Renesmee
Zamarłam w bezruchu, instynktowe
cofając się o krok i napinając mięśnie. Serce zabiło mi szybciej,
zdradzając zdenerwowanie, chociaż już od dziecka uczono mnie, że nie należy
okazywać strachu, kiedy stało się oko w oko z nieśmiertelnym. To była
jedna z podstawowych zasad; pod wieloma względami tacy jak ja czy moja
rodzina, zachowywali się jak zwierzęta – nieprzewidywalne drapieżniki, który
w sprzyjających okolicznościach kierowały się instynktem i pierwotną
żądzą krwi. Strach jedynie dodatkowo prowokował do ataku, a jeśli
zachowywało się jak zwierzyna łowna, prędzej czy później miało się nią zostać,
tym bardziej, że w moich żyłach nadal krążyła krew.
Kobieta nie
poruszyła się, przypatrując mi się w milczeniu rubinowymi, lśniącymi
oczami. Jej twarz nie zdradzała żadnych emocji, piękna i spokojna. Po jej
minie i zachowaniu nie byłam w stanie stwierdzić niczego, łącznie
z tym, jakie mogła mieć względem mnie intencje, co bynajmniej nie
ułatwiało sprawy. Podobnie jak i ja ją, mierzyła mnie wzrokiem, lekko
marszcząc brwi i jakby mnie oceniając.
Pierwszym,
co przyszło mi na myśl, kiedy ją zobaczyłam, było to, że z pewnością nie
widziałam jej nigdy wcześniej. Była bardzo szczupła i drobna, o zdecydowanych
i niezwykle wyrazistych rysach twarzy, które z łatwością zapadały
w pamięć. Czarne, lśniące włosy związała w niedbały sposób, tak, że
kilka luźnych kosmyków wymknęło się z koka – czy to za sprawą pędu, czy
niedopatrzenia nieznajomej. Jak każda nieśmiertelna była nienaturalnie blada, co
dodatkowo podkreślał kontrastujący z cerą kolor włosów. Nie oddychała,
nawet nie próbując zachować pozorów normalności, a gdyby nie to, że sen
stał się dla mnie prawdziwym przywilejem, pewnie uwierzyłabym, że jest wytworem
mojej wyobraźni.
Na sobie
miała jedynie wysłużone jeansy i czerwoną bluzeczkę z krótkim
rękawem. Chociaż nie odczuwałam chłodu tak jak przed przemianą, jej strój
w zestawieniu z przenikliwym zimnem oraz zalegającym na ziemi
śniegiem, skutecznie przyprawił mnie o dreszcze. Mimochodem zauważyłam, że
nie tylko jej włosy, ale również ubranie sprawiały wrażenie zaniedbanych, jakby
kilka ostatnich dni, a może nawet tygodni, spędziła w lesie. Przez
myśl przeszło mi, że to bardziej niż trochę prawdopodobne i że nieznajoma
najpewniej jest nomadą, ale nie odważyłam się odezwać, a tym bardziej
zapytać o to wprost.
Kobieta
nieoczekiwanie zrobiła krok do przodu. Nawet przy tym nie wydawał z siebie
najcichszego nawet dźwięku, poruszając się tak lekko i bezszelestnie, że
w połączeniu z właściwą dla istot takich jak ona gracją, dało to
fałszywe wrażenie tego, że jakimś cudem była w stanie płynąć w powietrzu.
Cofnęłam
się o kolejny krok, przypadkowo uderzając plecami o pień najbliższego
drzewa. Powinnam była usłyszeć szelest wzburzonych gałęzi i opadających
drobinek strząśniętego śniegu, ale nic podobnego nie miało miejsca. Poczułam
jedynie lodowate ukłucia śnieżnych kryształków, które musnęły moje policzki
albo zaplątały się we włosy, jednak cisza trwała nieprzerwanie – tak doskonała,
niezmącona… nienaturalna.
Gwałtownie
nabrałam powietrza do płuc, ale prawie nie byłam tego świadoma. Czułam
narastający niepokój, w miarę jak serce biło mi w coraz szybszym
rytmie, jakby w jakiś cudowny sposób chciało połamać mi żebra albo wyrwać
się na zewnątrz. Nagle również ten jeden dźwięk wydał mi się dziwnie odległy,
jakby dochodząc z oddali i z każdą kolejną sekundą coraz
bardziej cichnąć. To nie był normalne, a ja poczułam narastający niepokój;
cokolwiek się działo, nie powinno mieć miejsca, a ja byłam coraz bliższa
tego, by uznać, że za moment popadnę w szaleństwo.
Jakby…
bańka ciszy. Miałam wrażenie, że od świata odgradza mnie… bańska ciszy.
Silence…
Nieznajoma
przypatrywała mi się z uwagą, a ja odniosłam wrażenie, że jakimś
cudem jest w stanie przewidzieć o czym myślę. W jej jarzących
się tęczówkach dostrzegłam coś… jakby zrozumienie, chociaż równie dobrze mogłam
się mylić. Czułam od niej coś, co skojarzyło mi się z jakimś nieopisanym
smutkiem, a może nawet rozżaleniem, choć w tamtej chwili to nie miało
dla mnie sensu.
Kim była?
Czego ode mnie chciała? Nie rozumiałam niczego, a chociaż chciałam
przynajmniej spróbować zapytać się o to, kim jest, nie mogłam zmusić się
do tego, żeby wydobyć z siebie głos. Wszystko było nie tak, a ja
czułam się coraz bardziej zagubiona i oszołomiona tym, co się działo – czegokolwiek
dotyczyło, nawet jeśli nie miałam pewności skąd się brało…
Obserwującą
mnie kobieta nagle zesztywniała i nerwowo obejrzała się za siebie.
Instynktowe podążyłam wzrokiem za jej spojrzeniem, wypatrując czegoś pomiędzy
drzewami. Odniosłam wrażenie, że dostrzec aż jakiś ruch kilka metrów za plecami
nieznajomej wampirzycy, ale chociaż wysilałam wszystkie zmysły, nie słyszałam
niczego, co mogłabym uznać za ślady czyjejkolwiek obecności. Miałam wrażenie,
że właśnie znalazłam się na planie akcji jakiegoś starego, niemego filmu, będąc
niczym element drugiego planu i na dodatek nie mając pojęcia, co takiego
się dzieje i jaką rolę mam w nim odegrać. W głowie miałam pustkę
i sama już nie byłam pewna tego, czy mogę ufać któremukolwiek ze swoich
zmysłów, skoro słuch wydawał się mnie zawodzić.
Oddychałam
coraz bardziej płytko, raz po raz wciągając do płuc lodowate, przesycone
zapachami lasu, piżma i charakterystycznej dla wampirów słodyczy
powietrze. Wcześniej nawet nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak wielkie
znaczenie ma dla mnie słuch, ale teraz już nie miałam złudzeń. Czułam się
zdezorientowana i niepewna, niezdolna zużytkować informacji i bodźców,
które podsuwały mi pozostałe, jeszcze bardziej wyostrzone zmysły. Nie sądziłam,
że cisza może sprawiać ból, ale coś w tym przenikliwym milczeniu
doprowadzało mnie do szaleństwa, sprawiając, że miałam ochotę rzucić się na
ziemię, zwinąć w pozycji embrionalnej i zacząć niekontrolowanie
krzyczeć… zacząć…
Na wpół
świadoma tego, co się dzieje, zauważyłam, że pomiędzy drzewami zamajaczyła
jakaś postać – zbyt szybko, bym mogła powiedzieć o niej cokolwiek więcej.
Oczy ciemnowłosej kobiety rozszerzyły się nieznacznie; usta poruszyły, chociaż
nie wydobył się z nich jakiś dźwięk. Nieznajoma przesunęła się, jakby
chcąc stanąć komuś na drodze, ale była zbyt wolna i zrozumiałam to, kiedy
moim oczom ukazała się najbardziej niezwykła istota, jaką kiedykolwiek
spotkałam na swojej drodze.
Świat
przyśpieszył. W jednej chwili wszytko wróciło do normy, a otaczająca
mnie do tej pory bańka ciszy pękła i usłyszałam wszystko wyraźnie, jakby
ktoś nagle podkręcił dźwięk w wyciszonym do tej pory telewizorze.
– Rosa,
przestań! – zawołała gniewnie ciemnowłosa wampirzyca, jednak na jakiekolwiek
protesty było już za późno.
Tuż przede
mną zmaterializował się żywy płomień. To, co wcześniej było po prostu smugą,
nagle zabłysło wyrazistym, dzikim blaskiem. Ogień pojawił się nagle, ale to nie
był zwyczajny płomień i byłam tego świadoma już od pierwszej chwili, kiedy
tylko zobaczyłam to, co działo się na moich oczach.
To była
kobieta.
Zobaczyłam
ją wyraźnie, chociaż miałam zaledwie ułamku sekund na to, żeby się jej
przyjrzeć i jakkolwiek zareagować. Wyraźnie widziałam zarys kobiecych
kształtów i twarzy – długie do pasa, kręcone włosy; roziskrzone gniewem
oczy; delikatne rysy twarzy… – i zrozumiałam, że mam przed sobą ni mniej,
ni więcej, ale żywą pochodnię.
Dziewczyna
wydała z siebie przeszywający, nieludzki wrzask, który zwłaszcza po tym,
czego dopiero co doświadczyłam, wydał mi się nienaturalnie głośny – wręcz
ogłuszający. Zdążyłam jeszcze zauważyć, jak napina się płonące żywym ogniem
ciało nieznajomej, a potem ta niezwykła istota skoczyła w moją stronę
z prędkością i gracją atakującej kobry.
Nie byłam
pewna, czy wtedy krzyknęłam, to zresztą nie było istotne. Spróbowałam
odskoczyć, gorączkowo przesuwając się do tyłu, ale w pośpiechu potknęłam
się o własne nogi i straciłam równowagę. W ostatniej chwili
zdążyłam jeszcze rzucić się na bok, próbując uniknąć zderzenia z płonącą
istotą, po czym jak długa runęłam na ziemię. Nawet nie poczułam bólu, zbyt
oszołomiona i skoncentrowana wyłącznie na tym, że muszę uciekać. Popychana
przez krążącą w moich żyłach adrenalina, natychmiast spróbowałam
przetoczyć się na bok i poderwać się na równe nogi, ale zdążyłam zaledwie
się obrócić, kiedy coś z siłą imadła zacisnęło się wokół mojej lewej
kostki. Pisnęłam i szarpnęłam się, próbując wyzwolić się z uścisku,
ale prawie natychmiast zostałam na powrót powalona na ziemię, niezdolna do
tego, by się podnieść.
Strach
ścisnął mnie za gardło, ale nie pozwoliłam mu się sparaliżować. Z całej
siły zacisnęłam dłonie w pięści, nie dbając o to, że wbijam sobie
paznokcie w skórę. Dla lepszej koncentracji zacisnęłam powieki, po czym
nie po raz pierwszy w życiu skoncentrowałam się na wydobyciu z pamięci
wspomnienia tego, czego doświadczyłam, kiedy Jane wykorzystała na mnie pełnię
swojej mocy. Chciałam skorzystać z fizycznego kontaktu ze swoją
przeciwniczką, próbując oszołomić ją tym, co wychodziło mi najlepiej – a więc
wspomnieniami, które byłam w stanie przekazać, a które być może…
Gdzieś
jakby z oddali doszedł mnie gniewny, dziki wrzask.
– Ty suko! –
usłyszałam drżący, zniekształcony przez emocje i bez wątpienia kobiecy
głos. Z jakiegoś powodu wydał mi się dziwnie znajomy, chociaż… – Ty…
Czyjaś dłoń
zacisnęła się na moim gardle, omal nie miażdżąc mi krtani. Ktoś
bezceremonialnie poderwał mnie do pionu, a potem moje ciało przeszył
oszałamiający wręcz ból, kiedy moja przeciwniczką cisnęła mną z taką siłą,
że chyba jedynie cudem nie złamałam na pół drzewa, które stanęło mi na drodze.
Krew zalała
mi oczy, ograniczając widoczność i czyniąc wszystko falującymi,
bezkształtnymi plamami szkarłatu. Powietrze uciekło mi z płuc; czułam
palący ból w klatce piersiowej, gardło zaś płonęło, przez co próba
złapania oddechu wydała mi się prawdziwą katorgą. Kolana ugięły się pode mną,
a ja z jękiem osunęłam się wzdłuż pnia drzewa. Nawet gdybym chciała,
nie byłabym w stanie utrzymać się w pionie, zbyt oszołomiona i obolała.
W głowie mi wirowało, a jedynym, czego byłam świadoma, był
rozrywający moje domagające się tlenu płuca ból…
Wiedziałam,
że to jeszcze nie koniec. Czułam to całą sobą, aż nadto świadoma tego, że moja
przeciwniczka zbliża się po raz kolejny. Miałam ochotę zacząć krzyczeć, może
nawet błagać – cokolwiek, byleby to powstrzymać – ale nie byłam w stanie
wydobyć z siebie głosu, ani tym bardziej zmusić swojego ciała do
współpracy i wstać. Kręciło mi się w głowie, chociaż nie sądziłam,
żeby było aż tak źle, bym straciła przytomność. Wszystko szło nie tak, a ja
nie byłam pewna dlaczego – i co takiego zrobiłam rozszalałej, żądnej mojej
krwi dziewczynie. Nie musiałam zgadywać, żeby zorientować się, iż wampirzyca
mnie nienawidzi; jej gniew, wszystkie te negatywne uczucia, wydawały się niemal
namacalne, aż przez myśl mi przeszło, że nagle się zmaterializują.
Ona mnie zabije, uświadomiłam sobie, ale
chociaż myśl o tym dodała mi energii, to było zdecydowanie zbyt mało,
żebym zdołała się podnieść. Próbowałam zmusić się do ruchu, zrobić… cokolwiek,
ale ból i oszołomienia skutecznie unieruchomiły mnie w miejscu. Krew
ograniczała widoczność i chociaż starałam się otrzeć twarz rękawem, osoki
było zbyt dużo, bym nadążała. Pamiętałam, że kiedyś dziadek powiedział mi, iż
rany głowy krwawią dużo obficie i wydają się bardziej poważne niż w rzeczywistości
są, i chyba miałam tego idealny dowód.
Cóż,
otwarta rana na pewno nie poprawiała mojej sytuacji – nie, kiedy moim katem był
wampir…
– Powstrzymaj
ją! – włączył się nowy głos, tym razem męski i wyraźnie niezadowolony. – Powiedziałem,
żebyś…
Jakby
z oddali doszedł mnie potężny huk, przywodzący na myśl zderzenie dwóch
kamiennych bloków. Mimo swojego stanu, zdołałam niespokojnie rozejrzeć się
dookoła, mimochodem uświadamiając sobie, że zaledwie kilka metrów ode mnie
w błyskawicznym tempie przemieszczają się dwie bez wątpienia ludzkie
sylwetki. Jedna z nich – drobna i smukła – musiała należy do mojej
niedoszłej zabójczyni, druga z kolei do…
Sytuacja
w jednej chwili uległa zmianie, kiedy wampirzyca została powalona na
ziemię. Krzyknęła i zaczęła się szarpać, ale ktokolwiek ją trzymał, okazał
się silniejszy.
– Nie ze
mną te numery, Roso – usłyszałam jeszcze i w końcu zorientowałam się
do kogo należał męski głos, ale zanim przyjęłam to do wiadomości, moje ciało
ostatecznie się poddało.
Ostatnim,
co zarejestrowałam, była cała wiązanka przekleństw rozżalonej Rosy, a potem
w końcu straciłam przytomność.
To czucie wróciło jako
pierwszej, ale bynajmniej nie byłam z tego zadowolona. Byłam świadoma
tego, że leżę na czymś twardym i niewygodnym, a w skórę wbijają
mi się drobinki czegoś, czego nie byłam wstanie zidentyfikować. Czułam
przenikliwy chłód, jednak i to było mi obojętnym, nie tylko dlatego, że od
chwili przemiany stałam się bardziej odporna na zmiany temperatury, również
zimno. Co prawda moje po części ludzkie ciało lubowało się w cieple, ale
w tamtej chwili to coś innego zaprzątało moją głowę, przysłaniając
wszystko inne.
Skrzywiłam
się, po czym z cichym jękiem spróbowałam ułożyć w taki sposób, żeby
było mi wygodnie. Czułam palący ból w klatce piersiowej i delikatne
pulsowanie w skroniach, co samo w sobie było uciążliwe, ale nie tak
jak to, co poczułam, ledwo spróbowałam się ruszyć. Miałam wrażenie, że w odpowiedzi
na samą tylko próbę obrócenia się na bok, ktoś wetknął mi żelazny pręt między
żebra i – dla lepszego efektu – z całej siły uderzył mnie czymś
ciężkim po głowie. Na ułamek sekundy przed oczami po raz wtóry zatańczyły mi
czerwone plamy, a ja miałam wrażenie, że niewiele brakuje, bym znów
zapadła w ciemność.
Nic z tego.
Kiedy szok minął, a ból zelżał, przechodząc w znośne ćmienie,
przekonałam się, że jestem jak najbardziej przytomna i w jednym kawałku.
Instynktownie z całej siły napinałam mięśnie, zastygła w bezruchu
i niechętna, by zaryzykować kolejne gwałtowniejsze przesunięcie się
w którąkolwiek ze stron. W napięciu czekałam aż cierpienie po raz
kolejny przybierze na sile, chyba nawet spodziewając się tego, że jakimś cudem
znowu dopadnie mnie charakterystyczne dla rozchodzącego się po ciele jadu
palenie, chociaż jednocześnie byłam świadoma tego, że to niemożliwe. Jak przez
mgłę zaczynałam przypominać sobie to, co działo się przed tym, jak zamknęłam
oczy i straciłam przytomność, ale wspomnienia były tak niespójne i chaotyczne,
że…
– No… Wy to
wiecie, jak dostarczyć człowiekowi rozrywki, nie powiem – usłyszałam ten sam
głos, co i przed zaśnięciem.
– Nie
jesteś człowiekiem – odparowała równie znajomym sopranem kobieta. Ten głos
musiał należeć do ciemnowłosej wampirzycy, która jako pierwsza zwróciła moją
uwagę. – I nie rządź się, jeśli łaska.
Nie
usłyszałam odpowiedzi, ale to było najmniej istotne. Usłyszałam ciche kroki,
kiedy ktoś przesunął się bliżej miejsca, gdzie leżałam; cichy szelest dał mi do
zrozumienia, że ktoś się nade mną pochylił.
– Nie
rządzę – stwierdził łagodnie rozmówca kobiety. – Ach… Co z nią?
– To ja się
pytam, gdzie jest Rosa – odparowała dziewczyna.
Doszło mnie
ciche, rozdrażnione westchnienie.
– Żyje, to
chyba oczywiste. Moja droga Fiono, jak możesz w ogóle w to wątpić? – Wampir
zamilkł, najpewniej chcąc upewnić sie, że słowa wywarły na kobiecie odpowiednie
wrażenie. Przysłuchiwałam się temu, co raz bardziej oszołomiona, zwłaszcza, że
już nie miałam wątpliwości co do tego do kogo należał głos – i komu
zawdzięczałam życie. – Jak tylko przestała zachowywać się tak, jakby była
szalona, poszła wyżyć się na urokliwszej części lasu… Jestem cierpliwy, ale
wszystko ma swoje granice. Jak tak dalej pójdzie, twoja przyjaciółka zgubi nas
wszystkich, a na to nie możemy sobie pozwolić – powiedział cicho… Aro.
Nie miałam
najmniejszych wątpliwości, że to on, chociaż nie potrafiłam odpowiedzieć sobie
na pytanie, jakim cudem miałby się tutaj znaleźć – i to akurat teraz,
kiedy usiłowałam go znaleźć. Powinnam była poczuć ulgę, może nawet radość
z powodu tego, że faktycznie żył, tak jak tego oczekiwał Demetri, ale nie
byłam do tego zdolna. W zasadzie sama nie byłam pewna, jakie są moje
uczucia względem Aro Volturi, który co prawda zapewnił mi bezpieczeństwo, kiedy
najbardziej tego potrzebowałam i nie miał z większego związku z tym,
co spotkało mnie i moich bliskich. Mimo wszystko nie mogłam powiedzieć, że
zdetronizowany władca znajdował się na liście osób, które chciałam poznać,
a tym bardziej cokolwiek im zawdzięczać. Nie byłam pewna, czego oczekiwał
Demetri i jako miałam odegrać w tym rolę, ale nie miałam siły i chęci,
by się nad tym zastanawiać.
Chociaż
zmęczona, bez trudu wychwyciłam nutkę groźby, którą wampir zawarł w słowach
skierowanych do Fiony. Być może kiedyś podobne stwierdzenie zrobiłoby na niej
wrażenie, ale nie tym razem, co dała mu do zrozumienia, parskając pozbawionym
wesołości śmiechem.
– Cóż za
zaskoczenie! Rosa zachowuje się tak, jakby była szalona! – zadrwiła, nie
szczędząc sobie złośliwości. – Żartujesz sobie? Zarówno ty, jak i ja
zdajemy sobie sprawę z tego, co takiego dręczy Rosę! To, co ty nazywasz
szaleństwem, jest w rzeczywistości żalem, ale najwyraźniej nie jesteś
w stanie tego pojąć – zarzuciła mu. – Ja i ona doskonale wiemy, czym
jest prawdziwy żal…
– Zaczynasz
być bezczelna – uświadomił ją Aro, tym samym ucinając wszelakie dyskusje. –
W gestii Rosy jest to, żeby nauczyć się panować nad emocjami. Wy, młodsze
pokolenia tego nie zrozumiecie, ale uczucia nie zawsze bywają najlepszym
doradcą. Zwłaszcza w naszej sytuacji istotne jest zachowanie zdolności
racjonalnego myślenia, ale po twojej przyjaciółce najwyraźniej nie powinienem
się tego spodziewać. Daję ci szansę, żebyś spróbowała na nią wpłynąć, bo
inaczej…
– Bo
inaczej co? – wtrącił się nowy głos. Tym razem Rosa nie krzyczała ani nie warczała,
nienaturalnie spokojna i jakby wyzuta z wszelakich emocji. – Zabijesz
mnie, Aro? – zapytała prowokującym tonem.
Nie
odpowiedział jej od razu; przez kilka następnym sekund panowała napięta,
niepokojąca cisza.
– Jeśli
będę musiał… Być może.
Nie
skomentowała jego oświadczenia nawet słowem, jakby taka możliwość nie była dla
niej niczym strasznym. Słyszałam, że się przemieściła, delikatnie stąpając po
leśnym podszyciu i najwyraźniej nie będąc w stanie wytrzymać w bezruchu.
– Nie
będzie takiej potrzeby. Już się uspokoiłam – odpadła cicho, ale wcale nie byłam
tego taka pewna.
– Lepiej
dla ciebie, żeby tak było – stwierdził spokojnie.
Zaśmiała
się bez wesołości.
– Twojej
małej podopiecznej nie grozi nic złego – rzuciła chłodno.
Nawet jeśli
mówiła szczerze, nie uwierzyłam jej.
Zapadła
cisza, chociaż lepiej czułam się, kiedy mówili, bo dzięki temu nie zwracałam
większej uwagi na pulsujący ból. Ostatnie minuty wystarczyły, bym zdołała
oprzytomnieć, ale chociaż byłam w stanie otworzyć oczy, nie mogłam się do
tego zmusić. Niepewność co do tego, co działo się wokół mnie, doprowadzała mnie
do szaleństwa, potęgując dręczące mnie poczucie zagrożenia. Bezruchu mnie
wykańczał, poza tym do samego końca miałam nadzieję, że któreś z nich
powie coś, co pozwoliłoby mi ocenić, dlaczego znajdowali się w tym lesie
i jakie mieli plany względem mnie. Cóż, wszystko wskazywało na to, że nie
miałam na co liczyć…
Coś
lodowatego musnęło moje czoło, przypadkowo naruszając jakiś wrażliwy punkt na
mojej skórze. Syknęłam i spróbowałam się odsunąć; nacisk natychmiast
zelżał, a chwilę później doszło mnie przeciągłe, rozdrażnione
westchnienie.
– Możesz
już otworzyć oczy, Renesmee – uświadomił mnie Aro. – Każde z nas doskonale
zdaje sobie sprawę z tego, że odzyskałaś przytomność.
Zesztywniałam,
zaskoczona jego słowami, chociaż już dawno zdążyłam się przekonać, że zdolności
wampirów sięgają dużo dalej niż mogłabym sobie wyobrazić. Nie mając większego
wyboru, zatrzepotałam powiekami i bardzo powoli otworzyłam oczy, gotowa
natychmiast je zamknąć, gdyby coś było nie tak. Sama nie byłam pewna, czego się
spodziewałam – być może chociażby nikłego, słonecznego blasku ostatnich
promieni słonecznych – jednak nic nie drażniło moich przymrużonych oczu.
Uspokojona, w pełni otworzyłam oczy, po czym nerwowo rozejrzałam się
dookoła, chcąc rozeznać się w sytuacji.
Mimochodem
zauważyłam, że ktoś musiał mi otrzeć krew z twarzy i oczu, bo
widziałam aż nazbyt wyraźnie, dzięki czemu bez trudu zorientowałam się, że już
nie znajduję się na skraju lasu, skąd mogłam swobodnie obserwować majaczące
w oddali miasto. Spodziewałam się zobaczyć nad sobą korony drzew, ale
czekało mnie rozczarowanie. Jak podejrzewałam, leżałam na litej ziemi czego, co
chyba było niewielką jaskinią. Czułam chłód bijący od ścian i podłoża,
przyjemnie kojący odczuwany przeze mnie ból poobijanego ciała, chociaż drobne
kamyczki i nierówności podłoża w nieprzyjemny sposób drażniły moją
skórę. Wokół panował przyjemny dla oczu półmrok, zresztą brak światła nie
stanowił dla moich oczu szczególnej przeszkody. Dzięki wyostrzonym zmysłom
doskonale widziałam każdy najdrobniejszy szczegół, łącznie z fakturą
najbardziej oddalonych ode mnie ścian jaskini czy majaczące tuż naprzeciwko
wejścia pnie rosnących blisko siebie drzew. Pomijając mój przyśpieszony oddech
i szaleńcze bicie serca, nie słyszałam niczego – nawet szelestu igrającego
pomiędzy nagimi gałęziami drzew wiatru albo typowych dla lasu odgłosów natury.
To samo w sobie powinno mnie zaniepokoić, nawet pomimo tego, że w pamięci
wciąż miałam to, czego doświadczyłam po pojawieniu się ciemnowłosej wampirzycy,
tuż przed atakiem jej towarzyszki.
Dopiero po
chwili zdecydowałam się zwrócić uwagę na znajdujące się w tuż obok mnie
wampiry. Fiona – bo chyba tak miała na imię ciemnowłosa piękność – siedziała po
turecku pod ścianą, jakby od niechcenia wpatrując się w nierówne
sklepienie nad naszymi głowami. Jaskinią była niska i przekonałam się
o tym, kiedy zwróciłam uwagę na drugą dziewczynę, nerwowo krążącą tuż przy
wejściu do pieczary i wyraźnie unikającą mojego spojrzenia. Była niska
i drobna – co najwyżej kilka centymetrów wyższa od Alice – a jednak
zaledwie pół metra dzieliło czubek jej głowy od sklepienia. Chociaż niewiele
zapamiętałam z ataku, tym bardziej, że moje jedyne wspomnienie Rosy
wiązało się z oszałamiającym widokiem żywej pochodni, natychmiast
rozpoznałam jej rysy twarzy, dokładnie takie same jak te, które majaczyły
w mojej pamięci. Tym razem nie płonęła, więc mogłam przekonać się, że
skórę ma gładką i mlecznobiałą, bez chociażby jednej niedoskonałości. Była
piękna i na swój sposób słodka, chociaż wrażenie to mogło mieć związek
z burzą długich, jasnych loków, opadających jej na ramiona i plecy,
i sięgających niemal do pasa.
Rosa
przystanęła gwałtownie, być może wyczuwając na sobie moje spojrzenie. Mimo
wszystko czułam się przy niej nieswojo, tym bardziej, że dopiero co próbowała
mnie zabić – i to bez jakiegokolwiek sensownego powodu. Nie patrzyła do
mnie, stanęła zresztą w taki sposób, że nie byłam w stanie dostrzec
jej twarzy i oczu, a tym bardziej określić, jaki mają wyraz. Czułam,
że jest w równym stopniu spięta i podenerwowana co i ja,
wyraźnie rozdarta pomiędzy wewnętrznym pragnieniem starcia mnie z powierzchni
ziemi, a chęcią zachowania życia.
A co najważniejsze
– Rosa skutecznie wzbudzała we mnie lęk samą tylko swoją obecnością, nawet
pomimo tego, że już nie płonęła na moich oczach, ani nie próbowała rzucić mi
się do gardła. Co prawda powiedziała, że jest spokojna i nad sobą panuje,
ale mimo wszystko…
– Trochę
skomplikowałaś nam plany, moja droga – stwierdził Aro. Aż wzdrygnęłam się,
kiedy dotarło do mnie, że wampir kuca u mojego boku, już od dłuższego
czasu uważnie mi się przyglądając. Zaraz tego pożałowałam, bo obolałe żebra po
raz kolejny dały o sobie znać, jednak udało mi się zignorować ból i mimo
zawrotów głowy, poderwać do pozycji siedzącej. – Wybacz… Wystraszyłem cię?
– Co tutaj
się dzieje? – zapytałam natychmiast, nie zamierzają pozwolić na to, żeby omamił
mnie przesadną wręcz uprzejmością i rzekomo troskliwymi spojrzeniami.
Aro rzucił
mi przeciągłe, nieodgadnione spojrzenie. Sama również na niego patrzyłam,
w równym stopniu oszołomiona sytuacją, co i jego obecnością. Co
prawda właśnie, zupełnym przypadkiem, udało mi się go odnaleźć, a tego
przecież oczekiwał ode mnie Demetri, jednak ten fakt mimo wszystko do mnie nie
docierał. Czułam się dziwnie, móc po tych wszystkich tygodniach spojrzeć Aro
w twarz, świadoma wszystkich zmian, które zaszły od chwili tego
nieszczęsnego balu bożonarodzeniowego. Jeszcze nie tak dawno brałam nawet pod
uwagę to, że wampir jest martwy; myśl o tym mnie nie niepokoiła, w zasadzie
będąc mi całkowicie obojętną, tym bardziej, że nie sądziłam, iż Aro mógłby
odegrać jakąkolwiek istotną rolę w moim życiu. Jedynym, o czym byłam
w stanie myśleć, było to, że wraz z Hanną i Felixem tak po
prostu zostawiliśmy Demetriego, a teraz nie mieliśmy nawet koncepcji na
to, jak wrócić do Volterry i go uratować. Przez długie tygodnie byłam
w stanie myśleć wyłącznie o tym oraz o przeciągających się,
pozbawionych sensu poszukiwaniach rodziny, ale później…
Nic już nie
wiedziałam. Niczego nie byłam pewna. Chyba nadal działałam niczym automat,
próbując ograniczyć emocje do minimum i skoncentrować się na instynkcie,
ale to wcale nie było takie proste, jak wydawało mi się jeszcze kilka godzin
wcześniej. Niepewność mnie wykańczała, ból rozpraszał, a jedynym, czego
byłam naprawdę świadoma, było to, że właśnie omal nie zginęłam – i że to
właśnie Aro mnie uratował.
Nie miałam
pojęcia, czego zawdzięczam tę odrobinę miłosierdzia i jak powinnam się
teraz zachować, to zresztą nie miało dla mnie znaczenia. Nie chciałam tego, tak
jak i nie chciałam być w tej jaskini, mierzący się z irracjonalne
wręcz sytuacją, kiedy jak gdyby nigdy nic przebywałam w towarzystwie
swojego niedoszłego kata – wampirzycy, która z jakiegoś powodu łaknęła
mojej śmierci.
– To chyba
nie jest takie proste pytanie – przyznał Aro, ostrożnie dobierając słowa. – Aczkolwiek
nie da się ukryć, że bardzo cieszę się, widząc, że odzyskujesz siły. Rosa
zachowała się bardzo lekkomyślnie, ale…
– Rosa
tutaj jest i może się za siebie wypowiedzieć – przerwała mu chłodno
dziewczyna. – Tak czy inaczej, daruj sobie i przestań zachowywać się tak,
jakbyś był tutaj najważniejszy. To, co robię, jest moją sprawą i nie życzę
sobie, żeby ktokolwiek mnie tłumaczył – i to zwłaszcza przed nią! – oznajmiła
ze wzburzeniem, w końcu zwracając się w moją stronę.
– Roso,
jeśli w tej chwili nie przestaniesz, wtedy naprawdę będę musiał… – zaczął
ze zniecierpliwieniem Aro, jednak wampirzyca nawet nie czekała na to, żeby
dokończył groźbę.
– Idę się
przejść – oznajmiła chłodno, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym
geście. – Chcecie sobie z nią rozmawiać, proszę bardzo. Ja nie mam takiego
zamiaru – dodała i odwróciwszy się na pięcie, pomaszerowała w kierunku
wyjścia z jaskini.
Zanim
całkiem zniknęła nam z oczu, zdążyła jeszcze obejrzeć się na mnie przez
ramię, na pożegnanie wręcz piorunując mnie wzrokiem, jakby chciała w ten
sposób oznajmić coś w stylu „To jeszcze nie koniec”. Spięłam się cała,
czując na sobie jej zagniewane spojrzenie. W jej rubinowych oczach czaiły
się ledwo hamowany gniew i żal, a także coś, czego nie byłam w stanie
nazwać, a co przywodziło mi na myśl… szaleństwo. Była szalona? Nie miałam
pewności, zresztą nie sądziłam, żeby to było aż takie proste.
– Czy
wiesz, kim jestem? – zapytała mnie nieoczekiwanie Fiona. Niemal z ulgą
oderwałam wzrok od jasnowłosej wampirzycy. – Kim… my jesteśmy?
Jej pytanie
mnie zaskoczyło, tym bardziej, że nigdy wcześniej nie widziałam żadnej z nich
na oczu. Próbowałam znaleźć jakikolwiek sens w zachowaniu Rosy względem
mnie i tym, dlaczego również Fiona rzucała mi takie dziwne, nieodgadnione
i na swój sposób zranione spojrzenia. Co prawda nie okazywała wrogości
w aż tak otwarty sposób, jak jej towarzyszka, ale czułam, że oboje
wampirzyce wydają się obwiniać mnie o coś, czego nie byłam świadoma.
Właśnie
zamierzałam jej o tym powiedzieć, kiedy mój umęczony umysł podsunął mi
wspomnienie mojej pierwszej misji w Greenpoint, podczas której towarzyszyłam
Demetriemu, Felixowi oraz Alecowi i Jane. Nie byłam pewna, dlaczego akurat
o tym pomyślałam w tamtym momencie – być może miało to związek
z tymi wszystkimi skojarzeniami, które wzbudzała we mnie doprowadzająca do
szaleństwa cisza, a może po prostu w pamięci wciąż miałam moją
rozmowę z tropicielem, kiedy to sam nawiązał do tego wyjazdu – to zresztą
nie miało znaczenia. Liczyło się wyłącznie to, że machinalnie znowu pomyślałam
o Silence’u, a także o tym jak zginął i…
I nagle
zrozumiałam.
„Jest nas
troje. Prócz mnie jest jeszcze Fi” – powiedział mi podczas krótkiej rozmowy
Silence, wcześniej informując mnie o tym, że zabity poniekąd z mojego
powodu Sean był jego przyjacielem – „oraz Rosa. Ale ona ostatnio nie jest zbyt
rozmowna”…
Rosa…
– Mój Boże,
to o was powiedział mi Silence! – wyrwało mi się, zanim zdążyłam
zastanowić się nad tym, co mówię i robię. Wyprostowałam się niczym struna,
obojętna na ból i na to, że przed oczami po raz kolejny zatańczyły mi
kolorowe plamy. – Ty jesteś…
– Zgadza
się – odparła Fiona. Jej oczy pociemniały, ona zaś skuliła się nieznacznie,
jakby samo imię wampira sprawiało jej ból. Natychmiast pożałowałam tego, że
w ogóle się odezwałam, ale nic nie byłam w stanie poradzić na to, co
zrobiłam. – A ty jesteś tą, przez którą zginął… Zginęli obaj – dodała
cicho.
Nasze
spojrzenia się spotkały, a ja zadrżałam mimowolnie. Czułam się pusta,
a jej słowa jakby do mnie nie docierały, chociaż jednocześnie wszystko
zaczęło nabierać sensu. Pamiętałam jasnowłosego wampira, którego Kajusz oskarżył
o udział w walce, której w rzeczywistości nie było, chcąc
w ten sposób potwierdzić fałszywe wspomnienia, które zaszczepiła mi Hanna.
W żalu nie zastanawiałam się nad tym, kim był i czy faktycznie miał
jakikolwiek związek ze śmiercią mojej rodziny; pragnęłam zemsty, a chociaż
po śmierci wampira wcale nie poczułam się lepiej, miałam przynajmniej poczucie
tego, że ktokolwiek zapłacił za to, co mnie spotkało. Nie zastanawiałam się
wtedy nad konsekwencjami, ale teraz…
A potem
Demetri zabił Silence’a, przekonany, że ten próbuje mnie skrzywdzić. Tego
również nie chciałam, ale – podobnie jak i w przypadku Seana – nie byłam
w stanie zrobić niczego, by jakkolwiek to naprawić.
– Ja nie… –
zaczęłam, po czym potrząsnęłam z niedowierzaniem głową. – Nie chciałam
tego – powiedziałam w końcu, choć zdawałam sobie sprawę z tego, że to
niczego nie zmienia.
Pozbawione
wyrazu spojrzenie Fiony jedynie utwierdziło mnie w tym przekonaniu.
– Być może
– powiedziała w końcu, co prawda znowu wprost mnie nie oskarżając, ale ja
wiedziałam swoje. – Wiem, że nie miałaś związku z tym, co spotkało
Silence’a. Obserwowałam was wtedy… Ale Rosa nie daruje ci tego, co się
wydarzyło, niezależnie od tego, jak wielki miałaś na to wpływ – uświadomiła
mnie, spoglądając mi w oczy. Jej własne wydawały się lśnić w półmroku.
– Ona cierpi. Zwłaszcza teraz, kiedy cię zobaczyła, nie myśli jasno. Co prawda
nie przyszło mi do głowy, że mogłaby chcieć cię zabić, ale bądźmy szczerzy: czy
ciebie to dziwi?
Nie
odpowiedziałam, zbyt oszołomiona, żeby mierzyć się z zastanawianiem nad
czymś tak… nieprawdopodobnym. Co powinnam myśleć o tym wszystko, co się
działo? Jak miałam w ogóle mierzyć się ze świadomością tego, że ktoś
nienawidził mnie aż do tego stopnia, żeby posunąć się do tego, by mnie zabić.
– Ona… To
znaczy Rosa – powiedziałam w końcu, ostrożnie dobierając słowa. – Ona…
płonęła, a ja…
– Och,
gdyby Rosa potrafiła dokonać samozapłonu, wtedy mielibyśmy prawdziwy problem –
wtrącił się Aro. Przeniosłam na niego wzrok, ale nie byłam w stanie się
skupić. – To iluzja. Niezwykłe zdolności. Bardzo rzadkie – dodał i chociaż
jego głos brzmiał poważnie, wyczułam tę charakterystyczną nutę, którą
niejednokrotnie wcześniej słyszałam, kiedy w grę wchodziły jakiekolwiek
niezwykłe umiejętności. Pod tym względem Aro zachowywał się niczym dziecko,
które właśnie zdobyło nową zabawkę, żeby później dołączyć ją do swojej
kolekcji. – A przy tym niezwykle praktyczne.
– Nie mów
tego przy Rosie, bo jeszcze bardziej ja zdenerwujesz. Przypominam ci naszą
umowę, Aro – rzuciła chłodnio Fi, przeczesując ciemne włosy palcami. – Nie
jesteśmy na twoich usługach. Zapamiętaj to sobie.
– Gdzież
mógłbym zapomnieć… – westchnął wampir, zaciskając usta. – Doskonale pamiętam,
co takiego wam obiecałem.
Kobieta
w zamyśleniu skinęła głową.
–
Znakomicie. To, że tutaj jesteśmy, jest wyłącznie dobrą wolą moją i Rosy,
i w każdej chwili może ulec zmianie – zastrzegła.
– Mam
uwierzyć, że tak po prostu zrezygnujecie z okazji, żeby się zemścić? –
zapytał i w tamtym momencie musiał trafić w sedno, bo Fiona
spoważniała; jej oczy pociemniały jeszcze bardziej, nie zdradzając żadnych
emocji.
Próbowałam
jakoś nadążyć za ich rozmową i cokolwiek zrozumieć, ale to wcale nie było
takie proste. Nie chodziło już nawet o to, że byłam obolała i ciężko
mi się myślało. Już samo zachowanie Demetriego wydawało mi się dziwne, poza tym
naprawdę nie spodziewałam się tego, że Aro może przebywać tak blisko Volterry –
i to na dodatek w towarzystwie kobiet, które miały równie wiele
powodów do tego, żeby obwiniać go w równym stopniu, co i mnie.
Fiona
ponownie przeniosła wzrok na mnie, tym samym skutecznie wyrywając mnie z zamyślenia.
– Wracając
do Rosy, lepiej dla ciebie, żebyś nie wchodziła jej w drogę. Postaram się
przemówić jej do rozsądku, ale kiedy do głosu dochodzą emocje…
– Chyba
wiem, co takiego masz na myśli – przyznałam cicho. – Ja… Naprawdę jest mi
przykro z powodu Silence’a i Seana – dodałam, nie mogąc się
powstrzymać.
– Przestań
się tłumaczyć – warknęła, nie chcąc ryzykować, że spróbuję dodać coś więcej. –
Mówiłam ci już, że widziałyśmy, co takiego zaszło. Silence… Silence nie był
zły, poza tym mam wrażenie, że w innych okolicznościach mógłby ci polubić
– stwierdziła, uciekając wzrokiem gdzieś w bok. Czułam, że wspomnienie
wampira sprawia jej ból; już podczas podróży do Greenpoint w rozmowie
z Silence’m wyczułam, że darzy Fionę uczuciem, najpewniej ze wzajemnością.
– Nieważne. Tak naprawdę jego śmierć to tylko i wyłącznie jego wina –
oznajmiła niespodziewanie, kierując swoje rubinowe tęczówki wprost na Aro.
Wampir
uniósł brwi, bardziej zaskoczony niż jakkolwiek zaniepokojony jej
stwierdzeniem. Wydawał się obojętny, a może nawet znudzony, chociaż po
nieśmiertelnych trudno było stwierdzić, co tak naprawdę czują albo myślą.
Niejednokrotnie przekonałam się już, że wampiry były stworzone nie tylko do
czekania, ale również pozostawały mistrzami ukrywania emocji.
– Moja? –
powtórzył. – O ile mi wiadomo, nie byłem nawet obecny przy tym, co
spotkało waszego przyjaciela, dlatego nie rozumiem…
– Postawmy
sprawę jasno, Aro – przerwała mu bez chwili wahania. – Gdybyś nie wysłał swoich
ludzi, żeby uprzykrzyli nam życie, nic złego by się nie wydarzyło. Najpierw
odebrałeś nam Seana, a potem… Zobaczyłeś to w jego wspomnieniach,
prawda? Nas – mnie i Rosę. Jestem pewna, że nie mogłeś sobie darować tego,
żeby przynajmniej nie spróbować posiąść naszych zdolności. Oczywiście do tego
potrzebowałeś powodu, ale i tak…
– O czym
wy teraz mówicie? – zapytałam w oszołomieniu, próbując nadążyć za tokiem
jej rozumowania. Byłam zmęczona, co bynajmniej nie pomagało mi w kojarzeniu
faktów. – Przecież to Silence…
Fiona
pokręciła głową, Aro zaś zaśmiał się bez wesołości.
– Moja
droga, obawiam się, że Silence cię okłamał, opowiadając ci o swoich
niezwykłych zdolnościach – zwrócił się do mnie Aro, przenosząc na mnie wzrok.
– Nie
rozumiem – przyznałam zgodnie z prawdą. – Silence… Jego imię i…
– Silence
zrobił to dla mnie – wyszeptała Fiona. – To było niczym ironiczny żart, a może
po prostu przeznaczenie… Nie wiem, ale wiedziałam, że pomiędzy nami jest coś
niezwykłego już od pierwszej chwili, kiedy stanął na mojej drodze. Pani Ciszy
odnalazła tego, który do niej należał – dodała, po czym zaśmiała się cicho,
aczkolwiek jej oczy nadal pozostawały poważne i na swój sposób smutne. –
Silence był moją ciszą, moim ukojeniem…
Spojrzałam
na nią z niedowierzaniem, w końcu zaczynając rozumieć. W pewnym
sensie było to dla mnie oczywiste już od pierwszej chwili, w której ją
zobaczyłam, ale dopiero teraz mogłam swoje przypuszczenia potwierdzić.
– Chcesz
powiedzieć, że… wcale nie był uzdolniony. – Uważnie lustrowałam wzrokiem jej
twarz, szukając potwierdzenia. – Okłamał mnie, żeby chronić ciebie i Rosę…
– Zawsze chciał mnie chronić – poprawiła mnie machinalnie.
– Teraz to nie ma znaczenia. A prawdziwą Panią Ciszy byłam i zawsze
będę ja.
Hannah
Pocałunek trwa, coraz
odważniejszy i bardziej namiętny. Być może powinnam, ale nie potrafię się
przed tym bronić, zbyt oszołomiona i złakniona pieszczoty, żeby tak po
prostu przestać. Nawet nie chcę tego, w pełni skoncentrowana wyłącznie na
bliskości Felixa, jego słodkim zapachu, sposobie w jaki dotyka mojego
ciała… Jego ręce są wszędzie, podobnie jak usta, a ja nie pozostaje mu
dłużna, nie próbując nawet ukrywać, że łaknę więcej. Chcę jego i wiem, że
on pragnie mnie i mojego ciała w równym stopniu. Pokazał mi to już
wtedy, w Rio de Janeiro, chociaż wtedy żadne nie miało dość odwagi, żeby
nazwać to, czego tak naprawdę chcieliśmy.
Ja również
nie potrafiłam tak po prostu przyznać się do tego, co czuję. Teraz wszelakie
obawy zniknęły, a ja jestem w stanie myśleć wyłącznie o jego
bliskości i o tym, co mi powiedział. Mam wrażenie, że od nadmiaru
emocji wręcz dzwoni mi w uszach; nie słyszę niczego, prócz jego ostatnich
słów – jakże oszałamiających, cudownych, pożądanych…
Zakochał
się we mnie. On naprawdę się we mnie zakochał, a ja…
Ja czuję to
samo. Nie sądziłam, że kiedykolwiek przyznam się do czegoś tak szalonego
i to na dodatek komuś takiemu jak Felix, ale to teraz nie ma znaczenia.
Jestem już zmęczona uciekaniem i udawaniem, że jestem taka silna i dzielna,
i że nie potrzebuję nikomu. Do tej pory grałam, próbując przekonywać samą
siebie, że sobie poradzę i że wcale nie czuję się tak przerażona i rozbita
z powodu tego, co dzieje się wokół nas, ale teraz nie jestem w stanie
tego ciągnąć. Nie potrafię bronić się i uciekać, dalej odpychać od siebie
Felixa i tego, że chyba faktycznie coś do niego czuję – nie w obliczu
tego, co sam mi w końcu powiedział i to po tak długim okresie
oczekiwania na to, żebym w końcu mogła to usłyszeć.
To czyste szaleństwo, myślę, ale nie
dbam o to, że to nie pora i miejsce na… Właściwie na co? Wiem, że mam
coś do zrobienia i że istnieją ważniejsze priorytety – Renesmee, jej
rodzina, Demetri… – ale teraz to wszystko schodzi na dalszy plan, a ja nie
jestem w stanie tak po prostu zmusić się do tego, żeby zacząć myśleć
logicznie. „Do diabła z logiką!” – mam ochotę wykrzyczeć, lecz nawet to
jest dla mnie trudne, zwłaszcza, że nie da się mówić i jednocześnie
całować. Moje wargi są coraz bardziej spragnione ust Felixa; oboje tego
pragniemy, kiedy zaś wszelakie hamulce puszczają, żadne z nas nie jest
w stanie przerwać tego, co dzieje się pomiędzy nami. Jego ręce są
wszędzie, a ja drżę pod jego dotykiem, pragnąc jeszcze i jeszcze,
chociaż być może nie powinnam…
Wsuwam ręce
pod jego koszulę, zaczynając błądzić opuszkami palców po jego gładkich, nagich
plecach. Mam wrażenie, że jego ramiona są stworzone dla mnie, a może to po
prostu ja istnieję po to, żeby mógł mnie obejmować. Nigdy dotąd nie byłam aż
tak bardzo świadoma muskulatury jego ciała, ani też nie pragnęłam kogokolwiek
aż do tego stopnia. Chcę znaleźć się jeszcze bliżej, decydując się posunąć
znacznie dalej niż do tej pory – dokończyć to, co rozpoczęliśmy w Rio de
Janeiro, a może jeszcze w Volterze, kiedy Felix pocałował mnie po raz
pierwszy. Sama nie jestem pewna, kiedy nasze relacje uległy zmianie, ale czułam
to już w dniu balu, kiedy razem siedzieliśmy w tamtej małej, ukrytej
komnacie, a ja zdradzałam mu swój największy sekret, ryzykując, że stracę
nie tylko jego, ale również przyjaźń i zaufanie Renesmee oraz Demetriego. Nie
chciałam myśleć o tym, że Felix mógłby działać na mnie aż do tego stopnia,
ale teraz nie mam już wyboru, a okłamywanie samej siebie nie ma
najmniejszego sensu.
Nie
obchodzi mnie to, że jesteśmy przed domem i że zaledwie kilka metrów dalej
znajduje się dom, gdzie czeka na nas cała rodzina nastawionych wrogo wampirów.
Powinnam powiedzieć „dość” i pójść, żeby oddać rodzicom Renesmee
wspomnienia, w końcu koncentrując się na tym, co było istotne, ale nie
jestem w stanie wyobrazić sobie tego, że tak po prostu mielibyśmy
przerwać… Nie jestem pewna, czy w ogóle potrafię to zrobić, odejść i…
To
nieprawdopodobne, ale chyba naprawdę pragnę tego, żeby Felix posiadł mnie tu
i teraz – tuż przed domem, w miejscu osłoniętym zaledwie przez
rzucany przez drzewo cień. Pragnę położyć się na trafie, a potem już tylko
się z nim kochać, obojętna na to, jak bardzo wydaje się to szalone, czy
niewłaściwe.
Chcę tego.
I on także.
– Felixie…
– szepcę z ustami przyciśniętymi do jego warg. – Fel…
Nie daje mi
dokończyć. Aż zapiera mi dech w piersiach, kiedy bezceremonialnie
przyciska mnie do pnia drzewa, napierając na mnie całym ciałem. Czuję jego
pragnienia – pożądanie i radość, mieszające się z moimi własnymi
uczuciami – i poddaję się temu z rozkoszą, równie pozbawiona
jakichkolwiek hamulców. Zarzucam mu ramiona na szyję i obejmuję nogami
w pasie, chcąc znaleźć się jeszcze bliżej – tak blisko, jak tylko będzie
to możliwe.
Pragnę go
nade wszystko, a niemożność zaspokojenia naszych wspólnych potrzeb jest
tak okropnym doświadczeniem, że niemal sprawia mi ból.
Jego palce
muskają moją talię, a chwilę później wsuwają się pod moją bluzkę. Drżę
w odpowiedzi na jego dotyk, coraz bardziej rozochocona i chętna, żeby
przyjąć go takim, jakim jest – tu, teraz, zaraz… Nie jestem święta, poza tym
już od ładnych kilku lat nie jestem dziewicą, a jednak czuję się tak
podekscytowana i podenerwowana, jakbym była niedoświadczoną małolatą,
stojącą przed perspektywą pierwszego razu. Nie mogę zresztą stwierdzić, żeby
moja wspomnienia były szczególnie dobre, widziane ludzkimi oczami i mocno
zniekształcone przez przemianę. Kto zresztą mógłby konkurować z kimś takim
jak Felix albo…?
– Eee… Nie
przeszkadzam wam przypadkiem?
Głos, który
nagle wdziera się do naszej prywatnej bańki szczęścia, niemal w brutalny
sposób ściąga nas na ziemię. Aż wzdrygam się, kiedy z gardła Felixa wyrywa
się pełen niezadowolenia, zwierzęcy warkot. Nie mam nawet chwili na to, żeby
się zastanowić, kiedy wampir przemieszcza się w błyskawiczny sposób,
zsuwając mnie ze swoich bioder. Pewnie staję na ziemi, a chwilę później
Felix materializuje się tuż przede mną, wciąż pod wpływem silnych emocji, gotów
bronić przed ewentualnym niebezpieczeństwem.
Sama
również czuję się oszołomiona i wytrącona z równowagą. Oddech mam
przyśpieszony i nierówny, chociaż tlen jest mi zbędny do tego, żeby
normalnie funkcjonować. Drżę na całym ciele, potrzebując dłuższej chwili, by
skoncentrować wzrok na stojącym w niewielkim oddaleniu od nas wampirze –
kiedy zaś rozpoznaję w nim równie zaskoczonego, co i zażenowanego
Emmett’a, mam ochotę zapaść się pod ziemię, tym bardziej, iż czuję, że wampir
widział przynajmniej część tego, co zaszło pomiędzy mną a Felixem.
– Cholera…
Czego chcesz? – pyta mój towarzysz, w końcu rozluźniając mięśnie
i uświadamiając sobie, że nie mamy powodów do niepokoju.
W przeciwieństwie do mnie jest bardziej rozdrażniony, może nawet zły, ale
na pewno nie zawstydzony.
Emmett
rzuca nam wymowne spojrzenie, ale – dzięki Bogu, bo naprawdę nie ręczę za
zachowanie Felixa! – nawet słowem nie komentuje tego, czego jest świadkiem.
Próbuję dyskretnie poprawić włosy i przynajmniej względnie doprowadzić się
do porządku, ale mam świadomość tego, iż jedynie jeszcze bardziej się pogrążam.
– Jak
mówiłem, nie chcę wam przeszkadzać ani nic z tych rzeczy – mówi Emmett, po
czym wywraca oczami, słysząc ostrzegawcze warknięcie Felixa. – Dobra! Już nic
nie mówię… – reflektuje się i zaraz poważnieje. Zdążyłam już nauczyć się,
że poważny Emmett Cullen to rzadkość i zdecydowanie nie wróży dobrze. Niestety,
mam rację. – Macie natychmiast przyjść do domu. Alice miała kolejną wizję i… No
cóż, nie jest zbyt dobrze.
– Renesmee…
– szepcę bezwiednie, coraz bardziej oszołomiona i zaniepokojona. Jak
mogłam zapomnieć…?
Nie dodaję
niczego więcej. W jednej chwili Felix chwyta mnie za rękę i stanowczo
ciągnie przed siebie, biegiem kierując się w stronę domu.
Żadne
z nas nie sprawdza nawet, czy Emmett biegnie za nami.
Przyznam, że jestem z siebie dumna. Rozdział nie tylko napisany z dziką przyjemnością, ale w stosunkowo krótkim czasie, na dodatek objętościowo dłuższy niż zazwyczaj. Liczę na to, że Was usatysfakcjonuję, aczkolwiek to jak zwykle pozostawiam Waszej ocenie. Tak czy inaczej, mnie się podoba, a to chyba istotne…Od tej pory wszystko będzie działo się szybko. Do końca tej księgi zostało zaledwie jedenaście rozdziałów i epilog, więc nikt nie powinien narzekać na brak akcji. Co z tego wyjdzie, wszyscy przekonamy się z czasem, aczkolwiek jestem dobrej myśli… Dodatkowo sukcesywnie uzupełniam bohaterów, więc zapraszam do przejrzenia uaktualnionej zakładki. Tradycyjnie dziękuję za wszystkie komentarze; jesteście cudowni, a ja proszę o więcej.Nessa.
Boże tylko 11 rozdziałów? Proszę nie kończ jeszcze bloga !! Według mnie masz prawdziwy talent, sama próbowałam napisać takiego bloga, ale to co wyszło było raczej żałosne... Rozdział był jak zawsze wspaniały, czekam kiedy do akcji wkroczy Demetri <3 Życzę weny na dalsze części ;**
OdpowiedzUsuń11 rozdziałów do końca tej księgi. Zwieńczeniem trylogii będzie kolejnych trzydzieści części "Ukojenia", więc tak szybko się mnie nie pozbędziecie =)
UsuńDziękuję pięknie za tak pozytywną reakcję,
Nessa.
Dłuuugi rozdział:D Podoba mi się:D
OdpowiedzUsuńCzekam na rozwój sytuacji na linii Nessie- Rosa. Dziewczyny (Fi i Rosa) raczej nie będą zachwycone perspektywą odbicia Dema^^. Przypuszczam co mógł im zaoferować Aro. Zemstę. Więc prędzej będą chciały zabić Demetriego niż go ratować;] ja na ich miejscu nie ufałabym Aro. Mówić to on sobie może i obiecywać - kłamca jeden raczej nie spełnia swoich obietnic. No cóż- zobaczymy jak potoczą się dalej wypadki:)
Cieszy mnie to się dzieje pomiędzy Hannah i Felixem, ale seks na trawniku..hmm to nie jest najlepszy pomysł. Zwłaszcza w takiej sytuacji:P Ciekawa jestem co zobaczyła Alice..pewnie Volterę, a jeśli tak to zapewne tam się udadzą..to jak im Emmet przerwał- ubawiłam się:D Em był zażenowany, a razem z Rose raczej nie przejmują się innymi, ale chyba też nie posunęli się aż tak w swoich dzikich harcach w miejscach, których ktoś mógłby ich zobaczyć:D no chyba,że o czymś nie wiem:D
Już się nie mogę doczekać ponownego spotkania Renesmee i Demetriego:) I oczywiście tego jak zareaguje Edward na przyszłego zięcia^^(tak, zakładam, że się oświadczy- kiedyś). Hmm 11 rozdziałów... to dobrze, że będzie jeszcze jedna księga:D Nie chcę się jeszcze rozstawać z tą historią:)
Weny
Guśka
Ostatnio wpadłam na twojego bloga i spodobał mi się prolog. Im dalej czytałam tym bardziej mnie wciągało. No kochana przez ciebie się normalnie nie wyspałam. Wiem że rano trzeba wstać, a tu na śpiocha muszę skończyć ostatni rozdział bo nie usnę. Naprawdę ciekawie piszesz. Przyznam Ci się szczerze, że nie jestem fanką zmierzchu, a tu proszę raptem uwielbiam Renesme i Demetriego ( Parring Hany i Felixa też mi się mimo wszystko podoba XD)
OdpowiedzUsuńCzekam na więcej i zapraszam na http://taniec-z-wampirem.blogspot.com
Uwielbiam Twojego bloga:-) nic mnie tak nie wciąga jak dobre opowiadanie:-) na każdy rozdział czekam z niecierpliwością, choć nie zawsze komentuję (za co z góry przepraszam). Pozdrawiam i życzę jak najwięcej weny:-)
OdpowiedzUsuńJak zwykle wspaniały rozdział ;) Podobają mi się te nowe bohaterki opowiadania. Nie spodziewałam się Ara w takim towarzystwie.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że ktoś w końcu przerwie Hannie i Felixowi :D
Rozdział pojawił się bardzo szybko. Dziękuję ci, że tak bardzo się dla nas starasz. Wenyyy ;*