środa, 4 marca 2015

26. Cela

Renesmee
Nie byłam pewna, gdzie się znajduję. Choć odzyskałam przytomność, zastygłam w bezruchu, bojąc poruszyć się choć o milimetr, ogarnięta irracjonalnym wrażeniem, że stało się coś bardzo złego. Nie rozumiałam tego, przynajmniej początkowo, bezskutecznie próbując stwierdzić, dlaczego czuję się tak bardzo… rozbita. Towarzyszył mi lęk i to skutecznie mnie dekoncentrowało, sprawiając, że miałam ochotę rzucić się do ucieczki, choć nie potrafiłam wytłumaczyć samej sobie skąd brało się to dziwne pragnienie.
Zastygłam w bezruchu, niczym sparaliżowana. Z przyzwyczajenia już chwytałam powietrze do płuc, by po chwili wypuścić je w spokojnym, odrobinę zbyt wolnym rytmie. Czułam pulsujący ból w całym ciele, ale trudno było mi stwierdzić, czy miało to jakiś związek z tym, że bezwiednie napinałam mięśnie, czy też przyczyna leżała… gdzieś indziej. Niespójne myśli lawirowały gdzieś na granicy mojej świadomości, tworząc jedną, choć wyjątkowo niespójną całość, ale nie miałam odwagi z własnej woli się z nią zmierzyć. Łatwiej było mi trwać w nieświadomości, korzystając z ochronnej otoczki, która wydawała się osłaniać mój umysł przed czymś, co – w najlepszym wypadku – mogłoby okazać się dla mnie szokujące.
Coś się wydarzyło. Coś, co nie powinno mieć miejsca, a czego zdecydowanie nie chciałam pamiętać.
Czułam się strasznie słabo, wciąż jeszcze oszołomiona i otępiała tym, że najwyraźniej straciłam przytomność. Dobrze pamiętałam twarz Demetriego oraz sposób, w jaki wyciągnął dłoń w moją stronę, zachęcając mnie, bym do niego podeszła. Pamiętałam również nieopisane wręcz pragnienie, żeby znaleźć się w jego ramionach i choć przez moment poczuć się bezpiecznie, jakby jakimś cudem był w stanie ochronić mnie przed wszelakim złem tego świata, łącznie z tym, co stanowiło dla mnie największe zagrożenie: moim własnym umysłem.
Niespójne obrazy stopniowo zaczęły nabierać kształtu, przytłaczając mnie i sprawiając, że byłam coraz bardziej niespokojna. Byłam świadoma tego, że wkrótce wszelaki opór zniknie, a ja będę musiała zmierzyć się z rzeczywistością, która teraz jawiła mi się niczym nic nieznaczący, dawno zapomniany koszmar. Gdzieś w pamięci majaczyły mi niezwykle wyraziste obrazy, pełne dynamiki, szybko zmieniających się scen oraz bodźców, które wzbudzały we mnie najbardziej skrajne emocje – a w szczególności paraliżujący lęk. Chciałam przed tym uciec, jednak to było tak, jakbym chciała odciąć się od samej siebie. Sama już nie byłam pewna, czego tak naprawdę się boję, ale to miało dla mnie najmniej istotne znaczenie.
Dym i płomienie, dym i…
Zacisnęłam mocniej powieki, jakbym w ten sposób mogła opóźnij moment przebudzenia i choć przez chwilę trwać w tej częściowej nieświadomości. Chciałam wierzyć w to, że nie jestem gotowa na mierzenie się z tym, co doprowadziło mnie do tego miejsca, czyniąc tak bardzo zagubioną i rozbitą, ale mój umysł wydawał się wiedzieć swoje. Czułam, że wkrótce już nie będę mogła udawać, zmuszona do tego, by w końcu zachować się tak, jak powinnam, ale to było trudne, a ja nawet nie chciałam o tym myśleć.
Jego twarz była wszystkim, czego mogłabym w tamtej chwili pragnąć. Uczepiłam się wspomnienia Demetriego – tego, jak nachylał się nade mną, trzymając mnie w ramionach… A także chwili, kiedy nasze usta pierwszy raz od dawna spotkały się ze sobą, a my daliśmy upust wszystkim tym uczuciom, które narastały w nas przez cały okres rozłąki – zwłaszcza tęsknocie. Pamiętałam dobrze, co działo się od chwili, w której stanęłam w progu tamtego zamkniętego pokoju, aż do momentu utraty przytomności, wywołanego utratą krwi. Teraz wręcz nieprawdopodobnym wydawało się to, że Demetri mógłby stracić kontrolę i mnie zaatakować, choć pulsujący ból w szyi zdawał się świadczyć coś zgoła innego.
Strach, który poczułam, myśląc o tym, znacznie różnił się od lęku, towarzyszącego mi do tej pory. Tym razem nie bałam się przebudzenia i jego konsekwencji, ale samej możliwości tego, iż wszystko to, co odważyłam się sobie przypomnieć, w gruncie rzeczy było wyłącznie szalonym snem albo wytworem mojego udręczonego umysłu. Gdyby tak się stało, a wszystko to, co pamiętałam, okazało się nieprawdziwe, nie przeżyłabym tak wielkiego rozczarowania. Tęsknota mnie zabijała, a po tym, jak w końcu mogłam poczuć jego znajomy zapach, usłyszeć głos… Po tym, jak trzymał mnie w ramionach i całował…
Nie. Po prostu nie mogłam sobie tego wymyślić.
W pośpiechu odrzuciłam od siebie niechciane myśli, zbyt zlękniona tego, jakie wnioski mogłabym wyciągnąć, gdybym dłużej się zastanawiała. Przez moment w panice szukałam sposobu na to, żeby skoncentrować się na czymś innym, choć po części bezpieczniejszym od tego, co tak bardzo mnie niepokoiło. Zdawałam sobie sprawę z tego, że ucieczka – zwłaszcza przed sama sobą – nie jest ani możliwa, ani tym bardziej rozsądna, ale nie jestem w stanie powstrzymać się przed tym, żeby przynajmniej spróbować. Boje się, ale to nie jest ten rodzaj strachu, którego spodziewałabym się po przebudzeniu, zaraz po tym, jak w niejasnych wciąż dla mnie okolicznościach straciłam przytomność. Choć zdawałam sobie sprawę z tego, że wydarzyło się coś bardzo niedobrego, to nie prawda mnie przeraża, ale… coś zupełnie przeciwnego.
Coś lodowatego musnęło mój policzek, sprawiając, że zadrżałam niekontrolowanie. W jednej chwili wszelakie niespójne myśli zeszły na dalszy plan, a ja skoncentrowałam się na sobie i tym, co również było aspektem przebudzenia, choć nie wymagało ode mnie zastanawiania się nad przyczynami i skutkami swoich decyzji. Pierwszym, co zarejestrowałam w pełni, było to, że leżałam na czymś twardym i że było mi zimno, ale nieszczególnie się tym przejęłam. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem, ale zarówno niewygoda, jak i chłód, nie były dla mnie niczym nowym, zwłaszcza w ostatnim czasie, odkąd moje życie nie po raz pierwszy zostało wywrócone do góry nogami. Kiedy zastanowiłam się nad tym, co działo się ze mną w chwili, gdy uparcie walczyłam ze sama sobą i niespójnymi myślami, nie zwracałam uwagi na fizyczne doznania, ale teraz z całym przekonaniem uświadomiłam sobie, że ułożono mnie w tak sposób, że głowa i ramiona znajdowały się nieco wyżej, jakbym została podparta na czymś, co…
Mój oddech stał się bardziej płytki i nierówny, kiedy naszła mnie dość osobliwa myśl. Bałam się przyjąć ją do wiadomości, nie chcąc zastanawiać się nad tym, co poczułabym, gdybym jednak musiała się rozczarować, ale z drugiej strony… Moja dusza i cało wydawały się wyrywać do tego, żebym jednak zaryzykowała i otworzyła oczy, by utwierdzić się w przekonaniu, że wbrew wszystkiemu wszystko jest w porządku. Co prawda jeszcze nie byłam pewna, czym jest owy „porządek”, ale gdybym musiała odpowiedzieć sobie na to pytanie, w tamtej chwili bez wahania stwierdziłabym, że mógłby być czymkolwiek – o ile mogłabym być z Nim.
Nic innego nie miało dla mnie znaczenia.
Musiałam jęknąć albo w jakikolwiek inny sposób dać znać, że jednak jestem świadoma, bo – mogłabym przysiąc – wyczułam nagły ruch gdzieś bardzo blisko mnie. Już w następnej sekundzie coś owinęło się wokół mnie, a ja byłam niemal całkowicie pewna, że ktoś trzyma mnie w ramionach. Oczywiście, zawsze prawdopodobną wersją wydawała się ta, która niejako potwierdzała, że całkiem już postradałam zmysły, ale to akurat było dla mnie najmniej istotne. Jeśli to miał być sen, mógł ciągnąć się w nieskończoność, o ile wszystko miało zacząć dziać się tak, jak tego oczekiwałam. Pragnęłam tego cała sobą, choć nie miałam odwagi i siły, żeby jednoznacznie przyznać się przed samą sobą do chwili słabości i czegoś, co byłam w stanie uznać wyłącznie za egoizm.
Do diabła ze zdrowym rozsądkiem i moralnością, skoro to, co robiłam, mogłoby być złe! Co niewłaściwego mogłoby być w tym, że choć ten jeden raz pragnęłam uwierzyć w to, że choć przez chwilę pisane jest mi szczęście?
Tylko chwilę…
Wciąż drżałam, kiedy chłód nasilił się, a coś delikatnie zaczęło przemieszczać się po wewnętrznej części mojego ramienia. Wraz z kolejnym dreszczem, wydałam z siebie jakiś bliżej nieokreślony dźwięk, który w równym stopniu mnie zaskoczył, co i… rozbawił.
Co więcej, wszystko wskazywało na to, że nie tylko mnie, bo usłyszałam cichy, nieco zniekształcony przez nadmiar emocji śmiech; zaraz po tym lodowaty, słodki oddech musnął mój policzek, a tuż przy moim uchu rozległ się aż nazbyt znajomy szept:
– Renesmee?
Serce omal nie wyskoczyło mi z piersi, nie po raz pierwszy w ostatnim czasie bijąc tak szybko, jakby chciało nadrobić czas, który utraciło, kiedy po przemianie stałam się kimś więcej niż zwykła hybryda, ale mniej niż w pełni wampirzyca. Oddychałam coraz bardziej spazmatycznie, czując się trochę tak, jakbym za moment miała rozpaść się na kawałeczki, choć to wydawało się szalone. Całą sobą chłonęłam ten zapach, lodowaty dotyk oraz głos, czując się jak pogrążona w jakimś trudnym do opisania transie, z którego za żadne skarby nie chciałam się wybudzić.
Nie jestem pewna, czego właściwie spodziewałam się w tamtej chwili. Przez kilka następnych sekund bałam się poruszyć, czy nawet głębiej odetchnąć, zupełnie jakby jakakolwiek gwałtowna reakcja z mojej strony mogła doprowadzić do tego, że otaczająca mnie rzeczywistość się rozpryśnie. Trudno było mi nawet określić tamten okres oczekiwaniem, bo to byłoby zbyt proste, zresztą sama nie miałam pewności, czy wyczekiwałam czegokolwiek sensownego. Po prostu leżałam, coraz bardziej napięta i zagubiona, a potem…
I nagle to wszystko zniknęło – ot tak, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie.
Spokój, który nagle poczułam, jeszcze chwilę wcześniej wydałby mi się czymś nienaturalnym, ale wcale nie postrzegałam go w ten sposób, w końcu decydując się otworzyć oczy. Bardzo powoli uniosłam powieki, wcześniej mrugając kilkukrotnie, żeby przyzwyczaić tęczówki do nowej sytuacji, co okazało się o tyle łatwiejsze, że w miejscu, w którym się znajdowałam, panowała ciemność. Brak światła zdekoncentrował mnie na dłuższą chwilę („Gdzie jest ogień? Ja przecież pamiętam ogień!” – chciałam powiedzieć w pierwszym odruchu.), ale wszelakie wątpliwości zeszły na dalszy plan z chwilą, w której zauważyłam parę lśniących, rubinowych oczu, utkwionych we mnie i należących do nachylonej nade mną postaci. Pomimo ciemności natychmiast doszukałam się znajomych rysów twarzy, kształtnych ust oraz ciemnych, zmierzwionych włosów, które miałam ochotę jeszcze bardziej zburzyć, przeczesując je palcami, by upewnić się, że są dokładnie tak miękkie, jak zapamiętałam.
Bez słowa uniosłam rękę, ignorując fakt, że przez moment miałam wrażenie, iż moje ciało waży całą tonę. Demetri wstrzymał oddech, ale pozwolił na to, żebym go dotknęła. W zamyśleniu przesunęłam dłonią po jego bladym, gładkim policzku, zastanawiając się, czy gdybym spróbowała go do siebie przyciągnąć i pocałować, jakoś szczególnie by protestował. Irracjonalnym wydaje się to, że to jego ust mogłabym pragnąć w obecnej sytuacji, ale z drugiej strony… dlaczego nie?
Jakby czytając w moich myślach, tropiciel nachylił się bliżej mnie – tak blisko, że gdybym chciała, mogłabym go pocałować gdybym tylko znalazła w sobie dość siły, żeby unieść się tych kilka centymetrów i sięgnąć jego warg. Nasze spojrzenia się spotkały, a w jego rubinowych oczach doszukałam się tak wielkiej, nieopisanej wręcz ulgi, że sama również poczułam się tak, jakbym z ramion zdjęto mi olbrzymi ciężar. Patrzyliśmy się na siebie jak urzeczeni, oboje uparcie milcząc, choć zdawałam sobie sprawę tego, że to jedynie strata czasu. Czułam wszechogarniające zmęczenie oraz pulsujący ból, powoli porażający całe moje ociężałe ciało, ale jakiekolwiek przykre fizyczne doznania wydawały się być niczym, pozbawione jakiejkolwiek wartości w tamtym momencie. Żyłam, a on był przy mnie, a to w obecnej sytuacji wydawało się być wszystkim, czego śmiałabym oczekiwać od życia.
– Tak mi przykro… – wyszeptał nagle, całkowicie mnie zaskakując.
Jego głos wydał mi się odległy, ale przy tym znajomy bardziej niż cokolwiek innego. Szeptał do mnie łagodnie, prawie jak do dziecka, a przynajmniej takie wrażenie odniosłam po tych kilku zaledwie słowach oraz tym, jak na mnie patrzył. Wpatrywałam się w niego w zadumie, wciąż przyciskając palce do jego policzka, zupełnie jakbym chciała mu coś przekazać, ale nie sądziłam, żeby jakiekolwiek wspomnienia albo myśli wystarczyły, by zobrazować to, co tak naprawdę czułam. Łaknęłam kontaktu z nim, nade wszystko pragnąc znaleźć się jeszcze bliżej i upewnić, że jest prawdziwy, choć nawet utrzymanie uniesionej w górze ręki wydawało mi się niezwykle męczącym, wymagającym wyzwaniem i nie byłam pewna, jak długo jeszcze uda mi się utrzymać w takiej pozycji.
– Przykro… – powtórzyłam, jakimś cudem będąc w stanie wykrztusić z siebie choć słowo. Mój głos zabrzmiał bardzo słabo, poza tym byłam zachrypnięta, ale to nie wydawało się szczególnie dziwne, skoro moje wymęczone ciało zaczynało domagać się krwi. Pragnienie uparcie dawało o sobie znać, ale pieczenie zeszło gdzieś na drugi plan, przysłonięte przez paraliżującą mieszankę sprzecznych ze sobą emocji, których wciąż nie potrafiłam jednoznacznie zinterpretować. Czułam się… rozbita. – Dlaczego miałoby być ci przykro? – zapytałam z pewnym wysiłkiem, wysilając umysł i starając się zrozumieć.
– Gdyby nie ja, nie byłoby cię tutaj – odparł natychmiast i zrozumiałam, że to naprawdę go dręczy. – Och, aniele… – westchnął.
– Kolejny raz mnie tak nazywasz.
Zmarszczył brwi.
– Czy to ci przeszkadza? – zapytał z niepokojem. Trzymał mnie w ramionach, więc wyczułam, że objął mnie bardziej stanowczo, wygodniej układając w swoich objęciach. – Jeśli chcesz, mogę przestać, ale…
– Oczywiście, że nie – żachnęłam się i lekko potrząsnęłam głową, dla lepszego podkreślenia swoich słów. Prawie natychmiast tego pożałowałam, czując narastające z każdą kolejną sekunda łomotanie w skroniach, ale ból wydawał się dobry, niejako utwierdzając mnie w przekonaniu, że wszystko to, co działo się wokół mnie, było prawdziwe.
Demetri przypatrywał mi się w milczeniu, wciąż zatroskany i niepewny. Kiedy spróbowałam się podnieść, by łatwiej rozejrzeć się dookoła, w pierwszym odruchu chwycił mnie za ramiona, próbując mnie powstrzymać, ale gdy ze stanowczością ponowiłam próbę, w końcu przestał ze mną walczyć. Zdążyłam się już przekonać, że trzymał mnie w ramionach, szybko też zorientowałam się, iż oboje siedzieliśmy na ziemi; klęczał przy mnie, starając się ułożyć mnie jakoś wygodnie na swoich kolanach i ochronić przed chłodem kamiennej posadzki, choć jego marmurowa skóra była niewiele cieplejsza.
Nie zaprotestowałam, kiedy pomógł mi usiąść, wciąż mocno tuląc mnie do siebie. Zawirowało mi w głowie, ale zdołałam odzyskać równowagę i – wciąż świadoma obecności i dotyku Demetriego – z uwagą rozejrzałam się dookoła, całą sobą chłonąć bodźce podsyłane mi przez zmysły. Nie potrafiłam określić tego, jak się czułam, ale miałam niejasne wrażenie, że jestem jeszcze bardziej nieporadna i otępiała niż do tej pory, a wszelakie obrazy, zapachy i dźwięki dochodzą do mnie jakby z oddali, nieznośnie przytłumione i niedoskonałe. To wydawało się całkowitym przeciwieństwem tych momentów, które balansowały gdzieś na granicy mojej świadomości, pełne jaskrawych barw i wyrazistych dźwięków, które wręcz przyprawiały mnie o zawroty głowy.
Chciałam zapytać o to, gdzie jesteśmy, ale nie zrobiłam tego, być może dlatego, że podejrzewałam, jaka będzie odpowiedź. W ciemnościach nie widziałam zbyt wiele, ale po dłuższej chwili przekonałam się, że pomieszczenie jest o wiele mniejsze od pokoju, który pokazała mi Corin. W niewielkiej klitce, gdzie co prawda swobodnie się mieściliśmy, nie dostrzegłam niczego, prócz nagich, kamiennych ścian oraz wciśniętego w najciemniejszy kąt materaca, wyniszczonego do tego stopnia, że wcale nie dziwiłam się, że Demetri wolał trzymać mnie w ramionach niż na nim położyć. Powietrze było chłodne i wilgotne, z kolei zapach stęchlizny momentalnie skojarzył mi się z jakimś długo zamkniętym, niedostępnym na co dzień pomieszczeniem, być może piwnicą albo…
– To podziemia, prawda? – zapytałam cicho, choć właściwie nie potrzebowałam potwierdzenia. Kątem oka zauważyłam grube, najpewniej żelazne kraty, chociaż po tym miejscu chyba mogłam spodziewać się wszystkiego. – Lochy?
– Takie to teatralne… – westchnął i gdyby sytuacja była normalna, mogłam się założyć, że uśmiechnąłby się cyniczne i wywrócił oczami. Chyba nawet wolałabym, żeby postąpił w ten sposób.
Zadrżałam, kiedy jego dłoń zsunęła się wzdłuż mojego ramienia, lądując na talii. Nieprawdopodobne, bo jeszcze kilka miesięcy temu na pewno pokusiłby się o to, żeby położyć ją gdzieś niżej, o ile uznałby, że jestem dziewczyną dość dobrą, żeby w ogóle się mną zainteresować. Gdyby ktokolwiek, kto znał go wcześniej, usłyszał, jak bardzo w ciągu minionych miesięcy zmienił się Demetri Volturi, bez wątpienia byłby w niemałym szoku. Ja również czasami niedowierzałam temu, jak bardzo zmienił się dla mnie, obawiając się, że wszystko okaże się jakimś szalonym snem, a ja wkrótce się obudzę – a jego przy mnie nie będzie…
Czułam na sobie jego spojrzenia, ale to nie dręczyło mnie tak bardzo jak fakt, że uparcie milczał. Poczułam narastający niepokój, więc bardzo powoli obejrzałam się w jego stronę, żeby móc spojrzeć wprost w jego skupione na mnie, rubinowe tęczówki. Jego oczy wciąż były ciemniejsze niż powinny, skoro pił moją krew, ale nawet jeśli odczuwał pragnienie, nie wyglądał już na tak oszalałego i balansującego na krawędzi, jak w moich wspomnieniach. Wszystko wskazywało na to, że przynajmniej po części mu pomogłam, a to znaczyło dla mnie o wiele więcej niż sama tylko możliwość bycia w tym miejscu, tuż u jego boku.
– Dlaczego tak mi się przyglądasz? – zapytałam pod wpływem impulsu, nie mogąc znieść ciszy, która tak nagle zapadła pomiędzy nami.
– Jak, kochanie? – Jego ton po raz kolejny wydał mi się łagodny i czuły, jak do przestraszonego dziecka.
Pokręciłam głową.
– Nie wiem – przyznałam i zawahałam się na moment. – Ale patrzysz na mnie tak dziwnie...
Nie zaprotestował, co jedynie utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś jest nie tak. Bardzo długo milczał, wpatrując się we mnie i w zamyśleniu gładząc moją talię. Czułam chłód jego dotyku, ale nie przeszkadzało mi to, zresztą nie po raz pierwszy czułam potrzebę, żeby znaleźć się jeszcze bliżej. Chciałam, żeby wziął mnie w ramiona i więcej nie puszczał, ale coś w spojrzeniu Demetriego powstrzymało mnie przed tym, bym dążyła do jakiejkolwiek bliskości.
– Czy pamiętasz, co takiego się wydarzyło?
Jego cichy głos – pytanie, które mi zadał… – zaskoczył mnie, tym bardziej, że zdążyłam już oswoić się z myślą o tym, że najpewniej mi nie odpowie. Mimowolnie zadrżałam, czując swoisty opór przed spojrzeniem mu w oczy, ale ostatecznie nie doszukałam się w jego spojrzeniu tego, czego mogłabym oczekiwać i co napawało mnie lękiem. To spojrzenie… Spodziewałam się naprawdę wiele, począwszy od niechęci, po samą pogardę, choć tego bym nie zniosła. W zamian zauważyłam przede wszystkim troskę i miłość, co z jakiegoś powodu wytrąciło mnie z równowagi nawet bardziej niż jakiekolwiek negatywne uczucia.
Otworzyłam usta i zaraz je zamknęłam, nagle niepewna tego, jak powinnam odpowiedzieć na jego pytanie. Czy pamiętałam? Jeszcze chwilę wcześniej, broniąc się przed wspomnieniami, mogłabym z czystym sumieniem odpowiedzieć mu, że „nie” – choć prawda była taka, że wtedy to ja nie chciałabym pamiętać. Teraz było zupełnie inaczej, a ja czułam się aż nadto świadoma wszystkiego, co się wydarzyło, łącznie z tym, czego chciał się ode mnie dowiedzieć. W jednej chwili wszystkie jego wątpliwości, ton i sposób, w jaki na mnie patrzył, wydały mi się sensowne, chociaż wcześniej nawet zastanowiłam się nad tym, że mógłby… albo że ja bym mogła i…
Pustka.
Myślałam o tym, ale w głowie miałam pustkę, co chyba nie powinno mieć miejsca. Sądziłam, że zaatakuje mnie… Och, chyba nawet nie potrafiłabym odpowiedzieć samej sobie, co tak naprawdę spodziewałam się czuć. Bałam się bólu i poczucia winy, niechcianych wspomnień, a zwłaszcza tego, co poczułabym, raz po raz wracając pamięcią do chwili w której Jane…
Ale ja nie czułam niczego. Być może powinno było mnie to przerazić, ale wcale tak nie było i to wydało mi się najzupełniej naturalne.
– Aniele? Słyszałaś, o co cię zapytałem? – doszedł mnie niespokojny głos, zaniepokojonego moim milczeniem Demetriego.
Zamrugałam kilkukrotnie, po czym zmusiłam się, żeby na niego spojrzeć.
– Tak – odparłam po prostu. Mój głos zabrzmiał cicho i spokojnie, zupełnie jakbyśmy rozprawiali na tematy równie neutralne, co pogoda. – Wszystko pamiętam. Wiem, co takiego zrobiłam.
Demetri otworzył usta, po czym zaraz je zamknął. Przez cały czas mi się przypatrywał, a po wyrazie jego twarzy trudno było mi stwierdzić, co takiego myślał sobie w tamtym momencie. Nie byłam pewna niczego i pewnie nawet nie zorientowałabym się, że drżę, gdyby nagle nie wzmocnił uścisku wokół mnie i energicznie nie potarł moich ramion, próbując zrobić cokolwiek, żeby jakoś mnie rozgrzać.
– Nie znam się na tym, ale mam wrażenie, że jesteś w szoku – przyznał cicho. Znów zadrżałam, kiedy ucałował mnie w czoło. – Ale to nic… Och, zapomniałem już, jaka jesteś ciepła – westchnął cicho, lekko ujmując mnie pod brodę, żeby lepiej przyjrzeć się mojej twarzy.
– Jesteś na mnie zły? – wyszeptałam zaniepokojona, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego tak nagle zdecydowałam się na to, żeby zadać to pytanie.
Jego oczy rozszerzyły się nieznacznie i zrozumiałam, że go zaskoczyłam. Lekko drgnął i zrobił taki ruch, jakby chciał mnie od siebie odsunąć, ale przywarłam do niego mocniej, nie chcąc ryzykować, że mnie puści.
– Zły? – powtórzył z niedowierzaniem. – Mój Boże, Renesmee, co takiego ci przyszło do głowy? Ja nie…
– Nie wiem – przerwałam mu, nie zastanawiając się nad tym, co mówię. Poczułam pieczenie pod powiekami i to zaskoczyło mnie bardziej niż cokolwiek innego. – Już niczego nie wiem…
Teraz już drżałam na całego. W jednej chwili w pełni dotarł mnie sens tego, co wydarzyło się, zanim straciłam przytomność. Aż zachłystnęłam się powietrzem, całkowicie wytrącona z równowagi, choć – co również nie uszło mojej uwadze – to nie wspomnienie… śmierci Jane dręczyło mnie najbardziej. Jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że najpewniej Demetri ma rację, a ja w istocie jestem w szoku, ale jednocześnie byłam bardziej niż po prostu pewna, że nawet upływ czasu nie sprawi, że zacznę żałować tego, jak daleko musiałam się posunąć, żeby chronić siebie – i jego. Próbowałam zrozumieć, co takiego w takim razie sprawia mi cierpienie, ale dopiero po dłuższej chwili byłam w stanie zebrać i jakkolwiek sensownie uporządkować myśli.
Żałowałam siebie.
Żałowałam tego, jak bardzo zmieniłam się przez ostatnie miesiące – utraconej niewinności, czy to z chwilą, kiedy po raz pierwszy zasmakowałam ludzkiej krwi, czy też tego, co stało się ze mną, kiedy odebrałam życie istocie, która wbrew wszystkiemu była podobna do mnie.
Zabiłam. Jane była martwa – i to definitywnie martwa…
To wciąż do mnie nie docierało, a ja czułam się tak, jakbym wracała do cudzych, niezwiązanych ze mną wspomnieć, choć jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, jaka jest prawda. Ta świadomość powoli wyniszczała mnie od środka, nie tyle za sprawą poczucia winy, co myśli o tym, jak bardzo to było niesprawiedliwe – to, że musiałam to zrobić i to z jej powodu, że musiałam chronić siebie i Demetriego…
Ciągłe zmiany. Od chwili, w której znalazłam się w Volterze, podejmowałam kolejne, coraz bardziej skomplikowane decyzje, a konsekwencje większości z nich wydawały się ciągnąc za mną do tej pory. Wciąż nie docierało do mnie to, jak bardzo się zmieniłam; dawna Renesmee, którą byłam zaledwie pół roku temu, wydawała się znikać, wyparta przez kogoś nowego, kogo nie znałam i wciąż nie potrafiłam zaakceptować. Nie chodziło tylko o to, że stałam się kimś nowym za sprawą jadu, który wniknął do mojego krwiobiegu z chwilą ugryzienia, choć i ta nieznana mi do tej pory natura – instynkt, którym dysponowałam już wcześniej, a którego nigdy dotąd nie byłam aż do tego stopnia świadoma – wydawała się mieć spory wpływ na to, kim się stawałam. Już nie poznawałam siebie samej i bałam się, że pewnego dnia spojrzę w lustro i samej sobie nie będę w stanie odpowiedzieć na pytanie o to, kim naprawdę jestem. Miałam wrażenie, że za każdym razem przechodzę samą siebie i że to stopniowo mnie zabija; niezmiennie wyniszcza od środka, raz po raz uderzając w to, co miałam w sobie najbardziej wyjątkowego – a więc w człowieczeństwo.
Człowieczeństwo, które On we mnie kochał…
Łzy popłynęły nieprzerwanym strumieniem, ale nie próbowałam ich powstrzymywać. Z jakieś pokrętnego powodu płacz wydał mi się czymś dobrym, bo skoro potrafiłam płakać, znaczyło to również, że wciąż jestem w stanie czuć. Dostrzegłam błysk paniki w znajomych tęczówkach Demetriego, co bynajmniej nie zaskoczyło, tak jak i fakt, że natychmiast wziął mnie w ramiona, próbując nieporadnie pocieszyć i wypytując o to, czy dobrze się czuję. Zamiast mu odpowiedzieć, po prostu pozwoliłam na to, żeby mnie tulił, walcząc o oddech i próbując jakkolwiek zapanować nad własnym ciałem i emocjami, które stopniowo wymykały mi się spod kontroli.
Najgorsze, a może najlepsze w tym wszystkim było to, że wbrew wszystkiemu nie potrafiłam tak naprawdę żałować wszystkich decyzji, które nas oboje doprowadziły do tego miejsca. Być może i poznałam nienawiść, ale…
Ale również nauczyłam się kochać.
Chłodne wargi musnęły moje czoło, a później policzki. Słyszałam, że Demetri szepce coś do mnie uspokajającym tonem, ale praktycznie nie zwracałam uwagi na słowa, te zresztą były mi obojętne. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że frazesy nie przynoszą ukojenia, tak jak i puste obietnice, a jednak w jakiś pokrętny sposób zrobiłabym dla niego to samo, gdybym chciała go pocieszyć. Całą sobą koncentrowałam się na czymś zgoła innym, a więc na jego dotyku i zapachu, i tym, że był tak blisko mnie – obecny i prawdziwy, bo nie sądziłam, żebym mogła wyobrazić sobie jego i tę chwilę.
Zadrżałam, kiedy z czułością odgarnął mi włosy z szyi. Miejsce, gdzie wcześniej wgryzł się moje gardło, pulsowało bólem przy naruszeniu, a jednak nie zaprotestowałam, kiedy – choć musiało kosztować go to mnóstwo samozaparcia – lekko ucałował dopiero zabliźniająca się ranę.
– Skrzywdziłem cię – zauważył cicho. Przyjęłam zmianę tematu z ulgą, to zresztą wydało mi się równie naturalne, co i potrzebna zaczerpnięcia tchu. – Mój Boże, Renesmee, jak się czujesz? Czy…?
– Wszystko ze mną w porządku – przerwałam mu natychmiast. Nasze spojrzenia się spotkały, a mnie po raz kolejny poraziła mieszanka sprzecznych emocji, których doszukałam się w jego rubinowych tęczówkach. – Nie przemieniam się, więc możesz być spokojny.
Jedynie pokręcił z niedowierzaniem głową, jakbym powiedziała coś, co go przeraziło.
– Miałem taką nadzieję, ale… – Urwał i zamilkł, najwyraźniej nie będąc w stanie dokończyć jakiejś dręczącej go myśli. – Nie wybaczyłbym sobie, gdyby coś ci się stało. Nie chcę nawet myśleć o tym, że…
– Że mogłabym być wampirem? – przerwałam mu cicho, właściwie się nad tym nie zastanawiając.
Nie odpowiedział, tylko patrzył się na mnie z dziwnym wyrazem twarzy, jakby moje słowa były dla niego niezrozumiałe. Pod wpływem impulsu przywarłam do niego mocniej, złakniona jego dotyku, bliskości, zapachu… Chciałam znaleźć się tak blisko, jak tylko było to fizycznie możliwe, obojętna na to, że w jego uścisku trudno jest mi oddychać. Choć w pewnym momencie naszych ciał nie dzielił  nawet milimetr, to wciąż było dla mnie niewystarczające; chciałam więcej, obojętnie jak bardzo irracjonalne mogłoby się to wydawać.
Nie miałam pojęcia, co wyraża moja twarz, ale Demetri musiał doszukać się czegoś, co go poruszyło. Jego dłonie przesunęły się wzdłuż mojej talii, a po chwili przeniosły na plecy, muskając krzywiznę kręgosłupa. Zadrżałam w odpowiedzi na jego dotyk, nie tyle z zimna, co czegoś przeciwnego – fali ciepła, która miała swoje źródło gdzieś u podstawy kręgosłupa i stopniowo rozchodziła się po całym moim ciele.
– Odpowiedz mi – poprosiłam, choć w gruncie rzeczy wcale tego nie chciałam. Czułam wilgoć na policzkach, ale właściwie nie zwracałam już uwagi na to czy płaczę, czy to po prostu pozostałości wcześniej uronionych łez. – Czy przeraża cię myśl o tym, że mogłabym stać się taka jak ty? – drążyłam, nie kryjąc niepokoju.
Jego oczy pociemniały. Kiedy na mnie spojrzał, wydawał mi się spięty i bardzo poważny.
– Pytasz mnie o to, czy wciąż bym cię kochał? – zapytał po chwili tak długiej, że wydawała mi się całą wiecznością. Jego głos był tak cichy, że ledwo byłam w stanie go usłyszeć.
– A czy… Czy powinnam zadać ci to pytanie? – Spojrzałam na niego z lękiem, coraz bardziej niespokojna.
Przez wszystkie te dni – całe tygodnie, które spędziliśmy osobno, a ja zadręczałam się tym, co mogło się z nim dziać – wielokrotnie musiałam mierzyć się z myślą o tym, że być może… Och, nawet teraz trudno było mi dopuścić do siebie świadomość tego, że przez cały ten czas istniała możliwość tego, iż go stracę – ostatecznie, na zawsze. To wystarczyło, żebym nie była w stanie oddychać, mając wrażenie, że coś w brutalny, bolesny sposób, próbuje wyrwać mi serce z piersi. Gdybym go straciła, to byłoby tak, jakby świat się skończył i wcale nie miałam poczucia tego, żebym dramatyzowała. W którymś momencie staliśmy się jednością; pokochałam go, a on obdarzył mnie uczuciem, które do tej pory momentami oszałamiało mnie swoją złożonością – i tym, że mogłoby być prawdziwe. Już nie potrafiłam opisać, jak wiele oboje poświęciliśmy, żeby ostatecznie znaleźć się w tym miejscu – ja w jego ramionach, a więc tam, gdzie od samego początku przynależałam – by ostatecznie…
Miałabym stracić go teraz, przez coś, co nie było zależnie ode mnie?
Ta świadomość by mnie zabiła.
Wzięłam kilka głębszych, drżących wdechów, coraz bardziej niespokojna. Czekała na jego odpowiedź, a choć minęło zaledwie kilka sekund, mnie wydawało się ciągnąć w nieskończoność, jawiąc jako cała wieczność – czas, który byłby dla mnie wybawieniem, gdybym tylko miała gwarancje, że zostaniemy razem. Wręcz nieprawdopodobne wydawało mi się to, jak niewiele trzeba było, by sytuacja zmieniła się diametralnie. Szczęście było kruche i ulotne, ale choć doskonale to rozumiałam, ta świadomość wciąż napawała mnie lękiem.
– Wciąż jesteś sobą. – Wzdrygnęłam się zaskoczona, kiedy chłodna dłoń Demetriego wylądowała na moim policzku. – Jakie to ma znaczenie, czy stałabyś się wampirem, skoro nadal mam cię przy sobie? – zapytał mnie wprost, a ja poczułam się tak, jakby z ramion zdjęto mi olbrzymi, trudny do opisania ciężar.
– Ale powiedziałeś… – zaczęłam i zaraz się zawahałam, zawstydzona tym, że mogłabym w niego zwątpić. – Wydawało mi się, że kochasz we mnie to, co ludzkie. Gdybym stała się wampirzycą…
Musiałam urwać, bo stanowczo przyciągnął mnie do siebie. Aż zabrakło mi tchu, kiedy nagle nachylił się w moją stroną, tak blisko, że jego słodki, lodowaty oddech, owiał mój policzek. Zadrżałam niekontrolowanie, nie tyle z zimna, co czegoś o wiele bardziej złożonego i intensywnego – nieopisanej przyjemności i tego szczególnego rodzaju pragnienia, które towarzyszyło nam oboje już od dłuższego czasu, a które coraz trudniej było mi ignorować.
– Przecież jesteś ludzka. Może odbierałbym cię inaczej, ale… Powiedz mi, w zasadzie jakie to ma znaczenie? – podjął, spoglądając na mnie czule. – Jesteś ciepła. A twoje serce wciąż bije, co jest dla mnie najważniejsze na świecie, bo wiem, że jeszcze cię nie straciłem. Gdybyś była taka jak ja, wtedy byłoby inaczej, ale nadal byłabyś na swój sposób żywa, prawda? – zauważył przytomnie. – Aniele, wyjaśnij mi, skąd te wszystkie pytania. Boli cię coś? Ukąsiłem cię, ale  nie sądziłem… Chyba nie wytrzymałbym, gdyby z mojego powodu czekał cię tak wielki ból – przyznał cicho.
Wtuliłam się w niego mocniej, układając policzek na jego torsie. Choć jego serce było martwe już od wieków, zaskakująco łatwo przyszło mi wyobrażenie sobie, że słyszę miarowe, kojące łomotanie. Oddech był mu zbędny, a jednak jego klatka piersiowa unosiła się i opadała w równym, spokojnym rytmie, do którego zupełnie machinalnie spróbowałam się dostosować.
– Nie… Nic mnie nie boli – zapewniłam cicho, choć to była mocno naciągana teoria. – Czuję się dobrze. Nie zmienię się – dodałam, ale choć to była dobra wiadomość, głos i tak nieznacznie zadrżał mi przy końcu.
– Jesteś pewna? – zaniepokoił się, natychmiast wychwytując niespokojną nutę w moim tonie. – Wydajesz mi się taka… nieobecna. Boisz się?
Zawahałam się, próbując stwierdzić, co tak naprawdę czuję i myślę o całej tej sytuacji. Naturalną w naszej obecnej sytuacji wydawałoby się to, żebym potwierdziła, ale z drugiej strony… W gruncie rzeczy wszystko to było o wiele bardziej skomplikowane, niż mogłoby się wydawać.
– Już nie – powiedziałam cicho. Nie kłamałam, obojętnie jak nieprawdopodobne mogłoby się to wydawać. – Przecież wiem, że nie dałbyś mnie skrzywdzić.
Demetri jęknął.
– Chciałbym, żeby to było takie proste, jak mówisz… – Rzucił mi udręczone spojrzenie, które jedynie wzmogło mój niepokój. – Sam cię skrzywdziłem, chociaż nie chciałem. A potem nawet nie potrafiłem ochronić cię przed Jane, bo… – zaczął i natychmiast urwał, dostrzegając w wyrazie mojej twarzy coś, co spowodowało, że jednak zdecydował się zmienić temat. – Ma na imię Marcus, Nessie. To jeden z tych, którzy gonili nas podczas balu. Obawiam się, że jak długo Kajusz ma na każde skinienie, oboje jesteśmy niewiele silniejsi od ludzi – wyjaśnił mi, a mnie uderzyło to, że tak nagle się zdenerwował. Choć jego gniew nie miał żadnego związku ze mną, mimowolnie skrzywiłam się i wyprostowałam w jego ramionach. – Najchętniej bym go zabił, ale chyb jedynie dzięki niemu udało mi się powstrzymać. Nie mogę w to uwierzyć, ale gdybyś przyszła, kiedy byłbym w pełni sił…
– Przestań! – przerwałam mu ostro. – Nie zamierzam o tym rozmawiać. Potrzebowałeś mnie, a ja wiedziałam, co robię i że… Nie mogłabym tak po prostu cię tutaj zostawić, poza tym już powiedziałam ci, że nic mi nie jest. – Odsunęłam się od niego, by łatwiej móc spojrzeć mu w oczy. – To jedna z nielicznych decyzji, których podjęcia nie żałuję. Przyjmiesz to w końcu do wiadomości, czy mam ci przyłożyć, żebyś lepiej zrozumiał, co takiego do ciebie mówię? – zapytałam z powagą, starannie dobierając słowa.
Spojrzał na mnie tak, jakby widział mnie po raz pierwszy.
– O rany… Jak to się stało, że wcześniej umknęło mi to, jaka jesteś władcza? – rzucił, potrząsając z niedowierzaniem głową; w tamtej chwili miałam ochotę roześmiać się histerycznie.
– Ja… Chyba muszę ci o czymś powiedzieć – przyznałam cicho. Starałam się mówić szybko, żeby przypadkiem się nie rozmyślić, ale obawiałam się, że to będzie trudne. – Pytałeś się mnie, czy się boję… Jest jedna kwestia, która mogłaby sprawić, że jednak odpowiem „tak”, ale…
– Co to takiego? – zachęcił mnie cicho, zaniepokojony moimi słowami i tym, że w ostatniej chwili urwałam, nagle pełna wątpliwości.
Spuściłam wzrok. Trzymał mnie w ramionach, a ja pierwszy raz od dawna miałam poczucie tego, że jestem na swoim miejscu – nareszcie tam, gdzie od samego początku przynależałam – a jednak w jednej chwili zwątpiłam w to, czy będę w stanie oddychać. Serce waliło mi jak oszalałe, ja zaś z trudem chwytałam powietrze, tak spięta i niespokojna, jak tylko było to możliwe.
Demetri nigdy nie był szczególnie cierpliwy, a choć starał się obchodzić ze mną wyjątkowo delikatnie, miałam wrażenie, że naprawdę niewiele brakowało, żeby nagle wyszedł z siebie i stanął obok. Choć mnie obejmował, czułam bijące od niego napięcie i to, jak z każdą kolejną sekundą staje się coraz bliższy wybuchu. Przez cały czas mi się przyglądał, praktycznie bezwiednie przeczesując palcami moje włosy, jakby w ten sposób miał być w stanie mnie uspokoić i sprawić, że szybciej przejdę do rzeczy, ja jednak uparcie milczałam, niezdolna do wypowiedzenia choć jednego słowa. W głowie miałam pustkę i właściwie nie miałam pewności, jak powinnam wyjaśnić mu to, co również dla mnie pozostawało abstrakcją i jakby odległym, poplątanym snem, który w gruncie rzeczy nie miał żadnego związku z rzeczywistością. Chociaż jego słowa sprawiły, że kamień spadł mi z serca – był przy mnie i wciąż mnie kochał, niezależnie od tego, co mogło mnie spotkać – obawiałam się, że to, co mam mu do zakomunikowania, zdecydowanie nie przypadnie mu do gustu.
– Renesmee – powiedział cicho, ale stanowczo, spoglądając na mnie wyczekująco.
W nerwowym geście uniosłam dłoń do ramienia, przez bluzkę muskając palcami miejsce, gdzie wciąż dało się dopatrzeć zabliźnionego już śladu po ugryzieniu. Demetri oczywiście zauważył ten gest, bo bez słowa chwycił mnie za rękę i chciał odciągnąć mi koszulkę, ale powstrzymałam go, energicznie potrząsając głową.
– Boję się tego, że będziesz na mnie zły – wyszeptałam, niemal błagalnie spoglądając mu w oczy.
– Dlaczego? – Spojrzał na mnie zaskoczony.
Znów jedynie potrząsnęłam głową, nie potrafiąc nawet samej sobie jednoznacznie tego wytłumaczyć. Nie miałam wpływu na to, co się ze mną stało kiedy Kajuszowi udało się mnie ugryźć, ale mimo wszystko…
Zmieniłam się i ta jedna rzecz nie dawała mi spokoju. Już nie byłam tą Nessie, którą pokochał i wciąż obawiałam się tego, że wbrew temu wszystkiemu, co mówił, jednak wydarzy się coś, przez co się ode mnie odwróci. Już teraz musiał zauważyć, że nie jestem taka jak wcześniej, a to był dopiero początek.
– Ktoś już cię skrzywdził – usłyszałam i aż poderwałam głowę, tym bardziej, że to nie było pytanie. Demetri nie odrywał ode mnie wzroku, jednocześnie delikatnie ujmując mnie za rękę, którą broniłam śladu na ramieniu. Wciąż patrząc mi w oczy, uniósł ją do ust i lekko ucałował. – Pozwól mi… – dodał, choć chyba sam nie wiedział, czego właściwie ode mnie oczekiwał.
Nie odpowiedziałam, ale też nie zaprotestowałam, kiedy jego chłodne palce musnęły mój obojczyk. Lekko odchyliłam głowę, kiedy naciągnął mi koszulkę, jednak na nic więcej nie było mnie stać. Coraz bardziej niespokojna, mocno zacisnęłam powieki i zamarłam w oczekiwaniu na jego reakcję, spodziewając się dosłownie wszystkiego, od wybuchu gniewu i zwierzęcego, przyprawiającego o dreszcze warknięcia, po… coś znacznie gorszego, choć nie miałam odwagi choćby próbować sobie tego wyobrazić. Byłam świadoma wyłącznie swojego przyśpieszonego pulsu oraz tłukącego się w piersi serca, zdolnego do tego, by w najmniej oczekiwanym momencie zatrzymać się albo rozpaść na kawałeczki, nie będąc w stanie znieść bólu, który bez wątpienia poczułabym, gdyby moje najgorsze obawy się spełniły.
Z tym, że odpowiedziała mi cisza.
Siedziała w bezruchu, drżąca i coraz bardziej niespokojna. Poczułam muśnięcie lodowatych palców, kiedy Demetri bardzo delikatnie zarysował opuszkiem ślad cieniutkiego półksiężyca, odcinającego się na mojej skórze – i to było wszystko, a przynajmniej tak pomyślałam w pierwsze chwili. Z pewnym opóźnieniem uświadomiłam sobie, że wstrząsają mną dreszcze, ale trudno było mi opisać, co tak naprawdę czuję i co powinnam sądzić o wszystkim tym, co działo się ze mną w tamtej chwili. Oddech miałam coraz bardziej spazmatyczny ze zdenerwowania, a jednak kolejne sekundy mijały, a on uparcie milczał i po prostu się na mnie patrzył, i… i…
A potem bardzo delikatnie – tak, że przypominało to muśnięcie lodowatego wiatru – ucałował mnie w szyję.
Aż wstrzymałam oddech, całkowicie wtrącona równowagi czymś tak niezwykłym i… zupełnie niespodziewanym. Puls momentalnie mi przyśpieszył, instynkt zaś podpowiedział mi, że powinnam natychmiast się odsunąć, ale stanowczo zdusiłam go w sobie. Dopuszczanie wampira do gardła nie było rozsądne, dlatego reakcja mojego ciała mnie nie dziwiła, ale i tak byłam na siebie zła za to, że musiałam toczyć wewnętrzną walkę, byleby zachować spokój i usiedzieć w miejscu. Przez cały ten czas nasłuchiwałam, drżąc lekko, kiedy znajome, lodowate wargi zaczęły czule znaczyć najpierw moje gardło, a potem przesunęły się niej, powoli przesuwając w stronę znienawidzonego przeze mnie znamienia, które niejako przypieczętowało piekło minionych tygodni.
– Dem…
Mój głos zabrzmiał dziwnie piskliwie, pełen skrajnych emocji, a zwłaszcza niedowierzania. Wzięłam kilka drżących, niepewnych wdechów, podświadomie wciąż czekając, aż wszystko zmieni się na gorsze, ale…
Tropiciel z czułością odgarnął mi włosy. Ruchy miał delikatne i pewne, ale nawet mimo tego bałam się spojrzeć mu w twarz, by upewnić się, jaką ma minę.
– Cii… – szepnął łagodnie, nachylając się nade mną. – Już wszystko dobrze, Renesmee… Wszystko dobrze – zapewnił, znów muskając wargami moją szyję. – Nie zrobiłaś niczego złego…
– Ale…
Chciałam odwrócić się i na niego spojrzeć, ale nie dał mi po temu okazji. Kiedy położył obie dłonie na jego ramionach, lekko je uciskając, aż wzdrygnęłam się, czując rozlewające się po całym moje ciepło. Choć lodowaty, jego dotyk wzbudzał we mnie coś, czego nie potrafiłam opisać, a co raz po raz wytrącało mnie z równowagi, sprawiając, że chciałam czegoś o wiele więcej, co…
Zamilkłam, poddając się jego kojącemu dotykowi. Pozwalałam, żeby mnie pocieszał, żeby tulił mnie do siebie, chociaż przez moment pozwalając mi poczuć się tak, jakby faktycznie wszystko było w porządku. Nie interesowało mnie to, gdzie jesteśmy i że po raz kolejny poświęcił wszystko dla mnie, nie wykorzystując jedynej szansy ucieczki, którą miał – a z której musiał zrezygnować, kiedy straciłam przytomność. Dotykał mnie i to było przyjemne, tym bardziej, że byłam stęskniona jego bliskości i dotyku, tak bardzo, że konieczność powstrzymywania prawdziwych uczuć wydawała mi się czymś niemal bolesnym.
Nie potrafiłam opisać tego, co tak naprawdę czułam. Moje własne pragnienia zaczynały mnie przerastać, mieszając się z niepokojem i lękami, które towarzyszyły mi przez cały ten czas. Od nadmiaru emocji zaczynało kręcić mi się w głowie, a mnie na moment zabrakło tchu, zwłaszcza kiedy chłodny, słodki oddech Demetriego po raz kolejny musnął moją obnażoną szyję. Puls momentalnie mi przyśpieszył, ale chociaż po tym, jak oddałam tropicielowi swoją krew, powinnam czuć obawę przed tym, jak mógłby zareagować na moją bliskość, czułam jedynie niedosyt, po raz kolejny mając wrażenie, że dzieli nas olbrzymi, trudny do pokonania dystans, który coraz bardziej wytrącał mnie z równowagi.
Jak wytrzymałam te wszystkie tygodnie niepewności, pozbawiona jego bliskości i dotyku? Potrzebowałam go, a teraz – tak bardzo rozbita i pełna wątpliwości – miałam wrażenie, że oszaleję, jeśli nagle przyjdzie mi go stracić. Jego dotyk był dla mnie wszystkim, niczym cudowne lekarstwo, będące w stanie pomóc mi scalić moją rozbitą duszę i pozwolić mi zrozumieć, kim tak naprawdę jestem. Kochałam go całą sobą, a złożoność tego uczucia niezmiennie mnie przytłaczała, ale i… fascynowała. To było coś zupełnie innego, niż kiedy byłam z Jacobem, mierząc się z uczuciem pięknym i nowym, ale…
Nie miałam pewności, jak powinnam opisać swoją przeszłość, tym bardziej, że moje relacje z przyjacielem jawiły mi się teraz jako odległe i niezwykle bolesne wspomnienia, zwłaszcza po tym, jak potraktowałam go podczas mojej wizyty w La Push. Wciąż dręczyły mnie wyrzuty sumienia, bo nie miałam prawa w tak egoistyczny sposób odebrać mu siebie, ale nie potrafiłam zmusić się do tego, by zacząć tej decyzji żałować. Tak było lepiej i dla mnie, i dla Jake’a, tym bardzie, że niezależnie od tego, co zaczynało się między nami dziać na krótko przed tym, jak całe moje życie zostało wywrócone do góry nogami, relacja ta nie miała okazję, by się rozwinąć. Dla mnie Jacob Black już zawsze miał pozostać przyjacielem z dzieciństwa – kimś bliskim mi prawie jak brat, kogo kochałam całą sobą i z kimś może nawet ułożyłabym sobie życie, gdyby los nie zadecydował inaczej.
Pojawienie się Demetriego zmieniło wszystko, a ja nie byłam w stanie podważyć mocy relacji, która nas łączyła. To już nie było po prostu zauroczenie, ale coś o wiele bardziej złożonego, a przynajmniej ja nie wyobrażałam sobie tego, bym po wszystkim, czego doświadczyliśmy w ciągu minionych miesięcy, mogła mieć wątpliwości co do tego, jak prezentowały się nasze relacje. Może i pierwszy raz mierzyłam się z czymś tak potężnym, trudnym do opisania i zrozumienia, ale to nie miało znaczenia; czułam, że pomiędzy nami jest coś o wiele więcej, aniżeli tylko… tylko…
– O czym myślisz, aniele? – usłyszałam i zamrugałam pośpiesznie, kiedy chłodne palce Demetriego otarły moje policzki. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że płaczę, a jednak kiedy uniosłam rękę, by otrzeć oczy, wyczułam pod opuszkami wilgoć.
– Ja nie… – Westchnęłam cicho. W głowie miałam pustkę, poza tym sama nie byłam już pewna, od czego powinnam zacząć. – Nie wiem. Czuję, że muszę ci bardzo dużo wytłumaczyć, ale nie mam pojęcia, jak powinnam to zrobić. Nie chcę, żebyś… – zaczęłam, ale musiałam urwać, bo Demetri bez ostrzeżenia pociągnął mnie za sobą, nagle wywracając się na plecy.
Pisnęłam, kiedy wylądowałam na nim. Obojętny na to, że oboje leżymy na brudnej posadzce, obrócił mnie w swoją stronę, by móc spojrzeć mi w oczy. Jego ramiona ciasno owinęły się wokół mnie, a ja odniosłam wrażenie, że musiał mocno się wysilić, żeby kontrolować swoje odruchy. Nawet jeśli faktycznie oboje byliśmy mocno osłabieni przez zdolności jednego z nowych podwładnych Kajusza, przy tropicielu czułam się drobna i bezbronna, zresztą nie miałam wątpliwości co do tego, że gdyby chciał, mógłby zaszkodzić moim już i tak obolałym żebrom.
Zadrżałam, kiedy odgarnął mi włosy z twarzy i musnął wargami moje czoło. Ułożyłam policzek na jego torsie, kiedy zaś nasze spojrzenia się spotkały, poczułam się o wiele spokojniejsza, choć nie przypuszczałam nawet, że to możliwe.
– Opowiedz mi – poprosił mnie cicho. – Po prostu mi pokaż, żebym mógł ci pomóc – dodał z naciskiem, a ja aż pokręciłam z niedowierzaniem głową, oszołomiona tym, jak bardo mu na tym zależało.
Chciał pomóc mnie? Nie docierało to do mnie, tak jak i to, że naprawdę przy mnie był. Nie rozumiałam, jak po wszystkim tym, co się wydarzyło, mógł nie tylko chcieć na mnie patrzeć, ale traktować mnie z czułością i troską, na które zdecydowanie sobie nie zasłużyłam. Jak mógł zachowywać się tak, jakby nic się nie zmieniło… jakbym wciąż była sobą… podczas gdy śmierć Jane…?
Pragnęłam go o to zapytać – jakkolwiek zrozumieć, niezależnie od tego, jakie to mogłoby nieść ze sobą konsekwencje – ale nie potrafiłam zmusić się do wypowiedzenia choć słowa. W jednej chwili wszystko zeszło na dalszy plan, a ja byłam w stanie patrzeć się na jego twarz i myśleć o tym, że to nie jest sen, a my naprawdę jesteśmy razem, nawet jeśli rozglądając się dookoła, miałam wrażenie, że to jakiś koszmarny sen – z tym, że w takowych nie powinny pojawiać się anioły, a ja nie powinnam czuć się tak, jakby nagłe przebudzenie mogło mnie zabić. Wszystko to, co działo się wokół mnie, raz po raz przestawało mieć dla mnie jakikolwiek sens, tak zawiłe i nierealne, że niezmiennie przyłapywałam się na myśli o tym, że jest nieprawdziwe. Nie potrafiłam się skoncentrować, a dotyk i znajomy, słodki zapach wampira, wytrącały mnie z równowagi, sprawiając, że logiczne myślenie wydawało mi się czymś bardzo trudnym, by nie rzec, że wręcz niemożliwym.
Nie byłam już pewna, co tak naprawdę czuję – co mnie martwi, czego się boję, dlaczego płaczę… Nie byłam pewna niczego, prócz tego, że nade wszystko pragnę być przy nim, a my…
Nie jestem pewna, w którym momencie zdecydowałam się na to, żeby go pocałować. Podjęłam decyzję nagle, po prostu ujmując jego twarz w dłonie – pozornie po to, by łatwiej wykorzystać swoje zdolności, ale później wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Czując się trochę jak topielica, której w ostatniej chwili udało się wynurzyć i nabrać życiodajnego tlenu do płuc, w pełni oddałam się swoim pragnieniom, choć na moment dając upust wszystkim swoich emocjom, nawet jeśli nie miałam pewności, czego i kiedy powinnam oczekiwać w zamian.
Demetri zareagował natychmiast, bez chwili wahania odwzajemniając pieszczotę. Pamiętałam wiele naszych pocałunków, mniej i bardziej delikatnych, ale to, czego doświadczyliśmy w tamtym momencie, wydało mi się pod każdym względem wyjątkowe i… gwałtowne. Już wcześniej odczuwałam tęsknotę, ale teraz ta przejęła nade mną kontrolę, a ja już nie byłam w stanie walczyć z tym, co od jakiegoś czasu we mnie narastało, teraz w końcu znajdując ujście. Nie miałam pojęcia, czego tak naprawdę chcę i jak powinnam odnieść się do własnych pragnień, ale nie zastanawiałam się nad tym, tak jak i nie myślałam o sytuacji w której oboje się znaleźliśmy. Nie interesowało mnie to, że ktoś w każdej chwili może do nas przyjść i że prędze czy później mieliśmy zapłacić za wszystko to, co wydarzyło się od czasu balu, kiedy to Kajusz ostatecznie uznał nas za swoich wrogów – mniej lub bardziej słusznie.
A niech to! Przecież nigdy nie chciałam mieszać się w wewnętrzną politykę braci Volturi, a tym bardziej stać się jedną z przyczyn całego zamieszania, ale to teraz nie miało żadnego znaczenia. Atak na moją rodzinę miał być jedynie pretekstem, choć do tej pory nie do pojęcia było dla mnie to, że nie tylko Hannah, ale również ja miałam odegrać rolę w całym tym szaleństwie. Kajusz wykorzystał zarówno mnie, jak i moją przyjaciółkę, tym samym nie dając nam żadnego wyboru – byłyśmy z tym powiązanego, czy tego chciałyśmy, czy też nie. Jeśli zaś chodziło o Demetriego i Felixa…
Dość!, nakazałam sobie i tym razem jedno polecenie wystarczyło, bym była w stanie się dostosować. Wszelakie myśli uleciały z mojej głowy, a dla mnie liczył się już tylko Demetri i poczucie bezpieczeństwa, które dawały mi jego ramiona i pocałunki. Całowałam go łapczywie, napierając nań całym ciałem i pragnąć znaleźć się tak blisko, jak to tylko możliwe. Czułam się trochę tak, jakbym była w transie, całkowicie pozbawiona kontroli nad własnym ciałem i niezdolna do zapanowania nad chaosem, który miałam w głowie i burzą, która rozpętała się w moim wnętrzu. Wyczuwałam słony zapach własnych łez, mieszający się ze słodyczą wampira, a także podsycającym wszystkie te sprzeczne ze sobą emocje, których nie byłam w stanie opanować, a które znaczyły dla mnie o wiele więcej, niż kiedykolwiek mogłabym przypuszczać.
Jego dłonie były wszędzie, ale i przed tym nie zamierzałam oponować. Sama nie pozostałam mu dłużna, muskając palcami jego twarz i stopniowo schodząc coraz niżej, jakbym uczyła się go na pamięć. Podświadomie chyba czułam, że jeśli się nie opamiętam i poddam temu, co działo się pomiędzy nami, mogę przekroczyc granicę, po której już nie będzie odwrotu, a za którą zmieni się wszystko, ale… Och, czy już tego nie robiłam – czy to z chwilą, kiedy skosztowałam ludzkiej krwi, pierwszy raz zadając ból ludzkiej istocie, czy też w momencie zabicia Jane? W ostatnim czasie popełniałam tak wiele błędów, że konsekwencje popełnienia kolejnych, nie przerażały mnie nawet w najmniejszych stopniu, choć jakaś część mnie zdawała sobie sprawę z tego, że kiedyś mogę tego pożałować.
Bez znaczenia.
Przestałam myśleć, w pełni poddając się instynktowi i pragnieniom, których nie zaznałam nigdy wcześniej, a które wydawały się przysłaniać wszystko inne. Tęsknota w jednej chwili sięgnęła apogeum, a ja poczułam, że jeśli natychmiast czegoś nie zrobię, postradam zmysły albo za moment padnę na ziemię, zwijając się z nieopisanego, pozbawionego fizycznego podłoża bólu, po stokroć gorszego od samej przemiany, choć to wydawało się niemożliwe. Miałam wrażenie, że wyłącznie znajomy dotyk Demetriego, będzie w stanie ocalić mnie przed tym, czego tak bardzo się bałam i co wydawało się przez cały ten czas wisieć nade mną, nie pozwalając mi zebrać myśli i mieć choć cnień szansy na to, żeby zrozumieć, co takiego działo się wokół mnie. Pragnęłam go całą sobą – jego pocałunków, dotyku, tego, żeby trzymał mnie w ramionach i był tak blisko… Bliżej niż wydawało się być to możliwe, bo choć w pewnym momencie przyległam do niego całym ciałem, raz po raz muskając wargami jego usta, wcale nie poczułam się lepiej. Chciałam czegoś zdecydowanie więcej, nawet jeśli wydawało się to fizycznie niemożliwe. Nie dbałam o to, pragnąć dostać to, czego tak bardzo potrzebowałam, niezależnie od tego, jak wiele miałabym poświęcić, by to otrzymać, całkowicie obojętna na to, czy było to możliwe.
Wyczułam, że Demetri zesztywniał, całkowicie wytrącony z równowagi moim zachowaniem. Jęknęłam, kiedy jego dłonie zacisnęły się na moich ramionach, a on delikatnie odsunął mnie od siebie – jedynie trochę, by móc spojrzeć mi w oczy, ale i tak byłam gotowa protestować. Poraziła mnie czerwień jego tęczówek i to, jak bardzo wydawały się roziskrzone, tak pełne skrajnych emocji, że aż zawirowało mi w głowie, kiedy spróbowałam jakkolwiek nad nimi nadążyć i zinterpretować przynajmniej część z nich. Szybko okazało się, że niezależnie od wszystkiego, nie jestem do tego zdolna, a jego uczucia mnie przytłaczając, mieszając się z moimi własnymi, co również wydało mi się nieprawdopodobne. Oboje dyszeliśmy ciężko, on również, choć w przypadku wampirów tlen wydawał się zbędny do normalnego funkcjonowania, również teraz, kiedy ciążyły nam zdolności Marcusa. Demetri wciąż pozostawał równie wytrzymały i nieśmiertelny, co przez minione stulecia, nawet jeśli jego wampirze zdolności zostały w znacznym stopniu stłamszone, przez co nie mieliśmy nawet co liczyć na to, że jakimś cudem uda się nam uciec. Zabawne, ale w tamtej chwili nawet nie myślałam o ewentualnej próbie oswobodzenia się z celi, skoncentrowana tylko i wyłącznie na tym oraz mętliku, który miałam w głowie.
– Nessie… – wyszeptał, czy też raczej wychrypiał. Jego głos był dziwnie cichy i mocno zniekształcony przez targające nim emocje. W jego oczach dostrzegłam ledwo hamowany ogień, zaś sposób, w jaki mnie obejmował, stał się nagle bardzo zaborczy, jakby chciał zatrzymać mnie przy sobie na wieczność. – Ja nie…
– Co takiego? – zapytałam, a przynajmniej miałam nadzieję, że mnie zrozumiał, bo miałam wrażenie, że jedynie nieznacznie poruszyłam wargami. Jęknął i potrząsnął głową, tym bardziej, że znów nachyliłam się nad nim, by wargami musnąć jego lekko rozchylone usta. – Dobrze się czujesz? Czy zrobiłam coś nie tak? – dodałam już trochę głośniej, nieco zdławionym głosem, bo usta wciąż trzymałam blisko jego bladej skóry.
Jego klatka piersiowa zatrzęsła się lekko, kiedy roześmiał się w nieco nerwowy, niedowierzający sposób. Czułam to dokładnie, bo wciąż leżałam na nim, tak, że nasze ciała rozkosznie ocierały się o siebie przy każdym ruchu. Już nie czułam chłodu, ale rozchodzący się po całym ciele ogień, mający swoje źródło gdzieś u podstawy kręgosłupa, prawie jak w przypadku zmiennokształtnych. Nie miałam poczucia, żeby to było jakkolwiek nieprzyjemne, zresztą największy ból sprawiało mi to, że mógł próbować odsunąć mnie choć o milimetr. Nie chciałam nawet myśleć o tym, żeby całkiem mnie od siebie odepchnął, nagle czując się tak, jakby świat miał skończyć się z chwilą, kiedy stracimy fizyczny kontakt.
Demetri zmierzył mnie wzrokiem, praktycznie bezwiednie przesuwając dłonią najpierw wzdłuż krzywizny mojego kręgosłupa, a później bioder. Jego spojrzenie wydawało się nie tylko rozognione, ale również dziwnie zamglone, jakby moja obecność uniemożliwiała mu koncentracje. Przez moment wyglądał wręcz tak, jakby był bliski utraty kontroli, ale tym razem wcale nie wyglądał tak, jakby pragnął wgryźć się w moją szyję. To było coś zupełnie innego i ja również to czułam, choć w przeciwieństwie do niego, nie byłam jeszcze w pełni świadoma, gdzie tak naprawdę oboje zmierzaliśmy.
– Proszę… Proszę, przestań, bo nie będę w stanie ci odmówić – wyszeptał mi rozgorączkowanym tonem wprost do ucha. Jego lodowaty, słodki oddech musnął mój policzek, a ja poczułam się tak, jakby poraził mnie prąd. – Masz mnie za lepszego niż jestem, aniele, a prawda jest taka, że jestem najbardziej samolubną istotą, jaką kiedykolwiek spotkałaś na swojej drodze. Ja nie…
– O czym mówisz? – przerwałam mu. Serce tłukło mi się w piersi, tak szybko i mocno, że ledwo byłam w stanie złapać oddech.
Znów nachyliłam się nad nim, tak blisko, że moje włosy opadły mu na twarz. Końcówki delikatnie musnęły jego policzki, a Demetri jęknął i przymknął oczy, jakby nawet delikatne muśnięcie moich loków stanowiło dla niego nieopisaną pokusę, której ja nie byłam w stanie sobie wyobrazić. Jego tors falował w rytm przyśpieszonego oddechu, niemal zrównując się z rytmem w którym sama chwytałam powietrze. Miałam wrażenie, że gdyby jego serce biło, mój puls jakimś cudem dostosowałby się do jego tempa.
– Nie chcesz tego – stwierdził, a głos lekko mu zadrżał. – Nie tak i nie w tym miejscu, ale…
– Chcę ciebie – odparłam zupełnie machinalnie, nawet się nad tym nie zastanawiając. – Chcę…
Wydał z siebie jakiś dziwny, zdławiony odgłos – coś z pogranicza warknięcia i jęku. Zanim się obejrzałam, nagle przetoczył się, a sytuacja zmieniła się diametralnie, bo tym razem to ja wylądowałam pod nim. Jego oczy zalśniły w mroku, dłonie zaś z siłą zacisnęły się na moich ramionach, unieruchamiając mnie w miejscu. Puls jeszcze bardziej mi przyśpieszył, ale nie ze strachu, ale w odpowiedzi na nagły przypływ czystej euforii, kiedy wargi Demetriego po raz kolejny musnęły moją odsłoniętą szyję. Lekko odchyliłam głowę, drżąc przy każdym pocałunku, gdy czułymi muśnięciami najpierw oznaczył miejsce, gdzie wcześniej mnie ugryzł, a później zaczął schodzić coraz niżej, przenosząc się na obojczyk. Miałam wrażenie, że coś się zmieniło, a on już nie panował nad odruchami, ale nie zamierzałam się przed tym wzbraniać, bez wahania poddając się wszystkim jego zabiegom i tym, co ze mną robił.
Tak naprawdę pełnia tego, co działo się pomiędzy nami, dotarła do mnie dopiero w chwili, kiedy jego dłonie nagle wsunęły się pod moją bluzkę. Skórę miałam rozpaloną tak bardzo, że czułam się niemal tak, jakbym miała gorączkę, ale nie było w tym niczego nawet w części tak nieprzyjemnego, jak mogłabym podejrzewać. Jęknęłam i uniosłam biodra, czując ukłucia zimna w miejscach, w którym dotykał mojej nagrzanej skóry. Wciąż mnie całując, delikatnie wodził dłońmi po moich odsłoniętych plecach, a później brzuchu, kreśląc jakieś skomplikowane wzory najpierw w okolicach pępka, a później wyżej i…
Na moment zamarłam, kiedy dotknął moich piersi. Na razie nie odważył się wsunąć rąk pod stanik, ale czułam, że to jedynie kwestia czasu.
Nie zaprotestowałam, kiedy lekko uniósł mnie i bez pytania spróbował ściągnąć mi bluzkę. Instynktownie uniosłam ręce, by ułatwić mu zadanie, choć poczułam się trochę skrępowana tym, że mógłby widzieć mnie w bieliźnie. Nie pierwszy raz wodził wzrokiem po moim odsłoniętym ciele, ale nigdy nie był aż tak bliski tego, żeby posunąć się dużo dalej i w naturalny sposób zaczęły dręczyć mnie wątpliwości. Powoli zaczynało do mnie docierać, czego w tym momencie pragnął i do czego sama przez cały ten czas pragnęłam, ale wcale nie miałam poczucia, żeby to było jakkolwiek niewłaściwe. Poczułam strach, ale nie potrafiłam sobie wyobrazić sobie tego, że miałabym się wycofać, zresztą mój lęk wcale nie wiązał się z tym, że Demetri mógłby sprawić mi jakikolwiek ból, ale tego, że nagle dojdzie do wniosku, że to ze mną coś jest nie tak.
Szlag, nie miałam doświadczenia. Nigdy wcześniej nie byłam w takiej sytuacji, ani też nie zastanawiałam się nad tym, że kiedykolwiek mogłabym… oddać się jakiemukolwiek mężczyźnie, choć jednocześnie byłam świadoma tego, że prędzej czy później znajdę się w sytuacji, kiedy ostatecznie podejmę taką decyzję. Chyba nawet podświadomie czułam, że to właśnie jemu na to pozwolę, chociaż przez cały okres naszej znajomości, nigdy nie postawił mnie w sytuacji, w której czułabym się do czegokolwiek zobowiązana. Demetri mógł mieć każdą i wiedziałam o tym aż nazbyt dobrze, tak jak i zdawałam sobie sprawę z tego, że w przeszłości miał wiele innych kobiet – bardziej doświadczonych, ładniejszych, lepszych ode mnie… Przy żadnej z nich nie trwał zbyt długo, traktując je niczym chwilowe zabawki, które mogły zaspokoić jego pragnienia, a wobec których później nie miał żadnych zobowiązań. Wiedziałam o tym doskonale, bo nigdy nie próbował udawać przede mną świętego, a jednak mimo to nie czułam względem niego obrzydzenia, w pełni przekonana o tym, że w jego oczach z jakiegoś powodu jestem wyjątkowa. Kochał mnie, tak naprawdę, nie przez wzgląd na to, co mogłabym mu dać i przede wszystkim to decydowało o tym, że w ogóle zdecydowałam się dać mu szansę, obojętna na jego przeszłość – bo wierzyłam, że liczę się ja.
Nie zmieniało to jednak faktu, że na pewno nie miałam być w stanie nawet po części dorównać jego wcześniejszym partnerkom, a zwłaszcza Heidi. W jednej chwili poczułam się jak dziecko, niedoświadczona i bardzo, ale to bardzo niepewna tego, co i jak właściwie powinnam zrobić. Starałam się o tym nie myśleć, poddając się jego dotykowi i zdając na instynkt, ale czułam narastające we mnie obawy, uniemożliwiające mi pełne odprężenie w jego ramionach, obojętnie jak bardzo tego pragnęłam.
Wzięłam kilka głębszych wdechów, próbując się uspokoić. Delikatnie, acz stanowczo, oswobodziłam ręce z jego uścisku, po czym – drżąc lekko – położyłam obie dłonie na jego torsie. Pod palcami wyczułam guziki jego koszuli, po czym nieporadnie zaczęłam z nimi walczyć, co przez wzgląd na to, jak bardzo drżały mi ręce, stanowiło dość spore wyzwanie. Próbowałam przekonać samą siebie, że doskonale wiem, co takiego chcę zrobić i że wszystko będzie w porządku, ale szło mi to dość opornie. No cóż, jeśli na co dzień kłamałam tak marnie, jak w tamtym momencie, chyba powinnam liczyć się z tym, że w razie ewentualnych komplikacji, wszyscy byliśmy już dawno zgubieni.
Zniecierpliwiona, szarpnęłam za brzeg jego koszuli. Usłyszałam cichy trzask, a potem stukot licznych guzików, które posypały się na kamienną posadzkę, niczym plastikowy deszcz. Demetri na chwilę przestał mnie całować, by móc roześmiać się melodyjnie, a ja z westchnieniem przymknęłam oczy, pozwalając żeby jego śmiech owijał się wokół mnie, niczym przyjemny, gorący podmuch wiatru. Jego ramiona jeszcze mocniej owinęły się wokół mnie, a ja przycisnęłam policzek do jego odsłoniętej piersi, lekko muskając wargami gładką, umięśnioną skórę, którą wyczułam pod ułożonymi na jego torsie palcami. Gdyby był człowiekiem, doskonale słyszałabym trzepotanie się serca w jego piersi, ale w tamtej chwili byłam świadoma wyłącznie swojego przyśpieszonego tętna oraz naszych nierównych, mieszających się ze sobą oddechów.
– Jesteś pewna, że… – usłyszałam i zamarłam, nagle pojmując, że to jedyna okazja na to, żebym się wycofała.
Przez moment trwałam w bezruchu, walcząc z myślami i własnymi pragnieniami. Próbowałam zorientować się, co tak naprawdę podpowiada mi zdrowy rozsądek i czego chcę ja, ale w głowie miałam pustkę, zresztą czułam się tak pobudzona i pełna sprzecznych emocji, że o jakimkolwiek logicznym myśleniu nie miało być mowy. Wszystko inne przestało mieć dla mnie znacznie, a ja byłam świadoma wyłącznie naszych wzajemnych pragnień, zupełnie jakby świat w ułamku sekundy skurczył się do tego małego pomieszczenia, naszej dwójki i tej chwili. To było niczym pojedynczy kadr z filmu – chwila wyrwana z czekającej nas wieczności – a jednak była mi droższa niż cokolwiek innego, a ja pragnęłam, żeby trwała wiecznie.
– Boję się – wyznałam pod wpływem impulsu, nawet nie nad tym nie zastanawiając. – Chcę ciebie, ale… Ale ja… – wyszeptałam drżącym od nadmiaru emocji głosem.
– Cii… – przerwał mi, a jego głos złagodniał, choć opanowanie emocji musiało kosztować go mnóstwo wysiłku.
Nie dodał nic więcej, ale coś w jego spojrzeniu i tonie wystarczyło, żebym zamilkła i po prostu mu się poddała. Zanim się obejrzałam, odsunął się na moment, żeby niedbałym ruchem zrzucić z siebie to, co zostało z jego porozrywanej koszuli. Już w następnej chwili znów znalazłam się w jego objęciach, kiedy zaś otoczył mnie ramionami, wplotłam palce w jego ciemne włosy, robiąc mu na głowie jeszcze większy bałagan niż do tej pory. Na jego ustach pojawił się znajomy, zawadiacki uśmiech, który zazwyczaj samo w sobie wystarczył, żeby zrobiło mi się gorąco, a utrzymanie pionu nagle wydało mi się czymś nieprawdopodobnie trudnym i nie do pojęcia, choć nie sądziłam, że w obecnej sytuacji cokolwiek jeszcze mogłoby wytrącić mnie z równowagi. Wszystko działo się bardzo szybko, a jednak mimo wszystko nawet nie brałam pod uwagę tego, że jedna moja decyzja wystarczy, żeby to przerwać i choć na moment…
Nie, nie mogłabym – i nie chciałam, zresztą czułam, że w której chwili oboje podjęliśmy decyzję, przekraczając ostateczną granicę zza której już nie było powrotu.
Poczułam, że palce Demetriego muskają zapięcie mojego stanika, a chwilę później rozpina go z zaskakującą wprawą. Wzięłam nieco drżący oddech, próbując zachować spokój, kiedy ostrożnie zsunął ramiączka, a po chwili odrzucił skrawek białego, koronkowego materiału gdzieś na bok, zostawiając go gdzieś poza zasięgiem naszego wzroku. Chciałam zamknąć oczy i odwrócić wzrok, kiedy odsunął mnie od siebie, by móc mi się przyjrzeć, w obawie przed tym, czego mogłabym doszukać się w jego oczach, ale ostatecznie nie zrobiłam tego. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, w jego błyszczących oczach dostrzegłam przede wszystkim czułość i zachwyt, i to samo wystarczyło, żeby całe napięcie ulotniło się bezpowrotnie. Jego radość udzieliła mi się, a ja poczułam się trochę tak, jakbym nagle miała być w stanie wzbić się w powietrze.
– Jesteś piękna – usłyszałam, a może po prostu to sobie wyobraziłam. – To dla mnie…? – Wciąż mi się przypatrując, wtulił twarz w przestrzeń pomiędzy moimi piersiami.
Objęłam go ramionami, po czym ułożyłam głowę na jego ramieniu. Czułam się spokojna i zaskakująco pewna siebie, chociaż jeszcze chwilę wcześniej taki stan wydawał mi się szczytem marzeń.
– Dla ciebie – odparłam z przekonaniem, zaskoczona tym, że w ogóle mógłby w to wątpić.
Trzymał mnie w ramionach i to było dobre, tak jak i sposób w jaki mnie dotykał. Jego dłonie były wszędzie, jakby ucząc się mnie na pamięć, po raz pierwszy będąc w stanie zobaczyć o wiele więcej niż kiedykolwiek wcześniej. Dotykał mnie, a ja całą sobą chłonęłam bijące od niego emocje, mając wrażenie, że spoglądał na mnie jak na jakąś boginię albo anioła, chociaż wcale sobie na to nie zasłużyłam.
– Zasłużyłaś sobie! – niemalże warknął, całkowicie wytrącając mnie z równowagi. Aż wzdrygnęłam się, kiedy nagle zareagował na moje myśli, tak gwałtownie i agresywnie, i… Nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, że zdolności po raz kolejny wymknęły mi się spod kontroli, a ja nieświadomie przekazałam mu wszystkie swoje lęki, obawy i myśli. – Nigdy więcej nawet nie waż się myśleć, że nie jestem w czymś dość dobra – dodał już spokojniej, ale jego głos nadal kojarzył mi się ze zwierzęcym warknięciem. – A zresztą… Pokażę ci. Bóg mi świadkiem, że wszystko ci pokażę – oznajmił, a zanim zdążyłam pojąć, co takiego miał na myśli, wszystko potoczyło się błyskawicznie.
Nagle znowu wylądowałam na ziemi, tak szybko, że ledwo byłam tego świadoma. Jedynie fakt, że nie poczułam uderzenia, uświadomił mi, że mimo wszystko Demetri obchodził się ze mną bardzo delikatnie i czule, nawet mimo tego, jak bardzo był w tamtej chwili pobudzony. Jego dłonie wylądowały na moich biodrach, a potem zsunęły się niżej, dzięki czemu mógł zahaczyć palcami o krawędź moich jeansów. Nie zaprotestowałam, kiedy bez większego wysiłku pomógł zsunąć mi spodnie, choć jednocześnie czułam się tak, jakbym za moment miała rozprysnąć się na kawałki, niezdolna spokojnie znosić całej tej mieszanki sprzecznych emocji, narastających gdzieś wewnątrz mnie. Szlag, przecież wiedziałam, że to nie jest właściwe – nie w tym miejscu, nie w tych warunkach, ale…
Ale co, jeśli to była nasza jedyna okazja, żeby tak naprawdę być razem?
Czułam się cholernie niedoświadczona i głupia, kiedy spróbowałam mu się „odwdzięczyć”, również próbując uporać się z dolną częścią jego garderoby, ale ręce trzęsły mi się tak bardzo, że nawet głupi rozporek stanowił dla mnie wyzwanie. Doszedł mnie cichy, melodyjny śmiech Demetriego – równie cudowny, co i wyjątkowo niepasujący do miejsca, w którym się znajdowaliśmy i tego, co przez cały czas czułam – a chwilę później chłodne palce zacisnęły się na moich ramionach, kiedy unieruchomił mnie w miejscu, tym samym zmuszając do tego, żebym przerwała.
– Nauczysz się – stwierdził i mrugnął do mnie porozumiewawczo. Kąciki jego ust lekko uniosły się ku górze, co wydało mi się zaledwie karykaturą tego cynicznego uśmieszku, który tak dobrze znałam, ale i tak wystarczyło, żebym na moment przestala oddychać.
Aha, świetnie. Dobrze było wiedzieć, że we mnie wierzył, ale to wciąż było dla mnie dość marnym pocieszeniem. Co więcej, wcale nie przejmowałam się tym, czy uda nam się dożyć poranka, w zamian zamartwiając się swoim brakiem doświadczenia. Jak bardzo byłam żałosna, skoro moim największym problemem było to, że jednak się wygłupie i każę się nie dość dobra?
Być może nadal miałam problem z opanowaniem swoich zdolności, a może po prostu Demetri poznał mnie lepiej niż mogłabym podejrzewać – niezależnie od przyczyny, zareagował momentalnie, bez pytania przywierając wargami do moich ust. Pozwoliłam, żeby lekko mnie uniósł, bez chwili wahania odwzajemniając pieszczotę i choć na moment zapominając o wszystkim tym, co przez cały ten czas mnie dręczyło. Jego dotyk i pocałunki w skuteczny sposób przyprawiły mnie o zawroty głowy, przez co czułam się trochę tak, jakbym była pijana, ale nie widziałam w tego nic złego. Stopniowo zaczęłam się rozluźniać, w pełni mu ufając i poddając się temu, co ze mną robił. Przyszło mi to o wiele łatwiej niż mogłabym podejrzewać, ale i to było dobre, tym bardziej, że wyraźnie chciał zrobić wszystko, bylebym poczuła się choć odrobinę pewniejsza siebie i tego, jak na niego działam. Czułam przede wszystkim jego pragnienia, mieszające się z moimi własnymi, jakbym jakimś cudem była w stanie przeniknąć go całego, poznając nie tylko jego myśli, ale również uczucia. Miałam wrażenie, że płonę, co przecież wydawało się irracjonalne, skoro poddałam się dotykowi lodowatych dłoni wampira, a podziemiach panował przenikliwy chłód na który wciąż byłam wyczulona, nawet jeśli zmiany temperatury już aż tak bardzo nie dawały mi się we znaki.
Na moment zatraciłam się tym, co działo się między nami, tak, że nawet nie zorientowałam się, kiedy właściwie obnażyłam się przed Demetrim całkowicie. Dopiero kiedy nagle zamarł, spoglądając na mnie z góry i wodząc po całym moim ciele wzrokiem tak intensywnym i niemal dzikim, że aż poczułam się nieswojo, uświadomiłam sobie, do czego to wszystko zmierza i po raz kolejny naszły mnie wątpliwości. Spojrzałam mu w oczy, pełna obaw, jednocześnie pragnąc przeniknąć jego myśli, co i się tego bojąc. Chyba do samego końca spodziewałam się dostrzec niechęć albo odrazę, jednak im dłużej wpatrywałam się w jego pociemniałe od nadmiaru emocji tęczówki, tym pewniejsza byłam tego, że moje wątpliwości są bezpodstawne. Widziałam wyłącznie miłość i zachwyt, mieszające się ze sobą i tworzące najcudowniejszą mieszankę, jaka tylko byłam w stanie sobie wyobrazić.
Zamarłam, kiedy Demetri bardzo powoli nachylił się nade mną. Czułam, że drżę, ale nie tyle z zimna, co nadmiaru emocji i lęku, który – choć wydawał się być naturalny – niezmiernie mnie irytował. Przecież mu ufałam, tak? Chciałam tego bardziej niż czegokolwiek innego, więc nie rozumiałam, dlaczego…
– Zrobimy to bardzo delikatnie, chociaż nie wiem, czy… Powiedz mi, gdyby bardzo cię bolało – szepnął mi o ucha, po czym krótki ucałował mnie w policzek. Znów zadrżałam, czując słodki zapach jego oddechu. Wiedziałam, że chciał przekonać mnie, że wszystko jest w porządku, choć wcale nie potrzebowałam zapewnienia. Zresztą nie byłam głupia i dobrze wiedziałam, że będzie mnie bolało, obojętnie jak bardzo delikatny by nie był. – Jeśli jesteś pewna…
– Jestem – przerwałam mu natychmiast; mój głos zabrzmiał o wiele pewniej niż się czułam.
Demetri rzucił mi przenikliwe spojrzenie, próbując upewnić się, co tak naprawdę czuję. Objęłam go za szyję, po czym ukryłam twarz w jego odsłoniętym torsie, bojąc się, że przypadkiem zauważy coś, co skłoni go do zmiany decyzji. Co prawda jego lekko zachrypnięty głos i bijące od nad pragnienia, wydawały się przeczyć temu, by którekolwiek z nas mogło przestać. Ja tego nie chciałam, nawet mimo towarzyszącego mi lęku i wątpliwości, których w żaden sposób nie byłam w stanie zwalczyć.
Zamknęłam oczy, w napięciu czekając na jego decyzję. Gdyby teraz mnie odtrącił…
W chwili, w której w końcu się poruszył i dał mi do zrozumienia, że mam się położyć, już żadne słowa potwierdzenia nie były mi potrzebne.
Demetri
Renesmee poruszyła się przez sen. Leżała z zamkniętymi oczami, ufnie wtulona w mój tors, sprawiając przy tym wrażenie spokojnej i rozluźnionej, choć to w tym miejscu wydawało się nieprawdopodobne. Miedziane włosy częściowo przysłaniały jej twarz, ale i tak doskonale widziałem, że dziewczyna jest najzupełniej nieświadoma tego, co działo się wokół niej.
Przymknąłem oczy, po czym z czułością przeczesałam jej włosy palcami, nie po raz pierwszy w ostatnim czasie. Słyszałem miarowe bicie jej serca oraz spokojny oddech, ale rytm pulsującej w żyłach krwi nie stanowił dla mnie najmniejszej pokusy, nawet jeśli nadal towarzyszyło mi pragnienie. Nie pierwszy raz przeszło mi przez myśl dość ironiczne przekonanie, że chyba mimo wszystko powinienem być wdzięczny Marcusowi za to, że mnie osłabił, bo wyłącznie dzięki temu, że moje wampirze zmysły zostały mocno przytępione, Renesmee wciąż była żywa i…
Och, zdecydowanie nie chciałem teraz o tym myśleć. Nie chciałem nawet zastanawiać się nad tym, co by było, gdybym tak nagle ją stracił, po wszystkim tym, co oboje przeszliśmy – a zwłaszcza ona. Czasami zaczynałem zastanawiać się, czy cierpienie nie było przypadkiem czymś właściwym dla istot nieśmiertelnych, ciągnących się za nami tak jak i pragnienie, a zwłaszcza w chwilach, kiedy wydawało nam się, że możemy liczyć na przynajmniej łut szczęścia. To była przygnębiające myśl, ale jak inaczej mógłbym wyjaśnić to, że po wszystkich ryb tygodniach oboje znaleźliśmy się właśnie… tutaj?
Pogładziłem Renesmee po ramieniu, w milczeniu wodząc wzrokiem po jej idealnej sylwetce. Zazdrościłem jej tego, że po wszystkim mogła tak spokojnie zasnąć, tym razem zdrowym snem, a nie z powodu szoku i nagłej słabości, jakże właściwym jej po części ludzkiemu ciało. Wciąż była bardzo zmęczona, choć długo wzbraniała się przed możliwością zamknięcia oczu, po prostu leżąc z policzkiem ułożonym na moim torsie i sprawiając wrażenie istoty najszczęśliwszej na świecie, choć doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że musiało ją boleć. Chociaż to w przypadku kobiet było naturalne, jakoś nie potrafiłem oswoić się z myślą, że po raz kolejny sprawiłem jej ból, nawet jeśli w przypadku tego, co zaszło pomiędzy nami, sprawa wyglądała o wiele inaczej niż wcześniej.
Najbardziej nieprawdopodobne było dla mnie to, że naprawdę odważyliśmy się to zrobić. Pragnąłem tego całym sobą i ona również wydawała się chcieć tego, co ostatecznie wydarzyło się między nami, a jednak mimo nieopisanego poczucia euforii, towarzyszyło mi coś jeszcze, dręcząc mnie i nie pozwalając cieszyć się tym stanem w pełni. Trzymałem Renesmee w ramionach, obserwując jej pogrążoną we śnie, spokojną twarz i choć czułem się spełniony, był do rodzaj słodko gorzkiego uczucia, którego nie potrafiłem w sobie tak po prostu zabić.
Wciąż tuląc Nessie do siebie, lekko odchyliłem ją w swoich ramionach, żeby lepiej jej się przyjrzeć. Dopiero kiedy było po wszystkim, a my dochodziliśmy do siebie, wtuleni w siebie i wciąż jeszcze w naszej prywatnej bańce szczęścia, byłem w stanie skoncentrować się na czymś więcej niż tylko doskonałość wtulonej we mnie istoty. Kiedy pomagałem jej się ubrać, w końcu zwróciłem uwagę nie tylko na doskonale widoczny ślad na jej ramieniu, ale również resztki zaschniętej krwi we włosach oraz liczne siniaki, znaczące jej bladą skórę. Czy to była moja wina? Wciąż się nad tym zastanawiałem, mimowolnie muskajac palcami przez bluzkę jej żebra; drgnęła niespokojnie pod moim dotykiem, ale nie otworzyła oczu.
Zmartwiony, ucałowałem ją w czoło. Być może szukałem usprawiedliwienia dla samego siebie, ale nie potrafiłem wyobrazić sobie, żebym stracił kontrolę aż do tego stopnia, żeby skrzywdzić ją w tak dotkliwy sposób. Przed zaśnięciem szeptem długo opowiadała mi o tym, co takiego działo się od dnia balu, kiedy wraz z Hanną i Felixem opuścili miasto. Mówiła o Vancouver i o ataku tamtego wampira, a także o nocnym przebudzeniu, kiedy z tak wielkim opóźnieniem dosięgły ją skutki jadu. Do tej pory gotowało się we mnie na myśl o bólu, którego musiała doświadczyć z winy Kajusza. Całym sobą pragnąłem jego rychłej śmierci, choć sam przecież nie byłem lepszy; nie potrafiłem jej obronić, a później nie było mnie przy niej, kiedy najbardziej mnie potrzebowała. Jak po tym wszystkim mogła tak ufnie się do mnie tulić, za swój największy problem uważając to, że mogłaby się okazać nie dość dobra dla mnie albo że przestanę ją kochać, bo jakkolwiek się zmieniła. Co za bzdura!
I co za dziewczyna. To niezwykłe stworzenie nawet nie zdawało sobie sprawy z tego, jak na mnie działa i jak bardzo jest niezwykła. W istocie trzymałem ją w ramionach i czułem, że jej serce bije bardzo cicho i wolno, a ona sama już nie jest tak krucha i delikatna, jak kiedy ostatni raz miałem ją przy sobie, ale to niczego nie zmieniało – bo wciąż była cudownie ludzka, delikatna, moja…
Moja!
Tym bardziej nie docierało do mnie to, że ktokolwiek mógłby ją skrzywdzić. Potrafiłem zrozumieć, że świeże siniaki na ramionach być może zawdzięczała mnie, bo nawet starając się być delikatnym, nie zawsze potrafiłem zapanować nad rządzą i tym, co działo się pomiędzy nami, zresztą było jeszcze to, co wydarzyło się wcześniej… Ale podświadomie czułem, że Renesmee nie powiedziała mi wszystkiego, a za stłuczonymi żebrami i skrytą gdzieś powyżej linii włosów raną na głowie kryło się coś więcej…
Albo raczej ktoś.
Pragnąłem ją o to zapytać, ale nie sądziłem, żeby odpowiedziała mi szczerze. Bardziej zresztą martwiła mnie nasza sytuacja, a już zwłaszcza to, że ja również ją ugryzłem, a to mogło się skończy różnie. Teraz nic się nie działo, a przynajmniej twierdziła, że czuje się dobrze, ale skąd mogliśmy mieć pewność, że nagle nie zacznie zwijać się z bólu, tak jak za pierwszym razem? Mogliśmy tylko zgadywać, czego należy spodziewać się po istocie tak niezwykłej jak ona, a ja nie chciałem nawet wyobrażać sobie tego, że z mojej winy mogłoby spotkać ją coś złego. Nie miałem pojęcia, co powinienem zrobić, zwłaszcza niezdolny do tego, by przynajmniej wydostać nas z zamknięcia. Co z tego, że miałem ją przy sobie, skoro nie była bezpieczna?
Co z tego, że mi się oddała, skoro zasłużyła na coś zdecydowanie więcej niż szybki seks w takim miejscu…?
Skrzywiłam się mimowolnie, po czym mocniej przygarnąłem ją do siebie. Próbowałem o tym nie myśleć, ale prawda była taka, że wcale nie czułem się dumny z tego, co zrobiliśmy. Nie tak wyobrażałem sobie nas pierwszy raz, bo – no cóż, nie ukrywajmy – naturalnie zastanawiałem się nad tym, aż nazbyt świadom tego, jak ta dziewczyna na mnie działa. Nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś takiego, jednocześnie pragnąc jej ciała, ale w równym stopniu tego, żeby po prostu była – blisko mnie, tak bardzo ciepła, znajoma… Pierwszy raz chciałem czegoś więcej aniżeli fizycznych doznań, darząc ją zbyt wielkim szacunkiem, żeby żądać od niego czegokolwiek… żeby…
A teraz była tutaj, ufnie wtulona we mnie i choć to, co wydarzyło się pomiędzy nami, jawiło mi się jako coś pięknego i niezwykłego, ale mimo wszytko…
Powinno być inaczej. Jej pierwszy raz powinien być czymś o wiele bardziej niezwykłym, dużo lepszym, nawet jeśli po raz pierwszy mogłem z czystym sumieniem stwierdzić, że kochałem się z kobietą – a nie pieprzyłem.
Z tym, że ona wydawała się być dzięki temu szczęśliwa…
– Jakoś ci to wynagrodzę… – wyszeptałem, choć pogrążona we śnie raczej nie miała być w stanie mnie usłyszeć. – Zobaczysz, że cię stąd zabiorę i jakoś ci to wynagrodzę…
Nie byłam pewien, co tak naprawdę jej obiecuję, ale to nie miało w tamtej chwili znaczenia. Zdawałem sobie sprawę z tego, że by może rzucam słowa na wiatr, ale nie zamierzałem tak po prostu pogodzić się z tym, że być może jesteśmy zgubieni. Zamierzałem zrobić wszystko, żeby ją ochronić, choćby to miała być ostatnia rzecz, jaką zrobię w całej swojej egzystencji, nawet jeśli to wcale nie miało być takie proste, jak mogłoby się wydawać.
Westchnąłem cicho, kiedy w odpowiedzi na moje słowa, Renesmee poruszyła się przez sen i mocniej wtuliła we mnie. Czułem się o wiele pewniej, mogąc trzymać ją w ramionach, jakbym w ten sposób był w stanie osłonić ją przed całym złem tego świata, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę z tego, że to wcale nie jest takie proste, a ja w swoim stanie nie jestem zdolny do zdziałania cudów.
Jakby w odpowiedzi na moje wątpliwości, gdzieś jakby z oddali doszedł mnie dziwny, zwielokrotnione przez panujące w podziemiach echo odgłos. Wciąż tuląc do siebie Nessie, gwałtownie poderwałem się na swoim miejscu; dziewczyna znów się poruszyła, a potem otworzyła oczy, mrugając pośpiesznie i nieco nieprzytomnie rozejrzała się dookoła, wyraźnie rozkojarzona. Na jej policzki wkradł się nikły rumieniec, kiedy uprzytomniła sobie swoje położenie oraz to, że tuliła się do mnie, choć miałem na sobie wciąż rozpiętą, narzuconą w pośpiechu koszulę. To było nawet urocze i w normalnym wypadku bym ją z tego powodu wyśmiał, ale nie miałem po temu okazji.
– Co się…? – zaczęła i zaraz urwała, rozpoznając to, co dla mnie stało się jasne już chwilę wcześniej.
To były kroki. I wyraźnie zmierzały w naszym kierunku. 
Od samego początku, biorąc się za ten rozdział, wiedziałam, że będzie… bez wątpienia wyjątkowy. Teraz mam poczucie, że udało mi się zadowolić samą siebie, co zdarza mi się dość rzadko, przynajmniej jeśli mowa o aż tak wielkiej satysfakcji. Długo wahałam się nad tym, jak powinnam to napisać, ale teraz czuję przede wszystkim ulgę, bo udało mi się oddać wszystko tak, jak od samego początku chciałam – i bez znaczenia jest dla mnie to, czy niektóre fragmenty mogłabym napisać lepiej. Oczywiście jak zwykle liczę na Wasze szczere opnie, ale mimo wszystko mam wrażenie…
Hm, do pewnego stopnia wciąż nie dowierzam w to, co właśnie zrobiłam. Spodziewałam się, że ta część może być długa i pełna emocji, ale właśnie po raz kolejny zaskoczyłam samą siebie – ten rozdział liczy ponad dwanaście i pół tysiąca słów, co jest dla mnie ideałem zarówno pod względem długości, jak i jakości. Mam tylko nadzieję, że nikogo taką objętością nie przestraszyłam – i że faktycznie udało mi się oddać to w najlepszy z możliwych sposobów. Nigdy nie jestem pewna, co takiego powinnam pisać przy takich scenach, ale nawet jeśli wyszło nieidealnie… Cóż, tym lepiej – tak miało być.
Tradycyjnie dziękuję za wszystkie komentarze. Każda opinia jest dla mnie dużą motywacją – w tym przypadku świadomość tego, że ktoś czeka, była, co w połączeniu z kilkoma wyjątkowymi piosenkami Evanescence („My immortal”, które jest niejako inspiracją dla całej tej księgi, ale również mojego nowego odkrycia: „Thoughtless”) Rozdział z dedykacją dla wszystkich tych, którzy czytając, nawet jeśli nie zawsze mają czas, żeby zostawić po sobie ślad. Kolejny już wkrótce, mam taką nadzieję…

Nessa.

1 komentarz

  1. Uwielbiam ten rozdział:D
    No no no...rozdział po prostu wow.. pod względem długości i treści oczywiście. To co wydarzyło się między nimi.. wspaniale to opisałaś. Widać, że bardzo przemyślałaś każdą linijkę tego rozdziału chociaż wkradły się błędy to są one nieistotne. Nie spieszyłaś się więc jesteś zadowolona- ja jestem zachwycona:)
    Ten ich pierwszy raz- taki delikatny, a jednocześnie gwałtowny w swoich emocjach..nie mam słów:) A Dem przechodzi samego siebie- jest taki uczuciowy, delikatny, a jednocześnie..męski:D
    Ciekawa jestem kto zmierza w ich kierunku. Zbyt idealnie by było gdyby to by l ktoś z rodziny Nessie lub Felix i Hanah. Wydaje mi się, że to może być Kajusz albo Marcus. W końcu w zamku rozpętało się piekło- przynajmniej wszystkim się tak wydaje za sprawą Rosy.
    Niepokoi mnie fakt, że Renesmee nie odczuwa wyrzutów sumienia z powodu zabójstwa Jane.. Wcześniej mimo iż nie przyczyniła się bezpośrednio do śmierci Seana i Silenca to jednak czuła się winna, a teraz.. Pewnie to szok, albo znowu wyłączyły się jej emocje- zastanawia mnie jak zamierzasz to wykorzystać, bo przypuszczam, że nie zostawisz tak tego. Jej śmierć musi się do czegoś przyczynić. Czekam na ciąg dalszy:) Mam nadzieje, że nowy nn będzie wkrótce^^

    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa