Renesmee
Wielokrotnie słyszałam, że
czas leczy rany – zmienia wszystko, nawet wtedy, gdy na pierwszy rzut oka
wydaje się to niemożliwe. Coś w tym jest, chociaż dopiero doświadczając
takiego stanu rzeczy, łatwiej to sobie uświadomić, z kolei ten stan nie
zawsze idzie w parze z zapomnieniem. Chyba nawet nie chciałabym
odciąć się od przeszłości, pełnej w równym stopniu złych, co i dobrych
chwil. Tak było chociażby w przypadku Jacoba oraz ulgi, którą zaczęłam
odczuwać, w miarę jak pustka i ból z wolna zaczęły ustępować wrażeniu,
że jednak robiłam wszystko, byleby spełnić jego ostatnie życzenie.
Bądź
szczęśliwa…
Nie byłam
pewna, jak wiele razy jego słowa powracały do mnie, najczęściej w chwilach,
w którym byłam bliska tego, żeby doświadczyć wątpliwości. W chwili, w której
usłyszałam je po raz pierwszy, taka perspektywa była dla mnie czymś nie do
wyobrażenia, ale również to uległo zmianie, a ja mimo obaw nie miałam z tego
powodu wyrzutów sumienia. On tego chciał, tak? Od samego początku dążył tylko i wyłącznie
do tego, bo na tym właśnie polegało wpojenie – nie tylko na miłości, ale
zapewnieniu swojej wybrance wszystkiego, co najlepsze. W jego przypadku
pragnienie to okazało się aż tak silne, że się dla mnie poświęcił, chociaż
nigdy tak naprawdę tego nie oczekiwałam. Wciąż nie chciałam, pomimo tego, że od
dawna było za późno, żeby cokolwiek zmienić.
Ukojenie
przyszło z czasem, nie tylko za sprawą zrozumienia, ale pewnych nowych
okoliczności. Miałam Demetriego i to sprawiało, że czułam się bezpieczna,
zwłaszcza kiedy przekonałam się, że moja rodzina nie próbuje odwodzić mnie od
decyzji, którą podjęłam z chwilą, w której przyjęłam oświadczyny
tropiciela. Co prawda Rose wciąż wywracała oczami, ale nie była aż tak
złośliwa, jak na samym początku, kiedy to jasno dawała mi do zrozumienia, że
popełniłam błąd. Nasze relacje niemalże wróciły do normy, zresztą uwagę mojej
ciotki pochłaniało zupełnie coś innego, co najpewniej sprawiłoby, że bez
szemrania zaakceptowałaby na miejscu mojego męża dosłownie każdego.
Wciąż nie
docierało do mnie to, że złe rzeczy tak po prostu odeszły w zapomnienie –
koszmar się skończył, a Rosa i Kajusz byli martwi, więcej nie będąc w stanie
nam zaszkodzić. Chwilami wciąż miałam wrażenie, że to tylko pozory i wszystko
powróci, jeśli tylko pozwolę sobie na nieuwagę, ale stopniowo zaczynałam
przywykać do myśli o względnie normalnym życiu. Próbowałam oswoić się z rodziną
i tym, że wszyscy musieliśmy poukładać sobie nowe życie w innym domu,
tym razem na Alasce, bowiem czas spędzony w towarzystwie Denalczyków
sprawił, że moja rodzina zaczęła szukać jakiegoś miejsca w pobliżu. Nie
miałam nic przeciwko, tym bardziej, że przynajmniej tymczasowo ani ja, ani
Demetri nie mieliśmy większego wyboru, jak tylko spróbować dostosować się do
takie stanu rzecz. Czas na wspólne mieszkanie i układanie życia po swojemu
miał przyjść dopiero później, zresztą całą sobą aż garnęłam się do tego, żeby
spędzać czas z rodziną – nabrać pewności, że naprawdę miałam ich przy
sobie i ponownie poczuć się choć odrobinę stabilniej.
Nie miałam
pewności, co tak naprawdę działo się w Volterze. Z plotek, które
otrzymywaliśmy, wynikało, że Aro wrócił do miasta, próbując odbudowywać potęgę,
którą mógł cieszyć się przed wydarzeniami z balu, ale szło mu to opornie.
Straż wykruszyła się, a ci, którzy pozostali mu wierni, stanowili
niepokojąco małą grupę w porównaniu z tą, którą mógł cieszyć się
kiedyś. Był jeszcze Marek, który jednak zdecydował się wrócić do twierdzy, ale
to wciąż nie był ten sam, silny ród, który przez całe wieki rządził światem
wampirów. Wszystko wskazywało na to, że w polityce nieśmiertelnych
szykowały się zmiany i że Volturi również potrzebowali czasu, ale wolałam
nie zastanawiać się nad tym, co tak naprawdę to oznacza. W gruncie rzeczy
żadnego z nas to nie interesowało – nie po tym wszystkim, co miało
miejsce. Sama chciałam tylko spokoju i trzymania się z daleka od
spraw, które nigdy tak naprawdę nie powinny zostać powiązane z naszą
rodziną.
Nie miałam
pojęcia, czy Aro to rozumiał, ale wszyscy zamierzaliśmy cieszyć się spokojem
tak długo, jak tylko miało być to możliwe.
Demetri nie
żałował, a przynajmniej miałam takie wrażenie czy to podczas naszych
rozmów, czy mogąc swobodnie go obserwować. Początkowo miałam wątpliwości co do
tego, czy ktoś, kto przez całe wieki trwał w straży, wypełniając polecenia
i respektując prawo, odnajdzie się w nowej sytuacji, ale z czasem
zaczęłam oswajać się z myślą o tym, że wszystko jest w porządku.
Pokazałam mu coś nowego – a on to przyjął, trwając przy mnie i sprawiając
wrażenie zafascynowanego możliwościami życia, które składało się na coś
bardziej złożonego, aniżeli ślepe oddanie i niesienie śmierci tym, którzy
podobno na nią zasłużyli.
Hannah i Felix
zniknęli na całe tygodnie, tym samym omal nie przyprawiając mnie o zwał
serca. Myślałam, że zabiję oboje, kiedy pewnego dnia tak po prostu zdecydowali
się pojawić – a już zwłaszcza jego, bo wraz z Demetrim przeżyliśmy
niemały szok, kiedy zadowolony z siebie wampir tak po prostu pojawił się w domu.
Moja przyjaciółka nawet słowem nie wspomniała mi na temat tego, co przez ten
czas zaszło pomiędzy nimi, ale jakiekolwiek wyjaśnienia wydały mi się zbędne.
Miałam wrażenie, że promieniała – pierwszy raz od dawna, zresztą tak jak i Felix,
bo żadne z nich już nie kryło się z tym, że mieli się ku sobie. To
również przyniosło mi ulgę, będąc niczym żywy dowód na to, że po ciągnącym się w nieskończoność
okresie nieszczęść, których doświadczaliśmy niemalże na każdym kroku, w końcu
przyszła pora na spokój.
W końcu
odnaleźliśmy ukojenie, chociaż nie sądziłam, że to
kiedykolwiek okaże się możliwe.
Mala
odeszła kilka dni po tym, jak zadecydowaliśmy o wyprowadzce. Od samego
początku była cicha, trzymając się na uboczu i wydając męczyć z koniecznością
obserwowania tego, jak stopniowo budowaliśmy nasze rodzinne relacje. Nie
chciała podziękowań ani pomocy, chociaż wszyscy byliśmy jej wdzięczni w stopniu
wystarczającym, bym doszła do wniosku, że zaciągniętego u dziewczyny długo
żadne z nas przez długie lata nie będzie w stanie spłacić. Wciąż
zastanawiałam się nad tym, co się z nią działo, czy dołączyła do
rodzeństwa i czy jakoś sobie radziła, ale nie miałam jak znaleźć
odpowiedzi na którekolwiek z tych pytań. Pozostawała mi tylko wiara, bo
skoro nam wszystkim zostało dane coś, co pomimo strat mogłam chyba określić
mianem „dobrego zakończenia”, Mala tym bardziej na takie zasłużyła.
Alice
cieszyła się jak dziecko, kiedy dowiedziała się o ślubie, a ja nie
miałam serca wnikać w plany, które z takim zaangażowaniem zaczęła
snuć. Chociaż nigdy nie przepadałam za byciem w centrum uwagi, po całym
tym szaleństwie doszłam do wniosku, że jest mi tak naprawdę wszystko jedno.
Zabawne, ale chyba w jakimś stopniu nawet tego chciałam – uroczystości z rozmachem,
pełnej osób, które miały dla mnie znaczenie i których bliskość ostatecznie
utwierdziłaby mnie w przekonaniu, że wszystko wróciło na swoje miejsce.
Chciałam się zabawić, choć przez jeden wieczór naprawdę lśnić i tym samym
odciąć się od tego, co złe. To było jak otwieranie nowego rozdziału – swoisty
epilog, który miał zakończyć wcześniejszy okres, bym bez cienia wahania mogła
wejść w kolejny, najpewniej lepszy.
Cóż, prawda
była taka, że oboje z Demetrim już to zrobiliśmy – jeszcze wtedy, w tamtej
celi, kiedy bez chwili wahania zdecydowałam oddać mu się w ten szczególny
sposób – chociaż wtedy żadne z nas nie zdawało sobie z tego sprawy.
Zawsze zdawałam sobie sprawę z tego, że każda decyzja ma swoje
konsekwencje – mniej lub bardziej poważne – ale nawet pomimo tej wiedzy,
doznałam niemałego szoku, kiedy przyszło mi odkryć jedną z nich.
Cokolwiek
by się nie działo, teraz czułam się szczęśliwa.
Pokój,
który tymczasowo zajmowaliśmy, był duży, ale przytulny. Podobał mi się, choć
zdawałam sobie sprawę z tego, że z czasem sypialnia okaże się
niewystarczająca, zważywszy na nowe okoliczności. Myślami wciąż byłam przy
zmianach i tym, co miały przynieść najbliższe tygodnie – jakże kluczowe,
chociażby przez wzgląd na ślub, który dopiero miał się odbyć. Wiedziałam, że
gdyby nie okoliczności i to, że Carlisle w znacznym stopniu przygasił
entuzjazm Alice, jasno dając jej do zrozumienia, że nadmiar emocji w moim
przypadku przynajmniej tymczasowo nie wchodził w grę, wampirzyca już dawno
zorganizowałaby nam imprezę, której nie powstydziłaby się niejedna gwiazda.
Czekanie mi
nie przeszkadzało, wręcz sprawiając, że czułam się coraz bardziej pewnie. Całą
sobą chłonęłam to, co aktualnie działo się wokół mnie, począwszy od jakże
upragnionego spokoju, aż po przyjemne oczekiwanie, które towarzyszyło mi w tym
szczególnym okresie. To jak na razie wystarczyło, a ja nie potrzebowałam
papierka i obrączki na palcu, żeby uprzytomnić sobie, czyja tak naprawdę
byłam.
Usłyszałam
śmiechy, więc bez większego pośpiechu podeszłam do przysłoniętego okna.
Pierwszym, co uderzyło mnie po wyjrzeniu na zewnątrz, była wszechogarniająca
biel – wirujące płatki śniegu i warstwa białego puchu, która przysłoniła
podjazd. Ledwo powstrzymałam się od wywrócenia oczami, bez trudu dostrzegając
wyraźnie z siebie zadowoloną Hannę, czającą się pomiędzy rosnącymi w pobliżu
drzewami. W dłoni ściskała ni mniej, ni więcej, ale starannie ulepioną,
świeżą śnieżkę, wyraźnie planując zamierzyć się na niczego niespodziewającego
się Felixa.
Czasami
naprawdę zachowywali się jak dzieci.
Uśmiechnęłam
się, po czym – nie mogąc się powstrzymać – uchyliłam okno, by móc bardziej
zdecydowanie wychylić się na zewnątrz. Już samo to wystarczyło, żebym zwróciła
na siebie uwagę wampira, ale dla lepszego efektu i tak zdecydowałam się
odezwać:
– Hej,
Felutek!
Rzucił mi
poirytowane spojrzenie, zresztą jak zawsze, kiedy używałam tego skrótu.
Zauważyłam, że otworzył usta, najpewniej zamierzając mi odpowiedzieć albo
przynajmniej warknąć, ale zanim zdążył podjąć jakąkolwiek decyzję, wymierzona
przez Hannę śnieżna kula zdążyła przeciąć powietrze i sięgnąć celu,
uderzając go w sam środek pleców.
Widziałam,
jak przez twarz Felixa przechodzi cień, a on sam krzywi się, przez ułamek
sekundy sprawiając wrażenie kogoś, kto najchętniej dokonałby mordu. Coś w wyrazie
jego twarzy mnie rozbawił, zresztą tak jak i Hannę, która wybuchła
energicznym, zdradzającym zadowolenie z siebie śmiechem. Wampir zaklął, po
czym rzucił mi urażone spojrzenie, tym samym jednoznacznie dając mi do
zrozumienia, co o całej tej sytuacji myślał.
– To nie fair!
– żachnął się, potrząsając z niedowierzaniem głową. – Kobieta solidarność,
tak Ness? – zapytał z powątpiewaniem, a ja mimowolnie znowu się
uśmiechnęłam.
– Hm… Tak
trochę – przyznałam, a stojąca za plecami Felixa Hannah, posłała mi
czarujący uśmiech.
– Nie
słuchaj go – zasugerowała pogodnym tonem. – Ma słaby refleks i szuka
wymówki – dodała i prawie natychmiast musiała rzucić się do ucieczki, bo
wampir błyskawicznie odwrócił się w jej stronę, bez chwili wahania skacząc
prze siebie i najwyraźniej zamierzając powalić ją na ziemię.
Obserwowałam
ich jeszcze przez kilka minut, obojętna na chłód. Naprawdę zachowywali się jak
para niewinnych dzieciaków, najwyraźniej planując stoczyć ze sobą nawzajem całą
wojnę, pełną wyzwisk i latających we wszystkich stron śnieżek. O tak,
to jak najbardziej wydawało się być w ich stylu, ale za to właśnie tak
bardzo tę dwójkę uwielbiałam – bo w jednej chwili potrafili gruchać sobie
jak te dwa gołąbki, a w następnej zachowywać jak zawzięte, drażniące
siebie nawzajem rodzeństwo.
Nie miałam
pewności, jak długo tak naprawdę to trwało. Wycofałam się dopiero w chwili,
w której oboje przypomnieli sobie o mojej obecności i zawali
sojusz, próbując wykorzystać moją nieuwagę, by obsypać mnie śniegiem. W porę
zdołałam zatrzasnąć okno i wycofać się w głąb sypialni, wciąż
świadoma ich śmiechów i tego, że kilkukrotnie wykrzyczeli moje imię.
Zadrżałam
mimowolnie, dopiero w tamtej chwili uprzytomniając sobie, jak bardzo chłód
dawał mi się we znaki. Wciąż nie byłam w stanie przywyknąć do tego, jak
bardzo w ostatnim czasie kruche pozostawało moje ciało. Od zawsze miałam w sobie
cząstkę człowieka, również po ukąszeniu przez Kajusza, które uwypukliło moją
wampirzą naturę, ale pomimo tej wiedzy, nigdy nie czułam się aż do tego stopnia
nieporadna i delikatna.
Nie
wyczułam ruchu ani niczego, co świadczyłoby o czyjejkolwiek obecności,
przez co omal nie wyszłam z siebie, kiedy para lodowatych dłoni wylądowała
na moich biodrach. Błyskawicznie okręciłam się, niejako wpadając Demetriemu w ramiona.
Chciałam na niego warknąć, ale powstrzymał mnie nieco cyniczny, olśniewający
uśmiech, który mi posłał, tym samym niejako przepraszając za to, że mógłby mnie
wystarczyć. Zwłaszcza teraz starał się mnie nie denerwować, choć naturalnie nie
zawsze mu to wychodziło.
– Hej –
rzucił, a ja prychnęłam, bezskutecznie próbując sprawiać wrażenia
urażonej.
Nawet jeśli
byłam na dobrej drodze do tego, żeby mi uwierzył, wystarczyło, by bardziej
stanowczo przyciągnął mnie do siebie, bym znalazła się na przegranej pozycji.
Odchyliłam głowę, nie będąc w stanie powstrzymać się przed pozwoleniem mu
na to, żeby musnął wargami moje usta, składając na nich krótki, ale za to
wystarczająco zdecydowany pocałunek. Odwzajemniłam mu się bez chwili wahania,
początkowo nawet nie reagując na to, że z wprawą wziął mnie na ręce.
– Nie
musisz tego robić – przypomniałam mu, machinalnie obejmując go za szyję.
Wywrócił
oczami.
– Wiem. Ale
mogę – zauważył ze spokojem, a ja parsknęłam śmiechem. Och, tak,
oczywiście – to była jego wymówka na wszystko. – Ach… Nie wiem czy bardziej
mnie bawią, czy może jednak są żałośni – stwierdził po chwili wahania, wymownie
spoglądając w okno.
– Zakochani
– poprawiłam go machinalnie.
Rzucił mi niemalże
kpiarskie spojrzenie.
– Ja też –
przypomniał mi usłużnie. – A jednak nie czuję potrzeby, żeby wytarzać cię
teraz w śniegu, wiesz?
– Obawiam
się, że to oznacza, że jednak mnie nie kochasz – zarzuciłam mu, raptownie
poważniejąc.
Nawet nie
mrugnął, aż nazbyt dobrze zdając sobie sprawę z tego, że sobie z niego
żartowałam. Zamierzałam się uśmiechną, by dla pewności to podkreślić, ale
powstrzymał mnie, nagle przesuwając się bliżej okna.
– Możemy nadrobić,
jeśli tego sobie życzysz – zapowiedział, a mnie serce omal nie wyskoczyło z piersi.
– Trochę chłodu jeszcze nikomu nie zaszkodziło, a może przy okazji się
zahartujesz, więc…
– Demetri!
– jęknęłam, bo przez moment byłam gotowa przysiąc, że faktycznie zamierzał posunąć
się aż tak daleko.
Uśmiechnął
się niewinnie, ale przynajmniej przystanął. Raz jeszcze wyjrzałam na zewnątrz,
tym razem nie tyle szukając Hannah i Felixa, ale z obawy przed tym,
co mojemu przyszłemu mężowi mogło chodzić po głowie. Chwilami obchodził się ze
mną jak z jajkiem, ale nie aż do tego stopnia, żeby darować sobie zabawę,
jeśli tylko nabrałby pewności, że mi tym nie zaszkodzi.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy wampir przeniósł ciężar mojego ciała na jedno ramię, by swobodnie
móc ułożyć uwolnioną w ten sposób rękę na moim zaokrąglonym już w znacznym
stopniu brzuchu. W pierwszym odruchu wzdrygnęłam się, ale prawie
natychmiast na moich ustach pojawił się uśmiech, zwłaszcza kiedy wyczułam z jaką
czułością i zainteresowaniem przypatrywał się jednoznacznemu dowodowi na
to, że nosiłam pod sercem dziecko.
Jeśli
wierzyć Carlisle’owi, wciąż mieliśmy przynajmniej dwa tygodnie. Ciąża nie była
aż tak spektakularna i szybka, jak w przypadku mojej mamy, co oboje
przyjęliśmy z ulgą, mogąc ze spokojem cieszyć się każdym dniem, zamiast z niepokojem
obserwować, jak rozwijająca się wewnątrz mnie istotka zaczyna okazywać coraz
więcej siły, tym samym nieświadomie wyrządzając mi krzywdę. Czułam się
wyjątkowo, chociaż chwilami wciąż nie docierało do mnie to, że za jakiś czas
miałam tak po prostu wydać na świat dziecko.
– W porządku?
– usłyszałam i to wystarczyło, żebym z satysfakcją przyjrzała się
obejmującemu mnie mężczyźnie.
– Obie
jesteśmy szczęśliwe – stwierdziłam z przekonaniem.
Skinął
głową, wyraźnie takimi wyjaśnieniami usatysfakcjonowany. Teraz byliśmy we
dwójkę, ale za jakiś czas…
Chociaż ona
była we mnie już teraz, wyczekiwana w sposób, o którym kiedyś mogłam
tylko pomarzyć. Jakoś nie miałam wątpliwości co do tego, że nasza malutka Lilia
od samego początku miała podbić serca nie tylko nasze, ale wszystkich wokół.
Sądząc po
zachowaniu moich najbliższych, już teraz traktowali ją jak oczko w głowie,
może nawet lepiej ode mnie.
Zamknęłam
oczy, z ulgą podając się kolejnemu pocałunkowi, który Demetri złożył na
moich ustach.
Trwające
przez całe miesiące maskarada
nareszcie dobiegła końca.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz