Felix
Wszystko szło nie tak.
Renesmee krzyczała, a ja siedziałem przy niej, całkowicie oszołomiony. W głowie
miałem pustkę, nie wspominając już o tym, że potrzebowałem kilku dobrych
sekund, żeby oswoić się z myślą, że dziewczyna najprawdopodobniej się…
przemienia? Cholera, to wciąż brzmiało abstrakcyjnie, a obawiałem się, że
to zaledwie jedna z licznych dziwnych rzeczy, która miała mi się jeszcze
przydarzyć, zanim ostatecznie trafi mnie szlag.
Nie
rozumiałem, co właściwie się dzieje i dlaczego Renesmee nawet słowem nie
wspomniała o tym, że ktokolwiek ją ugryzł. Gdzieś w pamięci miałem
obraz jej, uwięzionej w uścisku Kajusza, ale do głowy by mi nie przyszło,
że już wtedy mogłaby zostać ranna. Równie dobrze mogło to stać się później,
kiedy walczyła z Arthurem, ale to i tak nie miało sensu. Może jeszcze
byłbym w stanie zrozumieć, gdyby już chwilę po zdarzeniu zareagowała tak,
jak każdy normalny człowiek i zaczęła się zmieniać. Chociaż od mojej
przemiany minęły wieki, do tej pory pamiętałem palący ból, który towarzyszył
przeistaczaniu się w wampira. To właśnie dzięki temu byłem w stanie
zrozumieć, co takiego działo się z dziewczyną, nie zmieniało to jednak
faktu, że całe zdarzenie było dla mnie nie tylko szokiem, ale również czymś w pełni
niezrozumiałym.
Do cholery,
dziewczyna była pół-wampirem, tak? Nigdy nie spotkałem kogoś takiego jak ona,
więc tym bardziej nie miałem pojęcia, czego można spodziewać się po działaniu
jadu na kogoś takiego jak ona. Co więcej, daleko było mi do naukowca, teraz
zresztą nie potrzebne były mi możliwe teorie tego, co może się wydarzyć, a konkretny
plan działania. Nie rozumiałem, dlaczego jad zadziałał z tak dużym
opóźnieniem, ale to już nie miało znaczenia, podejrzewałem zresztą, że wszystko
to miało związek z nietypową naturą samej Renesmee. Żadne inne wyjaśnienie
nie przychodziło mi do głowy, miałem zresztą większe zmartwienie niż to, czy
dziewczyna jakkolwiek różniła się od zwykłego człowieka. Cóż, to przynajmniej
wyjaśniało, dlaczego była taka nieswoja, a wcześniej zachowywała się w sposób
daleko odbiegający od zwykłych jej norm, ale to też było marnym pocieszeniem.
Chyba wolałbym przekonać się, że po prostu miała zły humor i w istocie
wszystko jest w porządku, ale w tej sytuacji…
Boże, niech ona
przestanie krzyczeć!, pomyślałem, ale oczywiście nie miałem na co liczyć.
Wiedziałem, że powinienem coś zrobić, żeby jej pomóc, ale jednocześnie zdawałem
sobie sprawę z tego, że uspokajające słowa są niczym, kiedy miało się
wrażenie, że całe ciało trawi rozprzestrzeniający się w zawrotnym tempie
ogień. Czułem się cholernie bezradny i to uczucie w żadnym wypadku mi
nie odpowiadało, zwłaszcza, że chodziło o Renesmee. Już wcześniej czułem
się za nią odpowiedzialny, jeszcze zanim Demetri wymógł na mnie obietnicę tego,
że będę się nią opiekował podczas jego nieobecności. Jakby nie patrzeć, teraz
chyba właśnie zawiodłem, a dziewczyna cierpiała, podczas gdy ja…
– Felixie!
– zawołała Hannah, wyrywając mnie z zamyślenia. Wampirzyca pojawiła się
znikąd, wyraźnie podekscytowana. – Znalazłam ich! Ja właśnie… – zaczęła i gwałtownie
urwała, w końcu uprzytomniając sobie, że coś jest nie tak.
Hannah
zatrzymała się, po czym ze świstem nabrała powietrza do płuc, wyraźnie
oszołomiona. Jej oczy rozszerzyły się w geście niedowierzania, kiedy
spojrzała wprost na wijącą się z bólu Renesmee, a potem na ślad po
ugryzieniu, wciąż widoczny na jej bladej skórze. Niemal widziałem, jak trybiki w jej
głowie obracają się, kiedy zaczęła w panice analizować sytuację i łączyć
ze sobą fakty, żeby móc wyciągnąć wnioski.
Błędne
wnioski.
– Hannah… –
zacząłem, próbując wziąć się w garść i cokolwiek jej wytłumaczyć, ale
ona zdążyła już dopaść do Nessie, odcinając mi do niej dostęp.
– Co ty
zrobiłeś?! – zawyła, spoglądając na mnie w taki sposób, jakby widziała
mnie po raz pierwszy. – Do diabła, coś ty zrobił? – powtórzyła. Napięła mięśnie
i przyczaiła się, jakby spodziewając się, że nagle się na nią rzucę.
Nie wiem
dlaczego, ale jej słowa mnie zabolały, chociaż teoretycznie zdanie Hannah
powinno być mi obojętne. Nasze relacje pozostawiały wiele do życzenia, a nawet
gdybym faktycznie to ja był odpowiedzialny za to, co się działo, ona była
ostatnią osobą, która miała prawo mnie osądzać i oceniać. Aż rwałem się do
tego, żeby jej to powiedzieć, a potem wytknąć jej wszystkie błędy, które
sama popełniła, ale ostatecznie powstrzymał mnie kolejny rozdzierający krzyk
Renesmee. Nie, teraz zdecydowanie nie było na to czasu, a jeśli na dodatek
zaczęlibyśmy się kłócić…
Zachowanie
spokoju kosztowało mnie cholernie wiele samozaparcia, ale jakoś zdołałem nad
sobą zapanować. Mrużąc gniewnie oczy, popatrzyłem wprost w pociemniałe
tęczówki stojącej przede mną wampirzycy, mimochodem zauważając, że dziewczyna
właśnie okłamała mnie, jeśli chodzi o polowanie. Jasne, nie musieliśmy się
sobie spowiadać ze wszystkich podjętych decyzji, ale i tak poczułem się
jeszcze bardziej rozgoryczony, nawet jeśli sam już jakiś czas temu
stwierdziłem, że dziewczyna jest mi absolutnie obojętna.
– Mogłabyś
przestać? To nie ja, do cholery! – westchnąłem zmęczonym głosem. Oczywiście
fizycznie nie byłem w stanie odczuwać zmęczenia w żadnej formie, ale
nawet wampir był w stanie mieć wszystkiego dość. Czułem się coraz bardziej
wykończony psychicznie. – Nie wiem, co i kiedy się stało, ale ona właśnie
zaczęła się przemieniać. Przestań patrzeć na mnie tak, jakbym właśnie zamierzał
obie was zabić, bo naprawdę nie mam na to czasu. Teraz musimy coś zrobić, a jeśli
spróbujesz mnie powstrzymać, przysięgam, że cię rozczłonkuję i złożę do
kupy dopiero wtedy, kiedy się uspokoisz. Jasne? – warknąłem, nie zastanawiając
się nad tym, jak zabrzmią moje słowa.
Jeszcze
kiedy mówiłem, brwi Hanny uniosły się ku górze. Dziewczyna spojrzała na mnie z niedowierzaniem,
całkowicie oszołomiona. Nie wiedziałem, co takiego musiała sobie o mnie
teraz myśleć, ale – jeśli już miałem być szczery – niespecjalnie mnie to
obchodziło. Liczyło się zresztą tylko to, że w odpowiedzi na moje słowa, w jej
oczach w końcu pojawiło się zrozumienie, a przynajmniej coś, co byłem
skłonny za to uznać. Nie wiedziałem, czy w pełni mi ufała, ale to również
nie było teraz istotne. Ważniejsze było, żeby w końcu coś zdziałać, a do
tego potrzebowaliśmy planu.
Przez kilka
sekund mierzyliśmy się wzrokiem, tocząc nieformalny pojedynek na spojrzenia.
Oczy Hanny błyszczały intensywnie, ale ciężko mi było określić emocje, jakie w tym
momencie targały wampirzycą. Nie byłem pewien, ale miałem wrażenie, że
dziewczyna się waha, rozdarta między zachowaniem dumy, a daniem za
wygraną.
Ostatecznie
to ja zdecydowałem się poddać i uciekłem wzrokiem gdzieś w bok,
niespokojnie spoglądając na zgrzaną i skuloną Renesmee. Wcześniej się nie
zorientowałem, ale dziewczyna przestała krzyczeć, najzwyczajniej w świecie
tracąc przytomność. Teraz jedynie wyraz jej twarzy zdradzał cierpienie, które
przez cały czas odczuwała. Poruszała się niespokojnie, jakby próbując walczyć z czymś,
czego w rzeczywistości nie było, a co uparcie nie pozwalało jej
zaznać spokoju.
– Przepraszam
– usłyszałem i to było równie zaskakująco, co nagły atak, którego doznała
Renesmee, kiedy bez ostrzeżenia zaczęła krzyczeć. Z wrażenia aż uniosłem
głowę, rzucając lekko zdezorientowane spojrzenie uparcie wpatrującej się w ziemię
Hannie. Co jak co, ale na pewno nie spodziewałem się tego, że to ona będzie
przepraszać mnie. – Zresztą nieważne. Co tutaj się dzieje? – zapytała, szybko
osuwając się na kolana u boku przyjaciółki.
– Pytasz
mnie tak, jakbym wiedział – mruknąłem, pośpiesznie podchodząc bliżej.
W milczeniu
obserwowałem jak Hannah muska wierzchem dłoni policzek Renesmee. Doskonale
widziałem skupienie na jej twarzy i podejrzewałem, że właśnie wsłuchiwała
się w niespokojny oddech nieprzytomnej dziewczyny. Fakt, że ktokolwiek
podczas przemiany stracił przytomność, również był czymś nienaturalnym, ale
ostatecznie uznałem, że to pozytywne zrządzenie losu; wszystko było lepsze od
jej rozdzierających krzyków, a jeśli przynajmniej przez kilka minut
mogliśmy być w stanie logicznie pomyśleć, to chyba było dobrze.
– To Kajusz
– odezwała się nagle Hannah. Mrugała pośpiesznie, jakby wyrwana ze snu, a ja
uprzytomniłem sobie, że wcześniej musiałem się pomylić. Wampirzyca nie tyle
sprawdzała, co z Renesmee, ale najzwyczajniej w świecie wypożyczyła
sobie jej wspomnienia. – Tyle czasu, a my… Nic nie zauważyłam – poskarżyła
się, zaciskając dłonie w pięści tak mocno, że miałem wrażenie, iż za
moment połamie sobie palce.
– Ja też
nie – zapewniłem ją pośpiesznie. Machinalnie zacząłem ją pocieszać, chociaż
przecież nie byłem jej nic winien. – To zresztą teraz najmniej istotne. Musimy
coś zrobić, ale nie mam pojęcia, co… – zacząłem i gwałtownie urwałem,
nagle coś sobie przypominając. Niewiele myśląc dopadłem bliżej klęczącej
dziewczyny, po czym zacisnąłem obie dłonie na jej drobnych ramionach. Kiedy jej
dotknąłem, miałem wrażenie, że przez całe moje ciało przeszedł dziwny prąd, ale
prawie nie zwróciłem na to uwagi. – Zaraz. Co ty próbowałaś nam powiedzieć,
kiedy przybiegłaś? – wyrzuciłem z siebie na wydechu, spoglądając na Hannę
rozszerzonymi do granic możliwości oczami; gdybyśmy byli w kreskówce, oczy
pewnie wychodziłyby mi z orbit.
Hannah,
która jeszcze ułamek sekundy wyglądała na chętną na to, żeby porządnie mi
przyłożyć, jeśli natychmiast jej nie puszczę, nagle cicho jęknęła,
uprzytomniając sobie, że coś istotnego umknęło jej uwadze. Natychmiast
przestała się szarpać, w zamian przysuwając się do mnie tak blisko, że
czułem jej słodki, zimny oddech na twarzy. Jej ciemne oczy nieco się
rozjaśniły, kiedy zabłysły w nich podekscytowane ogniki; już nie miałem
problemu z tym, żeby interpretować targające nią emocje. Teraz była niczym
przysłowiowa „otwarta księga”, ale chociaż miałem wszystko jak na dłoni,
nadmiar skrajnych uczuć, które targały dziewczyną, przetłoczył mnie do tego
stopnia, że nie byłem wstanie stwierdzić niczego.
Dziewczyna
patrzyła na mnie przez nieznośnie długą, wręcz dobijającą chwilę. Kiedy w końcu
się odezwała, głos miała cichy, ale ja zrozumiałem ją wyraźnie.
– Znalazłam
ich – powtórzyła. Nie wiem, jaki wyraz miały moje oczy, ale musiała dostrzec w nich
pewne powątpienie, bo po chwili uściśliła: – Felixie, rozumiesz? Właśnie
znalazłam Cullenów!
Nic więcej
nie było mi potrzebne. Niewiele myśląc i zupełnie nad sobą nie panując,
szarpnięciem przyciągnąłem dziewczynę do siebie, po czym łapczywie wpiłem się w jej
usta. Nie zamknąłem oczu, więc doskonale wiedziałem, jak rubinowe tęczówki
dziewczyny rozszerzają się gwałtownie. Nie dając jej nawet chwil (sobie zresztą
też) na to, żeby oswoiła się z tym, co właśnie się między nami wydarzyło,
raptownie odsunąłem ją od siebie, żeby mieć bezpośredni dostęp do Renesmee.
Błyskawicznie porwałem ją na ręce, po czym zerwałem się na równe nogi, ledwo
powstrzymując przed tym, żeby natychmiast nie zerwać się do biegu.
Hannah
zamrugała nieprzytomnie. Musiała wyczuć na sobie moje naglące spojrzenie, bo
spróbowała wziąć się w garść. Nie dostrzegłem w jej twarzy niczego,
co dałoby mi znać, jak zareagowała na pocałunek i co musiała sobie teraz o moim
zachowaniu myśleć, ale to i tak nie miało w tym momencie żadnego
znaczenia.
– Co ty
robisz? – zapytała, nerwowo nawijając krótki, jasny loczek na palec. Gdyby nie
sytuacja, pewnie nawet bym się uśmiechnąć, widząc jak bardzo udało mi się
wytrącić ją z równowagi. – Felixie, ja nie wiem jak oni zareagują, jeśli…
– Nieważne
– przerwałem natychmiast. – Przecież nie możemy tutaj zostać, zwłaszcza kiedy
Renesmee… Ona potrzebuje pomocy – stwierdziłem w końcu – a oni są
naszą ostatnią szansą. Musimy przynajmniej spróbować zabrać tam Nessie. Ja
wiem, jak to zabrzmi, ale obawiam się, że będziesz musiała bez żadnych
wyjaśnień oddać im wspomnienia. I to natychmiast – dodałem, udając, że nie
dostrzegam lęku w jej spojrzeniu.
– Czy ty w ogóle
zdajesz sobie sprawę z tego, w co właśnie się pakujemy? – odezwała
się po dłuższej chwili milczenia.
Jedynie
westchnąłem. Miałem poczucie, że niepotrzebne tracimy czas.
– Nie –
przyznałem w końcu. – Ale to w tym momencie nieistotne. Na pewno nie
będzie gorzej niż podczas balu, prawda? – dodałem, próbując ją rozbawić, ale
chyba poszło mi to dość marnie.
– To zależy
– stwierdził po chwili zastanowienia. – Widziałam dwójkę, chłopaka i dziewczynę.
On wyglądał jak zawodowy kulturysta, a kobieta… Cóż, nie sądzę, żeby taka
piękność była przyjemna z charakteru.
– Emmett i Rosalie…
– uzupełniłem machinalnie. Hannah skinęła głową, jedynie potwierdzając moje
przypuszczenia. – A ktoś jeszcze? Hannah, posłuchaj… – zacząłem, ale już
po jej oczach poznałem, jaka będzie odpowiedź.
– Powiedziałam
już, że widziałam tylko dwójkę – przypomniała, robiąc kilka kroków w moją
stronę. – Chodźmy już. Sam powiedziałeś, że i tak musimy zaryzykować, a stojąc
tutaj raczej wiele nie zdziałamy – zauważyła przytomnie. – Tylko, na litość
boską, bądź ostrożny – dodała, bo Renesmee znów jęknęła i zaczęła się
niespokojnie wiercić w moich objęciach.
Kiedy
ruszyliśmy biegiem przez las, nie byłem w stanie skupić się na niczym
innym, prócz wymijaniu kolejnych drzew. Starałem się zaoszczędzić Renesmee
gwałtowniejszych ruchów, ale to wcale nie było takie łatwe. Dziewczyna bez
wątpienia odczuwała ból, chociaż szczerze wątpiłem, żeby to miało jakikolwiek
związek ze sposobem, w jaki ją niosłem. Nie sądziłem nawet, żeby była w stanie
wyczuć to, że ją trzymam, uwięziona w pułapce na którą składał się ból
przemiany. W zasadzie powinienem się pogodzić z myślą o tym, że
dziewczyna prawdopodobnie stawała się wampirzycą, ale to wciąż stanowiło dla
mnie coś absurdalnego.
Hannah
biegła przodem, nawet na mnie nie patrząc. Obserwowałem ją w milczeniu,
podążając tuż za nią i zastanawiając się, jak właściwie powinniśmy się
zachować, kiedy już dotrzemy na miejsce. Co mieliśmy zrobić? Tak po prostu
wparować im do salonu z krzyczącą dziewczyną o której istnieniu albo
nie wiedzieli, albo… Sam nie wiedziałem, ale wszystko było zależne od tego, co
takiego wmówiła im pół roku wcześniej Hannah. Tak czy inaczej, to jak nic nie
miało być dla nich normalną sytuacją, zresztą wcale nie zdziwiłbym się, gdyby
już na dobry początek ktoś nas zaatakował, próbując skrócić o głowę.
Chociaż
Hannah widziała jedynie dwójkę Cullenów, miałem cichą nadzieję na to, że jest
ich więcej. W zasadzie liczyłem na obecność Carlisle’a i to nie tylko
dlatego, że może on miał być w stanie powstrzymać swoje przybrane dzieci
od jakichś gwałtowniejszych reakcji. Jeśli miałem być szczery, to liczyłem na
to, że po prostu oddam mu wnuczkę i w ten sposób ściągnę z siebie
przynamniej część odpowiedzialności, ale przecież doskonale zdawałem sobie
sprawę z tego, że to nie jest takie proste. Obietnica złożona Demetriemu
ciążyła nade mną niczym jakaś klątwa, tutaj zresztą chodziło o coś więcej,
chociaż jak na razie nie potrafiłem tego zdefiniować. Czy tego chcieliśmy, czy
nie, byliśmy ze sobą związani – cała nasza czwórka. Zarówno ja, jak i Demetri,
Hannah oraz Renesmee.
Ha, zawsze
wiedziałem, że przyjaźń to same kłopoty. Teraz na dodatek do potęgi, bo
mieliśmy nie tylko problem z rodziną królewską i masą wampirów, które
najchętniej przypodobałyby się Kajuszowi naszym kosztem, ale również rodziną
dziewczyny, która właśnie przemieniała się w wampirzycę, a wcześniej
przeszło pół roku spędziła w straży.
Cholera,
mogłem spodziewać się tego, że mój koniec będzie marny.
Minęło
dobrych pół godziny, zanim Hannie udało się określić miejsce, gdzie widziała
Rosalie i Emmett’a. Przez większość czasu błądziła bez celu, zbyt
zdenerwowana, żeby otworzyć własną trasę. Jej nerwy jedynie mi się udzielały i zanim
w końcu natrafiła na trop dwójki wampirów, miałem wrażenie, że za moment
dostanę szału albo jakimś cudem padnę na zawał. Jakby tego było mało, Renesmee
znowu zaczęła odzyskiwać przytomność, żeby ostatecznie zacząć wić się z bólu,
zupełnie nieświadoma tego, co się z nią działo.
Nie raz
widziałem przemieniającego się wampira, ale nigdy dotąd nie znajdowałem się w sytuacji,
kiedy to niósłbym go na rękach, błądząc po lesie i szukając rozwiązania,
które niekoniecznie musiało okazać się słuszne. Próbowałem Nessie uspokajać,
ale wątpiłem, żeby jakiekolwiek słowa były w stanie wpłynąć na nią kojąco;
nie byłem nawet pewien, czy rozpoznawała mój głos i wiedziała, co dzieje
się wokół niej. Przynajmniej już nie krzyczała tak rozdzierająco, ale jęki
bólu, które raz po raz wyrywały się z jej gardła wystarczyły, żebym poczuł
się okropnie. To zresztą jedynie jeszcze bardziej rozpraszało Hannę, przez co
omal nie przegapiliśmy dość charakterystycznego, słodkiego tropu, który mógł
należeć wyłącznie do wampira.
– Cicho,
Nessie, cii… – wyszeptała nerwowo Hannah, raz po raz oglądając się przez ramię.
Irytowało mnie to, bo miałem wrażenie, że dziewczyna sprawdza, czy przypadkiem w jakiś
sposób nie robiłem jej przyjaciółce krzywdy. – Przecież robię, co mogę –
mruknęła i pojąłem, że czuła się jeszcze mniej pewniej niż ja.
– Demetri?
– jęknęła cicho Renesmee. Zaskoczyła mnie, bo to było pierwsze sensowne słowo,
które padło z jej ust od momentu, w którym zaczęła krzyczeć. –
Gdzie…? – zaczęła, ale zamiast skończyć, znów wrzasnęła rozdzierająco.
Majaczyła i to
wydało mi się dość oczywiste. Czułem ciepło bijące od jej rozgrzanego ciała,
miałem zresztą wrażenie, że Renesmee przelewa mi się w rękach. Znów
zaczęła się szarpać, przez co omal jej nie upuściłem, na domiar złego omal nie
wpadając na Hannę, która bez ostrzeżenia zatrzymała się na środku ścieżki,
którą biegliśmy.
Z trudem
hamując i próbując utrzymać szarpiącą się w moich ramionach
pół-wampirzycę, poderwałem głowę, żeby spojrzeć na Hannę. Już nawet otwierałem
usta, żeby zacząć przeklinać, ale ostatecznie żadne słowo nie zostało
wypowiedziane.
Ja w zamian
zamarłem, w końcu pojmując, dlaczego Hannah się zatrzymała.
Tuż przed
nami, częściowo skryty za drzewami, majaczył zarys budynku. Potrzebowałem
chwili, żeby stwierdzić, że to okazała, piętrowa budowla, utrzymana w barwach
bieli i ciepłego drewna. W zasadzie wyglądała trochę jak willa albo
jakaś rezydencja, chociaż jednocześnie wydawała się zbudowana ze smakiem i należytym
umiarem. W oczy najbardziej rzucały się liczne okna, miejscami zastępujące
ściany, dzięki czemu mieliśmy idealny widok na niektóre pomieszczenia wewnątrz.
Chociaż było ciemno, bez trudu zauważyłem, że również pokoje zostały utrzymane w kolorach
bieli i beżu, co na swój sposób je powiększało, a w dzień
musiało sprawiać, że wszystkie pomieszczenia zdawały się jaśniejsze i przestronniejsze
niż w rzeczywistości.
A co
ważniejsze, doszedł mnie charakterystyczny zapach, który dobitnie świadczył o obecności
wampirów z okolicy. Niczego więcej nie potrzebowałem do tego, żeby
stwierdzić, że właśnie trafiliśmy w odpowiednie miejsce. Aż nazbyt dobrze
pamiętałem słabość Cullenów do bieli i beżu, zwłaszcza, że miałem okazję
zobaczyć ich dom w Forks, zanim jeszcze stwierdziliśmy, że tracimy czas.
Po głębszym zastanowieniu doszedłem nawet do wniosku, że budowla w Seattle
jest całkiem wierną kopią ich wcześniejszego mieszkania, chociaż równie dobrze
mogło być to wyłącznie wrażeniem, związanym z tym, że tak bardzo chciałem
przekonać się, że jednak się nie pomyliliśmy.
Hannah
pierwsza zdołała nad sobą zapanować. Nie patrząc na mnie, szybko ruszyła przez
równo przycięty trawnik. Biegła, ale nie wampirzym, ale ludzkim tempem. W ciemnościach,
z malującą się na twarzy determinacją, wyglądała niczym złotowłosa bogini
zniszczenia i zemsty, która z jakiegoś powodu zstąpiła na ziemię.
Co ona robi?,
pomyślałem, ale szybko ruszyłem za nią. Dalej nie miałem pojęcia, co powinniśmy
zrobić, żeby nie wpakować się w kłopoty, ale Hannah najwyraźniej już nie
dbała o to, czy ktokolwiek nas wyczuje albo zaatakuje. Ruszyła prosto w stronę
drzwi, a ja mimochodem pomyślałem, że wygląda na gotową, żeby przejść na
drugą stronę, przy okazji wyrywając je z zawiasów.
– Hannah… –
zacząłem, chociaż sam nie byłem pewien, co chcę jej powiedzieć.
Nie miałem
zresztą szans na to, żeby dokończyć, bo właśnie wtedy drzwi otworzyły się
samoistnie. Hannah zamarła wpół kroku, podobnie zresztą jak i ja. Oboje z wahaniem
popatrzyliśmy na postać, która stanęła w progu i raczej nie wyglądała
tak, jakby zamierzała przywitać nas z entuzjazmem. Mogliśmy zresztą
spodziewać się z tego, że Cullenowie zorientują się, że w okolicy ich
domu kręci się dwójka obcych. Nie dziwiło mnie nawet to, że to Emmett jako
pierwszy wyszedł na trawnik przed domem, napinając mięśnie i rzucając
zdezorientowane spojrzenie to w stronę moją, to oszołomionej Hanny.
Zapadła
chwila milczenia, chociaż zdawałem sobie sprawę z tego, że chyba któreś z nas
powinno coś powiedzieć, w głowie zresztą miałem kompletną pustkę. Gdzieś
ponad ramieniem Emmett’a dostrzegłem równie spiętą Rosalie, a tuż obok
niej Esme, ale nie miałem czasu na to, żeby dłużej im się przyglądać albo
ocenić ich stan emocjonalny, bo wtedy Hannah po raz kolejny przejęła kontrolę
nad sytuacją.
– Z drogi!
– warknęła na Emmett’a, bezceremonialnie przepychając się obok wampira.
Zaskoczyła go do tego stopnia, że pozwolił jej przejść, chociaż bez trudu mógłby
ją powstrzymać. Hannah była tak drobna, że gdyby zdecydował się otoczyć ją
ramionami, jak nic pogruchotałby jej kości. – Felutek, do cholery! – ponagliła
mnie, oglądając się przez ramię.
– Co tutaj
się…? – zaczęła podenerwowana Rosalie, robiąc krok do przodu i mierząc
wampirzycę nieufnym spojrzeniem. Natychmiast ruszyłem się z miejsca, więc
wzrok jasnowłosej piękności powędrował w moją stronę. Właśnie wtedy
zauważyła Renesmee, a jej oczy rozszerzyły się do granic możliwości, jakby
właśnie zobaczyła ducha. – O mój Boże… Carlisle! – zawołała, w ułamku
sekundy znikając w głębi domu.
Nie miałem
pojęcia, co sądzić o jej reakcji, ale przynajmniej mieliśmy już pewność,
że doktor jest w domu. W jakimś stopniu mi ulżyło, jeśli oczywiście
można czuć się komfortowo, w sytuacji, kiedy niesie się na rękach
oszołomioną bólem pół-wampirzycę, a jej rodzina patrzy na ciebie tak,
jakby zastanawiała się, w jaki sposób najlepiej cię uśmiercić. Na domiar
złego Hannah postanowiła pokazać się ze swojej najbardziej szalonej strony i bez
chwili zastanowienia ruszyła za Rosalie, najmniejszej uwagi nie zwracając na
zastygłych w bezruchu Esme i Emmett’a. Z braku lepszych pomysłów
ruszyłem za nią, modląc się w duchu, żeby przypadkiem nie doszło do walki,
bo to mogłoby się skończyć źle nie tylko dla mnie, ale zwłaszcza dla Renesmee.
W salonie
dominowały beż i biel, ale o tym zdążyłem się przekonać już
wcześniej. Pośpiesznie rozejrzałem się dookoła, krótko obrzucając wzrokiem
brązowe dodatki, które nadawały pomieszczeniu ciepła i sprawiały, że
wyglądało na bardzo rodzinne. Hannah już nerwowo podrygiwała przy obitej
ciemnym materiałem kanapie, raz po raz rzucając zaniepokojone spojrzenia to w stronę
prowadzących na piętro schodów, to w stronę wyjścia. Widać było, że czeka
na mnie i jednocześnie waha się nad natychmiastowa ucieczką; zwłaszcza to
drugie trochę mnie uspokoiło, bo znaczyło, że ta cholernie irytująca istota
dysponuje jednak czymś takim, jak zdrowy rozsądek albo przynajmniej instynkt
samozachowawczy.
Gdzieś za
sobą usłyszałem kroki, ale nie odwróciłem się, żeby spojrzeć na Emmett’a i Esme.
Wampir milczał, najwyraźniej zbyt oszołomiony, żeby jakkolwiek zareagować,
kobieta z kolei mruczała coś cicho pod nosem. Kilka razy wychwyciłem imię
Renesmee i zrozumiałem, że ją rozpoznała – i że była co najmniej
zszokowana tym, w jaki sposób jej wnuczka pojawiła się w domu.
– To
Renesmee! – doszedł mnie gdzieś od strony schodów zszokowany głos Rosalie. –
Mówię ci, że to… – ciągnęła, a potem raptownie urwała. Zauważyłem ją na
schodach, zastygłą w bezruchu i wpatrzoną we mnie. – Ty! Mogliśmy
przewidzieć, że to wasza sprawka! – wybuchła, w ułamku sekundy
materializując się u mojemu boku.
Rosalie
była piękna, to było oczywiste, ale chyba nigdy nie widziałem jej w takim
stanie. Pamiętałem ją jako zimną, pustą sukę, która okazywała trochę ciepła
chyba wyłącznie wtedy, kiedy chodziło o jej rodzinę. Teraz była
nienaturalnie blada, nawet jak na wampira, a w jej pociemniałych od
nadmiaru emocji, topazowych oczach dostrzegłem coś, czego nie potrafiłem określić,
ale mogłem założyć się, że wampirzyca płakała.
A potem – jakby
sytuacja już i tak nie była zdrowo popieprzona – Rosalie bezceremonialnie
zamachnęła się i z całej siły uderzyła mnie w twarz.
– Ej! –
jęknąłem, cofając się o krok. Mocniej przygarnąłem do siebie Renesmee,
bojąc się, że przypadkiem ją opuszczę albo że to blondynka przypadkiem zrobi
jej krzywdę. – Co ty…?
– Zamknij
się! – wydarła się dziewczyna. Bez chwili wahania rzuciła się na mnie z pięściami,
starając się ponownie uderzyć mnie w twarz albo przynajmniej w tors.
Miałem wrażenie, że to histeria albo przynajmniej atak szału, ale nie byłem
pewien; wiedziałem jedynie, że Rosalie niezależnie od sytuacji wygląda dobrze.
– Zamknij się! I puść ją! W tej chwili ją…
– Rosalie,
przestań! – usłyszałem nowy głos i wtedy w końcu dostrzegłem
Carlisle’a. Wampir pojawił się tuż za córką, a ja pojąłem, że to z nim
musiała rozmawiać, zanim mój widok całkiem wytrącił blondynkę z równowagi.
– Rose… – zaczął, ale wampirzyca była zbyt zawzięta w atakowaniu mnie, żeby
zwrócić na niego uwagę.
Znów
skoczyła na mnie z gracją i precyzją rozjuszonej kotki. W swoim
zachowaniu przypominała trochę nowonarodzonego, który nie dba o to, czy
jego ataki mają jakikolwiek sens – w końcu liczyło się wyłącznie to, żeby
swoją ofiarę dopaść. Gdybym był w innej sytuacji, bez trudu udałoby mi się
ją powstrzymać i pewnie nawet skwitowałbym całe zajście śmiechem, ale
ciężko było mówić o rozbawieniu, skoro przez cały czas musiałem cofać się
do tyłu, nie mając żadnego pożytku z rąk. Gdzieś za sobą usłyszałem
protest Hanny i głos Esme, ale nawet ich słowa nie były w stanie
wpłynąć na blondynkę.
Ale za to
coś innego było.
Kolejny
krzyk Renesmee podziałał na wszystkich niczym kubeł lodowatej wody. Rosalie
zamarła w bezruchu, mocno zaciskając dłonie w pięści i patrząc
się na mnie tak, jakby widziała mnie po raz pierwszy. Zaraz po tym jej wzrok
przeniósł się na niespokojną twarz bratanicy, a w złocistych oczach
pojawił się szok, kiedy zorientowała się, iż przypadkiem mogła ją zranić. Co
prawda nie trudno było się domyśleć, że Renesmee w ogóle nie jest w dobrej
formie, ale w emocjach Rose najwyraźniej nie zwracała na to uwagi.
Dziewczyna
nawet nie drgnęła, kiedy Carlisle położył jej obie dłonie na ramionach i delikatnie
przymusił ją do tego, żeby się odsunęła. Miałem nadzieję, że wampirzyca odpuści
i odejdzie gdzieś dalej, najlepiej zajmując miejsce u boku swojego
męża, ale oczywiście nie maiłem na co liczyć. Najwyraźniej kobiety o jasnych
włosach zaprzysięgły się, żeby grać mi na nerwach, bo Rosalie wciąż stała tuż
obok, obserwując bratanicę i raz za razem rzucając mi wymowne spojrzenie,
dobitnie świadczące o tym, że jedynie Nessie powstrzymuje ją przed
kolejnym atakiem na mnie. Cudownie – w końcu zawsze o tym marzyłem,
żeby stać się wrogiem publicznym numer jeden, przynajmniej w przekonaniu
Rosalie Hale.
– Nessie… –
Oszołomiony głos Carlisle’a wyrwał mnie z zamyślenia. Przynajmniej on,
kiedy na niego spojrzałem, wyglądał na względnie opanowanego, chociaż
mieszanina emocji, które dostrzegłem w jego spojrzeniu, przyprawiała o zawroty
głowy. – Co się dzieje? To jad? – zapytał mnie wprost, kładąc dłoń na
rozpalonym czole wnuczki; wzdrygnęła się i przez chwilę miałem wrażenie,
że nie uda mi się jej utrzymać tak, żeby się nie szarpała.
Jedynie
skinąłem głową, ledwo powstrzymując się przed tym, żeby nie zacząć śpiewać z radości.
Przynajmniej jedna osoba była praktyczna, zamiast rzucać się na mnie i Hannę,
wyciągając pochopne wnioski. Nie żebym sądził, że obędzie się bez dłuższych
wyjaśnień, ale Carlisle przynajmniej zdawał się dostrzegać priorytety, w przeciwieństwie
do – powiedzmy – Rosalie.
– Daj mi ją
– polecił mi natychmiast doktor. Zauważyłem, że był spięty, ale kiedy przejął
ode mnie Renesmee, trzymał ją pewnie, co trochę mnie uspokoiło. – Cii… Ja wiem,
skarbie, wiem… – szepnął uspokajającym tonem, delikatnie układając szarpiącą
się dziewczynę na kanapie. Postanowiłem nie mówić mu, że już od dłuższego czasu
zdzierałem sobie gardło, starając się jakoś Renesmee uspokoić, oczywiście
bezskutecznie. – Esme, możesz na chwilę? Ja za moment wrócę – zapewnił, po czym
– nawet nie czekając aż jego żona zareaguje – znów zniknął na prowadzących na
piętro schodach.
Naszła mnie
nagła ochota na to, żeby zapaść się pod ziemię albo w jakiś inny cudowny
sposób zniknąć, zwłaszcza kiedy podchwyciłem spojrzenie złocistych tęczówek
Esme. Natychmiast zajęła miejsce swojego męża, kucając przy Renesmee i w roztargnieniu
przeczesując włosy dziewczyny. Drżała i jakoś nie miałem wątpliwości, co
do tego, że płacze, chociaż w przypadku wampirów płacz bez łez był trudny
do zauważenia. Szeptała coś cicho, ale nie byłem w stanie rozróżnić słów,
nie sądziłem zresztą, żebym musiał słuchać czegoś, co i tak nie było
przeznaczone dla mnie.
Wyczułem
nagłe poruszenie, dlatego szybko obejrzałem się na Hannę. Wampirzyca zrobiła
niepewny krok w moją stronę, ale zawahała się, bo w tym samym
momencie przesunął się Emmett. On i Rosalie obserwowali nas oboje,
zachowując się w taki sposób, jakby spodziewali się, że za moment zrobimy
coś bardzo głupiego. W zasadzie zakładałem, że blond królewna znalazłaby
jakikolwiek błahy powód, żeby mi przyłożyć, zwłaszcza, że już nie trzymałem na
rękach Renesmee. W zasadzie zakładałem, że nawet obecność Nessie nie
przeszkadzała jej znowu tak bardzo, chociaż pewnie skłamałbym, gdybym
powiedział, że jej na bratanicy nie zależy. Równie wielkim kłamstwem byłoby
stwierdzenie, że jej zachowanie jest jakkolwiek dziwne i że się go nie
spodziewałem, ale to już inna sprawa.
Pozostawało
zresztą najważniejsze pytanie, a mianowicie to, co takiego Hannah wmówiła
akurat tej części rodziny, ale chyba powinniśmy się cieszyć, że przynajmniej
dziewczynę rozpoznawali. Teraz pozostawało mieć nadzieję na to, że uda nam się
cokolwiek wytłumaczyć, zanim ktoś spróbuje wyrzucić nas z domu…
W
najlepszym wypadku.
– No bez
przesady… – mruknąłem, kiedy Rosalie warknęła cicho, w odpowiedzi na
kolejny krok Hannah.
– Niech
zostanie tam, gdzie jest – odparowała wampirzyca. – Nie wiem, co kombinujecie i kim
ona jest, ale na pewno nie mam powodów, żeby ufać tobie, Felixie.
– Bo co
złego to Volturi, tak? – żachnąłem się, chociaż w ten sposób na pewno nie
mieliśmy dojść do porozumienia. Oczywiście, że mieli nas wszystkich jako tych
złych; jakby nie patrzeć, w przeszłości bywało różnie, a po tym, co
wydarzyło się osiemnaście lat temu…
– Otóż to.
– Rosalie nie dostrzegała albo nie chciała zauważyć sarkazmu w moim
głosie. – To było do przewidzenia, że macie jakiś związek z tą całą chorą
sytuacją i armią, i… – Urwała, jakby nagle zabrakło jej tlenu.
– Nie było
żadnej armii! – zaoponowałem, ale kobieta jedynie prychnęła, dając mi do
zrozumienia, że moje wyjaśnienia niespecjalnie ją przekonują.
Pewnie
kłócilibyśmy się dalej, ale wtedy pojawił się Carlisle i bardziej byłem
zainteresowany Renesmee. Rosalie chyba też, bo nawet nie zareagowała, kiedy
Hannie puściły nerwy i rzuciła się w moją stronę, zaciskając dłonie
na moim ramieniu. Uniosłem znacząco brwi, zaskoczony, po czym omal nie
wywróciłem oczami, kiedy dziewczyna speszyła się i odskoczyła ode mnie,
zakładając ręce za plecami. W jej spojrzeniu dostrzegłem coś wyniosłego,
kiedy spróbowała nad sobą zapanować i pokazać mi, że w rzeczywistości
ma mnie w głębokim poważaniu, ale ja i tak wiedziałem swoje.
Poza tym
nie uderzyła mnie w twarz, kiedy ją pocałowałem, prawda? Może to był szok,
ale ja wolałem zakładać, że lubi mnie chociaż troszeczkę, nawet jeśli w gruncie
rzeczy nasze relacje były mi obojętne.
– Carlisle…
– szepnęła cicho Esme. Jej głos wyrwał mnie z zamyślenia, chociaż nie dało
się ukryć, że czułem się trochę lepiej, kiedy zajmowałem myśli analizowaniem
całkowicie nieprzewidywalnego zachowania Hannah.
– Zdaję
sobie sprawę z tego, że może być za późno – odezwał się doktor, a ja
zauważyłem, że nachylał się nad Nessie ze strzykawką z jakimś
przeźroczystym płynem – ale jeśli jest szansa na to, że morfina pomoże… Poza
tym Renesmee jest pół-wampirem, więc ciężko mi powiedzieć, czego możemy się
spodziewać – przyznał, bez chwili wahania wbijając igłę w ramię wnuczki.
Kiedy się
wyprostował, wydał mi się zmęczony, jeśli w przypadku wampira takie
określenie w ogóle miało rację bytu. Zauważyłem, że stara się unikać
spoglądania na przemieniającą się dziewczynę, jakby patrzenie na nią również
jemu sprawiało ból albo jakby podejrzewał, że Renesmee jednak nie jest prawdziwa.
– Czyli co?
– odezwała się Rosalie, której delikatność najwyraźniej oscylowała gdzieś na
poziomie papieru ściernego. – Nic więcej nie zrobisz? – naskoczyła na ojca,
chociaż musiała sobie zdawać sprawę z tego, że jej zachowanie jest
idiotyczne.
– Na razie
pozostaje nam czekanie, Rose – przypomniał jej łagodnie. – Poza tym… – zaczął,
spoglądając w stronę moją i Hanny, ale nie miał okazji po temu, żeby
dokończyć.
Było trochę
jak w lesie, ale zdecydowanie gorzej, jakby Renesmee postanowiła pokazać
nam wszystkim na co ją stać. Kiedy nagle zaczęła krzyczeć, instynktownie
skuliłem się, walcząc z pragnieniem, żeby w dziecinny sposób zatkać
uszy dłońmi, a potem – dla lepszego efektu – zacząć nucić coś pod nosem.
Cullenowie zastygli w bezruchu, bezradni wobec przemiany; w końcu
tego nie dało się zatrzymać, Nessie zresztą nie wyglądała na świadomą
wystarczająco, żeby w ogóle zdawać sobie sprawę z tego, co dzieje się
wokół niej. Krzyczała, próbowała walczyć i pewnie gdyby nie Esme,
ostatecznie spadłaby z kanapy na podłogę, chociaż pewnie i tak nie
miałaby odczuć efektów upadku.
Doświadczenie
było okropne, musiałem to przyznać, chociaż widziałem niejedną przemianę, a gdzieś
w pamięci miałem swoją własną. Nie przewidziałem jednak tego, że nie tylko
Renesmee może być zdolna do krzyku.
– Demetri!
– zaszlochała nagle. Majaczyła już wcześniej, ale tym razem przeszła samą
siebie, zwłaszcza, że imię tropiciela na pewno nie było czymś, czego
spodziewali się Cullenowie. – Demetri, pomocy! – załkała, a ja zapragnąłem
coś rozwalić, pierwszy raz mając wątpliwości co do tego, czy słusznie zrobiłem,
zmuszając ją do zostawienia go.
Chciała,
żeby jej pomógł.
A jego
przecież nie było.
– Renesmee,
przestań! Błagam cię, przestań! – wydarła się Hannah. Była blada jak papier,
kuliła się zresztą tak, jakby każde słowo wykrzyczane przez Renesmee było
niczym cięcie sztyletem, wymierzone w jej stronę. – Jego tutaj nie ma! Nie
ma go i nie będzie, bo ja wszystko spieprzyłam! Jak zwykle wszystko
spieprzyłam…
Hej! Muszę przyznać, że minęło trochę czasu, zanim ostatecznie nadałam kształt temu rozdziałowi. Na pewno się rozrósł, bo ostatecznie nie znalazłam w nim miejsca na perspektywę Hanny, która pojawi się w kolejnej notce. W głowie miałam pewien zarys tego, co powinno się wydarzyć, ale dopiero w trakcie pisania wiedziałam już, co tak naprawdę chcę opisać. No i pocałunek tej dwójki również nie był planowany – wyszedł równie naturalnie, co atak Rosalie.Ciężko mi powiedzieć, czy podołałam Waszym oczekiwaniom, ale to już pozostawiam do oceny czytelnikom. Ja jestem zadowolona, zwłaszcza, że długo czekałam na moment, w którym będę mogła wprowadzić Cullenów. Wkrótce wiele się wyjaśni, przynajmniej jeśli chodzi o działania Hanny, sprawy zresztą trochę się skomplikują, ale to jak na razie pozostanie moją słodką tajemnicą.Z podziękowaniami za wszystkie opinie i za to, że czytacie,Nessa.
Te pościgi, te wybuchy, te emocje :D Rosalie nieźle się wkurzyła, ale ja na jej miejscu też byłabym wkurzona. Zwłaszcza, że nie wiadomo z jakiej przyczyny dwójka Volturi wpada do 'mojego' domu z bratanicą na rękach, która jest w trakcie przemiany. No i go uderzyła. Chyba długo nie myślała nad tym co robi, ale czy ktoś ma jej to za złe? No ja na pewno nie ;) Kurde, kurde, kurde ;> jak mi się ten rozdział podobał, ale nie bardziej niż ten z Demetrim. Przykro mi, taka prawda :D
OdpowiedzUsuńPozostaje mi czekać i czekać, czekać na następny rozdział i na pojawienie się Belli i Edwarda *o* ciekawe jaka będzie ich reakcja, bo ich to chyba tam nie ma, prawda? Tak samo jak Alice i Jaspera ;> chyba, ze coś mi się popieprzyło XD
Więc, weny kochana :*
Zawsze jakoś nie wczuwałam się w rozdział gdzie był opisywany ból. Teraz jak to czytałam miałam autentycznie ciary na plecach. Byłam dziś z klasą w kinie na " Kamienie Na Szaniec" i wciąż mam w glowie sceny jak torturowali biednego Jasia Bytnara :( (patron mojej drużyny harcerskiej) Ogólnie na film nie polecam iść. Za kazdym razem jak pisałaś że Nessie krzyczy miałam w pamięci autenyczny krzyk z filmu. Brrrrr... Co do rozdziału to super, ale wyobrażałam to sobie inaczej ;) zgadzam się z komentarzem powyzej, ze rozdzial z Demetrim byl ffajniejszy mam nadzieje, ze pojawi sie jeszcze jego perspektywa. Za wszelkie bledy przepraszam ale pisze z telefonu.
OdpowiedzUsuńWeny i chęci do pisania :D
Katherine
Kochana zaskakujesz mnie każdym rozdziałem.! Te emocje,te opisy są wspaniałe. Brakuje mi słów jestem pod takim wrażeniem że nie wiem co pisać.Jestem ciekawa reakcji Belli i Edwarda na pojawienie się córki , jak zareagują na to iż Ness kocha Dema,co z Felkiem i Haną??Wiele pytań mam jeszcze ale muszę wytrzymać do następnego rozdziału:)Rozdział jest świetny! Prześwietny! Nic dodać nic ująć :D Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D.Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
OdpowiedzUsuń