czwartek, 18 grudnia 2014

21. Tęsknota

Renesmee
Z uwagą wpatrywałam się w Corin, dyskretnie próbując powstrzymać się przed nerwowym zaciskaniem dłoni w pięści. W głowie miałam kompletną pustkę, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle w moim przypadku możliwe, skoro dręczyło mnie tak wiele pytań. Od chwili balu – długich, pieprzonych, ciągnących się w nieskończoność tygodni! – zachodziłam w głowę, co takiego mogło spotkać Demetriego i… zastanawiając się nad tym, czy ten, który był dla mnie wszystkim, w ogóle jeszcze żyje.
Martwiłam się, usychałam z tęsknoty i zwijałam z nieopisanego bólu, po stokroć gorszego od niejednej fizycznej tortury, choć nie sądziłam, że to w ogóle możliwe. Dręczyłam się niechcianymi myślami i najczarniejszymi scenariuszami, o których wiedziałam, że istnieją, ale za żadne skarby nie chciałam przyjąć do świadomości, w obawie przed tym, że jeśli sobie na to pozwolę, ostatecznie zgodzę się na to, żeby się spełniły – a tego nie chciałam. Zdawałam sobie sprawę z tego, że prędzej czy później będę musiała się z tym zmierzyć, bo przed prawdą nie dało się uciekać w nieskończoność i do pewnego stopnia naprawdę tego chciałam, skłonna poświęcić naprawdę wiele, byleby poznać odpowiedź na przynajmniej część dręczących mnie pytać – i w jakikolwiek sposób upewnić się, że wszystko naprawdę ma szanse na to, żeby w jakikolwiek sposób wrócić do normy. Telefon od Demetriego był dla mnie niczym prawdziwe wybawienie, w równym stopniu szokujący, co i stanowiący najcudowniejszą rzecz, jaka spotkała mnie w ostatnim czasie. Skoro już sama możliwość usłyszenia jego głosu dawała mi tak wiele, co miałam powiedzieć o nagłym pojawieniu się Corin i uzyskania odpowiedzi, które miały dla mnie aż tak ogromne znaczenie?
To wydawało się istnym szaleństwem, jednak kiedy przyszło co do czego, byłam w stanie co najwyżej stać i wpatrywać się bezmyślnie w wampirzycę, niezdolna zebrać myśli i stwierdzić, co tak naprawdę czuję. Wiedziałam, że nie powinnam wierzyć nikomu, a już na pewno nie nieśmiertelnej o krwistoczerwonych oczach, noszącej na sobie pelerynę świadczącą o przynależności do straży przybocznej Volturi i nawet nie próbującej ukrywać tego, że oficjalnie stała po stronie Kajusza. Zdawałam sobie sprawę z tego, że to bardziej skomplikowane – przynajmniej Dem twierdził, że mu pomagała i że mogę jej zaufać – ale w ostatnim czasie zawiodłam się na bliskich mi osobach wystarczająco wiele razy, żeby mieć względem Corin wątpliwości.
– To… On cię przysłał? – zapytała w końcu. Wypowiadanie kolejnych słów przychodziło mi z trudem, zdradzając podenerwowanie i te emocje, które wolałam zostawić dla siebie. Raz jeszcze napięłam mięśnie, mając nadzieję, że jakimś cudem uda mi się nad sobą zapanować i stwarzać przynajmniej pozory tego, że doskonale radzę sobie z sytuacją. – Demetri kazał ci mnie odnaleźć? – uściśliłam już odrobinę mniej drżącym, choć wciąż lekko zniekształconym przez emocje głosem; wypowiedzenie jego imienia w miarę spokojny sposób wymagało ode mnie mnóstwa energii.
– Nie jestem jego „podaj-przynieś”, jakbyś miała jakiekolwiek wątpliwości – rzuciła Corin, właściwie niczego wprost nie potwierdzając, ale to nie miało dla mnie znaczenia. – Obiecałam mu, że porozmawiam z tobą, jeśli tylko będę miała po temu okazję. Jak na razie mamy to szczęście, że nieszczególnie rzucam się innym w oczy, ale to wcale nie znaczy, że jestem bezpieczna. Gdyby ktoś nabrał podejrzeń… – Corin zacisnęła usta, po czym nieznacznie potrząsnęła głową. – Chcę przez to powiedzieć, że mam mało czasu – wyjaśniła i westchnęła cicho, widząc moją minę.
Jej słowa nie zrobiły na mnie jakiegoś szczególnego wrażenia, być może dlatego, że wciąż byłam wzburzona rozmową Aro, a może przez wzgląd na stan, w jaki wprawiła mnie sama wzmianka o Demetrim. Próbowałam trzymać nerwy na wodzy i zachowywać się w równie rozsądny, przynajmniej względnie opanowany sposób, tak jak w Anchorage, kiedy wybrałam się na polowanie, ale to wcale nie było takie proste, tym bardziej, że zdążyłam już pozwolić sobie na okazanie zbyt wielu emocji. Mogłam udawać, że potrafię być tak zimna i wyrafinowana, jak niejedna doświadczona wampirzyca, ale w rzeczywistości takim tokiem rozumowania oszukiwałam samą siebie.
Trudno. Corin twierdziła, że ma mało czasu i zasadniczo to samo można było powiedzieć o mnie – z tym, że ja już nie miałam czym dysponować. Etap planowania i wyciągania wniosków minął bezpowrotnie, i to w momencie, w którym podjęłam decyzję o tym, żeby wsiąść w najszybszy samolot i wrócić do Włoch. Teraz byłam tutaj, stojąc przed perspektywą czegoś, czego nie rozumiałam i czego najpewniej nie miałam znaczenia, to zresztą i tak nie miało znaczenia. Nadszedł czas na działanie i żałowanie ewentualnych błędów, które mogłam w tym okresie popełnić – a które z powodzeniem mogły zaważyć na życiu nie tylko moim, ale i większej liczby osób. Już nie miało znaczenia to, czy ufałam Corin, czy też nie – była tutaj, a ja musiałam podjąć impulsywną decyzję o tym, czy jej wysłucham, zamiast po raz wtóry rozważać komu i w jakich okolicznościach mogłam albo nie mogłam zaufać.
Jeśli miałam być ze sobą szczera, było mi już wszystko jedno. Wiedziałam, że wkrótce wydarzy się coś naprawdę istotnego, jednak nie byłam w stanie określić, jakie to miało nieść konsekwencje dla mnie i dla tych, których kochałam. Tak czy inaczej, miałam złe przeczucia, a Corin raczej nie miała być w stanie niczego pod tym względem zmienić.
– Mów, czego chcesz – wręcz od niej zażądałam; wydawałam krótkie polecenia, starając się nie poddawać emocjom i nie wdawać się w zbędne dyskusje. Gdyby zaszła taka potrzeba, byłam tak spięta i podenerwowana, że mogłam w dowolnej chwili rzucić się do ucieczki.
Corin obrzuciła mnie krótkim, niezrozumiałym dla mnie spojrzeniem. Nawet jeśli zauważyła zmiany, które zaszły we mnie w wyniku przemiany, nie skomentowała ich nawet słowem, tak jak i tego, że w dość otwarty sposób dawałam jej do zrozumienia, że mam względem niej mieszane uczucia – i to delikatnie rzecz ujmując.
– Nie jestem pewna, od czego powinnam zacząć – przyznała po chwili zastanowienia. – Właściwie pytanie brzmi, co takiego ty chciałabyś wiedzieć – dodała, a ja znowu poczułam się skonsternowana i oszołomiona.
– Corin… – zaczęłam z westchnieniem. – Wszystko. To chyba oczywiste, prawda?
Z wolna skinęła głową. Nie wyglądała na jakość szczególnie usatysfakcjonowana moją odpowiedzią, ale też sprawiała wrażenie kogoś, kto właśnie takie rodzaju stwierdzenia się spodziewał.
– Jesteśmy po waszej stronie… Mam na myśli, że oboje wspieramy Aro i każdego, kto ma chociaż cień szansy na to, żeby przerwać to szaleństwo. Już od jakiegoś czasu obserwuję, co takiego dzieje się w mieście i poza nim, i jeśli mam być szczera, wcale mi się to nie podoba. – Z westchnieniem założyła ramiona na piersi, po czym zapatrzyła się gdzieś w dal, nawet nie spoglądając w moją stronę. – Aro nie jest święty, zresztą sama najlepiej o tym wiesz, ale czasami lepiej jest wybrać mniejsze zło. Wiem, że nie jest tutaj sam i że ma jakiś plan, chociaż jeszcze nie jestem pewna, co to oznacza dla nas. Powiedziałam o tym Demetriemu, bo miałam nadzieję, że jakoś przekona cię do tego, żebyś tutaj przyjechała i…
– Chciałaś, żebym dostarczała wam informacji, tak? – przerwałam jej spokojnie, bynajmniej nierozeźlona. Wnioski nasuwały się same, zresztą nawet gdybym wiedziała o udziale Corin, nie byłabym w stanie odmówić tropicielowi, skoro o cokolwiek mnie prosił. – Strata czasu, jeśli chcesz wiedzieć. Aro jak na razie niczego mi nie mówi, co zasadniczo wcale mnie nie dziwi, skoro oboje mamy względem siebie wątpliwości – uświadomiłam ją, wzruszając obojętnie ramionami.
– To bez znaczenia. Liczy się to, że on jest w stanie coś zdziałać. Niczego więcej nie potrzebujemy – stwierdziła z powagą wampirzyca. – Widziałaś, co takiego wydarzyło się podczas balu. Kajusz rządzi żelazną ręką… Część faktycznie jest po jego stronie, ale wielu zostało wyłącznie ze strachu, a nie z lojalności. Albo z rozsądku – dodała i pojęłam, że miała w tamtej chwili na myśli siebie. – Gdyby doszło do kolejnego przewrotu, nie wahalibyśmy się. Podejrzewam, że Aro właśnie na to liczy, ale dobrze byłoby, gdyby nabrał pewności, że walka ma sens. Od tygodni czekamy na jakiś przełom, a im dłużej będziemy czekać…
Potrząsnęłam z niedowierzaniem głową, niezdolna skoncentrować się na jej wyjaśnieniach. Co takiego obchodziła mnie sytuacja w Volterze albo to, kto sprawował władzę w świecie nieśmiertelnych? Ani ja, ani moja rodzina, nigdy nie próbowaliśmy naruszać praw, którymi rządził się nasz świat, choć podczas konfrontacji z Włochami, krótko po moim narodzinach, Aro i jego bracia właśnie to próbowali nam zarzucać. Jeśli czego naprawdę chcieliśmy, to wyłącznie spokoju i możliwości normalnego funkcjonowania w sposób, który był nam znany i do tej pory zapewniał nam bezpieczeństwo. Żadne z nas nigdy nie dążyło do przejęcia władzy albo jakichkolwiek zmian w strukturach wyznawanych przez nieśmiertelnych praw, a już na pewno nie mieliśmy wpływu na rolę, jaką Kajusz wyznaczył nam w swoich planach. Volturi sami uczynili ze mnie i mojej rodziny wrogów, a my bez względu na faktycznie dążenia i uczucia nie mieliśmy innego wyboru, jak tylko podporządkować się sytuacji.
– Miałaś powiedzieć mi, co z Demetrim – odezwałam się, nawet nie zastanawiając się nad tym, że przerywam wampirzycy w połowie wypowiedzi. Sama już nie byłam pewna, co takiego do mnie mówiła.
– Nie pytałaś o niego – zauważyła przytomnie, rzucając mi odrobinę tylko urażone spojrzenie.
Zacisnęłam usta.
– Pytam teraz – odparłam o wiele chłodniej, niż zamierzałam.
Może nienajlepszym pomysłem było traktować w taki sposób kogoś, kto okazał na tyle dobrej woli, żeby się ze mną spotkać i miał cierpliwość do tego, żeby odpowiadać na moje pytania, ale nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby być za cokolwiek Corin wdzięczną. Teraz liczyła się dla mnie wyłącznie jedna osoba, a ona – o ile dobrze rozumiałam – wcale nie tak dawno widziała się z Demetrim…
Chyba nawet czułam na niej jego zapach. Być może było to efektem mojej wybujałej wyobraźni i tego, jak bardzo byłam już przewrażliwiona, ale naprawdę byłam gotowa przysiąc, że przez ułamek sekundy poczułam ten charakterystyczny dla tropiciela, słodki zapach. Każdy wampir miał w sobie coś, co odróżniało go od pozostałych, a ze swoimi wyostrzonymi zmysłami byłam w stanie rozróżniać poszczególne tropy. Co prawda w ostatnim czasie sama już nie ufałam sobie i swojej zdolności oceny sytuacji, ale chciałam przynajmniej wierzyć w to, że byłabym wyczuć obecność Demetriego, niezależnie od tego, jak bardzo nikły byłby ślad.
– Demetri… Cóż, sądzę, że wszystko jest z nim w porządku – odezwała się Corin. Nie odpowiedziała od razu, a chociaż jej głos brzmiał na zdecydowany i pewny, naszła mnie niepokojąca myśl, że kobieta właśnie stara się mnie okłamać. W jej spojrzeniu i sposobie, w jaki selekcjonowała słowa, było coś, czego nie potrafiłam zidentyfikować, a co nie dawało mi spokoju, wzbudzając niepokój i mój najgorsze obawy… – Nadal jest cholernie irytujący i upierdliwy.
– Corin – rzuciłam ostrzegawczym tonem, spoglądając na nią z rezerwą. Musiała zdawać sobie sprawę z tego, że takie wyjaśnienia mnie nie satysfakcjonują.
– Co? Przecież mówię ci jak jest – żachnęła się, ale i w jej sprzeciwie nie było tyle pewności siebie, ile mogłabym oczekiwać. Coś było nie tak; czułam to całą sobą, choć nie mogłam mieć pewności. – Dobra, może ostatnio zrobił się trochę… nostalgiczny. Prosił, żebym powiedziała ci, że cię kocha i że wszystko będzie w porządku. Ogólnie widywałam go w lepszej formie, ale naprawdę…
– Co masz na myśli, twierdząc, że widywałaś go w lepszej formie? – przerwałam jej natychmiast, coraz bardziej zaniepokojona.
Coś ścisnęło mnie w gardle w odpowiedzi na jej słowa i te dość lakoniczne odpowiedzi. Może brakowało mi doświadczenia i zdolności Jaspera, które zwykle pomagały mu ocenić, czy ktoś kłamie, ale przecież nie byłam głupia, a w ostatnim czasie nauczyłam się ufać instynktowi i własnym przeczuciom. Co prawda emocje oraz dręczące mnie obawy w znacznym stopniu ograniczały moją zdolność oceny sytuacji, jednak nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie tak po prostu zignorować dręczących mnie wątpliwości.
– Ostatnie tygodnie spędził w zamknięciu. Po czymś takim nawet wampir prezentuje się nie tak znowu dobrze i w zasadzie… – Corin urwała, po czym ze świstem wypuściła powietrze. Wyglądała na sfrustrowaną. – Och, na litość boską, co ja ci będę owijać w bawełnę? Fizycznie nic mu nie jest, może pomijając to, że usycha z tęsknoty za tobą. Poza tym największym naszym problemem jest krew… Chyba nie muszę dodawać, co mam w tym momencie na myśli? – zapytała retorycznie, ja zresztą i tak nie byłam w stanie tak od razu jej odpowiedzieć.
Krew…, powtórzyłam w myślach, właściwie bezwiednie potrząsając głową. Jak mogłam przez cały ten czas nie zastanowić się nad tym, jaką rolę mogłoby odegrać w tym wszystkim niezaspokojone pragnienie? Sama na myśl o krwi do tej pory musiałam walczyć ze sobą i – naturalnie – wspomnieniami z Alaski, a wcześniej również z Seattle, które natychmiast zamajaczyły gdzieś w mojej pamięci. Dobrze wiedziałam, jak uciążliwe potrafiło być pragnienie, ale choć do przewidzenia było to, że Demetri nie ma co liczyć na komfortowe warunki, nawet nie pomyślałam o tym, że mogliby go głodzić! Łatwiej było mi w ogóle nie zastanawiać się nad tą mroczniejszą z naszych natur – żądzą, która upodobniała nas do dzikich zwierząt; drapieżników, które niejednokrotnie traciły nad sobą kontrolę…
Słuchałam Corin, ale chociaż zdawałam sobie sprawę z tego, że tym razem była ze mnie szczera, wciąż miałam wrażenie, że unika mi coś istotnego. Coś, co powinnam wziąć pod uwagę i w czym leżał problem, i co wpędzało mnie w jeszcze większy niepokój i poczucie winy. Dobrze, zdawałam sobie sprawę z tego, że nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby jakkolwiek Demowi pomóc i że teraz powinnam być wdzięczna losowi za to, że w ogóle jeszcze żył i że mogłam go usłyszeć, ale i tak…
A potem coś mnie tknęło i również myśl o pragnieniu krwi zeszła na dalszy plan. Czując się trochę tak, jakbym trwała w transie, powoli wyprostowałam się i po wpływem impulsu spojrzałam wprost w lśniące czerwienią tęczówki Corin.
– Nie podoba mi się to spojrzenie – stwierdziła sama zainteresowana, jeszcze zanim zdążyłam się odezwać. – Nie powinnam ci była tego mówić. Demetri jakoś sobie radzi, a ja jestem… w trakcie szukania jakiegoś cudownego rozwiązania, które pozwoliłoby nam obejść straż i zminimalizować ryzyko tego, że ktokolwiek zorientuje się, że mu pomagam. Myślałam o banku krwi, ale to wcale nie jest takie proste. Wiesz, jak działa nas krew… Nie wiem, czy da się to zrobić tak, żeby nikt niczego nie zauważył – przyznała, po czym wzruszyła ramionami. – Tak czy inaczej, od głodu nie jesteśmy w stanie umrzeć, tym bardziej, że już jesteśmy martwi.
– Nie pocieszasz mnie w ten sposób – przyznałam, po czym nerwowo przygryzłam dolną wargę. Ten odruch akurat odziedziczyłam po mamie, jednak ze względu na krążącą w moich żyłach krew, musiałam się kontrolować; nie żebym sądziła, że Corin mogłaby chcieć mnie zaatakować, ale tak naprawdę sama nie byłam pewna, czego właściwie powinnam się po niej spodziewać.
– Wolałabyś, żebym cię okłamała? – zapytała, chociaż odpowiedź była oczywista. Obojętnie jak okrutnymi nie wydawałyby mi się jej słowa, przecież zdawałam sobie sprawę z tego, że czułabym się o wiele gorzej, gdyby wampirzyca nadal starała się mydlić mi oczy fałszywymi zapewnieniami albo składała mi obietnice bez pokrycia. Kiedyś słyszałam, że nawet najgorsza prawda jest lepsza od życia w ułudzie, i teraz chcąc nie chcąc musiałam się z tym zgodzić. – Zresztą nieważne… Spróbuj wyciągnąć od Aro coś, co może nam się przydać. Chciałabym być w gotowości, kiedy nadejdzie odpowiedni moment – stwierdziła w zamyśleniu. – Na razie nie mów nikomu o tym, że mnie widziałaś. Lepiej sprawdzam się jako szpieg, poza tym zasada ograniczonego zaufania jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Nie chcę, żeby zabrzmiało to tak, jakbym była niezastąpiona, ale jeśli coś mi się stanie, to wszyscy jesteśmy zgubieni – a przynajmniej ja i Demetri – dodała, spoglądając mi w oczy. Słusznie podejrzewała, że sama wzmianka o tropicielu wystarczy, żebym zgodziła się na wszystko to, co miała mi do zaproponowania.
– Corin… – zaczęłam i chciałam dodać coś jeszcze, ale sama nie byłam pewna od czego powinnam zacząć.
Nawet nie zwróciła na mnie uwagi, wyraźnie szykując się do odejścia. Widziałam, że jest zdenerwowana i raz po raz rozgląda się na boki, choć wszystko wskazywało na to, że jak na razie jesteśmy same. Zdawałam sobie sprawę z tego, że w przypadku wampirów to wcale nie jest takie oczywiste – zwłaszcza znając zdolności Fiony i Rosy mogłam przekonać się, że ukrycie swojej obecności może być dziecinnie proste – ale Corin wyglądała mi na przewrażliwioną, poza tym zachowywała się tak, jakby spodziewała się, że ktoś za moment wyskoczy spomiędzy drzew i nas zaatakuje. Byłam w stanie to zrozumieć, ale – co uświadomiłam sobie w oszołomieniu – w zasadzie było mi wszystko jedno, co takiego mnie spotka. Wciąż byłam obolała po ataku Rosy, jednak w obecnej sytuacji nawet konieczność walki jawiła mi się jako jakże upragnioną okazję do działania. Nie pragnęłam śmierci, ale gdyby przyszło mi się z nią zmierzyć…
Och, sama już nie byłam pewna, co takiego powinnam zrobić!
– Muszę wracać – uświadomiła mnie Corin, nerwowo przeczesując włosy palcami. – Postaram się znaleźć chwilę, żeby jeszcze się z tobą spotkać, ale nie wiem, ile to może potrwać. Tak czy inaczej, nie szukaj mnie, tylko czekaj aż do ciebie przyjdę i dopiero wtedy…
– Zabierz mnie ze sobą – wypaliłam pod wpływem impulsu, w końcu znajdując dość odwagi, żeby wprost zasugerować to, co przyszło mi do głowy.
Corin zamrugała, całkiem wytrącona z równowagi moimi słowami. Kiedy mówiła, zdążyła już odwrócić się do mnie plecami i nieznacznie zwiększyć dystans pomiędzy nami, jednak słysząc moją propozycję, zatrzymała się wpół kroku i błyskawicznie obejrzała w moim kierunku.
– Że co proszę…? Och, nie! Nie ma mowy! – zaprotestowała stanowczo, ale ja byłam psychicznie przygotowana na taką reakcję.
– Właśnie, że tak… Corin, po prostu mnie posłuchaj – zaoponowałam pośpiesznie, dla pewności robiąc kilka kroków do przodu i chcąc chwycić ją za ramię. Błyskawicznie usunęła się z zasięgu moich rąk, byleby tylko nie ryzykować fizycznego kontaktu. – Chcę tylko…
– Nie! – przerwała mi stanowczo. – Czyś ty, dziewczyno, całkiem na głowę upadła? W ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, o co mnie prosisz? – zapytała z rozdrażnieniem, raz po raz potrącając głową.
Mogła twierdzić, że jestem głupia i że postradałam zmysły, ale mnie to nie obchodziło. Może nawet coś w tym było, ale jakie to właściwie miało znaczenie?
– Jesteś w stanie wprowadzić mnie do zamku – powiedziałam coraz bardziej pewna swojej wersji. Początkowo to miało być pytanie, ale w podekscytowaniu samą siebie utwierdziłam w przekonaniu, że taka możliwość jest jak najbardziej do przyjęcia. – Jesteś… Tak czy nie?
– Ta… Zaraz po tym jak całkiem mi odwali albo zacznę rozważać samobójstwo. Nie powiem, żebym nie brała tej możliwości pod uwagę, zwłaszcza jeśli zastanowić się nad tym, co ostatnio się dzieje, ale i tak… – Zamilkła i rzuciła mi zdecydowane, surowe spojrzenie. – Odpowiedź nadal brzmi nie. Nie ma, kurwa, mowy.
Skrzywiłam się mimowolnie, kiedy zaczęła przeklinać. Jej odmowa była niczym siarczysty policzek, tym wyraźniejsza, skoro przedstawiła ją w taki sposób.
Z tym, że dla mnie niewystarczająca.
– Corin, proszę! Ja chcę go tylko zobaczyć i…
Tym razem nawet nie czekała na to, żeby przekonać się, co takiego mam jej do powiedzenia, tylko od razu rozpłynęła się w powietrzu. Powstrzymałam jęk frustracji, nie od razu dopuszczając do siebie myśl, że tak po prostu mnie zostawiła. Miałam ochotę z całej siły uderzyć w najbliższe drzewo, tym samym najpewniej łamiąc je na pół, ale powstrzymałam się. Niezależnie od wszystkiego, nie mogłam pozwolić na to, żeby emocje przejęły nade mną kontrolę, nawet jeśli pomiędzy słowami a czynami w tym konkretnym przypadku istniała przepaść nie do pokonania.
Choć zdawałam sobie sprawę z tego, że to nie ma sensu, zrobiłam kilka kroków przed siebie, uważnie rozglądając się na boki, jakbym spodziewała się, że Corin nagle zmaterializuje się gdzieś pomiędzy drzewami. Jeśli faktycznie chciała się przede mną ukryć, to ze swoimi zdolnościami nie musiała nawet jakoś szczególnie się wysilać, może nawet będąc już gdzieś daleko, ale nie dbałam o to.
– Proszę cię! – zawołałam w przestrzeń, nie zastanawiając się nad tym, czy wampirzyca wciąż jest w okolicy i czy w ogóle mnie słyszała. – Corin, do cholery, ja muszę go zobaczyć! Jeśli ty mi w tym nie pomożesz, to przysięgam, że wejdę do miasta i… i… – Zamilkłam, nie będąc w stanie dokończyć groźby.
Oddychałam szybko, niezdolna złapać tchu. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradzając nie tylko podenerwowanie, ale i wzbierające we mnie z każdą kolejną sekunda zwłoki irytację oraz gniew. Nie panowałam nad sobą w ostatnim czasie, a sytuacja i ciągłe komplikacje bynajmniej nie sprzyjały temu, żebym odnalazła równowagę i była w stanie odnaleźć się w tej nowej postaci. Nie miało znaczenia, że jad z jakiegoś powodu nie był w stanie w pełni zniszczyć mojej ludzkiej natury, pozostawiając mnie zawieszoną gdzieś pomiędzy życiem a śmiercią. Carlisle wprost stwierdził, że mimo tego, że po części wciąż byłam człowiekiem, teraz to właśnie wampiryzm przeważał, a ja przechodziłam coś, co można było określić łagodniejszą wersją etapu nowonarodzonej.
W tamtej chwili byłam zdolna do wszystkiego. Martwiłam się o Demetriego, a słowa Corin jedynie potwierdzały, że wcale nie jest z nim tak dobrze, jak usiłował wmówić mi przez telefon. Sądziłam, że po tym, jak miałam okazję, żeby po tak długim czasie przynajmniej przez chwilę słyszeć jego głos, będę w stanie skoncentrować się na tym, co najważniejsze, jednak myliłam się i teraz doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć ze świadomością, że on gdzieś tam jest – dosłownie na wyciągnięcie ręki – a ja tak po prostu zrezygnowałam z możliwości tego, żeby go zobaczyć.
Odpowiedziała mi cisza, ale to mnie nie zniechęciło. Przystanęłam i raz jeszcze rozejrzawszy się dookoła, nabrałam powietrza do płuc, gotowa raz jeszcze zacząć krzyczeć. W głowie miałam pustkę i właściwie sama nie byłam pewna, czy jestem dość silna i zdeterminowana, żeby od razu udać się prosto do miasta, niezależnie od konsekwencji, jednak jeśli się nad tym zastanowić…
– Dobra! – Omal nie krzyknęłam, kiedy blada i rozeźlona Corin dosłownie zmaterializowała się tuż przede mną. Instynktownie zamachnęłam się na nią, gotowa do ataku, ale w porę chwyciła mnie za ramiona i stanowczo przytrzymała, unieruchamiając ją w miejscu. – Dobra, w porządku! Naprawdę nie wierzę, że to robię, ale… – Pokręciła głową, po czym w końcu spojrzała mi w oczy. – Ty nie odpuścisz, prawda?
– Nie – odpowiedziałam po prostu; mój ton zabrzmiał stanowczo, a przy tym spokojnie, tak jakbym stwierdzała fakt. Cóż, tak przecież w istocie było. – Mam już dość czekania, Corin.
Zamknęła oczy, próbując lepiej nad sobą zapanować. Po wyrazie jej twarzy nie byłam w stanie stwierdzić niczego, ale zdawałam sobie sprawę z tego, że właśnie zmusiłam ją do walki z samą sobą. To nie było uczciwe, a ja najpewniej postępowałam głupio i egoistycznie, ale również tym nie potrafiłam się przejąć. Zbyt wiele wycierpiałam w ostatnim czasie, żeby zastanawiać się nad niebezpieczeństwem i tym, czy moje decyzje były lekkomyślne.
Dla mnie liczył się wyłącznie mój cel– i to, że być może wkrótce miałam go zrealizować.
Corin długo milczała, aż w końcu zaczęłam wątpić w to, czy w ogóle zamierzała mi odpowiedzieć. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim w końcu wypuściła powietrze ze świstem i – wcześniej rzuciwszy mi udręczone spojrzenie – zdecydowała się odezwać:
– Całkiem już oszalałaś, ale niech ci będzie. Zabiorę cię do Demetriego.

Korytarz był cichy, ciemny i wilgotny. Raz po raz niespokojnie rozglądałam się dookoła, nawet mimo wyostrzonych zmysłów nie ufając sobie na tyle, żeby poruszać się na oślep. Powietrze przesycone było nieprzyjemnym zapachem ścieków i wilgoci, co zwłaszcza dla nieśmiertelnych bywało uciążliwe, ale nie zamierzałam protestować. Przecież dobrze wiedziałam, że zarówno pod Volterrą, jak i wewnątrz zajmowanej przez Włochów twierdzy mieści się wiele ukrytych przejść. Sama znałam zaledwie jeden korytarz, łączący jedną ze ślepych uliczek w samym centrum bezpośrednio z lobby, ale Corin mieszkała tu już na tyle długo, żeby swobodnie poruszać się po okolicy – i to bez zwracania na siebie uwagi nawet wtedy, kiedy była widzialna.
Przez większość czasu milczałyśmy, co odpowiadało mi o wiele bardziej niż jej liczne uwagi na temat tego, że postępuję głupio i że aż proszę się o tragedię. Czułam się dziwnie towarzysząc komuś, kto w każdej chwili mógł zniknąć mi z oczu i komu wciąż nie do końca ufałam, ale zwłaszcza teraz nie było już czasu na wątpliwości. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradzając naszą obecność, choć za wszelką cenę starałam się rozluźnić i przekonać samą siebie, że wszystko będzie w porządku. To było niczym jakiś szalony, niespójny sen, a przynajmniej tak się czułam, odkąd wraz z Corin odważyłyśmy się przekroczyć próg Volterry. Chociaż wiedziałam, że prędzej czy później tutaj wrócę, kiedy obserwowałam majaczącą w oddali panoramę miasta, paradoksalnie miejsce to wydawało mi się odległe i niedostępne. Jeszcze kiedy zbliżałyśmy się do wschodniego muru, który odgradzał Volterrę od reszty miasta, w pamięci zamajaczyło mi wspomnienie panicznej ucieczki i pożaru, który zamienił bal bożonarodzeniowy z prawdziwy koszmar, ciągnący się za nami wszystkimi aż po dziś dzień. Nawet teraz miałam wrażenie, że w wilgotnym powietrzu kanałów wyczuwam charakterystyczny swąd spalenizny i aż wzdrygnęłam się, raz po raz rozglądając na boki, jakbym spodziewała się tego, że na moment ze ścian buchnął płomienie, a przeszłość powróci; że znów będę w tamtym korytarzu, a sufit zawali się tuż za moimi plecami, odcinając mnie od… odbierając mi jego i…
– Wyjdziemy w podziemiach – odezwała się cicho Corin, skutecznie sprowadzając mnie na ziemię. Natychmiast skoncentrowałam na niej wzrok, w nadziei, że dzięki niej uda mi się odciąć od wspomnień do których za żadne skarby nie chciałam wracać. – Zapytałabym się, czy nie chcesz się wycofać, ale to stara czasu. Dam ci klucz i powiem ci, gdzie masz iść… Poszłabym z tobą, ale ktoś powinien zostać, żeby pilnować korytarza, a ja najmniej rzucam się w oczy – stwierdziła, po czym cicho westchnęła. – Renesmee, posłuchaj… Powiedziałam ci już, że z Demetrim nie jest jakoś szczególnie dobrze. Nie wiem, co i jakim cudem się w tobie zmieniło, ale nie mogę obiecać ci, że…
– On mnie nie skrzywdzi, Corin – przerwałam jej stanowczo, nie czekając aż wprost powie mi, co takiego chodziło jej po głowie. Zdawałam sobie sprawę z tego, że zachowywałam się jak pierwsza naiwna, ale naprawdę nie mogłam wyobrazić sobie, że tropiciel mógłby mnie zaatakować albo… nawet zabić. – Dziękuję ci – dodałam już łagodniej.
– Nie dziękuj. A przynajmniej nie teraz, bo jeszcze niczego nie zrobiłam – speszyła się. Nawet słowem nie skomentowała tego, w co tak bardzo wierzyłam, najwyraźniej dochodząc do wniosku, że nie ma sensu się ze mną kłócić. Cóż… Słusznie. – Zaznaczmy sobie na samym wstępie, że to tylko i wyłącznie twoje ryzyko. Wprowadziłam cię, a to dużo i sądzę, że doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Gdyby ktoś nas przyłapał… – Zamilkła, po czym bezceremonialnie zatrzymała się i błyskawicznie odwróciła w moją stronę. – Nie obiecam ci niczego, a już na pewno nie dam ci tyle czasu, ile mogłabyś sobie życzyć. Wejdź do niego, skoro nie jesteś w stanie się powstrzymać, ale – na litość boską! – weź pod uwagę to, że mogę wam zagwarantować co najwyżej kilka minut. Nikt nie spodziewa się, że mogłabyś się tutaj pojawić, ale jego zniknięcie zauważą od razu, dlatego… Och, po prostu się streszczaj – ucięła i znów ruszyła przed siebie.
Ze spokojem przyjęłam jej słowa, nawet się nad nimi nie zastanawiając. Nie zamierzałam tego Corin mówić, ale nie byłam pewna, jak zachowam się, kiedy w końcu zobaczę Demetriego, a tym bardziej czy będę w stanie tak po prostu go zostawić i odejść, kiedy skończy nam się czas…
Miałam złe przeczucia, które nasilały się z każdą kolejną sekunda, już od chwili mojego powrotu do Włoch. A jeśli chciałam być ze sobą szczera, musiałam przyznać, że tak naprawdę nie jestem już pewna absolutnie niczego.
– Dlaczego to robisz? – zapytałam pod wpływem impulsu, żeby łatwiej odsunąć od siebie niechciane myśli. W pośpiechu pokonałam dystans, który w chwili mojej nieuwagi powstał pomiędzy mną a wampirzycą, po czym w końcu się z nią zrównałam.
– Co dlaczego? – odparła Corin w roztargnieniu. Nie spoglądała na mnie. – Zmusiłaś mnie szantażem. Nie pamiętasz?
Powstrzymałam się od wywrócenia oczami.
– Nie o to pytam. – Nieznacznie pokręciłam głową. Dlaczego musiała być taka uparta? – Chcę wiedzieć, dlaczego pomagasz mnie i Demetriemu, i…
– Nie patrz na mnie tak, jakbym była święta. Lubię cię, Nessie. Zawsze byłaś o wiele bardziej sympatyczna od pozostałych, chociażby Jane… I to nawet wtedy, kiedy nie zwracałaś na żadne z nas uwagi, zachowując się jak jakiś duch – przyznała i uśmiechnęła się nieznacznie. – Jeśli chodzi o Demetriego… On też zmienił się przy tobie, ale to teraz najmniej istotne. Pomyślałam po prostu, że znajdę w was sojuszników, tym bardziej, że jesteście na samym szczycie czarnej list Kajusza. Nie podoba mi się to, jak zmieniła się Volterra. Aro może nie jest wzorem monarchy, ale przynajmniej potrafił to utrzymać, czego nie można powiedzieć o tej chorej dyktaturze – wyjaśniła lakonicznie, niemal beztroskim tonem. Czułam, że nie mówi mi wszystkiego. – Nie jestem taka, a to co wyprawia Kajusz… Jestem wampirem, ale czy to oznacza, że powinnam być zła? – zapytała mnie nieoczekiwanie, nagle przystając i w milczeniu wpatrując się w coś, co dostrzegła w ciemności.
Nie odpowiedziałam od razu, w pierwszej kolejności podążając za jej spojrzeniem, choć dopiero po chwili udało mi się dostrzec, że korytarz nagle się skończył, a tuż przed nami wyrosła lita, kamienna ściana. Kiedy przyjrzałam się dokładniej, zauważyłam prawie niewidoczny w mroku zarys czegoś, co kształtem przypominało drzwi albo zablokowany otwór.
Corin w milczeniu przyłożyła dłoń do przeszkody. Sądziłam, że gdzieś znajduje się jakaś ukryta klamka albo że będzie musiała wysilić się, by otworzyć przejście, ale ściana ustąpiła zaskakująco szybko, ledwo tylko wampirzyca naparła na nią ramieniem.
– Żadne z nas nie jest tak po prostu złe albo dobre, Corin. Nieśmiertelność i picie krwi nie mają tutaj nic do rzeczy – stwierdziłam cicho.
Z wolna skinęła głową, po czym krótko obejrzała się na mnie.
– Przynajmniej ten jeden raz Demetri trafił na kogoś, kto naprawdę ma na niego wpływ – stwierdziła nieoczekiwanie, całkowicie mnie swoimi słowami zaskakując. Nawet jeśli to zauważyła, nie dała niczego po sobie poznać. Zanim zdążyłam się zastanowić, błyskawicznym, płynnym ruchem sięgnęła pod szatę i wyjęła pokryty rdzą, lekko powyginany klucz. – Ostatnie drzwi po prawej, prawie na samym końcu korytarza. Wracasz za góra pięć minut, jasne?
– Oczywiście… – mruknęłam, chociaż wcale nie byłam tego taka pewna.
Wzięłam od niej klucz, mimochodem zwracając uwagę na to, że był nietypowo duży i ciężki. Poczułam się dziwnie, kiedy chłodny metal zaciążył mi w dłoni, ale nie skomentowałam tego nawet słowem, tak jak i w żaden sposób nie zareagowałam na wyjaśnienia Corin. Gdzieś na końcu języka miałam kolejne pytanie albo przynajmniej słowa, które w obecnej sytuacji wydałyby się odpowiednie, jednak mimo usilnych starań, nie byłam w stanie sklecić żadnego sensownego zdania.
Westchnęłam w duchu, ostatecznie rezygnując z mówienia czegokolwiek. Corin usunęła się na bok, żebym mogła prześlizgnąć się tuż obok niej i – wcześniej naparłszy na ceglaną ścianę w bardziej stanowczy sposób – uchylić drzwi na tyle szeroko, żebym była w stanie wydostać się na zewnątrz. Spięta bardziej niż do tej pory, ostrożnie pochyliłam się do przodu, sama nie wiedząc, czego powinnam się spodziewać. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ryzykuję i że ktoś w każdej chwili może mnie zauważyć, jednak kiedy rozejrzałam się na bok, dostrzegłam kolejny opustoszały korytarz, niewiele różniący się od podziemnego przejścia, którym prowadziła mnie wampirzyca. Nie do końca uspokojona, w końcu zmusiłam się do tego, żeby ruszyć się z miejsca i – nie dając sobie przy tym czasu na zmianę decyzji – pośpiesznie wyszłam z ukrycia, po czym puściłam się przed siebie biegiem, nawet nie oglądając się za siebie. Nawet nie sprawdzałam, czy Corin jest gdzieś za mną, w pamięci mając jej uwagę na temat tego, że muszę się pośpieszyć i że to ona zajmie się tym, żeby w porę ostrzec mnie, gdyby sprawy przybrały nieoczekiwany obrót.
Moje kroki wydawały się nienaturalnie głośne w panującej ciszy, dodatkowo zwielokrotnione przez panujące w korytarzu echo. Choć starałam się stawiać stopy ostrożnie, z perspektywy człowieka poruszając się niewiele głośniej od opadających na ziemię jesiennych liści, wciąż miałam wrażenie, że ktoś za moment mnie usłyszy. Cały czas miałam wrażenie, że z cienia nagle wyłoni się któryś ze strażników, a może nawet sama Jane – mała diablica w aksamitnie czarnej, sięgającej ziemi pelerynie, gotowa do tego, żeby zatrzymać mnie i wszystko zniszczyć. W pamięci majaczyło mi wspomnienie paraliżującego bólu, który stopniowo porażał całe moje ciało, równie intensywny, co i rozchodzący się po organizmie jad, tak nieprzewidywalny i obezwładniający, i…
Nie. Tym razem wszystko musiało ułożyć się dobrze.
Kiedy zatrzymałam się przed ciężkimi, chyba metalowymi drzwiami, o których mówiła Corin, poczułam się tak, jakby czas nagle się zatrzymał. W oszołomieniu wpatrywałam się w zamek, ale chociaż widziałam, przez kilka kolejnych sekund samej sobie nie potrafiłam wytłumaczyć tego, co właściwie się wokół mnie dzieje. Serce tłukło mi się w piersi tak mocno, że było to niemal bolesne; ledwo łapałam oddech, raz po raz nabierając powietrza do płuc i mając przy tym wrażenie, że mój organizm nie jest w stanie odpowiednio spożytkować dostarczonego mi tlenu. W jednej chwili odniosłam wrażenie, że klucz w mojej dłoni rozgrzał się, a temperatura z każdą kolejną sekundą wzrasta, wkrótce mając osiągnąć poziom, przy którym utrzymanie metalu w palcach miałoby okazać się niemożliwe. Choć wiedziałam, że to tylko moja wyobraźnia, niespokojnie spojrzałam na drobiazg w mojej dłoni, niemal spodziewając się tego, że dostrzegę jak rozgrzewa się do białości albo… że po prostu zniknął, a wszystko jest wyłącznie wynikiem mojej wybujałej wyobraźni.
Zostało Malo czasu… Weź się w garść!, warknęłam na siebie w myślach. Corin dała mi tylko kilka minut, a ja właśnie marnowałam cenne sekundy, tkwiąc przed drzwiami jak jakaś idiotka, podczas gdy Demetri był bliżej niż kiedykolwiek dotąd mogłabym sobie wyobrazić. Zła i coraz bardziej przerażona, natychmiast rzuciłam się do zamka, ale dopiero przy którymś podejściu udało mi się wsunąć klucz do zamka, tak bardzo trzęsły mi się ręce. Mechanizm ustąpił z cichym kliknięciem, a drzwi otworzyły się bezszelestnie, uchylając się zaledwie odrobinę, ale to już nie miało znaczenia.
W pośpiechu przekroczyłam próg – a potem zamarłam, nagle niezdolna ruszyć się chociażby o milimetr. W pośpiechu rozejrzałam się dookoła, mrugając pośpiesznie w nadziei na to, że jakimś cudem będę w stanie przeniknąć ciemność, która panowała w celi, czy jak powinnam nazwać pokój w którym się znajdowałam. Byłam tak zdenerwowana, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie skoncentrować się na niczym, ledwo zdolna zapanować nad własnym ciałem, a co dopiero poplątanymi myślami, które mieszały się ze sobą, tworząc trudny do opanowania chaos. Miałam wrażenie, że od nadmiaru emocji zaraz eksploduję albo rozpadnę się na kawałeczki, świadoma wyłącznie tego, że w końcu tutaj jestem i że… że…
Czy był tutaj? Gorączkowo rozglądałam się na wszystkie strony, szukając śladów czyjejkolwiek obecności, ale byłam tak rozkojarzona, że nie potrafiłam nawet stwierdzić, co tak właściwie czuję, słyszę i widzę. W głowie mi wirowało, a jednym, czego byłam świadoma, była rozrywająca moje serce na kawałeczki myśl o tym, że się spóźniłam, a Corin mnie oszukała; że jego wcale tutaj nie było – zginął całe tygodnie temu, podczas tego pożaru, a wszystko, czego doświadczyłam od tego czasu, w rzeczywistości nie miało sensu, bo jego już dawno nie było…
Nie..., pomyślałam, ale prawie nie byłam tego świadoma. Chciało mi się krzyczeć z rozpaczy, szlochać i miotać się na wszystkie strony, ale byłam w stanie wyłącznie tam stać i walczyć z samą sobą, niezdolna tak po prostu uwierzyć w to, co dręczyło mnie już od jakiegoś czasu. Nie chciałam wierzyć, nie mogłam – nie w to, że będąc tak blisko, mogłabym w rzeczywistości być dalej niż kiedykolwiek dotąd. Ta myśl do mnie nie docierała, przytłumiona przez oszołomienie i strach – nasilający się z każdą kolejną sekundą, paraliżujący mnie i sprawiający, że… że…
Coś poruszyło się w najbardziej oddalonym ode miejsca w którym stałam kącie, ale nie od razu zwróciłam na to uwagę. Wszelakie bodźce dochodziły do mnie jakby z oddali, przytłumione i niedoskonałe, jakby od świata oddzielała mnie gruba szyba, której w żaden sposób nie byłam w stanie rozbić ani przeniknąć. Byłam więźniem własnych obaw i skrajnych emocji, wszystko zaś miało swoje źródło w jednym – w tęsknocie, która narasta we mnie już od tego pierwszego dnia, kiedy dotarło do mnie, co takiego wydarzyło się podczas balu i od tamtej pory ciągnęło za nami wszystkimi.
Ale ja dotrzymałam słowa, pomyślałam z goryczą. Miałam wrażenia, że wysyłam moje myśli w pustkę, ale chociaż jakaś część mnie wiedziała, że nie otrzymam odpowiedzi, rozczarowanie i tak bolało. To było tak, jakby świat nagle uległ destrukcji, a ja została sama z tym, co z niego zostało. Przecież obiecałam ci, że wrócę i dotrzymałam słowa…
Myśl o tym, że mogłabym zawieść, doprowadzała mnie do szaleństwa. Czułam, że w każdej chwili jestem w stanie przekroczyć granicę czegoś, czego do tej pory się wystrzegałam. Gdybym się na to zdecydowała, nie byłoby już powrotu, ale… jakie to właściwie miało znaczenie?
Zaciskałam dłonie w pięści, ale prawie nie byłam tego świadoma. Po prostu stałam tam, całkowicie wytrącona z równowagi i tak bardzo odległa; w tamtej chwili mogłabym umrzeć, ale pewnie nawet bym tego nie zauważyła.
Wtedy wszystko po raz kolejny uległo zmianie.
– Wyjdź… – usłyszałam cichy, drżący i aż nazbyt dobrze znajomy głos. Mocno zacisnęłam powieki, oszołomiona, ledwo powstrzymując pragnienie, żeby chwycić się za głowę i w dziecinnym odruchu zasłonić uszy. To nie było możliwe, to musiała być tylko moja wyobraźnia, ale… – Natychmiast stąd… Wyjdź! – rozległo się znowu i tym razem nie miałam już żadnych wątpliwości.
Natychmiast poderwałam głowę…
A potem w końcu go zobaczyłam. 
Długo czekałam na to, żeby dojść do tego momentu. Choć zakończenie tej księgi powstało w mojej głowie już całe miesiące temu, aż do tej chwili nie byłam pewna ostatecznego kształtu. Dalej nie potrafię jednoznacznie stwierdzić, jaką formę będą miały następne rozdziały – już teraz niektóre perspektywy przesunęły się, ale… Ale to dobrze, bo w końcu mam jednoznaczny obraz tego, co pojawi się w następnym rozdziale Co z tego wyniknie, pozostawię do Waszej oceny już wkrótce, tym bardziej, że w końcu jestem w stanie poświęcić swoim opowiadaniom dokładnie tyle czasu, ile mogłabym oczekiwać.
Dzisiejszy rozdział również pozostawiam Wam. Jak zwykle dziękuję za wszystkie komentarze – każdy niezmiennie uskrzydla mnie, dodając siły i wiary w to, że moje historie mają jakikolwiek sens. To już nie jest tylko moja historia i to jest w tym wszystkim najpiękniejsze. Nowy rozdział pojawi się już wkrótce i przynajmniej raz mogę obiecać to z czystym sumieniem.

Nessa.

3 komentarze

  1. Hej
    Nie wierze, że to pisze, bo obiecałam sobie, że nigdy nie będę grozić Ci śmiercią, ale tak mnie skręca od wczorajszego wieczoru, kiedy dodałaś ten rozdział, że najchętniej udusiłabym Cię, za zakończenie w takim momencie.
    Nie spodziewałam się czegoś takiego. To chyba najgłupszy z pomysłów Nessie, ale jakże ożywczy dla akcji tego opowiadania:P Głupi pomysł bo 1) Demetrii jest głodny, a Renesmee tak słodko pachnie- każe jej wyjść, bo boi się, że ją zaatakuje. 2) Ktoś może ją przyłapać- i przypuszczam, że tak właśnie będzie. Jeśli wyjdzie z zamku, to akcja wróci do punktu wyjścia, a to generalnie mija się z celem, a znając Ciebie nie wstawiłaś tej sceny tylko po to, aby się spotkali;]
    Hmmm mam nadzieje, a na następny rozdział z perspektywy Dema- to będzie ciekawe, jak opiszesz jego emocje i jego uczucia w związku z wparowaniem Nessie do jego celi. Ahh ta walka pomiędzy głodem, a miłością..
    Wiedziałam, że Corin ma jakiś ukryty motyw- tylko dalej nie wiemy jaki;] Cóż- mam nadzieje, że niedługo go zdradzisz:)
    Szalejesz:D Nowy rozdział 4 dni po poprzednim:) Jestem zachwycona:)
    Czekam na więcej z ogromną niecierpliwością:D

    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Ohh niesamowite :)) Zgadzam się z moją Anonimową Poprzedniczką, mam ochotę Cię udusić ;P Oby następna część była z punktu widzenia Demetriego *.*

    OdpowiedzUsuń
  3. Dlaczego akurat w tym momencie ? ;c Mam nadzieję, że nn będzie z perspektywy Renesmee lub Demetriego. Coś trudno mi uwierzyć, że Corin pomaga im, bo ich lubi oraz nie podobają jej się rządy Kajusza ;p Oczywiście czekam na kolejny ;)

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa