Renesmee
Nie byłam pewna, jak długo wraz z Demetrim trwaliśmy w swoich
objęciach. Nie potrzebowałam niczego więcej, skoncentrowana przede wszystkim na
poczuciu bezpieczeństwa, które dawała mi bliskość ważnej dla mnie osobie. Wciąż
byłam zmęczona, nawet pomimo tych wszystkich godzin, które spędziłam pogrążona
we śnie, ale nie chciałam traktować tego jako czegoś niewłaściwego, co z jakiegokolwiek
powodu powinno wydać mi się niepokojące. Próbowałam przekonać samą siebie do
tego, że wszystko sprowadzało się do nadmiaru emocji; sądziłam, że w takim
wypadku jak najbardziej miałam prawo odczuwać znużenie, choć zarazem byłam zbyt
pobudzona, by być w stanie tak po prostu zasnąć.
Inną kwestią były wciąż dające mi się we znaki
żebra, ale te ignorowałam, zapewniając Demetriego, że nie ma powodów do
niepokoju. Byłam poobijana, ale nic ponad to, a przynajmniej ja próbowałam
w to wierzyć. Mogłam pójść do dziadka, ale nie potrafiłam zmusić się do
tego, żeby ot tak opuścić pokój i pokazać się reszcie na oczy. Nie miałam
pewności, czy którekolwiek z nich słyszało naszą rozmowę, choć wydawało mi
się to bardzo prawdopodobne – w końcu wampiry nie miały najmniejszego
problemu z wyostrzonymi zmysłami, a ściany domu były tak cienkie, że
sama mogłam usłyszeć nawet najdelikatniejszy, najbardziej subtelny dźwięk. Szum
wiatru, który ostatecznie uświadomił mi, że na zewnątrz najmniej panowała co
najmniej zawieja, miał w sobie coś kojącego, przez co poczułam się jeszcze
bardziej zmęczona, wręcz zmuszona walczyć o to, żeby zachować otwarte
oczy.
– Jesteś zmęczona – usłyszałam przy uchu głos
tropiciela, co skutecznie wyrwało mnie z letargu, w który zdążyłam
popaść.
Spojrzałam na niego w nieco nieprzytomny
sposób, tym samym niejako potwierdzając jego przypuszczenia. Pogładził mnie po
policzku, ostatecznie wplatając palce w moje włosy. W jego objęciach
było mi dobrze, mimo tego, że chłód jego skóry coraz bardziej dawał mi się we
znaki, nawet pomimo kołdry i dodatkowego koca, który w pewnym
momencie wampir zdecydował się na mnie zarzucić.
– Trochę – przyznałam chcąc nie chcąc. – Ale to
nic takiego. Dobrze mi tak, jak jest – dodałam z naciskiem, chcąc ukrócić
jakąkolwiek dalszą rozmowę.
Czegokolwiek by sobie nie myślał, milczenie i jego
bliskość pozostawały wszystkim, czego tak naprawdę mogłabym potrzebować.
Marzyłam o tym, żeby zamknąć oczy i odpłynąć na kilka następnych
godzić, ale zarazem nie potrafiłam się do tego zmusić, nie chcąc tracić czasu.
Chociaż mieliśmy przed sobą całe lata, jeśli nie wieczność, wciąż czułam silny
niepokój, którego w żaden sposób nie potrafiłam wytłumaczyć.
Podejrzewałam, że po wszystkim, co miało miejsce w ostatnim czasie,
potrzebowałam przynajmniej kilku dni na to, żeby dojść do siebie i uwierzyć,
że w końcu mogliśmy się zatrzymać – przestać uciekać, a w razie
potrzeby cieszyć się sobą, nie musząc martwić się, że w każdej chwili ktoś
spróbuje zniszczyć to, co zbudowaliśmy. Potrzebowałam spokoju i rozmowy z rodziną,
by w końcu wszystko uporządkować, ale mimo wszystko…
Chodziło coś więcej.
Byłam gotowa to przysiąc i to mimo
wrażenia, że tak naprawdę plotłam od rzeczy.
– Jesteś pewna?– zapytał cicho Dem, a ja
przez moment poczułam się tak, jakbym nieświadomie znów pozwoliła mu poznać
swoje myśli i emocje. Potrzebowałam chwili, żeby uświadomić sobie, że
wcale nie reagował na moje przemyślenia. Jeśli już, najzwyczajniej w świecie
się martwił, co zresztą nie powinno było mnie dziwić. – Mam wrażenie, że coś
jest nie tak…
Wysiliłam się na blady uśmiech. Miałam
wrażenie, że wyszło mi to dość naturalnie, choć równie dobrze mogłam się mylić.
I tak czułam się, jakbym obserwowała świat zza grubej, zamglonej szyby, z opóźnieniem
reagując na poszczególne bodźce.
– Wydaje ci się – wyrzuciłam z siebie na
wydechu. – Chociaż… Po prostu jestem przygnębiona, to wszystko – przyznałam po
chwili wahania. – Przepraszam.
– Za co? – Spojrzał na mnie w co najmniej
zaskoczony sposób.
– Za wszystko – stwierdziłam z przekonaniem.
Miałam wrażenie, że zaczynam bredzić, ale co innego mogłam mu powiedzieć? –
Powinnam się teraz cieszyć… I cieszę się. Wierz mi, że tak jest – dodałam
pośpiesznie. Jak inaczej mogłabym reagować po tym, jak przyjęłam oświadczyny
kogoś, kto był dla mnie ważny? – Ja po prostu…
– Przecież dobrze wiem – przerwał mi. – To nie
był sposób na poprawienie ci humoru, chociaż bardzo bym chciał, żeby to tak
działało.
Westchnęłam, aż nazbyt świadoma tego, że moja
żałoba pozostawała czymś całkowicie dla niego niezrozumiałym. Nie byłam głupia;
nigdy nie oczekiwałam od Demetriego tego, że dostosuje się do wszystkiego, co
myślałam. Tego, że nagle zacznie pałać do Jacoba sympatią i okaże
przynajmniej cień żalu po jego śmierci, tym bardziej nie zamierzałam od niego
oczekiwać. Wręcz przeciwnie – byłam tropicielowi wdzięczna za samo to, że przy
mnie był.
Inną kwestią pozostawało to, że praktycznie nie
myślałam o Jake'u, a przynajmniej nie w takim natężeniu, jak
mogłabym tego oczekiwać. Jasne, wciąż czułam ból i przygnębienie, ale te
nie były powodem mojego niepokoju, a przynajmniej nie miałam poczucia, żeby
właśnie o to chodziło. Skądkolwiek brał się towarzyszący mi strach, nadal
nie potrafiłam określić jego źródła. W gruncie rzeczy nie wiedziałam nawet
do kogo powinnam się zwrócić i o czym myśleć. W zasadzie nie byłam
pewna niczego, zagubiona bardziej niż kiedykolwiek wcześniej.
– Dem? – wyszeptałam po chwili wahania.
Spojrzał na mnie zachęcająco, wyraźnie
zmartwiony. Przełknęłam z trudem, próbując oczyścić gardło i jakkolwiek
zapanować nad własnym ciałem. Nie miałam pewności, jak i dlaczego się
czułam, ale to wydało mi się najmniej istotne.
– Co się dzieje? – zapytał wampir, nie będąc w stanie
znieść przeciągającej się ciszy. Jego dłoń wylądowała na moim policzku, kiedy
zachęcił mnie do tego, żebym pomimo obaw zajrzała mu w oczy. – Ness…
– Ja… Mógłbyś poprosić tutaj moją mamę?
Początkowo spojrzał na mnie z zaskoczeniem,
jakby nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co próbowałam mu
powiedzieć. Dopiero po chwili skinął głową i pośpiesznie usiadł, bez trudu
wyplątując się z uścisku, w którym trwaliśmy przez tyle czasu.
– Nie ma sprawy – zapewnił. Oboje zdawaliśmy
sobie sprawę z tego, że Bella najpewniej doskonale słyszała, że jej
potrzebowałam, ale żadne z nas nie skomentowało tego choćby słowem.
Przyjęłam to z ulgą, bo nie musiałam dodawać, że zależałoby mi na tym,
żeby mimo wszystko zostawił mnie z wampirzycą samą. – Jakby co, jestem w pobliżu
– zapewnił mnie, więc uśmiechnęłam się blado; tego jednego akurat byłam pewna.
Poczułam się pusta, kiedy wyszedł, zostawiając
mnie samą w łóżku. Kiedy spróbowałam się poruszyć, aż skrzywiam się,
uświadamiając sobie, jak bardzo zesztywniała i obolała od trwania w jednej
pozycji byłam. Bezwiednie zaplotłam obie dłonie na brzuchu, pierwszy raz od
dłuższego czasu mogąc pozwolić sobie na okazanie słabości. Nie chciałam mówić tego
Demetriemu, będąc w stanie doskonale wyobrazić sobie to, jakby się
zachował, gdybym choć zająknęła się na temat tego, że źle się czuję. Prawda
była taka, że już nie tylko było mi zimno, ale też słabo, z kolei ból,
który powinnam była odczuwać co najwyżej w klatce piersiowej (wiedziałam
już, jak uporczywe potrafiły być choćby tylko poobijane żebra), wydawał się
mieć swoje źródło… gdzieś niżej.
Nie miałam pojęcia, dlaczego to właśnie o mamie
ostatecznie pomyślałam, ale byłam gotowa zrobić wiele, byleby to właśnie ona
znalazła się przy mnie. Wiedziałam, że niemniej niż ja musiała przeżyć to, że
cokolwiek złego spotkało Jacoba. Był jej przyjacielem i to na długo przed
tym, jak ja się urodziłam, co samo w sobie sprawiało, że chciałam
przynajmniej spróbować upewnić się, że wszystko było w porządku. Inną
kwestią pozostawało to, że się bałam – wielu rzeczy, nawet tak irracjonalnych,
jak myśl o tym, że Bella mogłaby obwiniać mnie za to, co się wydarzyło.
Czułam, że to nie ma sensu i podejrzewałam, że sama mama miała mnie
wyśmiać na samą wzmiankę, ale mimo wszystko…
Zamknęłam oczy, czując pieczenie pod powiekami.
Nie sądziłam, że będę w stanie jeszcze płakać, nie wspominając o tym,
że tym razem sama nie miałam pewności, skąd brały się poszczególne łzy. W końcu
płakałam wystarczająco długo, bym mogła choć spróbować poczuć ukojenie, tak?
Być może, ale i tego nie byłam w stanie z pełnym przekonaniem
potwierdzić.
– Nessie?
Głos mamy mnie zaskoczył, być może dlatego, że
byłam już bardzo bliska tego, żeby jednak odpłynąć. Aż wzdrygnęłam się, kiedy
lodowate palce musnęły mój policzek, gdy Bella spróbowała zwrócić na siebie
moją uwagę. Zamrugałam nieco nieprzytomnie, mając problem z tym, żeby
skoncentrować na wampirzycy wzrok, bynajmniej nie dlatego, że miałam
jakiekolwiek trudności z zapanowaniem z cisnącymi mi się do oczu
łzami.
Mama kucała przy mnie, chociaż nie
zarejestrowałam momentu, w którym w ogóle weszła do pokoju. Kiedy
nasze spojrzenia się spotkały, przekonałam się, że wyglądała dość marnie, o ile
w przypadku wampira podobne stwierdzenie w ogóle miało rację bytu.
Wiedziałam, że to najpewniej moje wrażenie, ale wydała mi się o wiele
bledsza niż zazwyczaj, gdy zaś przyjrzałam się jej pociemniałym przez nadmiar
emocji tęczówkom, przekonałam się, że były suche, co jednoznacznie utwierdziło
mnie w przekonaniu, że nie tak dawno temu również płakała.
Chciałam coś powiedzieć, ale w głowie
miałam pustkę. Dłuższą chwilę bezmyślnie wpatrywałam się w jej twarz,
bezskutecznie próbując uporządkować to, co i dlaczego czułam. Jakby tego
było mało, sama Bella nie czekała na to, aż odezwę się choć słowem, przy
pierwszej okazji decydując się mnie ubiec:
– Co się dzieje? – zapytała mnie. Brzmiała na
zaniepokojoną, co mnie zaskoczyło, bo nie miałam poczucia, że jej pytanie
odnosi się tyko i wyłącznie tego, jak miała się w sensie psychicznym.
– Dobrze się czujesz, kochanie?
– Nie wiem. Dlaczego…? – zaczęłam i spróbowałam
się podnieść, by móc łatwiej jej się przyjrzeć, ale powstrzymała mnie,
stanowczym ruchem ujmując mnie pod brodę.
– Źle wyglądasz, a Demetri powiedział, że
jesteś rozpalona – uświadomiła mnie, tym samym skutecznie powstrzymując przed
jakimikolwiek uwagami. Byłam zaskoczona, tym bardziej, że poza kilkoma
troskliwymi i powątpiewającymi spojrzeniami, Dem w żaden sposób nie
dał mi do zrozumienia, że zauważył, że cokolwiek jest ze mną nie tak. – I chyba
coś w tym jest, ale… – Urwała, w zamian przenosząc dłoń na mój
policzek. Nie mogłam zaprzeczyć, że chłód jej skóry ciążył mi o wiele
bardziej, niż do tej pory. – Co się dzieje? – ponowiła wcześniejsze pytanie.
Sama nie miałam już pewności co do tego, o co
mnie pytała. Przez chwilę wpatrywałam się w nią tępo, nie będąc w stanie
zmusić się do udzielenia jakiejkolwiek, choćby po części sensownej odpowiedzi.
Co tak naprawdę chciałam albo powinnam jej powiedzieć? To wszystko nie miało
dla mnie sensu, ja zaś miałam coraz większe problemy z tym, żeby zrozumieć
i ją, i siebie samą.
Nie spodobało mi się to uczucie, niepokojąco
wręcz przypominając mi o tym, czego doświadczyłam pod wpływem środka,
który podała mi Rosa. Zadrżałam niekontrolowanie, nie tyle od różnicy
temperatury, co obawy przed tym, że wszystko powróci i koszmar zacznie się
na nowo. Czułam, że to nie ma sensu, tym bardziej, że odkąd dostałam leki
czułam się dobrze i nic nie wskazywało na to, żebym ponownie miała
doświadczyć stanu, w którym trwałam przez ponad dwa miesiące. Co prawda
wciąż bałam się zasnąć, a w pamięci miałam dziewczynkę z mojego snu
oraz emocje, która te we mnie wzbudzała, ale mimo wszystko…
Spojrzałam niespokojnie na mamę, sama niepewna
tego, co powinnam jej powiedzieć. Ostatecznie zwinęłam się na łóżku w kłębek,
wtulając twarz w poduszkę. Byłam coraz bardziej świadoma tego, że coś jest
nie tak, ale z jakiegoś powodu to wcale nie słabość albo świadomość tego,
że mogłabym mieć gorączkę wydała mi się najbardziej niepokojąca.
– Nessie… – doszedł mnie niespokojny głos mamy.
Pogładziła mnie po włosach, a ja i bez patrzenia na nią wiedziałam,
że była zaniepokojona. – Mam pójść po dziadka? – zasugerowała mi łagodnie, a ja
drgnęłam i pośpiesznie chwyciłam ją za rękę.
– Nie chcę zostać sama! – wyrzuciłam z siebie
na wydechu, nawet nie zastanawiając się nad doborem słów.
Bella rzuciła mi przenikliwe, jeszcze bardziej
niespokojne niż wcześniej spojrzenie, ale skinęła głową. Samą
siebie zaskoczyłam lękliwą nutą, która wkradła się do mojego głosu, a która
wiązała się z tym, że nie wyobrażałam sobie, że miałabym tak po prostu
zostać bez czyjejkolwiek opieki. Nie sądziłam, że kiedykolwiek aż do tego
stopnia zapragnę bliskości mamy, nie tylko spragniona jej obecności po tych
wszystkich miesiącach rozłąki, ale też najzwyczajniej w świecie czując się
przy niej bezpiecznie. Potrzebowałam tego, zresztą jak i świadomości, że
mogę na nią liczyć, chociaż ta powinna być dla mnie czymś oczywistym.
– W porządku – zapewniła mnie pośpiesznie
Bella. – Nigdzie nie idę… Ale źle wyglądasz i sądzę, że Carlisle powinien
cię obejrzeć – wyjaśniła mi, starannie dobierając słowa i tym samym
sprawiając, że poczułam się trochę jak małe, nierozumiejące ważnych spraw
dziecko, które za wszelką cenę próbowała uspokoić.
Skinęłam głową, bynajmniej niezaniepokojona
perspektywą rozmowy z doktorem. Miałam wrażenie, że powinnam, tym
bardziej, że wciąż towarzyszył mi silny niepokój – uczucie, którego źródła nie
potrafiłam sprecyzować, a które ostatecznie zdecydowałam się
zinterpretować jako lęk przed tym, że ponownie stracę przytomność. Miałam dość
powodów, żeby się tego bać, więc tym bardziej chciałam, żeby dziadek utwierdził
mnie w przekonaniu, że wszystko jest już w porządku, przynajmniej
jeśli chodziło o to, co zrobiła mi Rosa.
Mimowolnie pomyślałam o Demetrim, ale
nie zdobyłam się na to, by spróbować go zawołać. Nie chciałam
dodatkowo wampira martwić, w pierwszej kolejności chcąc zebrać myśli i przynajmniej
spróbować zastanowić się nad tym, co działo się wokół mnie. Nie rozumiałam,
dlaczego tak nagle poczułam się gorzej, chociaż prawda była taka, że słabość
towarzyszyła mi już wcześniej, chociaż wtedy nie byłam jej świadoma, bardziej
przejęta Jacobem, oświadczynami i zamartwianiem się wszystkim, co tylko
było możliwe. To też mogło być przyczyną, ale wciąż towarzyszyło mi niejasne
wrażenie, że chodzi o coś więcej – z tym, że nadal nie miałam pojęcia
o co.
Chociaż rozmawiałyśmy z mamą cicho, Carlisle
nie miał problemu, by zorientować się, że którakolwiek z nas o nim
wspomniała i że mogłybyśmy go potrzebować. Nie byłam zaskoczona tym, że
ostatecznie pojawił się w sypialni, wcześniej krótko pukając i już od
progu obrzucając mnie badawczym spojrzeniem.
– Co się dzieje? – zapytał, najwyraźniej
doskonale zdając sobie sprawę z tego, że cokolwiek mogłoby być nie tak.
Podszedł bliżej, by móc lepiej mi się przyjrzeć. – Coś jest nie tak?
– Nessie ma gorączkę – wyjaśniła mu mama, raz
po raz przeczesując moje włosy palcami. Od czasu do czasu muskała dłonią mój
policzek, co w którymś momencie zaczęło przynosić mi ulgę. – Może to nic,
ale się martwię – dodała cicho Bella, nerwowo spoglądając to na mnie, to znów
na teścia.
– Widzę… – Doktor wyciągnął rękę, by móc
dotknąć mojego czoła i sprawdzić temperaturę. Przez jego twarz przemknął
cień, ale prawie natychmiast nad sobą zapanował. – Jak się czujesz?
– Jestem zmęczona – stwierdziłam po chwili wahania.
To było najbardziej sensowne, a przynajmniej takie odniosłam wrażenie. –
Ja… Demetri jest na dole? – upewniłam się i chciałam usiąść, ale mama mi
nie pozwoliła.
– Wyszedł gdzieś z Edwardem, o ile
dobrze się zorientowałem – wyjaśnił mi Carlisle. Uniosłam brwi, co najmniej
zaskoczona tą informacją. – Wszystko jest w porządku – dodał kojącym
tonem, bez trudu pojmując, że się spięłam. Po tym, jak tropiciel mi się
oświadczył, nie wyobrażałam sobie jego rozmowy z moim ojcem, ale mimo
wszystko… – Lepiej mi powiedz, czy nic cię nie boli. Tylko szczerze.
W pierwszym odruchu miałam ochotę dalej drążyć
temat taty i Demetriego, ale coś w spojrzeniu moich zatroskanych
opiekunów jednoznacznie dało mi do zrozumienia, że powinnam odłożyć mniej
istotne kwestie na później. Ostatecznie skoncentrowałam się na pytaniu dziadka,
decydując mu się powiedzieć zarówno o moim obawach w związku
z tym, co mogłoby się wydarzyć, gdybym zasnęła, jak i o dających mi
się we znaki żebrach.
Nie do końca uspokoiłam się, kiedy zaczął mnie
zapewniać, że to, jak się czułam, miało związek z gorączką, ale
zdecydowałam się tego nie komentować, w zamian korzystając z pomocy
mamy przy tym, by ułożyć się na łóżku tak, jak mnie prosił. Nie czułam się
najlepiej z tym, że musiał podciągnąć mi koszulkę, żeby obejrzeć bok,
kilkukrotnie musząc zmuszać się do spokojnego leżenia, kiedy badanie zaczynało
być nieprzyjemne, ale zdołałam wytrzymać do końca. I tak nie mógł
dokładniej mnie obejrzeć, w domu Denalek nie mając dostępu ani do
potrzebnego sprzętu, ani do leków, które mógłby mi ewentualnie podać.
Wszystko trwało zaledwie kilka minut, chociaż z mojej
perspektywy czas wydawał się wlec w nieskończoność. Właściwie nie
zorientowałam się, w którym momencie dziadek skończył, przed odsunięciem
się jeszcze zarzucając na mnie kołdrę, bym łatwiej mogła zapanować nad wciąż
odczuwanymi dreszczami.
– Trudno mi stwierdzić, co się dzieje –
przyznał po chwili wahania, ostrożnie dobierając słowa. – Sądzę, że tylko się
poobijałaś, ale i tak wolałbym sprawdzić ten bok dokładniej. Z kolei
tak gorączka… – Rzucił mi jeszcze jedno badawcze spojrzenie. – Spróbuj teraz
odpocząć, kochanie, w porządku? Może porozmawiam z Malą i jakoś
dostaniemy się do Seattle… Chciałbym zabrać cię do szpitala.
Rozumiałam, co takiego miał na myśli, a przynajmniej
tak mi się wydawało. Przez zmęczenie coraz trudniej było mi skoncentrować się
na poszczególnych słowach, ale nie na tyle, bym miała problem ze zrozumieniem
przekazu. Skoro tu nie miał możliwości, by konkretnie określić mój stan, a dom…
pozostawał w opłakanym stanie, musiał znaleźć inny sposób, żeby się mną
zająć. Szpital, w którym pracował, wydawał się w tym wypadku
najlepszym rozwiązaniem, a przynajmniej chciałam wierzyć w to, że
starał się podejmować takie decyzje, które były dla mnie dobre.
– Co się dzieje, Carlisle? – zapytała go
niespokojnym tonem moja mama. Uspokajającym gestem chwyciła mnie za rękę,
chociaż to ona wydawała się bardziej zaniepokojona ode mnie. – Szpital? Ale…
– To najpewniej nic takiego – uspokoił ją i zabrzmiało
to szczerze. Znów czułam na sobie przenikliwe spojrzenie doktora, ale nie
potrafiłam stwierdzić, co tak naprawdę sobie myślał. – Po prostu wolę się
upewnić, zwłaszcza po tym wszystkim. Może to nerwy, ale nie podoba mi się ta
gorączka – przyznał po chwili wahania. Zaraz po tym zwrócił się bezpośrednio do
mnie: – Nie ma się czego bać, kochanie. Postaraj się przynajmniej trochę
przespać, a później zobaczymy. Obiecuję, że nic złego się nie stanie,
jeśli teraz zamkniesz oczy – dodał z naciskiem, bez trudu orientując się,
co najbardziej mnie niepokoiło. – Masz prawo być zmęczona.
Sama miałam pewne obawy, ale ostatecznie
zmusiłam się do tego, by nie okazać żadnej z nich. Chociaż wciąż miałam
wątpliwości, zamknęłam oczy, nie będąc w stanie dłużej utrzymać przytomności.
Co prawda miałam do dziadka kilka pytań, poniekąd związanych z tym, co
działo się ze mną, ale nie potrafiłam ubrać ich w słowa, przez co
postanowiłam zachować je na później. Carlisle miał rację co do
tego, że musiałam odpocząć, zresztą miałam świadomość, że wysłuchałby mnie
niezależnie od sytuacji i tego, co chciałabym mu powiedzieć.
Właściwie nie zarejestrowałam momentu, w którym
słabość przejęła nade mną kontrolę, a ja straciłam
przytomność. Nie byłam w stanie zarejestrować ani tego, jak się czułam,
ani niczego, co wiązało się z tym, co takiego działo się wokół mnie. Udało
mi się zapaść w niespokojny, niezbyt głęboki sens, z którego – jak
przynajmniej mi się wydawało – przynajmniej kilkukrotnie się wybudzałam,
najczęściej wyłącznie po to, by po chwili ponownie zapaść się w pustkę.
Wszystko sprowadzało się do czerni i całego kalejdoskopu obrazów,
tworzących niespójną całość, której przez bardzo długi czas nie byłam w stanie
zrozumieć.
Nie byłam w stanie stwierdzić, dlaczego w pewnym
momencie coś się zmieniło, a moje sny wyklarowały się na tyle, bym zdołała
się w nich odnaleźć. Wiedziałam jedynie, że ostatecznie wylądowałam na
znajomej już, zalanej słońcem polanie, jeszcze przed rozejrzeniem się dookoła
wiedząc, co takiego miało być mi dane zobaczyć.
Albo raczej kogo, bowiem z chwilą,
w której spuściłam wzrok, dostrzegłam wtuloną we mnie Lilię.
Już chyba z przyzwyczajenia przeczesałam
włosy dziewczynki palcami, dokładnie tak, jak dopiero co robiła to ze mną
Bella. Nie chciałam zastanawiać się nad tym, dlaczego ta mała znalazła się w moich
ramionach i co tak naprawdę oznaczało wszystko to, co widywałam w tym
miejscu. Nie interesowało mnie to, a cała moja uwaga poświęcona była Lilii
– tak po prostu, bez wyraźnej przyczyny i potrzeby roztrząsania tego,
jakie mogło być symboliczne znaczenie powracającego po raz wtóry snu.
Ten świat nie był prawdziwy – z tego
jednego doskonale zdawałam sobie sprawę. Chyba powinien był mnie przerażać,
skoro nie tak dawno temu mój własny umysł wydawał się stanowić najgorsze z możliwych,
jakże niebezpieczne dla mnie więzienie, ale najwyraźniej byłam zbyt wykończona,
by myśleć w ten sposób. Inną kwestią pozostawało to, że wtulona we mnie
dziewczynka, wzbudzała we mnie przede wszystkim pozytywne odczucia – sprawiała,
że czułam się spokojna i bezpieczna, i dokładnie tego samego
pragnęłam dla niej.
Moja Lilia…, pomyślałam po raz wtóry, wręcz rozczulając się nad dzieckiem. To, że
akurat ja mogłabym nadać jej imię, wydało mi się najzupełniej naturalne, tak
jak i to, że w ogóle przy mnie była. Dlaczego? Jakie właściwie
znaczenie miało to, że raz po raz powracała w moich snach, obecna również
po tym, jak zdołałam wyrwać się z pułapki, w którą zapędziła mnie
Rosa? Skoro wszystko działo się w moim umyśle, miałam pełne prawo czuć się
ni mniej, ni więcej, ale po prostu dobrze, nie wspominając o poczuciu
bezpieczeństwa. W końcu nie miałam powodów do obaw, aż nazbyt świadoma
tego, że miałam wystarczająco dużo osób, które nade mną czuwały, w każdej
chwili gotowe mi pomóc, gdyby zaszła taka potrzeba.
Co najważniejsze, miałam mamę, bo nie
wyobrażałam sobie tego, by tak po prostu mnie zostawiła, skoro do tego stopnia
martwiła się moim samopoczuciem. Jej na pewno mogłam zaufać, o czym
zresztą wiedziałam od zawsze, bo wzajemna bliskość i miłość, którą mi
dawała, stanowiły coś aż nazbyt oczywistego i to już od okresu, kiedy
byłam dzieckiem.
Czy w takim razie ja byłabym dobrą matką…?
Zaskoczył mnie kierunek, który przybrały moje
własne myśli, tym bardziej, że nigdy dotąd nie brałam takiej możliwości pod
uwagę. Co prawda po tym, o co zapytał mnie Demetri, oferując mi wspólne
życie i powiązanie się w ten jakże szczególny sposób, myślenie takimi
kategoriami byłoby uzasadnione, nawet nieświadomie, ale mimo wszystko naszły
mnie wątpliwości. Co innego miałabym czuć, skoro z logicznego punktu
widzenia czułam się zbytnio spragniona stabilizacji i spokoju, by już
teraz rozważać coś aż do tego stopnia poważnego, jak…
Nawet nie potrafiłam dokończyć tej myśli.
Nie po raz pierwszy spojrzałam na wtuloną we
mnie, słodką Lilię. To imię nie dawało mi spokoju, a ja nazywałam dziecko w ten
sposób w absolutnie naturalny sposób, zupełnie jakby to stanowiło
najoczywistszą rzecz na świecie. Kołysałam małą, po spojrzeniu na jej drobną
twarzyczkę przekonując się, że w którymś momencie zasnęła. Coś w tym
widoku sprawiło, że momentalnie się uśmiechnęłam, rozczulona i coraz
bardziej rozluźniona. Czułam się dobrze zarówno w tym miejscu, jak i z
dzieckiem w ramionach, zwłaszcza, że we śnie nic mnie nie bolało. Tu wszystko
było o wiele prostsze, tym bardziej, że umysł na powrót należał do mnie,
dzięki czemu miałam pełną kontrolę nad wszystkim, czego doświadczałam.
To również tłumaczyło, dlaczego moja
mała Lilia wyglądała w taki, a nie inny sposób. Ciemnowłosa
ślicznotka, która z miejsca kojarzyła mi się z Demetrim, chociaż
również miała coś ze mnie. Zapragnęłam roześmiać się na samą myśl o tym,
mimowolnie zastanawiając się, jak tropiciel zareagowałby, gdyby zorientował się
o czym zdarzało mi się śnić. Cóż, chciał pojąć mnie za żonę, więc
teoretycznie miałam prawo marzyć o domu z ogródkiem, potomstwie i wszystkim
tym, co bez wątpienia chciałam mieć – kiedyś, w przyszłości, kiedy to
wszystko się unormuje – ale…
A potem coś innego przyszło mi do głowy i na
dłuższą chwilę zamarłam, co najmniej porażona wnioskiem, który tak nagle
podsunął mi umysł.
W gruncie rzeczy podejrzewałam to od samego
początku, chociaż przez ogóle zamieszanie nie zwracałam na to uwagi. Sama
możliwość wciąż wydawała mi się irracjonalna, a przy tym nieznośnie wręcz
sensowna, co stanowiło swego rodzaju nietypowy paradoks, którego nie potrafiłam
pojąć. To niemożliwe…, pomyślałam, ale miałam przy tym poczucie, że
oszukuję samą siebie, niejako usiłując zabronić sobie czegoś, co przecież w moim
przypadku miało rację bytu – przynajmniej teoretycznie, bo wcześniej nie
zastanawiałam się nad tym, jak w tej kwestii wpłynął na mnie jad Kajusza.
W głowie mi zawirowało, chociaż nie sądziłam,
że we śnie będzie to możliwe. Nie potrafiłam określić tego, jak się czułam, ani
tym bardziej ubrać w słowa przeczucia, która tak nagle ogarnęło mnie całą,
nie pozwalając o sobie zapomnieć. Jak urzeczona wpatrywałam się w śpiącą
Lilię, czując się trochę tak, jakbym widziała ją po raz pierwszy. Cóż, może
poniekąd coś w tym było, bo nigdy wcześniej nie spoglądałam na nią w aż
tak przenikliwy, porażająco wręcz świadomy sposób, całą sobą chłonąc
spojrzeniem jej rysy twarzy, drobne ciałko i wszystko to, co miało związek
z jej wyglądem. Chciałam zapamiętać ją najlepiej, jak tylko miało być to
możliwe, zupełnie jakby odpowiednie uporządkowanie myśli i zachowanie
wspomnienia małej w głowie, miało mi pozwolić zweryfikować przypuszczenia,
które w ułamku sekundy stały się całym moim światem. W jakimś stopniu
próbowałam uwierzyć w to, że wszystko jest co najwyżej wywołanym gorączką
majakiem, ale spokoju nie dawała mi myśl o tym, że w pewnym sensie
czułam to już wcześniej – z tym, że z uporem odsuwałam te przeczucia
od siebie, w zamian usiłując skoncentrować się na całej masie innych,
nieistotnych już teraz rzeczy.
Nie, niemożliwe…
Ale niby dlaczego?
Nie potrafiłam odpowiedzieć sobie na to jedno,
pozornie proste pytanie.
Nie miałam pojęcia, co tak naprawdę wpłynęło na
to, że ostatecznie zdecydowałam się otworzyć oczy. Przebudzenie było gwałtowne,
a ja uświadomiłam sobie, że bezwiednie poderwałam się do pozycji siedzącej
dopiero w chwili, w której otoczyły mnie lodowate ramiona, a mama
zdecydowanym ruchem przyciągnęła mnie do siebie. W pierwszym odruchu
spróbowałam się wyrwać, dziwnie roztrzęsiona i drżąca, tym bardziej, że
bezpieczna otoczka snu zniknęła, a ja znów z całą mocą doświadczyłam
wszechogarniającej słabości i wywołanych gorączką dreszczy.
– Nessie… Już w porządku, kochanie –
usłyszałam tuż przy uchu zatroskany głos mamy. Zadrżałam, kiedy jej słodki,
lodowaty oddech owiał mój rozpalony policzek. Chłodna dłoń na ułamek sekundy
wylądowała na moim czole, a mama westchnęła i bardziej stanowczo
przyciągnęła mnie do siebie. Nie miała problemów z tym, żeby mnie
utrzymać, zwłaszcza, że dosłownie przelewałam jej się w rękach, wciąż
jeszcze zaspana i oszołomiona. – Cii… Cichutko, skarbie. Nic złego się nie
dzieje – zapewniła mnie kojącym tonem Bella, przemawiając do mnie w co
najmniej taki sposób, jakby podejrzewała, że mam problem z tym, żeby ją
zrozumieć.
Być może coś w tym było, poniekąd dlatego,
że czułam się co najmniej roztrzęsiona. Nie miałam pojęcia, jak długo pozostawałam
pogrążona we śnie, ale bynajmniej nie czułam się tak, jakbym wypoczęła. Wręcz
przeciwnie – byłam gotowa przysiąc, że moje samopoczucie prezentowało się
jeszcze gorzej. Nie potrafiłam stwierdzić, skąd brała się odczuwana przeze mnie
panika i silne pragnienie, żeby przy pierwszej okazji rzucić się do
ucieczki, ale próbowałam się nad tym nie zastanawiać. W pamięci wciąż
miałam resztki snu – obraz polany, Lilii oraz majaczące gdzieś na skraju mojej
świadomości przemyślenia, które…
Och, musiałam komuś o tym powiedzieć!
Musiałam, a Bella wydawała się być najodpowiedniejszą osobą, tym bardziej,
że czułam się przy niej dobrze.
– Mamo… – Zawahałam się, przez dłuższa chwilę
mając problem z tym, żeby złapać oddech. Co więcej, w głowie miałam
mętlik, sama niepewna tego, od czego powinnam zacząć rozmowę. – Mamo, ja…
– Jest w porządku – powtórzyła raz
jeszcze, próbując mnie uspokoić. Pozwoliłam jej mówić, podświadomie czując, że
jak długo nie miała nabrać pewności co do tego, że mój stan poprawił się na
tyle, bym orientowała się, co dzieje się wokół mnie, nie miała mnie wysłuchać.
– Wystraszyłaś się… Coś złego ci się śniło? – zapytała cicho, próbując
zrozumieć moje zachowanie.
Potrząsnęłam głową, bo tego, czego
doświadczyłam, zdecydowanie nie mogłam określić mianem koszmaru. Wręcz
przeciwnie – zważywszy na to, jakie emocje wywoływała we mnie nawiedzająca mój
umysł dziewczynka, bardziej sensownym stwierdzeniem było to, że nie miałam
jakichkolwiek powodów do obaw.
Inną kwestią pozostawała myśl, która wciąż nie
dawała mi spokoju. Myśl o tym, że…
Bezwiednie zaplotłam ramiona na brzuchu – nie
po raz pierwszy w ostatnim czasie, jak nagle sobie uświadomiłam, ale
uznałam to za najmniej istotną kwestię. Bez znaczenia w porównaniu z tym,
co tak naprawdę mogło to oznaczać, zwłaszcza w połączeniu z tym, że
teraz czułam się źle. Nie sądziłam, żeby nerwy albo jakiekolwiek obrażenia aż
do tego stopnia wpłynęły na mój organizm. Jeszcze przed ugryzieniem Kajusza nie
chorowałam, a przecież teraz powinnam być silniejsza.
Cholera, musiałam to sprawdzić – z tym, że
nie miałam pojęcia w jaki sposób poruszyć ten temat.
Wciąż o tym myślałam, kiedy mama usadowiła
mnie na tyle wygodnie, by móc podać mi szklankę z czymś, co – jak
przynajmniej mi się wydawało – musiało być zwykłą wodą. Ostrożnie wzięłam kilka
łyków, próbując się uspokoić, żeby łatwiej móc zebrać myśli.
– Jak się czujesz? – zapytała mnie cicho Bella.
– Powinnaś się jeszcze położyć. Carlisle niedługo wróci – dodała, a ja
okręciłam się na tyle, żeby spojrzeć wampirzycy w oczy.
– Chcę z nim porozmawiać – powiedziałam w końcu.
Mój głos zabrzmiał słabo, ale przy tym wystarczająco stanowczo, by mama pojęła,
że naprawdę musiało chodzić o coś ważnego.
– Na pewno nie będzie miał nic przeciwko,
zwłaszcza jeśli… – Urwała i przyjrzała mi się w nieco
zdezorientowany, troskliwy sposób. – Co się dzieje, Nessie? – zapytała mnie
wprost, próbując nadążyć za tym, co mówiłam i jak się zachowywałam.
Nie od razu zdecydowałam się na to, żeby jej
odpowiedzieć, wciąż pełna wątpliwości. To, jak się czułam, jedynie potęgowało
poczucie bezradności i wciąż odczuwaną przeze mnie słabość, co bynajmniej
nie poprawiło mi nastroju. Chciałam jak najszybciej zobaczyć się z dziadkiem
i zasugerować mu coś istotnego, tym bardziej, że podejrzewałam, że
zamierzał w pierwszej kolejności skoncentrować się na moich żebrach.
Rozumiałam, co go martwiło i byłam niemalże pewna, że w szpitalu
chciał zabrać mnie na prześwietlenie, ale jeśli dręczące mnie obawy były
słuszne, zdecydowanie nie mogłam mu na to pozwolić.
Chwilę jeszcze walczyłam z samą sobą,
rozważając różne za i przeciw, zanim skupiłam się na Belli.
Chociaż nie mogłam mieć pewności co do tego, co tak naprawdę się ze mną działo,
ostatecznie doszłam do wniosku, że mamie mogę powiedzieć wszystko, niezależnie
od tego, co mnie dręczyło. Jeśli ona nie byłaby w stanie zrozumieć mnie po
wszystkim, co sama przeszła, żeby zapewnić mi bezpieczeństwo od pierwszej w chwili,
w której uprzytomniła sobie, że nosi mnie pod sercem, to z kim tak
naprawdę mogłam porozmawiać?
Odwróciłam się w taki sposób, by móc
usiąść bezpośrednio przed siedzącą przy mnie mamą. Jej dłonie zacisnęły się na
moich ramionach, kiedy spróbowała pomóc mi utrzymać się w pionie, ale nie
próbowałam z tym walczyć. W zamian wyciągnęłam rękę i – czując
się przy tym tak, jakbym znowu była małą dziewczynką, nie tylko najbardziej na
świecie ufającą właśnie jej, ale także wyłącznie jednemu sposobowi komunikacji
– przycisnęłam dłoń do zimnego policzka. Chociaż byłam zmęczona, wykorzystanie
daru przyszło mi w najzupełniej naturalny sposób, ja zaś pokazałam Belli
wszystko to, co przez cały czas mnie dręczyło – te wszystkie myśli, moje sny i wrażenie,
że coś jest ze mną nie w tak w ten szczególny sposób, który…
Wyczułam, że zesztywniała, bez słowa
przygarniając mnie do siebie. Zakołysała mną lekko, niespokojna i wyraźnie
oszołomiona, co zresztą mnie nie zdziwiło, bo właśnie takiej reakcji od samego
początku mogłam się po niej spodziewać.
– O mój Boże… – usłyszałam tuż przy uchu.
Chociaż wciąż nie wiedziałam, czy mam rację,
coś w świadomości tego, że miałam przy sobie mamę, podziałało na mnie
kojąco.
Teraz jeszcze tylko musiałam się upewnić.
Hej! Nie będę długo się rozwodzić, tym bardziej, że wszystko to, co chciałam, przekonałam w rozdziale – przedostatnim, choć to wciąż do mnie nie dociera. Wiedziałam, że prędzej czy później będę musiała rozwinąć ten wątek. Co prawda większość z Was pewnie już się domyśliła, być może już po samym opisie księgi, ale…Cóż, to już w zasadzie koniec. Wypatrujcie mnie z rozdziałem trzydziestym i epilogiem. Tak więc do napisania!Nessa.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz