Renesmee
Otworzyłam oczy, chociaż wcale
nie miałam na to ochoty. W głowie miałam pustkę, ta jednak prawie
natychmiast ustąpiła miejsca zrozumieniu, czego zresztą mogłam się spodziewać.
Nie musiałam nawet próbować się wysilać, żeby zorientować się, gdzie i dlaczego
jestem, a tym bardziej co się stało – przecież wiedziałam i to
nawet o wiele więcej, aniżeli mogłabym sobie życzyć. W pamięci wciąż
miałam niechciane obrazy, a emocje, które towarzyszyły mi przed
zaśnięciem, wydawały się równie żywe, co i w chwili, w której tkwiłam
na dworze wraz z Hanną, rozmawiając o śmierci i… tym wszystkim.
Coś zimnego
musnęło mój policzek, uświadamiając mi, dlaczego w ogóle zdecydowałam się
na przebudzenie. Powinnam być chyba zaskoczona obecnością zimnego ciała, które
nie wiadomo kiedy znalazło się u mojego boku i w które nieświadomie
wtuliłam się podczas snu, a jednak widok Demetriego był dla mnie równie
naturalny, co i możliwość obudzenia się przy nim. W tamtej chwili
poczułam się bezpieczna – po prostu na swoim miejscu, choć to wciąż nie było
dla mnie równoznaczne z tym, że cokolwiek mogłoby być w porządku.
Hannah
zniknęła, ale to było do przewidzenia. Wiedziałam, że to zrobić, od pierwszej
chwili wyczuwając jej niechęć co do tego, żeby zostać ze mną, kiedy zasypiałam.
Już wtedy miałam wrażenie, że po otwarciu oczu mojej przyjaciółki nie będzie
obok, zresztą trudno byłoby, żeby przystała na moją prośbę również w chwili
powrotu tropiciela, ale mimo wszystko poczułam się zmartwiona.
– Hej –
usłyszałam tuż przy uchu. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz, kiedy poczułam na
policzku słodki, lodowaty oddech. – Wszystko okej? – zapytał mnie już na
wstępie, ani na moment nie odrywając ode mnie wzroku.
Nie
odpowiedziałam od razu, w pierwszej kolejności prostując się do pozycji
siedzącej. Demetri przesunął się tak, żeby mi to umożliwić, wciąż uważnie mi
się przypatrując i wydając się śledzić każdy mój kolejny ruch. Czułam na
sobie jego spojrzenie, poza tym byłam świadoma tego, że oceniał moje ruchy,
próbując wyciągnąć jakieś konkretne wnioski. Z drugiej strony, może po
prostu czekał na moment, w którym nie wytrzymałabym nadmiaru uczuć i po
prostu rozpłakała się, kolejny raz zmuszając go do tego, żeby siedział obok i próbował
mnie pocieszać.
No cóż, nie
zrobiłam tego, choć teoretycznie miałam dość powodów, żeby wypłakiwać sobie
oczy. Wciąż czułam nieprzyjemny ucisk w piersi, ale byłam w stanie
ignorować to uczucie, za wszelką cenę próbując zmusić się do tego, żebym
skoncentrowała się na tym, co miałam. Jacoba nie było i chociaż na samo
wspomnienie tego, co się wydarzyło, miałam ochotę krzyczeć z frustracji,
ostatecznie udało mi się powstrzymać. W uszach wciąż dźwięczały mi
ostatnie słowa mojego… brata, zaś
dotyk obejmującego mnie tropiciela nagle zaczął jawić się jako coś wyjątkowego,
czego nade wszystko potrzebowałam i co ostatecznie zaczęło przynosić mi
ukojenie.
Przez
moment tylko to się liczyło – ja i on, oboje w tej sypialni, w końcu
niezmuszeni do tego, żeby uciekać…
– Tak –
powiedziałam z opóźnieniem, które z pewnością nie uszło jego uwadze.
Spojrzał na mnie zmartwiony, być może mając wątpliwości co do tego, czy byłam
szczera, jednak nawet jeśli tak było, ostatecznie nie odezwał się nawet słowem.
– Tak sądzę – dodałam, po czym przesunęłam się bliżej, chcąc żeby na powrót
mnie objął.
Czułam chłód,
wciąż przemarznięta po godzinach, które wraz z Hanną spędziłam na śniegu.
Chociaż podczas snu powinnam była się rozgrzać, mój organizm najwyraźniej miał
dla mnie inne plany, bo wciąż było mi zimno. Choć taki stan rzeczy wydał mi się
nieco niepokojący, bez trudu zdołałam zignorować jakiekolwiek niedogodności,
nade wszystko pragnąć znaleźć się w ramionach najważniejszej dla mnie
osoby – kogoś, kogo potrzebowałam i o kogo walczyłam przez cały ten czas.
Oboje
milczeliśmy, ale to mi nie przeszkadzało, tym bardziej, że odniosłam wrażenie,
iż towarzyszy nam ten szczególny, „dobry” rodzaj ciszy. Nie zaprotestowałam,
kiedy Demetri dla pewności zarzucił na mnie kołdrę, najwyraźniej zauważając, że
jego dotyk drażni mnie bardziej niż zazwyczaj. Pozwoliłam mu na to,
skoncentrowana przede wszystkim na jego obecności oraz tym, że nie próbował
mnie od siebie odsuwać. Nie miałam pewności, jak zareagowałabym, gdyby choć
spróbował – i to nawet dla mojego dobra, tym bardziej, że chłód jego ciała
zdecydowanie mi w tamtej chwili nie służył. Nie miałam pojęcia, czy ktoś
taki jak ja w ogóle powinien doświadczać czegoś podobnego i czy
towarzyszące mi dreszcze przypadkiem nie miały związku z tym, co działo
się w mojej psychice, ale nie chciałam się nad tym zastanawiać.
Niemyślenie było o wiele prostsze, poza tym niosło ze sobą spokój i ciszę,
których tak bardzo potrzebowałam.
Czułam się
dobrze przy Demetrim. Chyba to na dobry początek powinno było mi wystarczyć.
Na usta
cisnęły mi dziesiątki pytań, ale ostatecznie nie zadałam żadnego z nich.
Milczenie wydało mi się bezpieczniejsze, zresztą podobało mi się to, jak
obejmował mnie tropiciel, w pewnym momencie zaczynając miarowo mnie
kołysać – w lewo i w prawo, w lewo i… Trochę jak dziecko, ale to
też nie wydało mi się niewłaściwe, zresztą tak jak i senność, choć miałam
wrażenie, że w ostatnim czasie przespałam dość, by już mieć dość
jakiejkolwiek formy odpoczynku.
Wciąż o tym
myślałam, kiedy Demetri zmienił sposób w jaki mnie obejmował. Gwałtownie
wyprostowałam się, po czym syknęłam, gdy wampir naruszył już i tak dające
mi się we znaki żebra.
– Nessie? –
zmartwił się, natychmiast zmieniając pozycję, w obawie przed tym, że zrobi
mi krzywdę. – Coś cię boli? Twój dziadek chciał cię obejrzeć, kiedy znaleźliśmy
się tutaj, ale nie pozwoliłem mu się zbliżyć. Chciałem, żebyś odpoczęła, ale
jeśli coś jest nie tak…
Uciszyłam
go spojrzeniem, poniekąd wdzięczna za to, że przynajmniej tymczasowo
zaoszczędził mi spotkania z rodziną. Nie miałam ochoty na pytania, słowa
pocieszenia i zatroskane spojrzenia, w pierwszej kolejności musząc
samodzielnie poukładać wszystko to, co miało miejsce.
– Wszystko…
Wszystko w porządku – zapewniłam po chwili wahania, choć z jakiegoś
powodu moje własne słowa zabrzmiały jak kłamstwo. Nie mogłam tak po prostu
powiedzieć, że czułam się źle, tym bardziej, że sama nie potrafiłam sprecyzować
tego, co było ze mną nie tak – z moim samopoczuciem, psychiką, dziwnie
obcym ciałem… – Trochę się poobijałam i to wszystko. Dojdę do siebie –
zapewniłam, ale spojrzenie tropiciela dało mi do zrozumienia, że zaczynał mieć
wątpliwości.
– Skoro tak
uważasz…
Skinęłam
głową.
– Reszta
jest na dole? – upewniłam się, próbując zrozumieć to, jak wiele mnie ominęło. –
Wiem, że już mi mówiłeś, że nikomu nic się nie stało, ale…
– Są cali –
przerwał mi. Coś w jego tonie i spojrzeniu złagodniało, kiedy znowu
mnie objął. – I tak, są gdzieś na dole, a przynajmniej tak mi się
wydaje… Przyszedłem od razu do ciebie – dodał przepraszającym tonem. Być może
zaczynałam zachowywać się jak egoistka, ale nie potrafiłam mieć do niego
pretensji o to, że już na wstępie przyszedł tutaj, nie interesując się
tym, co działo się z moimi najbliższymi. Skoro byli cali… – Ale z tego,
co się zorientowałem, twoja matka jest trochę… przybita – dodał z wahaniem,
wyraźnie mając problem ze znalezieniem odpowiedniego słowa.
Chyba, że
zrobił to specjalnie, co zresztą wydało mi się równie właściwe, zważywszy na
to, jakie emocje wzbudzała we mnie sama wzmianka o Jake’u. Jak w takim
razie miała czuć się moja mama, skoro również się z nim przyjaźniła – a może
nawet coś więcej, bo nigdy tak naprawdę nie zapytałam się żadnego z nich o to,
co łączyło ich przed moim pojawieniem się. W tamtej chwili nade wszystko
zapragnęłam zejść na dół, znaleźć Bellę, a potem wziąć ją w ramiona,
żeby zapewnić, że wszystko jest w porządku, ale ostatecznie odkryłam, że
nie jestem w stanie się na to zdobyć. To wszystko wydawało się zbyt
skomplikowane, przynajmniej dla mnie, zresztą zdążyłam już ustalić, że w obecnym
okresie nie nadawałam się do pocieszania kogokolwiek.
Skinęłam
głową, choć nie czułam się dobrze z tym, że mogłoby mnie było stać tylko i wyłącznie
na taką reakcję. Miałam do siebie pretensje o wiele podjętych bądź
niepodjętych decyzji, wypowiedzianych słów i rzeczy, które mogłabym
zmienić, ale… jakie to tak naprawdę miał znaczenie? Teraz już i tak nie
byłam w stanie niczego zmienić, w zamian mogąc co najwyżej pogodzić
się ze wszystkim tym, co zdołałam do tej pory zyskać.
Byliśmy
tutaj. Żywi.
Tymczasowo
musiało wystarczyć.
Chłodne
wargi musnęły moją odsłoniętą szyję, więc odchyliłam głowę, pozwalając
Demetriemu na obsypywanie mojej skóry kolejnymi pocałunkami. Przymknęłam oczy, w zamyśleniu
dochodząc do wniosku, że wciąż nade wszystko go pragnęłam – ta jedna rzecz nie
uległa zmianie, zaś moje uczucia wydały mi się równie intensywnie i niemal
desperackie co i w Volterze, kiedy oboje przesiadywaliśmy w celi,
rozmawiając i w tak niesprzyjających warunkach oddając się sobie nawzajem.
W tamtej chwili dotarło do mnie również to, że po tym wszystkim w końcu
mogliśmy się tak naprawdę przywitać, po prostu będąc przy sobie, a nie w biegu,
trwając w świadomości, że w każdej chwili coś znowu zdoła nas
rozdzielić.
Poruszając
się trochę jak w transie, ostrożnie odwróciłam się w jego stronę.
Obie ręce wyciągnęłam przed siebie, opuszkami palców muskając jego policzek i czując
się trochę tak, jakbym uczyła się jego twarzy na nowo – jego całego, chcąc
upewnić się, że to naprawdę nie było jakimś słodkogorzkim snem, z którego w każdej
chwili mogłam się obudzić. Nie wiedziałam, czego tak naprawdę chcę, ale to nie
miało dla mnie znaczenia, tym bardziej, że już nawet nie próbowałam myśleć. Nie
po raz pierwszy w ostatnim czasie oddałam się instynktowi – temu, co
czułam, czego pragnęłam i czego oczekiwało moje ciało. Kolejne ruchy czy
gesty nie były przemyślane, ja zaś choć przez moment nie musiałam zastanawiać
się nad konsekwencjami tego, co mogłam albo chciałam zrobić.
Nie zaprotestował,
kiedy go pocałowałam – początkowo bardzo delikatnie, z tęsknotą, którą
odczuwałam przez cały ten czas. Pomyślałam, że to zły pomysł, tym bardziej, że
reszta mojej rodziny i Denalczycy byli gdzieś w domu, ale z drugiej
strony… Czy po tym wszystkim nie zasłużyliśmy sobie chociaż na tyle? Nie miałam
pojęcia, co takiego wydarzyło się pomiędzy tropicielem a Cullenami –
zwłaszcza moimi rodzicami – kiedy byłam nieprzytomna, ale to tak naprawdę nie
miało dla mnie znaczenia. Pewne rzeczy zaszły za daleko, bym tak po prostu
mogła się wycofać, zresztą po tym, jak na polu walki bez chwili wahania
podążyłam za Demetrim, wszelakie wątpliwości co do tego, czy naprawdę chciałam
go w swoim życiu, powinny ostatecznie zostać rozwiane.
Gdyby nie
on, nie byłoby mnie tutaj. Gdyby nie ja, on również mógłby nie opuścić murów
twierdzy, która przez lata była jego domem, by ostatecznie okazać się
więzieniem. W takim wypadku to, że moglibyśmy chcieć być razem, wydało mi
się równie naturalne, co i oddychanie.
– Dziękuję
– wyszeptałam pod wpływem impulsu, a on spojrzał na mnie w co
najmniej nierozumiejący sposób.
– Za co?
Pokręciłam
głową, nie od razu decydując się na to, żeby odpowiedzieć. W zamian
ostrożnie ułożyłam się na jego torsie, pozwalając żeby trzymał mnie w ramionach
i raz po raz przesuwał dłonią po plecach, kreśląc krzywiznę kręgosłupa.
Czułam się bezpieczna, co samo w sobie wystarczało, żebym poczuła się
dobrze, przynajmniej na razie, nawet pomimo majaczącego gdzieś na krawędzi
mojej świadomości wspomnienia śmierci. Zawsze wiedziałam, że emocje – zwłaszcza
te skrajne – są skomplikowane, ale dopiero wtedy zaczęło do mnie docierać jak
bardzo.
– Za to, że
mi wtedy zaufałeś – powiedziałam w końcu, ostrożnie dopierając słowa.
Zaraz po tym spuściłam głowę, wtulając twarz w jego tors, by nie był w stanie
dostrzec moich oczu ani wyrazu twarzy. Coś ścisnęło mnie w gardle, ale
pomimo tego zmusiłam się do tego, żeby mówić dalej, czując, że póki nie wyrzucę
z siebie tych kilku słów, żadne z nas nie będzie w stanie pójść
dalej. – Wtedy, podczas walki, gdy… Mogłeś upierać się na to, żebym poszła z resztą
– wyjaśniłam, mimowolnie krzywiąc się, gdy jednak poczułam pieczenie pod
powiekami. Może jednak nie byłam aż tak zdeterminowana, żeby przestać płakać. –
A jednak zachowałeś się tak, jakbym faktycznie była dość silna, żeby
walczyć.
– A to
nieprawda? – zapytał z wahaniem, próbując zrozumieć moją reakcję.
Pogładził mnie po włosach, najpewniej doskonale zdając sobie sprawę z tego,
że znowu płakałam. – Rozmawialiśmy już o tym w celi, pamiętasz? Gdybym
nie miał cię za silną, odesłałbym cię niezależnie od wszystkiego – stwierdził z powagą.
Z
zaskoczeniem przekonałam się, że najpewniej mówił prawdę, a przynajmniej
ja nie miałam żadnych podstaw do tego, żeby mu nie wierzyć. Jeśli miałam być ze
sobą szczera, to byłam gotowa pokusić się o stwierdzenie, że tropiciel
wierzył we mnie o wiele bardziej, aniżeli ja sama bym mogła. Co więcej,
sama tylko wzmianka o celi i tym, co wydarzyło się wtedy pomiędzy
nami – nie tylko w sensie fizycznym, ale również rozmowy, którą zdążyliśmy
przyprowadzić – sprawiło, że poczułam się równie podekscytowana, co i winna,
bo niezależnie od wszystkiego wcale nie miałam się za kogoś aż tak dobrego.
Wręcz przeciwnie: miałam wrażenie, że zawiodłam i to na całej linii. Gdyby
sprawy miały się inaczej, nigdy nie doprowadziłabym do sytuacji, w której
ktokolwiek byłby zagrożony, a Jacob…
Zawahałam
się, ostatecznie decydując się nie ciągnąć tematu. Wiedziałam, że Demetri nie
pozwoliłby mi się obwiniać, zresztą czułam, że sama konieczność pocieszania
mnie po śmierci przyjaciela nie była mu na rękę. Starał się dla mnie, ale tak
naprawdę to było tak, jakbym zmuszała go do żalu po kimś, kto nigdy nic dla
niego nie znaczył. Byłam mu wdzięczna, że przynajmniej próbował, dając mi o wiele
więcej, aniżeli mogłabym tego oczekiwać. To wystarczyło, a może to po
prostu ja chciałam wierzyć w coś, co mogłoby przynieść mi jakże upragniony
spokój.
To nie ma znaczenia… przynajmniej na razie,
pomyślałam w rozgorączkowany sposób, usiłując przekonać samą siebie do
takiego stanu rzeczy. Chciałam przynajmniej wierzyć w to, że wszystko było
w porządku, nawet jeśli to nie było takie proste. Koniec, tak? Nie ma już nikogo, kto mógłby chcieć was skrzywdzić, więc…
Chłodne
wargi musnęły moją szyję, przyprawiając mnie o dreszcze. Uniosłam głowę,
żeby móc spojrzeć na tropiciela, co ten prawie natychmiast wykorzystał do tego,
żeby posunąć się o krok dalej, tym razem całując mnie w usta. Odwzajemniłam
pieszczotę, choć nie przyszło mi to z lekkością, której mogłabym
oczekiwać. Być może miało to związek ze świadomością tego, że ktoś w każdej
chwili mógł nam przeszkodzić, ale tego także nie byłam absolutnie pewna. Z drugiej
strony, prawda była taka, że rozwiązanie jawiło mi się w aż nazbyt
oczywisty sposób: fizyczne uniesienia, a już zwłaszcza seks, niezależnie
od emocji, które kierowałyby przy tym którymkolwiek z nas, nie był żadnym
rozwiązaniem. Nie, skoro trwałam w swojej osobistej, małej tragedii, już
praktycznie bezwiednie przeżywając żałobę.
Och, po tym
wszystkim potrzebowałam czegoś o wiele więcej, aniżeli przelotnych
pieszczot, pocałunków i trwania we wzajemnym uścisku. Miałam wrażenie, że
przez ostatnie miesiące robiłam wszystko na opak, szukając czegoś, czego nawet
nie potrafiłam określić. Potrzebowałam stabilizacji; choć cienia pewności tego,
co wydarzy się jutro – bez bólu straty albo obawy o to, że ktoś po raz kolejny
zadecyduje się odebrać mi to, co miało dla mnie jakąkolwiek wartość. Nie miałam
poczucia, żebym żądała wiele, wręcz przeciwnie – w gruncie rzeczy to,
czego pragnęłam, było bardzo proste, a jeszcze przed zaczęciem tego całego
szaleństwa, stanowiło dla mnie równie oczywistą kwestię, co i to, że
musiałam oddychać. W chwili, w której to bezpieczeństwo zostało
naruszone, posypało się również wszystko inne, a ja już sama nie miałam
pewności co do tego, jak powinnam radzić sobie ze wszystkim, co w ostatnim
czasie działo się wokół mnie.
Bądź szczęśliwa. Z tym jednym
zadaniem pozostawił mnie Jacob, ale nie miałam pojęcia, jak powinnam się do
tego zabrać. Być może to wszystko pozostawało zbyt świeże – że było zbyt
wcześnie na to, bym mogła cokolwiek zaplanować. Bałam się, nie będąc w stanie
tak po prostu oswoić się z myślą o tym, że cokolwiek jeszcze miałby wrócić
do normy. Potrzebowałam… czegoś…
Ja
potrzebowałam…
Demetri
bezceremonialnie odwrócił mnie ku sobie, zachęcając do spojrzenia sobie w oczy.
W pierwszym odruchu pomyślałam, że znowu będzie chciał mnie pocałować i zaczęłam
szukać dość energii do tego, żeby wykrzesać z siebie entuzjazm na
odwzajemnienie pieszczoty, jednak szybko przekonałam się, że tropiciel miał
względem mnie zupełnie inne plany. Czułam na sobie jego przenikliwe spojrzenie o to
wystarczyło, bym zaczęła być coraz bardziej zdezorientowana, już nie potrafiąc
stwierdzić, czego powinnam się po nim spodziewać.
– To…
skomplikowane, prawda? To, co jest pomiędzy nami… – Pogładził mnie po ramieniu.
– Jesteś pewna, że dobrze się czujesz? Wiem, że cię boli i… – Spojrzał na mnie
wymownie, najpewniej mając na myśli wciąż dające mi się we znaki żebra.
W pierwszym
odruchu spojrzałam na niego zaskoczona, sama niepewna tego, jak powinnam rozumieć
jego słowa. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, że nie po raz pierwszy
musiałam stracić kontrolę nad darem, tym samym dopuszczając go do tego, co
działo się w mojej głowie. Jeszcze jakiś czas temu poczułabym się tym co
najmniej zażenowana, ale tym razem taki stan rzeczy wydał mi się po prostu
właściwy – równie naturalny, co i to, że moglibyśmy być razem; że mu się
oddałam i…
Demetri
ujął mnie pod brodę, raz po raz muskając palcami mój policzek. Przymknęłam
oczy, pragnąc poddać się jego dotykowi i pocałunkom, ale wciąż nie
potrafiłam się rozluźnić w takim stopniu, jak mogłabym tego oczekiwać. Sam
tropiciel nie próbował mnie do niczego przymuszać, wciąż wpatrując się we mnie w przenikliwy,
coraz bardziej zniecierpliwiony sposób.
– Nie
odpowiesz mi, aniele? – zapytał pozornie obojętnym tonem, ale znałam go
wystarczająco dobrze, żeby wiedzieć, iż nigdy nie należał do osób cierpliwych.
Westchnęłam,
wciąż zbytnio rozproszona, żeby ot tak zebrać myśli. Nerwowo potarłam skronie,
bezskutecznie próbując zmusić ciało do współpracy i jakkolwiek skupić się
na rozmowie.
– Nic mi
nie jest – zapewniłam pośpiesznie. To, jak się czułam, wydawało mi się najmniej
istotne, tym bardziej, że koncentrowałam się na o wiele ważniejszych
kwestiach. – Co mam ci powiedzieć? Dla mnie to jest proste, tylko… inne –
dodałam, a wampir uniósł brwi.
– W jakim
sensie? – zapytał z powątpiewaniem.
Wzruszyłam
ramionami, sama niepewna tego, jak powinnam mu to wytłumaczyć.
– Nie
jesteś kim, kto jest dla mnie ważny wyłącznie na chwilę – powiedziałam w końcu,
ostrożnie dobierając słowa. – Miałeś różne kobiety, prawda? Musisz dostrzegać
jakąś różnicę między tamtymi związkami, a tym, że my…
– To nie
były związki – przerwał mi łagodnie. – Hm, tak, chyba właśnie o to mi
chodziło… Tak sądzę.
Zawahał
się, przy okazji skutecznie wprawiając mnie w konsternację. Wydał mi się
spięty, co samo w sobie dało mi do myślenia, tym bardziej, że Demetri
rzadko kiedy bywał aż do tego stopnia poważny. Jasne, każde z nas zmieniło
się w ostatnim czasie, ale to nie był ten rodzaj diametralnej przemiany,
która całkowicie zacierała charakter. W gruncie rzeczy dostrzegałam w nim
bardzo wiele cech dawnego Dema – tego pewnego siebie, nieco egoistycznego i… po
prostu mojego, bo tak naprawdę za to zdążyłam go pokochać. Miałam wrażenie, że właśnie
o to chodzi – i że to miało sens, skoro nie oczekiwałam, że ot tak
przestanie być sobą tylko i wyłącznie dlatego, żeby zadowolić mnie.
Spojrzałam
na niego wyczekująco, bezskutecznie próbując określić, czego tak naprawdę powinnam
się po nim spodziewać. Kolejnych pocałunków? Tego, że będzie przy mnie, kiedy
znowu zamknę oczy, pomimo przespanych godzin wciąż niepokojąco senna i słaba?
Mimo wszystko taka perspektywa była zachęcająca, ale… potrzebowałam czegoś
więcej.
Czegoś
więcej, co…
– W takim
razie wyjdź za mnie, Nessie.
Początkowo
nawet nie zarejestrowałam tego, że Demetri po raz kolejny zdecydował się
przerwać panującą ciszę. Trwałam w bezruchu, początkowo niepewna tego, czy
przypadkiem się nie przesłyszałam albo czy czegoś sobie nie wyobraziłam. W pokoju
panowała cisza, więc teoretycznie wydawało się to nieprawdopodobne, bym mogła
cokolwiek pominąć albo się pomylić, ale uznałam, że to żadna zasada. Nie, skoro
byłam tak zmęczona, że nawet zebranie myśli i sformułowanie najprostszej
odpowiedzi wymagało ode mnie tak wiele wysiłku, że ledwo dawałam radę tego
dokonać.
Kolejne
sekundy mijały, ale prawie nie byłam tego świadoma. Ostrożnie uniosłam się,
prostując na swoim miejscu, by raz jeszcze móc przyjrzeć się wpatrzonemu we
mnie tropicielowi. Czy w jakiś sposób się pomyliłam? Źle zrozumiałam jego
słowa, czy może…? Ale patrzył na mnie i wydawał się w pełni poważny,
wręcz zniecierpliwiony tym, że mogłabym milczeć. W tamtej chwili
ostatecznie doszłam do wniosku, że najpewniej to powiedział – tych kilka słów, które pojedynczo nie znaczyły nic,
ale w tej sytuacji, zwłaszcza w przypadku Demetriego…
Zawahałam
się, zbyt otępiała, by w pełni przyjąć do wiadomości to, o co właśnie
mnie pytał. Właściwie nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jak powinien
wyglądać ten dzień, gdyby jednak miał w moim przypadku nadejść. Nigdy nie
wyobrażałam sobie przyszłego męża, nie wybierałam imion dla dzieci, a tym
bardziej nie marzyłam o domku z ogródkiem i całym tym
szablonowym, w gruncie rzeczy zbędnym otoczeniu. Mimowolnie pomyślałam o tym,
że gdybym brała bycie z Jacobem na poważnie, zrobiłabym to przynajmniej
raz, ale z drugiej strony… Jakie to miało teraz znaczenie? W ciągu
zaledwie kilku miesięcy mogło się zmienić, choć z perspektywy istoty
nieśmiertelnej ten wycinek czasu znaczył o wiele mniej, aniżeli w przypadku
człowieka dzień czy nawet godzina.
Zawahałam
się, bynajmniej nie dlatego, że nie wiedziałam, co takiego powinnam mu
powiedzieć. Jakaś cząstka mnie od pierwszej chwili miała przygotowaną
odpowiedź, popychając mnie do wypowiedzenia tego jednego słowa, rzuceniu mu się
na siłę, a potem napawaniu się tą krótką, prywatną bańką szczęścia. Nie
zrażało mnie ani miejsce, ani moment, ani brak pierścionka, bo ten nigdy nie jawił
mi się jako coś wartościowego – kawałek metalu, często drogi i piękny, ale
tak naprawdę nieznaczący nic. W tamtej chwili liczyło się dla mnie tylko i wyłącznie
to, jakie konsekwencje miała nieść ze sobą decyzja, którą Demetri tak nagle zdecydował
się podjąć – i właśnie to, że on to zrobił, wzbudzało we mnie największe
wątpliwości.
Poruszając
się trochę jak w transie, wyciągnęłam rękę, żeby móc dotknąć jego
policzka. Lekko przekrzywiłam głowę, jakbym dzięki spojrzeniu na niego pod
innym kątem, mogła znaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Robił to tylko i wyłącznie
dla mnie, czy też dlatego, że sam był gotowy na coś więcej? W pamięci
wciąż miałam to, że siedział przede mną mężczyzna, który w Volterze był
pożądany przez kobiety – ktoś, kto mógł mieć każdą i kto przez długi okres
czas z tego korzystał. Nie miałam do niego najmniejszych nawet pretensji o przeszłość,
tym bardziej, że kiedy przyszedł odpowiedni moment zadecydował – wybrał mnie, a ja
oddałam mu się w pełni – ale…
– Renesmee?
– Wampir rzucił mi niespokojne, naglące spojrzenie. – O Boże, zrobiłem coś
nie tak? Ja po prostu…
– Naprawdę
tego chcesz? – przerwałam mu, jednak znajdując w sobie dość energii, żeby
zadać jakiekolwiek pytanie.
Uniósł
brwi, spoglądając na mnie tak, jakbyśmy widzieli się pierwszy raz w życiu.
– Poważnie
mnie pytasz? Nie każdej dziewczynie mówię takie rzeczy – zniecierpliwił się.
Musiał uświadomić sobie, że zaczynał brzmieć w nieco szorstki, złośliwy
sposób, bo prawie natychmiast zreflektował się, pośpiesznie spuszczając z tonu.
– Tak.
Z wolna
skinęłam głową, choć bynajmniej nie czułam się usatysfakcjonowana taką odpowiedzią.
– Dlaczego?
Spiął się,
przez ułamek sekundy sprawiając wrażenie kogoś, kto został zapędzony ślepy
zaułek. „Za co?” – wydawało się komunikować jego spojrzenie. Czułam, że
wszystko niepotrzebnie komplikuję, ale musiałam się upewnić…
Po prostu
musiałam, bo…
– Bo cię
kocham – odpowiedział tonem sugerującym, że to była najoczywistsza rzecz na
świecie. – Ja… Dobra, podejrzewam, co sobie myślisz. Jeśli to za szybko,
przepraszam, ale pomyślałem sobie, że… – Rzucił mi wymowne, bliżej nieokreślone
spojrzenie. – Znowu wszystko nie tak, prawda? Jak nie to, co stało się w celi,
to znów to… Jasne, zasłużyłaś na coś więcej. Jeśli chcesz, żebym przygotował to
inaczej…
– Nie o to
mi chodzi – przerwałam mu łagodnie.
Znów
spojrzał na mnie w zdezorientowany, nierozumiejący sposób.
– Więc o co?
– drążył, coraz bardziej niespokojny. – Myślałem o tym od chwili, w której
ty wtedy… A porem prawie umarłaś i byłem pewien. To jest coś zupełnie
innego od tego, czego doświadczałem do tej pory. Początkowo to wydawało mi się
dziwne, ale teraz… – Urwał, po czym raz jeszcze zmierzył mnie wzrokiem,
ostatecznie zatrzymując się na oczach. – Chcę ciebie. Tego, żebyś była moja,
niezależnie od wszystkiego… Po tym wszystkim, co się wydarzyło, wydaje mi się,
że zasłużyliśmy chociaż na tyle.
Zamknęłam
oczy, czując znajome już, przybierające na sile pieczenie. Nie chciałam przy
nim płakać, zresztą nie przypuszczałam, że będę jeszcze miała czym, ale
ostatecznie uznałam to za najmniej ważne. Jeśli przy nim, i to na dodatek w tej
sytuacji, nie byłabym w stanie pozwolić sobie na odrobinę ulgi, to przy
kim mogłam?
Nie
odezwałam się więcej nawet słowem, dochodząc do wniosku, że jakiekolwiek moje
uwagi są zbędne. Słuchałam i to mi wystarczyło, bo choć wciąż czułam, że
poruszamy się z Demem trochę jak dzieci we mgle, ostatecznie przestałam
się tym przejmować. Ryzykowaliśmy, oboje próbując czegoś, czego żadne z nas
nie zaznało, zaś po tym wszystko… Cóż, szczerze wątpiłam w to, żeby
cokolwiek mogło pójść źle – przynajmniej nie tym razem.
Nie
zaprotestował, kiedy przesunęłam się bliżej, żeby móc go pocałować. W gruncie
rzeczy żadne z nas nie potrzebowało niczego więcej.
Wiedziałam, że zrozumiał.
Hannah
Czuję się trochę tak, jakbym
trwała we śnie, choć już tak naprawdę nie pamiętam, co to znaczy śnić. Nie
jestem pewna, co takiego skłoniło mnie do powrotu do miejsca, gdzie wszystko
się zaczęło, ale i nad tym nie próbuję się zastanawiać. Po co, skoro tak
naprawdę nie mam nawet pewności co do tego, czego i z jakiego powodu chcę.
Szukam – wciąż szukam czegoś, co zagubiłam już dawno temu i czego w żaden
sposób nie potrafię opisać. Po prostu wiem, że tego potrzebuję i że tak
długo, jak nie uda mi się tego odszukać, nie zaznam spokoju.
Jestem trochę jak niespokojny duch,
myślę mimowolnie. Samotna… Trochę na
własne życzenie, ale to bez znaczenia. Może po prostu od samego początku było
mi to pisane.
Sama myśl
wydaje mi się przygnębiająca, ale teraz wszystko takie jest. Czuję się tak,
jakbym trwała w ciągłym ruchu i to w jakimś stopniu mi
odpowiada, choć nie przynosi spokoju. Chyba nie wiem, czym to tak naprawdę jestem,
ale chcę się poruszać, zupełnie jakby sama możliwość zatrzymania się i odpoczynku
mogła przynieść mi wszystko to, co najgorsze.
Kiedy
stanę, wtedy ostatecznie zgubię siebie. Tak czuję i na to nade wszystko
nie chcę pozwolić.
Nie jestem w stanie
zebrać myśli, kiedy bezmyślnie kluczę pomiędzy drzewami, zostawiając coraz to nowsze
ślady na świeżym śniegu. Wciąż pada, ale to mi nie przeszkadza; to wydaje się właściwe.
Chłód taki jest, choć jako wampir go nie czuje – nie w takim sensie, jak
mogłoby to mieć miejsce w przypadku zwykłego człowieka. Ze mną chodzi o coś
zupełnie innego, bardziej złożonego, bardziej…
Jakie to ma znaczenie?
Och,
oczywiście, że nie ma żadnego. Wątpię, że cokolwiek je ma – nie dla mnie i nie
po tym, co miało miejsca.
Mam poczucie,
że do tego wszystkiego musiał dojść, choć wciąż nie pojmuję dlaczego w taki
sposób. Czy to ma być rodzaj kary dla mnie? Jasne, na pewno zasłużyłam – za
przeszłość; za tych kilka razy, kiedy zachowałam się jak pieprzony tchórz i egoistka
w jednym. Chyba tak urządzony jest świat, choć ludzie na co dzień nie
zawsze są w stanie to dostrzec.
Przeznaczenie.
Zbrodnia i kara. Fatum.
Jakkolwiek
by tego nie nazwać, najpewniej istnieje. Inaczej jest z odkupieniem, które
najwyraźniej w moim przypadku nie ma racji bytu – czy to dlatego, że na
nie nie zasłużyłam, czy też z innego, bardziej skomplikowanego powodu.
Zrobiłam za mało? Może, bo przez Kajusza ucierpiało dość osób, nie tylko ja. Próbowałam
karać samą siebie, ale to najwyraźniej nie wystarczyło, a wszystko tak czy
inaczej zwróciło się przeciwko mnie – z tą tylko różnicą, że ja wciąż jestem…
Jestem
tutaj.
Sama. W ciemnościach…
Rozglądam
się dookoła, choć na pierwszy rzut oka nie jestem w stanie zobaczyć
niczego. Bezmyślnie wodzę wzrokiem na prawo i lewo, nawet nie próbując
skupić wzrok na żadnym konkretnym kształcie. Wszystkie wyglądaj tak samo –
ciemne, wysokie drzewa, otaczają mnie ze wszystkich stron. Chyba powinnam czuć
się z tego powodu dziwnie, ale się nie boję, przynajmniej na razie.
Dlaczego miałabym, skoro najbardziej niebezpieczną istotą w okolicy jestem
ja sama?
Chyba tak
naprawdę nie wiem już, co to znaczy się bać.
Mam wyrzuty
sumienia z powodu tego, jak potraktowałam Malę, ale i do tego
zaczynam się przyzwyczajać. Tak naprawdę nie powiedziałam jej niczego, najpierw
żądając tego, żeby w tajemnicy przed pozostałymi zabrała mnie z powrotem
do Seattle – dokładnie do miejsca, gdzie wszyscy dopiero co walczyliśmy o przetrwanie.
Mimo wszystko nie zadawała żadnych pytań, niezwiązana z nami na tyle, by przejmować
się losem któregokolwiek z nas. Z drugiej strony, w jej oczach chyba
wszyłam na desperatkę, której o wiele bezpieczniej jest udzielić pomocy,
niezależnie od tego, jak idiotyczna nie wydawałaby się moja prośba.
Nie
widziałam powodu, by z czegokolwiek się spowiadać. Nie zrobiłam tego nawet
w rozmowie z Renesmee, choć to moja przyjaciółka… Ktoś na kogo
zdecydowanie nie zasłużyłam po tym, co się stało. Wiem, że najpewniej jestem na
dobrej drodze do tego, żeby zranić ją po raz kolejny, ale to wydaje się niczym w porównaniu
ze wszystkim, co przeszła. Poradzi sobie i jestem tego pewna, tym
bardziej, że ma Demetriego – kogoś, kto nie pozwoli jej upaść, bez względu na
wszystko, co się wydarzy. Jestem tego pewna, bo w innym przypadku
musiałabym go znaleźć, a to zdecydowanie nie skończyłoby się dla tego
wampira dobrze.
Jakby komukolwiek był potrzebny taki anioł
stróż jak ty, myślę i mam ochotę roześmiać się histerycznie. Raz
jeszcze rozglądam się dookoła, niezrażona wszechogarniającą pustką. Świeży
śnieg przykrył wygasłe już stosy, ale wciąż jestem w stanie zauważyć ich
kształty. Nawet one mnie nie przerażają, wręcz wzbudzając irytację, bo nagle
zaczynam wątpić w to, czy uda mi się na nowo rozbudzić płomienie. W kieszeni
mam zapalniczkę, której nie tak dawno używałam do tego, żeby się bronić, a która
teraz ciąży mi niemiłosiernie, aż prosząc się o to, by ją wyjąć. Wiem, jak
powinnam jej użyć – i że zrobię to, tym samym kończąc wszystko w najodpowiedniejszy,
właściwy dla wszystkich sposób.
Tak powinno
stać się podczas walki, zamiast…
A tak na poważnie, to jesteś tchórzem,
zarzucam sobie i prawie znowu się śmieje. Coś definitywnie jest ze mną nie
tak, ale i to już nie ma dla mnie znaczenia. Czego tak naprawdę chcesz, co? Kiedy mogłaś go mieć, odrzuciłaś go, ale
teraz…
– … teraz
go nie ma – mówię do siebie, bezskutecznie próbując oswoić się z brzmieniem
tych słów.
Nie ma, nie ma, nie ma…
Nie ma.
To wciąż
brzmi źle… Bardzo źle. Ale nie ma tego złego, tym bardziej, że wkrótce wszystko
wróci do normy – naprawi się, bo mnie też nie będzie.
Chyba.
Stoję w bezruchu,
bezmyślnie obracam zapalniczkę w dłoni i uparcie dumam nad swoim
losem. Czuję, że jestem zbyt wielkim tchórzem, by podjąć ostateczną decyzję, choć
zarazem ta jest dla mnie oczywista i to już od dłuższego czasu. Po to
tutaj przyszłam, tak? Sama tego chciałam, wciąż chcę, ale…
Jakieś
kroki…
Dochodzą do
mnie jakby z oddali, powoli zmierzając ku miejscu, w którym stoję.
Ignoruję je, aż nazbyt pewna tego, że to tylko moja wyobraźnia. Nie chce się
obracać, bo wiem, że za plecami mam pustkę. Tylko i wyłącznie, jak zawsze,
bo…
– Hannah…
Zamieram.
Ja to tyko tu zostawię, okej? Tak na dobry początek października…No cóż, trochę mi zeszło, ale jestem zadowolona. Nie mnie oceniać, zresztą jak zwykle. Przy okazji dziękuję wszystkim, którzy z jakiegoś niezrozumiałego powodu głosowali na mnie w plebiscycie na Katalogu Opowiadań o Wampirach. Jak wygrałam? Nie mam pojęcia, ale jesteście wspaniali.Do następnego!Nessa.
Widzę, że wena i lekkie pióro Cię nie opuszczają mimo upływu lat :) I nawet stara, dobra Hannah jest! Wracają wspomnienia, oj wracają :) Nie życzę weny, bo wciąż ją masz, więc może (w końcu!) przeniesienia jej na papier zamiast bloga, jeśli wiesz, co mam na myśli ;)
OdpowiedzUsuńDziękuję za miłe słowa :) Nie przeczę, wena mnie nie opuszcza, chociaż to już właściwie końcówka – raptem dwa rozdziały i epilog, przynajmniej tutaj ;)
UsuńHm, kto wie? Może kiedyś się uda? Plany są, ale czas pokaże co z tego wyjdzie :D Teraz się zastanawiam, czy się znamy, bo nick nic mi nie mówi :3
Nessa.