czwartek, 2 października 2014

15. Serce matki

Renesmee
Noc minęła spokojnie, chociaż nie miałam nawet co liczyć na to, że uda mi się uspokoić. Fakt, że byłam w stanie stracić przytomność, niejako potwierdzał wcześniejszą teorię dziadka, opierającą się na założeniu, że w jakimś stopniu nadal byłam człowiekiem, nawet jeśli jad uczynił moje wampirze cechy dominującymi. Nie zmieniało to jednak tego, iż nawet gdybym mogła, o śnie po ataku wilkołaka i tym, co wydarzyło się w ogrodzie, nie byłabym w stanie zmrużyć oka.
Nie zdziwiło mnie szczególnie, że bliscy znaleźli jakiekolwiek powód, żeby nie spuszczać mnie z oczu. Ostatecznie sama nie wiem kiedy Emmett rozłożył się na łóżku w zajmowanym przeze mnie pokoju, wpatrując się w wiszący pod sufitem telewizor i jakby od niechcenia przerzucając kanały. Esme i Rosalie rozmawiały o czymś cicho, kiedy zaś dołączył się do nich Carlisle, zorientowałam się, że próbują ustalić plan działania na najbliższy dzień – albo dni, gdyby dopisał nam wyjątkowy pech, a poszukiwanie moich rodziców okazałoby się trudniejsze niż zakładaliśmy. Tak czy inaczej, zamierzaliśmy zacząć od wizyty na uniwersytecie i próbie ustalenia, czy przynajmniej ta dwójka nie znajdowała się na liście studentów. Hannah twierdziła, że to prawdopodobne, zwłaszcza, że miała stosunkowo mało czasu na zmienienie wspomnień moich oraz pozostałych Cullenów, dlatego opierała się na urywkach informacji, które wydawały jej się obiecujące. Wiedziałam, że zanim skomplikowałam rodzicom plany swoim pojawieniem się, planowali wyjechać na Alaskę, by Bella mogła studiować. Zwłaszcza Edwardowi na tym zależało, stanowczo naciskając, by związek z wampirem nie pozbawił mamy ludzkich doświadczeń. Skoro jej samokontrola była na tyle dobra, żeby zadziwiać wszystkich wkoło i pozwalać jej normalnie funkcjonować wśród ludzi, taki scenariusz faktycznie wydawał się sensowny.
W którymś momencie przestałam słuchać, po prostu siedząc w bezruchu na fotelu i wpatrując się w przysłonięte zasłonami drzwi balkonowe. Zwłaszcza Rose próbowała mnie wciągnąć do rozmowy, być może podejrzewając o czym myślę, ale zrezygnowała, kiedy raz po raz odpowiadałam jej monosylabami. Wiedziałam, że ją to irytuje, a Esme i Carlisle’a bardziej martwi, ale nic nie mogłam poradzić na to, iż najwyraźniej odzwyczaiłam się od obecności własnej rodziny. Żadne z nas nie było w stanie zmienić tego, co przyniosło ostatnie pół roku, niezależnie od tego czy Hannah cofnęła swój dar, czy też nie. W ostatnim czasie miałam wrażenie, że to właśnie ona i Felix znają mnie lepiej niż moi bliscy, i chociaż tęskniłam za rodziną przez cały ten czas, kiedy w końcu ją odnalazłam, bynajmniej nie poczułam z tego powodu ulgi. Być może brało się to z tego, w jakich okolicznościach opuściliśmy Volterrę oraz że mimo wszystko nadal nie miałam wszystkich członków rodziny przy sobie, ale podejrzewałam, że problem w znamienitej większości leży we mnie. Te pół roku nie tyle coś we mnie zmieniło, ale również zniszczyło – i to nie Cullenowie byli wtedy przy mnie, żeby wszystko naprawić.
Moje myśli same z siebie powędrowały do Demetriego, chociaż już dawno stanowczo zakazałam sobie zamartwiania się o niego, przynajmniej do czasu, kiedy moja rodzina się nie scali i nie będę mogła w pełni skupić się na czymś tak abstrakcyjnym, jak szukanie sposobu, żeby wrócić do Volterry i go odzyskać. Próbowałam wierzyć, że Hannah mówiła prawdę, a wampir faktycznie świetnie bawi się kosztem naszych prześladowców, ale to było trochę tak, jak próba uwierzenie w bajki – kuszące, ale mało prawdopodobne. Przecież znałam Kajusza, znałam go aż nazbyt dobrze, a jednak… Co mogłam zrobić? Jakkolwiek bym tego nie pragnęła, nie było szans na to, żeby w cudowny sposób plan uwolnienia ukochanego przyszedł do mnie sam z siebie, a przynajmniej tak sądziłam w tamtym momencie. Próba wdarcia się do miasta, a tym bardziej do twierdzy, sama w sobie była misją samobójczą. Nie chciałam o tym nawet myśleć, ale wciąż istniała szansa, że Demetri od dawna jest martwy i to definitywnie, jeśli wziąć pod uwagę to, że jako wampir już od wieków był na swój sposób żywym trupem.
Szybko odrzuciłam od siebie przygnębiające myśli, podejrzewając, że bliscy nie przyjęliby ze szczególnym spokojem, gdybym bezceremonialnie wybuchła płaczem albo wpadła w histerię. Nie chcąc ryzykować, pośpiesznie uczepiłam się pierwszego tematu, który nie miał związku z miłością – ani aktualną (Demetri), ani byłą (Jacob). Chcąc nie chcąc wróciłam pamięcią do walki, którą stoczyłam i całą tą wręcz absurdalną sytuacją z zabiciem wilkołaka, którego ciało z sobie tylko znanych powodów wyparowało. Do diabła, im bardziej się na tym koncentrowałam, tym pewniejsza byłam tego, że coś tutaj nie gra. Może zaczynałam być przewrażliwiona, ale czy to było normalne, że tylko ja widziałam tamtego mężczyznę? No, była również Hannah, ale to nie zmieniało faktu, że kiedy przyszło co do czego, to ja omal nie zginęłam. Co więcej, po wszystkim czułam się tak, jakbym przez cały ten czas trwała we śnie albo transie, który nie miał żadnego związku z rzeczywistością.
I ten krzyk… Do tej pory prześladował mnie tamten przyprawiający o dreszcze kobiecy krzyk.
Niemożliwe, pomyślałam stanowczo i tym samym ucięłam temat. W cokolwiek wątpiłam, jednocześnie byłam pewna tego, że Heidi jest martwa. Nie mogło jej tutaj być – ani teraz, ani nigdy więcej. Miałam na głowie tyle problemów i stresów, że nawet nie powinnam być zdziwiona, że z tego wszystkiego mój umysł zaczyna się buntować i podsuwać mi rzeczy, których wcale nie ma. Wspomnienia wracały, przeplatając się z rzeczywistością, ale nie wolno było mi ulegać emocjom, a zwłaszcza gniewowi i własnym lękom. Teraz najważniejsze było znalezienie moich rodziców, co jednocześnie stanowiło pierwszy krok ku normalności. Kolejnym był powrót do Seattle, gdzie – miejmy nadzieję – mieli na nas czekać nie tylko Hannah i Felix, ale również Jasper i Alice. Co prawda nie miałam pewności, jak bez pomocy mojej przyjaciółki mieliśmy przywrócić moim rodzicom pamięć, wierzyłam jednak, że kiedy przyjdzie co do czego, będę wiedziała, co powinnam zrobić. Jakby nie patrzeć byłam ich córką, a więź, która nas łączyła, nie mogła być aż tak krucha, żeby w pełni zerwały ją niezwykłe umiejętności jakiegokolwiek wampira, nawet Hanny.
Dobry początek. Gdyby to się udało, może uwierzyłabym w to, że koniec będzie taki sam.

Czułam się trochę tak, jakbym śniła na jawie. Obserwując przemykający za oknem wypożyczonego samochodu krajobraz, byłam świadoma przede wszystkim swojego przyśpieszonego pulsu i skręcającego się żołądka. Nie sądziłam, że mogłabym być bardziej zdenerwowana w jakiejkolwiek sytuacji, ale najwyraźniej mój organizm postanowił mnie zaskoczyć, tak, że ledwo byłam w stanie usiedzieć w miejscu. Miałam wrażenie, że serce za moment wyrwie mi się z piersi, pierwszy raz od przemiany bijąc z aż taką intensywnością. Nie powinno mnie to dziwić, ale mimo wszystko…
Nie miałam pojęcia, czego spodziewać się po pierwszych dwóch dniach poszukiwań. Już na samym wstępie Carlisle i Esme pojechali na uniwersytet, licząc na łut szczęście, mnie, Rosalie i Emmett’owi pozostawiając zorganizowanie jakiegoś środka transportu, tak na wszelki wypadek. Nie czułam się jakoś szczególnie pewna swojej samokontroli, żeby rwać się do wyjścia na miasto, więc większość czasu spędziłam w pokoju hotelowym, siedząc jak na szpilkach i praktycznie cały czas wpatrując się w ekran komórki, którą dał mi Felix. Hannah więcej nie napisała i chociaż znałam to powiedzenie, że brak wiadomości to zwykle dobra wiadomość, jednocześnie martwiłam się o to, jak sprawy miały się w Rio. Poniekąd nawet chciałam myśleć o Brazylii i poszukiwaniach Alice oraz Jaspera, bo to wydawało się tematem bezpieczniejszym od Demetriego, a przy tym bardziej odległym od zastanawiania się nad tym, jakie mamy szanse na odnalezienie moich rodziców.
Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność zanim Carlisle i Esme wrócili. Wystarczył mi zaledwie rzut oka na miny moich bliskich, żeby zorientować się, że nie wszystko ułożyło się w taki sposób, jak moglibyśmy tego oczekiwać. Podejrzewałam, że może tak być, a jednak i tak miałam ochotę zacząć krzyczeć z frustracji albo w dziecinnym odruchu zakryć sobie uszy dłońmi, żeby nie słuchać jak dziadek wyjaśnia nam, że nie mieli szans na to, żeby tak po prostu uzyskać dostęp do listy studentów. Spodziewałem się wielu problemów, ale na pewno nie ze strony systemu ochrony danych osobowych i właśnie przyziemność tej przeszkody była dla mnie najtrudniejsza do zaakceptowania.
Do końca dnia byłam przygnębiona, chociaż starałam się tego nie okazywać. Nie chciałam dawać bliskim powodów do zamartwiania się mną, ale najwyraźniej szło mi to marnie, by nie powiedzieć, że wręcz fatalnie. W którymś momencie Rosalie nie wytrzymała i zerwawszy się z miejsca, bezceremonialnie podeszła do Emmett'a i spoglądając na niego nagląco, wyciągnęła rękę w jego stronę. Wujek w pierwszym odruchu popatrzył na nią tępo, podobnie zresztą jak i my wszyscy, po chwili jednak w jego oczach pojawił się błysk zrozumienia, bo sięgnął do kieszeni i podał żonie kluczyki do wypożyczonego wcześniej auta.
— Chcesz żebym…?
Rosalie zacisnęła palce wokół breloczka z kluczami i szybkim krokiem ruszyła w stronę drzwi.
— Nie — rzuciła, nawet się za siebie nie oglądając. Wysokie obcasy jej butów zastukały o podłogę. — Nie ruszajcie się stąd. Ja zaraz wrócę… — Chociaż mówiła do nas, zabrzmiało to bardziej jak wypowiedziane na głos myśli.
Przez kilka sekund patrzyłam w miejsce, w którym dopiero co stała. W głowie miałam pustkę, poza tym czułam się wyczerpana i zniechęcona kolejnym niepowodzeniem, chociaż powinnam była wcześniej przewidzieć, że nie wszystko pójdzie tak gładko. Gdyby odszukanie moich rodziców miało być takie proste, już dawno mnie, Hannie i Felixowi udałoby się to zrobić, kiedy jeszcze podróżowaliśmy we trójkę. Przecież już samo odszukanie tych, który pierwotnie zostali w Forks, a później przeprowadzili się do Seattle zajęło nam prawie dwa tygodnie, a udało się jedynie dlatego, że z powodu przemiany okazałam się zbyt słaba i apatyczna, żeby natychmiast opuścić miasto. Teraz przynajmniej mieliśmy jakiś plan, punkt zaczepienia, więc powinnam była czuć się pewniej, zamiast niepotrzebnie użalać się nad sobą. Do diabeł, Demetri na pewno nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że siedzę w miejscu i wypłakuję oczy, w sytuacjach, kiedy działanie wydawało się być jedynie kwestią czasu.
Spędziłam kilka następnych godzin besztając się w myślach i próbując przekonać samą siebie, że jestem dzielna i że wszystko jakoś się ułoży. Z transu wyrwał mnie dopiero powrót ciotki, która bezceremonialnie wparowała do pokoju, obrzuciła nas wszystkich pełnym samozadowolenia spojrzeniem i rzuciła jedno, jedyne zdanie, które wydawało się zmieniać wszystko:
– Zbieramy się.
W tamtej chwili sama nie byłam pewna, czy dobrze ją zrozumiałam, ale to nie miało znaczenia. Jako pierwsza poderwałam się na równe nogi i niemal pędem wypadłam z pokoju, zajmując miejsce pasażera w wypożyczonym przez nas samochodzie. Słyszałam głos Rosalie, która cicho rozmawiał o czymś z Carlisle’m, przekonując go, że wie, co robi. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim ciotka w końcu zajęła miejsce za kierownicą, a pozostali usadowili się z tyłu. Silnik odpalił od razu, a już kilka minut później samochód płynnie wyjechał na tętniące życiem uliczki, kierując się w kierunku, który tylko Rosalie wydawał się być znany.
Byłam tak podekscytowana i podenerwowana, że naprawdę niewiele brakowało, żebym zaczęła nerwowo podrygiwać w miejscu, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę z tego, że to niezwykle głupie i dziecinne zachowanie. Panujące milczenie nagle zaczęło doprowadzać mnie do szaleństwa, chociaż do tej pory lubowałam się w ciszy, zbyt pochłonięta własnymi myślami, żeby zwracać uwagę na którekolwiek z moich bliskich.
– Dobra… Dokąd jedziemy? – zapytał w końcu Emmett, a ja zapragnęłam go ucałować, bo dosłownie wyjął mi to pytanie z ust.
– Zobaczysz – odparła lakonicznie, po czym wywróciła oczami, w lusterku wstecznym podchwytując urażone spojrzenie swojego męża. – Na zjazd rodzinny – rzuciła z nutką ironii, a mnie serce omal nie stanęło, bo oczywistym wydawało się to, co właśnie nam sugerowała.
– Chcesz powiedzieć…? – Nie byłam w stanie dokończyć tego pytania.
Rosalie zerknęła na mnie, a jej spojrzenie złagodniało. Nie sądziłam, że mogłabym w kimkolwiek wzbudzać współczucie, chociaż faktycznie w ostatnim czasie zachowywałam się jak ktoś obcy, zwłaszcza odkąd rozstałam się z Hanną i Felixem na lotnisku. Sama nie odbierałam tego jako coś złego, ale po pół roku rozłąki przygnębienie, które odczuwałam, musiało być dla moich bliskich powodem do zmartwień.
– Że mam ten cholerny adres, tak – westchnęła Rose, po czym pośpiesznie wyprostowała się na swoim miejscu i wzięła się w garść. Jasne włosy opadły je na ramiona, kiedy lekko odrzuciła głowę do tyłu, po czym wbiła spojrzenie w pas drogi przed sobą. – Tak po prawdzie, to wcale nie było takie trudne, jeśli tylko znalazło się odpowiedni argument – dodała, po czym krótko obejrzała się na przybranych rodziców, posyłając im jeden ze swoich najpiękniejszych, chociaż mimo wszystko zimnych uśmiechów.
– Brawo, kochanie – pochwaliła ją Esme, choć wydawała się przy tym skonsternowana.
– Nie rozumiem – wtrącił Emmett, zerkając pytająco to na matkę, to na skoncentrowaną na kierownicy żonę.
– Nie musisz – odparła, a sposób w jaki uniosła kąciki ust ku górze dał mi do zrozumienia, że dla wujka lepiej byłoby, gdyby nie poznał szczegółów.
Och, nie wątpiłam w to, że Rosalie potrafiła być czarująca. Nie wypytywałam dziadka o szczegóły wizyty jego i Esme na uczelni, ale jeśli mieli do czynienia z mężczyzną, a ten później trafił na piękną i temperamentną Rose… Sama chyba też wolałam nie zastanawiać się nad tym, jak kobieta namieszała biedakowi w głowie.
Znamienita część podróży minęła nam w ciszy, ale nie czułam się z tym źle. Miałam wrażenie, że to zupełnie inny rodzaj milczenia, pozostawiający miejsce na swobodę i przemyślenia, a nie ta irytująca cisza, która tak często zapadała pomiędzy nami odkąd wróciłam. Pomimo zdenerwowania, w końcu udało mi się rozluźnić, poza tym pierwszy raz od dawna przestałam zadręczać się myślami o Demetrim oraz tym, co działo się w Rio. Przez cały czas miałam przy sobie telefon od Felixa, ale ten leżał bezpiecznie na dnie mojej torebki, żeby niepotrzebnie mnie nie kusić. Od ciągłego wpatrywania się w wygaszony ekranik mogłam co najwyżej dostać świra, a nie cokolwiek zyskać, poza tym Hannah dopiero co potwierdziła wcześniejsze słowa Felixa, zapewniając, że odezwą się, kiedy tylko będzie to możliwe.
Rosalie była oszczędna w swoich wyjaśnieniach, ale przynajmniej wydawała się wiedzieć dokąd nas wiezie i podejrzewałam, że przed powrotem do hotelu zrobiła jakiś wstępny rekonesans, przynajmniej jeśli chodzi o przestudiowanie mapy miasta albo wypytanie kilku osób o nazwę ulicy, która udało jej się zdobyć od dyżurującego w sekretariacie (dalej zamierzałam upierać się przy tym, że to mężczyzna). Płynnie zmieniała pasy ruchu i nie wahała się na światłach czy rozwidleniach dróg. Na zewnątrz było już ciemno, ale byłam w stanie wypatrzeć drogowskazy i tabliczki na budynkach, chociaż nazwy ulic niespecjalnie pozwalały mi stwierdzić, gdzie jesteśmy. Na Alasce bywałam sporadycznie, zresztą wtedy i tak odwiedzaliśmy wyłącznie Rezerwat Denali, dlatego Anchorage pozostawało dla mnie miejscem całkowicie obcym. Drażniło mnie to odrobinę, bo trudno mi było określić, kiedy w końcu dotrzemy na miejsce, chociaż jednocześnie czułam się co najmniej zdenerwowana perspektywą nadchodzącego spotkania.
Poczułam się jeszcze bardziej zdezorientowana, kiedy miejski krajobraz ustąpił obrzeżom – a więc w znamienitej większości otwartym polom albo mieszanym lasom. Podejrzewałam, że moi rodzice – wampiry wszakże – zdecydują się na jakieś odludne miejsce, ale i tak aż uniosłam brwi ze zdziwienia, kiedy za oknem przemknęła tabliczka z informacją o tym, że właśnie definitywnie opuściliśmy miasto. Chciałam o coś zapytać, ale nie potrafiłam zmusić się do wypowiedzenia chociaż słowa, zbyt oszołomiona i skoncentrowana na panujących na zewnątrz ciemnościach.
Rosalie jechała prosto dobry kwadrans, nim samochód ostro skręcił w prawo. Auto podskoczyło na nierównościach leśnej drogi, która momentalnie skojarzyła mi się z tą, która prowadziła bezpośrednio do domu moich bliskich, kiedy jeszcze wszyscy mieszkaliśmy w Forks. Coś ścisnęło mnie w gardle, kiedy przypomniałam sobie swoją ostatnią wizytę w tamtym miejscu – to, a zwłaszcza gorzki smak rozczarowania, które mnie wtedy czekało. Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści, tak mocno, że aż wbiłam sobie paznokcie w skórę dłoni. Łzy zapiekły mnie pod powiekami, co wydawało mi się całkowicie pozbawione sensu, dlatego zaczęłam pośpiesznie mrugać, nie chcąc doprowadzić do tego, żebym popłakała się bez powodu. Już dość łez, nakazałam sobie, ale moje ciało wydawało się wiedzieć swoje i być całkowicie obojętne na to, czego ja mogłabym oczekiwać.
– Spokojnie, kochanie… – usłyszałam za sobą kojący głos Esme, a chwilę później drobna dłoń wampirzycy wylądowała na moim ramieniu. Babcia potarła je lekko i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem spięta.
Obejrzałam się na nią nerwowo, próbując wysilić się na uśmiech, ale podejrzewałam, że wyszło mi to dość marnie. Starałam się jakoś dostosować do jej słów i zapanować nad zdenerwowaniem, ale w efekcie spięłam się jeszcze bardziej, zwłaszcza, że wraz z kolejnym skrętem, naszym oczom w końcu ukazało się miejsce, które musiało być celem naszej podróży.
Domek nie był duży, ale bez wątpienia miał swój urok. Z wrażenia aż wyprostowałam się na swoim miejscu i lekko nachyliłam do przodu, żeby lepiej widzieć jednopiętrowy budynek, który ukazał się naszym oczom. W oczy natychmiast wrzuciły mi się czerwone dachówki, lśniące łagodnie w bladym świetle księżyca, a także kamienna podmurówka, która czyniła domek bardziej… ciepłym? Chyba tak mogłam to określić. Zauroczyły mnie drewniane wykończenia, a zwłaszcza mieszanka bieli oraz odcieni szarości na ścianach. Okna były duże, chociaż nie tak jak w przypadku rezydencji Cullenów, kiedy zajmowały nawet całą powierzchnię zewnętrznych ścian. Bez trudu dostrzegłam wejściowe drzwi oraz trzy, stylizowane na kamienne schodki.
W jednym z pomieszczeń paliło się światło, a powietrzu unosił się słodki zapach wampira, przeplatany z wonią rosnących przed domem kwiatów. Ogródek nie był duży, ale idealnie dopełniał całości, sprawiając, że poczułam się równie oszołomiona, co i oczarowana.
Dom. To miejsce mogłoby być moim domem…
Samochód zatrzymał się na niewielkim podjeździe i dopiero wtedy dostrzegłam niewielką dobudówkę po lewej stronie. Drzwi garażu było zamknięte, ale z łatwością potrafiłam wyobrazić sobie zaparkowane wewnątrz srebrne Volvo.
Kiedy silnik zgasł, zrobiło się wręcz przenikliwie cicho. Mój przyśpieszony puls oraz urywany oddech wydawały się czymś niewłaściwym, nienaturalnie głośne i jakby niepasujące do wszechogarniającego spokoju. Uświadomiłam sobie, że siedzę w bezruchu na przednim siedzeniu i drżę na całym ciele, niezdolna ruszyć się z miejsca. Żadne z nas się nie poruszyło i uświadomiłam sobie, że bliscy czekają aż się uspokoję i podejmę decyzję, ale ja nadal nie byłam w stanie zmusić się do podjęcia jakiejkolwiek decyzji. Przez ułamek sekundy naszła mnie idiotyczna myśl, że w tej chwili chciałbym się znaleźć w jakimkolwiek innym miejscu, ale prawie natychmiast odrzuciłam ją od siebie. Zrób coś!, nakazałam sobie w duchu, ale i tak potrzebowałam kilku następnych sekund, żeby myśl stała się czymkolwiek więcej niż tylko kołacącym się w mojej głowie, pozbawionym jakiegokolwiek odzwierciedlenia w czynach zdaniem.
Niczym w transie wyciągnęłam rękę w stronę drzwiczek, żeby nacisnąć klamkę. Mechanizm ustąpił z cichym kliknięciem, a do wnętrza auta wdarło się chłodne, nocne powietrze. Zadrżałam mimowolnie, ale jakikolwiek bodziec z zewnątrz pozwolił mi otrzeźwieć na tyle, żebym zdołała wyślizgnąć się na zewnątrz. Stanęłam na drżącym nogach na równo przystrzyżonym trawniku, po czym bardzo powoli zrobiłam dwa kroki do przodu, cały czas wpatrując się w domek przede mną.
W budynku było coś, co natychmiast skojarzyło mi się z mamą. Bella była marzycielką i już nasz mały domek w Forks przywodził mi na myśl baśń albo jakąś inną niezwykła historię. To miejsce było zupełnie inne, ale również wydawało mi się magiczne i bez trudu byłam w stanie uwierzyć, że mama zdecydowała się tutaj zamieszkać. W milczeniu wodziłam wzrokiem po fasadzie i otoczeniu domku, dostrzegając coraz więcej szczegółów, które kojarzyły mi się z rodzicami. Ta cisza… W Forks również było cicho, poza tym mogłam wyobrazić sobie jak cudownie w takich warunkach brzmiałyby dźwięki wygrywanych na fortepianie melodii. Och, tak swoją drogą, to ciekawe, czy w saloniku nadal stał fortepian. Nie wyobrażałam sobie, żeby jakiekolwiek sztuczki Hanny były w stanie odebrać mojemu ojcu zamiłowania do muzyki, a zwłaszcza gry na instrumencie. Kiedy zasiadał przed fortepianem i zaczynał grać, zmieniał się diametralnie, a ja nie miałam najmniejszych wątpliwości, że był do tego stworzony! Sama odziedziczyłam po nim zamiłowanie do muzyki, chociaż nie sądziłam, żebym była zdolna chociaż w połowie oddać emocje, które za sprawą samych tylko dźwięków był w stanie przekazać Edward.
Mimo wyostrzonych zmysłów nie zorientowałam się, kiedy pozostali do mnie dołączyli. Pewnie stałabym jak ten kołek do rana, gdyby babcia nie podeszła do mnie i nie ujęła mnie pod rękę. Rzuciła mi znaczące spojrzenie i chociaż miałam ochotę oznajmić jej, że nie mam zielonego pojęcia, co teraz powinnam zrobić, pozwoliłam, żeby pociągnęła mnie w stronę drzwi wejściowych.
Do cholery, co właściwie zamierzaliśmy zrobić? Zapukać, przedstawić się i… Co dalej? Byliśmy na wyciągnięcie ręki, a ja nie miałam pojęcia, co powinniśmy zrobić dalej!
Wciąż toczyłam w sobie wewnętrzną walkę, próbując zapanować nad sprzecznymi emocjami oraz myślami, kiedy zorientowałam się, że coś jest nie tak. Natychmiast poderwałam głowę, po czym omal nie zakrztusiłam się powietrzem, kiedy dotarło do mnie, że ktoś właśnie otwierał drzwi wejściowe. Omal nie potknęłam się o własne nogi, kiedy w progu dosłownie zmaterializowała się wyraźnie podenerwowana Bella, już na wstępie obrzucając nas skonsternowanym spojrzeniem. Jej złociste tęczówki rozszerzyły się nieznacznie, kiedy dostrzegła naszą grupkę, a zwłaszcza mnie, chociaż byłam zbyt oszołomiona, żeby od razu zorientować się, że musiałam być dość interesującym zjawiskiem, skoro jednocześnie byłam i nie byłam wampirzycą.
Kiedy spojrzałam na mamę, poczułam się trochę tak, jakby ktoś właśnie zdzielił mnie czymś ciężkim po głowie. Zatrzymałam się gwałtownie, zmuszając Esme do tego samego, chociaż zdążyłam już zapomnieć o uścisku na ramieniu. Jak oczarowana wpatrywałam się w drobną, brązowowłosą kobietę, z wyglądu co najwyżej dziewiętnastoletnią, chociaż ja doskonale wiedziałam, że jest starsza. Na sobie miała wysłużone jeansy oraz fioletową, gładką bluzkę z długim rękawem, która zdecydowanie nie usatysfakcjonowałaby Alice. Gdyby nie bladość jej skóry oraz fakt, że moje serce było jednym bijącym w okolicy, widok mamy w anemicznym świetle, które sączyło się z korytarza, wydałby mi się czymś najzupełniej naturalnym; pomyślałabym nawet, że jest żywa…
Dla mnie była.
Nigdy nie myślałam o tym, że z medycznego punktu widzenia wampiry są martwe. Mama była dla mnie mamą, a przytulając ją nie miałam wrażenia, że obejmuję posąg. W tamtej chwili całą sobą zapragnęłam rzucić się biegiem i wpaść Belli w ramiona, żeby poczuć się bezpiecznie, jakby sama jej bliskość w jakiś cudny sposób mogła sprawić, że wszystko wróci na swoje miejsce. Byłam naiwna, wierząc w to, ale na ułamek sekundy poczułam się trochę tak, jakby znowu była małą dziewczyną, a wszystkim, czego najbardziej potrzebowałam, była bliskość któregokolwiek z rodziców – a już zwłaszcza mamy.
Zapadła chwila milczenia, podczas której patrzyliśmy na siebie nawzajem, a mnie naszło irracjonalne wrażenie, że Bella jakimś cudem nas rozpozna – że wypowie moje imię, imię któregokolwiek z nas, a potem…
– Kim jesteście? – zapytała spokojnym, ale pełnym rezerwy głosem i w tamtej chwili czar prysł.
Wiedziałam, że nie pamięta – było tak, jak w przypadku Denalczyków, którzy w dniu balu potraktowali mnie jak kogoś całkowicie obcego – ale i tak poczułam się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował. Patrzyłam się na nią tępo, niezdolna się ruszyć, chociaż wewnętrznie byłam rozdarta pomiędzy pragnieniem ucieczki a doskoczeniem do niej i porządnym potrząśnięciem jej za ramiona.
Kiedy Carlisle przeszedł obok mnie, decydując się przejąć kontrole nad sytuacją, pierwszy raz z mocą doceniłam to, że nie przyjechałam tutaj w pojedynkę. Dziadek posłał mi krótkie, uspokajające spojrzenie, po czym podszedł bliżej, bez trudu zwracając uwagę Belli. Musiała dostrzec złocisty odcień jego tęczówek, bo rozluźniła się nieznacznie, chociaż nadal wydawała mi się spięta.
– Witaj. Chcielibyśmy tylko porozmawiać – wyjaśnił spokojnie, a mnie poraziła ta sztuczna uprzejmość, jakże irracjonalna w obecnej sytuacji. Rozmawiał z Bellą tak, jakby była mu kimś obcym, co oczywiście miało sens, skoro mama żadnego z nas nie rozpoznawała, ale mnie przypominało jakieś idiotyczne przedstawienie. Przez ostatnie miesiące grałam, chociaż nawet tego nie chciałam, a teraz… – Nazywam się Carlisle Cullen, a to moja rodzina – dodał, a ja wbiłam wzrok w twarz mamy, oczekując… czegokolwiek.
Nic podobnego.
Jej mina się nie zmieniła, poza tym wciąż wyglądała na zaniepokojoną tym, że na jej trawniku stała czwórka obcych wampirów i istota, która zatrzymała się gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią.
– Bella Mansen – powiedziała w końcu. Zwykły człowiek nie zauważyłby, że zawahała się chociaż przez moment, ale ja zorientowałam się bez trudu. – To znaczy Isabella, ale wolę… Nieważne – zreflektowała się, lekko potrząsając głową. – Czego chcecie?
Znałam ten ton i zwykle mnie bawił, bo mama nigdy nie potrafiła zabrzmieć tak stanowczo, jak mogłaby tego oczekiwać. Teraz wydawała mi się równie zagubiona, co i zaniepokojona. Nerwowo przeczesała włosy palcami i przeniosła ciężar ciała z jednej nogi na drugą, prostując się niczym struna. Była wampirem niecałych dwadzieścia lat, ale wyrobiła w sobie zaskakująco wiele ludzkich odruchów, których Hannah najwyraźniej jej nie odebrała.
Bella wyglądała na rozdartą, jakby sama nie była pewna czy powinna nam zaufać, czy może zachować ostrożność, a już najlepiej posłać wszystkich do diabła, ot tak dla pewności.
– To… dość skomplikowane – przyznał w końcu Carlisle, ostrożnie dobierając słowa. – Nie chcieliśmy cię zdenerwować, ale…
– Och, wpuścisz nas czy nie? – wtrąciła zniecierpliwiona Rosalie, a my spojrzeliśmy na nią z niedowierzaniem. – Bawiąc się w uprzejmości niczego nie zyskamy. Chcemy tylko usiąść i porozmawiać.
Cóż, w ten sposób na pewno nie mieliśmy niczego zyskać, ale nie dało się ukryć, że jakaś część mnie popierała Rosalie. Sama miałam ochotę zacząć krzyczeć albo od raz przejść do rzeczy, nawet jeśli rozsądek podpowiadał mi, że emocje nie są w tej sytuacji najlepszym doradcom.
Bella nie miała okazji, żeby odpowiedzieć. Wszyscy wyczuliśmy, że ktoś w szybkim tempie zbliża się do domku, a już kilka sekund później spomiędzy drzew wypadł Edward. Tata w ułamku sekundy przemknął przez trawnik, zatrzymując się tuż naprzeciwko Belli i bez chwili wahania zasłaniając ją swoim ciałem. Oczywiście natychmiast przesunęła się na tyle, żeby móc swobodnie kontrolować sytuację.
Na pierwszy rzut oka tata wyglądał na absolutnie spokojnego, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że to tylko pozory. Znałam go zbyt dobrze, żeby dać się nabrać, nawet jeśli ukrywanie emocji przychodziło mu zdecydowanie bardziej naturalnie niż mamie. Jego oczy miały odcień lśniącego złota, co znaczyło, że dopiero co polował, chociaż na widok naszej grupy tęczówki pociemniały mu ze zmartwienia.
– Co się dzieje? – zwrócił się do żony, rzucając jej krótkie, pytające spojrzenie, jednak kątem oka nadal obserwował mnie i moich bliskich.
– Nie wiem – przyznała mama, ale już nie sprawiała wrażenia aż tak nieufnej jak na początku. U boku Edwarda wyraźnie się rozluźniła. – Mówią, że chcą porozmawiać. Nie wiem, czy…
– To znowu jakiś podstęp? – przerwał jej niecierpliwie, tym razem jednak zwracając się bezpośrednio do nas. Wyglądał na zagniewanego, co uświadomiłam sobie z niedowierzaniem. Spodziewałam się wielu reakcji, również gniewu, ale na pewno nie na chwile przed wyznaniem prawdy! – Odpowiedzieliśmy już. Czegokolwiek Kajusz chce tym razem, odpowiedź nadal jest odmowna.
– Kajusz? – nie wytrzymałam, a zawarta w tym jednym słowie nuta goryczy skutecznie ściągnęła na mnie całą uwagę.
Znowu zaczęłam się trząść, chociaż tym razem z zupełnie innego powodu niż wcześniej. Pośpiesznie wzięłam kilka głębszych wdechów, żeby zapanować nad oddechem i własnym ciałem. Udało mi się to, chociaż nie sądziłam, że będę do tego zdolna, po czym zrobiłam stanowczy krok do przodu, wcześniej odpychając ręce wciąż podtrzymującej mnie Esme.
Poczułam się dziwnie, kiedy znalazłam się w niewielkim oddaleniu od moich bliskich – i to wszystkich, bo w jednej chwili wylądowałam gdzieś pomiędzy rodzicami, a pozostałymi Cullenami. Miałam wrażenie, że wszyscy moi bliscy obserwują mnie z równym zainteresowaniem, ale i niepokojem, jakby sami nie byli pewni, czego powinni się po mnie spodziewać. Wyczułam ruch tuż za plecami, więc nieznacznie uniosłam rękę, nie chcąc pozwolić, żeby ktokolwiek próbował mnie uspokajać czy jakkolwiek odciągać do tyłu. Czekałam na ten moment całe tygodnie, a wcześniej marzyłam miesiącami, dlatego teraz nie zamierzałam pozwolić, żeby to wszystko przepadło, nawet jeśli w głowie miałam kompletną pustkę.
Edward i Bella spojrzeli na mnie uważniej niż wcześniej, być może dlatego, że dopiero teraz byli w stanie przyjrzeć mi się w pełni. Ich spojrzenia nie zdradzały niczego, ale coś zmieniło się w atmosferze, chociaż nie byłam w stanie określić charakteru tej zmiany. Poczułam przypływ ostrożnej nadziei, kiedy mama przesunęła się bliżej, ale nic nie wskazywało na to, żeby którekolwiek z rodziców mnie rozpoznało. Miałam raczej wrażenie, że nieświadomie coś wyczuwali – do diabła, przecież byłam ich córką, na dodatek podobną do nich! – chociaż nie mieli pewności i woleli myśleć, że te przeczucia mają związek z moją niezwykłą naturą. Przecież nawet pomimo tego, że mój puls był prawie niewyczuwalny, wampiry bez trudu musiały wychwycić bicie mojego serca wyczuć krążącą w moich żyłach krew albo zauważyć, że ledwo łapię oddech. Sama dopiero odnajdywałam się w swoim nowym życiu, poznając zmiany, które podczas przemiany zaszły w moim ciele, ale byłam pewna, że mimo subtelnego charakteru, cechy odróżniające mnie od w pełni wampirzycy wrzucały się w oczy i intrygowały normalnych nieśmiertelnych.
Nic ponad to. Niezależnie od tego, jak bardzo mnie to bolało, oni mnie nie rozpoznawali.
Powstrzymałam się przed zaciśnięciem oczu albo okazaniu targających mną emocji w jakikolwiek inny sposób. To nic nie znaczyło. Hannah przecież nie twierdziła, że będzie jasno, a jedynie że być może moja obecność wystarczy, żeby przywrócić im pamięć. Nie działało, ale to przecież niczego nie zmieniało. Przynajmniej wiedzieliśmy, gdzie są, więc w każdej chwili mogliśmy przyjechać ponownie, tym razem z wampirzycą, żeby mogła odwrócić działanie swojego daru.
Nic nie znaczyło…
– Dobrze się czujesz? – usłyszałam i aż poderwałam głowę, słysząc pytanie Belli.
– Ja…? – Spojrzałam na mamę nieco nieprzytomnie i coś ścisnęło mnie w żołądku, kiedy poza niepokojem, nie dostrzegłam w jej spojrzeniu niczego więcej. Ot, po prostu martwiła się o kogoś, kogo nie znała. – Wszystko w porządku. To znaczy… ze mną – dodałam, bo chodziło jej raczej o moje samopoczucie, a nie stan psychiczny. Dopiero po kilku sekundach zmusiłam się do tego, żeby powiedzieć cokolwiek więcej: – My nie mamy niczego wspólnego z Volturi. Nie w takim sensie, jakiego moglibyście oczekiwać – wyjaśniłam i wzdrygnęłam się mimowolnie, czując na sobie przenikliwe spojrzenie Edwarda.
– Czyżby? – zapytał, ale zabrzmiało to bardziej tak, jakby się wahał, a nie sobie ze mnie drwił.
Pod wpływem impulsu dumnie uniosłam głowę ku górze i bez chwili wahania spojrzałam mu w oczy.
– Owszem – oznajmiłam stanowczo. – To, że nie jesteś w stanie odczytać moich myśli, nie znaczy jeszcze, że jestem na usługach tych włoskich szumowin – dodałam zanim zdążyłabym ugryźć się w język.
Gdzieś za moimi plecami Emmett gwizdnął, ale jego dobry humor bynajmniej nie udzielił się żadnemu z nas. Wciąż stałam pomiędzy najbliższymi mi osobami, znajdując się pod obstrzałem mniej lub bardziej zszokowanych spojrzeń i czując się jak ktoś obcy, kto znalazł się w złym miejscu w złej godzinie. W tamtej chwili zaczęłam żałować, że zamiast kilku zdolności związanych z przekazywaniem albo ukrywaniem myśli nie nauczyłam się czegoś bardziej praktycznego, jak chociażby stawania się niewidzialną albo trzymania języka za zębami w sytuacjach, kiedy jest to najbardziej wskazane.
– Skąd ty…? – zaczął tata, ale ja nawet nie zamierzałam tego słuchać.
– Nieważne – przerwałam mu zdławionym głosem, nagle zniechęcona i całkiem wytrącona z równowagi. – Może i mam z nimi jakiś związek. Może i mam… Jaka to różnica, skoro wy i tak mnie nie pamiętacie?
A potem coś we mnie pękło i chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że to bez sensu i tylko niepotrzebnie komplikuję sytuację, odwróciłam się na pięcie i rzuciłam do ucieczki. Usłyszałam, że ktoś – być może Esme albo Rosalie – wypowiada moje imię, ale zignorowałam jakiekolwiek nawoływania moich bliskich, bynajmniej nie zamierzając się zatrzymać. Byłam najszybsza w rodzinie, oczywiście pomijając tatę, dlatego z łatwością udało mi się uzyskać znaczną przewagę, chociaż poruszanie się po obcym terenie było w pewnym sensie problematyczne. Nie wiedziałam, dokąd biegnę, bo i nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia, skoro przez cały czas towarzyszyła mi przede wszystkim jedna myśl: chciałam znaleźć się tak daleko, jak to tylko możliwe. Instynktownie wymijałam kolejne drzewa, nie zwracając uwagę na przeszkody, które stawały mi na drodze i nawet nie próbując sprawdzać, czy ktokolwiek za mną podąża. Nie płakałam i to w pewnym sensie było postępem, ale prawda była taka, że już dawno nauczyłam się powstrzymywać łzy. Dość już ich wylałam w ciągu minionych miesięcy, najpierw w żałobie po rodzinie, a później za Demetrim i w przypływach frustracji, kiedy wszystko wydawało się iść nie tak. Teraz też tak było, ale jak na razie nie zamierzałam płakać, a przynajmniej nie w biegu.
Nie jestem pewna, w którym momencie stwierdziłam, że nie mam siły do dalszej drogi. Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a chwilę później zachwiałam się lekko i w końcu zatrzymałam, zmuszona przytrzymać się pnia najbliższego drzewa. Nie czułam zawrotów głowy – w końcu po części byłam wampirzycą, teraz w większym stopniu niż wcześniej – ale coś innego, czego nawet nie byłam w stanie opisać słowami. To było tak, jakby w jednej chwili uszła ze mnie cała energia i byłam w stanie już tylko stać, nasłuchując i nerwowo rozglądając się dookoła. Moje wyostrzone zmysły reagowały nawet na najbardziej subtelne bodźce, począwszy od zapachów, a na dźwiękach kończąc. Rozpraszało mnie to do pewnego stopnia, co pozwoliło mi przynajmniej częściowo dojść do siebie, nawet jeśli zebranie myśli nadal pozostawało dla mnie swego rodzaju wyzwaniem.
Ze świstem wypuściłam powietrze, nadal wsparta o pień drzewa. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby w pełni zapanować nad wstrząsającymi moim ciałem dreszczami. Nie od razu udało mi się skoncentrować na czymkolwiek poza moim przyśpieszonym oddechem, ale w końcu wychwyciłam jakiś dziwny, nieregularny szum. Zamarłam, nasłuchując i próbując zidentyfikować źródło dźwięku, aż w końcu poddałam się i instynktownie ruszyłam w głąb lasu. Tym razem poruszałam się zdecydowanie wolniej, skoncentrowana na przybierającym na sile szumie i na drodze przed sobą. Ostrożnie stawałam kroki, próbując czerpać ze wszechogarniającego spokoju, dzięki czemu przynajmniej częściowo udało mi się rozluźnić. Oddech znacznie mi zwolnił, a ja poczułam się niemal całkowicie uspokojona, chociaż jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, jak bardzo kruchy był to w moim przypadku stan.
Teren zmienił się, a ja uświadomiłam sobie, że idę pod górkę. Przyśpieszyłam, bez wysiłku pokonując kolejne metry i nie zatrzymując się nawet na chwilę. Wystarczyło kilka sekund, żebym pokonała najtrudniejszy odcinek i znowu znalazła się na łagodnie tylko pofałdowanym podłożu, porośniętym drzewami i krzewami. Nogi powiodły mnie dalej, a ja zatrzymałam się dopiero wtedy, gdy znalazłam się na samej krawędzi stosunkowo wysokiej skarpy. Podeszłam bliżej i spojrzałam w dół, wprost na rozciągające się kilka metrów niżej drzewa. Machinalnie objęłam pień rosnącej najbliżej topoli i wsparłszy się o nią całym ciałem, pochyliłam się niżej, pozwalając, żeby chłodne, nocne powietrze koiło moje napięte ciało. Wiatr bawił się moimi włosami, muskając policzki, a ja poddawałam się temu z rozkoszą.
Kątem oka dostrzegłam malutki strumień wody, wypływającej ze sterty ułożonych na sobie kamieni. Źródełko rozrastało się i spływało w dół skarpy, co wyjaśniało szum, który słyszałam. Odepchnęłam się od drzewa i podeszłam bliżej, siadając tuż obok stosu i spuszczając nogi w dół urwiska. Wzrok wbiłam w opadającą wodę, a po chwili zupełnie machinalnie wyciągnęłam rękę i wsunęłam palce w strumień, jedynie lekko wzdrygając się w odpowiedzi na muskający moje palce chłód.
Zamknęłam oczy. Och, gdybym tylko mogła trwać w tym stanie wiecznie…
Być może wyłączyłam się na jakiś czas, a może ktoś od początku za mną podążał, chociaż wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Że ktoś mnie obserwuje, uświadomiłam sobie nagle i momentalnie zerwałam się na równe nogi, bez zastanowienia okręcając się na pięcie i odsłaniając zęby. Z głębi mojego gardła wyrwał się ostrzegawczy warkot, który zaskoczył nawet mnie, ale nie zrobił specjalnego wrażenia na postaci, która zatrzymała się pomiędzy drzewami, zaledwie kilka metrów od miejsca w którym siedziałam.
Bella zawahała się, nadal wpatrzona we mnie. Speszyłam się, kiedy w końcu udało mi się ją rozpoznać, ale nie dałam niczego po sobie poznać. W milczeniu zwiesiłam ramiona, chociaż nie byłam w stanie w pełni rozluźnić mięśni. Cały czas myślałam przede wszystkim o tym, że to moja mama – stała tuż na wyciągnięcie ręki, tak blisko, że bez trudu mogłabym wpaść jej w ramiona, gdybym tylko poddała się emocjom – a mimo wszystko…
W tej chwili byłam dla niej obca. A i ona w pewnym stopniu stała się obca dla mnie.
W ostatniej chwili powstrzymałam się przed zrobieniem kroku w tył. Wahałam się pomiędzy zastygnięciem w bezruchu, a natychmiastową ucieczką, chociaż sama nie miałam pojęcia dokąd miałabym się udać. Nogi miałam jak z waty, nie czułam zresztą tego wzmożonego pragnienia rzucenia się do biegu albo stania się niewidzialną. Jeśli miałam być z sobą samą szczera, w tamtej chwili czułam się… obojętna, po prostu pusta. Miałam serdecznie dość całej tej sytuacji, a sama myśl o tym, co miałabym zrobić, gdyby…
– Renesmee.
Cała zesztywniałam, kiedy mama wypowiedziała moje imię. Drgnęłam nerwowo, co oczywiście nie uszło jej uwadze, bo natychmiast uniosła obie ręce w poddańczym geście, jakby chcąc mnie powstrzymać przed zrobieniem czegoś głupiego. Czy naprawdę wyglądałam na kogoś, kto byłby w stanie rzucić się z urwiska, zwłaszcza, że nie byłam w pełni nieśmiertelna?
Nie wiedziałam, gdzie powinnam podziać oczy, poza tym nie byłam w stanie oderwać wzroku od jej zaniepokojonej twarzy. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, poczułam się całkiem zdezorientowana i rozbita, chociaż trudno było mi stwierdzić, co takiego musiała sobie o mnie myśleć albo czuć.
– Nie chciałam cię przestraszyć – powiedziała pośpiesznie, kiedy już upewniła się, że nie zamierzam ruszyć się z miejsca. – Renesmee, ja…
– Nessie – poprawiłam machinalnie, chociaż czułam się cudownie, słuchając jak raz po raz wypowiada moje imię.
– Nessie. – Powoli skinęła głową. Wydawała się wypróbowywać brzmienie nowego słowa, jakby chcąc poznać je na wszystkie możliwe sposoby. – Czy… możemy porozmawiać? Jeśli chcesz zostać sama, zrozumiem, ale… – Urwała i już tylko patrzyła na mnie, czekając na odpowiedź.
Wahałam się zaledwie przez chwilę, nie tyle dlatego, że miałam wątpliwości, ale najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia, co takiego powinnam powiedzieć. Ostatecznie wzruszyłam ramionami, ale w ten sposób bynajmniej nie rozluźniłam atmosfery i nadal stałyśmy naprzeciwko siebie, mierząc się wzajemnie spojrzeniami. To Bella jako pierwsza wzięła się w garść i podeszła bliżej, zmuszając mnie do tego, żebym również zareagowała. Bardzo powoli, czując się przy tym tak, jakbym od dawna nie używała własnego ciała i już zapomniała w jaki sposób należy to robić, osunęłam się na ziemie, siadając we wcześniej przybranej pozycji i starając się nie myśleć o tym, że mam towarzystwo.
Zapadła cisza, przerywana wyłącznie szumem przelewanej wody oraz moim przyśpieszonym oddechem i ledwo wyczuwalnym pulsem. Mama nie oddychała i gdyby nie to, że wciąż czułam na sobie jej wzrok, może nawet udałoby mi się przekonać samą siebie, że jestem sama. Niestety, jej obecność wydawała się wszystko komplikować, czyniąc ciszę cięższą i trudniejszą do zniesienia, co stopniowo doprowadzało mnie do szaleństwa. Pragnęłam ukojenia, ale to już od dłuższego czasu nie było mi pisane.
– Miałam nadzieję, że wyjaśnisz mi kilka rzeczy – usłyszałam i machinalnie przeniosłam wzrok na Bellę, zaskoczona jej słowami.
– Nie wiem, co… – W ostatniej chwili powstrzymałam się przed dokończeniem. Dziwiło mnie to, że właśnie ona za mną poszła, poza tym jej słowa… Chciałam wierzyć, że to coś oznacza, ale jednocześnie bałam się konsekwencji płonnych nadziei, które mogłam w sobie wyzwolić. – To ty chciałaś rozmawiać ze mną – powiedziałam w końcu, znów uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Spodziewałam się kolejnych nerwowych minut milczenia, ale mama postanowiła mnie zaskoczyć:
– Wiem, dlaczego przyszliście. Twoja rodzina powiedziała nam wszystko, kiedy uciekłaś – wypaliła.
Nie od razu zareagowałam na jej słowa, w pierwszym odruchu nie zamierzając tak po prostu przyjąć ich do wiadomości. To było niczym uderzenie obuchem, niespodziewane i oszałamiające, zwłaszcza, że nie tego się spodziewałam. W głowie miałam pustkę, a kojarzenie faktów przychodziło mi z trudem, co w równym stopniu miało związek z bieganiną myśli, co i mechanizmem obronnym mojego organizmu, który sam z siebie wydawał się bronić przed tym, co mogło się dla mnie okazać bolesne – a więc rozczarowaniem. Chciałam wierzyć, ale w ostatnim czasie doświadczyłam tak wielu przykrych rzeczy, że…
Ale Bella wyraźnie czekała na moją reakcję, nadal wpatrzona we mnie. Byłam świadoma każdej upływającej sekundy, zupełnie jakby czas nagle stał się czymś materialnym, a upływające chwile były namacalne i właśnie uciekały mi między palcami. Nawet gdybym chciała ją zignorować, nie byłabym w stanie, dlatego po przypominającej całą wieczność chwili w końcu odważyłam się spojrzeć jej w twarz.
Nie wyglądała na przerażoną albo sceptyczną. Spokojnie siedziała u mojego boku, czekając aż zdecyduję się odezwać i sprawiając wrażenie kogoś zatroskanego i równie oszołomionego, co i ja. Zawsze podziwiałam mamę za siłę i za to, jak wiele była oddać dla miłości – dla mojego taty, a później dla mnie, bylebym tylko pojawiła się na świecie. Co prawda słyszałam o tym, że jako człowiek była niezwykle niezdarna i krucha, ale to ta siła ostatecznie przeważyła, a to bez wątpienia o czymś świadczyło. Teraz żałowałam, że sama nie jestem w stanie wykrzesać z siebie chociaż części tej siły. W zamian wyłącznie opadałam z sił, coraz bardziej przytłoczona sytuacją i mnożącymi się problemami, najczęściej uderzającymi bezpośrednio w tych, których kochałam. Ona potrafiła o miłość walczyć, bronić ją… A ja?
Zostawiłam Demetriego.
Porzuciłam Jacoba.
Uciekałam przed rozmową, którą powinnam była odbyć z nią i z tatą, nawet jeśli ta miałaby zakończyć się fiaskiem.
Milczałam tak długo, że byłam absolutnie pewna, że Bella za moment zrezygnuje z czekania na moją odpowiedź. Wręcz wyczekiwałam chwili, w której bez słowa w stanie i odejdzie, zostawiając mnie samą. Nie, nie twierdziłam, że tak byłoby lepiej, ale na pewno bezpieczniej dla mnie. Wtedy w końcu mogłabym okazać słabość, poza tym zakończyłabym to szybko, zanim naprawdę pozwoliłabym sobie na cień nadziei. Szybie cięcie, które zaoszczędzi przynajmniej części czekającego na mnie bólu. Cokolwiek, byleby… cokolwiek, co…
Ale ona wciąż tam była. Wciąż czekała i to okazało się dla mnie zbyt wiele.
Ze świstem wypuściłam powietrze.
– I co o tym sądzisz? – zapytałam w końcu, tak cicho, że równie dobrze mogłabym tylko poruszyć ustami.
Sama nie byłam pewna, czy chcę poznać odpowiedź na to pytanie. Jakaś część mnie pragnęła tego, ale w równym stopniu paraliżował mnie strach.
– Nie wiem – przyznała i zawahała się. Tym razem to ja musiałam chwilę poczekać na odpowiedź. – To… Nie wiem – powtórzyła, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Chciałabym powiedzieć, że to szaleństwo, ale…
– Ale? – podchwyciłam, nie mogąc się powstrzymać.
Rzuciła mi nieodgadnione spojrzenie.
– Ale patrzę na ciebie i czuję się tak, jakbyśmy się już spotkały – wyznała i to poruszyło mnie bardziej niż cokolwiek innego. Poczułam, że coś we mnie pęka i już po prostu nie byłam w stanie udawać obojętnej, nagle całkowicie rozbita i bliska płaczu. Musiałam zacząć pośpiesznie mrugać, żeby nie pozwolić łzom popłynąć, całkiem wytrącona z równowagi. – Edward zaprzecza, ale wiem, że czuje się podobnie. Patrzę na ciebie – zaczęła raz jeszcze – i widzę jego… ale i siebie, i… po prostu… wydaje mi się, że kto jak kto, ale ja powinnam wiedzieć. Gdybyś była… Ja powinnam wiedzieć – wyrzuciła z siebie z trudem i wtedy dotarło do mnie, że mama wcale nie czuje się pewniej ode mnie. Maska pozornego spokoju zniknęła, ukazując wszystkie jej wątpliwości i to, jak bardzo oszołomiona się czuła. Kiedy spojrzałam jej w oczy, wydały mi się jakieś dziwne, chociaż równie dobrze mogło mieć to związek z oświetleniem albo czymkolwiek innym. W końcu ona nie musiała płakać, prawda? Nie z mojego powodu… – Z tym, że ja czuję. To znaczy… Wydaje mi się, że każda matka rozpozna swoje dziecko, a ja ciebie nie pamiętam i… Ale jednocześnie czuję… I chcę ciebie pamiętać. Naprawdę chcę, bo cały czas mam wrażenie, że odebrano mi coś ważnego, ale mimo wszystko… – Westchnęła i nagle z jękiem ukryła twarz w dłoniach. – Och, czy to, co mówię, ma jakikolwiek sens?
Nie odpowiedziałam, nie będąc w stanie znaleźć odpowiednich słów. W zamian zrobiłam coś, co na pierwszy rzut oka wydało mi się strasznie głupie, a mianowicie bez chwili zastanowienia przysunęłam się do niej i zarzuciłam jej obie ręce na szyję. Zesztywniała i wzdrygnęła się, jakby rażona prądem, ale – co w równym stopniu mnie zaskoczyło, co i uradowało – nie odepchnęła mnie od siebie, a po chwili wahania odwzajemniła uścisk. Był niepewny i w pewnym sensie ostrożny, jakby sama nie wiedziała, co takiego robi, ale to już nie miało dla mnie znaczenia. Na ułamek sekundy poczułam się bezpieczna i niemal z ulgą ukryłam twarz w jej włosach, tak jak zawsze wtedy, kiedy byłam dzieckiem i czegoś się przestraszyłam. Słodki, znajomy zapach podziałał na mnie kojąco, podobnie jak i obejmujące mnie ramiona, będące dla mnie namiastką prawdziwego domu i życia z którego mnie wyrwano. Pamiętała czy nie, obejmowała mnie teraz, a kiedy zamknęłam oczy, byłam w stanie niemal wyobrazić sobie, że kiedy znów je otworzę, okaże się, że siedzimy na wąskiej kanapie w naszym małym domku w Forks, a ostatnie miesiące w rzeczywistości nie miały miejsca. Gdybym tylko mogła cokolwiek zmienić…
Ale nie byłam w stanie, poza tym – co zaraz sobie uprzytomniłam – nie potrafiłam zmusić się do żałowania wszystkiego, co mnie spotkało. Nie mogłam zacząć żałować tego, że kiedykolwiek na mojej drodze stanęli Demetri, Felix czy nawet Hannah, chociaż to ta ostatnia wszystko skomplikowała.
Przestałam o tym myśleć, zbyt przejęta obecnością i wątpliwościami mamy. A więc jednak. Nie byłam w stanie przywrócić jej pamięci – nie bez pomocy mojej przyjaciółki – ale mogłam zdziałać coś innego, przynajmniej uświadamiając jej, że cokolwiek jest na rzeczy. Miała przeczucia, a moja obecność wzbudzała w niej najróżniejsze emocje, a to o czymś świadczyło.
Trwałyśmy w ucisku dłuższą chwilę, nim uświadomiłam sobie coś jeszcze. Bardzo ostrożnie oswobodziłam się z objęć Belli, chociaż kosztowało mnie to mnóstwo samozaparcia, po czym ostrożnie uniosłam obie ręce, żeby dostać się do karku. Ręce mi się trzęsły, kiedy palcami zaczęłam szukać zapięcia łańcuszka na którym zawieszono złoty medalion, który na pierwszą gwiazdkę podarowała mi mama. Z trudem, ale udało mi się go ściągnąć, dlatego z bijącym sercem i bez chociażby słowa wyjaśnienia, wyciągnęłam naszyjnik w stronę wampirzycy.
Oczy Belli rozszerzyły się nieznacznie.
– Otwórz go – poleciłam. Mój głos nadal był ledwo słyszalny, ale ja sama czułam się lepiej.
Skinęła głową, ale nie od razu spełniła moją prośbę. Obserwowałam ją, kiedy siedziała w bezruchu, wpatrując się w wytłoczone na medalionie litery – wykonaną w języku francuskim inskrypcje sprowadzającą się do dwóch słów: „nad życie”. Nie potrafiłam opisać tego, co w tamtej chwili czułam, ale miałam wrażenie, że błyskotka wprawiła ją w jeszcze większa konsternację i być może – tylko być może – ale miała doprowadzić do przełomu, którego tak bardzo potrzebowałam.
Mama w końcu obróciła zawieszkę i podważyła paznokciem połówkę medalionu, chcąc dostać się do środka. W tamtej chwili obie przestałyśmy oddychać, równie podekscytowane, a potem…
Jakiś dźwięk wdarł się w panującą ciszę, równie głośny, co i wystrzał z pistoletu. Obie – zarówno mama, jak i ja – wzdrygnęłyśmy się i wyprostowałyśmy, zaskoczone i jakby wyrwane z transu. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, że melodia wydobywa się z mojej torebki i zidentyfikować ją jako dzwonek, który musiałam mieć ustawiony w komórce od Felixa…
Od Felixa!
– O Boże, przepraszam… – wyrzuciłam z siebie, szarpiąc za zamek i w przypływie irytacji wywracając torebkę do góry nogami i bezceremonialnie wytrząsając zawartość na kolana. Bez trudu wypatrzyłam telefon i jakimś cudem omal nie wypuściłam go z rąk, tak bardzo roztrzęsiona byłam. Natychmiast wbiłam wzrok w rozświetlony ekran, mrugając pośpiesznie, żeby przyzwyczaić wzrok do jasnego blasku wyświetlacza i przygotowując się do tego, żeby odebrać… A potem dotarło do mnie, że numer, który mi się wyświetlił, nie należy do Felixa. – Co do…?
Bez zastanowienia nacisnęłam zieloną słuchawkę i uniosłam aparat do ucha. Powinnam była się odezwać, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie głosu. Nie rozumiałam, dlaczego czuję się tak bardzo roztrzęsiona, ale to nie miało znaczenia, nie miałam zresztą czasu na to, żeby się nad tym zastanawiać.
Najpierw zapanowała cisza, przerywana czyimś urywanym oddechem.
Dopiero później osoba po drugiej stronie zdecydowała się odezwać:
– Renesmee?
To jedno słowo zmieniło wszystko.
Demetri
Czułem na sobie zniecierpliwione spojrzenie Corin, ale prawie nie zwracałem na nią uwagi. Zwykle zapanowanie nad emocjami przychodziło mi z łatwością, ale tym razem czułem się tak, jakbym jakimś cudem mógł zostać rozerwanym od środka. Nigdy nie doświadczyłem czegoś podobnego – ludzkie słabości przestały mnie dotyczyć już wieki temu – a jednak teraz ledwo byłem w stanie utrzymać w rękach telefon, dziwnie roztrzęsiony i niezdarny. Gdyby moje serce nadal biło, teraz waliłoby jak oszalałe, co bez wątpienia ściągnęłoby na mnie uwagę całej straży. Co prawda mogłem wszystko zwalić na działanie daru Marcusa, ale nawet on nie był w stanie uczynić ze mnie żywej istoty – jego zdolności gwarantowały co najwyżej słabość i bezużyteczność, a nie bijące serce i przynajmniej pozory bycia normalnym człowiekiem. Cóż, jako że zawsze wiedziałem, iż martwy przydam się bardziej niż żywy, jakoś nieszczególnie przejmowałem się swoją sytuacją.
Po drugiej stronie panowała cisza, aż zacząłem niepokoić się, że jakimś cudem straciłem zasięg albo cokolwiek poszło nie tak. Odsunąłem telefon od ucha, zerkając na wyświetlacz, ale licznik na ekranie wydawał się potwierdzać, że wszystko jest w porządku, chociaż to nie wyjaśniało przeciągłego milczenia. Chociaż moje zmysły przytępiał dar nowego przydupasa Kajusza, powinienem był wychwycić cokolwiek albo…
A potem w końcu doszedł mnie jakiś dziwny dźwięk – kolejno jęk, następnie zaś coś, co w oszołomieniu zidentyfikowałem jako szloch.
Cholera. Nie tego się spodziewałem, a już na pewno nie chciałem, żeby płakała przeze mnie.
– Ach, cii… Cichutko, proszę – wyrzuciłem z siebie niemal w panice. Nie potrzebowałem naglącego spojrzenia Corin, żeby wiedzieć, iż nie mam zbyt wiele czasu na tę rozmowę. – Renesmee, kochana, nie rób mi tego… – zaczęłam znowu. – Cii…
– D-dem…? – usłyszałem i dosłownie odetchnąłem z ulgą.
Jej głos mnie poraził, nawet będąc zaledwie widmem tego, co zapamiętałem. Dochodził jakby z oddali, mocno zniekształcony, ale byłam zbyt przejęty tym, że w końcu ją słyszę, żeby zwracać uwagę na warunki.
Była tam, a to znaczyło, że nie pomyliłem się i w istocie była żywa. Może nie mogłem w ten sposób stwierdzić, czy jest bezpieczna i zdrowa, ale słyszałem ją i samo to wydawało się cudowne, a już na pewno lepsze od ciągłego koncentrowania się na jej blasku, gdzieś na skraju mojej podświadomości. Tropienie bez możliwości ruszenia się chociażby o krok stanowiło prawdziwą mękę.
Szukałem w głowie właśnie jakiejś błyskotliwej odpowiedzi, gdy Renesmee udało się przynajmniej częściowo zapanować nad emocjami. Kiedy szok ustąpił, wpadła w coś, co mogłem określić wyłącznie jako coś w rodzaju amoku, nagle zaczynając wyrzucać z siebie kolejne pytania i słowa z taką prędkością, że nawet jako wampir miałem trudności z tym, żeby nadążyć.
– To… To ty! – Nadal wydawała się niedowierzać, a już w następnej chwili zorientowałem się, że jakimś cudem potrafi śmiać się i płakać jednocześnie. – To naprawdę… Nic ci nie jest? Gdzie jesteś? Jakim cudem…? – Urwała, by móc złapać oddech, chociaż i to wydawało się przychodzić jej z trudem. Śmiech urwał się, a potem już tylko szlochała, nagle wytrącona z równowagi. – Kazałeś mi… się zostawić… Ja nie wiem, jak ja mogłam i… Ja nie chciałam. Wiesz dobrze, że nie chciałam i…
– Nessie – wtrąciłem, chociaż i bez głębszych analiz zdawałem sobie sprawę z tego, iż nie mam siły przebicia i raczej nie będę w stanie zwrócić na siebie jej uwagi.
– Naprawdę nie chciałam – powtórzyła, jakby nieświadoma tego, że się odezwałem. – Felix mnie zmusił, ale… ale... to już nieważne – stwierdziła, choć brzmiało to raczej tak, jakby chciała przekonać samą siebie. – Naprawię to. Nie wiem jak, ale… Coś wymyślę. Wszyscy wymyślimy i…
Mówiła coś jeszcze, a ja marzyłem tylko o to, żeby zasłuchać się w jej melodyjnym sopranie, skoro nie byłem w stanie wziąć jej w ramiona albo jakkolwiek inaczej dotknąć. W pamięci wciąż miałem nasze pocałunki i chwile spędzone razem, ale to były zaledwie urywki – cienie przeszłości, wydające się drwić z moich pragnień, zamazane i na swój sposób nierealne. Tęsknota była dla mnie czymś zupełnie nowym, ale też pozostawała wszystkim tym, co miałem i co jeszcze pozwalało mi zachować zdrowe zmysły…
Zdrowe zmysły.
Przełknąłem z trudem i skrzywiłem się, czując znów dochodzące do głosu pragnienie. Jak długo w moim przypadku jeszcze będzie można mówić o ”zdrowych zmysłach”?
Corin chrząknęła wymownie. Ona oraz rozpraszające pieczenie w gardle skutecznie sprowadziły mnie na ziemię.
– Kochanie – powiedziałem, tym razem zdecydowanie bardziej stanowczo, tym obcym, zniekształconym przez rządzę krwi głosem, którego tak nienawidziłem.
Renesmee w końcu zamilkła, bez trudu orientując się, że coś jest nie tak. Raz jeszcze przełknąłem z trudem, próbując zapanować nad własnym ciałem i jakoś dyskretnie odchrząknąć, ale nawet gdybym stanął na głowie, nie byłbym w stanie jej zwieść.
– Co się stało? – zapytała i tym razem jej głos zabrzmiał bardziej stabilnie, niemal zdecydowanie. – Demetri… Czy wszystko w porządku?
Wysiliłem się na uśmiech, chociaż przecież nie mogła tego zobaczyć.
– Oczywiście – skłamałem, w duchu wyklinając na czym świat stoi. – Nie masz się czym martwić, jasne? Chciałbym za to, żebyś teraz coś dla mnie zrobiła, kotku – przeszedłem do rzeczy.
– Co takiego? – zapytała bez cienia wahania, co mnie usatysfakcjonowała.
Rozbita czy nie, Nessie zawsze potrafiła rozróżniać priorytety.
– Świetnie. Grzeczna dziewczynka – pochwaliłem, choć w normalnej sytuacji bez wątpienia dostałbym za podobną uwagę w twarz. Dyskretnie zerknąłem na Corin, a tak z powagą skinęła głową, jednocześnie wymownie spoglądając na drzwi. Miałem się pośpieszyć, no jasne… – Moja Nessie – westchnąłem, a słysząc, jak Renesmee nabiera powietrza do płuc, żeby znowu się odezwać, pośpiesznie zacząłem mówić dalej: – To bardzo ważne, dlatego się skup. Cokolwiek się wydarzy, pamiętaj, że musisz mi zaufać.
– Zawsze ci ufam – wtrąciła, a ja zapragnąłem roześmiać się histerycznie.
– Obawiam się, że za moment zmienisz zdanie – zapowiedziałem, ale w odpowiedzi jedynie prychnęła, stanowczo negując moje słowa. – Jak uważasz. Pamiętasz może nasza pierwszą wspólną misję?
– Tę do Greenpoint? – upewniła się.
Odetchnąłem z ulgą.
– Więc pamiętasz. To dobrze. W takim razie, chciałbym, żebyś zrobiła coś takiego…
Trochę mi zeszło, a to, co wyszło... No cóż. Trochę długi. Aż nie dowierzam, że z rozdziału, którego kompletnie nie potrafiłam sobie wyobrazić, wyszło coś, co ma ponad tysięcy słów. Jeśli chodzi o efekt, to jak zwykle pozostawiam ocenę Wam.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Doprawdy, dodajecie mi energii, żeby to dokończyć, a po tym rozdziale wręcz widać, że stać mnie na coś zdecydowanie więcej. Pozdrawiam i do napisania wkrótce,

Nessa.

4 komentarze

  1. Hej:)
    Ahh. Czekam na reakcję Belli i Edwarda na medalion i zdjęcia w nim ukryte:) Ciekawa jestem ich reakcji.Szkoda, że Dem nie zadzwonił parę minut później.... no ale wkonću wiemy, że drugi numer należał do Nessie. Jestem odrobinę rozczarowana ich rozmową, bo była bardzo nieskładna ale pewnie to wina tak długiej rozłąłki i emocji nimi targających:D
    Ciekawa jestem czemu wysyła Nessie do Greenpoint... Szkoda, że nie piszesz częściej na tego bloga, ale z drugiej strony dłużej będzie co czytać:)

    Dużo weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Piękny ten rozdział <3 W końcu tak długo oczekiwane spotkanie Nessie z rodzicami :) Myślę jednak, że trzeba będzie poczekać aż Hannah wróci i przywróci im wspomnienia. Tak długo minęło od jakiejkolwiek rozmowy Renes i Dema. Cieszę się, że w końcu mogli porozmawiać, chociaż przez telefon. Ciekawe jaką misję powierzy jej Demetri ^^
    Pozdrawiam, czekam i życzę dużo weny !

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział <3

    Miałam już dawno napisać komentarz ale ta szkoła jest wykańczająca.

    Nareszcie! Znaleźli ich! Pierwszy sukces zaliczony, teraz reszta :) Hmmm...Reakcja państwa Masen'ów dość ciekawa. Szczerze to wątpiłam w to że ją od razu poznają, no i miałam racje ;) Fajnie że Bella coś pamięta, to przynajmniej naszą Renesmee podniesie na duchu. Medalion... Zapomniałam że w ogóle go ma! On rzeczywiście może pomóc w zrozumieniu tej sytuacji. Jestem strasznie ciekawa reakcji Edwarda, bo on jest... Trudny, no nie? :)

    Demcio! jak fajnie że zadzwonił, tylko ten moment... Aj, mógł odczekać, ale! Dobrze że w ogóle zadzwonił. Ja również jestem ciekawa jaką misje powierzy swojej dziewczynie.

    Rozdział po prostu piękny, pozostaje mi życzyć weny na ciąg dalszy. :)

    Brooklyn

    OdpowiedzUsuń
  4. Cudo, cudi i jeszcze raz cuuuudo:-) uwielbiam twoje opowiadanie:-) Czekam na następny rozdział z niecierpliwością. Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa