poniedziałek, 18 maja 2015

1. Sen

Demetri
Było cicho, ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Milczenie mi odpowiadało, tak jak i świadomość tego, że byłem sam, co w tym domu zdarzało się dość sporadycznie. Oczywiście, kiedy jeszcze należałem do straży, również musiałem liczyć się z niechcianym towarzystwem – w końcu Volturi stanowili jeden z najliczniejszych wampirzych rodów na świecie – ale czym innym była konieczność współegzystowania z innymi wampirami w olbrzymiej twierdzy, a czym zgoła odmiennym świadomość tego, że pozostali domownicy patrzą na ciebie z ukosa, zupełnie jakbyś był ich wrogiem, uważnie kontrolując każdy twój ruch. Zdawałem sobie sprawę z tego, że mieszkanie z Cullenami pod jednym dachem będzie trudne, ale nie miałem innego wyboru, zresztą nie byłem w stanie zmusić się do żałowania decyzji, którą podjąłem.
No cóż, wbrew wszystkiemu nie było aż tak źle, jak mógłbym oczekiwać. Spodziewałem się tego, że zwłaszcza z Edwardem regularnie będziemy rzucać się sobie do gardła, ale nic podobnego nie miało miejsca. Jasne, nie znosił mnie, ale najwyraźniej miał więcej swoich problemów, by przejmować się mną i tym, że wraz z Hanną i Felixem mogliśmy „zagrażać bezpieczeństwu jego rodziny”. Prawda była taka, że teraz wszyscy byliśmy w równie wielkich tarapatach, a cel w gruncie rzeczy mieliśmy jeden, niezależnie od tego, co którekolwiek z nich mogłoby myśleć. Pół roku zmieniło wszystko, a nawet jeśli nie wszyscy członkowie rodziny byli w stanie w to uwierzyć, musiało im wystarczyć nasze słowne zapewnienie, że wcale nie jesteśmy ich wrogami – i że podobnie jak oni, nade wszystko pragniemy dobra Renesmee. Zabawne, ale chyba właśnie Edward najlepiej to rozumiał, a naszą jedyną i już sprawdzoną formą współpracy, była wzajemna ignorancja oraz ograniczanie spędzanego razem czasu do absolutnego minimum. Tak było proście, a skoro w ten sposób byliśmy w stanie uniknąć wariackich, niepotrzebnych nikomu kłótni, mogliśmy uznać taki stan rzeczy na olbrzymi sukces.
W gruncie rzeczy wcale nie obchodziło mnie tworzenie jakichkolwiek pozytywnych relacji z członkami rodziny Renesmee. Zależało mi na niej, nie na jej bliskich, choć z technicznego punktu widzenia, to chyba była transakcja wiązana – bo niezależnie od wszystkiego, ona była jedną z nich. Zdawałem sobie z tego sprawę, tak jak i brałem pod uwagę to, że być może stracę ją teraz, kiedy skutki daru Hanny ostatecznie zostały zniwelowane, ale przez większość czasu starałem się o tym nie myśleć. Jeśli miałem być ze sobą szczery, nie potrafiłem sobie wyobrazić tego, że miałbym ją tak po prostu zostawić, ale… No cóż, gdyby to była jedyna szansa na to, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, zrobiłbym to. Mógłbym nawet dać się pokrajać albo zabić, byleby tylko była cała i zdrowa, zdolna do tego, żeby swobodnie żyć dalej. Wszystko, byleby ostatecznie wybrnąć z tej chorej sytuacji, która wydawała się ciągnąć już przez całą wieczność, choć w rzeczywistości minęły zaledwie dwa tygodnie.
Westchnąłem cicho, po czym odwróciłem się od okna i szybkim krokiem podszedłem do ustawionego pod przeciwległą ścianą łóżka. Nikłe światło, rzucane przez wąski sierp znikającego już księżyca, było jedynym źródłem jasności, subtelnie rozświetlając pogrążony w półmroku pokój. Jasny blask padał również na już i tak nienaturalnie bladą skórę pogrążonej we śnie Renesmee, sprawiając, że dziewczyna wyglądała równie pięknie, co i na swój sposób niepokojąco. Gdybym zobaczył ją dziś po raz pierwszy, zwłaszcza o tej porze, pomyślałbym, że po prostu zasnęła i nawet nie zwrócił uwagi na to, że cokolwiek było nie tak, ale taki stan rzeczy utrzymywał się od chwili, w której znalazłem ją w podziemiach, a to zdecydowanie nie zaliczało się do kategorii rzeczy „normalnych”.
W milczeniu zająłem swoje stałe już miejsce na skraju łóżka, zupełnie machinalnie nachylając się, by przeczesać miedziane włosy Renesmee palcami. Loki miała miękkie i sprężyste, co jak nic zawdzięczała swoim ciotkom, choć naprawdę nie rozumiałem, jak w tej sytuacji którakolwiek z nich mogła mieć głowę do tego, by przejmować się jej wyglądem. Podejrzewałem, że gdybym spróbował zapytać o to Hannę, jedynie prychnęłaby albo mruknęła coś na temat ignorancji mężczyzn, ale jeśli miałem być szczery, było mi wszystko jedno. Cokolwiek robili Cullenowie, jak na razie nie rozwiązywało najważniejszego problemu, choć oczywiście wszyscy staraliśmy się znaleźć jakiekolwiek sensowne rozwiązanie, niezależnie od tego, czego by się dotyczyło. Chyba nawet powinienem był czuć się źle, że przesiadywałem przy Nessie, zamiast z resztą ślęczeć nad książkami w bibliotece albo po raz wtóry przeszukiwać Internet, ale nie wyobrażałem sobie tego, bym mógł zostawić dziewczynę przynajmniej na moment. Raz już pozwoliłem, by ktokolwiek zabrał ją ode mnie i choć nie miałem najmniejszego wpływu na to, co działo się z nią później, nie zamierzałem więcej tego błędu powtarzać. W porządku, może i teraz sytuacja była inna, a Renesmee była bezpieczna pod opieką rodziny, ale…
Nie, po prostu nie. Zdążyłem się już przekonać, że czasem ułamki sekund potrafiły zmienić wszystko… A może najzwyczajniej w świecie chciałem mieć pretekst do tego, żeby choć na moment zostać z nią sam na sam, nawet jeśli przypatrywanie się jej bladej twarzy zaczynało być przygnębiające.
Przynajmniej była cała, jeśli oczywiście wierzyć temu, co powiedział mi na temat jej stanu doktor. Chyba tylko Carlisle’owi i jego żonie mogłem w większości kwestii zaufać, chociaż nie dało się ukryć, że ta uprzejmość z ich strony niezmiennie wprawiała mnie w konsternację. Czasami sam nie byłem pewien na czym stoję, z jednej strony napotykając na ciągłą wrogość ze strony przybranych dzieci doktorostwa i jednocześnie utrzymując dość dobre relacje z Carlisle’m i Esme. Zwłaszcza ona mnie zaskakiwała, traktując mnie, Hannę i Felixa w sposób do którego żadne z nas zdecydowanie nie zostało przyzwyczajone. Jakiekolwiek przejawy troski zdecydowanie nie były czymś, czego którekolwiek z nas się spodziewało, poza tym trudniej było sensownie reagować na kąśliwe uwago Rosalie albo niechętne spojrzenia, skoro jednocześnie nie miało się serca jakkolwiek urazić jakże uczynnej Esme.
No cóż, chyba nie powinienem być zdziwiony. Aro niejednokrotnie narzekał na Cullenów i ich wyjątkowo rozwiniętą zdolność empatii, pozwalającą im swobodnie funkcjonować pomiędzy ludźmi. Zwłaszcza po latach służby w szeregach Volturi, konieczność przywyknięcia do innych warunków i stylu życia, stanowiła prawdziwe wyzwanie, choć przystosowanie się do nowych warunków stanowiło dla mnie akurat najmniejszy z licznych problemów. Renesmee była niezwykła, a ja już i tak zmieniłem się przy niej, chociaż dopiero teraz zaczynałem być tego w pełni świadom. Jeszcze pół kroku temu nie do pomyślenia byłoby dla mnie to, że spojrzę na jakąkolwiek kobietę w ten wyjątkowy, przepełniony uczuciem, ale i niepokojem sposób, jak to było w przypadku Nessie. Martwiłem się o nią całym sobą, dosłownie odchodząc od zmysłów, nie potrafiąc pojąć, jak bardzo los musiał być okrutny, skoro postawił nas przed obliczem czegoś takiego – bo choć miałem ją przy sobie, dosłownie na wyciągnięcie ręki i to po wszystkim tym, co oboje przeżyliśmy od dnia balu bożonarodzeniowego, jednocześnie czułem się tak, jakby znajdowała się gdzieś daleko, gdzie nawet za sprawą swoich zdolności nie byłem w stanie jej odszukać. Ta myśl mnie wykańczała, tak jak i przeciągająca się bezradność, ale jakie tak naprawdę mieliśmy możliwości?
Ucieczka Rosy i Fiony komplikowała wszystko, a jakby tego było mało, wszystko wskazywało na to, że te dwie dosłownie rozpłynęły się w powietrzu. Nie miałem pojęcia, jak to możliwe, ale pomimo fizycznego kontaktu z jedną z nich, nie byłem w stanie wychwycić żadnego śladu, który pomógłby mi dotrzeć do którejkolwiek z nich. Wrażenie było takie, jakby obie po prostu zniknęły, co w nieprzyjemny sposób kojarzyło mi się z tym, jak nie byłem w stanie odszukać Heidi i Renesmee, przez co omal nie straciłem tej na której tak bardzo mi zależało. Teraz czułem się równe niepraktyczny, zdolny tylko i wyłącznie do tego, by załamywać ręce, chociaż w ten sposób zdecydowanie nie miałem być w stanie pomóc ani sobie, ani tym bardziej nieprzytomnej dziewczynie.
– Znowu tutaj jesteś, Demetri?
Wzdrygnąłem się i bez zastanowienia poderwałem na równe nogi, instynktownie napinając wszystkie mięśnie. W ułamku sekundy okręciłem się na pięcie, osłaniając sobą Renesmee i szykując się do skoku. Stojąc na lekko ugiętych nogach, tępo spojrzałem przed siebie, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że mam przed sobą Carlisle’a, choć w roztargnieniu nawet nie wyczułem ani nie usłyszałem jego nadejścia.
Szlag! Co się ze mną działo? Takie rzeczy nie zdarzały mi się na co dzień, a przynajmniej niczego takiego sobie nie przypominałem. Kiedy byłem pod wpływem daru Marcusa, wtedy w istocie zmysły mnie zawodziły, ale to było coś zupełnie innego, zresztą nie do pomyślenia było dla mnie to, żeby wampir mógł mieć na mnie jakikolwiek wpływ, skoro już dawno wyrwałem się spod wpływu jego zdolności. Kuszącą wydawała się myśl, by zrzucić tę chwilową niedyspozycję i ogólne rozdrażnienie na jakiś szok pourazowy albo skutki uboczne długotrwałego zamknięcia, ale prawda była taka, że cała ta sytuacja wytrącała mnie z równowagi w stopniu o wiele większym od tego, do czego chciałem się przyznać.
Wypuściłem powietrze ze świstem, po czym z wolna wyprostowałem się, rozluźniając mięśnie. Nie odezwałem się nawet słowem, a i Carlisle nie skomentował mojego zachowania, równie spokojny i opanowany, co zazwyczaj. Hm, czyżbym był już aż do tego stopnia żałosny, że nikt nawet nie miał do mnie pretensji o to, że zachowywałem się jak jakiś paranoik? Nie miałem pojęcia, zresztą nie sądziłem, bym otrzymał szczerą odpowiedź, gdybym jednak zdecydował się o to zapytać.
– Jak widać – mruknąłem z opóźnieniem, zaplatając ramiona na piersi i z uwagą obserwując doktora, kiedy bez pośpiechu podszedł bliżej, by móc nachylić się nad wnuczką. – Coś nowego?
– Powiedziałbym ci – zapewnił mnie, choć to bynajmniej mnie nie uspokoiło. – Wiem tylko, że Hannah chciała z tobą porozmawiać, ale…
– Ale ja nie chcę – przerwałem mu, nerwowo zaciskając usta.
Carlisle westchnął, po czym krótko skinął głową. Zacisnąłem usta, kiedy nachylił się nad Nessie, ograniczając się zaledwie do pogładzenia jej po policzku i sprawdzenia, czy nie dostała temperatury. Chciałem mieć o to do niego pretensje, tym bardziej, że siedząc przy Renesmee, sam zorientowałbym się, gdyby nagle dostała gorączki albo gdyby działo się z nią cokolwiek innego. To oczywiste, że wtedy natychmiast dałbym znać, nie wspominając już o tym, że przez ostanie dni doktor ograniczał się wyłącznie do biernej obserwacji, choć to przecież nie dawało żadnego efektu. Niestety, nie potrafiłem się nawet porządnie zdenerwować, aż nazbyt świadom tego, że Carlisle jest równie bezradny, co i my wszyscy, przynajmniej jeśli chodziło o ten dziwny stan, w którym pozostawała Nessie. Nie mogłem zaprzeczyć, że zaraz po powrocie z Volterry i tak zrobił dużo, opiekując się wnuczką, kiedy okazało się, że Kajusz zdążył dość mocno ją poturbować. Dobrze pamiętałem, jak źle czułem się jeszcze przed tym nieszczęsnym balem, chcąc nie chcąc pozwalając, by Chelsea zbliżyła się do mojej ukochanej, skoro nie mogłem powierzyć dziewczyny żadnemu ludzkiemu lekarzowi.
Problem w tym, że teraz nawet wampir z dużym doświadczeniem i wiedzą medyczną okazał się bezradny. Fizycznie Nessie nic nie dolegało, co zresztą było dla Carlisle’a swego rodzaju zaskoczeniem, tym bardziej, że odmienione przez jad ciało dziewczyny wydawało się regenerować o wiele szybciej niż dotychczas. To była dobra wiadomość, ale trudno było mi się cieszy, skoro to nadal nie rozwiązywało najważniejszego – a Renesmee nadal pozostawała nieprzytomna. Nie miałem pojęcia, co takiego podała jej Rosa, a tym bardziej jak to możliwe, skoro przebicie wampirze skóry jakąkolwiek igłą wydawało się co najmniej trudne, ale pal to licho. Ważniejsze było to, że niezmiennie staliśmy w miejscu i nawet badania krwi nie wyjaśniały nam niczego, może pomijając to, że mimo tego, że po przemianie Nessie wydawało się być bliżej do wampira niż człowieka, jednocześnie jej ciało wydawało się… nienaturalnie kruche i na swój sposób ludzkie.
Próbowałem pojąć te liczne paradoksy i niewiadome, a przynajmniej udawać, że dobrze odnajduję się w obecnej sytuacji, ale to nawet nie było prawdą nawet w najmniejszym stopniu. W rzeczywistości odchodziłem od zmysłów, mając wielką ochotę coś rozwalić albo rozszarpać na kawałki pierwszą osobę, która sobie na to zasłuży – albo niekoniecznie. Szlag trafiał mnie na samą myśl o bezczynności i jedynie możliwość przebywania przy Renesmee przynosiła swego rodzaju ukojenie, choć to nadal było zbyt mało, bym mógł poczuć się lepiej. Ta sytuacja – świadomość tego, że nie potrafię jej chronić – stopniowo mnie wyniszczała, a ja musiałem podjąć jakiekolwiek działanie, zanim moje własne emocje ostatecznie mnie zniszczą.
– Nic jej nie jest. – Carlisle musiał przypatrywać mi się już od dłuższego czasu, ale wcześniej nie zwracałem na to uwagi. Zaskoczony jego słowami, zamrugałem nieco nieprzytomnie, dopiero po chwili przyjmując do wiadomości pełen sens jego słów i spoglądając na niego w taki sposób, jakbym widział go po raz pierwszy. Żartował sobie? – Powtarzałem wam to już wiele razy. Nie potrafię wytłumaczyć, dlaczego Nessie się nie budzi, ale… Posłuchaj, najważniejsze jest to, że przynajmniej na razie nic nie zagraża jej życiu. Ona po prostu śpi – wyjaśnił mi, siląc się na to, by jego głos zabrzmiał kojąco, ale takie wyjaśnienia nie satysfakcjonowały mnie nawet w najmniejszym stopniu.
– Czyli co? Mamy siedzieć, patrzeć na nią i czekać na… No, właściwie na co? Jakby to było takie proste, Rosa nie bawiłaby się w usypianie jej, tylko od razu skręciła jej kark – rzuciłem z goryczą, samego siebie nienawidząc za te słowa. Przecież nawet nie chciałem myśleć o tym, co mogłoby spotkać Nessie, gdybym przyszedł choć chwilę późnej albo… gdyby Rosa wykazała się mniejsza fantazją. – Ale nie, oczywiście jest super! Ona sobie śpi, a my zawsze możemy poczytać sobie kilka książek i próbować karmić ją przez rurkę, bo w końcu czemu nie? To najzupełniej normalna sytuacja! – zadrwiłem, nie mogąc się powstrzymać.
Sam nie byłem pewien, co właściwie chciałem w tamtej chwili osiągnąć. Rozdrażnienie narastało we mnie już od dłuższego czasu i choć zdawałem sobie sprawę z tego, że wszyscy przeżywają tę sytuację w równym stopniu, co i ja, a może nawet bardziej, nie byłem w stanie spoglądać na Cullenów tylko i wyłącznie jak na swoich sprzymierzeńców. Czasami miałem dość tego całego towarzystwa, prób zachowania optymizmu i pocieszających słów, które może i były prawdziwe (jakby dobrze się zastanowić, Carlisle nie powiedział mi niczego, co nie byłoby zgodne z rzeczywistością), choć jednocześnie pragnąłem usłyszeć… cokolwiek, co byłoby w stanie utwierdzić mnie w przekonaniu, że wszystko jest w porządku, a my mamy przynajmniej względne pojęcie tego, jak powinniśmy postępować.
Nerwowo zacisnąłem dłonie w pięści, próbując zapanować nad nerwami. Miałem wrażenie, że balansuję gdzieś na granicy szaleństwa, bliski obłędu albo przynajmniej utraty panowania nad samym sobą. Zdawałem sobie sprawę z tego, że wyżycie się na Carlisle’u byłoby co najmniej niewłaściwe, tym bardziej, że wampir sam z siebie mówił mi wszystko to, co chciałem wiedzieć, ale z drugiej strony… Rozdrażnienie narastało we mnie już od dłuższego czasu, a teraz miałem wrażenie, że w końcu jestem bliski wybuchu i że jedynie kwestią czasu jest to, kiedy ktoś ostatecznie wytrącił mnie z równowagi.
Carlisle musiał wyczuć, co się ze mną dzieje, ale nie wyglądał na szczególnie urażonego moimi słowami albo tym, że w ogóle się uniosłem. Wręcz przeciwnie – spojrzenie nadal miał życzliwe i na swój sposób zmartwione, jakby to nie stan jego wnuczki, ale mój wzbudzał większy niepokój.
– Idź zapolować, Demetri – rzucił jak gdyby nigdy nic, a ja prychnąłem, nie mogąc się powstrzymać. – Mówię poważnie. Masz czarnie oczy, poza tym jesteś tak zdenerwowany, że nie ma mowy, bym zostawił cię z Nessi samego – powiedział z powagą, w taki sposób dobierając słowa, bym nie odebrał tego jako atak albo próbę odsunięcia od Renesmee, ale w pierwszym odruchu i tak aż zachłystnąłem się powietrzem.
– Uważasz, że mógłbym ją skrzywdzić? – zapytałem z niedowierzaniem, zaplatając dłonie za plecami, by nie ryzykować, że jednak posunę się do zrobienia czegoś głupiego.
– Oczywiście, że nie. – Carlisle westchnął. Wyglądał na zmęczonego, zresztą oczy też miał pociemniałe z głodu, ale – w przeciwieństwie do moich – wciąż bliżej im było do naturalnego, złotego koloru, aniżeli do pary jarzących się węglików. – Ale za długo tutaj siedzisz, a ja muszę myśleć również o tym, co dobre dla Nessie. Nie zamierzam cię do niego zmuszać, ale oboje zdajemy sobie sprawę z tego, że głód jest nieprzewidywalny.
Spojrzałem na niego z niedowierzaniem, tym bardziej, że doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, co takiego Carlisle miał na myśli, mówiąc, że „nie zamierza mnie do niczego zmuszać”. Kwestia krwi i polowań wciąż była dyskusyjna, a przynajmniej ani ja, ani Hannah i Felix, jednoznacznie nie zadeklarowaliśmy tego, jaką dietę zamierzamy stosować. Nie wyobrażałem sobie uganiania się za zwierzętami, choć Cullenowie bez wątpienia tego oczekiwali, skoro we trójkę mieszkaliśmy pod ich dachem. W zasadzie od chwili przeniesienia się do Seattle, ani razu nawet nie pomyślałem o tym, że prędzej czy później będziemy potrzebowali krwi, ale z drugiej strony… Hm, to do mnie nie docierało, ale miałem wrażenie, że doktor byłby w stanie nawet przymknąć oko na to, gdybym wybrał się do miasta, by zwieść kilka niewinnych duszyczek, jeśli tylko w ten sposób zdołałby nakłonić mnie do przynajmniej chwilowego odstąpienia od Renesmee.
Cholera, nie byłem z tego zadowolony, ale jakakolwiek kłótnia nie była mi na rękę. Coraz bardziej poirytowany sytuacją, nerwowo przeczesałem włosy palcami, ciągnąc za nie lekko, jakbym miał zamiar je wyrwać, choć nawet nie poczułem bólu. Problem z wampiryzmem polegał na tym, że skoro do pewnego stopnia byłem martwy, wszelakie słabości pozostawały mi obce, przez co nie miałem co liczyć na ukojenie w postaci przynajmniej chwili snu albo chociażby umęczenia się do tego stopnia, by już nie być w stanie myśleć o czymkolwiek, a już zwłaszcza o problemach.
– Dobra – warknąłem, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. Dlaczego wszyscy musieli być aż do tego stopnia uparci? – Dobra, pójdę. Już mnie nie ma – dodałem już ciszej, ale nawet o krok nie ruszyłem się z miejsca.
– Zostanę z nią, jeśli to cię martwi. – Carlisle spojrzał na mnie w uspokajający, ale na swój sposób naglący sposób.
Zacisnąłem usta, ale ostatecznie sztywno skinąłem głową. Musiałem przyznać, że przynajmniej jemu ufałem, oczywiście w granicach rozsądku, jeśli w moim przypadku w ogóle można jeszcze było mówić o jakichkolwiek przejawach spokoju i normalności.
Starając się ignorować obecność doktora, bez słowa wyminąłem go, by móc nachylić się nad Renesmee. Przymknąłem oczy, po czym bardzo powoli pochyliłem się nad dziewczyną, tak, że poczułem na twarzy jej słodki, ciepły oddech.
– Wracam raz-dwa, dobrze aniele? – szepnąłem jej do ucha, po czym – poniekąd przez wzgląd na obecność dziadka Nessie – ograniczyłem się do muśnięcia wargami jej policzka, choć i tak postarałem się musnąć przy tym kącik jej ust. Oczywiście nie odpowiedziała na pieszczotę, ale to było do przewidzenia.
Westchnąłem w duchu, po czym raz jeszcze przeczesałem włosy Nessie palcami i chcąc nie chcąc zmusiłem się do tego, by się od niej odsunąć. Zaraz po tym wstałem i nie oglądając się za siebie, bez słowa wyszedłem z pokoju.
Hannah
Wyczuwam Demetriego, ledwo tylko opuszcza pokój Renesmee. Natychmiast podrywam się na równe nogi i wypadam z gabinetu, który zajmuje doktor, a w którym przez ostatnie dni urządziliśmy coś z pogranicza biblioteki i centrum informacji, próbując szukać… No cóż, w zasadzie wszystkiego, co mogłoby okazać się przydatne albo w jakiś cudowny sposób pomóc nam zrozumieć, co tak naprawdę dolega Renesmee. Aż trzęsę się od nadmiaru emocji, coraz bliższa obłędu, a Felix i Demetri bynajmniej mi nie pomagają, tym bardziej, że przez większość czasu jestem sama. Fakt, że prawie na każdym kroku mam wrażenie, że jestem w tym domu wrogiem, również stanowi marne pocieszenie, ale do tego zdążyłam się już przyzwyczaić, tak jak i do myśli o tym, że w pewnym sensie to wszystko moja wina. W końcu gdybym nie uległa Kajuszowi i nie wmieszała się w życie Renesmee oraz jej bliskich, pewne rzeczy nigdy nie miałyby miejsca.
Demetri zauważa mnie, ledwo tylko wychylam się z pokoju. Przez jego twarz przemyka cień, ale nie daję mu nawet szansy na to, by się odezwał. Nie po to przez dłuższy czas czekałam, aż szanowny Romeo zdecyduje się wrócić do świata żywych, żeby dalej cierpliwie czekać i sprawdzać, czy w ogóle zamierzał ze mną rozmawiać.
– Musimy pogadać – oznajmiam już na wstępie. Podchodzę bliżej, po czym wspieram obie dłonie na biodrach, spoglądając na tropiciela nagląco. – I to teraz – dodaję, by nie miał jakichkolwiek wątpliwości co do tego, czego od niego oczekuję.
– Może później. – Demetri posyła mi gorzki, odrobinę cyniczny uśmiech. Mam ochotę go uderzyć, tym bardziej, że zachowuje się jak dupek, co zwłaszcza po wszystkim, co razem przeszliśmy, ma prawo mnie drażnić. Dlaczego wszyscy faceci muszą być tak bardzo beznadziejni. – Jakoś nie mam nastroju na głupstwa…
– Och, to cudownie, bo ja też nie – warczę i wymijam go w pośpiechu, stając mu na drodze i nie zamierzając przepuścić go do schodów. Czasami naprawdę nie rozumiem, dlaczego to ja muszę być tą rozsądną, nie wspominając o tym, że w ostatnim czasie wymuszenie na Demetrim choć chwili rozmowy stanowi prawdziwe wyzwanie, którego podjęcie wymaga mnóstwa samozaparcia. Cierpi i jestem w stanie to zrozumieć, ale – na litość boską! – nie jest w tym odosobniony. – Siedzimy w bibliotece i przeglądamy te cholerne książki. Jak rozumiem, z Nessie nie jest ani lepiej, ani gorzej, więc świat się nie zawali, jeśli… – zaczynam, ale Demetri nawet nie zamierza wysłuchać mnie do końca.
Krzywię się, kiedy tropiciel bezceremonialnie chwyta mnie za ramiona i błyskawicznym ruchem przyciska do ściany korytarza. Nie jest w stanie sprawić mi bólu, ale mój instynkt i ciało stanowczo protestują przed takim rozwiązaniem, nakazując mi albo go odepchnąć, albo najlepiej dla przykładu kopnąć tam, gdzie najbardziej zaboli. Wywracam oczami, tym bardziej, że ta myśl jest bardzo kusząca, ale zdaje sobie sprawę z tego, że walki ze sobą nawzajem są ostatnim, czego tak naprawdę potrzebujemy. Co więcej, po przebudzeniu Renesmee mogłaby mieć do mnie pretensje o to, że uszkodziłam jej facetowi to i owo, więc chyba faktycznie powinnam postarać się zachować cierpliwość i być miłą… Tylko trochę.
– Masz coś konkretnego czy nie? – pyta mnie Demetri, nachylając się w moją stronę, by móc zmierzyć mnie gniewnym, niemal obłąkańczym spojrzeniem. Jego oczy są tak ciemne, że przypominają dwa jarzące się w ciemności węgliki, a to wystarczy, by wzbudzić mój niepokój, choć jednocześnie wyjaśnia wszystko.
– Ciągle szukamy – odpowiadam, siląc się na łagodny ton. – Dem, posłuchaj…
– Więc po co zawracasz mi głowę? – wzdycha, wycofując się w pośpiechu. Czuję ulgę, mimo wszystko, choć nie wyobrażam sobie, by nawet najbardziej zniecierpliwiony i głodny Demetri, był w stanie zrobić mi jakąkolwiek krzywdę. – Wracajcie do książek, idźcie po raz wtóry przeglądać Internet… Czy ja wiem? Hannah, znajdź sobie jakieś zajęcie, bo naprawdę… – Urywa i potrząsa z niedowierzaniem głową.
Być może powinnam teraz pozwolić mu odejść, ale to wcale nie jest takie proste. Słabo znam Demetriego, ale nawet ja zdążyłam przez ostatnie miesiące zauważyć, że takie zachowanie nie jest dla niego normą, a facet mocno się zmienił, najpewniej za sprawą Renesmee. No cóż, jeśli dobrze się nad tym zastanowić, chyba nawet powinnam być zadowolona ze skutków tego, co nieświadomie zrobiłam. Mówi się, że nie ma tego złego, a spotkanie tej dwójki na pewno uznaję za sukces, a przynajmniej tak by było, gdyby ta ich wielka miłość nie była okupiona tak wielkim cierpieniem mojej aktualnie najlepszej przyjaciółki.
Prostuję się i ruszam za Demetrim, dopadając do niego, kiedy jest już mniej więcej w połowie prowadzących na parter schodów. Choć bez wątpienia zdaje sobie sprawę z tego, że mu towarzyszę, stara się mnie ignorować, co wychodzi mu znakomicie przez następnych… piętnaście sekund. Zaraz po tym mruczy coś gniewnie pod nosem i gwałtownie obraca się w moją stronę, aż zaczynam się zastanawiać, czy zaraz nie puszczą mu nerwy i przypadkiem nie zdecyduje się na zdemolowanie połowy domu. To na pewno nie zadowoliłoby Cullenów, zresztą Edward i Rosalie tylko czekali na jakiś pretekst, by wejść z nami na ścieżkę wojenną i jakkolwiek się nas pozbyć, ale mam wrażenie, że Demetri jest w takim stanie, że jest mu już wszystko jedno.
– Zawsze byłaś taka uparta? – rzuca gniewnym tonem, mierząc mnie z uwagą od stóp do głów.
Wywracam oczami powstrzymując cisnące mi się na usta złośliwości. Mimo wszystko kamień spada mi z serca, bo w tonie wampira wyczuwam rezygnację, a może nawet swego rodzaju rozbawienie, o ile to w jego sytuacji w ogóle możliwe. Tak czy inaczej, Demetri brzmi na bardziej rozdrażnionego niż zagniewanego, więc może jednak mam szansę skłonić go do rozmowy i jednocześnie wyjść z tego cało.
Chcę odpowiedzieć, jednak tego wieczora najwyraźniej wszyscy zmówili się przeciwko mnie, nie dając mi dojść do słowa:
– Zawsze, choć w ostatnim czasie to chyba się nasila – słyszę głos Felixa i natychmiast podrywam głowę ku górze, dostrzegając wampira u szczytu schodów, jakby od niechcenia opartego o poręcz.
– Chyba zaczynam tęsknić za zamknięciem – mruczy w odpowiedzi Demetri, spoglądając na przyjaciela z odrobiną rezerwy. – Ty też masz zamiar mnie dręczyć? Jeśli tak, śmiało. Nie żałujcie sobie…
Felix unosi brwi.
– A kto mówi o dręczeniu? – pyta, a jego wzrok na zawołanie kieruje się na mnie. – Poza tym, nawet nie mów mi takich rzeczy. Nie po to omal nie daliśmy się zabić, żebyś teraz narzekał na to, że wyszedłeś z tych cholernych lochów… Hm, jeśli chcesz, zawsze możemy zamknąć tam Hannę – dodaje i tym razem udaje mu się Demetriego rozbawić, bo ten parska śmiechem, chyba faktycznie takim pomysłem usatysfakcjonowany.
Wydymam usta, po czym rzucam Felixowi spojrzenie a’la „I ty, Brutusie, przeciwko mnie?”. Nie wierzę, że tak niewiele wystarczy, żeby ta dwójka zaczęła świetnie bawić się moim kosztem! Co prawda chcę powiedzieć coś, co mogłoby poprawić Demetriemu humor i powstrzymać go przed robieniem jakichś wyjątkowych głupstw, ale on najwyraźniej woli towarzystw Felixa i jego niewyszukane uwagi. Chyba nawet nie powinnam być zdziwiona, bo ta dwójka znała się pewnie całe lata, nie tylko przyzwyczajona do mieszkania pod jednym dachem, ale również wspólnego spędzania czasu, to jednak i tak doprowadza mnie do szału. Jak to się dzieje, że faceci zawsze potrafili sobie znaleźć powód do żartów, na dodatek tam, gdzie – przynajmniej z mojej perspektywy – zdecydowanie nie było niczego śmiesznego?
– Uważaj, Felutku. – Zaciskam usta i wbijam zagniewane spojrzenie w górującego nade mną wampira. Jak to się dzieje, że jednocześnie mam ochotę mu przyłożyć, co i pozwolić na to, żeby mnie pocałował…? Znowu. Czasami naprawdę nie rozumiem swoich uczuć, a już tym bardziej naszych relacji, zwłaszcza po tym, co zaszło pomiędzy nami w Rio i później, zwłaszcza kiedy on… – Nie chcesz mnie zdenerwować – dodaję, ale to jedynie wywołuje uśmiech na jego twarzy.
– Chcę – rzuca prowokującym tonem. – Dopiero wtedy jesteś naprawdę zabawna, poza tym – ciągnie, a jego uśmiech staje się odrobinę drapieżny – podoba mi się, jak reagujesz na mnie, kiedy jesteś zła.
– O rany, opanujcie się. – Demetri spogląda na nas z niedowierzaniem, a przez jego twarz przemyka ledwo zauważalny cień. Cholera, mogłam przewidzieć, że teraz nienajlepiej reaguje na wszystko to, co ma jakikolwiek związek z uczuciami, a zwłaszcza relacjami damsko-męskimi. – Dalej nie wierzę, że tak nagle macie się ku sobie.
Nerwowo przygryzam dolną wargę, nagle zażenowana. Jeśli mam być ze sobą szczera, od chwili powrotu z Volterry trzymam Felixa na dystans, a może to on unika mnie – sama nie mam pewności. Wszyscy jesteśmy przygnębieni, a atmosfera w domu bynajmniej nie sprzyja rozluźnieniu się i choć chwilowemu zapomnieniu o problemach. To do pewnego stopnia przygnębiające, ja z kolei nie pamiętam już, kiedy ostatnim razem mogłam swobodnie porozmawiać z Demetrim, a tym bardziej Felixem, nie obawiając się tego, że ktoś nas usłyszy albo zauważy. To nie tak, że się nie martwię – oczywiście, że pragnę znaleźć rozwiązanie – ale czasem mam ochotę od tego wszystkiego uciec, przynajmniej na moment, prawie jak ten jeden raz, jeszcze na Alasce, kiedy relacje moje i Felixa choć przez moment wydawały się porządkowe, a nas… No cóż, troszeczkę poniosło. W pamięci wciąż mam jego wyznania, jego dotyk i choć nie dociera do mnie to, że w istocie można tęsknić za fizycznymi wyznaniami, nagle z całą mocą pragnę go pocałować – chociażby krótko, nawet jeśli miałabym się do tego posunąć na oczach Demetriego.
Nie robię tego, w zamian uciekając wzrokiem gdzieś w bok i udając wielkie zainteresowanie jakimś starym, kolorowym malowidłem, które zauważam na ścianie. Wyczuwam, że Felix podchodzi bliżej, bez pośpiechu pokonując kolejne stopnie, by dołączyć do nas w połowie schodów, choć to nienajlepsze miejsce na to, by prowadzić jakiekolwiek dysputy. Kiedy wyczuwam za plecami jego obecność – znajome, dobrze zbudowane ciało – zastygam na moment w bezruchu, nie mogąc pozbyć się dziwnego wrażenia bycia osaczoną, co zdecydowanie nie jest mi na rękę. Chciałabym uciec, ale jednocześnie nie jestem w stanie, aż nazbyt świadoma tego, że muszę nad sobą zapanować i w końcu wziąć się w garść.
Okręcam się tak, by widzieć zarówno zniecierpliwionego Demetriego, jak i Felixa. Dla pewności opieram się plecami o poręcz od strony ściany, po czym zaplatam ramiona na piersi, w roztargnieniu zaczynając wygładzać nieistniejące fałdki na czerwonej, wyszywanej złotą nitką bluzeczce, która kiedyś chyba należała do Alice, choć nie mam pewności. Przez wzgląd na przybraną matkę, przynajmniej chochlikowata ciotka Nessie starała się być względnie miła, choć mimo wrodzonego optymizmu i podobno niezwykle sympatycznego sposoby bycia, również od niej przy każdej rozmowie wyczuwałam wyraźną rezerwę.
– Więc co robimy? – pyta Felix, a ja wzdycham przeciągle, tym bardziej, że w odpowiedzi na ton przyjaciela, Demetri jak na zawołanie się krzywi.
– To znaczy? – pyta, znów zniecierpliwiony i rozdrażniony. – Jeśli macie jakieś pomysły, ja słucham. Wybaczcie, ale do tych książkowych poszukiwań już dawno straciłem cierpliwość.
Felix wzdycha przeciągle.
– Pytałem się o to, co robimy z Fioną i Rosą – wyjaśnia, siląc się na spokój. – Hannah uważa, że powinniśmy ich szukać, ale…
– Ale Demetri nie dał mi dojść do słowa, więc jeszcze go o to nie zapytałam – wyjaśniam usłużnie. – Wybacz, Felutek, ale wtrąciłeś mi się akurat w chwili, w której byłam na dobrej drodze, by w końcu go o to zapytać – dodaję i potrząsam z niedowierzaniem głową.
– Jak znam ciebie, plotłaś trzy po trzy, zamiast od razu przejść do rzeczy – stwierdza z przekonaniem i może poniekąd ma rację, ale oczywiście nie zamierzam się do tego przyznać. To nie moja wina, że próbuję być choć po części taktować, wcześniej próbując… Och, sama nie jestem pewna, zresztą to i tak nie wydaje się przynosić skutków. – Nie patrz tak na mnie. Powinniśmy byli od razu od tego zacząć, zamiast bawić się w prowadzenie biura detektywistycznego. Jeśli Rosa nam nie powie, to może przynajmniej Fiona… Widzieliście, jak zachowywała się wtedy, w podziemiach – dodaje i spogląda najpierw na mnie, a później na tropiciela. – Co o tym sądzisz, Dem?
Demetri milczy, co prawda spoglądając w naszą stronę, ale po jego minie trudno mi uwierzyć, że  w ogóle nas słucha. Dopiero w odpowiedzi na naglące spojrzenie Felixa, nagle krzywi się i bezceremonialnie cofa o krok.
– Sądzę, że kolejny raz marnujemy czas na bzdury – odpowiada, nawet nie próbując udawać, że udało nam się poprawić mu humor. – To po pierwsze. A jeśli już zapomnieliście, to nie jestem w stanie odnaleźć ani Rosy, ani Fiony. To tak a’propos tego, dlaczego nie zaczęliśmy od szukania ich.
– Wiem o tym – reflektuje się natychmiast Felix. – Ale przecież nie mogły rozpłynąć się w powietrzu. Nie raz musieliśmy szukać osób, których nigdy nawet nie widzieliśmy na oczy – zauważa, a ja na potwierdzenie jego słów, unoszę rękę ku górze, zupełnie jakbym była  w szkole i zgłaszała się do odpowiedzi.
– Tak jak mnie – uzupełniam.
To go nie przekonuje. Widzę to po rozdrażnionym spojrzeniu i tym, jak zaciska usta.
– Tak. Po trzech miesiącach. – Demetri potrząsa głową. – A ja nie zamierzam zostawić Nessie nawet na godzinę, a co dopiero na całe dni.
– Ale…
Rzuca mi lodowate spojrzenie, więc natychmiast milknę.
– Skończyłem już – oznajmia.
Zaraz po tym zbiega po schodach i wkrótce znika nam z oczu, zostawiając mnie samą ze milczącym, zdezorientowanym Felixem.
Ach, długo czekałam na możliwość napisania pierwszego rozdziału finałowej księgi, ale sądzę, że było warto, bo efekt na razie mnie satysfakcjonuje. Wena mnie rozpiera, choć początek jak na razie na spokojnie… No cóż, zwyczajowa cisza przed burzą, a sama akcja rozwinie się stosunkowo szybko, choć na razie nie będę się wdawać w szczegóły.
Dziękuję wszystkim czytającym. Na razie pozostawiam do oceny rozdział pierwszy, a jak dobrze pójdzie, kolejny pojawi się już w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że wbrew wszystkiemu (a konkretnie temu, że stan Nessie wcale nie sprowadza się do działaniu daru, ale… czemuś bardziej przyziemnemu), rozwiązanie tego bloga  nie okaże się rozczarowujące, a wręcz przeciwnie…
Do szybkiego napisania,

Nessa.

2 komentarze

  1. Hej
    Pierwszy rozdział:-) szybko, ale nie powiem ze sie nie cieszę z twojej szalejacej weny. Niech nie znika tak generalnie;-)
    Sen... Cóż Nessie śpi, ale tez pozostali są w swego rodzaju letargu. Nie wierze ze Demetrii poddał sie - jak niby ma jej pomoc jeśli tylko siedzi przy niej i nie próbuje nawet szukać rozwiązania tak jak inni. Powiem szczerze ze nie spodziewałam sie ze Dem, Felix i Hannah zamieszkają razem z Cullenami. Myślałam ze oni bedą mieć z tym problem, ale hak widać Carlisle nadal ma ostateczne słowo:-) i dobrze.
    Mam nadzieje, ze Dem nie bedzie długi trwał w tym marazmie i jednak rozważy propozycje Hanny i Felixa aby poszukali Rosy u Fiony w bardziej tradycyjny sposób :-)
    Czekam na rozwój wydarzeń ;-)
    Weny
    Guśka

    OdpowiedzUsuń
  2. Na początku chcę tylko powiedzieć, ze w tekscie znalazłam kilka literówek ( no ale to zdaza się każdemu - mi np. dość często xD ) Ale wszystko jest tak zgrabnie napisane i przyjemnie się czyta:D Podoba mi się, że uczucia Dem są tak dokładnie opisane..Można dobrze wyobrazić sobie co on czuje ;)
    Chociaż tak bardzo rozpacza, a w sumie nie robi praktycznie nic..bo siedząc przy łóżku Nessy i krytykując metody pracy innych sam nie wiele zdziała:/
    No, także mam nadzieje że w następnych rozdziałach Dem się ogarnie i wymyśli cos skutecznego!
    Biegnę czytać dalsze rozdziały.
    Całuski Nancy:*

    OdpowiedzUsuń


After We Fall
stories by Nessa