Renesmee
Poderwałam głowę, żeby
spojrzeć na Corin. Natychmiast tego pożałowałam, czując palący ból w miejscu
ugryzienia, ale prawie nie zwróciłam na to uwagi, zbyt oszołomiona sytuacją. Za
wszelką cenę starałam się nie okazywać bólu, żeby uspokoić Demetriego, który
już i tak obwiniał się za coś, co było tylko i wyłącznie moją winą.
Demetri…
Nadal nie
docierało do mnie to, że był tuż obok mnie i trzymał mnie w ramionach,
tak prawdziwy i tak bardzo… Och, nawet nie chciałam się nad tym
zastanawiać! Musiałam się skoncentrować na czymś innym, o wiele
ważniejszym, i bez znaczenia było to, czy tego chciałam, czy też nie. Jak
na złość, to nie miało być możliwe, skoro moje myśli raz po raz uciekały do
ukochanego, ale przynajmniej starałam się zapanować nad plątaniną myśli i chaosem,
który miałam w głowie.
Corin wciąż
tkwiła przy drzwiach, jakimś cudem sprawiając wrażenie jeszcze bledszej niż do
tej pory. Jej oczy wydawały się jarzyć w ciemności, niepokojąco poważne i pociemniałe
ze zmartwienia. Ramiona zaplotła na piersi, a kiedy przyjrzałam się jej
uważniej, zauważyłam, że dyskretnie zacisnęła dłonie w pięści. Po wyrazie
jej twarzy trudno było stwierdzić, jak w rzeczywistości się czuła, ale
kiedy na nią spojrzałam, momentalnie zrobiło mi się zimno.
– Co się
dzieje? – zapytał zniecierpliwionym tonem Demetri, dosłownie wyciągając mi to
pytanie z ust. Cały czas tulił mnie do siebie, praktycznie bezwiednie
przeczesując moje włosy palcami. – Corin…
– Jeszcze
się pytasz? – odpadła z niedowierzaniem. Mówiła cicho, starając się
szeptać, ale po jej tonie rozpoznałam, że w rzeczywistości ledwo
powstrzymałam się przed krzykiem. – Ktoś idzie. Och, na litość boską, ja od
samego początku mówiłam, że to nie jest dobry pomysł!
Nawet jeśli
powiedziała coś jeszcze, nie zwróciłam na to uwagi. Natychmiast wyczułam, że
Demetri sztywnieje, kiedy dotarła do niego powagą sytuacji. Pod wpływem impulsu
zrobił taki ruch, jakby natychmiast chciał poderwać się z miejsce, ale w ostatniej
chwili przypomniał sobie o tym, że trzymał mnie w ramionach i to
zmusiło go do pozostania w miejscu.
– Nie… – Zacisnął
usta; jego twarz stężała, momentalnie przywodząc mi na myśl bezbarwną, wypraną
z jakichkolwiek emocji maskę, którą widziałam chwilę wcześniej, a która
niezmiennie przyprawiała mnie o dreszcz niepokoju.
To był
jeden z nielicznych razów, kiedy zobaczyłam go takim, jakim był:
niebezpieczną bestią; wampirem, gotowym roznieść każdego, kto odważyłby
skrzywdzić tych na których mu zależało. Szok, który początkowo wywołały słowa
Corin, w jednej chwili ustąpił miejsca gniewowi i determinacji.
Choć moja
krew nie była wystarczająca, żeby pomóc mu w pełni odzyskać utracone siły,
ale najwyraźniej rozjaśniła mu w głowie wystarczająco, żeby był w stanie
myśleć. Spojrzałam mu w oczy – na powrót rubinowe i niezwykle
poważne, przywodzące mi na myśl polującego drapieżnika – i zadrżałam,
nagle zaniepokojona. Nie przypominałam sobie, kiedy ostatnim razem tropiciel wzbudził
we mnie lęk, ale nawet w chwili, w której wgryzł się w moją
szyję, nie byłam aż tak spięta w jego obecności.
– Musimy ją
ukryć – powiedział nerwowo, wzmagając uścisk wokół mnie. – Chodź, aniele. Dasz
radę wstać? – zapytał mnie rzec owym tonem; jego głos i spojrzenie
złagodniały, kiedy zwrócił się do mnie.
– Tak – zapewniłam
go pośpiesznie, choć wcale nie byłam tego taka pewna. Aniele… Nigdy wcześniej
się tak do mnie nie zwracał. – Ale… Dem, ja nie…
– Corin,
musisz ją stąd wyprowadzić – podjął, nie zwracając uwagi na to, że próbuje
zaprotestować. Pomógł mi się podnieść, ale nawet wtedy, gdy chwiejnie stanęłam
na nogach, nie wypuścił mnie ze swoich objęć. Dopiero stojąc w pełni
uświadomiłam sobie, jak bardzo jestem zmęczona i obolał, ale nie dałam
sobie nawet chwili na to, żeby zastanawiać się nad własnymi słabościami. – Słyszysz?
Na co czekasz? – dodał nieznoszącym sprzeciwu głosem, ale nawet wtedy żadna z nas
nie ruszyła się z miejsca.
Już w pierwszej
chwili, kiedy usłyszałam głos Corin, czułam, że coś jest nie tak. Teraz pozorny
spokój zniknął z jej twarzy, a ona rzuciła nam zagniewane, po części
udręczone spojrzenie, którego długo nie miałam zapomnieć.
– Teraz? – zapytała
z niedowierzaniem. – Nie uda się. Zauważą nas, nawet jeśli pobiegniemy.
Ostrzegałam ją, że musi się pośpieszyć, kiedy zmusiła mnie do tego, żebym ją
przyprowadziła! Nie wyprowadzę jej, bo wtedy złapią nas obie i wszyscy
będziemy skończeni! – powiedziała z naciskiem, spoglądając tropicielowi w oczy.
– Więc
dlaczego ją przyprowadziłaś?! – Do głosu Demetriego wkradła się tak rażąca
gorycz, że aż się skuliłam. Nie chciałam wierzyć, że mógłby żałować tego, że
teraz tutaj byłam, ale kiedy w ten sposób atakował Corin… – Do cholery,
zrób coś! Nie obchodzi mnie jak, ale…
– Dość!
Oboje
spojrzeli na mnie z niedowierzaniem, jakby zaskoczeni tym, że nie tylko
stałam tuż obok, ale na dodatek podniosłam głos. Oddychałam niemal
spazmatycznie, coraz bardziej podenerwowana i oszołomiona
niebezpieczeństwem, choć nadal czułam się zbyt obolała i osłabiona, żeby w pełni
pojąć powagę sytuacji. Praktycznie bezwiednie zrobiłam krok do przodu,
oswobadzając się z uścisku Demetriego i stając pomiędzy nim, a milczącą
Corin. Lekko rozłożyłam ramiona, jakbym mogła w ten sposób ich rozdzielić,
choć wampirzyca stała kilka metrów od nas, tak, że nawet gdybym chciała, nie
byłabym w stanie jej dosięgnąć.
Wzięłam
kilka głębszych wdechów, żeby się uspokoić i lepiej nad sobą zapanować.
Zawsze irytowałam się, kiedy ktoś traktował mnie tak, jakbym była niewidoczne
albo nic nie znaczyła, a ono właśnie w ten sposób się zachowywali.
Mówili o mnie w trzeciej osobie, chociaż jak najbardziej zdawałam
sobie sprawę z tego, co działo się wokół mnie, a na dodatek stałam
tuż obok. Jeszcze kilka miesięcy temu pewnie nawet byłoby mi to na rękę, bo
nade wszystko marzyłam o tym, żeby wtopić się w otoczenie i po
prostu zniknąć, ale teraz…
Wszystko
się zmieniło. A ja byłam tutaj i aż nazbyt dobrze rozumiałam, co się
dzieje.
– Przepraszam,
kochanie – zreflektował się natychmiast Demetri. – Nie powinnaś tego słuchać… A teraz
musisz uciekać – dodał z naciskiem, chociaż słowa Corin były aż nadto
jasne.
– Najpierw
ją przeproś – zażądałam bez chwili wahania.
Demetri
zmrużyła oczy i spojrzał na mnie w taki sposób, jakby podejrzewał, że
nie tylko byłam osłabiona z powodu utraty krwi, ale również uderzyłam się
w głowę.
– Słucham? –
Po jego tonie poznałam, że moje słowa były ostatnimi, których się spodziewał.
– Przeproś
Corin – powtórzyłam z naciskiem. – Gdyby nie ona, nie byłoby mnie tutaj, a ty
byś sobie nie poradził. Ona chce nam pomóc, a jeśli już do kogoś
powinieneś mieć pretensje, to do mnie. To ja chciałam tutaj przyjść i ja
za to odpowiem, jeśli nie uda mi się stąd wyjść, jasne?
Widziałam,
jak z każdym moim kolejnym słowem jego oczy rozszerzają się coraz
bardziej, ale nie dbałam o to. Wciąż wzburzona, cofnęłam się o krok
do tyłu, żeby zwiększyć dystans pomiędzy nami i lepiej mu się przyjrzeć.
Kochałam go i to jak wariatka, czego byłam świadoma tym bardziej teraz,
kiedy po tylu dniach rozłąki mogłam mieć go przy sobie, ale na pewno nie
zamierzałam pozwolić na to, żeby zachowywał się w ten sposób.
– Wiesz
dobrze, że nie mógłbym się na ciebie zdenerwować – powiedział mi i zrobił
krok w moją stronę, ale zmusiłam się do tego, by się cofnąć. – Nessie…
– Poprosiłam
cię o coś, Demetri – przypomniałam mu łagodnie.
Patrzył na
mnie przez chwilę, wciąż zdezorientowany. Miałam wrażenie, że minęła cała
wieczność, zanim zwiesił ramiona i zmusił się do tego, żeby spojrzeć na
obserwującą nas wampirzycę.
– Przepraszam,
Corin.
Brwi
wampirzycy powędrowały ku górze, ale nie skomentowała jego słów. Jedynie z niedowierzaniem
pokręciła głową, spoglądając na nas w taki sposób, jakbyśmy właśnie
postradali zmysły.
– Jeśli
chcecie sobie teraz słodzić, cudownie, ale to niczego nie zmienia – powiedziała
w zamian, coraz bardziej zdenerwowana.
– Więc co
twoim zdaniem powinniśmy zrobić? – zapytałam, nie chcąc ryzykować, że Demetri
znów powie o słowo za dużo. – Nie ucieknę, sama to powiedziałaś. Ja nie…
Corin
westchnęła cicho.
– Nie wiem
– przyznała i to zabrzmiało niczym wyrok.
W milczeniu
podeszłam do Demetriego, pozwalając żeby przygarnął mnie do siebie. Wtuliłam
się w niego całym ciałem, chociaż jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego,
że w ten sposób wszystko komplikuje, a on w każdej chwili może
po raz kolejny stracić panowanie nad sobą i męczącym go głodem. Nie dbałam
o to. Chciałam wykorzystać to, że w końcu byliśmy razem, tym
bardziej, że nie miałam pewności, ile czasu tak naprawdę nam pozostało. Nawet
jeśli nie zabiliby mnie, gdyby ktokolwiek zorientował się, że tutaj jestem,
mogłam tylko zgadywać, co takiego by nas wtedy czekało, niemniej to nie
zmieniało innego: jeśli mieliśmy być razem, ja byłam w stanie to znieść.
Rozluźniłam
się, kiedy otoczyły mnie znajome ramiona. Czułam chłód bijący od ciała
tropiciela, ale to bynajmniej mnie nie zrażało. Słodycz jego skóry również
miała w sobie coś kojącego, tym bardziej, że mimo wszystko czułam się tak
bardzo zmęczona…
Uścisk
Demetriego stał się bardziej zaborczy, zupełnie jakby wampir chciał znaleźć
sposób na to, żeby ochronić mnie przed każdym możliwym niebezpieczeństwem.
Zadrżałam, kiedy przeczesał palcami moje włosy, przy okazji przesuwając dłonią
wzdłuż krzywizny mojego kręgosłupa.
Tym razem
wyraźnie usłyszałam lekkie, aczkolwiek wyczuwalne kroki na korytarzu. Kto się
zbliżał, bez pośpiechu, ale jakoś nie miałam złudzeń co do tego, gdzie zmierzał
intruz. Cała nasza trójka zamarła w oczekiwani, coraz bardziej spięta.
Corin i Demetri nie oddychali, przez co jedynie ja zwracałam na siebie
uwagę przyśpieszonym pulsem i spazmatycznym oddechem, którego nie byłam w stanie
opanować.
– Twój dar,
Corin – powiedział cicho Demetri, spoglądając na wampirzycę ponad moim
ramieniem. Jego głos zabrzmiał niemal błagalnie, tak, że nawet ja poczułam się
oszołomiona; nigdy nie sądziłam, że Dem mógłby odczuwać strach. – Ukryj ją.
– Co ty
pleciesz? – jęknęła Corin. – Powiedziałam ci już, że nie potrafię sprawić, że…
– Spróbuj!
– przerwał jej, znów tracąc nad sobą panowanie. Przywarłam do niego mocniej, w nadziei
na to, że mój dotyk przyniesie mu przynajmniej częściowe ukojenie, jednak
zdawałam sobie sprawę z tego, że najpewniej liczę na coś niemożliwego. –
Postaraj się, Corin! Tylko ten jeden raz i… – Urwał i przez moment dyszał
ciężko, choć powietrze nie było mu potrzebne do tego, by normalnie
funkcjonować. – Błagam cię.
Uniosłam
głowę, żeby móc obejrzeć się przez ramię. Corin zastygła w bezruchu,
wyglądając niczym marmurowy posąg, tak blada i wyprana z jakichkolwiek
emocji, że nieprawdopodobnym wydawało się to, iż w pewnym sensie była
żywa. Jej rubinowe oczy wydawały się jarzyć w ciemnościach, zdradzając
targające wampirzycą uczucia, ale nawet mogąc czytać w niej niczym w przysłowiowej
„otwartej księdze”, nie byłam w stanie zinterpretować tak oszałamiającej
mieszanki.
Miałam
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zdecydowała się odpowiedzieć.
Sądziłam już nawet, że odmówi i ucieknie – pewnie nawet nie miałabym do
niej o to pretensji, bo żadne z nas nie miało prawa wymagać od niej
aż takiego poświęcenia – ale nie zrobiła tego. Wzdrygnęłam się, kiedy ruszyła
się z miejsca, poruszając tak błyskawicznie, że ledwo byłam w stanie
za nią nadążyć; serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, kiedy dosłownie
zmaterializowała się u mojego boku, bezceremonialnie chwytając mnie za
nadgarstek i stanowczo ciągnąc w najbardziej zaciemniony kąt pokoju.
Ramiona
Demetriego zniknęły, a ja poczułam się samotna i zagubiona. Omal nie
potknęłam się o własne nogi, kiedy Corin dosłownie pchnęła mnie w kąt
pomieszczenia, jednak w ostatniej chwili zdołałam utrzymać równowagę.
Wciąż oszołomiona, zaczęłam szukać wzrokiem Demetriego, ostatecznie
dostrzegając go kilka metrów dalej, wciąż stojącego w tym samym metru,
gdzie chwilę wcześniej mnie przytulał. Nasze spojrzenia na ułamek sekundy się
spotkały, a w jego oczach dostrzegłam tak wielką determinację i lęk,
że momentalnie zapragnęłam znów znaleźć się u jego boku, jednak Corin nie
dała mi po temu okazji. Zesztywniałam cała, kiedy stanęła tuż przede mną,
zasłaniając mi ukochanego, chwyciła mnie za ramiona, mocno zaciskając palce;
czułam jej zdenerwowanie i mimowolnie skrzywiłam się, kiedy jej palce
wbiły się w moją skórę, ale nie próbowałam protestować. Już i tak
byłam obolała, zresztą krążąca w moich żyłach adrenalina robiła swoje,
spychając niektóre bodźce i myśli na dalszy plan, gdzie jak na razie nie
byłam w stanie ich dosięgnąć.
Corin
zamknęła oczy, żeby lepiej się skoncentrować. Zamarłam w bezruchu,
próbując stwierdzić, co takiego właściwie próbowała zrobić, ale byłam zbyt
zdenerwowana, żeby być w stanie zebrać myśli.
– Szybciej
– usłyszałyśmy naglący szept Demetriego, ale tym razem nawet nie próbowałam na
niego warknąć.
Przez twarz
Corin przemknął cień; jeszcze mocniej zacisnęła oczy i skrzywiła się
lekko, najwyraźniej walcząc o coś co do tej pory było dla niej
niedostępne. Demetri nie mógł widzieć wyrazu jej twarzy, ale ja mogłam
przyglądać się jej do woli, a obserwując, jak męczy się w tamtym
momencie, w jednej chwili zrozumiałam coś, co zarazem wyjaśniało i komplikowało
wszystko.
Jej na mim zależy…, uświadomiłam sobie i ta
myśl mnie oszołomiła, choć sama nie byłam pewna, skąd to wiem. Czułam, że mam
rację, chociaż z równym powodzeniem mogłam się mylić, ale… Ja po prostu
wiedziałam, to zresztą czyniło całą sprawę tak oczywistą, że po prostu musiało
być prawdziwe, nawet jeśli dla mnie w równym stopniu pozostawało
oszołamiające. W jednej chwili stało się dla mnie oczywiste to, dlaczego
nam pomagała, nawet jeśli podczas ostatniej rozmowy wampirzyca przedstawiła mi
pewne kwestie inaczej, twierdząc, że chodzi jej tylko i wyłącznie o to,
jak postępował Aro. Nie sądziłam, żeby wtedy kłamała, ale od samego początku
miałam przeczucie, że za jej intencjami kryje się coś więcej, jednak –
skoncentrowana na Demetrim – nawet nie próbowałam tego roztrząsać.
Aż do tej chwili,
chociaż pewnie nawet gdybym zorientowała się wcześniej, nie przyjęłabym prawdy
z takim spokojem. Przecież aż nazbyt dobrze pamiętałam, jak bardzo
namieszała w naszym życiu zakochana w Demetrim Heidi, niezdolna
pogodzić się z tym, że ktokolwiek mógłby ją porzucić – i to dla kogoś
takiego jak ja. Dla kobiety takiej jak ona, to było niczym cios poniżej pasa;
jej godność ucierpiała, a dotychczasowe uczucie w naturalny sposób
przerodziło się w nienawiść zarówno do mnie, jak i do Demetriego.
Wiedziałam przecież, że wampiry kochały prawdziwie tylko raz, a uczucie
Heidi omal nie zniszczyło wszystkiego, łącznie z naszą dwójką. Po czymś
takim powinnam była w naturalny sposób obawiać się tego, że historia
jakimś cudem mogłaby się powtórzyć, ale kiedy patrzyłam na Corin…
To nie była
miłość, a przynajmniej nie w takim sensie, jak mogłabym się tego
spodziewać. Jej na nim zależało, byłam tego pewna, chociaż nie mogłam zapytaj
jej o to wprost, zwłaszcza w tej sytuacji.
Chciała
pomóc – i to nie tylko jemu, ale również mnie.
Nie byłam
pewna, co oszołamiało mnie bardziej: to, że ktokolwiek mógł mnie akceptować w roli
partnerki Demetriego, czy świadomość tego, że ktoś prócz mnie mógł darzyć go
uczuciem. W tamtej chwili liczyło się dla mnie jedynie to, żeby znaleźć
rozwiązanie, które byłoby dobre dla nas wszystkich, ale jak na złość, miałam
związane ręce, będąc w stanie zdać się wyłącznie na zdolności kogoś
innego. Serce waliło mi jak oszalałe, zdradziecko wskazując miejsce, gdzie
oboje stałyśmy, bezskutecznie próbując czegoś, co najwyraźniej nie miało prawda
się udać.
Kroki na
korytarzu ucichły, a już ułamek sekundy później usłyszałam ciche
skrzypnięcie, kiedy ktoś przekręcił zamek w drzwiach. Lekko uniosłam się
na palcach, żeby raz jeszcze zobaczyć twarz Demetriego... i w tym samym
momencie zauważyłam, jak jego oczy rozszerzają się w geście
niedowierzania. Nieopisana ulga złagodziła jego rysy, a mnie aż zakręciło
się w głowie, kiedy uświadomiłam sobie, że Corin właśnie się udało, choć
żadna z nas nie była w stanie przewidzieć, jak długo wampirzycy uda
się utrzymać swój dar, obejmując nim nie tylko siebie, ale również mnie.
Zamarłam w bezruchu,
niezdolna się ruszyć choć o milimetr, w obawie przed tym, co mogłoby
się wydarzyć, gdybym wytrąciła Corin z równowagi. Zabawne, ale doskonale
widziałam jej twarz i mimochodem pomyślałam o tym, że jej zdolności
działają podobnie do tarczy mamy – chroniły tych, którzy znajdowali się w środku
przez zagrożeniem z zewnątrz, ale okazywały się bezużyteczne, kiedy
atakujący również objęty był osłoną. Tak było i w tym przypadku, choć
nienajlepiej czułam się z myślą o tym, że nawet nie jestem w stanie
sprawdzić, czy wszystko jest w porządku; gdyby dar Corin nagle zawiódł,
obie byłybyśmy zgubione.
Wciąż o tym
myślałam, póki nie usłyszałam ciche skrzypnięcie nawiasów. Demetri natychmiast
spoważniał, błyskawicznie obracając się w stronę drzwi, dosłownie na
ułamek sekundy przed tym, jak w progu pojawiła się odziana w czarną,
zdradzającą przynależność do straży przybocznej postać. Rozpoznałam ją natychmiast
i serce omal mi nie stanęło ze zdenerwowania, jednak nie byłam w stanie
zrobić niczego, żeby jakkolwiek zatrzymać to, co miało się wydarzyć.
– Jane –
powiedział cicho Demetri.
Wampirzyca
nie zareagowała, bez pośpiechu wchodząc do środka i starannie zamykając za
sobą drzwi. Poruszała się ludzkim tempem, tak pełnym gracji, że wydawała się
płynąć w powietrzu. W czarnej, sięgającej ziemi pelerynie, wyglądała
niczym demon albo zjawa, co zwłaszcza w panującej ciszy podsycało już i tak
napiętą atmosferę, tym bardziej, że każde z nas aż nazbyt dobrze zdawało
sobie sprawę z tego, jak daleko była w stanie posunąć się ta mała
diablica; słodka buźka i ciało dziecka nie zmieniały niczego, czyniąc tę
pozornie uroczą istotę, jedną z najbardziej niebezpiecznych nieśmiertelnych,
jaką kiedykolwiek miałam okazję poznać.
Poczułam,
że zaczyna brakować mi tchu, ale zmusiłam się do tego, żeby siedzieć cicho.
Właściwie nie odrywałam wzroku od wampirzycy, kiedy stanęła bezpośrednio
naprzeciwko Demetriego, dzięki czemu mogła go dobrze widzieć. Co prawda
zachowała dystans, trzymając się poza zasięgiem rąk tropiciela, ale to w gruncie
rzeczy nie miało żadnego znaczenia – to nie siła fizyczna czy inne typowe dla
wampirów cechy składały się na to, jak bardzo była niebezpieczna.
Dziewczyna
milczała, jakby od niechcenia wodząc rubinowymi, bystrymi oczami po pokoju.
Mocno zacisnęłam dłonie w pięści, kiedy spojrzała wprost w stronę
kąta, gdzie ukryłyśmy się z Corin, ale jej wzrok obojętnie przesunął się
po miejscu w którym stałyśmy, a po chwili powędrował dalej. Miałam
wrażenie, że trwało to całą wieczność, a Jane za moment roześmieje się i udowodni,
że właśnie świetnie bawi się naszym kosztem, bo w rzeczywistości doskonale
widzi Corin i mnie, ale nie zrobiłam tego. W jej oczach nie było niczego,
co mogłabym choć w niewielkim stopniu uznać za oznaki rozbawienia, wręcz
przeciwnie – spojrzenie miała zdecydowane i beznamiętne, co samo w sobie
wystarczyło, żeby przyprawić o dreszcze.
Na co
czekała? Sprzeczne myśli i wątpliwości plątały się ze sobą, tworząc w mojej
głowie istny chaos, którego nie byłam w stanie opanować. Serce powinno
tłuc mi się w piersi, a jednak biło cicho, tak jak zwykle od czasu
przemiany, co jeszcze w Seattle zwróciło uwagę dziadka. Powinnam być za to
wdzięczna losowi, ale nie byłam w stanie skoncentrować się na niczym,
wpatrzona w Jane i skoncentrowana wyłącznie na tym, że Demetri był z tą
wariatką sam, podczas gdy ja…
Wstrzymałam
oddech, kiedy Jane nagle poderwała głowę, koncentrując wzrok na milczącym
Demetrim. Gdyby spojrzenie mogło zabijać, pewne już dawno opanowałaby tę
zdolność do perfekcji.
– Kto tutaj
jest? – zapytała wprost, nieznośnie spokojnym tonem.
Jej pytanie
nie od razu do mnie dotarło. Kto tutaj…? Dobry Boże, więc jednak coś
podejrzewała!
W oczach
Demetriego przez ułamek sekundy zamigotała panika, ale wziął się w garść
tak szybko, że lęk równie dobrze mógł być wytworem mojej wyobraźni. Wszystko we
mnie aż rwało się do tego, żeby go powstrzymać, ale ostatecznie nie zrobiłam
niczego, kiedy przesunął się nieznacznie, by – jak się zorientowałam – znaleźć
się bliżej miejsca, gdzie stałyśmy z Corin.
Jane
obserwowała go uważnie; jej spojrzenie i wyraz twarzy nie zdradzały
niczego, ale nie potrzebowałam potwierdzenia, by wiedzieć, że wszystko jest nie
tak.
– Dobre
pytanie – odezwał się w końcu. Założył obie ręce na piersi i spojrzał
na stojącą przed nim nieśmiertelną w niemal pobłażliwy sposób, żeby
łatwiej ukryć faktyczny powód dla którego ruszył się z miejsca. Próbował
sprawiać wrażenie rozluźnionego i równie czarującego, co zazwyczaj, ale w jego
zachowaniu nawet ja byłam w stanie doszukać się sztuczności. – Jakbyś
zapomniała, nie mogę narzekać na uciążliwe towarzystwo. W zasadzie nie
mogę narzekać na żadne – dodał z rozdrażnieniem, po czym zakreślił
ramieniem łuk dookoła, by lepiej podkreślić swoje słowa – więc gdybyś była taka
dobra…
– Kłamiesz
– powiedziała spokojnie, tak obojętnym tonem, jakby właśnie rozmawiali o czymś
neutralnym, a ona stwierdzała aż nazbyt oczywisty fakt.
Zamilkł
natychmiast, momentalnie poważniejąc; wymuszony uśmieszek, który przez chwilę
majaczył na jego ustach, natychmiast zniknął. Jane wciąż go obserwowała,
wyprana z jakichkolwiek emocji i tak spokojna, że jej zachowanie
zaczynało być naprawdę przerażające. Równie nieprawdopodobne było dla mnie to,
że nawet nie musiała podnosić głosu, żeby wzbudzić lęk i wymóc
posłuszeństwo – i to nawet na Demetrim, choć konieczność podporządkowania
się komuś takiemu jak ona, musiała być dla niego upokarzająca. Co więcej, wiedziałam,
że robił to tylko i wyłącznie dla mnie – w końcu znałam go aż nazbyt
dobrze i wiedziałam, że gdyby nie obecność moja i Corin, bez
zastanowienia zacząłby kolejną potyczkę słowną z Jane, obojętny na to, czy
ją zdenerwuje.
Błagam, błagam..., myślałam gorączkowo,
ale sama nie byłam pewna o co tak naprawdę proszę. Demetri milczał, ani
nie potwierdzając, ani nie zaprzeczając, ale Jane nie potrzebowała odpowiedzi.
Wiedziałam, że niezależnie od tego, co powiedziałby tropiciel, wszyscy byliśmy
zgubieni, ale nawet wtedy nie byłam w stanie zmusić się do żałowania
którejkolwiek decyzji, którą podjęłam albo martwienia się o siebie.
Jeśli tak,
w porządku. Skoro wszystko miało skończyć się tej nocy, niech i tak
będzie…
– Nie
powiem, żebym była zaskoczona. Ty zawsze potrafiłeś świetnie łgać, Demetri –
podjęła tym samym obojętnym tonem Jane, bez pośpiechu przechadzając się po
pokoju. W jej ruchach było coś niepokojącego, co przywodziło mi na myśl
polującego drapieżnika. Była sadystką, a teraz miała doskonałą okazję,
żeby się zabawić. – Nic straconego. Niech no się zastanowię… – Pierwszy raz się
uśmiechnęła, ale nie było w tym niczego przyjaznego.
Poczułam,
że stojąca tuż obok mnie Corin sztywnieje, niemniej zaniepokojona ode mnie.
Spojrzałam na nią w roztargnieniu, żeby przekonać się, że zdołała
zapanować nad sobą wystarczająco, żeby otworzyć oczy, i tak jak i ja
obserwować rozwój sytuacji. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, nieznacznie
potrząsnęła głową, ale czułam się zbyt oszołomiona, by zastanawiać się nad tym,
co takiego mogła mieć na myśli.
Jane
krążyła przy drzwiach, po chwili zastanowienia ruszając przed siebie wzdłuż
ściany. Kierowała się zgodnie z ruchem wskazówek zegara, nucąc coś pod
nosem i ostrymi, przywodzącymi na myśl szpony paznokciami, przesuwając po
ścianie. Nie miałam pewności, ale widzę głębokie zadrapania, którymi znaczyła
drogę; kiedy jej marmurowa skóra ocierała się o kamień, rozlegał się tak
nieprzyjemny dźwięk, że miałam ochotę w dziecinnym odruchu zakryć uszy
dłońmi, byleby się od tego odciąć.
A ona wciąż
nuciła. Śpiewała, a jej dziecięcy sopran – w równym stopniu piękny,
co i przerażający – mieszał się z drapaniem, tworząc upiorną
kakofonie dźwięków, którą ledwo byłam w stanie znieść…
I
sukcesywnie przybliżała się do naszej kryjówki.
Zauważyłam,
że Demetri drgnął, na moment tracąc nad sobą panowanie. Szybko znieruchomiał i spróbował
zapanować nad odruchami, ale jego nerwowa reakcja i tak przykuła uwagę
Jane, która natychmiast przystanął, by móc na niego spojrzeć. Jej oczy wydawały
jarzyć się w mroku, prawie jak u kota albo jakiegoś dzikiego
zwierzęcia, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że do człowieka
jest jej dalej niż jednemu nieśmiertelnemu.
– Gdzie
powinnam zacząć szukać, co Demetri? – zapytała go prowokującym tonem. Stała
mniej więcej w połowie drogi pomiędzy zaciemnionym kątem, a przeciwległą
ścianą. – Tutaj…? – dodała i z olśniewającym uśmiechem spojrzała wprost w stroję
moją i Corin.
– Przestań,
Jane – warknął gniewnie Demetri. Już nawet nie próbował udawać rozluźnionego. –
Tracisz czas.
Jej uśmiech
stał się bardziej promienny; jedynie jej oczy wciąż pozostawały zimne i nieludzkie.
– Więc
jednak tutaj – stwierdziła i bez chwili wahania ruszyła dalej.
Wtedy
wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Demetri
skoczył w kierunku Jane. Być może to zmęczenie, ale miałam wrażenie, że
poruszał się nieznośnie wolno, jakby nie będąc wstanie wykorzystać swoich
wampirzych zdolności. Kiedy myślałam o tym później, sama nie potrafiłam
sobie wyjaśnić, jak to w ogóle było możliwe, że nie tylko udało mu się do
wampirzycy doskoczyć, ale jeszcze choć na ułamek sekundy wytrącić ją równowagi,
kiedy zaatakował ją od tyłu, z całej siły popychając na ścianę, choć w ten
sposób i tak nie miał niczego zdziałać – uderzenie mogło ją co najwyżej
rozdrażnić, nie zaszkodzić.
Wampirzyca
zatoczyła się, jakimś cudem zaplątując we własną szatę, jednak szybko odzyskała
równowagę. W przeciwieństwie do tropiciela, poruszała się błyskawicznie,
tak, że nawet gdybym chciała, nie byłabym w stanie Demetriego ostrzec. Jej
postać rozmazała mi się przed oczami, kiedy zamieniła się w czarnobiałą
smugę, która z impetem uderzyła w swojego przeciwnika. Chciałam
krzyknąć, ale powstrzymały mnie ramiona Corin, która niewiadomo kiedy
zmaterializowała się tuż za mną, chwytając mnie wpół i wolną dłonią
zakrywając mi usta. Szarpnęłam się w jej ramionach, ale z równym
powodzeniem mogłabym siłować się ze ścianą, zbyt wycieńczona; zresztą nawet na
co dzień nie miałabym najmniejszych szans w starciu z prawdziwym
wampirem i byłam tego boleśnie świadoma.
Przestałam
się szarpać, kiedy rozległ się potężny huk, przywodzący mi na myśli zderzenie
dwóch solidnych głazów. Przeszły mnie ciarki, gdy uświadomiłam sobie, co się
dzieje, ale i tak przez jeszcze kilka następnych sekund nieprzytomnie
wodziłam wzrokiem po całym pomieszczeniu, próbując nadążyć za tym, co działo
się na moich oczach. Obraz raz po raz rozmazywał mi się przed oczami, ale nie
byłam pewna, czy to szok, czy skutki utraty sporej ilości krwi, zresztą nie
dbałam o to.
Kiedy w końcu
się otrząsnęłam, Demetri właśnie zbierał się z ziemi. Jane zdołała
odrzucić go od siebie z takim impetem, że przeleciał przez całą długość
pomieszczenia i uderzył o ścianę. Co prawda w ten sposób nic nie
mogło mu się stać, ale kiedy zobaczyłam złośliwy uśmieszek wampirzycy oraz
gniewne spojrzenie pociemniałych z głodu i emocji oczu tropiciela,
miałam wrażenie, że za moment zacznę krzyczeć z frustracji. Nie miałam
wątpliwości co do tego, że Demetri był o wiele bardziej wprawionym
wojownikiem od „piekielnej bliźniaczki”, ale nie w takim stanie, kiedy
instynkt i pragnienie przejmowały nad nim kontrolę! W jego ruchach
widziałam nieporadność, poza tym wydawał mi się słaby, chory i tak…
nieznośnie ludzki. Co więcej, kiedy na niego patrzyłam, mimowolnie myślałam o tych
wszystkich historiach o nowonarodzonych, które słyszałam jako dziecko; Dem
wydawał się popełniać te same błędy, reagując emocjonalnie i bez
zastanowienia, co Jane z premedytacją wykorzystywała, najwyraźniej
świetnie bawiąc się jego kosztem.
– Liczyłam
na coś lepszego – stwierdziła z rozdrażnieniem. Jej głos brzmiałby
anielsko, gdyby nie wyczuwalny w jej tonie lodowaty chłód. – Nie wiem,
dlaczego Aro przez tyle lat cię trzymał…
– Pieprz
się! – odparował, z wolna podnosząc się z klęczka.
Przez twarz
Jane przemknął cień i oczywistym stało się, że nie powinien był tego
mówić. W jednej chwili poczułam się tak jak w dniu balu, kiedy po
wybiegnięciu z sali tronowej, wpadliśmy na tę małą sadystkę – i kiedy
podświadomie czułam, że jest gotowa do tego, żeby w każdej chwili skrzywdzić
tych, którzy byli dla mnie ważni.
Instynktownie
napięłam mięśnie, tak mocno, że powinnam była czuć wyłącznie ból, ale krążąca w moich
żyłach adrenalina uniemożliwiała mi doświadczenie czegokolwiek. Serce waliło mi
jak oszalałe, ale choć Jane bez wątpienia wiedziała, że gdzieś tam jestem, nie
zwracała na mnie najmniejszej uwagi.
– Wiesz co,
Demetri? – zapytała cicho, głosem całkowicie wypranym z emocji. – Czekałam
na to bardzo długo.
Krzyknęłam
w tym samym momencie, co i on. Miałam wrażenie, że rozpadnę się na
kawałeczki, kiedy znów osunął się na kolana, tym razem porażony potęgą jej
piekielnego daru. Sama również doświadczyłam tego bólu, jednak – choć wydawało
się to nieprawdopodobne – miałam wrażenie, że jeszcze gorszym jest konieczność
patrzenia, jak ta mała wiedźma dręczy kogoś, kogo kochałam.
Czułam, że
rozpadam się na kawałeczki, jakby to nie Demetri, ale właśnie ja znalazła się w zasięgu
jej przenikliwego spojrzenia. Krzyknęłam znów, choć nie przypominałam sobie,
kiedy i w jaki sposób udało mi się oswobodzić z silnego uścisku trzymającej
mnie Corin. Miałam wrażenie, że w jednej chwili świat skurczył się do tego
jednego miejsca; wszystko inne przestało istnieć, a ja byłam świadoma
wyłącznie siebie, oszołomionego bólem Demetriego oraz stojącej zaledwie kilkanaście
metrów ode mnie Jane. Mój własny krzyk dźwięczał mi w uszach, stopniowo
doprowadzając mnie do szaleństwa; nie byłam w stanie się powstrzymać, tym
bardziej, że podświadomie widziałam, że Demetri za wszelką cenę stara się
opierać, nie chcąc okazywać swoich prawdziwych emocji, choć kontrolowanie
swoich odruchów, kiedy miało się wrażenie, że płonie się żywcem, musiało być
drogą przez męki.
Nie krzyknęłam
po raz trzeci.
W jednej
chwili coś we mnie pękło i to było tak, jakby świat w ułamku sekundy
zwolnił i uległ zmianie. To, co nagle poczułam, w normalnym wypadku
wytrąciłoby mnie z równowagi, ale w tamtej chwili przywitałam to
niemal z ulgą, niczym dawno niewidzianego przyjaciela na którego pomoc
zawsze mogłam liczyć. W gruncie rzeczy doświadczyłam podobnego stanu
zaledwie dwa razy, całkiem nie dawno, jeszcze w Anchorage – raz w hotelowym
ogrodzie, a drugi raz tuż przed tym, jak wsiadłam w pierwszy możliwy
samolot, chcąc jak najszybciej dostać się do Volterry.
Nadeszło
potężną Alą, a ja nawet nie próbowałam się opierać. Bezwiednie zacisnęłam dłonie
w pięści, tak mocno, że paznokciami przebiłam skórę, ale i to nie
miało dla mnie znaczenia. Emocje wycofały się powoli, ale doskonale byłam tego
świadoma, choć nawet gdybym mogła, nie chciałabym tego powstrzymywać. W jednej
chwili poczułam się silna i zdecydowana, skoncentrowana wyłącznie na myśli
o tym, co nie tylko zamierzałam, ale nade wszystko chciałam zrobić – i to
niezależnie od możliwych konsekwencji.
Odcięcie
się od jakichkolwiek uczuć przyszło mi z taką łatwością, że pewnie
powinnam być zaniepokojona, ale ten stan nie zrobił na mnie żadnego wrażenia. W jednej
chwili byłam już tylko ja, mój instynkt – a także jeden, jedyny bodziec,
który popychał mnie do przodu.
Gniew.
W ułamku
sekundy sytuacja uległa zmianie, a świat stanął na głowie. Moje zmysły
wyostrzyły się bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, łącznie z tą nocą,
kiedy walczyłam z chętnym zabić mnie wilkołakiem. Już nie czułam się
przerażona i bezbronna, niezdolna do tego, żeby bronić tego, którego
kochałam nade wszystko… Już nie byłam tą samą dziewczyną, która przez ostatnie miesiące
snuła się zamkowymi korytarzami, słaba i cierpiąca z powodu
przekonania o tym, że właśnie straciłam wszystkich, którzy mieli dla mnie
znaczenie. Zmieniłam się i to oni do tego doprowadzili – oni oraz
niefortunny zbieg okoliczności: ugryzienie, którego skutki miały ciążyć na mnie
już po kres mojej wieczności.
Spojrzałam
na Jane nowymi oczami, napawając się gniewem i siłą, które w jednej
chwili stały się całym moim jestestwem. Serce zabiło mi szybciej, kiedy
dostrzegłam, jak wszystko wokół przysłania znajoma mi już, czerwona mgiełka.
Moja uwaga w pełni skoncentrowała się na Jane, a ja miałam wrażenie,
że wampirzyca jarzy się niczym zapalona latarnia, a kontur jej postaci ma
kolor świeżej krwi. To ona była moim wrogiem – moim celem, który należało
zlikwidować, zwracając przeciwko niej pełnie furii, która w jednej chwili
mnie ogarnęła.
Z mojej
perspektywy wszystko ciągnęło się w nieskończoność, ale w rzeczywistości
na podjęcie decyzji wystarczyły mi ułamki sekund. Gdzieś jakby z oddali
usłyszałam ostrzegawczy okrzyk Corin, ale nawet gdyby spróbowała mnie
powstrzymać, byłam w takim stanie, że prędzej zrobiłabym jej krzywdę, niż uległa
czyimkolwiek prośbom bądź starania. Skoczyłam do przodu z warknięciem,
które nie miało prawa należeć do żadnej ludzkiej istoty, a już zwłaszcza
do mnie, jednak bez wątpienia wydobyło się z głębi mojego gardła.
Świat
natychmiast przyśpieszył, nagle rozpędzając się do tempa, którego mimo usilnych
starań nie byłam w stanie zrozumieć. Rzuciłam się przed siebie
błyskawicznie, mając przy tym wrażenie, że lecę w powietrzu, jednak nawet
nie miałam okazji, żeby napawać się tym poczuciem lekkości. Zanim się
zastanowiłam, skoczyłam wprost na plecy niczego niespodziewającej się Jane,
zaplatając ramiona wokół jej szyi i szarpnięciem odciągając ją do tyłu.
Gdyby była człowiekiem, pewnie już dawno złamałabym jej kark albo przynajmniej
zaczęłabym ją dusić, ale w przypadku nieśmiertelnej taki praktyki nie
miały racji bytu. No cóż, nie dbałam o to, tak jak i o wiele innych
kwestii, łącznie z własnym życiem i tym, czy ucierpię podczas walki z kimś
o wiele bardziej ode mnie doświadczonym.
Jane wygięła
się do tyłu, ale nie upadła, w ostatniej chwili odzyskując równowagę. Omal
nie spadłam, kiedy szarpnęła się, starając się mnie zrzucić. Zawirowało mi w głowie,
kiedy z dzikim warknięciem zaczęła rzucać się na boki, jednocześnie wyciągając
ręce, żeby spróbować mnie dosięgnąć. Poczułam ból, kiedy z całej siły
chwyciła mnie za nadgarstek, zaciskając palce z taką siłą, że bez trudu
mogła pogruchotać mi kości, ale i to mnie nie powstrzymało, byłam zresztą
zbyt zdeterminowana i wściekła, żeby akurat wtedy okazać słabość.
W cały z tym
zamieszaniu zdążyłam jeszcze pomyśleć o tym, że zdołałam osiągnąć
przynajmniej jedno. Już nie słyszałam Demetriego, zresztą nie miałam złudzeń co
do tego, czy Jane była w stanie jednocześnie walczyć ze mną i koncentrować
swoje zdolności na tropicielu. O niczym więcej nie miałam odwagi marzyć, zresztą
gdyby on i Corin teraz wykorzystali szansę, którą im dałam i spróbowali
uciec…
Myśl o ukochanym
na moment mnie rozproszył, a ja szybko pożałowałam chwili nieuwagi, kiedy
Jane z całej siły uderzyła mną o ścianę. Już i tak obolałe żebra
zaprotestowały, a mnie aż zabrakło tchu, kiedy powietrze ze świstem
uleciało z moich płuc, wyrzucone siłą uderzenia. Czerwień na ułamek
sekundy przygasła, wyparta przez plamy czerni, kiedy zakręciło mi się w głowie.
Nie straciłam przytomności, ale zdolność logicznego myślenia owszem, przez co
właściwie nie zarejestrowałam momentu, w którym moja przeciwniczka cisnęła
mną o ziemię.
Uświadomiłam
sobie, że leżę i to do pewnego stopnia mnie otrzeźwiło. Z jękiem
wsparłam się na łokciach, nerwowo rozglądając się na boki; musiałam pośpiesznie
mrugać, próbując odzyskać ostrość widzenia i zrozumieć, co się dzieje, ale
nim zorientowałam się, co się dzieje, poczułam się tak, jakby ktoś do
krwiobiegu wstrzyknął mi żrący kwas, który błyskawicznie rozszedł się po całym
moim ciele. Wszystko w jednej chwili zniknęło, a ja znów wylądowałam
na ziemi, bezskutecznie próbując uciec przed czymś, o czym przecież
doskonale wiedziałam, że nie jest prawdziwe i dzieje się tylko w mojej
głowie. Palący ból narastał, porażając każdą najmniejszą komórkę mojego ciała i sprawiając,
że byłam już tylko w stanie kulić się u stóp Jane, na powrót mała i bezbronna,
zdana wyłącznie na jej łaskę i niełaskę. Nie byłam pewna, czy krzyczę, ale
to nie miało żadnego znaczenia – dla mnie liczył się wyłącznie ten ból, nie tak
silny jak cierpienie, którego doświadczyłam podczas przemiany, ale równie
oszołamiający. Cierpienie ciągnęło się nieskończoność, paraliżując mnie i uniemożliwiając
ruszenie się choć o milimetr, choć nade wszystko pragnęłam zrobić coś…
cokolwiek albo…
Nie
sądziłam, że to w ogóle możliwe, ale w tamtej chwili znienawidziłam
Jane po raz kolejny.
Oszołomiona
i obolała, uchwyciłam się tego jednego uczucia niczym liny ratunkowej,
mając wrażenie, że jedynie ten gniew – ta nienawiść – wciąż trzymają mnie przy
zdrowych zmysłach. W takich warunkach zebranie myśli graniczyło z cudem,
ale ja nie zamierzałam kierować się rozumiem, lecz tymi wszystkimi emocjami,
które przez cały ten czas wydawały się rozrywać mnie od środka. Wciąż czułam
gniew i determinację, które narastały we mnie, stopniowo przybierając na
sile i teraz wydając się niemal dorównywać bólowi, bliskie temu, by zacząć
nad nim dominować. Porażona tym odkryciem, zmusiłam się do tego, żeby spróbować
otworzyć oczy i unieść głowę, zwracając twarz ku zwróconej w moją
stronę Jane, choć widziałam ją jak przez mgłę.
Przez twarz
wampirzycy przemknął grymas niezadowolenia.
– Jakaś ty
uparta – warknęła z rozdrażnieniem.
Jej głos
również wydawał się brzmieć inaczej, zniekształcony i tak bardzo nieludzki…
Czułam, że
kręci mi się w głowie, a zachowanie sił kosztuje mnie coraz więcej
wysiłku. Walczyłam, żeby nie stracić przytomności, a także o to, żeby
nie zacząć krzyczeć, ale to było ponad moje siły. Za wszelką cenę nie chciałam
dawać Jane powodów do satysfakcji, jednak mierzenie się z czymś takim,
kiedy przytomność raz po raz mi się wymykała, okazało się zbyt trudne, a może
to po prostu ja wymagałam od siebie zdecydowanie zbyt wiele, wciąż niezdolna do
tego, żeby choć próbować się z nią mierzyć.
Wciąż mi
się przypatrując, żeby nie tracić kontaktu wzrokowego, Jane bez pośpiechu
ruszyła w moją stronę. Jeszcze mocniej napięłam mięśnie, a przynajmniej
próbowałam to zrobić, jednak ból utrudniał mi kontrolowanie ciała i stwierdzenie,
czy moje starania przynoszą jakikolwiek sens. Ta słabość doprowadzała mnie do
szaleństwa, tak jak i świadomość tego, że dałam jej się po raz kolejny
pokonać i teraz wiłam się na ziemi, podczas gdy ona – diablica w ciele
nastoletniej dziewczynki – górowała nade mną. Gdyby jeszcze zamierzała pozwolić
mu umrzeć, wtedy być może mogłabym się z tym pogodzić, ale coś takiego…
Poza tym
ważyła się skrzywdzić Demetriego. Wolałam sama cierpieć, niż dalej obserwować,
jak wyżywa się na tym, którego kochałam, nawet jeśli ciągnące się w nieskończoność
sekundy wydawały się być niczym prawdziwe piekło.
Ale
przecież sobie obiecałam… Już całe tygodnie temu obiecałam sobie, że ona już
nigdy więcej mi tego nie zrobi…
Znalazłam w sobie
dość sił, żeby mimo bólu spojrzeć jej w oczy – a potem zaatakowałam z całą
mocą, którą zdołałam z siebie wykrzesać.
Już raz to
zrobiłam, odwdzięczając jej się całym cierpieniem, które mi zadawała, ale tym
razem to było zupełnie coś innego. Jane musiała być przygotowana na to, że po
raz kolejny spróbuje wykorzystać to, czego nauczył mnie Marek, żeby namieszać
jej w głowie, ale i tak zaskoczona cofnęła się o krok. Wciąż
czułam palący ból, pozostając pod działaniem jej daru, ale to jedynie wszystko
ułatwiało, bo mogłam bez wysiłku przekazywać jej nie tylko niedoskonałe
wspomnienia, ale pełnię tego, czego sama doświadczałam. Im bardziej się
starała, tym większe cierpienie mogła przysporzyć samej sobie, choć nie miałam
pewności na jak długo wystarczy mi sił, żeby utrzymać swój dar w ryzach,
skoro nie miałam co liczyć na fizyczny kontakt. Przekazywania swoich myśli na
odległość wciąż nie opanowałam do perfekcji, ale teraz musiało wystarczyć, zaś
mnie pozostawało mieć nadzieję na to, że choć ten jeden raz znajdę w sobie
dość samozaparcia, żeby wytrzymać.
Poczułam,
że paraliżujący ból słabnie, ale nie pozwoliłam sobie na nawet chwilę ulgi.
Poruszając się niczym w transie, z wolna podniosłam się najpierw do
pozycji siedzącej, ale potem z wysiłkiem spróbowałam odzyskać pion, choć
moje mięśnie mi drżały, a ciało wydawało się protestować przy każdym
ruchu. Raz po raz przed oczami tańczyły mi szkarłatne plamy, ale sama już nie
byłam pewna, czy to spazmy bólu, czy resztki palącego gniewu, który wciąż tlił
się gdzieś we mnie, stopniowo przeistaczając się w coś innego.
Jane nagle wrzasnęła;
jej oczy pociemniały, nagle przybierając wygląd podobnych do wypełnionych
głodem tęczówek Demetriego. Już w następnej sekundzie wampirzyca rzuciła
się w moją stronę, niczym rozeźlone, gotowe zabić ofiarę zwierzę, które
ktoś całkiem wytrącił z równowagi. Już nie miało znaczenia to, żeby mnie
zranić – chciała mojego życia, więc zamierzała je dostać.
Byłam zbyt
wolna i oszołomiona, żeby próbować odskoczyć. Siła uderzenia powaliła mnie
na ziemię, a chwilę później obie zaległyśmy na posadzce – ona na mnie,
szarpiąc się na wszystkie strony i na oślep próbując sięgnąć mojej szyi.
Spróbowałam przetoczyć się na bok, ale udało jej się mnie unieruchomić, kiedy
chwyciła mnie w pasie, tak mocno, że miałam wrażenie, iż za moment złamie
mnie na pół. Krzyknęłam w proteście i spróbowałam kopnąć ją w twarz,
ale nie trafiłam, zresztą nie sądziłam, żeby jakikolwiek cios zdołał zrobić na
niej wrażenie.
Coś z cichym
pacnięciem uderzyło o posadzkę; kątem oka zauważyłam jakiś nieregularny kształt,
który wypadł spomiędzy fałd ciemnej peleryny Jane, ale byłam zbyt oszołomiona,
żeby skoncentrować na nim wzrok albo przynajmniej spróbować go rozpozna.
Och, gdybym
przynajmniej wiedziała, co powinnam zrobić…
– Renesmee!
– usłyszałam niespokojny głos Demetriego i to na ułamek sekundy mnie
otrzeźwiło, choć nie byłam w stanie ani go dostrzec, ani nawet spróbować
odpowiedzieć.
Walcz, pomyślałam z determinacją i
w jednej chwili ta myśl stała się dla mnie wszystkim. Na ułamek sekundy
zesztywniałam, przymykając oczy – i to tylko po to, żeby po chwili znów je
otworzyć, ogarnięta niezrozumiałym dla mnie poczuciem wszechogarniającego
spokoju oraz…
I właśnie
wtedy poczułam gniew – z tym, że w niczym nie przypominał furii,
którą odczuwałam wcześniej. Tym razem to było coś zupełnie innego, o wiele
potężniejszego, wręcz… zabójczego, choć nigdy wcześniej nawet nie
przypuszczałam, że mogłabym doświadczyć podobnych emocji. W jednej chwili
wszelakie opory zniknęły, a ja poddałam się tej dziwnej sile z rozkoszą,
mając wrażenie, że podświadomie czekałam na jej przybycie już od tamtego
odległego grudniowego dnia, kiedy z oddali obserwowałam płonącą Volterrę,
składając sobie obietnicę, którą w końcu miałam mieć szansę wypełnić.
Wtedy
wpadłam w szał.
Szarpnęłam
się raz jeszcze, w końcu będąc w stanie obrócić się na plecy.
Poruszałam się niczym w transie, w pełni poddając się instynktowi i rządzy
krwi, którą nagle poczułam. Kiedy na ułamek sekundy spojrzenia moje i na
wpół leżącej na mnie Jane się spotkały, a oczy wampirzycy rozszerzyły się
nieznacznie, uświadomiłam sobie, że moje własne tęczówki muszą jarzyć się tym
samym rubinowym blaskiem, który widziałam już kilkukrotnie wcześniej.
Dziwnie
podekscytowana, uśmiechnęłam się, ale nie było w tym niczego pozytywnego.
Coś w mojej reakcji musiało rozzłościć Jane, bo wampirzyca natychmiast wzięła
się w garść i bardziej stanowczo przygwoździła mnie do ziemi. Poruszając
się błyskawicznie, jakoś zdołała podnieść się na nogi, po czym usiadła na mnie
okrakiem, po raz kolejny odcinając mi swobodny dostęp do tlenu. Jęknęłam w proteście,
po czym spróbowałam ją strząsnąć, ale nie dała mi po temu okazji, bez
ostrzeżenia zaciskając obie dłonie na moim już i tak obolałym gardle. W jej
oczach gniew tak wielki, że nie miałam już wątpliwości co do tego, że
zamierzała mnie zabić, nawet gdyby w ten sposób miała narazić się na
niezadowolenie Kajusza i czyjkolwiek gniew. Od samego początku mnie nie
tolerowała, być może przez wzgląd na moją rodzinę, a może tylko dlatego,
że miałam w sobie cokolwiek ludzkiego – a jako wybryk natury, nie
miałam prawa istnieć. Wiedziałam, że gdyby mogła, już dawno pozbawiłaby mnie
życia i jeszcze kilka miesięcy temu pewnie nawet by jej się to udało,
gdyby wybrała odpowiedni moment.
Płuca
zapłonęły, a ja poczułam się trochę tak, jakbym nagle znalazła się pod
wodą. Spróbowałam się szarpnąć i jakąś ją strząsnąć, ale im bardziej
starałam się naprzeć dłońmi na jej marmurowe ciało, tym bardziej byłam świadoma
tego, że tracę czas. Nie widziałam sensu w tym, dlaczego od razu nie
zmiażdżyła mi krtani albo nie przetrąciła karku, a brak tlenu
uniemożliwiał mi zebranie myśli, ale chyba nawet nie byłam zdziwiona; Jane
uwielbiała sycić się cierpieniem innych, a mnie od samego początku
obiecywała coś o wiele gorszego od łatwej śmierci.
Wampirzyca
nagle zesztywniała i nieznacznie poluzowała uścisk na moim gardle. Dopiero
po chwili uświadomiłam sobie, że tuż za nią zmaterializował się równie
wściekły, gotowy mi pomóc Demetri, ale Jane nawet nie zwróciła na niego uwagi.
To ja byłam jej celem, to mnie chciała, a jeśli chodziło o niego…
Skrzywiłam
się, kiedy na moment zabrała jedną rękę, żeby opędzić się od niechcianego
przeciwnika. Nie rozumiałam, co działo się z tropicielem, ale już wcześniej
zauważyłam, że wyglądał na wycieńczonego, jakby nie tylko głód uniemożliwiał mu
normalne funkcjonowanie, ale również coś innego, co przytępiało mu wampirze
zdolności. Jak inaczej mogłam wyjaśnić to, że Jane udało się powalić go
zaledwie jednym ciosem, podczas gdy jednocześnie koncentrowała się na
unieruchamianiu mnie i…?
Z jękiem,
raz jeszcze spróbowałam zrzucić ją z siebie, chcąc wykorzystać
przynajmniej ułamek sekundy jej nieuwagi. Nie udało mi się oswobodzić, ale
kiedy nieznacznie przekręciłam głowę, moją uwagę przykuł ten dziwny przedmiot,
który wypadł jej podczas walki. Początkowo pomyślałam nawet, że to klucze do
celi albo coś równie nieprzydatnego, ale kształt wydawał się niewłaściwy, poza
tym miałam wrażenie, że to coś zupełnie innego – i że już raz to
widziałam, chociaż nie pamiętałam kiedy i gdzie.
Podłużny,
chyba z metalu i taki… dziwny… Nie przypominał niczego, co
kiedykolwiek miałam w rękach, ale z drugiej strony…
Och!
Wspomnienia
wróciły nagle, a ja przez ułamek sekundy zapomniałam o wcale i Jane,
w zamian wracając pamięcią do innego zimowego popołudnia, kiedy jeszcze
byłam małą dziewczynką. Jak przez mgłę pamiętałam polanę do baseballe’a oraz całą
armię odzianych w czarne peleryny postaci, gotowych pod byle pretekstem
zabić mnie i tych, których kochałam. Choć miałam zaledwie kilka miesięcy,
aż nazbyt dobrze rozumiałam, co się dzieje i bałam się, przytłoczona
strachem oraz perspektywą rozłąki, o czym raz po raz przypominało mi
ciepło towarzyszącego nam w wilczej postaci Jacoba, a także niewielki
plecaczek, która mama założyła mi na plecy, chcąc przygotować mnie do tego, co
wydawało się nieuniknione – a więc do ucieczki.
Tamtego
dnia bliscy starali się zrobić wszystko, byleby mnie chronić, ale nie mogli
ocalić mnie przed wszystkim, a zwłaszcza przed tym, co widziałam,
słyszałam i czułam. Jedna rzecz zresztą wydarzyła się tak nieznośnie
szybko, że nawet gdyby chcieli, nie zdołaliby w porę zareagować, poza tym
nie sądziłam, żeby zasłonięcie oczu albo kojące objęcia pozwoliły mi odciąć się
od tego, co nagle się wydarzyło.
Choć minęło
tyle lat, moment egzekucji Iriny pamiętałam doskonale. Każdy szczegół, mdlący
zapach dymu oraz przyprawiający o dreszcze dźwięk rozrywanego ciała, co
niejednokrotnie kojarzyło mi się z darciem blachy…
Blask
płomieni, których strumień wystrzelił z dziwnego przedmiotu, który tamtego
dnia trzymał Kajusz.
Z
zapalniczki, która leżała zaledwie kilkadziesiąt centymetrów ode mnie.
Nie
zarejestrowałam momentu, którym podjęłam
decyzję. Natychmiast szarpnęłam się raz jeszcze, tym razem nie po to, żeby Jane
zrzucić, ale zaczynając wyrywać się w stronę mojego jedynego ratunku. Natychmiast
wyczułam, że wampirzyca chwyta mnie w bardziej stanowczy sposób, ale to
nie powstrzymało mnie przed wyrzuceniem rąk ponad głowę i gorączkowym
przeszukiwaniu posadzki, kiedy na oślep zaczęłam próbować sięgnąć zapalniczki.
Jane
warknęła gniewnie, a po chwili pociemniało mi przed oczami, kiedy jeszcze
mocniej chwyciła mnie za szyję. Nie uda
się…, przeszło mi przez myśl i w tym samym momencie uświadomiłam
sobie, że niewiele brakuje, żebym straciła przytomność.
Szarpnęłam
się raz jeszcze i…
Moje palce
nieporadnie zacisnęły się na chłodnym, podłużnym przedmiocie. Niewiele myśląc,
chwyciłam go i – nawet nie sprawdzając, czy wiem jak powinnam to obsłużyć –
wycelowałam nim w Jane, chociaż czułam się przy tym jak kompletna idiotka.
Wampirzyca znów warknęła i spojrzała na mnie z niedowierzaniem, ale
nie miała okazji na to, żeby zareagować. Znalazłam niedużą wypustkę i podważyłam
ją paznokciem, nie wahając się przy tym nawet sekundę – i to nawet mimo
świadomości tego, jakie będą konsekwencje mojego czynu.
Blask
płomieni oślepił mnie, kiedy ognisty strumień wystrzelił z trzymanej
przeze mnie broni. Pisnęłam, czując gorąco i odrzuciłam szybko
nagrzewający się metal, zszokowana i coraz bardziej wytrącona z równowagi.
Nie miałam pojęcia, co się stało, ale wiedziałam, że natychmiast muszę uciekać,
bo…
Wrzasku,
który nagle usłyszałam, nie dało się porównać z niczym. Poczułam, że
nacisk na mojej piersi zelżał, a chwilę później zniknął całkowicie, jednak
praktycznie nie zwróciłam na to uwagi. Rozszerzonymi do granic oczami patrzyłam
na Jane, która zerwała się na równe nogi, krzycząc w niebogłosy, kiedy
płomienie sięgnęły jej wampirzej skóry, paląc ją o niszcząc, przez co w ułamku
sekundy zamieniła się w żywą pochodnię.
Wciąż oszołomiona,
bezwiednie zerwałam się na równe nogi. Patrzyłam na miotającą się, płonącą
wampirzycę, całkowicie wytrącona z równowagi, ale i… pusta. Krzyczała,
płonęła i wiedziałam, że umrze, ale choć wydawało mi się to
nieprawdopodobne, ten widok nie wzbudzał we mnie żadnych emocji, może pomijając
ponurą satysfakcję, którą nagle poczułam. Nigdy nie przypuszczałam, że
czyjakolwiek śmierć sprawi mi przyjemność, ale kiedy spoglądałam na nią…
Zasłużyła sobie. Dobry Boże, jeśli jesteś,
ukarz mnie za to, ale ona naprawdę sobie na to zasłużyła…
Stałam tam,
drżąc i niczym w transie wpatrując się w ten jeden, jaśniejący
punkt. Płomienie rozeszły się błyskawicznie, najpierw zajmując czarna szatę, a później
włosy i całe ciało wampirzycy. Nie musiałam mieć dość siły, żeby
rozczłonkowywać ją na kawałeczki, a później budować stos, jak to zwykle
czyniono w przypadku wampirów. Jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego,
że to okrutny rodzaj śmierci, nawet gorszy od bólu, który zadawała swoim
ofiarom Jane, ale nie potrafiłam zmusić się do żałowania którejkolwiek ze
swoich decyzji.
Zasłużyła sobie…
Wciąż
powtarzałam to niczym mantrę, kiedy krzyk ucichł, a bezwładne, wciąż tlące
się ciało, osunęło się na podłogę. Płomienie strzelały w górę, wypełniając
pokój mdlącym, fioletowym dymem od którego zakręciło mi się w głowie. Miałam
wrażenie, że za chwilę zwymiotuję, ale jednocześnie nie miałam czego zwrócić, a przynajmniej
tak mi się wydawało. Stałam w bezruchu, obojętna na wszystko, lekko chwiejąc
się na nogach, a w pionie utrzymując się wyłącznie dzięki sprzecznym
emocjom, które targały mną przez cały ten czas.
Zamrugałam
kilkukrotnie, a wtedy świat wrócił do normy. Czerwień przygasła, wycofując
się powoli, niczym morska fala, która stopniowo wracała do morza, zabierając ze
sobą wszystko to, co znalazło się w jej zasięgu. Gniew i gorycz
zniknęły, szał wypalił się i odszedł w zapomnienie – tak jak i to,
czym co do tej pory wydawało się chronić mnie i mój umęczony umysł przed
konsekwencjami wszystkich moich decyzji, które podjęłam.
Zostałam
już tylko ja i zmęczenie, i…
– Aniele? –
doszło mnie jakby z oddali.
Odwróciłam się
bardzo powoli, niemal siłą zmuszając się do tego, żeby w końcu oderwać
wzrok od palącego się ciała. Ten łagodny głos mogłabym rozpoznać wcześniej,
choć nadal tak nieprawdopodobnym było dla mnie to, że On tutaj był i że
mógłby zwracać się do mnie w tak pełen czułości sposób – i to
zwłaszcza teraz, kiedy zobaczył mnie taką.
Demetri
stał tuż za mną, w przeciwieństwie do mnie pewnie trzymając się nogach.
Jego pociemniałe ze zmartwienia tęczówki były nienaturalnie rozszerzone, kiedy
spojrzał na mnie z obawą, ale i… troską. Miałam przez to rozumieć, że bał
się o mnie czy… mnie?
Miałam
wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim zrobił niepewny krok do przodu,
zachęcająco wyciągając dłoń w moją stronę.
– Już w porządku
– powiedział cicho, jakby chcąc przekonać nie tylko mnie, ale i siebie. –
Już… – Urwał i zrozumiałam, że chyba oboje jesteśmy w szoku.
– W porządku…
– powtórzyłam zmartwiałymi ustami, ale czułam się trochę tak, jakbym mówiła w obcym
języku.
Na drżących
nogach spróbowałam do niego podejść, żeby ująć go za rękę, ale nie dałam rady.
Kiedy przed oczami mi pociemniało i po raz drugi tego
dnia straciłam przytomności, poddałam się temu bez cienia strachu.
Demetri
Udało mi się pochwycić ją w pasie,
zanim osunęła się na ziemię. Nie minęła sekunda, jak sam również opadłem na
kolana, kurczowo tuląc do siebie Renesmee i starając się delikatnie ułożyć
ją w swoich ramionach. Praktycznie bezwiednie raz po raz przeczesywałem
palcami jej włosy, starając się przekonać samego siebie, że faktycznie wszystko
wróciło do normy, a ona po prostu straciła przytomność.
Czułem dym
i żar bijący od dogasających płomieni, ale to dochodziło do mnie jakby z oddali,
będąc niczym nieprawdopodobny koszmar, który nie miał żadnego odniesienia do
rzeczywistości. Nie docierało do mnie to, co właśnie wydarzyło się na moich
oczach i działo się dalej, choć próba odcięcia się od prawdy wydawała się całkowicie
pozbawiona sensu.
Zamknąłem
oczy, po czym w milczeniu przycisnąłem policzek do piersi Renesmee. Czułem
bijące od jej ciała ciepło, które zawdzięczała krążącej w żyłach krwi, ale
i tak poczułem nieopisaną ulgę dopiero wtedy, gdy usłyszałem słaby, ale
mimo wszystko wyczuwalny rytm trzepiącego się w jej piersi serca. Ten
dźwięk był dla mnie najdroższy na świecie, wydając się być gwarantem tego, że i ja
wciąż byłem żywy. Nie chciałem nawet wyobrażać sobie tego, co by się stało,
gdyby jej serce nagle stanęło albo…
Pokręciłem
głową, po czym – praktycznie bezwiednie – nachyliłem się, żeby musnąć wargami
jej czoło, a później usta. Nie odwzajemniła pocałunku, bezwładna i wiotka
w moich ramionach, ale to nie miało dla mnie znaczenia, póki miałem
pewność, że jest żywa. Choć miała zamknięte oczy, przez co nie byłem w stanie
dostrzec tęczówek, miałem pewność, że te oszałamiające czerwone błyski zniknęły,
a gdyby Nessie była przytomna, obrzuciłaby mnie bystrym spojrzeniem
znajomych, czekoladowych oczu. Raz po raz przeczesywałem palcami jej miedziane,
poplątane loki, zdolny myśleć wyłącznie o tym, że to wciąż była moja
Nessie – ta sama, żywa, moja…
Nie
potrafiłem opisać tego, co wydarzyło się przed chwilą. W pamięci wciąż
miałem zagniewaną, ogarniętą szałem Renesmee z tymi nieludzkimi oczami,
beznamiętnie obserwującą umierającą w męczarniach Jane. Chyba nigdy nie
widziałem jej tak odległej i obcej, ale nawet wtedy nie potrafiłem
spojrzeć na nią inaczej niż na moją słodką Nessie, którą trzymałem w ramionach
i pokochałem, nawet mimo mojego wcześniejszego zachowania względem niej.
Nie miałem pojęcia, co takiego jej się stało i co działo się przez te
wszystkie tygodnie, kiedy była gdzieś tam poza moim zasięgiem, niczym jarzący
się łagodnie blask na krawędzi mojej świadomości…
Bez
znaczenia.
To wciąż
była ona. To wciąż była moja Renesmee…
– Nessie… –
szepnąłem, próbując jakoś łagodnie ją wybudzić. Oczywiście bezskutecznie, ale
to i tak mnie zmartwiło. – Renesmee, kochana…
Jedynie
pokręciłem głową, coraz bardziej podenerwowany. Nie wszystko do mnie docierało,
co chyba znaczyło, że wciąż jestem w szoku, ale nie dbałem o to,
skoncentrowany przede wszystkim na bezpieczeństwie Renesmee. Ostrożnie wziąłem
ją na ręce, mimo swoich obaw będąc w stanie unieść ją bez najmniejszego
problemu. Dar Markusa wciąż działał, przez co czułem się słaby i równie
nieporadny, co i człowiek, ale Nessie była lekka i drobna, zwłaszcza
teraz, kiedy praktycznie przelewała mi się w rękach.
Nie
odrywając wzroku od jej twarzy, bez pośpiechu ruszyłem w stronę drzwi,
chcąc znaleźć się jak najdalej od płonących resztek. Nawet nie spojrzałem w kierunku
tego, co zostało z Jane, chcąc jak najszybciej znaleźć się gdzieś, gdzie
przynajmniej ogień nie będzie w stanie nas sięgnąć.
Gdzieś na
korytarzu rozległy się zwielokrotnione krwi, ale i to mnie nie zdziwiło.
Narobiliśmy tyle hałasu…
– Nie uda
nam się uciec, prawda? – zapytałem cicho, chociaż nie miałem pewności, czy
Corin wciąż jest gdzieś tutaj.
Zmaterializowała
się tuż obok mnie, milcząca i dziwnie odległa – jakże różna od tej
charyzmatycznej wampirzycy, którą poznałem. I ona wyglądała tak, jakby za
moment miała osunąć się na ziemię, ale w odpowiedzi na moje słowa
spoważniała i nieznacznie pokręciła głową.
– Nie dasz
rady im uciec, zwłaszcza z nią – odparła cicho. – Demetri…
– W porządku
– odparłem obojętnie, po czym szarpnąłem za klamkę i raz z Renesmee
wyszedłem na wciąż jeszcze opustoszały korytarz. Czułem na sobie zaniepokojone
spojrzenie Corin, kiedy nieco chwiejnym krokiem ruszyłem w głąb korytarza,
zatrzymując się po zaledwie kilku krokach. – Ucieczka, Corin.
Długo na
mnie patrzyła, jakby nie dowierzając temu, co powiedziałem.
– Ale
przecież…
Potrząsnąłem
głową.
– Jane nie
ma, więc nikt cię nie widział – powiedziałem stanowczo. – Ja nie pozwolę jej
skrzywdzić… A naraziłbym ją na to, gdybym spróbował – odparłem z przekonaniem
i spokojem, którego wcale nie odczuwałem. Tak, zdecydowanie coś było ze
mną nie tak. – Nic nam nie będzie. Ale ty… Ty nie musisz się narażać.
– Już się
naraziłam – odparła z rozdrażnieniem, ale i swego rodzaju goryczą,
jakby urażona tym, że mógłbym o jej poświęceniach zapomnieć.
Kiedy się
na nią obejrzałem, wciąż stała w progu pomieszczenia, częściowo
rozjaśniona blaskiem dogasających płomieni. W rzucanej przez ogień łunie, wyglądała
na jeszcze bledszą i bardziej eteryczną nic do tej pory.
Wypuściła
powietrze ze świstem; kroki, które zmierzały w naszą stronę, stały się
głośniejsze, więc oboje obejrzeliśmy się w głąb korytarza, żeby mieć
pewność, że nikt nas nie widzi.
– Coś
wymyślę – zadecydowała tak cicho, że niemal musiałem czytać z ruchu jej
warg, by ją zrozumieć
Zaraz po
tym – nie dając mi okazji na to, żebym choć spróbował powiedzieć coś jeszcze –
po prostu rozpłynęła się w powietrzu.
Stałem
przez chwilę, po czym w milczeniu podszedłem do ściany i oparłszy się
o nią plecami, z wolna osunąłem się do pozycji siedzącej. Wciąż
tuliłem do siebie Renesmee, napawając się jej bliskością i próbując
przekonać samego siebie, że jestem w stanie ochronić ją przed całym złem
tego świata, choć zdawałem sobie sprawę z tego, że to w rzeczywistości
niemożliwe – nie, kiedy byłem sam, a moje zdolności ograniczono do takich,
które w niczym nie wyróżniały się od tych, którymi dysponowali
śmiertelnicy.
Trudno, pomyślałem i raz jeszcze
nachyliłem się nad Nessie, by złożyć na ustach dziewczyny jeszcze jeden, krótki
pocałunek. I tak nie pozwolę na to,
żeby stała ci się krzywda. Nie wiem jak, ale…
Zamknąłem
oczy.
Teraz
mogliśmy już tylko czekać.
Długo zastanawiałam się nad tym, jak powinnam napisać ten rozdział. Jak wspominałam, to jeden z najważniejszych, nie tylko z racji tytułu, ale akcji i… I wiedziałam, że musi być wyjątkowy, ale na pewno nie wyobrażałam go sobie w taki sposób. Przeszłam swoje najśmielsze oczekiwania, również pod względem długości (ponad dziewięć tysięcy słów), ale to w tym momencie najmniej istotne; ważne jest to, że choć raz mam poczucie, że nie zepsułam tego, co tak długo sobie planowałam.Rozdział z dedykacją dla Guśki, bo wiem, że na niego czekała – i to chyba równie niecierpliwie, co i ja. Zresztą jako jedyna zostawiła opinię pod ostatnią notką, a to dla mnie mnóstwo znaczy. Dziękuję Ci, kochana. Mam nadzieję, że i tym razem uda mi się nie tylko Cię usatysfakcjonować, co i pozytywnie zaskoczyć.No cóż, ciąg dalszy nastąpi…Nessa.
Wow..nie wiem co powiedzieć kochana. tak, zdecydowanie mnie zaskoczyłaś- bardzo pozytywnie oczywiście:) Nie spodziewałam się takiego obrotu sytuacji. Nessie zabiła Jane. I zrobiła to w najbardziej okrutny sposób jaki istnieje. Nie ma chyba nic gorszego niż spalenie żywcem- podobno- dla ludzi, więc nie mówię o wampirach, które odczuwają wszystko o wiele silniej. Tytuł tej księgi jest bardzo wymowny..ciekawa jestem jak skończy się ten szał Renesmee, bo mam wrażenie, że to jeszcze nie koniec jej ataku na inne wampiry. Może następny w kolejce będzie dupek Marcus? Oh liczę na to:)
OdpowiedzUsuńUwielbiam Demetriego w twoim wydaniu. Zobaczył Nessie taką inną, taką nieludzką, ale mimo wszystko kocha ją całym sobą- cóż w końcu sam nigdy nie był święty, ale nie dostarczał swoim ofiarom takich cierpień (na dodatek Nessie z satysfakcją patrzyła na umierającą Jane), zawsze starał się zrobić to szybko.
Ciekawa jestem co teraz zrobi Corin. Pewnie odszuka Aro i Cullenów i opowie im co się stało- zwłaszcza, że Nessie została razem z Demem w zamku... trzeba będzie ją odbić. Oj ciekawa jestem jak zareaguje Edward jak się dowie, że Nessie dostała się w ręce wroga.
Ha! Wiedziałam, że Corin musi coś czuć do Demetriego:) Coś głębszego niż Heidi, bo chce, żeby on był szczęśliwy, niezależnie od tego co on postanowi. Nie jest egoistką:) Lubię ją:)
Dzięki za dedykację:D Długość tego rozdziału jest oszałamiająca, a akcja... mmm rozpływam się:D Przeszłaś samą siebie:D Nie mogę się doczekać co będzie dalej:)
Weny kochana
Guśka
No tego ja się nie spodziewałam. Nessie. Zabiła. Jane. Nessie. Spaliła. Ją. Żywcem. Czy tylko do mnie ta informacja niedochodzi? To takie do niej niepodobne. Żeby aż kogoś zabić i się jeszcze z tego cieszyć. Uwaga, bo jeszcze na sadystkę wyrośnie xD
OdpowiedzUsuńW ogóle jak zobaczyłam imię Demetriego to przez chwilę miałam w głowie takie coś: Demetri? Jaki Demetri? Gdzie jest Gabriel? ( za dużo się naczytałam lost-in-the-time ) No niech oni uciekną z tej Voltery, no. Ileż można Dema tam trzymać.
Ciekawa jestem następnych rozdziałów. Czego chce Aro od Cullenów? Dodaj szybko nowy rozdział, bardzo ładnie prooooszę :)
Nie spodziewałam się takiej akcji :O oraz tego, że Nessie zabije Jane i to w taki sposób. Zasłużyła sobie ! Ech, szkoda, że Corin nie umie dzielić się swoim darem z 3 osobami.
OdpowiedzUsuńCiekawe co się stanie, gdy reszta straży zobaczy to wszystko... Corin musi coś wymyśleć ;)
Tym rozdziałem naprawdę zaskoczyłaś. Ponad 9 tys. słów... Podziwiam cię jeszcze bardziej :) Życzę weny i szybciutko dodaj nowy rozdział ;*
Cześć,
OdpowiedzUsuńNajpierw chciałam Cię przeprosić, że nie komentowałam dość sporej liczby rozdziałów. Cóż teraz jestem już na bieżąco z rozdziałami. (Wykorzystałam dzień, skoro się pochorowałam i nie szłam do szkoły to postanowiłam nadrobić rozdziały). Powiem szczerze, że od samego początku wierzyłam, że pomiędzy Felixem i Hanną coś będzie. Nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo jestem szczęśliwa, że było pomiędzy nimi kilka scen, które moim zdaniem powinny być o stokroć dłuższe, a Emmett'owi mam ochotę przyłożyć za to, że zepsuł im taką słodką chwilę, tylko we dwoje. Chociaż to nie jego wina, że został wykorzystany do roli chłopca na posyłki. Liczę, że jak wszystko już się w miarę uspokoi to wykorzystasz chwilę odpoczynku dla niej dwójki. Należy im się, po tym wszystkim co przeszli. Nawet się sobą nacieszyć w spokoju nie mogą, bo im ktoś lub coś przeszkadza. (Robi słodkie oczka i minę zbitego psiaka), ale dasz taki słodki rozdział z nimi? C; No nic, ja czekam na taki rozdział z niecierpliwością. Nawet jeśli miałby się pojawić za nie wiadomo ile rozdziałów, ja będę czekać... *_*
Zanim zacznę pisać o tym rozdziale muszę pochwalić Cię za rozdział w którym Renesmee pożywiała się na tych chłopakach, lub chłopaku. (Już nie pamiętam dokładnie. xD). Nie sądziłam, że jest w stanie zrobić coś takiego. Myślałam, że na zawsze już pozostanie przy diecie na zwierzątkach, a tu taka niespodzianka. No cóż przynajmniej owe dziewczyny nie zostały wykorzystane, ale nimi to się najmniej przejmuję. Powiem jeszcze, że ten rozdział wyszedł genialnie i również czekam na więcej z taką właśnie akcją. Mam na myśli Nessie na polowaniu. ;D
Okej, ten rozdział i poprzedni to... Wow, no kurde brak mi słów. Pamiętam jak wspominałaś, że Jane nie pożyje sobie długo, ale nie sądziłam, że nastąpi to tak szybko. I przy pomocy zwykłej zapalniczki. Brawa dla Renesmee! Oby się tylko dziewczyna za nie obwiniała z tą śmiercią Jane, bo przecież laska sobie zasłużyła. Ogólnie to jestem zachwycona tym rozdziałem. Pochłaniałam kolejne zdania tak szybko, że czasami musiałam się wrócić, bo jakieś słowo mi umknęło, ale to akurat nie jest ważne.
Dem i Nessie. <3 Uwielbiam jak się razem i ogromnie się ciesze, że wreszcie się odnaleźli. Mam nadzieję, że kłopotów teraz będzie coraz mniej i uda im się uciec. No i dla nich też najdź chwilkę sam na sam. ;>
Pozdrawiam gorąco, i teraz naprawdę niecierpliwie czekam na kolejny rozdział
Gabi. ;*