Renesmee
Nie byłam pewna, jak długo wraz z Hanną tkwiłyśmy na
zewnątrz; w pewnym momencie zaczęło świtać, ale nawet to nie wzbudziło we
mnie szczególnych emocji – co najwyżej zaskoczenie, bo miałam wrażenie, że
w którymś momencie czas po prostu stanął w miejscu. Wyłączyłam się,
pogrążając we własnych myślach i żalu, choć ten drugi z jakiegoś
powodu zszedł gdzieś na dalszy plan. Czułam się… pusta, ale powoli zaczynałam
przywykać do tego uczucia, mając wrażenie, że to coś najzupełniej naturalnego,
co jak najszybciej powinnam zaakceptować. Przez ostatnie miesiące tak często
odbierano mi tych, na których kiedykolwiek mi zależało, że chyba zaczynałam do
tego przywykać, chociaż zarazem taki stan rzeczy wydawał mi się przerażający.
Nie sądziła, że można tak po prostu pogodzić się z bólem, ale najwyraźniej
było to możliwe – tak jak i istniało coś takiego, jak „gorzkie
zwycięstwo”.
To wciąż do mnie nie docierało;
koniec tego całego szaleństwa i spokój, którego – przynajmniej
teoretycznie – mogliśmy teraz oczekiwać. Pewien etap dobiegł końca, ale nie
miałam pewności, czy cena, którą przyszło nam za to zapłacić, jest dla mnie
jakkolwiek akceptowalna. Nie potrafiłam się cieszyć, bardziej przejęta tym, co
musieliśmy poświęcić. Byłam na siebie zła za to, że w wielu sprawach nie
postąpiłam inaczej – bardziej rozsądnie – bo wtedy być może udałoby się uniknąć
wielu nieszczęść, które ostatecznie na nas spadły. Teraz to już i tak nie
miało znaczenia, co mimo wszystko aż nazbyt dobrze rozumiała, ale z drugiej
strony… Och, jakaś cząstka mnie wciąż nie potrafiła zaznać pokoju, zupełnie
jakby istniało coś, co mi umykało, chociaż powinnam była to zauważyć.
Bądź
szczęśliwa…,
pomyślałam i z jakiegoś powodu te dwa słowa sprawiły, że coś ścisnęło
mnie w gardle. Zabawne, bo mimo wszystko byłam mu za nie wdzięczna; za
akceptację i wolność, które w sobie zawierały; za ciepło z jakim
zostały wypowiedziane… Jacob chciał dla mnie wszystkiego, co najlepsze, chociaż
ostatecznie doprowadziłam go do zguby. Jakby tego było mało, nigdy nie okazał
mi nienawiści z powodu tego, kim byłam i co mogłam zrobić. Czekał
i troszczył się nawet pomimo tego, że po ostatnim wydarzeniach byłam
w stanie zaoferować mu wyłącznie cierpienie i zapomnienie. Z dwojga
złego wolałam to drugie, bo gdyby sobie nie przypomniał, do tej pory byłby
bezpieczny. Podejrzewałam, że to nie takie proste i że nawet wtedy,
pozbawiony wspomnienia o wpojeniu, odczuwałby pustkę i ból związane
z tym, że mogłabym być daleko. W tej jednej kwestii nie istniało
dobre wyjście, a ja nie miałam pewności, co ostatecznie byłoby lepsze.
Teraz z kolei wszystkie te
złe emocje przypadły mnie, ale miałam wrażenie, że na nie zasłużyłam – i to
pomimo świadomości, że samobiczowanie się nie ma sensu.
Nie miałam siły, żeby myśleć
również o Felixie, o cierpieniu Hanny i o wszystkim, co
miało miejsce w ciągu kilku zaledwie godzin. Być może byłam tchórzem, ale
nie chciałam i nie potrafiłam mierzyć się z czymś tak skomplikowanym
i bolesnym. Chciałam się od tego odciąć – zostawić te wspomnienia za sobą
i po prostu uciec, czy to w sens, czy znów… w zapomnienie,
chociaż nie sądziłam, żeby to mi pomogło. Nie wyobrażałam sobie również tego,
by poprosić Hannę, żeby zdjęła ze mnie chociaż część tego ciężaru, pozwalając
mi zatrzeć w pamięci pewne wydarzenia, które pewnie jeszcze długo nie
dawałyby mi spokoju. Jak mogłabym, skoro wszystko to w jakiś pokrętny
sposób miało związek ze mną – z tym, że kochałam, chciałam walczyć i nie
potrafiłam się poddać?
Czułam się źle, chociaż zarazem
uczucie to nie okazało się aż tak uciążliwe, jak mogłabym tego oczekiwać.
Musiałam przyznać przed samą sobą, że obawiałam się tego, jak miałam zareagować
za jakiś czas, kiedy ostatecznie uporządkowałabym wszystko to, co działo się
wokół mnie. Obawiałam się paraliżującego bólu, wspomnień i koszmarów –
czego, czego już raz miałam okazję doświadczyć. Bałam się, że w którymś
momencie moje ciało, ale również ja sama, ostatecznie się zbuntuje, a mnie
pozostanie wyłącznie szaleństwo, kiedy wszelakie bodźce okażą się zbyt trudne,
bym mogła je znosić. Brałam pod uwagę to, że za którymś razem sytuacja
ostatecznie zmusi mnie do zrobienia czegoś, czego zdecydowanie bym sobie nie
wybaczyła – odrzucenia tej najbardziej ludzkiej cząstki siebie, co już raz
uczyniłam, by łatwiej radzić sobie z obawami, które towarzyszyły mi, gdy
pod wpływem impulsu rzuciłam się Demetriemu na ratunek. Najkrócej rzecz
ujmując, drżałam z obawy przed samą sobą – przed tym, co i dlaczego
mogłabym zrobić, tym bardziej, że zdążyłam już zaobserwować, że potrafiłam
posunąć się o wiele dalej, aniżeli mogłabym przypuszczać.
Tym bardziej nie rozumiałam
tego, że wszystko okazało się… o wiele mniej intensywne – tak bardzo
przytłumione, jakby działo się gdzieś poza mną albo jakbym to ja spoglądała na
życie kogoś, kto tak naprawdę nie miał ze mną związku. Byłam biernym
obserwatorem, który widział, ale w żaden sposób nie potrafił wpłynąć na
to, co działo się wokół niego. Mogłam co najwyżej akceptować rzeczy takimi,
jakimi były; nic ponad to, niezależnie od tego, jak bardzo bym chciała. Coś
w tej perspektywie wzbudziło mój niepokój, ale i na to nie miałam
najmniejszego nawet wpływu, próbując tłumaczyć sobie taki stan rzeczy reakcją
obronną organizmu. Miałam co prawda wrażenie, że tym samym okłamuję samą
siebie, ale z drugiej strony… Właściwie dlaczego miałabym tego nie robić,
skoro tak naprawdę było mi już wszystko jedno?
Zaczynałam gubić się we własnych
myślach, zbytnio oszołomiona i przygnębiona jednocześnie. Zadrżałam
niekontrolowanie, kiedy nagle zrobiło mi się nieprzyjemnie zimno, ale nie byłam
zaskoczona, tym bardziej, że wciąż wraz z Hanną tkwiłyśmy na śniegu,
a ramiona obejmującej mnie wampirzycy pozostawały niemniej lodowate, co
i zalegający na ziemi puch. Ten niekontrolowany ruch nie uszedł uwadze
wampirzycy, bo ta nagle wyprostowała się niczym struna i, wcześniej odsunąwszy
mnie na długość wyciągniętych ramion, zajrzała mi w oczy. Jej własne
tęczówki wydały mi się podejrzanie suche, co w przypadku wampira mogło
znaczyć tylko jedno, ale nie skomentowałam tego nawet słowem.
– Za długo tu tkwimy –
stwierdziła, po czym ciągnęła dalej, bym nie zdążyła zaprotestować: – Chodź do
domu, w porządku? Jakoś marnie wyglądasz.
– Podejrzewam, że niewiele
lepiej od ciebie – mruknęłam w odpowiedzi; mój głos zabrzmiał dziwnie
chrapliwie, ale nie zwróciłam na to uwagi.
Hannah puściła moją uwagę mimo
uszu, wciąż podejrzliwie mi się przypatrując. Odniosłam wrażenie, że za jej
uwagą kryło się coś więcej, ale nie potrafiłam ocenić co, to zresztą wydało mi
się najmniej istotne. Jeśli miałam być ze sobą szczera, kojarzenie faktów
i sama tylko próba zebrania myśli, okazały się dla mnie zaskakująco
trudne. Czułam się wykończona i to nie tylko w sensie psychicznym,
ale również fizycznym, co w jakimś stopniu mnie zaniepokoiło, bo byłam
przekonana, że zmiany, które zaszły w moim ciele za sprawą jadu, uczyniły
mnie o wiele bardziej wytrzymałą. Być może się pomyliłam, tym bardziej, że
dziadek wciąż nie potrafił ocenić tego, kim tak naprawdę się stałam, ale mimo
wszystko…
Miałam złe przeczucia. Nie
potrafiłam ich sprecyzować, ale towarzyszyły mi już tyle czasu, że już zdążyłam
je zaakceptować. Zakładałam, że będę potrzebować dużo czasu na to, żeby
ostatecznie pogodzić się z myślą o tym, że już byłam bezpieczna
i że żadne z nas nie musiało się niczego obawiać, ale mimo wszystko…
pewne sprawy wciąż pozostawały zbyt świeże.
– Dobrze się czujesz? – Pytanie
Hanny mnie zaskoczyło, tym bardziej, że nie sądziłam, że jednak zdecyduje się
postawić sprawę jasno. Uniosłam brwi, gotowa zapewnić, że wszystko jest w jak
najlepszym porządku, jakkolwiek fałszywie by to nie brzmiało, ale przyjaciółka
również tym razem nie dała mi dojść do głosu. – Blado wyglądasz, poza tym
bardzo płytko oddychasz. Jeśli coś cię boli, to mi powiedz albo od razu chodźmy
do twojego dziadka.
Westchnęłam, w równym
stopniu rozczulona, co i poirytowana jej troską. W ostatnim czasie
czułam się tak rozchwiana emocjonalnie, że rozdrażnienie mnie stanowiło
dziecinnie proste zadanie. Tym razem było podobnie, a ja wręcz musiałam
zmusić się do tego, żeby na wampirzycę nie warknąć, tym bardziej, że tak
naprawdę niczym nie zasłużyła sobie na oznaki niechęci z mojej strony.
– Niedobrze mi – przyznałam po
chwili wahania. – Poza tym boli mnie głowa, ale sama wiesz dlaczego –
zauważyłam przytomnie. Energicznie potarłam wciąż jeszcze napuchnięte od płaczu
oczu. – Tego wszystkiego… po prostu jest za dużo.
Spojrzenie Hanny złagodniało,
tym bardziej, że doskonale musiała zdawać sobie sprawę z tego, co i dlaczego
mogłabym czuć. Obie przechodziłyśmy przez dokładnie ten sam horror, każda na
swój sposób. Mimo wszystko ból pozostawał bólem, a żadna z nas nie
potrafiła znaleźć właściwego sposobu na to, żeby pocieszyć tę drugą. Z dwojga
złego lepsze wydawało się milczenie i wzajemna obecność; w jakiś
pokrętny sposób to wystarczyło, chociaż sama nie miałam pewności, jak i dlaczego
to działało. Ludzie – zwłaszcza ich psychika – bywali skomplikowani, my zaś pod
wieloma względami byliśmy aż nadto do nich podobno. Zwłaszcza w kwestii czucia pewne sprawy wydawały się o wiele
bardziej skomplikowane, tym bardziej, że każde z nas odbierało bodźce w o wiele
bardziej intensywny, często wręcz przytłaczający sposób.
Nie musiałam dodawać niczego
więcej, Hannah zresztą również nie próbowała zadawać mi kolejnych pytań. Nie
zaprotestowałam, kiedy ujęła mnie pod ramię, bez słowa ciągnąć w kierunku
domu. Bez pośpiechu ruszyłam za nią, dopiero w tamtej chwili uświadamiając
sobie, jak słabo się czułam. Przemarzłam, to zaś sprawiło, że zaczęłam
niekontrolowanie drżeć, próbując powstrzymać ciało przed zbytnim obniżeniem
temperatury. Wciąż odczuwałam mdłości, ale żołądek miałam pusty, więc nie
mogłam ulżyć sobie nawet w ten, jakże nieprzyjemny, sposób.
Ulżyło mi, kiedy wraz z przyjaciółką
wróciłam do sypialni. Nie musiałam nawet prosić o to, byśmy darowały sobie
wchodzenie głównymi drzwiami, w zamian po raz kolejny korzystając z wciąż
otwartego okna. Nie miałam ochoty na spotkanie z kimkolwiek, zdolna marzyć
tylko i wyłącznie o tym, żeby położyć się na łóżku i zamknąć
oczy – chociaż na chwilę, tym bardziej, że moje ciało wciąż domagało się odpoczynku.
Nie byłam psychicznie gotowa na spotkanie z rodziną i jakąkolwiek
rozmowę z kimś jeszcze, zwłaszcza na temat tego, co się wydarzyło.
Obawiałam się słów pocieszenia, współczujących wspomnień i tych wszystkich
frazesów, których zaoszczędziła mi Hannah, aż nazbyt świadoma tego, jak
niewystarczające mogło się to okazać. Chciałam zostać z nią albo – czego
pragnęłam o wiele bardziej – znaleźć się w ramionach Demetriego, ten
jednak wciąż pozostawał gdzieś poza domem.
Opadłam na łóżku, próbując
ułożyć się na nim w taki sposób, żeby zapanować nad mdłościami, chociaż to
okazało się trudniejsze, aniżeli mogłabym tego oczekiwać. Skuliłam się na
materacu, wciąż drżąc i sennie obserwując przyjaciółkę, kiedy ta
zdecydowanym ruchem zatrzasnęła okno. Mimowolnie wzdrygnęłam się w odpowiedzi
na huk – nienaturalnie głośny, zwłaszcza w panującej dookoła ciszy.
Wampirzyca podchwyciła moje spojrzenie i zawahała się na moment,
ostatecznie decydując się podejść do zajmowanego przeze mnie łóżka. Usiadła na
skraju, wciąż uważnie mi się przypatrując, ale myślani wydając się być gdzieś
daleko.
– Już okej? – zapytała mnie,
więc z wolna skinęłam głową. To była dość naciągana teoria, ale wolałam
dodatkowo jej nie martwić. – To chyba dobrze…
– Zostaniesz?
Samą siebie zaskoczyłam tą
prośbą, ale prawda była taka, że bałam się zostać sama. Co więcej, coś
nieustannie ciągnęło mnie do Hanny, tym bardziej, że byłam gotowa przysiąc, że
ona również potrzebuje towarzystwa. Być może nadinterpretowałam pewne kwestie,
próbując przekonać samą siebie, że nie jestem jedyną cierpiącą osobą w domu,
ale nie dbałam o to. Jakby tego było mało, kiedy patrzyłam na siedzącą
przy mnie dziewczynę, byłam gotowa przysiąc, że dostrzegam w jej postawie
i wyrazie twarzy coś, czego zdecydowanie nie powinnam. To sprawiało, że
miałam ochotę wziąć przyjaciółkę w ramiona i już nie puszczać, choć
zarazem zdawałam sobie sprawę z tego, że Hannah mogła radzić sobie z emocjami
inaczej. Nie miałam pewności, ale gdyby oznajmiła mi, że potrzebuje spokoju…
– Hm…? Jasne – mruknęła z opóźnieniem,
a ja poczułam, że kamień spada mi z serca. – Chyba, że wcześniej
czegoś potrzebujesz. Mam skoczyć po jakąś gorącą herbatę czy coś takiego? –
zapytała bez zainteresowania, być może już wtedy podejrzewając, jaka będzie
odpowiedź.
– Niekoniecznie – zapewniłam,
wtulając twarz w poduszkę. Naciągnęłam na siebie kołdrę, rozdrażniona
wciąż odczuwanym chłodem. – Po prostu… nie chcę zostać sama – wyjaśniłam
zgodnie z prawdą. – Przynajmniej do powrotu Demetriego…
– Pewnie jakby wiedział, że się
obudzisz, toby nie wyszedł – stwierdziła z przekonaniem. Coś w jej
tonie sprawiło, że poczułam się jeszcze bardziej nieswojo, chociaż równie
dobrze mogło świadczyć to o tym, że zaczynałam być przewrażliwiona. –
Wróci. Przynajmniej on jeden jest pod tym względem słowny – dodała gniewnie;
głos jej zadrżał, a ja w oszołomieniu uprzytomniłam sobie, że
niewiele brakowało, żeby ostatecznie się załamał.
Zamilkłam na dłuższa chwilę,
walcząc z sennością i narastającym z każdą kolejną sekundą
niepokojem. Do tej pory nie miałam odwagi zapytać o szczegóły, a już
zwłaszcza o to, jak… do pewnych spraw doszło. Miałam wrażenie, że sama
Hannah wolałaby o tym nie rozmawiać, więc wolałam jej to ułatwić, raz po
raz powtarzając sobie, że nie powinnam się wtrącać.
Tak było do tej pory, ale prawda
była taka, że milczenie mało kiedy stanowiło najlepsze wyjście; miałam okazję
się o tym przekonać wielokrotnie, gdy to właśnie ona nakłaniała mnie do
zwierzeń.
– Hannah? – zaryzykowałam.
Drgnęła, ale nie zareagowała,
przynajmniej w pierwszej chwili. Sądziłam, że mnie zignoruje, ale wtedy
jednak przeniosła na mnie spojrzenie, bynajmniej nie sprawiając wrażenia kogoś,
kto był zadowolony z ciągnięcia jakiejkolwiek rozmowy.
– Tak?
W jej głosie wyczułam
ostrzeżenie, a przynajmniej to przyszło mi do głowy w pierwszym
odruchu. Miałam wrażenie, że dobrze wiedziała do czego dążę i wolała dać
mi czas, żebym mogła się wycofać. No cóż, nie zrobiłam tego, ale nie potrafiłam
mieć do siebie z tego powodu pretensji.
Wsparłam się na łokciu, żeby
łatwiej zapanować nad sennością. Już i tak byłam pobudzona, ale to
bynajmniej nie przeszkadzało mojemu organizmowi w próbie odpoczynku.
Miałam wrażenie, że gdybym tylko zamknęła oczy, momentalnie straciłabym
przytomność, a tego przynajmniej tymczasowo wolałam unikać. Jeśli miałam
być ze sobą szczera, snu również się obawiałam, nawet pomimo tego, że już
wszystko mogłoby być w porządku, to jednak wydało mi się naturalne.
– Mogę o to zapytać? –
Zawahałam się, wciąż uważnie obserwując jej twarz. – To znaczy…
– Dlaczego nie zrobiłaś do tej
pory? – przerwała mi obojętnym tonem, ale nie wydawała się rozeźlona.
Przełknęłam z trudem;
w głowie miałam pustkę, co zdecydowanie nie ułatwiało mi prowadzenia tej
rozmowy.
– Bo wiem, że cierpisz –
oznajmiłam zgodnie z prawdą. – Ale dla mnie Felix też był ważny. Ja… też
na swój sposób go kochałam – dodałam
z naciskiem. – Jak przyjaciela, ale jednak.
– No jasne. – Hannah wzruszyła
ramionami. – Traktował cię jak młodszą siostrę, więc na pewno coś w tym
jest.
Unikała tematu i byłam tego
świadoma, jednak nie zamierzałam naciskać. Podejrzewałam, że efekt może być
właśnie taki, zresztą gdyby w grę wchodziło mówienie o Jacobie,
najpewniej zachowałabym się podobnie. Obie potrzebowałyśmy czasu, chociaż
w tamtej chwili nie docierało do mnie to, że dni, miesiące albo nawet lata
mogą wystarczyć, żeby zapomnieć. Nie, nie byłam na tyle naiwna, żeby zakładać,
że złe rzeczy tak po prostu da się wyrzucić z pamięci, ale na pewno
z biegiem czasu stawały się łatwiejsze do wspominania – albo to my
zmienialiśmy się a tyle, by móc je znosić.
Sam ten proces wydał mi się
w równym stopniu pożądany, co i nad wyraz niepokojący. Doświadczyłam
już tego, będąc już nawet bliską tego, żeby pogodzić się ze śmiercią rodziny
zanim poznałam prawdę, ale mimo wszystko…
– Widziałam to, wiesz? – Szept
Hanny wyrwał mnie z zamyślenia. Nie miałam pewności, co zaskoczyło mnie
bardziej – to, że jednak zdecydowała się odezwać, czy może decyzja, którą
podjęła – ale zdecydowałam się jej nie przerywać, w napięciu czekając na
to, aż powie mi wszystko to, co miała być w stanie z siebie
wykrztusić. – Rzucili się w ogień: on i jeden z walczących.
Najpierw uratował mnie, a później Demetriego… O, tak, Dema. – Zaśmiała się
w nieco histeryczny sposób. – To mniej romantyczne niż poświęcenie twojego
byłego.
W odpowiedzi na jej słowa,
poczułam ukłucie w okolicach serca, ale nie potrafiłam mieć o to do
Hanny pretensji, tym bardziej, że nie sądziłam, żeby w tamtej chwili
zastanawiała się nad tym, co i do kogo mówi. Co więcej, ona również potrzebowała
kogoś, kto byłby w stanie jej wysłuchać – tak po prostu, bez zbędnego
współczucia, pocieszania i upominania o słowa, których być może nie
powinna używać. Byłam w stanie to zrozumieć, gotowa znieść nawet
ewentualne przykrości, jeśli to byłby jedynym sposobem, w jaki mogłabym
dziewczynie pomóc.
Cisza, która ostatecznie
zapadła, miała w sobie coś ostatecznego, ale nie próbowałam jej przerywać.
W głowie miałam pustkę, zresztą nawet gdybym miała kogoś, komu mogłabym
zadać jakiekolwiek pytanie, wszystko sprowadzałoby się do jednego: dlaczego? Chciałam zrozumieć, to jednak
wydawało się zbyt trudne, by którakolwiek z nas mogła tego dokonać. Jak,
skoro na pierwszy rzut oka śmierć nigdy nie miała sensu – a już zwłaszcza
taka, jak w tym przypadku.
– Wybacz. – Hannah niedbałym
ruchem przeczesała włosy palcami, szarpiąc je nieco mocniej, aniżeli by
wypadało. – Nie chciałam, żebyś… To nie tak miało zabrzmieć – zapewniła nie
pośpiesznie. – Po prostu… jestem zdenerwowana.
– Kochałaś go – nie tyle
zapytałam, co po prostu stwierdziłam fakt.
Nie odpowiedziała, ale to
wydawało się zbędne. Już od dłuższego czasu zdawałam sobie sprawę z tego,
że między Hanną a Felixem coś się działo – że naprzemiennie zbliżali
i oddalali się od siebie, wydając się prowadzić swego rodzaju grę, której
sensu do tej pory nie potrafiłam zrozumieć. W tej jednej kwestii nic nie
uległo zmianie aż do samego końca, teraz z kolei…
Cóż, Hannah była sama, bez
szansy na to, żeby przekonać się, co takiego mogłyby się wydarzyć, gdyby pewne
sprawy potoczyły się inaczej.
– A on kochał mnie –
wyszeptała. Odniosłam wrażenie, że zwracała się bardziej do siebie, aniżeli do
mnie, myślami będąc gdzieś bardzo daleko. – Powiedział mi to jeszcze zanim
wyjechaliśmy do Volterry… Ale to pewnie też było kłamstwo – ucięła, a ja
musiałam zamknąć oczy i wtulić twarz w poduszkę, by ukryć ponownie
zbierające się pod powiekami łzy.
Być może powinnam była coś
powiedzieć, jednak żadne słowa nie wydawały mi się właściwe, wątpiłam zresztą,
żeby Hannie to wystarczyło, o ile w ogóle zamierzała słuchać.
Pogrążona we własnych myślach, bezmyślnie wpatrywała się w jakiś bliżej
nieokreślony punkt w przestrzeni, pomimo tego, że była tuż obok, wydając
mi się tak bardzo odległa, że ta świadomość okazała się niemalże bolesna.
Miałam wrażenie, że również ją tracę, chociaż sama myśl o tym jawiła się
w co najmniej niedorzeczny sposób. W końcu tutaj była, prawda? To, że
cierpiała, nie znaczyło jeszcze, że miała odwrócić się ode mnie, poza tym…
Pełna złych przeczuć, niechętnie
zamknęłam oczy. Nie wyczułam, żeby Hannah się poruszyła, a w pewnym
momencie byłam pewna tego, że mnie obserwowała, ale nawet to nie sprawiło, że
poczułam się jakkolwiek pewnie.
Nie, skoro byłam gotowa
przysiąc, że kiedy się obudzę, mojej przyjaciółki już przy mnie nie będzie.
Rozglądam się dookoła, po czym
zamieram, ogarnięta czystym przerażeniem. Chociaż liczyłam się z tym, że
spokojny sen po tym wszystkim nie będzie mi dany i że prędzej czy później
mój własny umysł obróci się przeciwko mnie, zdecydowanie nie spodziewałam się znaleźć
w tym miejscu. Na sam widok
słonecznej polany, którą tak dobrze pamiętam i która wzbudza we mnie całą
mieszankę negatywnych emocji, serce momentalnie mi przyśpiesza, a ja przez
dłuższą chwilę mam poważne problemy z tym, żeby złapać oddech.
Dlaczego znowu tutaj jestem?
Próbuję znaleźć odpowiedź na to pytanie, jednak w głowie mam pustkę, zaś
wszystko we mnie aż krzyczy, że coś jest nie tak. Tym razem przynajmniej nie
jestem aż w tak znaczącym stopniu rozproszona, poza tym doskonale pamiętam
swoje imię i wszystko to, co w ostatnim czasie miało miejsce, ale to
żadne pocieszenie. Jestem przerażona, a każda kolejna sekunda niepewności
sprawia, że czuję się coraz gorzej. Mam ochotę uciekać, ale właściwie nie wiem
gdzie, dlaczego i przed czym, tym bardziej, że nie czuję, żeby cokolwiek
mi zagrażało. Wolę udawać, że to przypadek, a ja nie mam żadnych powodów
do niepokoju, przynajmniej tymczasowo.
Obudzić się… Przede wszystkim na
tym mi zależy i mam wrażenie, że jeśli się postaram, będę w stanie
tego dokonać. Chcę tego całą sobą, pragnąc wrócić do rzeczywistości i utwierdzić
się w przekonaniu, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Muszę
się uspokoić i spróbować uwierzyć w to, że to wyłącznie przypadek –
wytwór mojej wyobraźni – tym bardziej, że w ostatnim czasie doświadczyłam dość
stresów, by musieć odreagować. Koszmary wydają się czymś naturalnym, zaś to, że
śnię akurat o miejscu, w którym byłam uwięziona przez tyle czasu,
również powinno być czymś normalnym, prawda?
Chcę w to wierzyć. Naprawdę
chcę, ale mimo wszystko…
Nagły ruch wyrywa mnie z zamyślenia.
Rozglądam się dookoła, uważnie przypatrując łagodnie kołyszącym się źdźbłom
trawy, kwiatom i majaczącym w oddali drzewom. Czuję ciepło promieni
słonecznych na ciele i to jest przyjemne, tym bardziej, że znowu mam na
sobie zwiewną, letnią sukienkę. Jakiś czas temu powiedziałabym, że nie tak
wyglądają koszmary, ale teraz zdaję sobie sprawę z tego, że chwilowy
spokój nie musi niczego oznaczać – i że w każdej chwili rzeczywistość
znowu może zacząć się rozpadać. Obawiam się tego, dlatego raz po raz wodzę
wzrokiem na prawo i lewo, szukając jakichkolwiek oznak niewłaściwych
zmian. Wypatruję ciemności albo nawet najbardziej subtelnych niedoskonałości,
choćby zwiędniętego kwiatka, który może zakłócać harmonię tego miejsca. Mrużę
oczy i spoglądam w niebo, przygotowana na to, że zamiast na słońce,
spojrzę w księżyc, ale i to ostatecznie nie ma miejsca.
Wszystko
jest w porządku. Przynajmniej tymczasowo wszystko jest…
Wtedy ją zauważam.
Siedzi w tym samym miejscu,
co ostatnim razem, wpatrując się we mnie parą lśniących, czekoladowych oczu.
Tym razem nie mam wątpliwości co do tego, skąd znam ten kolor, tym bardziej, że
sama widzę takie same tęczówki za każdym razem, kiedy spoglądam w lustro. Z jakiegoś
powodu serce bije mi szybciej ze zdenerwowania, chociaż nie ma powodów do tego,
żeby odczuwać niepokój. Bezwiednie podrywam się na równe nogi, po czym w pośpiechu
ruszam przed siebie, skoncentrowana przede wszystkim na tym, żeby jak
najszybciej znaleźć się przy dziecku. Chcę wziąć małą w ramiona, ogarnięta
niepojętą dla mnie tęsknotą – czymś o wiele silniejszym, niż dotychczas
zdarzało mi się doświadczać, nawet względem rodziny czy Demetriego. Ta
dziewczynka wydaje się o wiele ważniejsza, a ja znów nade wszystko
pragnę ją chronić, nawet gdyby to miało być ostatnią rzeczą, jaką zrobię w życiu.
Osuwam się na kolana, po czym
zachęcająco wyciągam ku niej ręce. Nie jestem zaskoczona tym, że już ułamek
sekundy później, ciepłe ciałko ląduje w moich objęciach. Słyszę melodyjny
śmiech i mimowolnie sama również się uśmiecham, czując się tak, jakbym po
długiej wędrówce wróciła do domu. To dla mnie nie do pojęcia, ale mam wrażenie,
że nareszcie znalazłam to, czego nieświadomie szukałam przez całe życie –
właśnie tutaj, mogąc tulić do siebie drobną, ciemnowłosą istotkę. Raz po raz
przeczesuję czarne loczki palcami i to wydaje mi się właściwe, zaś każdy
kolejny ruch sprawia mi równie wielką przyjemność. Czuję słodki zapach jej krwi
i to również wzbudza we mnie euforię, jakby w tej słodyczy było coś
wyjątkowego, należącego tylko i wyłącznie do mnie…
Ona jest moja.
– Lilia.
Dopiero po chwili uświadamiam
sobie, że wypowiedziałam to jedno słowo na głos. Mała podrywa głowę i spogląda
na mnie z zaciekawieniem, niemniej nie próbuje protestować, najwyraźniej
zadowolona ze sposobu, w jaki się do niej zwracam. To twoje imię? Lilia?, myślę mimowolnie, chociaż zarazem
nieprawdopodobnym wydaje mi się to, że mogłabym je znać. Skąd, skoro…?
Ale to jest sen i nie wolno
mi o tym zapominać. Wszystko, co mnie otacza, jest tylko i wyłącznie
wytworem mojej wyobraźni, a przynajmniej mam wrażenie, że powinno tak być. Próbuję wszystko
sensownie uporządkować, jednak w głowie mam pustkę, nie wspominając o tym,
że sama już nie jestem pewna, co takiego dzieje się wokół mnie. Mam dziesiątki
pytań, ale żadne nie wydaje mi się właściwe, nie wspominając o tym, że wciąż
nie jestem w stanie doczekać się odpowiedzi. Te po prostu nie nadchodzą, a ja
powoli zaczynam dochodzić do wniosku, że tak naprawdę nie mają znaczenia. W zamian
wolę skupić się na Lilii, która wciąż ufnie tuli się do mnie, jak gdyby nigdy
nic układając głowę na mojej piersi i wyglądając trochę tak, jakby spała.
Lilia…
Raz jeszcze przeczesuję jej
włosy palcami, coraz spokojniejsza i pewna tego, że niezależnie od
wszystkiego, nie mam powodów do obaw. Ten sen jest zupełnie inny od tych,
których doświadczałam do tej pory, co samo w sobie jest dobre. To, że ona jest przy mnie, również takie jest.
– Tym razem nie pozwolę na to,
żeby ktokolwiek mi ciebie zabrał – oznajmiam pod wpływem impulsu, nie będąc w stanie
powstrzymać się przed złożeniem tej jednej, jakże wiążącej obietnicy.
Zamykam oczy, tym razem nie
obawiając się tego, że cokolwiek pójdzie nie tak, jeśli pozwolę sobie chociaż
na chwilę rozluźnienia. Tym razem to zwykły, absolutnie niegroźny sen, któremu
mogę się poddać, ale…
Chociaż
to nie ma sensu, jestem gotowa przysiąc, że ułożona w moich ramionach
Lilia jest prawdziwa.
Demetri
Nie miałem pewności, co tak naprawdę
czuję. Wampirom łatwiej uciec od emocji, chociaż zarazem doświadczaliśmy ich w o
wiele intensywniejszy, uciążliwy sposób. Paradoks sam w sobie nieźle
mieszał w głowie, a mnie przez całe lata było o wiele łatwiej
odciąć się od wszystkiego, niż próbować mierzyć się z uczuciami, które
przez długi okres traktowałem jako zbędną słabostkę. Tak było i tym razem,
chociaż od jakiegoś czasu ucieczka nie była aż taka prosta, jak mógłbym tego
oczekiwać.
Zdawałem
sobie sprawę z tego, że powinienem być przy Nessie, ale w pierwszej
kolejności musiałem się uspokoić. Siedzenie w sypialni nie pozwalało mi
zebrać myśli, zwłaszcza kiedy ona była obok – tak bardzo niewinna, krucha i zraniona.
Nie miałem pojęcia, jak powinienem rozmawiać z nią o czymś, co tak
naprawdę wzbudzało we mnie satysfakcję, przez co nie wyobrażałem sobie, bym
mógł szukać jakichkolwiek kojących słów. W kwestii Jacoba moje podejście
było dość jednoznaczne, a ja nie potrafiłem mieć do siebie pretensji o to,
że nie było mi go żal. Jasne, byłem wdzięczy za to, że ją uratował, ale nic
ponad to.
Co więcej,
śmierć od dawna nie robiła na mnie wrażenia. Każde z nas wiedziało, co
takiego ryzykuje, kiedy zdecydowało się zostać na polu walki. W takim
wypadku zawsze należało liczyć się z najgorszym, o czym zdążyłem się
przekonać przez cały okres służby dla Volturi. Jemu się nie udało, ale za to
ochronił tę, na której mu zależało; jak na moje, kundel nie mógł sobie
wyobrazić lepszego końca, chociaż podejrzewałem, że Renesmee nie byłaby w stanie
tego zrozumieć. Ona straciła przyjaciela, wręcz brata – kogoś, kogo bez
wątpienia kochała, ale…
Nerwowo
zacisnąłem dłonie w pięści. Nie potrafiłem i nie chciałem o tym
myśleć, tym bardziej, że jakaś najbardziej prymitywna cząstka mnie wręcz
dostawała szału na wspomnienie tego, że dziewczyna mogłaby cokolwiek do Blacka
czuć. Zazdrość w przypadku wampirów stanowiła dość naturalny odruch, ale
próbowałem nad nią zapanować, tym bardziej, że już nie miałem powodów do
jakichkolwiek obaw. Nessie była moja – i ta kwestia nie uległaby zmianie
nawet w sytuacji, w której Jacob jednak by przeżył. Tego jednego
byłem dziwnie pewien, poza tym ufałem Renesmee; zdrowy rozsądek podpowiadał mi,
że pod tym względem wszystko wróciło do normy – i że teraz wszyscy
potrzebowaliśmy trochę czasu, by ostatecznie otrząsnąć się po ostatnich
wydarzeniach. A już zwłaszcza ona.
Zwlekałem z powrotem
do domu, zbytnio przygnębiony, żeby móc tak po prostu pokazać jej się na oczy.
Istniało sporo kwestii, które powinniśmy byli omówić, a które bez
wątpienia miały okazać się dla nas trudne. Jakby mało było, że dziewczyna
cierpiała po stracie bliskiego osoby i tym, co spotkało jej rodzinny dom,
wciąż pozostawał jeszcze Felix, który…
Och, o tym
również wolałem nie myśleć, tym bardziej, że chodziło o kogoś, kto był
ważny również dla mnie. To wciąż wydawało mi się niedorzeczne, przez co nie
czułem ani bólu, ani żalu – wyłącznie pustkę, która dopiero miała przybrać
jakiś konkretny, bardziej zrozumiały dla mnie kształt. Przynajmniej zakładałem,
że prędzej czy później miało do tego dojść, tym bardziej, że mimo wszystko
czułem, zaś ja i Felix przyjaźniliśmy się wystarczająco długo, żeby jego
śmierć nie była mi obojętna. Chwilami nawet korciło mnie, żeby jednak spróbować
go poszukać, w nadziei na to, że coś pomyliliśmy, ale byłem zbyt
wzburzony, by skoncentrować się na czymkolwiek, co wymagało większej ilości
energii.
Nie byłem
pewien, jak wiele czasu minęło, zanim ostatecznie ruszyłem w stronę domu.
Wyczułem Nessie w pokoju, tak jak i Hannę, którą ostatecznie zastałem
przy łóżku dziewczyny. Wampirzyca nawet na mnie nie spojrzała, wpatrzona w jakiś
bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Nawet jeśli zdawała sobie sprawy z tego,
że jestem obok, uparcie milczała, myślami wydając się być gdzieś daleko. Nie
znałem jej emocji, ale zdążyłem zaobserwować dość, by zorientować się, że –
pomijając Nessie – to właśnie ona straciła najwięcej. Cierpiała, a jakby
tego było mało, chyba mnie obwiniała, chociaż ani nie powiedziała, ani nie
okazywała tego wprost.
Jeśli
miałem być ze sobą szczery, chyba nawet wolałem, żeby w którymś momencie
wybuchła i wyrzuciła z siebie wszystko, co z takim uporem dusiła
w sobie. Wszystko wydawało się lepsze od obojętności, zresztą obawiałem
się, że pod wpływem emocji i żal mogłaby powiedzieć coś przykrego
Renesmee, chociaż ta zdecydowanie sobie na to nie zasłużyła.
– Hej –
rzuciłem z wahaniem, mając serdecznie dość panującej w pomieszczeniu
ciszy.
Hannah
drgnęła, po czym jakby od niechcenia spojrzała na mnie.
– Budziła
się, wiesz? – rzuciła zamiast powitania. – Trochę rozmawiałyśmy, ale źle się
czuła, więc z powrotem przyprowadziła ją tutaj. Nie musisz dziękować –
dodała z przekąsem.
– Hannah…
Puściła
moje słowa mimo uszu, po czym z gracją poderwała się na równe nogi. Było
coś wymuszonego i niemalże upiornego w uśmiechu, który mi posłała,
tym bardziej, że gest nie objął jej oczu – te pozostawały ciemniejsze niż
dotychczas i niepokojąco wręcz puste. Być może zaczynałem reagować w nazbyt
wrażliwy sposób, ale coś w tonie i wyrazie twarzy dziewczyny
sprawiło, że naprawdę zacząłem się o nią martwić.
– Zostałam,
bo Nessie bała się siedzieć w pojedynkę, ale teraz już chyba nic tu po
mnie. Nie spieprz tego, Dem, bo osobiście cię zatłukę – zapowiedziała. Ten
komentarz był w jej stylu, ale i tak wydał mi się nienaturalny.
– Nie
zamierzam – zapewniłem pośpiesznie. – A co z tobą? Mam na myśli…
Niecierpliwie
machnęła ręką.
– Poradzę
sobie, zresztą tak jak i zwykle. W końcu już wszystko jest w porządku,
prawda? – zapytała, chociaż zdecydowanie nie czekała na reakcję z mojej
strony. Wręcz przeciwnie: miałem wrażenie, że wyrzuca z siebie kolejne
słowa tak szybko wyłącznie po to, żeby móc jak najszybciej mnie spławić i wyjść.
– Po prostu zadbaj o Nessie, okej?
– Jasne. –
Wywróciłem oczami. – Przecież i tak nie dałabyś mi postąpić inaczej, nie?
– dodałem zaczepnym tonem, ale Hannah nawet się nie uśmiechnęła.
– Po prostu
się pilnujcie – ucięła.
Nie dodała
niczego więcej, w zamian szybkim krokiem ruszając ku drzwiom.
Odprowadziłem ją wzrokiem, spoglądając w ślad za dziewczyną nawet na
krótko po tym, jak ta już wyszła.
Chociaż nie
mogłem mieć pewności, coś w słowach wampirzycy wzbudziło mój niepokój.
Jakby tego było mało, w najzupełniej naturalny sposób do głowy przyszła mi
jeszcze jedna, nietypowa myśli.
Z jakiegoś powodu
miałem wrażenie, że to było pożegnanie.
Kolejny rozdział – tym razem o wiele szybciej niż do tej pory. Cieszy mnie to niezmierne, bo chyba pokonałam blokadę, która dotychczas uniemożliwiała mi napisanie końcówki tej historii, ale z drugiej strony… nie uprzedzajmy faktów. Chyba tak naprawdę odetchnę dopiero w chwili, w której postawię ostatnią kropkę w epilogu.Dziękuję za komentarze i wyświetlenia. Mam nadzieję, że zostaniecie ze mną aż do końca, chociaż to może być teraz trudne, skoro dla większości rozpoczął się okres szkolny. No cóż, powodzenia.Kolejny wkrótce, mam nadzieję, więc do napisania!
Brak komentarzy
Prześlij komentarz