zniknęła za znajdującymi się na końcu rzędów miejsc drzwiami. Dopiero wtedy wyprostowałem się i wsparłszy głowę na zagłówku fotela, wymownie spojrzałem w sufit.
– Kobiety – mruknąłem, nie mogąc się powstrzymać.
Taa… Jakby to cokolwiek wyjaśniało.

– O rany, o rany, oranyoranyora… – Hannah wyrzucała z siebie słowa tak szybko, że przy końcu zlały się w jeden niezrozumiały bełkot. Spojrzałem na nią krzywo, kiedy zaczęła podskakiwać na swoim miejscu, dosłownie przyklejona do okna pędzącej taksówki. – O rany, Felutek, powiedz mi, że widzisz to, co ja! – jęknęła i obejrzała się na mnie, spoglądając nań roziskrzonymi oczami.
– Nie mam pojęcia, coś ty znowu… – zacząłem poirytowany, w duchu dziękując za to, że taksówkach mówił wyłącznie po portugalsku. Co oczywiście nie znaczyło, że miał nie zauważyć, iż mojej towarzyszce może brakować piątej klepki.
Hannah jedynie prychnęła, tym razem bardziej zdyscyplinowana, zanim wyprostowała się, by na mnie spojrzeć. Bezceremonialnie chwyciła mnie za przód kurtki, po czym szarpnięciem przyciągnęła do szyby po swojej strony. Niewiele brakowało, bym przypadkiem rozbił głową szkło, co może nie byłoby dla mnie szkodliwe, ale zdecydowanie nie polepszyłoby naszej sytuacji. Doprawdy, już i tak wrzucaliśmy się w oczy swoją odmiennością, więc dodatkowe ekscesy naprawdę nie były nam potrzebne i Hannah musiała zdawać sobie z tego sprawę.
Lot do Rio minął względnie spokojne, a ja po opuszczeniu samolotu doszedłem do wniosku, że teraz spokojnie mogę uznać obietnicę „żadnych zmartwień” za wypełnioną – więc wróciłem do zmartwień. Oraz irytowania się. Na lotnisku Hannah na dobre półgodziny zniknęła w łazience, wykręcając się kolejkami, ale ja byłem pewien, że zrobiła coś więcej niż tylko po raz kolejny zmieniła szkła kontaktowe. Do diabła, po tylu latach spędzonych w straży przybocznej naprawdę potrafiłem zorientować się, kiedy kobieta dyskretnie próbuje przeszukać moje kieszenie – a finalnie wykraść telefon komórkowy. Co prawda nie powiedziałem nawet słowa, bo też martwiłem się o Renesmee, nie chciałem zresztą doprowadzić do tego, by znów zacząć kłócić się z Hanną, ale ryzyko i tak wydawało mi się duże i niepotrzebne. Przecież Nessie i Cullenowie z pewnością doskonale sobie radzili!
Tak czy inaczej, ledwo powstrzymywałem irytację. Znalezienie taksówki również stanowiło pewne wyzwanie, ale przynajmniej dzięki temu mogliśmy szybciej dotrzeć do zaklepanego zawczasu hotelu i spróbować doprowadzić się do porządku – a przynajmniej naiwnie w to wierzyłem, póki samochód nie zaczął się wlec, a my nie wylądowaliśmy w samym środku ogromnego korka. Do diabła! Akurat teraz, kiedy najbardziej drażniła mnie bezczynność, na każdym kroku działo się coś, co prowadziło właśnie do niej!
Hannah musiała przyuważyć, że nadal nie pojmuję jej podekscytowania (Rio de Janeiro? Co z tego?), bo westchnęła i odepchnąwszy mnie na moment, zaczęła majstrować przy mechanizmie otwierającym okno. Szyba z cichym szelestem osunęła się w dół, wpuszczając do wnętrza samochodu oszałamiającą wręcz mieszankę najróżniejszych zapachów. Aż zachłysnąłem się powietrzem, tak intensywnie pachnąć wydawało się teoretycznie tylko uśpione miasto: słodycz ludzkiej krwi, potu, jedzenia, silnych perfum… Och, poza tym dźwięki! Jakieś śmiechy, zamieszanie, a do tego głośna i niezwykle energiczna muzyka…
– Patrz, ty ignorancie – syknęła moja towarzyszka, wychylając się na tyle, by móc wskazać dłonią na coś, co znajdowało się przed nami.
Nie miałem większego wyboru, więc przesunąłem się na jej stronę. Zrobiła mi trochę miejsca, ale w efekcie i tak niewiele brakowało, byśmy zaczęli się o siebie ocierać. To było dość niezręczne doświadczenie, a przynajmniej takie by się okazało, gdybym nie był tak rozkojarzony wszystkim tym, co działo się wokół mnie.
To przypominało ludzkie Tsunami, przynajmniej na pierwszy rzut oka. Uniosłem brwi ku górze, oszołomiony plątaniną ciał, mieszanką zapachów i dźwięków. Chyba nigdy nie widziałem aż tak wielkiego zbiegowiska, zgodnie przemieszczającego się we wspólnym kierunku. Cała armia kobiet i mężczyzn, bajecznie kolorowy tłum pracy przed siebie, najpewniej w kierunku centrum miasta. To wyjaśniało korek, ale nic poza tym, bo takich rzeczy nie widywało się przecież na co dzień. Cały ten tłum, a także dudniąca energiczna muzyka, w jakiś niezwykły sposób uzupełniały się nawzajem, dając absolutnie niesamowity efekt.
Hannah pociągnęła mnie za ramię, więc wyprostowałem się i z lekkim oszołomieniem spojrzałem jej w oczy.
– Karnawał – oznajmiła, a jej głos był tak pełen emocji, że wcale bym się nie zdziwił, gdyby zaczęła podskakiwać na siedzeniu. – Karnawał w Rio de Janeiro – dodała niemal z nabożną czcią, chociaż nie miałem jeszcze problemów ze słuchem, a tym bardziej ze zrozumieniem.
Nie dodała nic więcej, tylko zwróciła się w stronę okna, wyglądając na zewnątrz i ekscytując się co najmniej tak, jakby była małą dziewczynką. Miałem ochotę wywrócić oczami, ale z jakiegoś powodu widok takiej Hanny sprawiał mi przyjemność. To było normalnie, a ona sprawiała wrażenie lekkiej i cieszącej się z życia, zupełnie jakby ostatnie tygodnie nie miały miejsca – zupełnie inna, prawie jak sprzed tego wieczoru, kiedy w tamtym ukrytym pokoju opowiedziała mi o wszystkim tym, co wydarzyło się niemal pół roku temu w Forks.
Zawahałem się, zaskoczony tokiem własnych myśli. Łatwiej było unikać wspominanie Hanny i tego, że w istocie wszystko było jej winą – przynajmniej w pewny stopniu, zwłaszcza, że okłamywała nas wszystkich przez te wszystkie lata. Do tej pory nie potrafiłem pojąć, jak to wszystko mogło się stać, nie wspominając o abstrakcyjności tego, iż teraz byliśmy w Brazylii, próbując wszystko odkręcić. Od chwili, kiedy Aro nakazał mnie i Felixowi znalezienie tej wampirzycy, minęły całe miesiące, poza tym wydarzyło się tyle, że sam nie potrafiłem określić, co takiego czuję w związku z nową sytuacją.
A co więcej, nie miałem pojęcia, co powinienem myśleć o samej Hannie. Chciałem być na nią zły, chciałem jej nie ufać... Tak na początku podpowiadał mi instynkt i doświadczenie minionych wieków. Łatwiej było, kiedy również Renesmee traktowała ją z dystansem, ale również jej stosunek wydawał się zmienić i nie miałem już motywacji, by postępować względem wampirzycy inaczej niż wtedy, gdy była jedynie irytującą wampirzycą – „małą czarownicą” – która tak bardzo mnie irytowała.
Właśnie wtedy mój umysł postanowił jeszcze bardziej skomplikować mi życie, wyciągając na wierzch wspomnienie tego jednego, przypadkowego pocałunku, który z taką łatwością odsunąłem na bok, próbując udawać, że nigdy nie miał miejsca. Hannah była ładna i intrygująca, ale… ale…
Odchyliłem głowę, wspierając ją na zagłówku fotela. Nieważne. Teraz liczyło się tylko to, co mieliśmy zrobić, a konkretnie odnalezienie Alice i Jaspera. Wszystko inne zamierzałem odłożyć na dalszy plan, przynajmniej do czasu, kiedy ostatecznie będziemy w stanie stwierdzić na czym stoimy. Nie miałem pojęcia, dlaczego dodatkowo komplikowałem wszystko, myśląc o Hannie i to w kategoriach, które przecież już dawno zdecydowałem za niewłaściwe, przynajmniej w jej przypadku. Do diabła, może coś w tym było i zbytnio się zamartwiałem, a może już po prostu zaczynałem tracić zmysły z powodu tych wszystkich stresów – tak czy inaczej, nie podobało mi się to i obawiałem się, że kiedy już będzie po wszystkim, nawet długie wakacje nie pozwolą mi dojść do względnej równowagi psychicznej… O ile oczywiście w moim przypadku można było mówić o jakiejkolwiek równowadze.
Raz jeszcze spojrzałem na Hannę, ale ta sprawiała wrażenie całkowicie nieświadomej tego, że ktokolwiek ją obserwuje. Nadal wpatrywała się w szybę, obserwując przemykający ulicami tłum. Westchnęła cicho, kiedy taksówka w końcu ruszyła się z miejsca, zagłębiając się w labirynt miejskich ulic, kiedy kierowca – klnąc przy tym na czym świat swoi – zdecydował się znaleźć inny sposób, by dowieść nas na miejsce, nie spędzając nocy na tkwieniu w korkach. Przyjąłem to z ulgą i to nie tylko dlatego, że licznik tykał, a my mieliśmy dość ograniczone zasoby gotówki. To było irytujące, zwłaszcza kiedy przywykło się do tego, że pieniądze nie mają większego znaczenia, ale nawet Hannah musiała przyznać, że bieganie z kartą kredytową było jak proszenie się o to, by ktoś w końcu nas namierzył.
Hotel znajdował się na obrzeżach miasta, bliżej portu i okolic zielonych. Gdzieś w oddali majaczyła postać słynnego już na cały świat pomniku Jezusa – ciemny kształt z rozłożonymi ramionami, zupełnie jakby postać chciał przygarnąć do serca cały świat. W milczeniu skupiłem się na odliczaniu odpowiedniej sumy banknotów, podczas gdy Hannah wyślizgnęła się z samochodu, rzucając do bagażnika po bagaże. Kierowca spojrzał na mnie spode łba najwyraźniej nieusatysfakcjonowany brakiem napiwku, ale wystarczyło jedno ostre spojrzenie, by wymamrotał coś pod nosem i odpuścił. Ledwo zdążyłem dołączyć do Hanny na zewnątrz, a taksówka ruszyła z piskiem i zniknęła nam z oczu, co w dość jednoznaczny sposób dało nam do zrozumienia, jakie zdanie miał o nas kierowca.
– Dupek – mruknęła Hanna, ale myślami wydawała się mieć daleko, aż zacząłem się zastanawiać, czy jej uwaga oby na pewno tyczyła się taksówkarza.
– Taa… – Spojrzałem na nią z ukosa, instynktownie wyczuwając, że unika spoglądania w moją stronę.
Teraz w dość ostentacyjny sposób wpatrywała się w budynek hotelu, wyraźnie niechętna, by wejść do środka. Zawahałem się, w ostatniej chwili powstrzymując od zaserwowania jej rady, którą podsunęła mi w samolocie – by przestać się zamartwiać. Miałem niejasne wrażenie, że jej humor – czy też raczej jego brak – ma jakiś związek ze mną, nawet jeśli pozornie wydawało się to bez sensu.
Minęło kilka sekund, a ona nadal na mnie nie patrzyła. W jednej chwili atmosfera zrobiła się naprawdę napięta, a ja poczułem się niezręcznie.
– Hannah? – mruknąłem i zaraz tego pożałowałem, bo spojrzała na mnie w nieprzenikniony sposób. Jej tęczówki znów nabrały barwy szkarłatu, ale wydawały się przygaszone; dziewczyna, którą obserwowałem, kiedy przejeżdżaliśmy przez centrum miasta, zniknęła i już nie potrafiłem jej odnaleźć. – Ech… Chcesz może zapolować? – palnąłem, wyrzucając z siebie pierwszą myśl, która przyszła mi do głowy.
Zmrużyła oczy, a chwilę później znowu zwróciła się w stronę hotelu.
– Idź sam – rzuciła dość szorstko, bez śladu ironii. To nie był ten sam ton, którego używał, kiedy próbowała mi dopiec. Szlag, kto zrozumie kobiety? – Ja… marzę o prysznicu. A potem musimy zastanowić się nad tym, gdzie najlepiej szukać – dodała i bez słowa weszła do środka, nawet się na mnie nie oglądając.
– Jasne – mruknąłem w przestrzeń, zbyt zaskoczony, by zdobyć się na coś innego.
Co ją ugryzło?
Hannah
Stoję na balkonie i bezmyślnie wpatruję się w przestrzeń. Nie mam pojęcia, co myśleć o... Cóż, właściwie o wszystkim – a zwłaszcza o sobie samej. Nie rozumiem goryczy, która pojawiła się znikąd, a którą nie daje mi spokoju, sprawiając, że czuję się pusta i pozbawiona jakiejkolwiek energii. W pewnym sensie mam do siebie pretensje o to, jak potraktowałam Felutka, chociaż z drugiej strony czuję ponurą satysfakcję na wspomnienie jego zdezorientowanej miny. Zasłużył sobie. Nie wiem dlaczego, ale chyba sobie zasłużył.
Chyba.
Wzdycham i mrugam pośpiesznie, aż wszystko to, co widzę, w końcu nabiera kształtu. Hotelik jest mały, ale ładny, a przynajmniej tyle zdążyłam zauważyć, kiedy w pośpiechu przemykałam do recepcji, a później na drugie piętro, gdzie znajdował się mój pokój. Felix dostał sąsiedni, ale nie czuję go i nawet nie mam pewności, czy już wrócił z polowania czy dokąd tam się wybrał. Próbuję przekonać samą siebie, że w gruncie rzeczy mnie to nie obchodzi, ale prawda jest taka, że to wyłącznie oszukiwanie samej siebie. Nie potrafię – albo raczej nie chcę, ale czy to nie to samo? – zrozumieć samej siebie, zbyt zaniepokojona wnioskami, które jak nic bym wysnuła, gdybym jednak się na to zdecydowała.
Przenikliwy dźwięk, który dochodzi z głębi pokoju, wyrywa mnie z otępienia. Wzdrygam się, w końcu odrywając wzrok od majaczącej w oddali panoramy miasta. Dopiero po chwili dochodzi do mnie, że to po prostu komórka, którą podebrałam Felixowi na lotnisku, a której jeszcze nie miałam okazji mi oddać. W ułamku sekundy doskakuje do łóżka, gdzie rzuciłam torebkę, przetrząsając ją w pośpiechu w poszukiwaniu nieszczęsnego urządzenia, aż w końcu moja irytacja sięga zenitu i bezceremonialnie wytrząsam całą zawartość na materac. Telefon milczy, a kiedy mu się przyglądam, dostrzegam czerwone migocące światełko, zwiastujące nadejście nowej wiadomości.
SMS od Renesmee jest krótki, ale i tak przynosi mi ulgę.

Sytuacja opanowana. Mówiłam Ci kiedyś, że cię uwielbiam?
R.

– Nie, kochana, nie mówiłaś – mruczę pod nosem. Wpatruję się w ekran na tyle długo, że wyświetlacz gaśnie, a pokój pogrąża się w ciemnościach.
Mam ochotę zadzwonić do Renesmee, by przynajmniej usłyszeć jej głos i upewnić się, że wszystko w istocie jest w porządku. Raz jeszcze zerkam na wygaszoną komórkę w moich dłoniach, bliska odszukania właściwego kontaktu, ale… Och, prawda jest taka, że chcę z nią porozmawiać nie tylko z powodu tamtego mężczyzny z lotniska, ale i wielu innych. Zabawne, że przez te wszystkie dni, które spędziliśmy w podróży, cały czas mijałyśmy się ze sobą – i to tylko po to, by rozdzielić się na chwilę po tym, jak nasze relacje się unormowały. Nadal jestem na siebie zła za wszystko, co zrobiłam i jednocześnie nie potrafię zmusić się do tego, by po prostu się wycofać. Nie oczekiwałam, że po tym wszystkim ja i Nessie nadal będziemy przyjaciółkami, a jednak ona wydawała się mi wybaczyć, chociaż na to nie zasługuję. To tym bardziej mobilizuje mnie do tego, by chcieć wszystko naprawić, nawet jeśli sytuacja prezentowała się dość marnie i to bez moich dziwnych odczuć oraz myśli względem Felutka.
Zaciskam usta i odkładam telefon na bok, w ostatniej chwili rezygnując z prób kontaktowania się z Renesmee. Głupia, ona ma własne problemy z facetami. Dem w każdej chwili może powiększyć statystyki umieralności, poza tym dopiero co z twoją pomocą puściła kantem swoja pierwszą miłość, warczę na siebie i kręcę z niedowierzaniem głową. Kto w ogóle powiedział, że mam jakiekolwiek kłopoty sercowe…?
Pukanie do drzwi zaskakuje mnie niemal w równym stopniu, co i telefon. Nie mam pojęcia, co się ze mną dzieje, aczkolwiek niektórzy bez wątpienia mieliby ze mnie niezły ubaw. Roztrzepany wampir? Może nie jestem jakoś szczególnie rozeznana, nie wspominając o doświadczeniu jako nieśmiertelna, ale nawet ja zdaję sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak.
Wstaję, w duchu upominając się, by zachować neutralny wyraz twarzy. Jeszcze przed wyjrzeniem na korytarz wiem, kogo tam zastanę – a jednak widok Felixa i tak wprawia mnie w konsternację.
– Hm… To ty, Felutek – mówię, siląc się na beztroskę, ale idzie mi to, najdelikatniej rzecz ujmując, marnie.
– Spodziewałaś się kogoś innego? – Unosi jedną brew ku górze, krytycznie mierząc mnie od stóp do głów. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie kiwnęłam nawet palcem, by się odświeżyć, chociaż tym właśnie wykręciłam się przed hotelem. – Popsuty prysznic? – dodaje, w dość niedyskretny sposób dając mi do zrozumienia, że doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że kręcę.
– Może. Ty też nie wyglądasz na kogoś, kto właśnie zapolował – zarzucam mu; jego oczy są przygaszone, chociaż zwykle po posiłku lśnią intensywną czerwienią.
Szlag, co mnie właściwie obchodzą jego oczy przed i po polowaniu?
Felix nie reaguje, chociaż zwykle jest pierwszy do tego, by wejść ze mną w potyczkę słowną. Patrzymy na siebie, a ja czuję się prawie jak godzinę wcześniej przed hotelem – skrępowana i tak rozdrażniona, że mam ochotę zatrzasnąć mu drzwi przed nosem, byleby tylko zostać w pojedynkę…
A przynajmniej wmawiałam sobie, że tego właśnie chcę.
– No, dobra. – Felix odchrząka wymownie, a potem unosi coś, czego wcześniej nie zauważyłam i bezceremonialnie wpycha mi to w ramiona. Zaskoczona, przyjmuję to, co okazuje się papierową torbą z jakiegoś markowego butiku. – Daję ci kwadrans. Serio, tylko kwadrans. Potem wparowuję tutaj i naprawdę nie interesuje mnie to, czy będziesz naga, w bieliźnie, czy co tam jeszcze – wywlekę cię stąd za włosy jeśli będzie trzeba i…
– Felutek, czy zdajesz sobie sprawę z tego, że pieprzysz od rzeczy? – przerywam mu; moje brwi wędrują tak wysoko, że jak nic zrównały się z linią włosów.
– Tak. Nie wiem. Może… – Znów odchrząka, po czym wzrusza ramionami. – Kwadrans.
Wciąż stoję w progu, kiedy on jak gdyby nigdy nic odwraca się na pięcie i znika w swoim pokoju. Mija dłuższa chwila nim – raz jeszcze zerknąwszy z niedowierzaniem na pakunek w swoich rękach – jestem w stanie ruszyć się z miejsca. Podświadomie wiem, że właśnie straciłam niemal całą minutę, jeśli oczywiście Felix na poważnie dał mi zaledwie kwadrans na…
Właściwie na co?
Zamykam drzwi, tak ostrożnie i z takim skupieniem, jakby sposób w jaki to robię miał jakiś szczególne znaczenie. Jeszcze zanim dochodzę do łóżka, ciekawość zwycięża i sięgam do torby, szybkim ruchem wyciągając jej zawartość. Nie jestem pewna, czego się spodziewam, ale mimo wszystko…
Zamieram, a potem już tylko stoję, nawet w półmroku doskonale świadoma koloru, jaki ma materiał w moich rękach. Drżącymi dłońmi rozprostowuję krwistoczerwoną, elegancką sukienkę; zdobiony cekinami materiał lśni łagodnie w bladym świetle miejskiej łuny, która wdziera się przez okno do pokoju, czyniąc pomieszczenie nieco bardziej przystępnym nawet dla wampira.
Gdyby moje serce biło, w tym momencie waliłoby jak oszalałe.
Dlaczego, do diabła, Felix kupił mi sukienkę…?

Czuję na sobie jego spojrzenie, tak jak czasami ciepło promieni słonecznych, kiedy zdarza mi się przechadzać w świetle dnia. Z jakiegoś powodu świadomość tego, że Felix wciąż mi się przypatruje, napawa mnie równie wielką satysfakcją, co i wprawia w zakłopotanie. Zwłaszcza to drugie jest dla mnie czymś nieprawdopodobnym i zaczynam błogosławić fakt, iż jako wampirzyca nie mogę się rumienić. Do diabła, to przecież tylko Felutek, a jednak czuję się tak zdenerwowana, jakbym za moment miała wkroczyć w sam środek zgubnego dla mnie pożaru.
– Eee… – słyszę i moje zdenerwowanie momentalnie słabnie, wyparte przez rozbawienie. Śmieję się, nie mogąc się powstrzymać, czym skutecznie peszę mojego towarzysza. Rzuca mi urażone spojrzenie, które jak zwykle ignoruję, siląc się na spokój i pewność siebie, których z jakiegoś powodu wcale nie odczuwam. – No co?
– Nic. Swoją drogą, twoje zdolności prowadzenia konwersacji za każdym razem mnie zaskakują – stwierdzam z uśmiechem, wspierając dłoń na biodrze.
Felix prycha, ale dalej przygląda mi się uważnie. Powstrzymuję chęć nerwowego wygładzenia przodu czerwonej sukienki, wciąż porażona tym, że kreacja leży jak ulał. Podoba mi się prosty krój, a także to, jak materiał przylega ściśle do mojej sylwetki. Nerwowo przeczesuję krótkie włosy palcami, przy okazji upewniając się, że przełożony przez głowę pasek materiału układa się odpowiednio – albo że przypadkiem nie poluzował mi się węzeł, bo nie miałam ochoty na to, by sukienka nagle zsunęła się z mojego ciała, odsłaniając zbyt wiele, zwłaszcza, że krój sukni wykluczał założenie jakiegokolwiek stanika. Już i tak wystarczy mi fakt, że moje plecy są doskonale wyeksponowane, podobnie zresztą jak nogi, bo tren sukienki sięga mi zaledwie do połowy ud.
Och, jest piękna. I zdecydowanie odważna, jednak nie do tego stopnia, bym poczuła się jak dziwka. Jestem zdziwiona tym bardziej, że Felix ostatecznie zdecydował się na coś takiego – zwłaszcza, że jakby nie patrzeć, jest facetem, a ci bywają dość ordynarni, jeśli chodzi o kobiety.
– Powiesz coś w końcu? – niecierpliwię się, świadoma tego, że tkwimy w korytarzu, gapiąc się na siebie wzajemnie. – Najlepiej coś miłego – dodaję, mając ochotę wywrócić oczami.
– Ładnie wyglądasz – reflektuje się Felix i chyba mówi prawdę, a przynajmniej tak zakładam. – Idziemy?
– A wyjaśnisz mi coś w końcu? – odparowuję, unosząc brwi ku górze.
Na jego ustach pojawia się cyniczny uśmieszek.
– Nie licz na to.
Mam ochotę prychnąć, odwrócić się na pięcie i ostentacyjnie wrócić do pokoju, ale jakoś nie mogę się do tego zmusić. Może ma to coś wspólnego z zachowaniem Felutka, który jak gdyby nigdy nic pojawił się w moim pokoju z sukienką (jaki facet kupuje kobiecie sukienkę?!), a może jestem oczarowana jego wyglądem – prostymi jeansami i zwykłą czarną koszulą. Z jakiegoś powodu podwinięte po łokcie rękawy i rozpięte guziki pod szyją idealnie do niego pasują, sprawiając, że wygląda jeszcze bardziej zawadiacko niż zwykle – i na swój sposób przystojnie, co oczywiście ma związek z tym, że jest wampirem, a nie tym, że jakkolwiek mi się podoba. Przecież nigdy nie twierdziłam, że Felix nie jest przystojny…
Wampir obrzuca mnie naglącym spojrzeniem. Dopiero wtedy zauważam zachęcająco wyciągniętą w moją stronę rękę i – wiedziona przede wszystkim ciekawością, jak uparcie sobie wmawiam – podaję mu dłoń, pozwalając, by poprowadził mnie w głąb korytarza. Żadne z nas się nie odzywa, ale jest to zupełnie inny rodzaj milczenia niż ten, który panował pomiędzy nami w taksówce, a potem przed hotelem. Nadal czuję się dziwnie rozbita, nie wspominając o tym, że nie mam pojęcia, jak powinnam zinterpretować własne emocje i zachowanie. Kurczowo przyciskam do siebie torebkę, lekko stąpając w czarnych baletkach – zawsze wiedziałam, że te buty nadają się do wszystkiego, wyglądając dobrze nawet w tak przyciągającej wzrok sukience.
Nawet słowem nie komentuję zaparkowanego przed hotelem lexusa, nawet wtedy, gdy Felix jak gdyby nigdy nic prowadzi mnie w stronę samochodu. Do diabła, kupiłeś samochód?, myślę, ale uparcie milczę, naiwnie wierzą w to, że w ten sposób nakłonię go do udzielenia jakichkolwiek wyjaśnień. Boję się snuć jakiekolwiek podejrzenia, nie chcąc się rozczarować, poza tym sama nie wiem, dlaczego zachowanie Felixa wzbudza we mnie tak wiele emocji – i dlaczego tak bardzo liczę na to, że…
Och, właściwie na co?
Podróż samochodem w środku nocy po obcym terenie wydaje się ryzykowana, ale w naszym przypadku nie ma ryzyka wypadku albo tego, że się zgubimy. Mimo wszystko cieszę się, że nie musimy raz jeszcze zamawiać taksówki. Felix porusza się pewniej i znacznie szybciej od naszego wcześniejszego kierowcy, aż zaczynam zastanawiać się nad tym, czy oby na pewno polował. Wyglądało to raczej tak, jakby w czasie swojej nieobecności wybrał się na dość szczegółowy rekonesans, przy okazji zahaczając o jakieś centrum handlowe, by zrobić „małe” zakupy. Jak na kogoś, kto narzeka na ograniczoną ilość gotówki zachowuje się wyjątkowo odważnie, zwłaszcza po tych wszystkich kazaniach, które zaserwował mnie i Nessie na temat tego, jak ważne jest, byśmy nie posuwali się do używania karty kredytowej.
Kolejne pytania kłębią się w mojej głowie, ale nie zadaję żadnego, udając zainteresowanie przemykającą za szybą drogą. Okna są dość mocno przyciemnione, co znacznie ułatwiłoby sprawę, gdybyśmy musieli przemieszczać się po mieście w dzień, jednak dla mojego wampirzego wzroku barwa szkła nie stanowi najmniejszego utrudnienia. Obserwuję przemykający za oknem krajobraz, mimowolnie zauważając, jak ten stopniowo zmienia się na miejski, w miarę jak przybliżaliśmy się do centrum Rio de Janeiro. Wkrótce Felix zatrzymuje się, a my lądujemy w samym środku kroku – miasto wydaje się nigdy nie spać, nie wspominając o ułatwieniach w ruchu drogowym, choć pora jest późna.
– Dobra, zapytam tylko raz – zapowiadam, stukając palcami o tapicerkę fotelu pasażera. – Dokąd jedziemy?
– Do miasta – odpowiada lakonicznie Felix, udając wielce zainteresowanego niezmieniającymi się światłami sygnalizacji.
Mam ochotę na niego warknąć.
– A jakieś konkrety, jeśli można prosić? – denerwuję się, nawet nie próbując udawać, że mnie nie drażni.
– Hm… Jak mniemam, ta droga prędzej czy później będzie prowadzić do centrum – stwierdza i w tym samym momencie rusza tak gwałtownie, że uderzam plecami o oparcie, wytrącona z równowagi.
Samochód przemieszcza się bardzo powoli, co wyraźnie irytuję Felixa. Mam ochotę zadać kolejne pytanie, ale wtedy wampir bezceremonialnie skręca w jakąś luźniejszą uliczkę, a potem w kolejną i kolejną, całkiem wprawnie wybawiając nas od kolejności tkwienia na głównej drodze aż do rana.
Jestem coraz bardziej zdezorientowana, a moja irytacja sięga zenitu, kiedy auto z piskiem zatrzymuję się w cieniu jakiegoś sklepiku. Mrużę oczy, by lepiej widzieć, a w tym czasie mój towarzysz jak gdyby nigdy nic wychodzi na zewnątrz i w kilka zaledwie sekund okrąża lexusa, zatrzymując się przy drzwiczkach po mojej stronie i uchylając się na tyle, że mogę wysiąść.
Gdzieś w oddali słyszę muzykę i gwar głosów. Nie jestem zdziwiona, bo już wcześniej mijaliśmy całą falę rozochoconych, wyginających się ludzkich ciał. Coś ściska mnie w gardle, kiedy nachodzi mnie dość intrygująca myśl, której nie mam odwagi wprost przyjąć do wiadomości, ale mimo wszystko…
– Wychodzisz? – pyta Felix, nonszalancko opierając się o maskę auta. – Dalej nie wjadę, a my nie mamy całej nocy – przypomina, a znajomy mi już cyniczny uśmieszek błąka się na jego ustach, równie mnie denerwując, co i pociągając.
Och, nie dało się ukryć, że facet potrafił całować…
Szybko odrzucam od siebie niechciane myśli. Przesuwam się bliżej wyjścia i opieram stopy na chodniku, ale poza tym nie ruszam się z miejsca.
– Co to ma znaczyć? – pytam; Felix doskonale wie, co mam na myśli, więc nawet nie próbuję precyzować pytania.
– Mała misja zwiadowcza? – odpowiada z przesadnie wręcz niewinnym uśmieszkiem, spoglądając na mnie z zainteresowaniem. – Wiesz, rekonesans i te sprawy. Wmieszamy się w tłum i poszukamy, może akurat dopisze nam szczęście…
– Ach… Szukamy dwójki wampirów w ogromnym skupisku ludzi? – Zerkam na niego jak na wariata, świadoma tego, że kłamie jak z nut.
– A dlaczego nie? Z tego, co mi wiadomo, Alice jest bardzo rozrywkową dziewczyną – odpowiada i mruga do mnie porozumiewawczo. – Oczywiście, jeśli nie masz nastroju, możemy zawrócić. W końcu to tylko jakaś tam impreza. Zawsze możemy przejść się gdzieś indziej…
Karnawał w Rio de Janeiro nazywa „jakąś tam imprezą”? Sama nie jestem pewna, czy mam się śmiać, płakać, czy może tak dla przykładu od razu przyłożyć mu w twarz. Po prostu siedzę i gapię się na niego, zupełnie jakby właśnie mi oświadczył, że spadł z Księżyca.
Cholera, dlaczego czuję się w taki sposób? I dlaczego to właśnie Felutek wprawia mnie w tak dziwny stan, chociaż zwykle mnie irytuje? Pierwszy raz od tygodni jesteśmy sami, na dodatek w sytuacji zgoła innej od tego, co wydarzyło się na balu, kiedy wszystko zaczęło się sypać. Jakby nie patrzeć, wtedy też trzymał się blisko mnie, a wcześniej jeszcze ten pocałunek…
Och nie, nie… Jaki znowu pocałunek?!
– Hannah? – słyszę.
Jego głos sprowadza mnie na ziemię, jednak i tak czuję się jak w transie, kiedy w końcu wyślizguję się na zewnątrz, ignorując fakt, że wyciągnął rękę, chcąc mi pomóc. Prostuje się i chociaż jest ode mnie wyższy, nasze twarze znajdują się na tyle blisko, że po lekkim zadarciu głowy jestem w stanie spojrzeć mu w oczy.
Nie „mała czarownica”. Wypowiedział moje imię i to w absolutnie poważny, pozbawiony złośliwości sposób.
– Czy ja mam to uznać za randkę, Felutku? – pytam bez zastanowienia, zanim w ogóle wpadam na pomysł, by ugryźć się w język.
Jestem pewna, że zaprzeczy albo wykorzysta okazję, by jak zwykle zrobić ze mnie idiotkę – w końcu zawsze wykorzystywaliśmy sposobność, by zagrać sobie na nerwach.
Tym bardziej jestem oszołomiona tym, że w zamian uśmiecha się olśniewająco i przysuwa jeszcze bliżej, tak, że czuję jego słodki oddech.
– A chcesz, żeby to była randka? – pada w odpowiedzi.
Dotychczasowe wahanie gdzieś znika, a ja odzyskuję pewność siebie. Może fakt, że stoimy w cieniu rzucanym przez budynek, osłonięci przed jakimikolwiek spojrzeniami dodaje mi odwagi, a może po prostu całkiem już postradałam zmysły – nie mam pojęcia, ale nie obchodzi mnie to.
Przesuwam się jeszcze bliżej, aż nasze biodra ocierają się o siebie. W oczach Felixa pojawiają się figlarne błyski, kiedy bezceremonialnie przyciąga mnie do siebie, zamykając w silnym uścisku. Również go obejmuję, pod wpływem impulsu wsuwając dłonie do tylnych kieszeni jego spodni. Oszałamia mnie świadomość, że najchętniej znalazłabym się jeszcze bliżej, jednak wcale nie czuję się z tego powodu skrępowana.
Niczym w transie – bardzo powoli, jakby jakikolwiek gwałtowny ruch mógł zniszczyć tę chwilę – unoszę głowę. Felix zdecydowanie przygarnia mnie do siebie, lekko unosząc i bez trudu sadzając na masce lexusa, by było mi wygodniej.
Kiedy nachyla się w moją stronę, powietrze pomiędzy nami wydaje się lśnić…
Bez bicia przyznaję, że ten rozdział był... trudny? Och, to chyba najodpowiedniejsze słowo. To była jedna z nielicznych sytuacji, kiedy wiedziałam co chcę przekazać, ale nie wiedziałam w jaki sposób – i do samego końca w trakcie pisania nie miałam pewności, czy obrany przeze mnie kierunek jest odpowiedni. Dawno nie wprowadziłam tak wielu zmian, ale chociaż rozdział czternasty bez wątpienia powstawał „w bólach”, ostateczny efekt wydaje mi się dobry, by nie rzecz, że satysfakcjonujący. Ja jestem zadowolona, naprawdę, aczkolwiek ostateczną ocenę pozostawiam Wam.
Hm, to już prawie połowa tej księgi. Dziwnie się czuję, zwłaszcza, że wkrótce akcja nabierze tempa, dzięki czemu – mam nadzieje – pisanie przyjdzie mi łatwiej. Dziękuję za wszystkie komentarze i proszę o więcej, jak zwykle zresztą – bo w końcu to wasze opinie dodają mi skrzydeł. Zawsze.

Nessa.

5 komentarzy

  1. Hej, czekanie na nowy rozdział się opłaciło. Ja jestem zachwycona. *_* Hanna i Felix... No rozpływam się jak czytam to co dzieje się pomiędzy nim. Liczę na to, że w niedalekiej przyszłości ich zeswatasz. Nie powiedziałabym, że Felix mógłby kupić dla Hanny sukienkę. No, bo to przecież Felix. W życiu nie oskarżyłabym go o coś takiego. ^^
    Przyznaję, że na początku myślałam, iż zabierze ją na randkę, ale nie na karnawał. Chociaż może i to będzie randka. Okej, po końcówce widzę, że między nimi coś będzie, a przynajmniej takie mam wrażenie. Oby udało im się znaleźć Alice i Jaspera, chociaż to będzie ciężkie zadanie. Nawet nie chcę sobie wyobrażać ile na tym karnawale musi być ludzi. (Niech mnie też ktoś zabierze na karnawał do Rio!). Nie pogardziłabym taką wycieczką. ^^
    Rozdział był genialny, a ja już czekam na następny. Zwłaszcza, że urwałaś w takim ciekawym momencie! ;3
    Pozdrawiam,
    Gabi. ;>

    OdpowiedzUsuń
  2. Rozdział świetny. Czekam na kolejny. :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Długie oczekiwania zawsze się opłacają :)

    Felix i Hannah to rozrywkowa dwójka, zawsze jak o nich czytam to się śmieję. Najlepsze jest to że się lubią, ale tak lubią lubią ;) Jak para nastolatków...

    Długość Twoich rozdziałów jest niesamowita, nie umiem pojąć jak ty to robisz ale rób dalej, kiedyś przeczytałam że pisanie rozdziału w 'bólach' wychodzi na dobre :)

    Już prawie połowa? Jak ten szybko zleciał.
    W każdym razie życzę weny na następne cudeńka.
    Pozdrawiam

    Brooklyn

    OdpowiedzUsuń
  4. Ech, nie mam weny na długi komentarz ;c Rozdział był fantastyczny i miło mi się go czytało :) I love HELIX xd
    Czekam na kolejny i pozdrawiam cię serdecznie kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  5. Rozdział jest przecudowny:**
    Trafiłam na Twój blog całkiem niedawno i muszę przyznać, że to najlepszy blog jaki kiedykolwiek czytałam :))
    Czekam na dalsze części i mam nadzieję że Dem znowu szybko będzie z Nessie :) Pozdrawiam Cię kochana :* Niech wena będzie z Tobą ;)

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa