Demetri
Powiedzieć, że byłem po prostu
zaniepokojony, byłoby niedopowiedzeniem. Złe przeczucia nie opuszczały mnie
nawet na moment, stopniowo doprowadzając do szału, nawet pomimo tego, iż
zdawałem sobie sprawę, że zadręczanie się donikąd nie prowadzi. Wciąż nie docierała
do mnie pełnia wydarzeń minionych godzin, począwszy od powrotu do Seattle,
walki i tego, że Felix mógłby…
Nie, to
zdecydowanie nie była pora na to, żeby zadręczać się z jakiegokolwiek
powodu. Odsunięcie od siebie zbędnych emocji mimo wszystko przyszło mi łatwo,
choć nie sądziłem, że jednak będę do tego zdolny. Lata doświadczenia nagle
wydały mi się niczym w zestawieniu ze wszystkim tym, czego doświadczyłem
przez ostatnie miesiące. Renesmee – ona, a może przede wszystkim miłość do
niej – coś zmieniła, a ja dopiero zaczynałem pojmować, co tak naprawdę to
oznaczało. Próbowałem zebrać myśli, jednak i to stanowiło wyzwanie, bo
wszystko we mnie aż krzyczało, że powinienem skoncentrować się właśnie na niej
– i to niezależnie od możliwych konsekwencji. Wszystko inne najzwyczajniej
w świecie zeszło na dalszy plan, ja zaś nie zamierzałem protestować,
dochodząc do wniosku, że to i tak nie ma znaczenia.
Słyszałem
szloch Hanny, ale zignorowałem go, traktując jak każdy inny, mało istotny
dźwięk, podobny do wszystkich innych bodźców, które podsuwały mi zmysły.
Jedynie przelotnie spojrzałem na wampirzycę, mniej więcej w chwili,
w której osunęła się na kolana, początkowo zbyt oszołomiona, by zdobyć się
na jakąkolwiek reakcję. Drżała i widziałem to nawet z odległości, szybko
też zorientowałem się, w którym momencie straciła nad sobą kontrolę na
tyle, by wybuchnąć niekontrolowanym szlochem. Coś ścisnęło mnie w gardle,
a instynkt podpowiedział mi, że powinienem do niej podejść i… zrobić
cokolwiek, jednak statecznie się na to nie zdobyłem. Cholerny
dupek, przeszło mi przez myśl, jednak nawet to nie było w stanie
zmusić mnie do zmiany decyzji.
Gdyby
sytuacja była inna, zachowałbym się inaczej – należycie przejął, tym bardziej,
że właśnie coś niedobrego działo się z moimi przyjaciółmi. Jasne, byli dla
mnie ważni; pod tym względem nic się nie zmieniło. Co więcej, nie miałem
wątpliwości co do tego, że gdyby sprawy miały się inaczej, Felix na moim
miejscu zatroszczyłby się o Nessie. W takim wypadku powinienem był
przypilnować, żeby Hannah nie zrobiła czegoś głupiego, jednak nie to
pozostawało dla mnie priorytetem.
Najpierw
musiałem znaleźć Renesmee.
Łatwo
przyszło mi skoncentrowanie się na jednym, konkretnym celu, zwłaszcza takim,
który miał znaczenie tylko i wyłącznie dla mnie. Poruszałem się trochę jak
automat, obojętny na wszystko i wszystkich, tym bardziej, że wszystko
wskazywało na to, iż walka ostatecznie dobiegła końca. Cisza, która nagle
zapadła, miała w sobie coś przejmującego, nawet pomimo nielicznych,
subtelnych dźwięków – szumu wiatru czy trzasku dogasającego powoli ognia.
Czułem bliskość płomieni tym wyraźniej, że na zewnątrz panował przejmujący
chłód, który pewnie mógłby okazać się problematyczny, gdybym był człowiekiem,
ale dla mnie okazał się całkowicie obojętny. Z drugiej strony, zdążyłem
już zauważyć, że tak naprawdę nie obchodziło mnie nic; liczyło się wyłącznie
to, że musiałem znaleźć Renesmee – nic więcej.
Wodziłem
wzrokiem dookoła, w przesadnie wrażliwy sposób reagując na każdy, nawet
najbardziej subtelny ruch. Nasłuchiwałem, jednocześnie próbując analizować
każdy z dostępnych zapachów, chociaż to było trudne. W powietrzu
wciąż unosiły się kłęby ciężkiego, fioletowego dymu – jednoznaczny dowód
na rzeź, która rozegrała się tutaj chwilę wcześniej. Nie zastanawiałem się nad
stratami, przyzwyczajony do myśli o tym, że każda wojna mogła nieść ze
sobą ewentualne ofiary. Sama kwestia walki z nowonarodzonymi wampirami,
nie była dla mnie niczym nowym, bo w przeszłości wielokrotnie
likwidowaliśmy nawet całe armię. Chociaż nie widziałem żadnego z Cullenów,
nieszczególnie się tym przejmowałem, dziwnie pewien tego, że sobie poradzili;
potrafili walczyć i już to pokazali, nie pierwszy raz mierząc się z młodziakami,
którzy próbowali skrzywdzić ich rodzinę.
Jeśli
miałem być ze sobą szczery, ewentualna śmierć tych bliskich Nessie, którzy
zdecydowali się zostać na polu walki, również nie wydawała mi się
problematyczna – przynajmniej tak długo, jak nie byłem w stanie
upewnić się, że najważniejszej dla mnie osobie nic nie dolega. Miałem ochotę ją
zawołać, ale powstrzymałem się, aż nazbyt świadom tego, jak lekkomyślne mogłoby
się to okazać. Młode wampiry może i działały lekkomyślne, ale mimo
wszystko niektóre z nich potrafiły być bardziej przebiegłe, o czym
zresztą zdążyliśmy się już przekonać. Jeśli Renesmee miała kłopoty, mogłem
dodatkowo pogorszyć sprawę, a na to zdecydowanie nie zamierzałem pozwolić.
Cisza miała
w sobie coś przygnębiającego, jednak starałem się na niej nie
koncentrować. W zamian próbowałem trzymać nerwy na wodzy, raz po raz
powtarzając sobie, że nie działo się nic wartego uwagi. Po
prostu szukaj, nakazałem sobie i to na tym ostatecznie się
skoncentrowałem. Zaniepokoiło mnie to, że nigdzie nie byłem w stanie jej
wyczuć, po raz kolejny gubiąc ten jasny blask, który należał do
dziewczyny – płomyczek, który tlił się gdzieś na granicy mojej
podświadomości, teoretycznie musząc dawać gwarancje tego, iż zawsze będę
w stanie ją odnaleźć.
Szkoda, że
to nie było takie proste w praktyce.
Coś było
nie tak i ta jedna kwestia nie dawała mi spokoju. Zdawałem sobie sprawę
z tego, jak działał dar Marcusa, ale trudno było mi określić, jak duży
zasięg mógł obejmować. Nie miałem nawet pewności, czy ten kretyn igrał sobie ze
mną, Nessie, nami wszystkimi, czy może problem leżał we mnie i w tym,
jak bardzo byłem podenerwowany. Wiedziałem jedynie, że jestem na dobrej drodze,
żeby wszystko zepsuć, zresztą nie po raz pierwszy. Nie pojmowałem, jak w ogóle
mogłem stracić ją z oczu – pozwolić na to, żeby radziła sobie w pojedynkę.
Tu wcale nie chodziło o kwestię zaufania albo tego, że mógłbym jakkolwiek
wątpić w jej zdolności walki, ale sam fakt tego, że powinienem
był ją chronić. Nie zrobiłem tego i teraz miałem to sobie za złe,
w coraz większej panice próbując naprawić wszelakie błędy – i to
niezależnie od tego, czy miało być to możliwe.
Wyczułem ją
nagle, zupełnie jakby ktoś przełączył jakiś niewidzialny przycisk. Jej światło
zapłonęło tak jasno, że aż zwątpiłem w siebie i to, jak to możliwe,
że wcześniej go nie zauważyłem. Momentalnie wyprostowałem się niczym struna
i popędziłem przed siebie, nie zastanawiając się nad tym gdzie i dlaczego
biegnę. To było niczym impuls, doskonale znajomy na dodatek, bo towarzyszył mi
regularnie, odkąd tylko sięgałem pamięcią. Kiedy tropiłem, wykorzystując
wszystkie swoje zdolności, wtedy nic innego nie miało dla mnie znaczenia –
wyłącznie bieg do celu, a ten w tamtej chwili był dla mnie równie
klarowny, co i świadomość tego, że Renesmee żyła.
Nie jestem
pewien, dlaczego zawahałem się na krótko przed tym, jak w końcu zalazłem
się na tyle blisko, żeby ją zobaczyć. Gwałtownie wytraciłem prędkość,
przechodząc do ludzkiego kroku – wyjątkowo ludzkiego na dodatek. Ostrożnie
przestąpiłem naprzód, poruszając się trochę jak w transie i instynktownie
przytrzymując najbliższego z drzew, chociaż problemy z równowagą
w moim przypadku nie wchodziły w grę. Nie potrafiłem opisać tego, jak
się czułem, ale w głowie miałem pustkę, ta zresztą nie ustąpiła nawet
w chwili, w której w końcu zauważyłem drobną, płomiennowłosą
postać.
Klęczała na
ziemi, blada i wystraszona, a przynajmniej tak pomyślałem w pierwszym
momencie. Drżała, być może z zimna, chociaż bardziej prawdopodobny wydał
mi się ledwo powstrzymywany szloch. Włosy przysłoniły jej twarz, ale i tak
z jakiegoś powodu przyszło mi do głowy, że gdybym odgarnął loki na bok,
przekonałbym się, że była cała zapłakana. To wytrąciło mnie z równowagi,
sprawiając, że na dłuższą chwilę zamarłem, skoncentrowany przede wszystkim na
tym, żeby ocenić, czy przypadkiem nie była ranna. Nie czułem krwi, co w znacznym
stopniu mnie uspokoiło; osoka stanowiła na tyle charakterystyczną, istotną dla
wampira woń, że nawet mdlący zapach dymu nie byłby w stanie jej
przysłonić.
Ostrożnie
zrobiłem krok naprzód, chociaż nagle zwątpiłem w to, czy powinienem
w ten sposób postąpić. Coś tknęło mnie do tego, żeby rozejrzeć się dookoła
i spróbować ocenić sytuację, chociaż moje spojrzenie raz po raz uciekało
w stronę Renesmee. Nic jej nie jest, pomyślałem
i to wystarczyło, żebym się rozluźnił, czując niewysłowioną wręcz ulgę, ale
to wciąż wydawało mi się niewystarczające. Patrzyłem na nią i byłem
niemalże świadom bólu, który ją otaczał, być może dlatego, że oglądałem ją taką
przez długi czas – pogrążoną w żałobie i nieszczęśliwą, kiedy
rozpamiętywała nieprawdziwą na szczęście utratę najbliższych.
W tamtej
chwili nabrałem całkowitej pewności co do tego, że wydarzyło się coś bardzo
niedobrego. Lekko zmarszczyłem brwi na widok wciąż strzelających ku górze
płomieni, walczących z podmuchami wiatru i niesprzyjającą pogodą.
Widziałem kłęby wijącego się tuż przy ziemi, fioletowego dymu, to jednak działo
się jakby poza mną, pozbawione większego znaczenia i sensu. Cokolwiek się
tutaj wydarzyło, nie dotknęło jej – nie fizycznie i początkowo tylko
na tym byłem w stanie się skoncentrować.
Dopiero po
chwili uświadomiłem sobie, że nie była sama.
Rozpacz
dziewczyny w ułamku sekundy nabrała dla mnie sensu, kiedy uprzytomniłem
sobie, że właśnie klęczała nad ciałem Jacoba. Wiedziałem o jej związku
z kundlem, nie wspominając o tym, że sam zainteresowany przez pół
drogi po lek dla Renesmee dawał mi się we znaki, niezmiennie podkreślając to,
kim dla niego była i jakim darzył ją uczuciem. Mimo wszystko brałem wtedy
pod uwagę to, że kundel może być problematyczny, najpewniej zamierzając walczyć
o Nessie, chociaż ta teraz należała do mnie. Ta kwestia stanowiła
najmniejszy problem, niemniej mnie niepokoiła, więc taki widok –
perspektywa tego, że Black mógłby być martwy – powinna była przynieść mi
ukojenie.
No cóż,
przyniosła. Nie zamierzałem przyznać się do tego przed Renesmee, ale taka była
prawda. Nigdy nie należałem do osób świętych, a życzenie śmierci i sama
jej bliskość nie stanowiły dla mnie niczego nowego. To była część egzystencji
wampira, zresztą tak jak i zazdrość, bo gdy w grę wchodziły uczucia,
każdy z nas odbierał je o wiele silniej, aniżeli byłoby to możliwe
w przypadku wampira. Traktowałem Blacka jak wroga – potencjalne
zagrożenie – i jedynie perspektywa skrzywdzenia Nessie,
powstrzymywała mnie przed ostateczną utratą kontroli. Co więcej, przez pewien
okres czasu był przydatny, tym bardziej, że w desperacji czułem się gotów
zrobić wszystko, byleby zapewnić Renesmee bezpieczeństwo.
Teraz
z kolei go nie było – zagrożenie minęło w zupełności, a przynajmniej
wszystko wydawało się na to wskazywać. I chociaż zdawałem sobie sprawę
z tego, że ona miałaby do mnie o to pretensje, naprawdę poczułem
ulgę.
Bez
pośpiechu ruszyłem naprzód, chwilę jeszcze z obojętnością obserwując
martwe ciało, zanim ostatecznie skoncentrowałem się na dziewczynie. Nie wyczuła
mnie, a przynajmniej nic nie wskazywało na to, żeby zdawała sobie sprawę
z tego, że stanąłem tuż za nią. Wciąż drżała, pogrążona w osobistej
żałobie i smutku, który wydawał się otaczać ją niczym całun – gęsty
i nieprzyjemny, jak i stopniowo pnący się ku górze dym. Dopiero
perspektywa jej bólu wzbudziła we mnie negatywne uczucia, podsycając pragnienie
tego, żeby coś z tym zrobić – objąć ją, a potem już nie
wypuszczać z objęć, póki nie nabrałbym pewności, że udało mi się ochronić
ją przed wszystkim, co w jakikolwiek sposób mogłoby nieść ze sobą
cierpienie. Problem polegał na tym, że to wcale nie było takie proste, a jedyną
osobą, która mogła odciąć ją od bólu, była ona sama.
– Renesmee…
Początkowo
nie zareagowała na swoje imię, chociaż zauważyłem, że lekko drgnęła. Coś
ścisnęło mnie w gardle, bo ta obojętność wydała mi się co najmniej
niewłaściwa, ale próbowałem o tym nie myśleć. To
tylko chwilowe… I normalne, że cierpi, powiedziałem sobie stanowczo,
bo taka właśnie była prawda. Jakoś nie przerażała mnie myśl o tym, że
mogłaby go kochać; to było samolubne, ale w tamtej chwili pocieszałem się
świadomością tego, że ta miłość już niczego nie zmieniała – i że
Renesmee należała do mnie.
Jesteś
beznadziejny, Dem.
No cóż,
byłem.
W milczeniu
podszedłem bliżej, ostatecznie decydując się przykucnąć u jej boku.
Sądziłem, że i tym razem nie zwróci uwagi na moją bliskość, ale pomyliłem
się i to w dość pozytywny sposób. Zaskoczyła mnie, nagle prostując
się niczym struna, by w następnej sekundzie odwrócić się i z płaczem
wpaść mi w ramiona. W pierwszym odruchu zesztywniałem, zdolny co
najwyżej tulić ją do siebie i bezwiednie przeczesywać długie do pasa,
miedziane loki. Czułem, że drżała – coraz bardziej i bardziej –
ale pozwalałem jej na to, mając wrażenie, że tego potrzebowała, dokładnie tak
jak wtedy w celi, kiedy w tak gwałtowny sposób odreagowała wszystko
to, co miało miejsce. W jakimś stopniu bezradność mnie przytłaczała, ale
jeśli w największym stopniu potrzebowała właśnie czyjejś obecności,
zamierzałem zrobić dla niej przynajmniej tyle.
Nie miałem
pewności, jak długo to trwało, czas zresztą zszedł dla mnie gdzieś na dalszy
plan. W gruncie rzeczy w tamtej chwili świat z powodzeniem
mógłby się zatrzymać – żadne z nas i tak nie zwróciłoby na to
uwagi. Siedziałem, tuląc ją do siebie i czekając na coś, czego nawet nie
potrafiłem jednoznacznie sprecyzować. To było dziwne – jakiś czas temu
wręcz dla mnie nienaturalne – ale znosiłem to cierpliwie, przede wszystkim
dlatego, że w tym wszystkim chodziło właśnie o nią. To w zupełności
wystarczyło, bym poczuł się gotowy dosłownie na wszystko, zwłaszcza trwając
w przekonaniu o tym, że zawiodłem – i to na dodatek w chwili,
w której najbardziej mnie potrzebowała.
Renesmee
z jękiem spróbowała się odsunąć, po czym uniosła głowę. Już nie płakała,
ale jej oczy – ciemniejsze niż dotychczas i bardzo poważne –
spotkały się z moimi własnymi. Zauważyłem, że oddychała szybciej i bardziej
płytko, aniżeli zazwyczaj, co w jakimś stopniu mnie zaniepokoiło, ale nie
skomentowałem tego nawet słowem. Jak długo była cała i żywa, mogłem
założyć, że wszystko pozostawało we względnym porządku.
–
On… – wykrztusiła z trudem. Jej głos zabrzmiał bardziej piskliwie niż
zazwyczaj, a oczy ponownie zalśniły, zdradzając obecność świeżych
łez. – Jacob mnie… – Urwała, najwyraźniej nie będąc w stanie
zebrać myśli.
– To już
bez znaczenia – oznajmiłem cicho, ostrożnie dobierając słowa. –
Jesteś bezpieczna.
Energicznie
pokręciła głową.
– Kajusz
nie żyje – powiedziała szeptem; w gruncie rzeczy musiałem niemalże
czytać z ruchu jej warg, by zrozumieć kolejne słowa. – Marcus też.
Jacob mnie uratował.
Wyczułem,
że wypowiedzenie tych kilku zdań kosztowało ją mnóstwo energii, co zresztą
wcale mnie nie dziwiło. I tak ledwo mówiła, wyraźnie mając problemy
z tym, żeby zebrać oddech, chociaż trudno było mi stwierdzić, co było tego
przyczyną – zdarte od płaczu gardło, poobijane żebra czy może emocje.
Niezależnie jednak od wszystkiego, nie miałem pojęcia, w jaki sposób
powinienem odnieść się do jej wyznania, bynajmniej nieusatysfakcjonowany tym,
że po raz kolejny mógłbym coś kundlowi zawdzięczać. Już raz tego doświadczyłem,
a perspektywa ponownego przechodzenia przez te same dylematy, zdecydowanie
nie poprawiała mi nastroju.
Różnica
polegała na tym, że tym razem kundel był martwy. Nie zapytałem o to wprost,
ale sytuacja wydała mi się oczywista – to, że najpewniej się poświęcił.
Dla niej.
Na tę
chwilę to mi wystarczyło.
– Jesteś
bezpieczna – powtórzyłem z naciskiem, bo tylko ta jedna kwestia miała
dla mnie jakąkolwiek wartość.
Bardziej
stanowczo przygarnąłem ją do siebie, woląc, żeby przypadkiem znowu nie
spojrzała na leżące na ziemi ciało. W tamtej chwili wydała mi się
delikatna i bardzo krucha, prawie jak porcelanowa laleczka, którą z łatwością
mógłbym skrzywdzić. Próbowałem być ostrożny, czując się trochę tak, jakbym miał
do czynienia z dzieckiem, choć miałem okazję przekonać się, że Renesmee od
dawna nim nie jest. Gdyby było inaczej, nie zrobiłaby bardzo wielu
rzeczy – z wejściem do siedziby Volturi tylko po to, żeby zobaczyć
się ze mną włącznie.
To koniec,
uświadomiłem sobie nagle, starannie analizując jej słowa. Nawet jeśli pozostali
jacyś przedstawiciele stworzonej przez Kajusza armii, stanowili co najwyżej
niedobitki, których bardzo łatwo mogliśmy się pozbyć. W sytuacji, w której
dwóch największych drani straciło życie, nowonarodzeni stanowili co najwyżej
dodatek, o którym z powodzeniem można było zapomnieć. Prawdziwe
zagrożenie zniknęło, a my być może w końcu mieliśmy odetchnąć,
a przynajmniej miałem taką nadzieję. Przynajmniej tymczasowo świadomość
zwycięstwa do mnie nie docierała, okupiona świadomością strat, ale to niczego
nie zmieniało, a czas najpewniej miał zmienić wszystko, ułatwiając
przyjęcie do wiadomości nawet tych najbardziej bolesnych kwestii.
– A… co
z resztą? – usłyszałem drżący głos Renesmee i coś na dłuższą
chwilę ścisnęło mnie w gardle. – Czy komuś co się stało? Dem…
– Twoja
rodzina jest cała – odpowiedziałem z przekonaniem.
Trzymając
ją w ramionach, łatwiej byłem w stanie skupić się na próbie odszukania
innych. Wiedziałem chociażby, że kilka osób zmierzało ku nam, co zresztą wcale
mnie nie zdziwiło. Byłbym wręcz zaskoczony, gdyby nadopiekuńczy Edward nie
zdecydował się poszukać córki, zwłaszcza teraz, kiedy piekło dobiegło końca.
Nie dodałem
niczego więcej, nie zamierzając rozwodzić się nad Hanną i Felixem. Już
i tak cierpiała, a to wciąż był zaledwie początek i doskonale
zdawałem sobie z tego sprawę. Następne dni – może nawet
tygodnie – miały być trudne, a ja szczerze wątpiłem w to, żeby
którekolwiek z nas było na to gotowe. Zmęczenie fizyczne nie dotyczyło
wampirów, ale Renesmee i owszem, a ona dosłownie przelewała mi się
w rękach.
Zauważyłem,
że spróbowała coś powiedzieć, ale nie dałem jej po temu okazji. W zamian
bez słowa porwałem ją na ręce, trochę tak, jakby była dzieckiem. Nie
zaprotestowała, wręcz ułatwiając mi zadanie tym, że objęła mnie za szyję,
mocniej przywierając do mojego torsu. W tamtej chwili wydała mi się
drobniejsza niż wcześniej, blada i wymęczona na każdy z możliwych
sposobów.
Obserwowałem
jej twarz przez kilka sekund, ostatecznie pod wpływem impulsu decydując się
nachylić na tyle blisko, by móc ją pocałować – krótko, bez głębszych
emocji, ale to musiało wystarczyć. Przymknęła oczy, wydając się rozkoszować
pieszczotą i jednocześnie wahać nad tym, czy odczuwanie przyjemności
w takiej sytuacji powinno mieć rację bytu. Jej spojrzenie na moment
uciekło w stronę miejsca, gdzie znajdowało się ciało Blacka, więc
pośpiesznie przesunąłem się w taki sposób, by nie była w stanie go
zobaczyć. Zmrużyła oczy, początkowo zerkając na mnie z żalem, ale
zignorowałem to, woląc za wszelką cenę trwać przy swoim.
– Demetri.
W normalnym
wypadku, słysząc swoje imię, co najwyżej wywróciłbym oczami. Zrezygnowałem
z tego na rzecz powagi, dochodząc do wniosku, że już i tak
doświadczyła wystarczająco silnej dawki skrajnych emocji.
– Nie myśl
o tym, bo to nie twoja wina… Zresztą oboje wiemy, że on nie chciałby,
żebyś się zadręczała.
Tej jednej
kwestii byłem pewien, chociaż rozważanie ewentualnych pragnień Blacka, było
ostatnim, czego potrzebowałem. Niezależnie jednak od wszystkiego, moje słowa
najwyraźniej dały Nessie do myślenia, bo zamilkła, przymykając oczy i wydając
się nad czymś intensywnie myśleć.
Nie
skomentowałem jej zachowania nawet słowem, przynajmniej tymczasowo decydując
się uznać milczenie za rodzaj zgody na każdą z podjętych przeze mnie
decyzji. Przygarnąłem ją do siebie mocniej, po czym bez pośpiechu ruszyłem
przed siebie, planując zabrać ją z lasu tak szybko, jak tylko będzie to
możliwe.
– Wezmę cię
do domu – obiecałem pod wpływem impulsu.
Nie miałem
jeszcze pewności, które miejsce powinienem określić tym mianem, ale niezależnie
od wszystkiego zamierzałem spełnić tę obietnicę.
Tę i kilka innych, które dopiero zamierzałem jej
złożyć.
Renesmee
Nie miałam pewności, kiedy tak
naprawdę zamknęłam oczy. Wszystko mieszało mi się ze sobą, a jedynym, co
tak naprawdę zapamiętałam, było uczucie kołysania oraz bijącego od ciała
Demetriego chłodu. Trzymał mnie i to było dobre, niosąc przynajmniej
częściowe, jakże upragnione przeze mnie ukojenie i pozwalając się
rozluźnić. To wciąż nie było wszystkim, czego potrzebowałam, by poczuć się
lepiej, jednak na dobry początek wystarczyło… A może po prostu chciałam
tego, żeby tak było.
Kiedy
w końcu rozbudziłam się na tyle, żeby zorientować się, gdzie jestem
i co dzieje się wokół mnie, poczułam jeszcze silniejszą dezorientację.
Leżałam na czymś miękkim, co wydało mi się dość miłą odmianą po wszystkich
ciosach i upadkach, których doświadczyłam w ostatnim czasie.
Instynktownie poderwałam się do pionu, siadając w może nieco zbyt
gwałtowny sposób, bo aż zawirowało mi w głowie. Mimowolnie skrzywiłam się,
po czym dla pewności podparłam ręką o coś, co ostatecznie zidentyfikowałam
jako materac. Tak więc byłam w łóżku – sytuacja, która powinna wydać mi
się czymś naturalnym, gdybym w pamięci wciąż nie miała pożaru i tego,
co stało się z naszym domem.
„Wezmę cię
do domu” – przypomniałam sobie słowa Demetriego i coś ścisnęło mnie
w gardle. Mdłości mnie zaskoczyły, przynajmniej początkowo, bo natychmiast
zaczęłam szukać usprawiedliwienia dla swojego stanu. W gruncie rzeczy
wyjaśnienie było dla mnie aż nazbyt oczywiste, obejmując wszystko, począwszy od
powodu, dla którego do oczu cisnęły mi się łzy, aż po poobijane żebra. Poczucie
przejmującej pustki mnie paraliżowało, w nieprzyjemny sposób przypominając
o wszystkich tych wieczorach, które spędziłam w Volterze, regularnie
szlochając w poduszkę krótko po tym, co miało miejsce, gdy…
Z tym, że
to była przeszłość i tak naprawdę pozostawało wytworem umiejętności Hanny.
To, czego doświadczałam teraz, pozostawało prawdziwe.
Musiałam
przycisnąć dłoń do ust, żeby stłumić szloch. On nie chciałby, żebyś płakała… Poza
tym coś mu obiecałaś!, warknęłam na siebie w duchu, jednak sprawy
wcale nie były takie proste, jak mogłabym tego oczekiwać. Sama perspektywa
myślenia o Jacobie w czasie przeszłym i rozważanie tego, co
ewentualnie mógłby
chcieć, wprawiały mnie w coraz silniejsze przygnębienie. Jeśli miałam
być ze sobą szczera, czułam się pusta, w żaden sposób nie potrafiąc
wytłumaczyć samej sobie, w jaki sposób powinnam się zachować, co odczuwać
albo myśleć. Podejrzewałam, że wciąż jestem w szoku, byt oszołomiona
i zdezorientowana, żeby w pełni przyjąć do świadomości wszystko to,
co działo się wokół mnie.
Nerwowo
rozejrzałam się dookoła, próbując zrozumieć, gdzie jestem. W pokoju –
sypialni, jak założyłam przez obecność łóżka i minimalistycznym wystroju –
panował półmrok, ale to mi nie przeszkadzało, tym bardziej, że moje wyostrzone
zmysły radziły sobie z ciemnościami doskonale. Wyprostowałam się,
ostatecznie koncentrując spojrzenie na oknie, co w jakimś stopniu
pozwoliło mi rozwiać wątpliwości. Chyba nawet do pewnego stopnia dziwiłam się
samej sobie z powodu tego, że nie zorientowałam się wcześniej, bowiem
istniało tylko jedno miejsce, gdzie mogliśmy się udać, zwłaszcza po
wcześniejszej rozmowie z Malą. Wielokrotnie zdarzało mi się odwiedzać
z bliskimi naszych kuzynów z Alaski, więc widok padającego śniegu,
wszechogarniającej bieli i rysującego się ponad czubkami drzew szczytu McKinley –
jednej z największych atrakcji Parku Narodowego Denali – nie wydał mi się
niczym nowym.
A więc
ostatecznie znaleźliśmy się tutaj. To sprawiło, że ostatnie wydarzenia tym
bardziej jawiły mi się jak sen, odległe w równym stopniu, co i mieszczące
się całe kilometry dalej Seattle. Niepojęte wydało mi się to, jak łatwo można
było się od tego wszystkiego odciąć. To jak nic potwierdzało, że jednak byłam
w szoku, ale z jakiegoś powodu nawet smutek wydawał mi się w tym
miejscu inny – odległy i przytłumiony, jakby całe cierpienie zostało
w tym jednym punkcie lasu, tuż przy… jego ciele.
Coś
ścisnęło mnie w gardle, więc w pośpiechu spróbowałam skoncentrować
się na czymś innym. Skrzywiłam się, kiedy przy próbie ruchu obolałe mięśnie
znowu dały o sobie znać, ale łatwo ignorowałam niedogodności. Mdłości
przybrały na sile, więc pośpiesznie usiadłam, nachylając się do przodu i dłuższą
chwilę skupiając się przede wszystkim na oddychaniu. Ostatecznie dopadłam do
okna, otwierając je na całą szerokość i w żaden sposób nie reagując
na lodowate powietrze, które natychmiast wpadło do sypialni, przyprawiając mnie
o kolejne dreszcze. Mój oddech momentalnie zamienił się w parę,
osiadając na szybie i częściowo zniekształcając rzeczywistość po drugiej
stronie.
Chyba
właśnie w ten sposób odbierałam wszystkie emocje – jako prawdziwe, ale
zamazane, przez co nie potrafiłam skoncentrować się na nich w pełni. Być
może to był rodzaj jakiegoś systemu obronnego mojego organizmu – ochroną przed
szaleństwem, którego nagle zaczęłam się spodziewać; nie miałam pewności,
zresztą wcale nie byłam pewna, czy chcę poznać prawdę. W zamian
spróbowałam podjąć jakąkolwiek sensowną decyzję względem tego, co chciałabym
zrobić, jednak i to okazało się problematyczne. Pragnęłam rozejrzeć się po
domu, zobaczyć z resztą i upewnić się, że mimo wszystko było w porządku,
ale… chyba wcale nie byłam na to gotowa.
Demetri?,
pomyślałam mimowolnie, w żaden sposób nie potrafiąc wytłumaczyć sobie
tego, dlaczego byłam sama. Nerwowo obejrzałam się przez ramię, tępo wpatrując
się w łóżko i porozrzucaną pościel. Nieobecność tropiciela jedynie
potęgowała towarzyszące mi poczucie pustki, skutecznie wprawiając w przygnębienie.
Moje ciało tęskniło za jego dotykiem, pocałunkami i samą tylko obecnością,
będącą materialnym dowodem na to, że cokolwiek było na dobrej drodze do tego,
żeby się ułożyć. Potrzebowałam tego, stęskniona za poczuciem bezpieczeństwa
i osobą, której oddałam się w każdy możliwy sposób. Wiedziałam, że
to, iż go przy mnie nie było, nie oznaczało niczego złego, ale i tak
poczułam się oszałamiająco wręcz samotna.
Jakiś ruch
przykuł moją uwagę, sprawiając, że ponownie wróciłam twarz ku oknu. Początkowo
bezmyślnie wpatrywałam się w ciemność za oknem, śledząc wzrokiem majaczące
w niewielkim oddaleniu drzewa. Dopiero po kilku sekundach dostrzegłam
czerniący się na tle lasu ludzki kształt, bardzo znajomy na dodatek. Zanim
zdążyłam zastanowić się nad tym, co robię, ześlizgnęłam się z parapetu,
miękko lądując na lekko ugiętych nogach. Śnieg cicho zaskrzypiał pod moimi stopami,
kiedy bez pośpiechu ruszyłam przed siebie, nawet nie próbując kryć się ze swoją
obecnością.
Postać
nawet nie drgnęła, chociaż zatrzymałam się zaledwie metr za nią. Widziałam
kołyszące się na wietrze złociste loczki Hanny – jedyny jasny punkt we wszechogarniającym
mroku. Lekko przekrzywiłam głowę, co najmniej skonsternowana zachowaniem
wampirzycy; ignorowała mnie, co zdecydowanie nie było w jej stylu, a przynajmniej
tak mi się wydawało. Ona również była sama, z jakiegoś powodu tkwiąc
w środku nocy przed domem i sprawiając wrażenie kogoś, kto nie ma
pewności, co powinien ze sobą zrobić.
Nie miałam
pojęcia, co powinnam o tym wszystkim myśleć, ale z jakiegoś powodu
postawa mojej przyjaciółki przyprawiła mnie o dreszcze. Zdecydowałam się
zrzucić to na przejmujący chłód, który drażnił moją częściową odsłoniętą, wciąż
wrażliwą na zimno skórę, ale i tak wiedziałam swoje – również to, że
z jakiegoś powodu czułam się zaniepokojona. Cisza mnie dobijała, a każda
kolejna sekunda jedynie pogarszała sytuację, stopniowo doprowadzając mnie do
szaleństwa.
– Ehm…
Hannah?
Mój głos
zabrzmiał dziwnie chrapliwie, więc spróbowałam odchrząknąć; nie miałam
poczucia, żeby to pomogło, ale przynajmniej w odpowiedzi na hałas,
wampirzyca w końcu zdecydowała się odwrócić w moją stronę. Uniosłam
brwi, co najmniej zaskoczona wyrazem jej twarzy, tym bardziej, że z miejsca
zorientowałam się, iż coś jest nie tak. Ta pustka w oczach, tym bardziej
przerażająca w przypadku kogoś, kogo tęczówki barwą przypominały świeżą
krew…
A
przynajmniej powinny takie być, bo nieopisany wręcz smutek sprawił, że
wyglądały raczej jak dwa węgliki – czarne i pozbawione jakichkolwiek
emocji.
Na mój
widok spięła się, wyraźnie próbując nad sobą zapanować, ale nie dałam się
nabrać. Z bijący sercem podeszłam bliżej, machinalnie zaplatając ramiona
na piersiach i nagle nie mając co zrobić z rękami. Chciałam o coś
zapytać, ale jednocześnie nie byłam do tego zdolna, zbyt spięta, by zdobyć się
na jakąkolwiek swobodną rozmowę.
– Nessie… –
Hannah spróbowała się uśmiechnąć, ale wyszło jej to, najdelikatniej rzecz
ujmując, marnie. – W porządku? Dem chyba wybył do lasu. Spałaś, więc…
– Nie mam
do niego pretensji – przerwałam łagodnie. Mimo wszystko poczułam się lepiej,
mając świadomość tego, gdzie i dlaczego się podziewał.
Wampirzyca
z wolna skinęła głową. Wciąż uważnie mi się przypatrywała, być może
próbując ocenić, co i dlaczego chodziło mi po głowie.
– Tak mi
przykro – westchnęła. – Mówię poważnie. Wiem, że najważniejszy jest Dem, ale… –
Urwała, po czym nerwowo przeczesała włosy palcami. – Czasami miłość bywa…
skomplikowana.
Nie
odpowiedziałam, po raz kolejny mając wrażenie, że mój żołądek za moment się
zbuntuje i wywróci na drugą stronę. Zadrżałam niekontrolowanie, aż nazbyt
świadoma tego, że Hannah przypatruje mi się podejrzliwie, jakby będąc w stanie
dostrzec w mojej twarzy coś, czego mogłam się tylko spodziewać. Poczułam
się tym bardziej zaskoczona tym, że ostatecznie zdecydowała się podejść bliżej,
by w następnej chwili jak gdyby nigdy nic otoczyć mnie ramionami. W jednej
chwili coś się zmieniło, a dystans, który w pewnym momencie pomiędzy
nami powstał, zniknął równie nagle, co się pojawił.
Coś
ścisnęło mnie w gardle, ale nie próbowałam z tym walczyć. W pewnym
momencie sama już nie byłam pewna, która którą przytula, to zresztą wydało mi
się najmniej istotne. Łzy zebrały mi się w oczach, ale nie uznałam za
przejaw słabości. Jeśli miałam być ze sobą szczera, zaczynało być mi wszystko
jedno, a sama tylko możliwość otrzymania pocieszenia od kogoś, kto był dla
mnie ważny, przynosiła mi ukojenie.
– Wszystko
w porządku? – wymamrotała w pewnym momencie Hannah, odsuwając się na
tyle, by móc mi się przyjrzeć. – Jakoś marnie wyglądasz… Bez obrazy – dodała
pośpiesznie, ale nawet się nie uśmiechnęłam.
– Marnie
się czuję – stwierdziłam zgodnie z prawdą, instynktownie kładąc dłoń na
brzuchu. Mdłości zaczynały być uciążliwe, nagle zresztą zrobiło mi się słabo,
chociaż na mrozie łatwiej było mi ignorować zmęczenie. Chłodne powietrze
pobudzało, a ja tego potrzebowałam. – Chyba nic w tym dziwnego, prawda?
– dodałam, a wampirzyca westchnęła cicho.
–
Zdecydowanie nie – przyznała.
Znowu
zamilkła, dziwnie milcząca i przygnębiona. Zaniepokoiło mnie to, chyba
nawet bardziej niż moje własne samopoczucie, tym bardziej, że wszystko wydawało
mi się tylko i wyłącznie skutkiem emocji. Nie po raz pierwszy musiałam
znosić poobijane żebra, z kolei zmęczenie pozostawało kwestią odpowiedniej
dawki snu i czasu. Musiałam odpocząć, jednak w pierwszej kolejności
chciałam przynajmniej rozeznać się w sytuacji i upewnić się, że
wszyscy naprawdę byli cali.
Inaczej
sprawy miały się z Hanną, a coś w jej zachowaniu stopniowo
utwierdzało mnie w przekonaniu, że nie było dobrze. Nie potrafiłam tego
jednoznacznie sprecyzować, ale…
– Co się
stało? – zapytałam wprost.
Nagle
zwątpiłam w to, czy chcę poznać odpowiedź na to jedno pytanie, ale mimo
wszystko musiałam je zadać. Do głowy przyszła mi jedna, niepokojąca myśl, ale
w pośpiechu odrzuciłam ją od siebie, raz po raz powtarzając sobie, że to
niemożliwe – i że to byłoby już za dużo, tym bardzie, że każde z nas
wycierpiało dość w ostatnim czasie. Chciałam wierzyć w to, że coś
pomyliłam albo…
Hannah
milczała, w odpowiedzi na moje pytanie jedynie spinając się i ponownie
wbijając wzrok w ciemność przed sobą. Nie byłam w stanie zobaczyć jej
twarzy, a tym bardziej oczu, ale podejrzewałam, że gdybym zdecydowała się
stanąć tuż naprzeciwko niej, przekonałabym się, że jej tęczówki były suche.
Myśl o tym, że płakała, wprawiła mnie w jeszcze większą konsternację,
a ja nagle pomyślałam, że właśnie rozmawiałam z kimś, kto dużo
wiedział o bólu straty – dokładnie tak samo jak ja.
Cisza się
przeciągała, drażniąc mnie niemiłosiernie, przez co tym trudniej przychodziło
mi znoszenie jej. W tamtej chwili pomyślałam, że powinnam po prostu
odpuścić, ale z jakiegoś powodu nie potrafiłam się na to zdobyć. To
zbytnio mnie dręczyło, zresztą byłam gotowa przysiąc, że dziewczyna będzie mnie
potrzebować – i to może w nie mniejszym stopniu, co i ja jej. Co
więcej, zachowanie wampirzycy sprawiło, że nagle poczułam się naprawdę dziwnie,
zupełnie jakbym w każdej chwili mogła ją stracić, co również wydało mi się
niedorzeczne. Hannah była tutaj, poza tym nigdzie się nie wybierała, ale…
– Czy…
chodzi o Felixa? – upewniłam się, chociaż już w tamtej chwili
podejrzewałam, jaka będzie odpowiedź.
Jęk, który
wyrwał się jej ust, przyprawił mnie o dreszcze.
– Ten
kretyn powiedział, że do mnie wróci – wyszeptała, bynajmniej nie zamierzając
protestować. Poczułam, że robi mi się niedobrze, zresztą nie potrafiłam już
protestować. Całą sobą czułam, że nie było dobrze. – Okłamał mnie.
Żadne inne
wyjaśnienia nie były mi potrzebne. Bez słowa do niej przywarłam, będąc już
w stanie tylko stać i ją obejmować, zresztą tak jak i ona mnie.
To niczego nie rozwiązywało, ale na dłuższą metę wydawało się dobre, o ile
cokolwiek miało jeszcze prawo takie być.
Resztę nocy
przepłakałyśmy w swoich objęciach.
Właściwie nie jestem pewna, jak to skomentować. Wiem jedynie, że – przynajmniej z mojej perspektywy – kolejne tygodnie zwłoki się opłaciły. Rozdział powstał w jeden dzień, właściwie ot tak; każda linijka przyszła mi z lekkością, której nie zaznałam od dawna, co bardzo mnie cieszy. Finalny efekt do oceny pozostawiam Wam, ale ja jestem zadowolona.Dziękuje wszystkim, którzy czytają. Na tę chwilę jestem w stanie napisać tylko to i…No cóż, byle do końca.
Tak jakoś po tym rozdziale znowu mnie naszło na rozkminy. I tak myślałam i myślałam aż doszłam w końcu do wniosku że ja chyba lubię Jacoba. Może jeszcze nie jakoś specjalne uwielbiam ale jednak. I mi się tak trochę smutno na serdeuchu zrobiło o tym jak Dem opisywał Jacoba. Cieszyć się z jego śmierci? Uważać za wroga? Zazdrość? No poprostu jesteś baznadziejny Dem.
OdpowiedzUsuńJake był zawsze jakoś niedoceniany. I nawet teraz jak Nessie mówi że on ją uratował to Demetri tak trochę nic... No okej może tak trochę przesadzam ale mam ochotę na niego ponarzekać. W ogóle Nessie to dobrze najpierw przytulas od Dema później Hannah a mnie kto przytuli? :c Przynajmniej wbrew pozorom poprawiłaś mi humor. Branoc.
Dziękuję za komentarz :)
UsuńNo cóż, moje odczucia względem Jacoba zawsze były negatywne, z kolei to zakończenie… Wiedziałam, że tak ma być od samego początku. Pisząc perspektywę Dema również tylko taka reakcja wydała mi się właściwa; to jednak doświadczony, mściwy i często egoistyczny wampir, który znacznie zmienił się przy Nessie, ale wciąż nie jest ideałem w wielu kwestiach :D
Cieszę się, że jakkolwiek poprawiłam Ci nastrój :3 Raz jeszcze dziękuję; z kolejnym rozdziałem mam nadzieję pojawić się szybciej, ale czas pokaże.
Nessa.