Renesmee
Z uwagą
wpatrywałam się w Corin, dyskretnie próbując powstrzymać się przed
nerwowym zaciskaniem dłoni w pięści. W głowie miałam kompletną
pustkę, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle w moim przypadku możliwe,
skoro dręczyło mnie tak wiele pytań. Od chwili balu – długich, pieprzonych,
ciągnących się w nieskończoność tygodni! – zachodziłam w głowę, co
takiego mogło spotkać Demetriego i… zastanawiając się nad tym, czy ten, który
był dla mnie wszystkim, w ogóle jeszcze żyje.
Martwiłam
się, usychałam z tęsknoty i zwijałam z nieopisanego bólu, po
stokroć gorszego od niejednej fizycznej tortury, choć nie sądziłam, że to w ogóle
możliwe. Dręczyłam się niechcianymi myślami i najczarniejszymi
scenariuszami, o których wiedziałam, że istnieją, ale za żadne skarby nie
chciałam przyjąć do świadomości, w obawie przed tym, że jeśli sobie na to
pozwolę, ostatecznie zgodzę się na to, żeby się spełniły – a tego nie
chciałam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będę
musiała się z tym zmierzyć, bo przed prawdą nie dało się uciekać w nieskończoność
i do pewnego stopnia naprawdę tego chciałam, skłonna poświęcić naprawdę
wiele, byleby poznać odpowiedź na przynajmniej część dręczących mnie pytać – i
w jakikolwiek sposób upewnić się, że wszystko naprawdę ma szanse na to,
żeby w jakikolwiek sposób wrócić do normy. Telefon od Demetriego był dla
mnie niczym prawdziwe wybawienie, w równym stopniu szokujący, co i stanowiący
najcudowniejszą rzecz, jaka spotkała mnie w ostatnim czasie. Skoro już
sama możliwość usłyszenia jego głosu dawała mi tak wiele, co miałam powiedzieć
o nagłym pojawieniu się Corin i uzyskania odpowiedzi, które miały dla
mnie aż tak ogromne znaczenie?
To wydawało
się istnym szaleństwem, jednak kiedy przyszło co do czego, byłam w stanie
co najwyżej stać i wpatrywać się bezmyślnie w wampirzycę, niezdolna
zebrać myśli i stwierdzić, co tak naprawdę czuję. Wiedziałam, że nie
powinnam wierzyć nikomu, a już na pewno nie nieśmiertelnej o krwistoczerwonych
oczach, noszącej na sobie pelerynę świadczącą o przynależności do straży
przybocznej Volturi i nawet nie próbującej ukrywać tego, że oficjalnie
stała po stronie Kajusza. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to bardziej
skomplikowane – przynajmniej Dem twierdził, że mu pomagała i że mogę jej
zaufać – ale w ostatnim czasie zawiodłam się na bliskich mi osobach
wystarczająco wiele razy, żeby mieć względem Corin wątpliwości.
– To… On cię przysłał? – zapytała w końcu.
Wypowiadanie kolejnych słów przychodziło mi z trudem, zdradzając podenerwowanie
i te emocje, które wolałam zostawić dla siebie. Raz jeszcze napięłam
mięśnie, mając nadzieję, że jakimś cudem uda mi się nad sobą zapanować i stwarzać
przynajmniej pozory tego, że doskonale radzę sobie z sytuacją. – Demetri
kazał ci mnie odnaleźć? – uściśliłam już odrobinę mniej drżącym, choć wciąż
lekko zniekształconym przez emocje głosem; wypowiedzenie jego imienia w miarę
spokojny sposób wymagało ode mnie mnóstwa energii.
– Nie
jestem jego „podaj-przynieś”, jakbyś miała jakiekolwiek wątpliwości – rzuciła
Corin, właściwie niczego wprost nie potwierdzając, ale to nie miało dla mnie
znaczenia. – Obiecałam mu, że porozmawiam z tobą, jeśli tylko będę miała
po temu okazję. Jak na razie mamy to szczęście, że nieszczególnie rzucam się
innym w oczy, ale to wcale nie znaczy, że jestem bezpieczna. Gdyby ktoś
nabrał podejrzeń… – Corin zacisnęła usta, po czym nieznacznie potrząsnęła
głową. – Chcę przez to powiedzieć, że mam mało czasu – wyjaśniła i westchnęła
cicho, widząc moją minę.
Jej słowa
nie zrobiły na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia, być może dlatego, że wciąż
byłam wzburzona rozmową Aro, a może przez wzgląd na stan, w jaki
wprawiła mnie sama wzmianka o Demetrim. Próbowałam trzymać nerwy na wodzy
i zachowywać się w równie rozsądny, przynajmniej względnie opanowany
sposób, tak jak w Anchorage, kiedy wybrałam się na polowanie, ale to wcale
nie było takie proste, tym bardziej, że zdążyłam już pozwolić sobie na okazanie
zbyt wielu emocji. Mogłam udawać, że potrafię być tak zimna i wyrafinowana,
jak niejedna doświadczona wampirzyca, ale w rzeczywistości takim tokiem
rozumowania oszukiwałam samą siebie.
Trudno.
Corin twierdziła, że ma mało czasu i zasadniczo to samo można było
powiedzieć o mnie – z tym, że ja już nie miałam czym dysponować. Etap
planowania i wyciągania wniosków minął bezpowrotnie, i to w momencie,
w którym podjęłam decyzję o tym, żeby wsiąść w najszybszy
samolot i wrócić do Włoch. Teraz byłam tutaj, stojąc przed perspektywą
czegoś, czego nie rozumiałam i czego najpewniej nie miałam znaczenia, to
zresztą i tak nie miało znaczenia. Nadszedł czas na działanie i żałowanie
ewentualnych błędów, które mogłam w tym okresie popełnić – a które z powodzeniem
mogły zaważyć na życiu nie tylko moim, ale i większej liczby osób. Już nie
miało znaczenia to, czy ufałam Corin, czy też nie – była tutaj, a ja
musiałam podjąć impulsywną decyzję o tym, czy jej wysłucham, zamiast po
raz wtóry rozważać komu i w jakich okolicznościach mogłam albo nie mogłam
zaufać.
Jeśli
miałam być ze sobą szczera, było mi już wszystko jedno. Wiedziałam, że wkrótce
wydarzy się coś naprawdę istotnego, jednak nie byłam w stanie określić,
jakie to miało nieść konsekwencje dla mnie i dla tych, których kochałam.
Tak czy inaczej, miałam złe przeczucia, a Corin raczej nie miała być w stanie
niczego pod tym względem zmienić.
– Mów,
czego chcesz – wręcz od niej zażądałam; wydawałam krótkie polecenia, starając
się nie poddawać emocjom i nie wdawać się w zbędne dyskusje. Gdyby
zaszła taka potrzeba, byłam tak spięta i podenerwowana, że mogłam w dowolnej
chwili rzucić się do ucieczki.
Corin
obrzuciła mnie krótkim, niezrozumiałym dla mnie spojrzeniem. Nawet jeśli
zauważyła zmiany, które zaszły we mnie w wyniku przemiany, nie
skomentowała ich nawet słowem, tak jak i tego, że w dość otwarty
sposób dawałam jej do zrozumienia, że mam względem niej mieszane uczucia – i to
delikatnie rzecz ujmując.
– Nie
jestem pewna, od czego powinnam zacząć – przyznała po chwili zastanowienia. –
Właściwie pytanie brzmi, co takiego ty chciałabyś wiedzieć – dodała, a ja
znowu poczułam się skonsternowana i oszołomiona.
– Corin… –
zaczęłam z westchnieniem. – Wszystko. To chyba oczywiste, prawda?
Z wolna
skinęła głową. Nie wyglądała na jakość szczególnie usatysfakcjonowana moją
odpowiedzią, ale też sprawiała wrażenie kogoś, kto właśnie takie rodzaju
stwierdzenia się spodziewał.
– Jesteśmy
po waszej stronie… Mam na myśli, że oboje wspieramy Aro i każdego, kto ma
chociaż cień szansy na to, żeby przerwać to szaleństwo. Już od jakiegoś czasu
obserwuję, co takiego dzieje się w mieście i poza nim, i jeśli
mam być szczera, wcale mi się to nie podoba. – Z westchnieniem założyła
ramiona na piersi, po czym zapatrzyła się gdzieś w dal, nawet nie
spoglądając w moją stronę. – Aro nie jest święty, zresztą sama najlepiej o tym
wiesz, ale czasami lepiej jest wybrać mniejsze zło. Wiem, że nie jest tutaj sam
i że ma jakiś plan, chociaż jeszcze nie jestem pewna, co to oznacza dla
nas. Powiedziałam o tym Demetriemu, bo miałam nadzieję, że jakoś przekona
cię do tego, żebyś tutaj przyjechała i…
– Chciałaś,
żebym dostarczała wam informacji, tak? – przerwałam jej spokojnie, bynajmniej
nierozeźlona. Wnioski nasuwały się same, zresztą nawet gdybym wiedziała o udziale
Corin, nie byłabym w stanie odmówić tropicielowi, skoro o cokolwiek
mnie prosił. – Strata czasu, jeśli chcesz wiedzieć. Aro jak na razie niczego mi
nie mówi, co zasadniczo wcale mnie nie dziwi, skoro oboje mamy względem siebie
wątpliwości – uświadomiłam ją, wzruszając obojętnie ramionami.
– To bez
znaczenia. Liczy się to, że on jest w stanie coś zdziałać. Niczego więcej
nie potrzebujemy – stwierdziła z powagą wampirzyca. – Widziałaś, co
takiego wydarzyło się podczas balu. Kajusz rządzi żelazną ręką… Część
faktycznie jest po jego stronie, ale wielu zostało wyłącznie ze strachu, a nie
z lojalności. Albo z rozsądku – dodała i pojęłam, że miała w tamtej
chwili na myśli siebie. – Gdyby doszło do kolejnego przewrotu, nie wahalibyśmy
się. Podejrzewam, że Aro właśnie na to liczy, ale dobrze byłoby, gdyby nabrał
pewności, że walka ma sens. Od tygodni czekamy na jakiś przełom, a im
dłużej będziemy czekać…
Potrząsnęłam
z niedowierzaniem głową, niezdolna skoncentrować się na jej wyjaśnieniach.
Co takiego obchodziła mnie sytuacja w Volterze albo to, kto sprawował
władzę w świecie nieśmiertelnych? Ani ja, ani moja rodzina, nigdy nie
próbowaliśmy naruszać praw, którymi rządził się nasz świat, choć podczas
konfrontacji z Włochami, krótko po moim narodzinach, Aro i jego
bracia właśnie to próbowali nam zarzucać. Jeśli czego naprawdę chcieliśmy, to
wyłącznie spokoju i możliwości normalnego funkcjonowania w sposób,
który był nam znany i do tej pory zapewniał nam bezpieczeństwo. Żadne z nas
nigdy nie dążyło do przejęcia władzy albo jakichkolwiek zmian w strukturach
wyznawanych przez nieśmiertelnych praw, a już na pewno nie mieliśmy wpływu
na rolę, jaką Kajusz wyznaczył nam w swoich planach. Volturi sami uczynili
ze mnie i mojej rodziny wrogów, a my bez względu na faktycznie
dążenia i uczucia nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko podporządkować się
sytuacji.
– Miałaś
powiedzieć mi, co z Demetrim – odezwałam się, nawet nie zastanawiając się
nad tym, że przerywam wampirzycy w połowie wypowiedzi. Sama już nie byłam
pewna, co takiego do mnie mówiła.
– Nie
pytałaś o niego – zauważyła przytomnie, rzucając mi odrobinę tylko urażone
spojrzenie.
Zacisnęłam
usta.
– Pytam
teraz – odparłam o wiele chłodniej, niż zamierzałam.
Może
nienajlepszym pomysłem było traktować w taki sposób kogoś, kto okazał na
tyle dobrej woli, żeby się ze mną spotkać i miał cierpliwość do tego, żeby
odpowiadać na moje pytania, ale nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby być za
cokolwiek Corin wdzięczną. Teraz liczyła się dla mnie wyłącznie jedna osoba, a ona
– o ile dobrze rozumiałam – wcale nie tak dawno widziała się z Demetrim…
Chyba nawet
czułam na niej jego zapach. Być może było to efektem mojej wybujałej wyobraźni
i tego, jak bardzo byłam już przewrażliwiona, ale naprawdę byłam gotowa
przysiąc, że przez ułamek sekundy poczułam ten charakterystyczny dla
tropiciela, słodki zapach. Każdy wampir miał w sobie coś, co odróżniało go
od pozostałych, a ze swoimi wyostrzonymi zmysłami byłam w stanie
rozróżniać poszczególne tropy. Co prawda w ostatnim czasie sama już nie
ufałam sobie i swojej zdolności oceny sytuacji, ale chciałam przynajmniej
wierzyć w to, że byłabym wyczuć obecność Demetriego, niezależnie od tego,
jak bardzo nikły byłby ślad.
– Demetri…
Cóż, sądzę, że wszystko jest z nim w porządku – odezwała się Corin.
Nie odpowiedziała od razu, a chociaż jej głos brzmiał na zdecydowany i pewny,
naszła mnie niepokojąca myśl, że kobieta właśnie stara się mnie okłamać. W jej
spojrzeniu i sposobie, w jaki selekcjonowała słowa, było coś, czego
nie potrafiłam zidentyfikować, a co nie dawało mi spokoju, wzbudzając
niepokój i mój najgorsze obawy… – Nadal jest cholernie irytujący i upierdliwy.
– Corin –
rzuciłam ostrzegawczym tonem, spoglądając na nią z rezerwą. Musiała zdawać
sobie sprawę z tego, że takie wyjaśnienia mnie nie satysfakcjonują.
– Co?
Przecież mówię ci jak jest – żachnęła się, ale i w jej sprzeciwie nie było
tyle pewności siebie, ile mogłabym oczekiwać. Coś było nie tak; czułam to całą
sobą, choć nie mogłam mieć pewności. – Dobra, może ostatnio zrobił się trochę…
nostalgiczny. Prosił, żebym powiedziała ci, że cię kocha i że wszystko
będzie w porządku. Ogólnie widywałam go w lepszej formie, ale
naprawdę…
– Co masz
na myśli, twierdząc, że widywałaś go w lepszej formie? – przerwałam jej
natychmiast, coraz bardziej zaniepokojona.
Coś
ścisnęło mnie w gardle w odpowiedzi na jej słowa i te dość
lakoniczne odpowiedzi. Może brakowało mi doświadczenia i zdolności
Jaspera, które zwykle pomagały mu ocenić, czy ktoś kłamie, ale przecież nie
byłam głupia, a w ostatnim czasie nauczyłam się ufać instynktowi i własnym
przeczuciom. Co prawda emocje oraz dręczące mnie obawy w znacznym stopniu
ograniczały moją zdolność oceny sytuacji, jednak nawet gdybym chciała, nie
byłabym w stanie tak po prostu zignorować dręczących mnie wątpliwości.
– Ostatnie
tygodnie spędził w zamknięciu. Po czymś takim nawet wampir prezentuje się
nie tak znowu dobrze i w zasadzie… – Corin urwała, po czym ze świstem
wypuściła powietrze. Wyglądała na sfrustrowaną. – Och, na litość boską, co ja
ci będę owijać w bawełnę? Fizycznie nic mu nie jest, może pomijając to, że
usycha z tęsknoty za tobą. Poza tym największym naszym problemem jest
krew… Chyba nie muszę dodawać, co mam w tym momencie na myśli? – zapytała
retorycznie, ja zresztą i tak nie byłam w stanie tak od razu jej
odpowiedzieć.
Krew…, powtórzyłam w myślach,
właściwie bezwiednie potrząsając głową. Jak mogłam przez cały ten czas nie
zastanowić się nad tym, jaką rolę mogłoby odegrać w tym wszystkim
niezaspokojone pragnienie? Sama na myśl o krwi do tej pory musiałam
walczyć ze sobą i – naturalnie – wspomnieniami z Alaski, a wcześniej
również z Seattle, które natychmiast zamajaczyły gdzieś w mojej
pamięci. Dobrze wiedziałam, jak uciążliwe potrafiło być pragnienie, ale choć do
przewidzenia było to, że Demetri nie ma co liczyć na komfortowe warunki, nawet
nie pomyślałam o tym, że mogliby go głodzić! Łatwiej było mi w ogóle
nie zastanawiać się nad tą mroczniejszą z naszych natur – żądzą, która
upodobniała nas do dzikich zwierząt; drapieżników, które niejednokrotnie
traciły nad sobą kontrolę…
Słuchałam
Corin, ale chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że tym razem była ze mnie
szczera, wciąż miałam wrażenie, że unika mi coś istotnego. Coś, co powinnam
wziąć pod uwagę i w czym leżał problem, i co wpędzało mnie w jeszcze
większy niepokój i poczucie winy. Dobrze, zdawałam sobie sprawę z tego,
że nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby jakkolwiek Demowi pomóc i że
teraz powinnam być wdzięczna losowi za to, że w ogóle jeszcze żył i że
mogłam go usłyszeć, ale i tak…
A potem coś
mnie tknęło i również myśl o pragnieniu krwi zeszła na dalszy plan.
Czując się trochę tak, jakbym trwała w transie, powoli wyprostowałam się i po
wpływem impulsu spojrzałam wprost w lśniące czerwienią tęczówki Corin.
– Nie
podoba mi się to spojrzenie – stwierdziła sama zainteresowana, jeszcze zanim
zdążyłam się odezwać. – Nie powinnam ci była tego mówić. Demetri jakoś sobie
radzi, a ja jestem… w trakcie szukania jakiegoś cudownego
rozwiązania, które pozwoliłoby nam obejść straż i zminimalizować ryzyko
tego, że ktokolwiek zorientuje się, że mu pomagam. Myślałam o banku krwi,
ale to wcale nie jest takie proste. Wiesz, jak działa nas krew… Nie wiem, czy
da się to zrobić tak, żeby nikt niczego nie zauważył – przyznała, po czym
wzruszyła ramionami. – Tak czy inaczej, od głodu nie jesteśmy w stanie
umrzeć, tym bardziej, że już jesteśmy martwi.
– Nie
pocieszasz mnie w ten sposób – przyznałam, po czym nerwowo przygryzłam
dolną wargę. Ten odruch akurat odziedziczyłam po mamie, jednak ze względu na
krążącą w moich żyłach krew, musiałam się kontrolować; nie żebym sądziła,
że Corin mogłaby chcieć mnie zaatakować, ale tak naprawdę sama nie byłam pewna,
czego właściwie powinnam się po niej spodziewać.
– Wolałabyś,
żebym cię okłamała? – zapytała, chociaż odpowiedź była oczywista. Obojętnie jak
okrutnymi nie wydawałyby mi się jej słowa, przecież zdawałam sobie sprawę z tego,
że czułabym się o wiele gorzej, gdyby wampirzyca nadal starała się mydlić
mi oczy fałszywymi zapewnieniami albo składała mi obietnice bez pokrycia.
Kiedyś słyszałam, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od życia w ułudzie,
i teraz chcąc nie chcąc musiałam się z tym zgodzić. – Zresztą
nieważne… Spróbuj wyciągnąć od Aro coś, co może nam się przydać. Chciałabym być
w gotowości, kiedy nadejdzie odpowiedni moment – stwierdziła w zamyśleniu.
– Na razie nie mów nikomu o tym, że mnie widziałaś. Lepiej sprawdzam się
jako szpieg, poza tym zasada ograniczonego zaufania jeszcze nigdy mnie nie
zawiodła. Nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, jakbym była niezastąpiona, ale
jeśli coś mi się stanie, to wszyscy jesteśmy zgubieni – a przynajmniej ja
i Demetri – dodała, spoglądając mi w oczy. Słusznie podejrzewała, że
sama wzmianka o tropicielu wystarczy, żebym zgodziła się na wszystko to,
co miała mi do zaproponowania.
– Corin… –
zaczęłam i chciałam dodać coś jeszcze, ale sama nie byłam pewna od czego
powinnam zacząć.
Nawet nie
zwróciła na mnie uwagi, wyraźnie szykując się do odejścia. Widziałam, że jest
zdenerwowana i raz po raz rozgląda się na boki, choć wszystko wskazywało
na to, że jak na razie jesteśmy same. Zdawałam sobie sprawę z tego, że w przypadku
wampirów to wcale nie jest takie oczywiste – zwłaszcza znając zdolności Fiony i Rosy
mogłam przekonać się, że ukrycie swojej obecności może być dziecinnie proste –
ale Corin wyglądała mi na przewrażliwioną, poza tym zachowywała się tak, jakby
spodziewała się, że ktoś za moment wyskoczy spomiędzy drzew i nas
zaatakuje. Byłam w stanie to zrozumieć, ale – co uświadomiłam sobie w oszołomieniu
– w zasadzie było mi wszystko jedno, co takiego mnie spotka. Wciąż byłam
obolała po ataku Rosy, jednak w obecnej sytuacji nawet konieczność walki
jawiła mi się jako jakże upragnioną okazję do działania. Nie pragnęłam śmierci,
ale gdyby przyszło mi się z nią zmierzyć…
Och, sama
już nie byłam pewna, co takiego powinnam zrobić!
– Muszę
wracać – uświadomiła mnie Corin, nerwowo przeczesując włosy palcami. – Postaram
się znaleźć chwilę, żeby jeszcze się z tobą spotkać, ale nie wiem, ile to
może potrwać. Tak czy inaczej, nie szukaj mnie, tylko czekaj aż do ciebie
przyjdę i dopiero wtedy…
– Zabierz
mnie ze sobą – wypaliłam pod wpływem impulsu, w końcu znajdując dość
odwagi, żeby wprost zasugerować to, co przyszło mi do głowy.
Corin
zamrugała, całkiem wytrącona z równowagi moimi słowami. Kiedy mówiła,
zdążyła już odwrócić się do mnie plecami i nieznacznie zwiększyć dystans
pomiędzy nami, jednak słysząc moją propozycję, zatrzymała się wpół kroku i błyskawicznie
obejrzała w moim kierunku.
– Że co
proszę…? Och, nie! Nie ma mowy! – zaprotestowała stanowczo, ale ja byłam
psychicznie przygotowana na taką reakcję.
– Właśnie,
że tak… Corin, po prostu mnie posłuchaj – zaoponowałam pośpiesznie, dla
pewności robiąc kilka kroków do przodu i chcąc chwycić ją za ramię.
Błyskawicznie usunęła się z zasięgu moich rąk, byleby tylko nie ryzykować
fizycznego kontaktu. – Chcę tylko…
– Nie! –
przerwała mi stanowczo. – Czyś ty, dziewczyno, całkiem na głowę upadła? W ogóle
zdajesz sobie sprawę z tego, o co mnie prosisz? – zapytała z rozdrażnieniem,
raz po raz potrącając głową.
Mogła
twierdzić, że jestem głupia i że postradałam zmysły, ale mnie to nie
obchodziło. Może nawet coś w tym było, ale jakie to właściwie miało
znaczenie?
– Jesteś w stanie
wprowadzić mnie do zamku – powiedziałam coraz bardziej pewna swojej wersji.
Początkowo to miało być pytanie, ale w podekscytowaniu samą siebie
utwierdziłam w przekonaniu, że taka możliwość jest jak najbardziej do
przyjęcia. – Jesteś… Tak czy nie?
– Ta… Zaraz
po tym jak całkiem mi odwali albo zacznę rozważać samobójstwo. Nie powiem,
żebym nie brała tej możliwości pod uwagę, zwłaszcza jeśli zastanowić się nad
tym, co ostatnio się dzieje, ale i tak… – Zamilkła i rzuciła mi
zdecydowane, surowe spojrzenie. – Odpowiedź nadal brzmi nie. Nie ma, kurwa,
mowy.
Skrzywiłam
się mimowolnie, kiedy zaczęła przeklinać. Jej odmowa była niczym siarczysty
policzek, tym wyraźniejsza, skoro przedstawiła ją w taki sposób.
Z tym, że
dla mnie niewystarczająca.
– Corin,
proszę! Ja chcę go tylko zobaczyć i…
Tym razem
nawet nie czekała na to, żeby przekonać się, co takiego mam jej do powiedzenia,
tylko od razu rozpłynęła się w powietrzu. Powstrzymałam jęk frustracji,
nie od razu dopuszczając do siebie myśl, że tak po prostu mnie zostawiła.
Miałam ochotę z całej siły uderzyć w najbliższe drzewo, tym samym
najpewniej łamiąc je na pół, ale powstrzymałam się. Niezależnie od wszystkiego,
nie mogłam pozwolić na to, żeby emocje przejęły nade mną kontrolę, nawet jeśli
pomiędzy słowami a czynami w tym konkretnym przypadku istniała
przepaść nie do pokonania.
Choć
zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu, zrobiłam kilka kroków
przed siebie, uważnie rozglądając się na boki, jakbym spodziewała się, że Corin
nagle zmaterializuje się gdzieś pomiędzy drzewami. Jeśli faktycznie chciała się
przede mną ukryć, to ze swoimi zdolnościami nie musiała nawet jakoś szczególnie
się wysilać, może nawet będąc już gdzieś daleko, ale nie dbałam o to.
– Proszę
cię! – zawołałam w przestrzeń, nie zastanawiając się nad tym, czy
wampirzyca wciąż jest w okolicy i czy w ogóle mnie słyszała. –
Corin, do cholery, ja muszę go zobaczyć! Jeśli ty mi w tym nie pomożesz,
to przysięgam, że wejdę do miasta i… i… – Zamilkłam, nie będąc w stanie
dokończyć groźby.
Oddychałam
szybko, niezdolna złapać tchu. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradzając nie
tylko podenerwowanie, ale i wzbierające we mnie z każdą kolejną
sekunda zwłoki irytację oraz gniew. Nie panowałam nad sobą w ostatnim
czasie, a sytuacja i ciągłe komplikacje bynajmniej nie sprzyjały
temu, żebym odnalazła równowagę i była w stanie odnaleźć się w tej
nowej postaci. Nie miało znaczenia, że jad z jakiegoś powodu nie był w stanie
w pełni zniszczyć mojej ludzkiej natury, pozostawiając mnie zawieszoną
gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. Carlisle wprost stwierdził, że mimo
tego, że po części wciąż byłam człowiekiem, teraz to właśnie wampiryzm
przeważał, a ja przechodziłam coś, co można było określić łagodniejszą wersją
etapu nowonarodzonej.
W tamtej
chwili byłam zdolna do wszystkiego. Martwiłam się o Demetriego, a słowa
Corin jedynie potwierdzały, że wcale nie jest z nim tak dobrze, jak
usiłował wmówić mi przez telefon. Sądziłam, że po tym, jak miałam okazję, żeby
po tak długim czasie przynajmniej przez chwilę słyszeć jego głos, będę w stanie
skoncentrować się na tym, co najważniejsze, jednak myliłam się i teraz
doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Nie byłam w stanie trzeźwo
myśleć ze świadomością, że on gdzieś tam jest – dosłownie na wyciągnięcie ręki
– a ja tak po prostu zrezygnowałam z możliwości tego, żeby go
zobaczyć.
Odpowiedziała
mi cisza, ale to mnie nie zniechęciło. Przystanęłam i raz jeszcze
rozejrzawszy się dookoła, nabrałam powietrza do płuc, gotowa raz jeszcze zacząć
krzyczeć. W głowie miałam pustkę i właściwie sama nie byłam pewna,
czy jestem dość silna i zdeterminowana, żeby od razu udać się prosto do
miasta, niezależnie od konsekwencji, jednak jeśli się nad tym zastanowić…
– Dobra! –
Omal nie krzyknęłam, kiedy blada i rozeźlona Corin dosłownie
zmaterializowała się tuż przede mną. Instynktownie zamachnęłam się na nią,
gotowa do ataku, ale w porę chwyciła mnie za ramiona i stanowczo
przytrzymała, unieruchamiając ją w miejscu. – Dobra, w porządku! Naprawdę
nie wierzę, że to robię, ale… – Pokręciła głową, po czym w końcu spojrzała
mi w oczy. – Ty nie odpuścisz, prawda?
– Nie –
odpowiedziałam po prostu; mój ton zabrzmiał stanowczo, a przy tym
spokojnie, tak jakbym stwierdzała fakt. Cóż, tak przecież w istocie było.
– Mam już dość czekania, Corin.
Zamknęła
oczy, próbując lepiej nad sobą zapanować. Po wyrazie jej twarzy nie byłam w stanie
stwierdzić niczego, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że właśnie zmusiłam
ją do walki z samą sobą. To nie było uczciwe, a ja najpewniej
postępowałam głupio i egoistycznie, ale również tym nie potrafiłam się
przejąć. Zbyt wiele wycierpiałam w ostatnim czasie, żeby zastanawiać się
nad niebezpieczeństwem i tym, czy moje decyzje były lekkomyślne.
Dla mnie
liczył się wyłącznie mój cel– i to, że być może wkrótce miałam go
zrealizować.
Corin długo
milczała, aż w końcu zaczęłam wątpić w to, czy w ogóle
zamierzała mi odpowiedzieć. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu
wypuściła powietrze ze świstem i – wcześniej rzuciwszy mi udręczone
spojrzenie – zdecydowała się odezwać:
– Całkiem
już oszalałaś, ale niech ci będzie. Zabiorę cię do Demetriego.
Korytarz był
cichy, ciemny i wilgotny. Raz po raz niespokojnie rozglądałam się dookoła,
nawet mimo wyostrzonych zmysłów nie ufając sobie na tyle, żeby poruszać się na
oślep. Powietrze przesycone było nieprzyjemnym zapachem ścieków i wilgoci,
co zwłaszcza dla nieśmiertelnych bywało uciążliwe, ale nie zamierzałam
protestować. Przecież dobrze wiedziałam, że zarówno pod Volterrą, jak i wewnątrz
zajmowanej przez Włochów twierdzy mieści się wiele ukrytych przejść. Sama
znałam zaledwie jeden korytarz, łączący jedną ze ślepych uliczek w samym
centrum bezpośrednio z lobby, ale Corin mieszkała tu już na tyle długo,
żeby swobodnie poruszać się po okolicy – i to bez zwracania na siebie
uwagi nawet wtedy, kiedy była widzialna.
Przez
większość czasu milczałyśmy, co odpowiadało mi o wiele bardziej niż jej
liczne uwagi na temat tego, że postępuję głupio i że aż proszę się o tragedię.
Czułam się dziwnie towarzysząc komuś, kto w każdej chwili mógł zniknąć mi
z oczu i komu wciąż nie do końca ufałam, ale zwłaszcza teraz nie było
już czasu na wątpliwości. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradzając naszą
obecność, choć za wszelką cenę starałam się rozluźnić i przekonać samą
siebie, że wszystko będzie w porządku. To było niczym jakiś szalony,
niespójny sen, a przynajmniej tak się czułam, odkąd wraz z Corin
odważyłyśmy się przekroczyć próg Volterry. Chociaż wiedziałam, że prędzej czy
później tutaj wrócę, kiedy obserwowałam majaczącą w oddali panoramę
miasta, paradoksalnie miejsce to wydawało mi się odległe i niedostępne.
Jeszcze kiedy zbliżałyśmy się do wschodniego muru, który odgradzał Volterrę od
reszty miasta, w pamięci zamajaczyło mi wspomnienie panicznej ucieczki i pożaru,
który zamienił bal bożonarodzeniowy z prawdziwy koszmar, ciągnący się za
nami wszystkimi aż po dziś dzień. Nawet teraz miałam wrażenie, że w wilgotnym
powietrzu kanałów wyczuwam charakterystyczny swąd spalenizny i aż
wzdrygnęłam się, raz po raz rozglądając na boki, jakbym spodziewała się tego,
że na moment ze ścian buchnął płomienie, a przeszłość powróci; że znów
będę w tamtym korytarzu, a sufit zawali się tuż za moimi plecami,
odcinając mnie od… odbierając mi jego i…
– Wyjdziemy
w podziemiach – odezwała się cicho Corin, skutecznie sprowadzając mnie na
ziemię. Natychmiast skoncentrowałam na niej wzrok, w nadziei, że dzięki
niej uda mi się odciąć od wspomnień do których za żadne skarby nie chciałam
wracać. – Zapytałabym się, czy nie chcesz się wycofać, ale to stara czasu. Dam
ci klucz i powiem ci, gdzie masz iść… Poszłabym z tobą, ale ktoś
powinien zostać, żeby pilnować korytarza, a ja najmniej rzucam się w oczy
– stwierdziła, po czym cicho westchnęła. – Renesmee, posłuchaj… Powiedziałam ci
już, że z Demetrim nie jest jakoś szczególnie dobrze. Nie wiem, co i jakim
cudem się w tobie zmieniło, ale nie mogę obiecać ci, że…
– On mnie
nie skrzywdzi, Corin – przerwałam jej stanowczo, nie czekając aż wprost powie
mi, co takiego chodziło jej po głowie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że
zachowywałam się jak pierwsza naiwna, ale naprawdę nie mogłam wyobrazić sobie,
że tropiciel mógłby mnie zaatakować albo… nawet zabić. – Dziękuję ci – dodałam
już łagodniej.
– Nie
dziękuj. A przynajmniej nie teraz, bo jeszcze niczego nie zrobiłam –
speszyła się. Nawet słowem nie skomentowała tego, w co tak bardzo
wierzyłam, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie ma sensu się ze mną
kłócić. Cóż… Słusznie. – Zaznaczmy sobie na samym wstępie, że to tylko i wyłącznie
twoje ryzyko. Wprowadziłam cię, a to dużo i sądzę, że doskonale
zdajesz sobie z tego sprawę. Gdyby ktoś nas przyłapał… – Zamilkła, po czym
bezceremonialnie zatrzymała się i błyskawicznie odwróciła w moją
stronę. – Nie obiecam ci niczego, a już na pewno nie dam ci tyle czasu,
ile mogłabyś sobie życzyć. Wejdź do niego, skoro nie jesteś w stanie się
powstrzymać, ale – na litość boską! – weź pod uwagę to, że mogę wam
zagwarantować co najwyżej kilka minut. Nikt nie spodziewa się, że mogłabyś się
tutaj pojawić, ale jego zniknięcie zauważą od razu, dlatego… Och, po prostu się
streszczaj – ucięła i znów ruszyła przed siebie.
Ze spokojem
przyjęłam jej słowa, nawet się nad nimi nie zastanawiając. Nie zamierzałam tego
Corin mówić, ale nie byłam pewna, jak zachowam się, kiedy w końcu zobaczę
Demetriego, a tym bardziej czy będę w stanie tak po prostu go
zostawić i odejść, kiedy skończy nam się czas…
Miałam złe
przeczucia, które nasilały się z każdą kolejną sekunda, już od chwili
mojego powrotu do Włoch. A jeśli chciałam być ze sobą szczera, musiałam
przyznać, że tak naprawdę nie jestem już pewna absolutnie niczego.
– Dlaczego
to robisz? – zapytałam pod wpływem impulsu, żeby łatwiej odsunąć od siebie
niechciane myśli. W pośpiechu pokonałam dystans, który w chwili mojej
nieuwagi powstał pomiędzy mną a wampirzycą, po czym w końcu się z nią
zrównałam.
– Co
dlaczego? – odparła Corin w roztargnieniu. Nie spoglądała na mnie. –
Zmusiłaś mnie szantażem. Nie pamiętasz?
Powstrzymałam
się od wywrócenia oczami.
– Nie o to
pytam. – Nieznacznie pokręciłam głową. Dlaczego musiała być taka uparta? – Chcę
wiedzieć, dlaczego pomagasz mnie i Demetriemu, i…
– Nie patrz
na mnie tak, jakbym była święta. Lubię cię, Nessie. Zawsze byłaś o wiele
bardziej sympatyczna od pozostałych, chociażby Jane… I to nawet wtedy,
kiedy nie zwracałaś na żadne z nas uwagi, zachowując się jak jakiś duch –
przyznała i uśmiechnęła się nieznacznie. – Jeśli chodzi o Demetriego…
On też zmienił się przy tobie, ale to teraz najmniej istotne. Pomyślałam po
prostu, że znajdę w was sojuszników, tym bardziej, że jesteście na samym
szczycie czarnej list Kajusza. Nie podoba mi się to, jak zmieniła się Volterra.
Aro może nie jest wzorem monarchy, ale przynajmniej potrafił to utrzymać, czego
nie można powiedzieć o tej chorej dyktaturze – wyjaśniła lakonicznie,
niemal beztroskim tonem. Czułam, że nie mówi mi wszystkiego. – Nie jestem taka,
a to co wyprawia Kajusz… Jestem wampirem, ale czy to oznacza, że powinnam
być zła? – zapytała mnie nieoczekiwanie, nagle przystając i w milczeniu
wpatrując się w coś, co dostrzegła w ciemności.
Nie
odpowiedziałam od razu, w pierwszej kolejności podążając za jej
spojrzeniem, choć dopiero po chwili udało mi się dostrzec, że korytarz nagle
się skończył, a tuż przed nami wyrosła lita, kamienna ściana. Kiedy
przyjrzałam się dokładniej, zauważyłam prawie niewidoczny w mroku zarys
czegoś, co kształtem przypominało drzwi albo zablokowany otwór.
Corin w milczeniu
przyłożyła dłoń do przeszkody. Sądziłam, że gdzieś znajduje się jakaś ukryta
klamka albo że będzie musiała wysilić się, by otworzyć przejście, ale ściana
ustąpiła zaskakująco szybko, ledwo tylko wampirzyca naparła na nią ramieniem.
– Żadne z nas
nie jest tak po prostu złe albo dobre, Corin. Nieśmiertelność i picie krwi
nie mają tutaj nic do rzeczy – stwierdziłam cicho.
Z wolna
skinęła głową, po czym krótko obejrzała się na mnie.
–
Przynajmniej ten jeden raz Demetri trafił na kogoś, kto naprawdę ma na niego
wpływ – stwierdziła nieoczekiwanie, całkowicie mnie swoimi słowami zaskakując.
Nawet jeśli to zauważyła, nie dała niczego po sobie poznać. Zanim zdążyłam się
zastanowić, błyskawicznym, płynnym ruchem sięgnęła pod szatę i wyjęła pokryty
rdzą, lekko powyginany klucz. – Ostatnie drzwi po prawej, prawie na samym końcu
korytarza. Wracasz za góra pięć minut, jasne?
–
Oczywiście… – mruknęłam, chociaż wcale nie byłam tego taka pewna.
Wzięłam od
niej klucz, mimochodem zwracając uwagę na to, że był nietypowo duży i ciężki.
Poczułam się dziwnie, kiedy chłodny metal zaciążył mi w dłoni, ale nie
skomentowałam tego nawet słowem, tak jak i w żaden sposób nie zareagowałam
na wyjaśnienia Corin. Gdzieś na końcu języka miałam kolejne pytanie albo
przynajmniej słowa, które w obecnej sytuacji wydałyby się odpowiednie,
jednak mimo usilnych starań, nie byłam w stanie sklecić żadnego sensownego
zdania.
Westchnęłam
w duchu, ostatecznie rezygnując z mówienia czegokolwiek. Corin
usunęła się na bok, żebym mogła prześlizgnąć się tuż obok niej i –
wcześniej naparłszy na ceglaną ścianę w bardziej stanowczy sposób –
uchylić drzwi na tyle szeroko, żebym była w stanie wydostać się na
zewnątrz. Spięta bardziej niż do tej pory, ostrożnie pochyliłam się do przodu,
sama nie wiedząc, czego powinnam się spodziewać. Zdawałam sobie sprawę z tego,
że ryzykuję i że ktoś w każdej chwili może mnie zauważyć, jednak
kiedy rozejrzałam się na bok, dostrzegłam kolejny opustoszały korytarz,
niewiele różniący się od podziemnego przejścia, którym prowadziła mnie
wampirzyca. Nie do końca uspokojona, w końcu zmusiłam się do tego, żeby
ruszyć się z miejsca i – nie dając sobie przy tym czasu na zmianę
decyzji – pośpiesznie wyszłam z ukrycia, po czym puściłam się przed siebie
biegiem, nawet nie oglądając się za siebie. Nawet nie sprawdzałam, czy Corin
jest gdzieś za mną, w pamięci mając jej uwagę na temat tego, że muszę się
pośpieszyć i że to ona zajmie się tym, żeby w porę ostrzec mnie,
gdyby sprawy przybrały nieoczekiwany obrót.
Moje kroki
wydawały się nienaturalnie głośne w panującej ciszy, dodatkowo
zwielokrotnione przez panujące w korytarzu echo. Choć starałam się stawiać
stopy ostrożnie, z perspektywy człowieka poruszając się niewiele głośniej
od opadających na ziemię jesiennych liści, wciąż miałam wrażenie, że ktoś za
moment mnie usłyszy. Cały czas miałam wrażenie, że z cienia nagle wyłoni
się któryś ze strażników, a może nawet sama Jane – mała diablica w aksamitnie
czarnej, sięgającej ziemi pelerynie, gotowa do tego, żeby zatrzymać mnie i wszystko
zniszczyć. W pamięci majaczyło mi wspomnienie paraliżującego bólu, który
stopniowo porażał całe moje ciało, równie intensywny, co i rozchodzący się
po organizmie jad, tak nieprzewidywalny i obezwładniający, i…
Nie. Tym
razem wszystko musiało ułożyć się dobrze.
Kiedy
zatrzymałam się przed ciężkimi, chyba metalowymi drzwiami, o których
mówiła Corin, poczułam się tak, jakby czas nagle się zatrzymał. W oszołomieniu
wpatrywałam się w zamek, ale chociaż widziałam, przez kilka kolejnych
sekund samej sobie nie potrafiłam wytłumaczyć tego, co właściwie się wokół mnie
dzieje. Serce tłukło mi się w piersi tak mocno, że było to niemal bolesne;
ledwo łapałam oddech, raz po raz nabierając powietrza do płuc i mając przy
tym wrażenie, że mój organizm nie jest w stanie odpowiednio spożytkować
dostarczonego mi tlenu. W jednej chwili odniosłam wrażenie, że klucz w mojej
dłoni rozgrzał się, a temperatura z każdą kolejną sekundą wzrasta,
wkrótce mając osiągnąć poziom, przy którym utrzymanie metalu w palcach
miałoby okazać się niemożliwe. Choć wiedziałam, że to tylko moja wyobraźnia,
niespokojnie spojrzałam na drobiazg w mojej dłoni, niemal spodziewając się
tego, że dostrzegę jak rozgrzewa się do białości albo… że po prostu zniknął, a wszystko
jest wyłącznie wynikiem mojej wybujałej wyobraźni.
Zostało Malo czasu… Weź się w garść!,
warknęłam na siebie w myślach. Corin dała mi tylko kilka minut, a ja
właśnie marnowałam cenne sekundy, tkwiąc przed drzwiami jak jakaś idiotka,
podczas gdy Demetri był bliżej niż kiedykolwiek dotąd mogłabym sobie wyobrazić.
Zła i coraz bardziej przerażona, natychmiast rzuciłam się do zamka, ale
dopiero przy którymś podejściu udało mi się wsunąć klucz do zamka, tak bardzo
trzęsły mi się ręce. Mechanizm ustąpił z cichym kliknięciem, a drzwi
otworzyły się bezszelestnie, uchylając się zaledwie odrobinę, ale to już nie
miało znaczenia.
W pośpiechu
przekroczyłam próg – a potem zamarłam, nagle niezdolna ruszyć się
chociażby o milimetr. W pośpiechu rozejrzałam się dookoła, mrugając pośpiesznie
w nadziei na to, że jakimś cudem będę w stanie przeniknąć ciemność,
która panowała w celi, czy jak powinnam nazwać pokój w którym się znajdowałam.
Byłam tak zdenerwowana, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie
skoncentrować się na niczym, ledwo zdolna zapanować nad własnym ciałem, a co
dopiero poplątanymi myślami, które mieszały się ze sobą, tworząc trudny do
opanowania chaos. Miałam wrażenie, że od nadmiaru emocji zaraz eksploduję albo
rozpadnę się na kawałeczki, świadoma wyłącznie tego, że w końcu tutaj
jestem i że… że…
Czy był tutaj?
Gorączkowo rozglądałam się na wszystkie strony, szukając śladów czyjejkolwiek
obecności, ale byłam tak rozkojarzona, że nie potrafiłam nawet stwierdzić, co
tak właściwie czuję, słyszę i widzę. W głowie mi wirowało, a jednym,
czego byłam świadoma, była rozrywająca moje serce na kawałeczki myśl o tym,
że się spóźniłam, a Corin mnie oszukała; że jego wcale tutaj nie było –
zginął całe tygodnie temu, podczas tego pożaru, a wszystko, czego
doświadczyłam od tego czasu, w rzeczywistości nie miało sensu, bo jego już
dawno nie było…
Nie..., pomyślałam, ale prawie nie byłam
tego świadoma. Chciało mi się krzyczeć z rozpaczy, szlochać i miotać
się na wszystkie strony, ale byłam w stanie wyłącznie tam stać i walczyć
z samą sobą, niezdolna tak po prostu uwierzyć w to, co dręczyło mnie
już od jakiegoś czasu. Nie chciałam wierzyć, nie mogłam – nie w to, że
będąc tak blisko, mogłabym w rzeczywistości być dalej niż kiedykolwiek
dotąd. Ta myśl do mnie nie docierała, przytłumiona przez oszołomienie i strach
– nasilający się z każdą kolejną sekundą, paraliżujący mnie i sprawiający,
że… że…
Coś
poruszyło się w najbardziej oddalonym ode miejsca w którym stałam
kącie, ale nie od razu zwróciłam na to uwagę. Wszelakie bodźce dochodziły do
mnie jakby z oddali, przytłumione i niedoskonałe, jakby od świata oddzielała
mnie gruba szyba, której w żaden sposób nie byłam w stanie rozbić ani
przeniknąć. Byłam więźniem własnych obaw i skrajnych emocji, wszystko zaś
miało swoje źródło w jednym – w tęsknocie, która narasta we mnie już
od tego pierwszego dnia, kiedy dotarło do mnie, co takiego wydarzyło się
podczas balu i od tamtej pory ciągnęło za nami wszystkimi.
Ale ja dotrzymałam słowa, pomyślałam z goryczą.
Miałam wrażenia, że wysyłam moje myśli w pustkę, ale chociaż jakaś część
mnie wiedziała, że nie otrzymam odpowiedzi, rozczarowanie i tak bolało. To
było tak, jakby świat nagle uległ destrukcji, a ja została sama z tym,
co z niego zostało. Przecież
obiecałam ci, że wrócę i dotrzymałam słowa…
Myśl o tym,
że mogłabym zawieść, doprowadzała mnie do szaleństwa. Czułam, że w każdej
chwili jestem w stanie przekroczyć granicę czegoś, czego do tej pory się
wystrzegałam. Gdybym się na to zdecydowała, nie byłoby już powrotu, ale… jakie
to właściwie miało znaczenie?
Zaciskałam
dłonie w pięści, ale prawie nie byłam tego świadoma. Po prostu stałam tam,
całkowicie wytrącona z równowagi i tak bardzo odległa; w tamtej
chwili mogłabym umrzeć, ale pewnie nawet bym tego nie zauważyła.
Wtedy
wszystko po raz kolejny uległo zmianie.
– Wyjdź… – usłyszałam
cichy, drżący i aż nazbyt dobrze znajomy głos. Mocno zacisnęłam powieki,
oszołomiona, ledwo powstrzymując pragnienie, żeby chwycić się za głowę i w dziecinnym
odruchu zasłonić uszy. To nie było możliwe, to musiała być tylko moja
wyobraźnia, ale… – Natychmiast stąd… Wyjdź! – rozległo się znowu i tym
razem nie miałam już żadnych wątpliwości.
Natychmiast
poderwałam głowę…
A potem w końcu
go zobaczyłam.
Długo czekałam na to, żeby dojść do tego momentu. Choć zakończenie tej księgi powstało w mojej głowie już całe miesiące temu, aż do tej chwili nie byłam pewna ostatecznego kształtu. Dalej nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, jaką formę będą miały następne rozdziały – już teraz niektóre perspektywy przesunęły się, ale… Ale to dobrze, bo w końcu mam jednoznaczny obraz tego, co pojawi się w następnym rozdziale Co z tego wyniknie, pozostawię do Waszej oceny już wkrótce, tym bardziej, że w końcu jestem w stanie poświęcić swoim opowiadaniom dokładnie tyle czasu, ile mogłabym oczekiwać.Dzisiejszy rozdział również pozostawiam Wam. Jak zwykle dziękuję za wszystkie komentarze – każdy niezmiennie uskrzydla mnie, dodając siły i wiary w to, że moje historie mają jakikolwiek sens. To już nie jest tylko moja historia i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Nowy rozdział pojawi się już wkrótce i przynajmniej raz mogę obiecać to z czystym sumieniem.Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńNie wierze, że to pisze, bo obiecałam sobie, że nigdy nie będę grozić Ci śmiercią, ale tak mnie skręca od wczorajszego wieczoru, kiedy dodałaś ten rozdział, że najchętniej udusiłabym Cię, za zakończenie w takim momencie.
Nie spodziewałam się czegoś takiego. To chyba najgłupszy z pomysłów Nessie, ale jakże ożywczy dla akcji tego opowiadania:P Głupi pomysł bo 1) Demetrii jest głodny, a Renesmee tak słodko pachnie- każe jej wyjść, bo boi się, że ją zaatakuje. 2) Ktoś może ją przyłapać- i przypuszczam, że tak właśnie będzie. Jeśli wyjdzie z zamku, to akcja wróci do punktu wyjścia, a to generalnie mija się z celem, a znając Ciebie nie wstawiłaś tej sceny tylko po to, aby się spotkali;]
Hmmm mam nadzieje, a na następny rozdział z perspektywy Dema- to będzie ciekawe, jak opiszesz jego emocje i jego uczucia w związku z wparowaniem Nessie do jego celi. Ahh ta walka pomiędzy głodem, a miłością..
Wiedziałam, że Corin ma jakiś ukryty motyw- tylko dalej nie wiemy jaki;] Cóż- mam nadzieje, że niedługo go zdradzisz:)
Szalejesz:D Nowy rozdział 4 dni po poprzednim:) Jestem zachwycona:)
Czekam na więcej z ogromną niecierpliwością:D
Weny
Guśka
Ohh niesamowite :)) Zgadzam się z moją Anonimową Poprzedniczką, mam ochotę Cię udusić ;P Oby następna część była z punktu widzenia Demetriego *.*
OdpowiedzUsuńDlaczego akurat w tym momencie ? ;c Mam nadzieję, że nn będzie z perspektywy Renesmee lub Demetriego. Coś trudno mi uwierzyć, że Corin pomaga im, bo ich lubi oraz nie podobają jej się rządy Kajusza ;p Oczywiście czekam na kolejny ;)
OdpowiedzUsuń