poniedziałek, 31 października 2016

30. Ukojenie

Hannah
Odwracam się, sama niepewna tego, co właśnie się dzieje. A potem już tylko stoję i bezmyślnie wpatruję się w to, co ma miejsce na moich oczach. Oszołomienie narasta, przez co przez następne sekundy (albo wieczność – nie mam pewności) nie jestem w stanie zmusić się do jakiejkolwiek formy działania. Spoglądam i nie wierzę, ogarnięta wrażeniem, że właśnie padłam ofiarą jakiegoś cholernego żartu, za który zdecydowanie powinnam kogoś zabić.
To nie jest możliwe, żeby właśnie on tak po prostu przede mną stał. Powtarzam to sobie niczym mantrę, za wszelką cenę odrzucając od siebie jakiekolwiek oznaki nadziei. Nie, nie, nie, myślę gorączkowo, próbując znaleźć jakieś sensowne, bardziej prawdopodobne wytłumaczenie takiego stanu rzeczy. Przecież widziałam, tak? W ostatnim czasie tak często mam przed oczami moment, w którym Felix i tamten wampir znikają mi z oczu, wpadając prosto w płomienie, że nie jestem w stanie wyrzucić go z głowy. To się stało, tak po prostu, podczas gdy ja nie byłam w stanie nic zrobić – już wtedy, a więc tym bardziej teraz, kiedy…
Nic już nie rozumiem. Mrugam pośpiesznie, usiłując za wszelką cenę nad sobą zapanować, ale wszystko wskazuje na to, że albo całkiem już oszalałam, albo… Och, nie chcę o tym myśleć, zbyt przerażona konsekwencjami tego, co mogłoby się wydarzyć, gdybym zaakceptowała nasuwającą mi się myśl – to, że mogłabym się pomylić. I że on jest prawdziwy, za co jeszcze chwilę wcześniej oddałabym dosłownie wszystko.
– Hannah? – odzywa się ponownie, a ja drżę, coraz bardziej rozdarta i niespokojna.
Łagodnie wypowiada moje imię, za wszelką cenę próbując zwrócić moją uwagę. Jakby w ogóle musiał to robić! Już i tak przypatruję mu się tępo, za wszelką cenę usiłując pojąc, czego tak naprawdę powinnam się po nim spodziewać. Czy zniknie, kiedy tylko spróbuję się do niego zbliżyć? Być może i jakoś nie mam ochoty tego sprawdzać. Wolę go obserwować, zresztą i tak nie mam siły na to, żeby zdobyć się na cokolwiek więcej. Pragnę… jakiegoś dowodu – czegokolwiek, co wyda mi się realne, ale jednocześnie zbytnio przeraża mnie perspektywa tego, z czym może się to wiązać.
Powinnam się ruszyć albo przynajmniej spróbować coś powiedzieć, ale i na to nie potrafię się zdobyć. Jestem jak sparaliżowana, zbyt oszołomiona sytuacją i widokiem kogoś, o kim sądzę, że powinien być martwy. „Jak?” – ciśnie mi się na usta, ale zadanie tego pytania oznaczałoby, że wierzę, iż on w rzeczywistości stoi naprzeciwko mnie. Mam mętlik w głowie, w dłoni wciąż ściskam zapalniczkę, a to wszystko…
Nie mam pojęcia, co i w którym momencie tak naprawdę ulega zmianie. Do tej pory po prostu drżałam, chociaż wciąż staram się zapanować nad tym odruchem, szukając sensownego wytłumaczenia tego, co dzieje się na moich oczach. Dopiero po dłuższej chwili zaczynam pojmować, że może jednak moje zmysły nie są aż tak przytępione, jak do tej pory sądziłam. Może powinnam spróbować im zaufać i zaakceptować to, co widzę – to, że on stoi naprzeciwko mnie, jak najbardziej prawdziwy. Ale skoro tak jest, dlaczego…?
Zapalniczka wyślizguje się spomiędzy moich palców, po czym prawie bezszelestnie ląduje w śniegu. Właściwie nie jestem tego świadoma, tak jak i mojego absolutnie zbędnego, nienaturalnie przyśpieszonego oddechu. Szok, w którym dotychczas trwałam, nagle schodzi na dalszy plan, a mnie ostatecznie puszczają nerwy. Już nie trwam w oszołomieniu, ale gniewie – złości tak silnej, że na dłuższą chwilę wydaje się przysłaniać wszystko inne, rozbudzając we mnie emocje i pragnienia, o które bym się nie spodziewała.
– Ty… – wycedzam przez zaciśnięte zęby.
Mam wrażenie, że Felix nie jest świadom tego, co dzieje się w moim wnętrzu i co tak naprawdę przeżywam od całych godzin. Wpatruje się we mnie z uwagą, chyba nawet zdezorientowany tym, że do tej pory nie skoczyłam na niego z radosnym uśmiechem i zapewnieniem, że doskonale go widzieć. Kiedy kąciki jego ust unoszą się w zachęcający sposób ostatecznie dochodzę do wniosku, że mam dość – i że najpewniej mam przed sobą największego kretyna, jakiego ta ziemia nosi.
Skaczę do przodu, nim w ogóle udaje mi się zastanowić nad tym, co i dlaczego robię. Błyskawicznie pokonuję dzielącą nas odległość, jedynie cudem będąc w stanie zatrzymać się tuż przed nim, zamiast z impetem wpaść na jego tors tak, byśmy oboje upadli na ziemię. Mam inny plan, co daję mu do zrozumienia z chwilą, w której biorę zamach, by w następnej sekundzie z całej siły przyłożyć mu zwiniętą pięścią w sam środek twarzy. To wystarczy, żebym za jednym zamachem osiągnęła dwie rzeczy – jednak upewniła się, że mam do czynienia z prawdziwym, względnie żywym Felixem i przy okazji starła ten cholernie irytujący mnie w tym momencie uśmieszek. Jak on może w ogóle cieszyć się z tego, że przez ostatnią dobę wypłakuję sobie oczy i odchodzę od zmysłów?
Liczę się z tym, że atakowanie kogoś, kto całe lata spędził w Volterze, może nie być najrozsądniejszym wyjściem, ale w tamtej chwili mnie to nie interesuje. Udaje mi się go zaskoczyć, bo nawet nie broni się przede mną, w zamian zataczając do tyłu i wyrzucając z siebie całą wiązankę przekleństw. Bardzo to wyszukane, myślę i wciąż zaciskam dłoń w pięść, gotowa przyłożyć mu raz jeszcze. Czuję satysfakcję, wiedząc, że jest prawdziwy, że nie zwariowałam i słysząc przypominający zderzenie dwóch kamieni dźwięk, dobitnie świadczący o tym, że osiągnęłam celu. Wciąż się trzęsę, aż rwąc do kolejnych uderzeń i nakopania mu do tyłka – ot tak dla zasady, żeby dotarło do niego, że nigdy więcej nie powinien zwodzić mnie w ten sposób.
Wampir podrywa głowę, po czym w pośpiechu cofa się o kilku kroków, dostrzegłszy mój zacięty wyraz twarz. Mam ochotę wywrócić oczami w odpowiedzi na jego reakcję, co najmniej porażona tym, jak niewiele potrzeba, by kogoś o tak pokaźnej posturze zmusić do ucieczki. Chyba jestem rozczarowana, choć zarazem nierealną wydaje mi się myśl, że akurat Felix mógłby spróbować mnie zaatakować. Jeszcze kilka miesięcy temu, kiedy całe to szaleństwo dopiero się zaczynało, może nawet uwierzyłabym w to, że może wyrządzić mi krzywdę – rozczłonkować i tak zostawić albo od razu zabić, tak jak on i Demetri obiecywali mi zaraz po tym, jak zdołali mnie odnaleźć. Od tamtej chwili zmieniło się wszystko i jestem tego świadoma, a przy tym zbyt wściekła i zdeterminowana, by doszukiwać się w wampirze potencjalnego zagrożenia.
Milczenie przeciąga się, ale nie jest aż tak gęste i trudne do zniesienia, jak jeszcze chwilę wcześniej. Felix przyciska dłoń do twarzy, jakby chcąc sprawdzić, jak bardzo zdołałam go uszkodzić. Spoglądam na niego z powątpiewaniem, mimowolnie zauważając, że nadal wygląda rozczarowująco dobrze. Jestem wręcz skłonna stwierdzić, że mój atak nie wywarł na nim żadnego wrażenia, przynajmniej na pierwszy rzut oka, ale…
– Okej – mówi w końcu. Napinam mięśnie, po czym spoglądam na niego spod lekko uniesionych brwi. – Tak… Mam wrażenie, że chyba sobie na to zasłużyłem – stwierdza, a ja prycham, nie mogąc się powstrzymać.
– Chyba? – powtarzam, instynktownie robiąc krok do przodu.
Spogląda na moje zaciśnięte w pięści dłonie, po czym w obronnym geście unosi obie ręce ku górze.
– Na pewno – reflektuje się pośpiesznie. – Hannah, na litość Boską…
Jedno moje spojrzenie wystarczy, żeby się zamknął. Chyba powinnam być z tego powodu usatysfakcjonowana, bo w końcu która kobieta nie byłaby zadowolona, mając choć odrobinę przewagi nad facetem, ale wcale nie czuję satysfakcji. Wciąż się w niego wpatruję, uważnie analizując wszystko to, co podsuwają mi wyostrzone zmysły – jego zapach, poczucie bliskości, brzmienie głosu i wspomnienie momentu, w którym moja pięść sięgnęła jego twarzy. To wszystko jednoznacznie świadczy o tym, że wampir jest prawdziwy – że naprawdę przede mną stoi, bliski tego, by przy odrobinie szczęścia zacząć się przede mną kajać.
Chcę coś powiedzieć, ale również to zadanie wydaje się mnie przerastać. O Boże, dlaczego?, tłucze mi się w głowie, chociaż zarazem mam wątpliwości co do tego, czy w moim wypadku zwracanie się do najwyższego w ogóle ma rację bytu. Nie chodzi tylko o to, że przez całe swoje życie (a teraz również nieżycie) nie należałam do osób pobożnych. To coś o wiele bardziej skomplikowanego, a ja już nie jestem w stanie stwierdzić, czego tak naprawdę chce. Miesza mi się wszystko, łącznie z własnymi przekonaniami, przemyśleniami i pragnieniami, które towarzyszyły mi przez ostatnie godziny. Chyba wciąż w pełni nie zaakceptowałam tego, jak wiele razy w ciągu zaledwie doby sytuacja uległa zmianie. Jak wiele…
A teraz Felix stoi przede mną.
Felix.
Nic mu nie jest…
Wciąż odczuwam gniew, ale to nie przeszkadza mi w ponownym rzuceniu się ku niemu. Nie interesuje mnie to, co dzieje się wokół mnie, ani w jaki sposób wampir może odebrać moje zachowanie po tym, co zrobiłam chwilę wcześniej. W pierwszym odruchu wzdryga się – widzę to wyraźnie, tak jak i wiem, że przygotowuje się do tego, by kolejnego ciosu mimo wszystko uniknąć – ale po chwili dociera do niego, że tym razem moje intencje są inne. Nie protestuję, kiedy znajome ramiona owijają się wokół mnie, a ja ląduję w jego objęciach – roztrzęsiona, bliska szaleństwa i aż do tego stopnia oszołomiona.
Nogi uginają się pode mną, zanim jestem w stanie zastanowić się nad tym, co takiego się dzieje. Felix kuca, wciąż cierpliwie tuląc mnie do siebie i wydając się z obojętnością podchodzić do tego, że mogłabym płakać. Nie mam mu tego za złe, a wręcz przeciwnie – jestem wdzięczna za to, że udaje, iż nie dostrzega, że mam suche oczy, drżę i wyglądam jak siódme nieszczęście. Zabawne, ale nie jestem nawet zmieszana, jakby to, że właśnie on może widzieć mnie w takim stanie, stanowiło najoczywistszą rzecz na świecie.
Gdybym jeszcze do tego wszystkiego wiedziała, jak powinnam się pozbierać…
– Dlaczego? – wyrzucam z siebie na wydechu. – Miałeś do mnie wrócić, tak? Powiedziałeś, że do mnie wrócisz…
– Przecież wróciłem – przypomina mi niemalże pobłażliwym tonem.
Czuję, że jego palce wplatają się w moje włosy. To przyjemne, chociaż nigdy nie przepadałam za myślą o tym, że ktokolwiek miałby dotykać moich loków. Odchylam głowę, żeby móc na niego spojrzeć, ale to okazuje się trudniejsze, aniżeli przypuszczam, tym bardziej, że wampir trzyma mnie mocno. To również wydaje mi się właściwe – wzajemna bliskość i to, że po tak długim czasie, miałabym wrócić „do domu” – gdziekolwiek to jest, cokolwiek to znaczy…
– Wiesz, co mam na myśli! – wyrzucam z siebie na wydechu. Jestem zła, a przynajmniej chcę sprawiać takie wrażenie, na wszystkie możliwe sposoby usiłując uświadomić mu to, jak bardzo mnie skrzywdził. – Wiesz, że ja…
Wzdycha, ale przynajmniej przestaje sobie ze mnie żartować. Mam przynajmniej nadzieję, że to oznacza właśnie to, choć w przypadku tego kretyna wszystko wydaje się równie prawdopodobne.
– Wiem – mówi i prawie natychmiast urywa, wydając się nad czymś intensywnie zastanawiać. – Mam cię za to przeprosić?
– To za mało.
Kiwa głową, jakby właśnie takiego reakcji się spodziewał.
– Więc co mam zrobić? – pyta i mam wrażenie, że niezależnie od tego, co bym mu odpowiedziała, byłby skłonny faktycznie podporządkować się moim decyzjom.
Milczę, chociaż wiem, że powinnam się odezwać. Jestem świadoma tego, że przeciągająca się cisza go dręczy, tak jak i to, co mogłabym zrobić w najgorszym wypadku. Mogę zacząć zastanawiać się nad tym, co stałoby się, gdybym w odwecie nakazała mu odejść – po prostu zniknąć sobie z oczu, tak jak to robił przez tyle czasu, nie zastanawiając się nad tym, jak wyglądało to z mojej perspektywy. Problem polega na tym, że tego nie chcę. Nie po raz kolejny, kiedy na swój sposób spełnił złożoną mi obietnicę, teraz będąc tuż obok i tak po prostu trzymając mnie w ramionach. Rozluźniam się, po czym bez słowa wtulam się w jego tors, wdychając słodki zapach i mimowolnie zaczynając pragnąć tego, żeby ta krótka chwila trwała wiecznie – ot tyle i aż tyle, zwłaszcza gdyby miało się jednak okazać, że wszystko tak naprawdę jest wytworem mojej wyobraźni.
Cisza przeciąga się w nieskończoność, ale nie mam poczucia, żeby to było złe – nie w takim stopniu, jak którekolwiek z nas mogłoby tego oczekiwać. Trudno mi stwierdzić, co tak naprawdę myśli albo czuje Felix, ale jego perspektywa w gruncie rzeczy nie ma dla mnie znaczenia. Wiem, że nie ma nic gorszego od trwania w niepewności, ale z drugiej strony… Mogłoby męczyć go to, że milczałam? Jeśli tak, co miałabym powiedzieć ja po tych wszystkich godzinach w przekonaniu, że go straciłam?
– Hannah? – słyszę tuż przy uchu jego głos. Napinam mięśnie i niemalże spodziewam się tego, że spróbuje mnie pogonić. Nie chcę żeby naciskał, tym bardziej, że po tym wszystkim nie ma do tego prawa, ale mimo wszystko… – Do diabła, co ty chciałaś zrobić? – pyta i wtedy uświadamiam sobie, że dręczy go coś innego.
Zamieram, co najmniej zaskoczona pytaniem, które mi zadał. Aż nazbyt dobrze zdaję sobie sprawę z tego, jakich wyjaśnień powinnam mu udzielić, ale nie jestem w stanie wykrztusić z siebie przynajmniej słowa. Czuję pieczenie pod powiekami i to wystarczy, żebym poczuła się jeszcze bardziej przerażona i upokorzona. Co mam mu powiedzieć – że jestem aż do tego stopnia żałosna i zdesperowana, żeby…?
Wyrywa mi się cichy, zdławiony jęk, chociaż początkowo nawet nie jestem tego świadoma. Zaczynam drżeć, kiedy jego ramiona bardziej stanowczo owijają się wokół mnie, jakby chciał w ten sposób zapewnić mi ochronę przed wszystkimi złymi rzeczami, które mogłyby mnie napotkać – bólem, chłodem… Wszystkim tym, co teoretycznie jako istocie nieśmiertelnej powinno być mi obojętne.
Nie odpowiadam, ale on już nie wydaje się tego ode mnie oczekiwać. Wręcz przeciwnie – również milczy, a po chwili czuję muśnięcie warg na szyi. Sztywnieję i mam ochotę się odsunąć, ot tak dla zasady, jednak po raz kolejny zawodzi mnie moja własna, rzekomo „silna” wola. Odwracam się, chcąc spojrzeć mu w twarz, w nadziei na to, że dzięki temu zdołam nad sobą zapanować na tyle, by jednak spróbować coś powiedzieć, ale i to nie ma sensu. W zamian impulsywnie wpijam się w jego usta, spragniona bliskości i pieszczot bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie chcę uciekać. Nie chcę też zemsty, tym bardziej, że wszyscy mieliśmy okazję zaobserwować, co takiego działo się wokół nas, kiedy ktoś zaślepiony pragnieniem władzy i odwetu prawie że doprowadził do śmierci nas wszystkich. To wciąż do mnie nie dociera, ale ostatecznie dochodzę do wniosku, że tak naprawdę jest mi wszystko jedno – i to zarówno pod względem tego, jak doszło do tego, czego właśnie doświadczam i czy tulący mnie mężczyzna w istocie jest prawdziwy.
Teraz liczy się tylko i wyłącznie to, że mam go obok, a ja nie mam odwagi choć próbować zażyczyć sobie czegoś więcej.
Dociera do mnie, że oboje za długo uciekaliśmy, mijając się wzajemnie i wydając się szukać czegoś, co od dłuższego czasu tak naprawdę mieliśmy. Chociaż czuję, że oboje mamy sobie do powiedzenia bardzo wiele i że czeka nas przynajmniej jedna dłuższa, oczyszczająca rozmowa, w tamtej chwili w zupełności satysfakcjonuje mnie to, co dzieje się pomiędzy nami – ta bliskość, jego obecność oraz jeden, krótki pocałunek, który w pośpiechu składa na moich ustach.
– Nie odchodź ode mnie – wyrzucam z siebie na wydechu. Mam wrażenie, że brzmię żałośnie, ale również to już mnie nie interesuję.
– Nie mam zamiaru – słyszę w odpowiedzi i to wystarczy, żeby kamień spadł mi z serca. – Tak długo, jak w końcu pozwolisz mi zostać.
Nie mam pewności, czy powinnam zaufać jakiejkolwiek jego obietnicy, ale jaki tak naprawdę mam wybór? Biorąc pod uwagę, jak bardzo kruche jest życie oraz to, co już od dłuższego czasu próbowaliśmy zbudować, zaakceptowanie jego zapewnień przychodzi mi zaskakująco wręcz łatwo. Być może jestem naiwna, ale to mi wystarczy – albo po prostu chcę, żeby wystarczyło, ale nawet jeśli oszukuję samą siebie, nie czuję się z tym źle.
Z chwilą, w której akceptuję ten fakt, w końcu udaje mi się odnaleźć to, czego oboje szukaliśmy tak długo.
Ukojenie.
Demetri
Był zdenerwowany. Nadmiar emocji dawał mi się we znaki, coraz trudniejszy do zniesienia i bardziej irytujący. Nie byłem w stanie ustać w miejscu, ale również możliwość wyrwania się na zewnątrz i szaleńczego biegu przez las, nie pomogła mi nad sobą zapanować. Myślami wciąż byłem przy Nessie, raz po raz bezwiednie rozpamiętując to, co wydarzyło się pomiędzy nami – tę rozmowę, jej smutek…
A końcu reakcję na to, co miałem jej do powiedzenia.
Nigdy nie zastanawiałem się nad tym, jakby to było, gdybym tak na poważnie związał się z jakąkolwiek kobietą, o perspektywie ślubu nie wspominając, ale nie żałowałem niczego. Czułem się dziwnie, wciąż nie do końca świadom tego, co tak naprawdę oznaczała jej zgoda, ale myśl o tym, że najgorszy koszmar mieliśmy za sobą i że dziewczyna wkrótce miałaby należeć do mnie w ten wyjątkowy sposób, wydała mi się co najmniej właściwa.
To było tak, jakbym po długich lata błądzenia w mroku, w końcu znalazł właściwą drogę. Potrafiłem śledzić, a dar pozwalał mi odszukać każdą osobę, z którą kiedykolwiek miałem fizyczny kontakt. Ten, którego chciałem odszukać, wydawał się lśnić, jarząc się gdzieś na granicy mojej świadomości, zaś światło to prowadziło mnie, pozwalając prędzej czy później dotrzeć do celu. Tak było w jej przypadku, chociaż nie miałem pojęcia, że kogokolwiek usiłuję odnaleźć, póki nie dostrzegłem jej blasku. Sam nie byłem pewien, kiedy i dlaczego zostaliśmy powiązani w ten szczególny sposób, ale to nie miało dla mnie najmniejszego nawet znaczenia. Teraz była bezpieczna i to przynajmniej tymczasowo musiało mi wystarczyć.
Jakkolwiek by nie było, nie zmieniało to faktu, że wciąż się o nią martwiłem. Całym sobą czułem, że mam powody i że z dziewczyną mimo wszystko działo się coś złego. Tuliłem ją do siebie, aż nazbyt świadom podwyższone temperatury jej ciała i tego, że wzdrygała się za każdym razem, kiedy poruszyła się zbyt gwałtownie, bądź kiedy to mnie zdarzało się naruszyć potłuczone żebra. Nie po raz pierwszy była poobijana, ale nawet ta świadomość nie pozwoliła mi się rozluźnić, wręcz wzbudzając we mnie coraz więcej wątpliwości. Liczyłem na to, że nie powinna mieć mi niczego za złe po tym, jak wspomniałem o wszystkim jej matce, po cichu mając nadzieję na to, że ta będzie potrafiła należycie porozmawiać z córką. Sam nie byłem pewien, czego tak konkretnie oczekiwałem, ale czułem się gotów przysiąc, że moja decyzja była słuszna.
W głowie miałem mętlik, nad którym w żaden sposób nie potrafiłem zapanować. Czułem, że Edward jest gdzieś w pobliżu, podążając za mną niczym cień, co czyniło sytuację jeszcze bardziej niekomfortową. Nie spodobało mi się to, że wampir tak po prostu zasugerował mi to, żebyśmy się przeszli, zwłaszcza po rozmowie, którą odbyłem z jego córką i której on, zresztą jak reszta obecnych w domu wampirów, musiał być świadom. Mogłem tylko zgadywać, czego teraz powinienem się po nim spodziewać, podświadomie wyczekując wymówek i czego równie dramatycznego, co i stwierdzenie z gatunku „Odczep się od mojej małej dziewczynki!”. To w porównaniu z problemami, których doświadczaliśmy się z Nessie przez ostatnie miesiące, wydawało się niczym, ale bez wątpienia stanowiłoby bardzo ciekawe uzupełnienie całości.
– Tak twierdzisz? – rzucił jakby od niechcenia wampir, odzywając się po raz pierwszy od chwili, w której opuściliśmy dom. Trudno było mi stwierdzić, co takiego w tamtej chwili sobie myślał i czego powinienem się po nim spodziewać. – Następnym razem się nad tym zastanowię – dodał, a ja ledwo powstrzymałem się przed wywróceniem oczami.
Następnym razem…?
Cokolwiek powinienem przez to rozumieć, Cullen najwyraźniej postanowił trochę mnie podręczyć i zostawić pewne kwestie dla siebie. Po chwili wahania doszedłem do wniosku, że zadręczanie się z tego powodu jest bez sensu, zresztą myślami wciąż byłem przy Renesmee i wszystkim tym, co jej dotyczyło. Gdybym miał decydować, pewnie nadal siedziałbym w salonie, czekając aż ona i jej matka…
– Innymi słowy, doprowadzałbyś nas wszystkich do szału – stwierdził usłużnie Edward, a we mnie aż się zagotowało. Naprawdę musiał mi to robić? – Dajmy im trochę czasu, dobrze? – zasugerował o wiele bardziej przystępnym, poważniejszym tonem. – Nessie cierpi. Nie chce cię zadręczać, oczywiście, ale… No, Bella będzie w stanie ją zrozumieć – wyjaśnił, a ja mimochodem pomyślałem o tym, że pod względem zadręczania się śmiercią kundla oboje mieliśmy podobne stanowisko.
Och, nie musiał mi tłumaczyć tego, że dziewczyna mogłaby być nieszczęśliwa. Trudno było mi zapomnieć jej reakcję i to, jak bardzo drżała, kiedy znalazłem ją przy ciele chłopaka. Do tej pory pamiętałem jak lekka i krucha się wydawała, gdy zabierałem ją z pola walki i później, już w jej tymczasowej sypialni, kiedy szukałem sposobu na to, żeby przynieść Renesmee choć częściowy spokój. Mogłem ją słuchać, tulić do siebie i cierpliwie czekać, aż spróbuje wyrzucić z siebie wszystko to, co ją dręczyło, ale moje działania w gruncie rzeczy nie niosły ze sobą niczego, co mogłaby oczekiwać – nie, skoro również ona zdawała sobie sprawę z tego, że po śmierci Jacoba poczułem ulgę.
Tak, obecność matki zdecydowanie miała podziałać na nią kojąco, a przynajmniej tak mi się wydawało. Skoro sama poprosiła mnie o zawołanie Belli, to chyba mogłem założyć, że miała poczuć się dzięki bliskości kobiety lepiej. Czułem się do tego stopnia zdeterminowany, by zgodzić się dosłownie na wszystko, jeśli tylko okazałoby się tym, czego oczekiwała ode mnie Renesmee. Czułem, że powinienem się nią zaopiekować i to na wszystkie możliwe sposoby. Jeśli to oznaczało zaakceptowanie jej rodziny, proszę bardzo.
– Przypominam ci, że właśnie próbujesz do tej rodziny wejść – żachnął się ojciec dziewczyny, a ja z trudem powstrzymałem się przed rzuceniem czegoś złośliwego. Skoro siedział mi w głowie, to i tak zdawał sobie z tego sprawę.
– Zabrzmiało dramatycznie – stwierdziłem już na głos, chcąc mieć przynajmniej złudne wrażenie tego, że prowadzimy normalną rozmowę. Skoro przy nim i tak nie miałem być w stanie swobodnie pomyśleć, równie dobrze mogliśmy faktycznie zamienić kilka słów, zwłaszcza w obecnej sytuacji. – I co teraz, hm? Idziemy do lasu z jakiegoś konkretnego powodu, czy może masz dla mnie niespodziankę? – dodałem dramatycznym tonem, próbując rozładować atmosferę.
Miałem wisielczy humor, co po ostatnich wydarzeniach nie wydało mi się ani trochę dziwne. Nie mogłem zresztą zaprzeczyć, że spacer do lasu z kimś, kto za mną nie przepadał (delikatnie rzecz ujmując), okazał się co najmniej zastanawiającym doświadczeniem. W gruncie rzeczy zaczynałem czuć się naprawdę nieswojo, nie wyobrażając sobie naszej rozmowie w swojej formie. Kto wie, może do tego wszystkiego powinienem był spodziewać się tego, że wampir specjalnie próbował odciągnąć mnie w jakieś odległe miejsce, by potem swobodnie i bez świadków móc dokonać mordu?
– Nie kuś mnie.
Wywróciłem oczami.
– Mógłbyś, proszę, zapewnić mi chociaż trochę prywatności? – zniecierpliwiłem się. – Jak będę miał coś do powiedzenia, powiem na głos.
– Jakby to było takie proste, chętnie bym tak zrobił – zapewnił i zabrzmiało to szczerze. – Nie o wszystkim chciałbym dowiadywać się w taki sposób…
– Jak o zaręczynach? – zapytałem, decydując się przejść do rzeczy.
Kiedy obejrzałem się przez ramię, zauważyłem, że Edward zwolnił i – wcześniej wytraciwszy prędkość – zatrzymał się. Poszedłem w jego ślady, mimochodem dostrzegając cień, który jak na zawołanie przemknął przez twarz ojca Nessie.
– Chociażby – powiedział po dłuższej chwili wahania. – Chociaż mogłem się tego spodziewać. Nie tak szybko, ale jednak.
Zawahałem się, dłuższą chwilę analizując jego słowa. Sam nie byłem pewien, jak powinienem je interpretować i co tak naprawdę oznaczało to, co właśnie próbował mi powiedzieć, ale po dłuższej chwili wahania doszedłem do wniosku, że i tak jest lepiej, niż mógłbym się spodziewać. To była niemalże pokojowa wymiana zdań, a nie wzajemne warczenie i niechęć, której mimo wszystko się spodziewałem.
Tym razem Edward nie skomentował mojego wahania nawet słowem, co również uznałem za całkiem miłe odstępstwo z jego strony. Być może to był sposób na to, żeby odwrócić moja uwagę, ale…
– To nie tak – zapewnił, jednak decydując się zareagować i pośpieszyć z wyjaśnieniami. – Ale po wszystkim, co się stało… Zapomniałem ją na tyle czasu, a później omal nie straciłem. Wierz mi, po czymś takim nie mam siły zadręczać się również tym, że znalazła sobie chłopaka. – Nerwowym ruchem przeczesał miedziane włosy palcami. Przynajmniej z wyglądu byli do siebie z Nessie podobni. – Poza tym… Myślę o dobru samej Renesmee. Mam dostęp do jej myśli, a to, co jej chodzi po głowie w związku z tobą…
– Co takiego? – zapytałem, zanim zdążyłem ugryźć się w język.
Mój rozmówca rzucił mi długie, wymowne spojrzenia.
– Cholera, nie powiem ci przecież – obruszył się. – Jakby związki były takie proste…
O, świetnie – innymi słowy, w razie ewentualnych problemów, miałem radzić sobie z Nessie sam. Nie miałem pewności czy to dobrze, czy źle, ale po chwili wahania doszedłem do wniosku, że po dotychczasowych kłopotach, zrozumienie tej dziewczyny stanowiłoby najmniej istotną kwestię.
Edward westchnął i zignorowawszy moje myśli, odezwał się ponownie:
– Jest dorosła, tak? Wie, co robi, a jeśli z jakiegoś powodu wybrała ciebie, ja i tak nie będę miał nic do powiedzenia. Mogę ją co najwyżej do siebie zniechęcić i stracić, a na to zdecydowanie nie zamierzam pozwolić. – Spoważniał, po czym z uwaga zmierzył mnie wzrokiem. – Co nie zmienia faktu, że jeśli chociaż raz ucierpi z twojego powodu…
– Pojechałem dla niej na tę cholerną wyspę! – obruszyłem się. – Po co to wszystko, gdybym miał zamiar zostawić ją albo zranić?
Wampir z wolna skinął głową. Po wyrazie jego twarzy trudno było mi stwierdzić, co takiego tak naprawdę sobie myślał albo planował, ale zdecydowałem się to zignorować. Mogłem tylko zgadywać, jak czuł się zatroskany o dobro swojego jedynego dziecka ojciec, który – co sam zresztą wspomniał – przynajmniej dwukrotnie był bliski tego, żeby stracić córkę. Teoretycznie go rozumiałem, chociaż to w jakiś pokrętny sposób wydało mi się co najmniej przerażające.
Była jeszcze Nessie, od której tak naprawdę zależało wszystko, co miało związek ze mną. Co jak co, ale gdyby Edward zaczął robić problemy, jego słowa nie zrobiłyby na mnie najmniejszego wrażenia. Tak długo, jak Renesmee chciała w tym trwać, ja zamierzałem po prostu być – a może nawet w wypadku, w którym zdecydowałaby się odprawić mnie z niczym. Nie chciałem rozważać takiego scenariusza, zwłaszcza teraz, kiedy z jej ust padło jakże jednoznaczne „tak”, ale gdyby kazała mi tak po prostu odejść…
Cóż, wątpiłem, bym przystał na to ot tak.
Ojciec dziewczyny rzucił mi wymowne spojrzenie, ale i tym razem wszelakie uwagi na temat moich przemyśleń postanowił zostawić dla siebie. Sytuacja znów zaczęła robić się niezręczna, zwłaszcza przez wzgląd na wzajemne, przeciągające się milczenie, przez co zapragnąłem się wycofać i to najlepiej tak szybko, jak tylko będzie to możliwe.
Byłem już tego bliski, kiedy po przejściu zaledwie kilku słów, ponownie zatrzymał mnie głos Edwarda:
– Dziękuję ci – powiedział, a ja zesztywniałem, bo to było ostatnim, czego tak naprawdę śmiałem się spodziewać. – Czegokolwiek bym ci nie zarzucił, jakoś przeżyła to pół roku. Najpewniej dzięki tobie – zauważył, chociaż to była mocno naciągana teoria.
– Przeżyła, bo jest uparta – poprawiłem go machinalnie. – A potem po prostu otworzyła mi oczy.
Nie dodałem niczego więcej, zresztą Cullen najwyraźniej tego nie oczekiwał. Tym razem już nic nie powstrzymało mnie przed ruszeniem w drogę powrotną, choć sam nie byłem pewien, czy nie powinienem dać Renesmee i jej mamie jeszcze trochę czasu. Teoretycznie to wydawało się właściwe, ale istniała dość istotna różnica pomiędzy tym, co słuszne, a co byłem w stanie zrobić.
W salonie panowała cisza, a ja przekonałem się, że cześć mieszkańców najwyraźniej postanowiła się ewakuować. Zauważyłem jedynie Rosalie i Emmett'a, siedzących razem i pogrążonych w jakiejś cichej rozmowie. Kobieta siedziała mężowi na kolanach, a ten bawił się jej włosami, jakby od niechcenia przeczesując je palcami. Na moment przystanąłem w progu, przypatrując im się bez cienia krępacji i to nawet w chwili, w której wampirzyca poderwała głowę i spojrzała wprost na mnie.
– Nie żebym ci coś sugerowała, ale na twoim miejscu poszłabym na górę – oznajmiła cierpkim tonem. Mimo wszystko wyczułem w jej głosie coś, co wydało mi się podekscytowaniem, chociaż to na pierwszy rzut oka nie miało sensu. To, że kolejna osoba, która za mną nie przepadała, właśnie zmuszała się do dobrowolnej, względnie normalnej rozmowy, również dało mi do myślenia. – Może cię potrzebować.
– Co masz na myśli? – zapytałem z powątpiewaniem.
Blondynka wzruszyła ramionami.
– Niech Carlisle ci powie – zasugerowała spokojnie. – Albo lepiej sama Renesmee. Tylko się pośpiesz, bo wiem, że tata chce ją zabrać do szpitala, więc…
Nawet nie czekałem na to, aż dziewczyna dokończy, bez chwili wahania ruszając w stronę schodów. Gdzieś za plecami usłyszałem, że mruknęła coś gniewnie, najwyraźniej niezadowolona z tego, jak ją potraktowałem, ale nie miałem z tego powodu wyrzutów sumienia. Martwiłem się o Nessie, a skoro sprawy mogły być aż do tego stopnia poważne, by doktor brał pod uwagę szpital… To wciąż nie musiało o niczym świadczyć, tym bardziej, że Renesmee pozostawała pół-wampirem, a więc w naturalny sposób musiała być o wiele odporniejsza na ludzkie słabości, ale po wydarzeniach ostatnich miesięcy, wolałem dmuchać na zimne.
Miałem tylko nadzieję, że tym razem to nie było coś, co wiązało się z chorobą, którą przeszła z winy Rosy. Gdyby leki, które zaoferowała nam tamta wyspiarka, okazały się niewystarczające albo zwodnicze, wtedy bym ją zabił – i to najpewniej nie jako jedyną.
Przestałem o tym myśleć, błyskawicznie pokonując kolejne stopnie. Nie bawiłem się w pukanie albo choćby najmniej subtelne wcześniejsze zasygnalizowanie swojej obecności, w zamian bez chwili wahania wchodząc do pokoju. Nawet nie zwróciłem uwagi na towarzyszących dziewczynie Bellę i Carlisle'a, w zaledwie ułamek sekundy materializując się przy łóżku. Renesmee siedziała na materacu, dziwnie blada i niespokojna, a kiedy na mnie spojrzała, przekonałem się, że wyglądała tak, jakby za moment miała się popłakać.
– Hej… Hej, Aniele, co się dzieje? – zaniepokoiłem się, wyciągając dłoń ku jej twarzy. – Coś jest nie tak?
Mimo wszystko poczułem ulgę, kiedy przekonałem się, że była przytomna, ale uczucie to zniknęło równie nagle, co się pojawiło, wyparte przez coraz silniejszy niepokój. Teraz bardziej niż wcześniej czułem się świadom tego, jak bardzo rozpalona była, co w jej przypadku zdecydowanie nie stanowiło normalnego stanu rzeczy.
Milczała, w odpowiedzi na moje pytania zaczynając energicznie potrząsać głową. Nie zaprotestowałem, kiedy przesunęła się bliżej mnie, wpadając mi w ramiona i wydając się szukać poczucia bezpieczeństwa. Natychmiast poderwałem ją na ręce, sadzając sobie na kolanach, by łatwiej mogła utrzymać równowagę. Drżała, poza tym wydawała się przelewać mi w ramionach, tym samym jeszcze bardziej mnie niepokojąc.
Chciałem coś powiedzieć – spróbować zwrócić na siebie jej uwagę, a potem jakkolwiek uspokoić – ale nie dała mi po temu okazji. Raz jeszcze potrząsnęła głową, po czym zmusiła się do tego, żeby się wyprostować. Wciąż we mnie wtulona, zajrzała mi w oczy i przekonałem się, że jednak zaczęła płakać, co wytrąciło mnie z równowagi bardziej niż cokolwiek innego. Pogładziłem ją po policzku, próbując ignorować wyczuwalną pod palcami wilgoć i to, jak bardzo Nessie wydawała się wystraszona i…
Nie, to nie był taki zwyczajnych strach. Raczej o wiele bardziej skomplikowana mieszanka sprzecznych ze sobą emocji, na którą składały się lęk, oszołomienie, ale i… wciąż przytłumiona, chociaż mimo wszystko wciąż obecna radość?
– Aniele… – zacząłem raz jeszcze, siląc się na jak najbardziej spokojny, kojący głos. To było trudne, ale co innego miałem zrobić, by skłonić ją do mówienia? – Co ci jest? Jeśli dzieje się coś złego…
– Nie dzieje się – przerwała mi. Głos wciąż jej drżał, ale jakimś cudem zdołała nad nim zapanować. – Przynajmniej nic złego – dodała z naciskiem.
Uniosłem brwi.
– Co tak właściwie…?
Spodziewałem się wielu rzeczy, ale na pewno nie tego, że nagle zacznie się śmiać – nieco histerycznie, dławiący się przy tym łzami, ale jednak szczerze.
– Och, Demetri…
Ostatni rozdział – i tej księgi, i na blogu. Przed nami jeszcze ostateczny epilog i podziękowania, chociaż to wciąż do mnie nie dociera – i to pomimo tego, że tak często w ostatnim czasie podkreślałam, że ta chwila jest zaledwie kwestią czasu. Nie wiem, kiedy pojawię się z zakończeniem, ale podejrzewam, że jeszcze w tym tygodniu, korzystając z weny i podekscytowaniem, które towarzyszy mi w związku z oczekiwaniem na kolejną księgę „Zagubionych w czasie”.
Dziękuję Wam za obecność. Pełniejsze wywody zostawię na podsumowanie, które pojawi się wraz z epilogiem. Na tę chwilę Was żegnam, więc do napisania. Jeśli kogoś to interesuje, w związku z zakończeniem części na innym moim blogu, organizuję małe Q&A, więc śmiało możecie mi zdawać pytania – tutaj albo na innych bogach. Odpowiedzi pojawią się za tydzień w poniedziałek.

Nessa.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz


After We Fall
stories by Nessa