wtorek, 1 listopada 2016

Epilog

Renesmee
Wielokrotnie słyszałam, że czas leczy rany – zmienia wszystko, nawet wtedy, gdy na pierwszy rzut oka wydaje się to niemożliwe. Coś w tym jest, chociaż dopiero doświadczając takiego stanu rzeczy, łatwiej to sobie uświadomić, z kolei ten stan nie zawsze idzie w parze z zapomnieniem. Chyba nawet nie chciałabym odciąć się od przeszłości, pełnej w równym stopniu złych, co i dobrych chwil. Tak było chociażby w przypadku Jacoba oraz ulgi, którą zaczęłam odczuwać, w miarę jak pustka i ból z wolna zaczęły ustępować wrażeniu, że jednak robiłam wszystko, byleby spełnić jego ostatnie życzenie.
Bądź szczęśliwa…
Nie byłam pewna, jak wiele razy jego słowa powracały do mnie, najczęściej w chwilach, w którym byłam bliska tego, żeby doświadczyć wątpliwości. W chwili, w której usłyszałam je po raz pierwszy, taka perspektywa była dla mnie czymś nie do wyobrażenia, ale również to uległo zmianie, a ja mimo obaw nie miałam z tego powodu wyrzutów sumienia. On tego chciał, tak? Od samego początku dążył tylko i wyłącznie do tego, bo na tym właśnie polegało wpojenie – nie tylko na miłości, ale zapewnieniu swojej wybrance wszystkiego, co najlepsze. W jego przypadku pragnienie to okazało się aż tak silne, że się dla mnie poświęcił, chociaż nigdy tak naprawdę tego nie oczekiwałam. Wciąż nie chciałam, pomimo tego, że od dawna było za późno, żeby cokolwiek zmienić.
Ukojenie przyszło z czasem, nie tylko za sprawą zrozumienia, ale pewnych nowych okoliczności. Miałam Demetriego i to sprawiało, że czułam się bezpieczna, zwłaszcza kiedy przekonałam się, że moja rodzina nie próbuje odwodzić mnie od decyzji, którą podjęłam z chwilą, w której przyjęłam oświadczyny tropiciela. Co prawda Rose wciąż wywracała oczami, ale nie była aż tak złośliwa, jak na samym początku, kiedy to jasno dawała mi do zrozumienia, że popełniłam błąd. Nasze relacje niemalże wróciły do normy, zresztą uwagę mojej ciotki pochłaniało zupełnie coś innego, co najpewniej sprawiłoby, że bez szemrania zaakceptowałaby na miejscu mojego męża dosłownie każdego.
Wciąż nie docierało do mnie to, że złe rzeczy tak po prostu odeszły w zapomnienie – koszmar się skończył, a Rosa i Kajusz byli martwi, więcej nie będąc w stanie nam zaszkodzić. Chwilami wciąż miałam wrażenie, że to tylko pozory i wszystko powróci, jeśli tylko pozwolę sobie na nieuwagę, ale stopniowo zaczynałam przywykać do myśli o względnie normalnym życiu. Próbowałam oswoić się z rodziną i tym, że wszyscy musieliśmy poukładać sobie nowe życie w innym domu, tym razem na Alasce, bowiem czas spędzony w towarzystwie Denalczyków sprawił, że moja rodzina zaczęła szukać jakiegoś miejsca w pobliżu. Nie miałam nic przeciwko, tym bardziej, że przynajmniej tymczasowo ani ja, ani Demetri nie mieliśmy większego wyboru, jak tylko spróbować dostosować się do takie stanu rzecz. Czas na wspólne mieszkanie i układanie życia po swojemu miał przyjść dopiero później, zresztą całą sobą aż garnęłam się do tego, żeby spędzać czas z rodziną – nabrać pewności, że naprawdę miałam ich przy sobie i ponownie poczuć się choć odrobinę stabilniej.
Nie miałam pewności, co tak naprawdę działo się w Volterze. Z plotek, które otrzymywaliśmy, wynikało, że Aro wrócił do miasta, próbując odbudowywać potęgę, którą mógł cieszyć się przed wydarzeniami z balu, ale szło mu to opornie. Straż wykruszyła się, a ci, którzy pozostali mu wierni, stanowili niepokojąco małą grupę w porównaniu z tą, którą mógł cieszyć się kiedyś. Był jeszcze Marek, który jednak zdecydował się wrócić do twierdzy, ale to wciąż nie był ten sam, silny ród, który przez całe wieki rządził światem wampirów. Wszystko wskazywało na to, że w polityce nieśmiertelnych szykowały się zmiany i że Volturi również potrzebowali czasu, ale wolałam nie zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę to oznacza. W gruncie rzeczy żadnego z nas to nie interesowało – nie po tym wszystkim, co miało miejsce. Sama chciałam tylko spokoju i trzymania się z daleka od spraw, które nigdy tak naprawdę nie powinny zostać powiązane z naszą rodziną.
Nie miałam pojęcia, czy Aro to rozumiał, ale wszyscy zamierzaliśmy cieszyć się spokojem tak długo, jak tylko miało być to możliwe.
Demetri nie żałował, a przynajmniej miałam takie wrażenie czy to podczas naszych rozmów, czy mogąc swobodnie go obserwować. Początkowo miałam wątpliwości co do tego, czy ktoś, kto przez całe wieki trwał w straży, wypełniając polecenia i respektując prawo, odnajdzie się w nowej sytuacji, ale z czasem zaczęłam oswajać się z myślą o tym, że wszystko jest w porządku. Pokazałam mu coś nowego – a on to przyjął, trwając przy mnie i sprawiając wrażenie zafascynowanego możliwościami życia, które składało się na coś bardziej złożonego, aniżeli ślepe oddanie i niesienie śmierci tym, którzy podobno na nią zasłużyli.
Hannah i Felix zniknęli na całe tygodnie, tym samym omal nie przyprawiając mnie o zwał serca. Myślałam, że zabiję oboje, kiedy pewnego dnia tak po prostu zdecydowali się pojawić – a już zwłaszcza jego, bo wraz z Demetrim przeżyliśmy niemały szok, kiedy zadowolony z siebie wampir tak po prostu pojawił się w domu. Moja przyjaciółka nawet słowem nie wspomniała mi na temat tego, co przez ten czas zaszło pomiędzy nimi, ale jakiekolwiek wyjaśnienia wydały mi się zbędne. Miałam wrażenie, że promieniała – pierwszy raz od dawna, zresztą tak jak i Felix, bo żadne z nich już nie kryło się z tym, że mieli się ku sobie. To również przyniosło mi ulgę, będąc niczym żywy dowód na to, że po ciągnącym się w nieskończoność okresie nieszczęść, których doświadczaliśmy niemalże na każdym kroku, w końcu przyszła pora na spokój.
W końcu odnaleźliśmy ukojenie, chociaż nie sądziłam, że to kiedykolwiek okaże się możliwe.
Mala odeszła kilka dni po tym, jak zadecydowaliśmy o wyprowadzce. Od samego początku była cicha, trzymając się na uboczu i wydając męczyć z koniecznością obserwowania tego, jak stopniowo budowaliśmy nasze rodzinne relacje. Nie chciała podziękowań ani pomocy, chociaż wszyscy byliśmy jej wdzięczni w stopniu wystarczającym, bym doszła do wniosku, że zaciągniętego u dziewczyny długo żadne z nas przez długie lata nie będzie w stanie spłacić. Wciąż zastanawiałam się nad tym, co się z nią działo, czy dołączyła do rodzeństwa i czy jakoś sobie radziła, ale nie miałam jak znaleźć odpowiedzi na którekolwiek z tych pytań. Pozostawała mi tylko wiara, bo skoro nam wszystkim zostało dane coś, co pomimo strat mogłam chyba określić mianem „dobrego zakończenia”, Mala tym bardziej na takie zasłużyła.
Alice cieszyła się jak dziecko, kiedy dowiedziała się o ślubie, a ja nie miałam serca wnikać w plany, które z takim zaangażowaniem zaczęła snuć. Chociaż nigdy nie przepadałam za byciem w centrum uwagi, po całym tym szaleństwie doszłam do wniosku, że jest mi tak naprawdę wszystko jedno. Zabawne, ale chyba w jakimś stopniu nawet tego chciałam – uroczystości z rozmachem, pełnej osób, które miały dla mnie znaczenie i których bliskość ostatecznie utwierdziłaby mnie w przekonaniu, że wszystko wróciło na swoje miejsce. Chciałam się zabawić, choć przez jeden wieczór naprawdę lśnić i tym samym odciąć się od tego, co złe. To było jak otwieranie nowego rozdziału – swoisty epilog, który miał zakończyć wcześniejszy okres, bym bez cienia wahania mogła wejść w kolejny, najpewniej lepszy.
Cóż, prawda była taka, że oboje z Demetrim już to zrobiliśmy – jeszcze wtedy, w tamtej celi, kiedy bez chwili wahania zdecydowałam oddać mu się w ten szczególny sposób – chociaż wtedy żadne z nas nie zdawało sobie z tego sprawy. Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że każda decyzja ma swoje konsekwencje – mniej lub bardziej poważne – ale nawet pomimo tej wiedzy, doznałam niemałego szoku, kiedy przyszło mi odkryć jedną z nich.
Cokolwiek by się nie działo, teraz czułam się szczęśliwa.
Pokój, który tymczasowo zajmowaliśmy, był duży, ale przytulny. Podobał mi się, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że z czasem sypialnia okaże się niewystarczająca, zważywszy na nowe okoliczności. Myślami wciąż byłam przy zmianach i tym, co miały przynieść najbliższe tygodnie – jakże kluczowe, chociażby przez wzgląd na ślub, który dopiero miał się odbyć. Wiedziałam, że gdyby nie okoliczności i to, że Carlisle w znacznym stopniu przygasił entuzjazm Alice, jasno dając jej do zrozumienia, że nadmiar emocji w moim przypadku przynajmniej tymczasowo nie wchodził w grę, wampirzyca już dawno zorganizowałaby nam imprezę, której nie powstydziłaby się niejedna gwiazda.
Czekanie mi nie przeszkadzało, wręcz sprawiając, że czułam się coraz bardziej pewnie. Całą sobą chłonęłam to, co aktualnie działo się wokół mnie, począwszy od jakże upragnionego spokoju, aż po przyjemne oczekiwanie, które towarzyszyło mi w tym szczególnym okresie. To jak na razie wystarczyło, a ja nie potrzebowałam papierka i obrączki na palcu, żeby uprzytomnić sobie, czyja tak naprawdę byłam.
Usłyszałam śmiechy, więc bez większego pośpiechu podeszłam do przysłoniętego okna. Pierwszym, co uderzyło mnie po wyjrzeniu na zewnątrz, była wszechogarniająca biel – wirujące płatki śniegu i warstwa białego puchu, która przysłoniła podjazd. Ledwo powstrzymałam się od wywrócenia oczami, bez trudu dostrzegając wyraźnie z siebie zadowoloną Hannę, czającą się pomiędzy rosnącymi w pobliżu drzewami. W dłoni ściskała ni mniej, ni więcej, ale starannie ulepioną, świeżą śnieżkę, wyraźnie planując zamierzyć się na niczego niespodziewającego się Felixa.
Czasami naprawdę zachowywali się jak dzieci.
Uśmiechnęłam się, po czym – nie mogąc się powstrzymać – uchyliłam okno, by móc bardziej zdecydowanie wychylić się na zewnątrz. Już samo to wystarczyło, żebym zwróciła na siebie uwagę wampira, ale dla lepszego efektu i tak zdecydowałam się odezwać:
– Hej, Felutek!
Rzucił mi poirytowane spojrzenie, zresztą jak zawsze, kiedy używałam tego skrótu. Zauważyłam, że otworzył usta, najpewniej zamierzając mi odpowiedzieć albo przynajmniej warknąć, ale zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, wymierzona przez Hannę śnieżna kula zdążyła przeciąć powietrze i sięgnąć celu, uderzając go w sam środek pleców.
Widziałam, jak przez twarz Felixa przechodzi cień, a on sam krzywi się, przez ułamek sekundy sprawiając wrażenie kogoś, kto najchętniej dokonałby mordu. Coś w wyrazie jego twarzy mnie rozbawił, zresztą tak jak i Hannę, która wybuchła energicznym, zdradzającym zadowolenie z siebie śmiechem. Wampir zaklął, po czym rzucił mi urażone spojrzenie, tym samym jednoznacznie dając mi do zrozumienia, co o całej tej sytuacji myślał.
– To nie fair! – żachnął się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Kobieta solidarność, tak Ness? – zapytał z powątpiewaniem, a ja mimowolnie znowu się uśmiechnęłam.
– Hm… Tak trochę – przyznałam, a stojąca za plecami Felixa Hannah, posłała mi czarujący uśmiech.
– Nie słuchaj go – zasugerowała pogodnym tonem. – Ma słaby refleks i szuka wymówki – dodała i prawie natychmiast musiała rzucić się do ucieczki, bo wampir błyskawicznie odwrócił się w jej stronę, bez chwili wahania skacząc prze siebie i najwyraźniej zamierzając powalić ją na ziemię.
Obserwowałam ich jeszcze przez kilka minut, obojętna na chłód. Naprawdę zachowywali się jak para niewinnych dzieciaków, najwyraźniej planując stoczyć ze sobą nawzajem całą wojnę, pełną wyzwisk i latających we wszystkich stron śnieżek. O tak, to jak najbardziej wydawało się być w ich stylu, ale za to właśnie tak bardzo tę dwójkę uwielbiałam – bo w jednej chwili potrafili gruchać sobie jak te dwa gołąbki, a w następnej zachowywać jak zawzięte, drażniące siebie nawzajem rodzeństwo.
Nie miałam pewności, jak długo tak naprawdę to trwało. Wycofałam się dopiero w chwili, w której oboje przypomnieli sobie o mojej obecności i zawali sojusz, próbując wykorzystać moją nieuwagę, by obsypać mnie śniegiem. W porę zdołałam zatrzasnąć okno i wycofać się w głąb sypialni, wciąż świadoma ich śmiechów i tego, że kilkukrotnie wykrzyczeli moje imię.
Zadrżałam mimowolnie, dopiero w tamtej chwili uprzytomniając sobie, jak bardzo chłód dawał mi się we znaki. Wciąż nie byłam w stanie przywyknąć do tego, jak bardzo w ostatnim czasie kruche pozostawało moje ciało. Od zawsze miałam w sobie cząstkę człowieka, również po ukąszeniu przez Kajusza, które uwypukliło moją wampirzą naturę, ale pomimo tej wiedzy, nigdy nie czułam się aż do tego stopnia nieporadna i delikatna.
Nie wyczułam ruchu ani niczego, co świadczyłoby o czyjejkolwiek obecności, przez co omal nie wyszłam z siebie, kiedy para lodowatych dłoni wylądowała na moich biodrach. Błyskawicznie okręciłam się, niejako wpadając Demetriemu w ramiona. Chciałam na niego warknąć, ale powstrzymał mnie nieco cyniczny, olśniewający uśmiech, który mi posłał, tym samym niejako przepraszając za to, że mógłby mnie wystarczyć. Zwłaszcza teraz starał się mnie nie denerwować, choć naturalnie nie zawsze mu to wychodziło.
– Hej – rzucił, a ja prychnęłam, bezskutecznie próbując sprawiać wrażenia urażonej.
Nawet jeśli byłam na dobrej drodze do tego, żeby mi uwierzył, wystarczyło, by bardziej stanowczo przyciągnął mnie do siebie, bym znalazła się na przegranej pozycji. Odchyliłam głowę, nie będąc w stanie powstrzymać się przed pozwoleniem mu na to, żeby musnął wargami moje usta, składając na nich krótki, ale za to wystarczająco zdecydowany pocałunek. Odwzajemniłam mu się bez chwili wahania, początkowo nawet nie reagując na to, że z wprawą wziął mnie na ręce.
– Nie musisz tego robić – przypomniałam mu, machinalnie obejmując go za szyję.
Wywrócił oczami.
– Wiem. Ale mogę – zauważył ze spokojem, a ja parsknęłam śmiechem. Och, tak, oczywiście – to była jego wymówka na wszystko. – Ach… Nie wiem czy bardziej mnie bawią, czy może jednak są żałośni – stwierdził po chwili wahania, wymownie spoglądając w okno.
– Zakochani – poprawiłam go machinalnie.
Rzucił mi niemalże kpiarskie spojrzenie.
– Ja też – przypomniał mi usłużnie. – A jednak nie czuję potrzeby, żeby wytarzać cię teraz w śniegu, wiesz?
– Obawiam się, że to oznacza, że jednak mnie nie kochasz – zarzuciłam mu, raptownie poważniejąc.
Nawet nie mrugnął, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że sobie z niego żartowałam. Zamierzałam się uśmiechną, by dla pewności to podkreślić, ale powstrzymał mnie, nagle przesuwając się bliżej okna.
– Możemy nadrobić, jeśli tego sobie życzysz – zapowiedział, a mnie serce omal nie wyskoczyło z piersi. – Trochę chłodu jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a może przy okazji się zahartujesz, więc…
– Demetri! – jęknęłam, bo przez moment byłam gotowa przysiąc, że faktycznie zamierzał posunąć się aż tak daleko.
Uśmiechnął się niewinnie, ale przynajmniej przystanął. Raz jeszcze wyjrzałam na zewnątrz, tym razem nie tyle szukając Hannah i Felixa, ale z obawy przed tym, co mojemu przyszłemu mężowi mogło chodzić po głowie. Chwilami obchodził się ze mną jak z jajkiem, ale nie aż do tego stopnia, żeby darować sobie zabawę, jeśli tylko nabrałby pewności, że mi tym nie zaszkodzi.
Wciąż o tym myślałam, kiedy wampir przeniósł ciężar mojego ciała na jedno ramię, by swobodnie móc ułożyć uwolnioną w ten sposób rękę na moim zaokrąglonym już w znacznym stopniu brzuchu. W pierwszym odruchu wzdrygnęłam się, ale prawie natychmiast na moich ustach pojawił się uśmiech, zwłaszcza kiedy wyczułam z jaką czułością i zainteresowaniem przypatrywał się jednoznacznemu dowodowi na to, że nosiłam pod sercem dziecko.
Jeśli wierzyć Carlisle’owi, wciąż mieliśmy przynajmniej dwa tygodnie. Ciąża nie była aż tak spektakularna i szybka, jak w przypadku mojej mamy, co oboje przyjęliśmy z ulgą, mogąc ze spokojem cieszyć się każdym dniem, zamiast z niepokojem obserwować, jak rozwijająca się wewnątrz mnie istotka zaczyna okazywać coraz więcej siły, tym samym nieświadomie wyrządzając mi krzywdę. Czułam się wyjątkowo, chociaż chwilami wciąż nie docierało do mnie to, że za jakiś czas miałam tak po prostu wydać na świat dziecko.
– W porządku? – usłyszałam i to wystarczyło, żebym z satysfakcją przyjrzała się obejmującemu mnie mężczyźnie.
– Obie jesteśmy szczęśliwe – stwierdziłam z przekonaniem.
Skinął głową, wyraźnie takimi wyjaśnieniami usatysfakcjonowany. Teraz byliśmy we dwójkę, ale za jakiś czas…
Chociaż ona była we mnie już teraz, wyczekiwana w sposób, o którym kiedyś mogłam tylko pomarzyć. Jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że nasza malutka Lilia od samego początku miała podbić serca nie tylko nasze, ale wszystkich wokół.
Sądząc po zachowaniu moich najbliższych, już teraz traktowali ją jak oczko w głowie, może nawet lepiej ode mnie.
Zamknęłam oczy, z ulgą podając się kolejnemu pocałunkowi, który Demetri złożył na moich ustach.
Trwające przez całe miesiące maskarada nareszcie dobiegła końca.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz


After We Fall
stories by Nessa