Renesmee
Noc minęła spokojnie, chociaż
nie miałam nawet co liczyć na to, że uda mi się uspokoić. Fakt, że byłam
w stanie stracić przytomność, niejako potwierdzał wcześniejszą teorię
dziadka, opierającą się na założeniu, że w jakimś stopniu nadal byłam człowiekiem,
nawet jeśli jad uczynił moje wampirze cechy dominującymi. Nie zmieniało to
jednak tego, iż nawet gdybym mogła, o śnie po ataku wilkołaka i tym,
co wydarzyło się w ogrodzie, nie byłabym w stanie zmrużyć oka.
Nie
zdziwiło mnie szczególnie, że bliscy znaleźli jakiekolwiek powód, żeby nie
spuszczać mnie z oczu. Ostatecznie sama nie wiem kiedy Emmett rozłożył się
na łóżku w zajmowanym przeze mnie pokoju, wpatrując się w wiszący pod
sufitem telewizor i jakby od niechcenia przerzucając kanały. Esme
i Rosalie rozmawiały o czymś cicho, kiedy zaś dołączył się do nich
Carlisle, zorientowałam się, że próbują ustalić plan działania na najbliższy
dzień – albo dni, gdyby dopisał nam wyjątkowy pech, a poszukiwanie moich
rodziców okazałoby się trudniejsze niż zakładaliśmy. Tak czy inaczej,
zamierzaliśmy zacząć od wizyty na uniwersytecie i próbie ustalenia, czy
przynajmniej ta dwójka nie znajdowała się na liście studentów. Hannah
twierdziła, że to prawdopodobne, zwłaszcza, że miała stosunkowo mało czasu na
zmienienie wspomnień moich oraz pozostałych Cullenów, dlatego opierała się na
urywkach informacji, które wydawały jej się obiecujące. Wiedziałam, że zanim
skomplikowałam rodzicom plany swoim pojawieniem się, planowali wyjechać na
Alaskę, by Bella mogła studiować. Zwłaszcza Edwardowi na tym zależało,
stanowczo naciskając, by związek z wampirem nie pozbawił mamy ludzkich
doświadczeń. Skoro jej samokontrola była na tyle dobra, żeby zadziwiać
wszystkich wkoło i pozwalać jej normalnie funkcjonować wśród ludzi, taki
scenariusz faktycznie wydawał się sensowny.
W którymś
momencie przestałam słuchać, po prostu siedząc w bezruchu na fotelu
i wpatrując się w przysłonięte zasłonami drzwi balkonowe. Zwłaszcza
Rose próbowała mnie wciągnąć do rozmowy, być może podejrzewając o czym
myślę, ale zrezygnowała, kiedy raz po raz odpowiadałam jej monosylabami.
Wiedziałam, że ją to irytuje, a Esme i Carlisle’a bardziej martwi,
ale nic nie mogłam poradzić na to, iż najwyraźniej odzwyczaiłam się od
obecności własnej rodziny. Żadne z nas nie było w stanie zmienić
tego, co przyniosło ostatnie pół roku, niezależnie od tego czy Hannah cofnęła
swój dar, czy też nie. W ostatnim czasie miałam wrażenie, że to właśnie
ona i Felix znają mnie lepiej niż moi bliscy, i chociaż tęskniłam za
rodziną przez cały ten czas, kiedy w końcu ją odnalazłam, bynajmniej nie
poczułam z tego powodu ulgi. Być może brało się to z tego,
w jakich okolicznościach opuściliśmy Volterrę oraz że mimo wszystko nadal
nie miałam wszystkich członków rodziny przy sobie, ale podejrzewałam, że problem
w znamienitej większości leży we mnie. Te pół roku nie tyle coś we mnie
zmieniło, ale również zniszczyło – i to nie Cullenowie byli wtedy przy
mnie, żeby wszystko naprawić.
Moje myśli
same z siebie powędrowały do Demetriego, chociaż już dawno stanowczo
zakazałam sobie zamartwiania się o niego, przynajmniej do czasu, kiedy
moja rodzina się nie scali i nie będę mogła w pełni skupić się na
czymś tak abstrakcyjnym, jak szukanie sposobu, żeby wrócić do Volterry
i go odzyskać. Próbowałam wierzyć, że Hannah mówiła prawdę, a wampir
faktycznie świetnie bawi się kosztem naszych prześladowców, ale to było trochę
tak, jak próba uwierzenie w bajki – kuszące, ale mało prawdopodobne.
Przecież znałam Kajusza, znałam go aż nazbyt dobrze, a jednak… Co mogłam
zrobić? Jakkolwiek bym tego nie pragnęła, nie było szans na to, żeby
w cudowny sposób plan uwolnienia ukochanego przyszedł do mnie sam
z siebie, a przynajmniej tak sądziłam w tamtym momencie. Próba
wdarcia się do miasta, a tym bardziej do twierdzy, sama w sobie była
misją samobójczą. Nie chciałam o tym nawet myśleć, ale wciąż istniała
szansa, że Demetri od dawna jest martwy i to definitywnie, jeśli wziąć pod
uwagę to, że jako wampir już od wieków był na swój sposób żywym trupem.
Szybko
odrzuciłam od siebie przygnębiające myśli, podejrzewając, że bliscy nie
przyjęliby ze szczególnym spokojem, gdybym bezceremonialnie wybuchła płaczem
albo wpadła w histerię. Nie chcąc ryzykować, pośpiesznie uczepiłam się
pierwszego tematu, który nie miał związku z miłością – ani aktualną
(Demetri), ani byłą (Jacob). Chcąc nie chcąc wróciłam pamięcią do walki, którą
stoczyłam i całą tą wręcz absurdalną sytuacją z zabiciem wilkołaka,
którego ciało z sobie tylko znanych powodów wyparowało. Do diabła, im
bardziej się na tym koncentrowałam, tym pewniejsza byłam tego, że coś tutaj nie
gra. Może zaczynałam być przewrażliwiona, ale czy to było normalne, że tylko ja
widziałam tamtego mężczyznę? No, była również Hannah, ale to nie zmieniało
faktu, że kiedy przyszło co do czego, to ja omal nie zginęłam. Co więcej, po
wszystkim czułam się tak, jakbym przez cały ten czas trwała we śnie albo
transie, który nie miał żadnego związku z rzeczywistością.
I ten
krzyk… Do tej pory prześladował mnie tamten przyprawiający o dreszcze
kobiecy krzyk.
Niemożliwe,
pomyślałam stanowczo i tym samym ucięłam temat. W cokolwiek wątpiłam,
jednocześnie byłam pewna tego, że Heidi jest martwa. Nie mogło jej tutaj być –
ani teraz, ani nigdy więcej. Miałam na głowie tyle problemów i stresów, że
nawet nie powinnam być zdziwiona, że z tego wszystkiego mój umysł zaczyna
się buntować i podsuwać mi rzeczy, których wcale nie ma. Wspomnienia
wracały, przeplatając się z rzeczywistością, ale nie wolno było mi ulegać
emocjom, a zwłaszcza gniewowi i własnym lękom. Teraz najważniejsze
było znalezienie moich rodziców, co jednocześnie stanowiło pierwszy krok ku
normalności. Kolejnym był powrót do Seattle, gdzie – miejmy nadzieję – mieli na
nas czekać nie tylko Hannah i Felix, ale również Jasper i Alice. Co
prawda nie miałam pewności, jak bez pomocy mojej przyjaciółki mieliśmy
przywrócić moim rodzicom pamięć, wierzyłam jednak, że kiedy przyjdzie co do
czego, będę wiedziała, co powinnam zrobić. Jakby nie patrzeć byłam ich córką,
a więź, która nas łączyła, nie mogła być aż tak krucha, żeby w pełni
zerwały ją niezwykłe umiejętności jakiegokolwiek wampira, nawet Hanny.
Dobry
początek. Gdyby to się udało, może uwierzyłabym w to, że koniec będzie
taki sam.
Czułam się trochę tak, jakbym
śniła na jawie. Obserwując przemykający za oknem wypożyczonego samochodu
krajobraz, byłam świadoma przede wszystkim swojego przyśpieszonego pulsu
i skręcającego się żołądka. Nie sądziłam, że mogłabym być bardziej
zdenerwowana w jakiejkolwiek sytuacji, ale najwyraźniej mój organizm
postanowił mnie zaskoczyć, tak, że ledwo byłam w stanie usiedzieć
w miejscu. Miałam wrażenie, że serce za moment wyrwie mi się
z piersi, pierwszy raz od przemiany bijąc z aż taką intensywnością.
Nie powinno mnie to dziwić, ale mimo wszystko…
Nie miałam
pojęcia, czego spodziewać się po pierwszych dwóch dniach poszukiwań. Już na
samym wstępie Carlisle i Esme pojechali na uniwersytet, licząc na łut
szczęście, mnie, Rosalie i Emmett’owi pozostawiając zorganizowanie
jakiegoś środka transportu, tak na wszelki wypadek. Nie czułam się jakoś
szczególnie pewna swojej samokontroli, żeby rwać się do wyjścia na miasto, więc
większość czasu spędziłam w pokoju hotelowym, siedząc jak na szpilkach
i praktycznie cały czas wpatrując się w ekran komórki, którą dał mi
Felix. Hannah więcej nie napisała i chociaż znałam to powiedzenie, że brak
wiadomości to zwykle dobra wiadomość, jednocześnie martwiłam się o to, jak
sprawy miały się w Rio. Poniekąd nawet chciałam myśleć o Brazylii
i poszukiwaniach Alice oraz Jaspera, bo to wydawało się tematem
bezpieczniejszym od Demetriego, a przy tym bardziej odległym od
zastanawiania się nad tym, jakie mamy szanse na odnalezienie moich rodziców.
Miałam
wrażenie, że minęła cała wieczność zanim Carlisle i Esme wrócili.
Wystarczył mi zaledwie rzut oka na miny moich bliskich, żeby zorientować się,
że nie wszystko ułożyło się w taki sposób, jak moglibyśmy tego oczekiwać.
Podejrzewałam, że może tak być, a jednak i tak miałam ochotę zacząć
krzyczeć z frustracji albo w dziecinnym odruchu zakryć sobie uszy
dłońmi, żeby nie słuchać jak dziadek wyjaśnia nam, że nie mieli szans na to,
żeby tak po prostu uzyskać dostęp do listy studentów. Spodziewałem się wielu
problemów, ale na pewno nie ze strony systemu ochrony danych osobowych
i właśnie przyziemność tej przeszkody była dla mnie najtrudniejsza do
zaakceptowania.
Do końca
dnia byłam przygnębiona, chociaż starałam się tego nie okazywać. Nie chciałam
dawać bliskim powodów do zamartwiania się mną, ale najwyraźniej szło mi to marnie,
by nie powiedzieć, że wręcz fatalnie. W którymś momencie Rosalie nie
wytrzymała i zerwawszy się z miejsca, bezceremonialnie podeszła do
Emmett'a i spoglądając na niego nagląco, wyciągnęła rękę w jego
stronę. Wujek w pierwszym odruchu popatrzył na nią tępo, podobnie zresztą
jak i my wszyscy, po chwili jednak w jego oczach pojawił się błysk
zrozumienia, bo sięgnął do kieszeni i podał żonie kluczyki do
wypożyczonego wcześniej auta.
— Chcesz
żebym…?
Rosalie
zacisnęła palce wokół breloczka z kluczami i szybkim krokiem ruszyła
w stronę drzwi.
— Nie —
rzuciła, nawet się za siebie nie oglądając. Wysokie obcasy jej butów zastukały
o podłogę. — Nie ruszajcie się stąd. Ja zaraz wrócę… — Chociaż mówiła do
nas, zabrzmiało to bardziej jak wypowiedziane na głos myśli.
Przez kilka
sekund patrzyłam w miejsce, w którym dopiero co stała. W głowie
miałam pustkę, poza tym czułam się wyczerpana i zniechęcona kolejnym
niepowodzeniem, chociaż powinnam była wcześniej przewidzieć, że nie wszystko
pójdzie tak gładko. Gdyby odszukanie moich rodziców miało być takie proste, już
dawno mnie, Hannie i Felixowi udałoby się to zrobić, kiedy jeszcze
podróżowaliśmy we trójkę. Przecież już samo odszukanie tych, który pierwotnie
zostali w Forks, a później przeprowadzili się do Seattle zajęło nam
prawie dwa tygodnie, a udało się jedynie dlatego, że z powodu
przemiany okazałam się zbyt słaba i apatyczna, żeby natychmiast opuścić
miasto. Teraz przynajmniej mieliśmy jakiś plan, punkt zaczepienia, więc
powinnam była czuć się pewniej, zamiast niepotrzebnie użalać się nad sobą. Do
diabeł, Demetri na pewno nie byłby zadowolony, gdyby dowiedział się, że siedzę
w miejscu i wypłakuję oczy, w sytuacjach, kiedy działanie
wydawało się być jedynie kwestią czasu.
Spędziłam
kilka następnych godzin besztając się w myślach i próbując przekonać
samą siebie, że jestem dzielna i że wszystko jakoś się ułoży.
Z transu wyrwał mnie dopiero powrót ciotki, która bezceremonialnie
wparowała do pokoju, obrzuciła nas wszystkich pełnym samozadowolenia spojrzeniem
i rzuciła jedno, jedyne zdanie, które wydawało się zmieniać wszystko:
– Zbieramy
się.
W tamtej
chwili sama nie byłam pewna, czy dobrze ją zrozumiałam, ale to nie miało
znaczenia. Jako pierwsza poderwałam się na równe nogi i niemal pędem
wypadłam z pokoju, zajmując miejsce pasażera w wypożyczonym przez nas
samochodzie. Słyszałam głos Rosalie, która cicho rozmawiał o czymś
z Carlisle’m, przekonując go, że wie, co robi. Miałam wrażenie, że minęła
cała wieczność, zanim ciotka w końcu zajęła miejsce za kierownicą,
a pozostali usadowili się z tyłu. Silnik odpalił od razu, a już
kilka minut później samochód płynnie wyjechał na tętniące życiem uliczki,
kierując się w kierunku, który tylko Rosalie wydawał się być znany.
Byłam tak
podekscytowana i podenerwowana, że naprawdę niewiele brakowało, żebym
zaczęła nerwowo podrygiwać w miejscu, nawet jeśli zdawałam sobie sprawę
z tego, że to niezwykle głupie i dziecinne zachowanie. Panujące
milczenie nagle zaczęło doprowadzać mnie do szaleństwa, chociaż do tej pory
lubowałam się w ciszy, zbyt pochłonięta własnymi myślami, żeby zwracać
uwagę na którekolwiek z moich bliskich.
– Dobra…
Dokąd jedziemy? – zapytał w końcu Emmett, a ja zapragnęłam go
ucałować, bo dosłownie wyjął mi to pytanie z ust.
– Zobaczysz
– odparła lakonicznie, po czym wywróciła oczami, w lusterku wstecznym
podchwytując urażone spojrzenie swojego męża. – Na zjazd rodzinny – rzuciła
z nutką ironii, a mnie serce omal nie stanęło, bo oczywistym wydawało
się to, co właśnie nam sugerowała.
– Chcesz
powiedzieć…? – Nie byłam w stanie dokończyć tego pytania.
Rosalie
zerknęła na mnie, a jej spojrzenie złagodniało. Nie sądziłam, że mogłabym
w kimkolwiek wzbudzać współczucie, chociaż faktycznie w ostatnim
czasie zachowywałam się jak ktoś obcy, zwłaszcza odkąd rozstałam się
z Hanną i Felixem na lotnisku. Sama nie odbierałam tego jako coś
złego, ale po pół roku rozłąki przygnębienie, które odczuwałam, musiało być dla
moich bliskich powodem do zmartwień.
– Że mam
ten cholerny adres, tak – westchnęła Rose, po czym pośpiesznie wyprostowała się
na swoim miejscu i wzięła się w garść. Jasne włosy opadły je na
ramiona, kiedy lekko odrzuciła głowę do tyłu, po czym wbiła spojrzenie
w pas drogi przed sobą. – Tak po prawdzie, to wcale nie było takie trudne,
jeśli tylko znalazło się odpowiedni argument – dodała, po czym krótko obejrzała
się na przybranych rodziców, posyłając im jeden ze swoich najpiękniejszych,
chociaż mimo wszystko zimnych uśmiechów.
– Brawo,
kochanie – pochwaliła ją Esme, choć wydawała się przy tym skonsternowana.
– Nie
rozumiem – wtrącił Emmett, zerkając pytająco to na matkę, to na skoncentrowaną
na kierownicy żonę.
– Nie
musisz – odparła, a sposób w jaki uniosła kąciki ust ku górze dał mi
do zrozumienia, że dla wujka lepiej byłoby, gdyby nie poznał szczegółów.
Och, nie
wątpiłam w to, że Rosalie potrafiła być czarująca. Nie wypytywałam dziadka
o szczegóły wizyty jego i Esme na uczelni, ale jeśli mieli do
czynienia z mężczyzną, a ten później trafił na piękną
i temperamentną Rose… Sama chyba też wolałam nie zastanawiać się nad tym,
jak kobieta namieszała biedakowi w głowie.
Znamienita
część podróży minęła nam w ciszy, ale nie czułam się z tym źle.
Miałam wrażenie, że to zupełnie inny rodzaj milczenia, pozostawiający miejsce
na swobodę i przemyślenia, a nie ta irytująca cisza, która tak często
zapadała pomiędzy nami odkąd wróciłam. Pomimo zdenerwowania, w końcu udało
mi się rozluźnić, poza tym pierwszy raz od dawna przestałam zadręczać się
myślami o Demetrim oraz tym, co działo się w Rio. Przez cały czas
miałam przy sobie telefon od Felixa, ale ten leżał bezpiecznie na dnie mojej
torebki, żeby niepotrzebnie mnie nie kusić. Od ciągłego wpatrywania się
w wygaszony ekranik mogłam co najwyżej dostać świra, a nie cokolwiek
zyskać, poza tym Hannah dopiero co potwierdziła wcześniejsze słowa Felixa,
zapewniając, że odezwą się, kiedy tylko będzie to możliwe.
Rosalie
była oszczędna w swoich wyjaśnieniach, ale przynajmniej wydawała się
wiedzieć dokąd nas wiezie i podejrzewałam, że przed powrotem do hotelu
zrobiła jakiś wstępny rekonesans, przynajmniej jeśli chodzi
o przestudiowanie mapy miasta albo wypytanie kilku osób o nazwę
ulicy, która udało jej się zdobyć od dyżurującego w sekretariacie (dalej
zamierzałam upierać się przy tym, że to mężczyzna). Płynnie zmieniała pasy
ruchu i nie wahała się na światłach czy rozwidleniach dróg. Na zewnątrz
było już ciemno, ale byłam w stanie wypatrzeć drogowskazy i tabliczki
na budynkach, chociaż nazwy ulic niespecjalnie pozwalały mi stwierdzić, gdzie
jesteśmy. Na Alasce bywałam sporadycznie, zresztą wtedy i tak
odwiedzaliśmy wyłącznie Rezerwat Denali, dlatego Anchorage pozostawało dla mnie
miejscem całkowicie obcym. Drażniło mnie to odrobinę, bo trudno mi było
określić, kiedy w końcu dotrzemy na miejsce, chociaż jednocześnie czułam
się co najmniej zdenerwowana perspektywą nadchodzącego spotkania.
Poczułam
się jeszcze bardziej zdezorientowana, kiedy miejski krajobraz ustąpił obrzeżom
– a więc w znamienitej większości otwartym polom albo mieszanym
lasom. Podejrzewałam, że moi rodzice – wampiry wszakże – zdecydują się na
jakieś odludne miejsce, ale i tak aż uniosłam brwi ze zdziwienia, kiedy za
oknem przemknęła tabliczka z informacją o tym, że właśnie
definitywnie opuściliśmy miasto. Chciałam o coś zapytać, ale nie
potrafiłam zmusić się do wypowiedzenia chociaż słowa, zbyt oszołomiona
i skoncentrowana na panujących na zewnątrz ciemnościach.
Rosalie
jechała prosto dobry kwadrans, nim samochód ostro skręcił w prawo. Auto
podskoczyło na nierównościach leśnej drogi, która momentalnie skojarzyła mi się
z tą, która prowadziła bezpośrednio do domu moich bliskich, kiedy jeszcze
wszyscy mieszkaliśmy w Forks. Coś ścisnęło mnie w gardle, kiedy
przypomniałam sobie swoją ostatnią wizytę w tamtym miejscu – to,
a zwłaszcza gorzki smak rozczarowania, które mnie wtedy czekało.
Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści, tak mocno, że aż wbiłam sobie
paznokcie w skórę dłoni. Łzy zapiekły mnie pod powiekami, co wydawało mi
się całkowicie pozbawione sensu, dlatego zaczęłam pośpiesznie mrugać, nie chcąc
doprowadzić do tego, żebym popłakała się bez powodu. Już dość łez,
nakazałam sobie, ale moje ciało wydawało się wiedzieć swoje i być
całkowicie obojętne na to, czego ja mogłabym oczekiwać.
–
Spokojnie, kochanie… – usłyszałam za sobą kojący głos Esme, a chwilę
później drobna dłoń wampirzycy wylądowała na moim ramieniu. Babcia potarła je
lekko i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem spięta.
Obejrzałam
się na nią nerwowo, próbując wysilić się na uśmiech, ale podejrzewałam, że
wyszło mi to dość marnie. Starałam się jakoś dostosować do jej słów
i zapanować nad zdenerwowaniem, ale w efekcie spięłam się jeszcze
bardziej, zwłaszcza, że wraz z kolejnym skrętem, naszym oczom w końcu
ukazało się miejsce, które musiało być celem naszej podróży.
Domek nie
był duży, ale bez wątpienia miał swój urok. Z wrażenia aż wyprostowałam
się na swoim miejscu i lekko nachyliłam do przodu, żeby lepiej widzieć
jednopiętrowy budynek, który ukazał się naszym oczom. W oczy natychmiast
wrzuciły mi się czerwone dachówki, lśniące łagodnie w bladym świetle
księżyca, a także kamienna podmurówka, która czyniła domek bardziej…
ciepłym? Chyba tak mogłam to określić. Zauroczyły mnie drewniane wykończenia,
a zwłaszcza mieszanka bieli oraz odcieni szarości na ścianach. Okna były
duże, chociaż nie tak jak w przypadku rezydencji Cullenów, kiedy zajmowały
nawet całą powierzchnię zewnętrznych ścian. Bez trudu dostrzegłam wejściowe
drzwi oraz trzy, stylizowane na kamienne schodki.
W jednym
z pomieszczeń paliło się światło, a powietrzu unosił się słodki
zapach wampira, przeplatany z wonią rosnących przed domem kwiatów. Ogródek
nie był duży, ale idealnie dopełniał całości, sprawiając, że poczułam się
równie oszołomiona, co i oczarowana.
Dom. To
miejsce mogłoby być moim domem…
Samochód
zatrzymał się na niewielkim podjeździe i dopiero wtedy dostrzegłam
niewielką dobudówkę po lewej stronie. Drzwi garażu było zamknięte, ale
z łatwością potrafiłam wyobrazić sobie zaparkowane wewnątrz srebrne Volvo.
Kiedy
silnik zgasł, zrobiło się wręcz przenikliwie cicho. Mój przyśpieszony puls oraz
urywany oddech wydawały się czymś niewłaściwym, nienaturalnie głośne
i jakby niepasujące do wszechogarniającego spokoju. Uświadomiłam sobie, że
siedzę w bezruchu na przednim siedzeniu i drżę na całym ciele,
niezdolna ruszyć się z miejsca. Żadne z nas się nie poruszyło
i uświadomiłam sobie, że bliscy czekają aż się uspokoję i podejmę
decyzję, ale ja nadal nie byłam w stanie zmusić się do podjęcia
jakiejkolwiek decyzji. Przez ułamek sekundy naszła mnie idiotyczna myśl, że
w tej chwili chciałbym się znaleźć w jakimkolwiek innym miejscu, ale
prawie natychmiast odrzuciłam ją od siebie. Zrób coś!,
nakazałam sobie w duchu, ale i tak potrzebowałam kilku następnych
sekund, żeby myśl stała się czymkolwiek więcej niż tylko kołacącym się
w mojej głowie, pozbawionym jakiegokolwiek odzwierciedlenia w czynach
zdaniem.
Niczym
w transie wyciągnęłam rękę w stronę drzwiczek, żeby nacisnąć klamkę.
Mechanizm ustąpił z cichym kliknięciem, a do wnętrza auta wdarło się
chłodne, nocne powietrze. Zadrżałam mimowolnie, ale jakikolwiek bodziec
z zewnątrz pozwolił mi otrzeźwieć na tyle, żebym zdołała wyślizgnąć się na
zewnątrz. Stanęłam na drżącym nogach na równo przystrzyżonym trawniku, po czym
bardzo powoli zrobiłam dwa kroki do przodu, cały czas wpatrując się
w domek przede mną.
W budynku
było coś, co natychmiast skojarzyło mi się z mamą. Bella była marzycielką
i już nasz mały domek w Forks przywodził mi na myśl baśń albo jakąś
inną niezwykła historię. To miejsce było zupełnie inne, ale również wydawało mi
się magiczne i bez trudu byłam w stanie uwierzyć, że mama zdecydowała
się tutaj zamieszkać. W milczeniu wodziłam wzrokiem po fasadzie
i otoczeniu domku, dostrzegając coraz więcej szczegółów, które kojarzyły
mi się z rodzicami. Ta cisza… W Forks również było cicho, poza tym
mogłam wyobrazić sobie jak cudownie w takich warunkach brzmiałyby dźwięki
wygrywanych na fortepianie melodii. Och, tak swoją drogą, to ciekawe, czy
w saloniku nadal stał fortepian. Nie wyobrażałam sobie, żeby jakiekolwiek
sztuczki Hanny były w stanie odebrać mojemu ojcu zamiłowania do muzyki,
a zwłaszcza gry na instrumencie. Kiedy zasiadał przed fortepianem
i zaczynał grać, zmieniał się diametralnie, a ja nie miałam
najmniejszych wątpliwości, że był do tego stworzony! Sama odziedziczyłam po nim
zamiłowanie do muzyki, chociaż nie sądziłam, żebym była zdolna chociaż
w połowie oddać emocje, które za sprawą samych tylko dźwięków był
w stanie przekazać Edward.
Mimo
wyostrzonych zmysłów nie zorientowałam się, kiedy pozostali do mnie dołączyli.
Pewnie stałabym jak ten kołek do rana, gdyby babcia nie podeszła do mnie
i nie ujęła mnie pod rękę. Rzuciła mi znaczące spojrzenie i chociaż
miałam ochotę oznajmić jej, że nie mam zielonego pojęcia, co teraz powinnam
zrobić, pozwoliłam, żeby pociągnęła mnie w stronę drzwi wejściowych.
Do cholery,
co właściwie zamierzaliśmy zrobić? Zapukać, przedstawić się i… Co dalej?
Byliśmy na wyciągnięcie ręki, a ja nie miałam pojęcia, co powinniśmy
zrobić dalej!
Wciąż
toczyłam w sobie wewnętrzną walkę, próbując zapanować nad sprzecznymi
emocjami oraz myślami, kiedy zorientowałam się, że coś jest nie tak.
Natychmiast poderwałam głowę, po czym omal nie zakrztusiłam się powietrzem,
kiedy dotarło do mnie, że ktoś właśnie otwierał drzwi wejściowe. Omal nie
potknęłam się o własne nogi, kiedy w progu dosłownie zmaterializowała
się wyraźnie podenerwowana Bella, już na wstępie obrzucając nas skonsternowanym
spojrzeniem. Jej złociste tęczówki rozszerzyły się nieznacznie, kiedy
dostrzegła naszą grupkę, a zwłaszcza mnie, chociaż byłam zbyt oszołomiona,
żeby od razu zorientować się, że musiałam być dość interesującym zjawiskiem,
skoro jednocześnie byłam i nie byłam wampirzycą.
Kiedy
spojrzałam na mamę, poczułam się trochę tak, jakby ktoś właśnie zdzielił mnie
czymś ciężkim po głowie. Zatrzymałam się gwałtownie, zmuszając Esme do tego
samego, chociaż zdążyłam już zapomnieć o uścisku na ramieniu. Jak
oczarowana wpatrywałam się w drobną, brązowowłosą kobietę, z wyglądu
co najwyżej dziewiętnastoletnią, chociaż ja doskonale wiedziałam, że jest
starsza. Na sobie miała wysłużone jeansy oraz fioletową, gładką bluzkę
z długim rękawem, która zdecydowanie nie usatysfakcjonowałaby Alice. Gdyby
nie bladość jej skóry oraz fakt, że moje serce było jednym bijącym
w okolicy, widok mamy w anemicznym świetle, które sączyło się
z korytarza, wydałby mi się czymś najzupełniej naturalnym; pomyślałabym
nawet, że jest żywa…
Dla mnie
była.
Nigdy nie
myślałam o tym, że z medycznego punktu widzenia wampiry są martwe.
Mama była dla mnie mamą, a przytulając ją nie miałam wrażenia, że obejmuję
posąg. W tamtej chwili całą sobą zapragnęłam rzucić się biegiem
i wpaść Belli w ramiona, żeby poczuć się bezpiecznie, jakby sama jej
bliskość w jakiś cudny sposób mogła sprawić, że wszystko wróci na swoje
miejsce. Byłam naiwna, wierząc w to, ale na ułamek sekundy poczułam się
trochę tak, jakby znowu była małą dziewczyną, a wszystkim, czego
najbardziej potrzebowałam, była bliskość któregokolwiek z rodziców –
a już zwłaszcza mamy.
Zapadła
chwila milczenia, podczas której patrzyliśmy na siebie nawzajem, a mnie
naszło irracjonalne wrażenie, że Bella jakimś cudem nas rozpozna – że wypowie
moje imię, imię któregokolwiek z nas, a potem…
– Kim
jesteście? – zapytała spokojnym, ale pełnym rezerwy głosem i w tamtej
chwili czar prysł.
Wiedziałam,
że nie pamięta – było tak, jak w przypadku Denalczyków, którzy w dniu
balu potraktowali mnie jak kogoś całkowicie obcego – ale i tak poczułam
się tak, jakby ktoś mnie spoliczkował. Patrzyłam się na nią tępo, niezdolna się
ruszyć, chociaż wewnętrznie byłam rozdarta pomiędzy pragnieniem ucieczki
a doskoczeniem do niej i porządnym potrząśnięciem jej za ramiona.
Kiedy
Carlisle przeszedł obok mnie, decydując się przejąć kontrole nad sytuacją,
pierwszy raz z mocą doceniłam to, że nie przyjechałam tutaj
w pojedynkę. Dziadek posłał mi krótkie, uspokajające spojrzenie, po czym
podszedł bliżej, bez trudu zwracając uwagę Belli. Musiała dostrzec złocisty
odcień jego tęczówek, bo rozluźniła się nieznacznie, chociaż nadal wydawała mi
się spięta.
– Witaj.
Chcielibyśmy tylko porozmawiać – wyjaśnił spokojnie, a mnie poraziła ta
sztuczna uprzejmość, jakże irracjonalna w obecnej sytuacji. Rozmawiał
z Bellą tak, jakby była mu kimś obcym, co oczywiście miało sens, skoro
mama żadnego z nas nie rozpoznawała, ale mnie przypominało jakieś
idiotyczne przedstawienie. Przez ostatnie miesiące grałam, chociaż nawet tego
nie chciałam, a teraz… – Nazywam się Carlisle Cullen, a to moja
rodzina – dodał, a ja wbiłam wzrok w twarz mamy, oczekując…
czegokolwiek.
Nic
podobnego.
Jej mina
się nie zmieniła, poza tym wciąż wyglądała na zaniepokojoną tym, że na jej
trawniku stała czwórka obcych wampirów i istota, która zatrzymała się
gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią.
– Bella
Mansen – powiedziała w końcu. Zwykły człowiek nie zauważyłby, że zawahała
się chociaż przez moment, ale ja zorientowałam się bez trudu. – To znaczy
Isabella, ale wolę… Nieważne – zreflektowała się, lekko potrząsając głową. –
Czego chcecie?
Znałam ten
ton i zwykle mnie bawił, bo mama nigdy nie potrafiła zabrzmieć tak
stanowczo, jak mogłaby tego oczekiwać. Teraz wydawała mi się równie zagubiona,
co i zaniepokojona. Nerwowo przeczesała włosy palcami i przeniosła
ciężar ciała z jednej nogi na drugą, prostując się niczym struna. Była
wampirem niecałych dwadzieścia lat, ale wyrobiła w sobie zaskakująco wiele
ludzkich odruchów, których Hannah najwyraźniej jej nie odebrała.
Bella
wyglądała na rozdartą, jakby sama nie była pewna czy powinna nam zaufać, czy może
zachować ostrożność, a już najlepiej posłać wszystkich do diabła, ot tak
dla pewności.
– To… dość
skomplikowane – przyznał w końcu Carlisle, ostrożnie dobierając słowa. –
Nie chcieliśmy cię zdenerwować, ale…
– Och,
wpuścisz nas czy nie? – wtrąciła zniecierpliwiona Rosalie, a my
spojrzeliśmy na nią z niedowierzaniem. – Bawiąc się w uprzejmości
niczego nie zyskamy. Chcemy tylko usiąść i porozmawiać.
Cóż,
w ten sposób na pewno nie mieliśmy niczego zyskać, ale nie dało się ukryć,
że jakaś część mnie popierała Rosalie. Sama miałam ochotę zacząć krzyczeć albo
od raz przejść do rzeczy, nawet jeśli rozsądek podpowiadał mi, że emocje nie są
w tej sytuacji najlepszym doradcom.
Bella nie
miała okazji, żeby odpowiedzieć. Wszyscy wyczuliśmy, że ktoś w szybkim
tempie zbliża się do domku, a już kilka sekund później spomiędzy drzew
wypadł Edward. Tata w ułamku sekundy przemknął przez trawnik, zatrzymując
się tuż naprzeciwko Belli i bez chwili wahania zasłaniając ją swoim
ciałem. Oczywiście natychmiast przesunęła się na tyle, żeby móc swobodnie
kontrolować sytuację.
Na pierwszy
rzut oka tata wyglądał na absolutnie spokojnego, ale zdawałam sobie sprawę
z tego, że to tylko pozory. Znałam go zbyt dobrze, żeby dać się nabrać,
nawet jeśli ukrywanie emocji przychodziło mu zdecydowanie bardziej naturalnie
niż mamie. Jego oczy miały odcień lśniącego złota, co znaczyło, że dopiero co
polował, chociaż na widok naszej grupy tęczówki pociemniały mu ze zmartwienia.
– Co się
dzieje? – zwrócił się do żony, rzucając jej krótkie, pytające spojrzenie,
jednak kątem oka nadal obserwował mnie i moich bliskich.
– Nie wiem
– przyznała mama, ale już nie sprawiała wrażenia aż tak nieufnej jak na
początku. U boku Edwarda wyraźnie się rozluźniła. – Mówią, że chcą
porozmawiać. Nie wiem, czy…
– To znowu jakiś
podstęp? – przerwał jej niecierpliwie, tym razem jednak zwracając się
bezpośrednio do nas. Wyglądał na zagniewanego, co uświadomiłam sobie
z niedowierzaniem. Spodziewałam się wielu reakcji, również gniewu, ale na
pewno nie na chwile przed wyznaniem prawdy! – Odpowiedzieliśmy już.
Czegokolwiek Kajusz chce tym razem, odpowiedź nadal jest odmowna.
– Kajusz? –
nie wytrzymałam, a zawarta w tym jednym słowie nuta goryczy
skutecznie ściągnęła na mnie całą uwagę.
Znowu
zaczęłam się trząść, chociaż tym razem z zupełnie innego powodu niż
wcześniej. Pośpiesznie wzięłam kilka głębszych wdechów, żeby zapanować nad
oddechem i własnym ciałem. Udało mi się to, chociaż nie sądziłam, że będę
do tego zdolna, po czym zrobiłam stanowczy krok do przodu, wcześniej odpychając
ręce wciąż podtrzymującej mnie Esme.
Poczułam
się dziwnie, kiedy znalazłam się w niewielkim oddaleniu od moich bliskich
– i to wszystkich, bo w jednej chwili wylądowałam gdzieś pomiędzy
rodzicami, a pozostałymi Cullenami. Miałam wrażenie, że wszyscy moi bliscy
obserwują mnie z równym zainteresowaniem, ale i niepokojem, jakby
sami nie byli pewni, czego powinni się po mnie spodziewać. Wyczułam ruch tuż za
plecami, więc nieznacznie uniosłam rękę, nie chcąc pozwolić, żeby ktokolwiek
próbował mnie uspokajać czy jakkolwiek odciągać do tyłu. Czekałam na ten moment
całe tygodnie, a wcześniej marzyłam miesiącami, dlatego teraz nie
zamierzałam pozwolić, żeby to wszystko przepadło, nawet jeśli w głowie
miałam kompletną pustkę.
Edward
i Bella spojrzeli na mnie uważniej niż wcześniej, być może dlatego, że
dopiero teraz byli w stanie przyjrzeć mi się w pełni. Ich spojrzenia
nie zdradzały niczego, ale coś zmieniło się w atmosferze, chociaż nie
byłam w stanie określić charakteru tej zmiany. Poczułam przypływ ostrożnej
nadziei, kiedy mama przesunęła się bliżej, ale nic nie wskazywało na to, żeby
którekolwiek z rodziców mnie rozpoznało. Miałam raczej wrażenie, że
nieświadomie coś wyczuwali – do diabła, przecież byłam ich córką, na dodatek
podobną do nich! – chociaż nie mieli pewności i woleli myśleć, że te
przeczucia mają związek z moją niezwykłą naturą. Przecież nawet pomimo
tego, że mój puls był prawie niewyczuwalny, wampiry bez trudu musiały wychwycić
bicie mojego serca wyczuć krążącą w moich żyłach krew albo zauważyć, że ledwo
łapię oddech. Sama dopiero odnajdywałam się w swoim nowym życiu, poznając
zmiany, które podczas przemiany zaszły w moim ciele, ale byłam pewna, że
mimo subtelnego charakteru, cechy odróżniające mnie od w pełni wampirzycy
wrzucały się w oczy i intrygowały normalnych nieśmiertelnych.
Nic ponad
to. Niezależnie od tego, jak bardzo mnie to bolało, oni mnie nie rozpoznawali.
Powstrzymałam
się przed zaciśnięciem oczu albo okazaniu targających mną emocji
w jakikolwiek inny sposób. To nic nie znaczyło. Hannah przecież nie
twierdziła, że będzie jasno, a jedynie że być może moja obecność
wystarczy, żeby przywrócić im pamięć. Nie działało, ale to przecież niczego nie
zmieniało. Przynajmniej wiedzieliśmy, gdzie są, więc w każdej chwili
mogliśmy przyjechać ponownie, tym razem z wampirzycą, żeby mogła odwrócić
działanie swojego daru.
Nic nie
znaczyło…
– Dobrze
się czujesz? – usłyszałam i aż poderwałam głowę, słysząc pytanie Belli.
– Ja…? –
Spojrzałam na mamę nieco nieprzytomnie i coś ścisnęło mnie w żołądku,
kiedy poza niepokojem, nie dostrzegłam w jej spojrzeniu niczego więcej.
Ot, po prostu martwiła się o kogoś, kogo nie znała. – Wszystko
w porządku. To znaczy… ze mną – dodałam, bo chodziło jej raczej
o moje samopoczucie, a nie stan psychiczny. Dopiero po kilku sekundach
zmusiłam się do tego, żeby powiedzieć cokolwiek więcej: – My nie mamy niczego
wspólnego z Volturi. Nie w takim sensie, jakiego moglibyście
oczekiwać – wyjaśniłam i wzdrygnęłam się mimowolnie, czując na sobie
przenikliwe spojrzenie Edwarda.
– Czyżby? –
zapytał, ale zabrzmiało to bardziej tak, jakby się wahał, a nie sobie ze
mnie drwił.
Pod wpływem
impulsu dumnie uniosłam głowę ku górze i bez chwili wahania spojrzałam mu
w oczy.
– Owszem –
oznajmiłam stanowczo. – To, że nie jesteś w stanie odczytać moich myśli,
nie znaczy jeszcze, że jestem na usługach tych włoskich szumowin – dodałam
zanim zdążyłabym ugryźć się w język.
Gdzieś za
moimi plecami Emmett gwizdnął, ale jego dobry humor bynajmniej nie udzielił się
żadnemu z nas. Wciąż stałam pomiędzy najbliższymi mi osobami, znajdując
się pod obstrzałem mniej lub bardziej zszokowanych spojrzeń i czując się
jak ktoś obcy, kto znalazł się w złym miejscu w złej godzinie.
W tamtej chwili zaczęłam żałować, że zamiast kilku zdolności związanych z przekazywaniem
albo ukrywaniem myśli nie nauczyłam się czegoś bardziej praktycznego, jak
chociażby stawania się niewidzialną albo trzymania języka za zębami
w sytuacjach, kiedy jest to najbardziej wskazane.
– Skąd ty…?
– zaczął tata, ale ja nawet nie zamierzałam tego słuchać.
– Nieważne
– przerwałam mu zdławionym głosem, nagle zniechęcona i całkiem wytrącona
z równowagi. – Może i mam z nimi jakiś związek. Może i mam…
Jaka to różnica, skoro wy i tak mnie nie pamiętacie?
A potem coś
we mnie pękło i chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że to bez sensu
i tylko niepotrzebnie komplikuję sytuację, odwróciłam się na pięcie
i rzuciłam do ucieczki. Usłyszałam, że ktoś – być może Esme albo Rosalie –
wypowiada moje imię, ale zignorowałam jakiekolwiek nawoływania moich bliskich,
bynajmniej nie zamierzając się zatrzymać. Byłam najszybsza w rodzinie,
oczywiście pomijając tatę, dlatego z łatwością udało mi się uzyskać
znaczną przewagę, chociaż poruszanie się po obcym terenie było w pewnym
sensie problematyczne. Nie wiedziałam, dokąd biegnę, bo i nie miało to dla
mnie najmniejszego znaczenia, skoro przez cały czas towarzyszyła mi przede
wszystkim jedna myśl: chciałam znaleźć się tak daleko, jak to tylko możliwe.
Instynktownie wymijałam kolejne drzewa, nie zwracając uwagę na przeszkody, które
stawały mi na drodze i nawet nie próbując sprawdzać, czy ktokolwiek za mną
podąża. Nie płakałam i to w pewnym sensie było postępem, ale prawda
była taka, że już dawno nauczyłam się powstrzymywać łzy. Dość już ich wylałam
w ciągu minionych miesięcy, najpierw w żałobie po rodzinie,
a później za Demetrim i w przypływach frustracji, kiedy wszystko
wydawało się iść nie tak. Teraz też tak było, ale jak na razie nie zamierzałam
płakać, a przynajmniej nie w biegu.
Nie jestem
pewna, w którym momencie stwierdziłam, że nie mam siły do dalszej drogi.
Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a chwilę później zachwiałam się
lekko i w końcu zatrzymałam, zmuszona przytrzymać się pnia
najbliższego drzewa. Nie czułam zawrotów głowy – w końcu po części byłam
wampirzycą, teraz w większym stopniu niż wcześniej – ale coś innego, czego
nawet nie byłam w stanie opisać słowami. To było tak, jakby w jednej
chwili uszła ze mnie cała energia i byłam w stanie już tylko stać,
nasłuchując i nerwowo rozglądając się dookoła. Moje wyostrzone zmysły
reagowały nawet na najbardziej subtelne bodźce, począwszy od zapachów,
a na dźwiękach kończąc. Rozpraszało mnie to do pewnego stopnia, co
pozwoliło mi przynajmniej częściowo dojść do siebie, nawet jeśli zebranie myśli
nadal pozostawało dla mnie swego rodzaju wyzwaniem.
Ze świstem
wypuściłam powietrze, nadal wsparta o pień drzewa. Potrzebowałam dłuższej
chwili, żeby w pełni zapanować nad wstrząsającymi moim ciałem dreszczami.
Nie od razu udało mi się skoncentrować na czymkolwiek poza moim przyśpieszonym
oddechem, ale w końcu wychwyciłam jakiś dziwny, nieregularny szum.
Zamarłam, nasłuchując i próbując zidentyfikować źródło dźwięku, aż
w końcu poddałam się i instynktownie ruszyłam w głąb lasu. Tym
razem poruszałam się zdecydowanie wolniej, skoncentrowana na przybierającym na
sile szumie i na drodze przed sobą. Ostrożnie stawałam kroki, próbując
czerpać ze wszechogarniającego spokoju, dzięki czemu przynajmniej częściowo
udało mi się rozluźnić. Oddech znacznie mi zwolnił, a ja poczułam się
niemal całkowicie uspokojona, chociaż jednocześnie zdawałam sobie sprawę
z tego, jak bardzo kruchy był to w moim przypadku stan.
Teren
zmienił się, a ja uświadomiłam sobie, że idę pod górkę. Przyśpieszyłam,
bez wysiłku pokonując kolejne metry i nie zatrzymując się nawet na chwilę.
Wystarczyło kilka sekund, żebym pokonała najtrudniejszy odcinek i znowu
znalazła się na łagodnie tylko pofałdowanym podłożu, porośniętym drzewami
i krzewami. Nogi powiodły mnie dalej, a ja zatrzymałam się dopiero
wtedy, gdy znalazłam się na samej krawędzi stosunkowo wysokiej skarpy.
Podeszłam bliżej i spojrzałam w dół, wprost na rozciągające się kilka
metrów niżej drzewa. Machinalnie objęłam pień rosnącej najbliżej topoli
i wsparłszy się o nią całym ciałem, pochyliłam się niżej, pozwalając,
żeby chłodne, nocne powietrze koiło moje napięte ciało. Wiatr bawił się moimi
włosami, muskając policzki, a ja poddawałam się temu z rozkoszą.
Kątem oka
dostrzegłam malutki strumień wody, wypływającej ze sterty ułożonych na sobie
kamieni. Źródełko rozrastało się i spływało w dół skarpy, co
wyjaśniało szum, który słyszałam. Odepchnęłam się od drzewa i podeszłam
bliżej, siadając tuż obok stosu i spuszczając nogi w dół urwiska.
Wzrok wbiłam w opadającą wodę, a po chwili zupełnie machinalnie
wyciągnęłam rękę i wsunęłam palce w strumień, jedynie lekko
wzdrygając się w odpowiedzi na muskający moje palce chłód.
Zamknęłam
oczy. Och, gdybym tylko mogła trwać w tym stanie wiecznie…
Być może
wyłączyłam się na jakiś czas, a może ktoś od początku za mną podążał,
chociaż wcześniej nie zdawałam sobie z tego sprawy. Że ktoś mnie
obserwuje, uświadomiłam sobie nagle i momentalnie zerwałam się na równe
nogi, bez zastanowienia okręcając się na pięcie i odsłaniając zęby.
Z głębi mojego gardła wyrwał się ostrzegawczy warkot, który zaskoczył
nawet mnie, ale nie zrobił specjalnego wrażenia na postaci, która zatrzymała
się pomiędzy drzewami, zaledwie kilka metrów od miejsca w którym
siedziałam.
Bella
zawahała się, nadal wpatrzona we mnie. Speszyłam się, kiedy w końcu udało
mi się ją rozpoznać, ale nie dałam niczego po sobie poznać. W milczeniu
zwiesiłam ramiona, chociaż nie byłam w stanie w pełni rozluźnić
mięśni. Cały czas myślałam przede wszystkim o tym, że to moja mama – stała
tuż na wyciągnięcie ręki, tak blisko, że bez trudu mogłabym wpaść jej
w ramiona, gdybym tylko poddała się emocjom – a mimo wszystko…
W tej
chwili byłam dla niej obca. A i ona w pewnym stopniu stała się
obca dla mnie.
W ostatniej
chwili powstrzymałam się przed zrobieniem kroku w tył. Wahałam się
pomiędzy zastygnięciem w bezruchu, a natychmiastową ucieczką, chociaż
sama nie miałam pojęcia dokąd miałabym się udać. Nogi miałam jak z waty,
nie czułam zresztą tego wzmożonego pragnienia rzucenia się do biegu albo stania
się niewidzialną. Jeśli miałam być z sobą samą szczera, w tamtej
chwili czułam się… obojętna, po prostu pusta. Miałam serdecznie dość całej tej
sytuacji, a sama myśl o tym, co miałabym zrobić, gdyby…
– Renesmee.
Cała
zesztywniałam, kiedy mama wypowiedziała moje imię. Drgnęłam nerwowo, co
oczywiście nie uszło jej uwadze, bo natychmiast uniosła obie ręce
w poddańczym geście, jakby chcąc mnie powstrzymać przed zrobieniem czegoś
głupiego. Czy naprawdę wyglądałam na kogoś, kto byłby w stanie rzucić się
z urwiska, zwłaszcza, że nie byłam w pełni nieśmiertelna?
Nie
wiedziałam, gdzie powinnam podziać oczy, poza tym nie byłam w stanie
oderwać wzroku od jej zaniepokojonej twarzy. Kiedy nasze spojrzenia się
spotkały, poczułam się całkiem zdezorientowana i rozbita, chociaż trudno
było mi stwierdzić, co takiego musiała sobie o mnie myśleć albo czuć.
– Nie
chciałam cię przestraszyć – powiedziała pośpiesznie, kiedy już upewniła się, że
nie zamierzam ruszyć się z miejsca. – Renesmee, ja…
– Nessie –
poprawiłam machinalnie, chociaż czułam się cudownie, słuchając jak raz po raz
wypowiada moje imię.
– Nessie. –
Powoli skinęła głową. Wydawała się wypróbowywać brzmienie nowego słowa, jakby
chcąc poznać je na wszystkie możliwe sposoby. – Czy… możemy porozmawiać? Jeśli
chcesz zostać sama, zrozumiem, ale… – Urwała i już tylko patrzyła na mnie,
czekając na odpowiedź.
Wahałam się
zaledwie przez chwilę, nie tyle dlatego, że miałam wątpliwości, ale
najzwyczajniej w świecie nie miałam pojęcia, co takiego powinnam
powiedzieć. Ostatecznie wzruszyłam ramionami, ale w ten sposób bynajmniej
nie rozluźniłam atmosfery i nadal stałyśmy naprzeciwko siebie, mierząc się
wzajemnie spojrzeniami. To Bella jako pierwsza wzięła się w garść
i podeszła bliżej, zmuszając mnie do tego, żebym również zareagowała. Bardzo
powoli, czując się przy tym tak, jakbym od dawna nie używała własnego ciała
i już zapomniała w jaki sposób należy to robić, osunęłam się na
ziemie, siadając we wcześniej przybranej pozycji i starając się nie myśleć
o tym, że mam towarzystwo.
Zapadła cisza,
przerywana wyłącznie szumem przelewanej wody oraz moim przyśpieszonym oddechem
i ledwo wyczuwalnym pulsem. Mama nie oddychała i gdyby nie to, że
wciąż czułam na sobie jej wzrok, może nawet udałoby mi się przekonać samą
siebie, że jestem sama. Niestety, jej obecność wydawała się wszystko
komplikować, czyniąc ciszę cięższą i trudniejszą do zniesienia, co
stopniowo doprowadzało mnie do szaleństwa. Pragnęłam ukojenia, ale to już od
dłuższego czasu nie było mi pisane.
– Miałam
nadzieję, że wyjaśnisz mi kilka rzeczy – usłyszałam i machinalnie
przeniosłam wzrok na Bellę, zaskoczona jej słowami.
– Nie wiem,
co… – W ostatniej chwili powstrzymałam się przed dokończeniem. Dziwiło
mnie to, że właśnie ona za mną poszła, poza tym jej słowa… Chciałam wierzyć, że
to coś oznacza, ale jednocześnie bałam się konsekwencji płonnych nadziei, które
mogłam w sobie wyzwolić. – To ty chciałaś rozmawiać ze mną – powiedziałam
w końcu, znów uciekając wzrokiem gdzieś w bok.
Spodziewałam
się kolejnych nerwowych minut milczenia, ale mama postanowiła mnie zaskoczyć:
– Wiem,
dlaczego przyszliście. Twoja rodzina powiedziała nam wszystko, kiedy uciekłaś –
wypaliła.
Nie od razu
zareagowałam na jej słowa, w pierwszym odruchu nie zamierzając tak po
prostu przyjąć ich do wiadomości. To było niczym uderzenie obuchem,
niespodziewane i oszałamiające, zwłaszcza, że nie tego się spodziewałam.
W głowie miałam pustkę, a kojarzenie faktów przychodziło mi
z trudem, co w równym stopniu miało związek z bieganiną myśli,
co i mechanizmem obronnym mojego organizmu, który sam z siebie
wydawał się bronić przed tym, co mogło się dla mnie okazać bolesne –
a więc rozczarowaniem. Chciałam wierzyć, ale w ostatnim czasie
doświadczyłam tak wielu przykrych rzeczy, że…
Ale Bella
wyraźnie czekała na moją reakcję, nadal wpatrzona we mnie. Byłam świadoma
każdej upływającej sekundy, zupełnie jakby czas nagle stał się czymś
materialnym, a upływające chwile były namacalne i właśnie uciekały mi
między palcami. Nawet gdybym chciała ją zignorować, nie byłabym w stanie,
dlatego po przypominającej całą wieczność chwili w końcu odważyłam się
spojrzeć jej w twarz.
Nie
wyglądała na przerażoną albo sceptyczną. Spokojnie siedziała u mojego
boku, czekając aż zdecyduję się odezwać i sprawiając wrażenie kogoś
zatroskanego i równie oszołomionego, co i ja. Zawsze podziwiałam mamę
za siłę i za to, jak wiele była oddać dla miłości – dla mojego taty,
a później dla mnie, bylebym tylko pojawiła się na świecie. Co prawda
słyszałam o tym, że jako człowiek była niezwykle niezdarna i krucha,
ale to ta siła ostatecznie przeważyła, a to bez wątpienia o czymś
świadczyło. Teraz żałowałam, że sama nie jestem w stanie wykrzesać
z siebie chociaż części tej siły. W zamian wyłącznie opadałam
z sił, coraz bardziej przytłoczona sytuacją i mnożącymi się
problemami, najczęściej uderzającymi bezpośrednio w tych, których
kochałam. Ona potrafiła o miłość walczyć, bronić ją… A ja?
Zostawiłam
Demetriego.
Porzuciłam
Jacoba.
Uciekałam
przed rozmową, którą powinnam była odbyć z nią i z tatą, nawet
jeśli ta miałaby zakończyć się fiaskiem.
Milczałam
tak długo, że byłam absolutnie pewna, że Bella za moment zrezygnuje
z czekania na moją odpowiedź. Wręcz wyczekiwałam chwili, w której bez
słowa w stanie i odejdzie, zostawiając mnie samą. Nie, nie
twierdziłam, że tak byłoby lepiej, ale na pewno bezpieczniej dla mnie. Wtedy
w końcu mogłabym okazać słabość, poza tym zakończyłabym to szybko, zanim
naprawdę pozwoliłabym sobie na cień nadziei. Szybie cięcie, które zaoszczędzi
przynajmniej części czekającego na mnie bólu. Cokolwiek, byleby… cokolwiek, co…
Ale ona
wciąż tam była. Wciąż czekała i to okazało się dla mnie zbyt wiele.
Ze świstem
wypuściłam powietrze.
– I co
o tym sądzisz? – zapytałam w końcu, tak cicho, że równie dobrze
mogłabym tylko poruszyć ustami.
Sama nie
byłam pewna, czy chcę poznać odpowiedź na to pytanie. Jakaś część mnie pragnęła
tego, ale w równym stopniu paraliżował mnie strach.
– Nie wiem
– przyznała i zawahała się. Tym razem to ja musiałam chwilę poczekać na
odpowiedź. – To… Nie wiem – powtórzyła, kręcąc z niedowierzaniem głową. –
Chciałabym powiedzieć, że to szaleństwo, ale…
– Ale? –
podchwyciłam, nie mogąc się powstrzymać.
Rzuciła mi
nieodgadnione spojrzenie.
– Ale
patrzę na ciebie i czuję się tak, jakbyśmy się już spotkały – wyznała
i to poruszyło mnie bardziej niż cokolwiek innego. Poczułam, że coś we
mnie pęka i już po prostu nie byłam w stanie udawać obojętnej, nagle
całkowicie rozbita i bliska płaczu. Musiałam zacząć pośpiesznie mrugać,
żeby nie pozwolić łzom popłynąć, całkiem wytrącona z równowagi. – Edward
zaprzecza, ale wiem, że czuje się podobnie. Patrzę na ciebie – zaczęła raz
jeszcze – i widzę jego… ale i siebie, i… po prostu… wydaje mi się, że
kto jak kto, ale ja powinnam wiedzieć. Gdybyś była… Ja powinnam wiedzieć –
wyrzuciła z siebie z trudem i wtedy dotarło do mnie, że mama
wcale nie czuje się pewniej ode mnie. Maska pozornego spokoju zniknęła,
ukazując wszystkie jej wątpliwości i to, jak bardzo oszołomiona się czuła.
Kiedy spojrzałam jej w oczy, wydały mi się jakieś dziwne, chociaż równie
dobrze mogło mieć to związek z oświetleniem albo czymkolwiek innym.
W końcu ona nie musiała płakać, prawda? Nie z mojego powodu… –
Z tym, że ja czuję. To znaczy… Wydaje mi się, że każda matka rozpozna
swoje dziecko, a ja ciebie nie pamiętam i… Ale jednocześnie czuję…
I chcę ciebie pamiętać. Naprawdę chcę, bo cały czas mam wrażenie, że
odebrano mi coś ważnego, ale mimo wszystko… – Westchnęła i nagle
z jękiem ukryła twarz w dłoniach. – Och, czy to, co mówię, ma
jakikolwiek sens?
Nie
odpowiedziałam, nie będąc w stanie znaleźć odpowiednich słów.
W zamian zrobiłam coś, co na pierwszy rzut oka wydało mi się strasznie
głupie, a mianowicie bez chwili zastanowienia przysunęłam się do niej
i zarzuciłam jej obie ręce na szyję. Zesztywniała i wzdrygnęła się,
jakby rażona prądem, ale – co w równym stopniu mnie zaskoczyło, co
i uradowało – nie odepchnęła mnie od siebie, a po chwili wahania
odwzajemniła uścisk. Był niepewny i w pewnym sensie ostrożny, jakby
sama nie wiedziała, co takiego robi, ale to już nie miało dla mnie znaczenia.
Na ułamek sekundy poczułam się bezpieczna i niemal z ulgą ukryłam
twarz w jej włosach, tak jak zawsze wtedy, kiedy byłam dzieckiem
i czegoś się przestraszyłam. Słodki, znajomy zapach podziałał na mnie
kojąco, podobnie jak i obejmujące mnie ramiona, będące dla mnie namiastką
prawdziwego domu i życia z którego mnie wyrwano. Pamiętała czy nie,
obejmowała mnie teraz, a kiedy zamknęłam oczy, byłam w stanie niemal
wyobrazić sobie, że kiedy znów je otworzę, okaże się, że siedzimy na wąskiej
kanapie w naszym małym domku w Forks, a ostatnie miesiące
w rzeczywistości nie miały miejsca. Gdybym tylko mogła cokolwiek zmienić…
Ale nie
byłam w stanie, poza tym – co zaraz sobie uprzytomniłam – nie potrafiłam
zmusić się do żałowania wszystkiego, co mnie spotkało. Nie mogłam zacząć
żałować tego, że kiedykolwiek na mojej drodze stanęli Demetri, Felix czy nawet
Hannah, chociaż to ta ostatnia wszystko skomplikowała.
Przestałam
o tym myśleć, zbyt przejęta obecnością i wątpliwościami mamy.
A więc jednak. Nie byłam w stanie przywrócić jej pamięci – nie bez
pomocy mojej przyjaciółki – ale mogłam zdziałać coś innego, przynajmniej
uświadamiając jej, że cokolwiek jest na rzeczy. Miała przeczucia, a moja
obecność wzbudzała w niej najróżniejsze emocje, a to o czymś
świadczyło.
Trwałyśmy
w ucisku dłuższą chwilę, nim uświadomiłam sobie coś jeszcze. Bardzo
ostrożnie oswobodziłam się z objęć Belli, chociaż kosztowało mnie to
mnóstwo samozaparcia, po czym ostrożnie uniosłam obie ręce, żeby dostać się do
karku. Ręce mi się trzęsły, kiedy palcami zaczęłam szukać zapięcia łańcuszka na
którym zawieszono złoty medalion, który na pierwszą gwiazdkę podarowała mi
mama. Z trudem, ale udało mi się go ściągnąć, dlatego z bijącym
sercem i bez chociażby słowa wyjaśnienia, wyciągnęłam naszyjnik
w stronę wampirzycy.
Oczy Belli rozszerzyły
się nieznacznie.
– Otwórz go
– poleciłam. Mój głos nadal był ledwo słyszalny, ale ja sama czułam się lepiej.
Skinęła
głową, ale nie od razu spełniła moją prośbę. Obserwowałam ją, kiedy siedziała
w bezruchu, wpatrując się w wytłoczone na medalionie litery –
wykonaną w języku francuskim inskrypcje sprowadzającą się do dwóch słów: „nad
życie”. Nie potrafiłam opisać tego, co w tamtej chwili czułam, ale miałam
wrażenie, że błyskotka wprawiła ją w jeszcze większa konsternację
i być może – tylko być może – ale miała doprowadzić do przełomu, którego
tak bardzo potrzebowałam.
Mama
w końcu obróciła zawieszkę i podważyła paznokciem połówkę medalionu,
chcąc dostać się do środka. W tamtej chwili obie przestałyśmy oddychać,
równie podekscytowane, a potem…
Jakiś
dźwięk wdarł się w panującą ciszę, równie głośny, co i wystrzał
z pistoletu. Obie – zarówno mama, jak i ja – wzdrygnęłyśmy się
i wyprostowałyśmy, zaskoczone i jakby wyrwane z transu.
Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby uświadomić sobie, że melodia wydobywa się
z mojej torebki i zidentyfikować ją jako dzwonek, który musiałam mieć
ustawiony w komórce od Felixa…
Od Felixa!
–
O Boże, przepraszam… – wyrzuciłam z siebie, szarpiąc za zamek i w przypływie
irytacji wywracając torebkę do góry nogami i bezceremonialnie wytrząsając
zawartość na kolana. Bez trudu wypatrzyłam telefon i jakimś cudem omal nie
wypuściłam go z rąk, tak bardzo roztrzęsiona byłam. Natychmiast wbiłam
wzrok w rozświetlony ekran, mrugając pośpiesznie, żeby przyzwyczaić wzrok
do jasnego blasku wyświetlacza i przygotowując się do tego, żeby odebrać…
A potem dotarło do mnie, że numer, który mi się wyświetlił, nie należy do
Felixa. – Co do…?
Bez
zastanowienia nacisnęłam zieloną słuchawkę i uniosłam aparat do ucha.
Powinnam była się odezwać, ale nie byłam w stanie wydobyć z siebie
głosu. Nie rozumiałam, dlaczego czuję się tak bardzo roztrzęsiona, ale to nie
miało znaczenia, nie miałam zresztą czasu na to, żeby się nad tym zastanawiać.
Najpierw
zapanowała cisza, przerywana czyimś urywanym oddechem.
Dopiero
później osoba po drugiej stronie zdecydowała się odezwać:
– Renesmee?
To jedno słowo zmieniło wszystko.
Demetri
Czułem na sobie
zniecierpliwione spojrzenie Corin, ale prawie nie zwracałem na nią uwagi.
Zwykle zapanowanie nad emocjami przychodziło mi z łatwością, ale tym razem
czułem się tak, jakbym jakimś cudem mógł zostać rozerwanym od środka. Nigdy nie
doświadczyłem czegoś podobnego – ludzkie słabości przestały mnie dotyczyć już
wieki temu – a jednak teraz ledwo byłem w stanie utrzymać
w rękach telefon, dziwnie roztrzęsiony i niezdarny. Gdyby moje serce
nadal biło, teraz waliłoby jak oszalałe, co bez wątpienia ściągnęłoby na mnie
uwagę całej straży. Co prawda mogłem wszystko zwalić na działanie daru Marcusa,
ale nawet on nie był w stanie uczynić ze mnie żywej istoty – jego
zdolności gwarantowały co najwyżej słabość i bezużyteczność, a nie
bijące serce i przynajmniej pozory bycia normalnym człowiekiem. Cóż, jako
że zawsze wiedziałem, iż martwy przydam się bardziej niż żywy, jakoś
nieszczególnie przejmowałem się swoją sytuacją.
Po drugiej
stronie panowała cisza, aż zacząłem niepokoić się, że jakimś cudem straciłem
zasięg albo cokolwiek poszło nie tak. Odsunąłem telefon od ucha, zerkając na
wyświetlacz, ale licznik na ekranie wydawał się potwierdzać, że wszystko jest
w porządku, chociaż to nie wyjaśniało przeciągłego milczenia. Chociaż moje
zmysły przytępiał dar nowego przydupasa Kajusza, powinienem był wychwycić
cokolwiek albo…
A potem
w końcu doszedł mnie jakiś dziwny dźwięk – kolejno jęk, następnie zaś coś,
co w oszołomieniu zidentyfikowałem jako szloch.
Cholera.
Nie tego się spodziewałem, a już na pewno nie chciałem, żeby płakała
przeze mnie.
– Ach, cii…
Cichutko, proszę – wyrzuciłem z siebie niemal w panice. Nie
potrzebowałem naglącego spojrzenia Corin, żeby wiedzieć, iż nie mam zbyt wiele
czasu na tę rozmowę. – Renesmee, kochana, nie rób mi tego… – zaczęłam znowu. – Cii…
– D-dem…? –
usłyszałem i dosłownie odetchnąłem z ulgą.
Jej głos
mnie poraził, nawet będąc zaledwie widmem tego, co zapamiętałem. Dochodził
jakby z oddali, mocno zniekształcony, ale byłam zbyt przejęty tym, że
w końcu ją słyszę, żeby zwracać uwagę na warunki.
Była tam,
a to znaczyło, że nie pomyliłem się i w istocie była żywa. Może
nie mogłem w ten sposób stwierdzić, czy jest bezpieczna i zdrowa, ale
słyszałem ją i samo to wydawało się cudowne, a już na pewno lepsze od
ciągłego koncentrowania się na jej blasku, gdzieś na skraju mojej
podświadomości. Tropienie bez możliwości ruszenia się chociażby o krok
stanowiło prawdziwą mękę.
Szukałem
w głowie właśnie jakiejś błyskotliwej odpowiedzi, gdy Renesmee udało się
przynajmniej częściowo zapanować nad emocjami. Kiedy szok ustąpił, wpadła
w coś, co mogłem określić wyłącznie jako coś w rodzaju amoku, nagle
zaczynając wyrzucać z siebie kolejne pytania i słowa z taką
prędkością, że nawet jako wampir miałem trudności z tym, żeby nadążyć.
– To… To
ty! – Nadal wydawała się niedowierzać, a już w następnej chwili
zorientowałem się, że jakimś cudem potrafi śmiać się i płakać
jednocześnie. – To naprawdę… Nic ci nie jest? Gdzie jesteś? Jakim cudem…? –
Urwała, by móc złapać oddech, chociaż i to wydawało się przychodzić jej z trudem.
Śmiech urwał się, a potem już tylko szlochała, nagle wytrącona
z równowagi. – Kazałeś mi… się zostawić… Ja nie wiem, jak ja mogłam i… Ja
nie chciałam. Wiesz dobrze, że nie chciałam i…
– Nessie –
wtrąciłem, chociaż i bez głębszych analiz zdawałem sobie sprawę
z tego, iż nie mam siły przebicia i raczej nie będę w stanie
zwrócić na siebie jej uwagi.
– Naprawdę
nie chciałam – powtórzyła, jakby nieświadoma tego, że się odezwałem. – Felix
mnie zmusił, ale… ale... to już nieważne – stwierdziła, choć brzmiało to raczej
tak, jakby chciała przekonać samą siebie. – Naprawię to. Nie wiem jak, ale… Coś
wymyślę. Wszyscy wymyślimy i…
Mówiła coś
jeszcze, a ja marzyłem tylko o to, żeby zasłuchać się w jej
melodyjnym sopranie, skoro nie byłem w stanie wziąć jej w ramiona
albo jakkolwiek inaczej dotknąć. W pamięci wciąż miałem nasze pocałunki
i chwile spędzone razem, ale to były zaledwie urywki – cienie przeszłości,
wydające się drwić z moich pragnień, zamazane i na swój sposób
nierealne. Tęsknota była dla mnie czymś zupełnie nowym, ale też pozostawała
wszystkim tym, co miałem i co jeszcze pozwalało mi zachować zdrowe zmysły…
Zdrowe
zmysły.
Przełknąłem
z trudem i skrzywiłem się, czując znów dochodzące do głosu
pragnienie. Jak długo w moim przypadku jeszcze będzie można mówić o ”zdrowych
zmysłach”?
Corin
chrząknęła wymownie. Ona oraz rozpraszające pieczenie w gardle skutecznie
sprowadziły mnie na ziemię.
– Kochanie
– powiedziałem, tym razem zdecydowanie bardziej stanowczo, tym obcym,
zniekształconym przez rządzę krwi głosem, którego tak nienawidziłem.
Renesmee
w końcu zamilkła, bez trudu orientując się, że coś jest nie tak. Raz
jeszcze przełknąłem z trudem, próbując zapanować nad własnym ciałem
i jakoś dyskretnie odchrząknąć, ale nawet gdybym stanął na głowie, nie
byłbym w stanie jej zwieść.
– Co się
stało? – zapytała i tym razem jej głos zabrzmiał bardziej stabilnie,
niemal zdecydowanie. – Demetri… Czy wszystko w porządku?
Wysiliłem
się na uśmiech, chociaż przecież nie mogła tego zobaczyć.
–
Oczywiście – skłamałem, w duchu wyklinając na czym świat stoi. – Nie masz
się czym martwić, jasne? Chciałbym za to, żebyś teraz coś dla mnie zrobiła,
kotku – przeszedłem do rzeczy.
– Co
takiego? – zapytała bez cienia wahania, co mnie usatysfakcjonowała.
Rozbita czy
nie, Nessie zawsze potrafiła rozróżniać priorytety.
– Świetnie.
Grzeczna dziewczynka – pochwaliłem, choć w normalnej sytuacji bez
wątpienia dostałbym za podobną uwagę w twarz. Dyskretnie zerknąłem na
Corin, a tak z powagą skinęła głową, jednocześnie wymownie
spoglądając na drzwi. Miałem się pośpieszyć, no jasne… – Moja Nessie –
westchnąłem, a słysząc, jak Renesmee nabiera powietrza do płuc, żeby znowu
się odezwać, pośpiesznie zacząłem mówić dalej: – To bardzo ważne, dlatego się
skup. Cokolwiek się wydarzy, pamiętaj, że musisz mi zaufać.
– Zawsze ci
ufam – wtrąciła, a ja zapragnąłem roześmiać się histerycznie.
– Obawiam
się, że za moment zmienisz zdanie – zapowiedziałem, ale w odpowiedzi
jedynie prychnęła, stanowczo negując moje słowa. – Jak uważasz. Pamiętasz może
nasza pierwszą wspólną misję?
– Tę do
Greenpoint? – upewniła się.
Odetchnąłem
z ulgą.
– Więc
pamiętasz. To dobrze. W takim razie, chciałbym, żebyś zrobiła coś takiego…
Trochę mi zeszło, a to, co wyszło... No cóż. Trochę długi. Aż nie dowierzam, że z rozdziału, którego kompletnie nie potrafiłam sobie wyobrazić, wyszło coś, co ma ponad tysięcy słów. Jeśli chodzi o efekt, to jak zwykle pozostawiam ocenę Wam.Dziękuję za wszystkie komentarze. Doprawdy, dodajecie mi energii, żeby to dokończyć, a po tym rozdziale wręcz widać, że stać mnie na coś zdecydowanie więcej. Pozdrawiam i do napisania wkrótce,Nessa.
Hej:)
OdpowiedzUsuńAhh. Czekam na reakcję Belli i Edwarda na medalion i zdjęcia w nim ukryte:) Ciekawa jestem ich reakcji.Szkoda, że Dem nie zadzwonił parę minut później.... no ale wkonću wiemy, że drugi numer należał do Nessie. Jestem odrobinę rozczarowana ich rozmową, bo była bardzo nieskładna ale pewnie to wina tak długiej rozłąłki i emocji nimi targających:D
Ciekawa jestem czemu wysyła Nessie do Greenpoint... Szkoda, że nie piszesz częściej na tego bloga, ale z drugiej strony dłużej będzie co czytać:)
Dużo weny
Guśka
Piękny ten rozdział <3 W końcu tak długo oczekiwane spotkanie Nessie z rodzicami :) Myślę jednak, że trzeba będzie poczekać aż Hannah wróci i przywróci im wspomnienia. Tak długo minęło od jakiejkolwiek rozmowy Renes i Dema. Cieszę się, że w końcu mogli porozmawiać, chociaż przez telefon. Ciekawe jaką misję powierzy jej Demetri ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, czekam i życzę dużo weny !
Rozdział <3
OdpowiedzUsuńMiałam już dawno napisać komentarz ale ta szkoła jest wykańczająca.
Nareszcie! Znaleźli ich! Pierwszy sukces zaliczony, teraz reszta :) Hmmm...Reakcja państwa Masen'ów dość ciekawa. Szczerze to wątpiłam w to że ją od razu poznają, no i miałam racje ;) Fajnie że Bella coś pamięta, to przynajmniej naszą Renesmee podniesie na duchu. Medalion... Zapomniałam że w ogóle go ma! On rzeczywiście może pomóc w zrozumieniu tej sytuacji. Jestem strasznie ciekawa reakcji Edwarda, bo on jest... Trudny, no nie? :)
Demcio! jak fajnie że zadzwonił, tylko ten moment... Aj, mógł odczekać, ale! Dobrze że w ogóle zadzwonił. Ja również jestem ciekawa jaką misje powierzy swojej dziewczynie.
Rozdział po prostu piękny, pozostaje mi życzyć weny na ciąg dalszy. :)
Brooklyn
Cudo, cudi i jeszcze raz cuuuudo:-) uwielbiam twoje opowiadanie:-) Czekam na następny rozdział z niecierpliwością. Pozdrawiam:-)
OdpowiedzUsuń