Hannah
Odwracam się, sama niepewna
tego, co właśnie się dzieje. A potem już tylko stoję i bezmyślnie
wpatruję się w to, co ma miejsce na moich oczach. Oszołomienie narasta,
przez co przez następne sekundy (albo wieczność – nie mam pewności) nie jestem w stanie
zmusić się do jakiejkolwiek formy działania. Spoglądam i nie wierzę,
ogarnięta wrażeniem, że właśnie padłam ofiarą jakiegoś cholernego żartu, za
który zdecydowanie powinnam kogoś zabić.
To nie jest
możliwe, żeby właśnie on tak po prostu przede mną stał. Powtarzam to sobie
niczym mantrę, za wszelką cenę odrzucając od siebie jakiekolwiek oznaki
nadziei. Nie, nie, nie, myślę gorączkowo,
próbując znaleźć jakieś sensowne, bardziej prawdopodobne wytłumaczenie takiego
stanu rzeczy. Przecież widziałam, tak? W ostatnim czasie tak często mam
przed oczami moment, w którym Felix i tamten wampir znikają mi z oczu,
wpadając prosto w płomienie, że nie jestem w stanie wyrzucić go z głowy.
To się stało, tak po prostu, podczas gdy ja nie byłam w stanie nic zrobić
– już wtedy, a więc tym bardziej teraz, kiedy…
Nic już nie
rozumiem. Mrugam pośpiesznie, usiłując za wszelką cenę nad sobą zapanować, ale
wszystko wskazuje na to, że albo całkiem już oszalałam, albo… Och, nie chcę o tym
myśleć, zbyt przerażona konsekwencjami tego, co mogłoby się wydarzyć, gdybym
zaakceptowała nasuwającą mi się myśl – to, że mogłabym się pomylić. I że
on jest prawdziwy, za co jeszcze chwilę wcześniej oddałabym dosłownie wszystko.
– Hannah? –
odzywa się ponownie, a ja drżę, coraz bardziej rozdarta i niespokojna.
Łagodnie
wypowiada moje imię, za wszelką cenę próbując zwrócić moją uwagę. Jakby w ogóle
musiał to robić! Już i tak przypatruję mu się tępo, za wszelką cenę
usiłując pojąc, czego tak naprawdę powinnam się po nim spodziewać. Czy zniknie,
kiedy tylko spróbuję się do niego zbliżyć? Być może i jakoś nie mam ochoty
tego sprawdzać. Wolę go obserwować, zresztą i tak nie mam siły na to, żeby
zdobyć się na cokolwiek więcej. Pragnę… jakiegoś dowodu – czegokolwiek, co wyda
mi się realne, ale jednocześnie zbytnio przeraża mnie perspektywa tego, z czym
może się to wiązać.
Powinnam
się ruszyć albo przynajmniej spróbować coś powiedzieć, ale i na to nie
potrafię się zdobyć. Jestem jak sparaliżowana, zbyt oszołomiona sytuacją i widokiem
kogoś, o kim sądzę, że powinien być martwy. „Jak?” – ciśnie mi się na
usta, ale zadanie tego pytania oznaczałoby, że wierzę, iż on w rzeczywistości
stoi naprzeciwko mnie. Mam mętlik w głowie, w dłoni wciąż ściskam
zapalniczkę, a to wszystko…
Nie mam
pojęcia, co i w którym momencie tak naprawdę ulega zmianie. Do tej
pory po prostu drżałam, chociaż wciąż staram się zapanować nad tym odruchem,
szukając sensownego wytłumaczenia tego, co dzieje się na moich oczach. Dopiero
po dłuższej chwili zaczynam pojmować, że może jednak moje zmysły nie są aż tak
przytępione, jak do tej pory sądziłam. Może powinnam spróbować im zaufać i zaakceptować
to, co widzę – to, że on stoi naprzeciwko mnie, jak najbardziej prawdziwy. Ale
skoro tak jest, dlaczego…?
Zapalniczka
wyślizguje się spomiędzy moich palców, po czym prawie bezszelestnie ląduje w śniegu.
Właściwie nie jestem tego świadoma, tak jak i mojego absolutnie zbędnego,
nienaturalnie przyśpieszonego oddechu. Szok, w którym dotychczas trwałam,
nagle schodzi na dalszy plan, a mnie ostatecznie puszczają nerwy. Już nie
trwam w oszołomieniu, ale gniewie – złości tak silnej, że na dłuższą
chwilę wydaje się przysłaniać wszystko inne, rozbudzając we mnie emocje i pragnienia,
o które bym się nie spodziewała.
– Ty… –
wycedzam przez zaciśnięte zęby.
Mam
wrażenie, że Felix nie jest świadom tego, co dzieje się w moim wnętrzu i co
tak naprawdę przeżywam od całych godzin. Wpatruje się we mnie z uwagą,
chyba nawet zdezorientowany tym, że do tej pory nie skoczyłam na niego z radosnym
uśmiechem i zapewnieniem, że doskonale go widzieć. Kiedy kąciki jego ust
unoszą się w zachęcający sposób ostatecznie dochodzę do wniosku, że mam
dość – i że najpewniej mam przed sobą największego kretyna, jakiego ta
ziemia nosi.
Skaczę do
przodu, nim w ogóle udaje mi się zastanowić nad tym, co i dlaczego
robię. Błyskawicznie pokonuję dzielącą nas odległość, jedynie cudem będąc w stanie
zatrzymać się tuż przed nim, zamiast z impetem wpaść na jego tors tak,
byśmy oboje upadli na ziemię. Mam inny plan, co daję mu do zrozumienia z chwilą,
w której biorę zamach, by w następnej sekundzie z całej siły
przyłożyć mu zwiniętą pięścią w sam środek twarzy. To wystarczy, żebym za
jednym zamachem osiągnęła dwie rzeczy – jednak upewniła się, że mam do
czynienia z prawdziwym, względnie żywym Felixem i przy okazji starła
ten cholernie irytujący mnie w tym momencie uśmieszek. Jak on może w ogóle
cieszyć się z tego, że przez ostatnią dobę wypłakuję sobie oczy i odchodzę
od zmysłów?
Liczę się z tym,
że atakowanie kogoś, kto całe lata spędził w Volterze, może nie być
najrozsądniejszym wyjściem, ale w tamtej chwili mnie to nie interesuje.
Udaje mi się go zaskoczyć, bo nawet nie broni się przede mną, w zamian
zataczając do tyłu i wyrzucając z siebie całą wiązankę przekleństw. Bardzo
to wyszukane, myślę i wciąż zaciskam dłoń w pięść, gotowa
przyłożyć mu raz jeszcze. Czuję satysfakcję, wiedząc, że jest prawdziwy, że nie
zwariowałam i słysząc przypominający zderzenie dwóch kamieni dźwięk,
dobitnie świadczący o tym, że osiągnęłam celu. Wciąż się trzęsę, aż rwąc
do kolejnych uderzeń i nakopania mu do tyłka – ot tak dla zasady, żeby
dotarło do niego, że nigdy więcej nie powinien zwodzić mnie w ten sposób.
Wampir
podrywa głowę, po czym w pośpiechu cofa się o kilku kroków,
dostrzegłszy mój zacięty wyraz twarz. Mam ochotę wywrócić oczami w odpowiedzi
na jego reakcję, co najmniej porażona tym, jak niewiele potrzeba, by kogoś o tak
pokaźnej posturze zmusić do ucieczki. Chyba jestem rozczarowana, choć zarazem
nierealną wydaje mi się myśl, że akurat Felix mógłby spróbować mnie zaatakować.
Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy całe to szaleństwo dopiero się zaczynało,
może nawet uwierzyłabym w to, że może wyrządzić mi krzywdę – rozczłonkować
i tak zostawić albo od razu zabić, tak jak on i Demetri obiecywali mi
zaraz po tym, jak zdołali mnie odnaleźć. Od tamtej chwili zmieniło się wszystko
i jestem tego świadoma, a przy tym zbyt wściekła i zdeterminowana,
by doszukiwać się w wampirze potencjalnego zagrożenia.
Milczenie
przeciąga się, ale nie jest aż tak gęste i trudne do zniesienia, jak
jeszcze chwilę wcześniej. Felix przyciska dłoń do twarzy, jakby chcąc
sprawdzić, jak bardzo zdołałam go uszkodzić. Spoglądam na niego z powątpiewaniem,
mimowolnie zauważając, że nadal wygląda rozczarowująco dobrze. Jestem wręcz
skłonna stwierdzić, że mój atak nie wywarł na nim żadnego wrażenia,
przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale…
– Okej –
mówi w końcu. Napinam mięśnie, po czym spoglądam na niego spod lekko
uniesionych brwi. – Tak… Mam wrażenie, że chyba sobie na to zasłużyłem –
stwierdza, a ja prycham, nie mogąc się powstrzymać.
– Chyba? –
powtarzam, instynktownie robiąc krok do przodu.
Spogląda na
moje zaciśnięte w pięści dłonie, po czym w obronnym geście unosi obie
ręce ku górze.
– Na pewno
– reflektuje się pośpiesznie. – Hannah, na litość Boską…
Jedno moje
spojrzenie wystarczy, żeby się zamknął. Chyba powinnam być z tego powodu usatysfakcjonowana,
bo w końcu która kobieta nie byłaby zadowolona, mając choć odrobinę
przewagi nad facetem, ale wcale nie czuję satysfakcji. Wciąż się w niego
wpatruję, uważnie analizując wszystko to, co podsuwają mi wyostrzone zmysły –
jego zapach, poczucie bliskości, brzmienie głosu i wspomnienie momentu, w którym
moja pięść sięgnęła jego twarzy. To wszystko jednoznacznie świadczy o tym,
że wampir jest prawdziwy – że naprawdę przede mną stoi, bliski tego, by przy
odrobinie szczęścia zacząć się przede mną kajać.
Chcę coś
powiedzieć, ale również to zadanie wydaje się mnie przerastać. O Boże,
dlaczego?, tłucze mi się w głowie, chociaż zarazem mam wątpliwości co
do tego, czy w moim wypadku zwracanie się do najwyższego w ogóle ma
rację bytu. Nie chodzi tylko o to, że przez całe swoje życie (a teraz
również nieżycie) nie należałam do osób
pobożnych. To coś o wiele bardziej skomplikowanego, a ja już nie
jestem w stanie stwierdzić, czego tak naprawdę chce. Miesza mi się
wszystko, łącznie z własnymi przekonaniami, przemyśleniami i pragnieniami,
które towarzyszyły mi przez ostatnie godziny. Chyba wciąż w pełni nie
zaakceptowałam tego, jak wiele razy w ciągu zaledwie doby sytuacja uległa
zmianie. Jak wiele…
A teraz
Felix stoi przede mną.
Felix.
Nic mu
nie jest…
Wciąż odczuwam
gniew, ale to nie przeszkadza mi w ponownym rzuceniu się ku niemu. Nie
interesuje mnie to, co dzieje się wokół mnie, ani w jaki sposób wampir
może odebrać moje zachowanie po tym, co zrobiłam chwilę wcześniej. W pierwszym
odruchu wzdryga się – widzę to wyraźnie, tak jak i wiem, że przygotowuje
się do tego, by kolejnego ciosu mimo wszystko uniknąć – ale po chwili dociera
do niego, że tym razem moje intencje są inne. Nie protestuję, kiedy znajome
ramiona owijają się wokół mnie, a ja ląduję w jego objęciach –
roztrzęsiona, bliska szaleństwa i aż do tego stopnia oszołomiona.
Nogi
uginają się pode mną, zanim jestem w stanie zastanowić się nad tym, co
takiego się dzieje. Felix kuca, wciąż cierpliwie tuląc mnie do siebie i wydając
się z obojętnością podchodzić do tego, że mogłabym płakać. Nie mam mu tego
za złe, a wręcz przeciwnie – jestem wdzięczna za to, że udaje, iż nie
dostrzega, że mam suche oczy, drżę i wyglądam jak siódme nieszczęście.
Zabawne, ale nie jestem nawet zmieszana, jakby to, że właśnie on może widzieć
mnie w takim stanie, stanowiło najoczywistszą rzecz na świecie.
Gdybym
jeszcze do tego wszystkiego wiedziała, jak powinnam się pozbierać…
– Dlaczego?
– wyrzucam z siebie na wydechu. – Miałeś do mnie wrócić, tak?
Powiedziałeś, że do mnie wrócisz…
– Przecież
wróciłem – przypomina mi niemalże pobłażliwym tonem.
Czuję, że
jego palce wplatają się w moje włosy. To przyjemne, chociaż nigdy nie
przepadałam za myślą o tym, że ktokolwiek miałby dotykać moich loków.
Odchylam głowę, żeby móc na niego spojrzeć, ale to okazuje się trudniejsze,
aniżeli przypuszczam, tym bardziej, że wampir trzyma mnie mocno. To również
wydaje mi się właściwe – wzajemna bliskość i to, że po tak długim czasie,
miałabym wrócić „do domu” – gdziekolwiek to jest, cokolwiek to znaczy…
– Wiesz, co
mam na myśli! – wyrzucam z siebie na wydechu. Jestem zła, a przynajmniej
chcę sprawiać takie wrażenie, na wszystkie możliwe sposoby usiłując uświadomić
mu to, jak bardzo mnie skrzywdził. – Wiesz, że ja…
Wzdycha,
ale przynajmniej przestaje sobie ze mnie żartować. Mam przynajmniej nadzieję,
że to oznacza właśnie to, choć w przypadku tego kretyna wszystko wydaje
się równie prawdopodobne.
– Wiem –
mówi i prawie natychmiast urywa, wydając się nad czymś intensywnie
zastanawiać. – Mam cię za to przeprosić?
– To za
mało.
Kiwa głową,
jakby właśnie takiego reakcji się spodziewał.
– Więc co
mam zrobić? – pyta i mam wrażenie, że niezależnie od tego, co bym mu
odpowiedziała, byłby skłonny faktycznie podporządkować się moim decyzjom.
Milczę,
chociaż wiem, że powinnam się odezwać. Jestem świadoma tego, że przeciągająca
się cisza go dręczy, tak jak i to, co mogłabym zrobić w najgorszym
wypadku. Mogę zacząć zastanawiać się nad tym, co stałoby się, gdybym w odwecie
nakazała mu odejść – po prostu zniknąć sobie z oczu, tak jak to robił
przez tyle czasu, nie zastanawiając się nad tym, jak wyglądało to z mojej
perspektywy. Problem polega na tym, że tego nie chcę. Nie po raz kolejny, kiedy
na swój sposób spełnił złożoną mi obietnicę, teraz będąc tuż obok i tak po
prostu trzymając mnie w ramionach. Rozluźniam się, po czym bez słowa
wtulam się w jego tors, wdychając słodki zapach i mimowolnie
zaczynając pragnąć tego, żeby ta krótka chwila trwała wiecznie – ot tyle i aż
tyle, zwłaszcza gdyby miało się jednak okazać, że wszystko tak naprawdę jest
wytworem mojej wyobraźni.
Cisza
przeciąga się w nieskończoność, ale nie mam poczucia, żeby to było złe –
nie w takim stopniu, jak którekolwiek z nas mogłoby tego oczekiwać.
Trudno mi stwierdzić, co tak naprawdę myśli albo czuje Felix, ale jego
perspektywa w gruncie rzeczy nie ma dla mnie znaczenia. Wiem, że nie ma
nic gorszego od trwania w niepewności, ale z drugiej strony… Mogłoby
męczyć go to, że milczałam? Jeśli tak, co miałabym powiedzieć ja po tych
wszystkich godzinach w przekonaniu, że go straciłam?
– Hannah? –
słyszę tuż przy uchu jego głos. Napinam mięśnie i niemalże spodziewam się
tego, że spróbuje mnie pogonić. Nie chcę żeby naciskał, tym bardziej, że po tym
wszystkim nie ma do tego prawa, ale mimo wszystko… – Do diabła, co ty chciałaś
zrobić? – pyta i wtedy uświadamiam sobie, że dręczy go coś innego.
Zamieram,
co najmniej zaskoczona pytaniem, które mi zadał. Aż nazbyt dobrze zdaję sobie
sprawę z tego, jakich wyjaśnień powinnam mu udzielić, ale nie jestem w stanie
wykrztusić z siebie przynajmniej słowa. Czuję pieczenie pod powiekami i to
wystarczy, żebym poczuła się jeszcze bardziej przerażona i upokorzona. Co
mam mu powiedzieć – że jestem aż do tego stopnia żałosna i zdesperowana,
żeby…?
Wyrywa mi
się cichy, zdławiony jęk, chociaż początkowo nawet nie jestem tego świadoma.
Zaczynam drżeć, kiedy jego ramiona bardziej stanowczo owijają się wokół mnie,
jakby chciał w ten sposób zapewnić mi ochronę przed wszystkimi złymi
rzeczami, które mogłyby mnie napotkać – bólem, chłodem… Wszystkim tym, co
teoretycznie jako istocie nieśmiertelnej powinno być mi obojętne.
Nie
odpowiadam, ale on już nie wydaje się tego ode mnie oczekiwać. Wręcz przeciwnie
– również milczy, a po chwili czuję muśnięcie warg na szyi. Sztywnieję i mam
ochotę się odsunąć, ot tak dla zasady, jednak po raz kolejny zawodzi mnie moja
własna, rzekomo „silna” wola. Odwracam się, chcąc spojrzeć mu w twarz, w nadziei
na to, że dzięki temu zdołam nad sobą zapanować na tyle, by jednak spróbować
coś powiedzieć, ale i to nie ma sensu. W zamian impulsywnie wpijam
się w jego usta, spragniona bliskości i pieszczot bardziej, niż
kiedykolwiek wcześniej.
Nie chcę
uciekać. Nie chcę też zemsty, tym bardziej, że wszyscy mieliśmy okazję
zaobserwować, co takiego działo się wokół nas, kiedy ktoś zaślepiony
pragnieniem władzy i odwetu prawie że doprowadził do śmierci nas
wszystkich. To wciąż do mnie nie dociera, ale ostatecznie dochodzę do wniosku,
że tak naprawdę jest mi wszystko jedno – i to zarówno pod względem tego,
jak doszło do tego, czego właśnie doświadczam i czy tulący mnie mężczyzna w istocie
jest prawdziwy.
Teraz liczy
się tylko i wyłącznie to, że mam go obok, a ja nie mam odwagi choć
próbować zażyczyć sobie czegoś więcej.
Dociera do
mnie, że oboje za długo uciekaliśmy, mijając się wzajemnie i wydając się
szukać czegoś, co od dłuższego czasu tak naprawdę mieliśmy. Chociaż czuję, że
oboje mamy sobie do powiedzenia bardzo wiele i że czeka nas przynajmniej
jedna dłuższa, oczyszczająca rozmowa, w tamtej chwili w zupełności
satysfakcjonuje mnie to, co dzieje się pomiędzy nami – ta bliskość, jego
obecność oraz jeden, krótki pocałunek, który w pośpiechu składa na moich
ustach.
– Nie
odchodź ode mnie – wyrzucam z siebie na wydechu. Mam wrażenie, że brzmię
żałośnie, ale również to już mnie nie interesuję.
– Nie mam
zamiaru – słyszę w odpowiedzi i to wystarczy, żeby kamień spadł mi z serca.
– Tak długo, jak w końcu pozwolisz mi zostać.
Nie mam
pewności, czy powinnam zaufać jakiejkolwiek jego obietnicy, ale jaki tak
naprawdę mam wybór? Biorąc pod uwagę, jak bardzo kruche jest życie oraz to, co
już od dłuższego czasu próbowaliśmy zbudować, zaakceptowanie jego zapewnień
przychodzi mi zaskakująco wręcz łatwo. Być może jestem naiwna, ale to mi
wystarczy – albo po prostu chcę, żeby wystarczyło, ale nawet jeśli oszukuję
samą siebie, nie czuję się z tym źle.
Z chwilą, w której
akceptuję ten fakt, w końcu udaje mi się odnaleźć to, czego oboje
szukaliśmy tak długo.
Ukojenie.
Demetri
Był zdenerwowany. Nadmiar
emocji dawał mi się we znaki, coraz trudniejszy do zniesienia i bardziej
irytujący. Nie byłem w stanie ustać w miejscu, ale również możliwość
wyrwania się na zewnątrz i szaleńczego biegu przez las, nie pomogła mi nad
sobą zapanować. Myślami wciąż byłem przy Nessie, raz po raz bezwiednie
rozpamiętując to, co wydarzyło się pomiędzy nami – tę rozmowę, jej smutek…
A końcu
reakcję na to, co miałem jej do powiedzenia.
Nigdy nie
zastanawiałem się nad tym, jakby to było, gdybym tak na poważnie związał się z jakąkolwiek
kobietą, o perspektywie ślubu nie wspominając, ale nie żałowałem niczego.
Czułem się dziwnie, wciąż nie do końca świadom tego, co tak naprawdę oznaczała
jej zgoda, ale myśl o tym, że najgorszy koszmar mieliśmy za sobą i że
dziewczyna wkrótce miałaby należeć do mnie w ten wyjątkowy sposób, wydała
mi się co najmniej właściwa.
To było
tak, jakbym po długich lata błądzenia w mroku, w końcu znalazł
właściwą drogę. Potrafiłem śledzić, a dar pozwalał mi odszukać każdą
osobę, z którą kiedykolwiek miałem fizyczny kontakt. Ten, którego chciałem
odszukać, wydawał się lśnić, jarząc się gdzieś na granicy mojej świadomości,
zaś światło to prowadziło mnie, pozwalając prędzej czy później dotrzeć do celu.
Tak było w jej przypadku, chociaż nie miałem pojęcia, że kogokolwiek
usiłuję odnaleźć, póki nie dostrzegłem jej blasku. Sam nie byłem pewien, kiedy i dlaczego
zostaliśmy powiązani w ten szczególny sposób, ale to nie miało dla mnie
najmniejszego nawet znaczenia. Teraz była bezpieczna i to przynajmniej
tymczasowo musiało mi wystarczyć.
Jakkolwiek
by nie było, nie zmieniało to faktu, że wciąż się o nią martwiłem. Całym
sobą czułem, że mam powody i że z dziewczyną mimo wszystko działo się
coś złego. Tuliłem ją do siebie, aż nazbyt świadom podwyższone temperatury jej ciała
i tego, że wzdrygała się za każdym razem, kiedy poruszyła się zbyt
gwałtownie, bądź kiedy to mnie zdarzało się naruszyć potłuczone żebra. Nie po
raz pierwszy była poobijana, ale nawet ta świadomość nie pozwoliła mi się
rozluźnić, wręcz wzbudzając we mnie coraz więcej wątpliwości. Liczyłem na to,
że nie powinna mieć mi niczego za złe po tym, jak wspomniałem o wszystkim
jej matce, po cichu mając nadzieję na to, że ta będzie potrafiła należycie
porozmawiać z córką. Sam nie byłem pewien, czego tak konkretnie
oczekiwałem, ale czułem się gotów przysiąc, że moja decyzja była słuszna.
W głowie
miałem mętlik, nad którym w żaden sposób nie potrafiłem zapanować. Czułem,
że Edward jest gdzieś w pobliżu, podążając za mną niczym cień, co czyniło
sytuację jeszcze bardziej niekomfortową. Nie spodobało mi się to, że wampir tak
po prostu zasugerował mi to, żebyśmy się przeszli, zwłaszcza po rozmowie, którą
odbyłem z jego córką i której on, zresztą jak reszta obecnych w domu
wampirów, musiał być świadom. Mogłem tylko zgadywać, czego teraz powinienem się
po nim spodziewać, podświadomie wyczekując wymówek i czego równie
dramatycznego, co i stwierdzenie z gatunku „Odczep się od mojej małej
dziewczynki!”. To w porównaniu z problemami, których doświadczaliśmy
się z Nessie przez ostatnie miesiące, wydawało się niczym, ale bez
wątpienia stanowiłoby bardzo ciekawe uzupełnienie całości.
– Tak
twierdzisz? – rzucił jakby od niechcenia wampir, odzywając się po raz pierwszy
od chwili, w której opuściliśmy dom. Trudno było mi stwierdzić, co takiego
w tamtej chwili sobie myślał i czego powinienem się po nim
spodziewać. – Następnym razem się nad tym zastanowię – dodał, a ja ledwo
powstrzymałem się przed wywróceniem oczami.
Następnym
razem…?
Cokolwiek
powinienem przez to rozumieć, Cullen najwyraźniej postanowił trochę mnie
podręczyć i zostawić pewne kwestie dla siebie. Po chwili wahania doszedłem
do wniosku, że zadręczanie się z tego powodu jest bez sensu, zresztą
myślami wciąż byłem przy Renesmee i wszystkim tym, co jej dotyczyło.
Gdybym miał decydować, pewnie nadal siedziałbym w salonie, czekając aż ona
i jej matka…
– Innymi
słowy, doprowadzałbyś nas wszystkich do szału – stwierdził usłużnie Edward, a we
mnie aż się zagotowało. Naprawdę musiał mi to robić? – Dajmy im trochę czasu,
dobrze? – zasugerował o wiele bardziej przystępnym, poważniejszym tonem. –
Nessie cierpi. Nie chce cię zadręczać, oczywiście, ale… No, Bella będzie w stanie
ją zrozumieć – wyjaśnił, a ja mimochodem pomyślałem o tym, że pod
względem zadręczania się śmiercią kundla oboje mieliśmy podobne stanowisko.
Och, nie
musiał mi tłumaczyć tego, że dziewczyna mogłaby być nieszczęśliwa. Trudno było
mi zapomnieć jej reakcję i to, jak bardzo drżała, kiedy znalazłem ją przy
ciele chłopaka. Do tej pory pamiętałem jak lekka i krucha się wydawała,
gdy zabierałem ją z pola walki i później, już w jej tymczasowej
sypialni, kiedy szukałem sposobu na to, żeby przynieść Renesmee choć częściowy
spokój. Mogłem ją słuchać, tulić do siebie i cierpliwie czekać, aż
spróbuje wyrzucić z siebie wszystko to, co ją dręczyło, ale moje
działania w gruncie rzeczy nie niosły ze sobą niczego, co mogłaby
oczekiwać – nie, skoro również ona zdawała sobie sprawę z tego, że po
śmierci Jacoba poczułem ulgę.
Tak,
obecność matki zdecydowanie miała podziałać na nią kojąco, a przynajmniej
tak mi się wydawało. Skoro sama poprosiła mnie o zawołanie Belli, to chyba
mogłem założyć, że miała poczuć się dzięki bliskości kobiety lepiej. Czułem się
do tego stopnia zdeterminowany, by zgodzić się dosłownie na wszystko, jeśli
tylko okazałoby się tym, czego oczekiwała ode mnie Renesmee. Czułem, że
powinienem się nią zaopiekować i to na wszystkie możliwe sposoby. Jeśli to
oznaczało zaakceptowanie jej rodziny, proszę bardzo.
– Przypominam
ci, że właśnie próbujesz do tej rodziny wejść – żachnął się ojciec dziewczyny, a ja
z trudem powstrzymałem się przed rzuceniem czegoś złośliwego. Skoro
siedział mi w głowie, to i tak zdawał sobie z tego sprawę.
–
Zabrzmiało dramatycznie – stwierdziłem już na głos, chcąc mieć przynajmniej
złudne wrażenie tego, że prowadzimy normalną rozmowę. Skoro przy nim i tak
nie miałem być w stanie swobodnie pomyśleć, równie dobrze mogliśmy
faktycznie zamienić kilka słów, zwłaszcza w obecnej sytuacji. – I co
teraz, hm? Idziemy do lasu z jakiegoś konkretnego powodu, czy może masz
dla mnie niespodziankę? – dodałem dramatycznym tonem, próbując rozładować
atmosferę.
Miałem
wisielczy humor, co po ostatnich wydarzeniach nie wydało mi się ani trochę
dziwne. Nie mogłem zresztą zaprzeczyć, że spacer do lasu z kimś, kto za
mną nie przepadał (delikatnie rzecz ujmując), okazał się co najmniej
zastanawiającym doświadczeniem. W gruncie rzeczy zaczynałem czuć się
naprawdę nieswojo, nie wyobrażając sobie naszej rozmowie w swojej formie.
Kto wie, może do tego wszystkiego powinienem był spodziewać się tego, że wampir
specjalnie próbował odciągnąć mnie w jakieś odległe miejsce, by potem
swobodnie i bez świadków móc dokonać mordu?
– Nie kuś
mnie.
Wywróciłem
oczami.
– Mógłbyś,
proszę, zapewnić mi chociaż trochę prywatności? – zniecierpliwiłem się. – Jak
będę miał coś do powiedzenia, powiem na głos.
– Jakby to
było takie proste, chętnie bym tak zrobił – zapewnił i zabrzmiało to
szczerze. – Nie o wszystkim chciałbym dowiadywać się w taki sposób…
– Jak o zaręczynach?
– zapytałem, decydując się przejść do rzeczy.
Kiedy
obejrzałem się przez ramię, zauważyłem, że Edward zwolnił i – wcześniej
wytraciwszy prędkość – zatrzymał się. Poszedłem w jego ślady, mimochodem
dostrzegając cień, który jak na zawołanie przemknął przez twarz ojca Nessie.
– Chociażby
– powiedział po dłuższej chwili wahania. – Chociaż mogłem się tego spodziewać.
Nie tak szybko, ale jednak.
Zawahałem
się, dłuższą chwilę analizując jego słowa. Sam nie byłem pewien, jak powinienem
je interpretować i co tak naprawdę oznaczało to, co właśnie próbował mi
powiedzieć, ale po dłuższej chwili wahania doszedłem do wniosku, że i tak
jest lepiej, niż mógłbym się spodziewać. To była niemalże pokojowa wymiana
zdań, a nie wzajemne warczenie i niechęć, której mimo wszystko się
spodziewałem.
Tym razem
Edward nie skomentował mojego wahania nawet słowem, co również uznałem za
całkiem miłe odstępstwo z jego strony. Być może to był sposób na to, żeby
odwrócić moja uwagę, ale…
– To nie
tak – zapewnił, jednak decydując się zareagować i pośpieszyć z wyjaśnieniami.
– Ale po wszystkim, co się stało… Zapomniałem ją na tyle czasu, a później
omal nie straciłem. Wierz mi, po czymś takim nie mam siły zadręczać się również
tym, że znalazła sobie chłopaka. – Nerwowym ruchem przeczesał miedziane włosy
palcami. Przynajmniej z wyglądu byli do siebie z Nessie podobni. –
Poza tym… Myślę o dobru samej Renesmee. Mam dostęp do jej myśli, a to,
co jej chodzi po głowie w związku z tobą…
– Co
takiego? – zapytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Mój
rozmówca rzucił mi długie, wymowne spojrzenia.
– Cholera,
nie powiem ci przecież – obruszył się. – Jakby związki były takie proste…
O, świetnie
– innymi słowy, w razie ewentualnych problemów, miałem radzić sobie z Nessie
sam. Nie miałem pewności czy to dobrze, czy źle, ale po chwili wahania
doszedłem do wniosku, że po dotychczasowych kłopotach, zrozumienie tej
dziewczyny stanowiłoby najmniej istotną kwestię.
Edward
westchnął i zignorowawszy moje myśli, odezwał się ponownie:
– Jest
dorosła, tak? Wie, co robi, a jeśli z jakiegoś powodu wybrała ciebie,
ja i tak nie będę miał nic do powiedzenia. Mogę ją co najwyżej do siebie
zniechęcić i stracić, a na to zdecydowanie nie zamierzam pozwolić. –
Spoważniał, po czym z uwaga zmierzył mnie wzrokiem. – Co nie zmienia
faktu, że jeśli chociaż raz ucierpi z twojego powodu…
–
Pojechałem dla niej na tę cholerną wyspę! – obruszyłem się. – Po co to
wszystko, gdybym miał zamiar zostawić ją albo zranić?
Wampir z wolna
skinął głową. Po wyrazie jego twarzy trudno było mi stwierdzić, co takiego tak
naprawdę sobie myślał albo planował, ale zdecydowałem się to zignorować. Mogłem
tylko zgadywać, jak czuł się zatroskany o dobro swojego jedynego dziecka
ojciec, który – co sam zresztą wspomniał – przynajmniej dwukrotnie był bliski
tego, żeby stracić córkę. Teoretycznie go rozumiałem, chociaż to w jakiś
pokrętny sposób wydało mi się co najmniej przerażające.
Była
jeszcze Nessie, od której tak naprawdę zależało wszystko, co miało związek ze
mną. Co jak co, ale gdyby Edward zaczął robić problemy, jego słowa nie
zrobiłyby na mnie najmniejszego wrażenia. Tak długo, jak Renesmee chciała w tym
trwać, ja zamierzałem po prostu być – a może nawet w wypadku, w którym
zdecydowałaby się odprawić mnie z niczym. Nie chciałem rozważać takiego
scenariusza, zwłaszcza teraz, kiedy z jej ust padło jakże jednoznaczne
„tak”, ale gdyby kazała mi tak po prostu odejść…
Cóż,
wątpiłem, bym przystał na to ot tak.
Ojciec
dziewczyny rzucił mi wymowne spojrzenie, ale i tym razem wszelakie uwagi
na temat moich przemyśleń postanowił zostawić dla siebie. Sytuacja znów zaczęła
robić się niezręczna, zwłaszcza przez wzgląd na wzajemne, przeciągające się
milczenie, przez co zapragnąłem się wycofać i to najlepiej tak szybko, jak
tylko będzie to możliwe.
Byłem już
tego bliski, kiedy po przejściu zaledwie kilku słów, ponownie zatrzymał mnie
głos Edwarda:
– Dziękuję
ci – powiedział, a ja zesztywniałem, bo to było ostatnim, czego tak
naprawdę śmiałem się spodziewać. – Czegokolwiek bym ci nie zarzucił, jakoś
przeżyła to pół roku. Najpewniej dzięki tobie – zauważył, chociaż to była mocno
naciągana teoria.
– Przeżyła,
bo jest uparta – poprawiłem go machinalnie. – A potem po prostu otworzyła
mi oczy.
Nie dodałem
niczego więcej, zresztą Cullen najwyraźniej tego nie oczekiwał. Tym razem już
nic nie powstrzymało mnie przed ruszeniem w drogę powrotną, choć sam nie
byłem pewien, czy nie powinienem dać Renesmee i jej mamie jeszcze trochę
czasu. Teoretycznie to wydawało się właściwe, ale istniała dość istotna różnica
pomiędzy tym, co słuszne, a co byłem w stanie zrobić.
W salonie
panowała cisza, a ja przekonałem się, że cześć mieszkańców najwyraźniej
postanowiła się ewakuować. Zauważyłem jedynie Rosalie i Emmett'a,
siedzących razem i pogrążonych w jakiejś cichej rozmowie. Kobieta
siedziała mężowi na kolanach, a ten bawił się jej włosami, jakby od
niechcenia przeczesując je palcami. Na moment przystanąłem w progu,
przypatrując im się bez cienia krępacji i to nawet w chwili, w której
wampirzyca poderwała głowę i spojrzała wprost na mnie.
– Nie żebym
ci coś sugerowała, ale na twoim miejscu poszłabym na górę – oznajmiła cierpkim
tonem. Mimo wszystko wyczułem w jej głosie coś, co wydało mi się podekscytowaniem,
chociaż to na pierwszy rzut oka nie miało sensu. To, że kolejna osoba, która za
mną nie przepadała, właśnie zmuszała się do dobrowolnej, względnie normalnej
rozmowy, również dało mi do myślenia. – Może cię potrzebować.
– Co masz
na myśli? – zapytałem z powątpiewaniem.
Blondynka
wzruszyła ramionami.
– Niech
Carlisle ci powie – zasugerowała spokojnie. – Albo lepiej sama Renesmee. Tylko
się pośpiesz, bo wiem, że tata chce ją zabrać do szpitala, więc…
Nawet nie
czekałem na to, aż dziewczyna dokończy, bez chwili wahania ruszając w stronę
schodów. Gdzieś za plecami usłyszałem, że mruknęła coś gniewnie, najwyraźniej
niezadowolona z tego, jak ją potraktowałem, ale nie miałem z tego
powodu wyrzutów sumienia. Martwiłem się o Nessie, a skoro sprawy
mogły być aż do tego stopnia poważne, by doktor brał pod uwagę szpital… To
wciąż nie musiało o niczym świadczyć, tym bardziej, że Renesmee
pozostawała pół-wampirem, a więc w naturalny sposób musiała być o wiele
odporniejsza na ludzkie słabości, ale po wydarzeniach ostatnich miesięcy,
wolałem dmuchać na zimne.
Miałem
tylko nadzieję, że tym razem to nie było coś, co wiązało się z chorobą,
którą przeszła z winy Rosy. Gdyby leki, które zaoferowała nam tamta
wyspiarka, okazały się niewystarczające albo zwodnicze, wtedy bym ją zabił – i to
najpewniej nie jako jedyną.
Przestałem o tym
myśleć, błyskawicznie pokonując kolejne stopnie. Nie bawiłem się w pukanie
albo choćby najmniej subtelne wcześniejsze zasygnalizowanie swojej obecności, w zamian
bez chwili wahania wchodząc do pokoju. Nawet nie zwróciłem uwagi na
towarzyszących dziewczynie Bellę i Carlisle'a, w zaledwie ułamek
sekundy materializując się przy łóżku. Renesmee siedziała na materacu, dziwnie
blada i niespokojna, a kiedy na mnie spojrzała, przekonałem się, że
wyglądała tak, jakby za moment miała się popłakać.
– Hej… Hej,
Aniele, co się dzieje? – zaniepokoiłem się, wyciągając dłoń ku jej twarzy. –
Coś jest nie tak?
Mimo
wszystko poczułem ulgę, kiedy przekonałem się, że była przytomna, ale uczucie
to zniknęło równie nagle, co się pojawiło, wyparte przez coraz silniejszy
niepokój. Teraz bardziej niż wcześniej czułem się świadom tego, jak bardzo
rozpalona była, co w jej przypadku zdecydowanie nie stanowiło normalnego
stanu rzeczy.
Milczała, w odpowiedzi
na moje pytania zaczynając energicznie potrząsać głową. Nie zaprotestowałem,
kiedy przesunęła się bliżej mnie, wpadając mi w ramiona i wydając się
szukać poczucia bezpieczeństwa. Natychmiast poderwałem ją na ręce, sadzając
sobie na kolanach, by łatwiej mogła utrzymać równowagę. Drżała, poza tym
wydawała się przelewać mi w ramionach, tym samym jeszcze bardziej mnie
niepokojąc.
Chciałem
coś powiedzieć – spróbować zwrócić na siebie jej uwagę, a potem jakkolwiek
uspokoić – ale nie dała mi po temu okazji. Raz jeszcze potrząsnęła głową, po
czym zmusiła się do tego, żeby się wyprostować. Wciąż we mnie wtulona, zajrzała
mi w oczy i przekonałem się, że jednak zaczęła płakać, co wytrąciło
mnie z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Pogładziłem ją po
policzku, próbując ignorować wyczuwalną pod palcami wilgoć i to, jak
bardzo Nessie wydawała się wystraszona i…
Nie, to nie
był taki zwyczajnych strach. Raczej o wiele bardziej skomplikowana
mieszanka sprzecznych ze sobą emocji, na którą składały się lęk, oszołomienie,
ale i… wciąż przytłumiona, chociaż mimo wszystko wciąż obecna radość?
– Aniele… –
zacząłem raz jeszcze, siląc się na jak najbardziej spokojny, kojący głos. To
było trudne, ale co innego miałem zrobić, by skłonić ją do mówienia? – Co ci
jest? Jeśli dzieje się coś złego…
– Nie
dzieje się – przerwała mi. Głos wciąż jej drżał, ale jakimś cudem zdołała nad
nim zapanować. – Przynajmniej nic złego
– dodała z naciskiem.
Uniosłem
brwi.
– Co tak
właściwie…?
Spodziewałem
się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że nagle zacznie się śmiać – nieco
histerycznie, dławiący się przy tym łzami, ale jednak szczerze.
– Och,
Demetri…
Ostatni rozdział – i tej księgi, i na blogu. Przed nami jeszcze ostateczny epilog i podziękowania, chociaż to wciąż do mnie nie dociera – i to pomimo tego, że tak często w ostatnim czasie podkreślałam, że ta chwila jest zaledwie kwestią czasu. Nie wiem, kiedy pojawię się z zakończeniem, ale podejrzewam, że jeszcze w tym tygodniu, korzystając z weny i podekscytowaniem, które towarzyszy mi w związku z oczekiwaniem na kolejną księgę „Zagubionych w czasie”.Dziękuję Wam za obecność. Pełniejsze wywody zostawię na podsumowanie, które pojawi się wraz z epilogiem. Na tę chwilę Was żegnam, więc do napisania. Jeśli kogoś to interesuje, w związku z zakończeniem części na innym moim blogu, organizuję małe Q&A, więc śmiało możecie mi zdawać pytania – tutaj albo na innych bogach. Odpowiedzi pojawią się za tydzień w poniedziałek.Nessa.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz