środa, 2 kwietnia 2014

8. Plan

Renesmee
Siedziałam na parapecie okiennym, beznamiętnie wpatrując się w atramentowe niebo. Łagodny srebrzysty blask księżyca wlewał się do środka, stanowiąc jedyne źródło światła. Próbowałam rozkoszować się zbawiennym działaniem panującej ciszy, ale mimo starań, nie byłam w stanie się rozluźnić. W pamięci wciąż miałam wydarzenia ostatniej godziny i to one uparcie nie dawały mi spokoju.
Pokój gościnny, bo w nim chyba się znajdowałam, nie wyróżniał się niczym szczególnym. Dodatki bieli, beżu oraz drewniane meble sprawiały, że wnętrze miało w sobie niezwykle wiele ciepła, ja jednak nie czułam się tutaj ani trochę lepiej. Potrzebowałam samotności i ciszy, więc ją dostałam – i to tylko po to, żeby przekonać się, że sama już nie wiem, czego tak naprawdę chcę. Samotność mnie dobijała, chociaż jednocześnie nie wyobrażałam sobie, żebym miała znosić czyjekolwiek towarzystwo. Nie byłam w stanie przestać się zamartwiać, a perspektywa rozmowy albo przynajmniej spojrzenia komukolwiek w oczy po tym, co się stało, przyprawiała mnie o mdłości. Nie miałam co prawda pojęcia, czy wampir może zwymiotować, ale przecież nie wiedziałam nawet kim sama właściwie jestem, więc było mi wszystko jedno. Jedynym, czego byłam pewna, to to, że wszystko się sypało, a ja nie byłam w stanie zrobić niczego, żeby jakoś nad własnym życiem zapanować.
Nie słyszałam głosów na dole, chociaż nie miałam wątpliwości co do tego, że ktoś jest w domu. Właściwie nawet nie spojrzałam na któregokolwiek ze swoich bliskich, tylko w chwilę po powrocie z lasu, wpadałam do domu i zamknęłam się w pierwszym pokoju, który wydał mi się opustoszały. Przynajmniej moje zmysły nie szwankowały, bo w istocie trafiłam do pomieszczenia, które nie świadczyło o obecności kogokolwiek. To mi odpowiadało, chociaż i tak czułam się w tym domu jak intruz. Wrażenie było takie, jakbym pół roku temu przestała być członkiem tej rodziny i teraz za żadne skarby nie potrafiłam się w nowej sytuacji odnaleźć. Zmieniło się dość, żebym w głowie miała mętlik i chociaż wszystko było pewnie jedynie kwestią czasu, jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Z mojej perspektywy pół roku zmieniło wszystko – a już najbardziej mnie, o czym świadczyło chociażby to, co zrobiłam.
Rosalie i Esme oczywiście próbowały dobijać się do drzwi i wyciągnąć ode mnie, co takiego się stało, ale nie chciałam rozmawiać. W końcu to pojęły i musiały przekazać pozostałym, że próba komunikowania się ze mną jest stratą czasu, bo nikt więcej się nie pojawił, chociaż po wzburzeniu na dole, domyśliłam się, że Hannah miała na to wielką ochotę. Z nią i Felixem również nie chciałam rozmawiać, nie dlatego, że bałam się, iż mnie potępią – bardziej niepokoiła mnie perspektywa tego, że dla nich atak dla człowieka nie będzie czymś, czym należy się szczególnie przejmować. Sami w końcu żywili się tak przez cały czas, a i dla mnie ten rodzaj polowania nie był przecież czymś nowym. Już raz to zrobiłam – i nie chciałam powtarzać tego błędu raz jeszcze.
A jednak powtórzyłam. Wystarczyła chwila nieuwagi, żebym po raz kolejny miała cudzą krew na rękach. To mnie przerażało, zwłaszcza, że miałam więcej niż jedną szansę do tego, żeby się wycofać – jednak nie zrobiłam tego.
Wciąż wpatrywałam się w ciemność za oknem, ale w istocie nie widziałam niczego. Obrazy rozmazywały mi się przed oczami do ciągłego wpatrywania się w jeden punkt, chociaż równie dobrze mogło mieć to jakiś związek z cisnącymi mi się do oczu łzami. Nie, nie pozwoliłam sobie na płacz, chociaż mimo wszystko byłam tego bliska. Chciało mi się wyć z rozpaczy, ale stanowczo powstrzymywałam się przed takim rozwiązaniem, świadoma tego, że jeśli już zacznę, nie będę mogła przestać. Trochę dezorientowało mnie to, że wydawałam się być zdolna do ronienia łez, skoro ta możliwość powinna bezpowrotnie zniknąć podczas przemiany, ale pal to licho. Płacz i tak nie przynosił oczekiwanego ukojenia, a ja wiedziałam o tym najlepiej.
Usłyszała ciche, aczkolwiek pewne kroki gdzieś korytarzu. Chociaż skoncentrowana na próbach odsunięcia od siebie jakichkolwiek emocji, natychmiast zorientowałam się, że ktoś się do mnie zbliża. Cała zesztywniałam i niespokojnie obejrzałam się za siebie, wprost na zamknięte drzwi. Nie miałam klucza, żeby je zamknąć, to zresztą nie stanowiło żadnej przeszkody dla wampirów, ale chciałam mieć przynajmniej względne poczucie prywatności. Co więcej, mimo wszystko liczyłam, że moja rodzina mnie zrozumie i da mi pobyć w pojedynkę, skoro tego potrzebowałam – a przynajmniej uparcie przekonywałam się do tego, iż tak jest.
Niestety, najwyraźniej nie miałam na co liczyć.
Kroki na moment ucichły, kiedy ktoś zawahał się, zatrzymując przed drzwiami pokoju, który okupywałam. Dla pewności wstrzymałam oddech, w duchu modląc się o to, żeby intruz jednak się rozmyślił i odszedł, ale i tym razem nic nie poszło po mojej myśli. Nie minęła sekunda, jak usłyszałam ostrożne pukanie do drzwi, a kiedy nie odpowiedziałam, te otworzyły się z cichym skrzypnięciem, a do środka zajrzał Carlisle.
Zesztywniałam i uciekłam wzrokiem z powrotem w stronę okna. Serce podeszło mi do gardła i nagle zrobiło mi się jeszcze bardziej niedobrze. Carlisle był ostatnią osobą z która miałam ochotę rozmawiać i to nie tylko dlatego, że mógł mi powiedzieć, czy zabiłam. Nie chciałam poznać odpowiedzi na to pytanie, chociaż podobno niewiedza bywa zdecydowanie gorsza od nawet najokrutniejszej prawdy. Ha! Gówno prawda. Prawda z doświadczenia jest dobra, ale to wcale nie znaczy, że lepsza.
Poza tym, tutaj chodziło o mnie. Niezależnie od efektów moich działań, to była moja wina. Poczucie winy palio mnie od środka, przez co miałam wrażenie, że jest mi niedobrze, jakby moje ciało nie było w stanie właściwie spożytkować wypitej przeze mnie krwi. Owszem, ludzka osoka na pewno dodała mi siły i rozjaśniła umysł, ale fizyczny stan nie równał się psychicznemu, więc nie było sposoby, żebym czuła się dobrze. Nie wyobrażałam sobie tego, że miałabym rozmawiać o czymkolwiek z dziadkiem, nie wspominając o słuchaniu jakichkolwiek pocieszających słów. Przecież wiedziałam, co takiego mam na sumieniu.
A najgorsze w tym wszystkim było to, że mi się podobało. Pijąc, przez kilka nieznośnie długich sekund, naprawdę czerpałam przyjemność z tego, jaką krew dostarczałam ciału. Chciałam więcej, a gdyby doktor się nie pojawił…
– Nessie? – Nie zareagowałam na swoje imię. Jeszcze bardziej zesztywniałam, chcąc go zniechęcić. Chciałam, żeby sobie poszedł, ale nie wyobrażałam sobie tego, że miałabym tak po prostu mu o tym powiedzieć. – Renesmee, kochanie…
– Źle się czuję – mruknęłam, wciąż uparcie nie patrząc w jego stronę. Byłam świadoma tego, że dla odmiany to on dosłownie taksuje mnie wzrokiem, ale bałam się spojrzeć mu w twarz, a tym bardziej w oczy.
Carlisle cicho westchnął, jakby podejrzewając, że taka może być moja reakcja – a może po prostu Esme i Rosalie go uprzedziły, nie miałam pewności. Jeśli tak, tym bardziej powinien był odpuścić i w końcu mnie zostawić, zamiast niepotrzebnie tracić czas, skoro ja tego nie chciałam. Musiałam sobie wszystko poukładać, w swoim tempie i bez świadków. Skoro nie czułam się jeszcze dość silna, żeby rozmawiać, chyba powinni byli to uszanować, prawda?
No cóż, najwyraźniej niekoniecznie.
Wyczułam delikatny ruch, kiedy doktor w ułamku sekundy znalazł się obok mnie. Czułam chłód bijący od jego ciała i mimowolnie wzdrygnęłam się, kiedy spróbował położyć mi dłoń na ramieniu. Natychmiast się zreflektował i już nie próbował mnie dotykać, ale wciąż stał tuż obok, najwyraźniej nie zamierzając tak łatwo odpuścić.
– Esme powiedziała, że nie wychodzisz stąd odkąd wróciłaś. Zamierzasz spędzić tutaj całą noc? – zagadnął, pozornie spokojnym, ale troskliwym tonem.
Nie zaprzeczyłam, bo nie można było tego wykluczyć… A przynajmniej tak planowałam do momentu, kiedy jednak dałam za wygraną i zdecydowałam się na niego spojrzeć. Nie jestem pewna, co takiego spodziewałam się dojrzeć w tamtym momencie w jego oczach, ale zdecydowanie nie tę łagodność i absolutny spokój. Zakładałam raczej, że będzie to rozczarowanie, zwłaszcza w świetle tego, jak obruszyłam się, gdy zasugerował, że mogłabym mieć problemy z samokontrolą tak krótko po przemianie. Teraz miałam dowód na to, że jego obawy były słuszne.
Zmieszana, natychmiast uciekłam wzrokiem gdzieś w bok. Chyba nawet wolałabym, żeby się na mnie zdenerwował. Gdyby mną potrząsną, spróbował ustawić do pionu…
Nie zrobił tego. Był spokojny i to dręczyło mnie jeszcze bardziej.
– Jesteś na mnie zły? – zapytałam tak cicho, że ledwo byłam w stanie usłyszeć swoje własne słowa, ale Carlisle’owi to nie przeszkadzało.
– Zły? – Po jego tonie poznałam, że go zaskoczyłam. Nachylił się w moją stronę, próbując zajrzeć mu w oczy, ale nie uniosłam głowy. – Hej, spójrz tutaj na mnie, Nessie.
Nie naciskał, ale doszłam do wniosku, że nie mam wyboru. Przez kilka sekund wahałam się, więc ostrożnie ujął mnie pod brodę, nie puszczając nawet wtedy, kiedy spojrzałam mu w oczy. Znów poraził mnie wyraz jego złocistych tęczówek, ale tym razem nie byłam w stanie przed tym spojrzeniem uciec. Już jako dziecko czułam się dziwnie, kiedy zdarzał mu się patrzeć na mnie w tak przenikliwy sposób, zwłaszcza wtedy, kiedy zrobiłam coś głupiego. Tym razem było podobnie, chociaż paradoksalnie inaczej, bo nie chodziło tylko o to, że nieświadomie zrobiłam coś nie tak. W jakimś stopniu czułam ulgę, bo jeszcze kilka tygodni temu nie przypuszczałabym nawet, że kiedykolwiek jeszcze ktoś popatrzy na mnie w taki sposób, jednak ciężko było mi się cieszyć w obecnej sytuacji.
Ledwo powstrzymałam jęk frustracji. Cóż, przynajmniej widziałam, że zdążył zapolować, chociaż nie przypominałam sobie czy jasne oczy miał już wtedy, jak powstrzymywał mnie przed posunięciem się dalej tam, w lesie, czy może posilił się już po wszystkim.
– Wiesz dobrze, że nie jestem na ciebie zły – odezwał się ponownie Carlisle, korzystając z tego, że przestałam z nim walczyć o to, żeby odwrócić głowę. – Ty na siebie też nie powinnaś być. To, że taka sytuacja może mieć miejsce… Wszystko sprowadza się do instynktu. Nie powinniśmy byli cię puszczać samej, poza tym…
– Dziadku, o czym ty do mnie mówisz? – przerwałam mu. – Nie powinnam mieć do siebie pretensji? Za chwilę powiesz mi, że to nie moja wina, chociaż oboje wiemy, że to nie jest prawda. Zabiłam go. To jak najbardziej jest moja wina.
– Nie zabiłaś – uświadomił mnie po chwili milczenia. Zamrugałam, potrzebując kilku sekund na to, żeby pozbierać myśli. – Najwyraźniej wciąż nie masz jadu, bo pomijając, że stracił dużo krwi, nie zaczął się przemieniać. Wydaje mi się, że zareagowałem w samą porę… – Urwał, uświadamiając sobie jak to zabrzmiało. – Wszystko będzie w porządku, a jeśli będziemy mieli szczęście, nawet nie zapamiętał ataku.
Zamknęłam oczy. Mimo wszystko poczułam ulgę.
– Więc tyle dobrego – mruknęłam, chociaż to w gruncie rzeczy niczego nie zmieniało. Tym razem nie miałam na sumieniu morderstwa, a jedynie próbę. Cudownie! – Ale to i tak… Zresztą nieważne. Nie chcę teraz o tym rozmawiać.
Doktor westchnął. Sądziłam, że go zniechęciłam i jednak da mi spokój, ale wtedy ujął moje dłonie w swoje, próbując zwrócić na siebie moją uwagę. Nie spróbowałam ich wyrwać, ale poderwałam głowę i rzuciłam mu wrogie spojrzenie, co jedynie potwierdzało, jak wiele się we mnie zmieniło. Carlisle zawsze był dla mnie autorytetem, a jeszcze pół roku temu nie pozwoliłabym sobie na coś podobnego.
No tak, ale jeszcze pół roku temu nie znałam smaku ludzkiej krwi. To, co dostawałam jako dziecko z plastikowego woreczka, raczej się nie liczyło, bo różnica między zimną osoką a świeżą, prosto z żył, była nie do opisania.
– W takim razie kiedy? – zapytał mnie natychmiast. Moja niechęć najwyraźniej nie robiła na nim wrażenia. – Cały czas cię obserwuję… Hm, chcesz poznać moją teorię? – zapytał ni stąd, ni z owąd.
Zaskoczył mnie do tego stopnia, że na moment zapomniałam o wyrzutach sumienia i skoncentrowałam się na nim. Jak miałam to rozumieć.
– Chyba tak. – W zasadzie wszystko było lepsze, jeśli tylko mogłam jeszcze trochę odsunąć w czasie dalszą część tej rozmowy.
– Nie jestem pewien, bo to w końcu teoria – zastrzegł, uśmiechając się do mnie niepewnie – ale wydaje mi się, że wciąż jesteś pół-wampirzycą. Dalej zakładam, że wszystko wyjaśni się z czasem, aczkolwiek gdybym miał już teraz coś na twój temat powiedzieć, zaryzykowałbym stwierdzenie, że za sprawą jadu jest w tobie teraz więcej z nieśmiertelnej niż człowieka. Ludzka cząstka się nie zatarła, dostrzegam już tej równowagi, co wcześniej… Tak po prawdzie, to całkiem ciekawe – stwierdził z tym charakterystycznym błyskiem w oczach.
Nie sądziłam, że w ogóle będę do tego zdolna, ale słysząc ten ton i to spojrzenie, omal się nie uśmiechnęłam. Dobrze wiedziałam, że po raz kolejny stanowię dla doktora ciekawy obiekt badawczy, najdelikatniej mówiąc. Nie żeby to była jakaś obsesja, ale i tak czułam się nieswojo z tym, że po raz kolejny stanowię swego rodzaju ewenement; niezwykłą istotę, która ciekawiła nawet wampiry. No cóż, z moim szczęściem na pewno nie musiałam obawiać się tego, że ktokolwiek powie, że jestem nudna.
– Na pewno. – Rzucił mi przenikliwe spojrzenie, najwyraźniej mając wątpliwości co do tego, czy przypadkiem nie pokusiłam się o sarkazm. – Więc jestem jeszcze dziwniejsza niż na początku. Ale jak to się ma do tego, co się stało? – zapytałam, niechętnie wracając do wcześniejszego tematu. Po prostu wiedziałam, że nie powiedział mi tego bez powodu.
– Jeśli się nie pomyliłem… A zakładam, że nie – dodał, posyłając mi blady uśmiech. – Tak czy inaczej, jeśli się nie pomyliłem, wcale nie zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że w łagodniejszy sposób przechodzisz przez etap nowonarodzonego wampira. Odczuwasz pragnienie i to jest w pełni naturalne. Wiem, że to może nie być dla ciebie żadnym usprawiedliwieniem, ale wydaje mi się, że miałaś pełne prawdo do tego, żeby stracić nad sobą panowanie. Powinienem był to przewidzieć, więc jeśli ktoś powinien mieć do siebie pretensje, to ja o to, że już na wstępie dałem ci aż taki kredyt zaufania.
Momentalnie chciałam zaprotestować, ale uciszył mnie samym tylko spojrzeniem. Westchnęłam cicho, po czym pod wpływem impulsu zerwałam się z parapetu, wpadając mu w ramiona. Chyba trochę go zaskoczyłam, ale nie dał tego po sobie poznać, mocno przygarniając mnie do siebie i uspokajająco głaskając po włosach. Poczułam się trochę lepiej, przynajmniej w miarę możliwości, chociaż i tak wiedziałam swoje. Nie chciałam, żeby dziadek miał do siebie pretensje o coś, co przecież dotyczyło mnie. Może i powinien mnie lepiej pilnować, ale niby skąd miał to wiedzieć, skoro do tej pory podobna sytuacja nie miała miejsca? Co więcej, to ja przekonywałam go, że wszystko jest we mną w porządku.
Przymknęłam oczy. Tak, zdecydowanie czułam się lepiej i bezpieczniej, ale to była zaledwie chwilowa ulga. W rzeczywistości jakakolwiek oznaka czułości boleśnie uprzytomniała mi brak Demetriego, co jeszcze bardziej popsuło mi humor.
Tęskniłam. A teraz na dodatek zaczęłam się bać.
– Zejdziemy na dół? – zasugerował mi łagodnie Carlisle. – Sądzę, że nie tylko ja się o ciebie martwię. Mamy zresztą kilka rzeczy do omówienia, skoro w końcu już tutaj z nami jesteś – dodał bardziej rzeczowym tonem.
Skrzywiłam się, ale pokiwałam głową. Nie miałam ochoty gdziekolwiek się ruszać, ale druga część jego wypowiedzi dała mi do zrozumienia, jak wiele jest do zrobienia. Nie byłam pewna, jak wiele wyjaśnili moim bliskim Hannah i Felix, ale to nie miało w tym momencie znaczenia. Ja zamierzałam być z nimi szczera, nie tylko w kwestii tego, co spotkało mnie w Volterze, ale również moich relacji z Demetrim. Sądząc po tym, że podobno wykrzykiwałam imię tropiciela, wijąc się z bólu, bardzo prawdopodobnie wydawało się to, że Cullenowie przynajmniej podejrzewali, że coś w związku z wampirem jest na rzeczy.
Nieznacznie drżąc, stanęłam na nogi. Carlisle pomógł mi uchwycić równowagę i wciąż przytrzymując mnie za rękę, poprowadził mnie w stronę drzwi. Podejrzewał, że nagle zmienię zdanie i zacznę się opierać? Jeśli miałam być szczera, to taka możliwość była prawdopodobna, bo sama już nie wiedziałam, czego powinnam spodziewać się po własnym ciele i reakcjach. Czułam się zdezorientowana, wciąż zresztą nie przywykłam do tego, w jaki sposób zmieniłam się podczas przemiany.
Mimo wszystko zawahałam się, kiedy znaleźliśmy się na korytarzu. Korzystając z tego, że dziadek mnie nie pośpiesza, tylko dostosował się do mojego tempa, bez pośpiechu zeszłam po schodach. Wyczuwałam, że wszyscy są w salonie, więc mniej więcej w połowie schodów spuściłam wzrok, koncentrując się na wyściełającej stopnie, kremowej wykładzinie. Nagle poczułam, że chciałabym uciec i to jak najszybciej, byleby tylko nie musieć teraz mierzyć się z reakcjami innych, zwłaszcza, że i tak…
– Nareszcie – usłyszałam ciche westchnienie Hannah i to na moment wytrąciło mnie z równowagi.
Kiedy machinalnie uniosłam głowę, z zaskoczeniem zauważyłam, że moja przyjaciółka stoi u stóp schodów, niedbale oparta o ścianę. Chociaż na pierwszy rzut oka wyglądała na spokojną i wyluzowaną, ale znałam ją już na tyle dobrze, że to tylko pozory.
– Tylko nie próbuj mówić, że jest ci przykro albo… Czy ja wiem? – Wzruszyłam ramionami, jednocześnie się zatrzymując. Carlisle zrobił to samo, mocno trzymając mnie za rękę, żebym przypadkiem się nie wycofała. Przez ułamek sekundy poczułam się jak dziecko, ale to mi odpowiadało; gdybym mogła się na tym uczuciu skoncentrować, może poczułabym się przynajmniej odrobinę lepiej. – Ale tak. Chyba nareszcie.
– Mówię „nareszcie”, bo gdybyś tego nie zeszła, miałabyś poważne kłopoty – sprostowała Hannah niemal pogodnym tonem. Lekko uniosłam brwi, próbując stwierdzić, czy w ten sposób próbowała mnie rozbawić. – No wiesz… Felutek aż rwał się do tego, żeby tam do ciebie zajrzeć. Kto jak kto, ale on ma już wprawę w wyciąganiu cię z pokoju – stwierdziła z filmowym uśmiechem.
– Przestań mówić na mnie „Felutek” – żachnął się sam zainteresowany, przechylając się przez próg mieszkania.
Hannah parsknęła i przewróciła oczami.
– Mówię jak jest. – Znów spojrzała na mnie, tym razem w porozumiewawczy sposób. – Tylko, hej, tym razem to nie jest dyskoteka, nie? Gdybyś nie zeszła, pewnie sama bym cię tutaj przytargała za włosy.
– Dziękuję, Hannah. – W końcu zdecydowałam się spróbować wyswobodzić z uścisku dziadka. Pozwolił mi na to, pewnie dlatego, że bez pośpiechu ruszyłam przed siebie, żeby móc zrównać się z blondynką. – Cudownie wiedzieć, jak bardzo jesteś nieprzewidywalna.
– Podziękowałabyś nam jeszcze… A może raczej Felixowi. Jego zapędy do noszenia cię na rękach są zadziwiające – skomentowała i odskoczyła, bo wampir warknął przeciągle i drgnął nerwowo, jakby chcąc ją szturchnąć.
Postanowiłam nie komentować tego, że gdyby Felix spróbował potraktować mnie tak, jak wtedy, kiedy siłą zmusił mnie do wyjścia do klubu, najprawdopodobniej wyleciałby przez zamknięte drzwi, zanim zdecydowałby się mnie dotknąć. No dobrze, nie miałam pojęcia, jak bardzo silna teraz byłam, ale obezwładnienie go w taki sposób, jakiego zdążyłam nauczyć się podczas lekcji z Markiem, zwłaszcza teraz wydawało mi się niepokojąco łatwe. Na Carlisle’a nie podniosłabym ręki, zwłaszcza, że na mnie nie naciskał, ale Volturi… No cóż, mimo całej sympatii do Felixa, chyba jednak byłby w stanie wytrącić mnie z równowagi.
Decydując wziąć się w garść, w końcu weszłam do salonu. Esme siedziała na kanapie, Rosalie zaś nerwowo krążyła przy szklanych, prowadzących na tył domu drzwiach. Emmett obserwował ją, rozłożony w fotelu w taki niedbały sposób, jak to tylko facet pozwoli. W odpowiedzi na moje pojawienie się, spojrzenia całej trójki powędrowały w moją stronę. Speszyłam się, starałam się jednak tego specjalnie nie okazywać, nie chcąc prowokować jakiejkolwiek rozmowy. Mimo wszystko poczułam się trochę osaczona, kiedy za plecami wyczułam ruch Hanny, Felixa i Carlisle’a.
Tylko nie popadaj w paranoję, skarciłam się stanowczo w duchu. Oni się martwią, a ty wcale się nie zmieniłaś. Stało się i to wszystko. Czasu nie zmienisz, a teraz ważniejsze jest to, żeby skoncentrować się na przyszłości.
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Psychicznie byłam wykończona, chociaż nie sądziłam, że to w ogóle jeszcze możliwym, skoro w ostatnim czasie przeszłam już tyle, że powinnam być na stres uodporniona. Próbując udawać pewną siebie i wyluzowaną, podeszłam do zajmowanej przez Esme kanapy i usiadłam tuż obok. Lekko przekrzywiłam głowę, po czym bez pośpiechu powiodłam wzrokiem po twarzach moich bliskich, próbując określić, co takiego sobie w tym momencie myśleć. Nie mogłam znieść współczucia w złocistych tęczówkach Esme czy napięcia Rosalie, dlatego ostatecznie spróbowałam skoncentrować się na wciąż lekko kpiarskim uśmieszku Hanny czy błyszczących oczach spoglądającego na nią Felixa.
– Możemy od razu przejść do rzeczy, proszę? – zaproponowałam, zaskoczona spokojem własnego głosu. – Ze mną wszystko jest w porządku, naprawdę.
– Oczywiście, Nessie – zapewnił mnie natychmiast Carlisle, ale i tak obrzucił krótkim spojrzeniem swoje przybrane dzieci i Esme. Skinęli głowami, chociaż wiedziałam, że babcia najchętniej jakoś zareagowałaby i przynajmniej mnie przytuliła. Chyba nawet wolałabym, żeby to zrobiła, ale nie naciskałam. – Hannah i Felix już całkiem sporo nam wyjaśnili, ale nic poza tym. Czekaliśmy na podejmowanie jakichkolwiek decyzji do momentu, aż będziesz… – Zawahał się, nie będąc w stanie znaleźć odpowiedniego słowa.
Uśmiechnęłam się blado, w nieco wymuszony sposób. Rozumiałam.
Znów zapadła chwila nieznośnego milczenia, ale nie wiedziałam jak je przerwać. Rozpoczęcie rozmowy wydało mi się trudne, zwłaszcza, że w głowie miałam pustkę. Wiedziałam, czego pragnęłam najbardziej, ale na pragnieniach wszystko się kończyło. Pozbawiona planu, zdezorientowana i wciąż jeszcze roztrzęsiona, nie nadawałam się nie tylko na kandydatkę do jakiejkolwiek sensownej wymiany zdań, ale tym bardziej do planowania. Chociaż w końcu znalazłam bliskich, wcale nie czułam się pewniejsza tego, że w najbliższym czasie koszmar, którego istnienie uświadomiłam sobie dopiero w dniu balu, a który ciągnął się już od przeszło pół roku, wcale nie wydawał mi się bliski zakończenia. Jeśli miałam być szczera, tak długo jak nie miałam przy sobie Demetriego ani wszystkich moich bliskich, czułam się… pusta.
To Emmett uwolnił mnie od konieczności mówienia czegokolwiek. Przyglądał mi się od dłuższego czasu, żeby nagle – bezceremonialnie i w porywczy sposób, jak to miał od zawsze w zwyczaju – wyprostować się i zdecydował się odezwać.
– Mam pytanie – oznajmił bez ogródek. Rzuciłam mu zaciekawione spojrzenie. – Co oni, do diabła, bredzą na temat ciebie i Demetriego?
Mina mi zrzedła, zwłaszcza, że w tym samym momencie również Rosalie obróciła się w moją stronę. Tęczówki błyszczały jej intensywnie i wiedziałam, że również pragnie usłyszeć moje wyjaśnienia – a już najlepiej histeryczny śmiech i zaprzeczenie, żeby cokolwiek mnie z tropicielem łączyło.
Westchnęłam. To było do przewidzenia.
– Bredzą? – powtórzyłam, chcąc zyskać przynajmniej chwilę, żeby zebrać myśli. Niestety, to bynajmniej niewiele mi pomogło. – Wydaje mi się, że Hannah i Felix doskonale zdają sobie sprawę z tego, jakie relacje łączą mnie z… Demem. – Mimo wszystko zawahałam się przed wypowiedzeniem jego imienia; to wciąż było bolesne.
– Dem! – Rosalie dosłownie zachłystnęła się powietrzem. Nie sądziłam, że to w przypadku wampirzycy możliwe, ale przez ułamek sekundy naprawdę byłam przekonana, iż zaraz zacznie kaszleć i że to może się dla niej źle skończyć. – Na litość Boską, Renesmee…
– Przestań – przerwałam jej zaskakująco pewnym, a przy tym zimnym tonem. Zdezorientowałam tym nie tylko siebie, ale również ją, bo natychmiast zamilkła, wpatrując się we mnie w taki sposób, jakbym widziała mnie po raz pierwszy w życiu. – Po prostu… Rose, proszę, nie dręcz mnie z powodu moich własnych uczuć. Chcesz wiedzieć? Więc proszę. Tak, zakochałam się w Demetrim i to ze wzajemnością. Przez ostatnie miesiące miałam tylko jego, Hannę i Felixa. Gdyby nie oni, pewnie bym zwariowała albo… O tak, nie ukrywajmy – ciągnęłam z naciskiem, nagle zaczynając drżeć. – Gdyby nie oni, ja na pewno byłabym już martwa. Z kolei gdyby nie ja… Demetri poświęcił się dla nas wszystkich, dla mnie… Czy ty to rozumiesz? – Tak naprawdę pytałam wszystkich, ale zwracałam się przede wszystkim do ciotki. – On się poświęcił, a my tak po prostu go zostawiliśmy. O Boże. Pozwoliłam wyciągnąć się z tamtego korytarza. Wszystko płonęło, zawalił się sufit… Jemu nie udało się przejść. Kazał mi uciekać, nam wszystkim, ale ja nie chciałam. Gdybym tylko mogła… – Urwałam, żeby nabrać tchu. Czułam pieczenie pod powiekami, ale i tym razem nie pozwoliłam łzom popłynąć. Słodki Jezu, przecież nie mogłam pozwolić sobie na płacz! – On tam został. Zostawiliśmy go…
Musiałam przytrzymać się krawędzi kanapy, bo nagle poczułam, że jestem bliska tego, żeby osunąć się na ziemię. Chciało mi się płakać, wyć z rozpaczy… Sama nie wiedziałam, dlaczego nagle pozwoliłam się wytrącić z równowagi, ale nie mogłam po prostu znieść tego, jak zareagowała Rosalie. Wiedziałam, że to będzie trudne, ale nie sądziłam, że aż do tego stopnia, a tym bardziej, że wampira nie będzie przy mnie, kiedy będę zmuszona uświadomić rodzinkę co do naszego związku. Chyba właśnie w jego nieobecności należał największy problem – oraz w tym, że tak bardzo się martwiłam, a strach potęgował niemal fizyczny ból straty.
Demetri mógł być martwy.
Mogło go nie być…
– Nessie… – zaczęła Rosalie. Wyglądała na oszołomioną. – Przepraszam. Nie chciałam, żeby to zabrzmiało w ten sposób. Ja tylko…
Pokręciłam głową, więc zamilkła, jedynie obserwując mnie bezradnie. Wyczułam ruch, kiedy Esme przysunęła się w moją stronę, ale zrezygnowała z prób zbliżania się do mnie, kiedy zadrżałam i spróbowałam zwiększyć dzielący nas dystans. Poczułam się trochę winna, widząc po oczach, że babcię zraniłam, ale to w tym momencie nie miało znaczenia.
Felix zmełł przekleństwo, jak zawsze kiedy w grę wchodziła perspektywa obserwowania kogoś, kto płacze. Wiedziałam, że emocje stanowiły jego największą słabość; kiedy do tego pojawiały się łzy, wampir był gotów uciec z krzykiem, jak wystraszona dziewczynka. Byłoby to całkiem zabawne, gdybym nie czuła się wtedy tak kiepsko.
– Renesmee, kochana moja. – Hannah dosłownie zmaterializowała się przede mną, ignorując moich bliskich. Jej szczupłe palce zacisnęły się na moich ramionach. Może i wyglądała na drobną, filigranową istotę, ale jak każdy wampir była bardzo silna. – Powiedzieliśmy ci już, że po niego wrócimy. Wejdziemy tam, skopiemy kilka wampirzych tyłków i go wyciągniemy – powiedziała z wręcz dziecinną pewnością siebie; chciałabym być aż taką optymistką, ale nie potrafiłam.
– Jak? – jęknęłam, spoglądając jej w oczy. – Nie obiecuj mi rzeczy na które nie masz wpływu. Jest nas troje. Tylko troje. A on… On może być martwy i nawet nie próbuj mi wmawiać, że to nieprawda.
Hannah jęknęła cicho.
– Nie będę, co nie zmienia faktu, że tego tak nie zostawimy. Gdyby Demetri cię słyszał, pewnie kazałby mi tobą potrząsnąć… Albo sam by to zrobił, dupek jeden. – Chcąc nie chcąc, jakimś cudem udało mi się parsknąć śmiechem. – Pieprzony, samolubny dupek, który teraz pewnie świetnie się bawi, grając wszystkim na nerwach. Nie znasz go? Kto jak kto, ale ty, wampirza dziewczyno, na pewno dobrze wiesz o czym mówię.
Westchnęłam cicho, ale przynajmniej trochę się uspokoiłam. Hannah wykorzystała to, żeby bez chwili wahania mnie uściskać. Sama również ją objęłam i dopiero wtedy uświadomiłam sobie, że jest równie przerażona, co i ja. Nagle po prostu coś w nas wstąpiło i obie zaczęłyśmy równocześnie śmiać się i płakać, co stanowiło najdziwniejszą mieszankę, jakiej kiedykolwiek doświadczyłam. Wiedziałam, że reszta musi patrzeć na nas tak, jakbyśmy co najmniej postradały zmysły, ale nie obchodziło mnie to. Szalona? Nie? To już nie miało żadnego znaczenia.
Hannah pierwsza wzięła się w garść, odsuwając mnie od siebie na długość wyciągniętych ramion. W jej rubinowych tęczówkach widziałam ogień i determinację. Przysiadła na piętach, po czym (w tamtym momencie miałam ochotę się na nią rzucić, przekonana, że całkiem postradała zmysły) absolutnie bezwstydnie wsunęła rękę w dekolt bluzki, którą miała na sobie. Otworzyłam usta, ale zanim w ogóle zdążyłam się odezwać, wyjęła coś, co nie od razu rozpoznałam, a co podała mi bez chwili wahania.
Z niedowierzaniem spojrzałam na niewielką, nieco wyniszczoną, ale wciąż stosunkowo nową książeczkę.
Wiersze Tennysona.
Dokładnie te same, które kupił dla mnie Demetri.
– Hannah!
Zaśmiała się melodyjnie.
– Wiem, wiem. Cholera, Felutek uważa, że całkiem padło mi na mózg, ale kiedy zauważyłam ją na łóżku, krótko po ataku Kajusza… – Wzruszyła ramionami. – Nie dziękuj. To żaden problem.
– Jasne, że żaden – warknął gniewnie Felix, przypominając o swojej obecności. – W końcu byłaś zajęta ratowaniem książki, podczas gdy ja musiałem pilnować, żeby wampir nie rzucił ci się do gardła.
– Noo taak… – Hannah nieznacznie przeciągnęła samogłoski. – Ale można powiedzieć, że to dzięki mnie ostatecznie wyrzuciłeś go przez okno.
Felix prychnął, ale jednocześnie uśmiechnął się pod nosem, co popsuło efekt. Boże, oni chyba nigdy nie przestaną się kłócić.
– Jak na mój gust, wszyscy jesteście zdrowo walnięci – oznajmił Emmett, bezceremonialnie wtrącając się do naszej rozmowy. Spojrzałam na wujka, podobnie zresztą jak i Hannah, po czym obie jak na zawołanie zaczęłyśmy niekontrolowanie chichotać. O tak, zdecydowanie coś było z nami nie tak. – O tym mówię. A tak swoją drogą, dlaczego powiedziałaś, że jest was tylko troje? Mnie nie widać?
Natychmiast spoważniałam.
– Widać. Oczywiście, że widać, ale… – Zawahałam się. Nie chciałam pozwolić sobie na nadzieję, poza tym istniał więcej niż jeden powód, dla którego miałam prawo mieć wątpliwości, czy mieszanie bliskich w swoje sprawy jest dobrym pomysłem. – Emmett, ja nie będę od was wymagała angażowania się w konflikt z Volturi. Rose zresztą dopiero co jasno dała mi do zrozumienia, jaką ma opinię o Demetrim i…
– Ale to dotyczy ciebie – wtrącił się Carlisle. – Hannah i Felix mówili, że wszyscy jesteście w niebezpieczeństwie. Nie wyobrażasz sobie chyba, że tak to zostawimy.
Szczerze powiedziawszy, tak właśnie to sobie wyobrażałam, ale doszłam do wniosku, że lepiej im o tym nie mówić. Powstrzymując się od jęku frustracji, spróbowałam się podnieść i wyszło mi to całkiem dobrze. Natychmiast wyprostowałam się, siadając wygodniej na kanapie. Wciąż nie nadążałam za tymi ciągłymi zmianami nastrojów, zwłaszcza, że teraz po mojej wcześniejszej chwili załamania nie było ani śladu.
Chciałam móc na kogoś liczyć, zwłaszcza na rodzinę, ale kiedy tak na nich patrzyłam… To wciąż było zbyt mało. Zdecydowanie zbyt mało.
– Dziadku, kiedy ja nie mam pojęcia, co takiego chcę zrobić. Co więcej, wszyscy zdajemy sobie sprawę z tego, że to czyste szaleństwo. Ja nie chcę… – Spuściłam wzrok. – Nie zamierzam odpowiadać za wasze bezpieczeństwo. Nie chcę…
– Już i tak wszyscy w tym tkwimy – zauważyła przytomnie Esme. – Kochanie, przecież to oczywiste, gdzie w pierwszej kolejności będą was szukać. Nawet jeśli nas tak szybko nie znajdą… No cóż, nie tylko my jesteśmy w niebezpieczeństwie – dodała, a ja uprzytomniłam sobie, że jak najbardziej ma rację.
Cholera…
Mój wzrok zupełnie machinalnie powędrował w stronę Hanny. Dziewczyna nie patrzyła na mnie, tylko na Felixa, ale nawet nie widząc jej twarzy, potrafiłam wyobrazić sobie jej zmieszany wyraz.
– Chyba powinniśmy poszukać reszty, tak? – powiedziała, dobrze przewidując, co takiego za moment może usłyszeć. Westchnęła ciężko. – Cholera, to nie takie łatwe. Oni mogą być gdziekolwiek, ale…
– Ale? – podchwyciła Rosalie. Jej oczy błyszczały gniewnie. – Namieszałaś, więc teraz to napraw, czarownico.
– Rose! – skarciła ją natychmiast Esme.
Blondynka wzruszyła ramionami, ale przynajmniej przestała taksować Hannę wzrokiem. Cóż, zawsze jakaś odmiana.
– Ale może jeśli wam powiem, co takiego zrobiłam, będziemy mieli jakiś punkt zaczepienia – dokończyła Hannah, zupełnie jakby nikt jej nie przerywał. – Ja… No cóż. Nie miałam zbyt wiele czasu na to, żeby wymyślać coś sensownego, więc uczepiłam się pierwszych wspomnień, które wychwyciłam w waszych umysłach. W przypadku rodziców Nessie, wpadłam na trop Alaski. Jeśli czegoś nie schrzaniłam, to do teraz żyją tam sobie jako szczęśliwe, wampirze małżeństwo. Oczywiście bezdzietne, jedynie oni dwoje. Was nie pamiętają – dodała i spojrzała na mnie przepraszająco. Skinęłam głową, ale coś i tak przewróciło mi się w żołądku.
– A Alice i Jasper? – zapytałam cicho.
– Ich… No cóż, ich wysłałam do Rio. – Hannah zaśmiała się nerwowo, a ja spojrzałam na nią z niedowierzaniem. – No co? To dwójka energicznych, dzikich wampirów. Poza tym, że mogą się tam kręcić, nic więcej nie jestem w stanie powiedzieć.
Naprawdę starałam się uwierzyć, że wszystko jest albo będzie w porządku, ale w tamtym momencie byłam bliska rozpaczy. Teoretycznie wszyscy byliśmy przygotowani na kompilacje, a ja nie potrafiłam się już na Hannę złościć, ale i tak do mojego głosu wkradła się gorycz:
– Świetnie! Zapowiada się naprawdę imponująco – żachnęłam się, nie szczędząc sobie sarkazmu. – Co teraz robimy? – dodałam już łagodniej, machinalnie spoglądając w stronę dziadka.
Carlisle jak zwykle był spokojny, poza tym emitował od niego spokój, którego tak bardzo w tym momencie potrzebowałam. Uważnie wpatrywał się w Hannę i we mnie, intensywnie analizując jej słowa i próbując ułożyć jakiś sensowny plan.
– Dzisiaj już i tak nie zdziałamy wiele, ale przynajmniej mamy zarys sytuacji – zaczął, uważnie obserwując twarze zebranych. Spojrzał na Rose, ale ta wpatrywała się w ziemię, najwyraźniej decydując się udawać, że to, co dzieje się dookoła wcale jej nie dotyczy. – Trzeba będzie sprawdzić miejsca o których mówiła Hannah. Mamy mało czasu, więc mimo wszystko najlepszym pomysłem byłoby się rozdzielić.
– Zamawiam Rio! – Hannah zerwała się tak gwałtownie, że aż się wzdrygnęłam. Wszyscy natychmiast popatrzyliśmy na nią tak, jakby upadła na głowę, więc szybko spróbowała się zreflektować: – To znaczy… Z nimi może być trudniej. Będę musiała odwrócić działanie daru. W przypadku Edwarda i Belli, może wystarczyć sama obecność Nessie. W końcu to ich córka, prawda?
Brzmiało sensownie, więc doktor ostatecznie skinął głową.
– Dobrze. W takim razie poszukasz Alice i Jaspera… Ech, Felixie? – dodał, najwyraźniej niepewien, czy może wampira o cokolwiek prosić.
– No bez przesady. – Felix wywrócił oczami. – Jasne, że z nią pojadę. Tej wariatki nigdzie nie puszcza się samej – stwierdził, a Hannah w odpowiedzi pokazała mu język.
– W takim razie w porządku. – Carlisle zignorował ich dziecinne zachowanie. – Byłbym wdzięczny, gdyby Rosalie i Emmett… – zaczął i westchnął, bo blondynka warknęła cicho. – W takim razie my i Nessie pojedziemy na Alaskę.
Tym razem spotkał się z większą przychylnością, chociaż nie wszyscy z nas pałali entuzjazmem. Mimo wszystko poczułam się uspokojona, a przy tym bardzo, bardzo zmęczona.
Mieliśmy jakiś plan.
Cóż, zawsze coś – przynajmniej na początek. 
Hej! Przepraszam za poślizg, ale Internet odmówił mi posłuszeństwa. Bardzo frustrujące, zwłaszcza, że rozdział od zeszłego tygodnia miałam gotowy. No ale nie ma tego złego, więc zapraszam do czytania.
Dziękuję za wszystkie komentarze. Mam nadzieję, że i ten rozdział Wam się spodoba.
Pozdrawiam i do napisania,

Nessa.

5 komentarzy

  1. Super,super ;d Biedna nasza Nessie. Ale wiedziałam, że to Carlisle do niej przyjdzie. On zawsze umie pocieszyć ♥ Felutek ♥ "Uroczo". hahahaha.
    No a co do Hannah to przypominała mi na początku Rosalie, a teraz się kłócą. Po co Hannah wysłała Alice i Jasper'a do Rio? Hahahaha. Jakby za nich decydowała.

    Dziękuję za komentarz na esme-carlisle
    Przepraszam, że tak długo mnie nie było, ale tak jakoś coś mnie dopadło i nie wchodziłam na blogspota. Wgl na nic.

    Weny, Eriss ☺

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniały rozdział ;D Coś czuję, że rodzina Culennów będzie niedługo w komplecie. Brakuje tylko Dema ;d Ale będę cierpliwa i grzecznie poczekam xd
    Szczerze to nie lubię Rosalie ;/ Wiem, że kocha Nessie i całą resztę, ale ma strasznie wredny charakter. Taka trochę płytka blondynka. A skoro mowa o blondynkach ostatnio bardzo polubiłam Hannę ;)
    Pozdrawiam, weny i do szybkiego napisania ^^

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział megaaaa zarąbisty !!!!!! Bardzo mi się spodobał <3 Nic dodać nic ująć :D Czekam na kolejny i BŁAGAM dodaj go szybko! :D
    Pozdrawiam gorąco :**Niech wena będzie z TOBĄ!

    OdpowiedzUsuń
  4. Rozdział jest cudowny! Szkoda tylko że byłam trochę w tyle i cały jedne dzień zajęło mi nadgonienie xD Nigdy nie przepadałam za Rosalie ( z wyjątkiem jej kłótni z Jacobem w Przed Świtem ) Mam ndzieję, że Alice i Jasper będą w Rio :> Czekam na nn :D

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa