poniedziałek, 19 stycznia 2015

24. Szał

Renesmee
Poderwałam głowę, żeby spojrzeć na Corin. Natychmiast tego pożałowałam, czując palący ból w miejscu ugryzienia, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi, zbyt oszołomiona sytuacją. Za wszelką cenę starałam się nie okazywać bólu, żeby uspokoić Demetriego, który już i tak obwiniał się za coś, co było tylko i wyłącznie moją winą.
Demetri…
Nadal nie docierało do mnie to, że był tuż obok mnie i trzymał mnie w ramionach, tak prawdziwy i tak bardzo… Och, nawet nie chciałam się nad tym zastanawiać! Musiałam się skoncentrować na czymś innym, o wiele ważniejszym, i bez znaczenia było to, czy tego chciałam, czy też nie. Jak na złość, to nie miało być możliwe, skoro moje myśli raz po raz uciekały do ukochanego, ale przynajmniej starałam się zapanować nad plątaniną myśli i chaosem, który miałam w głowie.
Corin wciąż tkwiła przy drzwiach, jakimś cudem sprawiając wrażenie jeszcze bledszej niż do tej pory. Jej oczy wydawały się jarzyć w ciemności, niepokojąco poważne i pociemniałe ze zmartwienia. Ramiona zaplotła na piersi, a kiedy przyjrzałam się jej uważniej, zauważyłam, że dyskretnie zacisnęła dłonie w pięści. Po wyrazie jej twarzy trudno było stwierdzić, jak w rzeczywistości się czuła, ale kiedy na nią spojrzałam, momentalnie zrobiło mi się zimno.
– Co się dzieje? – zapytał zniecierpliwionym tonem Demetri, dosłownie wyciągając mi to pytanie z ust. Cały czas tulił mnie do siebie, praktycznie bezwiednie przeczesując moje włosy palcami. – Corin…
– Jeszcze się pytasz? – odpadła z niedowierzaniem. Mówiła cicho, starając się szeptać, ale po jej tonie rozpoznałam, że w rzeczywistości ledwo powstrzymałam się przed krzykiem. – Ktoś idzie. Och, na litość boską, ja od samego początku mówiłam, że to nie jest dobry pomysł!
Nawet jeśli powiedziała coś jeszcze, nie zwróciłam na to uwagi. Natychmiast wyczułam, że Demetri sztywnieje, kiedy dotarła do niego powagą sytuacji. Pod wpływem impulsu zrobił taki ruch, jakby natychmiast chciał poderwać się z miejsce, ale w ostatniej chwili przypomniał sobie o tym, że trzymał mnie w ramionach i to zmusiło go do pozostania w miejscu.
– Nie… – Zacisnął usta; jego twarz stężała, momentalnie przywodząc mi na myśl bezbarwną, wypraną z jakichkolwiek emocji maskę, którą widziałam chwilę wcześniej, a która niezmiennie przyprawiała mnie o dreszcz niepokoju.
To był jeden z nielicznych razów, kiedy zobaczyłam go takim, jakim był: niebezpieczną bestią; wampirem, gotowym roznieść każdego, kto odważyłby skrzywdzić tych na których mu zależało. Szok, który początkowo wywołały słowa Corin, w jednej chwili ustąpił miejsca gniewowi i determinacji.
Choć moja krew nie była wystarczająca, żeby pomóc mu w pełni odzyskać utracone siły, ale najwyraźniej rozjaśniła mu w głowie wystarczająco, żeby był w stanie myśleć. Spojrzałam mu w oczy – na powrót rubinowe i niezwykle poważne, przywodzące mi na myśl polującego drapieżnika – i zadrżałam, nagle zaniepokojona. Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem tropiciel wzbudził we mnie lęk, ale nawet w chwili, w której wgryzł się w moją szyję, nie byłam aż tak spięta w jego obecności.
– Musimy ją ukryć – powiedział nerwowo, wzmagając uścisk wokół mnie. – Chodź, aniele. Dasz radę wstać? – zapytał mnie rzec owym tonem; jego głos i spojrzenie złagodniały, kiedy zwrócił się do mnie.
– Tak – zapewniłam go pośpiesznie, choć wcale nie byłam tego taka pewna. Aniele… Nigdy wcześniej się tak do mnie nie zwracał. – Ale… Dem, ja nie…
– Corin, musisz ją stąd wyprowadzić – podjął, nie zwracając uwagi na to, że próbuje zaprotestować. Pomógł mi się podnieść, ale nawet wtedy, gdy chwiejnie stanęłam na nogach, nie wypuścił mnie ze swoich objęć. Dopiero stojąc w pełni uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem zmęczona i obolał, ale nie dałam sobie nawet chwili na to, żeby zastanawiać się nad własnymi słabościami. – Słyszysz? Na co czekasz? – dodał nieznoszącym sprzeciwu głosem, ale nawet wtedy żadna z nas nie ruszyła się z miejsca.
Już w pierwszej chwili, kiedy usłyszałam głos Corin, czułam, że coś jest nie tak. Teraz pozorny spokój zniknął z jej twarzy, a ona rzuciła nam zagniewane, po części udręczone spojrzenie, którego długo nie miałam zapomnieć.
– Teraz? – zapytała z niedowierzaniem. – Nie uda się. Zauważą nas, nawet jeśli pobiegniemy. Ostrzegałam ją, że musi się pośpieszyć, kiedy zmusiła mnie do tego, żebym ją przyprowadziła! Nie wyprowadzę jej, bo wtedy złapią nas obie i wszyscy będziemy skończeni! – powiedziała z naciskiem, spoglądając tropicielowi w oczy.
– Więc dlaczego ją przyprowadziłaś?! – Do głosu Demetriego wkradła się tak rażąca gorycz, że aż się skuliłam. Nie chciałam wierzyć, że mógłby żałować tego, że teraz tutaj byłam, ale kiedy w ten sposób atakował Corin… – Do cholery, zrób coś! Nie obchodzi mnie jak, ale…
– Dość!
Oboje spojrzeli na mnie z niedowierzaniem, jakby zaskoczeni tym, że nie tylko stałam tuż obok, ale na dodatek podniosłam głos. Oddychałam niemal spazmatycznie, coraz bardziej podenerwowana i oszołomiona niebezpieczeństwem, choć nadal czułam się zbyt obolała i osłabiona, żeby w pełni pojąć powagę sytuacji. Praktycznie bezwiednie zrobiłam krok do przodu, oswobadzając się z uścisku Demetriego i stając pomiędzy nim, a milczącą Corin. Lekko rozłożyłam ramiona, jakbym mogła w ten sposób ich rozdzielić, choć wampirzyca stała kilka metrów od nas, tak, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie jej dosięgnąć.
Wzięłam kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić i lepiej nad sobą zapanować. Zawsze irytowałam się, kiedy ktoś traktował mnie tak, jakbym była niewidoczne albo nic nie znaczyła, a ono właśnie w ten sposób się zachowywali. Mówili o mnie w trzeciej osobie, chociaż jak najbardziej zdawałam sobie sprawę z tego, co działo się wokół mnie, a na dodatek stałam tuż obok. Jeszcze kilka miesięcy temu pewnie nawet byłoby mi to na rękę, bo nade wszystko marzyłam o tym, żeby wtopić się w otoczenie i po prostu zniknąć, ale teraz…
Wszystko się zmieniło. A ja byłam tutaj i aż nazbyt dobrze rozumiałam, co się dzieje.
– Przepraszam, kochanie – zreflektował się natychmiast Demetri. – Nie powinnaś tego słuchać… A teraz musisz uciekać – dodał z naciskiem, chociaż słowa Corin były aż nadto jasne.
– Najpierw ją przeproś – zażądałam bez chwili wahania.
Demetri zmrużyła oczy i spojrzał na mnie w taki sposób, jakby podejrzewał, że nie tylko byłam osłabiona z powodu utraty krwi, ale również uderzyłam się w głowę.
– Słucham? – Po jego tonie poznałam, że moje słowa były ostatnimi, których się spodziewał.
– Przeproś Corin – powtórzyłam z naciskiem. – Gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj, a ty byś sobie nie poradził. Ona chce nam pomóc, a jeśli już do kogoś powinieneś mieć pretensje, to do mnie. To ja chciałam tutaj przyjść i ja za to odpowiem, jeśli nie uda mi się stąd wyjść, jasne?
Widziałam, jak z każdym moim kolejnym słowem jego oczy rozszerzają się coraz bardziej, ale nie dbałam o to. Wciąż wzburzona, cofnęłam się o krok do tyłu, żeby zwiększyć dystans pomiędzy nami i lepiej mu się przyjrzeć. Kochałam go i to jak wariatka, czego byłam świadoma tym bardziej teraz, kiedy po tylu dniach rozłąki mogłam mieć go przy sobie, ale na pewno nie zamierzałam pozwolić na to, żeby zachowywał się w ten sposób.
– Wiesz dobrze, że nie mógłbym się na ciebie zdenerwować – powiedział mi i zrobił krok w moją stronę, ale zmusiłam się do tego, by się cofnąć. – Nessie…
– Poprosiłam cię o coś, Demetri – przypomniałam mu łagodnie.
Patrzył na mnie przez chwilę, wciąż zdezorientowany. Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zwiesił ramiona i zmusił się do tego, żeby spojrzeć na obserwującą nas wampirzycę.
– Przepraszam, Corin.
Brwi wampirzycy powędrowały ku górze, ale nie skomentowała jego słów. Jedynie z niedowierzaniem pokręciła głową, spoglądając na nas w taki sposób, jakbyśmy właśnie postradali zmysły.
– Jeśli chcecie sobie teraz słodzić, cudownie, ale to niczego nie zmienia – powiedziała w zamian, coraz bardziej zdenerwowana.
– Więc co twoim zdaniem powinniśmy zrobić? – zapytałam, nie chcąc ryzykować, że Demetri znów powie o słowo za dużo. – Nie ucieknę, sama to powiedziałaś. Ja nie…
Corin westchnęła cicho.
– Nie wiem – przyznała i to zabrzmiało niczym wyrok.
W milczeniu podeszłam do Demetriego, pozwalając żeby przygarnął mnie do siebie. Wtuliłam się w niego całym ciałem, chociaż jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, że w ten sposób wszystko komplikuje, a on w każdej chwili może po raz kolejny stracić panowanie nad sobą i męczącym go głodem. Nie dbałam o to. Chciałam wykorzystać to, że w końcu byliśmy razem, tym bardziej, że nie miałam pewności, ile czasu tak naprawdę nam pozostało. Nawet jeśli nie zabiliby mnie, gdyby ktokolwiek zorientował się, że tutaj jestem, mogłam tylko zgadywać, co takiego by nas wtedy czekało, niemniej to nie zmieniało innego: jeśli mieliśmy być razem, ja byłam w stanie to znieść.
Rozluźniłam się, kiedy otoczyły mnie znajome ramiona. Czułam chłód bijący od ciała tropiciela, ale to bynajmniej mnie nie zrażało. Słodycz jego skóry również miała w sobie coś kojącego, tym bardziej, że mimo wszystko czułam się tak bardzo zmęczona…
Uścisk Demetriego stał się bardziej zaborczy, zupełnie jakby wampir chciał znaleźć sposób na to, żeby ochronić mnie przed każdym możliwym niebezpieczeństwem. Zadrżałam, kiedy przeczesał palcami moje włosy, przy okazji przesuwając dłonią wzdłuż krzywizny mojego kręgosłupa.
Tym razem wyraźnie usłyszałam lekkie, aczkolwiek wyczuwalne kroki na korytarzu. Kto się zbliżał, bez pośpiechu, ale jakoś nie miałam złudzeń co do tego, gdzie zmierzał intruz. Cała nasza trójka zamarła w oczekiwani, coraz bardziej spięta. Corin i Demetri nie oddychali, przez co jedynie ja zwracałam na siebie uwagę przyśpieszonym pulsem i spazmatycznym oddechem, którego nie byłam w stanie opanować.
– Twój dar, Corin – powiedział cicho Demetri, spoglądając na wampirzycę ponad moim ramieniem. Jego głos zabrzmiał niemal błagalnie, tak, że nawet ja poczułam się oszołomiona; nigdy nie sądziłam, że Dem mógłby odczuwać strach. – Ukryj ją.
– Co ty pleciesz? – jęknęła Corin. – Powiedziałam ci już, że nie potrafię sprawić, że…
– Spróbuj! – przerwał jej, znów tracąc nad sobą panowanie. Przywarłam do niego mocniej, w nadziei na to, że mój dotyk przyniesie mu przynajmniej częściowe ukojenie, jednak zdawałam sobie sprawę z tego, że najpewniej liczę na coś niemożliwego. – Postaraj się, Corin! Tylko ten jeden raz i… – Urwał i przez moment dyszał ciężko, choć powietrze nie było mu potrzebne do tego, by normalnie funkcjonować. – Błagam cię.
Uniosłam głowę, żeby móc obejrzeć się przez ramię. Corin zastygła w bezruchu, wyglądając niczym marmurowy posąg, tak blada i wyprana z jakichkolwiek emocji, że nieprawdopodobnym wydawało się to, iż w pewnym sensie była żywa. Jej rubinowe oczy wydawały się jarzyć w ciemnościach, zdradzając targające wampirzycą uczucia, ale nawet mogąc czytać w niej niczym w przysłowiowej „otwartej księdze”, nie byłam w stanie zinterpretować tak oszałamiającej mieszanki.
Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdecydowała się odpowiedzieć. Sądziłam już nawet, że odmówi i ucieknie – pewnie nawet nie miałabym do niej o to pretensji, bo żadne z nas nie miało prawa wymagać od niej aż takiego poświęcenia – ale nie zrobiła tego. Wzdrygnęłam się, kiedy ruszyła się z miejsca, poruszając tak błyskawicznie, że ledwo byłam w stanie za nią nadążyć; serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, kiedy dosłownie zmaterializowała się u mojego boku, bezceremonialnie chwytając mnie za nadgarstek i stanowczo ciągnąc w najbardziej zaciemniony kąt pokoju.
Ramiona Demetriego zniknęły, a ja poczułam się samotna i zagubiona. Omal nie potknęłam się o własne nogi, kiedy Corin dosłownie pchnęła mnie w kąt pomieszczenia, jednak w ostatniej chwili zdołałam utrzymać równowagę. Wciąż oszołomiona, zaczęłam szukać wzrokiem Demetriego, ostatecznie dostrzegając go kilka metrów dalej, wciąż stojącego w tym samym metru, gdzie chwilę wcześniej mnie przytulał. Nasze spojrzenia na ułamek sekundy się spotkały, a w jego oczach dostrzegłam tak wielką determinację i lęk, że momentalnie zapragnęłam znów znaleźć się u jego boku, jednak Corin nie dała mi po temu okazji. Zesztywniałam cała, kiedy stanęła tuż przede mną, zasłaniając mi ukochanego, chwyciła mnie za ramiona, mocno zaciskając palce; czułam jej zdenerwowanie i mimowolnie skrzywiłam się, kiedy jej palce wbiły się w moją skórę, ale nie próbowałam protestować. Już i tak byłam obolała, zresztą krążąca w moich żyłach adrenalina robiła swoje, spychając niektóre bodźce i myśli na dalszy plan, gdzie jak na razie nie byłam w stanie ich dosięgnąć.
Corin zamknęła oczy, żeby lepiej się skoncentrować. Zamarłam w bezruchu, próbując stwierdzić, co takiego właściwie próbowała zrobić, ale byłam zbyt zdenerwowana, żeby być w stanie zebrać myśli.
– Szybciej – usłyszałyśmy naglący szept Demetriego, ale tym razem nawet nie próbowałam na niego warknąć.
Przez twarz Corin przemknął cień; jeszcze mocniej zacisnęła oczy i skrzywiła się lekko, najwyraźniej walcząc o coś co do tej pory było dla niej niedostępne. Demetri nie mógł widzieć wyrazu jej twarzy, ale ja mogłam przyglądać się jej do woli, a obserwując, jak męczy się w tamtym momencie, w jednej chwili zrozumiałam coś, co zarazem wyjaśniało i komplikowało wszystko.
Jej na mim zależy…, uświadomiłam sobie i ta myśl mnie oszołomiła, choć sama nie byłam pewna, skąd to wiem. Czułam, że mam rację, chociaż z równym powodzeniem mogłam się mylić, ale… Ja po prostu wiedziałam, to zresztą czyniło całą sprawę tak oczywistą, że po prostu musiało być prawdziwe, nawet jeśli dla mnie w równym stopniu pozostawało oszołamiające. W jednej chwili stało się dla mnie oczywiste to, dlaczego nam pomagała, nawet jeśli podczas ostatniej rozmowy wampirzyca przedstawiła mi pewne kwestie inaczej, twierdząc, że chodzi jej tylko i wyłącznie o to, jak postępował Aro. Nie sądziłam, żeby wtedy kłamała, ale od samego początku miałam przeczucie, że za jej intencjami kryje się coś więcej, jednak – skoncentrowana na Demetrim – nawet nie próbowałam tego roztrząsać.
Aż do tej chwili, chociaż pewnie nawet gdybym zorientowała się wcześniej, nie przyjęłabym prawdy z takim spokojem. Przecież aż nazbyt dobrze pamiętałam, jak bardzo namieszała w naszym życiu zakochana w Demetrim Heidi, niezdolna pogodzić się z tym, że ktokolwiek mógłby ją porzucić – i to dla kogoś takiego jak ja. Dla kobiety takiej jak ona, to było niczym cios poniżej pasa; jej godność ucierpiała, a dotychczasowe uczucie w naturalny sposób przerodziło się w nienawiść zarówno do mnie, jak i do Demetriego. Wiedziałam przecież, że wampiry kochały prawdziwie tylko raz, a uczucie Heidi omal nie zniszczyło wszystkiego, łącznie z naszą dwójką. Po czymś takim powinnam była w naturalny sposób obawiać się tego, że historia jakimś cudem mogłaby się powtórzyć, ale kiedy patrzyłam na Corin…
To nie była miłość, a przynajmniej nie w takim sensie, jak mogłabym się tego spodziewać. Jej na nim zależało, byłam tego pewna, chociaż nie mogłam zapytaj jej o to wprost, zwłaszcza w tej sytuacji.
Chciała pomóc – i to nie tylko jemu, ale również mnie.
Nie byłam pewna, co oszołamiało mnie bardziej: to, że ktokolwiek mógł mnie akceptować w roli partnerki Demetriego, czy świadomość tego, że ktoś prócz mnie mógł darzyć go uczuciem. W tamtej chwili liczyło się dla mnie jedynie to, żeby znaleźć rozwiązanie, które byłoby dobre dla nas wszystkich, ale jak na złość, miałam związane ręce, będąc w stanie zdać się wyłącznie na zdolności kogoś innego. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradziecko wskazując miejsce, gdzie oboje stałyśmy, bezskutecznie próbując czegoś, co najwyraźniej nie miało prawda się udać.
Kroki na korytarzu ucichły, a już ułamek sekundy później usłyszałam ciche skrzypnięcie, kiedy ktoś przekręcił zamek w drzwiach. Lekko uniosłam się na palcach, żeby raz jeszcze zobaczyć twarz Demetriego... i w tym samym momencie zauważyłam, jak jego oczy rozszerzają się w geście niedowierzania. Nieopisana ulga złagodziła jego rysy, a mnie aż zakręciło się w głowie, kiedy uświadomiłam sobie, że Corin właśnie się udało, choć żadna z nas nie była w stanie przewidzieć, jak długo wampirzycy uda się utrzymać swój dar, obejmując nim nie tylko siebie, ale również mnie.
Zamarłam w bezruchu, niezdolna się ruszyć choć o milimetr, w obawie przed tym, co mogłoby się wydarzyć, gdybym wytrąciła Corin z równowagi. Zabawne, ale doskonale widziałam jej twarz i mimochodem pomyślałam o tym, że jej zdolności działają podobnie do tarczy mamy – chroniły tych, którzy znajdowali się w środku przez zagrożeniem z zewnątrz, ale okazywały się bezużyteczne, kiedy atakujący również objęty był osłoną. Tak było i w tym przypadku, choć nienajlepiej czułam się z myślą o tym, że nawet nie jestem w stanie sprawdzić, czy wszystko jest w porządku; gdyby dar Corin nagle zawiódł, obie byłybyśmy zgubione.
Wciąż o tym myślałam, póki nie usłyszałam ciche skrzypnięcie nawiasów. Demetri natychmiast spoważniał, błyskawicznie obracając się w stronę drzwi, dosłownie na ułamek sekundy przed tym, jak w progu pojawiła się odziana w czarną, zdradzającą przynależność do straży przybocznej postać. Rozpoznałam ją natychmiast i serce omal mi nie stanęło ze zdenerwowania, jednak nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby jakkolwiek zatrzymać to, co miało się wydarzyć.
– Jane – powiedział cicho Demetri.
Wampirzyca nie zareagowała, bez pośpiechu wchodząc do środka i starannie zamykając za sobą drzwi. Poruszała się ludzkim tempem, tak pełnym gracji, że wydawała się płynąć w powietrzu. W czarnej, sięgającej ziemi pelerynie, wyglądała niczym demon albo zjawa, co zwłaszcza w panującej ciszy podsycało już i tak napiętą atmosferę, tym bardziej, że każde z nas aż nazbyt dobrze zdawało sobie sprawę z tego, jak daleko była w stanie posunąć się ta mała diablica; słodka buźka i ciało dziecka nie zmieniały niczego, czyniąc tę pozornie uroczą istotę, jedną z najbardziej niebezpiecznych nieśmiertelnych, jaką kiedykolwiek miałam okazję poznać.
Poczułam, że zaczyna brakować mi tchu, ale zmusiłam się do tego, żeby siedzieć cicho. Właściwie nie odrywałam wzroku od wampirzycy, kiedy stanęła bezpośrednio naprzeciwko Demetriego, dzięki czemu mogła go dobrze widzieć. Co prawda zachowała dystans, trzymając się poza zasięgiem rąk tropiciela, ale to w gruncie rzeczy nie miało żadnego znaczenia – to nie siła fizyczna czy inne typowe dla wampirów cechy składały się na to, jak bardzo była niebezpieczna.
Dziewczyna milczała, jakby od niechcenia wodząc rubinowymi, bystrymi oczami po pokoju. Mocno zacisnęłam dłonie w pięści, kiedy spojrzała wprost w stronę kąta, gdzie ukryłyśmy się z Corin, ale jej wzrok obojętnie przesunął się po miejscu w którym stałyśmy, a po chwili powędrował dalej. Miałam wrażenie, że trwało to całą wieczność, a Jane za moment roześmieje się i udowodni, że właśnie świetnie bawi się naszym kosztem, bo w rzeczywistości doskonale widzi Corin i mnie, ale nie zrobiłam tego. W jej oczach nie było niczego, co mogłabym choć w niewielkim stopniu uznać za oznaki rozbawienia, wręcz przeciwnie – spojrzenie miała zdecydowane i beznamiętne, co samo w sobie wystarczyło, żeby przyprawić o dreszcze.
Na co czekała? Sprzeczne myśli i wątpliwości plątały się ze sobą, tworząc w mojej głowie istny chaos, którego nie byłam w stanie opanować. Serce powinno tłuc mi się w piersi, a jednak biło cicho, tak jak zwykle od czasu przemiany, co jeszcze w Seattle zwróciło uwagę dziadka. Powinnam być za to wdzięczna losowi, ale nie byłam w stanie skoncentrować się na niczym, wpatrzona w Jane i skoncentrowana wyłącznie na tym, że Demetri był z tą wariatką sam, podczas gdy ja…
Wstrzymałam oddech, kiedy Jane nagle poderwała głowę, koncentrując wzrok na milczącym Demetrim. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, pewne już dawno opanowałaby tę zdolność do perfekcji.
– Kto tutaj jest? – zapytała wprost, nieznośnie spokojnym tonem.
Jej pytanie nie od razu do mnie dotarło. Kto tutaj…? Dobry Boże, więc jednak coś podejrzewała!
W oczach Demetriego przez ułamek sekundy zamigotała panika, ale wziął się w garść tak szybko, że lęk równie dobrze mógł być wytworem mojej wyobraźni. Wszystko we mnie aż rwało się do tego, żeby go powstrzymać, ale ostatecznie nie zrobiłam niczego, kiedy przesunął się nieznacznie, by – jak się zorientowałam – znaleźć się bliżej miejsca, gdzie stałyśmy z Corin.
Jane obserwowała go uważnie; jej spojrzenie i wyraz twarzy nie zdradzały niczego, ale nie potrzebowałam potwierdzenia, by wiedzieć, że wszystko jest nie tak.
– Dobre pytanie – odezwał się w końcu. Założył obie ręce na piersi i spojrzał na stojącą przed nim nieśmiertelną w niemal pobłażliwy sposób, żeby łatwiej ukryć faktyczny powód dla którego ruszył się z miejsca. Próbował sprawiać wrażenie rozluźnionego i równie czarującego, co zazwyczaj, ale w jego zachowaniu nawet ja byłam w stanie doszukać się sztuczności. – Jakbyś zapomniała, nie mogę narzekać na uciążliwe towarzystwo. W zasadzie nie mogę narzekać na żadne – dodał z rozdrażnieniem, po czym zakreślił ramieniem łuk dookoła, by lepiej podkreślić swoje słowa – więc gdybyś była taka dobra…
– Kłamiesz – powiedziała spokojnie, tak obojętnym tonem, jakby właśnie rozmawiali o czymś neutralnym, a ona stwierdzała aż nazbyt oczywisty fakt.
Zamilkł natychmiast, momentalnie poważniejąc; wymuszony uśmieszek, który przez chwilę majaczył na jego ustach, natychmiast zniknął. Jane wciąż go obserwowała, wyprana z jakichkolwiek emocji i tak spokojna, że jej zachowanie zaczynało być naprawdę przerażające. Równie nieprawdopodobne było dla mnie to, że nawet nie musiała podnosić głosu, żeby wzbudzić lęk i wymóc posłuszeństwo – i to nawet na Demetrim, choć konieczność podporządkowania się komuś takiemu jak ona, musiała być dla niego upokarzająca. Co więcej, wiedziałam, że robił to tylko i wyłącznie dla mnie – w końcu znałam go aż nazbyt dobrze i wiedziałam, że gdyby nie obecność moja i Corin, bez zastanowienia zacząłby kolejną potyczkę słowną z Jane, obojętny na to, czy ją zdenerwuje.
Błagam, błagam..., myślałam gorączkowo, ale sama nie byłam pewna o co tak naprawdę proszę. Demetri milczał, ani nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając, ale Jane nie potrzebowała odpowiedzi. Wiedziałam, że niezależnie od tego, co powiedziałby tropiciel, wszyscy byliśmy zgubieni, ale nawet wtedy nie byłam w stanie zmusić się do żałowania którejkolwiek decyzji, którą podjęłam albo martwienia się o siebie.
Jeśli tak, w porządku. Skoro wszystko miało skończyć się tej nocy, niech i tak będzie…
– Nie powiem, żebym była zaskoczona. Ty zawsze potrafiłeś świetnie łgać, Demetri – podjęła tym samym obojętnym tonem Jane, bez pośpiechu przechadzając się po pokoju. W jej ruchach było coś niepokojącego, co przywodziło mi na myśl polującego drapieżnika. Była sadystką, a teraz miała doskonałą okazję, żeby się zabawić. – Nic straconego. Niech no się zastanowię… – Pierwszy raz się uśmiechnęła, ale nie było w tym niczego przyjaznego.
Poczułam, że stojąca tuż obok mnie Corin sztywnieje, niemniej zaniepokojona ode mnie. Spojrzałam na nią w roztargnieniu, żeby przekonać się, że zdołała zapanować nad sobą wystarczająco, żeby otworzyć oczy, i tak jak i ja obserwować rozwój sytuacji. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, nieznacznie potrząsnęła głową, ale czułam się zbyt oszołomiona, by zastanawiać się nad tym, co takiego mogła mieć na myśli.
Jane krążyła przy drzwiach, po chwili zastanowienia ruszając przed siebie wzdłuż ściany. Kierowała się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, nucąc coś pod nosem i ostrymi, przywodzącymi na myśl szpony paznokciami, przesuwając po ścianie. Nie miałam pewności, ale widzę głębokie zadrapania, którymi znaczyła drogę; kiedy jej marmurowa skóra ocierała się o kamień, rozlegał się tak nieprzyjemny dźwięk, że miałam ochotę w dziecinnym odruchu zakryć uszy dłońmi, byleby się od tego odciąć.
A ona wciąż nuciła. Śpiewała, a jej dziecięcy sopran – w równym stopniu piękny, co i przerażający – mieszał się z drapaniem, tworząc upiorną kakofonie dźwięków, którą ledwo byłam w stanie znieść…
I sukcesywnie przybliżała się do naszej kryjówki.
Zauważyłam, że Demetri drgnął, na moment tracąc nad sobą panowanie. Szybko znieruchomiał i spróbował zapanować nad odruchami, ale jego nerwowa reakcja i tak przykuła uwagę Jane, która natychmiast przystanął, by móc na niego spojrzeć. Jej oczy wydawały jarzyć się w mroku, prawie jak u kota albo jakiegoś dzikiego zwierzęcia, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że do człowieka jest jej dalej niż jednemu nieśmiertelnemu.
– Gdzie powinnam zacząć szukać, co Demetri? – zapytała go prowokującym tonem. Stała mniej więcej w połowie drogi pomiędzy zaciemnionym kątem, a przeciwległą ścianą. – Tutaj…? – dodała i z olśniewającym uśmiechem spojrzała wprost w stroję moją i Corin.
– Przestań, Jane – warknął gniewnie Demetri. Już nawet nie próbował udawać rozluźnionego. – Tracisz czas.
Jej uśmiech stał się bardziej promienny; jedynie jej oczy wciąż pozostawały zimne i nieludzkie.
– Więc jednak tutaj – stwierdziła i bez chwili wahania ruszyła dalej.
Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Demetri skoczył w kierunku Jane. Być może to zmęczenie, ale miałam wrażenie, że poruszał się nieznośnie wolno, jakby nie będąc wstanie wykorzystać swoich wampirzych zdolności. Kiedy myślałam o tym później, sama nie potrafiłam sobie wyjaśnić, jak to w ogóle było możliwe, że nie tylko udało mu się do wampirzycy doskoczyć, ale jeszcze choć na ułamek sekundy wytrącić ją równowagi, kiedy zaatakował ją od tyłu, z całej siły popychając na ścianę, choć w ten sposób i tak nie miał niczego zdziałać – uderzenie mogło ją co najwyżej rozdrażnić, nie zaszkodzić.
Wampirzyca zatoczyła się, jakimś cudem zaplątując we własną szatę, jednak szybko odzyskała równowagę. W przeciwieństwie do tropiciela, poruszała się błyskawicznie, tak, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie Demetriego ostrzec. Jej postać rozmazała mi się przed oczami, kiedy zamieniła się w czarnobiałą smugę, która z impetem uderzyła w swojego przeciwnika. Chciałam krzyknąć, ale powstrzymały mnie ramiona Corin, która niewiadomo kiedy zmaterializowała się tuż za mną, chwytając mnie wpół i wolną dłonią zakrywając mi usta. Szarpnęłam się w jej ramionach, ale z równym powodzeniem mogłabym siłować się ze ścianą, zbyt wycieńczona; zresztą nawet na co dzień nie miałabym najmniejszych szans w starciu z prawdziwym wampirem i byłam tego boleśnie świadoma.
Przestałam się szarpać, kiedy rozległ się potężny huk, przywodzący mi na myśli zderzenie dwóch solidnych głazów. Przeszły mnie ciarki, gdy uświadomiłam sobie, co się dzieje, ale i tak przez jeszcze kilka następnych sekund nieprzytomnie wodziłam wzrokiem po całym pomieszczeniu, próbując nadążyć za tym, co działo się na moich oczach. Obraz raz po raz rozmazywał mi się przed oczami, ale nie byłam pewna, czy to szok, czy skutki utraty sporej ilości krwi, zresztą nie dbałam o to.
Kiedy w końcu się otrząsnęłam, Demetri właśnie zbierał się z ziemi. Jane zdołała odrzucić go od siebie z takim impetem, że przeleciał przez całą długość pomieszczenia i uderzył o ścianę. Co prawda w ten sposób nic nie mogło mu się stać, ale kiedy zobaczyłam złośliwy uśmieszek wampirzycy oraz gniewne spojrzenie pociemniałych z głodu i emocji oczu tropiciela, miałam wrażenie, że za moment zacznę krzyczeć z frustracji. Nie miałam wątpliwości co do tego, że Demetri był o wiele bardziej wprawionym wojownikiem od „piekielnej bliźniaczki”, ale nie w takim stanie, kiedy instynkt i pragnienie przejmowały nad nim kontrolę! W jego ruchach widziałam nieporadność, poza tym wydawał mi się słaby, chory i tak… nieznośnie ludzki. Co więcej, kiedy na niego patrzyłam, mimowolnie myślałam o tych wszystkich historiach o nowonarodzonych, które słyszałam jako dziecko; Dem wydawał się popełniać te same błędy, reagując emocjonalnie i bez zastanowienia, co Jane z premedytacją wykorzystywała, najwyraźniej świetnie bawiąc się jego kosztem.
– Liczyłam na coś lepszego – stwierdziła z rozdrażnieniem. Jej głos brzmiałby anielsko, gdyby nie wyczuwalny w jej tonie lodowaty chłód. – Nie wiem, dlaczego Aro przez tyle lat cię trzymał…
– Pieprz się! – odparował, z wolna podnosząc się z klęczka.
Przez twarz Jane przemknął cień i oczywistym stało się, że nie powinien był tego mówić. W jednej chwili poczułam się tak jak w dniu balu, kiedy po wybiegnięciu z sali tronowej, wpadliśmy na tę małą sadystkę – i kiedy podświadomie czułam, że jest gotowa do tego, żeby w każdej chwili skrzywdzić tych, którzy byli dla mnie ważni.
Instynktownie napięłam mięśnie, tak mocno, że powinnam była czuć wyłącznie ból, ale krążąca w moich żyłach adrenalina uniemożliwiała mi doświadczenie czegokolwiek. Serce waliło mi jak oszalałe, ale choć Jane bez wątpienia wiedziała, że gdzieś tam jestem, nie zwracała na mnie najmniejszej uwagi.
– Wiesz co, Demetri? – zapytała cicho, głosem całkowicie wypranym z emocji. – Czekałam na to bardzo długo.
Krzyknęłam w tym samym momencie, co i on. Miałam wrażenie, że rozpadnę się na kawałeczki, kiedy znów osunął się na kolana, tym razem porażony potęgą jej piekielnego daru. Sama również doświadczyłam tego bólu, jednak – choć wydawało się to nieprawdopodobne – miałam wrażenie, że jeszcze gorszym jest konieczność patrzenia, jak ta mała wiedźma dręczy kogoś, kogo kochałam.
Czułam, że rozpadam się na kawałeczki, jakby to nie Demetri, ale właśnie ja znalazła się w zasięgu jej przenikliwego spojrzenia. Krzyknęłam znów, choć nie przypominałam sobie, kiedy i w jaki sposób udało mi się oswobodzić z silnego uścisku trzymającej mnie Corin. Miałam wrażenie, że w jednej chwili świat skurczył się do tego jednego miejsca; wszystko inne przestało istnieć, a ja byłam świadoma wyłącznie siebie, oszołomionego bólem Demetriego oraz stojącej zaledwie kilkanaście metrów ode mnie Jane. Mój własny krzyk dźwięczał mi w uszach, stopniowo doprowadzając mnie do szaleństwa; nie byłam w stanie się powstrzymać, tym bardziej, że podświadomie widziałam, że Demetri za wszelką cenę stara się opierać, nie chcąc okazywać swoich prawdziwych emocji, choć kontrolowanie swoich odruchów, kiedy miało się wrażenie, że płonie się żywcem, musiało być drogą przez męki.
Nie krzyknęłam po raz trzeci.
W jednej chwili coś we mnie pękło i to było tak, jakby świat w ułamku sekundy zwolnił i uległ zmianie. To, co nagle poczułam, w normalnym wypadku wytrąciłoby mnie z równowagi, ale w tamtej chwili przywitałam to niemal z ulgą, niczym dawno niewidzianego przyjaciela na którego pomoc zawsze mogłam liczyć. W gruncie rzeczy doświadczyłam podobnego stanu zaledwie dwa razy, całkiem nie dawno, jeszcze w Anchorage – raz w hotelowym ogrodzie, a drugi raz tuż przed tym, jak wsiadłam w pierwszy możliwy samolot, chcąc jak najszybciej dostać się do Volterry.
Nadeszło potężną Alą, a ja nawet nie próbowałam się opierać. Bezwiednie zacisnęłam dłonie w pięści, tak mocno, że paznokciami przebiłam skórę, ale i to nie miało dla mnie znaczenia. Emocje wycofały się powoli, ale doskonale byłam tego świadoma, choć nawet gdybym mogła, nie chciałabym tego powstrzymywać. W jednej chwili poczułam się silna i zdecydowana, skoncentrowana wyłącznie na myśli o tym, co nie tylko zamierzałam, ale nade wszystko chciałam zrobić – i to niezależnie od możliwych konsekwencji.
Odcięcie się od jakichkolwiek uczuć przyszło mi z taką łatwością, że pewnie powinnam być zaniepokojona, ale ten stan nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. W jednej chwili byłam już tylko ja, mój instynkt – a także jeden, jedyny bodziec, który popychał mnie do przodu.
Gniew.
W ułamku sekundy sytuacja uległa zmianie, a świat stanął na głowie. Moje zmysły wyostrzyły się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, łącznie z tą nocą, kiedy walczyłam z chętnym zabić mnie wilkołakiem. Już nie czułam się przerażona i bezbronna, niezdolna do tego, żeby bronić tego, którego kochałam nade wszystko… Już nie byłam tą samą dziewczyną, która przez ostatnie miesiące snuła się zamkowymi korytarzami, słaba i cierpiąca z powodu przekonania o tym, że właśnie straciłam wszystkich, którzy mieli dla mnie znaczenie. Zmieniłam się i to oni do tego doprowadzili – oni oraz niefortunny zbieg okoliczności: ugryzienie, którego skutki miały ciążyć na mnie już po kres mojej wieczności.
Spojrzałam na Jane nowymi oczami, napawając się gniewem i siłą, które w jednej chwili stały się całym moim jestestwem. Serce zabiło mi szybciej, kiedy dostrzegłam, jak wszystko wokół przysłania znajoma mi już, czerwona mgiełka. Moja uwaga w pełni skoncentrowała się na Jane, a ja miałam wrażenie, że wampirzyca jarzy się niczym zapalona latarnia, a kontur jej postaci ma kolor świeżej krwi. To ona była moim wrogiem – moim celem, który należało zlikwidować, zwracając przeciwko niej pełnie furii, która w jednej chwili mnie ogarnęła.
Z mojej perspektywy wszystko ciągnęło się w nieskończoność, ale w rzeczywistości na podjęcie decyzji wystarczyły mi ułamki sekund. Gdzieś jakby z oddali usłyszałam ostrzegawczy okrzyk Corin, ale nawet gdyby spróbowała mnie powstrzymać, byłam w takim stanie, że prędzej zrobiłabym jej krzywdę, niż uległa czyimkolwiek prośbom bądź starania. Skoczyłam do przodu z warknięciem, które nie miało prawa należeć do żadnej ludzkiej istoty, a już zwłaszcza do mnie, jednak bez wątpienia wydobyło się z głębi mojego gardła.
Świat natychmiast przyśpieszył, nagle rozpędzając się do tempa, którego mimo usilnych starań nie byłam w stanie zrozumieć. Rzuciłam się przed siebie błyskawicznie, mając przy tym wrażenie, że lecę w powietrzu, jednak nawet nie miałam okazji, żeby napawać się tym poczuciem lekkości. Zanim się zastanowiłam, skoczyłam wprost na plecy niczego niespodziewającej się Jane, zaplatając ramiona wokół jej szyi i szarpnięciem odciągając ją do tyłu. Gdyby była człowiekiem, pewnie już dawno złamałabym jej kark albo przynajmniej zaczęłabym ją dusić, ale w przypadku nieśmiertelnej taki praktyki nie miały racji bytu. No cóż, nie dbałam o to, tak jak i o wiele innych kwestii, łącznie z własnym życiem i tym, czy ucierpię podczas walki z kimś o wiele bardziej ode mnie doświadczonym.
Jane wygięła się do tyłu, ale nie upadła, w ostatniej chwili odzyskując równowagę. Omal nie spadłam, kiedy szarpnęła się, starając się mnie zrzucić. Zawirowało mi w głowie, kiedy z dzikim warknięciem zaczęła rzucać się na boki, jednocześnie wyciągając ręce, żeby spróbować mnie dosięgnąć. Poczułam ból, kiedy z całej siły chwyciła mnie za nadgarstek, zaciskając palce z taką siłą, że bez trudu mogła pogruchotać mi kości, ale i to mnie nie powstrzymało, byłam zresztą zbyt zdeterminowana i wściekła, żeby akurat wtedy okazać słabość.
W cały z tym zamieszaniu zdążyłam jeszcze pomyśleć o tym, że zdołałam osiągnąć przynajmniej jedno. Już nie słyszałam Demetriego, zresztą nie miałam złudzeń co do tego, czy Jane była w stanie jednocześnie walczyć ze mną i koncentrować swoje zdolności na tropicielu. O niczym więcej nie miałam odwagi marzyć, zresztą gdyby on i Corin teraz wykorzystali szansę, którą im dałam i spróbowali uciec…
Myśl o ukochanym na moment mnie rozproszył, a ja szybko pożałowałam chwili nieuwagi, kiedy Jane z całej siły uderzyła mną o ścianę. Już i tak obolałe żebra zaprotestowały, a mnie aż zabrakło tchu, kiedy powietrze ze świstem uleciało z moich płuc, wyrzucone siłą uderzenia. Czerwień na ułamek sekundy przygasła, wyparta przez plamy czerni, kiedy zakręciło mi się w głowie. Nie straciłam przytomności, ale zdolność logicznego myślenia owszem, przez co właściwie nie zarejestrowałam momentu, w którym moja przeciwniczka cisnęła mną o ziemię.
Uświadomiłam sobie, że leżę i to do pewnego stopnia mnie otrzeźwiło. Z jękiem wsparłam się na łokciach, nerwowo rozglądając się na boki; musiałam pośpiesznie mrugać, próbując odzyskać ostrość widzenia i zrozumieć, co się dzieje, ale nim zorientowałam się, co się dzieje, poczułam się tak, jakby ktoś do krwiobiegu wstrzyknął mi żrący kwas, który błyskawicznie rozszedł się po całym moim ciele. Wszystko w jednej chwili zniknęło, a ja znów wylądowałam na ziemi, bezskutecznie próbując uciec przed czymś, o czym przecież doskonale wiedziałam, że nie jest prawdziwe i dzieje się tylko w mojej głowie. Palący ból narastał, porażając każdą najmniejszą komórkę mojego ciała i sprawiając, że byłam już tylko w stanie kulić się u stóp Jane, na powrót mała i bezbronna, zdana wyłącznie na jej łaskę i niełaskę. Nie byłam pewna, czy krzyczę, ale to nie miało żadnego znaczenia – dla mnie liczył się wyłącznie ten ból, nie tak silny jak cierpienie, którego doświadczyłam podczas przemiany, ale równie oszołamiający. Cierpienie ciągnęło się nieskończoność, paraliżując mnie i uniemożliwiając ruszenie się choć o milimetr, choć nade wszystko pragnęłam zrobić coś… cokolwiek albo…
Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, ale w tamtej chwili znienawidziłam Jane po raz kolejny.
Oszołomiona i obolała, uchwyciłam się tego jednego uczucia niczym liny ratunkowej, mając wrażenie, że jedynie ten gniew – ta nienawiść – wciąż trzymają mnie przy zdrowych zmysłach. W takich warunkach zebranie myśli graniczyło z cudem, ale ja nie zamierzałam kierować się rozumiem, lecz tymi wszystkimi emocjami, które przez cały ten czas wydawały się rozrywać mnie od środka. Wciąż czułam gniew i determinację, które narastały we mnie, stopniowo przybierając na sile i teraz wydając się niemal dorównywać bólowi, bliskie temu, by zacząć nad nim dominować. Porażona tym odkryciem, zmusiłam się do tego, żeby spróbować otworzyć oczy i unieść głowę, zwracając twarz ku zwróconej w moją stronę Jane, choć widziałam ją jak przez mgłę.
Przez twarz wampirzycy przemknął grymas niezadowolenia.
– Jakaś ty uparta – warknęła z rozdrażnieniem.
Jej głos również wydawał się brzmieć inaczej, zniekształcony i tak bardzo nieludzki…
Czułam, że kręci mi się w głowie, a zachowanie sił kosztuje mnie coraz więcej wysiłku. Walczyłam, żeby nie stracić przytomności, a także o to, żeby nie zacząć krzyczeć, ale to było ponad moje siły. Za wszelką cenę nie chciałam dawać Jane powodów do satysfakcji, jednak mierzenie się z czymś takim, kiedy przytomność raz po raz mi się wymykała, okazało się zbyt trudne, a może to po prostu ja wymagałam od siebie zdecydowanie zbyt wiele, wciąż niezdolna do tego, żeby choć próbować się z nią mierzyć.
Wciąż mi się przypatrując, żeby nie tracić kontaktu wzrokowego, Jane bez pośpiechu ruszyła w moją stronę. Jeszcze mocniej napięłam mięśnie, a przynajmniej próbowałam to zrobić, jednak ból utrudniał mi kontrolowanie ciała i stwierdzenie, czy moje starania przynoszą jakikolwiek sens. Ta słabość doprowadzała mnie do szaleństwa, tak jak i świadomość tego, że dałam jej się po raz kolejny pokonać i teraz wiłam się na ziemi, podczas gdy ona – diablica w ciele nastoletniej dziewczynki – górowała nade mną. Gdyby jeszcze zamierzała pozwolić mu umrzeć, wtedy być może mogłabym się z tym pogodzić, ale coś takiego…
Poza tym ważyła się skrzywdzić Demetriego. Wolałam sama cierpieć, niż dalej obserwować, jak wyżywa się na tym, którego kochałam, nawet jeśli ciągnące się w nieskończoność sekundy wydawały się być niczym prawdziwe piekło.
Ale przecież sobie obiecałam… Już całe tygodnie temu obiecałam sobie, że ona już nigdy więcej mi tego nie zrobi…
Znalazłam w sobie dość sił, żeby mimo bólu spojrzeć jej w oczy – a potem zaatakowałam z całą mocą, którą zdołałam z siebie wykrzesać.
Już raz to zrobiłam, odwdzięczając jej się całym cierpieniem, które mi zadawała, ale tym razem to było zupełnie coś innego. Jane musiała być przygotowana na to, że po raz kolejny spróbuje wykorzystać to, czego nauczył mnie Marek, żeby namieszać jej w głowie, ale i tak zaskoczona cofnęła się o krok. Wciąż czułam palący ból, pozostając pod działaniem jej daru, ale to jedynie wszystko ułatwiało, bo mogłam bez wysiłku przekazywać jej nie tylko niedoskonałe wspomnienia, ale pełnię tego, czego sama doświadczałam. Im bardziej się starała, tym większe cierpienie mogła przysporzyć samej sobie, choć nie miałam pewności na jak długo wystarczy mi sił, żeby utrzymać swój dar w ryzach, skoro nie miałam co liczyć na fizyczny kontakt. Przekazywania swoich myśli na odległość wciąż nie opanowałam do perfekcji, ale teraz musiało wystarczyć, zaś mnie pozostawało mieć nadzieję na to, że choć ten jeden raz znajdę w sobie dość samozaparcia, żeby wytrzymać.
Poczułam, że paraliżujący ból słabnie, ale nie pozwoliłam sobie na nawet chwilę ulgi. Poruszając się niczym w transie, z wolna podniosłam się najpierw do pozycji siedzącej, ale potem z wysiłkiem spróbowałam odzyskać pion, choć moje mięśnie mi drżały, a ciało wydawało się protestować przy każdym ruchu. Raz po raz przed oczami tańczyły mi szkarłatne plamy, ale sama już nie byłam pewna, czy to spazmy bólu, czy resztki palącego gniewu, który wciąż tlił się gdzieś we mnie, stopniowo przeistaczając się w coś innego.
Jane nagle wrzasnęła; jej oczy pociemniały, nagle przybierając wygląd podobnych do wypełnionych głodem tęczówek Demetriego. Już w następnej sekundzie wampirzyca rzuciła się w moją stronę, niczym rozeźlone, gotowe zabić ofiarę zwierzę, które ktoś całkiem wytrącił z równowagi. Już nie miało znaczenia to, żeby mnie zranić – chciała mojego życia, więc zamierzała je dostać.
Byłam zbyt wolna i oszołomiona, żeby próbować odskoczyć. Siła uderzenia powaliła mnie na ziemię, a chwilę później obie zaległyśmy na posadzce – ona na mnie, szarpiąc się na wszystkie strony i na oślep próbując sięgnąć mojej szyi. Spróbowałam przetoczyć się na bok, ale udało jej się mnie unieruchomić, kiedy chwyciła mnie w pasie, tak mocno, że miałam wrażenie, iż za moment złamie mnie na pół. Krzyknęłam w proteście i spróbowałam kopnąć ją w twarz, ale nie trafiłam, zresztą nie sądziłam, żeby jakikolwiek cios zdołał zrobić na niej wrażenie.
Coś z cichym pacnięciem uderzyło o posadzkę; kątem oka zauważyłam jakiś nieregularny kształt, który wypadł spomiędzy fałd ciemnej peleryny Jane, ale byłam zbyt oszołomiona, żeby skoncentrować na nim wzrok albo przynajmniej spróbować go rozpozna.
Och, gdybym przynajmniej wiedziała, co powinnam zrobić…
– Renesmee! – usłyszałam niespokojny głos Demetriego i to na ułamek sekundy mnie otrzeźwiło, choć nie byłam w stanie ani go dostrzec, ani nawet spróbować odpowiedzieć.
Walcz, pomyślałam z determinacją i w jednej chwili ta myśl stała się dla mnie wszystkim. Na ułamek sekundy zesztywniałam, przymykając oczy – i to tylko po to, żeby po chwili znów je otworzyć, ogarnięta niezrozumiałym dla mnie poczuciem wszechogarniającego spokoju oraz…
I właśnie wtedy poczułam gniew – z tym, że w niczym nie przypominał furii, którą odczuwałam wcześniej. Tym razem to było coś zupełnie innego, o wiele potężniejszego, wręcz… zabójczego, choć nigdy wcześniej nawet nie przypuszczałam, że mogłabym doświadczyć podobnych emocji. W jednej chwili wszelakie opory zniknęły, a ja poddałam się tej dziwnej sile z rozkoszą, mając wrażenie, że podświadomie czekałam na jej przybycie już od tamtego odległego grudniowego dnia, kiedy z oddali obserwowałam płonącą Volterrę, składając sobie obietnicę, którą w końcu miałam mieć szansę wypełnić.
Wtedy wpadłam w szał.
Szarpnęłam się raz jeszcze, w końcu będąc w stanie obrócić się na plecy. Poruszałam się niczym w transie, w pełni poddając się instynktowi i rządzy krwi, którą nagle poczułam. Kiedy na ułamek sekundy spojrzenia moje i na wpół leżącej na mnie Jane się spotkały, a oczy wampirzycy rozszerzyły się nieznacznie, uświadomiłam sobie, że moje własne tęczówki muszą jarzyć się tym samym rubinowym blaskiem, który widziałam już kilkukrotnie wcześniej.
Dziwnie podekscytowana, uśmiechnęłam się, ale nie było w tym niczego pozytywnego. Coś w mojej reakcji musiało rozzłościć Jane, bo wampirzyca natychmiast wzięła się w garść i bardziej stanowczo przygwoździła mnie do ziemi. Poruszając się błyskawicznie, jakoś zdołała podnieść się na nogi, po czym usiadła na mnie okrakiem, po raz kolejny odcinając mi swobodny dostęp do tlenu. Jęknęłam w proteście, po czym spróbowałam ją strząsnąć, ale nie dała mi po temu okazji, bez ostrzeżenia zaciskając obie dłonie na moim już i tak obolałym gardle. W jej oczach gniew tak wielki, że nie miałam już wątpliwości co do tego, że zamierzała mnie zabić, nawet gdyby w ten sposób miała narazić się na niezadowolenie Kajusza i czyjkolwiek gniew. Od samego początku mnie nie tolerowała, być może przez wzgląd na moją rodzinę, a może tylko dlatego, że miałam w sobie cokolwiek ludzkiego – a jako wybryk natury, nie miałam prawa istnieć. Wiedziałam, że gdyby mogła, już dawno pozbawiłaby mnie życia i jeszcze kilka miesięcy temu pewnie nawet by jej się to udało, gdyby wybrała odpowiedni moment.
Płuca zapłonęły, a ja poczułam się trochę tak, jakbym nagle znalazła się pod wodą. Spróbowałam się szarpnąć i jakąś ją strząsnąć, ale im bardziej starałam się naprzeć dłońmi na jej marmurowe ciało, tym bardziej byłam świadoma tego, że tracę czas. Nie widziałam sensu w tym, dlaczego od razu nie zmiażdżyła mi krtani albo nie przetrąciła karku, a brak tlenu uniemożliwiał mi zebranie myśli, ale chyba nawet nie byłam zdziwiona; Jane uwielbiała sycić się cierpieniem innych, a mnie od samego początku obiecywała coś o wiele gorszego od łatwej śmierci.
Wampirzyca nagle zesztywniała i nieznacznie poluzowała uścisk na moim gardle. Dopiero po chwili uświadomiłam sobie, że tuż za nią zmaterializował się równie wściekły, gotowy mi pomóc Demetri, ale Jane nawet nie zwróciła na niego uwagi. To ja byłam jej celem, to mnie chciała, a jeśli chodziło o niego…
Skrzywiłam się, kiedy na moment zabrała jedną rękę, żeby opędzić się od niechcianego przeciwnika. Nie rozumiałam, co działo się z tropicielem, ale już wcześniej zauważyłam, że wyglądał na wycieńczonego, jakby nie tylko głód uniemożliwiał mu normalne funkcjonowanie, ale również coś innego, co przytępiało mu wampirze zdolności. Jak inaczej mogłam wyjaśnić to, że Jane udało się powalić go zaledwie jednym ciosem, podczas gdy jednocześnie koncentrowała się na unieruchamianiu mnie i…?
Z jękiem, raz jeszcze spróbowałam zrzucić ją z siebie, chcąc wykorzystać przynajmniej ułamek sekundy jej nieuwagi. Nie udało mi się oswobodzić, ale kiedy nieznacznie przekręciłam głowę, moją uwagę przykuł ten dziwny przedmiot, który wypadł jej podczas walki. Początkowo pomyślałam nawet, że to klucze do celi albo coś równie nieprzydatnego, ale kształt wydawał się niewłaściwy, poza tym miałam wrażenie, że to coś zupełnie innego – i że już raz to widziałam, chociaż nie pamiętałam kiedy i gdzie.
Podłużny, chyba z metalu i taki… dziwny… Nie przypominał niczego, co kiedykolwiek miałam w rękach, ale z drugiej strony…
Och!
Wspomnienia wróciły nagle, a ja przez ułamek sekundy zapomniałam o wcale i Jane, w zamian wracając pamięcią do innego zimowego popołudnia, kiedy jeszcze byłam małą dziewczynką. Jak przez mgłę pamiętałam polanę do baseballe’a oraz całą armię odzianych w czarne peleryny postaci, gotowych pod byle pretekstem zabić mnie i tych, których kochałam. Choć miałam zaledwie kilka miesięcy, aż nazbyt dobrze rozumiałam, co się dzieje i bałam się, przytłoczona strachem oraz perspektywą rozłąki, o czym raz po raz przypominało mi ciepło towarzyszącego nam w wilczej postaci Jacoba, a także niewielki plecaczek, która mama założyła mi na plecy, chcąc przygotować mnie do tego, co wydawało się nieuniknione – a więc do ucieczki.
Tamtego dnia bliscy starali się zrobić wszystko, byleby mnie chronić, ale nie mogli ocalić mnie przed wszystkim, a zwłaszcza przed tym, co widziałam, słyszałam i czułam. Jedna rzecz zresztą wydarzyła się tak nieznośnie szybko, że nawet gdyby chcieli, nie zdołaliby w porę zareagować, poza tym nie sądziłam, żeby zasłonięcie oczu albo kojące objęcia pozwoliły mi odciąć się od tego, co nagle się wydarzyło.
Choć minęło tyle lat, moment egzekucji Iriny pamiętałam doskonale. Każdy szczegół, mdlący zapach dymu oraz przyprawiający o dreszcze dźwięk rozrywanego ciała, co niejednokrotnie kojarzyło mi się z darciem blachy…
Blask płomieni, których strumień wystrzelił z dziwnego przedmiotu, który tamtego dnia trzymał Kajusz.
Z zapalniczki, która leżała zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.
Nie zarejestrowałam momentu,  którym podjęłam decyzję. Natychmiast szarpnęłam się raz jeszcze, tym razem nie po to, żeby Jane zrzucić, ale zaczynając wyrywać się w stronę mojego jedynego ratunku. Natychmiast wyczułam, że wampirzyca chwyta mnie w bardziej stanowczy sposób, ale to nie powstrzymało mnie przed wyrzuceniem rąk ponad głowę i gorączkowym przeszukiwaniu posadzki, kiedy na oślep zaczęłam próbować sięgnąć zapalniczki.
Jane warknęła gniewnie, a po chwili pociemniało mi przed oczami, kiedy jeszcze mocniej chwyciła mnie za szyję. Nie uda się…, przeszło mi przez myśl i w tym samym momencie uświadomiłam sobie, że niewiele brakuje, żebym straciła przytomność.
Szarpnęłam się raz jeszcze i…
Moje palce nieporadnie zacisnęły się na chłodnym, podłużnym przedmiocie. Niewiele myśląc, chwyciłam go i – nawet nie sprawdzając, czy wiem jak powinnam to obsłużyć – wycelowałam nim w Jane, chociaż czułam się przy tym jak kompletna idiotka. Wampirzyca znów warknęła i spojrzała na mnie z niedowierzaniem, ale nie miała okazji na to, żeby zareagować. Znalazłam niedużą wypustkę i podważyłam ją paznokciem, nie wahając się przy tym nawet sekundę – i to nawet mimo świadomości tego, jakie będą konsekwencje mojego czynu.
Blask płomieni oślepił mnie, kiedy ognisty strumień wystrzelił z trzymanej przeze mnie broni. Pisnęłam, czując gorąco i odrzuciłam szybko nagrzewający się metal, zszokowana i coraz bardziej wytrącona z równowagi. Nie miałam pojęcia, co się stało, ale wiedziałam, że natychmiast muszę uciekać, bo…
Wrzasku, który nagle usłyszałam, nie dało się porównać z niczym. Poczułam, że nacisk na mojej piersi zelżał, a chwilę później zniknął całkowicie, jednak praktycznie nie zwróciłam na to uwagi. Rozszerzonymi do granic oczami patrzyłam na Jane, która zerwała się na równe nogi, krzycząc w niebogłosy, kiedy płomienie sięgnęły jej wampirzej skóry, paląc ją o niszcząc, przez co w ułamku sekundy zamieniła się w żywą pochodnię.
Wciąż oszołomiona, bezwiednie zerwałam się na równe nogi. Patrzyłam na miotającą się, płonącą wampirzycę, całkowicie wytrącona z równowagi, ale i… pusta. Krzyczała, płonęła i wiedziałam, że umrze, ale choć wydawało mi się to nieprawdopodobne, ten widok nie wzbudzał we mnie żadnych emocji, może pomijając ponurą satysfakcję, którą nagle poczułam. Nigdy nie przypuszczałam, że czyjakolwiek śmierć sprawi mi przyjemność, ale kiedy spoglądałam na nią…
Zasłużyła sobie. Dobry Boże, jeśli jesteś, ukarz mnie za to, ale ona naprawdę sobie na to zasłużyła…
Stałam tam, drżąc i niczym w transie wpatrując się w ten jeden, jaśniejący punkt. Płomienie rozeszły się błyskawicznie, najpierw zajmując czarna szatę, a później włosy i całe ciało wampirzycy. Nie musiałam mieć dość siły, żeby rozczłonkowywać ją na kawałeczki, a później budować stos, jak to zwykle czyniono w przypadku wampirów. Jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że to okrutny rodzaj śmierci, nawet gorszy od bólu, który zadawała swoim ofiarom Jane, ale nie potrafiłam zmusić się do żałowania którejkolwiek ze swoich decyzji.
Zasłużyła sobie…
Wciąż powtarzałam to niczym mantrę, kiedy krzyk ucichł, a bezwładne, wciąż tlące się ciało, osunęło się na podłogę. Płomienie strzelały w górę, wypełniając pokój mdlącym, fioletowym dymem od którego zakręciło mi się w głowie. Miałam wrażenie, że za chwilę zwymiotuję, ale jednocześnie nie miałam czego zwrócić, a przynajmniej tak mi się wydawało. Stałam w bezruchu, obojętna na wszystko, lekko chwiejąc się na nogach, a w pionie utrzymując się wyłącznie dzięki sprzecznym emocjom, które targały mną przez cały ten czas.
Zamrugałam kilkukrotnie, a wtedy świat wrócił do normy. Czerwień przygasła, wycofując się powoli, niczym morska fala, która stopniowo wracała do morza, zabierając ze sobą wszystko to, co znalazło się w jej zasięgu. Gniew i gorycz zniknęły, szał wypalił się i odszedł w zapomnienie – tak jak i to, czym co do tej pory wydawało się chronić mnie i mój umęczony umysł przed konsekwencjami wszystkich moich decyzji, które podjęłam.
Zostałam już tylko ja i zmęczenie, i…
– Aniele? – doszło mnie jakby z oddali.
Odwróciłam się bardzo powoli, niemal siłą zmuszając się do tego, żeby w końcu oderwać wzrok od palącego się ciała. Ten łagodny głos mogłabym rozpoznać wcześniej, choć nadal tak nieprawdopodobnym było dla mnie to, że On tutaj był i że mógłby zwracać się do mnie w tak pełen czułości sposób – i to zwłaszcza teraz, kiedy zobaczył mnie taką.
Demetri stał tuż za mną, w przeciwieństwie do mnie pewnie trzymając się nogach. Jego pociemniałe ze zmartwienia tęczówki były nienaturalnie rozszerzone, kiedy spojrzał na mnie z obawą, ale i… troską. Miałam przez to rozumieć, że bał się o mnie czy… mnie?
Miałam wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zrobił niepewny krok do przodu, zachęcająco wyciągając dłoń w moją stronę.
– Już w porządku – powiedział cicho, jakby chcąc przekonać nie tylko mnie, ale i siebie. – Już… – Urwał i zrozumiałam, że chyba oboje jesteśmy w szoku.
– W porządku… – powtórzyłam zmartwiałymi ustami, ale czułam się trochę tak, jakbym mówiła w obcym języku.
Na drżących nogach spróbowałam do niego podejść, żeby ująć go za rękę, ale nie dałam rady.
Kiedy przed oczami mi pociemniało i po raz drugi tego dnia straciłam przytomności, poddałam się temu bez cienia strachu.
Demetri
Udało mi się pochwycić ją w pasie, zanim osunęła się na ziemię. Nie minęła sekunda, jak sam również opadłem na kolana, kurczowo tuląc do siebie Renesmee i starając się delikatnie ułożyć ją w swoich ramionach. Praktycznie bezwiednie raz po raz przeczesywałem palcami jej włosy, starając się przekonać samego siebie, że faktycznie wszystko wróciło do normy, a ona po prostu straciła przytomność.
Czułem dym i żar bijący od dogasających płomieni, ale to dochodziło do mnie jakby z oddali, będąc niczym nieprawdopodobny koszmar, który nie miał żadnego odniesienia do rzeczywistości. Nie docierało do mnie to, co właśnie wydarzyło się na moich oczach i działo się dalej, choć próba odcięcia się od prawdy wydawała się całkowicie pozbawiona sensu.
Zamknąłem oczy, po czym w milczeniu przycisnąłem policzek do piersi Renesmee. Czułem bijące od jej ciała ciepło, które zawdzięczała krążącej w żyłach krwi, ale i tak poczułem nieopisaną ulgę dopiero wtedy, gdy usłyszałem słaby, ale mimo wszystko wyczuwalny rytm trzepiącego się w jej piersi serca. Ten dźwięk był dla mnie najdroższy na świecie, wydając się być gwarantem tego, że i ja wciąż byłem żywy. Nie chciałem nawet wyobrażać sobie tego, co by się stało, gdyby jej serce nagle stanęło albo…
Pokręciłem głową, po czym – praktycznie bezwiednie – nachyliłem się, żeby musnąć wargami jej czoło, a później usta. Nie odwzajemniła pocałunku, bezwładna i wiotka w moich ramionach, ale to nie miało dla mnie znaczenia, póki miałem pewność, że jest żywa. Choć miała zamknięte oczy, przez co nie byłem w stanie dostrzec tęczówek, miałem pewność, że te oszałamiające czerwone błyski zniknęły, a gdyby Nessie była przytomna, obrzuciłaby mnie bystrym spojrzeniem znajomych, czekoladowych oczu. Raz po raz przeczesywałem palcami jej miedziane, poplątane loki, zdolny myśleć wyłącznie o tym, że to wciąż była moja Nessie – ta sama, żywa, moja…
Nie potrafiłem opisać tego, co wydarzyło się przed chwilą. W pamięci wciąż miałem zagniewaną, ogarniętą szałem Renesmee z tymi nieludzkimi oczami, beznamiętnie obserwującą umierającą w męczarniach Jane. Chyba nigdy nie widziałem jej tak odległej i obcej, ale nawet wtedy nie potrafiłem spojrzeć na nią inaczej niż na moją słodką Nessie, którą trzymałem w ramionach i pokochałem, nawet mimo mojego wcześniejszego zachowania względem niej. Nie miałem pojęcia, co takiego jej się stało i co działo się przez te wszystkie tygodnie, kiedy była gdzieś tam poza moim zasięgiem, niczym jarzący się łagodnie blask na krawędzi mojej świadomości…
Bez znaczenia.
To wciąż była ona. To wciąż była moja Renesmee…
– Nessie… – szepnąłem, próbując jakoś łagodnie ją wybudzić. Oczywiście bezskutecznie, ale to i tak mnie zmartwiło. – Renesmee, kochana…
Jedynie pokręciłem głową, coraz bardziej podenerwowany. Nie wszystko do mnie docierało, co chyba znaczyło, że wciąż jestem w szoku, ale nie dbałem o to, skoncentrowany przede wszystkim na bezpieczeństwie Renesmee. Ostrożnie wziąłem ją na ręce, mimo swoich obaw będąc w stanie unieść ją bez najmniejszego problemu. Dar Markusa wciąż działał, przez co czułem się słaby i równie nieporadny, co i człowiek, ale Nessie była lekka i drobna, zwłaszcza teraz, kiedy praktycznie przelewała mi się w rękach.
Nie odrywając wzroku od jej twarzy, bez pośpiechu ruszyłem w stronę drzwi, chcąc znaleźć się jak najdalej od płonących resztek. Nawet nie spojrzałem w kierunku tego, co zostało z Jane, chcąc jak najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie przynajmniej ogień nie będzie w stanie nas sięgnąć.
Gdzieś na korytarzu rozległy się zwielokrotnione krwi, ale i to mnie nie zdziwiło. Narobiliśmy tyle hałasu…
– Nie uda nam się uciec, prawda? – zapytałem cicho, chociaż nie miałem pewności, czy Corin wciąż jest gdzieś tutaj.
Zmaterializowała się tuż obok mnie, milcząca i dziwnie odległa – jakże różna od tej charyzmatycznej wampirzycy, którą poznałem. I ona wyglądała tak, jakby za moment miała osunąć się na ziemię, ale w odpowiedzi na moje słowa spoważniała i nieznacznie pokręciła głową.
– Nie dasz rady im uciec, zwłaszcza z nią – odparła cicho. – Demetri…
– W porządku – odparłem obojętnie, po czym szarpnąłem za klamkę i raz z Renesmee wyszedłem na wciąż jeszcze opustoszały korytarz. Czułem na sobie zaniepokojone spojrzenie Corin, kiedy nieco chwiejnym krokiem ruszyłem w głąb korytarza, zatrzymując się po zaledwie kilku krokach. – Ucieczka, Corin.
Długo na mnie patrzyła, jakby nie dowierzając temu, co powiedziałem.
– Ale przecież…
Potrząsnąłem głową.
– Jane nie ma, więc nikt cię nie widział – powiedziałem stanowczo. – Ja nie pozwolę jej skrzywdzić… A naraziłbym ją na to, gdybym spróbował – odparłem z przekonaniem i spokojem, którego wcale nie odczuwałem. Tak, zdecydowanie coś było ze mną nie tak. – Nic nam nie będzie. Ale ty… Ty nie musisz się narażać.
– Już się naraziłam – odparła z rozdrażnieniem, ale i swego rodzaju goryczą, jakby urażona tym, że mógłbym o jej poświęceniach zapomnieć.
Kiedy się na nią obejrzałem, wciąż stała w progu pomieszczenia, częściowo rozjaśniona blaskiem dogasających płomieni. W rzucanej przez ogień łunie, wyglądała na jeszcze bledszą i bardziej eteryczną nic do tej pory.
Wypuściła powietrze ze świstem; kroki, które zmierzały w naszą stronę, stały się głośniejsze, więc oboje obejrzeliśmy się w głąb korytarza, żeby mieć pewność, że nikt nas nie widzi.
– Coś wymyślę – zadecydowała tak cicho, że niemal musiałem czytać z ruchu jej warg, by ją zrozumieć
Zaraz po tym – nie dając mi okazji na to, żebym choć spróbował powiedzieć coś jeszcze – po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
Stałem przez chwilę, po czym w milczeniu podszedłem do ściany i oparłszy się o nią plecami, z wolna osunąłem się do pozycji siedzącej. Wciąż tuliłem do siebie Renesmee, napawając się jej bliskością i próbując przekonać samego siebie, że jestem w stanie ochronić ją przed całym złem tego świata, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że to w rzeczywistości niemożliwe – nie, kiedy byłem sam, a moje zdolności ograniczono do takich, które w niczym nie wyróżniały się od tych, którymi dysponowali śmiertelnicy.
Trudno, pomyślałem i raz jeszcze nachyliłem się nad Nessie, by złożyć na ustach dziewczyny jeszcze jeden, krótki pocałunek. I tak nie pozwolę na to, żeby stała ci się krzywda. Nie wiem jak, ale…
Zamknąłem oczy.
Teraz mogliśmy już tylko czekać.
Długo zastanawiałam się nad tym, jak powinnam napisać ten rozdział. Jak wspominałam, to jeden z najważniejszych, nie tylko z racji tytułu, ale akcji i… I wiedziałam, że musi być wyjątkowy, ale na pewno nie wyobrażałam go sobie w taki sposób. Przeszłam swoje najśmielsze oczekiwania, również pod względem długości (ponad dziewięć tysięcy słów), ale to w tym momencie najmniej istotne; ważne jest to, że choć raz mam poczucie, że nie zepsułam tego, co tak długo sobie planowałam.
Rozdział z dedykacją dla Guśki, bo wiem, że na niego czekała – i to chyba równie niecierpliwie, co i ja. Zresztą jako jedyna zostawiła opinię pod ostatnią notką, a to dla mnie mnóstwo znaczy. Dziękuję Ci, kochana. Mam nadzieję, że i tym razem uda mi się nie tylko Cię usatysfakcjonować, co i pozytywnie zaskoczyć.
No cóż, ciąg dalszy nastąpi…

Nessa.

4 komentarze

  1. Wow..nie wiem co powiedzieć kochana. tak, zdecydowanie mnie zaskoczyłaś- bardzo pozytywnie oczywiście:) Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Nessie zabiła Jane. I zrobiła to w najbardziej okrutny sposób jaki istnieje. Nie ma chyba nic gorszego niż spalenie żywcem- podobno- dla ludzi, więc nie mówię o wampirach, które odczuwają wszystko o wiele silniej. Tytuł tej księgi jest bardzo wymowny..ciekawa jestem jak skończy się ten szał Renesmee, bo mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec jej ataku na inne wampiry. Może następny w kolejce będzie dupek Marcus? Oh liczę na to:)
    Uwielbiam Demetriego w twoim wydaniu. Zobaczył Nessie taką inną, taką nieludzką, ale mimo wszystko kocha ją całym sobą- cóż w końcu sam nigdy nie był święty, ale nie dostarczał swoim ofiarom takich cierpień (na dodatek Nessie z satysfakcją patrzyła na umierającą Jane), zawsze starał się zrobić to szybko.
    Ciekawa jestem co teraz zrobi Corin. Pewnie odszuka Aro i Cullenów i opowie im co się stało- zwłaszcza, że Nessie została razem z Demem w zamku... trzeba będzie ją odbić. Oj ciekawa jestem jak zareaguje Edward jak się dowie, że Nessie dostała się w ręce wroga.
    Ha! Wiedziałam, że Corin musi coś czuć do Demetriego:) Coś głębszego niż Heidi, bo chce, żeby on był szczęśliwy, niezależnie od tego co on postanowi. Nie jest egoistką:) Lubię ją:)
    Dzięki za dedykację:D Długość tego rozdziału jest oszałamiająca, a akcja... mmm rozpływam się:D Przeszłaś samą siebie:D Nie mogę się doczekać co będzie dalej:)

    Weny kochana
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  2. No tego ja się nie spodziewałam. Nessie. Zabiła. Jane. Nessie. Spaliła. Ją. Żywcem. Czy tylko do mnie ta informacja niedochodzi? To takie do niej niepodobne. Żeby aż kogoś zabić i się jeszcze z tego cieszyć. Uwaga, bo jeszcze na sadystkę wyrośnie xD
    W ogóle jak zobaczyłam imię Demetriego to przez chwilę miałam w głowie takie coś: Demetri? Jaki Demetri? Gdzie jest Gabriel? ( za dużo się naczytałam lost-in-the-time ) No niech oni uciekną z tej Voltery, no. Ileż można Dema tam trzymać.
    Ciekawa jestem następnych rozdziałów. Czego chce Aro od Cullenów? Dodaj szybko nowy rozdział, bardzo ładnie prooooszę :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie spodziewałam się takiej akcji :O oraz tego, że Nessie zabije Jane i to w taki sposób. Zasłużyła sobie ! Ech, szkoda, że Corin nie umie dzielić się swoim darem z 3 osobami.
    Ciekawe co się stanie, gdy reszta straży zobaczy to wszystko... Corin musi coś wymyśleć ;)
    Tym rozdziałem naprawdę zaskoczyłaś. Ponad 9 tys. słów... Podziwiam cię jeszcze bardziej :) Życzę weny i szybciutko dodaj nowy rozdział ;*

    OdpowiedzUsuń
  4. Cześć,
    Najpierw chciałam Cię przeprosić, że nie komentowałam dość sporej liczby rozdziałów. Cóż teraz jestem już na bieżąco z rozdziałami. (Wykorzystałam dzień, skoro się pochorowałam i nie szłam do szkoły to postanowiłam nadrobić rozdziały). Powiem szczerze, że od samego początku wierzyłam, że pomiędzy Felixem i Hanną coś będzie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo jestem szczęśliwa, że było pomiędzy nimi kilka scen, które moim zdaniem powinny być o stokroć dłuższe, a Emmett'owi mam ochotę przyłożyć za to, że zepsuł im taką słodką chwilę, tylko we dwoje. Chociaż to nie jego wina, że został wykorzystany do roli chłopca na posyłki. Liczę, że jak wszystko już się w miarę uspokoi to wykorzystasz chwilę odpoczynku dla niej dwójki. Należy im się, po tym wszystkim co przeszli. Nawet się sobą nacieszyć w spokoju nie mogą, bo im ktoś lub coś przeszkadza. (Robi słodkie oczka i minę zbitego psiaka), ale dasz taki słodki rozdział z nimi? C; No nic, ja czekam na taki rozdział z niecierpliwością. Nawet jeśli miałby się pojawić za nie wiadomo ile rozdziałów, ja będę czekać... *_*
    Zanim zacznę pisać o tym rozdziale muszę pochwalić Cię za rozdział w którym Renesmee pożywiała się na tych chłopakach, lub chłopaku. (Już nie pamiętam dokładnie. xD). Nie sądziłam, że jest w stanie zrobić coś takiego. Myślałam, że na zawsze już pozostanie przy diecie na zwierzątkach, a tu taka niespodzianka. No cóż przynajmniej owe dziewczyny nie zostały wykorzystane, ale nimi to się najmniej przejmuję. Powiem jeszcze, że ten rozdział wyszedł genialnie i również czekam na więcej z taką właśnie akcją. Mam na myśli Nessie na polowaniu. ;D
    Okej, ten rozdział i poprzedni to... Wow, no kurde brak mi słów. Pamiętam jak wspominałaś, że Jane nie pożyje sobie długo, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. I przy pomocy zwykłej zapalniczki. Brawa dla Renesmee! Oby się tylko dziewczyna za nie obwiniała z tą śmiercią Jane, bo przecież laska sobie zasłużyła. Ogólnie to jestem zachwycona tym rozdziałem. Pochłaniałam kolejne zdania tak szybko, że czasami musiałam się wrócić, bo jakieś słowo mi umknęło, ale to akurat nie jest ważne.
    Dem i Nessie. <3 Uwielbiam jak się razem i ogromnie się ciesze, że wreszcie się odnaleźli. Mam nadzieję, że kłopotów teraz będzie coraz mniej i uda im się uciec. No i dla nich też najdź chwilkę sam na sam. ;>
    Pozdrawiam gorąco, i teraz naprawdę niecierpliwie czekam na kolejny rozdział
    Gabi. ;*

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa