wtorek, 7 kwietnia 2015

28. Anioł

Renesmee
W chwili, w której Kajusz zdecydował się mnie zabrać, dotarło do mnie, że nie powinnam spodziewać się niczego dobrego. Byłam świadoma przede wszystkim narastającego z każdą kolejną sekundą, paraliżującego lęku, który nie opuszczał mnie ani na moment, zwłaszcza z chwilą, kiedy głos nawołującego za nami Demetriego ostatecznie ucichł. Wydawało mi się, że poczuję ulgę, kiedy znajdę się na tyle daleko, by Kajusz i Marcus dłużej nie byli w stanie wykorzystywać mnie do wpłynięcia na decyzję tropiciela, ale ukojenie w tym wypadku wydawało się pojęciem względnym, a ja nie potrafiłam go odnaleźć. Od ciągłego napięcia zaczynały boleć mnie mięśnie, ale to wydawało się niczym w porównaniu z tym wyjątkowym rodzajem cierpienia, związanym ze świadomością tego, iż wszystko popsułam. Dopiero wyraz twarzy bezradnego, pragnącego za wszelką cenę mi pomóc Demetriego uprzytomnił mi, jak wielki błąd popełniłam, kiedy uległam emocjom i wymusiłam na Corin wprowadzenie mnie do twierdzy, ale teraz było już za późno na jakiegokolwiek przemyślenia czy wyciąganie wniosków. Mogłam wytykać sobie błędy i zadręczać się z powodu tego, do czego ostatecznie doprowadziłam, ale to nie miało sensu i starałam się o tym pamiętać.
Milczenie Kajusza nie wróżyło niczego dobrego, jedynie potęgując moje zdenerwowanie, ale nie miałam odwagi, by odezwać się chociaż słowem. Wciąż się we mnie gotowało, a jedynym moim marzeniem było to, żeby rzucić się wampirowi do gardła i zmusić go do tego, by zapłacił za wszystkie krzywdy, które wyrządził mnie i tym, których kochałam, ale rzucając się do ataku, mogłam co najwyżej doprowadzić do swojej szybkiej śmierci, a tego nie chciałam. Czy była to z mojej strony oznaka tchórzostwa? Nie miałam pewności, ale prawda była taka, że nie chciałam umierać i najzwyczajniej w świecie się tego bałam – tym bardziej, że nie byłam w stanie określić, czego powinnam spodziewać się po rozjuszonym Kajuszu.
Martwiło mnie to, tak jak i nieobecność Marcusa, który został gdzieś za nimi, najpewniej wciąż w okolicy celi Demetriego. Nie słyszałam, żeby Kajusz wydawał mu jakiekolwiek rozkazy, a tym bardziej by wampira odprawił, ale to jeszcze o niczym nie znaczyło. Obawiałam się, że Marcus miał w tym miejscu równie wiele do powiedzenia, co niegdyś Jane, a jak długo zamiary tej piekielnej istoty nie kolidowały z tym, czego mógł oczekiwać władcza, wampir miał pełną swobodę w tym, co robił. Wolałam nie zastanawiać się nad tym, co to oznacza, nie wspominając o głupstwach, których mógł dopuścić się z mojego powodu Demetri. Jeśli coś by mu się stało z mojego powodu, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła, a to był zaledwie początek długiej listy błędów, które miałam okazję popełnić w ostatnim czasie.
Kajusz nie prowadził mnie długo, chociaż przy tempie, które mi na rzucił, a któremu ledwo byłam w stanie sprostać, nie mogłam być niczego pewna. Próbowałam dyskretnie rozejrzeć się dookoła, ale wszystkie korytarze, którymi mnie prowadził, wydawały się wyglądać tak samo albo to po prostu ja byłam zbyt zmęczona, by zwracać większą uwagę na szczegóły. Starałam się sprawiać wrażenie zdecydowanej i o wiele pewniejszej siebie niż byłam w rzeczywistości, ale obawiałam się, że to nie wychodziło mi nawet w najmniejszym stopniu. Chwiałam się na nogach, osłabiona utratą krwi i wciąż oszołomiona razem, który wampir wymierzył mi na krótko przed tym, jak zdecydował się wyciągnąć mnie z celi. Całą energię wykorzystywałam na to, by być w stanie utrzymać się w pionie, a i to przychodziło mi z trudem.
Czułam, że wydarzy się coś niedobrego, ale wyciągnięcie podobnych wniosków bynajmniej nie stanowiło jakiegoś szczególnie trudnego zadania. Zdawałam sobie sprawę z tego, że posunęła się za daleko, igrając z Kajuszem i wystawiając jego nerwy na próbę, ale nie żałowałam tego. Gdybym miała decydować, bez chwili wahania zdecydowałabym się na podobne zachowanie raz jeszcze, gotowa krzyczeć, wyklinać i obrażać go na wszystkie znane mi sposoby, jeśli tylko w ten sposób byłabym w stanie zapewnić najbliższym chociaż względne bezpieczeństwo. Nie miałam złudzeń co do tego, że Demetri powiedziałby Kajuszowi wszystko, czego tamten by od niego oczekiwał, jeśli tylko w ten sposób zyskałby gwarancję, że nic złego mnie nie spotka, ale nie mogłam pozwolić na to, żeby nasza słabość okazała się zgubna dla pozostałych. Kochałam Demetriego całą sobą i najpewniej zrobiłabym dla niego dokładnie to samo, co on próbował robić dla mnie, ale to niczego nie zmieniało. Mieliśmy problemy przeze mnie i to ja musiałam zrobić wszystko, byleby zapobiec nieszczęściu, które wydawało się wisieć nad nami wszystkimi.
Nie byłam pewna czy to dobrze, czy źle, że Kajusz aż tak ostro zareagował na moje zachowanie. Jakaś część mnie wydawała się być świadoma tego, że wcale nie poprawiłam sytuacji swojej i Demetriego, ale starałam się o tym nie myśleć, co wcale nie było łatwe. W głowie miałam mętlik, gorączkowo próbując znaleźć sensowne odpowiedzi na dręczące mnie pytania, przede wszystkim dotyczące tego, czego powinnam spodziewać się po Kajuszu i jego podwładnych. Miałam nadzieję, że podczas mojej nieobecności Demowi łatwiej będzie nad sobą panować, tym bardziej, że Marcus doprowadzał go do szaleństwa, ale obawiałam się, że najpewniej oszukiwałam samą siebie. Patrzenie na moje cierpienie byłoby dla tropiciela największą katorgą, ale czyż jeszcze gorsza nie wydawała się niepewność, kiedy nie miałby nawet gwarancji, że w ogóle jestem żywa? Rozdzieleni, nie mieliśmy na siebie najmniejszego wpływu, za to Kajusz mógłby mieć nas w garści, skoro Demetri był w stanie zrobić dla mnie równie wiele, co i ja dla niego.
Czy właśnie do tego sprowadzały się działania Kajusza? Zamierzał zamknąć mnie w innym miejscu, by móc sprawować kontrolę nad tropicielem, którego zdolności wbrew wszystkiemu miały dla niego znaczenie? Gdyby chciał, mógłby mnie nawet zabić, ale nie sądziłam, żeby się na to zdobył, przynajmniej na razie. Demetri musiał być świadom mojej obecności, a gdyby nagle przestał mnie wyczuwać, wtedy jak nic odmówiłby jakiejkolwiek formy współpracy, a przynajmniej tak mi się wydawało. Kajusz nie był głupi, poza tym mnie potrzebował, a przynajmniej ja starałam się wierzyć w to, iż tak jest w istocie. Potrzebowałam czasu, żeby wymyślić coś sensownego, poza tym musiałam rozeznać się w sytuacji i…
Och, kogo ja właściwie próbowałam oszukać? Prawda była taka, że ani ja, ani Demetri nie mieliśmy najmniejszych szans. Jedyne, na co mogłam tak naprawdę liczyć, było to, by przynajmniej Hannah, Felix i moja rodzina mieli trochę więcej szczęścia. Żałowałam, że nie byłam w stanie nawet z nimi porozmawiać i jakkolwiek wytłumaczyć im, że muszą zrobić wszystko, byleby przeżyć, niezależnie od tego, co przytrafi się mnie albo Demetriemu. Pragnęłam całą sobą tego, żeby byli bezpieczni i nie popełniali moich błędów, ale obawiałam się, że to wcale nie będzie takie proste; teraz kiedy większość moich bliskich pamiętała, nie mieli tak po prostu przymknąć oka na moją nieobecność. Miałam tylko nadzieję, że Hannah zrobi dla mnie przynajmniej tyle i wstrzyma się z przywróceniem pamięci moim rodzicom, a może nawet po raz kolejny wymaże wspomnienie o mnie z umysłów pozostałych. Tak byłoby dla wszystkich łatwiej, poza tym wtedy mogliby żyć dalej, bez podejmowania ryzyka, tym bardziej, że sprawa wydawała się z góry skazana na niepowodzenie.
Chciałam tego. Tak bardzo tego chciałam, ale…
Kajusz bez słowa wyjaśnienia popchnął mnie do przodu, zmuszając do tego, żebym go wyprzedziła. Z trudem uchwyciłam równowagę i zastygłam w bezruchu, wzdrygając się mimowolnie, kiedy tuż za sobą usłyszałam nienaturalnie głośne w panującej ciszy trzaśnięcie zatrzaskiwanych drzwi. Czułam na sobie przenikliwe spojrzenie krwistych tęczówek wampira, ale chociaż instynkt podpowiadał mi, że stanie plecami do potencjalnego zabójcy nie jest najlepszym pomysłem, nie miałam odwagi obejrzeć się przez ramię, a tym bardziej spojrzeć wampirowi w oczy. Zdecydowanie łatwiej było udawać, że jestem w ciemnościach sama, a moja sytuacja wcale nie jest aż tak tragiczna, jak mogłoby się wydawać, nawet jeśli jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego, iż oszukuję samą siebie.
Za wszelką cenę stałam się zachować spokój i nie okazywać strachu. Próbowałam przypomnieć sobie wszystko to, czego rodzina uczyła mnie już od dziecka, doskonale rozumiejąc, że w przypadku ewentualnego starcia z wampirem, nie miałabym najmniejszych szans. Nie mogłam uciekać, a nawet gdybym zaczęła krzyczeć, nikt i tak nie pojawiłby się, żeby mi pomóc, obojętnie jak bardzo bym tego potrzebowała. Byłam zdana na siebie, a jedynym, co mi pozostawało, wydawało się spokojne czekanie na rozwód wypadków, chociaż bierność stopniowo doprowadzała mnie do szaleństwa. Stój spokojnie, nie patrz mu w oczy, a na pewno nie próbuj go prowokować – powtarzałam sobie, ale dostosowanie się do własnych rad był trudne, zwłaszcza w sytuacji, kiedy tak bardzo się bałam i jednocześnie za wszelką cenę pragnęłam udowodnić Kajusowi, że jest inaczej.
Moje serce waliło tak szybko i głośno, jak chyba nigdy dotąd, co wydawało się o tyle niezwykłe, że od czasu przemiany nieznośny narząd wydawał się pracować ostatkiem sił. Starałam się wyrównać oddech, jednak wciąż miałam wrażenie, jakby w pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, brakowało tlenu, przez co oddychałam z trudem, spazmatycznie chwytając powietrze. W tamtej chwili żałowałam, że jakimś cudem nie jestem w stanie stać się niewidzialną, tak jak robiła to Corin; być może w ten sposób nie byłabym w stanie zwieść Kajusza, ale przynajmniej miałabym względne poczucie bezpieczeństwa, a właśnie tego potrzebowałam nade wszystko. Milczenie doprowadzało mnie do szaleństwa, ale nie miałam odwagi odezwać się chociaż słowem, zresztą podejrzewałam, że gdybym już zaczęła mówić, najpewniej pokusiłabym się o wyrzucenie z siebie słów, które zdecydowanie nie poprawiłyby mojej sytuacji.
– Zdajesz sobie sprawę z tego, jak bardzo namieszałaś? – zapytał mnie cicho Kajusz, w końcu decydując się nade mną ulitować i przerwać to, co tak bardzo mnie wykańczało.
Chyba powinnam poczuć się lepiej, ale coś w jego wypranym z jakichkolwiek emocji tonie przyprawiło mnie o dreszcze. Dyskretnie zacisnęłam dłonie w pięści, napinając mięśnie i próbując odzyskać kontrolę nad własnym ciałem, jednak obawiałam się, że moje starania nie przynoszą najmniejszych nawet efektów. Miałam wrażenie, że nieśmiertelny nie tylko doskonale zdaje sobie sprawę z tego, jak reagowało na jego obecność moje ciało, ale dosłownie jest w stanie czytać ze mnie niczym z przysłowiowej otwartej księgi. Mój oddech i przyśpieszone serce zdarzały mu więcej, aniżeli mogłabym sobie życzyć, a uświadomienie mu tego, że się boję, zdecydowanie nie było dla mnie dobre.
Nie patrzyłam na niego, ale adrenalina i mocne przytępienie zmysłów sprawiły, że zwracałam większą uwagę na nawet najmniej istotne z dochodzących do mnie bodźców. Tak czy inaczej, natychmiast zorientowałam się, że Kajusz się poruszył, bez pośpiechu podchodząc bliżej mnie. Zatrzymał się tak blisko, że doskonale czułam bijące od jego ciała zimno i to sprawiło, że nie powstrzymałam dreszczy. Moje własne reakcje jedynie podsycały gniew, który odczuwałam, a który chcąc nie chcąc musiałam odsunąć gdzieś na dalszy plan, przytłoczona przez wydający się przysłaniać wszystko inne lęk. Emocje były skomplikowane, zwłaszcza w przypadku wampirów, które odbierały wszystko o wiele bardziej intensywnie niż zwykli śmiertelnicy. Chciałam się od tego odciąć, tak jak dokonałam tego w Seattle, jednak nie miałam pojęcia jak, a uczucia wciąż mi się wymykały, całkowicie obojętne na to, czego mogłabym oczekiwać. Już nie potrafiłam odnaleźć tego stanu, kiedy to gniew przejmował nade mną kontrolę, a ja nie bałam się, skoncentrowana wyłącznie na tym, co chciałam i musiałam zrobić. To wydawało się być gdzieś poza mną, absolutnie poza moim zasięgiem, ja z kolei wydawałam się płacić za tych kilka godzin wytchnienia, które udało mi się w ten sposób uzyskać. Już nie byłam w stanie odszukać tej pustki, a wręcz przeciwnie: emocje przytłaczały mnie, tak wyraziste i obecne, jak chyba nigdy dotąd.
– Nie zamieszasz mi odpowiedzieć? – zniecierpliwił się Kajusz, tym samym uświadamiając mi, że od dłuższego czasu milczę, całkowicie obojętna na jego obecność i słowa. Przynajmniej pozornie, bo w rzeczywistości nawet na moment nie byłam w stanie zapomnieć o nim i zagrożeniu, które dla mnie stanowił. – Spójrz na mnie – nakazał mi nieznoszącym sprzeciwu tonem, ale w odpowiedzi na jego słowa nawet nie ruszyłam się z miejsca.
Wbiłam wzrok w pustkę przede mną, uparcie milcząc i zachowując się tak, jakby wszystko to, co działo się wokół mnie, w gruncie rzeczy mnie nie dotyczyło. Tak było dużo łatwiej, a skoro nie byłam zdolna z nim walczyć, mogłam przynajmniej starać się go ignorować, nawet jeśli takie zachowanie wydawało mi się ryzykowne. Mógł zabrać mnie od Demetriego, a może nawet skrzywdzić, by spróbować wymóc na tropicielu zachowanie, które oczekiwał, ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzałam być mu posłuszna. Miałam przynajmniej kilkanaście różnych powodów, by go nienawidzić, począwszy od tego, co robił teraz, na przeszłości kończąc. Przecież ani ja, ani moja rodzina, niczym mu nie zawiniliśmy, a jednak nawet nie wahał się przed wykorzystaniem mnie i moich bliskich do swoich planów. Żadne z nas nigdy nie próbowało ingerować w konflikty i relacje, które łączyły braci Volturi, a tym bardziej wchodzić im w drogę. Ich wewnętrzne problemy nas nie dotyczyły, a jednak ostatecznie wylądowaliśmy w samym środku konfliktu, nie mając najmniejszego wpływu na to, co działo się przez ostatnie miesiące.
– Nie… – pomyślałam i dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że wyszeptałam to na głos.
– Co powiedziałaś? – usłyszałam tuż za sobą wyraźnie zaskoczony głos wampira. Brzmiał surowo, poza tym jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, iż powoli zaczynał tracić cierpliwość.
Spuściłam wzrok. Już i tak mocno ryzykowałam, ale w zasadzie było mi wszystko jedno.
– Powiedziałam… że nie – powtórzyłam po chwili wahania. Przełknęłam z trudem, próbując pozbyć się guli, która nagle wyrosła gdzieś w moim gardle, uniemożliwiając mi odezwanie się chociażby słowem. – Nie zamierzam spełniać twoich poleceń – dodałam, decydując się postawić sprawę jasno.
Po moich słowach po raz kolejny zapadło milczenie, ale był to zupełnie inny rodzaj ciszy niż ten, którego mogłabym się spodziewać. Nie potrafiłam tego opisać, ale czułam, że coś się zmieniło i to na gorsze. Nie byłam pewna, jak powinnam określić charakter tej zmiany, ale to wydawało się najmniej istotne, zresztą momentalnie przestałam zastanawiać się nad czymkolwiek, w zamian w pełni koncentrując się na coraz silniejszym niepokoju, który nagle poczułam.
Chłodne dłonie zacisnęły się na moich ramionach nagle, a już w następnej sekundzie Kajusz szarpnięciem odwrócił mnie w swoją stronę. Poczułam ból, kiedy jego palce z siłą wpiły się w moją skórę, chyba jedynie cudem nie gruchocąc mi kości, ale nie miałam nawet okazji jęknąć, kiedy boleśnie uderzyłam plecami o ścianę. Wszystko działo się bardzo szybko, a ja nawet nie zorientowałam się, w którym momencie Kajuszowi w ogóle udało się popchnąć mnie niemal na drugi koniec pomieszczenia, skutecznie unieruchamiając i zmuszając do tego, żebym jednak spojrzała mu w twarz. Jego rubinowe tęczówki nieznacznie pociemniały z gniewu, ale i tak wydawały się jarzyć w ciemności; jego blada, nieludzko doskonała twarz, nie wyrażała żadnych emocji, niczym wykuta z marmuru.
– Uważasz, że twoje zdanie jakkolwiek się liczy? – zapytał mnie, ale po jego tonie poznałam, że nie oczekuje odpowiedzi. – Kolejny błąd, dziewczyno. A ja nie toleruję błędów i chyba najwyższa pora na to, żebyś w końcu się tego nauczyła.
– Mam przez to rozumieć, że mnie zabijesz? – wyszeptałam i chociaż sama myśl o śmierci powinna była mnie przerazić, moje pytanie zabrzmiało dziwnie obojętnie i niemal… pusto.
Kajusz przyjrzał mi się w uwagą, jakby rozważając, co i czy w ogóle powinien mi odpowiedzieć. Być może chciał mnie w ten sposób podręczyć, ale coś podpowiadało mi, że w rzeczywistości rozważał wszystkie możliwości, wciąż jeszcze nie będąc w stanie podjąć jednoznaczniej decyzji o moim dalszym losie.
– To byłoby zbyt proste – odpowiedział w końcu, jak gdyby nigdy nic odsuwając się ode mnie. Instynktownie nabrałam powietrza do płuc, korzystając z chwilowej swobody, jeśli chodziło o możliwość łapania oddechu. Jego bliskość wydawała się wszystko utrudniać, nie tylko sprawiając, że coraz bardziej kręciło mi się w głowie, ale również potęgując dręczące mnie poczucie rozbicia. – Nie, jeszcze mi się przydasz. Mam wrażenie, że możesz powiedzieć mi o wiele więcej niż Demetri by mógł… Bo co do tego, że jestem w stanie zmusić go do mówienia, już nie ma najmniejszych wątpliwości – dodał, obrzucając mnie wymownym spojrzeniem. – Chyba najwyższa pora, żebyśmy sobie porozmawiali – oznajmił chłodno, a coś w jego tonie sprawiło, że serce omal nie wyrwało mi się z piersi.
– O czym? – Rzuciłam mu niechętne, nieufne spojrzenie. – Demetri niczego ci nie powiedział i nie powie.
– A ty? – zapytał, puszczając moje pytanie mimo uszu. – Sądzę, że jesteś w stanie pomóc mi w równym stopniu, co i on. W zasadzie śmiem twierdzić, że krótka relacja tego co ty, Hannah i Felix porabialiście przez minione tygodnie, byłaby niezwykle interesująca.
Zacisnęłam usta, instynktownie decydując się nie odpowiadać na jego słowa. Zesztywniałam, czując na sobie intensywne spojrzenie krwistych tęczówek, po czym uciekłam wzrokiem gdzieś w bok. Miałam ochotę wprost powiedzieć mu, że i tak nie jest w stanie zmusić mnie do mówienia, ale powstrzymałam się, bo to wcale nie było aż takie oczywiste. Wszystko we mnie aż rwało się do ucieczki, raz po raz uświadamiając mi beznadzieję mojego położenia. Nie miałam najmniejszych szans w starciu z kimś nawet równym sobie, a co dopiero z prawdziwym, bezwzględnym wampirem!
Wyczułam nieznaczny ruch i już nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że Kajusz znalazł się jeszcze bliżej mnie. Niemal czułam bijący od jego ciała chłód, chociaż to równie dobrze mogło być wytworem mojej wyobraźni. Oddech natychmiast mi przyśpieszył, tym samym zdradzając więcej niż mogłabym sobie życzyć. Nie miałam wątpliwości co do tego, że wampir czuł mój strach, a to nigdy nie wróżyło dobrze – tym bardziej, że miałam do czynienia z kimś, kto chciał skrzywdzić zarówno mnie, jak i tych, którzy byli dla mnie ważni.
– Renesmee. – Głos Kajusza był cichy, ale stanowczy. Niechętnie zmusiłam się do tego, by na powrót na niego spojrzeć. – Nie chcesz mnie prowokować.
– Dlatego milczę – zauważyłam przytomnie. – Nie mam ci niczego do powiedzenia.
Zacisnął usta.
– To twoja ostateczna decyzja? – zapytał pozornie obojętnym, ale zdawałam sobie sprawę z tego,  że od mojej odpowiedzi zależy wszystko.
– Jakie to ma znaczenie? – rzuciłam w zamian, właściwie nie potrafiąc sobie wytłumaczyć tego, o co pytam. Miał jakiś cel w tym, żeby oddzielić mnie od Demetriego, ale to nadal pozostawało dla mnie zagadką. – Ani Hannah, ani Felix nie wiedzą, że tutaj jestem. Ja z kolei nie wiem, gdzie są oni… A nawet gdybym wiedziała, niczego bym ci nie powiedziała. Wydawało mi się, że to jasne – ciągnęłam, przez cały ten czas patrząc mu w oczy, chociaż wymagało to ode mnie mnóstwa samozaparcia. Zdawałam sobie sprawę z tego, że rozsądniej byłoby milczeć, ale w zasadzie było mi już wszystko jedno; gdyby chciał mnie zabić, już by to zrobił.
– Jesteś równie uparta, co i Demetri. Uważasz, że to dobrze się dal niego skończyło? – Kajusz pokręcił głową, wyraźnie rozczarowany. – I tak się wszystkiego dowiem.
– Od Demetriego? – zapytałam niemal niewinnym tonem, ale do mojego głosu i tak wdarło się napięcie.
Zadrżałam mimowolnie, kiedy wampir ruszył się z miejsca, bez pośpiechu zaczynając mnie okrążać. Przez cały czas mi się przypatrywał, tak intensywnie, że aż zaczynało mi się kręcić w głowie.
– Nie, chociaż mógłbym. Dzięki tobie powiedziałby mi wszystko, ale… niekoniecznie mam ochotę na słuchanie wasz krzyków – przyznał ze spokojem, zupełnie jakby mówił na jakiś równie nudny i neutralny temat, co pogoda. – Ty mi powiesz. Przy okazji może nauczę cię odrobiny pokory, skoro twoja rodzina najwyraźniej o tym zapomniała – oznajmił, a we mnie dosłownie się zagotowało, chociaż jednocześnie poczułam, że włoski na ramionach i karku stają mi dęba.
Mogłam zapytać, co takiego miał na myśli, ale nie zrobiłam tego. Czułam, że bawi się ze mną, napawając się moją niepewnością i strachem, tym bardziej, że wciąż nie powiedział wprost, dlaczego przyprowadził mnie do tak odległego, zaciemnionego miejsca. Z każdą kolejną sekundą atmosfera gęstniała, a ja odczuwałam coraz silniejszy niepokój, stopniowo uświadamiając sobie, że jestem w niebezpieczeństwie – i że właśnie coś dobiega końca, ostatecznie mogąc zakończyć się w sposób, którego mogłam tylko się domyślać. Serce tłukło mi się w piersi, przez co oddychanie zaczęło stanowić spore wyzwanie, pochłaniając niemal całą moją uwagę i energię. W zasadzie w pewnym momencie nie byłam już nawet pewna, czy Kajusz cokolwiek do mnie mówi, bo w uszach dźwięczał mi jedynie mój przyśpieszony oddech oraz rozpaczliwie trzepoczące się serce.
Chciałam być dzielna. Chciałam przynajmniej udawać, że potrafię mu się przeciwstawić, ale… nie potrafiłam.
Ruch za plecami wyrwał mnie z zamyślenia. Byłam świadoma obecności obserwującego mnie Kajusza bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, tak jak i tego, że jego cierpliwość stopniowo dobiegała końca. Chyba nawet przeczuwałam do czego to wszystko zmierza, ale nie miałam odwagi dopuścić do świadomości nawet myśli o tym, że on mógłby…
– Renesmee…
A niech go szlag, dlaczego musiał to przeciągać?!
– Idź do diabła – warknęłam, a moje słowa ostatecznie zostały sprowadzone do cichego, nienaturalnie wysokiego pisku, który za żadne skarby nie powinien wydobyć się z moich ust.
– Tak sądziłem – stwierdził beznamiętnym tonem Kajusz.
Nie miałam nawet okazji, żeby dobrze zastanowić się nad tym, co właściwie oznacza jego ton. Nerwy już od dłuższego czasu miałam w strzępkach, a w chwili, w której wampir ostatecznie zamilkł, już nie byłam w stanie nad nimi zapanować. Do tej pory sparaliżowana strachem, nagle odzyskałam kontrolę nad własnym ciałem, niezdolna dłużej spokojnie stać w miejscu. Ucieczka nigdy nie była rozsądnym rozwiązaniem, zwłaszcza kiedy miało się do czynienia z drapieżnikiem, ale w tamtej chwili już nawet nie zastanawiałam się nad tym, co jest w mojej sytuacji właściwe, a co nie. Mięśnie miałam napięte do granic możliwości, zresztą już od dłuższego czasu praktycznie nie miałam kontroli nad własnym ciałem i nad tym, co chciałam albo nie chciałam zrobić. Do podjęcia decyzji potrzebowałam wyłącznie zewnętrznego bodźca, który w jednej chwili nadszedł, sprowadzając się do zaledwie jednej, proste i aż nazbyt oczywistej myśli, która ostatecznie przejęła kontrolę nade mną i nad moim ciałem.
Uciekaj.
W jednej chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie, tak szybko, że ledwo byłam w stanie nadążyć nad rozwojem wypadków. Rozpaczliwie rzuciłam się przed siebie, na oślep kierując się w stronę – jak przynajmniej miałam nadzieję – znajdowały się drzwi. Nie wyczułam, a tym bardziej nie usłyszałam, by cokolwiek się za mną poruszyło, ale nie miało żadnego znaczenia, zresztą mogłam przewidzieć, że Kajusz nie pozwoli mi tak po prostu obejść. Zanim się obejrzałam, dosłownie zmaterializował się tuż przede mną, szybki i precyzyjny, atakując z prędkością i gracją zagniewanej kobry. Nie zauważyłam nawet, by jego ręka jakkolwiek się poruszyła, siłę wymierzonego mi ciosu w pełni pojmując dopiero z chwilą w której całym ciałem uderzyłam w przeciwległą ścianę.
Kajusz nie dał mi okazji, żebym jakkolwiek otrząsnęła się z szoku. W ułamku sekundy znalazł się przy mnie, po raz kolejny podrywając mnie do pozycji pionowej, chociaż nie miałam pojęcia dlaczego, skoro już ułamek sekundy później kolejny cios pozbawił mnie równowagi, a ja ciężko opadłam na kolana, ledwo łapiąc oddech. Chociaż starałam się nie krzyczeć, nie powstrzymałam jęku, który wyrwał mi się z ust, a który wydawał się zdradzać więcej niż nawet najbardziej wyszukane słowa. Czułam smak krwi w ustach, ale to wydawało się niczym w porównaniu z palącym bólem w żebrach, coraz intensywniej dającym mi się we znaki. W ciągu kilku następnych minut, które mnie wydawało się wiecznością, nawet oddychanie wydawało mi się prawdziwym wyzwaniem – katorgą, będącą czymś niewiele lepszym od to, co działo się ze mną przez minione…
Ile właściwie minęło czasu od momentu, w którym Kajusz tak bezceremonialnie zabrał mnie z celi, w której ocknęłam się u boku Demetriego? Nie miałam pojęcia, ale to w gruncie rzeczy było najmniej istotne, skoro czas wydawał mi się wlec w nieskończoność, a cały mój świat w jednej chwili skurczył się wyłącznie do tego małego, ciemnego pomieszczenia, bólu oraz obecności istoty, której nienawidziłam całym sercem.
Nienawidziłam również swojej reakcji, kiedy w odpowiedzi na ciche, prawie niesłyszalne krwi drgnęłam nerwowo i skuliłam się na lodowatej posadzce. Bałam się chociażby unieść głowę, uparcie wpatrując się w kamienne podłoże i z całych sił zaciskając obie dłonie w pięści. Oddychałam z trudem, raz po raz krzywiąc się i bezskutecznie walcząc z ciemnymi plamami, które tańczyły mi przed oczami. Ból mnie paraliżował, wydając się stopniowo promieniować na ciało, niemal jak podczas przemiany, chociaż intensywność tego doznania nie była nawet w połowie tak przenikliwa jak spustoszenie, którego potrafił dokonać w organizmie stopniowo rozprzestrzeniający się jad. Bałam się poruszyć, mając wrażenie, że jeśli chociażby bardziej stanowczo zaczerpnę tchu, wydarzy się coś bardzo niedobrego, czego nie będę w stanie znieść. Czułam, że balansuję gdzieś na granicy jawy i snu, bliska utraty przytomności, chociaż za wszelką cenę starałam się utrzymać resztek świadomości. Nie byłam pewna, co wydarzyłoby się, gdybym ostatecznie się poddała i zapadła w pustkę, ale nie byłam w stanie wyobrazić sobie tego, że mogłabym tak po prostu zrezygnować; już i tak byłam nieznośnie bezbronna, poza tym… poza tym…
Ciche kroki… Dochodziły jakby z oddali, tak subtelne i nic nieznaczące, że mogłyby być równie dobrze wytworem mojej wyobraźni. Łatwo było mi wyobrazić sobie skradającego się drapieżnika, pozostającego gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku. Krył się w ciemnościach, obserwując mnie i czekając na odpowiednią okazję, żeby po raz kolejny zaatakować i zadać mi ból – i tym razem być może ostatecznie mnie zabić. Chciałam być dzielna i przekonać samą siebie, że nie wolno jest mi się bać, ale strach raz po raz powracał, a ja byłam gotowa krzyczeć i prosić, gorączkowo przy tym powtarzając, że nie chcę umierać. Być może w tym wypadku śmierć mogłaby okazać się wybawieniem, ale ja chyba nigdy dotąd tak bardzo nie pragnęłam żyć – i to niezależnie od ceny, którą mogło przyjść mi za to zapłacić.
Zabrnęłam zbyt daleko, żeby teraz to zaprzepaścić. Jeśli nie dla rodziny, musiałam przynamniej próbować przeżyć dla Niego – bo moja śmierć byłaby Jego zgubą i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
Zamarłam w oczekiwaniu, niespokojna i bliska omdlenia. Czekałam na kolejne uderzenie albo jakąkolwiek inną formę cierpienia, a niepewność mnie wykańczała, przez co miałam wrażenie, że balansuję gdzieś na granicy szaleństwa. Zrób to albo mnie zostaw, pomyślałam z rozpaczą, niezdolna zdobyć się na taki wysiłek, żeby wypowiedzieć chociaż słowo na głos. Oczywiście moja mentalna prośba nie pomogła w najmniejszym nawet stopniu, a ja wciąż trwałam w niepewności, nasłuchując i starając się zachować przytomność, chociaż wciąż miałam wrażenie, że toczę z góry skazaną na niepowodzenie walkę z samą sobą.
– … ma znaczyć…? – doszło mnie jakby z oddali i wydało mi się, że rozpoznaję głos Kajusz, ale byłam w stanie rozróżnić jedynie poszczególne słowa.
Wydało mi się, że słyszę jeszcze jeden głos – być może Marcusa, być może kogoś innego – ale określenie słów albo tonu okazało się dla mnie zdecydowanie zbyt trudne. Wszystko mi się mieszało, aż w pewnej chwili zaczęłam nawet zastanawiać się nad tym, czy nie straciłam przytomności. Ciemność wydawała się być wszędzie, napierając na mnie ze wszystkich stron i to tak intensywnie, że ledwo byłam w stanie oddychać. Chciałam się przed tym bronić, ale nie potrafiłam, a sama myśl o tym stopniowo mnie wykańczała, uniemożliwiając nie tylko sensowną interpretację dochodzących do mnie jakby zza grubej szyby bodźców, ale również uporządkowanie niespójnych myśli. Już nic nie miało sensu, a mnie nie pozostało nic innego jak poddać się i…
Poddać się…
Słyszałam kroki…?
Mam wrażenie, że się unoszę, co jest… przyjemne. Otacza mnie ciemność, ale ta już nie wydaje mi się przerażająca, chociaż towarzyszy mi nieodparte wręcz wrażenie, że powinnam się bać. Cokolwiek się ze mną dzieje, nie jest normalne, chociaż sama nie mam pewności, co w takim razie powinnam była uznać za właściwe i dobre. Chociaż wysilam umysł, przekonana, że powinnam o czymś pamiętać i że to bardzo ważne, w głowie mam pustkę, której za żadne skarby nie potrafię zwalczyć. Nie mam pojęcia gdzie jestem i dokąd zmierzam, nie wspominając o określeniu skąd właściwie przyszłam. Jakie to zresztą ma znaczenie, skoro znajduję się w nicości – bo i jak inaczej mogę opisać całe pokłady niezapełnionej niczym przestrzeni, wyłącznie nieprzeniknionej czerni, która mnie otacza?
Oddycham, chociaż nie mam poczucia, by stało się coś niedobrego, gdybym jednak zdecydowała się przestać. Przez myśl przechodzi mi, że być może właśnie umarłam, ale również taka perspektywa nie wydaje mi się jakkolwiek przerażająca. Czuję się spokojna, poza tym nic mnie nie boli, co w gruncie rzeczy jest dobre. Ta cisza mi odpowiada, tak jak i wypełniająca mnie lekkość, sprawiająca, że mam ochotę zaprzeczyć wszystkim rządzącym znanym mi światem prawom i wzbić się w powietrze. Och, jakże cudownie byłoby, gdybym miała skrzydła i tak po prostu odleciała, niesiona przez wiatr i euforię, która nagle mnie wypełnia!
Skoro umarłam, mogłabym zostać aniołem. Wtedy byłabym w stanie latać, nieograniczona przez nikogo i przez nic, nawet jeśli po wieczność miałabym dryfować w tej nieokreślonej pustce.
Z zaciekawieniem rozglądam się dookoła, chociaż musiałabym być głupia, żeby spodziewać się dostrzec cokolwiek ponad czerń. Pragnę ruszyć się do przodu, chociaż przemieszczanie się w sytuacji, kiedy czuję się tak, jakbym nie posiadała ciała, wydaje się nie tylko dziwne, ale wręcz nieprawdopodobne. To również mi nie przeszkadza, tym bardziej, że nie jestem pewna, czy oby na pewno wiem co to znaczy prawdziwy świat. Myślę o słońcu i wydaje mi się, że gdzieś je widziałam, ale nie potrafię przypomnieć sobie, jak to jest, kiedy ciepłe promienie padają na odsłoniętą skórę albo rażą wrażliwe na światło tęczówki. Na myśl nasuwa mi się kolor żółty, ale i to wydaje mi się wyłącznie abstrakcją, zupełnie jakbym patrzyła na beznamiętne, zapisane na kawałku papieru słowa.
Powinnam pamiętać, ale…
Ale o czym?
Kiedy chłodny, aczkolwiek przyjemny wietrzyk rozwiewa mi włosy, nie od razu uprzytomniam sobie, co to oznacza. Na moment zamieram, oszołomiona tym doznaniem, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że coś w otaczającej pustce się zmienia. Oglądam się za siebie, jednak tam nie widzę niczego, a jedynie czerń, zresztą coś wydaje się ciągnąć mnie przed siebie, nawet jeśli nie jestem pewna, czym różnią się od siebie poszczególne kierunki. W nicości powinnam móc podążać w którąkolwiek stronę albo pozostawać w jedno – efekt byłby taki sam – a jednak…
I nagle uświadamiam sobie, że stoję na czymś solidnym, chociaż jakiekolwiek fizyczne doznania są dla mnie dziwne. Spogląda pod nogi, ale i tam nie widzę niczego prócz czerni, jednak to odkrycie nie jest dla mnie nawet w niewielkim stopniu przerażające. Mimowolnie uśmiecham się, instynktownie nastawiając twarz w kierunku wciąż wiejącego wiatru, po czym głęboko nabieram powietrza do płuc. Wyczuwam coś nietypowego i niezwykle orzeźwiającego, co mnie zachwyca, bo wiatr niesie ze sobą nie tyko wyjątkowy powiew świeżości, ale też coś, co wydaje mi się… zapachem soli? To takie znajome, chociaż nie jestem pewna, kiedy czegoś podobnego doświadczyłam. Co więcej, gdzieś w oddali słyszę miarowy, równie znajomy, co i morski zapach szum, który momentalnie rozpoznaję jako dźwięk wydawany przez wzburzoną wodę. Mam rozumieć, że gdzieś w pobliżu jest ocean albo morze?
Robię krok do przodu, a potem kolejny, coraz pewniej stąpając po tym, co mam pod nogami. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem coś w otaczającej mnie pustce zmienia się, a ona sama ewoluuje, przybierając coraz bardziej rzeczywisty kształt. Kiedy dla pewności oglądam się za siebie, przekonuję się, że za sobą wciąż mam nicość, ale im dalej w nią brnę, tym bardziej prawdziwa mi się wydaje. Coś przede mną się zmienia, zupełnie jakby ciemności rozpraszały się przede mną; mrok zaczyna wypełniać łagodne, przyjemne światło, ale to nie jest dla mnie nawet w najmniejszym stopniu przykre, chociaż chyba powinnam oczekiwać tego, że jasny blask okaże się nieprzyjemny dla moich przywykłych do ciemności oczu. Nic podobnego nie ma miejsca, a ja z tym większym entuzjazmem brnę w stronę jasności, przy końcu już niemal biegnąc, rozentuzjazmowana i tak lekka, jak chyba nigdy dotąd.
Ciemność znika, a ja dosłownie materializuję się na klifie. Uświadamiam to sobie nagle, tak jak i fakt, że stoję boso na litej, przyjemne nagrzanej skale. Drobne kamyczki i piasek drażnią moje nagie stopy, ale nie przeszkadza mi to, tak jak i wciąż burzący mi włosy wiatr. Zatrzymuję się kilka kroków od skraju przepaści, by przyjrzeć się sobie i przekonać się, że na sobie mam prostą, białą sukienkę, która rozłożystymi pasami materiału spływa aż do całej ziemi. Kreacja jest prosta i luźna, a dodatkowo wzburzona przez wiatr sprawia, że mam wrażenie, że jakimś cudem jest w stanie żyć własnym życiem. Wije się wokół mnie, co wydaje mi się całkiem zabawne, bo czuję się trochę tak, jakbym była duchem albo…
No tak, aniołem.
Chciałabym być aniołem…
Uśmiecham się mimowolnie na tę myśl. To właściwie zabawne, chociaż sama nie jestem pewna, dlaczego jednocześnie odczuwam nieopisany wręcz smutek, związany z miejsce, w którym się znajduję. Rozkładam ramiona, wciąż marząc o tym, żeby to były skrzydła, kiedy zaś wiatr muska moją odsłoniętą skórę, jeszcze bardzo burząc okrywające mnie skrawki materiału, przez moment jestem niemal pewna, że mogę wzbić się w powietrze. Pragnę tego całą sobą, bo wierzę, że dzięki temu uda mi się uciec, chociaż nie jestem pewna przed czym. Skąd się tutaj wzięłam i dlaczego wszystko jest takie niezwykłe? Szukam odpowiedzi na to pytanie, te jednak nie nadchodzą, co zresztą wydaje się do przewidzenia. Jakie to ma zresztą znaczenie, skoro czuję się dobrze? Och, gdybym jeszcze tylko wiedziała, kim jestem…
Zamykam oczy, przez kilka następnych sekund rozkoszując się cudowną atmosferą tego niezwykłego miejsca. Na oślep robię kilka ostrożnych, aczkolwiek pewnych kroczków przed siebie, instynktownie zatrzymując się na samym skraju przepaści. Dopiero wtedy decyduję się spojrzeć w dół, wprost we wzburzone wody majaczącego gdzieś w dole oceanu, wydającego się tylko czekać na to, by porwać mnie w swoje objęcia. Perspektywa skoku mnie nie przeraża, a wręcz wydaje się zachęcać do zrobienia jeszcze jednego kroku i rzucenia się w pustkę. Chcę tego – tak, zdecydowanie, choć myśl o tym wydaje się szalona. Nie pragnę śmierci, ale wolności, a wszystko we mnie aż krzyczy, że jeśli w końcu skoczę, wtedy wszystko będzie w porządku. Ufam sobie, ogarnięta nieopisanym wręcz spokojem i kojącą atmosferą tego miejsca, które chyba powinnam znać, chociaż za żadne skarby nie potrafię przypomnieć sobie jego nazwy. To tak, jakby poszczególne myśli prześlizgiwały się przez mój umysł, ulatniając się z niego niemal błyskawicznie i nie pozostawiając nawet śladu. Zdaję sobie sprawę z tego, że powinnam znać odpowiedzi – i pamiętać o… o czymś – ale im bardziej się wysilam, tym bardziej zdezorientowana się czuję.
Powinnam pamiętać o…?
Marszczę brwi, po czym wzruszam ramionami. Nic ważnego, a przynajmniej tak mi się wydaje. Przecież gdyby którakolwiek z dręczących mnie myśli miała znaczenie, nie zapomniałabym – jestem tego przekonana, nawet jeśli jakaś cząstka mnie wydaje się stanowczo oponować przed takim rozwiązaniem.
Przeczesuję palcami ciemne włosy, zachwycona tym, jak wiatr raz po raz je burzy, wydając się nimi bawić. Momentalnie odrzucam od siebie niechciane myśli, skoncentrowana wyłącznie na własnych pragnieniach i tym, jak niewiele brakuje, żeby wszystko stało się jeszcze prostsze. Oddycham głęboko, wdychając do płuc przesycone słonym zapachem powietrze i stopniowo oswajając się z myślą o tym, że to kim jestem albo gdzie się znajduje, nie ma w gruncie rzeczy żadnego znaczenia. Jestem tu i teraz, i jestem szczęśliwa – czy też raczej będę, jeśli pokuszę się o posunięcie o ten przysłowiowy krok dalej, w tym jednym wypadku w istocie sprowadzający się do zaledwie jednego pewnego ruchu przed siebie.
Przecież wiem, jak powinnam to zrobić. Już to robiłam, chociaż nie jestem pewna kiedy i w jakich okolicznościach.
To takie proste…
Ale wciąż mam wrażenie, że umyka mi coś istotnego. Powinnam o czymś pamiętać, ale…
Chcę być aniołem.
Ta myśl mnie rozprasza, skutecznie sprowadzając na ziemię. Lekko potrząsam głową, po czym raz jeszcze spoglądam na wzburzoną wodę gdzieś tam w oddali. Chociaż fale pienią się i raz po raz podmywają ścianę klifu, ocean wydaje się spokojny i zachęcający. Pragnę rzucić się w jego objęcia i poczuć spokój, wcześniej poprzedzony nieopisanym wręcz poczuciem wolności, który miał towarzyszyć mi przez cały okres trwania lotu. Zaledwie kilka sekund, a jednak ta perspektywa wydaje mi się tak oszałamiająca i atrakcyjna, że mimowolnie drżę, a serce momentalnie przyśpiesza mi biegu, jakby chcąc wyrwać się z mojej piersi i uciec gdzieś daleko – do… kogoś? Nie wiem, gdzie w tym sens, ale jeśli istnieje ktoś, kto pragnie mego serca, to niech i tak będzie.
Przestępuję o krok do przodu, chociaż to w zasadzie sprowadza się do przesunięcia o parę pozornie nic nieznaczących milimetrów. Uśmiecham się mimowolnie, beztrosko i całkowicie niewinnie, niczym w roztargnieniu. Czuję się jak uradowane dziecko, które w końcu ma otrzymać to, czego najbardziej oczekuję.
Waham się jeszcze przez chwilę, a później…
Już w chwili, w której bez chwili wahania rzucę się przed siebie, mam wrażenie, jakbym w końcu leciała – niczym anioł, dokładnie tak, jak sobie to wymarzyłam. Pęd rozwiewa mi włosy i szarpie ubranie, co jest równie oszałamiające i przyjemne. Powinnam krzyczeć, ale w zamian zaczynam się śmiać, uradowana niezwykłością tego doświadczenia; euforia nie opuszcza mnie nawet na moment, choć przecież powinnam być przynajmniej trochę zaniepokojona tym, że właśnie rzucam się w nicość. Nic z tego, a ja czuję się fantastycznie, tak lekka i… i… szczęśliwa… i…
Na ułamek sekundy przed tym, jak wpadam w lodowatą, ciemną toń, a wzburzone wody oceanu chwytają mnie w swoje bezwzględne objęcia, wydaje mi się, że słyszę zimny, kobiecy śmiech – a także słowa, które powinny mieć dla mnie sens, a które również wydają się być gdzieś jakby poza mną.
Ten cichy szept ostatnim, co słyszę, zanim ostatecznie zapadam się w pustkę.
Bo przecież nikt tak naprawdę nie chce, żebyś się obudziła…
No cóż, chyba pozostaje mi jedynie zostawić Was w niepewności… Oczywiście proszę o wybaczenie, tym bardziej, że takie końcówki zawsze były w moim stylu. Mam nadzieję, że nikt nie zabije mnie za to przed pojawieniem się kolejnego rozdziału, który powinien trochę wyjaśnić – albo i nie.
Jak zwykle pięknie dziękuję za wszystkie komentarze. To bardzo mnie motywuje, zwłaszcza w połączeniu z muzyką, która ma wielkie znaczenie zwłaszcza w przypadku tego opowiadania. Tym razem wielką pociechą dla mnie był album Evanescence pod tym samym tytułem. Zwłaszcza „Lost in paradise”, które szczerze polecam. Och, swoją drogą, mam nadzieję, że usatysfakcjonowałam pewną osobę, jeśli chodzi o poziom okrutności Kajusza. Starałam się, tym bardziej, ze jego charakter od samego początku wydawał mi się trudny do okiełzania.
Raz jeszcze składam spóźnione życzenia świąteczne. Dziękuję wszystkim, którzy czytają, nawet jeśli towarzyszą mi po cichu albo od niedawna. Trzymajcie kciuki, żeby kolejny rozdział powstał z równą lekkością i stosunkowo planowo.

Nessa.

1 komentarz

  1. Hej
    Hmm co mam Ci powiedzieć. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Kajusz jest najbardziej bezwzględny z braci Volturi.. tak bić niewinną dziewczynę.. ale z drugiej strony..ma już Demetriego i Renesmee, na której mu tak zależy. Przecież może zmienić plany i nie robić sobie więcej kłopotu z wydobywaniem informacji czy to z Dema, czy od Nessie..ale najwyraźniej jest zbyt krótkowzroczny aby dostrzec tę możliwość- mam nadzieje, że to go zgubi:) Aro go dorwie i.... mmmm:D
    Wydaje mi się, że wiem kto mu przeszkodził, chociaż poczekam na następny rozdział, aby się przekonać czy moje przypuszczenia są słuszne. Ta sama osoba "zamknęła" Nessie w tym wyimaginowanym świecie?.. ten śmiech. Mam wrażenie, że to zemsta bardzo zranionej wampirzycy. No i te słowa- tak jakby skacząc w przepaść Nessie wpadła w pułapkę- ciekawa jestem na czym ona będzie polegała. Nie, nie będę grozić Ci śmiercią, ale mam nadzieje, że nowy rozdział będzie dość szybko:)
    Czekam na więcej kochana:)

    Guśka

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa