Renesmee
Siedziałam na parapecie
okiennym, beznamiętnie wpatrując się w atramentowe niebo. Łagodny
srebrzysty blask księżyca wlewał się do środka, stanowiąc jedyne źródło
światła. Próbowałam rozkoszować się zbawiennym działaniem panującej ciszy, ale
mimo starań, nie byłam w stanie się rozluźnić. W pamięci wciąż miałam
wydarzenia ostatniej godziny i to one uparcie nie dawały mi spokoju.
Pokój
gościnny, bo w nim chyba się znajdowałam, nie wyróżniał się niczym
szczególnym. Dodatki bieli, beżu oraz drewniane meble sprawiały, że wnętrze
miało w sobie niezwykle wiele ciepła, ja jednak nie czułam się tutaj ani
trochę lepiej. Potrzebowałam samotności i ciszy, więc ją dostałam – i to
tylko po to, żeby przekonać się, że sama już nie wiem, czego tak naprawdę chcę.
Samotność mnie dobijała, chociaż jednocześnie nie wyobrażałam sobie, żebym
miała znosić czyjekolwiek towarzystwo. Nie byłam w stanie przestać się
zamartwiać, a perspektywa rozmowy albo przynajmniej spojrzenia komukolwiek
w oczy po tym, co się stało, przyprawiała mnie o mdłości. Nie miałam
co prawda pojęcia, czy wampir może zwymiotować, ale przecież nie wiedziałam
nawet kim sama właściwie jestem, więc było mi wszystko jedno. Jedynym, czego byłam
pewna, to to, że wszystko się sypało, a ja nie byłam w stanie zrobić
niczego, żeby jakoś nad własnym życiem zapanować.
Nie
słyszałam głosów na dole, chociaż nie miałam wątpliwości co do tego, że ktoś
jest w domu. Właściwie nawet nie spojrzałam na któregokolwiek ze swoich
bliskich, tylko w chwilę po powrocie z lasu, wpadałam do domu i zamknęłam
się w pierwszym pokoju, który wydał mi się opustoszały. Przynajmniej moje
zmysły nie szwankowały, bo w istocie trafiłam do pomieszczenia, które nie
świadczyło o obecności kogokolwiek. To mi odpowiadało, chociaż i tak
czułam się w tym domu jak intruz. Wrażenie było takie, jakbym pół roku
temu przestała być członkiem tej rodziny i teraz za żadne skarby nie
potrafiłam się w nowej sytuacji odnaleźć. Zmieniło się dość, żebym w głowie
miała mętlik i chociaż wszystko było pewnie jedynie kwestią czasu, jakoś
nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Z mojej perspektywy pół roku zmieniło
wszystko – a już najbardziej mnie, o czym świadczyło chociażby to, co
zrobiłam.
Rosalie i Esme
oczywiście próbowały dobijać się do drzwi i wyciągnąć ode mnie, co takiego
się stało, ale nie chciałam rozmawiać. W końcu to pojęły i musiały
przekazać pozostałym, że próba komunikowania się ze mną jest stratą czasu, bo
nikt więcej się nie pojawił, chociaż po wzburzeniu na dole, domyśliłam się, że
Hannah miała na to wielką ochotę. Z nią i Felixem również nie
chciałam rozmawiać, nie dlatego, że bałam się, iż mnie potępią – bardziej
niepokoiła mnie perspektywa tego, że dla nich atak dla człowieka nie będzie
czymś, czym należy się szczególnie przejmować. Sami w końcu żywili się tak
przez cały czas, a i dla mnie ten rodzaj polowania nie był przecież
czymś nowym. Już raz to zrobiłam – i nie chciałam powtarzać tego błędu raz
jeszcze.
A jednak
powtórzyłam. Wystarczyła chwila nieuwagi, żebym po raz kolejny miała cudzą krew
na rękach. To mnie przerażało, zwłaszcza, że miałam więcej niż jedną szansę do
tego, żeby się wycofać – jednak nie zrobiłam tego.
Wciąż
wpatrywałam się w ciemność za oknem, ale w istocie nie widziałam
niczego. Obrazy rozmazywały mi się przed oczami do ciągłego wpatrywania się w jeden
punkt, chociaż równie dobrze mogło mieć to jakiś związek z cisnącymi mi
się do oczu łzami. Nie, nie pozwoliłam sobie na płacz, chociaż mimo wszystko
byłam tego bliska. Chciało mi się wyć z rozpaczy, ale stanowczo
powstrzymywałam się przed takim rozwiązaniem, świadoma tego, że jeśli już
zacznę, nie będę mogła przestać. Trochę dezorientowało mnie to, że wydawałam
się być zdolna do ronienia łez, skoro ta możliwość powinna bezpowrotnie zniknąć
podczas przemiany, ale pal to licho. Płacz i tak nie przynosił
oczekiwanego ukojenia, a ja wiedziałam o tym najlepiej.
Usłyszała
ciche, aczkolwiek pewne kroki gdzieś korytarzu. Chociaż skoncentrowana na
próbach odsunięcia od siebie jakichkolwiek emocji, natychmiast zorientowałam
się, że ktoś się do mnie zbliża. Cała zesztywniałam i niespokojnie
obejrzałam się za siebie, wprost na zamknięte drzwi. Nie miałam klucza, żeby je
zamknąć, to zresztą nie stanowiło żadnej przeszkody dla wampirów, ale chciałam
mieć przynajmniej względne poczucie prywatności. Co więcej, mimo wszystko
liczyłam, że moja rodzina mnie zrozumie i da mi pobyć w pojedynkę,
skoro tego potrzebowałam – a przynajmniej uparcie przekonywałam się do
tego, iż tak jest.
Niestety,
najwyraźniej nie miałam na co liczyć.
Kroki na
moment ucichły, kiedy ktoś zawahał się, zatrzymując przed drzwiami pokoju,
który okupywałam. Dla pewności wstrzymałam oddech, w duchu modląc się o to,
żeby intruz jednak się rozmyślił i odszedł, ale i tym razem nic nie
poszło po mojej myśli. Nie minęła sekunda, jak usłyszałam ostrożne pukanie do
drzwi, a kiedy nie odpowiedziałam, te otworzyły się z cichym
skrzypnięciem, a do środka zajrzał Carlisle.
Zesztywniałam
i uciekłam wzrokiem z powrotem w stronę okna. Serce podeszło mi
do gardła i nagle zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze. Carlisle był
ostatnią osobą z która miałam ochotę rozmawiać i to nie tylko
dlatego, że mógł mi powiedzieć, czy zabiłam. Nie chciałam poznać odpowiedzi na
to pytanie, chociaż podobno niewiedza bywa zdecydowanie gorsza od nawet
najokrutniejszej prawdy. Ha! Gówno prawda. Prawda z doświadczenia jest
dobra, ale to wcale nie znaczy, że lepsza.
Poza tym,
tutaj chodziło o mnie. Niezależnie od efektów moich działań, to była moja
wina. Poczucie winy palio mnie od środka, przez co miałam wrażenie, że jest mi
niedobrze, jakby moje ciało nie było w stanie właściwie spożytkować
wypitej przeze mnie krwi. Owszem, ludzka osoka na pewno dodała mi siły i rozjaśniła
umysł, ale fizyczny stan nie równał się psychicznemu, więc nie było sposoby,
żebym czuła się dobrze. Nie wyobrażałam sobie tego, że miałabym rozmawiać o czymkolwiek
z dziadkiem, nie wspominając o słuchaniu jakichkolwiek pocieszających
słów. Przecież wiedziałam, co takiego mam na sumieniu.
A najgorsze
w tym wszystkim było to, że mi się podobało. Pijąc, przez kilka nieznośnie
długich sekund, naprawdę czerpałam przyjemność z tego, jaką krew
dostarczałam ciału. Chciałam więcej, a gdyby doktor się nie pojawił…
– Nessie? –
Nie zareagowałam na swoje imię. Jeszcze bardziej zesztywniałam, chcąc go
zniechęcić. Chciałam, żeby sobie poszedł, ale nie wyobrażałam sobie tego, że
miałabym tak po prostu mu o tym powiedzieć. – Renesmee, kochanie…
– Źle się
czuję – mruknęłam, wciąż uparcie nie patrząc w jego stronę. Byłam świadoma
tego, że dla odmiany to on dosłownie taksuje mnie wzrokiem, ale bałam się
spojrzeć mu w twarz, a tym bardziej w oczy.
Carlisle
cicho westchnął, jakby podejrzewając, że taka może być moja reakcja – a może
po prostu Esme i Rosalie go uprzedziły, nie miałam pewności. Jeśli tak,
tym bardziej powinien był odpuścić i w końcu mnie zostawić, zamiast
niepotrzebnie tracić czas, skoro ja tego nie chciałam. Musiałam sobie wszystko
poukładać, w swoim tempie i bez świadków. Skoro nie czułam się
jeszcze dość silna, żeby rozmawiać, chyba powinni byli to uszanować, prawda?
No cóż,
najwyraźniej niekoniecznie.
Wyczułam
delikatny ruch, kiedy doktor w ułamku sekundy znalazł się obok mnie.
Czułam chłód bijący od jego ciała i mimowolnie wzdrygnęłam się, kiedy
spróbował położyć mi dłoń na ramieniu. Natychmiast się zreflektował i już
nie próbował mnie dotykać, ale wciąż stał tuż obok, najwyraźniej nie
zamierzając tak łatwo odpuścić.
– Esme
powiedziała, że nie wychodzisz stąd odkąd wróciłaś. Zamierzasz spędzić tutaj
całą noc? – zagadnął, pozornie spokojnym, ale troskliwym tonem.
Nie
zaprzeczyłam, bo nie można było tego wykluczyć… A przynajmniej tak
planowałam do momentu, kiedy jednak dałam za wygraną i zdecydowałam się na
niego spojrzeć. Nie jestem pewna, co takiego spodziewałam się dojrzeć w tamtym
momencie w jego oczach, ale zdecydowanie nie tę łagodność i absolutny
spokój. Zakładałam raczej, że będzie to rozczarowanie, zwłaszcza w świetle
tego, jak obruszyłam się, gdy zasugerował, że mogłabym mieć problemy z samokontrolą
tak krótko po przemianie. Teraz miałam dowód na to, że jego obawy były słuszne.
Zmieszana,
natychmiast uciekłam wzrokiem gdzieś w bok. Chyba nawet wolałabym, żeby
się na mnie zdenerwował. Gdyby mną potrząsną, spróbował ustawić do pionu…
Nie zrobił
tego. Był spokojny i to dręczyło mnie jeszcze bardziej.
– Jesteś na
mnie zły? – zapytałam tak cicho, że ledwo byłam w stanie usłyszeć swoje
własne słowa, ale Carlisle’owi to nie przeszkadzało.
– Zły? – Po
jego tonie poznałam, że go zaskoczyłam. Nachylił się w moją stronę,
próbując zajrzeć mu w oczy, ale nie uniosłam głowy. – Hej, spójrz tutaj na
mnie, Nessie.
Nie
naciskał, ale doszłam do wniosku, że nie mam wyboru. Przez kilka sekund wahałam
się, więc ostrożnie ujął mnie pod brodę, nie puszczając nawet wtedy, kiedy
spojrzałam mu w oczy. Znów poraził mnie wyraz jego złocistych tęczówek,
ale tym razem nie byłam w stanie przed tym spojrzeniem uciec. Już jako
dziecko czułam się dziwnie, kiedy zdarzał mu się patrzeć na mnie w tak
przenikliwy sposób, zwłaszcza wtedy, kiedy zrobiłam coś głupiego. Tym razem
było podobnie, chociaż paradoksalnie inaczej, bo nie chodziło tylko o to,
że nieświadomie zrobiłam coś nie tak. W jakimś stopniu czułam ulgę, bo
jeszcze kilka tygodni temu nie przypuszczałabym nawet, że kiedykolwiek jeszcze
ktoś popatrzy na mnie w taki sposób, jednak ciężko było mi się cieszyć w obecnej
sytuacji.
Ledwo
powstrzymałam jęk frustracji. Cóż, przynajmniej widziałam, że zdążył zapolować,
chociaż nie przypominałam sobie czy jasne oczy miał już wtedy, jak
powstrzymywał mnie przed posunięciem się dalej tam, w lesie, czy może
posilił się już po wszystkim.
– Wiesz
dobrze, że nie jestem na ciebie zły – odezwał się ponownie Carlisle,
korzystając z tego, że przestałam z nim walczyć o to, żeby
odwrócić głowę. – Ty na siebie też nie powinnaś być. To, że taka sytuacja może
mieć miejsce… Wszystko sprowadza się do instynktu. Nie powinniśmy byli cię
puszczać samej, poza tym…
– Dziadku, o czym
ty do mnie mówisz? – przerwałam mu. – Nie powinnam mieć do siebie pretensji? Za
chwilę powiesz mi, że to nie moja wina, chociaż oboje wiemy, że to nie jest
prawda. Zabiłam go. To jak najbardziej jest moja wina.
– Nie
zabiłaś – uświadomił mnie po chwili milczenia. Zamrugałam, potrzebując kilku
sekund na to, żeby pozbierać myśli. – Najwyraźniej wciąż nie masz jadu, bo
pomijając, że stracił dużo krwi, nie zaczął się przemieniać. Wydaje mi się, że
zareagowałem w samą porę… – Urwał, uświadamiając sobie jak to zabrzmiało.
– Wszystko będzie w porządku, a jeśli będziemy mieli szczęście, nawet
nie zapamiętał ataku.
Zamknęłam
oczy. Mimo wszystko poczułam ulgę.
– Więc tyle
dobrego – mruknęłam, chociaż to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało.
Tym razem nie miałam na sumieniu morderstwa, a jedynie
próbę. Cudownie! – Ale to i tak… Zresztą nieważne. Nie chcę teraz o tym
rozmawiać.
Doktor
westchnął. Sądziłam, że go zniechęciłam i jednak da mi spokój, ale wtedy
ujął moje dłonie w swoje, próbując zwrócić na siebie moją uwagę. Nie
spróbowałam ich wyrwać, ale poderwałam głowę i rzuciłam mu wrogie
spojrzenie, co jedynie potwierdzało, jak wiele się we mnie zmieniło. Carlisle
zawsze był dla mnie autorytetem, a jeszcze pół roku temu nie pozwoliłabym
sobie na coś podobnego.
No tak, ale
jeszcze pół roku temu nie znałam smaku ludzkiej krwi. To, co dostawałam jako
dziecko z plastikowego woreczka, raczej się nie liczyło, bo różnica między
zimną osoką a świeżą, prosto z żył, była nie do opisania.
– W takim
razie kiedy? – zapytał mnie natychmiast. Moja niechęć najwyraźniej nie robiła
na nim wrażenia. – Cały czas cię obserwuję… Hm, chcesz poznać moją teorię? –
zapytał ni stąd, ni z owąd.
Zaskoczył
mnie do tego stopnia, że na moment zapomniałam o wyrzutach sumienia i skoncentrowałam
się na nim. Jak miałam to rozumieć.
– Chyba
tak. – W zasadzie wszystko było lepsze, jeśli tylko mogłam jeszcze trochę
odsunąć w czasie dalszą część tej rozmowy.
– Nie
jestem pewien, bo to w końcu teoria – zastrzegł, uśmiechając się do mnie
niepewnie – ale wydaje mi się, że wciąż jesteś pół-wampirzycą. Dalej zakładam,
że wszystko wyjaśni się z czasem, aczkolwiek gdybym miał już teraz coś na
twój temat powiedzieć, zaryzykowałbym stwierdzenie, że za sprawą jadu jest w tobie
teraz więcej z nieśmiertelnej niż człowieka. Ludzka cząstka się nie
zatarła, dostrzegam już tej równowagi, co wcześniej… Tak po prawdzie, to
całkiem ciekawe – stwierdził z tym charakterystycznym błyskiem w oczach.
Nie
sądziłam, że w ogóle będę do tego zdolna, ale słysząc ten ton i to
spojrzenie, omal się nie uśmiechnęłam. Dobrze wiedziałam, że po raz kolejny
stanowię dla doktora ciekawy obiekt badawczy, najdelikatniej mówiąc. Nie żeby
to była jakaś obsesja, ale i tak czułam się nieswojo z tym, że po raz
kolejny stanowię swego rodzaju ewenement; niezwykłą istotę, która ciekawiła
nawet wampiry. No cóż, z moim szczęściem na pewno nie musiałam obawiać się
tego, że ktokolwiek powie, że jestem nudna.
– Na pewno.
– Rzucił mi przenikliwe spojrzenie, najwyraźniej mając wątpliwości co do tego,
czy przypadkiem nie pokusiłam się o sarkazm. – Więc jestem jeszcze
dziwniejsza niż na początku. Ale jak to się ma do tego, co się stało? –
zapytałam, niechętnie wracając do wcześniejszego tematu. Po prostu wiedziałam,
że nie powiedział mi tego bez powodu.
– Jeśli się
nie pomyliłem… A zakładam, że nie – dodał, posyłając mi blady uśmiech. –
Tak czy inaczej, jeśli się nie pomyliłem, wcale nie zdziwiłbym się, gdyby okazało
się, że w łagodniejszy sposób przechodzisz przez etap nowonarodzonego
wampira. Odczuwasz pragnienie i to jest w pełni naturalne. Wiem, że
to może nie być dla ciebie żadnym usprawiedliwieniem, ale wydaje mi się, że
miałaś pełne prawdo do tego, żeby stracić nad sobą panowanie. Powinienem był to
przewidzieć, więc jeśli ktoś powinien mieć do siebie pretensje, to ja o to,
że już na wstępie dałem ci aż taki kredyt zaufania.
Momentalnie
chciałam zaprotestować, ale uciszył mnie samym tylko spojrzeniem. Westchnęłam
cicho, po czym pod wpływem impulsu zerwałam się z parapetu, wpadając mu w ramiona.
Chyba trochę go zaskoczyłam, ale nie dał tego po sobie poznać, mocno
przygarniając mnie do siebie i uspokajająco głaskając po włosach. Poczułam
się trochę lepiej, przynajmniej w miarę możliwości, chociaż i tak
wiedziałam swoje. Nie chciałam, żeby dziadek miał do siebie pretensje o coś,
co przecież dotyczyło mnie. Może i powinien mnie lepiej pilnować, ale niby
skąd miał to wiedzieć, skoro do tej pory podobna sytuacja nie miała miejsca? Co
więcej, to ja przekonywałam go, że wszystko jest we mną w porządku.
Przymknęłam
oczy. Tak, zdecydowanie czułam się lepiej i bezpieczniej, ale to była
zaledwie chwilowa ulga. W rzeczywistości jakakolwiek oznaka czułości
boleśnie uprzytomniała mi brak Demetriego, co jeszcze bardziej popsuło mi
humor.
Tęskniłam. A teraz
na dodatek zaczęłam się bać.
– Zejdziemy
na dół? – zasugerował mi łagodnie Carlisle. – Sądzę, że nie tylko ja się o ciebie
martwię. Mamy zresztą kilka rzeczy do omówienia, skoro w końcu już tutaj z nami
jesteś – dodał bardziej rzeczowym tonem.
Skrzywiłam
się, ale pokiwałam głową. Nie miałam ochoty gdziekolwiek się ruszać, ale druga
część jego wypowiedzi dała mi do zrozumienia, jak wiele jest do zrobienia. Nie
byłam pewna, jak wiele wyjaśnili moim bliskim Hannah i Felix, ale to nie
miało w tym momencie znaczenia. Ja zamierzałam być z nimi szczera,
nie tylko w kwestii tego, co spotkało mnie w Volterze, ale również
moich relacji z Demetrim. Sądząc po tym, że podobno wykrzykiwałam imię
tropiciela, wijąc się z bólu, bardzo prawdopodobnie wydawało się to, że
Cullenowie przynajmniej podejrzewali, że coś w związku z wampirem
jest na rzeczy.
Nieznacznie
drżąc, stanęłam na nogi. Carlisle pomógł mi uchwycić równowagę i wciąż
przytrzymując mnie za rękę, poprowadził mnie w stronę drzwi. Podejrzewał,
że nagle zmienię zdanie i zacznę się opierać? Jeśli miałam być szczera, to
taka możliwość była prawdopodobna, bo sama już nie wiedziałam, czego powinnam
spodziewać się po własnym ciele i reakcjach. Czułam się zdezorientowana,
wciąż zresztą nie przywykłam do tego, w jaki sposób zmieniłam się podczas
przemiany.
Mimo
wszystko zawahałam się, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu. Korzystając z tego,
że dziadek mnie nie pośpiesza, tylko dostosował się do mojego tempa, bez
pośpiechu zeszłam po schodach. Wyczuwałam, że wszyscy są w salonie, więc
mniej więcej w połowie schodów spuściłam wzrok, koncentrując się na wyściełającej
stopnie, kremowej wykładzinie. Nagle poczułam, że chciałabym uciec i to
jak najszybciej, byleby tylko nie musieć teraz mierzyć się z reakcjami
innych, zwłaszcza, że i tak…
– Nareszcie
– usłyszałam ciche westchnienie Hannah i to na moment wytrąciło mnie z równowagi.
Kiedy
machinalnie uniosłam głowę, z zaskoczeniem zauważyłam, że moja
przyjaciółka stoi u stóp schodów, niedbale oparta o ścianę. Chociaż
na pierwszy rzut oka wyglądała na spokojną i wyluzowaną, ale znałam ją już
na tyle dobrze, że to tylko pozory.
– Tylko nie
próbuj mówić, że jest ci przykro albo… Czy ja wiem? – Wzruszyłam ramionami,
jednocześnie się zatrzymując. Carlisle zrobił to samo, mocno trzymając mnie za
rękę, żebym przypadkiem się nie wycofała. Przez ułamek sekundy poczułam się jak
dziecko, ale to mi odpowiadało; gdybym mogła się na tym uczuciu skoncentrować,
może poczułabym się przynajmniej odrobinę lepiej. – Ale tak. Chyba nareszcie.
– Mówię „nareszcie”,
bo gdybyś tego nie zeszła, miałabyś poważne kłopoty – sprostowała Hannah niemal
pogodnym tonem. Lekko uniosłam brwi, próbując stwierdzić, czy w ten sposób
próbowała mnie rozbawić. – No wiesz… Felutek aż rwał się do tego, żeby tam do
ciebie zajrzeć. Kto jak kto, ale on ma już wprawę w wyciąganiu cię z pokoju
– stwierdziła z filmowym uśmiechem.
– Przestań
mówić na mnie „Felutek” – żachnął się sam zainteresowany, przechylając się
przez próg mieszkania.
Hannah
parsknęła i przewróciła oczami.
– Mówię jak
jest. – Znów spojrzała na mnie, tym razem w porozumiewawczy sposób. –
Tylko, hej, tym razem to nie jest dyskoteka, nie? Gdybyś nie zeszła, pewnie
sama bym cię tutaj przytargała za włosy.
– Dziękuję,
Hannah. – W końcu zdecydowałam się spróbować wyswobodzić z uścisku
dziadka. Pozwolił mi na to, pewnie dlatego, że bez pośpiechu ruszyłam przed
siebie, żeby móc zrównać się z blondynką. – Cudownie wiedzieć, jak bardzo
jesteś nieprzewidywalna.
– Podziękowałabyś
nam jeszcze… A może raczej Felixowi. Jego zapędy do noszenia cię na rękach
są zadziwiające – skomentowała i odskoczyła, bo wampir warknął przeciągle i drgnął
nerwowo, jakby chcąc ją szturchnąć.
Postanowiłam
nie komentować tego, że gdyby Felix spróbował potraktować mnie tak, jak wtedy,
kiedy siłą zmusił mnie do wyjścia do klubu, najprawdopodobniej wyleciałby przez
zamknięte drzwi, zanim zdecydowałby się mnie dotknąć. No dobrze, nie miałam
pojęcia, jak bardzo silna teraz byłam, ale obezwładnienie go w taki
sposób, jakiego zdążyłam nauczyć się podczas lekcji z Markiem, zwłaszcza
teraz wydawało mi się niepokojąco łatwe. Na Carlisle’a nie podniosłabym ręki,
zwłaszcza, że na mnie nie naciskał, ale Volturi… No cóż, mimo całej sympatii do
Felixa, chyba jednak byłby w stanie wytrącić mnie z równowagi.
Decydując
wziąć się w garść, w końcu weszłam do salonu. Esme siedziała na
kanapie, Rosalie zaś nerwowo krążyła przy szklanych, prowadzących na tył domu
drzwiach. Emmett obserwował ją, rozłożony w fotelu w taki niedbały
sposób, jak to tylko facet pozwoli. W odpowiedzi na moje pojawienie się,
spojrzenia całej trójki powędrowały w moją stronę. Speszyłam się, starałam
się jednak tego specjalnie nie okazywać, nie chcąc prowokować jakiejkolwiek
rozmowy. Mimo wszystko poczułam się trochę osaczona, kiedy za plecami wyczułam
ruch Hanny, Felixa i Carlisle’a.
Tylko nie popadaj w paranoję,
skarciłam się stanowczo w duchu. Oni się martwią, a ty
wcale się nie zmieniłaś. Stało się i to wszystko. Czasu nie zmienisz, a teraz
ważniejsze jest to, żeby skoncentrować się na przyszłości.
Łatwo
powiedzieć, trudniej zrobić. Psychicznie byłam wykończona, chociaż nie
sądziłam, że to w ogóle jeszcze możliwym, skoro w ostatnim czasie
przeszłam już tyle, że powinnam być na stres uodporniona. Próbując udawać pewną
siebie i wyluzowaną, podeszłam do zajmowanej przez Esme kanapy i usiadłam
tuż obok. Lekko przekrzywiłam głowę, po czym bez pośpiechu powiodłam wzrokiem
po twarzach moich bliskich, próbując określić, co takiego sobie w tym
momencie myśleć. Nie mogłam znieść współczucia w złocistych tęczówkach
Esme czy napięcia Rosalie, dlatego ostatecznie spróbowałam skoncentrować się na
wciąż lekko kpiarskim uśmieszku Hanny czy błyszczących oczach spoglądającego na
nią Felixa.
– Możemy od
razu przejść do rzeczy, proszę? – zaproponowałam, zaskoczona spokojem własnego
głosu. – Ze mną wszystko jest w porządku, naprawdę.
– Oczywiście,
Nessie – zapewnił mnie natychmiast Carlisle, ale i tak obrzucił krótkim
spojrzeniem swoje przybrane dzieci i Esme. Skinęli głowami, chociaż
wiedziałam, że babcia najchętniej jakoś zareagowałaby i przynajmniej mnie
przytuliła. Chyba nawet wolałabym, żeby to zrobiła, ale nie naciskałam. –
Hannah i Felix już całkiem sporo nam wyjaśnili, ale nic poza tym.
Czekaliśmy na podejmowanie jakichkolwiek decyzji do momentu, aż będziesz… – Zawahał
się, nie będąc w stanie znaleźć odpowiedniego słowa.
Uśmiechnęłam
się blado, w nieco wymuszony sposób. Rozumiałam.
Znów
zapadła chwila nieznośnego milczenia, ale nie wiedziałam jak je przerwać.
Rozpoczęcie rozmowy wydało mi się trudne, zwłaszcza, że w głowie miałam
pustkę. Wiedziałam, czego pragnęłam najbardziej, ale na pragnieniach wszystko
się kończyło. Pozbawiona planu, zdezorientowana i wciąż jeszcze
roztrzęsiona, nie nadawałam się nie tylko na kandydatkę do jakiejkolwiek
sensownej wymiany zdań, ale tym bardziej do planowania. Chociaż w końcu
znalazłam bliskich, wcale nie czułam się pewniejsza tego, że w najbliższym
czasie koszmar, którego istnienie uświadomiłam sobie dopiero w dniu balu, a który
ciągnął się już od przeszło pół roku, wcale nie wydawał mi się bliski
zakończenia. Jeśli miałam być szczera, tak długo jak nie miałam przy sobie
Demetriego ani wszystkich moich bliskich, czułam się… pusta.
To Emmett
uwolnił mnie od konieczności mówienia czegokolwiek. Przyglądał mi się od
dłuższego czasu, żeby nagle – bezceremonialnie i w porywczy sposób,
jak to miał od zawsze w zwyczaju – wyprostować się i zdecydował się
odezwać.
– Mam
pytanie – oznajmił bez ogródek. Rzuciłam mu zaciekawione spojrzenie. – Co oni,
do diabła, bredzą na temat ciebie i Demetriego?
Mina mi
zrzedła, zwłaszcza, że w tym samym momencie również Rosalie obróciła się w moją
stronę. Tęczówki błyszczały jej intensywnie i wiedziałam, że również
pragnie usłyszeć moje wyjaśnienia – a już najlepiej histeryczny śmiech i zaprzeczenie,
żeby cokolwiek mnie z tropicielem łączyło.
Westchnęłam.
To było do przewidzenia.
– Bredzą? –
powtórzyłam, chcąc zyskać przynajmniej chwilę, żeby zebrać myśli. Niestety, to
bynajmniej niewiele mi pomogło. – Wydaje mi się, że Hannah i Felix
doskonale zdają sobie sprawę z tego, jakie relacje łączą mnie z… Demem. –
Mimo wszystko zawahałam się przed wypowiedzeniem jego imienia; to wciąż było
bolesne.
– Dem! –
Rosalie dosłownie zachłystnęła się powietrzem. Nie sądziłam, że to w przypadku
wampirzycy możliwe, ale przez ułamek sekundy naprawdę byłam przekonana, iż
zaraz zacznie kaszleć i że to może się dla niej źle skończyć. – Na litość
Boską, Renesmee…
– Przestań
– przerwałam jej zaskakująco pewnym, a przy tym zimnym tonem.
Zdezorientowałam tym nie tylko siebie, ale również ją, bo natychmiast zamilkła,
wpatrując się we mnie w taki sposób, jakbym widziała mnie po raz pierwszy w życiu.
– Po prostu… Rose, proszę, nie dręcz mnie z powodu moich własnych uczuć.
Chcesz wiedzieć? Więc proszę. Tak, zakochałam się w Demetrim i to ze
wzajemnością. Przez ostatnie miesiące miałam tylko jego, Hannę i Felixa.
Gdyby nie oni, pewnie bym zwariowała albo… O tak, nie ukrywajmy –
ciągnęłam z naciskiem, nagle zaczynając drżeć. – Gdyby nie oni, ja na
pewno byłabym już martwa. Z kolei gdyby nie ja… Demetri poświęcił się dla
nas wszystkich, dla mnie… Czy ty to rozumiesz? – Tak naprawdę pytałam
wszystkich, ale zwracałam się przede wszystkim do ciotki. – On się poświęcił, a my
tak po prostu go zostawiliśmy. O Boże. Pozwoliłam wyciągnąć się z tamtego
korytarza. Wszystko płonęło, zawalił się sufit… Jemu nie udało się przejść.
Kazał mi uciekać, nam wszystkim, ale ja nie chciałam. Gdybym tylko mogła… – Urwałam,
żeby nabrać tchu. Czułam pieczenie pod powiekami, ale i tym razem nie
pozwoliłam łzom popłynąć. Słodki Jezu, przecież nie mogłam pozwolić sobie na
płacz! – On tam został. Zostawiliśmy go…
Musiałam
przytrzymać się krawędzi kanapy, bo nagle poczułam, że jestem bliska tego, żeby
osunąć się na ziemię. Chciało mi się płakać, wyć z rozpaczy… Sama nie
wiedziałam, dlaczego nagle pozwoliłam się wytrącić z równowagi, ale nie
mogłam po prostu znieść tego, jak zareagowała Rosalie. Wiedziałam, że to będzie
trudne, ale nie sądziłam, że aż do tego stopnia, a tym bardziej, że
wampira nie będzie przy mnie, kiedy będę zmuszona uświadomić rodzinkę co do
naszego związku. Chyba właśnie w jego nieobecności należał największy
problem – oraz w tym, że tak bardzo się martwiłam, a strach potęgował
niemal fizyczny ból straty.
Demetri
mógł być martwy.
Mogło go
nie być…
– Nessie… –
zaczęła Rosalie. Wyglądała na oszołomioną. – Przepraszam. Nie chciałam, żeby to
zabrzmiało w ten sposób. Ja tylko…
Pokręciłam
głową, więc zamilkła, jedynie obserwując mnie bezradnie. Wyczułam ruch, kiedy
Esme przysunęła się w moją stronę, ale zrezygnowała z prób zbliżania
się do mnie, kiedy zadrżałam i spróbowałam zwiększyć dzielący nas dystans.
Poczułam się trochę winna, widząc po oczach, że babcię zraniłam, ale to w tym
momencie nie miało znaczenia.
Felix zmełł
przekleństwo, jak zawsze kiedy w grę wchodziła perspektywa obserwowania
kogoś, kto płacze. Wiedziałam, że emocje stanowiły jego największą słabość;
kiedy do tego pojawiały się łzy, wampir był gotów uciec z krzykiem, jak
wystraszona dziewczynka. Byłoby to całkiem zabawne, gdybym nie czuła się wtedy
tak kiepsko.
– Renesmee,
kochana moja. – Hannah dosłownie zmaterializowała się przede mną, ignorując
moich bliskich. Jej szczupłe palce zacisnęły się na moich ramionach. Może i wyglądała
na drobną, filigranową istotę, ale jak każdy wampir była bardzo silna. –
Powiedzieliśmy ci już, że po niego wrócimy. Wejdziemy tam, skopiemy kilka
wampirzych tyłków i go wyciągniemy – powiedziała z wręcz dziecinną
pewnością siebie; chciałabym być aż taką optymistką, ale nie potrafiłam.
– Jak? –
jęknęłam, spoglądając jej w oczy. – Nie obiecuj mi rzeczy na które nie
masz wpływu. Jest nas troje. Tylko troje. A on… On może być martwy i nawet
nie próbuj mi wmawiać, że to nieprawda.
Hannah
jęknęła cicho.
– Nie będę,
co nie zmienia faktu, że tego tak nie zostawimy. Gdyby Demetri cię słyszał,
pewnie kazałby mi tobą potrząsnąć… Albo sam by to zrobił, dupek jeden. – Chcąc
nie chcąc, jakimś cudem udało mi się parsknąć śmiechem. – Pieprzony, samolubny
dupek, który teraz pewnie świetnie się bawi, grając wszystkim na nerwach. Nie
znasz go? Kto jak kto, ale ty, wampirza dziewczyno, na pewno dobrze wiesz o czym
mówię.
Westchnęłam
cicho, ale przynajmniej trochę się uspokoiłam. Hannah wykorzystała to, żeby bez
chwili wahania mnie uściskać. Sama również ją objęłam i dopiero wtedy uświadomiłam
sobie, że jest równie przerażona, co i ja. Nagle po prostu coś w nas
wstąpiło i obie zaczęłyśmy równocześnie śmiać się i płakać, co
stanowiło najdziwniejszą mieszankę, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam.
Wiedziałam, że reszta musi patrzeć na nas tak, jakbyśmy co najmniej postradały
zmysły, ale nie obchodziło mnie to. Szalona? Nie? To już nie miało żadnego
znaczenia.
Hannah
pierwsza wzięła się w garść, odsuwając mnie od siebie na długość
wyciągniętych ramion. W jej rubinowych tęczówkach widziałam ogień i determinację.
Przysiadła na piętach, po czym (w tamtym momencie miałam ochotę się na nią
rzucić, przekonana, że całkiem postradała zmysły) absolutnie bezwstydnie
wsunęła rękę w dekolt bluzki, którą miała na sobie. Otworzyłam usta, ale
zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, wyjęła coś, co nie od razu
rozpoznałam, a co podała mi bez chwili wahania.
Z
niedowierzaniem spojrzałam na niewielką, nieco wyniszczoną, ale wciąż
stosunkowo nową książeczkę.
Wiersze
Tennysona.
Dokładnie
te same, które kupił dla mnie Demetri.
– Hannah!
Zaśmiała
się melodyjnie.
– Wiem,
wiem. Cholera, Felutek uważa, że całkiem padło mi na mózg, ale kiedy zauważyłam
ją na łóżku, krótko po ataku Kajusza… – Wzruszyła ramionami. – Nie dziękuj. To
żaden problem.
– Jasne, że
żaden – warknął gniewnie Felix, przypominając o swojej obecności. – W końcu
byłaś zajęta ratowaniem książki, podczas gdy ja musiałem pilnować, żeby wampir
nie rzucił ci się do gardła.
– Noo taak…
– Hannah nieznacznie przeciągnęła samogłoski. – Ale można powiedzieć, że to
dzięki mnie ostatecznie wyrzuciłeś go przez okno.
Felix
prychnął, ale jednocześnie uśmiechnął się pod nosem, co popsuło efekt. Boże,
oni chyba nigdy nie przestaną się kłócić.
– Jak na
mój gust, wszyscy jesteście zdrowo walnięci – oznajmił Emmett, bezceremonialnie
wtrącając się do naszej rozmowy. Spojrzałam na wujka, podobnie zresztą jak i Hannah,
po czym obie jak na zawołanie zaczęłyśmy niekontrolowanie chichotać. O tak,
zdecydowanie coś było z nami nie tak. – O tym mówię. A tak swoją
drogą, dlaczego powiedziałaś, że jest was tylko troje? Mnie nie widać?
Natychmiast
spoważniałam.
– Widać.
Oczywiście, że widać, ale… – Zawahałam się. Nie chciałam pozwolić sobie na
nadzieję, poza tym istniał więcej niż jeden powód, dla którego miałam prawo
mieć wątpliwości, czy mieszanie bliskich w swoje sprawy jest dobrym
pomysłem. – Emmett, ja nie będę od was wymagała angażowania się w konflikt
z Volturi. Rose zresztą dopiero co jasno dała mi do zrozumienia, jaką ma
opinię o Demetrim i…
– Ale to
dotyczy ciebie – wtrącił się Carlisle. – Hannah i Felix mówili, że wszyscy
jesteście w niebezpieczeństwie. Nie wyobrażasz sobie chyba, że tak to
zostawimy.
Szczerze
powiedziawszy, tak właśnie to sobie wyobrażałam, ale doszłam do wniosku, że
lepiej im o tym nie mówić. Powstrzymując się od jęku frustracji,
spróbowałam się podnieść i wyszło mi to całkiem dobrze. Natychmiast
wyprostowałam się, siadając wygodniej na kanapie. Wciąż nie nadążałam za tymi
ciągłymi zmianami nastrojów, zwłaszcza, że teraz po mojej wcześniejszej chwili
załamania nie było ani śladu.
Chciałam
móc na kogoś liczyć, zwłaszcza na rodzinę, ale kiedy tak na nich patrzyłam… To
wciąż było zbyt mało. Zdecydowanie zbyt mało.
– Dziadku,
kiedy ja nie mam pojęcia, co takiego chcę zrobić. Co więcej, wszyscy zdajemy
sobie sprawę z tego, że to czyste szaleństwo. Ja nie chcę… – Spuściłam
wzrok. – Nie zamierzam odpowiadać za wasze bezpieczeństwo. Nie chcę…
– Już i tak
wszyscy w tym tkwimy – zauważyła przytomnie Esme. – Kochanie, przecież to
oczywiste, gdzie w pierwszej kolejności będą was szukać. Nawet jeśli nas
tak szybko nie znajdą… No cóż, nie tylko my jesteśmy w niebezpieczeństwie
– dodała, a ja uprzytomniłam sobie, że jak najbardziej ma rację.
Cholera…
Mój wzrok
zupełnie machinalnie powędrował w stronę Hanny. Dziewczyna nie patrzyła na
mnie, tylko na Felixa, ale nawet nie widząc jej twarzy, potrafiłam wyobrazić
sobie jej zmieszany wyraz.
– Chyba
powinniśmy poszukać reszty, tak? – powiedziała, dobrze przewidując, co takiego
za moment może usłyszeć. Westchnęła ciężko. – Cholera, to nie takie łatwe. Oni
mogą być gdziekolwiek, ale…
– Ale? –
podchwyciła Rosalie. Jej oczy błyszczały gniewnie. – Namieszałaś, więc teraz to
napraw, czarownico.
– Rose! –
skarciła ją natychmiast Esme.
Blondynka
wzruszyła ramionami, ale przynajmniej przestała taksować Hannę wzrokiem. Cóż,
zawsze jakaś odmiana.
– Ale może
jeśli wam powiem, co takiego zrobiłam, będziemy mieli jakiś punkt zaczepienia –
dokończyła Hannah, zupełnie jakby nikt jej nie przerywał. – Ja… No cóż. Nie
miałam zbyt wiele czasu na to, żeby wymyślać coś sensownego, więc uczepiłam się
pierwszych wspomnień, które wychwyciłam w waszych umysłach. W przypadku
rodziców Nessie, wpadłam na trop Alaski. Jeśli czegoś nie schrzaniłam, to do
teraz żyją tam sobie jako szczęśliwe, wampirze małżeństwo. Oczywiście
bezdzietne, jedynie oni dwoje. Was nie pamiętają – dodała i spojrzała na
mnie przepraszająco. Skinęłam głową, ale coś i tak przewróciło mi się w żołądku.
– A Alice
i Jasper? – zapytałam cicho.
– Ich… No
cóż, ich wysłałam do Rio. – Hannah zaśmiała się nerwowo, a ja spojrzałam
na nią z niedowierzaniem. – No co? To dwójka energicznych, dzikich
wampirów. Poza tym, że mogą się tam kręcić, nic więcej nie jestem w stanie
powiedzieć.
Naprawdę
starałam się uwierzyć, że wszystko jest albo będzie w porządku, ale w tamtym
momencie byłam bliska rozpaczy. Teoretycznie wszyscy byliśmy przygotowani na
kompilacje, a ja nie potrafiłam się już na Hannę złościć, ale i tak
do mojego głosu wkradła się gorycz:
– Świetnie!
Zapowiada się naprawdę imponująco – żachnęłam się, nie szczędząc sobie
sarkazmu. – Co teraz robimy? – dodałam już łagodniej, machinalnie spoglądając w stronę
dziadka.
Carlisle
jak zwykle był spokojny, poza tym emitował od niego spokój, którego tak bardzo w tym
momencie potrzebowałam. Uważnie wpatrywał się w Hannę i we mnie,
intensywnie analizując jej słowa i próbując ułożyć jakiś sensowny plan.
– Dzisiaj
już i tak nie zdziałamy wiele, ale przynajmniej mamy zarys sytuacji –
zaczął, uważnie obserwując twarze zebranych. Spojrzał na Rose, ale ta
wpatrywała się w ziemię, najwyraźniej decydując się udawać, że to, co
dzieje się dookoła wcale jej nie dotyczy. – Trzeba będzie sprawdzić miejsca o których
mówiła Hannah. Mamy mało czasu, więc mimo wszystko najlepszym pomysłem byłoby
się rozdzielić.
– Zamawiam
Rio! – Hannah zerwała się tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęłam. Wszyscy
natychmiast popatrzyliśmy na nią tak, jakby upadła na głowę, więc szybko
spróbowała się zreflektować: – To znaczy… Z nimi może być trudniej. Będę
musiała odwrócić działanie daru. W przypadku Edwarda i Belli, może
wystarczyć sama obecność Nessie. W końcu to ich córka, prawda?
Brzmiało
sensownie, więc doktor ostatecznie skinął głową.
– Dobrze. W takim
razie poszukasz Alice i Jaspera… Ech, Felixie? – dodał, najwyraźniej
niepewien, czy może wampira o cokolwiek prosić.
– No bez
przesady. – Felix wywrócił oczami. – Jasne, że z nią pojadę. Tej wariatki
nigdzie nie puszcza się samej – stwierdził, a Hannah w odpowiedzi
pokazała mu język.
– W takim
razie w porządku. – Carlisle zignorował ich dziecinne zachowanie. – Byłbym
wdzięczny, gdyby Rosalie i Emmett… – zaczął i westchnął, bo blondynka
warknęła cicho. – W takim razie my i Nessie pojedziemy na Alaskę.
Tym razem
spotkał się z większą przychylnością, chociaż nie wszyscy z nas
pałali entuzjazmem. Mimo wszystko poczułam się uspokojona, a przy tym
bardzo, bardzo zmęczona.
Mieliśmy
jakiś plan.
Cóż, zawsze
coś – przynajmniej na początek.
Hej! Przepraszam za poślizg, ale Internet odmówił mi posłuszeństwa. Bardzo frustrujące, zwłaszcza, że rozdział od zeszłego tygodnia miałam gotowy. No ale nie ma tego złego, więc zapraszam do czytania.Dziękuję za wszystkie komentarze. Mam nadzieję, że i ten rozdział Wam się spodoba.Pozdrawiam i do napisania,Nessa.
Super!
OdpowiedzUsuńSuper,super ;d Biedna nasza Nessie. Ale wiedziałam, że to Carlisle do niej przyjdzie. On zawsze umie pocieszyć ♥ Felutek ♥ "Uroczo". hahahaha.
OdpowiedzUsuńNo a co do Hannah to przypominała mi na początku Rosalie, a teraz się kłócą. Po co Hannah wysłała Alice i Jasper'a do Rio? Hahahaha. Jakby za nich decydowała.
Dziękuję za komentarz na esme-carlisle
Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale tak jakoś coś mnie dopadło i nie wchodziłam na blogspota. Wgl na nic.
Weny, Eriss ☺
Wspaniały rozdział ;D Coś czuję, że rodzina Culennów będzie niedługo w komplecie. Brakuje tylko Dema ;d Ale będę cierpliwa i grzecznie poczekam xd
OdpowiedzUsuńSzczerze to nie lubię Rosalie ;/ Wiem, że kocha Nessie i całą resztę, ale ma strasznie wredny charakter. Taka trochę płytka blondynka. A skoro mowa o blondynkach ostatnio bardzo polubiłam Hannę ;)
Pozdrawiam, weny i do szybkiego napisania ^^
Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!! Bardzo mi się spodobał <3 Nic dodać nic ująć :D Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!
Rozdział jest cudowny! Szkoda tylko że byłam trochę w tyle i cały jedne dzień zajęło mi nadgonienie xD Nigdy nie przepadałam za Rosalie ( z wyjątkiem jej kłótni z Jacobem w Przed Świtem ) Mam ndzieję, że Alice i Jasper będą w Rio :> Czekam na nn :D
OdpowiedzUsuń