środa, 24 grudnia 2014

22. Krew i łzy

Renesmee
Był tam, dosłownie na wyciągnięcie ręki. Widziałam go wyraźnie, ale choć zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie może być sen i dzieje się naprawdę (Och, na Boga, przecież los nie mógł być aż tak okrutny, żeby mogło być inaczej!), to i tak czułam się tak, jakbym trwała w swego rodzaju transie. Już nie dowierzałam swoim zmysłom, a tym bardziej moim zdolnościom oceny sytuacji; w końcu Fiona i Rosa zdążyły udowodnić mi, jak bardzo zwodnicze bywali wzrok czy słuch, zaś gdybym potrafiła logicznie myśleć, zdolna do odrzucenia emocji, nie byłoby mnie tutaj.
Wzięłam kolejny drżący, płytki oddech i prawie natychmiast ze świętem wypuściłam powietrze. Bałam się poruszyć, mając wrażenie, że jeśli odważę się przesunąć choć o milimetr… jeśli zrobię cokolwiek nieprzemyślanego albo dam ponieść się emocjom… Bałam się, że on zniknie albo wydarzy się coś równie okropnego, a ja rozpadnę się na kawałeczki, niezdolna znieść takiego rozczarowania. Sądziłam, że jestem silna, a przez ostatnie tygodnie nauczyłam się radzić sobie z tęsknotą i tym, że jestem sama, zdana wyłącznie na swoje zdolności oraz Hannę i Felixa, jednak teraz miałam okazję, żeby w bolesny sposób przekonać się, iż przez wszystkie te tygodnie żyłam w błędzie, a w rzeczywistości jestem równie słaba i bezbronna, jak do tej pory.
Bez znaczenia. Skoro w końcu mogłam być przy nim, moje mocne i słabe strony przestawały być istotne. Nie musiałam się wysilać, nie musiałam walczyć – nie miałam już o nic, skoro w końcu przekonałam się, że Demetri żyje, o ile takie określenie miało jakikolwiek sens w odniesieniu do kogoś takiego jak on.
Przyczaił się w najbardziej zaciemnionym kącie tego, co przez ostatnie tygodnie musiało stanowić jego więzienie. Widziałam go wyraźnie, choć gdyby wcześniej nie zwrócił mojej uwagi, jeszcze długo tkwiłabym w miejscu, pogrążona w rozpaczy i przytłoczona samą myślą o tym, że mogłabym utracić go na zawsze.
Demetri wyglądał marnie, choć nigdy nie przypuszczałam, że coś takiego możliwe jest w przypadku wampira. Zawsze był blady, jednak miałam wrażenie, że jakimś cudem zmienił się i zbladł jeszcze bardziej, stając się zaledwie cieniem siebie. Wpatrywałam się w niego oniemiała, mając wrażenie, że w rzeczywistości mam przed sobą kogoś innego, całkowicie obcego i to nawet pomimo tego, że moje serce rozpaczliwie trzepotało się w mojej piersi, wydając się wyzywać w jego stronę. Moja dusza go rozpoznała – ja byłabym w stanie poznać go zawsze i wszędzie, niezależnie od tego, jak wielkie zmiany zaszły w nim przez ostatnie tygodnie – jednak kolejne sekundy mijały, a ja miałam wrażenie, że spoglądam na kogoś, kogo przecież znałam, a kto wydawał mi się obcy…
Znajomy nieznajomy… Czyż podobne myśli nie nachodziły mnie, kiedy pierwszy raz dostrzegłam swoje odbicie tuż po przemianie?
Wpatrywałam się w niego jak urzeczona, obojętna na upływ czasu i to, że właśnie tracę jakże cenne sekundy. Do diabła z Corin! Nie myślałam ani o niej, ani o możliwym niebezpieczeństwie, świadoma wyłącznie obecności Demetriego, choć z równym powodzeniem mogłabym mieć przed sobą zjawę. W tamtej chwili określenie „żywy trup" nabrało dla mnie nowego znaczenia, będąc czymś więcej niż tylko zamiennikiem dla słowa „wampir". Skóra tropiciela była tak blada, że wydawała jarzyć się w ciemnościach, zwłaszcza w zestawieniu z ciemnymi, jak zwykle zmierzwionymi włosami. Choć doskonale pamiętałam jego twarz, to nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek jego rysy twarzy były aż tak wyraziste. Wyglądał nie tylko blado, ale dodatkowo marnie; skórę miał napiętą do tego stopnia, że w oszołomieniu pomyślałam, że jakimś cudem będzie w stanie pęknąć albo że to on na moich oczach przemienił się w pył.
Na sobie nadal miał ten sam strój, w którym zastałam go czekającego na mnie u stóp schodów, tuż przed Salą Tronową w dniu balu, choć sprowadzało się to wyłącznie do białej koszuli i czarnych spodni. Nie miałam pojęcia, czy to możliwe, ale miałam wrażenie, że wyniszczone ubranie wisi na nim niczym na strachu na wróble, tak bardzo wychudzony i kruchy mi się wydawał. Zabawne, ale chociaż wyglądał na chorego, a dni spędzone w zamknięciu i wcześniejszy pożar odbiły się na jego wyglądzie, wciąż dostrzegałam w nim cechy znajomego Demetriego – i musiałam przyznać, że nawet w swoim obecnym stanie był nie tylko przystojny, ale na swój sposób… elegancki?
Och, chyba już całkiem postradałam zmysły!
Chciałam wypowiedzieć jego imię, jednak nie byłam w stanie wydobyć z siebie nawet najcichszego dźwięku. Dem…, pomyślałam i odniosłam wrażenie, że jakimś cudem był w stanie przeniknąć moje myśli, bo nagle wydał z siebie jakiś nieludzki, zduszony okrzyk, a potem poderwał głowę, spoglądając wprost na mnie.
Nasze spojrzenia się spotkały, a ja poczułam się tak, jakbym za moment miała się rozpaść i przestać istnieć. Czułam jak przenika mnie wzrokiem, jednak fakt, że mógłby mnie obserwować, w żadnym stopniu nie oddawał tego, co poczułam, kiedy spojrzał mi w oczy – i przekonałam się, jak wiele zataiła przede mną Corin.
Wcześniej wydawało mi się, że nie ma bardziej niepokojącego widoku, niż para jarzących się czerwienią oczu żądnego krwi wampira. Nic bardziej mylnego, jak się okazało, a o czym przekonałam się w ułamku sekundy – z tym, że mnie wydawało się to całą wiecznością. Stałam tam, ale choć widziałam i do pewnego stopnia rozumiałam, co się dzieje, w rzeczywistości nie docierała do mnie powagą sytuacji ani to, właśnie rozgrywało się na moich oczach.
Jego spojrzenie…
To nawet w połowie nie przypominało tego, jak Demetri spoglądała na mnie, kiedy do tej pory zdarzało się być nam razem – i to nawet w tym okresie, kiedy wydawał się darzyć mnie niechęcią, obwiniając mnie o to, że na rozkaz Aro musiał się mną opiekować. Gdybym miała wybierać, bez chwili wahania zgodziłabym się na to, żeby spoglądała na mnie nawet z nienawiścią albo gniewowi… Jakkolwiek, ale nie tak!
Jego oczy przypominały dwa jarzące się w ciemnościach węgliki, choć i to w pełni nie oddawało ich wyglądu i wyrazu. W jednej chwili zabrakło mi tchu, zupełnie jakby ciśnienie w celi gwałtownie wzrosło, nie tylko unieruchamiając mnie w miejscu, ale wydając się być w stanie zmieść mnie z miejsca. W jednej chwili ogarnął mnie tak przenikliwy, paraliżujący strach, jakiego nie zaznałam nigdy do tej pory – nawet wtedy, kiedy w środku nocy obudziłam się z gorączką, a całe moje ciało wydawało się płonąć, stopniowo porażane przez rozchodzący się po moim organizmie jad ani w ten koszmarny dzień balu, kiedy korytarz zawalił się za nami, a ja zrozumiałam, że właśnie porzuciłam miłość mojego życia.
Głód.
Widziałam go w jego oczach i w jednej chwili dotarło do mnie, że moja obecność w tym miejscu nie ma najmniejszego znaczenia. Patrzył na mnie, ale to było trochę tak, jakby mnie nie widział, myślami będąc gdzieś daleko – tam, gdzie ja nie byłam w stanie go sięgnąć. Oddalał się ode mnie i to akurat teraz, kiedy go odnalazłam, a ja nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby ten proces zatrzymać albo jakkolwiek mu pomóc.
Dyskretnie zacisnęłam dłonie w pięści, po czym zaraz rozluźniłam uścisk, czując nieprzyjemne ukłucia, kiedy paznokcie wbiły mi się w skórę. Ból do pewnego stopnia rozjaśnił mi w głowie, choć jednocześnie okazał się niewystarczający, żeby być w stanie całkiem mnie otrzeźwić. Uświadomiłam sobie, że od dłuższego czasu wstrzymuję oddech, dlatego w pośpiechu nabrałam powietrze do płuc, tak gwałtownie, że poczułam jak moje stłuczone żebra zaczynają protestować. To wszytko wydawało się tak nierealne, jednak ja zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę jak najszybciej wziąć się w garść i zrobić coś… Cokolwiek! Cokolwiek, póki jeszcze mogłam tutaj być, a on był tak blisko mnie, że wystarczyło tylko trochę się wysilić, a mogłabym nie tylko co dotknąć, ale może nawet wziąć go w ramiona i utwierdzić się w przekonaniu, że jest prawdziwy.
W milczeniu odważyłam się zrobić niepewny krok w jego stronę. Kiedy tylko się poruszyłam, wszystko potoczyło się błyskawicznie.
– Wyjdź! – „huknął" tym równie obcym, co i on głosem, który słyszałam już wcześniej.
Jego ton mnie sparaliżował, sprawiając, że włoski na ramionach i karku stanęły mi dęba, a ja zastygłam w bezruchu, niezdolna się ruszyć. Puls znów mi przyśpieszył, nienaturalnie głośny i tak nieregularny, że gdyby moje serce nagle zdecydowało się zatrzymać, nawet nie byłabym tym zaskoczona.
Jego głos w najmniejszym stopniu nie przypominał tego, który tak dobrze znałam. To nie był ten sam baryton – raz czuły i łagodny, innym razem hipnotyzujący i uwodzicielski albo sarkastyczny. Znałam dobrze zmienne nastroje Demetriego, jednak nawet w największym gniewie nigdy nie słyszałam, żeby brzmiał w taki sposób. Jego głos – tak zniekształcony, niemal całkowicie wyprany z emocji – bardziej przypominał dzikie warknięcie, które mogłoby wydać z siebie dzikie zwierzę niż jakakolwiek, nawet tylko po części ludzka istota.
Od nadmiaru emocji zawirowało mi w głowie. Miałam wrażenie, że za moment oszaleję, tak spięta i oszołomiona się czułam. Cały czas lekko chwiałam się na nogach, wpatrzona w niego i niezdolna nawet do tego, żeby uwolnić się spod wpływu jego niepokojącego, dzikiego spojrzenia. Coś w jego głosie i wzroku wzbudzało we mnie paraliżujący wręcz lęk, uniemożliwiając mi podjęcie jakiejkolwiek sensownej decyzji. Czułam się rozdarta pomiędzy nieopisany, instynktownym pragnieniem tego, żeby wziąć nogi za pas i dla bezpieczeństwa jak najszybciej uciec, a chęcią sprzeciwienia się temu, co wiedziałam, a czego nie chciałam przyjąć do wiadomość – i to niezależnie od możliwych konsekwencji. Byłam gotowa zrobić wszystko, byleby pokonać dzielący nas dystans, wziąć go w ramiona i… i…
– Nie zbliżaj się do mnie!
Nie miałam pojęcia, jak i kiedy się poruszyłam, nieświadomie robiąc krok w stronę Demetriego. Bez znaczenia. Jego głos w jednej chwili przywołał mnie do porządku, jednak i to nie wystarczyło, żebym w pełni nadążała nad tym, co działo się wokół mnie.
Aż wzdrygnęłam się, kiedy wampir nieoczekiwanie przemknął przez celę, chcąc zwiększyć dzielący nad dystans. Dostrzegłam jedynie ruch i jego zamazaną przez pęd sylwetkę, kiedy nawet mimo swojego stanu rzucił się przed siebie, szukając sposobu na to, żeby uniemożliwić mi zbliżenie się do siebie choćby o cal. Wpatrywałam się w niego rozszerzonymi do granic możliwości oczami, ogarnięta irracjonalnym poczuciem odrzucenia. Choć wiedziałam, dlaczego to robi, jego postępowanie raniło mnie, zaś każde słowo – tak obce, gniewne, pozbawione jakichkolwiek pozytywnych uczuć i czegoś, co upodobniałoby je do ludzkiej mowy…
Czułam, że dłużej tego nie wytrzymam, nzraniona dogłębnie i tak bardzo oszołomiona. Demetri zastygł w kącie pomieszczenia, tuż naprzeciwko mnie, przyczajony w cieniu i drżący. Nigdy nie przypuszczałam nawet, że kiedykolwiek zobaczę go w takim stanie, a jednak nie miałam wątpliwości co do tego, że nie tylko raz po raz wstrząsały nim dreszcze, ale do jego spojrzenia wkradło się… przerażenie. Paraliżujący wręcz strach, który jakimś cudem poczułam również ja, przez ułamek sekundy mając wrażenie, że jakimś cudem staliśmy się jednością – jednym organizmem, nawet jeśli pomiędzy nami zaistniała przepaść, której żadne z nas nie było w stanie pokonać.
Niedowierzałam temu, co działo się na moich oczach. Wpatrywałam się w Demetriego – tak bardzo niepodobnego do siebie; dzikiego i kurczowo wciskającego się w ścianę, żeby się ode mnie oddalić… żeby tylko trzymać się z daleka ode mnie… Jego czarne oczy płonęły, jarząc się w ciemności, w jego spojrzeniu zaś dostrzegłam tak nieopisany głód i czyste szaleństwo, nad którymi coraz trudniej było mu zapanować. Choć nie potrzebował tlenu, żeby normalnie funkcjonować, nieświadomie raz po raz nabierał powietrza do płuc, chwytając się w rytm nierównego, urywanego oddechu. Widziałam, że każdy wdech jest dla niego katorgą i że powoli przybliża go do nieuniknionego szaleństwa, jednak najwyraźniej nie mógł zmusić się do tego, żeby tak po prostu przestać i odciąć się od przesyconego moim zapachem powietrza. W tamtej chwili powinnam była odwrócić się na pięcie i tak po prostu wyjść, jednak nie potrafiłam się na to zdobyć, zbyt otępiała i przerażona tym, co właśnie działo się na moich oczach. Pragnęłam coś zrobić – jakkolwiek pomóc mu, byleby tylko poczuł się lepiej – jednak mogłam co najwyżej stać i wpatrywać się w niego tak długo, aż obraz zaczął zamazywać mi się przed oczami, coraz bardziej niewyraźny i odległy.
Zamrugałam pośpiesznie. Wszystko natychmiast wróciło do normy, a ja uświadomiłam sobie, że płaczę, choć nie byłam pewna jakim cudem wcześniej mogłam nie zorientować się, że oczy mam pełne łez. Chciałam natychmiast wziąć się w garść i nie pozwolić sobie na słabość, ale to było ode mnie silniejsze, bo najzwyczajniej w świecie nie byłam zdolna do tego, żeby zachować obojętność, skoro widziałam go takim. Ten widok mnie zabijał, a ja… Ja płaciłam za tych kilka godzin obojętności, na które pozwoliłam sobie już w Anchorage, kiedy po raz pierwszy poddałam się swojej wampirzej naturze, bez wyrzutów sumienia decydując się na zrobienie czegoś, co w innym wypadku nawet nie przyszłoby mi do głowy. Teraz ledwo trzymałam się na nogach, czując jak wszelakie bariery, którymi do tej pory się otaczałam, próbując bronić się przed bólem, ostatecznie znikają, a ja zostaję wystawiona na działanie tych wszystkich skrajnych emocji, bezlitośnie rozrywających mnie od środka.
Oszołomiona jego widokiem i zachowaniem – tym, jak bardzo oboje cierpieliśmy, zamknięci w chwili, która mnie przywodziła na myśl piekło na ziemi – nie zwróciłam najmniejszej uwagi na jego słowa. Coraz bardziej zaniepokojona, ledwo powstrzymałam pragnienie, żeby zacząć wyć z rozpaczy. Dla pewności przysłoniłam usta dłonią, próbując zdusić w sobie narastający we mnie szloch i tylko już tam stałam, potrząsając głową na boki w prawie bezwiedny, pozbawiony kontroli sposób.
– Co oni ci zrobili…? – wyszeptałam wstrząśnięta, głosem zduszonym przez szloch. – Kochanie…
Choć nie powinnam była tego robić, znów spróbowałam do niego podejść. Tym razem poruszała się powoli i ostrożnie, starannie planując swoje kolejne kroki, zupełnie jakbym zbliżała się do niebezpiecznego, dzikiego zwierzęcia, świadoma tego, że każdy nieprzemyślany ruch może kosztować mnie życie.
Trudno. Jeśli miałam zginąć z jego rąk, byłam na to gotowa. To i tak było lepsze niż teraz odejść, nawet raz go nie dotknąwszy. Już raz go zostawiłam, kiedy mnie potrzebował i teraz nie zamierzałam popełnić tego samego błędu. Być może było to z mojej strony naiwne i głupie, ale nie dbałam o to. Nie mogłabym tak po prostu wyjść, wcześniej nawet nie upewniwszy się, że tropiciel zdawał sobie sprawę z tego, że tutaj byłam i że byłam zdeterminowana, żeby jakkolwiek mu pomóc.
Wzdrygnął się i warknął ostrzegawczo, ale to nie zrobiło na mnie wrażenia. Podeszłam bliżej, a potem bardzo powoli przykucnęłam naprzeciwko niego, żeby po raz kolejny móc spojrzeć mu w oczy. Raz po raz mrugałam pośpiesznie, żeby zapanować nad łzami, te jednak wciąż płynęły, spływając po moich policzkach i zbierając się gdzieś na brodzie albo wsiąkając we włosy i ubranie. Nawet nie próbowałam ich ocierać, niezdolna dłużej tłumić emocji i nie widząc powodów, żeby się przed nimi bronić; byłam kim byłam – i kochałam go, nawet pomimo tego, co oboje przeszliśmy w ciągu minionych tygodni.
– Demetri – wyszeptałam. Nie dodałam niczego więcej, ale nie było takiej potrzeby, bo sposób w jaki wypowiedziałam jego imię najzupełniej wystarczył, żeby przekazać to, co naprawdę czułam. – Dem…
– Zostaw! – rzucił ostrzegawczym tonem, kiedy wyciągnęłam rękę w jego stronę, chcąc dotknąć jego bladego policzka.
Jego głos był dla mnie niczym smagnięcie bata, jednak nie brzmiał aż tak bardzo nieludzko i agresywnie jak wcześniej. Jego oczu wydawało się płonąć, ale prócz głodu i tego dzikiego, zwierzęcego wyrazu dostrzegłam w nich coś, co wzbudziło we mnie nadzieję na to, że…
– To tylko ja – powiedziałam tym samym łagodnym tonem, starając się w żaden sposób nie okazywać tego, jak bardzo raniła mnie jego obcość. Oboje walczyliśmy ze sobą, a ja byłam pewna, że damy radę – musieliśmy, zwłaszcza po tym wszystkim, czego oboje doświadczyliśmy w przeszłości. – Jestem tutaj, słyszysz? Jestem… – zaczęłam raz jeszcze.
Jego palce zacisnęły się wokół mojego nadgarstka, ledwo znów odważyłam się na to, żeby spróbować go dotknąć. Aż krzyknęłam cicho, kiedy zamknął moją rękę w silnym uścisku, blokując ją w połowie drogi i odsuwając na bok, byleby tylko mnie unieruchomić. Nawet nie poczułam bólu, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że ze swoją siłą i w takim stanie bez problemu mógłby połamać mi kości.
– Dem… – wyszeptałam z żalem, próbując przemówić mu do rozsądku, jednak nie dał mi skończyć.
Lekko potrząsnął głową. Kiedy na mnie spojrzał, przekonałam się, że jego spojrzenie jest bardziej przytomne niż do tej pory.
– Renesmee, proszę… – usłyszałam i to było tak, jakby poraził mnie prąd. Patrzył na mnie i wiedziałam, że wie kim jestem, nawet pomimo tego, że jego spojrzenie wciąż wydawało się odległe, jakby myślami był gdzieś daleko. – Proszę… N-nie chcę cię skrzywdzić… – wykrztusił z siebie z wysiłkiem, jakby każe słowo było dla niego prawdziwą, nieopisaną wręcz udręką.
– Nie skrzywdzisz mnie – zaoponowałam natychmiast. – Jestem tutaj i ufam ci. Ty nie… Dem… Demetri, posłuchaj…
– Powiedziałem, że masz stąd wyjść! – naskoczył na mnie, nagle tracąc nad sobą cierpliwość. To nie był gniew, ale desperacja i strach, jakby dłużej nie był w stanie znieść tego, że byłam tak blisko niego. – Odsuń się. Renesmee, ja nie żartuję… ja…
Nagle jęknął i mocniej chwyciwszy mnie za rękę, spróbował mnie odepchnąć. Choć wydał mi się zaskakująco słaby, oszołomienia i niepokój skutecznie wytrąciły mnie z równowagi, a ja straciłam równowagę. Jak długa poleciałam do tylu, lądując na plecach; w głowie mi zawirowało, kiedy przypadkiem uderzyłam o ziemię, co prawda lekko, ale po starciu z Rosą nawet to wystarczyło, żeby przed oczami zatańczyły mi kolorowe plamy.
Och, nie zamierzałam tak po prostu ulec i pozwolić na to, żeby mnie odsunął! Nie po to tutaj przyszłam, żeby zostawić go cierpiącego, wygłodniałego i nieświadomego tego, że wszystko jakoś się ułoży. Nie mogłam uwierzyć w to, że po tym wszystkim mógł być w stanie koncentrować się na moim bezpieczeństwie, nawet kosztem siebie samego. Poświęcił się dla nas, a teraz ja…
Nie, na pewno nie zamierzałam tak po prostu odpuścić.
Przetoczyłam się na kolana, po czym z pewnym wysiłkiem podniosłam się z klęczka. Oddychałam równie ciężko i spazmatycznie, co i on, kiedy – na wpół pochylona – obróciłam się w jego stronę. Wyglądał na roztrzęsionego i spanikowanego, gotowego na to, żeby uciec… A przynajmniej zrobiłby to, gdyby miał dość siły, żeby po raz kolejny zmusić się do trzymania mnie na dystans.
Wpatrując się we mnie tymi na wpół szalonymi oczami, powoli otworzył usta, jakby chcąc coś powiedzieć – z tym, że nie wydobył się z nich żaden dźwięk. W jednej chwili coś w jego oczach przygasło, a potem zniknęło i wiedziałam już, że właśnie skończył nam się czas. Wszystko to, co do tej pory upodobniało go do człowieka zniknęło – silna wola pękła niczym naciągnięta do granic możliwości gumka – a ja ujrzałam przed sobą złaknionego mojej krwi mordercę o rysach twarzy kogoś, kogo znałam, kogo kochałam i…
A potem Demetri skoczył w moją stronę.
W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie. Uparcie nie chciałam przyjąć do wiadomości tego, że mógłby mnie skrzywdzić, przez co nawet nie próbowałam reagować, zresztą wątpiłam, żebym mogła psychicznie przygotować się na coś takiego. Błyskawicznie znalazł się przy mnie, oszalały z głodu i pozbawiony jakichkolwiek hamulców; widziałam to w jego oczach już wcześniej, jednak dopiero w chwili, kiedy pchnął mnie na ścianę i zacisnął dłoń na moim gardle, w pełni dotarło do mnie to, co mi grozi. Kochał mnie czy też nie, Demetri nie był teraz sobą, ale polującym drapieżnikiem, który po całych dniach głodu w końcu znalazł odpowiednią ofiarą. Wampirza cząstką we mnie oraz uczucie, którym mnie darzył, do tej pory pozwalały mu trzymać się tych resztek człowieczeństwa, te jednak przez cały ten czas umykały mu między palcami – a teraz ich nie było.
Strach sparaliżował mnie do tego stopnia, że nawet nie próbowałam się bronić. Jęknęłam, kiedy wpadłam plecami na ścianę, a Demetri naparł na mnie całym ciałem, nie chcąc ryzykować, że mogłabym mu uciec. Serce waliło mi jak oszalałe, tak szybko i mocno, że jedynie cudem nie połamało mi żeber. Miałam wrażenie, że w tych kilka minut próbuje nadrobić całe lata wampirzego życia, chcąc dać z siebie wszystko, zanim zatrzyma się na wieki. Z trudem łapałam oddech, choć – co pojęłam dopiero po chwili – Demetri nie próbował mnie dusić, palcami wodząc po gładkiej skórze mojego gardła, najpewniej śledząc zawiły wzór, który tworzyły biegnące pod warstwą naskórka przecinające się błękitne żyły. Bałam się poruszyć, nie mając odwagi nawet przełknąć i raz po raz w oszołomieniu zastanawiając się nad tym, dlaczego wciąż żyję i dlaczego tak po prostu… tego nie zakończył.
Czułam chłód bijący od jego ciała. Moja pierś co chwila ocierała się o jego tors, w miarę jak moja klatka piersiowa unosiła się i opadała w rytm oddechu. Demetri również z wolna nabrał powietrza, a jego twarz wykrzywił jakiś nieokreślony grymas, kiedy po raz kolejny poczuł zapach krążącej w moich żyłach krwi. Zwłaszcza teraz mój przyśpieszony puls powinien sprawić, że Demetri straci nad sobą panowanie, jednak z jakiegoś powodu po prostu zamarł wpatrując się we mnie tym beznamiętnym, niewidzącym wzrokiem, ale w żaden sposób nie reagują.
Czas stanął w miejscu. Drżałam, czując jak chłód bijący od jego ciała przenika nie tylko przez ubranie, ale również przez moją skórę, porażając mnie dogłębnie. Czułam jego słodko oddech – coś jak ukłucia lodowatego zimna, które raz po raz drażniły moje policzki… a także gardło. Był tak blisko, że gdyby tylko chciał mnie zabić, mógłby zrobić to tak szybko, że pewnie nawet bym się nie zorientowała. W napięciu czekałam na ból – na to, aż wgryzie się w pulsującą w coraz szybszym tempie tętnicę na mojej szyi… Jednak kolejne sekundy mijały i nie działo się nic.
– Dlaczego? – usłyszałam jego cichy, drżący głos i przez kilku następnych sekund nawet nie docierało do mnie to, że w ogóle się odezwał. – Dlaczego…?
Długo wahałam się nad tym, czy powinnam zaryzykować i odpowiedzieć.
– Co? – zapytałam w końcu, niezdolna wytrzymać narastającego napięcia i dręczących mnie wątpliwości. – O co mnie pytasz? – naciskałam, mając wrażenie, że moje słowa do niego nie docierają.
– Dlaczego mnie dręczysz? – jęknął i coś w jego głosie sprawiło, że poczułam się okropnie.
Zacisnęłam powieki, niezdolna dłużej spoglądać w nieludzkie oczy – tak mocno, że aż poczułam ból. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ucieczka to żadne rozwiązanie, a ja w ten sposób aż proszę się o to, żeby wydarzyło się coś złego, ale nie dbałam o to. Na Boga, dlaczego on mi to robił? Sam pytał mnie o to samo, podczas gdy ja… Ja mogłam myśleć wyłącznie o tym, że właśnie działo się coś, nad czym nie byłam w stanie zapanować – i co zdecydowanie nie powinno mieć miejsca. Spoglądałam na jego udrękę – to, jak bardzo cierpiał – i mogłam myśleć wyłącznie o tym, że to ja do tego doprowadziłam i że wciąż pogarszałam sytuację, samą tylko obecnością sprawiając, że popadał w szaleństwo.
Gdyby nie ja, nie doszłoby do tego. Gdybym nigdy nie stanęła na jego drodze, a on by mnie nie pokochał… Gdybym nie pokochała go tak mocno, że sama myśl o tym, że mogłabym go stracić, wyniszczała mnie od środka… Nigdy by do tego nie doszło – a jego nie byłoby tutaj, wciąż ponoszącego karę za miłość do mnie.
Gdyby… gdyby…
Chłodne palce musnęły moje policzki; poczułam wilgoć, kiedy Demetri otarł mi łzy z twarzy. Zadrżałam i zacisnęłam powieki jeszcze mocniej, aż poczułam pieczenie na czole, dokładnie w miejscu, gdzie jakiś czas wcześniej rozcięłam skórę podczas walki z Rosą i…
Wtedy poczułam krew.
Doszedł mnie zduszony okrzyk, który skutecznie sprowadził mnie na ziemie, uświadamiając mi, co takiego się właśnie dzieje. Choć tego nie chciałam, zmusiłam się do tego, żeby otworzyć oczy i spojrzeć wprost w ciemne tęczówki Demetriego, który…
Poczułam, że zaczyna brakować mi tchu. Demetri jak oczarowany wpatrywał się we mnie, jednak wcale nie dlatego, że mnie rozpoznawał. Nawet nie koncertował się na moje twarzy, ale… na świeżej ranie na czole, która znów się otworzyła i najpewniej zaczęła krwawić.
Twarz wampira przybrała znajomą mi już, beznamiętną maskę. Tęczówki zwężały się jak u kota, kiedy głód sięgnął zenitu i już wiedziałam, że w tym momencie nic innego się dla niego nie liczy – nic prócz krwi.
Podjęłam decyzję.
– Potrzebujesz tego, prawda? W porządku, kochanie… W porządku… – wyszeptałam zmartwiałymi ustami. Mój głos był niewiele głośniejszy od szelestu opadających na ziemię liści. – W takim razie weź.
Choć zdawałam sobie sprawę z tego, że być może nawet nie rozumiał, co takiego do niego mówię, nie obchodziło mnie to. Poruszając się trochę tak, jakbym była w transie, metodycznie uniosłam dłoń ku górze i musnęłam palcami krwawiącą, pulsującą bólem ranę. Zauważyłam, że Demetri drgnął i zrobił taki ruch, jakby miał być w stanie jakimś cudem się ode mnie odsunąć, ale nie pozwoliłam mu na to, stanowczo zaciskając palce na przedzie jego koszuli i szybkim ruchem przyciągając go do siebie.
Świadoma tego, że wodzi wzrokiem za moją dłonią, z wolna opuściłam rękę – a potem musnęłam jego wargi pokrwawionymi palcami.
Demetri wolnym, metodycznym ruchem wysunął język i przesunął nim po pokrytych krwią wargach. Natychmiast zesztywniał, ja zaś poczułam, że właśnie przypieczętowałam swój los.
To również nie miało dla mnie znaczenia.
– Weź… – powtórzyłam, choć to raczej sprowadzało się do nic nieznaczącego ruchu warg.
Nic więcej nie musiałam dodawać.
W ułamku sekundy Demetri stracił resztki kontroli, a potem przygarnął mnie do siebie i bez choćby chwili wahania, wgryzł się w moją szyję. Chyba do samego końca nie byłaś w pełni świadoma tego, o co proszę i jakie będą tego konsekwencje. Nie myślałam o tym, że naprawdę mógłby to zrobić, jednak to już nie miało znaczenia.
Aż zachłysnęłam się powietrzem, czując ból, kiedy zębami rozerwał skórę, żeby dostać się do pulsującej żyły, to jednak było niczym z porównaniu ze strachem, który nagle poczułam. Wszystko we mnie aż rwało się do ucieczki i w pierwszym odruchu szarpnęłam się w jego ramionach, jednak trzymał mnie na tyle mocno, że nie miałam szans na to, żeby się oswobodzić. Wyrwał mi się jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, jednak nie byłam w stanie nawet krzyknąć, zresztą protesty wydawały się pozbawione jakiegokolwiek sensu, skoro sama się na to zgodziłam. Wciąż oszołomiona, zastygłam w jego ramionach, próbując zapanować nad instynktem i świadomością tego, jakie konsekwencje niosło ze sobą to, czego właśnie doświadczałam. Starałam się utrzymać w ryzach instynkt samozachowawczy, żeby pod wpływem impulsu nie zaatakować Demetriego i nie potraktować go wspomnieniem paraliżującego bólu przemiany, byleby tylko opamiętał się i mnie puścił. Byłam do tego zdolna, tym bardziej, że wampir trzymał mnie w ramionach, a ja nawet nie musiałam się koncentrować, żeby być w stanie przeniknąć jego umysł i ukształtować rzeczywistości według własnego uznania. Gdybym tylko zechciała…
Dopiero po chwili dodarło do mnie to, co oznacza sam fakt tego, że pozwoliłam się ugryźć. Z całej siły zacisnęłam powieki, nagle przerażona i oszołomiona tym, że wcześniej nawet o tym nie pomyślałam. Zamarłam w oczekiwaniu na paraliżujący ból, choć zdążyłam się już przekonać, że jad w moim przypadku potrafił zadziałać nawet po tygodniach opóźnienia. Czekałam na pieczenie i choć cień znajomego mi już cierpienia – bólu przemiany, którego przecież powinnam doznać – jednak kolejne sekundy mijały, a ja czułam wyłącznie własny strach oraz nacisk lodowatych warg na szyję. Demetri pił łapczywie, bez chwili wahania przyjmując to, co mu zaoferowałam, a ja byłam w stanie wyłącznie wtulić się w jego tors i w pełni się temu poddać.
Czułam, że zaczyna kręcić mi się w głowie. Ból nie nadchodził, a może po prostu nie byłam w stanie go wyczuć, znieczulana przez paraliżujący strach i krążącą w moich żyłach adrenalinę. Serce wciąż tłukło mi się w piersi, jednak już nie tak intensywnie jak na początku. Powoli zwalniało, przybierając coraz to wolniejszy i wolniejszy rytm, który stopniowo przeszedł do typowego dla ludzi tempa, a później jeszcze bardziej zwolnił, a ja w końcu zdołałam się rozluźnić. To chyba powinno było mnie zaniepokoić, ale… Och, właściwie dlaczego?
Nie jestem pewna, w którym momencie moje ciało ostatecznie się poddało, a ja doszłam do wniosku, że dłużej nie jestem w stanie utrzymać się w pionie. Kolana ugięły się pode mną, a ja zawisłam całkowicie bezwładnie w ramionach Demetriego, niezdolna poruszyć się choćby o milimetr. Wampir trzymał mnie mocno, żeby mieć swobodny dostęp do mojego gardła, wciąż nienasycony i spragniony mojej krwi. Koleje sekundy mijały, ciągnąc się w nieskończoność, a ja czułam, jak stopniowo uchodzi ze mnie życie. To dobrze. Chyba nawet tego chciałam, nawet jeśli nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nie sądziłam co prawda, że wszystko skończy się w taki właśnie sposób, ale jeśli miałam umrzeć, mogłam równie dobrze odpłynąć w jego ramionach, mając przy tym świadomość, że zrobiłam wszystko to, co było konieczne – i co mogło mu pomóc. Poświęcił się dla mnie, tylko dlatego, że mnie kochał, więc i ja…
To po prostu było dobre.
Tak bardzo zmęczona…
Powieki zaczęły mi ciążyć, nawet kiedy już zamknęłam oczy, tym samym pogrążając się w ciemności. Miałam wrażenie, że moje ciało jest nienaturalnie ciężkie, zupełnie jakby każda kończyna zrobiona była z ołowiu i nieubłaganie ciągnęła mnie w dół. Poczułam, że opadam łagodnie, nie tyle upadając, co łagodnie dryfując, choć sama nie byłam pewna, czy to tylko moja wyobraźnia, czy to Demetri osunął się na zmienię, układając mnie w swoich ramionach inaczej, skoro właściwie na nim wisiałam, żeby utrzymać pion. Poczułam coś chłodnego i twardego pod plecami, ale prawie nie zarejestrowałam niedogodności, świadoma wyłącznie tego, że zachowanie przytomności wymagało ode mnie coraz więcej wysiłku… A ja właściwie nie potrafiłam znaleźć żadnego sensownego powodu, dla którego miałabym dalej się męczyć.
Nagle wszystko zniknęło, a ja poczułam, że zanikam, co samo w sobie było… ciekawym doświadczeniem. Jakaś cząstką mnie – coś jakby cichy głosik zdrowego rozsądku, odległy i bardzo niewyraźny – jeszcze cicho protestowało, nakazując mi natychmiast otworzyć oczy, zacząć walczyć i… Och, nieistotne. O czymkolwiek powinnam była myśleć i na czym chciałam się skupić, w rzeczywistości nie miało dla mnie znaczenia. Wszelakie myśli uleciały z mojej głowy, nieskładne i równie lekkie, co i puszek albo… dmuchawce?
Choć to irracjonalne, w jednej chwili zapragnęłam się roześmiać. Och, gdybym mogła stać się równie lekka i móc wzbić się w powietrze, zacząć latać i…
Och.
Coś chłodnego musnęło mój policzek. Dotyk najpierw odebrałam jako odległy i nic nieznaczący, jakbym doświadczała zaledwie cień tego, co mogłabym doświadczyć sama. To było tak, jakbym odbierała bodźce w rzeczywistości należące do kogoś innego, zniekształcone i pozbawione jakiegokolwiek znaczenia, przynajmniej dla mnie…
A potem dotyk stał się o wiele wyraźniejszy, zaś ja poczułam się bardziej świadoma swojego ciała niż kiedykolwiek wcześniej. Choć do tej pory nawet nie byłam pewna, czy oddycham, nagle zmusiłam się do tego, żeby napięć mięśnie – tylko odrobinę, w pewnym sensie nieporadnie – a potem zaczerpnąć powietrza do płuc, tak mocno, że poczułam znajome już ukłucia bólu w żebrach.
Zamarłam w bezruchu, czując jak moje napięte do granic możliwości ciało pulsuje w nieprzyjemny sposób. Najbardziej bolała mnie szyja, to jednak w niczym nie przypominało katuszy, których już kiedyś doświadczyłam. Leżałam w bezruchu, wsłuchując się w swoje ciało i starając się opierać wciąż obecnemu, wszechogarniającego zmęczenia, które nieprzerwanie ciągnęło mnie w dół. Nie potrafiłam tego opisać, ale miałam wrażenie, że jeśli choć na moment się rozproszę… jeśli się poddam…
Czułam, że wtedy wydarzy się coś bardzo złego.
Ból do pewnego stopnia pomagał, pozwalając mi zachować świadomość. Gdzieś na krawędzi świadomości kołatało się coś, czego nie potrafiłam jednoznacznie zinterpretować, a co przywodziło mi na myśl… Sama nie byłam pewna. Czułam, że coś chłodnego raz po raz dotyka mojego policzka, muska ramiona… Czasami coś przeczesywało moje włosy i to było przyjemne, choć równie dobrze mogło być wytworem mojej wyobraźni albo snem. Co prawda od dawna nie miałam okazji do tego, żeby śnić, ale co ja właściwie wiedziałam o tym nowym, w większości wampirzym ciele?
Wszystko to mogło trwać sekundy albo całą wieczność – ja nie zauważyłabym różnicy. Dopiero kiedy coś chłodnego musnęło moje wargi, w końcu zrozumiałam i znalazłam w sobie dość siły, żeby odnaleźć siebie.
– Renesmee? – doszedł mnie aksamitny, wręcz błagalny szept.
To wystarczyło.
Demetri
Nie rozumiałem niczego. Czułem się tak, jakbym śnił koszmar, choć nierealną wydawała się sama myśl o tym, że ktoś tako jak ja miałby nagle poszczycić się przywilejem zamknięcia oczu i odpłynięcia w niebyt. Nic już do mnie nie docierało, a jednym, czego tak naprawdę byłem świadom było wyłącznie wszechogarniające, doprowadzające mnie do szaleństwa pragnienie krwi. Głód narastał, przysłaniając wszystko inne, a ja czułem, że wkrótce już nic innego nie będzie miało dla mnie znaczenia. W tamtej chwili świat mógłby się skończyć, przestać istnieć, a ja… No cóż, ja pewnie nawet bym tego nie zauważył.
A potem nagle coś się zmieniło i ciągnące się w nieskończoność godziny cierpienia, przemieniły się w coś, co nie miało prawa się stać… co przecież nie mogło być prawdziwe, ale… Ale chyba jakimś cudem było, choć jednocześnie nadal do mnie nie docierało. Jak mógłbym przyjąć do świadomości coś takiego, skoro w swoim stanie nie byłem nawet zdolny do tego, żeby złapać zbędny mi do normalnego funkcjonowania oddech, a co dopiero… zebrać myśli? Cały mój świat, od jakiegoś czasu składający się wyłącznie ze mnie, niespójnych myśli oraz tego pokoju – och, również głodu, ale to było tak oczywiste, że chyba nawet nie było sensu, żebym o tym wspominał – nagle stanął na głowie, a ja zdołałem uprzytomnić sobie coś jeszcze.
Oszalałem.
Wiedziałem, że nie ma innego wyjaśnienia na to, że nagle zobaczyłem ją w drzwiach – śmiertelnie bladą, bliską rozpaczy, gorączkowo rozglądającą się dookoła w poszukiwaniu… mnie. Co prawda wampirza pamięć od zawsze uważana była za doskonałą, jednak do tej pory mój umysł nie pokazał nawet części tego, na co naprawdę było go stać. Choć przez wszystkie te dni jedynie wspomnienie Renesmee pozwalało mi na to, żeby normalnie funkcjonować, utrzymując mnie przy zdrowych zmysłach, do tej pory nie byłem w stanie w tak wyrazisty, realny sposób przywołać do siebie jej wspomnienia.
Istota, którą widziałem była doskonała – a ja przekonałem się, że do tej pory byłem ślepy, a moje wyostrzone zmysły nie były w stanie w pełni zarejestrować tego, co miało dla mnie aż tak wielkie znaczenie. Najwyraźniej musiałem najpierw oszaleć, żeby mieć szanse na to, żeby mój umysł ukazał ją taką, jaką przecież od samego początku była. Żadne ze wcześniejszych wspomnień i wyobrażeń nie było tak bliskie prawdy, jak to, którego mogłem doświadczyć w tamtej chwili, ale chociaż myśl o tym, że najpewniej właśnie przekroczyłem jakaś granicę zza której nie ma powrotu, powinna mnie zaniepokoić, czułem wyłącznie nieopisaną ulgę.
W porządku, więc jednak pamiętałem. Nie zdawałem sobie sprawy, że jestem w stanie zachować przez tyle czasu pielęgnować w sobie te wszystkie, tak bardzo szczegółowe i intensywne wspomnienia, ale liczył się sam fakt tego, że jednak się udało. To nic, że wcześniej musiałem całkiem już postarać zmysły – takiego doświadczenie było tego jak najbardziej warte.
Ona była tego warta…
W jednej chwili straciłem nad sobą kontrolę. Gdybym był w stanie, pewnie miotłabym się na wszystkie strony, jednak za żadne skarby nie mogłem zmusić swojego zesztywniałego ciała do współpracy. Na wpół oszołomiony, na wpół oszalały z pragnienia, wpadłem w panikę, ledwo tylko naszła mnie myśl o tym, że mogłaby tutaj być – a ja mógłbym ją skrzywdzić. Już wielokrotnie w przeszłości sprawiałem jej ból, jednak to było zupełnie coś innego, a ja nie byłem w stanie nawet wyobrazić sobie tego, co wydarzyłoby się, gdybym tak nagle uległ pokusie i skoczył w jej stronę albo gdybym… Och, to nawet nie wchodziło w grę.
Chciałem, żeby wyszła. Uciekaj, uciekaj, anielico!, tłukło mi się w głowie, ale odpowiednie słowa nie chciały ułożyć się w odpowiedni sposób, a ja w ogóle zwątpiłem w to, czy jestem w stanie zebrać myśli i odpowiednio je sformułować. Dźwięk, który wyrwał się z mojego gardła, w żadnym stopniu nie przypominał tego, co można byłoby uznać za ludzką mowę i ten fakt oszołomił również mnie, choć nie sądziłem, że to w ogóle możliwe. Nie rozumiałem, jak ktokolwiek był w stanie wytrzymać tak wielką mieszankę uczuć i sprzecznych emocji, nie wspominając o tym, że do tej pory byłem w jednym kawałku, choć takie natężenie bodźców już dawno powinno było rozerwać mnie na kawałki.
Wtedy spojrzała na mnie i wszystko po raz kolejny uległo zmianie. Widziałem, jak jej oczy rozszerzają się, a szloch zamiera, a następnie przechodzi w zrozumienie i ulgę tak wielką, że było to niemal bolesnym doświadczeniem. Wpatrywała się we mnie, a ja czułem się tak, jakby naprawdę tutaj była, nie tylko jako wytwór mojej wyobraźni. Powtarzałem sobie raz po raz, że to niemożliwe i że widzę ją tylko dlatego, że nie jestem w stanie znieść myśli o tym, że była gdzieś w Volterze – dosłownie na wyciągnięcie ręki. Zamarłem w bezruchu, równie oszołomiony, co i niezwykły wytwór mojej wyobraźni, mimo narastającego pragnienia, całym sobą koncentrując się na niej i na jej obecności, obojętny na to, że nie jest prawdziwa. Mój anioł był tutaj – i był smutny, a tego nie chciałem, choć jednocześnie sam nie byłem pewien, co powinienem zrobić, żeby jakoś poprawić jej humor. „Hej, przecież tutaj jestem. I jak na razie mam się dobrze” – chciałem powiedzieć, jednak nie byłem w stanie wykrztusić z siebie słowa, w pewnym sensie świadom tego, że okłamywanie jej w ten sposób nie ma najmniejszego sensu.
Pragnienie wciąż mnie dręczyło, momentalnie przybierając na sile, ledwo tylko poczułem słodki zapach krwi. Samo wspomnienie słodyczy skóry Renesmee wystarczyło, żeby doprowadzić mnie do szaleństwa, a ja poczułem się tak, jakby ktoś przypalał mnie żywym ogniem. Dobry Boże, jak to w ogóle możliwe, żeby wspomnienia były w równym stopniu bolesne, co i doskonałe – tak doskonałe, jak i ona?! Sprzeczne emocje i myśli – również cień pozbawionej sensu, płonnej nadziei, że to jednak dzieje się naprawdę, a ona jakimś cudem naprawdę do mnie przyszła – wydawały się rozrywać mnie do środka, doprowadzając do szaleństwa w równym stopniu, co i dotychczasowa tęsknota. Skrajne emocje mieszały się z głodem, tak, że sam już nie byłem pewien, co takiego powinienem myśleć o tym, co działo się ze mną i wokół mnie. Chciałem przed tym uciec, jakkolwiek odcinając się od tego, czego doświadczałem, jednak kolejne sekundy mijały, a ja wciąż trwałem w tym samym miejscu, niezdolny do zrobienia czegokolwiek. W tym czasie ona wciąż tam stała, wpatrzona we mnie i tak bardzo oszołomiona, jakby sama również doświadczała tych samych emocji, tak bardzo niepewna i… zagubiona i…
Nie wytrzymałem, kiedy Renesmee się poruszyła. Sam nie jestem pewien, kiedy przestałem myśleć o niej jak o wytworze mojej wyobraźni, nagle nabierając pewności, że jest prawdziwa i tak żywa, jak to tylko możliwe. Miałem wrażenie, że kręci mi się w głowie, choć nie sądziłem, że w przypadku wampira takie doświadczenie jest w ogóle możliwe. Moje mięśnie napięły się same z siebie, a ja aż zachłystnąłem się przesyconym słodyczą jej krwi powietrzem – i wtedy już nie miałem żadnych wątpliwości, że ona tutaj jestem i że tak bardzo ryzykuje – żywa i nieświadoma tego, jak bardzo jestem niebezpieczny. Obraz zamazał mi się przed oczami, kiedy bez zastanowienia rzuciłem się przed siebie, chcąc znaleźć się jak najdalej, choć jednocześnie miałem wrażenie, że nie wytrzymam, jeśli natychmiast nie wezmę jej w ramiona, nie dotknę wargami jej ust, nie poczuję ciepła jej ciała…
Ale gdybym to zrobił, wtedy mógłbym ją również zabić, a to w ogóle nie wchodziło w grę. Jej ciało i krew były dla mnie pokusą, a ja czułem się zbyt słaby i wykończony, żeby móc walczyć o zachowanie wolnej woli.
Ona tego nie rozumiała.
Dlaczego? Och, na litość boską, to miała być jakaś kara?! Dlaczego właśnie ona musiała mnie dręczyć, wystawiając na pokusę, choć nigdy dotąd nie byłem dość zdeterminowany, żeby wytrwać w jakimkolwiek postanowieniu? Czy już wystarczająco okrutne nie było dla mnie to, że trwałem w tym miejscu, pozbawiony jakichkolwiek perspektyw, mogąc tylko wyobrażać sobie, co takiego działo się z Renesmee i pozostałymi? Wahałem się, zadręczałem i trzymałem świadomości tego, że ona gdzieś tam była, choć to nie było nawet w połowie wystarczające, żeby zapewnić mi jakże upragnione ukojenie. Wielokrotnie zastanawiałem się nad tym, czy jeszcze kiedykolwiek będę miał ją przy sobie, nawet jeśli jednocześnie zdawałem sobie sprawę z tego, że lepiej byłoby, gdyby była gdzieś daleko – byleby tylko zapewnić jej bezpieczeństwo. Być może popełniłem błąd, kontaktując się z nią i – zgodnie z tym, co sugerowała mi Corin – wymogłem na niej obietnicę tego, że wróci do Włoch i odszuka Aro, ale mimo wszystko…
Żadne z nas tego nie chciało. Może i robiłem w przeszłości rzeczy, które ostatecznie przypieczętowały mój los – w końcu od zawsze wiedziałem, że daleko mi do świętego, a niebo i rajskie życie na pewno nie będą mi pisane – jednak Renesmee nie miała z tym żadnego związku. Ona na to nie zasłużyła.
Chyba, że to był rodzaj piekła – widzieć ja i zdawać sobie sprawę z tego, że w rzeczywistości jej tutaj nie ma. To była jakaś sztuczka? Jakaś nowa zabawka Kajusza, dręcząca mnie wspomnieniem tej, którą kochałem, a która teraz wystawiała mnie na pokusę? Czekali aż ulegnę i uwierzę w to, że Nessie naprawdę tutaj jest, a potem posunę się o krok dalej, być może tracąc nad sobą kontrolę? To miałoby sens, bo nigdy nie wybaczyłbym sobie jej śmierci – a już zwłaszcza wtedy, gdybym sam się do jej krzywdy przyczynił.
Dlaczego…?
Chciałem jakoś się przed tym bronić – znaleźć sposób na to, żeby odciąć się od tego szaleństwa i od niej, tym bardziej, jeśli nie była prawdziwa… Jednak kolejne sekundy mijały, a ja nie byłem do tego zdolny, nawet mimo swoich protestów i tego, jak bardzo chciałem, żeby w końcu zniknęła. Z daleka do mnie byłaby bezpieczna – nieważne: prawdziwa czy też nie – ale, jakby mnie na złość, Renesmee była uparta i raz po raz lgnęła do mnie, tak bardzo ufna i przekonana, że nie jestem w stanie zrobić jej krzywdy. Słodki Jezu, ona zawsze miała mnie o wiele lepszym niż kiedykolwiek byłem! Nigdy nie przyjmowała do świadomości tego, że jestem potworem – i że zabijałem nie raz, już na długo przed tym, jak ona po raz pierwszy stanęła na mojej drodze. Mogła temu zaprzeczać i twierdzić, że to nie ma znaczenia, ale ja pamiętałem i czułem, że w rzeczywistości nie zmieniłem się wcale. Mogłem zepchnąć swoją prawdziwą naturę – to, kim byłem – na dalszy plan, dla niej starając się być kimś innym, kimś o wiele lepszym…
Teraz jednak wszelakie hamulce zniknęły, a ja czułem się niczym naciągnięta do granic możliwości gumka – dokładnie tak, jakbym za moment miał pęknąć… Wtedy już nic nie byłoby w stanie nas uratować.
Wszystko dochodziło do mnie jakby z oddali, coraz bardziej nieskładne i pozbawione sensu. Sam już nie byłem pewien, kiedy się odzywałem, a kiedy tylko myślałem gorączkowo, próbując samą tylko siłą woli zmusić ją do tego, żeby odeszła – i przestała wystawać mnie na pokusę. Próbowałem być silny, za wszelką cenę usiłując trzymać ją na dystans, lecz wszystkie moje wysiłki okazały się daremne, o czym przekonałem się, kiedy twarz Renesmee znalazła się zaledwie metr od mojej.
To był jeden z najbardziej świadomych momentów, który zachował się w mojej pamięci. Trzymałem ją za rękę, próbując powstrzymać ją przed tym, żeby zbliżyła się choć o cal; czułem ciepło jej ciała i to samo w sobie było niezwykłe, choć jednocześnie trudno było mi się skoncentrować, skoro znajdowała się tak blisko mnie, a słodycz jej krwi drążyła mnie, stopniowo doprowadzając do ostateczności. Ledwo byłem w stanie złapać oddech, choć przecież tlen już od dawna był mi całkowicie zbędny do normalnego funkcjonowania. Pewnie powinienem był wstrzymać oddech, żeby bronić się przed tym – przed jej kuszącą słodyczą – ale nie potrafiłem tak po prostu odciąć się od tego cudownego, hipnotyzującego zapachu, który przyciągał mnie z każdą kolejną sekundą.
Wodziłem wzrokiem po jej twarzy, ale równie dobrze mogłem nie widzieć niczego. Mój wzrok raz po raz uciekał na jej gardło, wprost do pulsującej pod warstwą mlecznobiałej, pozbawionej jakiejkolwiek skazy skóry. Przez ułamek sekundy miałem nawet wrażenie, że jakimś cudem moje martwe od wieków serce znów zaczęło bić, machinalnie dostosowując się do jej tętna i rytmu, w jakim jej krew krążyła w żyłach. W tamtej sekundzie naprawdę staliśmy się jednością, a ja…
Wydałem z siebie sfrustrowany jęk, po czym – niewiele myśląc – spróbowałem odepchnąć ją od siebie. Nie interesowało mnie to, czy przypadkiem zrobię jej krzywdę albo czy w ten sposób zranię ją, sprawiając, że w jej czekoladowych oczach po raz kolejny zalśnią łzy. Nie chciałem, żeby była przeze mnie nieszczęśliwa, ale jeszcze bardziej przerażała mnie myśl o tym, że mógłbym ulec pokusie i naprawdę ją skrzywdzić. Musiałem ją chronić – zrobić wszystko, byleby stąd odeszła, żeby trzymała się ode mnie z daleka… Chciałem tego nawet bardziej niż znalezienia się blisko niej, świadom tego, że moja samokontrola już właściwie nie istnieje – a Renesmee w moich ramionach czeka nie ukojenie, lecz śmierć.
Próbowałem walczyć, ale to było za mało…
Nie jestem pewien, co działo się później. Przez cały czas czułem się jak we śnie, świadom wyłącznie własnych emocji i pragnień, pragnienia i sprzecznych myśli. Kolejne wspomnienia i dźwięki mieszały się ze sobą, tworząc tak ogromny chaos, że nawet ja – obdarzony wyostrzonymi zmysłami i umysłem, który za zwyczaj pozwalał mi na analizowanie kilku kwestii jednocześnie, co niejednokrotnie było dla mnie niczym przekleństwo – nie byłem w stanie nad tym zapanować. Szaleństwo narastało, a ja już nie byłem pewien, co takiego działo się naprawdę, a co było wyłącznie wytworem mojej wyobraźni. Od nadmiaru wrażeń i emocji kręciło mi się w głowie, a przynajmniej takie miałem wrażenie, uwięziony w samym sobie – bo w pewnym momencie zwątpiłem już nawet w to, czy poza mną i chaosem w moim głowie istnieje cokolwiek więcej.
Szaleństwo trwało nieprzerwanie, ciągnąć się w nieskończoność, choć z powodzeniem mogło minąć zaledwie kilka sekund, minut albo godzin. Straciłem poczucie czasu, tak jak i wcześniej odebrano mi wszystko inno i…
A potem to poczułem i w jednej chwili wszystko wróciło do normy.
Słodycz krwi wręcz eksplodowała w moich ustach, gorąca i pulsująca w rytm pulsującego serca. Nie miałem pojęcia skąd brała się to słodycz, ale to nie miało znaczenia. Piłem łapczywie, czując się trochę tak, jakbym po całych tygodniach błądzenia na pustyni, nagle znalazł się w samym środku rzęsistego deszczu. Spijałem ją z dziką rozkoszą, pozwalając żeby krew koiła moje obolałe gardło, przynosząc ulgę całemu ciału i sprawiając, że w końcu byłem w stanie się rozluźnić. Wciąż odczuwałem głód, ale pragnienie stopniowo zaczęło schodzić na dalszy plan, przysłonięte przez nieopisaną ulgę i cudowną słodycz spijanej krwi, stanowiącą nieopisaną wręcz rozkosz – i to w najbardziej dobitnym, niezwykłym znaczeniu tego słowa. Ta słodycz i związane z nią poczucie ukojenia oraz wracających sił, stanowiły dla mnie sens istnienia, przynajmniej w tamtej chwili, kiedy wszystko inne przestało istnieć.
Poczułem, że coś ciągnie mnie w dół, ale prawie nie zwróciłem na to uwagi, praktycznie bezwiednie podporządkowując się temu uczuciu. Powoli osunąłem się na kolana, praktycznie bezwiednie tuląc do siebie przyjemnie miękkie, smukłe ciało, które…
Krew. Liczyła się krew, ale…
W głowie mi się rozjaśniło, a ja w końcu uświadomiłem sobie, co takiego robię. Przez kilka następnych sekund klęczałem w bezruchu, przyciskając usta do źródła niepisanej rozkoszy, której dopiero co doświadczyłem, ale już nie byłem w stanie pić, choć do pewnego stopnia mój organizm domagał się krwi. Pełen złych przeczuć, wzmogłem uścisk wokół ciepłego ciała – tak miękkiego, znajomego, wzbudzającego we mnie uczucia, których nie byłem w stanie opisać…
Poruszając się trochę tak, jakbym nadal trwał w transie, bardzo powoli wyprostowałem się i spojrzałem przed siebie. Drzwi do celi były zamknięte, wokół zaś panowała nieopisana, nieprzenikniona cisza, a przynajmniej tak pomyślałem w pierwszej chwili. Wciąż oszołomiony, uświadomiłem sobie, że klęczę na ziemi, dziwnie roztrzęsiony i niepewny tego, co właściwie dzieje się wokół mnie. Nerwowo rozejrzałem się dookoła, próbując jakoś zapanować nad własnymi emocjami, a zwłaszcza mętliku w głowie. Czułem się dziwnie oderwany od rzeczywistości i na swój sposób roztrzęsiony, chociaż sam nie byłem pewien, skąd brało się to uczucie.
Wtedy usłyszałem niepewny, drżący oddech – z tym, że byłem pewien, że ten bez wątpienia nie należał do mnie…
W tedy spojrzałem w dół i wszystko stało się dla mnie jasne.
Przez cały czas trzymałem ją w ramionach, tak delikatną i kruchą, jakby w każdej chwili mogła się rozpaść. Nieprzytomna i wiotka, przelewała mi się w ramionach, zupełnie jakby już była martwa, choć nie byłem w stanie zmusić się do tego, żeby przyjąć tę myśl do świadomości. Nie… Oczy miała zamknięte, oddech drżący i nieregularny, tak płytki, że pewnie nawet w pełni sił i wyzwolony spod mocy Marcusa, miałbym problem z tym, żeby od razu zauważyć, jak jej pierś unosi się i opada w rytm płytkiego oddechu. Płomienne włosy opadły jej na twarz, rozrzucone wokół głowy niczym aureola, tym bardziej wyraziste, że mocno kontrastowały z jej bladą cerą. Zwykle zarumienione policzki straciły kolor, tak blade jak u porcelanowej laleczki.
Nie…, przeszło mi przez myśl nie po raz pierwszy, ale mój protest wydawał się słaby i jakby pozbawiony racji bytu.
W milczeniu wpatrywałem się w jej smukłą, do tej pory nieskazitelną szyję. W boku szyi ziała otwarta, wciąż krwawiąca rana. Krople krwi wydawały się niemal jarzyć w ciemnościach, odcinając się na jej pozbawionej koloru skórze; część wsiąkła we włosy, zlepiając je ze sobą. Na twarzy wciąż lśniły ślady łez, a kilka słonych kropel zebrało się na rzęsach.
Krew i łzy, krew i łzy…
Och, Renesmee, dlaczego to zrobiłaś?, pomyślałem w oszołomieniu. Nie potrafiłem opisać tego, jak się czuję. Wpatrywałem się w nią, ale wyglądała inaczej i ta jedna myśl nie dawała mi spokoju, choć sam nie byłem pewien na czym polegała ta zmiana, to zresztą było najmniej istotne. Trzymałem ją w ramionach, kołysząc lekko i raz po raz przeczesują palcami jej lśniące włosy, choć w ten sposób nie byłem w stanie zrobić niczego, żeby jej pomóc albo jakkolwiek ulżyć. Nie rozumiałem, jak mogło do tego dojść, a już na pewno nie byłem w stanie zrobić niczego, byleby jakkolwiek wytłumaczyć samemu sobie, jak to możliwe, że ona tutaj była – i że mogłem ją dotknąć. Była prawdziwa, tuż obok mnie, wciąż żywa, choć to w każdej chwili mogło się zmienić. Byłem tego boleśnie świadom, nawet mimo tego, że za żadne skarby nie potrafiłem zmusić się do tego, żeby przyjąć do świadomości konsekwencje tego, co właśnie zrobiłem.
Właściwie nie usłyszałem kroków ani dźwięku otwieranych drzwi. W pewnym momencie po prostu zorientowałem się, że ktoś na mnie patrzy, ale i tak przez kilka następnych sekund nie byłem w stanie oderwać wzroku od bladej twarzy Renesmee.
– O mój Boże… – usłyszałem i dopiero to otrzeźwiło mnie na tyle, żebym zmusił się do natychmiastowej reakcji.
Poderwałem głowę, zwracając się w stronę drzwi. Mocniej przygarnąłem Nessie do siebie, gotów ją bronić, choć w tym momencie najbardziej niebezpieczny dla niej byłem właśnie ja.
Corin zastygła w bezruchu; nawet się nie poruszyła, kiedy wyrwało mi się ostrzegawcze, nieludzkie warknięcie.
– Corin… – wyszeptałem. Nawet nie poczułem wyrzutów sumienia z powodu tego, jak ją potraktowałem. – Corin, co ja zrobiłem? – zapytałem zdławionym głosem.
Jedynie potrząsnęła głową, niezdolna udzielić mi odpowiedzi.
Wciąż oszołomiony i coraz bardziej zdesperowany, po raz kolejny przeniosłem wzrok na bladą, pozbawioną życia twarz Renesmee. Głaskałem ją, dotykałem, ale to było o wiele za mało i zdawałem sobie z tego sprawę. Chyba jedynie cudem wciąż żyła, a może miało to jakiś związek z wpływem Marcusa na moją wampirze naturę. Wiedziałem, co oznacza to, że w ogóle udało mi się ją ugryźć, jednak kolejne sekundy mijały, a ona wciąż leżała w moich ramionach bez życia, absolutnie spokojna i taka… odległa.
Zamknąłem oczy. Tak może było lepiej, bo gdyby nagle zaczęła krzyczeć, pierwszy raz w życiu doświadczając bólu przemiany, to zniszczyłoby mnie w równym stopniu, co i jej śmierć.
– Dem… – Głos Corin doszedł do mnie jakby z oddali. – Demetri! – ponagliła, chcąc zwrócić na siebie uwagę, ale nawet nie uniosłem głowy. Dla mnie liczyła się wyłącznie Renesmee. – Muszę ją stąd zabrać. Słyszysz przecież, że jej serce bije… Mamy mało czasu, a ja muszę…
– Zamknij się! – syknąłem bezwiednie, po czym znów nachyliłem się nad dziewczyną w moich ramionach. Być może później miałem pożałować tego, że tak potraktowałem jedyną osobę, która chciała nam pomóc, ale w tamtej chwili miałem gdzieś, czy wampirzycę urażę. – Renesmee… – wyszeptałem o wiele łagodniej, tak zmienionym głosem, że sam nie byłem w stanie go rozpoznać.
Zamknąłem oczy, czując narastającą rozpacz. Jeśli coś jej się stanie… Och, jeśli z mojej winy miała umrzeć…
Wtedy wyczułem jakiś ruch – tak delikatny, że równie dobrze mogłem go sobie wyobrazić. Natychmiast otworzyłem oczy i napiąłem mięśnie, gotów znowu zacząć krzyczeć, niemal pewien, że tuż przed sobą zobaczę Corin, jednak kiedy spojrzałem w stronę drzwi, wampirzyca wciąż tkwiła w tym samym miejscu – z tym, że wcale nie patrzyła na mnie.
Ale w pełni przytomna Renesmee już tak.
Nawet nie jestem w stanie opisać tego, jak bardzo cieszę się, że udało mi się dodać rozdział dzisiaj. Długo czekałam na możliwość napisania tej części i to chyba widać, a przynajmniej mam takie wrażenie. Kolejny rozdział dłuższy niż zwykle, liczący sobie prawie osiem i pół tysiąca słów… Jestem z siebie zadowolona, aczkolwiek ostateczną ocenę pozostawiam Wam. Mam nadzieję, że udało mi się przedstawić to tak, jak chciałam, zwłaszcza perspektywę Demetriego, która na pierwszy rzut oka może wydawać się dość chaotyczna, ale przecież o to właśnie chodziło. Chciałam okazać jego rozdarcie i to, jak bardzo głód zniekształcił jego sposób spoglądania na rzeczywistość, ale i tak nie mam pewności, czy mi to wyszło. Oby.
Dziękuję za wszystkie komentarze. To dla mnie tym bardziej niezwykłe, że równo rok temu wstawiłam epilog „Maskarady”… Mam wrażenie, że w przypadku tej księgi trochę Was zawiodłam, przynajmniej jeśli chodzi o częstotliwość dodawania notek, ale teraz naprawdę robię wszystko, żeby to naprawić. Jestem dobrej myśli, tym bardziej, że ta historia jest jedną z pierwszych, którą mam nadzieję ostatecznie skończyć, a to samo w sobie jest niezwykłym doświadczeniem.
No nic, jak na razie pozostaje mi życzyć Wam zdrowych, rodzinnych i radosnych świąt. Nie jestem dobra w składaniu życzeń, ale tak jak z całego serca dziękuję Wam za to, że przy mnie trwacie, tak teraz mam nadzieję, że tegoroczne święta dla wszystkich okażą się równie cudowne i niezapomniane, co i dla mnie.

Nessa.

5 komentarzy

  1. Hej
    Czyż nie wspominałam, że wejście do zamku aby zobaczyć Demetriego to najgłupszy z pomysłów Renesmee? Mógł ją zabić. Cóż i tak długo walczył z żądzą krwi, zwłaszcza, że w powietrzu przez pewien czas unosił się zapach krwi. Miała dużo szczęścia, że Dem tak bardzo ją kocha. Gdyby ją zabił to by zabiło również jego.
    Bardzo podoba mi się ten rozdział:) Na pewno przeczytam go raz jeszcze przed następnym. Jest tak pełen emocji. Ma parę błędów, ale w tym gąszczu wydają się takie nieistotne- zresztą to jak szukanie igły w stogu siana.
    Ta walka wewnątrz Dema pomiędzy nieopisanym głodem, a miłością do Renesmee- cudeńko:) Napływ krwi do jego ciała pozwolił mu myśleć jaśniej, jego ciało samo zareagowało na obecność Nessie tak, że nie mógł się zdobyć na dalsze zaspokajanie swojego głodu. Ciekawa jestem czy jego oczy dalej są czarne. Mam nadzieje, że tak, że nie zdradzą tak szybko obecności kogoś, kto mu pomaga.
    No i jest jeszcze to, że Renesmee nie poczuła bólu.. ciekawa jestem czy powie Demtriemu, że Kajusz ją ugryzł.. no i mam nadzieje, że porozmawiają chociaż przez chwilę.
    Czekam na więcej Nessie i Dema:) Mam nadzieję, że niedługo będzie następny rozdział z ich perspektywy:)
    Ten blog ma tylko rok? Rany a mnie się wydaje jakby dłużej...a czytam go dopiero od sierpnia..:) Mam nadzieję na więcej:D

    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję =)
      "To dla mnie tym bardziej niezwykłe, że równo rok temu wstawiłam epilog „Maskarady”..."- epilog, nie prolog; chwila nieuwagi chyba ^^ Historię jako taką zaczęłam 15 maja, więc to dużo więcej niż rok =)

      Nessa

      Usuń
  2. Rozdział po prostu NIESAMOWITY!!! Aż zaparło mi dech w piersiach:-) nie wiem jak ty to robisz ale po każdym Twoim rozdziale nie mogę się doczekać następnego:-) Życzę Ci duuużo weny i oby tak dalej:-) Pozdrawiam:-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział jest świetny ! Jeden z najbardziej przejmujących na tym blogu. Tyle w nim sprzecznych emocji, cierpienia i miłości. Renesmee zachowała się głupio i odważnie jednocześnie. Była gotowa poświęcić swoje życie dla Dema.
    Czekam na nn ;) Myślę, że kolejny rozdział będzie z perspektywy Hanny lub Felixa. Stęskniłam się za nimi ^^ Weny.

    OdpowiedzUsuń
  4. Hejooo. Pamiętasz mnie może jeszcze?
    Cóż. Na początku pragnę przeprosić, że tak długo nie komentowałam. Trochę mi tak głupio :/ Ogólnie ostatnio nie miałam nastroju i/lub czasu. Jestem jeszcze gimbusem i no wiesz, egzamin gimnazjalny, wybór szkoły itp... W ogóle czemu ja o sobie gadam xD
    Zwykle Twoje rozdziały są cudne, ale ten jest megacudny! No słów mi brakuję. No wzruszyłam się normalnie. To jak Dem się opierał i nie chciał skrzywdzić Nessie. Owww... <3 Takie słodkie. Tak się kochają gołąbeczki. Od kiedy ja się taka czuła zrobiłam?
    Jednak z drugiej strony głupie. Iść prosto w ręce wampira który jej szuka. No po prostu brawo, Renesnee. Co ta miłość robi z człowiekiem. To znaczy wampirem. To znaczy półwampirem. Jeju nie wiem jak ją nazywać.
    W ogóle to dziwne, że nie poczułą bólu. Może rzeczywiście była w zbyt dużym szoku, albo jad już na nią nie działa. Nie mam pojęcia. Nawet nie zgaduję, bo zawsze robię to źle.
    Mam wielką nadzieję, że ją złapią. No bo chyba to byłoby głupie. Cały zamek wampirów i nikt by jej nie zauważył? No niby jest ten dar Corin, no ale jednak... Mam nadzieję, że zauważy ich Jane. Może też być Kajusz. Ja go uwielbiam, a w książce jest go tak mało. No niesprawiedliwość. Aro też uwielbiam. I wybacz, że piszę to tutaj, ale nie chce mi się cofać rozdziałów i tam komentować. To jak Aro zajął się Renesmee i ogólnie cała ich rozmowa to było super. Rozpływałam się normalnie :D Mam nadzieję, że na następny rozdział nie trzeba będzie czekać długo.
    Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin i szczęśliwego Nowego Roku <3

    Katherine

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa