Demetri
Było cicho,
ale zdążyłem się już do tego przyzwyczaić. Milczenie mi odpowiadało, tak jak i świadomość
tego, że byłem sam, co w tym domu zdarzało się dość sporadycznie.
Oczywiście, kiedy jeszcze należałem do straży, również musiałem liczyć się z niechcianym
towarzystwem – w końcu Volturi stanowili jeden z najliczniejszych
wampirzych rodów na świecie – ale czym innym była konieczność współegzystowania
z innymi wampirami w olbrzymiej twierdzy, a czym zgoła odmiennym
świadomość tego, że pozostali domownicy patrzą na ciebie z ukosa, zupełnie
jakbyś był ich wrogiem, uważnie kontrolując każdy twój ruch. Zdawałem sobie
sprawę z tego, że mieszkanie z Cullenami pod jednym dachem będzie
trudne, ale nie miałem innego wyboru, zresztą nie byłem w stanie zmusić
się do żałowania decyzji, którą podjąłem.
No cóż,
wbrew wszystkiemu nie było aż tak źle, jak mógłbym oczekiwać. Spodziewałem się
tego, że zwłaszcza z Edwardem regularnie będziemy rzucać się sobie do
gardła, ale nic podobnego nie miało miejsca. Jasne, nie znosił mnie, ale
najwyraźniej miał więcej swoich problemów, by przejmować się mną i tym, że
wraz z Hanną i Felixem mogliśmy „zagrażać bezpieczeństwu jego
rodziny”. Prawda była taka, że teraz wszyscy byliśmy w równie wielkich
tarapatach, a cel w gruncie rzeczy mieliśmy jeden, niezależnie od
tego, co którekolwiek z nich mogłoby myśleć. Pół roku zmieniło wszystko, a nawet
jeśli nie wszyscy członkowie rodziny byli w stanie w to uwierzyć,
musiało im wystarczyć nasze słowne zapewnienie, że wcale nie jesteśmy ich
wrogami – i że podobnie jak oni, nade wszystko pragniemy dobra Renesmee.
Zabawne, ale chyba właśnie Edward najlepiej to rozumiał, a naszą jedyną i już
sprawdzoną formą współpracy, była wzajemna ignorancja oraz ograniczanie
spędzanego razem czasu do absolutnego minimum. Tak było proście, a skoro w ten
sposób byliśmy w stanie uniknąć wariackich, niepotrzebnych nikomu kłótni,
mogliśmy uznać taki stan rzeczy na olbrzymi sukces.
W gruncie
rzeczy wcale nie obchodziło mnie tworzenie jakichkolwiek pozytywnych relacji z członkami
rodziny Renesmee. Zależało mi na niej, nie na jej bliskich, choć z technicznego
punktu widzenia, to chyba była transakcja wiązana – bo niezależnie od
wszystkiego, ona była jedną z nich. Zdawałem sobie z tego sprawę, tak
jak i brałem pod uwagę to, że być może stracę ją teraz, kiedy skutki daru
Hanny ostatecznie zostały zniwelowane, ale przez większość czasu starałem się o tym
nie myśleć. Jeśli miałem być ze sobą szczery, nie potrafiłem sobie wyobrazić
tego, że miałbym ją tak po prostu zostawić, ale… No cóż, gdyby to była jedyna
szansa na to, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo, zrobiłbym to. Mógłbym nawet dać
się pokrajać albo zabić, byleby tylko była cała i zdrowa, zdolna do tego,
żeby swobodnie żyć dalej. Wszystko, byleby ostatecznie wybrnąć z tej
chorej sytuacji, która wydawała się ciągnąć już przez całą wieczność, choć w rzeczywistości
minęły zaledwie dwa tygodnie.
Westchnąłem
cicho, po czym odwróciłem się od okna i szybkim krokiem podszedłem do
ustawionego pod przeciwległą ścianą łóżka. Nikłe światło, rzucane przez wąski
sierp znikającego już księżyca, było jedynym źródłem jasności, subtelnie
rozświetlając pogrążony w półmroku pokój. Jasny blask padał również na już
i tak nienaturalnie bladą skórę pogrążonej we śnie Renesmee, sprawiając,
że dziewczyna wyglądała równie pięknie, co i na swój sposób niepokojąco.
Gdybym zobaczył ją dziś po raz pierwszy, zwłaszcza o tej porze,
pomyślałbym, że po prostu zasnęła i nawet nie zwrócił uwagi na to, że
cokolwiek było nie tak, ale taki stan rzeczy utrzymywał się od chwili, w której
znalazłem ją w podziemiach, a to zdecydowanie nie zaliczało się do
kategorii rzeczy „normalnych”.
W milczeniu
zająłem swoje stałe już miejsce na skraju łóżka, zupełnie machinalnie
nachylając się, by przeczesać miedziane włosy Renesmee palcami. Loki miała
miękkie i sprężyste, co jak nic zawdzięczała swoim ciotkom, choć naprawdę
nie rozumiałem, jak w tej sytuacji którakolwiek z nich mogła mieć
głowę do tego, by przejmować się jej wyglądem. Podejrzewałem, że gdybym
spróbował zapytać o to Hannę, jedynie prychnęłaby albo mruknęła coś na
temat ignorancji mężczyzn, ale jeśli miałem być szczery, było mi wszystko
jedno. Cokolwiek robili Cullenowie, jak na razie nie rozwiązywało
najważniejszego problemu, choć oczywiście wszyscy staraliśmy się znaleźć
jakiekolwiek sensowne rozwiązanie, niezależnie od tego, czego by się dotyczyło.
Chyba nawet powinienem był czuć się źle, że przesiadywałem przy Nessie, zamiast
z resztą ślęczeć nad książkami w bibliotece albo po raz wtóry
przeszukiwać Internet, ale nie wyobrażałem sobie tego, bym mógł zostawić
dziewczynę przynajmniej na moment. Raz już pozwoliłem, by ktokolwiek zabrał ją
ode mnie i choć nie miałem najmniejszego wpływu na to, co działo się z nią
później, nie zamierzałem więcej tego błędu powtarzać. W porządku, może i teraz
sytuacja była inna, a Renesmee była bezpieczna pod opieką rodziny, ale…
Nie, po
prostu nie. Zdążyłem się już przekonać, że czasem ułamki sekund potrafiły
zmienić wszystko… A może najzwyczajniej w świecie chciałem mieć pretekst
do tego, żeby choć na moment zostać z nią sam na sam, nawet jeśli
przypatrywanie się jej bladej twarzy zaczynało być przygnębiające.
Przynajmniej
była cała, jeśli oczywiście wierzyć temu, co powiedział mi na temat jej stanu
doktor. Chyba tylko Carlisle’owi i jego żonie mogłem w większości
kwestii zaufać, chociaż nie dało się ukryć, że ta uprzejmość z ich strony
niezmiennie wprawiała mnie w konsternację. Czasami sam nie byłem pewien na
czym stoję, z jednej strony napotykając na ciągłą wrogość ze strony
przybranych dzieci doktorostwa i jednocześnie utrzymując dość dobre
relacje z Carlisle’m i Esme. Zwłaszcza ona mnie zaskakiwała,
traktując mnie, Hannę i Felixa w sposób do którego żadne z nas
zdecydowanie nie zostało przyzwyczajone. Jakiekolwiek przejawy troski
zdecydowanie nie były czymś, czego którekolwiek z nas się spodziewało,
poza tym trudniej było sensownie reagować na kąśliwe uwago Rosalie albo
niechętne spojrzenia, skoro jednocześnie nie miało się serca jakkolwiek urazić
jakże uczynnej Esme.
No cóż,
chyba nie powinienem być zdziwiony. Aro niejednokrotnie narzekał na Cullenów i ich
wyjątkowo rozwiniętą zdolność empatii, pozwalającą im swobodnie funkcjonować
pomiędzy ludźmi. Zwłaszcza po latach służby w szeregach Volturi,
konieczność przywyknięcia do innych warunków i stylu życia, stanowiła
prawdziwe wyzwanie, choć przystosowanie się do nowych warunków stanowiło dla
mnie akurat najmniejszy z licznych problemów. Renesmee była niezwykła, a ja
już i tak zmieniłem się przy niej, chociaż dopiero teraz zaczynałem być
tego w pełni świadom. Jeszcze pół kroku temu nie do pomyślenia byłoby dla
mnie to, że spojrzę na jakąkolwiek kobietę w ten wyjątkowy, przepełniony
uczuciem, ale i niepokojem sposób, jak to było w przypadku Nessie.
Martwiłem się o nią całym sobą, dosłownie odchodząc od zmysłów, nie
potrafiąc pojąć, jak bardzo los musiał być okrutny, skoro postawił nas przed
obliczem czegoś takiego – bo choć miałem ją przy sobie, dosłownie na
wyciągnięcie ręki i to po wszystkim tym, co oboje przeżyliśmy od dnia balu
bożonarodzeniowego, jednocześnie czułem się tak, jakby znajdowała się gdzieś
daleko, gdzie nawet za sprawą swoich zdolności nie byłem w stanie jej
odszukać. Ta myśl mnie wykańczała, tak jak i przeciągająca się bezradność,
ale jakie tak naprawdę mieliśmy możliwości?
Ucieczka
Rosy i Fiony komplikowała wszystko, a jakby tego było mało, wszystko
wskazywało na to, że te dwie dosłownie rozpłynęły się w powietrzu. Nie
miałem pojęcia, jak to możliwe, ale pomimo fizycznego kontaktu z jedną z nich,
nie byłem w stanie wychwycić żadnego śladu, który pomógłby mi dotrzeć do
którejkolwiek z nich. Wrażenie było takie, jakby obie po prostu zniknęły,
co w nieprzyjemny sposób kojarzyło mi się z tym, jak nie byłem w stanie
odszukać Heidi i Renesmee, przez co omal nie straciłem tej na której tak
bardzo mi zależało. Teraz czułem się równe niepraktyczny, zdolny tylko i wyłącznie
do tego, by załamywać ręce, chociaż w ten sposób zdecydowanie nie miałem
być w stanie pomóc ani sobie, ani tym bardziej nieprzytomnej dziewczynie.
– Znowu
tutaj jesteś, Demetri?
Wzdrygnąłem
się i bez zastanowienia poderwałem na równe nogi, instynktownie napinając
wszystkie mięśnie. W ułamku sekundy okręciłem się na pięcie, osłaniając
sobą Renesmee i szykując się do skoku. Stojąc na lekko ugiętych nogach, tępo
spojrzałem przed siebie, dopiero po chwili uprzytomniając sobie, że mam przed
sobą Carlisle’a, choć w roztargnieniu nawet nie wyczułem ani nie
usłyszałem jego nadejścia.
Szlag! Co
się ze mną działo? Takie rzeczy nie zdarzały mi się na co dzień, a przynajmniej
niczego takiego sobie nie przypominałem. Kiedy byłem pod wpływem daru Marcusa,
wtedy w istocie zmysły mnie zawodziły, ale to było coś zupełnie innego,
zresztą nie do pomyślenia było dla mnie to, żeby wampir mógł mieć na mnie
jakikolwiek wpływ, skoro już dawno wyrwałem się spod wpływu jego zdolności.
Kuszącą wydawała się myśl, by zrzucić tę chwilową niedyspozycję i ogólne
rozdrażnienie na jakiś szok pourazowy albo skutki uboczne długotrwałego
zamknięcia, ale prawda była taka, że cała ta sytuacja wytrącała mnie z równowagi
w stopniu o wiele większym od tego, do czego chciałem się przyznać.
Wypuściłem
powietrze ze świstem, po czym z wolna wyprostowałem się, rozluźniając
mięśnie. Nie odezwałem się nawet słowem, a i Carlisle nie skomentował
mojego zachowania, równie spokojny i opanowany, co zazwyczaj. Hm, czyżbym
był już aż do tego stopnia żałosny, że nikt nawet nie miał do mnie pretensji o to,
że zachowywałem się jak jakiś paranoik? Nie miałem pojęcia, zresztą nie
sądziłem, bym otrzymał szczerą odpowiedź, gdybym jednak zdecydował się o to
zapytać.
– Jak widać
– mruknąłem z opóźnieniem, zaplatając ramiona na piersi i z uwagą
obserwując doktora, kiedy bez pośpiechu podszedł bliżej, by móc nachylić się
nad wnuczką. – Coś nowego?
–
Powiedziałbym ci – zapewnił mnie, choć to bynajmniej mnie nie uspokoiło. – Wiem
tylko, że Hannah chciała z tobą porozmawiać, ale…
– Ale ja
nie chcę – przerwałem mu, nerwowo zaciskając usta.
Carlisle
westchnął, po czym krótko skinął głową. Zacisnąłem usta, kiedy nachylił się nad
Nessie, ograniczając się zaledwie do pogładzenia jej po policzku i sprawdzenia,
czy nie dostała temperatury. Chciałem mieć o to do niego pretensje, tym
bardziej, że siedząc przy Renesmee, sam zorientowałbym się, gdyby nagle dostała
gorączki albo gdyby działo się z nią cokolwiek innego. To oczywiste, że
wtedy natychmiast dałbym znać, nie wspominając już o tym, że przez ostanie
dni doktor ograniczał się wyłącznie do biernej obserwacji, choć to przecież nie
dawało żadnego efektu. Niestety, nie potrafiłem się nawet porządnie
zdenerwować, aż nazbyt świadom tego, że Carlisle jest równie bezradny, co i my
wszyscy, przynajmniej jeśli chodziło o ten dziwny stan, w którym
pozostawała Nessie. Nie mogłem zaprzeczyć, że zaraz po powrocie z Volterry
i tak zrobił dużo, opiekując się wnuczką, kiedy okazało się, że Kajusz
zdążył dość mocno ją poturbować. Dobrze pamiętałem, jak źle czułem się jeszcze
przed tym nieszczęsnym balem, chcąc nie chcąc pozwalając, by Chelsea zbliżyła
się do mojej ukochanej, skoro nie mogłem powierzyć dziewczyny żadnemu ludzkiemu
lekarzowi.
Problem w tym,
że teraz nawet wampir z dużym doświadczeniem i wiedzą medyczną okazał
się bezradny. Fizycznie Nessie nic nie dolegało, co zresztą było dla Carlisle’a
swego rodzaju zaskoczeniem, tym bardziej, że odmienione przez jad ciało
dziewczyny wydawało się regenerować o wiele szybciej niż dotychczas. To
była dobra wiadomość, ale trudno było mi się cieszy, skoro to nadal nie
rozwiązywało najważniejszego – a Renesmee nadal pozostawała nieprzytomna.
Nie miałem pojęcia, co takiego podała jej Rosa, a tym bardziej jak to
możliwe, skoro przebicie wampirze skóry jakąkolwiek igłą wydawało się co
najmniej trudne, ale pal to licho. Ważniejsze było to, że niezmiennie staliśmy
w miejscu i nawet badania krwi nie wyjaśniały nam niczego, może
pomijając to, że mimo tego, że po przemianie Nessie wydawało się być bliżej do
wampira niż człowieka, jednocześnie jej ciało wydawało się… nienaturalnie
kruche i na swój sposób ludzkie.
Próbowałem
pojąć te liczne paradoksy i niewiadome, a przynajmniej udawać, że
dobrze odnajduję się w obecnej sytuacji, ale to nawet nie było prawdą
nawet w najmniejszym stopniu. W rzeczywistości odchodziłem od
zmysłów, mając wielką ochotę coś rozwalić albo rozszarpać na kawałki pierwszą
osobę, która sobie na to zasłuży – albo niekoniecznie. Szlag trafiał mnie na
samą myśl o bezczynności i jedynie możliwość przebywania przy
Renesmee przynosiła swego rodzaju ukojenie, choć to nadal było zbyt mało, bym
mógł poczuć się lepiej. Ta sytuacja – świadomość tego, że nie potrafię jej
chronić – stopniowo mnie wyniszczała, a ja musiałem podjąć jakiekolwiek
działanie, zanim moje własne emocje ostatecznie mnie zniszczą.
– Nic jej
nie jest. – Carlisle musiał przypatrywać mi się już od dłuższego czasu, ale
wcześniej nie zwracałem na to uwagi. Zaskoczony jego słowami, zamrugałem nieco
nieprzytomnie, dopiero po chwili przyjmując do wiadomości pełen sens jego słów
i spoglądając na niego w taki sposób, jakbym widział go po raz pierwszy.
Żartował sobie? – Powtarzałem wam to już wiele razy. Nie potrafię wytłumaczyć,
dlaczego Nessie się nie budzi, ale… Posłuchaj, najważniejsze jest to, że
przynajmniej na razie nic nie zagraża jej życiu. Ona po prostu śpi – wyjaśnił
mi, siląc się na to, by jego głos zabrzmiał kojąco, ale takie wyjaśnienia nie
satysfakcjonowały mnie nawet w najmniejszym stopniu.
– Czyli co?
Mamy siedzieć, patrzeć na nią i czekać na… No, właściwie na co? Jakby to
było takie proste, Rosa nie bawiłaby się w usypianie jej, tylko od razu
skręciła jej kark – rzuciłem z goryczą, samego siebie nienawidząc za te
słowa. Przecież nawet nie chciałem myśleć o tym, co mogłoby spotkać
Nessie, gdybym przyszedł choć chwilę późnej albo… gdyby Rosa wykazała się
mniejsza fantazją. – Ale nie, oczywiście jest super! Ona sobie śpi, a my
zawsze możemy poczytać sobie kilka książek i próbować karmić ją przez
rurkę, bo w końcu czemu nie? To najzupełniej normalna sytuacja! –
zadrwiłem, nie mogąc się powstrzymać.
Sam nie
byłem pewien, co właściwie chciałem w tamtej chwili osiągnąć.
Rozdrażnienie narastało we mnie już od dłuższego czasu i choć zdawałem
sobie sprawę z tego, że wszyscy przeżywają tę sytuację w równym
stopniu, co i ja, a może nawet bardziej, nie byłem w stanie
spoglądać na Cullenów tylko i wyłącznie jak na swoich sprzymierzeńców.
Czasami miałem dość tego całego towarzystwa, prób zachowania optymizmu i pocieszających
słów, które może i były prawdziwe (jakby dobrze się zastanowić, Carlisle
nie powiedział mi niczego, co nie byłoby zgodne z rzeczywistością), choć
jednocześnie pragnąłem usłyszeć… cokolwiek, co byłoby w stanie utwierdzić
mnie w przekonaniu, że wszystko jest w porządku, a my mamy
przynajmniej względne pojęcie tego, jak powinniśmy postępować.
Nerwowo
zacisnąłem dłonie w pięści, próbując zapanować nad nerwami. Miałem
wrażenie, że balansuję gdzieś na granicy szaleństwa, bliski obłędu albo
przynajmniej utraty panowania nad samym sobą. Zdawałem sobie sprawę z tego,
że wyżycie się na Carlisle’u byłoby co najmniej niewłaściwe, tym bardziej, że
wampir sam z siebie mówił mi wszystko to, co chciałem wiedzieć, ale z drugiej
strony… Rozdrażnienie narastało we mnie już od dłuższego czasu, a teraz
miałem wrażenie, że w końcu jestem bliski wybuchu i że jedynie
kwestią czasu jest to, kiedy ktoś ostatecznie wytrącił mnie z równowagi.
Carlisle
musiał wyczuć, co się ze mną dzieje, ale nie wyglądał na szczególnie urażonego
moimi słowami albo tym, że w ogóle się uniosłem. Wręcz przeciwnie –
spojrzenie nadal miał życzliwe i na swój sposób zmartwione, jakby to nie
stan jego wnuczki, ale mój wzbudzał większy niepokój.
– Idź
zapolować, Demetri – rzucił jak gdyby nigdy nic, a ja prychnąłem, nie
mogąc się powstrzymać. – Mówię poważnie. Masz czarnie oczy, poza tym jesteś tak
zdenerwowany, że nie ma mowy, bym zostawił cię z Nessi samego – powiedział
z powagą, w taki sposób dobierając słowa, bym nie odebrał tego jako
atak albo próbę odsunięcia od Renesmee, ale w pierwszym odruchu i tak
aż zachłystnąłem się powietrzem.
– Uważasz,
że mógłbym ją skrzywdzić? – zapytałem z niedowierzaniem, zaplatając dłonie
za plecami, by nie ryzykować, że jednak posunę się do zrobienia czegoś
głupiego.
–
Oczywiście, że nie. – Carlisle westchnął. Wyglądał na zmęczonego, zresztą oczy
też miał pociemniałe z głodu, ale – w przeciwieństwie do moich –
wciąż bliżej im było do naturalnego, złotego koloru, aniżeli do pary jarzących
się węglików. – Ale za długo tutaj siedzisz, a ja muszę myśleć również o tym,
co dobre dla Nessie. Nie zamierzam cię do niego zmuszać, ale oboje zdajemy
sobie sprawę z tego, że głód jest nieprzewidywalny.
Spojrzałem
na niego z niedowierzaniem, tym bardziej, że doskonale zdawałem sobie
sprawę z tego, co takiego Carlisle miał na myśli, mówiąc, że „nie zamierza
mnie do niczego zmuszać”. Kwestia krwi i polowań wciąż była dyskusyjna, a przynajmniej
ani ja, ani Hannah i Felix, jednoznacznie nie zadeklarowaliśmy tego, jaką
dietę zamierzamy stosować. Nie wyobrażałem sobie uganiania się za zwierzętami,
choć Cullenowie bez wątpienia tego oczekiwali, skoro we trójkę mieszkaliśmy pod
ich dachem. W zasadzie od chwili przeniesienia się do Seattle, ani razu
nawet nie pomyślałem o tym, że prędzej czy później będziemy potrzebowali
krwi, ale z drugiej strony… Hm, to do mnie nie docierało, ale miałem
wrażenie, że doktor byłby w stanie nawet przymknąć oko na to, gdybym
wybrał się do miasta, by zwieść kilka niewinnych
duszyczek, jeśli tylko w ten sposób zdołałby nakłonić mnie do
przynajmniej chwilowego odstąpienia od Renesmee.
Cholera,
nie byłem z tego zadowolony, ale jakakolwiek kłótnia nie była mi na rękę.
Coraz bardziej poirytowany sytuacją, nerwowo przeczesałem włosy palcami, ciągnąc
za nie lekko, jakbym miał zamiar je wyrwać, choć nawet nie poczułem bólu.
Problem z wampiryzmem polegał na tym, że skoro do pewnego stopnia byłem
martwy, wszelakie słabości pozostawały mi obce, przez co nie miałem co liczyć
na ukojenie w postaci przynajmniej chwili snu albo chociażby umęczenia się
do tego stopnia, by już nie być w stanie myśleć o czymkolwiek, a już
zwłaszcza o problemach.
– Dobra –
warknąłem, wyrzucając obie ręce ku górze w poddańczym geście. Dlaczego
wszyscy musieli być aż do tego stopnia uparci? – Dobra, pójdę. Już mnie nie ma
– dodałem już ciszej, ale nawet o krok nie ruszyłem się z miejsca.
– Zostanę z nią,
jeśli to cię martwi. – Carlisle spojrzał na mnie w uspokajający, ale na
swój sposób naglący sposób.
Zacisnąłem
usta, ale ostatecznie sztywno skinąłem głową. Musiałem przyznać, że
przynajmniej jemu ufałem, oczywiście w granicach rozsądku, jeśli w moim
przypadku w ogóle można jeszcze było mówić o jakichkolwiek przejawach
spokoju i normalności.
Starając
się ignorować obecność doktora, bez słowa wyminąłem go, by móc nachylić się nad
Renesmee. Przymknąłem oczy, po czym bardzo powoli pochyliłem się nad
dziewczyną, tak, że poczułem na twarzy jej słodki, ciepły oddech.
– Wracam
raz-dwa, dobrze aniele? – szepnąłem jej do ucha, po czym – poniekąd przez
wzgląd na obecność dziadka Nessie – ograniczyłem się do muśnięcia wargami jej
policzka, choć i tak postarałem się musnąć przy tym kącik jej ust. Oczywiście
nie odpowiedziała na pieszczotę, ale to było do przewidzenia.
Westchnąłem w duchu, po czym raz jeszcze przeczesałem
włosy Nessie palcami i chcąc nie chcąc zmusiłem się do tego, by się od
niej odsunąć. Zaraz po tym wstałem i nie oglądając się za siebie, bez
słowa wyszedłem z pokoju.
Hannah
Wyczuwam
Demetriego, ledwo tylko opuszcza pokój Renesmee. Natychmiast podrywam się na
równe nogi i wypadam z gabinetu, który zajmuje doktor, a w którym
przez ostatnie dni urządziliśmy coś z pogranicza biblioteki i centrum
informacji, próbując szukać… No cóż, w zasadzie wszystkiego, co mogłoby
okazać się przydatne albo w jakiś cudowny sposób pomóc nam zrozumieć, co
tak naprawdę dolega Renesmee. Aż trzęsę się od nadmiaru emocji, coraz bliższa
obłędu, a Felix i Demetri bynajmniej mi nie pomagają, tym bardziej,
że przez większość czasu jestem sama. Fakt, że prawie na każdym kroku mam
wrażenie, że jestem w tym domu wrogiem, również stanowi marne pocieszenie,
ale do tego zdążyłam się już przyzwyczaić, tak jak i do myśli o tym,
że w pewnym sensie to wszystko moja wina. W końcu gdybym nie uległa
Kajuszowi i nie wmieszała się w życie Renesmee oraz jej bliskich,
pewne rzeczy nigdy nie miałyby miejsca.
Demetri
zauważa mnie, ledwo tylko wychylam się z pokoju. Przez jego twarz przemyka
cień, ale nie daję mu nawet szansy na to, by się odezwał. Nie po to przez
dłuższy czas czekałam, aż szanowny Romeo zdecyduje się wrócić do świata żywych,
żeby dalej cierpliwie czekać i sprawdzać, czy w ogóle zamierzał ze
mną rozmawiać.
– Musimy
pogadać – oznajmiam już na wstępie. Podchodzę bliżej, po czym wspieram obie
dłonie na biodrach, spoglądając na tropiciela nagląco. – I to teraz –
dodaję, by nie miał jakichkolwiek wątpliwości co do tego, czego od niego
oczekuję.
– Może
później. – Demetri posyła mi gorzki, odrobinę cyniczny uśmiech. Mam ochotę go
uderzyć, tym bardziej, że zachowuje się jak dupek, co zwłaszcza po wszystkim, co
razem przeszliśmy, ma prawo mnie drażnić. Dlaczego wszyscy faceci muszą być tak
bardzo beznadziejni. – Jakoś nie mam nastroju na głupstwa…
– Och, to
cudownie, bo ja też nie – warczę i wymijam go w pośpiechu, stając mu
na drodze i nie zamierzając przepuścić go do schodów. Czasami naprawdę nie
rozumiem, dlaczego to ja muszę być tą rozsądną, nie wspominając o tym, że
w ostatnim czasie wymuszenie na Demetrim choć chwili rozmowy stanowi
prawdziwe wyzwanie, którego podjęcie wymaga mnóstwa samozaparcia. Cierpi i jestem
w stanie to zrozumieć, ale – na litość boską! – nie jest w tym
odosobniony. – Siedzimy w bibliotece i przeglądamy te cholerne książki.
Jak rozumiem, z Nessie nie jest ani lepiej, ani gorzej, więc świat się nie
zawali, jeśli… – zaczynam, ale Demetri nawet nie zamierza wysłuchać mnie do
końca.
Krzywię
się, kiedy tropiciel bezceremonialnie chwyta mnie za ramiona i błyskawicznym
ruchem przyciska do ściany korytarza. Nie jest w stanie sprawić mi bólu,
ale mój instynkt i ciało stanowczo protestują przed takim rozwiązaniem,
nakazując mi albo go odepchnąć, albo najlepiej dla przykładu kopnąć tam, gdzie
najbardziej zaboli. Wywracam oczami, tym bardziej, że ta myśl jest bardzo
kusząca, ale zdaje sobie sprawę z tego, że walki ze sobą nawzajem są
ostatnim, czego tak naprawdę potrzebujemy. Co więcej, po przebudzeniu Renesmee
mogłaby mieć do mnie pretensje o to, że uszkodziłam jej facetowi to i owo,
więc chyba faktycznie powinnam postarać się zachować cierpliwość i być
miłą… Tylko trochę.
– Masz coś
konkretnego czy nie? – pyta mnie Demetri, nachylając się w moją stronę, by
móc zmierzyć mnie gniewnym, niemal obłąkańczym spojrzeniem. Jego oczy są tak
ciemne, że przypominają dwa jarzące się w ciemności węgliki, a to
wystarczy, by wzbudzić mój niepokój, choć jednocześnie wyjaśnia wszystko.
– Ciągle
szukamy – odpowiadam, siląc się na łagodny ton. – Dem, posłuchaj…
– Więc po
co zawracasz mi głowę? – wzdycha, wycofując się w pośpiechu. Czuję ulgę,
mimo wszystko, choć nie wyobrażam sobie, by nawet najbardziej zniecierpliwiony
i głodny Demetri, był w stanie zrobić mi jakąkolwiek krzywdę. –
Wracajcie do książek, idźcie po raz wtóry przeglądać Internet… Czy ja wiem?
Hannah, znajdź sobie jakieś zajęcie, bo naprawdę… – Urywa i potrząsa z niedowierzaniem
głową.
Być może
powinnam teraz pozwolić mu odejść, ale to wcale nie jest takie proste. Słabo
znam Demetriego, ale nawet ja zdążyłam przez ostatnie miesiące zauważyć, że
takie zachowanie nie jest dla niego normą, a facet mocno się zmienił,
najpewniej za sprawą Renesmee. No cóż, jeśli dobrze się nad tym zastanowić,
chyba nawet powinnam być zadowolona ze skutków tego, co nieświadomie zrobiłam.
Mówi się, że nie ma tego złego, a spotkanie tej dwójki na pewno uznaję za
sukces, a przynajmniej tak by było, gdyby ta ich wielka miłość nie była
okupiona tak wielkim cierpieniem mojej aktualnie najlepszej przyjaciółki.
Prostuję
się i ruszam za Demetrim, dopadając do niego, kiedy jest już mniej więcej
w połowie prowadzących na parter schodów. Choć bez wątpienia zdaje sobie
sprawę z tego, że mu towarzyszę, stara się mnie ignorować, co wychodzi mu
znakomicie przez następnych… piętnaście sekund. Zaraz po tym mruczy coś
gniewnie pod nosem i gwałtownie obraca się w moją stronę, aż zaczynam
się zastanawiać, czy zaraz nie puszczą mu nerwy i przypadkiem nie
zdecyduje się na zdemolowanie połowy domu. To na pewno nie zadowoliłoby
Cullenów, zresztą Edward i Rosalie tylko czekali na jakiś pretekst, by
wejść z nami na ścieżkę wojenną i jakkolwiek się nas pozbyć, ale mam
wrażenie, że Demetri jest w takim stanie, że jest mu już wszystko jedno.
– Zawsze
byłaś taka uparta? – rzuca gniewnym tonem, mierząc mnie z uwagą od stóp do
głów.
Wywracam
oczami powstrzymując cisnące mi się na usta złośliwości. Mimo wszystko kamień
spada mi z serca, bo w tonie wampira wyczuwam rezygnację, a może
nawet swego rodzaju rozbawienie, o ile to w jego sytuacji w ogóle
możliwe. Tak czy inaczej, Demetri brzmi na bardziej rozdrażnionego niż
zagniewanego, więc może jednak mam szansę skłonić go do rozmowy i jednocześnie
wyjść z tego cało.
Chcę odpowiedzieć,
jednak tego wieczora najwyraźniej wszyscy zmówili się przeciwko mnie, nie dając
mi dojść do słowa:
– Zawsze,
choć w ostatnim czasie to chyba się nasila – słyszę głos Felixa i natychmiast
podrywam głowę ku górze, dostrzegając wampira u szczytu schodów, jakby od
niechcenia opartego o poręcz.
– Chyba
zaczynam tęsknić za zamknięciem – mruczy w odpowiedzi Demetri, spoglądając
na przyjaciela z odrobiną rezerwy. – Ty też masz zamiar mnie dręczyć?
Jeśli tak, śmiało. Nie żałujcie sobie…
Felix unosi
brwi.
– A kto
mówi o dręczeniu? – pyta, a jego wzrok na zawołanie kieruje się na
mnie. – Poza tym, nawet nie mów mi takich rzeczy. Nie po to omal nie daliśmy
się zabić, żebyś teraz narzekał na to, że wyszedłeś z tych cholernych
lochów… Hm, jeśli chcesz, zawsze możemy zamknąć tam Hannę – dodaje i tym
razem udaje mu się Demetriego rozbawić, bo ten parska śmiechem, chyba
faktycznie takim pomysłem usatysfakcjonowany.
Wydymam
usta, po czym rzucam Felixowi spojrzenie a’la „I ty, Brutusie, przeciwko
mnie?”. Nie wierzę, że tak niewiele wystarczy, żeby ta dwójka zaczęła świetnie
bawić się moim kosztem! Co prawda chcę powiedzieć coś, co mogłoby poprawić
Demetriemu humor i powstrzymać go przed robieniem jakichś wyjątkowych
głupstw, ale on najwyraźniej woli towarzystw Felixa i jego niewyszukane
uwagi. Chyba nawet nie powinnam być zdziwiona, bo ta dwójka znała się pewnie
całe lata, nie tylko przyzwyczajona do mieszkania pod jednym dachem, ale
również wspólnego spędzania czasu, to jednak i tak doprowadza mnie do
szału. Jak to się dzieje, że faceci zawsze potrafili sobie znaleźć powód do
żartów, na dodatek tam, gdzie – przynajmniej z mojej perspektywy –
zdecydowanie nie było niczego śmiesznego?
– Uważaj,
Felutku. – Zaciskam usta i wbijam zagniewane spojrzenie w górującego
nade mną wampira. Jak to się dzieje, że jednocześnie mam ochotę mu przyłożyć,
co i pozwolić na to, żeby mnie pocałował…? Znowu. Czasami naprawdę nie
rozumiem swoich uczuć, a już tym bardziej naszych relacji, zwłaszcza po
tym, co zaszło pomiędzy nami w Rio i później, zwłaszcza kiedy on… –
Nie chcesz mnie zdenerwować – dodaję, ale to jedynie wywołuje uśmiech na jego
twarzy.
– Chcę –
rzuca prowokującym tonem. – Dopiero wtedy jesteś naprawdę zabawna, poza tym –
ciągnie, a jego uśmiech staje się odrobinę drapieżny – podoba mi się, jak
reagujesz na mnie, kiedy jesteś zła.
– O rany,
opanujcie się. – Demetri spogląda na nas z niedowierzaniem, a przez
jego twarz przemyka ledwo zauważalny cień. Cholera, mogłam przewidzieć, że
teraz nienajlepiej reaguje na wszystko to, co ma jakikolwiek związek z uczuciami,
a zwłaszcza relacjami damsko-męskimi. – Dalej nie wierzę, że tak nagle
macie się ku sobie.
Nerwowo
przygryzam dolną wargę, nagle zażenowana. Jeśli mam być ze sobą szczera, od chwili
powrotu z Volterry trzymam Felixa na dystans, a może to on unika mnie
– sama nie mam pewności. Wszyscy jesteśmy przygnębieni, a atmosfera w domu
bynajmniej nie sprzyja rozluźnieniu się i choć chwilowemu zapomnieniu o problemach.
To do pewnego stopnia przygnębiające, ja z kolei nie pamiętam już, kiedy
ostatnim razem mogłam swobodnie porozmawiać z Demetrim, a tym
bardziej Felixem, nie obawiając się tego, że ktoś nas usłyszy albo zauważy. To
nie tak, że się nie martwię – oczywiście, że pragnę znaleźć rozwiązanie – ale
czasem mam ochotę od tego wszystkiego uciec, przynajmniej na moment, prawie jak
ten jeden raz, jeszcze na Alasce, kiedy relacje moje i Felixa choć przez
moment wydawały się porządkowe, a nas… No cóż, troszeczkę poniosło. W pamięci
wciąż mam jego wyznania, jego dotyk i choć nie dociera do mnie to, że w istocie
można tęsknić za fizycznymi wyznaniami, nagle z całą mocą pragnę go
pocałować – chociażby krótko, nawet jeśli miałabym się do tego posunąć na
oczach Demetriego.
Nie robię
tego, w zamian uciekając wzrokiem gdzieś w bok i udając wielkie
zainteresowanie jakimś starym, kolorowym malowidłem, które zauważam na ścianie.
Wyczuwam, że Felix podchodzi bliżej, bez pośpiechu pokonując kolejne stopnie,
by dołączyć do nas w połowie schodów, choć to nienajlepsze miejsce na to,
by prowadzić jakiekolwiek dysputy. Kiedy wyczuwam za plecami jego obecność –
znajome, dobrze zbudowane ciało – zastygam na moment w bezruchu, nie mogąc
pozbyć się dziwnego wrażenia bycia osaczoną, co zdecydowanie nie jest mi na
rękę. Chciałabym uciec, ale jednocześnie nie jestem w stanie, aż nazbyt
świadoma tego, że muszę nad sobą zapanować i w końcu wziąć się w garść.
Okręcam się
tak, by widzieć zarówno zniecierpliwionego Demetriego, jak i Felixa. Dla
pewności opieram się plecami o poręcz od strony ściany, po czym zaplatam
ramiona na piersi, w roztargnieniu zaczynając wygładzać nieistniejące
fałdki na czerwonej, wyszywanej złotą nitką bluzeczce, która kiedyś chyba
należała do Alice, choć nie mam pewności. Przez wzgląd na przybraną matkę,
przynajmniej chochlikowata ciotka Nessie starała się być względnie miła, choć
mimo wrodzonego optymizmu i podobno niezwykle sympatycznego sposoby bycia,
również od niej przy każdej rozmowie wyczuwałam wyraźną rezerwę.
– Więc co
robimy? – pyta Felix, a ja wzdycham przeciągle, tym bardziej, że w odpowiedzi
na ton przyjaciela, Demetri jak na zawołanie się krzywi.
– To
znaczy? – pyta, znów zniecierpliwiony i rozdrażniony. – Jeśli macie jakieś
pomysły, ja słucham. Wybaczcie, ale do tych książkowych poszukiwań już dawno
straciłem cierpliwość.
Felix
wzdycha przeciągle.
– Pytałem
się o to, co robimy z Fioną i Rosą – wyjaśnia, siląc się na
spokój. – Hannah uważa, że powinniśmy ich szukać, ale…
– Ale
Demetri nie dał mi dojść do słowa, więc jeszcze go o to nie zapytałam –
wyjaśniam usłużnie. – Wybacz, Felutek, ale wtrąciłeś mi się akurat w chwili,
w której byłam na dobrej drodze, by w końcu go o to zapytać –
dodaję i potrząsam z niedowierzaniem głową.
– Jak znam
ciebie, plotłaś trzy po trzy, zamiast od razu przejść do rzeczy – stwierdza z przekonaniem
i może poniekąd ma rację, ale oczywiście nie zamierzam się do tego
przyznać. To nie moja wina, że próbuję być choć po części taktować, wcześniej
próbując… Och, sama nie jestem pewna, zresztą to i tak nie wydaje się
przynosić skutków. – Nie patrz tak na mnie. Powinniśmy byli od razu od tego
zacząć, zamiast bawić się w prowadzenie biura detektywistycznego. Jeśli
Rosa nam nie powie, to może przynajmniej Fiona… Widzieliście, jak zachowywała
się wtedy, w podziemiach – dodaje i spogląda najpierw na mnie, a później
na tropiciela. – Co o tym sądzisz, Dem?
Demetri
milczy, co prawda spoglądając w naszą stronę, ale po jego minie trudno mi
uwierzyć, że w ogóle nas słucha.
Dopiero w odpowiedzi na naglące spojrzenie Felixa, nagle krzywi się i bezceremonialnie
cofa o krok.
– Sądzę, że
kolejny raz marnujemy czas na bzdury – odpowiada, nawet nie próbując udawać, że
udało nam się poprawić mu humor. – To po pierwsze. A jeśli już
zapomnieliście, to nie jestem w stanie odnaleźć ani Rosy, ani Fiony. To
tak a’propos tego, dlaczego nie zaczęliśmy od szukania ich.
– Wiem o tym
– reflektuje się natychmiast Felix. – Ale przecież nie mogły rozpłynąć się w powietrzu.
Nie raz musieliśmy szukać osób, których nigdy nawet nie widzieliśmy na oczy –
zauważa, a ja na potwierdzenie jego słów, unoszę rękę ku górze, zupełnie
jakbym była w szkole i zgłaszała
się do odpowiedzi.
– Tak jak
mnie – uzupełniam.
To go nie
przekonuje. Widzę to po rozdrażnionym spojrzeniu i tym, jak zaciska usta.
– Tak. Po
trzech miesiącach. – Demetri potrząsa głową. – A ja nie zamierzam zostawić
Nessie nawet na godzinę, a co dopiero na całe dni.
– Ale…
Rzuca mi
lodowate spojrzenie, więc natychmiast milknę.
–
Skończyłem już – oznajmia.
Zaraz po
tym zbiega po schodach i wkrótce znika nam z oczu, zostawiając mnie
samą ze milczącym, zdezorientowanym Felixem.
Ach, długo czekałam na możliwość napisania pierwszego rozdziału finałowej księgi, ale sądzę, że było warto, bo efekt na razie mnie satysfakcjonuje. Wena mnie rozpiera, choć początek jak na razie na spokojnie… No cóż, zwyczajowa cisza przed burzą, a sama akcja rozwinie się stosunkowo szybko, choć na razie nie będę się wdawać w szczegóły.Dziękuję wszystkim czytającym. Na razie pozostawiam do oceny rozdział pierwszy, a jak dobrze pójdzie, kolejny pojawi się już w przyszłym tygodniu. Mam nadzieję, że wbrew wszystkiemu (a konkretnie temu, że stan Nessie wcale nie sprowadza się do działaniu daru, ale… czemuś bardziej przyziemnemu), rozwiązanie tego bloga nie okaże się rozczarowujące, a wręcz przeciwnie…Do szybkiego napisania,
Nessa.
Hej
OdpowiedzUsuńPierwszy rozdział:-) szybko, ale nie powiem ze sie nie cieszę z twojej szalejacej weny. Niech nie znika tak generalnie;-)
Sen... Cóż Nessie śpi, ale tez pozostali są w swego rodzaju letargu. Nie wierze ze Demetrii poddał sie - jak niby ma jej pomoc jeśli tylko siedzi przy niej i nie próbuje nawet szukać rozwiązania tak jak inni. Powiem szczerze ze nie spodziewałam sie ze Dem, Felix i Hannah zamieszkają razem z Cullenami. Myślałam ze oni bedą mieć z tym problem, ale hak widać Carlisle nadal ma ostateczne słowo:-) i dobrze.
Mam nadzieje, ze Dem nie bedzie długi trwał w tym marazmie i jednak rozważy propozycje Hanny i Felixa aby poszukali Rosy u Fiony w bardziej tradycyjny sposób :-)
Czekam na rozwój wydarzeń ;-)
Weny
Guśka
Na początku chcę tylko powiedzieć, ze w tekscie znalazłam kilka literówek ( no ale to zdaza się każdemu - mi np. dość często xD ) Ale wszystko jest tak zgrabnie napisane i przyjemnie się czyta:D Podoba mi się, że uczucia Dem są tak dokładnie opisane..Można dobrze wyobrazić sobie co on czuje ;)
OdpowiedzUsuńChociaż tak bardzo rozpacza, a w sumie nie robi praktycznie nic..bo siedząc przy łóżku Nessy i krytykując metody pracy innych sam nie wiele zdziała:/
No, także mam nadzieje że w następnych rozdziałach Dem się ogarnie i wymyśli cos skutecznego!
Biegnę czytać dalsze rozdziały.
Całuski Nancy:*