Hannah
– Jesteś pewna, że wiesz co
robisz?
Zaciskam
dłonie w pięści, rozeźlona. Mimo wszystko nieufność Edwarda mnie nie
dziwi, choć jednocześnie zaczynam mieć dość tego, jak on i Rosalie na
każdym kroku przypominają mi o tym, co zrobiłam. W porządku, sama do
tego doprowadziłam, ale skoro mamy działać razem, chyba mogę liczyć na
przynajmniej minimum zaufania?
Dla
pewności raz jeszcze rozglądam się dookoła, byleby tylko nie musieć patrzeć na
ojca mojej najlepszej przyjaciółki. „Dobra! – mam ochotę zawołać. – W porządku,
spieprzyłam w życiu to i owo, i pewnie macie powody, żeby mi nie
ufać, ale to jeszcze nie znaczy, że możecie traktować mnie w ten sposób!
Mnie też zależy na Renesmee, do cholery!". Oczywiście nie robię tego,
świadoma, że w ten sposób jedynie mogę doprowadzić do kolejnego, jeszcze
bardziej skomplikowanego konfliktu między nami, ale napięte relacje pomiędzy
nami i tak doprowadzają mnie do szału. Czy nie wystarczy, że podobnie jak
i oni szaleję od nadmiaru zmartwień, dodatkowo niepokojąc się myślą o tym,
że właśnie wróciliśmy do miejsca z którego kilka tygodni wcześniej cudem
udało nam się uciec?
– Powiedziałam
już – mówię na głos, siląc się na cierpliwość. Doprawdy, w którymś
momencie wejdę z siebie i stanę obok… I to nie Felix doprowadzi
mnie do takiego stanu. – Widziałam ją we wspomnieniach tamtego taksówkarza.
Przywiózł ją tutaj, a przynajmniej tak mi się wydaje…
– Tak ci
się wydaje? Świetnie! Nie ma jak konkretna informacja – drwi Rosalie, nie
szczędząc sobie ironii. – Co my tutaj właściwie robimy?
– Moglibyście
dać jej spokoju? – Głos Felixa z powodzeniem mógłby zabijać. Aż unoszą ku
górze brwi, słysząc determinację w jego głosie i to, jak bardzo jest
zdecydowany, żeby bronić… mnie. – I tak zrobiła więcej niż którekolwiek z was
byłoby w stanie! Szlag, gdyby nie Hannah, pewnie do tej pory
siedzielibyście w Anchorage i deliberowalibyście nad tym, co zrobić –
dodaje gniewnie.
Spoglądam
na niego, równie wdzięczna, co i zaskoczona. W porządku, miałam
więcej niż jedną okazję, żeby zauważyć, że Felutek – nawet pomimo tego, że nie
raz daje mi powody, żebym uważała go za palanta – potrafi być oddanym
przyjacielem i że jest w stanie walczyć o tych, którzy coś dla
niego znaczą. Dla mnie i Renesmee od samego początku był gotowy na wiele,
byleby tylko zapewnić nam bezpieczeństwo – również w moim przypadku, choć
miał powody, żeby traktować mnie jak potencjalną zdrajczynię. Być może nie
powinnam być zdziwiona, że stawał w mojej obronie teraz, ale mimo
wszystko…
Hej,
Rosalie i Edward nie są śmiertelnym zagrożeniem. W zasadzie mógłby
się do nich przyłączyć, żeby po raz kolejny uprzykrzyć mi życie, ale
najwyraźniej nie ma takiego zamiaru, przynajmniej tym razem. Co więcej, przez
cały czas czuję na sobie jego spojrzenie i mam wrażenie, że oboje myślimy
o tym samym – o tym, że wszystko uległo zmianie, zwłaszcza po tym, co
wydarzyło się pomiędzy nami w Anchorage. W pamięci wciąż mam jego
słowa – coś na co podświadomie czekałam od dawna, choć nie chciałam dopuścić
tego do świadomości – nie wspominając o pocałunkach i skrajnych
emocjach, które wzbudza we mnie do tej pory.
– Rany…
Dziękuję, Felutku – mówię i lekko potrząsam głową. – Radzę sobie, ale to i tak
miłe.
– Mówisz
tak, jakbym robił to z myślą o tobie… – Jeszcze kiedy mówi, w jego
oczach pojawia się coś, co nie pozostawia wątpliwości co do tego, że tutaj
jednak chodzi o mnie.
– Przestańcie
wszyscy – odzywa się Carlisle, skutecznie ucinając wszelakie dyskusje. Wydaje
się zmęczony, choć nie sądziłam, że to w przypadku wampira możliwe. Co
więcej, bez trudu skupia na sobie uwagę nas wszystkich, co jest dobre, skoro
wszyscy zwykle liczą się z jego zdaniem, a doktor jako jedna z nielicznych
osób potrafi odsunąć emocje na dalszy plan i zachować się praktycznie. – W ten
sposób do niczego nie dojdziemy. Rosalie, proszę cię… Poza tym nie da się
ukryć, że Felix ma rację. Już rozmawialiśmy na ten temat i ustaliliśmy, że
jemu i Hannie możemy zaufać – dodaje, a ja mam ochotę parsknąć
odrobinę histerycznym śmiechem.
Zaufanie?
Prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie niż uwierzą w to, że lodowa królowa
okaże choćby cień dobrej woli. Mam wrażenie, że najchętniej rzuciłaby mi się do
gardła albo – jeśli dopisze mi szczęście – kazała mi iść do diabła, bylebym
zniknęła jej z oczu. Och, w zasadzie… czemu nie? Nie da się ukryć, że
perspektywa jest kusząca, zwłaszcza, że bez krzywych spojrzeń i złośliwych
uwag szukanie Renesmee wszystkim nam szłoby dużo sprawniej.
Gdyby to
tylko zależało ode mnie, już dawno zaczęłabym działać na własną rękę, ale
jednocześnie wiem, że to nie jest takie proste. Chcę tego czy nie, Cullenowie
są rodziną Renesmee, a ja skrzywdziłam ich równie dotkliwie, co i ich.
Co więcej, mamy ten sam cel, więc porozumienie się jest najlepszym i najrozsądniejszym,
co możemy zrobić.
– Co ty
powiesz? To jest moja córka. – Edward obrzuca mnie wymownym, wyzutym z jakichkolwiek
emocji spojrzeniem. Nadal trudno jest mi się przyzwyczaić do tego, że potrafi
czytać w myślach i że już nie mam swojej głowy wyłącznie dla siebie. –
Dobrze myślisz. Żadne z nas ci tego nie zapomni.
– Nie
oczekuję tego… – szeptam, choć to i tak nie ma sensu, skoro obdarzone
wyostrzonymi zmysłami wampiry słyszą mnie doskonale.
– Lepiej
dla ciebie – przyznaje, choć to bynajmniej nie jest komplement. – Teraz do
rzeczy. Co robimy?
– Szukamy.
Chyba słyszałeś, co powiedziała Hannah – przypomina chłodno Felix. – Trop urywa
się tutaj. Teraz musimy się trochę wysilić.
Naprawdę
zaczynam mieć ich wszystkich dość. Przynajmniej Alice, Jasper i Emmett
zwykle są w stanie się powstrzymać, a ten ostatni może nawet byłby w stanie
obdarzyć mnie i Felixa sympatią, choć to akurat może mieć związek z tym,
że przyłapał nas w dość jednoznacznej sytuacji. Do tej pory dostaję szału
i to nie tyle na myśl o tym, że ktoś widział, co takiego zaszło
pomiędzy mną a Felixem, ale przede wszystkim dlatego, że ważył się nam
przerwać. Co prawda to nie jest czas i miejsce na zajmowanie się sprawami
osobistymi, tym bardziej, że sama nie jestem pewna, jak powinnam się do tego
odnieść. Wiem jedynie, że pomiędzy mną a Felixem już nic nie jest takie
samo, a my prędzej czy później będziemy musieli podjąć dość istotne,
tymczasowo abstrakcyjne dla mnie decyzje.
Czuję na
sobie zatroskane spojrzenie Esme i jakoś udaje mi się wysilić na blady,
pocieszający uśmiech. Pomijając Carlisle'a, żona doktora wydaje się być jedyną
osobą, która jest zdolna do tego, żeby traktować mnie i Felixa dobrze.
Och, gdybym już kilka miesięcy temu zdawała sobie sprawę z tego, jak
bardzo namieszam, być może wszystko potoczyłoby się inaczej, jednak z drugiej
strony… Co takiego mogłam tak naprawdę zrobić, skoro chodziło o moje
życie? Tym bardziej jestem wdzięczna, że Renesmee była w stanie mi
wybaczyć, podobnie jak i Esme oraz Carlisle – a więc dwa najbardziej
ludzkie wampiry i to w najpiękniejszym znaczeniu tego słowa. To
pocieszające, choć paradoksalnie jestem bardziej świadoma postawy tych, którzy
nadal traktują mnie jak najgorszego wroga.
– Zastanówmy
się nad tym jeszcze raz, Hanno – proponuje mi Esme, źle interpretując moje
milczenie. – Na pewno Nessie gdzieś tutaj jest. Jestem pewna, że się nie
pomyliłaś – dodaje, a ja ledwo powstrzymuję się od tego, żeby westchnąć z frustracją.
Dlaczego musi być dla mnie aż taka miła…?
– Tak… – mówię,
siląc się na entuzjazm. – W końcu Renesmee wie, co robi. Nie zrobiłaby
niczego głupiego.
– Moja
córka jest silna – słyszę i z zaciekawieniem spoglądam na milczącą do tej
pory Bellę. – Zmieniła się… A ja wiem, że sobie poradzi – dodaje.
Do tej pory
pamiętam wyraz jej twarzy, kiedy już oddałam jej i Edwardowi wspomnienia.
Już wcześniej wydawała się odchodzić od zmysłów, być może podświadomie wiedząc,
że to, co przed ucieczką próbowała powiedzieć jej Renesmee, a co
potwierdzili pozostali Cullenowie, jest prawdą. Nigdy nie zastanawiałam się nad
tym, jak to jest mieć dorastające dziecko, a zwłaszcza teraz macierzyństwo
nigdy już nie miało być mi dane, ale od samego początku w swoich planach
liczyliśmy na to, że więzy krwi ułatwią sprawę. Nie potrafię wyobrazić sobie
relacji czystszej i silniejszej niż ta pomiędzy matką a dzieckiem,
tym bardziej, kiedy kobieta była zdolnego tego, by poświęcić swoje życie i człowieczeństwo,
byleby tylko wydać na świat córkę, którą tak bardzo kochała. Być może to było
zbyt mało, żeby zniwelować działanie mojego daru, ale Bella i tak musiała
wyczuć, że Nessie jest jej znajoma; każda matka musiała być w stanie
rozpoznać swoje dziecko i wierzyłam w to całą sobą, choć moje
marzenia o szczęśliwej rodzinie, domku z ogródkiem i życiu jak z bajki
zostały pogrzebane już na długo przed moją przemianą w wampirzycę.
– Tak jak
ty – słyszę głos Edwarda i aż spoglądam na niego z niedowierzaniem.
Nieprawdopodobne jak diametralnie zmienia się jego głos, kiedy zwraca się do
żony. Czuję się niemal jak intruz, kiedy bez słowa podchodzi bliżej i bierze
wampirzycę w ramiona. – Kobiety w tej rodzinie są wyjątkowe…
– Kobiety
są wyjątkowe. Kropka – mruczy z rozdrażnieniem Felix, spoglądając na
splecioną ze dobą dwójkę. To ma być komplement czy wręcz przeciwnie. – Czy
teraz w końcu moglibyśmy…?
Nagle urywa
i to skutecznie zwraca uwagę nie tylko moją, ale i wszystkich innych.
W pierwszej chwili nie jestem pewna, co takiego się dzieje i rozglądam
się, zaniepokojona, jednak prawie natychmiast orientuję się, że chodzi o Alice.
Dobrze znam
to puste spojrzenie, choć samą wampirzycę znam raptem kilka dni, a w transie
widziałam ją zaledwie raz. Stoi w bezruchu, skoncentrowana na jakimś
punkcie w przestrzeni, ale w rzeczywistości nie widząc niczego.
Zabawne, bo do tej pory zawsze sądziłam, że w całej swojej egzystencji
widziałam dość niepokojących rzeczy, ale coś w pogrążonej w transie
wampirzycy przyprawia mnie o dreszcze.
– Co to
jest, Alice? – pyta ją natychmiast wyraźnie poruszony Edward. Obserwuję go,
kiedy w ułamku sekundy doskakuje do przybranej siostry, chyba chcąc
pochwycić ją za ramiona, ale w ostatniej chwili ubiega go Jasper. – Co…?
Ej, panie mądry, a może chwila uwagi
dla nas, szaraczków?, myślę z rozdrażnieniem, ale ojciec Renesmee – z premedytacją
bądź nie – puszcza moją uwagę mimo uszu. Cudownie, więc na domiar złego
zaczynam być dla wszystkich niewidzialna!
– Widzę… –
Alice potrząsa głową, ale jej oczy nadal pozostają puste. Na pewno ciekawym
doświadczeniem jest jednocześnie spoglądać w przyszłość i zachować
związek z teraźniejszością, ale dla postronnego obserwatora… Cóż,
dziewczyna ma szczęście, że jeszcze nikt jej nie zamknął. – Obserwują. Na coś
czekają, ale… Dlaczego oni nas obserwują? – pyta, a w jej głosie jest
równie wiele lęku, co i wątpliwości.
– Kto nas
obserwuje? – pyta natychmiast Felix, ale wampirzyca nawet na niego nie patrzy,
zupełnie jakby go nie słyszała.
– Czy jest
tam Renesmee? – mówi w tym samym momencie Bella.
Alice nie
odpowiada, a Edward nieznacznie potrząsa głową, choć odpowiedź jest
oczywista – w końcu kobieta nie widzi istot innych niż ludzie i wampiry.
Zaciskam dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana; być może to
wypowiedziane przez pogrążoną w transie dziewczynę słowa, ale z każdą
kolejną sekundą jestem coraz bardziej niespokojna. Raz po raz rozglądam się na
boki, śledząc wzrokiem okolicę i starając się wypatrzeć pomiędzy drzewami
coś, czego nie powinno tam być. Przez cały czas mam wrażenie, że coś jest nie
tak – że mamy powody, żeby się obawiać – ale dookoła wciąż panuje cisza, a ja…
Niczego już
nie rozumiem. Niczego nie jestem pewna i to doprowadza mnie do szaleństwa.
Mam wrażenie, że wszystko robię na opak i że niezależnie od decyzji, którą
podejmę, wszystko pójdzie nie tak. To wciąż mi się wymyka, nieubłaganie, choć
próbuję jakoś zapanować nad sytuacją i przynajmniej udawać, że wszystko
jest w porządku… No cóż, nic z tego – bo przecież nie jest, a ja
aż nazbyt dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Wszyscy patrzą mi na ręce,
próbując doszukać się w moich staraniach czegoś niewłaściwego – złych
intencji, jakbym była jakimś potworem, który za wszelką cenę usiłuje zniszczyć
ich rodzinę. Pewnie tak o mnie myślą, a ja sama już nie jestem pewna,
co takiego powinnam zrobić, żeby to zmienić.
Ten las…
Z
zamyśleniem robię krok do przodu, nieznacznie oddalając się od pozostałych. Do
diabła, tak swoją drogą, to kiedy zrobiło się tutaj tak cicho? Jestem
przyzwyczajona do ciągłego szmeru, czy to przemykających leśnym podszyciem
żyjątek, czy też nawet wiatrem, który bawi się liśćmi w koronach drzew.
Czasem nawet mnie to irytuje, ale tym razem cisza jest nie tyle irytująca, co i…
na swój sposób niepokojąca. Tak, to jak nic wina Alice – w końcu po czymś
takim wkrótce wszyscy popadniemy w paranoję, dodatkowo zamartwiając się wątpliwości
względem tego, co dzieje się z Renesmee – ale z drugiej strony… Po
wszystkim, czego doświadczyłam jak wampirzyca, już chyba nic nie powinno mnie
zdziwić.
Jednak czy
w takim razie wampir może obawiać ciemności? Zabawne, ale panujący wokół
mrok naprawdę mnie niepokoi. Stanie w otoczeniu wrogo nastawionych
wampirów, mając tuż obok jakieś cholerne medium, które właśnie spogląda w przyszłość,
również nie ułatwia mi koncentracji. Wciąż mam niejasne wrażenie, że coś czai
się w mroku – obserwuje nas, tak jak powiedziała Alice, ale…
– Hannah! –
słyszę, ale nie mam okazji, żeby przynajmniej zastanowić się nad tym, co się
dzieje i kto do mnie woła.
W tym samym
momencie zauważam nagły ruch pomiędzy drzewami. W pierwszym odruchu
sztywnieję i cofam się o krok, zaraz jednak biorę się w garść.
Nawet nie zastanawiam się nad tym, co i dlaczego robię, kiedy bez chwili
wahania rzucam się przed siebie, skacząc wprost na majaczącą kilkanaście metrów
dalej postać. Słyszę ciche przekleństwo; mój przeciwnik momentalnie ucieka z zasięgu
moich rąk, równie sprawny i szybko, co i ja. Nie mam wątpliwości, że
mam do czynienia z nieśmiertelnym – najpewniej wampirem – ale myśl o tym
bynajmniej nie napawa mnie entuzjazmem, choć może powinna.
Wyczuwam,
że ktoś jest tuż za moimi plecami i chcę to zignorować, ale instynkt
okazuje się zbyt silny. Zagrożenie,
zagrożenie…!, tłucze mi się w głowie, a ja chcąc nie chcąc
zwalniam, nie będąc w stanie skoncentrować się na pogoni, kiedy ktoś
depcze mi po piętach. Bezwiednie napinam mięśnie, po czym wysilam wszelakie
zmysły, gotowa do obrony; niemal spodziewam się tego, że za moment czyjeś ramiona otoczą mnie od tyłu albo ktoś
spróbuje rzucić mi się do gardła. Myśl o tym nie daje mi spokoju, a ja
jestem coraz bardzie niespokojna i świadoma potencjalnego zagrożenia,
które…
Z gardła
wyrywa mi się dzikie, zwierzęce warknięcie. Omal nie potykam się o własne
nogi (kto by pomyślał, że to w przypadku wampira możliwe?), kiedy
praktycznie bezwiednie obracam się na pięcie, gotowa skoczyć… wprost na
podążającego za mną Felixa?
Wampir
natychmiast przemyka obok mnie, tak szybko, że aż się wzdrygam. Wręcz
nieprawdopodobnym wydaje się to, żeby ktoś z taką prędkością i zręcznością
przemykał pomiędzy drzewami, a jednak wampir nawet się nie waha, wprawnie
lawirując pomiędzy kolejny przeszkodami. Biegnij,
kretynko!, warczę na siebie w duchu i to wystarcza, żebym
uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili tkwię w miejscu, próbując
zapanować nad samą sobą. W pośpiechu ruszam za Felixem, praktycznie
nieświadoma obecności pozostałych; Cullenowie są gdzieś w pobliżu, ale to
nie na nich koncentruję całą swoją uwagę.
Słyszę
warknięcie, ale tym razem charkot nie wydobył się z mojego gardła. Drzewo
gdzieś przede mną łamie się z trzaskiem, nie upadając jedynie dzięki kilku
rosłym dębom, które jakimś cudem są w stanie utrzymać roztrzaskany konar.
Rozglądam się dookoła, coraz bardziej podenerwowana; wszystko dzieje się tak
szybko, a ja nie jestem w stanie zrobić niczego, żeby się jakoś
przydać albo jakkolwiek pomóc. Nie nadążam za Felixem, a na ułamek sekundy
nawet tracę z oczu jego i intruza, którego oboje gonimy.
Gdzieś w oddali
słyszę krzyk i w oszołomieniu uświadamiam sobie, że prawie na pewno należy
do kobiety. Co dziwniejsze, hałas dochodzi z kierunku zupełnie przeciwnego
niż ten, gdzie zniknął Felix. Waham się nad tym, czy powinnam zawrócić, ale nim
podejmuję jakąkolwiek konkretną decyzję, wszystko znów ulega zmianie, kiedy
zaledwie kilka metrów ode mnie ląduje jakaś postać – i to aż nazbyt
znajoma.
Zaraz po
tym pojawia się zagniewany, gotowy do ataku Felix. Zamieram w miejscu, w oszołomieniu
spoglądając to na niego, to na jego niedoszłego przeciwnika.
– No, tak…
Chyba mamy do pogadania – stwierdza cicho, w pośpiechu podchodząc bliżej.
Kiedy w leżącym w końcu rozpoznaję ni mniej, ni
więcej, ale samego Aro Volturi, dochodzę do wniosku, że właśnie trafił w sedno.
Renesmee
Czułam na sobie jego
spojrzenie. Czerwone tęczówki wpatrywały się we mnie, tak bardzo znajome, ale i obce,
zdradzające pozostałości głodu, który męczył go przez tyle czasu. Wpatrywał się
we mnie, a ja nie odrywałam od niego wzroku, czując się trochę tak, jakbym
trwała we śnie, choć jak na razie trudno było mi określić, czy to coś dobrego,
czy może kolejny koszmar.
Przez cały
czas towarzyszył mi pulsujący ból, mający swoje źródło gdzieś w okolicach
gardła, ale właściwie nie zwracałam na niego uwagi. Nie obchodziło mnie, czy
nagle zacznę się zwijać w agonii, czując się trochę tak, jakbym znalazła
się w samym środku pożaru, co powinno być naturalną reakcją każdego, kto
miał to rzekome szczęście, żeby przeżyć ugryzienie wampira. Co prawda zdążyłam
się już przekonać, że w moim przypadku tak naprawdę niczego nie możemy być
już pewni, ale i tak nie docierało do mnie to, czego dopiero co
doświadczyłam. Wspomnienia mieszały się ze sobą, odległe i zamazane, a ja
sama już nie byłam pewna, co takiego wydarzyło się naprawdę, a co
pozostawało zaledwie wytworem mojej wybujałej wyobraźni. Nie rozumiałam już
niczego, tak bardzo zmęczona i obolała, że jedynym, czego byłam w stanie
pragnąć, było to, by choć na moment zamknąć oczy i w końcu zapaść się w ciemność.
Przez kilka sekund nie byłam nawet w stanie przypomnieć sobie, dlaczego w ogóle
przymusiłam się do otworzenia oczu, skoro czułam się tak bardzo zmęczona i…
– Renesmee
– usłyszałam swoje imię, nie pierwszy raz zresztą i to skutecznie
przymusiło mnie do tego, żeby w końcu skoncentrować wzrok na twarzy
pochylonego nade mną wampira. Ten błagalny głos był dla mnie tak trudny do
zignorowania…
Demetri…
Niczym we
śnie wyciągnęłam rękę, żeby dotknąć jego policzka. Spodziewałam się, że po raz
kolejny mnie odepchnie, tak jak wtedy, gdy odtrącał mnie za każdym razem, gdy
próbowałam się do niego zbliżyć, ale nie zrobił tego. Czułam chłód bijący od
jego ciała, kojącego moje własne – rozgrzane i zesztywniałe od ciągłego
napisania mięśni. Miałam wrażenie, że właśnie wyszłam cało z kolejnej
potyczki z Rosą, jeszcze bardziej obolała i oszołomiona niż za
pierwszym razem, kiedy wampirzyca cisnęła mną o drzewo. Właściwie nawet
nie byłam w stanie stwierdzić, które obrażenia odniosłam wcześniej, a których
dorobiłam się teraz, ból zresztą nie odgrywał tak istotnej roli, jak mogłabym
się tego spodziewać. Chłód wampirzego ciała był dobry, poza tym dla mnie
liczyło się wyłącznie to, co poczułam pod opuszkami palców, kiedy w zamyśleniu
zaczęłam gładzić aż nazbyt znajomą twarz, jakby ucząc się jej na pamięć i próbując
samym tylko dotykiem otworzyć rysy, które już i tak w nieznośni
wyraźny sposób zachowałam w pamięci.
Czy
naprawdę tutaj byłam? Nie miałam wątpliwości co do tego, co właśnie się
wydarzyło, aż nazbyt świadoma tego, że jednak udało mi się przekonać Corin do
tego, żeby wprowadziła mnie do miasta – i pozwoliła spotkać z Nim. Pamiętałam wszystko, począwszy od
drogi przez podziemia, a później paniczny strach, kiedy w pierwszym
odruchu nabrałam przekonania, że się spóźniłam, a pokój jest pusty. Do
chwili, w której uświadomiłam sobie swoją pomyłkę, wszystkie wspomnienia
były aż nazbyt oczywiste i jasne, a przynajmniej miałam takie
wrażenie.
Później…
Później już nic nie było takie proste.
Mogłam
śnić, lecz czy w takim przypadku powinnam była odczuwać ten palący ból? To
zaprzeczało również temu, żebym była martwa, ale… czy naprawdę mogłabym posunąć
się aż tak daleko, żeby złamać wszystkie zasady, które wpajano mi od dziecka, i pozwoliła
na to, żeby ktokolwiek dostał się do mojej krwi? Przecież pamiętałam wyraz
twarzy Demetriego i to, jak przez cały czas na mnie spoglądał, jak
zareagował na samo tylko pojawienie się mojej krwi… Jak mogłoby się udać, skoro
on tak bardzo cierpiał, a ja zdawałam sobie sprawę z tego, że moja
obecność w rzeczywistości nie ma żadnego znaczenia – i że liczy się
wyłącznie krew…
Moja krew.
Podjęłam
decyzję, świadoma tego, że najpewniej właśnie dobrowolnie oddaję się śmierci, a jednak
wciąż tutaj byłam. Dlaczego…?
– Dlaczego?
– zapytał w tym samym momencie, spoglądając na mnie z niedowierzaniem.
Jego oczy wciąż przypominały dwa jarzące się w ciemnościach węgliki, ale
już nie tak pełne szaleństwa i bólu, których spodziewałam się doszukać w jego
spojrzeniu. Wciąż odczuwał pragnienie, ale nie tak wielkie, żeby głód
uniemożliwił mu zachowanie zdrowych zmysłów. – Ty mnie pytasz dlaczego?
Lekko
zmarszczyłam brwi, a przynajmniej taki miałam zamiar. Wzdrygnęłam się
mimowolnie, kiedy ujął moją wyciągniętą dłoń, jeszcze mocniej przyciskając ją
do swojego policzka.
Och… Czybym
nieświadomie zadała to pytanie na głos?
– Słyszę
cię – oznajmił mi cicho. – W swojej głowie… Chyba zdolności wymknęły ci
się spod kontroli – stwierdził cicho i – mogłabym przysiąc – prawie udało
mu się uśmiechnąć.
W swojej
głowie? A niech to, nie przypominałam już sobie, kiedy ostatnim razem
zdarzyło mi się coś takiego. Zwykle to ja podejmowałam decyzje o tym,
kiedy, co i komu chcę pokazać. Co prawda mama powiedziała mi kiedyś, że
jeszcze jako dziecko, nieświadomie pokazywałam jej swoje sny, niezdolna do
panowania nad zdolnościami, ale używanie daru już dawno opanowałam do
perfekcji… A przynajmniej tak wydawało mi się do tej pory.
– Hm…
Musiałaś być rozkoszna – skomentował cicho Demetri, a potem raptownie
spoważniał i jeszcze mocniej przygarnął mnie do siebie. – Renesmee… –
Urwał i tylko potrząsnął z niedowierzaniem głową, najwyraźniej nie
będąc w stanie sformułować tego, co chodziło mi po głowie.
– Jestem
tutaj – powiedziałam po prostu, choć nie sądziłam, że będę w stanie
wyrzucić z siebie choć słowo.
Czułam
palenie w gardle, ale to było coś innego niż pragnienie i doskonale
zdawałam sobie z tego sprawę. Mój głos brzmiał dziwnie słabo, poza tym był
tak cichy i zachrypnięty, że sama miałam wątpliwości co do tego, co
powiedziałam, ale Demetri najwyraźniej usłyszał mnie doskonale.
Coś w jego
spojrzeniu uświadomiło mi, że chyba nie tylko ja mam wątpliwości co do tego,
czy oby na pewno wszystko działo się naprawdę. Zabawne, w końcu wampiry
nie sypiały, więc tym bardziej nie mogły śnić, poza tym nie sądziłam, że akurat
on kiedykolwiek zwątpi w swoje zdolności. Nagle te dwa słowa – prosta
obietnica tego, że to coś więcej niż tylko nocny majak, że jestem prawdziwa… –
wydały mi się bardziej istotne niż mogłoby się wydawać. Chciałam, żeby to
wiedział, tak jak i za wszelką cenę próbowałam przekonać go o swojej
obecności, gdy pierwszy raz zobaczyłam go takim… bezbronnym. Uciekał przede
mną, trzymał mnie na dystans, całkowicie do siebie niepodobny – i choć
miałam wtedy świadomość, że wystarczył jeden ruch, żeby rozerwał mnie na
kawałeczki, potrafiłam myśleć wyłącznie o tym, jak bardzo cierpiał i że
walczył ze sobą wyłącznie przez wzgląd na mnie. Wtedy również nade wszystko
chciałam mu ulżyć i przekonać go, że naprawdę jestem obecna, a on nie
trwa w tym szaleństwie sam… że nie…
Teraz też
tutaj byłam. I chyba jakimś cudem zaczynałam w to wierzyć.
– Jestem…
– Cii… Wiem
– przerwał mi stanowczo, mocniej ściskając moją dłoń i przysuwając sobie
do ust. Kiedy poczułam muśnięcie lodowatych warg na skórze, to było tak, jakby
nagle poraził mnie prąd. – Co ja ci zrobiłem? – westchnął cicho, głosem
odrobinę stłumionym, ponieważ wciąż przyciskał moją dłoń do twarzy.
Chciałam mu
powiedzieć, że nic mi nie jest, ale rozmyśliłam się, bardziej niż pewna, że w ten
sposób jedynie bardziej go rozdrażnię. Przez cały czas czułam na sobie jego
spojrzenie, tak przenikliwe i na swój sposób lękliwe, jakby podejrzewał,
że wystarczy chwila uwagi, żebym zaczęła zanika, a ostatecznie rozpłynęła
się w powietrzu. Choć głód nadal musiał dawać mu się we znaki, nie miałam
złudzeń co do tego, czy odmówiłby, gdybym chciała dać mu jeszcze trochę swojej
krwi. Był zdecydowany i bardzo zmartwiony, a ja nie byłam w stanie
zrobić niczego, żeby przekonać go, że nie ma powodów do zmartwień.
Choć nie
miałam na to najmniejszej uwagi, zmusiłam się do tego, żeby zmusić swoje
mięśnie do współpracy i postarać się usiąść. Demetri zesztywniał w odpowiedzi
na moje starania, po czym bardziej stanowczo przygarnął mnie do siebie i lekko
podtrzymał mnie, żebym się nie męczyła. Dostrzegłam, że jego oczy pociemniały
jeszcze bardziej, kiedy moja szyja znalazła się bliżej jego ust, ale nawet nie
spojrzał na ranę, skoncentrowany przede wszystkim na mojej twarzy. Właściwie
nie pozwolił mi usiąść, cały czas trzymając mnie w ramionach, zupełnie
jakbym była małym dzieckiem. Nie protestowałam, równie złakniona jego bliskości
i dotyku, co i on mojego, nawet jeśli było zbyt wiele czynników,
które zakłócały doskonałość tej chwili.
Demetri
westchnął cicho, po czym z czułością odgarnął mi posklejane włosy z twarzy.
Już nie płakałam, ale na policzkach wciąż czułam pozostałości łez; od zapachu
mojej własnej chwili kręciło mi się w głowie, choć nie miałam pojęcia skąd
miałaby się wziąć, skoro w ciągu zaledwie kilku minut straciłam jej więcej
niż kiedykolwiek wcześniej…
Tropiciel
trzymał mnie i czułam, że moja obecność wzbudza w nim emocje, których
starał się nie okazywać. Sama raz po raz spoglądałam mu w oczy albo
wodziłam wzrokiem po jego twarzy, zastanawiając się na tym, co byłoby, gdyby
mnie pocałował. Chciałam poczuć jego wargi na swoich, choć nie sądziłam, że w swoim
stanie będę w stanie myśleć o czymś tak nieznośnie błahym i dziwnie
odległym, jak pieszczoty. Z jakiegoś powodu wszelakie wątpliwości odeszły
w zapomnienie, a ja byłam w stanie wyłącznie koncentrować się na
tym, że jestem tuż obok jego – i że mnie dotykał, że był prawdziwy… To,
czy wszystko miało później okazać się jakimś bezsensownym snem, nie miało dla
mnie żadnego znaczenia.
Czekałam aż
znów się odezwie, ale Demetri uparcie milczał, oglądając mnie z uwagą i najwyraźniej
próbując oszacować jak bardzo ucierpiałam, kiedy… stracił nad sobą kontrolę. W każdym
jego ruchu wyczuwałam napięcie, poza tym obchodził się we mną tak delikatnie,
jakbym była z porcelany. Jego oczy były bardzo poważne i nienaturalnie
duże, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy dostrzegł już zmiany, które we
mnie zaszły, czy może po prostu nie do pojęcia było dla niego to, że nie tylko
żyłam, ale do tej pory nie zwijałam się z bólu, porażona przez rozchodzący
się po całym ciele jad. Tak czy inaczej, nie miałam siły, żeby wszystko mu
tłumaczyć, tym bardziej, że nagle naszła mnie irracjonalna, aczkolwiek bardzo
realna myśl, która skutecznie wytrąciła mnie z równowagi, podsycając lęk.
Bo co… jeśli miał się ode mnie odwrócić, kiedy przekona się, że to, co naprawdę
kochał – ta moja ludzka cząstka – tak po prostu zanikła…?
– Aniele? –
wyszeptał, a ja zesztywniałam. Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek
zwracał się do mnie w ten sposób. – Nic cię nie boli? – zapytał cicho,
spoglądając mi w oczy; nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie go
okłamać.
– Nie
przemieniam się – zapewniłam go cicho. – Dem…
Coś w jego
spojrzeniu sprawiło, że zamilkłam. Miałam wrażenie, że trzęsły mu się ręce,
kiedy w końcu zmusił się do tego, żeby obejrzeć moją szyję i delikatnie
musnął palcami otwartą ranę na moim gardle. Sama nie byłam w stanie
wzrokowo ocenić własnych obrażeń, ale po wyrazie twarzy Demetriego poznałam, że
wyglądam co najmniej marnie.
Uniosłam
rękę i ująwszy go za nadgarstek, delikatnie acz stanowczo zmusiłam go do
tego, żeby nie dotykał mojego gardła. Odpuścił zaskakująco łatwo, choć przecież
znacznie przeważał mnie ze swoją wampirzą siłą.
– Czy to
też moja wina? – Tym razem nie patrzył na moje gardło, ale na czoło.
Westchnęłam
i w roztargnieniu przeczesałam palcami włosy, w nadziei, że w ten
sposób uda mi się zasłonić rozcięcie, które zawdzięczałam Rosie.
– Nie – powiedziałam
stanowczo. – To ja jestem głupia – dodałam i – sądząc po jego minie – w pewnym
sensie się ze mną zgadzał. – Pomóż mi usiąść – zadecydowałam; mój głos brzmiał
lepiej niż na początku.
– Nessie…
Potrząsnęłam
głową.
– Wiedziałam,
że nie jesteś w stanie mnie skrzywdzić – powiedziałam z naciskiem.
Być może w obecnej sytuacji upór był bezsensowny, ale nie mogłam
powstrzymać się przed powiedzeniem mu tego na głos. – Dalej ci ufam. Poza tym…
– zaczęłam, ale nie miałam okazji na to, żeby dokończyć, bo nagle przygarnął
mnie do siebie, tak, że moja twarz znalazła się zaledwie kilka centymetrów od
jego własnej.
Choć
zważywszy na utratę krwi oraz to, że w ostatnim czasie bliżej było mi do
wampira niż człowieka, to powinno być niemożliwe, serce zabił mi szybciej;
wzięłam kilka drżących oddechów, co oczywiście przypłaciłam bólem w żebrach
i gardle, ale nawet nie zwróciłam na to uwagę. Tuliłam się do niego,
wpatrzona w jego bladą twarz i świadoma wyłącznie tego, że naprawdę
tutaj jesteśmy, a on…
Jestem tutaj…, przeszło mi przez myśl;
te dwa słowa nie dawały mi spokoju.
Kiedy
Demetri bardzo powoli nachylił się w moją stronę, a ja poczułam na
policzku jego lodowaty oddechu, uświadomiłam sobie, że wciąż miał swobodny
dostęp do moich myśli. Jakaś część mnie – ta bardziej czujna i zaniepokojona
tym, czego już doświadczyłam – chciała zmusić mnie do tego, żebym spróbowała
się odsunąć, ale ja nie ruszyłam się nawet o milimetr. Ufam ci, ufam…, powtarzałam w myślach
niczym mantrę; chciałam żeby to słyszał i żeby w końcu uwierzył w to,
co ja wiedziałam od samego początku.
Miałam wrażenie,
że nadal nie docierało do niego to, że trzyma mnie w ramionach – i to
nawet po tym, jak napoiłam go swoją krwią. Nie potrafiłam jeszcze stwierdzić,
jakie miały być skutki tej ofiary, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
Mimo wszystko podświadomie czułam, że coś się zmieniło, choć równie dobrze
mogło być to wyłącznie wynikiem mojej wyobraźni i tego, jak bardzo
pragnęłam utrzymać to, co zrodziło się pomiędzy nami. Myślałam o tym, co
robiłam – że oddałam mu swoją krew, a więc w pewnym sensie ofiarowałam
życie. Co więcej, wykorzystał ten dar dobrze, a teraz był tutaj, niezdolny
mnie skrzywdzić, choć nawet gdyby to zrobił, nie miałabym do niego z tego
powodu żalu.
Oddałam mu
siebie, żeby mógł przetrwać, a jednak wciąż tutaj byłam… W tamtej
chwili nabrałam przekonania, że więź pomiędzy nami nabrała mocy, jeszcze
trwalsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Kochałam
go…
Zamknęłam
oczy, w pełni koncentrując się wyłącznie na tym jednym uczuciu. Kiedy
poczułam jego wargi na swoich, to było tak, jakbym nareszcie odnalazła siebie –
tę część, która w tak brutalny sposób została mi odebrana. W jednej
chwili czas, który straciliśmy – wszystko to, co miało miejsce od momentu, w którym
sufit w tamtym korytarzu się zarwał, zmuszając mnie do podjęcia
najtrudniejszej decyzji z życiu – przestał się liczyć, a ja poczułam
się tak, jakby nic się nie zmieniło. Byłam ja i był on – wszystko wróciło
na swoje miejsce, a ja byłam w stanie myśleć wyłącznie o tym,
jak bardzo chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie…
Całował
mnie delikatnie, z czułością i niepewnością, niczym niedoświadczony
nastolatek, który pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Zabawne, bo
o Demetrim Volturi na pewno nie dało się nie tylko mówić, ale również
myśleć w taki sposób – nie o kimś, kto przez wszystkie te lata miał w zamku
opinię playboya i nieznośnego Casanovy. To wydawało się wręcz
nieprawdopodobne, że ktoś, kto zawrócił w głowie niejednej kobiecie, teraz
zachowywał się tak, jakby pierwszy raz miał do czynienia z uczuciami.
Jego dłoń
przesunęła się wzdłuż mojego kręgosłupa, aż zadrżałam, mając wrażenie, że całe
moje ciało płonie. W jednej chwili Demetri bardziej stanowczo przygarnął
mnie do siebie; jego pocałunki stały się bardziej zdecydowane i namiętne,
choć mnie nadal wydawał się odległy i na swój sposób… niepewny? Dotykał
mnie i czułam, że jest rozdarty pomiędzy pragnieniami, a zdrowym
rozsądkiem. Ja też powinnam była skoncentrować się na tym, co było istotne, ale
jak mogłabym, skoro on w końcu tutaj była, a ja…?
W zasadzie
nie byłam w stanie tego opisać, to zresztą nie miało znaczenia. Czułam, że
to jedynie pozory, a Demetri za wszelką cenę stara się panować nad
odruchami, nie chcąc przypadkiem zrobić czegoś, czego później moglibyśmy
pożałować. Dla mnie liczyło się wyłącznie to, że trwaliśmy w tym razem, po
tak długiej rozłące i całych dniach wątpliwości i strachu. Nie
obchodziło mnie miejsce – w zasadzie nic nie miało dla mnie znaczenia,
nawet jeśli to jedynie potwierdzało, że zachowywałam się bezmyślnie. Z drugiej
strony, skoro nawet życie nieśmiertelnych było tak kruche, to czy nie
powinniśmy byli wykorzystać jak najlepiej czasu, który nam dano?
Jeśli
później miałam żałować, byłam gotowa zaryzykować. Jeśli…
– Hej! Do
jasnej cholery, ogarnijcie się oboje! – warknęła z irytacją Corin
Właśnie
wtedy nasza prywatna bańka szczęścia rozprysła się na kawałeczki. W zamian
dosięgło nas coś zupełnie innego – i wszystko na powrót się skomplikowało.
Rzeczywistość.
Znów zeszło mi dłużej niż sobie planowałam, ale najważniejsze, że w końcu dałam radę dokończyć ten rozdział. Chciałabym mieć coś na swoje usprawiedliwienie, bo prawie osiemdziesiąt procent tej notki leżało sobie na dysku od początku roku; po prostu nie byłam w stanie zebrać się do dokończenia, a i sam efekt… Cóż, pozostawiam do Waszej oceny, jak zwykle zresztą. Mam też nadzieję, że czekanie się opłaciło. Tym bardziej, że teraz jestem podekscytowana myślą o tym, że kolejny rozdział to tytułowy „Szał”; sądzę, że zaskoczę, aczkolwiek…Jak zwykle jestem wdzięczna za wszystkie te cudowne komentarze. Dziękuję zwłaszcza Katherine B. za życzenia urodzinowe; to cudowne, że pamiętałaś – wybacz, że odpowiadam dopiero teraz. Och, poza tym Guśce, która tyle czekała na kolejny rozdział, raz po raz się u niego upominając – i to w tak subtelny sposób, że nawet gdybym chciała, nie mogłabym tego uznać za poganianie; dla mnie to ważne. Chciałabym też wszystkim złożyć jak najlepsze (choć spóźnione) życzenia na ten nowy rok. Wiem, że dla mnie będzie pełen zmian, bo – jeśli wszystko dobrze pójdzie – w tym roku zaczynam studia, ale kto wie? Wszystko okaże się z czasem.Na dzisiaj to tyle i do napisania, mam nadzieję, że wkrótce.Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńCullenowie są w Volterze.. razem z Hannah i Felixem:D Czy mi się wydaje, czy Edward nie wie jeszcze nic o Demetrim?:> Chyba nikt nie chce go denerwować bardziej niż już jest wkurzony:D
Hmm złapali Aro.. ciekawa jestem co będzie dalej. Czy zjednoczą siły, aby uderzyć na zamek? Aro, Fiona i Rosa, oraz Cullenowie z Hanna i Felixem.. trzy różne powody aby uderzyć w Kajusza i jego podwładnych. Zastanawia mnie jak to się dalej potoczy:)
Renesmee i Demetri. Uwielbiam ich razem:).Tropiciel słyszy jej myśli, bo ta jest wykończona i nie ma siły? Ahh ta chemia między nimi:) Uwielbiam:) Szkoda, że Corin im przerwała, ale musi wydostać Nessie z zamku. Raczej jej się to nie uda- mam nadzieje- zwłaszcza, że w następnym rozdziale rozpęta się Szał:D Chciałabym bardzo aby uwolnili w końcu biednego Demetriego:)
Chyba pierwszy raz usłyszałam, że jestem subtelna;p trochę się naczekaliśmy na ten rozdział ale było warto:) Z niecierpliwością czekam na następny:)
Weny
Guśka