Renesmee
W chwili, w której
Kajusz zdecydował się mnie zabrać, dotarło do mnie, że nie powinnam spodziewać
się niczego dobrego. Byłam świadoma przede wszystkim narastającego z każdą
kolejną sekundą, paraliżującego lęku, który nie opuszczał mnie ani na moment,
zwłaszcza z chwilą, kiedy głos nawołującego za nami Demetriego ostatecznie
ucichł. Wydawało mi się, że poczuję ulgę, kiedy znajdę się na tyle daleko, by
Kajusz i Marcus dłużej nie byli w stanie wykorzystywać mnie do
wpłynięcia na decyzję tropiciela, ale ukojenie w tym wypadku wydawało się
pojęciem względnym, a ja nie potrafiłam go odnaleźć. Od ciągłego napięcia
zaczynały boleć mnie mięśnie, ale to wydawało się niczym w porównaniu
z tym wyjątkowym rodzajem cierpienia, związanym ze świadomością tego, iż
wszystko popsułam. Dopiero wyraz twarzy bezradnego, pragnącego za wszelką cenę
mi pomóc Demetriego uprzytomnił mi, jak wielki błąd popełniłam, kiedy uległam
emocjom i wymusiłam na Corin wprowadzenie mnie do twierdzy, ale teraz było
już za późno na jakiegokolwiek przemyślenia czy wyciąganie wniosków. Mogłam
wytykać sobie błędy i zadręczać się z powodu tego, do czego
ostatecznie doprowadziłam, ale to nie miało sensu i starałam się o tym
pamiętać.
Milczenie
Kajusza nie wróżyło niczego dobrego, jedynie potęgując moje zdenerwowanie, ale
nie miałam odwagi, by odezwać się chociaż słowem. Wciąż się we mnie gotowało,
a jedynym moim marzeniem było to, żeby rzucić się wampirowi do gardła
i zmusić go do tego, by zapłacił za wszystkie krzywdy, które wyrządził
mnie i tym, których kochałam, ale rzucając się do ataku, mogłam co
najwyżej doprowadzić do swojej szybkiej śmierci, a tego nie chciałam. Czy
była to z mojej strony oznaka tchórzostwa? Nie miałam pewności, ale prawda
była taka, że nie chciałam umierać i najzwyczajniej w świecie się
tego bałam – tym bardziej, że nie byłam w stanie określić, czego powinnam
spodziewać się po rozjuszonym Kajuszu.
Martwiło
mnie to, tak jak i nieobecność Marcusa, który został gdzieś za nimi,
najpewniej wciąż w okolicy celi Demetriego. Nie słyszałam, żeby Kajusz
wydawał mu jakiekolwiek rozkazy, a tym bardziej by wampira odprawił, ale
to jeszcze o niczym nie znaczyło. Obawiałam się, że Marcus miał w tym
miejscu równie wiele do powiedzenia, co niegdyś Jane, a jak długo zamiary
tej piekielnej istoty nie kolidowały z tym, czego mógł oczekiwać władcza,
wampir miał pełną swobodę w tym, co robił. Wolałam nie zastanawiać się nad
tym, co to oznacza, nie wspominając o głupstwach, których mógł dopuścić
się z mojego powodu Demetri. Jeśli coś by mu się stało z mojego
powodu, nigdy bym sobie tego nie wybaczyła, a to był zaledwie początek
długiej listy błędów, które miałam okazję popełnić w ostatnim czasie.
Kajusz nie
prowadził mnie długo, chociaż przy tempie, które mi na rzucił, a któremu
ledwo byłam w stanie sprostać, nie mogłam być niczego pewna. Próbowałam
dyskretnie rozejrzeć się dookoła, ale wszystkie korytarze, którymi mnie
prowadził, wydawały się wyglądać tak samo albo to po prostu ja byłam zbyt
zmęczona, by zwracać większą uwagę na szczegóły. Starałam się sprawiać wrażenie
zdecydowanej i o wiele pewniejszej siebie niż byłam w rzeczywistości,
ale obawiałam się, że to nie wychodziło mi nawet w najmniejszym stopniu.
Chwiałam się na nogach, osłabiona utratą krwi i wciąż oszołomiona razem,
który wampir wymierzył mi na krótko przed tym, jak zdecydował się wyciągnąć
mnie z celi. Całą energię wykorzystywałam na to, by być w stanie
utrzymać się w pionie, a i to przychodziło mi z trudem.
Czułam, że
wydarzy się coś niedobrego, ale wyciągnięcie podobnych wniosków bynajmniej nie
stanowiło jakiegoś szczególnie trudnego zadania. Zdawałam sobie sprawę z tego,
że posunęła się za daleko, igrając z Kajuszem i wystawiając jego
nerwy na próbę, ale nie żałowałam tego. Gdybym miała decydować, bez chwili wahania
zdecydowałabym się na podobne zachowanie raz jeszcze, gotowa krzyczeć, wyklinać
i obrażać go na wszystkie znane mi sposoby, jeśli tylko w ten sposób
byłabym w stanie zapewnić najbliższym chociaż względne bezpieczeństwo. Nie
miałam złudzeń co do tego, że Demetri powiedziałby Kajuszowi wszystko, czego
tamten by od niego oczekiwał, jeśli tylko w ten sposób zyskałby gwarancję,
że nic złego mnie nie spotka, ale nie mogłam pozwolić na to, żeby nasza słabość
okazała się zgubna dla pozostałych. Kochałam Demetriego całą sobą i najpewniej
zrobiłabym dla niego dokładnie to samo, co on próbował robić dla mnie, ale to
niczego nie zmieniało. Mieliśmy problemy przeze mnie i to ja musiałam
zrobić wszystko, byleby zapobiec nieszczęściu, które wydawało się wisieć nad nami
wszystkimi.
Nie byłam
pewna czy to dobrze, czy źle, że Kajusz aż tak ostro zareagował na moje
zachowanie. Jakaś część mnie wydawała się być świadoma tego, że wcale nie
poprawiłam sytuacji swojej i Demetriego, ale starałam się o tym nie
myśleć, co wcale nie było łatwe. W głowie miałam mętlik, gorączkowo
próbując znaleźć sensowne odpowiedzi na dręczące mnie pytania, przede wszystkim
dotyczące tego, czego powinnam spodziewać się po Kajuszu i jego
podwładnych. Miałam nadzieję, że podczas mojej nieobecności Demowi łatwiej
będzie nad sobą panować, tym bardziej, że Marcus doprowadzał go do szaleństwa,
ale obawiałam się, że najpewniej oszukiwałam samą siebie. Patrzenie na moje
cierpienie byłoby dla tropiciela największą katorgą, ale czyż jeszcze gorsza
nie wydawała się niepewność, kiedy nie miałby nawet gwarancji, że w ogóle
jestem żywa? Rozdzieleni, nie mieliśmy na siebie najmniejszego wpływu, za to
Kajusz mógłby mieć nas w garści, skoro Demetri był w stanie zrobić
dla mnie równie wiele, co i ja dla niego.
Czy właśnie
do tego sprowadzały się działania Kajusza? Zamierzał zamknąć mnie w innym
miejscu, by móc sprawować kontrolę nad tropicielem, którego zdolności wbrew
wszystkiemu miały dla niego znaczenie? Gdyby chciał, mógłby mnie nawet zabić,
ale nie sądziłam, żeby się na to zdobył, przynajmniej na razie. Demetri musiał
być świadom mojej obecności, a gdyby nagle przestał mnie wyczuwać, wtedy
jak nic odmówiłby jakiejkolwiek formy współpracy, a przynajmniej tak mi
się wydawało. Kajusz nie był głupi, poza tym mnie potrzebował, a przynajmniej
ja starałam się wierzyć w to, iż tak jest w istocie. Potrzebowałam
czasu, żeby wymyślić coś sensownego, poza tym musiałam rozeznać się w sytuacji
i…
Och, kogo
ja właściwie próbowałam oszukać? Prawda była taka, że ani ja, ani Demetri nie
mieliśmy najmniejszych szans. Jedyne, na co mogłam tak naprawdę liczyć, było
to, by przynajmniej Hannah, Felix i moja rodzina mieli trochę więcej
szczęścia. Żałowałam, że nie byłam w stanie nawet z nimi porozmawiać
i jakkolwiek wytłumaczyć im, że muszą zrobić wszystko, byleby przeżyć,
niezależnie od tego, co przytrafi się mnie albo Demetriemu. Pragnęłam całą sobą
tego, żeby byli bezpieczni i nie popełniali moich błędów, ale obawiałam
się, że to wcale nie będzie takie proste; teraz kiedy większość moich bliskich
pamiętała, nie mieli tak po prostu przymknąć oka na moją nieobecność. Miałam
tylko nadzieję, że Hannah zrobi dla mnie przynajmniej tyle i wstrzyma się
z przywróceniem pamięci moim rodzicom, a może nawet po raz kolejny
wymaże wspomnienie o mnie z umysłów pozostałych. Tak byłoby dla
wszystkich łatwiej, poza tym wtedy mogliby żyć dalej, bez podejmowania ryzyka,
tym bardziej, że sprawa wydawała się z góry skazana na niepowodzenie.
Chciałam
tego. Tak bardzo tego chciałam, ale…
Kajusz bez
słowa wyjaśnienia popchnął mnie do przodu, zmuszając do tego, żebym go
wyprzedziła. Z trudem uchwyciłam równowagę i zastygłam w bezruchu,
wzdrygając się mimowolnie, kiedy tuż za sobą usłyszałam nienaturalnie głośne
w panującej ciszy trzaśnięcie zatrzaskiwanych drzwi. Czułam na sobie
przenikliwe spojrzenie krwistych tęczówek wampira, ale chociaż instynkt
podpowiadał mi, że stanie plecami do potencjalnego zabójcy nie jest najlepszym
pomysłem, nie miałam odwagi obejrzeć się przez ramię, a tym bardziej
spojrzeć wampirowi w oczy. Zdecydowanie łatwiej było udawać, że jestem
w ciemnościach sama, a moja sytuacja wcale nie jest aż tak tragiczna,
jak mogłoby się wydawać, nawet jeśli jednocześnie zdawałam sobie sprawę z tego,
iż oszukuję samą siebie.
Za wszelką
cenę stałam się zachować spokój i nie okazywać strachu. Próbowałam
przypomnieć sobie wszystko to, czego rodzina uczyła mnie już od dziecka,
doskonale rozumiejąc, że w przypadku ewentualnego starcia z wampirem,
nie miałabym najmniejszych szans. Nie mogłam uciekać, a nawet gdybym
zaczęła krzyczeć, nikt i tak nie pojawiłby się, żeby mi pomóc, obojętnie
jak bardzo bym tego potrzebowała. Byłam zdana na siebie, a jedynym, co mi
pozostawało, wydawało się spokojne czekanie na rozwód wypadków, chociaż
bierność stopniowo doprowadzała mnie do szaleństwa. Stój spokojnie, nie patrz
mu w oczy, a na pewno nie próbuj go prowokować – powtarzałam sobie,
ale dostosowanie się do własnych rad był trudne, zwłaszcza w sytuacji,
kiedy tak bardzo się bałam i jednocześnie za wszelką cenę pragnęłam udowodnić
Kajusowi, że jest inaczej.
Moje serce
waliło tak szybko i głośno, jak chyba nigdy dotąd, co wydawało się o tyle
niezwykłe, że od czasu przemiany nieznośny narząd wydawał się pracować
ostatkiem sił. Starałam się wyrównać oddech, jednak wciąż miałam wrażenie,
jakby w pomieszczeniu, w którym się znajdowałam, brakowało tlenu,
przez co oddychałam z trudem, spazmatycznie chwytając powietrze. W tamtej
chwili żałowałam, że jakimś cudem nie jestem w stanie stać się
niewidzialną, tak jak robiła to Corin; być może w ten sposób nie byłabym
w stanie zwieść Kajusza, ale przynajmniej miałabym względne poczucie
bezpieczeństwa, a właśnie tego potrzebowałam nade wszystko. Milczenie
doprowadzało mnie do szaleństwa, ale nie miałam odwagi odezwać się chociaż
słowem, zresztą podejrzewałam, że gdybym już zaczęła mówić, najpewniej
pokusiłabym się o wyrzucenie z siebie słów, które zdecydowanie nie
poprawiłyby mojej sytuacji.
– Zdajesz
sobie sprawę z tego, jak bardzo namieszałaś? – zapytał mnie cicho Kajusz,
w końcu decydując się nade mną ulitować i przerwać to, co tak bardzo
mnie wykańczało.
Chyba
powinnam poczuć się lepiej, ale coś w jego wypranym z jakichkolwiek
emocji tonie przyprawiło mnie o dreszcze. Dyskretnie zacisnęłam dłonie
w pięści, napinając mięśnie i próbując odzyskać kontrolę nad własnym
ciałem, jednak obawiałam się, że moje starania nie przynoszą najmniejszych
nawet efektów. Miałam wrażenie, że nieśmiertelny nie tylko doskonale zdaje
sobie sprawę z tego, jak reagowało na jego obecność moje ciało, ale
dosłownie jest w stanie czytać ze mnie niczym z przysłowiowej
otwartej księgi. Mój oddech i przyśpieszone serce zdarzały mu więcej,
aniżeli mogłabym sobie życzyć, a uświadomienie mu tego, że się boję,
zdecydowanie nie było dla mnie dobre.
Nie
patrzyłam na niego, ale adrenalina i mocne przytępienie zmysłów sprawiły,
że zwracałam większą uwagę na nawet najmniej istotne z dochodzących do
mnie bodźców. Tak czy inaczej, natychmiast zorientowałam się, że Kajusz się
poruszył, bez pośpiechu podchodząc bliżej mnie. Zatrzymał się tak blisko, że
doskonale czułam bijące od jego ciała zimno i to sprawiło, że nie
powstrzymałam dreszczy. Moje własne reakcje jedynie podsycały gniew, który
odczuwałam, a który chcąc nie chcąc musiałam odsunąć gdzieś na dalszy
plan, przytłoczona przez wydający się przysłaniać wszystko inne lęk. Emocje
były skomplikowane, zwłaszcza w przypadku wampirów, które odbierały
wszystko o wiele bardziej intensywnie niż zwykli śmiertelnicy. Chciałam
się od tego odciąć, tak jak dokonałam tego w Seattle, jednak nie miałam
pojęcia jak, a uczucia wciąż mi się wymykały, całkowicie obojętne na to,
czego mogłabym oczekiwać. Już nie potrafiłam odnaleźć tego stanu, kiedy to
gniew przejmował nade mną kontrolę, a ja nie bałam się, skoncentrowana
wyłącznie na tym, co chciałam i musiałam zrobić. To wydawało się być
gdzieś poza mną, absolutnie poza moim zasięgiem, ja z kolei wydawałam się
płacić za tych kilka godzin wytchnienia, które udało mi się w ten sposób
uzyskać. Już nie byłam w stanie odszukać tej pustki, a wręcz
przeciwnie: emocje przytłaczały mnie, tak wyraziste i obecne, jak chyba
nigdy dotąd.
– Nie
zamieszasz mi odpowiedzieć? – zniecierpliwił się Kajusz, tym samym
uświadamiając mi, że od dłuższego czasu milczę, całkowicie obojętna na jego
obecność i słowa. Przynajmniej pozornie, bo w rzeczywistości nawet na
moment nie byłam w stanie zapomnieć o nim i zagrożeniu, które
dla mnie stanowił. – Spójrz na mnie – nakazał mi nieznoszącym sprzeciwu tonem,
ale w odpowiedzi na jego słowa nawet nie ruszyłam się z miejsca.
Wbiłam
wzrok w pustkę przede mną, uparcie milcząc i zachowując się tak,
jakby wszystko to, co działo się wokół mnie, w gruncie rzeczy mnie nie
dotyczyło. Tak było dużo łatwiej, a skoro nie byłam zdolna z nim
walczyć, mogłam przynajmniej starać się go ignorować, nawet jeśli takie
zachowanie wydawało mi się ryzykowne. Mógł zabrać mnie od Demetriego, a może
nawet skrzywdzić, by spróbować wymóc na tropicielu zachowanie, które oczekiwał,
ale to jeszcze nie znaczyło, że zamierzałam być mu posłuszna. Miałam
przynajmniej kilkanaście różnych powodów, by go nienawidzić, począwszy od tego,
co robił teraz, na przeszłości kończąc. Przecież ani ja, ani moja rodzina,
niczym mu nie zawiniliśmy, a jednak nawet nie wahał się przed
wykorzystaniem mnie i moich bliskich do swoich planów. Żadne z nas
nigdy nie próbowało ingerować w konflikty i relacje, które łączyły
braci Volturi, a tym bardziej wchodzić im w drogę. Ich wewnętrzne
problemy nas nie dotyczyły, a jednak ostatecznie wylądowaliśmy w samym
środku konfliktu, nie mając najmniejszego wpływu na to, co działo się przez
ostatnie miesiące.
– Nie… –
pomyślałam i dopiero po dłuższej chwili dotarło do mnie, że wyszeptałam to
na głos.
– Co
powiedziałaś? – usłyszałam tuż za sobą wyraźnie zaskoczony głos wampira.
Brzmiał surowo, poza tym jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, iż powoli
zaczynał tracić cierpliwość.
Spuściłam
wzrok. Już i tak mocno ryzykowałam, ale w zasadzie było mi wszystko
jedno.
–
Powiedziałam… że nie – powtórzyłam po
chwili wahania. Przełknęłam z trudem, próbując pozbyć się guli, która
nagle wyrosła gdzieś w moim gardle, uniemożliwiając mi odezwanie się
chociażby słowem. – Nie zamierzam spełniać twoich poleceń – dodałam, decydując
się postawić sprawę jasno.
Po moich
słowach po raz kolejny zapadło milczenie, ale był to zupełnie inny rodzaj ciszy
niż ten, którego mogłabym się spodziewać. Nie potrafiłam tego opisać, ale
czułam, że coś się zmieniło i to na gorsze. Nie byłam pewna, jak powinnam
określić charakter tej zmiany, ale to wydawało się najmniej istotne, zresztą
momentalnie przestałam zastanawiać się nad czymkolwiek, w zamian w pełni
koncentrując się na coraz silniejszym niepokoju, który nagle poczułam.
Chłodne
dłonie zacisnęły się na moich ramionach nagle, a już w następnej
sekundzie Kajusz szarpnięciem odwrócił mnie w swoją stronę. Poczułam ból,
kiedy jego palce z siłą wpiły się w moją skórę, chyba jedynie cudem
nie gruchocąc mi kości, ale nie miałam nawet okazji jęknąć, kiedy boleśnie
uderzyłam plecami o ścianę. Wszystko działo się bardzo szybko, a ja
nawet nie zorientowałam się, w którym momencie Kajuszowi w ogóle
udało się popchnąć mnie niemal na drugi koniec pomieszczenia, skutecznie
unieruchamiając i zmuszając do tego, żebym jednak spojrzała mu w twarz.
Jego rubinowe tęczówki nieznacznie pociemniały z gniewu, ale i tak
wydawały się jarzyć w ciemności; jego blada, nieludzko doskonała twarz,
nie wyrażała żadnych emocji, niczym wykuta z marmuru.
– Uważasz,
że twoje zdanie jakkolwiek się liczy? – zapytał mnie, ale po jego tonie
poznałam, że nie oczekuje odpowiedzi. – Kolejny błąd, dziewczyno. A ja nie
toleruję błędów i chyba najwyższa pora na to, żebyś w końcu się tego
nauczyła.
– Mam przez
to rozumieć, że mnie zabijesz? – wyszeptałam i chociaż sama myśl o śmierci
powinna była mnie przerazić, moje pytanie zabrzmiało dziwnie obojętnie i niemal…
pusto.
Kajusz
przyjrzał mi się w uwagą, jakby rozważając, co i czy w ogóle
powinien mi odpowiedzieć. Być może chciał mnie w ten sposób podręczyć, ale
coś podpowiadało mi, że w rzeczywistości rozważał wszystkie możliwości,
wciąż jeszcze nie będąc w stanie podjąć jednoznaczniej decyzji o moim
dalszym losie.
– To byłoby
zbyt proste – odpowiedział w końcu, jak gdyby nigdy nic odsuwając się ode
mnie. Instynktownie nabrałam powietrza do płuc, korzystając z chwilowej
swobody, jeśli chodziło o możliwość łapania oddechu. Jego bliskość
wydawała się wszystko utrudniać, nie tylko sprawiając, że coraz bardziej
kręciło mi się w głowie, ale również potęgując dręczące mnie poczucie
rozbicia. – Nie, jeszcze mi się przydasz. Mam wrażenie, że możesz powiedzieć mi
o wiele więcej niż Demetri by mógł… Bo co do tego, że jestem w stanie
zmusić go do mówienia, już nie ma najmniejszych wątpliwości – dodał, obrzucając
mnie wymownym spojrzeniem. – Chyba najwyższa pora, żebyśmy sobie porozmawiali –
oznajmił chłodno, a coś w jego tonie sprawiło, że serce omal nie
wyrwało mi się z piersi.
– O czym?
– Rzuciłam mu niechętne, nieufne spojrzenie. – Demetri niczego ci nie
powiedział i nie powie.
– A ty?
– zapytał, puszczając moje pytanie mimo uszu. – Sądzę, że jesteś w stanie
pomóc mi w równym stopniu, co i on. W zasadzie śmiem twierdzić,
że krótka relacja tego co ty, Hannah i Felix porabialiście przez minione
tygodnie, byłaby niezwykle interesująca.
Zacisnęłam
usta, instynktownie decydując się nie odpowiadać na jego słowa. Zesztywniałam,
czując na sobie intensywne spojrzenie krwistych tęczówek, po czym uciekłam
wzrokiem gdzieś w bok. Miałam ochotę wprost powiedzieć mu, że i tak
nie jest w stanie zmusić mnie do mówienia, ale powstrzymałam się, bo to
wcale nie było aż takie oczywiste. Wszystko we mnie aż rwało się do ucieczki,
raz po raz uświadamiając mi beznadzieję mojego położenia. Nie miałam
najmniejszych szans w starciu z kimś nawet równym sobie, a co
dopiero z prawdziwym, bezwzględnym wampirem!
Wyczułam
nieznaczny ruch i już nie miałam najmniejszych wątpliwości co do tego, że
Kajusz znalazł się jeszcze bliżej mnie. Niemal czułam bijący od jego ciała
chłód, chociaż to równie dobrze mogło być wytworem mojej wyobraźni. Oddech
natychmiast mi przyśpieszył, tym samym zdradzając więcej niż mogłabym sobie
życzyć. Nie miałam wątpliwości co do tego, że wampir czuł mój strach, a to
nigdy nie wróżyło dobrze – tym bardziej, że miałam do czynienia z kimś,
kto chciał skrzywdzić zarówno mnie, jak i tych, którzy byli dla mnie
ważni.
– Renesmee.
– Głos Kajusza był cichy, ale stanowczy. Niechętnie zmusiłam się do tego, by na
powrót na niego spojrzeć. – Nie chcesz mnie prowokować.
– Dlatego
milczę – zauważyłam przytomnie. – Nie mam ci niczego do powiedzenia.
Zacisnął
usta.
– To twoja
ostateczna decyzja? – zapytał pozornie obojętnym, ale zdawałam sobie sprawę
z tego, że od mojej odpowiedzi
zależy wszystko.
– Jakie to
ma znaczenie? – rzuciłam w zamian, właściwie nie potrafiąc sobie
wytłumaczyć tego, o co pytam. Miał jakiś cel w tym, żeby oddzielić
mnie od Demetriego, ale to nadal pozostawało dla mnie zagadką. – Ani Hannah,
ani Felix nie wiedzą, że tutaj jestem. Ja z kolei nie wiem, gdzie są oni… A nawet
gdybym wiedziała, niczego bym ci nie powiedziała. Wydawało mi się, że to jasne
– ciągnęłam, przez cały ten czas patrząc mu w oczy, chociaż wymagało to
ode mnie mnóstwa samozaparcia. Zdawałam sobie sprawę z tego, że rozsądniej
byłoby milczeć, ale w zasadzie było mi już wszystko jedno; gdyby chciał
mnie zabić, już by to zrobił.
– Jesteś
równie uparta, co i Demetri. Uważasz, że to dobrze się dal niego
skończyło? – Kajusz pokręcił głową, wyraźnie rozczarowany. – I tak się
wszystkiego dowiem.
– Od
Demetriego? – zapytałam niemal niewinnym tonem, ale do mojego głosu i tak
wdarło się napięcie.
Zadrżałam
mimowolnie, kiedy wampir ruszył się z miejsca, bez pośpiechu zaczynając
mnie okrążać. Przez cały czas mi się przypatrywał, tak intensywnie, że aż
zaczynało mi się kręcić w głowie.
– Nie,
chociaż mógłbym. Dzięki tobie powiedziałby mi wszystko, ale… niekoniecznie mam
ochotę na słuchanie wasz krzyków – przyznał ze spokojem, zupełnie jakby mówił
na jakiś równie nudny i neutralny temat, co pogoda. – Ty mi powiesz. Przy
okazji może nauczę cię odrobiny pokory, skoro twoja rodzina najwyraźniej
o tym zapomniała – oznajmił, a we mnie dosłownie się zagotowało,
chociaż jednocześnie poczułam, że włoski na ramionach i karku stają mi
dęba.
Mogłam
zapytać, co takiego miał na myśli, ale nie zrobiłam tego. Czułam, że bawi się
ze mną, napawając się moją niepewnością i strachem, tym bardziej, że wciąż
nie powiedział wprost, dlaczego przyprowadził mnie do tak odległego,
zaciemnionego miejsca. Z każdą kolejną sekundą atmosfera gęstniała,
a ja odczuwałam coraz silniejszy niepokój, stopniowo uświadamiając sobie,
że jestem w niebezpieczeństwie – i że właśnie coś dobiega końca,
ostatecznie mogąc zakończyć się w sposób, którego mogłam tylko się
domyślać. Serce tłukło mi się w piersi, przez co oddychanie zaczęło
stanowić spore wyzwanie, pochłaniając niemal całą moją uwagę i energię. W zasadzie
w pewnym momencie nie byłam już nawet pewna, czy Kajusz cokolwiek do mnie
mówi, bo w uszach dźwięczał mi jedynie mój przyśpieszony oddech oraz
rozpaczliwie trzepoczące się serce.
Chciałam
być dzielna. Chciałam przynajmniej udawać, że potrafię mu się przeciwstawić,
ale… nie potrafiłam.
Ruch za
plecami wyrwał mnie z zamyślenia. Byłam świadoma obecności obserwującego
mnie Kajusza bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, tak jak i tego, że jego
cierpliwość stopniowo dobiegała końca. Chyba nawet przeczuwałam do czego to
wszystko zmierza, ale nie miałam odwagi dopuścić do świadomości nawet myśli
o tym, że on mógłby…
– Renesmee…
A niech
go szlag, dlaczego musiał to przeciągać?!
– Idź do
diabła – warknęłam, a moje słowa ostatecznie zostały sprowadzone do cichego,
nienaturalnie wysokiego pisku, który za żadne skarby nie powinien wydobyć się
z moich ust.
– Tak
sądziłem – stwierdził beznamiętnym tonem Kajusz.
Nie miałam
nawet okazji, żeby dobrze zastanowić się nad tym, co właściwie oznacza jego
ton. Nerwy już od dłuższego czasu miałam w strzępkach, a w chwili,
w której wampir ostatecznie zamilkł, już nie byłam w stanie nad nimi
zapanować. Do tej pory sparaliżowana strachem, nagle odzyskałam kontrolę nad
własnym ciałem, niezdolna dłużej spokojnie stać w miejscu. Ucieczka nigdy
nie była rozsądnym rozwiązaniem, zwłaszcza kiedy miało się do czynienia z drapieżnikiem,
ale w tamtej chwili już nawet nie zastanawiałam się nad tym, co jest
w mojej sytuacji właściwe, a co nie. Mięśnie miałam napięte do granic
możliwości, zresztą już od dłuższego czasu praktycznie nie miałam kontroli nad
własnym ciałem i nad tym, co chciałam albo nie chciałam zrobić. Do
podjęcia decyzji potrzebowałam wyłącznie zewnętrznego bodźca, który w jednej
chwili nadszedł, sprowadzając się do zaledwie jednej, proste i aż nazbyt
oczywistej myśli, która ostatecznie przejęła kontrolę nade mną i nad moim
ciałem.
Uciekaj.
W jednej
chwili wszystko potoczyło się błyskawicznie, tak szybko, że ledwo byłam w stanie
nadążyć nad rozwojem wypadków. Rozpaczliwie rzuciłam się przed siebie, na oślep
kierując się w stronę – jak przynajmniej miałam nadzieję – znajdowały się
drzwi. Nie wyczułam, a tym bardziej nie usłyszałam, by cokolwiek się za
mną poruszyło, ale nie miało żadnego znaczenia, zresztą mogłam przewidzieć, że
Kajusz nie pozwoli mi tak po prostu obejść. Zanim się obejrzałam, dosłownie
zmaterializował się tuż przede mną, szybki i precyzyjny, atakując z prędkością
i gracją zagniewanej kobry. Nie zauważyłam nawet, by jego ręka jakkolwiek
się poruszyła, siłę wymierzonego mi ciosu w pełni pojmując dopiero z chwilą
w której całym ciałem uderzyłam w przeciwległą ścianę.
Kajusz nie
dał mi okazji, żebym jakkolwiek otrząsnęła się z szoku. W ułamku
sekundy znalazł się przy mnie, po raz kolejny podrywając mnie do pozycji pionowej,
chociaż nie miałam pojęcia dlaczego, skoro już ułamek sekundy później kolejny
cios pozbawił mnie równowagi, a ja ciężko opadłam na kolana, ledwo łapiąc
oddech. Chociaż starałam się nie krzyczeć, nie powstrzymałam jęku, który wyrwał
mi się z ust, a który wydawał się zdradzać więcej niż nawet
najbardziej wyszukane słowa. Czułam smak krwi w ustach, ale to wydawało
się niczym w porównaniu z palącym bólem w żebrach, coraz intensywniej
dającym mi się we znaki. W ciągu kilku następnych minut, które mnie wydawało
się wiecznością, nawet oddychanie wydawało mi się prawdziwym wyzwaniem –
katorgą, będącą czymś niewiele lepszym od to, co działo się ze mną przez
minione…
Ile
właściwie minęło czasu od momentu, w którym Kajusz tak bezceremonialnie
zabrał mnie z celi, w której ocknęłam się u boku Demetriego? Nie
miałam pojęcia, ale to w gruncie rzeczy było najmniej istotne, skoro czas
wydawał mi się wlec w nieskończoność, a cały mój świat w jednej
chwili skurczył się wyłącznie do tego małego, ciemnego pomieszczenia, bólu oraz
obecności istoty, której nienawidziłam całym sercem.
Nienawidziłam
również swojej reakcji, kiedy w odpowiedzi na ciche, prawie niesłyszalne
krwi drgnęłam nerwowo i skuliłam się na lodowatej posadzce. Bałam się
chociażby unieść głowę, uparcie wpatrując się w kamienne podłoże i z całych
sił zaciskając obie dłonie w pięści. Oddychałam z trudem, raz po raz
krzywiąc się i bezskutecznie walcząc z ciemnymi plamami, które
tańczyły mi przed oczami. Ból mnie paraliżował, wydając się stopniowo
promieniować na ciało, niemal jak podczas przemiany, chociaż intensywność tego
doznania nie była nawet w połowie tak przenikliwa jak spustoszenie,
którego potrafił dokonać w organizmie stopniowo rozprzestrzeniający się
jad. Bałam się poruszyć, mając wrażenie, że jeśli chociażby bardziej stanowczo
zaczerpnę tchu, wydarzy się coś bardzo niedobrego, czego nie będę w stanie
znieść. Czułam, że balansuję gdzieś na granicy jawy i snu, bliska utraty
przytomności, chociaż za wszelką cenę starałam się utrzymać resztek
świadomości. Nie byłam pewna, co wydarzyłoby się, gdybym ostatecznie się
poddała i zapadła w pustkę, ale nie byłam w stanie wyobrazić
sobie tego, że mogłabym tak po prostu zrezygnować; już i tak byłam
nieznośnie bezbronna, poza tym… poza tym…
Ciche
kroki… Dochodziły jakby z oddali, tak subtelne i nic nieznaczące, że
mogłyby być równie dobrze wytworem mojej wyobraźni. Łatwo było mi wyobrazić
sobie skradającego się drapieżnika, pozostającego gdzieś poza zasięgiem mojego
wzroku. Krył się w ciemnościach, obserwując mnie i czekając na
odpowiednią okazję, żeby po raz kolejny zaatakować i zadać mi ból –
i tym razem być może ostatecznie mnie zabić. Chciałam być dzielna i przekonać
samą siebie, że nie wolno jest mi się bać, ale strach raz po raz powracał,
a ja byłam gotowa krzyczeć i prosić, gorączkowo przy tym powtarzając,
że nie chcę umierać. Być może w tym wypadku śmierć mogłaby okazać się
wybawieniem, ale ja chyba nigdy dotąd tak bardzo nie pragnęłam żyć – i to
niezależnie od ceny, którą mogło przyjść mi za to zapłacić.
Zabrnęłam
zbyt daleko, żeby teraz to zaprzepaścić. Jeśli nie dla rodziny, musiałam
przynamniej próbować przeżyć dla Niego – bo moja śmierć byłaby Jego zgubą
i doskonale zdawałam sobie z tego sprawę.
Zamarłam
w oczekiwaniu, niespokojna i bliska omdlenia. Czekałam na kolejne
uderzenie albo jakąkolwiek inną formę cierpienia, a niepewność mnie
wykańczała, przez co miałam wrażenie, że balansuję gdzieś na granicy
szaleństwa. Zrób to albo mnie zostaw,
pomyślałam z rozpaczą, niezdolna zdobyć się na taki wysiłek, żeby wypowiedzieć
chociaż słowo na głos. Oczywiście moja mentalna prośba nie pomogła w najmniejszym
nawet stopniu, a ja wciąż trwałam w niepewności, nasłuchując i starając
się zachować przytomność, chociaż wciąż miałam wrażenie, że toczę z góry
skazaną na niepowodzenie walkę z samą sobą.
– … ma
znaczyć…? – doszło mnie jakby z oddali i wydało mi się, że rozpoznaję
głos Kajusz, ale byłam w stanie rozróżnić jedynie poszczególne słowa.
Wydało mi
się, że słyszę jeszcze jeden głos – być może Marcusa, być może kogoś innego –
ale określenie słów albo tonu okazało się dla mnie zdecydowanie zbyt trudne.
Wszystko mi się mieszało, aż w pewnej chwili zaczęłam nawet zastanawiać
się nad tym, czy nie straciłam przytomności. Ciemność wydawała się być
wszędzie, napierając na mnie ze wszystkich stron i to tak intensywnie, że
ledwo byłam w stanie oddychać. Chciałam się przed tym bronić, ale nie
potrafiłam, a sama myśl o tym stopniowo mnie wykańczała,
uniemożliwiając nie tylko sensowną interpretację dochodzących do mnie jakby zza
grubej szyby bodźców, ale również uporządkowanie niespójnych myśli. Już nic nie
miało sensu, a mnie nie pozostało nic innego jak poddać się i…
Poddać się…
Słyszałam kroki…?
Mam wrażenie, że się unoszę,
co jest… przyjemne. Otacza mnie ciemność, ale ta już nie wydaje mi się
przerażająca, chociaż towarzyszy mi nieodparte wręcz wrażenie, że powinnam się
bać. Cokolwiek się ze mną dzieje, nie jest normalne, chociaż sama nie mam
pewności, co w takim razie powinnam była uznać za właściwe i dobre.
Chociaż wysilam umysł, przekonana, że powinnam o czymś pamiętać i że
to bardzo ważne, w głowie mam pustkę, której za żadne skarby nie potrafię
zwalczyć. Nie mam pojęcia gdzie jestem i dokąd zmierzam, nie wspominając
o określeniu skąd właściwie przyszłam. Jakie to zresztą ma znaczenie,
skoro znajduję się w nicości – bo i jak inaczej mogę opisać całe
pokłady niezapełnionej niczym przestrzeni, wyłącznie nieprzeniknionej czerni,
która mnie otacza?
Oddycham,
chociaż nie mam poczucia, by stało się coś niedobrego, gdybym jednak zdecydowała
się przestać. Przez myśl przechodzi mi, że być może właśnie umarłam, ale
również taka perspektywa nie wydaje mi się jakkolwiek przerażająca. Czuję się
spokojna, poza tym nic mnie nie boli, co w gruncie rzeczy jest dobre. Ta
cisza mi odpowiada, tak jak i wypełniająca mnie lekkość, sprawiająca, że mam
ochotę zaprzeczyć wszystkim rządzącym znanym mi światem prawom i wzbić się
w powietrze. Och, jakże cudownie byłoby, gdybym miała skrzydła i tak
po prostu odleciała, niesiona przez wiatr i euforię, która nagle mnie wypełnia!
Skoro
umarłam, mogłabym zostać aniołem. Wtedy byłabym w stanie latać,
nieograniczona przez nikogo i przez nic, nawet jeśli po wieczność miałabym
dryfować w tej nieokreślonej pustce.
Z zaciekawieniem
rozglądam się dookoła, chociaż musiałabym być głupia, żeby spodziewać się
dostrzec cokolwiek ponad czerń. Pragnę ruszyć się do przodu, chociaż przemieszczanie
się w sytuacji, kiedy czuję się tak, jakbym nie posiadała ciała, wydaje
się nie tylko dziwne, ale wręcz nieprawdopodobne. To również mi nie
przeszkadza, tym bardziej, że nie jestem pewna, czy oby na pewno wiem co to
znaczy prawdziwy świat. Myślę o słońcu i wydaje mi się, że gdzieś je
widziałam, ale nie potrafię przypomnieć sobie, jak to jest, kiedy ciepłe
promienie padają na odsłoniętą skórę albo rażą wrażliwe na światło tęczówki. Na
myśl nasuwa mi się kolor żółty, ale i to wydaje mi się wyłącznie
abstrakcją, zupełnie jakbym patrzyła na beznamiętne, zapisane na kawałku
papieru słowa.
Powinnam
pamiętać, ale…
Ale o czym?
Kiedy
chłodny, aczkolwiek przyjemny wietrzyk rozwiewa mi włosy, nie od razu
uprzytomniam sobie, co to oznacza. Na moment zamieram, oszołomiona tym
doznaniem, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że coś w otaczającej
pustce się zmienia. Oglądam się za siebie, jednak tam nie widzę niczego,
a jedynie czerń, zresztą coś wydaje się ciągnąć mnie przed siebie, nawet
jeśli nie jestem pewna, czym różnią się od siebie poszczególne kierunki. W nicości
powinnam móc podążać w którąkolwiek stronę albo pozostawać w jedno –
efekt byłby taki sam – a jednak…
I nagle
uświadamiam sobie, że stoję na czymś solidnym, chociaż jakiekolwiek fizyczne
doznania są dla mnie dziwne. Spogląda pod nogi, ale i tam nie widzę
niczego prócz czerni, jednak to odkrycie nie jest dla mnie nawet w niewielkim
stopniu przerażające. Mimowolnie uśmiecham się, instynktownie nastawiając twarz
w kierunku wciąż wiejącego wiatru, po czym głęboko nabieram powietrza do
płuc. Wyczuwam coś nietypowego i niezwykle orzeźwiającego, co mnie
zachwyca, bo wiatr niesie ze sobą nie tyko wyjątkowy powiew świeżości, ale też
coś, co wydaje mi się… zapachem soli? To takie znajome, chociaż nie jestem
pewna, kiedy czegoś podobnego doświadczyłam. Co więcej, gdzieś w oddali
słyszę miarowy, równie znajomy, co i morski zapach szum, który momentalnie
rozpoznaję jako dźwięk wydawany przez wzburzoną wodę. Mam rozumieć, że gdzieś
w pobliżu jest ocean albo morze?
Robię krok
do przodu, a potem kolejny, coraz pewniej stąpając po tym, co mam pod
nogami. Mam wrażenie, że z każdym kolejnym krokiem coś w otaczającej
mnie pustce zmienia się, a ona sama ewoluuje, przybierając coraz bardziej
rzeczywisty kształt. Kiedy dla pewności oglądam się za siebie, przekonuję się,
że za sobą wciąż mam nicość, ale im dalej w nią brnę, tym bardziej
prawdziwa mi się wydaje. Coś przede mną się zmienia, zupełnie jakby ciemności
rozpraszały się przede mną; mrok zaczyna wypełniać łagodne, przyjemne światło,
ale to nie jest dla mnie nawet w najmniejszym stopniu przykre, chociaż
chyba powinnam oczekiwać tego, że jasny blask okaże się nieprzyjemny dla moich
przywykłych do ciemności oczu. Nic podobnego nie ma miejsca, a ja z tym
większym entuzjazmem brnę w stronę jasności, przy końcu już niemal
biegnąc, rozentuzjazmowana i tak lekka, jak chyba nigdy dotąd.
Ciemność
znika, a ja dosłownie materializuję się na klifie. Uświadamiam to sobie
nagle, tak jak i fakt, że stoję boso na litej, przyjemne nagrzanej skale.
Drobne kamyczki i piasek drażnią moje nagie stopy, ale nie przeszkadza mi
to, tak jak i wciąż burzący mi włosy wiatr. Zatrzymuję się kilka kroków od
skraju przepaści, by przyjrzeć się sobie i przekonać się, że na sobie mam
prostą, białą sukienkę, która rozłożystymi pasami materiału spływa aż do całej
ziemi. Kreacja jest prosta i luźna, a dodatkowo wzburzona przez wiatr
sprawia, że mam wrażenie, że jakimś cudem jest w stanie żyć własnym
życiem. Wije się wokół mnie, co wydaje mi się całkiem zabawne, bo czuję się
trochę tak, jakbym była duchem albo…
No tak,
aniołem.
Chciałabym
być aniołem…
Uśmiecham
się mimowolnie na tę myśl. To właściwie zabawne, chociaż sama nie jestem pewna,
dlaczego jednocześnie odczuwam nieopisany wręcz smutek, związany z miejsce,
w którym się znajduję. Rozkładam ramiona, wciąż marząc o tym, żeby to
były skrzydła, kiedy zaś wiatr muska moją odsłoniętą skórę, jeszcze bardzo burząc
okrywające mnie skrawki materiału, przez moment jestem niemal pewna, że mogę
wzbić się w powietrze. Pragnę tego całą sobą, bo wierzę, że dzięki temu
uda mi się uciec, chociaż nie jestem pewna przed czym. Skąd się tutaj wzięłam
i dlaczego wszystko jest takie niezwykłe? Szukam odpowiedzi na to pytanie,
te jednak nie nadchodzą, co zresztą wydaje się do przewidzenia. Jakie to ma
zresztą znaczenie, skoro czuję się dobrze? Och, gdybym jeszcze tylko wiedziała,
kim jestem…
Zamykam
oczy, przez kilka następnych sekund rozkoszując się cudowną atmosferą tego
niezwykłego miejsca. Na oślep robię kilka ostrożnych, aczkolwiek pewnych
kroczków przed siebie, instynktownie zatrzymując się na samym skraju przepaści.
Dopiero wtedy decyduję się spojrzeć w dół, wprost we wzburzone wody
majaczącego gdzieś w dole oceanu, wydającego się tylko czekać na to, by
porwać mnie w swoje objęcia. Perspektywa skoku mnie nie przeraża, a wręcz
wydaje się zachęcać do zrobienia jeszcze jednego kroku i rzucenia się
w pustkę. Chcę tego – tak, zdecydowanie, choć myśl o tym wydaje się
szalona. Nie pragnę śmierci, ale wolności, a wszystko we mnie aż krzyczy,
że jeśli w końcu skoczę, wtedy wszystko będzie w porządku. Ufam
sobie, ogarnięta nieopisanym wręcz spokojem i kojącą atmosferą tego
miejsca, które chyba powinnam znać, chociaż za żadne skarby nie potrafię
przypomnieć sobie jego nazwy. To tak, jakby poszczególne myśli prześlizgiwały
się przez mój umysł, ulatniając się z niego niemal błyskawicznie i nie
pozostawiając nawet śladu. Zdaję sobie sprawę z tego, że powinnam znać
odpowiedzi – i pamiętać o… o czymś – ale im bardziej się wysilam, tym
bardziej zdezorientowana się czuję.
Powinnam
pamiętać o…?
Marszczę
brwi, po czym wzruszam ramionami. Nic ważnego, a przynajmniej tak mi się
wydaje. Przecież gdyby którakolwiek z dręczących mnie myśli miała
znaczenie, nie zapomniałabym – jestem tego przekonana, nawet jeśli jakaś
cząstka mnie wydaje się stanowczo oponować przed takim rozwiązaniem.
Przeczesuję
palcami ciemne włosy, zachwycona tym, jak wiatr raz po raz je burzy, wydając
się nimi bawić. Momentalnie odrzucam od siebie niechciane myśli, skoncentrowana
wyłącznie na własnych pragnieniach i tym, jak niewiele brakuje, żeby
wszystko stało się jeszcze prostsze. Oddycham głęboko, wdychając do płuc
przesycone słonym zapachem powietrze i stopniowo oswajając się z myślą
o tym, że to kim jestem albo gdzie się znajduje, nie ma w gruncie
rzeczy żadnego znaczenia. Jestem tu i teraz, i jestem szczęśliwa –
czy też raczej będę, jeśli pokuszę się o posunięcie o ten przysłowiowy
krok dalej, w tym jednym wypadku w istocie sprowadzający się do
zaledwie jednego pewnego ruchu przed siebie.
Przecież
wiem, jak powinnam to zrobić. Już to robiłam, chociaż nie jestem pewna kiedy i
w jakich okolicznościach.
To takie
proste…
Ale wciąż
mam wrażenie, że umyka mi coś istotnego. Powinnam o czymś pamiętać, ale…
Chcę być
aniołem.
Ta myśl
mnie rozprasza, skutecznie sprowadzając na ziemię. Lekko potrząsam głową, po
czym raz jeszcze spoglądam na wzburzoną wodę gdzieś tam w oddali. Chociaż
fale pienią się i raz po raz podmywają ścianę klifu, ocean wydaje się
spokojny i zachęcający. Pragnę rzucić się w jego objęcia
i poczuć spokój, wcześniej poprzedzony nieopisanym wręcz poczuciem
wolności, który miał towarzyszyć mi przez cały okres trwania lotu. Zaledwie
kilka sekund, a jednak ta perspektywa wydaje mi się tak oszałamiająca
i atrakcyjna, że mimowolnie drżę, a serce momentalnie przyśpiesza mi
biegu, jakby chcąc wyrwać się z mojej piersi i uciec gdzieś daleko –
do… kogoś? Nie wiem, gdzie w tym sens, ale jeśli istnieje ktoś, kto
pragnie mego serca, to niech i tak będzie.
Przestępuję
o krok do przodu, chociaż to w zasadzie sprowadza się do przesunięcia
o parę pozornie nic nieznaczących milimetrów. Uśmiecham się mimowolnie,
beztrosko i całkowicie niewinnie, niczym w roztargnieniu. Czuję się
jak uradowane dziecko, które w końcu ma otrzymać to, czego najbardziej
oczekuję.
Waham się
jeszcze przez chwilę, a później…
Już
w chwili, w której bez chwili wahania rzucę się przed siebie, mam
wrażenie, jakbym w końcu leciała – niczym anioł, dokładnie tak, jak sobie
to wymarzyłam. Pęd rozwiewa mi włosy i szarpie ubranie, co jest równie
oszałamiające i przyjemne. Powinnam krzyczeć, ale w zamian zaczynam
się śmiać, uradowana niezwykłością tego doświadczenia; euforia nie opuszcza
mnie nawet na moment, choć przecież powinnam być przynajmniej trochę
zaniepokojona tym, że właśnie rzucam się w nicość. Nic z tego,
a ja czuję się fantastycznie, tak lekka i… i… szczęśliwa… i…
Na ułamek
sekundy przed tym, jak wpadam w lodowatą, ciemną toń, a wzburzone
wody oceanu chwytają mnie w swoje bezwzględne objęcia, wydaje mi się, że
słyszę zimny, kobiecy śmiech – a także słowa, które powinny mieć dla mnie
sens, a które również wydają się być gdzieś jakby poza mną.
Ten cichy
szept ostatnim, co słyszę, zanim ostatecznie zapadam się w pustkę.
Bo przecież nikt tak naprawdę nie chce,
żebyś się obudziła…
No cóż, chyba pozostaje mi jedynie zostawić Was w niepewności… Oczywiście proszę o wybaczenie, tym bardziej, że takie końcówki zawsze były w moim stylu. Mam nadzieję, że nikt nie zabije mnie za to przed pojawieniem się kolejnego rozdziału, który powinien trochę wyjaśnić – albo i nie.Jak zwykle pięknie dziękuję za wszystkie komentarze. To bardzo mnie motywuje, zwłaszcza w połączeniu z muzyką, która ma wielkie znaczenie zwłaszcza w przypadku tego opowiadania. Tym razem wielką pociechą dla mnie był album Evanescence pod tym samym tytułem. Zwłaszcza „Lost in paradise”, które szczerze polecam. Och, swoją drogą, mam nadzieję, że usatysfakcjonowałam pewną osobę, jeśli chodzi o poziom okrutności Kajusza. Starałam się, tym bardziej, ze jego charakter od samego początku wydawał mi się trudny do okiełzania.Raz jeszcze składam spóźnione życzenia świąteczne. Dziękuję wszystkim, którzy czytają, nawet jeśli towarzyszą mi po cichu albo od niedawna. Trzymajcie kciuki, żeby kolejny rozdział powstał z równą lekkością i stosunkowo planowo.
Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńHmm co mam Ci powiedzieć. Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. Kajusz jest najbardziej bezwzględny z braci Volturi.. tak bić niewinną dziewczynę.. ale z drugiej strony..ma już Demetriego i Renesmee, na której mu tak zależy. Przecież może zmienić plany i nie robić sobie więcej kłopotu z wydobywaniem informacji czy to z Dema, czy od Nessie..ale najwyraźniej jest zbyt krótkowzroczny aby dostrzec tę możliwość- mam nadzieje, że to go zgubi:) Aro go dorwie i.... mmmm:D
Wydaje mi się, że wiem kto mu przeszkodził, chociaż poczekam na następny rozdział, aby się przekonać czy moje przypuszczenia są słuszne. Ta sama osoba "zamknęła" Nessie w tym wyimaginowanym świecie?.. ten śmiech. Mam wrażenie, że to zemsta bardzo zranionej wampirzycy. No i te słowa- tak jakby skacząc w przepaść Nessie wpadła w pułapkę- ciekawa jestem na czym ona będzie polegała. Nie, nie będę grozić Ci śmiercią, ale mam nadzieje, że nowy rozdział będzie dość szybko:)
Czekam na więcej kochana:)
Guśka