środa, 5 marca 2014

5. Oczekiwanie

Felix
Wszystko szło nie tak. Renesmee krzyczała, a ja siedziałem przy niej, całkowicie oszołomiony. W głowie miałem pustkę, nie wspominając już o tym, że potrzebowałem kilku dobrych sekund, żeby oswoić się z myślą, że dziewczyna najprawdopodobniej się… przemienia? Cholera, to wciąż brzmiało abstrakcyjnie, a obawiałem się, że to zaledwie jedna z licznych dziwnych rzeczy, która miała mi się jeszcze przydarzyć, zanim ostatecznie trafi mnie szlag.
Nie rozumiałem, co właściwie się dzieje i dlaczego Renesmee nawet słowem nie wspomniała o tym, że ktokolwiek ją ugryzł. Gdzieś w pamięci miałem obraz jej, uwięzionej w uścisku Kajusza, ale do głowy by mi nie przyszło, że już wtedy mogłaby zostać ranna. Równie dobrze mogło to stać się później, kiedy walczyła z Arthurem, ale to i tak nie miało sensu. Może jeszcze byłbym w stanie zrozumieć, gdyby już chwilę po zdarzeniu zareagowała tak, jak każdy normalny człowiek i zaczęła się zmieniać. Chociaż od mojej przemiany minęły wieki, do tej pory pamiętałem palący ból, który towarzyszył przeistaczaniu się w wampira. To właśnie dzięki temu byłem w stanie zrozumieć, co takiego działo się z dziewczyną, nie zmieniało to jednak faktu, że całe zdarzenie było dla mnie nie tylko szokiem, ale również czymś w pełni niezrozumiałym.
Do cholery, dziewczyna była pół-wampirem, tak? Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ona, więc tym bardziej nie miałem pojęcia, czego można spodziewać się po działaniu jadu na kogoś takiego jak ona. Co więcej, daleko było mi do naukowca, teraz zresztą nie potrzebne były mi możliwe teorie tego, co może się wydarzyć, a konkretny plan działania. Nie rozumiałem, dlaczego jad zadziałał z tak dużym opóźnieniem, ale to już nie miało znaczenia, podejrzewałem zresztą, że wszystko to miało związek z nietypową naturą samej Renesmee. Żadne inne wyjaśnienie nie przychodziło mi do głowy, miałem zresztą większe zmartwienie niż to, czy dziewczyna jakkolwiek różniła się od zwykłego człowieka. Cóż, to przynajmniej wyjaśniało, dlaczego była taka nieswoja, a wcześniej zachowywała się w sposób daleko odbiegający od zwykłych jej norm, ale to też było marnym pocieszeniem. Chyba wolałbym przekonać się, że po prostu miała zły humor i w istocie wszystko jest w porządku, ale w tej sytuacji…
Boże, niech ona przestanie krzyczeć!, pomyślałem, ale oczywiście nie miałem na co liczyć. Wiedziałem, że powinienem coś zrobić, żeby jej pomóc, ale jednocześnie zdawałem sobie sprawę z tego, że uspokajające słowa są niczym, kiedy miało się wrażenie, że całe ciało trawi rozprzestrzeniający się w zawrotnym tempie ogień. Czułem się cholernie bezradny i to uczucie w żadnym wypadku mi nie odpowiadało, zwłaszcza, że chodziło o Renesmee. Już wcześniej czułem się za nią odpowiedzialny, jeszcze zanim Demetri wymógł na mnie obietnicę tego, że będę się nią opiekował podczas jego nieobecności. Jakby nie patrzeć, teraz chyba właśnie zawiodłem, a dziewczyna cierpiała, podczas gdy ja…
– Felixie! – zawołała Hannah, wyrywając mnie z zamyślenia. Wampirzyca pojawiła się znikąd, wyraźnie podekscytowana. – Znalazłam ich! Ja właśnie… – zaczęła i gwałtownie urwała, w końcu uprzytomniając sobie, że coś jest nie tak.
Hannah zatrzymała się, po czym ze świstem nabrała powietrza do płuc, wyraźnie oszołomiona. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy spojrzała wprost na wijącą się z bólu Renesmee, a potem na ślad po ugryzieniu, wciąż widoczny na jej bladej skórze. Niemal widziałem, jak trybiki w jej głowie obracają się, kiedy zaczęła w panice analizować sytuację i łączyć ze sobą fakty, żeby móc wyciągnąć wnioski.
Błędne wnioski.
– Hannah… – zacząłem, próbując wziąć się w garść i cokolwiek jej wytłumaczyć, ale ona zdążyła już dopaść do Nessie, odcinając mi do niej dostęp.
– Co ty zrobiłeś?! – zawyła, spoglądając na mnie w taki sposób, jakby widziała mnie po raz pierwszy. – Do diabła, coś ty zrobił? – powtórzyła. Napięła mięśnie i przyczaiła się, jakby spodziewając się, że nagle się na nią rzucę.
Nie wiem dlaczego, ale jej słowa mnie zabolały, chociaż teoretycznie zdanie Hannah powinno być mi obojętne. Nasze relacje pozostawiały wiele do życzenia, a nawet gdybym faktycznie to ja był odpowiedzialny za to, co się działo, ona była ostatnią osobą, która miała prawo mnie osądzać i oceniać. Aż rwałem się do tego, żeby jej to powiedzieć, a potem wytknąć jej wszystkie błędy, które sama popełniła, ale ostatecznie powstrzymał mnie kolejny rozdzierający krzyk Renesmee. Nie, teraz zdecydowanie nie było na to czasu, a jeśli na dodatek zaczęlibyśmy się kłócić…
Zachowanie spokoju kosztowało mnie cholernie wiele samozaparcia, ale jakoś zdołałem nad sobą zapanować. Mrużąc gniewnie oczy, popatrzyłem wprost w pociemniałe tęczówki stojącej przede mną wampirzycy, mimochodem zauważając, że dziewczyna właśnie okłamała mnie, jeśli chodzi o polowanie. Jasne, nie musieliśmy się sobie spowiadać ze wszystkich podjętych decyzji, ale i tak poczułem się jeszcze bardziej rozgoryczony, nawet jeśli sam już jakiś czas temu stwierdziłem, że dziewczyna jest mi absolutnie obojętna.
– Mogłabyś przestać? To nie ja, do cholery! – westchnąłem zmęczonym głosem. Oczywiście fizycznie nie byłem w stanie odczuwać zmęczenia w żadnej formie, ale nawet wampir był w stanie mieć wszystkiego dość. Czułem się coraz bardziej wykończony psychicznie. – Nie wiem, co i kiedy się stało, ale ona właśnie zaczęła się przemieniać. Przestań patrzeć na mnie tak, jakbym właśnie zamierzał obie was zabić, bo naprawdę nie mam na to czasu. Teraz musimy coś zrobić, a jeśli spróbujesz mnie powstrzymać, przysięgam, że cię rozczłonkuję i złożę do kupy dopiero wtedy, kiedy się uspokoisz. Jasne? – warknąłem, nie zastanawiając się nad tym, jak zabrzmią moje słowa.
Jeszcze kiedy mówiłem, brwi Hanny uniosły się ku górze. Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem, całkowicie oszołomiona. Nie wiedziałem, co takiego musiała sobie o mnie teraz myśleć, ale – jeśli już miałem być szczery – niespecjalnie mnie to obchodziło. Liczyło się zresztą tylko to, że w odpowiedzi na moje słowa, w jej oczach w końcu pojawiło się zrozumienie, a przynajmniej coś, co byłem skłonny za to uznać. Nie wiedziałem, czy w pełni mi ufała, ale to również nie było teraz istotne. Ważniejsze było, żeby w końcu coś zdziałać, a do tego potrzebowaliśmy planu.
Przez kilka sekund mierzyliśmy się wzrokiem, tocząc nieformalny pojedynek na spojrzenia. Oczy Hanny błyszczały intensywnie, ale ciężko mi było określić emocje, jakie w tym momencie targały wampirzycą. Nie byłem pewien, ale miałem wrażenie, że dziewczyna się waha, rozdarta między zachowaniem dumy, a daniem za wygraną.
Ostatecznie to ja zdecydowałem się poddać i uciekłem wzrokiem gdzieś w bok, niespokojnie spoglądając na zgrzaną i skuloną Renesmee. Wcześniej się nie zorientowałem, ale dziewczyna przestała krzyczeć, najzwyczajniej w świecie tracąc przytomność. Teraz jedynie wyraz jej twarzy zdradzał cierpienie, które przez cały czas odczuwała. Poruszała się niespokojnie, jakby próbując walczyć z czymś, czego w rzeczywistości nie było, a co uparcie nie pozwalało jej zaznać spokoju.
– Przepraszam – usłyszałem i to było równie zaskakująco, co nagły atak, którego doznała Renesmee, kiedy bez ostrzeżenia zaczęła krzyczeć. Z wrażenia aż uniosłem głowę, rzucając lekko zdezorientowane spojrzenie uparcie wpatrującej się w ziemię Hannie. Co jak co, ale na pewno nie spodziewałem się tego, że to ona będzie przepraszać mnie. – Zresztą nieważne. Co tutaj się dzieje? – zapytała, szybko osuwając się na kolana u boku przyjaciółki.
– Pytasz mnie tak, jakbym wiedział – mruknąłem, pośpiesznie podchodząc bliżej.
W milczeniu obserwowałem jak Hannah muska wierzchem dłoni policzek Renesmee. Doskonale widziałem skupienie na jej twarzy i podejrzewałem, że właśnie wsłuchiwała się w niespokojny oddech nieprzytomnej dziewczyny. Fakt, że ktokolwiek podczas przemiany stracił przytomność, również był czymś nienaturalnym, ale ostatecznie uznałem, że to pozytywne zrządzenie losu; wszystko było lepsze od jej rozdzierających krzyków, a jeśli przynajmniej przez kilka minut mogliśmy być w stanie logicznie pomyśleć, to chyba było dobrze.
– To Kajusz – odezwała się nagle Hannah. Mrugała pośpiesznie, jakby wyrwana ze snu, a ja uprzytomniłem sobie, że wcześniej musiałem się pomylić. Wampirzyca nie tyle sprawdzała, co z Renesmee, ale najzwyczajniej w świecie wypożyczyła sobie jej wspomnienia. – Tyle czasu, a my… Nic nie zauważyłam – poskarżyła się, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że miałem wrażenie, iż za moment połamie sobie palce.
– Ja też nie – zapewniłem ją pośpiesznie. Machinalnie zacząłem ją pocieszać, chociaż przecież nie byłem jej nic winien. – To zresztą teraz najmniej istotne. Musimy coś zrobić, ale nie mam pojęcia, co… – zacząłem i gwałtownie urwałem, nagle coś sobie przypominając. Niewiele myśląc dopadłem bliżej klęczącej dziewczyny, po czym zacisnąłem obie dłonie na jej drobnych ramionach. Kiedy jej dotknąłem, miałem wrażenie, że przez całe moje ciało przeszedł dziwny prąd, ale prawie nie zwróciłem na to uwagi. – Zaraz. Co ty próbowałaś nam powiedzieć, kiedy przybiegłaś? – wyrzuciłem z siebie na wydechu, spoglądając na Hannę rozszerzonymi do granic możliwości oczami; gdybyśmy byli w kreskówce, oczy pewnie wychodziłyby mi z orbit.
Hannah, która jeszcze ułamek sekundy wyglądała na chętną na to, żeby porządnie mi przyłożyć, jeśli natychmiast jej nie puszczę, nagle cicho jęknęła, uprzytomniając sobie, że coś istotnego umknęło jej uwadze. Natychmiast przestała się szarpać, w zamian przysuwając się do mnie tak blisko, że czułem jej słodki, zimny oddech na twarzy. Jej ciemne oczy nieco się rozjaśniły, kiedy zabłysły w nich podekscytowane ogniki; już nie miałem problemu z tym, żeby interpretować targające nią emocje. Teraz była niczym przysłowiowa „otwarta księga”, ale chociaż miałem wszystko jak na dłoni, nadmiar skrajnych uczuć, które targały dziewczyną, przetłoczył mnie do tego stopnia, że nie byłem wstanie stwierdzić niczego.
Dziewczyna patrzyła na mnie przez nieznośnie długą, wręcz dobijającą chwilę. Kiedy w końcu się odezwała, głos miała cichy, ale ja zrozumiałem ją wyraźnie.
– Znalazłam ich – powtórzyła. Nie wiem, jaki wyraz miały moje oczy, ale musiała dostrzec w nich pewne powątpienie, bo po chwili uściśliła: – Felixie, rozumiesz? Właśnie znalazłam Cullenów!
Nic więcej nie było mi potrzebne. Niewiele myśląc i zupełnie nad sobą nie panując, szarpnięciem przyciągnąłem dziewczynę do siebie, po czym łapczywie wpiłem się w jej usta. Nie zamknąłem oczu, więc doskonale wiedziałem, jak rubinowe tęczówki dziewczyny rozszerzają się gwałtownie. Nie dając jej nawet chwil (sobie zresztą też) na to, żeby oswoiła się z tym, co właśnie się między nami wydarzyło, raptownie odsunąłem ją od siebie, żeby mieć bezpośredni dostęp do Renesmee. Błyskawicznie porwałem ją na ręce, po czym zerwałem się na równe nogi, ledwo powstrzymując przed tym, żeby natychmiast nie zerwać się do biegu.
Hannah zamrugała nieprzytomnie. Musiała wyczuć na sobie moje naglące spojrzenie, bo spróbowała wziąć się w garść. Nie dostrzegłem w jej twarzy niczego, co dałoby mi znać, jak zareagowała na pocałunek i co musiała sobie teraz o moim zachowaniu myśleć, ale to i tak nie miało w tym momencie żadnego znaczenia.
– Co ty robisz? – zapytała, nerwowo nawijając krótki, jasny loczek na palec. Gdyby nie sytuacja, pewnie nawet bym się uśmiechnąć, widząc jak bardzo udało mi się wytrącić ją z równowagi. – Felixie, ja nie wiem jak oni zareagują, jeśli…
– Nieważne – przerwałem natychmiast. – Przecież nie możemy tutaj zostać, zwłaszcza kiedy Renesmee… Ona potrzebuje pomocy – stwierdziłem w końcu – a oni są naszą ostatnią szansą. Musimy przynajmniej spróbować zabrać tam Nessie. Ja wiem, jak to zabrzmi, ale obawiam się, że będziesz musiała bez żadnych wyjaśnień oddać im wspomnienia. I to natychmiast – dodałem, udając, że nie dostrzegam lęku w jej spojrzeniu.
– Czy ty w ogóle zdajesz sobie sprawę z tego, w co właśnie się pakujemy? – odezwała się po dłuższej chwili milczenia.
Jedynie westchnąłem. Miałem poczucie, że niepotrzebne tracimy czas.
– Nie – przyznałem w końcu. – Ale to w tym momencie nieistotne. Na pewno nie będzie gorzej niż podczas balu, prawda? – dodałem, próbując ją rozbawić, ale chyba poszło mi to dość marnie.
– To zależy – stwierdził po chwili zastanowienia. – Widziałam dwójkę, chłopaka i dziewczynę. On wyglądał jak zawodowy kulturysta, a kobieta… Cóż, nie sądzę, żeby taka piękność była przyjemna z charakteru.
– Emmett i Rosalie… – uzupełniłem machinalnie. Hannah skinęła głową, jedynie potwierdzając moje przypuszczenia. – A ktoś jeszcze? Hannah, posłuchaj… – zacząłem, ale już po jej oczach poznałem, jaka będzie odpowiedź.
– Powiedziałam już, że widziałam tylko dwójkę – przypomniała, robiąc kilka kroków w moją stronę. – Chodźmy już. Sam powiedziałeś, że i tak musimy zaryzykować, a stojąc tutaj raczej wiele nie zdziałamy – zauważyła przytomnie. – Tylko, na litość boską, bądź ostrożny – dodała, bo Renesmee znów jęknęła i zaczęła się niespokojnie wiercić w moich objęciach.
Kiedy ruszyliśmy biegiem przez las, nie byłem w stanie skupić się na niczym innym, prócz wymijaniu kolejnych drzew. Starałem się zaoszczędzić Renesmee gwałtowniejszych ruchów, ale to wcale nie było takie łatwe. Dziewczyna bez wątpienia odczuwała ból, chociaż szczerze wątpiłem, żeby to miało jakikolwiek związek ze sposobem, w jaki ją niosłem. Nie sądziłem nawet, żeby była w stanie wyczuć to, że ją trzymam, uwięziona w pułapce na którą składał się ból przemiany. W zasadzie powinienem się pogodzić z myślą o tym, że dziewczyna prawdopodobnie stawała się wampirzycą, ale to wciąż stanowiło dla mnie coś absurdalnego.
Hannah biegła przodem, nawet na mnie nie patrząc. Obserwowałem ją w milczeniu, podążając tuż za nią i zastanawiając się, jak właściwie powinniśmy się zachować, kiedy już dotrzemy na miejsce. Co mieliśmy zrobić? Tak po prostu wparować im do salonu z krzyczącą dziewczyną o której istnieniu albo nie wiedzieli, albo… Sam nie wiedziałem, ale wszystko było zależne od tego, co takiego wmówiła im pół roku wcześniej Hannah. Tak czy inaczej, to jak nic nie miało być dla nich normalną sytuacją, zresztą wcale nie zdziwiłbym się, gdyby już na dobry początek ktoś nas zaatakował, próbując skrócić o głowę.
Chociaż Hannah widziała jedynie dwójkę Cullenów, miałem cichą nadzieję na to, że jest ich więcej. W zasadzie liczyłem na obecność Carlisle’a i to nie tylko dlatego, że może on miał być w stanie powstrzymać swoje przybrane dzieci od jakichś gwałtowniejszych reakcji. Jeśli miałem być szczery, to liczyłem na to, że po prostu oddam mu wnuczkę i w ten sposób ściągnę z siebie przynamniej część odpowiedzialności, ale przecież doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, że to nie jest takie proste. Obietnica złożona Demetriemu ciążyła nade mną niczym jakaś klątwa, tutaj zresztą chodziło o coś więcej, chociaż jak na razie nie potrafiłem tego zdefiniować. Czy tego chcieliśmy, czy nie, byliśmy ze sobą związani – cała nasza czwórka. Zarówno ja, jak i Demetri, Hannah oraz Renesmee.
Ha, zawsze wiedziałem, że przyjaźń to same kłopoty. Teraz na dodatek do potęgi, bo mieliśmy nie tylko problem z rodziną królewską i masą wampirów, które najchętniej przypodobałyby się Kajuszowi naszym kosztem, ale również rodziną dziewczyny, która właśnie przemieniała się w wampirzycę, a wcześniej przeszło pół roku spędziła w straży.
Cholera, mogłem spodziewać się tego, że mój koniec będzie marny.
Minęło dobrych pół godziny, zanim Hannie udało się określić miejsce, gdzie widziała Rosalie i Emmett’a. Przez większość czasu błądziła bez celu, zbyt zdenerwowana, żeby otworzyć własną trasę. Jej nerwy jedynie mi się udzielały i zanim w końcu natrafiła na trop dwójki wampirów, miałem wrażenie, że za moment dostanę szału albo jakimś cudem padnę na zawał. Jakby tego było mało, Renesmee znowu zaczęła odzyskiwać przytomność, żeby ostatecznie zacząć wić się z bólu, zupełnie nieświadoma tego, co się z nią działo.
Nie raz widziałem przemieniającego się wampira, ale nigdy dotąd nie znajdowałem się w sytuacji, kiedy to niósłbym go na rękach, błądząc po lesie i szukając rozwiązania, które niekoniecznie musiało okazać się słuszne. Próbowałem Nessie uspokajać, ale wątpiłem, żeby jakiekolwiek słowa były w stanie wpłynąć na nią kojąco; nie byłem nawet pewien, czy rozpoznawała mój głos i wiedziała, co dzieje się wokół niej. Przynajmniej już nie krzyczała tak rozdzierająco, ale jęki bólu, które raz po raz wyrywały się z jej gardła wystarczyły, żebym poczuł się okropnie. To zresztą jedynie jeszcze bardziej rozpraszało Hannę, przez co omal nie przegapiliśmy dość charakterystycznego, słodkiego tropu, który mógł należeć wyłącznie do wampira.
– Cicho, Nessie, cii… – wyszeptała nerwowo Hannah, raz po raz oglądając się przez ramię. Irytowało mnie to, bo miałem wrażenie, że dziewczyna sprawdza, czy przypadkiem w jakiś sposób nie robiłem jej przyjaciółce krzywdy. – Przecież robię, co mogę – mruknęła i pojąłem, że czuła się jeszcze mniej pewniej niż ja.
– Demetri? – jęknęła cicho Renesmee. Zaskoczyła mnie, bo to było pierwsze sensowne słowo, które padło z jej ust od momentu, w którym zaczęła krzyczeć. – Gdzie…? – zaczęła, ale zamiast skończyć, znów wrzasnęła rozdzierająco.
Majaczyła i to wydało mi się dość oczywiste. Czułem ciepło bijące od jej rozgrzanego ciała, miałem zresztą wrażenie, że Renesmee przelewa mi się w rękach. Znów zaczęła się szarpać, przez co omal jej nie upuściłem, na domiar złego omal nie wpadając na Hannę, która bez ostrzeżenia zatrzymała się na środku ścieżki, którą biegliśmy.
Z trudem hamując i próbując utrzymać szarpiącą się w moich ramionach pół-wampirzycę, poderwałem głowę, żeby spojrzeć na Hannę. Już nawet otwierałem usta, żeby zacząć przeklinać, ale ostatecznie żadne słowo nie zostało wypowiedziane.
Ja w zamian zamarłem, w końcu pojmując, dlaczego Hannah się zatrzymała.
Tuż przed nami, częściowo skryty za drzewami, majaczył zarys budynku. Potrzebowałem chwili, żeby stwierdzić, że to okazała, piętrowa budowla, utrzymana w barwach bieli i ciepłego drewna. W zasadzie wyglądała trochę jak willa albo jakaś rezydencja, chociaż jednocześnie wydawała się zbudowana ze smakiem i należytym umiarem. W oczy najbardziej rzucały się liczne okna, miejscami zastępujące ściany, dzięki czemu mieliśmy idealny widok na niektóre pomieszczenia wewnątrz. Chociaż było ciemno, bez trudu zauważyłem, że również pokoje zostały utrzymane w kolorach bieli i beżu, co na swój sposób je powiększało, a w dzień musiało sprawiać, że wszystkie pomieszczenia zdawały się jaśniejsze i przestronniejsze niż w rzeczywistości.
A co ważniejsze, doszedł mnie charakterystyczny zapach, który dobitnie świadczył o obecności wampirów z okolicy. Niczego więcej nie potrzebowałem do tego, żeby stwierdzić, że właśnie trafiliśmy w odpowiednie miejsce. Aż nazbyt dobrze pamiętałem słabość Cullenów do bieli i beżu, zwłaszcza, że miałem okazję zobaczyć ich dom w Forks, zanim jeszcze stwierdziliśmy, że tracimy czas. Po głębszym zastanowieniu doszedłem nawet do wniosku, że budowla w Seattle jest całkiem wierną kopią ich wcześniejszego mieszkania, chociaż równie dobrze mogło być to wyłącznie wrażeniem, związanym z tym, że tak bardzo chciałem przekonać się, że jednak się nie pomyliliśmy.
Hannah pierwsza zdołała nad sobą zapanować. Nie patrząc na mnie, szybko ruszyła przez równo przycięty trawnik. Biegła, ale nie wampirzym, ale ludzkim tempem. W ciemnościach, z malującą się na twarzy determinacją, wyglądała niczym złotowłosa bogini zniszczenia i zemsty, która z jakiegoś powodu zstąpiła na ziemię.
Co ona robi?, pomyślałem, ale szybko ruszyłem za nią. Dalej nie miałem pojęcia, co powinniśmy zrobić, żeby nie wpakować się w kłopoty, ale Hannah najwyraźniej już nie dbała o to, czy ktokolwiek nas wyczuje albo zaatakuje. Ruszyła prosto w stronę drzwi, a ja mimochodem pomyślałem, że wygląda na gotową, żeby przejść na drugą stronę, przy okazji wyrywając je z zawiasów.
– Hannah… – zacząłem, chociaż sam nie byłem pewien, co chcę jej powiedzieć.
Nie miałem zresztą szans na to, żeby dokończyć, bo właśnie wtedy drzwi otworzyły się samoistnie. Hannah zamarła wpół kroku, podobnie zresztą jak i ja. Oboje z wahaniem popatrzyliśmy na postać, która stanęła w progu i raczej nie wyglądała tak, jakby zamierzała przywitać nas z entuzjazmem. Mogliśmy zresztą spodziewać się z tego, że Cullenowie zorientują się, że w okolicy ich domu kręci się dwójka obcych. Nie dziwiło mnie nawet to, że to Emmett jako pierwszy wyszedł na trawnik przed domem, napinając mięśnie i rzucając zdezorientowane spojrzenie to w stronę moją, to oszołomionej Hanny.
Zapadła chwila milczenia, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że chyba któreś z nas powinno coś powiedzieć, w głowie zresztą miałem kompletną pustkę. Gdzieś ponad ramieniem Emmett’a dostrzegłem równie spiętą Rosalie, a tuż obok niej Esme, ale nie miałem czasu na to, żeby dłużej im się przyglądać albo ocenić ich stan emocjonalny, bo wtedy Hannah po raz kolejny przejęła kontrolę nad sytuacją.
– Z drogi! – warknęła na Emmett’a, bezceremonialnie przepychając się obok wampira. Zaskoczyła go do tego stopnia, że pozwolił jej przejść, chociaż bez trudu mógłby ją powstrzymać. Hannah była tak drobna, że gdyby zdecydował się otoczyć ją ramionami, jak nic pogruchotałby jej kości. – Felutek, do cholery! – ponagliła mnie, oglądając się przez ramię.
– Co tutaj się…? – zaczęła podenerwowana Rosalie, robiąc krok do przodu i mierząc wampirzycę nieufnym spojrzeniem. Natychmiast ruszyłem się z miejsca, więc wzrok jasnowłosej piękności powędrował w moją stronę. Właśnie wtedy zauważyła Renesmee, a jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości, jakby właśnie zobaczyła ducha. – O mój Boże… Carlisle! – zawołała, w ułamku sekundy znikając w głębi domu.
Nie miałem pojęcia, co sądzić o jej reakcji, ale przynajmniej mieliśmy już pewność, że doktor jest w domu. W jakimś stopniu mi ulżyło, jeśli oczywiście można czuć się komfortowo, w sytuacji, kiedy niesie się na rękach oszołomioną bólem pół-wampirzycę, a jej rodzina patrzy na ciebie tak, jakby zastanawiała się, w jaki sposób najlepiej cię uśmiercić. Na domiar złego Hannah postanowiła pokazać się ze swojej najbardziej szalonej strony i bez chwili zastanowienia ruszyła za Rosalie, najmniejszej uwagi nie zwracając na zastygłych w bezruchu Esme i Emmett’a. Z braku lepszych pomysłów ruszyłem za nią, modląc się w duchu, żeby przypadkiem nie doszło do walki, bo to mogłoby się skończyć źle nie tylko dla mnie, ale zwłaszcza dla Renesmee.
W salonie dominowały beż i biel, ale o tym zdążyłem się przekonać już wcześniej. Pośpiesznie rozejrzałem się dookoła, krótko obrzucając wzrokiem brązowe dodatki, które nadawały pomieszczeniu ciepła i sprawiały, że wyglądało na bardzo rodzinne. Hannah już nerwowo podrygiwała przy obitej ciemnym materiałem kanapie, raz po raz rzucając zaniepokojone spojrzenia to w stronę prowadzących na piętro schodów, to w stronę wyjścia. Widać było, że czeka na mnie i jednocześnie waha się nad natychmiastowa ucieczką; zwłaszcza to drugie trochę mnie uspokoiło, bo znaczyło, że ta cholernie irytująca istota dysponuje jednak czymś takim, jak zdrowy rozsądek albo przynajmniej instynkt samozachowawczy.
Gdzieś za sobą usłyszałem kroki, ale nie odwróciłem się, żeby spojrzeć na Emmett’a i Esme. Wampir milczał, najwyraźniej zbyt oszołomiony, żeby jakkolwiek zareagować, kobieta z kolei mruczała coś cicho pod nosem. Kilka razy wychwyciłem imię Renesmee i zrozumiałem, że ją rozpoznała – i że była co najmniej zszokowana tym, w jaki sposób jej wnuczka pojawiła się w domu.
– To Renesmee! – doszedł mnie gdzieś od strony schodów zszokowany głos Rosalie. – Mówię ci, że to… – ciągnęła, a potem raptownie urwała. Zauważyłem ją na schodach, zastygłą w bezruchu i wpatrzoną we mnie. – Ty! Mogliśmy przewidzieć, że to wasza sprawka! – wybuchła, w ułamku sekundy materializując się u mojemu boku.
Rosalie była piękna, to było oczywiste, ale chyba nigdy nie widziałem jej w takim stanie. Pamiętałem ją jako zimną, pustą sukę, która okazywała trochę ciepła chyba wyłącznie wtedy, kiedy chodziło o jej rodzinę. Teraz była nienaturalnie blada, nawet jak na wampira, a w jej pociemniałych od nadmiaru emocji, topazowych oczach dostrzegłem coś, czego nie potrafiłem określić, ale mogłem założyć się, że wampirzyca płakała.
A potem – jakby sytuacja już i tak nie była zdrowo popieprzona – Rosalie bezceremonialnie zamachnęła się i z całej siły uderzyła mnie w twarz.
– Ej! – jęknąłem, cofając się o krok. Mocniej przygarnąłem do siebie Renesmee, bojąc się, że przypadkiem ją opuszczę albo że to blondynka przypadkiem zrobi jej krzywdę. – Co ty…?
– Zamknij się! – wydarła się dziewczyna. Bez chwili wahania rzuciła się na mnie z pięściami, starając się ponownie uderzyć mnie w twarz albo przynajmniej w tors. Miałem wrażenie, że to histeria albo przynajmniej atak szału, ale nie byłem pewien; wiedziałem jedynie, że Rosalie niezależnie od sytuacji wygląda dobrze. – Zamknij się! I puść ją! W tej chwili ją…
– Rosalie, przestań! – usłyszałem nowy głos i wtedy w końcu dostrzegłem Carlisle’a. Wampir pojawił się tuż za córką, a ja pojąłem, że to z nim musiała rozmawiać, zanim mój widok całkiem wytrącił blondynkę z równowagi. – Rose… – zaczął, ale wampirzyca była zbyt zawzięta w atakowaniu mnie, żeby zwrócić na niego uwagę.
Znów skoczyła na mnie z gracją i precyzją rozjuszonej kotki. W swoim zachowaniu przypominała trochę nowonarodzonego, który nie dba o to, czy jego ataki mają jakikolwiek sens – w końcu liczyło się wyłącznie to, żeby swoją ofiarę dopaść. Gdybym był w innej sytuacji, bez trudu udałoby mi się ją powstrzymać i pewnie nawet skwitowałbym całe zajście śmiechem, ale ciężko było mówić o rozbawieniu, skoro przez cały czas musiałem cofać się do tyłu, nie mając żadnego pożytku z rąk. Gdzieś za sobą usłyszałem protest Hanny i głos Esme, ale nawet ich słowa nie były w stanie wpłynąć na blondynkę.
Ale za to coś innego było.
Kolejny krzyk Renesmee podziałał na wszystkich niczym kubeł lodowatej wody. Rosalie zamarła w bezruchu, mocno zaciskając dłonie w pięści i patrząc się na mnie tak, jakby widziała mnie po raz pierwszy. Zaraz po tym jej wzrok przeniósł się na niespokojną twarz bratanicy, a w złocistych oczach pojawił się szok, kiedy zorientowała się, iż przypadkiem mogła ją zranić. Co prawda nie trudno było się domyśleć, że Renesmee w ogóle nie jest w dobrej formie, ale w emocjach Rose najwyraźniej nie zwracała na to uwagi.
Dziewczyna nawet nie drgnęła, kiedy Carlisle położył jej obie dłonie na ramionach i delikatnie przymusił ją do tego, żeby się odsunęła. Miałem nadzieję, że wampirzyca odpuści i odejdzie gdzieś dalej, najlepiej zajmując miejsce u boku swojego męża, ale oczywiście nie maiłem na co liczyć. Najwyraźniej kobiety o jasnych włosach zaprzysięgły się, żeby grać mi na nerwach, bo Rosalie wciąż stała tuż obok, obserwując bratanicę i raz za razem rzucając mi wymowne spojrzenie, dobitnie świadczące o tym, że jedynie Nessie powstrzymuje ją przed kolejnym atakiem na mnie. Cudownie – w końcu zawsze o tym marzyłem, żeby stać się wrogiem publicznym numer jeden, przynajmniej w przekonaniu Rosalie Hale.
– Nessie… – Oszołomiony głos Carlisle’a wyrwał mnie z zamyślenia. Przynajmniej on, kiedy na niego spojrzałem, wyglądał na względnie opanowanego, chociaż mieszanina emocji, które dostrzegłem w jego spojrzeniu, przyprawiała o zawroty głowy. – Co się dzieje? To jad? – zapytał mnie wprost, kładąc dłoń na rozpalonym czole wnuczki; wzdrygnęła się i przez chwilę miałem wrażenie, że nie uda mi się jej utrzymać tak, żeby się nie szarpała.
Jedynie skinąłem głową, ledwo powstrzymując się przed tym, żeby nie zacząć śpiewać z radości. Przynajmniej jedna osoba była praktyczna, zamiast rzucać się na mnie i Hannę, wyciągając pochopne wnioski. Nie żebym sądził, że obędzie się bez dłuższych wyjaśnień, ale Carlisle przynajmniej zdawał się dostrzegać priorytety, w przeciwieństwie do – powiedzmy – Rosalie.
– Daj mi ją – polecił mi natychmiast doktor. Zauważyłem, że był spięty, ale kiedy przejął ode mnie Renesmee, trzymał ją pewnie, co trochę mnie uspokoiło. – Cii… Ja wiem, skarbie, wiem… – szepnął uspokajającym tonem, delikatnie układając szarpiącą się dziewczynę na kanapie. Postanowiłem nie mówić mu, że już od dłuższego czasu zdzierałem sobie gardło, starając się jakoś Renesmee uspokoić, oczywiście bezskutecznie. – Esme, możesz na chwilę? Ja za moment wrócę – zapewnił, po czym – nawet nie czekając aż jego żona zareaguje – znów zniknął na prowadzących na piętro schodach.
Naszła mnie nagła ochota na to, żeby zapaść się pod ziemię albo w jakiś inny cudowny sposób zniknąć, zwłaszcza kiedy podchwyciłem spojrzenie złocistych tęczówek Esme. Natychmiast zajęła miejsce swojego męża, kucając przy Renesmee i w roztargnieniu przeczesując włosy dziewczyny. Drżała i jakoś nie miałem wątpliwości, co do tego, że płacze, chociaż w przypadku wampirów płacz bez łez był trudny do zauważenia. Szeptała coś cicho, ale nie byłem w stanie rozróżnić słów, nie sądziłem zresztą, żebym musiał słuchać czegoś, co i tak nie było przeznaczone dla mnie.
Wyczułem nagłe poruszenie, dlatego szybko obejrzałem się na Hannę. Wampirzyca zrobiła niepewny krok w moją stronę, ale zawahała się, bo w tym samym momencie przesunął się Emmett. On i Rosalie obserwowali nas oboje, zachowując się w taki sposób, jakby spodziewali się, że za moment zrobimy coś bardzo głupiego. W zasadzie zakładałem, że blond królewna znalazłaby jakikolwiek błahy powód, żeby mi przyłożyć, zwłaszcza, że już nie trzymałem na rękach Renesmee. W zasadzie zakładałem, że nawet obecność Nessie nie przeszkadzała jej znowu tak bardzo, chociaż pewnie skłamałbym, gdybym powiedział, że jej na bratanicy nie zależy. Równie wielkim kłamstwem byłoby stwierdzenie, że jej zachowanie jest jakkolwiek dziwne i że się go nie spodziewałem, ale to już inna sprawa.
Pozostawało zresztą najważniejsze pytanie, a mianowicie to, co takiego Hannah wmówiła akurat tej części rodziny, ale chyba powinniśmy się cieszyć, że przynajmniej dziewczynę rozpoznawali. Teraz pozostawało mieć nadzieję na to, że uda nam się cokolwiek wytłumaczyć, zanim ktoś spróbuje wyrzucić nas z domu…
W najlepszym wypadku.
– No bez przesady… – mruknąłem, kiedy Rosalie warknęła cicho, w odpowiedzi na kolejny krok Hannah.
– Niech zostanie tam, gdzie jest – odparowała wampirzyca. – Nie wiem, co kombinujecie i kim ona jest, ale na pewno nie mam powodów, żeby ufać tobie, Felixie.
– Bo co złego to Volturi, tak? – żachnąłem się, chociaż w ten sposób na pewno nie mieliśmy dojść do porozumienia. Oczywiście, że mieli nas wszystkich jako tych złych; jakby nie patrzeć, w przeszłości bywało różnie, a po tym, co wydarzyło się osiemnaście lat temu…
– Otóż to. – Rosalie nie dostrzegała albo nie chciała zauważyć sarkazmu w moim głosie. – To było do przewidzenia, że macie jakiś związek z tą całą chorą sytuacją i armią, i… – Urwała, jakby nagle zabrakło jej tlenu.
– Nie było żadnej armii! – zaoponowałem, ale kobieta jedynie prychnęła, dając mi do zrozumienia, że moje wyjaśnienia niespecjalnie ją przekonują.
Pewnie kłócilibyśmy się dalej, ale wtedy pojawił się Carlisle i bardziej byłem zainteresowany Renesmee. Rosalie chyba też, bo nawet nie zareagowała, kiedy Hannie puściły nerwy i rzuciła się w moją stronę, zaciskając dłonie na moim ramieniu. Uniosłem znacząco brwi, zaskoczony, po czym omal nie wywróciłem oczami, kiedy dziewczyna speszyła się i odskoczyła ode mnie, zakładając ręce za plecami. W jej spojrzeniu dostrzegłem coś wyniosłego, kiedy spróbowała nad sobą zapanować i pokazać mi, że w rzeczywistości ma mnie w głębokim poważaniu, ale ja i tak wiedziałem swoje.
Poza tym nie uderzyła mnie w twarz, kiedy ją pocałowałem, prawda? Może to był szok, ale ja wolałem zakładać, że lubi mnie chociaż troszeczkę, nawet jeśli w gruncie rzeczy nasze relacje były mi obojętne.
– Carlisle… – szepnęła cicho Esme. Jej głos wyrwał mnie z zamyślenia, chociaż nie dało się ukryć, że czułem się trochę lepiej, kiedy zajmowałem myśli analizowaniem całkowicie nieprzewidywalnego zachowania Hannah.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że może być za późno – odezwał się doktor, a ja zauważyłem, że nachylał się nad Nessie ze strzykawką z jakimś przeźroczystym płynem – ale jeśli jest szansa na to, że morfina pomoże… Poza tym Renesmee jest pół-wampirem, więc ciężko mi powiedzieć, czego możemy się spodziewać – przyznał, bez chwili wahania wbijając igłę w ramię wnuczki.
Kiedy się wyprostował, wydał mi się zmęczony, jeśli w przypadku wampira takie określenie w ogóle miało rację bytu. Zauważyłem, że stara się unikać spoglądania na przemieniającą się dziewczynę, jakby patrzenie na nią również jemu sprawiało ból albo jakby podejrzewał, że Renesmee jednak nie jest prawdziwa.
– Czyli co? – odezwała się Rosalie, której delikatność najwyraźniej oscylowała gdzieś na poziomie papieru ściernego. – Nic więcej nie zrobisz? – naskoczyła na ojca, chociaż musiała sobie zdawać sprawę z tego, że jej zachowanie jest idiotyczne.
– Na razie pozostaje nam czekanie, Rose – przypomniał jej łagodnie. – Poza tym… – zaczął, spoglądając w stronę moją i Hanny, ale nie miał okazji po temu, żeby dokończyć.
Było trochę jak w lesie, ale zdecydowanie gorzej, jakby Renesmee postanowiła pokazać nam wszystkim na co ją stać. Kiedy nagle zaczęła krzyczeć, instynktownie skuliłem się, walcząc z pragnieniem, żeby w dziecinny sposób zatkać uszy dłońmi, a potem – dla lepszego efektu – zacząć nucić coś pod nosem. Cullenowie zastygli w bezruchu, bezradni wobec przemiany; w końcu tego nie dało się zatrzymać, Nessie zresztą nie wyglądała na świadomą wystarczająco, żeby w ogóle zdawać sobie sprawę z tego, co dzieje się wokół niej. Krzyczała, próbowała walczyć i pewnie gdyby nie Esme, ostatecznie spadłaby z kanapy na podłogę, chociaż pewnie i tak nie miałaby odczuć efektów upadku.
Doświadczenie było okropne, musiałem to przyznać, chociaż widziałem niejedną przemianę, a gdzieś w pamięci miałem swoją własną. Nie przewidziałem jednak tego, że nie tylko Renesmee może być zdolna do krzyku.
– Demetri! – zaszlochała nagle. Majaczyła już wcześniej, ale tym razem przeszła samą siebie, zwłaszcza, że imię tropiciela na pewno nie było czymś, czego spodziewali się Cullenowie. – Demetri, pomocy! – załkała, a ja zapragnąłem coś rozwalić, pierwszy raz mając wątpliwości co do tego, czy słusznie zrobiłem, zmuszając ją do zostawienia go.
Chciała, żeby jej pomógł.
A jego przecież nie było.
– Renesmee, przestań! Błagam cię, przestań! – wydarła się Hannah. Była blada jak papier, kuliła się zresztą tak, jakby każde słowo wykrzyczane przez Renesmee było niczym cięcie sztyletem, wymierzone w jej stronę. – Jego tutaj nie ma! Nie ma go i nie będzie, bo ja wszystko spieprzyłam! Jak zwykle wszystko spieprzyłam… 
Hej! Muszę przyznać, że minęło trochę czasu, zanim ostatecznie nadałam kształt temu rozdziałowi. Na pewno się rozrósł, bo ostatecznie nie znalazłam w nim miejsca na perspektywę Hanny, która pojawi się w kolejnej notce. W głowie miałam pewien zarys tego, co powinno się wydarzyć, ale dopiero w trakcie pisania wiedziałam już, co tak naprawdę chcę opisać. No i pocałunek tej dwójki również nie był planowany – wyszedł równie naturalnie, co atak Rosalie.
Ciężko mi powiedzieć, czy podołałam Waszym oczekiwaniom, ale to już pozostawiam do oceny czytelnikom. Ja jestem zadowolona, zwłaszcza, że długo czekałam na moment, w którym będę mogła wprowadzić Cullenów. Wkrótce wiele się wyjaśni, przynajmniej jeśli chodzi o działania Hanny, sprawy zresztą trochę się skomplikują, ale to jak na razie pozostanie moją słodką tajemnicą.
Z podziękowaniami za wszystkie opinie i za to, że czytacie,

Nessa.

3 komentarze

  1. Te pościgi, te wybuchy, te emocje :D Rosalie nieźle się wkurzyła, ale ja na jej miejscu też byłabym wkurzona. Zwłaszcza, że nie wiadomo z jakiej przyczyny dwójka Volturi wpada do 'mojego' domu z bratanicą na rękach, która jest w trakcie przemiany. No i go uderzyła. Chyba długo nie myślała nad tym co robi, ale czy ktoś ma jej to za złe? No ja na pewno nie ;) Kurde, kurde, kurde ;> jak mi się ten rozdział podobał, ale nie bardziej niż ten z Demetrim. Przykro mi, taka prawda :D
    Pozostaje mi czekać i czekać, czekać na następny rozdział i na pojawienie się Belli i Edwarda *o* ciekawe jaka będzie ich reakcja, bo ich to chyba tam nie ma, prawda? Tak samo jak Alice i Jaspera ;> chyba, ze coś mi się popieprzyło XD
    Więc, weny kochana :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Zawsze jakoś nie wczuwałam się w rozdział gdzie był opisywany ból. Teraz jak to czytałam miałam autentycznie ciary na plecach. Byłam dziś z klasą w kinie na " Kamienie Na Szaniec" i wciąż mam w glowie sceny jak torturowali biednego Jasia Bytnara :( (patron mojej drużyny harcerskiej) Ogólnie na film nie polecam iść. Za kazdym razem jak pisałaś że Nessie krzyczy miałam w pamięci autenyczny krzyk z filmu. Brrrrr... Co do rozdziału to super, ale wyobrażałam to sobie inaczej ;) zgadzam się z komentarzem powyzej, ze rozdzial z Demetrim byl ffajniejszy mam nadzieje, ze pojawi sie jeszcze jego perspektywa. Za wszelkie bledy przepraszam ale pisze z telefonu.
    Weny i chęci do pisania :D

    Katherine

    OdpowiedzUsuń
  3. Kochana zaskakujesz mnie każdym rozdziałem.! Te emocje,te opisy są wspaniałe. Brakuje mi słów jestem pod takim wrażeniem że nie wiem co pisać.Jestem ciekawa reakcji Belli i Edwarda na pojawienie się córki , jak zareagują na to iż Ness kocha Dema,co z Felkiem i Haną??Wiele pytań mam jeszcze ale muszę wytrzymać do następnego rozdziału:)Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D.Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa