środa, 7 stycznia 2015

23. Trudne przymierze

Hannah
– Jesteś pewna, że wiesz co robisz?
Zaciskam dłonie w pięści, rozeźlona. Mimo wszystko nieufność Edwarda mnie nie dziwi, choć jednocześnie zaczynam mieć dość tego, jak on i Rosalie na każdym kroku przypominają mi o tym, co zrobiłam. W porządku, sama do tego doprowadziłam, ale skoro mamy działać razem, chyba mogę liczyć na przynajmniej minimum zaufania?
Dla pewności raz jeszcze rozglądam się dookoła, byleby tylko nie musieć patrzeć na ojca mojej najlepszej przyjaciółki. „Dobra! – mam ochotę zawołać. – W porządku, spieprzyłam w życiu to i owo, i pewnie macie powody, żeby mi nie ufać, ale to jeszcze nie znaczy, że możecie traktować mnie w ten sposób! Mnie też zależy na Renesmee, do cholery!". Oczywiście nie robię tego, świadoma, że w ten sposób jedynie mogę doprowadzić do kolejnego, jeszcze bardziej skomplikowanego konfliktu między nami, ale napięte relacje pomiędzy nami i tak doprowadzają mnie do szału. Czy nie wystarczy, że podobnie jak i oni szaleję od nadmiaru zmartwień, dodatkowo niepokojąc się myślą o tym, że właśnie wróciliśmy do miejsca z którego kilka tygodni wcześniej cudem udało nam się uciec?
– Powiedziałam już – mówię na głos, siląc się na cierpliwość. Doprawdy, w którymś momencie wejdę z siebie i stanę obok… I to nie Felix doprowadzi mnie do takiego stanu. – Widziałam ją we wspomnieniach tamtego taksówkarza. Przywiózł ją tutaj, a przynajmniej tak mi się wydaje…
– Tak ci się wydaje? Świetnie! Nie ma jak konkretna informacja – drwi Rosalie, nie szczędząc sobie ironii. – Co my tutaj właściwie robimy?
– Moglibyście dać jej spokoju? – Głos Felixa z powodzeniem mógłby zabijać. Aż unoszą ku górze brwi, słysząc determinację w jego głosie i to, jak bardzo jest zdecydowany, żeby bronić… mnie. – I tak zrobiła więcej niż którekolwiek z was byłoby w stanie! Szlag, gdyby nie Hannah, pewnie do tej pory siedzielibyście w Anchorage i deliberowalibyście nad tym, co zrobić – dodaje gniewnie.
Spoglądam na niego, równie wdzięczna, co i zaskoczona. W porządku, miałam więcej niż jedną okazję, żeby zauważyć, że Felutek – nawet pomimo tego, że nie raz daje mi powody, żebym uważała go za palanta – potrafi być oddanym przyjacielem i że jest w stanie walczyć o tych, którzy coś dla niego znaczą. Dla mnie i Renesmee od samego początku był gotowy na wiele, byleby tylko zapewnić nam bezpieczeństwo – również w moim przypadku, choć miał powody, żeby traktować mnie jak potencjalną zdrajczynię. Być może nie powinnam być zdziwiona, że stawał w mojej obronie teraz, ale mimo wszystko…
Hej, Rosalie i Edward nie są śmiertelnym zagrożeniem. W zasadzie mógłby się do nich przyłączyć, żeby po raz kolejny uprzykrzyć mi życie, ale najwyraźniej nie ma takiego zamiaru, przynajmniej tym razem. Co więcej, przez cały czas czuję na sobie jego spojrzenie i mam wrażenie, że oboje myślimy o tym samym – o tym, że wszystko uległo zmianie, zwłaszcza po tym, co wydarzyło się pomiędzy nami w Anchorage. W pamięci wciąż mam jego słowa – coś na co podświadomie czekałam od dawna, choć nie chciałam dopuścić tego do świadomości – nie wspominając o pocałunkach i skrajnych emocjach, które wzbudza we mnie do tej pory.
– Rany… Dziękuję, Felutku – mówię i lekko potrząsam głową. – Radzę sobie, ale to i tak miłe.
– Mówisz tak, jakbym robił to z myślą o tobie… – Jeszcze kiedy mówi, w jego oczach pojawia się coś, co nie pozostawia wątpliwości co do tego, że tutaj jednak chodzi o mnie.
– Przestańcie wszyscy – odzywa się Carlisle, skutecznie ucinając wszelakie dyskusje. Wydaje się zmęczony, choć nie sądziłam, że to w przypadku wampira możliwe. Co więcej, bez trudu skupia na sobie uwagę nas wszystkich, co jest dobre, skoro wszyscy zwykle liczą się z jego zdaniem, a doktor jako jedna z nielicznych osób potrafi odsunąć emocje na dalszy plan i zachować się praktycznie. – W ten sposób do niczego nie dojdziemy. Rosalie, proszę cię… Poza tym nie da się ukryć, że Felix ma rację. Już rozmawialiśmy na ten temat i ustaliliśmy, że jemu i Hannie możemy zaufać – dodaje, a ja mam ochotę parsknąć odrobinę histerycznym śmiechem.
Zaufanie? Prędzej mi kaktus na ręce wyrośnie niż uwierzą w to, że lodowa królowa okaże choćby cień dobrej woli. Mam wrażenie, że najchętniej rzuciłaby mi się do gardła albo – jeśli dopisze mi szczęście – kazała mi iść do diabła, bylebym zniknęła jej z oczu. Och, w zasadzie… czemu nie? Nie da się ukryć, że perspektywa jest kusząca, zwłaszcza, że bez krzywych spojrzeń i złośliwych uwag szukanie Renesmee wszystkim nam szłoby dużo sprawniej.
Gdyby to tylko zależało ode mnie, już dawno zaczęłabym działać na własną rękę, ale jednocześnie wiem, że to nie jest takie proste. Chcę tego czy nie, Cullenowie są rodziną Renesmee, a ja skrzywdziłam ich równie dotkliwie, co i ich. Co więcej, mamy ten sam cel, więc porozumienie się jest najlepszym i najrozsądniejszym, co możemy zrobić.
– Co ty powiesz? To jest moja córka. – Edward obrzuca mnie wymownym, wyzutym z jakichkolwiek emocji spojrzeniem. Nadal trudno jest mi się przyzwyczaić do tego, że potrafi czytać w myślach i że już nie mam swojej głowy wyłącznie dla siebie. – Dobrze myślisz. Żadne z nas ci tego nie zapomni.
– Nie oczekuję tego… – szeptam, choć to i tak nie ma sensu, skoro obdarzone wyostrzonymi zmysłami wampiry słyszą mnie doskonale.
– Lepiej dla ciebie – przyznaje, choć to bynajmniej nie jest komplement. – Teraz do rzeczy. Co robimy?
– Szukamy. Chyba słyszałeś, co powiedziała Hannah – przypomina chłodno Felix. – Trop urywa się tutaj. Teraz musimy się trochę wysilić.
Naprawdę zaczynam mieć ich wszystkich dość. Przynajmniej Alice, Jasper i Emmett zwykle są w stanie się powstrzymać, a ten ostatni może nawet byłby w stanie obdarzyć mnie i Felixa sympatią, choć to akurat może mieć związek z tym, że przyłapał nas w dość jednoznacznej sytuacji. Do tej pory dostaję szału i to nie tyle na myśl o tym, że ktoś widział, co takiego zaszło pomiędzy mną a Felixem, ale przede wszystkim dlatego, że ważył się nam przerwać. Co prawda to nie jest czas i miejsce na zajmowanie się sprawami osobistymi, tym bardziej, że sama nie jestem pewna, jak powinnam się do tego odnieść. Wiem jedynie, że pomiędzy mną a Felixem już nic nie jest takie samo, a my prędzej czy później będziemy musieli podjąć dość istotne, tymczasowo abstrakcyjne dla mnie decyzje.
Czuję na sobie zatroskane spojrzenie Esme i jakoś udaje mi się wysilić na blady, pocieszający uśmiech. Pomijając Carlisle'a, żona doktora wydaje się być jedyną osobą, która jest zdolna do tego, żeby traktować mnie i Felixa dobrze. Och, gdybym już kilka miesięcy temu zdawała sobie sprawę z tego, jak bardzo namieszam, być może wszystko potoczyłoby się inaczej, jednak z drugiej strony… Co takiego mogłam tak naprawdę zrobić, skoro chodziło o moje życie? Tym bardziej jestem wdzięczna, że Renesmee była w stanie mi wybaczyć, podobnie jak i Esme oraz Carlisle – a więc dwa najbardziej ludzkie wampiry i to w najpiękniejszym znaczeniu tego słowa. To pocieszające, choć paradoksalnie jestem bardziej świadoma postawy tych, którzy nadal traktują mnie jak najgorszego wroga.
– Zastanówmy się nad tym jeszcze raz, Hanno – proponuje mi Esme, źle interpretując moje milczenie. – Na pewno Nessie gdzieś tutaj jest. Jestem pewna, że się nie pomyliłaś – dodaje, a ja ledwo powstrzymuję się od tego, żeby westchnąć z frustracją. Dlaczego musi być dla mnie aż taka miła…?
– Tak… – mówię, siląc się na entuzjazm. – W końcu Renesmee wie, co robi. Nie zrobiłaby niczego głupiego.
– Moja córka jest silna – słyszę i z zaciekawieniem spoglądam na milczącą do tej pory Bellę. – Zmieniła się… A ja wiem, że sobie poradzi – dodaje.
Do tej pory pamiętam wyraz jej twarzy, kiedy już oddałam jej i Edwardowi wspomnienia. Już wcześniej wydawała się odchodzić od zmysłów, być może podświadomie wiedząc, że to, co przed ucieczką próbowała powiedzieć jej Renesmee, a co potwierdzili pozostali Cullenowie, jest prawdą. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak to jest mieć dorastające dziecko, a zwłaszcza teraz macierzyństwo nigdy już nie miało być mi dane, ale od samego początku w swoich planach liczyliśmy na to, że więzy krwi ułatwią sprawę. Nie potrafię wyobrazić sobie relacji czystszej i silniejszej niż ta pomiędzy matką a dzieckiem, tym bardziej, kiedy kobieta była zdolnego tego, by poświęcić swoje życie i człowieczeństwo, byleby tylko wydać na świat córkę, którą tak bardzo kochała. Być może to było zbyt mało, żeby zniwelować działanie mojego daru, ale Bella i tak musiała wyczuć, że Nessie jest jej znajoma; każda matka musiała być w stanie rozpoznać swoje dziecko i wierzyłam w to całą sobą, choć moje marzenia o szczęśliwej rodzinie, domku z ogródkiem i życiu jak z bajki zostały pogrzebane już na długo przed moją przemianą w wampirzycę.
– Tak jak ty – słyszę głos Edwarda i aż spoglądam na niego z niedowierzaniem. Nieprawdopodobne jak diametralnie zmienia się jego głos, kiedy zwraca się do żony. Czuję się niemal jak intruz, kiedy bez słowa podchodzi bliżej i bierze wampirzycę w ramiona. – Kobiety w tej rodzinie są wyjątkowe…
– Kobiety są wyjątkowe. Kropka – mruczy z rozdrażnieniem Felix, spoglądając na splecioną ze dobą dwójkę. To ma być komplement czy wręcz przeciwnie. – Czy teraz w końcu moglibyśmy…?
Nagle urywa i to skutecznie zwraca uwagę nie tylko moją, ale i wszystkich innych. W pierwszej chwili nie jestem pewna, co takiego się dzieje i rozglądam się, zaniepokojona, jednak prawie natychmiast orientuję się, że chodzi o Alice.
Dobrze znam to puste spojrzenie, choć samą wampirzycę znam raptem kilka dni, a w transie widziałam ją zaledwie raz. Stoi w bezruchu, skoncentrowana na jakimś punkcie w przestrzeni, ale w rzeczywistości nie widząc niczego. Zabawne, bo do tej pory zawsze sądziłam, że w całej swojej egzystencji widziałam dość niepokojących rzeczy, ale coś w pogrążonej w transie wampirzycy przyprawia mnie o dreszcze.
– Co to jest, Alice? – pyta ją natychmiast wyraźnie poruszony Edward. Obserwuję go, kiedy w ułamku sekundy doskakuje do przybranej siostry, chyba chcąc pochwycić ją za ramiona, ale w ostatniej chwili ubiega go Jasper. – Co…?
Ej, panie mądry, a może chwila uwagi dla nas, szaraczków?, myślę z rozdrażnieniem, ale ojciec Renesmee – z premedytacją bądź nie – puszcza moją uwagę mimo uszu. Cudownie, więc na domiar złego zaczynam być dla wszystkich niewidzialna!
– Widzę… – Alice potrząsa głową, ale jej oczy nadal pozostają puste. Na pewno ciekawym doświadczeniem jest jednocześnie spoglądać w przyszłość i zachować związek z teraźniejszością, ale dla postronnego obserwatora… Cóż, dziewczyna ma szczęście, że jeszcze nikt jej nie zamknął. – Obserwują. Na coś czekają, ale… Dlaczego oni nas obserwują? – pyta, a w jej głosie jest równie wiele lęku, co i wątpliwości.
– Kto nas obserwuje? – pyta natychmiast Felix, ale wampirzyca nawet na niego nie patrzy, zupełnie jakby go nie słyszała.
– Czy jest tam Renesmee? – mówi w tym samym momencie Bella.
Alice nie odpowiada, a Edward nieznacznie potrząsa głową, choć odpowiedź jest oczywista – w końcu kobieta nie widzi istot innych niż ludzie i wampiry. Zaciskam dłonie w pięści, coraz bardziej podenerwowana; być może to wypowiedziane przez pogrążoną w transie dziewczynę słowa, ale z każdą kolejną sekundą jestem coraz bardziej niespokojna. Raz po raz rozglądam się na boki, śledząc wzrokiem okolicę i starając się wypatrzeć pomiędzy drzewami coś, czego nie powinno tam być. Przez cały czas mam wrażenie, że coś jest nie tak – że mamy powody, żeby się obawiać – ale dookoła wciąż panuje cisza, a ja…
Niczego już nie rozumiem. Niczego nie jestem pewna i to doprowadza mnie do szaleństwa. Mam wrażenie, że wszystko robię na opak i że niezależnie od decyzji, którą podejmę, wszystko pójdzie nie tak. To wciąż mi się wymyka, nieubłaganie, choć próbuję jakoś zapanować nad sytuacją i przynajmniej udawać, że wszystko jest w porządku… No cóż, nic z tego – bo przecież nie jest, a ja aż nazbyt dobrze zdaję sobie z tego sprawę. Wszyscy patrzą mi na ręce, próbując doszukać się w moich staraniach czegoś niewłaściwego – złych intencji, jakbym była jakimś potworem, który za wszelką cenę usiłuje zniszczyć ich rodzinę. Pewnie tak o mnie myślą, a ja sama już nie jestem pewna, co takiego powinnam zrobić, żeby to zmienić.
Ten las…
Z zamyśleniem robię krok do przodu, nieznacznie oddalając się od pozostałych. Do diabła, tak swoją drogą, to kiedy zrobiło się tutaj tak cicho? Jestem przyzwyczajona do ciągłego szmeru, czy to przemykających leśnym podszyciem żyjątek, czy też nawet wiatrem, który bawi się liśćmi w koronach drzew. Czasem nawet mnie to irytuje, ale tym razem cisza jest nie tyle irytująca, co i… na swój sposób niepokojąca. Tak, to jak nic wina Alice – w końcu po czymś takim wkrótce wszyscy popadniemy w paranoję, dodatkowo zamartwiając się wątpliwości względem tego, co dzieje się z Renesmee – ale z drugiej strony… Po wszystkim, czego doświadczyłam jak wampirzyca, już chyba nic nie powinno mnie zdziwić.
Jednak czy w takim razie wampir może obawiać ciemności? Zabawne, ale panujący wokół mrok naprawdę mnie niepokoi. Stanie w otoczeniu wrogo nastawionych wampirów, mając tuż obok jakieś cholerne medium, które właśnie spogląda w przyszłość, również nie ułatwia mi koncentracji. Wciąż mam niejasne wrażenie, że coś czai się w mroku – obserwuje nas, tak jak powiedziała Alice, ale…
– Hannah! – słyszę, ale nie mam okazji, żeby przynajmniej zastanowić się nad tym, co się dzieje i kto do mnie woła.
W tym samym momencie zauważam nagły ruch pomiędzy drzewami. W pierwszym odruchu sztywnieję i cofam się o krok, zaraz jednak biorę się w garść. Nawet nie zastanawiam się nad tym, co i dlaczego robię, kiedy bez chwili wahania rzucam się przed siebie, skacząc wprost na majaczącą kilkanaście metrów dalej postać. Słyszę ciche przekleństwo; mój przeciwnik momentalnie ucieka z zasięgu moich rąk, równie sprawny i szybko, co i ja. Nie mam wątpliwości, że mam do czynienia z nieśmiertelnym – najpewniej wampirem – ale myśl o tym bynajmniej nie napawa mnie entuzjazmem, choć może powinna.
Wyczuwam, że ktoś jest tuż za moimi plecami i chcę to zignorować, ale instynkt okazuje się zbyt silny. Zagrożenie, zagrożenie…!, tłucze mi się w głowie, a ja chcąc nie chcąc zwalniam, nie będąc w stanie skoncentrować się na pogoni, kiedy ktoś depcze mi po piętach. Bezwiednie napinam mięśnie, po czym wysilam wszelakie zmysły, gotowa do obrony; niemal spodziewam się tego, że za moment  czyjeś ramiona otoczą mnie od tyłu albo ktoś spróbuje rzucić mi się do gardła. Myśl o tym nie daje mi spokoju, a ja jestem coraz bardzie niespokojna i świadoma potencjalnego zagrożenia, które…
Z gardła wyrywa mi się dzikie, zwierzęce warknięcie. Omal nie potykam się o własne nogi (kto by pomyślał, że to w przypadku wampira możliwe?), kiedy praktycznie bezwiednie obracam się na pięcie, gotowa skoczyć… wprost na podążającego za mną Felixa?
Wampir natychmiast przemyka obok mnie, tak szybko, że aż się wzdrygam. Wręcz nieprawdopodobnym wydaje się to, żeby ktoś z taką prędkością i zręcznością przemykał pomiędzy drzewami, a jednak wampir nawet się nie waha, wprawnie lawirując pomiędzy kolejny przeszkodami. Biegnij, kretynko!, warczę na siebie w duchu i to wystarcza, żebym uświadomiła sobie, że od dłuższej chwili tkwię w miejscu, próbując zapanować nad samą sobą. W pośpiechu ruszam za Felixem, praktycznie nieświadoma obecności pozostałych; Cullenowie są gdzieś w pobliżu, ale to nie na nich koncentruję całą swoją uwagę.
Słyszę warknięcie, ale tym razem charkot nie wydobył się z mojego gardła. Drzewo gdzieś przede mną łamie się z trzaskiem, nie upadając jedynie dzięki kilku rosłym dębom, które jakimś cudem są w stanie utrzymać roztrzaskany konar. Rozglądam się dookoła, coraz bardziej podenerwowana; wszystko dzieje się tak szybko, a ja nie jestem w stanie zrobić niczego, żeby się jakoś przydać albo jakkolwiek pomóc. Nie nadążam za Felixem, a na ułamek sekundy nawet tracę z oczu jego i intruza, którego oboje gonimy.
Gdzieś w oddali słyszę krzyk i w oszołomieniu uświadamiam sobie, że prawie na pewno należy do kobiety. Co dziwniejsze, hałas dochodzi z kierunku zupełnie przeciwnego niż ten, gdzie zniknął Felix. Waham się nad tym, czy powinnam zawrócić, ale nim podejmuję jakąkolwiek konkretną decyzję, wszystko znów ulega zmianie, kiedy zaledwie kilka metrów ode mnie ląduje jakaś postać – i to aż nazbyt znajoma.
Zaraz po tym pojawia się zagniewany, gotowy do ataku Felix. Zamieram w miejscu, w oszołomieniu spoglądając to na niego, to na jego niedoszłego przeciwnika.
– No, tak… Chyba mamy do pogadania – stwierdza cicho, w pośpiechu podchodząc bliżej.
Kiedy w leżącym w końcu rozpoznaję ni mniej, ni więcej, ale samego Aro Volturi, dochodzę do wniosku, że właśnie trafił w sedno.
Renesmee
Czułam na sobie jego spojrzenie. Czerwone tęczówki wpatrywały się we mnie, tak bardzo znajome, ale i obce, zdradzające pozostałości głodu, który męczył go przez tyle czasu. Wpatrywał się we mnie, a ja nie odrywałam od niego wzroku, czując się trochę tak, jakbym trwała we śnie, choć jak na razie trudno było mi określić, czy to coś dobrego, czy może kolejny koszmar.
Przez cały czas towarzyszył mi pulsujący ból, mający swoje źródło gdzieś w okolicach gardła, ale właściwie nie zwracałam na niego uwagi. Nie obchodziło mnie, czy nagle zacznę się zwijać w agonii, czując się trochę tak, jakbym znalazła się w samym środku pożaru, co powinno być naturalną reakcją każdego, kto miał to rzekome szczęście, żeby przeżyć ugryzienie wampira. Co prawda zdążyłam się już przekonać, że w moim przypadku tak naprawdę niczego nie możemy być już pewni, ale i tak nie docierało do mnie to, czego dopiero co doświadczyłam. Wspomnienia mieszały się ze sobą, odległe i zamazane, a ja sama już nie byłam pewna, co takiego wydarzyło się naprawdę, a co pozostawało zaledwie wytworem mojej wybujałej wyobraźni. Nie rozumiałam już niczego, tak bardzo zmęczona i obolała, że jedynym, czego byłam w stanie pragnąć, było to, by choć na moment zamknąć oczy i w końcu zapaść się w ciemność. Przez kilka sekund nie byłam nawet w stanie przypomnieć sobie, dlaczego w ogóle przymusiłam się do otworzenia oczu, skoro czułam się tak bardzo zmęczona i…
– Renesmee – usłyszałam swoje imię, nie pierwszy raz zresztą i to skutecznie przymusiło mnie do tego, żeby w końcu skoncentrować wzrok na twarzy pochylonego nade mną wampira. Ten błagalny głos był dla mnie tak trudny do zignorowania…
Demetri…
Niczym we śnie wyciągnęłam rękę, żeby dotknąć jego policzka. Spodziewałam się, że po raz kolejny mnie odepchnie, tak jak wtedy, gdy odtrącał mnie za każdym razem, gdy próbowałam się do niego zbliżyć, ale nie zrobił tego. Czułam chłód bijący od jego ciała, kojącego moje własne – rozgrzane i zesztywniałe od ciągłego napisania mięśni. Miałam wrażenie, że właśnie wyszłam cało z kolejnej potyczki z Rosą, jeszcze bardziej obolała i oszołomiona niż za pierwszym razem, kiedy wampirzyca cisnęła mną o drzewo. Właściwie nawet nie byłam w stanie stwierdzić, które obrażenia odniosłam wcześniej, a których dorobiłam się teraz, ból zresztą nie odgrywał tak istotnej roli, jak mogłabym się tego spodziewać. Chłód wampirzego ciała był dobry, poza tym dla mnie liczyło się wyłącznie to, co poczułam pod opuszkami palców, kiedy w zamyśleniu zaczęłam gładzić aż nazbyt znajomą twarz, jakby ucząc się jej na pamięć i próbując samym tylko dotykiem otworzyć rysy, które już i tak w nieznośni wyraźny sposób zachowałam w pamięci.
Czy naprawdę tutaj byłam? Nie miałam wątpliwości co do tego, co właśnie się wydarzyło, aż nazbyt świadoma tego, że jednak udało mi się przekonać Corin do tego, żeby wprowadziła mnie do miasta – i pozwoliła spotkać z Nim. Pamiętałam wszystko, począwszy od drogi przez podziemia, a później paniczny strach, kiedy w pierwszym odruchu nabrałam przekonania, że się spóźniłam, a pokój jest pusty. Do chwili, w której uświadomiłam sobie swoją pomyłkę, wszystkie wspomnienia były aż nazbyt oczywiste i jasne, a przynajmniej miałam takie wrażenie.
Później… Później już nic nie było takie proste.
Mogłam śnić, lecz czy w takim przypadku powinnam była odczuwać ten palący ból? To zaprzeczało również temu, żebym była martwa, ale… czy naprawdę mogłabym posunąć się aż tak daleko, żeby złamać wszystkie zasady, które wpajano mi od dziecka, i pozwoliła na to, żeby ktokolwiek dostał się do mojej krwi? Przecież pamiętałam wyraz twarzy Demetriego i to, jak przez cały czas na mnie spoglądał, jak zareagował na samo tylko pojawienie się mojej krwi… Jak mogłoby się udać, skoro on tak bardzo cierpiał, a ja zdawałam sobie sprawę z tego, że moja obecność w rzeczywistości nie ma żadnego znaczenia – i że liczy się wyłącznie krew…
Moja krew.
Podjęłam decyzję, świadoma tego, że najpewniej właśnie dobrowolnie oddaję się śmierci, a jednak wciąż tutaj byłam. Dlaczego…?
– Dlaczego? – zapytał w tym samym momencie, spoglądając na mnie z niedowierzaniem. Jego oczy wciąż przypominały dwa jarzące się w ciemnościach węgliki, ale już nie tak pełne szaleństwa i bólu, których spodziewałam się doszukać w jego spojrzeniu. Wciąż odczuwał pragnienie, ale nie tak wielkie, żeby głód uniemożliwił mu zachowanie zdrowych zmysłów. – Ty mnie pytasz dlaczego?
Lekko zmarszczyłam brwi, a przynajmniej taki miałam zamiar. Wzdrygnęłam się mimowolnie, kiedy ujął moją wyciągniętą dłoń, jeszcze mocniej przyciskając ją do swojego policzka.
Och… Czybym nieświadomie zadała to pytanie na głos?
– Słyszę cię – oznajmił mi cicho. – W swojej głowie… Chyba zdolności wymknęły ci się spod kontroli – stwierdził cicho i – mogłabym przysiąc – prawie udało mu się uśmiechnąć.
W swojej głowie? A niech to, nie przypominałam już sobie, kiedy ostatnim razem zdarzyło mi się coś takiego. Zwykle to ja podejmowałam decyzje o tym, kiedy, co i komu chcę pokazać. Co prawda mama powiedziała mi kiedyś, że jeszcze jako dziecko, nieświadomie pokazywałam jej swoje sny, niezdolna do panowania nad zdolnościami, ale używanie daru już dawno opanowałam do perfekcji… A przynajmniej tak wydawało mi się do tej pory.
– Hm… Musiałaś być rozkoszna – skomentował cicho Demetri, a potem raptownie spoważniał i jeszcze mocniej przygarnął mnie do siebie. – Renesmee… – Urwał i tylko potrząsnął z niedowierzaniem głową, najwyraźniej nie będąc w stanie sformułować tego, co chodziło mi po głowie.
– Jestem tutaj – powiedziałam po prostu, choć nie sądziłam, że będę w stanie wyrzucić z siebie choć słowo.
Czułam palenie w gardle, ale to było coś innego niż pragnienie i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę. Mój głos brzmiał dziwnie słabo, poza tym był tak cichy i zachrypnięty, że sama miałam wątpliwości co do tego, co powiedziałam, ale Demetri najwyraźniej usłyszał mnie doskonale.
Coś w jego spojrzeniu uświadomiło mi, że chyba nie tylko ja mam wątpliwości co do tego, czy oby na pewno wszystko działo się naprawdę. Zabawne, w końcu wampiry nie sypiały, więc tym bardziej nie mogły śnić, poza tym nie sądziłam, że akurat on kiedykolwiek zwątpi w swoje zdolności. Nagle te dwa słowa – prosta obietnica tego, że to coś więcej niż tylko nocny majak, że jestem prawdziwa… – wydały mi się bardziej istotne niż mogłoby się wydawać. Chciałam, żeby to wiedział, tak jak i za wszelką cenę próbowałam przekonać go o swojej obecności, gdy pierwszy raz zobaczyłam go takim… bezbronnym. Uciekał przede mną, trzymał mnie na dystans, całkowicie do siebie niepodobny – i choć miałam wtedy świadomość, że wystarczył jeden ruch, żeby rozerwał mnie na kawałeczki, potrafiłam myśleć wyłącznie o tym, jak bardzo cierpiał i że walczył ze sobą wyłącznie przez wzgląd na mnie. Wtedy również nade wszystko chciałam mu ulżyć i przekonać go, że naprawdę jestem obecna, a on nie trwa w tym szaleństwie sam… że nie…
Teraz też tutaj byłam. I chyba jakimś cudem zaczynałam w to wierzyć.
– Jestem…
– Cii… Wiem – przerwał mi stanowczo, mocniej ściskając moją dłoń i przysuwając sobie do ust. Kiedy poczułam muśnięcie lodowatych warg na skórze, to było tak, jakby nagle poraził mnie prąd. – Co ja ci zrobiłem? – westchnął cicho, głosem odrobinę stłumionym, ponieważ wciąż przyciskał moją dłoń do twarzy.
Chciałam mu powiedzieć, że nic mi nie jest, ale rozmyśliłam się, bardziej niż pewna, że w ten sposób jedynie bardziej go rozdrażnię. Przez cały czas czułam na sobie jego spojrzenie, tak przenikliwe i na swój sposób lękliwe, jakby podejrzewał, że wystarczy chwila uwagi, żebym zaczęła zanika, a ostatecznie rozpłynęła się w powietrzu. Choć głód nadal musiał dawać mu się we znaki, nie miałam złudzeń co do tego, czy odmówiłby, gdybym chciała dać mu jeszcze trochę swojej krwi. Był zdecydowany i bardzo zmartwiony, a ja nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby przekonać go, że nie ma powodów do zmartwień.
Choć nie miałam na to najmniejszej uwagi, zmusiłam się do tego, żeby zmusić swoje mięśnie do współpracy i postarać się usiąść. Demetri zesztywniał w odpowiedzi na moje starania, po czym bardziej stanowczo przygarnął mnie do siebie i lekko podtrzymał mnie, żebym się nie męczyła. Dostrzegłam, że jego oczy pociemniały jeszcze bardziej, kiedy moja szyja znalazła się bliżej jego ust, ale nawet nie spojrzał na ranę, skoncentrowany przede wszystkim na mojej twarzy. Właściwie nie pozwolił mi usiąść, cały czas trzymając mnie w ramionach, zupełnie jakbym była małym dzieckiem. Nie protestowałam, równie złakniona jego bliskości i dotyku, co i on mojego, nawet jeśli było zbyt wiele czynników, które zakłócały doskonałość tej chwili.
Demetri westchnął cicho, po czym z czułością odgarnął mi posklejane włosy z twarzy. Już nie płakałam, ale na policzkach wciąż czułam pozostałości łez; od zapachu mojej własnej chwili kręciło mi się w głowie, choć nie miałam pojęcia skąd miałaby się wziąć, skoro w ciągu zaledwie kilku minut straciłam jej więcej niż kiedykolwiek wcześniej…
Tropiciel trzymał mnie i czułam, że moja obecność wzbudza w nim emocje, których starał się nie okazywać. Sama raz po raz spoglądałam mu w oczy albo wodziłam wzrokiem po jego twarzy, zastanawiając się na tym, co byłoby, gdyby mnie pocałował. Chciałam poczuć jego wargi na swoich, choć nie sądziłam, że w swoim stanie będę w stanie myśleć o czymś tak nieznośnie błahym i dziwnie odległym, jak pieszczoty. Z jakiegoś powodu wszelakie wątpliwości odeszły w zapomnienie, a ja byłam w stanie wyłącznie koncentrować się na tym, że jestem tuż obok jego – i że mnie dotykał, że był prawdziwy… To, czy wszystko miało później okazać się jakimś bezsensownym snem, nie miało dla mnie żadnego znaczenia.
Czekałam aż znów się odezwie, ale Demetri uparcie milczał, oglądając mnie z uwagą i najwyraźniej próbując oszacować jak bardzo ucierpiałam, kiedy… stracił nad sobą kontrolę. W każdym jego ruchu wyczuwałam napięcie, poza tym obchodził się we mną tak delikatnie, jakbym była z porcelany. Jego oczy były bardzo poważne i nienaturalnie duże, a ja zaczęłam się zastanawiać, czy dostrzegł już zmiany, które we mnie zaszły, czy może po prostu nie do pojęcia było dla niego to, że nie tylko żyłam, ale do tej pory nie zwijałam się z bólu, porażona przez rozchodzący się po całym ciele jad. Tak czy inaczej, nie miałam siły, żeby wszystko mu tłumaczyć, tym bardziej, że nagle naszła mnie irracjonalna, aczkolwiek bardzo realna myśl, która skutecznie wytrąciła mnie z równowagi, podsycając lęk. Bo co… jeśli miał się ode mnie odwrócić, kiedy przekona się, że to, co naprawdę kochał – ta moja ludzka cząstka – tak po prostu zanikła…?
– Aniele? – wyszeptał, a ja zesztywniałam. Nie przypominałam sobie, żeby kiedykolwiek zwracał się do mnie w ten sposób. – Nic cię nie boli? – zapytał cicho, spoglądając mi w oczy; nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie go okłamać.
– Nie przemieniam się – zapewniłam go cicho. – Dem…
Coś w jego spojrzeniu sprawiło, że zamilkłam. Miałam wrażenie, że trzęsły mu się ręce, kiedy w końcu zmusił się do tego, żeby obejrzeć moją szyję i delikatnie musnął palcami otwartą ranę na moim gardle. Sama nie byłam w stanie wzrokowo ocenić własnych obrażeń, ale po wyrazie twarzy Demetriego poznałam, że wyglądam co najmniej marnie.
Uniosłam rękę i ująwszy go za nadgarstek, delikatnie acz stanowczo zmusiłam go do tego, żeby nie dotykał mojego gardła. Odpuścił zaskakująco łatwo, choć przecież znacznie przeważał mnie ze swoją wampirzą siłą.
– Czy to też moja wina? – Tym razem nie patrzył na moje gardło, ale na czoło.
Westchnęłam i w roztargnieniu przeczesałam palcami włosy, w nadziei, że w ten sposób uda mi się zasłonić rozcięcie, które zawdzięczałam Rosie.
– Nie – powiedziałam stanowczo. – To ja jestem głupia – dodałam i – sądząc po jego minie – w pewnym sensie się ze mną zgadzał. – Pomóż mi usiąść – zadecydowałam; mój głos brzmiał lepiej niż na początku.
– Nessie…
Potrząsnęłam głową.
– Wiedziałam, że nie jesteś w stanie mnie skrzywdzić – powiedziałam z naciskiem. Być może w obecnej sytuacji upór był bezsensowny, ale nie mogłam powstrzymać się przed powiedzeniem mu tego na głos. – Dalej ci ufam. Poza tym… – zaczęłam, ale nie miałam okazji na to, żeby dokończyć, bo nagle przygarnął mnie do siebie, tak, że moja twarz znalazła się zaledwie kilka centymetrów od jego własnej.
Choć zważywszy na utratę krwi oraz to, że w ostatnim czasie bliżej było mi do wampira niż człowieka, to powinno być niemożliwe, serce zabił mi szybciej; wzięłam kilka drżących oddechów, co oczywiście przypłaciłam bólem w żebrach i gardle, ale nawet nie zwróciłam na to uwagę. Tuliłam się do niego, wpatrzona w jego bladą twarz i świadoma wyłącznie tego, że naprawdę tutaj jesteśmy, a on…
Jestem tutaj…, przeszło mi przez myśl; te dwa słowa nie dawały mi spokoju.
Kiedy Demetri bardzo powoli nachylił się w moją stronę, a ja poczułam na policzku jego lodowaty oddechu, uświadomiłam sobie, że wciąż miał swobodny dostęp do moich myśli. Jakaś część mnie – ta bardziej czujna i zaniepokojona tym, czego już doświadczyłam – chciała zmusić mnie do tego, żebym spróbowała się odsunąć, ale ja nie ruszyłam się nawet o milimetr. Ufam ci, ufam…, powtarzałam w myślach niczym mantrę; chciałam żeby to słyszał i żeby w końcu uwierzył w to, co ja wiedziałam od samego początku.
Miałam wrażenie, że nadal nie docierało do niego to, że trzyma mnie w ramionach – i to nawet po tym, jak napoiłam go swoją krwią. Nie potrafiłam jeszcze stwierdzić, jakie miały być skutki tej ofiary, ale to nie miało dla mnie żadnego znaczenia. Mimo wszystko podświadomie czułam, że coś się zmieniło, choć równie dobrze mogło być to wyłącznie wynikiem mojej wyobraźni i tego, jak bardzo pragnęłam utrzymać to, co zrodziło się pomiędzy nami. Myślałam o tym, co robiłam – że oddałam mu swoją krew, a więc w pewnym sensie ofiarowałam życie. Co więcej, wykorzystał ten dar dobrze, a teraz był tutaj, niezdolny mnie skrzywdzić, choć nawet gdyby to zrobił, nie miałabym do niego z tego powodu żalu.
Oddałam mu siebie, żeby mógł przetrwać, a jednak wciąż tutaj byłam… W tamtej chwili nabrałam przekonania, że więź pomiędzy nami nabrała mocy, jeszcze trwalsza niż kiedykolwiek wcześniej.
Kochałam go…
Zamknęłam oczy, w pełni koncentrując się wyłącznie na tym jednym uczuciu. Kiedy poczułam jego wargi na swoich, to było tak, jakbym nareszcie odnalazła siebie – tę część, która w tak brutalny sposób została mi odebrana. W jednej chwili czas, który straciliśmy – wszystko to, co miało miejsce od momentu, w którym sufit w tamtym korytarzu się zarwał, zmuszając mnie do podjęcia najtrudniejszej decyzji z życiu – przestał się liczyć, a ja poczułam się tak, jakby nic się nie zmieniło. Byłam ja i był on – wszystko wróciło na swoje miejsce, a ja byłam w stanie myśleć wyłącznie o tym, jak bardzo chciałabym, żeby ta chwila trwała wiecznie…
Całował mnie delikatnie, z czułością i niepewnością, niczym niedoświadczony nastolatek, który pierwszy raz znalazł się w takiej sytuacji. Zabawne, bo o Demetrim Volturi na pewno nie dało się nie tylko mówić, ale również myśleć w taki sposób – nie o kimś, kto przez wszystkie te lata miał w zamku opinię playboya i nieznośnego Casanovy. To wydawało się wręcz nieprawdopodobne, że ktoś, kto zawrócił w głowie niejednej kobiecie, teraz zachowywał się tak, jakby pierwszy raz miał do czynienia z uczuciami.
Jego dłoń przesunęła się wzdłuż mojego kręgosłupa, aż zadrżałam, mając wrażenie, że całe moje ciało płonie. W jednej chwili Demetri bardziej stanowczo przygarnął mnie do siebie; jego pocałunki stały się bardziej zdecydowane i namiętne, choć mnie nadal wydawał się odległy i na swój sposób… niepewny? Dotykał mnie i czułam, że jest rozdarty pomiędzy pragnieniami, a zdrowym rozsądkiem. Ja też powinnam była skoncentrować się na tym, co było istotne, ale jak mogłabym, skoro on w końcu tutaj była, a ja…?
W zasadzie nie byłam w stanie tego opisać, to zresztą nie miało znaczenia. Czułam, że to jedynie pozory, a Demetri za wszelką cenę stara się panować nad odruchami, nie chcąc przypadkiem zrobić czegoś, czego później moglibyśmy pożałować. Dla mnie liczyło się wyłącznie to, że trwaliśmy w tym razem, po tak długiej rozłące i całych dniach wątpliwości i strachu. Nie obchodziło mnie miejsce – w zasadzie nic nie miało dla mnie znaczenia, nawet jeśli to jedynie potwierdzało, że zachowywałam się bezmyślnie. Z drugiej strony, skoro nawet życie nieśmiertelnych było tak kruche, to czy nie powinniśmy byli wykorzystać jak najlepiej czasu, który nam dano?
Jeśli później miałam żałować, byłam gotowa zaryzykować. Jeśli…
– Hej! Do jasnej cholery, ogarnijcie się oboje! – warknęła z irytacją Corin
Właśnie wtedy nasza prywatna bańka szczęścia rozprysła się na kawałeczki. W zamian dosięgło nas coś zupełnie innego – i wszystko na powrót się skomplikowało.
Rzeczywistość. 
Znów zeszło mi dłużej niż sobie planowałam, ale najważniejsze, że w końcu dałam radę dokończyć ten rozdział. Chciałabym mieć coś na swoje usprawiedliwienie, bo prawie osiemdziesiąt procent tej notki leżało sobie na dysku od początku roku; po prostu nie byłam w stanie zebrać się do dokończenia, a i sam efekt… Cóż, pozostawiam do Waszej oceny, jak zwykle zresztą. Mam też nadzieję, że czekanie się opłaciło. Tym bardziej, że teraz jestem podekscytowana myślą o tym, że kolejny rozdział to tytułowy „Szał”; sądzę, że zaskoczę, aczkolwiek…
Jak zwykle jestem wdzięczna za wszystkie te cudowne komentarze. Dziękuję zwłaszcza Katherine B. za życzenia urodzinowe; to cudowne, że pamiętałaś – wybacz, że odpowiadam dopiero teraz. Och, poza tym Guśce, która tyle czekała na kolejny rozdział, raz po raz się u niego upominając  –  i to w tak subtelny sposób, że nawet gdybym chciała, nie mogłabym tego uznać za poganianie; dla mnie to ważne. Chciałabym też wszystkim złożyć jak najlepsze (choć spóźnione) życzenia na ten nowy rok. Wiem, że dla mnie będzie pełen zmian, bo – jeśli wszystko dobrze pójdzie – w tym roku zaczynam studia, ale kto wie? Wszystko okaże się z czasem.
Na dzisiaj to tyle i do napisania, mam nadzieję, że wkrótce.

Nessa.

1 komentarz

  1. Hej
    Cullenowie są w Volterze.. razem z Hannah i Felixem:D Czy mi się wydaje, czy Edward nie wie jeszcze nic o Demetrim?:> Chyba nikt nie chce go denerwować bardziej niż już jest wkurzony:D
    Hmm złapali Aro.. ciekawa jestem co będzie dalej. Czy zjednoczą siły, aby uderzyć na zamek? Aro, Fiona i Rosa, oraz Cullenowie z Hanna i Felixem.. trzy różne powody aby uderzyć w Kajusza i jego podwładnych. Zastanawia mnie jak to się dalej potoczy:)
    Renesmee i Demetri. Uwielbiam ich razem:).Tropiciel słyszy jej myśli, bo ta jest wykończona i nie ma siły? Ahh ta chemia między nimi:) Uwielbiam:) Szkoda, że Corin im przerwała, ale musi wydostać Nessie z zamku. Raczej jej się to nie uda- mam nadzieje- zwłaszcza, że w następnym rozdziale rozpęta się Szał:D Chciałabym bardzo aby uwolnili w końcu biednego Demetriego:)
    Chyba pierwszy raz usłyszałam, że jestem subtelna;p trochę się naczekaliśmy na ten rozdział ale było warto:) Z niecierpliwością czekam na następny:)

    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa