niedziela, 2 października 2016

28. „Nie ma…”

Renesmee
Otworzyłam oczy, chociaż wcale nie miałam na to ochoty. W głowie miałam pustkę, ta jednak prawie natychmiast ustąpiła miejsca zrozumieniu, czego zresztą mogłam się spodziewać. Nie musiałam nawet próbować się wysilać, żeby zorientować się, gdzie i dlaczego jestem, a tym bardziej co się stało – przecież wiedziałam i to nawet o wiele więcej, aniżeli mogłabym sobie życzyć. W pamięci wciąż miałam niechciane obrazy, a emocje, które towarzyszyły mi przed zaśnięciem, wydawały się równie żywe, co i w chwili, w której tkwiłam na dworze wraz z Hanną, rozmawiając o śmierci i… tym wszystkim.
Coś zimnego musnęło mój policzek, uświadamiając mi, dlaczego w ogóle zdecydowałam się na przebudzenie. Powinnam być chyba zaskoczona obecnością zimnego ciała, które nie wiadomo kiedy znalazło się u mojego boku i w które nieświadomie wtuliłam się podczas snu, a jednak widok Demetriego był dla mnie równie naturalny, co i możliwość obudzenia się przy nim. W tamtej chwili poczułam się bezpieczna – po prostu na swoim miejscu, choć to wciąż nie było dla mnie równoznaczne z tym, że cokolwiek mogłoby być w porządku.
Hannah zniknęła, ale to było do przewidzenia. Wiedziałam, że to zrobić, od pierwszej chwili wyczuwając jej niechęć co do tego, żeby zostać ze mną, kiedy zasypiałam. Już wtedy miałam wrażenie, że po otwarciu oczu mojej przyjaciółki nie będzie obok, zresztą trudno byłoby, żeby przystała na moją prośbę również w chwili powrotu tropiciela, ale mimo wszystko poczułam się zmartwiona.
– Hej – usłyszałam tuż przy uchu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy poczułam na policzku słodki, lodowaty oddech. – Wszystko okej? – zapytał mnie już na wstępie, ani na moment nie odrywając ode mnie wzroku.
Nie odpowiedziałam od razu, w pierwszej kolejności prostując się do pozycji siedzącej. Demetri przesunął się tak, żeby mi to umożliwić, wciąż uważnie mi się przypatrując i wydając się śledzić każdy mój kolejny ruch. Czułam na sobie jego spojrzenie, poza tym byłam świadoma tego, że oceniał moje ruchy, próbując wyciągnąć jakieś konkretne wnioski. Z drugiej strony, może po prostu czekał na moment, w którym nie wytrzymałabym nadmiaru uczuć i po prostu rozpłakała się, kolejny raz zmuszając go do tego, żeby siedział obok i próbował mnie pocieszać.
No cóż, nie zrobiłam tego, choć teoretycznie miałam dość powodów, żeby wypłakiwać sobie oczy. Wciąż czułam nieprzyjemny ucisk w piersi, ale byłam w stanie ignorować to uczucie, za wszelką cenę próbując zmusić się do tego, żebym skoncentrowała się na tym, co miałam. Jacoba nie było i chociaż na samo wspomnienie tego, co się wydarzyło, miałam ochotę krzyczeć z frustracji, ostatecznie udało mi się powstrzymać. W uszach wciąż dźwięczały mi ostatnie słowa mojego… brata, zaś dotyk obejmującego mnie tropiciela nagle zaczął jawić się jako coś wyjątkowego, czego nade wszystko potrzebowałam i co ostatecznie zaczęło przynosić mi ukojenie.
Przez moment tylko to się liczyło – ja i on, oboje w tej sypialni, w końcu niezmuszeni do tego, żeby uciekać…
– Tak – powiedziałam z opóźnieniem, które z pewnością nie uszło jego uwadze. Spojrzał na mnie zmartwiony, być może mając wątpliwości co do tego, czy byłam szczera, jednak nawet jeśli tak było, ostatecznie nie odezwał się nawet słowem. – Tak sądzę – dodałam, po czym przesunęłam się bliżej, chcąc żeby na powrót mnie objął.
Czułam chłód, wciąż przemarznięta po godzinach, które wraz z Hanną spędziłam na śniegu. Chociaż podczas snu powinnam była się rozgrzać, mój organizm najwyraźniej miał dla mnie inne plany, bo wciąż było mi zimno. Choć taki stan rzeczy wydał mi się nieco niepokojący, bez trudu zdołałam zignorować jakiekolwiek niedogodności, nade wszystko pragnąć znaleźć się w ramionach najważniejszej dla mnie osoby – kogoś, kogo potrzebowałam i o kogo walczyłam przez cały ten czas.
Oboje milczeliśmy, ale to mi nie przeszkadzało, tym bardziej, że odniosłam wrażenie, iż towarzyszy nam ten szczególny, „dobry” rodzaj ciszy. Nie zaprotestowałam, kiedy Demetri dla pewności zarzucił na mnie kołdrę, najwyraźniej zauważając, że jego dotyk drażni mnie bardziej niż zazwyczaj. Pozwoliłam mu na to, skoncentrowana przede wszystkim na jego obecności oraz tym, że nie próbował mnie od siebie odsuwać. Nie miałam pewności, jak zareagowałabym, gdyby choć spróbował – i to nawet dla mojego dobra, tym bardziej, że chłód jego ciała zdecydowanie mi w tamtej chwili nie służył. Nie miałam pojęcia, czy ktoś taki jak ja w ogóle powinien doświadczać czegoś podobnego i czy towarzyszące mi dreszcze przypadkiem nie miały związku z tym, co działo się w mojej psychice, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać. Niemyślenie było o wiele prostsze, poza tym niosło ze sobą spokój i ciszę, których tak bardzo potrzebowałam.
Czułam się dobrze przy Demetrim. Chyba to na dobry początek powinno było mi wystarczyć.
Na usta cisnęły mi dziesiątki pytań, ale ostatecznie nie zadałam żadnego z nich. Milczenie wydało mi się bezpieczniejsze, zresztą podobało mi się to, jak obejmował mnie tropiciel, w pewnym momencie zaczynając miarowo mnie kołysać – w lewo i w prawo, w lewo i… Trochę jak dziecko, ale to też nie wydało mi się niewłaściwe, zresztą tak jak i senność, choć miałam wrażenie, że w ostatnim czasie przespałam dość, by już mieć dość jakiejkolwiek formy odpoczynku.
Wciąż o tym myślałam, kiedy Demetri zmienił sposób w jaki mnie obejmował. Gwałtownie wyprostowałam się, po czym syknęłam, gdy wampir naruszył już i tak dające mi się we znaki żebra.
– Nessie? – zmartwił się, natychmiast zmieniając pozycję, w obawie przed tym, że zrobi mi krzywdę. – Coś cię boli? Twój dziadek chciał cię obejrzeć, kiedy znaleźliśmy się tutaj, ale nie pozwoliłem mu się zbliżyć. Chciałem, żebyś odpoczęła, ale jeśli coś jest nie tak…
Uciszyłam go spojrzeniem, poniekąd wdzięczna za to, że przynajmniej tymczasowo zaoszczędził mi spotkania z rodziną. Nie miałam ochoty na pytania, słowa pocieszenia i zatroskane spojrzenia, w pierwszej kolejności musząc samodzielnie poukładać wszystko to, co miało miejsce.
– Wszystko… Wszystko w porządku – zapewniłam po chwili wahania, choć z jakiegoś powodu moje własne słowa zabrzmiały jak kłamstwo. Nie mogłam tak po prostu powiedzieć, że czułam się źle, tym bardziej, że sama nie potrafiłam sprecyzować tego, co było ze mną nie tak – z moim samopoczuciem, psychiką, dziwnie obcym ciałem… – Trochę się poobijałam i to wszystko. Dojdę do siebie – zapewniłam, ale spojrzenie tropiciela dało mi do zrozumienia, że zaczynał mieć wątpliwości.
– Skoro tak uważasz…
Skinęłam głową.
– Reszta jest na dole? – upewniłam się, próbując zrozumieć to, jak wiele mnie ominęło. – Wiem, że już mi mówiłeś, że nikomu nic się nie stało, ale…
– Są cali – przerwał mi. Coś w jego tonie i spojrzeniu złagodniało, kiedy znowu mnie objął. – I tak, są gdzieś na dole, a przynajmniej tak mi się wydaje… Przyszedłem od razu do ciebie – dodał przepraszającym tonem. Być może zaczynałam zachowywać się jak egoistka, ale nie potrafiłam mieć do niego pretensji o to, że już na wstępie przyszedł tutaj, nie interesując się tym, co działo się z moimi najbliższymi. Skoro byli cali… – Ale z tego, co się zorientowałem, twoja matka jest trochę… przybita – dodał z wahaniem, wyraźnie mając problem ze znalezieniem odpowiedniego słowa.
Chyba, że zrobił to specjalnie, co zresztą wydało mi się równie właściwe, zważywszy na to, jakie emocje wzbudzała we mnie sama wzmianka o Jake’u. Jak w takim razie miała czuć się moja mama, skoro również się z nim przyjaźniła – a może nawet coś więcej, bo nigdy tak naprawdę nie zapytałam się żadnego z nich o to, co łączyło ich przed moim pojawieniem się. W tamtej chwili nade wszystko zapragnęłam zejść na dół, znaleźć Bellę, a potem wziąć ją w ramiona, żeby zapewnić, że wszystko jest w porządku, ale ostatecznie odkryłam, że nie jestem w stanie się na to zdobyć. To wszystko wydawało się zbyt skomplikowane, przynajmniej dla mnie, zresztą zdążyłam już ustalić, że w obecnym okresie nie nadawałam się do pocieszania kogokolwiek.
Skinęłam głową, choć nie czułam się dobrze z tym, że mogłoby mnie było stać tylko i wyłącznie na taką reakcję. Miałam do siebie pretensje o wiele podjętych bądź niepodjętych decyzji, wypowiedzianych słów i rzeczy, które mogłabym zmienić, ale… jakie to tak naprawdę miał znaczenie? Teraz już i tak nie byłam w stanie niczego zmienić, w zamian mogąc co najwyżej pogodzić się ze wszystkim tym, co zdołałam do tej pory zyskać.
Byliśmy tutaj. Żywi.
Tymczasowo musiało wystarczyć.
Chłodne wargi musnęły moją odsłoniętą szyję, więc odchyliłam głowę, pozwalając Demetriemu na obsypywanie mojej skóry kolejnymi pocałunkami. Przymknęłam oczy, w zamyśleniu dochodząc do wniosku, że wciąż nade wszystko go pragnęłam – ta jedna rzecz nie uległa zmianie, zaś moje uczucia wydały mi się równie intensywnie i niemal desperackie co i w Volterze, kiedy oboje przesiadywaliśmy w celi, rozmawiając i w tak niesprzyjających warunkach oddając się sobie nawzajem. W tamtej chwili dotarło do mnie również to, że po tym wszystkim w końcu mogliśmy się tak naprawdę przywitać, po prostu będąc przy sobie, a nie w biegu, trwając w świadomości, że w każdej chwili coś znowu zdoła nas rozdzielić.
Poruszając się trochę jak w transie, ostrożnie odwróciłam się w jego stronę. Obie ręce wyciągnęłam przed siebie, opuszkami palców muskając jego policzek i czując się trochę tak, jakbym uczyła się jego twarzy na nowo – jego całego, chcąc upewnić się, że to naprawdę nie było jakimś słodkogorzkim snem, z którego w każdej chwili mogłam się obudzić. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę chcę, ale to nie miało dla mnie znaczenia, tym bardziej, że już nawet nie próbowałam myśleć. Nie po raz pierwszy w ostatnim czasie oddałam się instynktowi – temu, co czułam, czego pragnęłam i czego oczekiwało moje ciało. Kolejne ruchy czy gesty nie były przemyślane, ja zaś choć przez moment nie musiałam zastanawiać się nad konsekwencjami tego, co mogłam albo chciałam zrobić.
Nie zaprotestował, kiedy go pocałowałam – początkowo bardzo delikatnie, z tęsknotą, którą odczuwałam przez cały ten czas. Pomyślałam, że to zły pomysł, tym bardziej, że reszta mojej rodziny i Denalczycy byli gdzieś w domu, ale z drugiej strony… Czy po tym wszystkim nie zasłużyliśmy sobie chociaż na tyle? Nie miałam pojęcia, co takiego wydarzyło się pomiędzy tropicielem a Cullenami – zwłaszcza moimi rodzicami – kiedy byłam nieprzytomna, ale to tak naprawdę nie miało dla mnie znaczenia. Pewne rzeczy zaszły za daleko, bym tak po prostu mogła się wycofać, zresztą po tym, jak na polu walki bez chwili wahania podążyłam za Demetrim, wszelakie wątpliwości co do tego, czy naprawdę chciałam go w swoim życiu, powinny ostatecznie zostać rozwiane.
Gdyby nie on, nie byłoby mnie tutaj. Gdyby nie ja, on również mógłby nie opuścić murów twierdzy, która przez lata była jego domem, by ostatecznie okazać się więzieniem. W takim wypadku to, że moglibyśmy chcieć być razem, wydało mi się równie naturalne, co i oddychanie.
– Dziękuję – wyszeptałam pod wpływem impulsu, a on spojrzał na mnie w co najmniej nierozumiejący sposób.
– Za co?
Pokręciłam głową, nie od razu decydując się na to, żeby odpowiedzieć. W zamian ostrożnie ułożyłam się na jego torsie, pozwalając żeby trzymał mnie w ramionach i raz po raz przesuwał dłonią po plecach, kreśląc krzywiznę kręgosłupa. Czułam się bezpieczna, co samo w sobie wystarczało, żebym poczuła się dobrze, przynajmniej na razie, nawet pomimo majaczącego gdzieś na krawędzi mojej świadomości wspomnienia śmierci. Zawsze wiedziałam, że emocje – zwłaszcza te skrajne – są skomplikowane, ale dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać jak bardzo.
– Za to, że mi wtedy zaufałeś – powiedziałam w końcu, ostrożnie dopierając słowa. Zaraz po tym spuściłam głowę, wtulając twarz w jego tors, by nie był w stanie dostrzec moich oczu ani wyrazu twarzy. Coś ścisnęło mnie w gardle, ale pomimo tego zmusiłam się do tego, żeby mówić dalej, czując, że póki nie wyrzucę z siebie tych kilku słów, żadne z nas nie będzie w stanie pójść dalej. – Wtedy, podczas walki, gdy… Mogłeś upierać się na to, żebym poszła z resztą – wyjaśniłam, mimowolnie krzywiąc się, gdy jednak poczułam pieczenie pod powiekami. Może jednak nie byłam aż tak zdeterminowana, żeby przestać płakać. – A jednak zachowałeś się tak, jakbym faktycznie była dość silna, żeby walczyć.
– A to nieprawda? – zapytał z wahaniem, próbując zrozumieć moją reakcję. Pogładził mnie po włosach, najpewniej doskonale zdając sobie sprawę z tego, że znowu płakałam. – Rozmawialiśmy już o tym w celi, pamiętasz? Gdybym nie miał cię za silną, odesłałbym cię niezależnie od wszystkiego – stwierdził z powagą.
Z zaskoczeniem przekonałam się, że najpewniej mówił prawdę, a przynajmniej ja nie miałam żadnych podstaw do tego, żeby mu nie wierzyć. Jeśli miałam być ze sobą szczera, to byłam gotowa pokusić się o stwierdzenie, że tropiciel wierzył we mnie o wiele bardziej, aniżeli ja sama bym mogła. Co więcej, sama tylko wzmianka o celi i tym, co wydarzyło się wtedy pomiędzy nami – nie tylko w sensie fizycznym, ale również rozmowy, którą zdążyliśmy przyprowadzić – sprawiło, że poczułam się równie podekscytowana, co i winna, bo niezależnie od wszystkiego wcale nie miałam się za kogoś aż tak dobrego. Wręcz przeciwnie: miałam wrażenie, że zawiodłam i to na całej linii. Gdyby sprawy miały się inaczej, nigdy nie doprowadziłabym do sytuacji, w której ktokolwiek byłby zagrożony, a Jacob…
Zawahałam się, ostatecznie decydując się nie ciągnąć tematu. Wiedziałam, że Demetri nie pozwoliłby mi się obwiniać, zresztą czułam, że sama konieczność pocieszania mnie po śmierci przyjaciela nie była mu na rękę. Starał się dla mnie, ale tak naprawdę to było tak, jakbym zmuszała go do żalu po kimś, kto nigdy nic dla niego nie znaczył. Byłam mu wdzięczna, że przynajmniej próbował, dając mi o wiele więcej, aniżeli mogłabym tego oczekiwać. To wystarczyło, a może to po prostu ja chciałam wierzyć w coś, co mogłoby przynieść mi jakże upragniony spokój.
To nie ma znaczenia… przynajmniej na razie, pomyślałam w rozgorączkowany sposób, usiłując przekonać samą siebie do takiego stanu rzeczy. Chciałam przynajmniej wierzyć w to, że wszystko było w porządku, nawet jeśli to nie było takie proste. Koniec, tak? Nie ma już nikogo, kto mógłby chcieć was skrzywdzić, więc…
Chłodne wargi musnęły moją szyję, przyprawiając mnie o dreszcze. Uniosłam głowę, żeby móc spojrzeć na tropiciela, co ten prawie natychmiast wykorzystał do tego, żeby posunąć się o krok dalej, tym razem całując mnie w usta. Odwzajemniłam pieszczotę, choć nie przyszło mi to z lekkością, której mogłabym oczekiwać. Być może miało to związek ze świadomością tego, że ktoś w każdej chwili mógł nam przeszkodzić, ale tego także nie byłam absolutnie pewna. Z drugiej strony, prawda była taka, że rozwiązanie jawiło mi się w aż nazbyt oczywisty sposób: fizyczne uniesienia, a już zwłaszcza seks, niezależnie od emocji, które kierowałyby przy tym którymkolwiek z nas, nie był żadnym rozwiązaniem. Nie, skoro trwałam w swojej osobistej, małej tragedii, już praktycznie bezwiednie przeżywając żałobę.
Och, po tym wszystkim potrzebowałam czegoś o wiele więcej, aniżeli przelotnych pieszczot, pocałunków i trwania we wzajemnym uścisku. Miałam wrażenie, że przez ostatnie miesiące robiłam wszystko na opak, szukając czegoś, czego nawet nie potrafiłam określić. Potrzebowałam stabilizacji; choć cienia pewności tego, co wydarzy się jutro – bez bólu straty albo obawy o to, że ktoś po raz kolejny zadecyduje się odebrać mi to, co miało dla mnie jakąkolwiek wartość. Nie miałam poczucia, żebym żądała wiele, wręcz przeciwnie – w gruncie rzeczy to, czego pragnęłam, było bardzo proste, a jeszcze przed zaczęciem tego całego szaleństwa, stanowiło dla mnie równie oczywistą kwestię, co i to, że musiałam oddychać. W chwili, w której to bezpieczeństwo zostało naruszone, posypało się również wszystko inne, a ja już sama nie miałam pewności co do tego, jak powinnam radzić sobie ze wszystkim, co w ostatnim czasie działo się wokół mnie.
Bądź szczęśliwa. Z tym jednym zadaniem pozostawił mnie Jacob, ale nie miałam pojęcia, jak powinnam się do tego zabrać. Być może to wszystko pozostawało zbyt świeże – że było zbyt wcześnie na to, bym mogła cokolwiek zaplanować. Bałam się, nie będąc w stanie tak po prostu oswoić się z myślą o tym, że cokolwiek jeszcze miałby wrócić do normy. Potrzebowałam… czegoś…
Ja potrzebowałam…
Demetri bezceremonialnie odwrócił mnie ku sobie, zachęcając do spojrzenia sobie w oczy. W pierwszym odruchu pomyślałam, że znowu będzie chciał mnie pocałować i zaczęłam szukać dość energii do tego, żeby wykrzesać z siebie entuzjazm na odwzajemnienie pieszczoty, jednak szybko przekonałam się, że tropiciel miał względem mnie zupełnie inne plany. Czułam na sobie jego przenikliwe spojrzenie o to wystarczyło, bym zaczęła być coraz bardziej zdezorientowana, już nie potrafiąc stwierdzić, czego powinnam się po nim spodziewać.
– To… skomplikowane, prawda? To, co jest pomiędzy nami… – Pogładził mnie po ramieniu. – Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Wiem, że cię boli i… – Spojrzał na mnie wymownie, najpewniej mając na myśli wciąż dające mi się we znaki żebra.
W pierwszym odruchu spojrzałam na niego zaskoczona, sama niepewna tego, jak powinnam rozumieć jego słowa. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, że nie po raz pierwszy musiałam stracić kontrolę nad darem, tym samym dopuszczając go do tego, co działo się w mojej głowie. Jeszcze jakiś czas temu poczułabym się tym co najmniej zażenowana, ale tym razem taki stan rzeczy wydał mi się po prostu właściwy – równie naturalny, co i to, że moglibyśmy być razem; że mu się oddałam i…
Demetri ujął mnie pod brodę, raz po raz muskając palcami mój policzek. Przymknęłam oczy, pragnąc poddać się jego dotykowi i pocałunkom, ale wciąż nie potrafiłam się rozluźnić w takim stopniu, jak mogłabym tego oczekiwać. Sam tropiciel nie próbował mnie do niczego przymuszać, wciąż wpatrując się we mnie w przenikliwy, coraz bardziej zniecierpliwiony sposób.
– Nie odpowiesz mi, aniele? – zapytał pozornie obojętnym tonem, ale znałam go wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, iż nigdy nie należał do osób cierpliwych.
Westchnęłam, wciąż zbytnio rozproszona, żeby ot tak zebrać myśli. Nerwowo potarłam skronie, bezskutecznie próbując zmusić ciało do współpracy i jakkolwiek skupić się na rozmowie.
– Nic mi nie jest – zapewniłam pośpiesznie. To, jak się czułam, wydawało mi się najmniej istotne, tym bardziej, że koncentrowałam się na o wiele ważniejszych kwestiach. – Co mam ci powiedzieć? Dla mnie to jest proste, tylko… inne – dodałam, a wampir uniósł brwi.
– W jakim sensie? – zapytał z powątpiewaniem.
Wzruszyłam ramionami, sama niepewna tego, jak powinnam mu to wytłumaczyć.
– Nie jesteś kim, kto jest dla mnie ważny wyłącznie na chwilę – powiedziałam w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Miałeś różne kobiety, prawda? Musisz dostrzegać jakąś różnicę między tamtymi związkami, a tym, że my…
– To nie były związki – przerwał mi łagodnie. – Hm, tak, chyba właśnie o to mi chodziło… Tak sądzę.
Zawahał się, przy okazji skutecznie wprawiając mnie w konsternację. Wydał mi się spięty, co samo w sobie dało mi do myślenia, tym bardziej, że Demetri rzadko kiedy bywał aż do tego stopnia poważny. Jasne, każde z nas zmieniło się w ostatnim czasie, ale to nie był ten rodzaj diametralnej przemiany, która całkowicie zacierała charakter. W gruncie rzeczy dostrzegałam w nim bardzo wiele cech dawnego Dema – tego pewnego siebie, nieco egoistycznego i… po prostu mojego, bo tak naprawdę za to zdążyłam go pokochać. Miałam wrażenie, że właśnie o to chodzi – i że to miało sens, skoro nie oczekiwałam, że ot tak przestanie być sobą tylko i wyłącznie dlatego, żeby zadowolić mnie.
Spojrzałam na niego wyczekująco, bezskutecznie próbując określić, czego tak naprawdę powinnam się po nim spodziewać. Kolejnych pocałunków? Tego, że będzie przy mnie, kiedy znowu zamknę oczy, pomimo przespanych godzin wciąż niepokojąco senna i słaba? Mimo wszystko taka perspektywa była zachęcająca, ale… potrzebowałam czegoś więcej.
Czegoś więcej, co…
– W takim razie wyjdź za mnie, Nessie.
Początkowo nawet nie zarejestrowałam tego, że Demetri po raz kolejny zdecydował się przerwać panującą ciszę. Trwałam w bezruchu, początkowo niepewna tego, czy przypadkiem się nie przesłyszałam albo czy czegoś sobie nie wyobraziłam. W pokoju panowała cisza, więc teoretycznie wydawało się to nieprawdopodobne, bym mogła cokolwiek pominąć albo się pomylić, ale uznałam, że to żadna zasada. Nie, skoro byłam tak zmęczona, że nawet zebranie myśli i sformułowanie najprostszej odpowiedzi wymagało ode mnie tak wiele wysiłku, że ledwo dawałam radę tego dokonać.
Kolejne sekundy mijały, ale prawie nie byłam tego świadoma. Ostrożnie uniosłam się, prostując na swoim miejscu, by raz jeszcze móc przyjrzeć się wpatrzonemu we mnie tropicielowi. Czy w jakiś sposób się pomyliłam? Źle zrozumiałam jego słowa, czy może…? Ale patrzył na mnie i wydawał się w pełni poważny, wręcz zniecierpliwiony tym, że mogłabym milczeć. W tamtej chwili ostatecznie doszłam do wniosku, że najpewniej to powiedział – tych kilka słów, które pojedynczo nie znaczyły nic, ale w tej sytuacji, zwłaszcza w przypadku Demetriego…
Zawahałam się, zbyt otępiała, by w pełni przyjąć do wiadomości to, o co właśnie mnie pytał. Właściwie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak powinien wyglądać ten dzień, gdyby jednak miał w moim przypadku nadejść. Nigdy nie wyobrażałam sobie przyszłego męża, nie wybierałam imion dla dzieci, a tym bardziej nie marzyłam o domku z ogródkiem i całym tym szablonowym, w gruncie rzeczy zbędnym otoczeniu. Mimowolnie pomyślałam o tym, że gdybym brała bycie z Jacobem na poważnie, zrobiłabym to przynajmniej raz, ale z drugiej strony… Jakie to miało teraz znaczenie? W ciągu zaledwie kilku miesięcy mogło się zmienić, choć z perspektywy istoty nieśmiertelnej ten wycinek czasu znaczył o wiele mniej, aniżeli w przypadku człowieka dzień czy nawet godzina.
Zawahałam się, bynajmniej nie dlatego, że nie wiedziałam, co takiego powinnam mu powiedzieć. Jakaś cząstka mnie od pierwszej chwili miała przygotowaną odpowiedź, popychając mnie do wypowiedzenia tego jednego słowa, rzuceniu mu się na siłę, a potem napawaniu się tą krótką, prywatną bańką szczęścia. Nie zrażało mnie ani miejsce, ani moment, ani brak pierścionka, bo ten nigdy nie jawił mi się jako coś wartościowego – kawałek metalu, często drogi i piękny, ale tak naprawdę nieznaczący nic. W tamtej chwili liczyło się dla mnie tylko i wyłącznie to, jakie konsekwencje miała nieść ze sobą decyzja, którą Demetri tak nagle zdecydował się podjąć – i właśnie to, że on to zrobił, wzbudzało we mnie największe wątpliwości.
Poruszając się trochę jak w transie, wyciągnęłam rękę, żeby móc dotknąć jego policzka. Lekko przekrzywiłam głowę, jakbym dzięki spojrzeniu na niego pod innym kątem, mogła znaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Robił to tylko i wyłącznie dla mnie, czy też dlatego, że sam był gotowy na coś więcej? W pamięci wciąż miałam to, że siedział przede mną mężczyzna, który w Volterze był pożądany przez kobiety – ktoś, kto mógł mieć każdą i kto przez długi okres czas z tego korzystał. Nie miałam do niego najmniejszych nawet pretensji o przeszłość, tym bardziej, że kiedy przyszedł odpowiedni moment zadecydował – wybrał mnie, a ja oddałam mu się w pełni – ale…
– Renesmee? – Wampir rzucił mi niespokojne, naglące spojrzenie. – O Boże, zrobiłem coś nie tak? Ja po prostu…
– Naprawdę tego chcesz? – przerwałam mu, jednak znajdując w sobie dość energii, żeby zadać jakiekolwiek pytanie.
Uniósł brwi, spoglądając na mnie tak, jakbyśmy widzieli się pierwszy raz w życiu.
– Poważnie mnie pytasz? Nie każdej dziewczynie mówię takie rzeczy – zniecierpliwił się. Musiał uświadomić sobie, że zaczynał brzmieć w nieco szorstki, złośliwy sposób, bo prawie natychmiast zreflektował się, pośpiesznie spuszczając z tonu. – Tak.
Z wolna skinęłam głową, choć bynajmniej nie czułam się usatysfakcjonowana taką odpowiedzią.
– Dlaczego?
Spiął się, przez ułamek sekundy sprawiając wrażenie kogoś, kto został zapędzony ślepy zaułek. „Za co?” – wydawało się komunikować jego spojrzenie. Czułam, że wszystko niepotrzebnie komplikuję, ale musiałam się upewnić…
Po prostu musiałam, bo…
– Bo cię kocham – odpowiedział tonem sugerującym, że to była najoczywistsza rzecz na świecie. – Ja… Dobra, podejrzewam, co sobie myślisz. Jeśli to za szybko, przepraszam, ale pomyślałem sobie, że… – Rzucił mi wymowne, bliżej nieokreślone spojrzenie. – Znowu wszystko nie tak, prawda? Jak nie to, co stało się w celi, to znów to… Jasne, zasłużyłaś na coś więcej. Jeśli chcesz, żebym przygotował to inaczej…
– Nie o to mi chodzi – przerwałam mu łagodnie.
Znów spojrzał na mnie w zdezorientowany, nierozumiejący sposób.
– Więc o co? – drążył, coraz bardziej niespokojny. – Myślałem o tym od chwili, w której ty wtedy… A porem prawie umarłaś i byłem pewien. To jest coś zupełnie innego od tego, czego doświadczałem do tej pory. Początkowo to wydawało mi się dziwne, ale teraz… – Urwał, po czym raz jeszcze zmierzył mnie wzrokiem, ostatecznie zatrzymując się na oczach. – Chcę ciebie. Tego, żebyś była moja, niezależnie od wszystkiego… Po tym wszystkim, co się wydarzyło, wydaje mi się, że zasłużyliśmy chociaż na tyle.
Zamknęłam oczy, czując znajome już, przybierające na sile pieczenie. Nie chciałam przy nim płakać, zresztą nie przypuszczałam, że będę jeszcze miała czym, ale ostatecznie uznałam to za najmniej ważne. Jeśli przy nim, i to na dodatek w tej sytuacji, nie byłabym w stanie pozwolić sobie na odrobinę ulgi, to przy kim mogłam?
Nie odezwałam się więcej nawet słowem, dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek moje uwagi są zbędne. Słuchałam i to mi wystarczyło, bo choć wciąż czułam, że poruszamy się z Demem trochę jak dzieci we mgle, ostatecznie przestałam się tym przejmować. Ryzykowaliśmy, oboje próbując czegoś, czego żadne z nas nie zaznało, zaś po tym wszystko… Cóż, szczerze wątpiłam w to, żeby cokolwiek mogło pójść źle – przynajmniej nie tym razem.
Nie zaprotestował, kiedy przesunęłam się bliżej, żeby móc go pocałować. W gruncie rzeczy żadne z nas nie potrzebowało niczego więcej.
Wiedziałam, że zrozumiał.
Hannah
Czuję się trochę tak, jakbym trwała we śnie, choć już tak naprawdę nie pamiętam, co to znaczy śnić. Nie jestem pewna, co takiego skłoniło mnie do powrotu do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło, ale i nad tym nie próbuję się zastanawiać. Po co, skoro tak naprawdę nie mam nawet pewności co do tego, czego i z jakiego powodu chcę. Szukam – wciąż szukam czegoś, co zagubiłam już dawno temu i czego w żaden sposób nie potrafię opisać. Po prostu wiem, że tego potrzebuję i że tak długo, jak nie uda mi się tego odszukać, nie zaznam spokoju.
Jestem trochę jak niespokojny duch, myślę mimowolnie. Samotna… Trochę na własne życzenie, ale to bez znaczenia. Może po prostu od samego początku było mi to pisane.
Sama myśl wydaje mi się przygnębiająca, ale teraz wszystko takie jest. Czuję się tak, jakbym trwała w ciągłym ruchu i to w jakimś stopniu mi odpowiada, choć nie przynosi spokoju. Chyba nie wiem, czym to tak naprawdę jestem, ale chcę się poruszać, zupełnie jakby sama możliwość zatrzymania się i odpoczynku mogła przynieść mi wszystko to, co najgorsze.
Kiedy stanę, wtedy ostatecznie zgubię siebie. Tak czuję i na to nade wszystko nie chcę pozwolić.
Nie jestem w stanie zebrać myśli, kiedy bezmyślnie kluczę pomiędzy drzewami, zostawiając coraz to nowsze ślady na świeżym śniegu. Wciąż pada, ale to mi nie przeszkadza; to wydaje się właściwe. Chłód taki jest, choć jako wampir go nie czuje – nie w takim sensie, jak mogłoby to mieć miejsce w przypadku zwykłego człowieka. Ze mną chodzi o coś zupełnie innego, bardziej złożonego, bardziej…
Jakie to ma znaczenie?
Och, oczywiście, że nie ma żadnego. Wątpię, że cokolwiek je ma – nie dla mnie i nie po tym, co miało miejsca.
Mam poczucie, że do tego wszystkiego musiał dojść, choć wciąż nie pojmuję dlaczego w taki sposób. Czy to ma być rodzaj kary dla mnie? Jasne, na pewno zasłużyłam – za przeszłość; za tych kilka razy, kiedy zachowałam się jak pieprzony tchórz i egoistka w jednym. Chyba tak urządzony jest świat, choć ludzie na co dzień nie zawsze są w stanie to dostrzec.
Przeznaczenie. Zbrodnia i kara. Fatum.
Jakkolwiek by tego nie nazwać, najpewniej istnieje. Inaczej jest z odkupieniem, które najwyraźniej w moim przypadku nie ma racji bytu – czy to dlatego, że na nie nie zasłużyłam, czy też z innego, bardziej skomplikowanego powodu. Zrobiłam za mało? Może, bo przez Kajusza ucierpiało dość osób, nie tylko ja. Próbowałam karać samą siebie, ale to najwyraźniej nie wystarczyło, a wszystko tak czy inaczej zwróciło się przeciwko mnie – z tą tylko różnicą, że ja wciąż jestem…
Jestem tutaj.
Sama. W ciemnościach…
Rozglądam się dookoła, choć na pierwszy rzut oka nie jestem w stanie zobaczyć niczego. Bezmyślnie wodzę wzrokiem na prawo i lewo, nawet nie próbując skupić wzrok na żadnym konkretnym kształcie. Wszystkie wyglądaj tak samo – ciemne, wysokie drzewa, otaczają mnie ze wszystkich stron. Chyba powinnam czuć się z tego powodu dziwnie, ale się nie boję, przynajmniej na razie. Dlaczego miałabym, skoro najbardziej niebezpieczną istotą w okolicy jestem ja sama?
Chyba tak naprawdę nie wiem już, co to znaczy się bać.
Mam wyrzuty sumienia z powodu tego, jak potraktowałam Malę, ale i do tego zaczynam się przyzwyczajać. Tak naprawdę nie powiedziałam jej niczego, najpierw żądając tego, żeby w tajemnicy przed pozostałymi zabrała mnie z powrotem do Seattle – dokładnie do miejsca, gdzie wszyscy dopiero co walczyliśmy o przetrwanie. Mimo wszystko nie zadawała żadnych pytań, niezwiązana z nami na tyle, by przejmować się losem któregokolwiek z nas. Z drugiej strony, w jej oczach chyba wszyłam na desperatkę, której o wiele bezpieczniej jest udzielić pomocy, niezależnie od tego, jak idiotyczna nie wydawałaby się moja prośba.
Nie widziałam powodu, by z czegokolwiek się spowiadać. Nie zrobiłam tego nawet w rozmowie z Renesmee, choć to moja przyjaciółka… Ktoś na kogo zdecydowanie nie zasłużyłam po tym, co się stało. Wiem, że najpewniej jestem na dobrej drodze do tego, żeby zranić ją po raz kolejny, ale to wydaje się niczym w porównaniu ze wszystkim, co przeszła. Poradzi sobie i jestem tego pewna, tym bardziej, że ma Demetriego – kogoś, kto nie pozwoli jej upaść, bez względu na wszystko, co się wydarzy. Jestem tego pewna, bo w innym przypadku musiałabym go znaleźć, a to zdecydowanie nie skończyłoby się dla tego wampira dobrze.
Jakby komukolwiek był potrzebny taki anioł stróż jak ty, myślę i mam ochotę roześmiać się histerycznie. Raz jeszcze rozglądam się dookoła, niezrażona wszechogarniającą pustką. Świeży śnieg przykrył wygasłe już stosy, ale wciąż jestem w stanie zauważyć ich kształty. Nawet one mnie nie przerażają, wręcz wzbudzając irytację, bo nagle zaczynam wątpić w to, czy uda mi się na nowo rozbudzić płomienie. W kieszeni mam zapalniczkę, której nie tak dawno używałam do tego, żeby się bronić, a która teraz ciąży mi niemiłosiernie, aż prosząc się o to, by ją wyjąć. Wiem, jak powinnam jej użyć – i że zrobię to, tym samym kończąc wszystko w najodpowiedniejszy, właściwy dla wszystkich sposób.
Tak powinno stać się podczas walki, zamiast…
A tak na poważnie, to jesteś tchórzem, zarzucam sobie i prawie znowu się śmieje. Coś definitywnie jest ze mną nie tak, ale i to już nie ma dla mnie znaczenia. Czego tak naprawdę chcesz, co? Kiedy mogłaś go mieć, odrzuciłaś go, ale teraz…
– … teraz go nie ma – mówię do siebie, bezskutecznie próbując oswoić się z brzmieniem tych słów.
Nie ma, nie ma, nie ma…
Nie ma.
To wciąż brzmi źle… Bardzo źle. Ale nie ma tego złego, tym bardziej, że wkrótce wszystko wróci do normy – naprawi się, bo mnie też nie będzie.
Chyba.
Stoję w bezruchu, bezmyślnie obracam zapalniczkę w dłoni i uparcie dumam nad swoim losem. Czuję, że jestem zbyt wielkim tchórzem, by podjąć ostateczną decyzję, choć zarazem ta jest dla mnie oczywista i to już od dłuższego czasu. Po to tutaj przyszłam, tak? Sama tego chciałam, wciąż chcę, ale…
Jakieś kroki…
Dochodzą do mnie jakby z oddali, powoli zmierzając ku miejscu, w którym stoję. Ignoruję je, aż nazbyt pewna tego, że to tylko moja wyobraźnia. Nie chce się obracać, bo wiem, że za plecami mam pustkę. Tylko i wyłącznie, jak zawsze, bo…
– Hannah…
Zamieram.
Ja to tyko tu zostawię, okej? Tak na dobry początek października…
No cóż, trochę mi zeszło, ale jestem zadowolona. Nie mnie oceniać, zresztą jak zwykle. Przy okazji dziękuję wszystkim, którzy z jakiegoś niezrozumiałego powodu głosowali na mnie w plebiscycie na Katalogu Opowiadań o Wampirach. Jak wygrałam? Nie mam pojęcia, ale jesteście wspaniali.
Do następnego!
Nessa.

2 komentarze

  1. Widzę, że wena i lekkie pióro Cię nie opuszczają mimo upływu lat :) I nawet stara, dobra Hannah jest! Wracają wspomnienia, oj wracają :) Nie życzę weny, bo wciąż ją masz, więc może (w końcu!) przeniesienia jej na papier zamiast bloga, jeśli wiesz, co mam na myśli ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za miłe słowa :) Nie przeczę, wena mnie nie opuszcza, chociaż to już właściwie końcówka – raptem dwa rozdziały i epilog, przynajmniej tutaj ;)
      Hm, kto wie? Może kiedyś się uda? Plany są, ale czas pokaże co z tego wyjdzie :D Teraz się zastanawiam, czy się znamy, bo nick nic mi nie mówi :3

      Nessa.

      Usuń


After We Fall
stories by Nessa