Demetri
Dzwony na wierzy zegarowej
wybiły godzinę piątą, kiedy kroczyliśmy do miasta. Nie rozmawialiśmy, chociaż
gdybyśmy byli z Felixem sami, prawdopodobnie jak zwykle przekomarzalibyśmy
się z byle powodu albo planowali kolejne nocne wyjście do klubu. Swoją
drogą, zdecydowanie w najbliższym czasie musieliśmy wyjść na miasto, bo z powodu
marudnej wampirzycy, którą kazał nam przyprowadzić Aro, jak nic przegapiliśmy
powrót Heidi. Niestety, znając zachłanność i egoizm znamienitej większości
staży, wyobrażanie sobie, że zostawili nam przynajmniej ze dwie sztuki, było
marzeniem ściętej głowy.
Chyba nigdy
nie byłem tak bardzo rozdrażniony jakąkolwiek misją. Nie miałem zielonego
pojęcia, co takiego znów chodziło Aro po głowie, ale z pewnością
trzymiesięczne uganianie się po całym świecie, zadawanie pytań i szukanie
nieistniejących świadków nie było warte tego, żeby ostatecznie trafić na
wyjątkowo pyskatą wampirzycę. Co prawda była ładna – nawet bardzo ładna – ale
jej charakter i wysiłek, który wraz z Felixem włożyliśmy, żeby trafić
na jej trop, zdecydowanie obniżał poziom jej atrakcyjności o tyle, że
straciłem jakiekolwiek zainteresowanie.
A po co to
wszystko? Bowiem Aro zachciało się zabawić w dobrego wujka,
przygarniającego sierotkę, która nagle straciła wszystkich swoich bliskich.
Osobiście nie miałem do Cullenów nic, ale wielka trójca i owszem, dlatego
naprawdę nie rozumiałem, skąd nagle rozkaz, żeby rzucić wszystko inne
i rozpocząć śledztwo w sprawie, która przecież powinna ich ucieszyć –
już od dawna czekali na powód, żeby pozbyć się Cullenów, więc skąd brał się
problem, skoro ktoś nas w tym wyręczył? O ile się orientowałem,
zdolności dziecka Belli i Edwarda – Renesmee albo jakoś tak – nie były w żadnym
stopniu przydatne, nie wspominając już o samej Cullenównie. Do czego Aro
potrzebował pogrążanej w rozpaczy hybrydy, która nigdy nie była na liście
pożądanych przez niego osobników?
Oczywiście
ani ja, ani Felix nie mogliśmy o to zapytać, dlatego pozostawało nam
siedzieć cicho i posłusznie wykonywać rozkazy. Wychodziłem
z założenia, że cokolwiek planowała wielka trójca, to nie była nasza
sprawa – tacy jak ja byli jedynie od brudnej roboty, żeby zasiadający na tronie
mogli później zbierać laury. Pytania po co i dlaczego były jak prośba o skrócenie
o głowę, dlatego najlepszym rozwiązaniem było milczeć, kłaniać się
i usłużnie potakiwać, kiedy nadchodziła taka potrzeba.
Hannah –
tak miała na imię wampirzyca dla której poświęciliśmy całe trzy miesiące –
rozglądała się dookoła, jakby spodziewała się, że za chwilę ktoś na nas
wyskoczy i pozabija nas na miejscu. Biedaczka, chyba do tej pory nie
zdawała sobie sprawy z tego, że największym zagrożeniem jesteśmy dla niej
właśnie Felix i ja – przynajmniej do momentu, kiedy mieliśmy znaleźć się
w zamku, gdzie bez wątpienia miała zostać zapoznana z Jane. Trochę
szkoda było mi prowadzić ją na pewną śmierć, ale przez tyle lat pełnienia
służby zdążyłem już wyzbyć się jakichkolwiek skrupułów, jeśli chodziło o zabijanie
albo zadawanie bólu. To stało się czymś absolutnie powszednim i nie miało
już znaczenia, kto znajduje się na miejscu skazańca – kobieta, mężczyzna czy w niektórych
przypadkach nawet dziecko. Ładna buzia to było zbyt mało, żeby liczyć na drugą
szansę – Volturi nigdy nie przebaczali, chyba, że ktoś dysponował naprawdę
cennym dla Aro darem i pragnął żyć do tego stopnia, że godził się pełnić
wielowiekową służbę.
Pora dnia w znacznym
stopniu komplikowała poruszanie się po mieście, ale nie było na tyle źle,
żebyśmy musieli czekać do zmierzchu. Wystarczyło wiedzieć którędy i kiedy
należało się przemykać, dlatego ostatecznie we trójkę wylądowaliśmy na dachu
jednego z najwyższych budynków i przemieszczając się w wampirzym
tempie, kolejno skakaliśmy z jednego dachu na następny, coraz bardziej
zbliżając się do sekretnego przejścia pod powierzchnią ziemi. Prowadziłem,
podczas gdy Felix ubezpieczał tyły i pilnował, żeby nasza jakże urodziwa
więźniarka przypadkiem nie postanowiła zrobić czegoś naprawdę głupiego i chociażby
nagle spróbować uciec.
Zatrzymałem
się i spojrzałem w dół, żeby móc się przekonać, czy nie ma
w pobliżu kogoś, kto mógłby nam zaszkodzić. Uliczka była pusta, dlatego
zeskoczyłem z dachu, lądując na lekko uchylonych nogach i nie
czekając na Felixa i dziewczynę, szybko podszedłem do ciężkiego włazu
kanalizacyjnego, po czym odsunąłem go na bok.
Hannah
rozszerzyła oczy w geście niedowierzania.
– Kanały? –
zapytała, odzywając się po raz pierwszy od wielu godzin. Zaczęła nawijać na
palec złociste pasemko sięgających jej zaledwie do ramion włosów. – Chyba
poszaleliście! – prychnęła na tyle głośno, że zacząłem mieć obawy, czy
przypadkiem ktoś nas nie usłyszał.
Jej skóra
lśniła w promieniach słonecznych, przez co dziewczyna wyglądała jak
chodzący neon albo mający ludzkie kształty brylant. W przypadku moim
i Felixa było o tyle prościej, że mieliśmy peleryny, ale te przecież
nie dawały całkowitej ochrony przed słońcem.
– No cóż,
jedynym szaleńcem w zasięgu kilkunastu kilometrów jesteś ty, skoro
próbujesz się z nami kłócić – stwierdziłem rozdrażnionym tonem, który
natychmiast rozpoznał Felix. Przyjaźniliśmy się na tyle długo, żeby doskonale
wiedział, że kiedy byłem w takim humorze, najrozsądniej było mnie nie prowokować
– oczywiście pod warunkiem, że nie było się na tyle zdesperowanym, żeby
śpieszyć się na tamten świat.
– Bo nie
zamierzam biegać w szambie? – zapytała i chyba chciała dodać coś
jeszcze, ale pod wpływem impulsu dopadłem do niej i chwyciwszy ją za gardło,
mocno przycisnąłem do ściany najbliższego budynku. Jęknęła cicho, zaskoczona.
– Posłuchaj
ślicznotko, bo chyba się nie rozumiemy – zdenerwowałem się. – To nie jest
wycieczka krajoznawcza, a ja z natury nie jestem dobrym facetem. Więc
albo sama tam zejdziesz, albo przysięgam, że z pomocą Felixa rozerwiemy
cię na kawałeczki i poskładamy dopiero, kiedy dotrzemy na miejsce.
Rozumiemy się? – syknąłem i uśmiechnąłem się w nieco wymuszony
sposób, kiedy pośpiesznie pokiwała głową.
– Chyba
ktoś tutaj potrzebuje rozrywki – zauważył mimochodem Felix, zaplatając obie
ręce za plecami i obserwując moje poczynania bez większego
zainteresowania. Nie musiałem potrafić czytać w myślach żeby wiedzieć, że
od jakiegoś czasu sam miał ochotę na kimś się wyładować. – Nie ma co,
wychodzimy dzisiaj wieczorem – dodał, a ja po raz wtóry z kolei
pomyślałem sobie, że jednak nikt tak nie potrafi podnieść na duchu, jak
najlepszy kumpel.
Hannah
milczała przez całą drogę podziemiami, co było niczym najcudowniejsza muzyka.
Nie ma co owijać w bawełnę – uwielbiałem kobiety, ale jedynie pod
warunkiem, że mnie nie denerwowały. Zamiast mówić, usta można było wykorzystać
do czegoś zupełnie bardziej praktycznego, chociażby całowania – paplaninę mogły
zostawić sobie dla siebie albo dla jakiegoś bardziej zdesperowanego mężczyzny,
który będzie na tyle cierpliwy, żeby chcieć z nimi rozmawiać. Ja
zdecydowanie nie należałem do tego gatunku.
Korytarz
był cichy i ciemny, jak zawsze zresztą. Prócz naszych niemal całkowicie
bezszelestnych kroków, nie było słychać niczego; jedynie od czasu do czego
skądś dochodziło kapanie wody albo tupot spłoszonego szczura. Za każdym razem,
kiedy któreś z tych stworzeń przemknęło zbyt blisko nas, Hannah wzdrygała
się, dając Felixowi powody do złośliwego uśmiechu. To zabawne, że wampirzyca
bała się szczurów, ale w tym momencie nie czułem się wcale rozbawiony,
wciąż zły na dziewczynę za to, że wcześniej wyprowadziła mnie z równowagi.
Bez
wątpienia wszyscy odetchnęliśmy, kiedy w oddali pojawiło się światło
i w końcu dotarliśmy do metalowych, kratowanych drzwi, które prowadziły
już bezpośrednio do lobby. Brama zaskrzypiała przeraźliwe i uderzyła
w z głuchym uderzeniem w ścianę, kiedy otworzyłem ją używając
zdecydowanie więcej siły niż było to konieczne. Kolejny raz ignorując moich
towarzyszy, bez oglądania się za siebie przeszedłem do bardziej przyjaznego
korytarza, kierując się wprost do urządzonego w nowoczesny sposób
przedsionka, gdzie za przesadnych rozmiarów kontuarem, siedziała młoda
dziewczyna o jakże wdzięcznym imieniu Safona.
– Dzień
dobry, panie Demetri – zaświergotała tym swoim wciąż jeszcze dziecinnym
głosikiem, uśmiechając się w przymilny sposób. Biedaczka, naiwnie wierzyła
w to, że pewnego dnia ktoś się nad nią zlituje i będzie mogła stać
się jedną z nas. Doprawdy, czy wszystkie młode dziewczyny były aż tak
naiwne?
Jedynie
skinąłem głową, woląc nie otwierać ust, bo jeszcze w przypływie
złośliwości przypadkiem powiedziałbym jej, że może liczyć co najwyżej na stanie
się deserem. Wtedy z całą pewnością by uciekła i musielibyśmy
szybciej ją zabić, a z tego Aro nie byłby zadowolony. Niestety,
znalezienie nowej, równie naiwnej recepcjonistki, było ciężkim zadaniem – już
znalezienie Safony było wystarczająco czasochłonne, kiedy pozbyliśmy się
Gianny.
Ale Safona
przynajmniej była ładna. Jak na typową włoszkę przystało, mogła pochwalić się
ładną opalenizną, smukłym ciałem i lśniącymi, czarnymi włosami. Poza tym
miała ładne, migdałowe oczy w kolorze szmaragdów, chociaż zdecydowanie
bardziej preferowałem ciemniejsze – na przykład brązowe. Kilka razy zdarzało mi
się z nią flirtować i nawet mi się to podobało, ale z racji
tego, że z wiadomych powodów nie mogłem liczyć ani na zaspokojenie
pragnienia, ani na dobry seks, ostatecznie dałem sobie z Safoną spokój.
– Proszę, a któż
to się pojawił! – usłyszałem znajomy głos, ledwo tylko skręciłem w jeden z głównych
korytarzy, który prowadził między innymi do Sali Tronowej. – Jak się masz,
przystojniaku? – wymruczała prowokującym tonem Heidi, posyłając mi jeden ze
swoich najbardziej olśniewających uśmiechów.
Jak zwykle
czarowała wyglądem i seksapilem. Dzisiaj miała na sobie obcisłą sukienkę,
idealnie przylegającą do jej szczupłego ciała i podkreślającą
najdrobniejsze atuty jej kobiecości. Nawet kiedy już nie musiała zachowywać się
uwodzicielsko, żeby przekonywać kolejne potencjalne ofiary do pójścia za nią,
niektóre gesty już chyba tak głęboko zapadły jej w zwyczaj, że nic nie
było w stanie ich wyplewić. Widziałem to w każdym jej ruchu – w sposobie
w jaki unosiła kąciki ust, w zalotnym kiwaniu biodrami i całkowicie
nieświadomym sposobie, w jaki od czasu do czasu odrzucała ciemne włosy
albo przeczesywała je palcami.
Była
piękna. Ha! To było zdecydowanie zbyt słabe słowo, ale w tym momencie nie
potrafiłem znaleźć lepszego. Dar czy nie dar, już jako człowiekowi natura
musiała być dla niej hojna, jeśli chodziło o wygląd, a po przemianie w wampirzycę,
spokojnie można było określić ją mianem prawdziwej bogini.
– Teraz już
znakomicie – oznajmiłem, wykrzywiając usta w uśmiechu, który zazwyczaj
działał na kobiety. Heidi jedynie wywróciła oczami; jej tęczówki lśniły i miały
intensywnie czerwoną barwę, odrobinie jedynie fioletowawe w miejscach,
gdzie szkła kontaktowe nie do końca się jeszcze rozpuściły. Teraz już nie
miałem wątpliwości co do tego, że przegapiliśmy ucztę. – Jak podejrzewam, udany
połów – zagadnąłem.
– Oczywiście,
że udany!
Zaśmiała
się perliście, w sposób który dosłownie pieścił uszy – nawet w jej
śmiechu było coś zalotnego – po czym położyła obie dłonie na mojej piersi
i wyszczerzyła śnieżne, równe zęby w uśmiechu. Pod wpływem impulsu
pocałowałem ją, ale natychmiast się odsunęła.
– No, no –
zaprotestowała, spoglądając na mnie niemal surowo. – Nie rozpędzaj się tak, bo
nie jestem pewna, czy sobie zasłużyłeś. Tylko mi nie wmawiaj, że przez trzy miesiące
żyłeś w celibacie, bo i tak nie uwierzę – zastrzegła, unosząc idealne
brwi i spoglądając na mnie pytająco.
Problem ze
wszystkimi kobietami był jeden – wszystkie bez wyjątku oczekiwały wierności,
któreś osobiście absolutnie nie uznawałem. Jak można było się związać wyłącznie
z jedną osobą, skoro dookoła było tyle fantastycznych istot? Stałe związki
nie były czymś, co by mnie fascynowało, a Heidi i ja nie byliśmy
nawet parą! Zresztą doskonale zdawałem sobie sprawę, że sama też nie była
święta, a partnerów zmieniała jak rękawiczki. Byliśmy tacy samy i uwielbialiśmy
dobrą zabawię – wyłącznie dlatego ciągnęło nad do siebie.
– Mogę cię
zapewnić, że żadna z nich nie była nawet w połowie tak urodziwa jak
ty – powiedziałem w końcu, postanawiając nie owijać w bawełnę. Po co
zresztą miałem ją oszukiwać, skoro doskonale zdawała sobie sprawę z tego,
jaki jestem.
Wydęła usta
i odsunęła się, celowo uderzając mnie przy tym włosami po twarzy.
– Dupek –
rzuciła na odchodne, chociaż oboje zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że to
znaczy mniej więcej tyle co „spotkamy się wieczorem”. Heidi obrażała się na
mnie średnio dwa razy na dobę, jeśli akurat przebywaliśmy w jednym
miejscu, ale później i tak sama przychodziła, nie potrafiąc się długo
gniewać.
Obserwowałem
ją, póki nie zniknęła mi z oczu. Dopiero wtedy dostrzegłem obserwującego
mnie z pobłażliwym uśmieszkiem Felixa, który był świadkiem naszych
nieformalnych rozstań i powrotów już tyle razy, że pewnie mógłby napisać
na ten temat książkę. Hannah stała tuż obok niego, rozglądając się niespokojnie
dookoła. Sądząc po jej spojrzeniu, miała całkiem sporo do powiedzenia na temat
sposobu w jaki traktowałem kobiety, ale – dzięki Bogu – postanowiła sobie
to darować. Być może faktycznie czasami wystarczyło przypomnieć kobiecie kto
rządzi, żeby zaczęła zachowywać się odpowiednio.
– Nie wiem
jak ty, ale ja bym jednak za nią pobiegł – zasugerował mi Felix, kiedy
ruszyliśmy dalej korytarzem. Spojrzałem na niego z zaciekawieniem, bo do
tej pory nie należał do typu osób, które udzielają miłosnych porad. – Ona –
zerknął wymownie na Hannę – i tak nigdzie się nie wybiera, ale Heidi
i owszem, więc jeśli nadal masz ochotę się dzisiaj wieczorem zabawić…
– Heidi to
mój problem – uciąłem odrobinę oschłym tonem, chociaż nie dało się ukryć, że
propozycja była bardzo kusząca. Wszakże kto lepiej miał pomóc mi się odprężyć,
jeśli nie Heidi?
W pierwszej
kolejności jednak trzeba było spotkać się z Aro. Kiedy tylko
przekroczyliśmy prób Sali Tronowej, już na pierwszy rzut oka widać było, że
najważniejszy z wielkiej trójcy jest w znakomitym humorze. Na nasz
widok rozpromienił się jeszcze bardziej, w przeciwieństwie do wiecznie
nachmurzonego Kajusza i znudzonego Marka, który nawet nie spojrzał
w stronę drzwi. Ot kolejny przykład na to, że miłość jest przereklamowana,
a najlepszym rozwiązaniem jest po prostu korzystać z życia i nie
pozwalać uczuciom się usidlić.
– Ach,
Felix i Demetri jak zwykle niezawodni – ucieszył się Aro, prostując na swoim
tronie i z zainteresowaniem mierząc wzrokiem naszą trójkę. Na widok Hanny
jego uśmiech stał się bardziej niepokojący, a dziewczyna jakby skuliła się
w sobie. Widać było, że w tym momencie chciała być gdziekolwiek
indziej, byleby tylko nie w tym miejscu. – Witaj, moja droga – zwrócił się
bezpośrednio do niej i zanim się obejrzeliśmy, już sunął w naszym
kierunku, wyciągając obie ręce w stronę splecionych za plecami dłoni
Hanny. – Czy mogę? Musisz wiedzieć, że jeśli nie masz niczego złego na
sumieniu, nie musisz się obawiać – dodał odrobinę zniecierpliwionym tonem,
ruchem ręki poganiając próbująca ukryć się za plecami Felixa wampirzycę.
Wymieniliśmy
znaczące spojrzenia, po czym Felix szybkim ruchem chwycił dziewczynę za ramię i stanowczo
wypchnął ją przed siebie. Rzuciła mu urażone spojrzenie, ale zaraz odwróciła
wzrok, bo Aro w końcu pochwycił jej dłoń i zachłannie jak dziecko,
zaczął lustrować wszystkie jej myśli za pomocą zaledwie delikatnego muśnięcia.
Cisza
ciągnęła się dobrych pięć minut. Aro obserwował w skupieniu twarz swojej
ofiary, koncentrując się na przepływających mu przed oczami wspomnieniach i czasami
jedynie przerywając, kiedy nie chciał jakiegoś fragmentu zobaczyć, bo ten po
prostu nie był dla niego istotny. Zwłaszcza pod koniec wydawał się najbardziej
zainteresowany, a po wyrazie jego twarzy zorientowałem się, że niepozorna
Hannah musi być bardziej przydatna niż na pierwszy rzut oka się wydawało.
– Wspaniałe
– stwierdził. Zamrugał kilkukrotnie, wracając do rzeczywistości, chociaż jego
szkarłatne oczy wciąż wydawały się odrobinę zamglone i odległe. –
Doskonale. Spisaliście się więcej niż dobrze – zwrócił się do mnie i do
Felixa. – Ale o tym za chwilę… Gdzie jest dziewczyna? – zapytał, podnosząc
odrobinę głos i rozglądając się dookoła, żeby stało się jasne, że tym
razem zwraca się do wszystkich obecnych strażników. – Niech ktoś ją znajdzie i przyprowadzi
tak szybko, jak tylko będzie to możliwe. Mamy dzisiaj wyjątkowo udany dzień –
stwierdził.
Cały czas
trzymał Hannę za ramię z czego ta wyraźnie nie była zadowolona, chociaż
nie mogła w żaden sposób zaprotestować. Podchwyciłem drapieżny uśmiech
Jane, która najwyraźniej liczyła na odrobinę rozrywki kosztem dziewczyny, ale
nie zastanawiałem się nad tym, bo w tym samym momencie Aro odpędził nas
ruchem ręki. Skłoniłem się krótko, chociaż nie miałem pewności czy wampir to
widzi, po czym wraz z Felixem opuściliśmy Salę Tronową, bez żalu
zostawiając Hannę w towarzystwie wrogo nastawionych do niej wampirów. Jej
los był mi naprawdę obojętny, chociaż podejrzewałem, że tak szybko nie pożegna
się z życiem, skoro Aro był taki zadowolony z jej przybycia.
– Wiesz co?
Chyba jednak poszukam Heidi – poinformowałem Felixa, nagle czując palącą
potrzebę, żeby znaleźć się na zewnątrz. Koniecznie potrzebowałem jakiejś rozrywki,
która pomogłaby mi rozluźnić się po trzech miesiącach przebywania poza
Volterrą.
Felix
rzucił mi spojrzenie z repertuaru „Co ty nie powiesz?” i coś za mną
zawołał, ale byłem już w połowie prowadzącego do najbliższego wyjścia
korytarza, więc nawet go nie słuchałem. Poprawiłem poły peleryny
i zaciągnąłem na głowę kaptur, bo na dworze wciąż było jasno, po czym
wszedłem wprost na zalany czerwienią plac. Powoli zaczynało zmierzchać, chociaż
do zapadnięcia zmroku pozostawało jeszcze kilka ładnych, ciągnących się godzin.
Był koniec
sierpnia, więc na dworze panowała duchota, ale temperatura już dawno przestała
stanowić dla mnie jakąkolwiek różnicę. Ruszyłem żwawych, ale ludzkim tempem
przed siebie, głęboko wciągając powietrze do płuc i próbując wyłowić
egzotyczny zapach Heidi, chociaż kiedy przyszło co do czego, wcale nie byłem
szukaniem jej aż tak zainteresowany. Ostatecznie dałem sobie spokój i ruszyłem
pierwszą lepszą uliczką, decydując się pobłądzić bez celu. System był prosty –
kiedy dochodziłem do rozwidlenia, za każdym razem skręcałem w prawo, pod
warunkiem, że na uliczce nie dostrzegałem żadnej przeszkody (chociażby
zaparkowanego samochodu albo czegoś równie dużego, co trzeba by było wyminąć) –
wtedy, jak na lenia przystało, kierowałem się w lewo.
Mniej więcej
piętnaście przecznic dalej, kiedy miałem już absolutną pewność, że w ten
sposób z pewnością przypadkiem nie wpadnę na Heidi, doszedłem do wniosku,
że najwyższa pora zawrócić do zamku. Skręciłem w kolejną uliczkę,
zamierzając zrobić koło i cofnąć się po własnych śladach, kiedy coś
przykuło moją uwagę. Znikąd zerwał się słaby wiatr, w którym nie byłoby
niczego specjalnego, gdyby nie rzucił mi prosto w twarz dwóch nietypowych
zapachów, które mnie zdezorientowały. Pierwszy z nich był słodki i charakterystyczny,
typowy dla wampira – obcego wampira, który z pewnością nie należał do
straży ani do odwiedzających czasami Volterrę przejezdnych.
Mnie jednak
najbardziej zaintrygował drugi zapach. Była to najdziwniejsza, najbardziej
urzekająca mieszanka, jaką kiedykolwiek spotkałem. Zapach ten oszołomił mnie
już od pierwszej chwili, przysłaniając wszystko inne, łącznie z wonią
nieznajomego wampira. Nie chodziło o to, że ta cudowna krew wywołała
pragnienie albo spowodowała, że miałem ochotę jej skosztować. Nie, tutaj
chodziło o coś zupełnie innego, czego absolutnie nie rozumiałem. Ta krew
była inna i pod każdym względem fantastyczna. Jej zapach był delikatny i nietypowy;
składało się na niego wszystko to, co najlepsze: słodycz najznakomitszej
ludzkiej krwi, ale i coś orzeźwiającego, co przywodziło mi na myśl
cytrusy, najpewniej cytrynę. Efekt był niesamowity i na moment absolutnie
zapomniałem o tym, że powinienem był natychmiast ruszyć się z miejsca
i sprawdzić kim jest obcy wampir, który pojawił się w okolicy. Liczył
się jedynie ten zapach i upojenie w które wprowadzał, przyciągając
jak narkotyk i sprawiając, że chciało się jeszcze więcej.
Właśnie
wtedy ciszę przerwał dziewczęcy wrzask. Wyrwany z tego dziwnego otępienia,
bez zastanowienia rzuciłem się w stronę z którego dochodził.
Renesmee
Wampir powoli odepchnął się od
ściany i powolnym krokiem ruszył w moją stronę. Obserwowałam go
niemal tak samo czujnie, jak on mnie, jednocześnie walcząc ze swoimi
zwiotczałymi mięśniami o to, żeby jak najszybciej stanąć na nogi. Puls
gwałtownie mi przyśpieszył, zaś moje serce biło szybciej niż do tej pory, jakby
już w swoim zwykłym tempie znacznie nie przekraczały rytmu z jakim
biło u zwyczajnych ludzi. Czułam, jak adrenalina wypełnia moje żyły i być
może wyłącznie dzięki niej w końcu zdołałam zerwać się na równe nogi.
Nieznajomym
zareagował natychmiast, ledwo się poruszyłam. W ułamku sekundy okrążył
mnie, stając tuż za mną i skutecznie odcinając mi drogę ucieczki.
Natychmiast obróciłam się w jego stronę, po czym zaczęłam się cofać,
boleśnie świadoma tego, że za plecami mam litą ścianę a po obu stronach
solidne, ściśle przylegające do siebie kamieniczki. Uliczka była tak wąska, że
gdyby mój przeciwnik rozłożył ramiona, bez trudu dotknąłby dłońmi ścian
budynków po obu stronach.
Cofałam się
tak długo, aż poczułam pod plecami nierówność zamykającej uliczkę ściany.
Widząc panikę w moich oczach, obserwujący mnie wampir zaśmiał się
melodyjnie.
– No
proszę. Nie spodziewałbym się, że członkini straży może być tak strachliwa. Aro
bierze do służby coraz młodsze – powiedział w zamyśleniu, uśmiechając się
do mnie w olśniewający sposób.
– Nie
jestem w straży – odpowiedziałam machinalnie, chociaż sama nie byłam
pewna, dlaczego właściwie próbuję z nim dyskutować. – Kim jesteś? –
dodałam, próbując wziąć się w garść.
Nie
odpowiedział. Zaczął krążyć od jednej ściany do drugiej, cały czas mi się
przypatrując. Z opóźnieniem uświadomiła sobie, że z każdym kolejnym
cyklem nieznacznie przybliża się do mnie, drastycznie zmniejszając dzielącą nas
odległość.
Kiedy był
zaledwie pięć metrów ode mnie, ostatecznie puściły mi nerwy.
– Nie
zbliżaj się! – zażądałam.
Gdzieś na
granicy świadomości kołatały mi się słowa wypowiedziane przez tatę, kiedy
uczyłam się polować na zwierzęta. Powiedział mi wtedy, że w obliczu
drapieżnika nie powinno się okazywać strachu i uciekać, bo wtedy samemu
można było stać się ofiarą. Dotyczyło to przede wszystkim mnie, bo w połowie
byłam zwyczajną śmiertelniczką, a w moich żyłach płynęła krew,
dlatego spróbowałam dostosować się do tej zasady i jakoś nad sobą
zapanować, ale nie byłam w stanie.
Słysząc
moje protesty, przybliżający się do mnie wampir jedynie znów się roześmiał i jakby
chcąc zrobić mi na głos, przestał krążyć, robiąc jeden zdecydowany krok w moją
stronę. Po kolejnym był już na tyle blisko, że czułam chłód bijący od jego
marmurowego ciała; owiał mnie jego słodki oddech i na moment aż przestałam
oddychać.
– I dlaczego
jesteś taka nieprzyjemna? – zapytał mnie z rozbawieniem nieznajomy. –
Uważasz, że mógłbym cię skrzywdzić? Tak urocze stworzenie? – zapytał z udawanym
niedowierzaniem, wyciągając rękę, żeby móc dotknąć mojego policzka.
– Nie
dotykaj mnie! – warknęłam i gwałtownie odwróciłam głowę, próbując
strząsnąć jego dłoń z twarzy. – Zabieraj te łapy! – zaprotestowałam, bo
kiedy zostawił moją twarz, poczułam nacisk silnej dłoni pomiędzy fałdami mojej
peleryny, bezpośrednio na udzie.
Zamachnęłam
się i spróbowałam uderzyć go w twarz, ale był dla mnie zbyt szybki.
Właściwie nie zauważyłam ruchu jego ręki, kiedy chwycił mnie za nadgarstek. Z niejakim
roztargnieniem spojrzał na moją uwięzioną dłoń, po czym specjalnie wykręcił mi
ją na tyle mocno, że do oczu napłynęły mi łzy, a z ust wyrwał się
cichy okrzyk bólu.
– Bardzo
niegrzeczna z ciebie dziewczynka – wyszeptał mi do ucha. Zadrżałam, kiedy
jego oddech owiał mi policzek. – Ale tak chyba będzie nawet ciekawiej. Jeszcze
nigdy nie robiłem tego z hybrydą – oznajmił, a mnie żołądek podszedł
aż pod samo gardło, grożąc wywróceniem się na drugą stronę.
Zanim się
obejrzałam, chwycił za moją drugą rękę i szarpnięciem unieruchomił mi
ramiona tuż nad głową. Przytrzymując jedną ręką oba moje nadgarstki, drugą
przeciągnął wzdłuż mojego policzka, szyi i części ramienia, aż po same
piersi. Spróbowałam się wyszarpnąć, ale nawet ludzka krew, którą wypiłam, nie
dawała mi dość siły, żeby móc się mierzyć z dorosłym, prawdziwym wampirem.
Ten zresztą chyba nawet nie zauważył moich starań, wciąż zajęty błądzeniem
wzrokiem i dłonią po moim ciele, jakby chciał nauczyć się jego proporcji
na pamięć.
Wyraźnie
poirytowany okrywającą mnie peleryną, szarpnął za jej skraj, aż puściła
srebrzysta zapinka tuż pod szyją. Materiał opadł, a ja zostałam
w samych jeansach i czarnej koszulce na ramiączkach, która ściśle
przylegała do mojego ciała. Na ustach wampira pojawił się pełen satysfakcji
uśmiech – oczywiste było, że to co widział zdecydowanie bardziej mu teraz
odpowiadało.
Jego
lodowate, silne palce znalazły się na mojej odsłoniętej szyi. Miałam jeszcze
nadzieję, że za chwilę odgarnie mi włosy i zadecyduje się mną pożywić, ale
przecież od początku wiedziałam, że nie takie były jego plany. Palce
ześlizgnęły się niżej, muskając złoty medalion z inskrypcją, który
dostałam od mamy na pierwszą gwiazdkę, po czym wprawnie wsunęły się pod
materiał bluzki, zahaczając o ramiączko stanika. Kiedy spróbował dotknąć
mojej piersi, wyrwało mi się ciche warknięcie, które jedynie go rozochociło, bo
wyczuł w moim głosie strach.
– Postaram
się, żebyś niczego nie pożałowała – obiecał mi, niemal lubieżnie nabierając
powietrza do płuc i rozkoszując się moim zapachem. Zrozumiałam, że
niezależnie od wszystkiego nie mam szans na to, żeby wyjść z tego w całości
– wampir zamierzał mnie wykorzystać, a potem w nagrodę pożywić się
moją krwią. Zaczęłam żałować, że najpierw mnie nie zabił. – Hm, zobaczmy…
Puścił moje
ręce, ale nie zdążyłam zrobić z nich użytku, bo natychmiast przycisnął
mnie do ściany swoim marmurowym ciałem i nie miałam pola manewru. Ucisk
był na tyle szybko, że pozbawił mnie tchu i zaczęłam walczyć o złapanie
oddechu i oswobodzenie obolałych żeber. Mój napastnik chyba nawet nie
zauważył moich wysiłków, zaabsorbowany czymś zupełnie innym, mianowicie dalszym
błądzeniem po moim zdecydowanie zbyt mocno obnażonym ciele. Jego dłonie
ponownie znalazły się na mojej twarzy, a chwilę później stanowczo
unieruchomił moją głowę i zanim się obejrzałam, zachłannie wpił się w moje
usta, całując mnie w tak nachalny i niemal brutalny sposób, że aż
zakręciło mi się w głowie. Znów zaczęłam się szarpać, ale z coraz
mniejszym zaangażowaniem, bo zaczynało do mnie docierać, że to nie ma żadnego
sensu.
Więc tak to
miało się skończyć. Miałam umrzeć z rąk wampira, który wcześniej zamierzał
mnie zgwałcić. W obliczu takiej możliwości, każda inna śmierć byłaby
zdecydowanie lepszą alternatywą.
Nieśmiertelny
odsunął się odrobinę, żebym mogła zaczerpnąć tchu. Zaczęłam kaszleć, kiedy w końcu
przestał mnie całować i natychmiast wykorzystałam okazję, żeby nabrać
powietrza. Panika chwyciła mnie za gardło, a chwilę później puściły mi
nerwy i chociaż nie miało to najmniejszego sensu, wrzasnęłam najgłośniej
jak potrafiłam, chcąc przynajmniej mieć świadomość, że chociaż próbowałam się ratować.
Tym razem
to on się zamachnął, w przeciwieństwie do mnie idealnie trafiając w cel.
Siarczystym policzkiem, który mi wymierzył, skutecznie udało mu się mnie
ucieszyć. Syknęłam z bólu i zatoczyłam się, nie upadając jedyne
dzięki temu, że cały czas był na tyle blisko, że przygniatając mnie do ściany
pozwalał mi utrzymać równowagę. Wystarczyło, że przez łzy bólu spojrzałam w jego
krwiste tęczówki, a natychmiast zrozumiałam, że popełniłam błąd
rozdrażniając go. Jeśli wcześniej miał chociaż odrobinę ludzkich uczuć
i zamierzał być delikatny, teraz już nie miałam na co liczyć.
Powoli
zaczynało mi się kręcić w głowie. Wampir poruszał się błyskawicznie i niemal
natychmiast nadeszło kolejne uderzenie, które tym razem zwaliło mnie z nóg.
Upadłam na kolana i machinalnie spróbowałam ramionami osłonić twarz, co
mój przeciwnik natychmiast wykorzystał, ponownie wsuwając dłonie pod moją
koszulkę. Zadrżałam i spróbowałam go odepchnąć, kiedy spróbował dobrać się
do moich spodni, ale powstrzymał mnie, bez trudu powalając mnie na ziemię.
Uderzyłam głową o bruk, a przed oczami zatańczyły mi ciemne plamy,
ale nie straciłam przytomności. W przypływie determinacji, wierzgnęłam i poczułam
ponurą satysfakcję, gdy udało mi się wymierzyć mu celnego kopniaka w twarz,
mój triumf jednak nie trwał długo. Musiałam się śpieszyć i nawet udało mi
się przeturlać tak, żebym wylądować na kolanach, ale kiedy spróbowałam się
podnieść z klęczka, coś nagle ścisnęło mnie za szyję. Dopiero po kilku
sekundach dotarło do mnie, że to łańcuszek medalionu za który złapał wampir,
próbując ponownie przyciągnąć mnie do siebie, dlatego szarpnęłam się z całej
siły; naszyjnik pękł i z brzdękiem wylądował gdzieś poza zasięgiem
mojego wzroku.
Usłyszałam
gniewnie warknięcie, a potem silna dłoń z całej siły chwyciła mnie za
ramię. Siła z jaką pociągnął mnie nieśmiertelny sprawiła mi ból i na
moment ponownie mnie zmroczyło. Silne ramiona otoczyły mnie od tyłu, po chwili
zaś poczułam lodowaty oddech na szyi – przegrałam, ale teraz przynajmniej
miałam zginąć szybko. Zastygłam w bezruchu, modląc się w duchu, żeby
tak właśnie było i czekałam na gryzienie, kiedy nagle…
– Co, do
diabła…? – usłyszałam przekleństwo mojego niedoszłego kata, a potem nagle
jego ramiona zniknęły, kiedy coś dosłownie wyrwało mnie z jego objęć i odrzuciło
mnie na dobrych kilka metrów.
Jęknęłam,
kiedy wylądowałam na czymś solidnym, prawdopodobnie ścianie. Powoli osunęłam
się po niej, aż usiadłam na bruku i wciąż oszołomiona, spróbowałam
otworzyć oczy. Wampir zniknął albo raczej zamienił się w bezkształtną
smugę za którą nie byłam w stanie nadążyć wzrokiem, bo wciąż kręciło mi
się w głowie. Poruszał się błyskawicznie, raz po raz zmieniając miejsce w którym
się znajdował i za każdym razem gniewnie powarkując. Kiedy szok minął i trochę
się otrząsnęłam, dotarło do mnie, że nie jest sam – w uliczce pojawiła się
jeszcze jedna postać, jeszcze jeden rozmazany kształt, który zawzięcie
atakował, zmuszając mojego oprawcę do panicznej ucieczki.
Świat na
moment zwolnił i byłam w stanie w końcu dostrzec twarze obu walczących.
Wampir, który mnie zaatakował, zatrzymał się pod tą samą ścianą pod którą
wcześniej zapędził mnie, dysząc tak ciężko jakby przebiegł maraton, chociaż nie
miał prawa odczuwać zmęczenia. Ciemne, niemal całkiem czarne włosy miał w nieładzie,
krwiste tęczówki zaś rozszerzał do granic możliwości, próbując nie przegapić
nawet najdrobniejszego ruchu swojego przeciwnika.
Tuż
naprzeciwko niego, uśmiechając się w bezczelny, może wręcz znudzony
sposób, stał przystojny, szczupły wampir w czarnej pelerynie. Volturi –
nie miałam najmniejszej wątpliwości, że należał do straży, chociaż w ciągu
minionych miesięcy nie widziałam go ani razu – przyczaił się na lekko
uchylonych nogach, gotów zaatakować w każdej chwili. Miał brązowe włosy,
również wzburzone, co jedynie dodawało mu uroku. Doskonałe rysy, zwłaszcza
ułożenie ust, nasunęły mi na myśl, że wampir musi być typowym luzakiem, ale
postawa ciała absolutnie temu zaprzeczała; chociaż szczupły i pozornie
drobny, wyglądał na znakomitego wojownika, który zabijał niejednokrotnie.
– A podobno
to ja nie wiem, w jaki sposób należy traktować kobiety… – wymruczał mój
wybawca aksamitnym barytonem, który dosłownie owijał się wokół mnie, pieszcząc
uszy.
Ciemnowłosy
jedynie warknął w odpowiedzi na te słowa i nagle rzucił się przed
siebie, usiłując wyminąć Volturi i spróbować uciec. Przez moment wszystko
wskazywało na to, że manewr może mu się udać, ale wtedy wampir o brązowych
włosach poruszył się z tak niesamowitą gracją i prędkością, że jego
kontury ponownie rozmazały mi się przed oczami. Usłyszałam huk, kiedy obaj
nieśmiertelni zderzyli się ze sobą, a potem moich uszu dobiegł tak
upiorny, przeszywający dźwięk, przypominający rozrywanie blachy albo metalu, że
zapragnęłam w dziecinny sposób zatkać sobie uszył. Strach ścisnął mnie za
gardło, ale chociaż najbardziej chciałam jak najszybciej się oddalić i nie
musieć tego oglądać, ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Zamarłam w miejscu,
będąc w stanie jedynie patrzeć, jak mój wybawca nagle materializuje się
tuż za swoim przeciwnikiem, a jego ramiona owijają się wokół szyi wampira.
Kolejny
trzask. Unieruchomiony wampir nagle wrzasnął rozdzierająco, ale dźwięk niemal
natychmiast się urwał, kiedy ciemnowłosa głowa przestała być częścią ciała
nieśmiertelnego i potoczyła się po bruku. Krwiste tęczówki ponownie
spoczęły na mnie, ale tym razem już nic nie widziały – wzrok wampira był pusty i przez
to jeszcze bardziej przerażający.
Krzyk
zamarł mi na ustach. Bezimienny członek straży przybocznej Volturi nawet na
mnie nie spojrzał, zbyt zajęty rozczłonkowywaniem pozbawionego głowy torsu. W jednej
chwili wydobył z szaty niewielki przedmiot, który zidentyfikowałam
dopiero, kiedy dostrzegłam niewielki, złocisty płomień. Z wprawą
świadczącą o tym, że robił to już nie raz, rzucił zapalniczkę wprost na
rozerwane ciało, a to natychmiast zajęło się ogniem. Kiedy fioletowy,
gęsty dym buchnął mi w twarz, a płuca wypełnił nieprzyjemnie zjawmy
zapach palonych kadzideł, ledwo zapanowałam nad tym, żeby nie stracić
przytomności.
Nieznajomy
członek straży powoli uniósł głowę i spojrzał na mnie przez zasłonę
gęstego dymu. Jego oczy lśniły rubinowym blaskiem, który pewnie miał mnie
jeszcze prześladować na długo po tym, jak ognisko na placu zgaśnie, a całe
zajście pójdzie w zapomnienie.
Walka
dobiegła końca.
Witam wszystkich. Hm, od tego rozdziału powoli wkraczam w to, czego będzie dotyczyła ta księga – a konkretnie jednego z istotniejszych wątków. Co mi z tego wyjdzie? Nie mam pojęcia, ale mam nadzieję, że się wam spodoba. Domyślam się, że humory Renesmee mogą być na razie drażniące, ale wkrótce wszystko się zmieni, dlatego proszę o cierpliwość. Nie tak łatwo pogodzić się z tak wielką stratą, prawda?Swoją drogą, mam ogromny ubaw za każdym razem, kiedy pisze z perspektywy Demetriego. Sama nie mam pojęcia dlaczego, ale mam nadzieję, że jakoś mi to wychodzi.Nessa.
To jest... aż brak mi słów. Doskonałe, boskie i piękne. Dzięki, ze tacy wspaniali pisarze jak ty istnieją *-*
OdpowiedzUsuńCzytam to po raz enty i za każdym razem się zachwycam.
UsuńOddaj trochę talentu :P
Cudowne ^^ I oby więcej rozdziałów z perspektywy Demetriego
OdpowiedzUsuńTo opowiadanie jest niesamowite! Naprawdę nie wiem dlaczego nigdy nie trafiłam na twoje blogi :) Teraz przynajmniej wyrobię się z czytaniem i będę mogła komentować, tak jak ty zawsze komentujesz moje rozdziały :) Przy okazji, serdecznie zapraszam wszystkih na swojego bloga: renesmeecullen-5czescsagi.blog.pl
OdpowiedzUsuńPozdrawiam i życzę weny
Ania
omg :) to mało powiedziane!!!!!!Bomba:) Jestem zachwycona :) choć mój promotor popsuł mi dziś doby nastrój ty go poprawiłaś swoim przepięknym rozdziałem za co dziękuję:) życzę weny:) pozdrawiam i ściskam:)
OdpowiedzUsuńps.OMG!!Rozdział jest" The Best ".Masz talen do pisania:) Jestem ciekawa co DALEJ???Pozdrawiam i życzę weny w pisaniu kolejnych rozdziałów:) Z niecierpliwością czekam na kolejny:) Pozdrówki
większości staży - straży?
OdpowiedzUsuńbyło milczeń - milczeć
Ucieszył ją policzkiem? Nie powinno być "uciszyć"?
Ciekawi mnie czemu ten niby gwałciciel chciał Culenównę... chciał być taki wyjątkowy i zaliczyć wyjątkową, jeszcze być pierwszym? Przeszedłby wtedy do historii czy jak?
No i mamy bohatera, który od razu skojarzył mi się z czarnym rycerzem z białymi rękawiczkami (nie wiem czy wiesz o czym mówię, ale była taka legenda pewnego zamku, gdzie księżniczka o imieniu Kunegunda, nie chcąc wyjść za mąż postanowiła, że odda swą rękę temu, który będzie na tyle śmiały by objechać zamek dookoła po jego murach obronnych, oczywiście konno. Chyba po murach obronnych. Wielu zmarło, jeden dał radę, ona szczęśliwa, bo ten akurat bardzo jej się spodobał, a tu nagle rękawiczkę zdjął, obrączką pomachał przed nosem i odszedł pełen sławy i chwały). Dymitr też bohaterem został, choć nim nie chciał być i stąd to moje skojarzenie. Zrobił po prostu co do niego należało i nie dlatego że tak mu nakazano, a by mieć czyste sumienie i na tym koniec, nie ma love story od pierwszego wejrzenia i bardzo dobrze.
Demetri - wybacz błąd
Usuń