sobota, 22 października 2016

29. Zrozumienie

Renesmee
Nie byłam pewna, jak długo wraz z Demetrim trwaliśmy w swoich objęciach. Nie potrzebowałam niczego więcej, skoncentrowana przede wszystkim na poczuciu bezpieczeństwa, które dawała mi bliskość ważnej dla mnie osobie. Wciąż byłam zmęczona, nawet pomimo tych wszystkich godzin, które spędziłam pogrążona we śnie, ale nie chciałam traktować tego jako czegoś niewłaściwego, co z jakiegokolwiek powodu powinno wydać mi się niepokojące. Próbowałam przekonać samą siebie do tego, że wszystko sprowadzało się do nadmiaru emocji; sądziłam, że w takim wypadku jak najbardziej miałam prawo odczuwać znużenie, choć zarazem byłam zbyt pobudzona, by być w stanie tak po prostu zasnąć.
Inną kwestią były wciąż dające mi się we znaki żebra, ale te ignorowałam, zapewniając Demetriego, że nie ma powodów do niepokoju. Byłam poobijana, ale nic ponad to, a przynajmniej ja próbowałam w to wierzyć. Mogłam pójść do dziadka, ale nie potrafiłam zmusić się do tego, żeby ot tak opuścić pokój i pokazać się reszcie na oczy. Nie miałam pewności, czy którekolwiek z nich słyszało naszą rozmowę, choć wydawało mi się to bardzo prawdopodobne – w końcu wampiry nie miały najmniejszego problemu z wyostrzonymi zmysłami, a ściany domu były tak cienkie, że sama mogłam usłyszeć nawet najdelikatniejszy, najbardziej subtelny dźwięk. Szum wiatru, który ostatecznie uświadomił mi, że na zewnątrz najmniej panowała co najmniej zawieja, miał w sobie coś kojącego, przez co poczułam się jeszcze bardziej zmęczona, wręcz zmuszona walczyć o to, żeby zachować otwarte oczy.
– Jesteś zmęczona – usłyszałam przy uchu głos tropiciela, co skutecznie wyrwało mnie z letargu, w który zdążyłam popaść.
Spojrzałam na niego w nieco nieprzytomny sposób, tym samym niejako potwierdzając jego przypuszczenia. Pogładził mnie po policzku, ostatecznie wplatając palce w moje włosy. W jego objęciach było mi dobrze, mimo tego, że chłód jego skóry coraz bardziej dawał mi się we znaki, nawet pomimo kołdry i dodatkowego koca, który w pewnym momencie wampir zdecydował się na mnie zarzucić.
– Trochę – przyznałam chcąc nie chcąc. – Ale to nic takiego. Dobrze mi tak, jak jest – dodałam z naciskiem, chcąc ukrócić jakąkolwiek dalszą rozmowę.
Czegokolwiek by sobie nie myślał, milczenie i jego bliskość pozostawały wszystkim, czego tak naprawdę mogłabym potrzebować. Marzyłam o tym, żeby zamknąć oczy i odpłynąć na kilka następnych godzić, ale zarazem nie potrafiłam się do tego zmusić, nie chcąc tracić czasu. Chociaż mieliśmy przed sobą całe lata, jeśli nie wieczność, wciąż czułam silny niepokój, którego w żaden sposób nie potrafiłam wytłumaczyć. Podejrzewałam, że po wszystkim, co miało miejsce w ostatnim czasie, potrzebowałam przynajmniej kilku dni na to, żeby dojść do siebie i uwierzyć, że w końcu mogliśmy się zatrzymać – przestać uciekać, a w razie potrzeby cieszyć się sobą, nie musząc martwić się, że w każdej chwili ktoś spróbuje zniszczyć to, co zbudowaliśmy. Potrzebowałam spokoju i rozmowy z rodziną, by w końcu wszystko uporządkować, ale mimo wszystko…
Chodziło coś więcej.
Byłam gotowa to przysiąc i to mimo wrażenia, że tak naprawdę plotłam od rzeczy.
– Jesteś pewna?– zapytał cicho Dem, a ja przez moment poczułam się tak, jakbym nieświadomie znów pozwoliła mu poznać swoje myśli i emocje. Potrzebowałam chwili, żeby uświadomić sobie, że wcale nie reagował na moje przemyślenia. Jeśli już, najzwyczajniej w świecie się martwił, co zresztą nie powinno było mnie dziwić. – Mam wrażenie, że coś jest nie tak…
Wysiliłam się na blady uśmiech. Miałam wrażenie, że wyszło mi to dość naturalnie, choć równie dobrze mogłam się mylić. I tak czułam się, jakbym obserwowała świat zza grubej, zamglonej szyby, z opóźnieniem reagując na poszczególne bodźce.
– Wydaje ci się – wyrzuciłam z siebie na wydechu. – Chociaż… Po prostu jestem przygnębiona, to wszystko – przyznałam po chwili wahania. – Przepraszam.
– Za co? – Spojrzał na mnie w co najmniej zaskoczony sposób.
– Za wszystko – stwierdziłam z przekonaniem. Miałam wrażenie, że zaczynam bredzić, ale co innego mogłam mu powiedzieć? – Powinnam się teraz cieszyć… I cieszę się. Wierz mi, że tak jest – dodałam pośpiesznie. Jak inaczej mogłabym reagować po tym, jak przyjęłam oświadczyny kogoś, kto był dla mnie ważny? – Ja po prostu…
– Przecież dobrze wiem – przerwał mi. – To nie był sposób na poprawienie ci humoru, chociaż bardzo bym chciał, żeby to tak działało.
Westchnęłam, aż nazbyt świadoma tego, że moja żałoba pozostawała czymś całkowicie dla niego niezrozumiałym. Nie byłam głupia; nigdy nie oczekiwałam od Demetriego tego, że dostosuje się do wszystkiego, co myślałam. Tego, że nagle zacznie pałać do Jacoba sympatią i okaże przynajmniej cień żalu po jego śmierci, tym bardziej nie zamierzałam od niego oczekiwać. Wręcz przeciwnie – byłam tropicielowi wdzięczna za samo to, że przy mnie był.
Inną kwestią pozostawało to, że praktycznie nie myślałam o Jake'u, a przynajmniej nie w takim natężeniu, jak mogłabym tego oczekiwać. Jasne, wciąż czułam ból i przygnębienie, ale te nie były powodem mojego niepokoju, a przynajmniej nie miałam poczucia, żeby właśnie o to chodziło. Skądkolwiek brał się towarzyszący mi strach, nadal nie potrafiłam określić jego źródła. W gruncie rzeczy nie wiedziałam nawet do kogo powinnam się zwrócić i o czym myśleć. W zasadzie nie byłam pewna niczego, zagubiona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Dem? – wyszeptałam po chwili wahania.
Spojrzał na mnie zachęcająco, wyraźnie zmartwiony. Przełknęłam z trudem, próbując oczyścić gardło i jakkolwiek zapanować nad własnym ciałem. Nie miałam pewności, jak i dlaczego się czułam, ale to wydało mi się najmniej istotne.
– Co się dzieje? – zapytał wampir, nie będąc w stanie znieść przeciągającej się ciszy. Jego dłoń wylądowała na moim policzku, kiedy zachęcił mnie do tego, żebym pomimo obaw zajrzała mu w oczy. – Ness…
– Ja… Mógłbyś poprosić tutaj moją mamę?
Początkowo spojrzał na mnie z zaskoczeniem, jakby nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co próbowałam mu powiedzieć. Dopiero po chwili skinął głową i pośpiesznie usiadł, bez trudu wyplątując się z uścisku, w którym trwaliśmy przez tyle czasu.
– Nie ma sprawy – zapewnił. Oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że Bella najpewniej doskonale słyszała, że jej potrzebowałam, ale żadne z nas nie skomentowało tego choćby słowem. Przyjęłam to z ulgą, bo nie musiałam dodawać, że zależałoby mi na tym, żeby mimo wszystko zostawił mnie z wampirzycą samą. – Jakby co, jestem w pobliżu – zapewnił mnie, więc uśmiechnęłam się blado; tego jednego akurat byłam pewna.
Poczułam się pusta, kiedy wyszedł, zostawiając mnie samą w łóżku. Kiedy spróbowałam się poruszyć, aż skrzywiam się, uświadamiając sobie, jak bardzo zesztywniała i obolała od trwania w jednej pozycji byłam. Bezwiednie zaplotłam obie dłonie na brzuchu, pierwszy raz od dłuższego czasu mogąc pozwolić sobie na okazanie słabości. Nie chciałam mówić tego Demetriemu, będąc w stanie doskonale wyobrazić sobie to, jakby się zachował, gdybym choć zająknęła się na temat tego, że źle się czuję. Prawda była taka, że już nie tylko było mi zimno, ale też słabo, z kolei ból, który powinnam była odczuwać co najwyżej w klatce piersiowej (wiedziałam już, jak uporczywe potrafiły być choćby tylko poobijane żebra), wydawał się mieć swoje źródło… gdzieś niżej.
Nie miałam pojęcia, dlaczego to właśnie o mamie ostatecznie pomyślałam, ale byłam gotowa zrobić wiele, byleby to właśnie ona znalazła się przy mnie. Wiedziałam, że niemniej niż ja musiała przeżyć to, że cokolwiek złego spotkało Jacoba. Był jej przyjacielem i to na długo przed tym, jak ja się urodziłam, co samo w sobie sprawiało, że chciałam przynajmniej spróbować upewnić się, że wszystko było w porządku. Inną kwestią pozostawało to, że się bałam – wielu rzeczy, nawet tak irracjonalnych, jak myśl o tym, że Bella mogłaby obwiniać mnie za to, co się wydarzyło. Czułam, że to nie ma sensu i podejrzewałam, że sama mama miała mnie wyśmiać na samą wzmiankę, ale mimo wszystko…
Zamknęłam oczy, czując pieczenie pod powiekami. Nie sądziłam, że będę w stanie jeszcze płakać, nie wspominając o tym, że tym razem sama nie miałam pewności, skąd brały się poszczególne łzy. W końcu płakałam wystarczająco długo, bym mogła choć spróbować poczuć ukojenie, tak? Być może, ale i tego nie byłam w stanie z pełnym przekonaniem potwierdzić.
– Nessie?
Głos mamy mnie zaskoczył, być może dlatego, że byłam już bardzo bliska tego, żeby jednak odpłynąć. Aż wzdrygnęłam się, kiedy lodowate palce musnęły mój policzek, gdy Bella spróbowała zwrócić na siebie moją uwagę. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, mając problem z tym, żeby skoncentrować na wampirzycy wzrok, bynajmniej nie dlatego, że miałam jakiekolwiek trudności z zapanowaniem z cisnącymi mi się do oczu łzami.
Mama kucała przy mnie, chociaż nie zarejestrowałam momentu, w którym w ogóle weszła do pokoju. Kiedy nasze spojrzenia się spotkały, przekonałam się, że wyglądała dość marnie, o ile w przypadku wampira podobne stwierdzenie w ogóle miało rację bytu. Wiedziałam, że to najpewniej moje wrażenie, ale wydała mi się o wiele bledsza niż zazwyczaj, gdy zaś przyjrzałam się jej pociemniałym przez nadmiar emocji tęczówkom, przekonałam się, że były suche, co jednoznacznie utwierdziło mnie w przekonaniu, że nie tak dawno temu również płakała.
Chciałam coś powiedzieć, ale w głowie miałam pustkę. Dłuższą chwilę bezmyślnie wpatrywałam się w jej twarz, bezskutecznie próbując uporządkować to, co i dlaczego czułam. Jakby tego było mało, sama Bella nie czekała na to, aż odezwę się choć słowem, przy pierwszej okazji decydując się mnie ubiec:
– Co się dzieje? – zapytała mnie. Brzmiała na zaniepokojoną, co mnie zaskoczyło, bo nie miałam poczucia, że jej pytanie odnosi się tyko i wyłącznie tego, jak miała się w sensie psychicznym. – Dobrze się czujesz, kochanie?
– Nie wiem. Dlaczego…? – zaczęłam i spróbowałam się podnieść, by móc łatwiej jej się przyjrzeć, ale powstrzymała mnie, stanowczym ruchem ujmując mnie pod brodę.
– Źle wyglądasz, a Demetri powiedział, że jesteś rozpalona – uświadomiła mnie, tym samym skutecznie powstrzymując przed jakimikolwiek uwagami. Byłam zaskoczona, tym bardziej, że poza kilkoma troskliwymi i powątpiewającymi spojrzeniami, Dem w żaden sposób nie dał mi do zrozumienia, że zauważył, że cokolwiek jest ze mną nie tak. – I chyba coś w tym jest, ale… – Urwała, w zamian przenosząc dłoń na mój policzek. Nie mogłam zaprzeczyć, że chłód jej skóry ciążył mi o wiele bardziej, niż do tej pory. – Co się dzieje? – ponowiła wcześniejsze pytanie.
Sama nie miałam już pewności co do tego, o co mnie pytała. Przez chwilę wpatrywałam się w nią tępo, nie będąc w stanie zmusić się do udzielenia jakiejkolwiek, choćby po części sensownej odpowiedzi. Co tak naprawdę chciałam albo powinnam jej powiedzieć? To wszystko nie miało dla mnie sensu, ja zaś miałam coraz większe problemy z tym, żeby zrozumieć i ją, i siebie samą.
Nie spodobało mi się to uczucie, niepokojąco wręcz przypominając mi o tym, czego doświadczyłam pod wpływem środka, który podała mi Rosa. Zadrżałam niekontrolowanie, nie tyle od różnicy temperatury, co obawy przed tym, że wszystko powróci i koszmar zacznie się na nowo. Czułam, że to nie ma sensu, tym bardziej, że odkąd dostałam leki czułam się dobrze i nic nie wskazywało na to, żebym ponownie miała doświadczyć stanu, w którym trwałam przez ponad dwa miesiące. Co prawda wciąż bałam się zasnąć, a w pamięci miałam dziewczynkę z mojego snu oraz emocje, która te we mnie wzbudzała, ale mimo wszystko…
Spojrzałam niespokojnie na mamę, sama niepewna tego, co powinnam jej powiedzieć. Ostatecznie zwinęłam się na łóżku w kłębek, wtulając twarz w poduszkę. Byłam coraz bardziej świadoma tego, że coś jest nie tak, ale z jakiegoś powodu to wcale nie słabość albo świadomość tego, że mogłabym mieć gorączkę wydała mi się najbardziej niepokojąca.
– Nessie… – doszedł mnie niespokojny głos mamy. Pogładziła mnie po włosach, a ja i bez patrzenia na nią wiedziałam, że była zaniepokojona. – Mam pójść po dziadka? – zasugerowała mi łagodnie, a ja drgnęłam i pośpiesznie chwyciłam ją za rękę.
– Nie chcę zostać sama! – wyrzuciłam z siebie na wydechu, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
Bella rzuciła mi przenikliwe, jeszcze bardziej niespokojne niż wcześniej spojrzenie, ale skinęła głową. Samą siebie zaskoczyłam lękliwą nutą, która wkradła się do mojego głosu, a która wiązała się z tym, że nie wyobrażałam sobie, że miałabym tak po prostu zostać bez czyjejkolwiek opieki. Nie sądziłam, że kiedykolwiek aż do tego stopnia zapragnę bliskości mamy, nie tylko spragniona jej obecności po tych wszystkich miesiącach rozłąki, ale też najzwyczajniej w świecie czując się przy niej bezpiecznie. Potrzebowałam tego, zresztą jak i świadomości, że mogę na nią liczyć, chociaż ta powinna być dla mnie czymś oczywistym.
– W porządku – zapewniła mnie pośpiesznie Bella. – Nigdzie nie idę… Ale źle wyglądasz i sądzę, że Carlisle powinien cię obejrzeć – wyjaśniła mi, starannie dobierając słowa i tym samym sprawiając, że poczułam się trochę jak małe, nierozumiejące ważnych spraw dziecko, które za wszelką cenę próbowała uspokoić.
Skinęłam głową, bynajmniej niezaniepokojona perspektywą rozmowy z doktorem. Miałam wrażenie, że powinnam, tym bardziej, że wciąż towarzyszył mi silny niepokój – uczucie, którego źródła nie potrafiłam sprecyzować, a które ostatecznie zdecydowałam się zinterpretować jako lęk przed tym, że ponownie stracę przytomność. Miałam dość powodów, żeby się tego bać, więc tym bardziej chciałam, żeby dziadek utwierdził mnie w przekonaniu, że wszystko jest już w porządku, przynajmniej jeśli chodziło o to, co zrobiła mi Rosa.
Mimowolnie pomyślałam o Demetrim, ale nie zdobyłam się na to, by spróbować go zawołać. Nie chciałam dodatkowo wampira martwić, w pierwszej kolejności chcąc zebrać myśli i przynajmniej spróbować zastanowić się nad tym, co działo się wokół mnie. Nie rozumiałam, dlaczego tak nagle poczułam się gorzej, chociaż prawda była taka, że słabość towarzyszyła mi już wcześniej, chociaż wtedy nie byłam jej świadoma, bardziej przejęta Jacobem, oświadczynami i zamartwianiem się wszystkim, co tylko było możliwe. To też mogło być przyczyną, ale wciąż towarzyszyło mi niejasne wrażenie, że chodzi o coś więcej – z tym, że nadal nie miałam pojęcia o co.
Chociaż rozmawiałyśmy z mamą cicho, Carlisle nie miał problemu, by zorientować się, że którakolwiek z nas o nim wspomniała i że mogłybyśmy go potrzebować. Nie byłam zaskoczona tym, że ostatecznie pojawił się w sypialni, wcześniej krótko pukając i już od progu obrzucając mnie badawczym spojrzeniem.
– Co się dzieje? – zapytał, najwyraźniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak. Podszedł bliżej, by móc lepiej mi się przyjrzeć. – Coś jest nie tak?
– Nessie ma gorączkę – wyjaśniła mu mama, raz po raz przeczesując moje włosy palcami. Od czasu do czasu muskała dłonią mój policzek, co w którymś momencie zaczęło przynosić mi ulgę. – Może to nic, ale się martwię – dodała cicho Bella, nerwowo spoglądając to na mnie, to znów na teścia.
– Widzę… – Doktor wyciągnął rękę, by móc dotknąć mojego czoła i sprawdzić temperaturę. Przez jego twarz przemknął cień, ale prawie natychmiast nad sobą zapanował. – Jak się czujesz?
– Jestem zmęczona – stwierdziłam po chwili wahania. To było najbardziej sensowne, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. – Ja… Demetri jest na dole? – upewniłam się i chciałam usiąść, ale mama mi nie pozwoliła.
– Wyszedł gdzieś z Edwardem, o ile dobrze się zorientowałem – wyjaśnił mi Carlisle. Uniosłam brwi, co najmniej zaskoczona tą informacją. – Wszystko jest w porządku – dodał kojącym tonem, bez trudu pojmując, że się spięłam. Po tym, jak tropiciel mi się oświadczył, nie wyobrażałam sobie jego rozmowy z moim ojcem, ale mimo wszystko… – Lepiej mi powiedz, czy nic cię nie boli. Tylko szczerze.
W pierwszym odruchu miałam ochotę dalej drążyć temat taty i Demetriego, ale coś w spojrzeniu moich zatroskanych opiekunów jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że powinnam odłożyć mniej istotne kwestie na później. Ostatecznie skoncentrowałam się na pytaniu dziadka, decydując mu się powiedzieć zarówno o moim obawach w związku z tym, co mogłoby się wydarzyć, gdybym zasnęła, jak i o dających mi się we znaki żebrach.
Nie do końca uspokoiłam się, kiedy zaczął mnie zapewniać, że to, jak się czułam, miało związek z gorączką, ale zdecydowałam się tego nie komentować, w zamian korzystając z pomocy mamy przy tym, by ułożyć się na łóżku tak, jak mnie prosił. Nie czułam się najlepiej z tym, że musiał podciągnąć mi koszulkę, żeby obejrzeć bok, kilkukrotnie musząc zmuszać się do spokojnego leżenia, kiedy badanie zaczynało być nieprzyjemne, ale zdołałam wytrzymać do końca. I tak nie mógł dokładniej mnie obejrzeć, w domu Denalek nie mając dostępu ani do potrzebnego sprzętu, ani do leków, które mógłby mi ewentualnie podać.
Wszystko trwało zaledwie kilka minut, chociaż z mojej perspektywy czas wydawał się wlec w nieskończoność. Właściwie nie zorientowałam się, w którym momencie dziadek skończył, przed odsunięciem się jeszcze zarzucając na mnie kołdrę, bym łatwiej mogła zapanować nad wciąż odczuwanymi dreszczami.
– Trudno mi stwierdzić, co się dzieje – przyznał po chwili wahania, ostrożnie dobierając słowa. – Sądzę, że tylko się poobijałaś, ale i tak wolałbym sprawdzić ten bok dokładniej. Z kolei tak gorączka… – Rzucił mi jeszcze jedno badawcze spojrzenie. – Spróbuj teraz odpocząć, kochanie, w porządku? Może porozmawiam z Malą i jakoś dostaniemy się do Seattle… Chciałbym zabrać cię do szpitala.
Rozumiałam, co takiego miał na myśli, a przynajmniej tak mi się wydawało. Przez zmęczenie coraz trudniej było mi skoncentrować się na poszczególnych słowach, ale nie na tyle, bym miała problem ze zrozumieniem przekazu. Skoro tu nie miał możliwości, by konkretnie określić mój stan, a dom… pozostawał w opłakanym stanie, musiał znaleźć inny sposób, żeby się mną zająć. Szpital, w którym pracował, wydawał się w tym wypadku najlepszym rozwiązaniem, a przynajmniej chciałam wierzyć w to, że starał się podejmować takie decyzje, które były dla mnie dobre.
– Co się dzieje, Carlisle? – zapytała go niespokojnym tonem moja mama. Uspokajającym gestem chwyciła mnie za rękę, chociaż to ona wydawała się bardziej zaniepokojona ode mnie. – Szpital? Ale…
– To najpewniej nic takiego – uspokoił ją i zabrzmiało to szczerze. Znów czułam na sobie przenikliwe spojrzenie doktora, ale nie potrafiłam stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Po prostu wolę się upewnić, zwłaszcza po tym wszystkim. Może to nerwy, ale nie podoba mi się ta gorączka – przyznał po chwili wahania. Zaraz po tym zwrócił się bezpośrednio do mnie: – Nie ma się czego bać, kochanie. Postaraj się przynajmniej trochę przespać, a później zobaczymy. Obiecuję, że nic złego się nie stanie, jeśli teraz zamkniesz oczy – dodał z naciskiem, bez trudu orientując się, co najbardziej mnie niepokoiło. – Masz prawo być zmęczona.
Sama miałam pewne obawy, ale ostatecznie zmusiłam się do tego, by nie okazać żadnej z nich. Chociaż wciąż miałam wątpliwości, zamknęłam oczy, nie będąc w stanie dłużej utrzymać przytomności. Co prawda miałam do dziadka kilka pytań, poniekąd związanych z tym, co działo się ze mną, ale nie potrafiłam ubrać ich w słowa, przez co postanowiłam zachować je na później. Carlisle miał rację co do tego, że musiałam odpocząć, zresztą miałam świadomość, że wysłuchałby mnie niezależnie od sytuacji i tego, co chciałabym mu powiedzieć.
Właściwie nie zarejestrowałam momentu, w którym słabość przejęła nade mną kontrolę, a ja straciłam przytomność. Nie byłam w stanie zarejestrować ani tego, jak się czułam, ani niczego, co wiązało się z tym, co takiego działo się wokół mnie. Udało mi się zapaść w niespokojny, niezbyt głęboki sens, z którego – jak przynajmniej mi się wydawało – przynajmniej kilkukrotnie się wybudzałam, najczęściej wyłącznie po to, by po chwili ponownie zapaść się w pustkę. Wszystko sprowadzało się do czerni i całego kalejdoskopu obrazów, tworzących niespójną całość, której przez bardzo długi czas nie byłam w stanie zrozumieć.
Nie byłam w stanie stwierdzić, dlaczego w pewnym momencie coś się zmieniło, a moje sny wyklarowały się na tyle, bym zdołała się w nich odnaleźć. Wiedziałam jedynie, że ostatecznie wylądowałam na znajomej już, zalanej słońcem polanie, jeszcze przed rozejrzeniem się dookoła wiedząc, co takiego miało być mi dane zobaczyć.
Albo raczej kogo, bowiem z chwilą, w której spuściłam wzrok, dostrzegłam wtuloną we mnie Lilię.
Już chyba z przyzwyczajenia przeczesałam włosy dziewczynki palcami, dokładnie tak, jak dopiero co robiła to ze mną Bella. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, dlaczego ta mała znalazła się w moich ramionach i co tak naprawdę oznaczało wszystko to, co widywałam w tym miejscu. Nie interesowało mnie to, a cała moja uwaga poświęcona była Lilii – tak po prostu, bez wyraźnej przyczyny i potrzeby roztrząsania tego, jakie mogło być symboliczne znaczenie powracającego po raz wtóry snu.
Ten świat nie był prawdziwy – z tego jednego doskonale zdawałam sobie sprawę. Chyba powinien był mnie przerażać, skoro nie tak dawno temu mój własny umysł wydawał się stanowić najgorsze z możliwych, jakże niebezpieczne dla mnie więzienie, ale najwyraźniej byłam zbyt wykończona, by myśleć w ten sposób. Inną kwestią pozostawało to, że wtulona we mnie dziewczynka, wzbudzała we mnie przede wszystkim pozytywne odczucia – sprawiała, że czułam się spokojna i bezpieczna, i dokładnie tego samego pragnęłam dla niej.
Moja Lilia…, pomyślałam po raz wtóry, wręcz rozczulając się nad dzieckiem. To, że akurat ja mogłabym nadać jej imię, wydało mi się najzupełniej naturalne, tak jak i to, że w ogóle przy mnie była. Dlaczego? Jakie właściwie znaczenie miało to, że raz po raz powracała w moich snach, obecna również po tym, jak zdołałam wyrwać się z pułapki, w którą zapędziła mnie Rosa? Skoro wszystko działo się w moim umyśle, miałam pełne prawo czuć się ni mniej, ni więcej, ale po prostu dobrze, nie wspominając o poczuciu bezpieczeństwa. W końcu nie miałam powodów do obaw, aż nazbyt świadoma tego, że miałam wystarczająco dużo osób, które nade mną czuwały, w każdej chwili gotowe mi pomóc, gdyby zaszła taka potrzeba.
Co najważniejsze, miałam mamę, bo nie wyobrażałam sobie tego, by tak po prostu mnie zostawiła, skoro do tego stopnia martwiła się moim samopoczuciem. Jej na pewno mogłam zaufać, o czym zresztą wiedziałam od zawsze, bo wzajemna bliskość i miłość, którą mi dawała, stanowiły coś aż nazbyt oczywistego i to już od okresu, kiedy byłam dzieckiem.
Czy w takim razie ja byłabym dobrą matką…?
Zaskoczył mnie kierunek, który przybrały moje własne myśli, tym bardziej, że nigdy dotąd nie brałam takiej możliwości pod uwagę. Co prawda po tym, o co zapytał mnie Demetri, oferując mi wspólne życie i powiązanie się w ten jakże szczególny sposób, myślenie takimi kategoriami byłoby uzasadnione, nawet nieświadomie, ale mimo wszystko naszły mnie wątpliwości. Co innego miałabym czuć, skoro z logicznego punktu widzenia czułam się zbytnio spragniona stabilizacji i spokoju, by już teraz rozważać coś aż do tego stopnia poważnego, jak…
Nawet nie potrafiłam dokończyć tej myśli.
Nie po raz pierwszy spojrzałam na wtuloną we mnie, słodką Lilię. To imię nie dawało mi spokoju, a ja nazywałam dziecko w ten sposób w absolutnie naturalny sposób, zupełnie jakby to stanowiło najoczywistszą rzecz na świecie. Kołysałam małą, po spojrzeniu na jej drobną twarzyczkę przekonując się, że w którymś momencie zasnęła. Coś w tym widoku sprawiło, że momentalnie się uśmiechnęłam, rozczulona i coraz bardziej rozluźniona. Czułam się dobrze zarówno w tym miejscu, jak i z dzieckiem w ramionach, zwłaszcza, że we śnie nic mnie nie bolało. Tu wszystko było o wiele prostsze, tym bardziej, że umysł na powrót należał do mnie, dzięki czemu miałam pełną kontrolę nad wszystkim, czego doświadczałam.
To również tłumaczyło, dlaczego moja mała Lilia wyglądała w taki, a nie inny sposób. Ciemnowłosa ślicznotka, która z miejsca kojarzyła mi się z Demetrim, chociaż również miała coś ze mnie. Zapragnęłam roześmiać się na samą myśl o tym, mimowolnie zastanawiając się, jak tropiciel zareagowałby, gdyby zorientował się o czym zdarzało mi się śnić. Cóż, chciał pojąć mnie za żonę, więc teoretycznie miałam prawo marzyć o domu z ogródkiem, potomstwie i wszystkim tym, co bez wątpienia chciałam mieć – kiedyś, w przyszłości, kiedy to wszystko się unormuje – ale…
A potem coś innego przyszło mi do głowy i na dłuższą chwilę zamarłam, co najmniej porażona wnioskiem, który tak nagle podsunął mi umysł.
W gruncie rzeczy podejrzewałam to od samego początku, chociaż przez ogóle zamieszanie nie zwracałam na to uwagi. Sama możliwość wciąż wydawała mi się irracjonalna, a przy tym nieznośnie wręcz sensowna, co stanowiło swego rodzaju nietypowy paradoks, którego nie potrafiłam pojąć. To niemożliwe…, pomyślałam, ale miałam przy tym poczucie, że oszukuję samą siebie, niejako usiłując zabronić sobie czegoś, co przecież w moim przypadku miało rację bytu – przynajmniej teoretycznie, bo wcześniej nie zastanawiałam się nad tym, jak w tej kwestii wpłynął na mnie jad Kajusza.
W głowie mi zawirowało, chociaż nie sądziłam, że we śnie będzie to możliwe. Nie potrafiłam określić tego, jak się czułam, ani tym bardziej ubrać w słowa przeczucia, która tak nagle ogarnęło mnie całą, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Jak urzeczona wpatrywałam się w śpiącą Lilię, czując się trochę tak, jakbym widziała ją po raz pierwszy. Cóż, może poniekąd coś w tym było, bo nigdy wcześniej nie spoglądałam na nią w aż tak przenikliwy, porażająco wręcz świadomy sposób, całą sobą chłonąc spojrzeniem jej rysy twarzy, drobne ciałko i wszystko to, co miało związek z jej wyglądem. Chciałam zapamiętać ją najlepiej, jak tylko miało być to możliwe, zupełnie jakby odpowiednie uporządkowanie myśli i zachowanie wspomnienia małej w głowie, miało mi pozwolić zweryfikować przypuszczenia, które w ułamku sekundy stały się całym moim światem. W jakimś stopniu próbowałam uwierzyć w to, że wszystko jest co najwyżej wywołanym gorączką majakiem, ale spokoju nie dawała mi myśl o tym, że w pewnym sensie czułam to już wcześniej – z tym, że z uporem odsuwałam te przeczucia od siebie, w zamian usiłując skoncentrować się na całej masie innych, nieistotnych już teraz rzeczy.
Nie, niemożliwe…
Ale niby dlaczego?
Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to jedno, pozornie proste pytanie.
Nie miałam pojęcia, co tak naprawdę wpłynęło na to, że ostatecznie zdecydowałam się otworzyć oczy. Przebudzenie było gwałtowne, a ja uświadomiłam sobie, że bezwiednie poderwałam się do pozycji siedzącej dopiero w chwili, w której otoczyły mnie lodowate ramiona, a mama zdecydowanym ruchem przyciągnęła mnie do siebie. W pierwszym odruchu spróbowałam się wyrwać, dziwnie roztrzęsiona i drżąca, tym bardziej, że bezpieczna otoczka snu zniknęła, a ja znów z całą mocą doświadczyłam wszechogarniającej słabości i wywołanych gorączką dreszczy.
– Nessie… Już w porządku, kochanie – usłyszałam tuż przy uchu zatroskany głos mamy. Zadrżałam, kiedy jej słodki, lodowaty oddech owiał mój rozpalony policzek. Chłodna dłoń na ułamek sekundy wylądowała na moim czole, a mama westchnęła i bardziej stanowczo przyciągnęła mnie do siebie. Nie miała problemów z tym, żeby mnie utrzymać, zwłaszcza, że dosłownie przelewałam jej się w rękach, wciąż jeszcze zaspana i oszołomiona. – Cii… Cichutko, skarbie. Nic złego się nie dzieje – zapewniła mnie kojącym tonem Bella, przemawiając do mnie w co najmniej taki sposób, jakby podejrzewała, że mam problem z tym, żeby ją zrozumieć.
Być może coś w tym było, poniekąd dlatego, że czułam się co najmniej roztrzęsiona. Nie miałam pojęcia, jak długo pozostawałam pogrążona we śnie, ale bynajmniej nie czułam się tak, jakbym wypoczęła. Wręcz przeciwnie – byłam gotowa przysiąc, że moje samopoczucie prezentowało się jeszcze gorzej. Nie potrafiłam stwierdzić, skąd brała się odczuwana przeze mnie panika i silne pragnienie, żeby przy pierwszej okazji rzucić się do ucieczki, ale próbowałam się nad tym nie zastanawiać. W pamięci wciąż miałam resztki snu – obraz polany, Lilii oraz majaczące gdzieś na skraju mojej świadomości przemyślenia, które…
Och, musiałam komuś o tym powiedzieć! Musiałam, a Bella wydawała się być najodpowiedniejszą osobą, tym bardziej, że czułam się przy niej dobrze.
– Mamo… – Zawahałam się, przez dłuższa chwilę mając problem z tym, żeby złapać oddech. Co więcej, w głowie miałam mętlik, sama niepewna tego, od czego powinnam zacząć rozmowę. – Mamo, ja…
– Jest w porządku – powtórzyła raz jeszcze, próbując mnie uspokoić. Pozwoliłam jej mówić, podświadomie czując, że jak długo nie miała nabrać pewności co do tego, że mój stan poprawił się na tyle, bym orientowała się, co dzieje się wokół mnie, nie miała mnie wysłuchać. – Wystraszyłaś się… Coś złego ci się śniło? – zapytała cicho, próbując zrozumieć moje zachowanie.
Potrząsnęłam głową, bo tego, czego doświadczyłam, zdecydowanie nie mogłam określić mianem koszmaru. Wręcz przeciwnie – zważywszy na to, jakie emocje wywoływała we mnie nawiedzająca mój umysł dziewczynka, bardziej sensownym stwierdzeniem było to, że nie miałam jakichkolwiek powodów do obaw.
Inną kwestią pozostawała myśl, która wciąż nie dawała mi spokoju. Myśl o tym, że…
Bezwiednie zaplotłam ramiona na brzuchu – nie po raz pierwszy w ostatnim czasie, jak nagle sobie uświadomiłam, ale uznałam to za najmniej istotną kwestię. Bez znaczenia w porównaniu z tym, co tak naprawdę mogło to oznaczać, zwłaszcza w połączeniu z tym, że teraz czułam się źle. Nie sądziłam, żeby nerwy albo jakiekolwiek obrażenia aż do tego stopnia wpłynęły na mój organizm. Jeszcze przed ugryzieniem Kajusza nie chorowałam, a przecież teraz powinnam być silniejsza.
Cholera, musiałam to sprawdzić – z tym, że nie miałam pojęcia w jaki sposób poruszyć ten temat.
Wciąż o tym myślałam, kiedy mama usadowiła mnie na tyle wygodnie, by móc podać mi szklankę z czymś, co – jak przynajmniej mi się wydawało – musiało być zwykłą wodą. Ostrożnie wzięłam kilka łyków, próbując się uspokoić, żeby łatwiej móc zebrać myśli.
– Jak się czujesz? – zapytała mnie cicho Bella. – Powinnaś się jeszcze położyć. Carlisle niedługo wróci – dodała, a ja okręciłam się na tyle, żeby spojrzeć wampirzycy w oczy.
– Chcę z nim porozmawiać – powiedziałam w końcu. Mój głos zabrzmiał słabo, ale przy tym wystarczająco stanowczo, by mama pojęła, że naprawdę musiało chodzić o coś ważnego.
– Na pewno nie będzie miał nic przeciwko, zwłaszcza jeśli… – Urwała i przyjrzała mi się w nieco zdezorientowany, troskliwy sposób. – Co się dzieje, Nessie? – zapytała mnie wprost, próbując nadążyć za tym, co mówiłam i jak się zachowywałam.
Nie od razu zdecydowałam się na to, żeby jej odpowiedzieć, wciąż pełna wątpliwości. To, jak się czułam, jedynie potęgowało poczucie bezradności i wciąż odczuwaną przeze mnie słabość, co bynajmniej nie poprawiło mi nastroju. Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z dziadkiem i zasugerować mu coś istotnego, tym bardziej, że podejrzewałam, że zamierzał w pierwszej kolejności skoncentrować się na moich żebrach. Rozumiałam, co go martwiło i byłam niemalże pewna, że w szpitalu chciał zabrać mnie na prześwietlenie, ale jeśli dręczące mnie obawy były słuszne, zdecydowanie nie mogłam mu na to pozwolić.
Chwilę jeszcze walczyłam z samą sobą, rozważając różne za i przeciw, zanim skupiłam się na Belli. Chociaż nie mogłam mieć pewności co do tego, co tak naprawdę się ze mną działo, ostatecznie doszłam do wniosku, że mamie mogę powiedzieć wszystko, niezależnie od tego, co mnie dręczyło. Jeśli ona nie byłaby w stanie zrozumieć mnie po wszystkim, co sama przeszła, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo od pierwszej w chwili, w której uprzytomniła sobie, że nosi mnie pod sercem, to z kim tak naprawdę mogłam porozmawiać?
Odwróciłam się w taki sposób, by móc usiąść bezpośrednio przed siedzącą przy mnie mamą. Jej dłonie zacisnęły się na moich ramionach, kiedy spróbowała pomóc mi utrzymać się w pionie, ale nie próbowałam z tym walczyć. W zamian wyciągnęłam rękę i – czując się przy tym tak, jakbym znowu była małą dziewczynką, nie tylko najbardziej na świecie ufającą właśnie jej, ale także wyłącznie jednemu sposobowi komunikacji – przycisnęłam dłoń do zimnego policzka. Chociaż byłam zmęczona, wykorzystanie daru przyszło mi w najzupełniej naturalny sposób, ja zaś pokazałam Belli wszystko to, co przez cały czas mnie dręczyło – te wszystkie myśli, moje sny i wrażenie, że coś jest ze mną nie w tak w ten szczególny sposób, który…
Wyczułam, że zesztywniała, bez słowa przygarniając mnie do siebie. Zakołysała mną lekko, niespokojna i wyraźnie oszołomiona, co zresztą mnie nie zdziwiło, bo właśnie takiej reakcji od samego początku mogłam się po niej spodziewać.
– O mój Boże… – usłyszałam tuż przy uchu.
Chociaż wciąż nie wiedziałam, czy mam rację, coś w świadomości tego, że miałam przy sobie mamę, podziałało na mnie kojąco.
Teraz jeszcze tylko musiałam się upewnić.
Hej! Nie będę długo się rozwodzić, tym bardziej, że wszystko to, co chciałam, przekonałam w rozdziale – przedostatnim, choć to wciąż do mnie nie dociera. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała rozwinąć ten wątek. Co prawda większość z Was pewnie już się domyśliła, być może już po samym opisie księgi, ale…
Cóż, to już w zasadzie koniec. Wypatrujcie mnie z rozdziałem trzydziestym i epilogiem. Tak więc do napisania!

Nessa.

Brak komentarzy

Prześlij komentarz


After We Fall
stories by Nessa