piątek, 24 maja 2013

3. Powrót tropiciela

Demetri
Dzwony na wierzy zegarowej wybiły godzinę piątą, kiedy kroczyliśmy do miasta. Nie rozmawialiśmy, chociaż gdybyśmy byli z Felixem sami, prawdopodobnie jak zwykle przekomarzalibyśmy się z byle powodu albo planowali kolejne nocne wyjście do klubu. Swoją drogą, zdecydowanie w najbliższym czasie musieliśmy wyjść na miasto, bo z powodu marudnej wampirzycy, którą kazał nam przyprowadzić Aro, jak nic przegapiliśmy powrót Heidi. Niestety, znając zachłanność i egoizm znamienitej większości staży, wyobrażanie sobie, że zostawili nam przynajmniej ze dwie sztuki, było marzeniem ściętej głowy.
Chyba nigdy nie byłem tak bardzo rozdrażniony jakąkolwiek misją. Nie miałem zielonego pojęcia, co takiego znów chodziło Aro po głowie, ale z pewnością trzymiesięczne uganianie się po całym świecie, zadawanie pytań i szukanie nieistniejących świadków nie było warte tego, żeby ostatecznie trafić na wyjątkowo pyskatą wampirzycę. Co prawda była ładna – nawet bardzo ładna – ale jej charakter i wysiłek, który wraz z Felixem włożyliśmy, żeby trafić na jej trop, zdecydowanie obniżał poziom jej atrakcyjności o tyle, że straciłem jakiekolwiek zainteresowanie.
A po co to wszystko? Bowiem Aro zachciało się zabawić w dobrego wujka, przygarniającego sierotkę, która nagle straciła wszystkich swoich bliskich. Osobiście nie miałem do Cullenów nic, ale wielka trójca i owszem, dlatego naprawdę nie rozumiałem, skąd nagle rozkaz, żeby rzucić wszystko inne i rozpocząć śledztwo w sprawie, która przecież powinna ich ucieszyć – już od dawna czekali na powód, żeby pozbyć się Cullenów, więc skąd brał się problem, skoro ktoś nas w tym wyręczył? O ile się orientowałem, zdolności dziecka Belli i Edwarda – Renesmee albo jakoś tak – nie były w żadnym stopniu przydatne, nie wspominając już o samej Cullenównie. Do czego Aro potrzebował pogrążanej w rozpaczy hybrydy, która nigdy nie była na liście pożądanych przez niego osobników?
Oczywiście ani ja, ani Felix nie mogliśmy o to zapytać, dlatego pozostawało nam siedzieć cicho i posłusznie wykonywać rozkazy. Wychodziłem z założenia, że cokolwiek planowała wielka trójca, to nie była nasza sprawa – tacy jak ja byli jedynie od brudnej roboty, żeby zasiadający na tronie mogli później zbierać laury. Pytania po co i dlaczego były jak prośba o skrócenie o głowę, dlatego najlepszym rozwiązaniem było milczeć, kłaniać się i usłużnie potakiwać, kiedy nadchodziła taka potrzeba.
Hannah – tak miała na imię wampirzyca dla której poświęciliśmy całe trzy miesiące – rozglądała się dookoła, jakby spodziewała się, że za chwilę ktoś na nas wyskoczy i pozabija nas na miejscu. Biedaczka, chyba do tej pory nie zdawała sobie sprawy z tego, że największym zagrożeniem jesteśmy dla niej właśnie Felix i ja – przynajmniej do momentu, kiedy mieliśmy znaleźć się w zamku, gdzie bez wątpienia miała zostać zapoznana z Jane. Trochę szkoda było mi prowadzić ją na pewną śmierć, ale przez tyle lat pełnienia służby zdążyłem już wyzbyć się jakichkolwiek skrupułów, jeśli chodziło o zabijanie albo zadawanie bólu. To stało się czymś absolutnie powszednim i nie miało już znaczenia, kto znajduje się na miejscu skazańca – kobieta, mężczyzna czy w niektórych przypadkach nawet dziecko. Ładna buzia to było zbyt mało, żeby liczyć na drugą szansę – Volturi nigdy nie przebaczali, chyba, że ktoś dysponował naprawdę cennym dla Aro darem i pragnął żyć do tego stopnia, że godził się pełnić wielowiekową służbę.
Pora dnia w znacznym stopniu komplikowała poruszanie się po mieście, ale nie było na tyle źle, żebyśmy musieli czekać do zmierzchu. Wystarczyło wiedzieć którędy i kiedy należało się przemykać, dlatego ostatecznie we trójkę wylądowaliśmy na dachu jednego z najwyższych budynków i przemieszczając się w wampirzym tempie, kolejno skakaliśmy z jednego dachu na następny, coraz bardziej zbliżając się do sekretnego przejścia pod powierzchnią ziemi. Prowadziłem, podczas gdy Felix ubezpieczał tyły i pilnował, żeby nasza jakże urodziwa więźniarka przypadkiem nie postanowiła zrobić czegoś naprawdę głupiego i chociażby nagle spróbować uciec.
Zatrzymałem się i spojrzałem w dół, żeby móc się przekonać, czy nie ma w pobliżu kogoś, kto mógłby nam zaszkodzić. Uliczka była pusta, dlatego zeskoczyłem z dachu, lądując na lekko uchylonych nogach i nie czekając na Felixa i dziewczynę, szybko podszedłem do ciężkiego włazu kanalizacyjnego, po czym odsunąłem go na bok.
Hannah rozszerzyła oczy w geście niedowierzania.
– Kanały? – zapytała, odzywając się po raz pierwszy od wielu godzin. Zaczęła nawijać na palec złociste pasemko sięgających jej zaledwie do ramion włosów. – Chyba poszaleliście! – prychnęła na tyle głośno, że zacząłem mieć obawy, czy przypadkiem ktoś nas nie usłyszał.
Jej skóra lśniła w promieniach słonecznych, przez co dziewczyna wyglądała jak chodzący neon albo mający ludzkie kształty brylant. W przypadku moim i Felixa było o tyle prościej, że mieliśmy peleryny, ale te przecież nie dawały całkowitej ochrony przed słońcem.
– No cóż, jedynym szaleńcem w zasięgu kilkunastu kilometrów jesteś ty, skoro próbujesz się z nami kłócić – stwierdziłem rozdrażnionym tonem, który natychmiast rozpoznał Felix. Przyjaźniliśmy się na tyle długo, żeby doskonale wiedział, że kiedy byłem w takim humorze, najrozsądniej było mnie nie prowokować – oczywiście pod warunkiem, że nie było się na tyle zdesperowanym, żeby śpieszyć się na tamten świat.
– Bo nie zamierzam biegać w szambie? – zapytała i chyba chciała dodać coś jeszcze, ale pod wpływem impulsu dopadłem do niej i chwyciwszy ją za gardło, mocno przycisnąłem do ściany najbliższego budynku. Jęknęła cicho, zaskoczona.
– Posłuchaj ślicznotko, bo chyba się nie rozumiemy – zdenerwowałem się. – To nie jest wycieczka krajoznawcza, a ja z natury nie jestem dobrym facetem. Więc albo sama tam zejdziesz, albo przysięgam, że z pomocą Felixa rozerwiemy cię na kawałeczki i poskładamy dopiero, kiedy dotrzemy na miejsce. Rozumiemy się? – syknąłem i uśmiechnąłem się w nieco wymuszony sposób, kiedy pośpiesznie pokiwała głową.
– Chyba ktoś tutaj potrzebuje rozrywki – zauważył mimochodem Felix, zaplatając obie ręce za plecami i obserwując moje poczynania bez większego zainteresowania. Nie musiałem potrafić czytać w myślach żeby wiedzieć, że od jakiegoś czasu sam miał ochotę na kimś się wyładować. – Nie ma co, wychodzimy dzisiaj wieczorem – dodał, a ja po raz wtóry z kolei pomyślałem sobie, że jednak nikt tak nie potrafi podnieść na duchu, jak najlepszy kumpel.
Hannah milczała przez całą drogę podziemiami, co było niczym najcudowniejsza muzyka. Nie ma co owijać w bawełnę – uwielbiałem kobiety, ale jedynie pod warunkiem, że mnie nie denerwowały. Zamiast mówić, usta można było wykorzystać do czegoś zupełnie bardziej praktycznego, chociażby całowania – paplaninę mogły zostawić sobie dla siebie albo dla jakiegoś bardziej zdesperowanego mężczyzny, który będzie na tyle cierpliwy, żeby chcieć z nimi rozmawiać. Ja zdecydowanie nie należałem do tego gatunku.
Korytarz był cichy i ciemny, jak zawsze zresztą. Prócz naszych niemal całkowicie bezszelestnych kroków, nie było słychać niczego; jedynie od czasu do czego skądś dochodziło kapanie wody albo tupot spłoszonego szczura. Za każdym razem, kiedy któreś z tych stworzeń przemknęło zbyt blisko nas, Hannah wzdrygała się, dając Felixowi powody do złośliwego uśmiechu. To zabawne, że wampirzyca bała się szczurów, ale w tym momencie nie czułem się wcale rozbawiony, wciąż zły na dziewczynę za to, że wcześniej wyprowadziła mnie z równowagi.
Bez wątpienia wszyscy odetchnęliśmy, kiedy w oddali pojawiło się światło i w końcu dotarliśmy do metalowych, kratowanych drzwi, które prowadziły już bezpośrednio do lobby. Brama zaskrzypiała przeraźliwe i uderzyła w z głuchym uderzeniem w ścianę, kiedy otworzyłem ją używając zdecydowanie więcej siły niż było to konieczne. Kolejny raz ignorując moich towarzyszy, bez oglądania się za siebie przeszedłem do bardziej przyjaznego korytarza, kierując się wprost do urządzonego w nowoczesny sposób przedsionka, gdzie za przesadnych rozmiarów kontuarem, siedziała młoda dziewczyna o jakże wdzięcznym imieniu Safona.
– Dzień dobry, panie Demetri – zaświergotała tym swoim wciąż jeszcze dziecinnym głosikiem, uśmiechając się w przymilny sposób. Biedaczka, naiwnie wierzyła w to, że pewnego dnia ktoś się nad nią zlituje i będzie mogła stać się jedną z nas. Doprawdy, czy wszystkie młode dziewczyny były aż tak naiwne?
Jedynie skinąłem głową, woląc nie otwierać ust, bo jeszcze w przypływie złośliwości przypadkiem powiedziałbym jej, że może liczyć co najwyżej na stanie się deserem. Wtedy z całą pewnością by uciekła i musielibyśmy szybciej ją zabić, a z tego Aro nie byłby zadowolony. Niestety, znalezienie nowej, równie naiwnej recepcjonistki, było ciężkim zadaniem – już znalezienie Safony było wystarczająco czasochłonne, kiedy pozbyliśmy się Gianny.
Ale Safona przynajmniej była ładna. Jak na typową włoszkę przystało, mogła pochwalić się ładną opalenizną, smukłym ciałem i lśniącymi, czarnymi włosami. Poza tym miała ładne, migdałowe oczy w kolorze szmaragdów, chociaż zdecydowanie bardziej preferowałem ciemniejsze – na przykład brązowe. Kilka razy zdarzało mi się z nią flirtować i nawet mi się to podobało, ale z racji tego, że z wiadomych powodów nie mogłem liczyć ani na zaspokojenie pragnienia, ani na dobry seks, ostatecznie dałem sobie z Safoną spokój.
– Proszę, a któż to się pojawił! – usłyszałem znajomy głos, ledwo tylko skręciłem w jeden z głównych korytarzy, który prowadził między innymi do Sali Tronowej. – Jak się masz, przystojniaku? – wymruczała prowokującym tonem Heidi, posyłając mi jeden ze swoich najbardziej olśniewających uśmiechów.
Jak zwykle czarowała wyglądem i seksapilem. Dzisiaj miała na sobie obcisłą sukienkę, idealnie przylegającą do jej szczupłego ciała i podkreślającą najdrobniejsze atuty jej kobiecości. Nawet kiedy już nie musiała zachowywać się uwodzicielsko, żeby przekonywać kolejne potencjalne ofiary do pójścia za nią, niektóre gesty już chyba tak głęboko zapadły jej w zwyczaj, że nic nie było w stanie ich wyplewić. Widziałem to w każdym jej ruchu – w sposobie w jaki unosiła kąciki ust, w zalotnym kiwaniu biodrami i całkowicie nieświadomym sposobie, w jaki od czasu do czasu odrzucała ciemne włosy albo przeczesywała je palcami.
Była piękna. Ha! To było zdecydowanie zbyt słabe słowo, ale w tym momencie nie potrafiłem znaleźć lepszego. Dar czy nie dar, już jako człowiekowi natura musiała być dla niej hojna, jeśli chodziło o wygląd, a po przemianie w wampirzycę, spokojnie można było określić ją mianem prawdziwej bogini.
– Teraz już znakomicie – oznajmiłem, wykrzywiając usta w uśmiechu, który zazwyczaj działał na kobiety. Heidi jedynie wywróciła oczami; jej tęczówki lśniły i miały intensywnie czerwoną barwę, odrobinie jedynie fioletowawe w miejscach, gdzie szkła kontaktowe nie do końca się jeszcze rozpuściły. Teraz już nie miałem wątpliwości co do tego, że przegapiliśmy ucztę. – Jak podejrzewam, udany połów – zagadnąłem.
– Oczywiście, że udany!
Zaśmiała się perliście, w sposób który dosłownie pieścił uszy – nawet w jej śmiechu było coś zalotnego – po czym położyła obie dłonie na mojej piersi i wyszczerzyła śnieżne, równe zęby w uśmiechu. Pod wpływem impulsu pocałowałem ją, ale natychmiast się odsunęła.
– No, no – zaprotestowała, spoglądając na mnie niemal surowo. – Nie rozpędzaj się tak, bo nie jestem pewna, czy sobie zasłużyłeś. Tylko mi nie wmawiaj, że przez trzy miesiące żyłeś w celibacie, bo i tak nie uwierzę – zastrzegła, unosząc idealne brwi i spoglądając na mnie pytająco.
Problem ze wszystkimi kobietami był jeden – wszystkie bez wyjątku oczekiwały wierności, któreś osobiście absolutnie nie uznawałem. Jak można było się związać wyłącznie z jedną osobą, skoro dookoła było tyle fantastycznych istot? Stałe związki nie były czymś, co by mnie fascynowało, a Heidi i ja nie byliśmy nawet parą! Zresztą doskonale zdawałem sobie sprawę, że sama też nie była święta, a partnerów zmieniała jak rękawiczki. Byliśmy tacy samy i uwielbialiśmy dobrą zabawię – wyłącznie dlatego ciągnęło nad do siebie.
– Mogę cię zapewnić, że żadna z nich nie była nawet w połowie tak urodziwa jak ty – powiedziałem w końcu, postanawiając nie owijać w bawełnę. Po co zresztą miałem ją oszukiwać, skoro doskonale zdawała sobie sprawę z tego, jaki jestem.
Wydęła usta i odsunęła się, celowo uderzając mnie przy tym włosami po twarzy.
– Dupek – rzuciła na odchodne, chociaż oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to znaczy mniej więcej tyle co „spotkamy się wieczorem”. Heidi obrażała się na mnie średnio dwa razy na dobę, jeśli akurat przebywaliśmy w jednym miejscu, ale później i tak sama przychodziła, nie potrafiąc się długo gniewać.
Obserwowałem ją, póki nie zniknęła mi z oczu. Dopiero wtedy dostrzegłem obserwującego mnie z pobłażliwym uśmieszkiem Felixa, który był świadkiem naszych nieformalnych rozstań i powrotów już tyle razy, że pewnie mógłby napisać na ten temat książkę. Hannah stała tuż obok niego, rozglądając się niespokojnie dookoła. Sądząc po jej spojrzeniu, miała całkiem sporo do powiedzenia na temat sposobu w jaki traktowałem kobiety, ale – dzięki Bogu – postanowiła sobie to darować. Być może faktycznie czasami wystarczyło przypomnieć kobiecie kto rządzi, żeby zaczęła zachowywać się odpowiednio.
– Nie wiem jak ty, ale ja bym jednak za nią pobiegł – zasugerował mi Felix, kiedy ruszyliśmy dalej korytarzem. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, bo do tej pory nie należał do typu osób, które udzielają miłosnych porad. – Ona – zerknął wymownie na Hannę – i tak nigdzie się nie wybiera, ale Heidi i owszem, więc jeśli nadal masz ochotę się dzisiaj wieczorem zabawić…
– Heidi to mój problem – uciąłem odrobinę oschłym tonem, chociaż nie dało się ukryć, że propozycja była bardzo kusząca. Wszakże kto lepiej miał pomóc mi się odprężyć, jeśli nie Heidi?
W pierwszej kolejności jednak trzeba było spotkać się z Aro. Kiedy tylko przekroczyliśmy prób Sali Tronowej, już na pierwszy rzut oka widać było, że najważniejszy z wielkiej trójcy jest w znakomitym humorze. Na nasz widok rozpromienił się jeszcze bardziej, w przeciwieństwie do wiecznie nachmurzonego Kajusza i znudzonego Marka, który nawet nie spojrzał w stronę drzwi. Ot kolejny przykład na to, że miłość jest przereklamowana, a najlepszym rozwiązaniem jest po prostu korzystać z życia i nie pozwalać uczuciom się usidlić.
– Ach, Felix i Demetri jak zwykle niezawodni – ucieszył się Aro, prostując na swoim tronie i z zainteresowaniem mierząc wzrokiem naszą trójkę. Na widok Hanny jego uśmiech stał się bardziej niepokojący, a dziewczyna jakby skuliła się w sobie. Widać było, że w tym momencie chciała być gdziekolwiek indziej, byleby tylko nie w tym miejscu. – Witaj, moja droga – zwrócił się bezpośrednio do niej i zanim się obejrzeliśmy, już sunął w naszym kierunku, wyciągając obie ręce w stronę splecionych za plecami dłoni Hanny. – Czy mogę? Musisz wiedzieć, że jeśli nie masz niczego złego na sumieniu, nie musisz się obawiać – dodał odrobinę zniecierpliwionym tonem, ruchem ręki poganiając próbująca ukryć się za plecami Felixa wampirzycę.
Wymieniliśmy znaczące spojrzenia, po czym Felix szybkim ruchem chwycił dziewczynę za ramię i stanowczo wypchnął ją przed siebie. Rzuciła mu urażone spojrzenie, ale zaraz odwróciła wzrok, bo Aro w końcu pochwycił jej dłoń i zachłannie jak dziecko, zaczął lustrować wszystkie jej myśli za pomocą zaledwie delikatnego muśnięcia.
Cisza ciągnęła się dobrych pięć minut. Aro obserwował w skupieniu twarz swojej ofiary, koncentrując się na przepływających mu przed oczami wspomnieniach i czasami jedynie przerywając, kiedy nie chciał jakiegoś fragmentu zobaczyć, bo ten po prostu nie był dla niego istotny. Zwłaszcza pod koniec wydawał się najbardziej zainteresowany, a po wyrazie jego twarzy zorientowałem się, że niepozorna Hannah musi być bardziej przydatna niż na pierwszy rzut oka się wydawało.
– Wspaniałe – stwierdził. Zamrugał kilkukrotnie, wracając do rzeczywistości, chociaż jego szkarłatne oczy wciąż wydawały się odrobinę zamglone i odległe. – Doskonale. Spisaliście się więcej niż dobrze – zwrócił się do mnie i do Felixa. – Ale o tym za chwilę… Gdzie jest dziewczyna? – zapytał, podnosząc odrobinę głos i rozglądając się dookoła, żeby stało się jasne, że tym razem zwraca się do wszystkich obecnych strażników. – Niech ktoś ją znajdzie i przyprowadzi tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Mamy dzisiaj wyjątkowo udany dzień – stwierdził.
Cały czas trzymał Hannę za ramię z czego ta wyraźnie nie była zadowolona, chociaż nie mogła w żaden sposób zaprotestować. Podchwyciłem drapieżny uśmiech Jane, która najwyraźniej liczyła na odrobinę rozrywki kosztem dziewczyny, ale nie zastanawiałem się nad tym, bo w tym samym momencie Aro odpędził nas ruchem ręki. Skłoniłem się krótko, chociaż nie miałem pewności czy wampir to widzi, po czym wraz z Felixem opuściliśmy Salę Tronową, bez żalu zostawiając Hannę w towarzystwie wrogo nastawionych do niej wampirów. Jej los był mi naprawdę obojętny, chociaż podejrzewałem, że tak szybko nie pożegna się z życiem, skoro Aro był taki zadowolony z jej przybycia.
– Wiesz co? Chyba jednak poszukam Heidi – poinformowałem Felixa, nagle czując palącą potrzebę, żeby znaleźć się na zewnątrz. Koniecznie potrzebowałem jakiejś rozrywki, która pomogłaby mi rozluźnić się po trzech miesiącach przebywania poza Volterrą.
Felix rzucił mi spojrzenie z repertuaru „Co ty nie powiesz?” i coś za mną zawołał, ale byłem już w połowie prowadzącego do najbliższego wyjścia korytarza, więc nawet go nie słuchałem. Poprawiłem poły peleryny i zaciągnąłem na głowę kaptur, bo na dworze wciąż było jasno, po czym wszedłem wprost na zalany czerwienią plac. Powoli zaczynało zmierzchać, chociaż do zapadnięcia zmroku pozostawało jeszcze kilka ładnych, ciągnących się godzin.
Był koniec sierpnia, więc na dworze panowała duchota, ale temperatura już dawno przestała stanowić dla mnie jakąkolwiek różnicę. Ruszyłem żwawych, ale ludzkim tempem przed siebie, głęboko wciągając powietrze do płuc i próbując wyłowić egzotyczny zapach Heidi, chociaż kiedy przyszło co do czego, wcale nie byłem szukaniem jej aż tak zainteresowany. Ostatecznie dałem sobie spokój i ruszyłem pierwszą lepszą uliczką, decydując się pobłądzić bez celu. System był prosty – kiedy dochodziłem do rozwidlenia, za każdym razem skręcałem w prawo, pod warunkiem, że na uliczce nie dostrzegałem żadnej przeszkody (chociażby zaparkowanego samochodu albo czegoś równie dużego, co trzeba by było wyminąć) – wtedy, jak na lenia przystało, kierowałem się w lewo.
Mniej więcej piętnaście przecznic dalej, kiedy miałem już absolutną pewność, że w ten sposób z pewnością przypadkiem nie wpadnę na Heidi, doszedłem do wniosku, że najwyższa pora zawrócić do zamku. Skręciłem w kolejną uliczkę, zamierzając zrobić koło i cofnąć się po własnych śladach, kiedy coś przykuło moją uwagę. Znikąd zerwał się słaby wiatr, w którym nie byłoby niczego specjalnego, gdyby nie rzucił mi prosto w twarz dwóch nietypowych zapachów, które mnie zdezorientowały. Pierwszy z nich był słodki i charakterystyczny, typowy dla wampira – obcego wampira, który z pewnością nie należał do straży ani do odwiedzających czasami Volterrę przejezdnych.
Mnie jednak najbardziej zaintrygował drugi zapach. Była to najdziwniejsza, najbardziej urzekająca mieszanka, jaką kiedykolwiek spotkałem. Zapach ten oszołomił mnie już od pierwszej chwili, przysłaniając wszystko inne, łącznie z wonią nieznajomego wampira. Nie chodziło o to, że ta cudowna krew wywołała pragnienie albo spowodowała, że miałem ochotę jej skosztować. Nie, tutaj chodziło o coś zupełnie innego, czego absolutnie nie rozumiałem. Ta krew była inna i pod każdym względem fantastyczna. Jej zapach był delikatny i nietypowy; składało się na niego wszystko to, co najlepsze: słodycz najznakomitszej ludzkiej krwi, ale i coś orzeźwiającego, co przywodziło mi na myśl cytrusy, najpewniej cytrynę. Efekt był niesamowity i na moment absolutnie zapomniałem o tym, że powinienem był natychmiast ruszyć się z miejsca i sprawdzić kim jest obcy wampir, który pojawił się w okolicy. Liczył się jedynie ten zapach i upojenie w które wprowadzał, przyciągając jak narkotyk i sprawiając, że chciało się jeszcze więcej.
Właśnie wtedy ciszę przerwał dziewczęcy wrzask. Wyrwany z tego dziwnego otępienia, bez zastanowienia rzuciłem się w stronę z którego dochodził.
Renesmee
Wampir powoli odepchnął się od ściany i powolnym krokiem ruszył w moją stronę. Obserwowałam go niemal tak samo czujnie, jak on mnie, jednocześnie walcząc ze swoimi zwiotczałymi mięśniami o to, żeby jak najszybciej stanąć na nogi. Puls gwałtownie mi przyśpieszył, zaś moje serce biło szybciej niż do tej pory, jakby już w swoim zwykłym tempie znacznie nie przekraczały rytmu z jakim biło u zwyczajnych ludzi. Czułam, jak adrenalina wypełnia moje żyły i być może wyłącznie dzięki niej w końcu zdołałam zerwać się na równe nogi.
Nieznajomym zareagował natychmiast, ledwo się poruszyłam. W ułamku sekundy okrążył mnie, stając tuż za mną i skutecznie odcinając mi drogę ucieczki. Natychmiast obróciłam się w jego stronę, po czym zaczęłam się cofać, boleśnie świadoma tego, że za plecami mam litą ścianę a po obu stronach solidne, ściśle przylegające do siebie kamieniczki. Uliczka była tak wąska, że gdyby mój przeciwnik rozłożył ramiona, bez trudu dotknąłby dłońmi ścian budynków po obu stronach.
Cofałam się tak długo, aż poczułam pod plecami nierówność zamykającej uliczkę ściany. Widząc panikę w moich oczach, obserwujący mnie wampir zaśmiał się melodyjnie.
– No proszę. Nie spodziewałbym się, że członkini straży może być tak strachliwa. Aro bierze do służby coraz młodsze – powiedział w zamyśleniu, uśmiechając się do mnie w olśniewający sposób.
– Nie jestem w straży – odpowiedziałam machinalnie, chociaż sama nie byłam pewna, dlaczego właściwie próbuję z nim dyskutować. – Kim jesteś? – dodałam, próbując wziąć się w garść.
Nie odpowiedział. Zaczął krążyć od jednej ściany do drugiej, cały czas mi się przypatrując. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że z każdym kolejnym cyklem nieznacznie przybliża się do mnie, drastycznie zmniejszając dzielącą nas odległość.
Kiedy był zaledwie pięć metrów ode mnie, ostatecznie puściły mi nerwy.
– Nie zbliżaj się! – zażądałam.
Gdzieś na granicy świadomości kołatały mi się słowa wypowiedziane przez tatę, kiedy uczyłam się polować na zwierzęta. Powiedział mi wtedy, że w obliczu drapieżnika nie powinno się okazywać strachu i uciekać, bo wtedy samemu można było stać się ofiarą. Dotyczyło to przede wszystkim mnie, bo w połowie byłam zwyczajną śmiertelniczką, a w moich żyłach płynęła krew, dlatego spróbowałam dostosować się do tej zasady i jakoś nad sobą zapanować, ale nie byłam w stanie.
Słysząc moje protesty, przybliżający się do mnie wampir jedynie znów się roześmiał i jakby chcąc zrobić mi na głos, przestał krążyć, robiąc jeden zdecydowany krok w moją stronę. Po kolejnym był już na tyle blisko, że czułam chłód bijący od jego marmurowego ciała; owiał mnie jego słodki oddech i na moment aż przestałam oddychać.
– I dlaczego jesteś taka nieprzyjemna? – zapytał mnie z rozbawieniem nieznajomy. – Uważasz, że mógłbym cię skrzywdzić? Tak urocze stworzenie? – zapytał z udawanym niedowierzaniem, wyciągając rękę, żeby móc dotknąć mojego policzka.
– Nie dotykaj mnie! – warknęłam i gwałtownie odwróciłam głowę, próbując strząsnąć jego dłoń z twarzy. – Zabieraj te łapy! – zaprotestowałam, bo kiedy zostawił moją twarz, poczułam nacisk silnej dłoni pomiędzy fałdami mojej peleryny, bezpośrednio na udzie.
Zamachnęłam się i spróbowałam uderzyć go w twarz, ale był dla mnie zbyt szybki. Właściwie nie zauważyłam ruchu jego ręki, kiedy chwycił mnie za nadgarstek. Z niejakim roztargnieniem spojrzał na moją uwięzioną dłoń, po czym specjalnie wykręcił mi ją na tyle mocno, że do oczu napłynęły mi łzy, a z ust wyrwał się cichy okrzyk bólu.
– Bardzo niegrzeczna z ciebie dziewczynka – wyszeptał mi do ucha. Zadrżałam, kiedy jego oddech owiał mi policzek. – Ale tak chyba będzie nawet ciekawiej. Jeszcze nigdy nie robiłem tego z hybrydą – oznajmił, a mnie żołądek podszedł aż pod samo gardło, grożąc wywróceniem się na drugą stronę.
Zanim się obejrzałam, chwycił za moją drugą rękę i szarpnięciem unieruchomił mi ramiona tuż nad głową. Przytrzymując jedną ręką oba moje nadgarstki, drugą przeciągnął wzdłuż mojego policzka, szyi i części ramienia, aż po same piersi. Spróbowałam się wyszarpnąć, ale nawet ludzka krew, którą wypiłam, nie dawała mi dość siły, żeby móc się mierzyć z dorosłym, prawdziwym wampirem. Ten zresztą chyba nawet nie zauważył moich starań, wciąż zajęty błądzeniem wzrokiem i dłonią po moim ciele, jakby chciał nauczyć się jego proporcji na pamięć.
Wyraźnie poirytowany okrywającą mnie peleryną, szarpnął za jej skraj, aż puściła srebrzysta zapinka tuż pod szyją. Materiał opadł, a ja zostałam w samych jeansach i czarnej koszulce na ramiączkach, która ściśle przylegała do mojego ciała. Na ustach wampira pojawił się pełen satysfakcji uśmiech – oczywiste było, że to co widział zdecydowanie bardziej mu teraz odpowiadało.
Jego lodowate, silne palce znalazły się na mojej odsłoniętej szyi. Miałam jeszcze nadzieję, że za chwilę odgarnie mi włosy i zadecyduje się mną pożywić, ale przecież od początku wiedziałam, że nie takie były jego plany. Palce ześlizgnęły się niżej, muskając złoty medalion z inskrypcją, który dostałam od mamy na pierwszą gwiazdkę, po czym wprawnie wsunęły się pod materiał bluzki, zahaczając o ramiączko stanika. Kiedy spróbował dotknąć mojej piersi, wyrwało mi się ciche warknięcie, które jedynie go rozochociło, bo wyczuł w moim głosie strach.
– Postaram się, żebyś niczego nie pożałowała – obiecał mi, niemal lubieżnie nabierając powietrza do płuc i rozkoszując się moim zapachem. Zrozumiałam, że niezależnie od wszystkiego nie mam szans na to, żeby wyjść z tego w całości – wampir zamierzał mnie wykorzystać, a potem w nagrodę pożywić się moją krwią. Zaczęłam żałować, że najpierw mnie nie zabił. – Hm, zobaczmy…
Puścił moje ręce, ale nie zdążyłam zrobić z nich użytku, bo natychmiast przycisnął mnie do ściany swoim marmurowym ciałem i nie miałam pola manewru. Ucisk był na tyle szybko, że pozbawił mnie tchu i zaczęłam walczyć o złapanie oddechu i oswobodzenie obolałych żeber. Mój napastnik chyba nawet nie zauważył moich wysiłków, zaabsorbowany czymś zupełnie innym, mianowicie dalszym błądzeniem po moim zdecydowanie zbyt mocno obnażonym ciele. Jego dłonie ponownie znalazły się na mojej twarzy, a chwilę później stanowczo unieruchomił moją głowę i zanim się obejrzałam, zachłannie wpił się w moje usta, całując mnie w tak nachalny i niemal brutalny sposób, że aż zakręciło mi się w głowie. Znów zaczęłam się szarpać, ale z coraz mniejszym zaangażowaniem, bo zaczynało do mnie docierać, że to nie ma żadnego sensu.
Więc tak to miało się skończyć. Miałam umrzeć z rąk wampira, który wcześniej zamierzał mnie zgwałcić. W obliczu takiej możliwości, każda inna śmierć byłaby zdecydowanie lepszą alternatywą.
Nieśmiertelny odsunął się odrobinę, żebym mogła zaczerpnąć tchu. Zaczęłam kaszleć, kiedy w końcu przestał mnie całować i natychmiast wykorzystałam okazję, żeby nabrać powietrza. Panika chwyciła mnie za gardło, a chwilę później puściły mi nerwy i chociaż nie miało to najmniejszego sensu, wrzasnęłam najgłośniej jak potrafiłam, chcąc przynajmniej mieć świadomość, że chociaż próbowałam się ratować.
Tym razem to on się zamachnął, w przeciwieństwie do mnie idealnie trafiając w cel. Siarczystym policzkiem, który mi wymierzył, skutecznie udało mu się mnie ucieszyć. Syknęłam z bólu i zatoczyłam się, nie upadając jedyne dzięki temu, że cały czas był na tyle blisko, że przygniatając mnie do ściany pozwalał mi utrzymać równowagę. Wystarczyło, że przez łzy bólu spojrzałam w jego krwiste tęczówki, a natychmiast zrozumiałam, że popełniłam błąd rozdrażniając go. Jeśli wcześniej miał chociaż odrobinę ludzkich uczuć i zamierzał być delikatny, teraz już nie miałam na co liczyć.
Powoli zaczynało mi się kręcić w głowie. Wampir poruszał się błyskawicznie i niemal natychmiast nadeszło kolejne uderzenie, które tym razem zwaliło mnie z nóg. Upadłam na kolana i machinalnie spróbowałam ramionami osłonić twarz, co mój przeciwnik natychmiast wykorzystał, ponownie wsuwając dłonie pod moją koszulkę. Zadrżałam i spróbowałam go odepchnąć, kiedy spróbował dobrać się do moich spodni, ale powstrzymał mnie, bez trudu powalając mnie na ziemię. Uderzyłam głową o bruk, a przed oczami zatańczyły mi ciemne plamy, ale nie straciłam przytomności. W przypływie determinacji, wierzgnęłam i poczułam ponurą satysfakcję, gdy udało mi się wymierzyć mu celnego kopniaka w twarz, mój triumf jednak nie trwał długo. Musiałam się śpieszyć i nawet udało mi się przeturlać tak, żebym wylądować na kolanach, ale kiedy spróbowałam się podnieść z klęczka, coś nagle ścisnęło mnie za szyję. Dopiero po kilku sekundach dotarło do mnie, że to łańcuszek medalionu za który złapał wampir, próbując ponownie przyciągnąć mnie do siebie, dlatego szarpnęłam się z całej siły; naszyjnik pękł i z brzdękiem wylądował gdzieś poza zasięgiem mojego wzroku.
Usłyszałam gniewnie warknięcie, a potem silna dłoń z całej siły chwyciła mnie za ramię. Siła z jaką pociągnął mnie nieśmiertelny sprawiła mi ból i na moment ponownie mnie zmroczyło. Silne ramiona otoczyły mnie od tyłu, po chwili zaś poczułam lodowaty oddech na szyi – przegrałam, ale teraz przynajmniej miałam zginąć szybko. Zastygłam w bezruchu, modląc się w duchu, żeby tak właśnie było i czekałam na gryzienie, kiedy nagle…
– Co, do diabła…? – usłyszałam przekleństwo mojego niedoszłego kata, a potem nagle jego ramiona zniknęły, kiedy coś dosłownie wyrwało mnie z jego objęć i odrzuciło mnie na dobrych kilka metrów.
Jęknęłam, kiedy wylądowałam na czymś solidnym, prawdopodobnie ścianie. Powoli osunęłam się po niej, aż usiadłam na bruku i wciąż oszołomiona, spróbowałam otworzyć oczy. Wampir zniknął albo raczej zamienił się w bezkształtną smugę za którą nie byłam w stanie nadążyć wzrokiem, bo wciąż kręciło mi się w głowie. Poruszał się błyskawicznie, raz po raz zmieniając miejsce w którym się znajdował i za każdym razem gniewnie powarkując. Kiedy szok minął i trochę się otrząsnęłam, dotarło do mnie, że nie jest sam – w uliczce pojawiła się jeszcze jedna postać, jeszcze jeden rozmazany kształt, który zawzięcie atakował, zmuszając mojego oprawcę do panicznej ucieczki.
Świat na moment zwolnił i byłam w stanie w końcu dostrzec twarze obu walczących. Wampir, który mnie zaatakował, zatrzymał się pod tą samą ścianą pod którą wcześniej zapędził mnie, dysząc tak ciężko jakby przebiegł maraton, chociaż nie miał prawa odczuwać zmęczenia. Ciemne, niemal całkiem czarne włosy miał w nieładzie, krwiste tęczówki zaś rozszerzał do granic możliwości, próbując nie przegapić nawet najdrobniejszego ruchu swojego przeciwnika.
Tuż naprzeciwko niego, uśmiechając się w bezczelny, może wręcz znudzony sposób, stał przystojny, szczupły wampir w czarnej pelerynie. Volturi – nie miałam najmniejszej wątpliwości, że należał do straży, chociaż w ciągu minionych miesięcy nie widziałam go ani razu – przyczaił się na lekko uchylonych nogach, gotów zaatakować w każdej chwili. Miał brązowe włosy, również wzburzone, co jedynie dodawało mu uroku. Doskonałe rysy, zwłaszcza ułożenie ust, nasunęły mi na myśl, że wampir musi być typowym luzakiem, ale postawa ciała absolutnie temu zaprzeczała; chociaż szczupły i pozornie drobny, wyglądał na znakomitego wojownika, który zabijał niejednokrotnie.
– A podobno to ja nie wiem, w jaki sposób należy traktować kobiety… – wymruczał mój wybawca aksamitnym barytonem, który dosłownie owijał się wokół mnie, pieszcząc uszy.
Ciemnowłosy jedynie warknął w odpowiedzi na te słowa i nagle rzucił się przed siebie, usiłując wyminąć Volturi i spróbować uciec. Przez moment wszystko wskazywało na to, że manewr może mu się udać, ale wtedy wampir o brązowych włosach poruszył się z tak niesamowitą gracją i prędkością, że jego kontury ponownie rozmazały mi się przed oczami. Usłyszałam huk, kiedy obaj nieśmiertelni zderzyli się ze sobą, a potem moich uszu dobiegł tak upiorny, przeszywający dźwięk, przypominający rozrywanie blachy albo metalu, że zapragnęłam w dziecinny sposób zatkać sobie uszył. Strach ścisnął mnie za gardło, ale chociaż najbardziej chciałam jak najszybciej się oddalić i nie musieć tego oglądać, ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Zamarłam w miejscu, będąc w stanie jedynie patrzeć, jak mój wybawca nagle materializuje się tuż za swoim przeciwnikiem, a jego ramiona owijają się wokół szyi wampira.
Kolejny trzask. Unieruchomiony wampir nagle wrzasnął rozdzierająco, ale dźwięk niemal natychmiast się urwał, kiedy ciemnowłosa głowa przestała być częścią ciała nieśmiertelnego i potoczyła się po bruku. Krwiste tęczówki ponownie spoczęły na mnie, ale tym razem już nic nie widziały – wzrok wampira był pusty i przez to jeszcze bardziej przerażający.
Krzyk zamarł mi na ustach. Bezimienny członek straży przybocznej Volturi nawet na mnie nie spojrzał, zbyt zajęty rozczłonkowywaniem pozbawionego głowy torsu. W jednej chwili wydobył z szaty niewielki przedmiot, który zidentyfikowałam dopiero, kiedy dostrzegłam niewielki, złocisty płomień. Z wprawą świadczącą o tym, że robił to już nie raz, rzucił zapalniczkę wprost na rozerwane ciało, a to natychmiast zajęło się ogniem. Kiedy fioletowy, gęsty dym buchnął mi w twarz, a płuca wypełnił nieprzyjemnie zjawmy zapach palonych kadzideł, ledwo zapanowałam nad tym, żeby nie stracić przytomności.
Nieznajomy członek straży powoli uniósł głowę i spojrzał na mnie przez zasłonę gęstego dymu. Jego oczy lśniły rubinowym blaskiem, który pewnie miał mnie jeszcze prześladować na długo po tym, jak ognisko na placu zgaśnie, a całe zajście pójdzie w zapomnienie.
Walka dobiegła końca.
Witam wszystkich. Hm, od tego rozdziału powoli wkraczam w to, czego będzie dotyczyła ta księga – a konkretnie jednego z istotniejszych wątków. Co mi z tego wyjdzie? Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że się wam spodoba. Domyślam się, że humory Renesmee mogą być na razie drażniące, ale wkrótce wszystko się zmieni, dlatego proszę o cierpliwość. Nie tak łatwo pogodzić się z tak wielką stratą, prawda?
Swoją drogą, mam ogromny ubaw za każdym razem, kiedy pisze z perspektywy Demetriego. Sama nie mam pojęcia dlaczego, ale mam nadzieję, że jakoś mi to wychodzi.

Nessa.

7 komentarzy

  1. To jest... aż brak mi słów. Doskonałe, boskie i piękne. Dzięki, ze tacy wspaniali pisarze jak ty istnieją *-*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czytam to po raz enty i za każdym razem się zachwycam.
      Oddaj trochę talentu :P

      Usuń
  2. Cudowne ^^ I oby więcej rozdziałów z perspektywy Demetriego

    OdpowiedzUsuń
  3. To opowiadanie jest niesamowite! Naprawdę nie wiem dlaczego nigdy nie trafiłam na twoje blogi :) Teraz przynajmniej wyrobię się z czytaniem i będę mogła komentować, tak jak ty zawsze komentujesz moje rozdziały :) Przy okazji, serdecznie zapraszam wszystkih na swojego bloga: renesmeecullen-5czescsagi.blog.pl
    Pozdrawiam i życzę weny
    Ania

    OdpowiedzUsuń
  4. omg :) to mało powiedziane!!!!!!Bomba:) Jestem zachwycona :) choć mój promotor popsuł mi dziś doby nastrój ty go poprawiłaś swoim przepięknym rozdziałem za co dziękuję:) życzę weny:) pozdrawiam i ściskam:)
    ps.OMG!!Rozdział jest" The Best ".Masz talen do pisania:) Jestem ciekawa co DALEJ???Pozdrawiam i życzę weny w pisaniu kolejnych rozdziałów:) Z niecierpliwością czekam na kolejny:) Pozdrówki

    OdpowiedzUsuń
  5. większości staży - straży?
    było milczeń - milczeć
    Ucieszył ją policzkiem? Nie powinno być "uciszyć"?
    Ciekawi mnie czemu ten niby gwałciciel chciał Culenównę... chciał być taki wyjątkowy i zaliczyć wyjątkową, jeszcze być pierwszym? Przeszedłby wtedy do historii czy jak?
    No i mamy bohatera, który od razu skojarzył mi się z czarnym rycerzem z białymi rękawiczkami (nie wiem czy wiesz o czym mówię, ale była taka legenda pewnego zamku, gdzie księżniczka o imieniu Kunegunda, nie chcąc wyjść za mąż postanowiła, że odda swą rękę temu, który będzie na tyle śmiały by objechać zamek dookoła po jego murach obronnych, oczywiście konno. Chyba po murach obronnych. Wielu zmarło, jeden dał radę, ona szczęśliwa, bo ten akurat bardzo jej się spodobał, a tu nagle rękawiczkę zdjął, obrączką pomachał przed nosem i odszedł pełen sławy i chwały). Dymitr też bohaterem został, choć nim nie chciał być i stąd to moje skojarzenie. Zrobił po prostu co do niego należało i nie dlatego że tak mu nakazano, a by mieć czyste sumienie i na tym koniec, nie ma love story od pierwszego wejrzenia i bardzo dobrze.

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa