środa, 7 września 2016

27. Przeczucie

Renesmee
Nie byłam pewna, jak długo wraz z Hanną tkwiłyśmy na zewnątrz; w pewnym momencie zaczęło świtać, ale nawet to nie wzbudziło we mnie szczególnych emocji – co najwyżej zaskoczenie, bo miałam wrażenie, że w którymś momencie czas po prostu stanął w miejscu. Wyłączyłam się, pogrążając we własnych myślach i żalu, choć ten drugi z jakiegoś powodu zszedł gdzieś na dalszy plan. Czułam się… pusta, ale powoli zaczynałam przywykać do tego uczucia, mając wrażenie, że to coś najzupełniej naturalnego, co jak najszybciej powinnam zaakceptować. Przez ostatnie miesiące tak często odbierano mi tych, na których kiedykolwiek mi zależało, że chyba zaczynałam do tego przywykać, chociaż zarazem taki stan rzeczy wydawał mi się przerażający. Nie sądziła, że można tak po prostu pogodzić się z bólem, ale najwyraźniej było to możliwe – tak jak i istniało coś takiego, jak „gorzkie zwycięstwo”.
To wciąż do mnie nie docierało; koniec tego całego szaleństwa i spokój, którego – przynajmniej teoretycznie – mogliśmy teraz oczekiwać. Pewien etap dobiegł końca, ale nie miałam pewności, czy cena, którą przyszło nam za to zapłacić, jest dla mnie jakkolwiek akceptowalna. Nie potrafiłam się cieszyć, bardziej przejęta tym, co musieliśmy poświęcić. Byłam na siebie zła za to, że w wielu sprawach nie postąpiłam inaczej – bardziej rozsądnie – bo wtedy być może udałoby się uniknąć wielu nieszczęść, które ostatecznie na nas spadły. Teraz to już i tak nie miało znaczenia, co mimo wszystko aż nazbyt dobrze rozumiała, ale z drugiej strony… Och, jakaś cząstka mnie wciąż nie potrafiła zaznać pokoju, zupełnie jakby istniało coś, co mi umykało, chociaż powinnam była to zauważyć.
Bądź szczęśliwa…, pomyślałam i z jakiegoś powodu te dwa słowa sprawiły, że coś ścisnęło mnie w gardle. Zabawne, bo mimo wszystko byłam mu za nie wdzięczna; za akceptację i wolność, które w sobie zawierały; za ciepło z jakim zostały wypowiedziane… Jacob chciał dla mnie wszystkiego, co najlepsze, chociaż ostatecznie doprowadziłam go do zguby. Jakby tego było mało, nigdy nie okazał mi nienawiści z powodu tego, kim byłam i co mogłam zrobić. Czekał i troszczył się nawet pomimo tego, że po ostatnim wydarzeniach byłam w stanie zaoferować mu wyłącznie cierpienie i zapomnienie. Z dwojga złego wolałam to drugie, bo gdyby sobie nie przypomniał, do tej pory byłby bezpieczny. Podejrzewałam, że to nie takie proste i że nawet wtedy, pozbawiony wspomnienia o wpojeniu, odczuwałby pustkę i ból związane z tym, że mogłabym być daleko. W tej jednej kwestii nie istniało dobre wyjście, a ja nie miałam pewności, co ostatecznie byłoby lepsze.
Teraz z kolei wszystkie te złe emocje przypadły mnie, ale miałam wrażenie, że na nie zasłużyłam – i to pomimo świadomości, że samobiczowanie się nie ma sensu.
Nie miałam siły, żeby myśleć również o Felixie, o cierpieniu Hanny i o wszystkim, co miało miejsce w ciągu kilku zaledwie godzin. Być może byłam tchórzem, ale nie chciałam i nie potrafiłam mierzyć się z czymś tak skomplikowanym i bolesnym. Chciałam się od tego odciąć – zostawić te wspomnienia za sobą i po prostu uciec, czy to w sens, czy znów… w zapomnienie, chociaż nie sądziłam, żeby to mi pomogło. Nie wyobrażałam sobie również tego, by poprosić Hannę, żeby zdjęła ze mnie chociaż część tego ciężaru, pozwalając mi zatrzeć w pamięci pewne wydarzenia, które pewnie jeszcze długo nie dawałyby mi spokoju. Jak mogłabym, skoro wszystko to w jakiś pokrętny sposób miało związek ze mną – z tym, że kochałam, chciałam walczyć i nie potrafiłam się poddać?
Czułam się źle, chociaż zarazem uczucie to nie okazało się aż tak uciążliwe, jak mogłabym tego oczekiwać. Musiałam przyznać przed samą sobą, że obawiałam się tego, jak miałam zareagować za jakiś czas, kiedy ostatecznie uporządkowałabym wszystko to, co działo się wokół mnie. Obawiałam się paraliżującego bólu, wspomnień i koszmarów – czego, czego już raz miałam okazję doświadczyć. Bałam się, że w którymś momencie moje ciało, ale również ja sama, ostatecznie się zbuntuje, a mnie pozostanie wyłącznie szaleństwo, kiedy wszelakie bodźce okażą się zbyt trudne, bym mogła je znosić. Brałam pod uwagę to, że za którymś razem sytuacja ostatecznie zmusi mnie do zrobienia czegoś, czego zdecydowanie bym sobie nie wybaczyła – odrzucenia tej najbardziej ludzkiej cząstki siebie, co już raz uczyniłam, by łatwiej radzić sobie z obawami, które towarzyszyły mi, gdy pod wpływem impulsu rzuciłam się Demetriemu na ratunek. Najkrócej rzecz ujmując, drżałam z obawy przed samą sobą – przed tym, co i dlaczego mogłabym zrobić, tym bardziej, że zdążyłam już zaobserwować, że potrafiłam posunąć się o wiele dalej, aniżeli mogłabym przypuszczać.
Tym bardziej nie rozumiałam tego, że wszystko okazało się… o wiele mniej intensywne – tak bardzo przytłumione, jakby działo się gdzieś poza mną albo jakbym to ja spoglądała na życie kogoś, kto tak naprawdę nie miał ze mną związku. Byłam biernym obserwatorem, który widział, ale w żaden sposób nie potrafił wpłynąć na to, co działo się wokół niego. Mogłam co najwyżej akceptować rzeczy takimi, jakimi były; nic ponad to, niezależnie od tego, jak bardzo bym chciała. Coś w tej perspektywie wzbudziło mój niepokój, ale i na to nie miałam najmniejszego nawet wpływu, próbując tłumaczyć sobie taki stan rzeczy reakcją obronną organizmu. Miałam co prawda wrażenie, że tym samym okłamuję samą siebie, ale z drugiej strony… Właściwie dlaczego miałabym tego nie robić, skoro tak naprawdę było mi już wszystko jedno?
Zaczynałam gubić się we własnych myślach, zbytnio oszołomiona i przygnębiona jednocześnie. Zadrżałam niekontrolowanie, kiedy nagle zrobiło mi się nieprzyjemnie zimno, ale nie byłam zaskoczona, tym bardziej, że wciąż wraz z Hanną tkwiłyśmy na śniegu, a ramiona obejmującej mnie wampirzycy pozostawały niemniej lodowate, co i zalegający na ziemi puch. Ten niekontrolowany ruch nie uszedł uwadze wampirzycy, bo ta nagle wyprostowała się niczym struna i, wcześniej odsunąwszy mnie na długość wyciągniętych ramion, zajrzała mi w oczy. Jej własne tęczówki wydały mi się podejrzanie suche, co w przypadku wampira mogło znaczyć tylko jedno, ale nie skomentowałam tego nawet słowem.
– Za długo tu tkwimy – stwierdziła, po czym ciągnęła dalej, bym nie zdążyła zaprotestować: – Chodź do domu, w porządku? Jakoś marnie wyglądasz.
– Podejrzewam, że niewiele lepiej od ciebie – mruknęłam w odpowiedzi; mój głos zabrzmiał dziwnie chrapliwie, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Hannah puściła moją uwagę mimo uszu, wciąż podejrzliwie mi się przypatrując. Odniosłam wrażenie, że za jej uwagą kryło się coś więcej, ale nie potrafiłam ocenić co, to zresztą wydało mi się najmniej istotne. Jeśli miałam być ze sobą szczera, kojarzenie faktów i sama tylko próba zebrania myśli, okazały się dla mnie zaskakująco trudne. Czułam się wykończona i to nie tylko w sensie psychicznym, ale również fizycznym, co w jakimś stopniu mnie zaniepokoiło, bo byłam przekonana, że zmiany, które zaszły w moim ciele za sprawą jadu, uczyniły mnie o wiele bardziej wytrzymałą. Być może się pomyliłam, tym bardziej, że dziadek wciąż nie potrafił ocenić tego, kim tak naprawdę się stałam, ale mimo wszystko…
Miałam złe przeczucia. Nie potrafiłam ich sprecyzować, ale towarzyszyły mi już tyle czasu, że już zdążyłam je zaakceptować. Zakładałam, że będę potrzebować dużo czasu na to, żeby ostatecznie pogodzić się z myślą o tym, że już byłam bezpieczna i że żadne z nas nie musiało się niczego obawiać, ale mimo wszystko… pewne sprawy wciąż pozostawały zbyt świeże.
– Dobrze się czujesz? – Pytanie Hanny mnie zaskoczyło, tym bardziej, że nie sądziłam, że jednak zdecyduje się postawić sprawę jasno. Uniosłam brwi, gotowa zapewnić, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, jakkolwiek fałszywie by to nie brzmiało, ale przyjaciółka również tym razem nie dała mi dojść do głosu. – Blado wyglądasz, poza tym bardzo płytko oddychasz. Jeśli coś cię boli, to mi powiedz albo od razu chodźmy do twojego dziadka.
Westchnęłam, w równym stopniu rozczulona, co i poirytowana jej troską. W ostatnim czasie czułam się tak rozchwiana emocjonalnie, że rozdrażnienie mnie stanowiło dziecinnie proste zadanie. Tym razem było podobnie, a ja wręcz musiałam zmusić się do tego, żeby na wampirzycę nie warknąć, tym bardziej, że tak naprawdę niczym nie zasłużyła sobie na oznaki niechęci z mojej strony.
– Niedobrze mi – przyznałam po chwili wahania. – Poza tym boli mnie głowa, ale sama wiesz dlaczego – zauważyłam przytomnie. Energicznie potarłam wciąż jeszcze napuchnięte od płaczu oczu. – Tego wszystkiego… po prostu jest za dużo.
Spojrzenie Hanny złagodniało, tym bardziej, że doskonale musiała zdawać sobie sprawę z tego, co i dlaczego mogłabym czuć. Obie przechodziłyśmy przez dokładnie ten sam horror, każda na swój sposób. Mimo wszystko ból pozostawał bólem, a żadna z nas nie potrafiła znaleźć właściwego sposobu na to, żeby pocieszyć tę drugą. Z dwojga złego lepsze wydawało się milczenie i wzajemna obecność; w jakiś pokrętny sposób to wystarczyło, chociaż sama nie miałam pewności, jak i dlaczego to działało. Ludzie – zwłaszcza ich psychika – bywali skomplikowani, my zaś pod wieloma względami byliśmy aż nadto do nich podobno. Zwłaszcza w kwestii czucia pewne sprawy wydawały się o wiele bardziej skomplikowane, tym bardziej, że każde z nas odbierało bodźce w o wiele bardziej intensywny, często wręcz przytłaczający sposób.
Nie musiałam dodawać niczego więcej, Hannah zresztą również nie próbowała zadawać mi kolejnych pytań. Nie zaprotestowałam, kiedy ujęła mnie pod ramię, bez słowa ciągnąć w kierunku domu. Bez pośpiechu ruszyłam za nią, dopiero w tamtej chwili uświadamiając sobie, jak słabo się czułam. Przemarzłam, to zaś sprawiło, że zaczęłam niekontrolowanie drżeć, próbując powstrzymać ciało przed zbytnim obniżeniem temperatury. Wciąż odczuwałam mdłości, ale żołądek miałam pusty, więc nie mogłam ulżyć sobie nawet w ten, jakże nieprzyjemny, sposób.
Ulżyło mi, kiedy wraz z przyjaciółką wróciłam do sypialni. Nie musiałam nawet prosić o to, byśmy darowały sobie wchodzenie głównymi drzwiami, w zamian po raz kolejny korzystając z wciąż otwartego okna. Nie miałam ochoty na spotkanie z kimkolwiek, zdolna marzyć tylko i wyłącznie o tym, żeby położyć się na łóżku i zamknąć oczy – chociaż na chwilę, tym bardziej, że moje ciało wciąż domagało się odpoczynku. Nie byłam psychicznie gotowa na spotkanie z rodziną i jakąkolwiek rozmowę z kimś jeszcze, zwłaszcza na temat tego, co się wydarzyło. Obawiałam się słów pocieszenia, współczujących wspomnień i tych wszystkich frazesów, których zaoszczędziła mi Hannah, aż nazbyt świadoma tego, jak niewystarczające mogło się to okazać. Chciałam zostać z nią albo – czego pragnęłam o wiele bardziej – znaleźć się w ramionach Demetriego, ten jednak wciąż pozostawał gdzieś poza domem.
Opadłam na łóżku, próbując ułożyć się na nim w taki sposób, żeby zapanować nad mdłościami, chociaż to okazało się trudniejsze, aniżeli mogłabym tego oczekiwać. Skuliłam się na materacu, wciąż drżąc i sennie obserwując przyjaciółkę, kiedy ta zdecydowanym ruchem zatrzasnęła okno. Mimowolnie wzdrygnęłam się w odpowiedzi na huk – nienaturalnie głośny, zwłaszcza w panującej dookoła ciszy. Wampirzyca podchwyciła moje spojrzenie i zawahała się na moment, ostatecznie decydując się podejść do zajmowanego przeze mnie łóżka. Usiadła na skraju, wciąż uważnie mi się przypatrując, ale myślani wydając się być gdzieś daleko.
– Już okej? – zapytała mnie, więc z wolna skinęłam głową. To była dość naciągana teoria, ale wolałam dodatkowo jej nie martwić. – To chyba dobrze…
– Zostaniesz?
Samą siebie zaskoczyłam tą prośbą, ale prawda była taka, że bałam się zostać sama. Co więcej, coś nieustannie ciągnęło mnie do Hanny, tym bardziej, że byłam gotowa przysiąc, że ona również potrzebuje towarzystwa. Być może nadinterpretowałam pewne kwestie, próbując przekonać samą siebie, że nie jestem jedyną cierpiącą osobą w domu, ale nie dbałam o to. Jakby tego było mało, kiedy patrzyłam na siedzącą przy mnie dziewczynę, byłam gotowa przysiąc, że dostrzegam w jej postawie i wyrazie twarzy coś, czego zdecydowanie nie powinnam. To sprawiało, że miałam ochotę wziąć przyjaciółkę w ramiona i już nie puszczać, choć zarazem zdawałam sobie sprawę z tego, że Hannah mogła radzić sobie z emocjami inaczej. Nie miałam pewności, ale gdyby oznajmiła mi, że potrzebuje spokoju…
– Hm…? Jasne – mruknęła z opóźnieniem, a ja poczułam, że kamień spada mi z serca. – Chyba, że wcześniej czegoś potrzebujesz. Mam skoczyć po jakąś gorącą herbatę czy coś takiego? – zapytała bez zainteresowania, być może już wtedy podejrzewając, jaka będzie odpowiedź.
– Niekoniecznie – zapewniłam, wtulając twarz w poduszkę. Naciągnęłam na siebie kołdrę, rozdrażniona wciąż odczuwanym chłodem. – Po prostu… nie chcę zostać sama – wyjaśniłam zgodnie z prawdą. – Przynajmniej do powrotu Demetriego…
– Pewnie jakby wiedział, że się obudzisz, toby nie wyszedł – stwierdziła z przekonaniem. Coś w jej tonie sprawiło, że poczułam się jeszcze bardziej nieswojo, chociaż równie dobrze mogło świadczyć to o tym, że zaczynałam być przewrażliwiona. – Wróci. Przynajmniej on jeden jest pod tym względem słowny – dodała gniewnie; głos jej zadrżał, a ja w oszołomieniu uprzytomniłam sobie, że niewiele brakowało, żeby ostatecznie się załamał.
Zamilkłam na dłuższa chwilę, walcząc z sennością i narastającym z każdą kolejną sekundą niepokojem. Do tej pory nie miałam odwagi zapytać o szczegóły, a już zwłaszcza o to, jak… do pewnych spraw doszło. Miałam wrażenie, że sama Hannah wolałaby o tym nie rozmawiać, więc wolałam jej to ułatwić, raz po raz powtarzając sobie, że nie powinnam się wtrącać.
Tak było do tej pory, ale prawda była taka, że milczenie mało kiedy stanowiło najlepsze wyjście; miałam okazję się o tym przekonać wielokrotnie, gdy to właśnie ona nakłaniała mnie do zwierzeń.
– Hannah? – zaryzykowałam.
Drgnęła, ale nie zareagowała, przynajmniej w pierwszej chwili. Sądziłam, że mnie zignoruje, ale wtedy jednak przeniosła na mnie spojrzenie, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś, kto był zadowolony z ciągnięcia jakiejkolwiek rozmowy.
– Tak?
W jej głosie wyczułam ostrzeżenie, a przynajmniej to przyszło mi do głowy w pierwszym odruchu. Miałam wrażenie, że dobrze wiedziała do czego dążę i wolała dać mi czas, żebym mogła się wycofać. No cóż, nie zrobiłam tego, ale nie potrafiłam mieć do siebie z tego powodu pretensji.
Wsparłam się na łokciu, żeby łatwiej zapanować nad sennością. Już i tak byłam pobudzona, ale to bynajmniej nie przeszkadzało mojemu organizmowi w próbie odpoczynku. Miałam wrażenie, że gdybym tylko zamknęła oczy, momentalnie straciłabym przytomność, a tego przynajmniej tymczasowo wolałam unikać. Jeśli miałam być ze sobą szczera, snu również się obawiałam, nawet pomimo tego, że już wszystko mogłoby być w porządku, to jednak wydało mi się naturalne.
– Mogę o to zapytać? – Zawahałam się, wciąż uważnie obserwując jej twarz. – To znaczy…
– Dlaczego nie zrobiłaś do tej pory? – przerwała mi obojętnym tonem, ale nie wydawała się rozeźlona.
Przełknęłam z trudem; w głowie miałam pustkę, co zdecydowanie nie ułatwiało mi prowadzenia tej rozmowy.
– Bo wiem, że cierpisz – oznajmiłam zgodnie z prawdą. – Ale dla mnie Felix też był ważny. Ja… też na swój sposób go kochałam – dodałam z naciskiem. – Jak przyjaciela, ale jednak.
– No jasne. – Hannah wzruszyła ramionami. – Traktował cię jak młodszą siostrę, więc na pewno coś w tym jest.
Unikała tematu i byłam tego świadoma, jednak nie zamierzałam naciskać. Podejrzewałam, że efekt może być właśnie taki, zresztą gdyby w grę wchodziło mówienie o Jacobie, najpewniej zachowałabym się podobnie. Obie potrzebowałyśmy czasu, chociaż w tamtej chwili nie docierało do mnie to, że dni, miesiące albo nawet lata mogą wystarczyć, żeby zapomnieć. Nie, nie byłam na tyle naiwna, żeby zakładać, że złe rzeczy tak po prostu da się wyrzucić z pamięci, ale na pewno z biegiem czasu stawały się łatwiejsze do wspominania – albo to my zmienialiśmy się a tyle, by móc je znosić.
Sam ten proces wydał mi się w równym stopniu pożądany, co i nad wyraz niepokojący. Doświadczyłam już tego, będąc już nawet bliską tego, żeby pogodzić się ze śmiercią rodziny zanim poznałam prawdę, ale mimo wszystko…
– Widziałam to, wiesz? – Szept Hanny wyrwał mnie z zamyślenia. Nie miałam pewności, co zaskoczyło mnie bardziej – to, że jednak zdecydowała się odezwać, czy może decyzja, którą podjęła – ale zdecydowałam się jej nie przerywać, w napięciu czekając na to, aż powie mi wszystko to, co miała być w stanie z siebie wykrztusić. – Rzucili się w ogień: on i jeden z walczących. Najpierw uratował mnie, a później Demetriego… O, tak, Dema. – Zaśmiała się w nieco histeryczny sposób. – To mniej romantyczne niż poświęcenie twojego byłego.
W odpowiedzi na jej słowa, poczułam ukłucie w okolicach serca, ale nie potrafiłam mieć o to do Hanny pretensji, tym bardziej, że nie sądziłam, żeby w tamtej chwili zastanawiała się nad tym, co i do kogo mówi. Co więcej, ona również potrzebowała kogoś, kto byłby w stanie jej wysłuchać – tak po prostu, bez zbędnego współczucia, pocieszania i upominania o słowa, których być może nie powinna używać. Byłam w stanie to zrozumieć, gotowa znieść nawet ewentualne przykrości, jeśli to byłby jedynym sposobem, w jaki mogłabym dziewczynie pomóc.
Cisza, która ostatecznie zapadła, miała w sobie coś ostatecznego, ale nie próbowałam jej przerywać. W głowie miałam pustkę, zresztą nawet gdybym miała kogoś, komu mogłabym zadać jakiekolwiek pytanie, wszystko sprowadzałoby się do jednego: dlaczego? Chciałam zrozumieć, to jednak wydawało się zbyt trudne, by którakolwiek z nas mogła tego dokonać. Jak, skoro na pierwszy rzut oka śmierć nigdy nie miała sensu – a już zwłaszcza taka, jak w tym przypadku.
– Wybacz. – Hannah niedbałym ruchem przeczesała włosy palcami, szarpiąc je nieco mocniej, aniżeli by wypadało. – Nie chciałam, żebyś… To nie tak miało zabrzmieć – zapewniła nie pośpiesznie. – Po prostu… jestem zdenerwowana.
– Kochałaś go – nie tyle zapytałam, co po prostu stwierdziłam fakt.
Nie odpowiedziała, ale to wydawało się zbędne. Już od dłuższego czasu zdawałam sobie sprawę z tego, że między Hanną a Felixem coś się działo – że naprzemiennie zbliżali i oddalali się od siebie, wydając się prowadzić swego rodzaju grę, której sensu do tej pory nie potrafiłam zrozumieć. W tej jednej kwestii nic nie uległo zmianie aż do samego końca, teraz z kolei…
Cóż, Hannah była sama, bez szansy na to, żeby przekonać się, co takiego mogłyby się wydarzyć, gdyby pewne sprawy potoczyły się inaczej.
– A on kochał mnie – wyszeptała. Odniosłam wrażenie, że zwracała się bardziej do siebie, aniżeli do mnie, myślami będąc gdzieś bardzo daleko. – Powiedział mi to jeszcze zanim wyjechaliśmy do Volterry… Ale to pewnie też było kłamstwo – ucięła, a ja musiałam zamknąć oczy i wtulić twarz w poduszkę, by ukryć ponownie zbierające się pod powiekami łzy.
Być może powinnam była coś powiedzieć, jednak żadne słowa nie wydawały mi się właściwe, wątpiłam zresztą, żeby Hannie to wystarczyło, o ile w ogóle zamierzała słuchać. Pogrążona we własnych myślach, bezmyślnie wpatrywała się w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni, pomimo tego, że była tuż obok, wydając mi się tak bardzo odległa, że ta świadomość okazała się niemalże bolesna. Miałam wrażenie, że również ją tracę, chociaż sama myśl o tym jawiła się w co najmniej niedorzeczny sposób. W końcu tutaj była, prawda? To, że cierpiała, nie znaczyło jeszcze, że miała odwrócić się ode mnie, poza tym…
Pełna złych przeczuć, niechętnie zamknęłam oczy. Nie wyczułam, żeby Hannah się poruszyła, a w pewnym momencie byłam pewna tego, że mnie obserwowała, ale nawet to nie sprawiło, że poczułam się jakkolwiek pewnie.
Nie, skoro byłam gotowa przysiąc, że kiedy się obudzę, mojej przyjaciółki już przy mnie nie będzie.

Rozglądam się dookoła, po czym zamieram, ogarnięta czystym przerażeniem. Chociaż liczyłam się z tym, że spokojny sen po tym wszystkim nie będzie mi dany i że prędzej czy później mój własny umysł obróci się przeciwko mnie, zdecydowanie nie spodziewałam się znaleźć w tym miejscu. Na sam widok słonecznej polany, którą tak dobrze pamiętam i która wzbudza we mnie całą mieszankę negatywnych emocji, serce momentalnie mi przyśpiesza, a ja przez dłuższą chwilę mam poważne problemy z tym, żeby złapać oddech.
Dlaczego znowu tutaj jestem? Próbuję znaleźć odpowiedź na to pytanie, jednak w głowie mam pustkę, zaś wszystko we mnie aż krzyczy, że coś jest nie tak. Tym razem przynajmniej nie jestem aż w tak znaczącym stopniu rozproszona, poza tym doskonale pamiętam swoje imię i wszystko to, co w ostatnim czasie miało miejsce, ale to żadne pocieszenie. Jestem przerażona, a każda kolejna sekunda niepewności sprawia, że czuję się coraz gorzej. Mam ochotę uciekać, ale właściwie nie wiem gdzie, dlaczego i przed czym, tym bardziej, że nie czuję, żeby cokolwiek mi zagrażało. Wolę udawać, że to przypadek, a ja nie mam żadnych powodów do niepokoju, przynajmniej tymczasowo.
Obudzić się… Przede wszystkim na tym mi zależy i mam wrażenie, że jeśli się postaram, będę w stanie tego dokonać. Chcę tego całą sobą, pragnąc wrócić do rzeczywistości i utwierdzić się w przekonaniu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Muszę się uspokoić i spróbować uwierzyć w to, że to wyłącznie przypadek – wytwór mojej wyobraźni – tym bardziej, że w ostatnim czasie doświadczyłam dość stresów, by musieć odreagować. Koszmary wydają się czymś naturalnym, zaś to, że śnię akurat o miejscu, w którym byłam uwięziona przez tyle czasu, również powinno być czymś normalnym, prawda?
Chcę w to wierzyć. Naprawdę chcę, ale mimo wszystko…
Nagły ruch wyrywa mnie z zamyślenia. Rozglądam się dookoła, uważnie przypatrując łagodnie kołyszącym się źdźbłom trawy, kwiatom i majaczącym w oddali drzewom. Czuję ciepło promieni słonecznych na ciele i to jest przyjemne, tym bardziej, że znowu mam na sobie zwiewną, letnią sukienkę. Jakiś czas temu powiedziałabym, że nie tak wyglądają koszmary, ale teraz zdaję sobie sprawę z tego, że chwilowy spokój nie musi niczego oznaczać – i że w każdej chwili rzeczywistość znowu może zacząć się rozpadać. Obawiam się tego, dlatego raz po raz wodzę wzrokiem na prawo i lewo, szukając jakichkolwiek oznak niewłaściwych zmian. Wypatruję ciemności albo nawet najbardziej subtelnych niedoskonałości, choćby zwiędniętego kwiatka, który może zakłócać harmonię tego miejsca. Mrużę oczy i spoglądam w niebo, przygotowana na to, że zamiast na słońce, spojrzę w księżyc, ale i to ostatecznie nie ma miejsca.
Wszystko jest w porządku. Przynajmniej tymczasowo wszystko jest…
Wtedy zauważam.
Siedzi w tym samym miejscu, co ostatnim razem, wpatrując się we mnie parą lśniących, czekoladowych oczu. Tym razem nie mam wątpliwości co do tego, skąd znam ten kolor, tym bardziej, że sama widzę takie same tęczówki za każdym razem, kiedy spoglądam w lustro. Z jakiegoś powodu serce bije mi szybciej ze zdenerwowania, chociaż nie ma powodów do tego, żeby odczuwać niepokój. Bezwiednie podrywam się na równe nogi, po czym w pośpiechu ruszam przed siebie, skoncentrowana przede wszystkim na tym, żeby jak najszybciej znaleźć się przy dziecku. Chcę wziąć małą w ramiona, ogarnięta niepojętą dla mnie tęsknotą – czymś o wiele silniejszym, niż dotychczas zdarzało mi się doświadczać, nawet względem rodziny czy Demetriego. Ta dziewczynka wydaje się o wiele ważniejsza, a ja znów nade wszystko pragnę ją chronić, nawet gdyby to miało być ostatnią rzeczą, jaką zrobię w życiu.
Osuwam się na kolana, po czym zachęcająco wyciągam ku niej ręce. Nie jestem zaskoczona tym, że już ułamek sekundy później, ciepłe ciałko ląduje w moich objęciach. Słyszę melodyjny śmiech i mimowolnie sama również się uśmiecham, czując się tak, jakbym po długiej wędrówce wróciła do domu. To dla mnie nie do pojęcia, ale mam wrażenie, że nareszcie znalazłam to, czego nieświadomie szukałam przez całe życie – właśnie tutaj, mogąc tulić do siebie drobną, ciemnowłosą istotkę. Raz po raz przeczesuję czarne loczki palcami i to wydaje mi się właściwe, zaś każdy kolejny ruch sprawia mi równie wielką przyjemność. Czuję słodki zapach jej krwi i to również wzbudza we mnie euforię, jakby w tej słodyczy było coś wyjątkowego, należącego tylko i wyłącznie do mnie…
Ona jest moja.
– Lilia.
Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że wypowiedziałam to jedno słowo na głos. Mała podrywa głowę i spogląda na mnie z zaciekawieniem, niemniej nie próbuje protestować, najwyraźniej zadowolona ze sposobu, w jaki się do niej zwracam. To twoje imię? Lilia?, myślę mimowolnie, chociaż zarazem nieprawdopodobnym wydaje mi się to, że mogłabym je znać. Skąd, skoro…?
Ale to jest sen i nie wolno mi o tym zapominać. Wszystko, co mnie otacza, jest tylko i wyłącznie wytworem mojej wyobraźni, a przynajmniej mam wrażenie, że powinno tak być. Próbuję wszystko sensownie uporządkować, jednak w głowie mam pustkę, nie wspominając o tym, że sama już nie jestem pewna, co takiego dzieje się wokół mnie. Mam dziesiątki pytań, ale żadne nie wydaje mi się właściwe, nie wspominając o tym, że wciąż nie jestem w stanie doczekać się odpowiedzi. Te po prostu nie nadchodzą, a ja powoli zaczynam dochodzić do wniosku, że tak naprawdę nie mają znaczenia. W zamian wolę skupić się na Lilii, która wciąż ufnie tuli się do mnie, jak gdyby nigdy nic układając głowę na mojej piersi i wyglądając trochę tak, jakby spała.
Lilia…
Raz jeszcze przeczesuję jej włosy palcami, coraz spokojniejsza i pewna tego, że niezależnie od wszystkiego, nie mam powodów do obaw. Ten sen jest zupełnie inny od tych, których doświadczałam do tej pory, co samo w sobie jest dobre. To, że ona jest przy mnie, również takie jest.
– Tym razem nie pozwolę na to, żeby ktokolwiek mi ciebie zabrał – oznajmiam pod wpływem impulsu, nie będąc w stanie powstrzymać się przed złożeniem tej jednej, jakże wiążącej obietnicy.
Zamykam oczy, tym razem nie obawiając się tego, że cokolwiek pójdzie nie tak, jeśli pozwolę sobie chociaż na chwilę rozluźnienia. Tym razem to zwykły, absolutnie niegroźny sen, któremu mogę się poddać, ale…
Chociaż to nie ma sensu, jestem gotowa przysiąc, że ułożona w moich ramionach Lilia jest prawdziwa.
Demetri
Nie miałem pewności, co tak naprawdę czuję. Wampirom łatwiej uciec od emocji, chociaż zarazem doświadczaliśmy ich w o wiele intensywniejszy, uciążliwy sposób. Paradoks sam w sobie nieźle mieszał w głowie, a mnie przez całe lata było o wiele łatwiej odciąć się od wszystkiego, niż próbować mierzyć się z uczuciami, które przez długi okres traktowałem jako zbędną słabostkę. Tak było i tym razem, chociaż od jakiegoś czasu ucieczka nie była aż taka prosta, jak mógłbym tego oczekiwać.
Zdawałem sobie sprawę z tego, że powinienem być przy Nessie, ale w pierwszej kolejności musiałem się uspokoić. Siedzenie w sypialni nie pozwalało mi zebrać myśli, zwłaszcza kiedy ona była obok – tak bardzo niewinna, krucha i zraniona. Nie miałem pojęcia, jak powinienem rozmawiać z nią o czymś, co tak naprawdę wzbudzało we mnie satysfakcję, przez co nie wyobrażałem sobie, bym mógł szukać jakichkolwiek kojących słów. W kwestii Jacoba moje podejście było dość jednoznaczne, a ja nie potrafiłem mieć do siebie pretensji o to, że nie było mi go żal. Jasne, byłem wdzięczy za to, że ją uratował, ale nic ponad to.
Co więcej, śmierć od dawna nie robiła na mnie wrażenia. Każde z nas wiedziało, co takiego ryzykuje, kiedy zdecydowało się zostać na polu walki. W takim wypadku zawsze należało liczyć się z najgorszym, o czym zdążyłem się przekonać przez cały okres służby dla Volturi. Jemu się nie udało, ale za to ochronił tę, na której mu zależało; jak na moje, kundel nie mógł sobie wyobrazić lepszego końca, chociaż podejrzewałem, że Renesmee nie byłaby w stanie tego zrozumieć. Ona straciła przyjaciela, wręcz brata – kogoś, kogo bez wątpienia kochała, ale…
Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści. Nie potrafiłem i nie chciałem o tym myśleć, tym bardziej, że jakaś najbardziej prymitywna cząstka mnie wręcz dostawała szału na wspomnienie tego, że dziewczyna mogłaby cokolwiek do Blacka czuć. Zazdrość w przypadku wampirów stanowiła dość naturalny odruch, ale próbowałem nad nią zapanować, tym bardziej, że już nie miałem powodów do jakichkolwiek obaw. Nessie była moja – i ta kwestia nie uległaby zmianie nawet w sytuacji, w której Jacob jednak by przeżył. Tego jednego byłem dziwnie pewien, poza tym ufałem Renesmee; zdrowy rozsądek podpowiadał mi, że pod tym względem wszystko wróciło do normy – i że teraz wszyscy potrzebowaliśmy trochę czasu, by ostatecznie otrząsnąć się po ostatnich wydarzeniach. A już zwłaszcza ona.
Zwlekałem z powrotem do domu, zbytnio przygnębiony, żeby móc tak po prostu pokazać jej się na oczy. Istniało sporo kwestii, które powinniśmy byli omówić, a które bez wątpienia miały okazać się dla nas trudne. Jakby mało było, że dziewczyna cierpiała po stracie bliskiego osoby i tym, co spotkało jej rodzinny dom, wciąż pozostawał jeszcze Felix, który…
Och, o tym również wolałem nie myśleć, tym bardziej, że chodziło o kogoś, kto był ważny również dla mnie. To wciąż wydawało mi się niedorzeczne, przez co nie czułem ani bólu, ani żalu – wyłącznie pustkę, która dopiero miała przybrać jakiś konkretny, bardziej zrozumiały dla mnie kształt. Przynajmniej zakładałem, że prędzej czy później miało do tego dojść, tym bardziej, że mimo wszystko czułem, zaś ja i Felix przyjaźniliśmy się wystarczająco długo, żeby jego śmierć nie była mi obojętna. Chwilami nawet korciło mnie, żeby jednak spróbować go poszukać, w nadziei na to, że coś pomyliliśmy, ale byłem zbyt wzburzony, by skoncentrować się na czymkolwiek, co wymagało większej ilości energii.
Nie byłem pewien, jak wiele czasu minęło, zanim ostatecznie ruszyłem w stronę domu. Wyczułem Nessie w pokoju, tak jak i Hannę, którą ostatecznie zastałem przy łóżku dziewczyny. Wampirzyca nawet na mnie nie spojrzała, wpatrzona w jakiś bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Nawet jeśli zdawała sobie sprawy z tego, że jestem obok, uparcie milczała, myślami wydając się być gdzieś daleko. Nie znałem jej emocji, ale zdążyłem zaobserwować dość, by zorientować się, że – pomijając Nessie – to właśnie ona straciła najwięcej. Cierpiała, a jakby tego było mało, chyba mnie obwiniała, chociaż ani nie powiedziała, ani nie okazywała tego wprost.
Jeśli miałem być ze sobą szczery, chyba nawet wolałem, żeby w którymś momencie wybuchła i wyrzuciła z siebie wszystko, co z takim uporem dusiła w sobie. Wszystko wydawało się lepsze od obojętności, zresztą obawiałem się, że pod wpływem emocji i żal mogłaby powiedzieć coś przykrego Renesmee, chociaż ta zdecydowanie sobie na to nie zasłużyła.
– Hej – rzuciłem z wahaniem, mając serdecznie dość panującej w pomieszczeniu ciszy.
Hannah drgnęła, po czym jakby od niechcenia spojrzała na mnie.
– Budziła się, wiesz? – rzuciła zamiast powitania. – Trochę rozmawiałyśmy, ale źle się czuła, więc z powrotem przyprowadziła ją tutaj. Nie musisz dziękować – dodała z przekąsem.
– Hannah…
Puściła moje słowa mimo uszu, po czym z gracją poderwała się na równe nogi. Było coś wymuszonego i niemalże upiornego w uśmiechu, który mi posłała, tym bardziej, że gest nie objął jej oczu – te pozostawały ciemniejsze niż dotychczas i niepokojąco wręcz puste. Być może zaczynałem reagować w nazbyt wrażliwy sposób, ale coś w tonie i wyrazie twarzy dziewczyny sprawiło, że naprawdę zacząłem się o nią martwić.
– Zostałam, bo Nessie bała się siedzieć w pojedynkę, ale teraz już chyba nic tu po mnie. Nie spieprz tego, Dem, bo osobiście cię zatłukę – zapowiedziała. Ten komentarz był w jej stylu, ale i tak wydał mi się nienaturalny.
– Nie zamierzam – zapewniłem pośpiesznie. – A co z tobą? Mam na myśli…
Niecierpliwie machnęła ręką.
– Poradzę sobie, zresztą tak jak i zwykle. W końcu już wszystko jest w porządku, prawda? – zapytała, chociaż zdecydowanie nie czekała na reakcję z mojej strony. Wręcz przeciwnie: miałem wrażenie, że wyrzuca z siebie kolejne słowa tak szybko wyłącznie po to, żeby móc jak najszybciej mnie spławić i wyjść. – Po prostu zadbaj o Nessie, okej?
– Jasne. – Wywróciłem oczami. – Przecież i tak nie dałabyś mi postąpić inaczej, nie? – dodałem zaczepnym tonem, ale Hannah nawet się nie uśmiechnęła.
– Po prostu się pilnujcie – ucięła.
Nie dodała niczego więcej, w zamian szybkim krokiem ruszając ku drzwiom. Odprowadziłem ją wzrokiem, spoglądając w ślad za dziewczyną nawet na krótko po tym, jak ta już wyszła.
Chociaż nie mogłem mieć pewności, coś w słowach wampirzycy wzbudziło mój niepokój. Jakby tego było mało, w najzupełniej naturalny sposób do głowy przyszła mi jeszcze jedna, nietypowa myśli.
Z jakiegoś powodu miałem wrażenie, że to było pożegnanie.
Kolejny rozdział – tym razem o wiele szybciej niż do tej pory. Cieszy mnie to niezmierne, bo chyba pokonałam blokadę, która dotychczas uniemożliwiała mi napisanie końcówki tej historii, ale z drugiej strony… nie uprzedzajmy faktów. Chyba tak naprawdę odetchnę dopiero w chwili, w której postawię ostatnią kropkę w epilogu.
Dziękuję za komentarze i wyświetlenia. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną aż do końca, chociaż to może być teraz trudne, skoro dla większości rozpoczął się okres szkolny. No cóż, powodzenia.
Kolejny wkrótce, mam nadzieję, więc do napisania!

Brak komentarzy

Prześlij komentarz


After We Fall
stories by Nessa